
Tekst konkursowy, wstrząśnięty, niebetowany. Proszę zatem usterki wybaczyć, acz wytknąć bezwzględnie. Nie jest to tematyka, w której czuję się mocny, poddaję się wyrokowi Szacownych Użytkowników :)
Tekst konkursowy, wstrząśnięty, niebetowany. Proszę zatem usterki wybaczyć, acz wytknąć bezwzględnie. Nie jest to tematyka, w której czuję się mocny, poddaję się wyrokowi Szacownych Użytkowników :)
Widzę was nieraz, kiedy twarz ukryję w dłoniach.
Macie przynajmniej wasze chlubne poniżenie,
Gdy, wygnanym, łuk Ziemi ojczyznę przesłonił
Ciągle taką samą w waszym zapatrzeniu.
Stoicie w oddali na wysokich koniach.
Jacek Kaczmarski, „Ballada feudalna”
Szlachetny pan Jonasz Twardowski poszedł ze wsi dla Księcia Józefa bić się z Rakuszanami. Jedynego syna stracił w ciężkiej gorączce dobre pięć zim temu, zaś żona zmarła przy wydawaniu na świat drugiego dziecka, zatem w folwarku w Skotnikach nie miał kto go zastąpić. Chłopy były rozważne i ze szlachetnym panem żyły w komitywie, lecz przecież nie dość, by im zarząd zostawić.
Odchodząc, rzekł zatem:
– Pan nie zostawia swych owieczek samych.
I tak do Skotnik ściągnął ekonom Herrman Tojfeł, jak sam twierdził, pół Austriak pół Polak, którego przodkowie jeszcze ponoć Habsburgom na Śląsku służyli. Jednak nawet na chłopskie oko musiało to być bardzo dawno, skoro wszystkie jego stroje, choć eleganckie i zdobione, wyglądały na znoszone i dziedziczone co najmniej trzykrotnie. Oprócz tego, jak na ekonoma, wydawał się bardzo zwykły.
Chłopom od razu się ten teutońsko-rakuszański eksperyment nie spodobał. Dochodziły przecież do Skotnik wieści o powstaniu Naczelnika, jak i o małym Cesarzu, co szedł wolność wszystkim nadawać. Nie rozumieli w pełni kto, kim był i dlaczego to za ich prawa wojował, ale jedno w tym wszystkim jaśniało oczywistością – Niemiec to wróg. Czy Naczelnik, czy Książę, czy Cesarz, każdy walczył z Niemcem, a nawet szlachetny pan poszedł teraz na Austriaków. Dlaczego zatem żmiję do swojej kolebki sprowadził? I to jeszcze taką, która już w pierwszych dniach bardzo stosunki dworu z ludem pogorszyła, bo bezczelnie wszystkie porozumienia łamała, w zamian jeno ciężkiej pracy wymagając.
Pan był mądry, chłopy nie, ale w rozsądek szlachetnego wierzyły. Jednak szmery i szepty po wsi się niosły, od chaty do chaty przepływały niepokojące plotki i tak groza osiadła na Skotnikach. A gdzie obawa i strach, tam trzeba radzić.
– Nie może to być, mówię wam, nie może!
Jan był gospodarzem w sile wieku, ojcem rodziny, a do tego dość zamożnym i krzepkim mężczyzną. Od zeszłych żniw pełnił rolę przywódcy i bardzo dobrze się z tym czuł.
– Kary zwiększył i ekonomy tłuką! Baśce śliwę pod okiem zrobili! – zawtórował mu Wojciech, który zawsze mówił, to co chciał Jan.
– A to i mówią, żeś sam jej zrobił śliwę! – zaśmiał się Krzych, ale nawet jego poczucie humoru nie mogło rozbić ciężkiej atmosfery.
– Na straży żeś miał stać, bo to i Niemiec nadzorców do wsi wysłać nocą może – mruknął Jan i Krzych posłusznie wrócił przed stodołę, oglądać okolicę.
– Pańszczyzny zaległe i przez pana umorzone odrabiać każe. Nad rejestrami ślęczy w nocy i czyta! Maryna mówiła, że ksiądz pleban mówił, że Tojfeł na każdego coś znajdzie, że w rejestrach to wszystko jest, bo poprzedni ekonom skrupulatnie panu to prowadził – mówił Jan, a chłopy słuchały w ciszy i skupieniu.
Stał w rozkroku z rękami za plecami i w sukmanie, elegancją udającą żupan, wyglądał prawie jakby był szlachetnym panem. Wąs tylko jakiś taki miał nieszlachecki, a i spojrzenie bez tego dostojeństwa. A no i czoło jakieś takie…
– Ksiądz pleban tak mówił? – zapytał się Wielki Michaś, największy chłop we wsi, który nawet z Janem na rękę wygrywał.
– Ona tam u niego zamiecie czasami, a on sobie biedaczyna stary popić lubi i do siebie gada bardziej niż do niej. Ale ona słucha.
Jan właściwie już podjął decyzję, ale mimo to chciał mieć wieś po swojej stronie. W końcu, starczało mu rozumu, by porachować, że chłopów więcej w Skotnikach niż nadzorców. Jakby co do czego przyszło, to… A zresztą! Szacunek był do dworu, nie do Niemca, który go na chwilę zajął.
– Tojfeł ślęczy i szuka na każdego zapisu. Dwa tygodnie minęły, a to już czterem wyciągnął długi. Tomasz mu odmówił zaległości spłacić, to tak w pysk mu dali we trzech, że żal na niego teraz patrzeć. Stach się zgodził odpracować, to mu coś podpisać kazał, nikt nie wie co, bo mu tego nie odczytał. No, a Kacper i Błażej to mu dali co mieli i im powiedział, że „na razie wystarczy” – relacjonował Wojciech, ale jasnym było, że wszystko ustalił wcześniej z Janem.
Sam nigdy by tych informacji nie pozyskał. To dla najbogatszego chłopa otwierano każde drzwi, bo być jego przyjacielem, to jak Pana Boga za nogi złapać.
Po tym wszystkim w stodole, w której się spotkali, zapadła cisza. Niskie czoła marszczyły się w wysiłku, próbując swoją sytuację zrozumieć i rozwiązanie znaleźć.
– A wy nie pamiętacie, że i pan taki. A to i on Stacha, nie tego naszego, tylko tego co drwa rąbał, wygnał. Wszystko mu wtedy zabrał – włączył się Stary Miłosz, najstarszy we wsi, nazywany „Jasnowidzem”.
– On po pijaku z siekierą latał, zresztą teraz zbójem został – zauważył Jan, choć nawet on autorytetu Miłosza podważać nie śmiał.
– Ale syna to mu Pan Bóg za zasługi nie zabrał, co? – Stary nie ustępował, a Jan dał mu się wygadać.
Miłosz od lat zaprzeczał, by przyszłość widział, ale chłopy swoje wiedziały. Kto już po części za zasłonę tego świata odszedł, może przecież widzieć, co jest po drugiej stronie. A ksiądz pleban mało to opowiadał o takich, co dzięki Zbawicielowi więcej mogli i widzieli?
– Ja pójdę do Niemca i mu powiem, tylko co? – Jan zmierzył wszystkich oczekującym wzrokiem, gdy stary się już wygadał.
– Co by bab za przewiny mężów nie bili!
– To słuszne, rzeczą męża jest babę bić, nie Niemca – zgodził się Jan.
– Porozumienia z panem, przed plebanem zawartym, przestrzegać musi. Święta to była zgoda, na Piśmie Świętym zawarta – wtrącił Wielki Michaś, który był także wielki w pobożności.
– Co pan umorzył, to minęło. Żadnych zaległych kar i pańszczyzn. – Wojciech zasugerował to, co pewnie Jan i tak mu polecił powiedzieć.
– No i te wnioski. Pan się z nami co niedziela po mszy spotykał i każdy mógł bezkarnie, co mu na sercu leży, powiedzieć. Jak mu Krzych zgłosił, że kosy za tępe, to pan naostrzył, pamiętacie? – Wielki Michaś miał także sporo rozumu.
– A tak, żeś se prawie stopę uciął – rzucił ze śmiechem Krzych.
– Pilnować miałeś! – upomniał go Jan, ale Krzych był niereformowalny jak system feudalny. – Dobra, bo tego dużo i ja nie spamiętam w nerwach, a i Niemiec powie, że zbyt wiele i mnie z niczym odprawi. Kary tak jak w porozumieniu, bab nie tykać, wnioski. Choć ja wiem, czy ten Tojfeł do kościoła chodzi, może on Luter jaki… – zawiesił się Jan. Często tak miewał, bo wypadało przed ziomkami za mądrzejszego od nich uchodzić.
– Pora późna, ale u Tojfeła i tak się świeca pali, pewno nowych długów szuka, a i sam dopisuje jakie. Po plebana i do Niemca. Wyczekujcie dobrych wieści – oznajmił Jan, dopinając sukmanę, bo na zewnątrz chłodno było i wiał wiatr.
Dziarskim krokiem udał się na plebanię, gdzie mimo wieczora ksiądz jakieś swoje interesy ze Zbawicielem wciąż załatwiał.
– Niech będzie pochwalony, Janie. Cóż to? Pora późna – rzucił pleban.
– Późna, ale sprawa czekać nie może – odparł Jan, kłaniając się księdzu. – Do Niemca trzeba iść i mu wyłożyć, co się nam nie podoba we wsi. Takie tu piekło urządził! Wielu leży poobijanych po domach, dzieci ze strachu z chałup nie wychodzą. Lud wierny trwoga zdjęła. Jeszcze trochę i do kościoła chodzić przestaną – wyłożył, najładniej jak umiał.
Wiedział, że pleban, choć krew szlachecką miał rozcieńczoną, jak wódkę z gorzelni pana, to jednak człek inteligentny i lubił mądrze pomówić. Jego zawahanie po słowach Jana nie wydawało się jednak mądre, a bardziej ze strachu zrodzone.
– Iść w imieniu wsi możesz, a szczęść ci Panie Boże, ale dlaczegóż ja do tego potrzebny? – zapytał sucho, marszcząc czoło.
– Bo to Luter jakiś, ja nie wiem, Pana Boga to po swojej stronie lepiej mieć, gdy się za lud wypowiadam. A i da mi coś do podpisu, ja nie wiem, czy mi przeczyta tak, jak napisano. Księdza potrzeba, by to boskie układy, nie diabelne były.
Jan potrafił przekonywać nawet lepszych od siebie. Pleban zmarszczył czoło jeszcze bardziej i myślał dość długo.
– Dobrze, dobrze, już niech ci będzie. Czapkę tylko znajdę, bom ją już zapako… yyy… bo wieje okrutnie – rzucił wreszcie zmieszany.
Pomruczał jeszcze chwilkę, ale w końcu poszli do dworu, który stał na niewielkim wzniesieniu. Stara i piękna to była budowla, z solidnego kamienia, pełna jakich włoskich, czy innych zdobień, zawijasów i takich tam. Aż by się miło na to patrzyło, ale czas sponiewierał dwór okrutnie. Nie było ze Skotnik przychodów, by utrzymać w dobrym stanie taką iście książęcą rezydencję, toteż wiele ozdób się pokruszyło, ściany pokrywał mech i pnącza, a dach pełen był zreperowanych byle jak dziur. Sam szlachetny pan korzystał jedynie z kilku pokojów. Także teraz, wszystkie okna były ciemne, a tylko jedno, nieznaczne światełko migało w pańskim gabinecie.
Wicher faktycznie wiał mocno, aż masywnego Jana ściągało na bok. Pleban to by chyba odleciał, gdyby go chłop za ramię nie chwycił. Ponura była to wędrówka pod górkę.
– Pan zwykł przybywać w lekkim powiewie, może powinniśmy jednak poczekać! – zawołał ksiądz, z trudem przebijając się przez gwizd wiatru.
– Każdy dzień ma znaczenie, gdy o dobro ludu bożego idzie! – odkrzyknął Jan, ciągnąc plebana za rękę.
Wielebny chyba nie do końca się zgadzał, ale mimo zatroskanej miny szedł dalej, potykając się co jakiś czas. Gwiazdy tej nocy schowały się za chmury, podobnie księżyc, zatem ciemności były zupełne.
Wreszcie dotarli do masywnych drzwi ze zdobionymi zawiasami, również poważnie dotkniętych zębem czasu. Tu wiatr mniej dawał się we znaki, choć zupełny mrok i wizja spotkania z Niemcem nie napawały spokojem.
Jan solidnie załomotał do drzwi.
Odpowiedziała mu długa cisza.
Pięścią walnął kilka kolejnych razy. Dalej cisza.
– Może śpi. Ponoć w Rzeszy sobie pchają do uszu grudki chleba i mech, żeby ich koguty nie budziły, pewno nas nie słyszy. Jutro z samego rana przyjdziemy, Janie. Albo lepiej, w niedzielę po mszy! – Pleban mówił ochoczo, jakby naprawdę chciał pójść.
Jan również zaczynał się obawiać i wątpić, ale gniew był mocniejszy. Załomotał jeszcze raz.
I wtedy z dworu dobiegł ich delikatny głos.
– Ich komme, ich komme! Już idę, du blöder Kerl.
Jeśli był to Niemiec, a nikt inny w dworze pana nie mieszkał, to wydawał się nie śpieszyć. Wreszcie drzwi się otworzyły, a Jana i plebana oślepiło światło świecy.
– A, ja, gute ksiądz proboszcz i… ty. – Głos był spokojny, wręcz przyjemny do słuchania, ale brzmiało w nim coś złowieszczego, jakaś nuta groźby. – Pora późna, ja, ale gość w dom, to Bóg w dom, wchodźcie.
Jan wciąż był lekko oślepiony, ale zauważył, że Tojfeł uśmiecha się, błyskając jednym z przednich zębów. Drugi z nich był w zupełności czarny i krzywy, co wyglądało tak niezdrowo, że aż dreszcz obrzydzenia przebiegł po chłopskich plecach, choć nie takie paszcze już widział.
Weszli do ciemnego przedsionka. Ekonom poprowadził ich dalej, przechodząc przez pustawe pomieszczenia. Wszędzie wiele było starych, majestatycznych mebli, które teraz pokrywał kurz i mnogie pajęczyny. Podłoga głośno skrzypiała, zagłuszając wycie wiatru za oknem i stwarzając wrażenie, że rozleci się pod naciskiem stopy.
Przez całą drogę Niemiec mamrotał coś pod nosem, jakby z kimś rozmawiał. Jan kątem oka popatrzył na plebana, który wydawał się nie tyle przestraszony, co zakłopotany. To napełniło chłopskie serce poważną obawą.
Wreszcie doszli do gabinetu. To pomieszczenie ewidentnie było już zadbane i wykorzystywane, zwłaszcza sądząc po dziesiątkach rozłożonych wszędzie pergaminów. Kominek tlił się nieznacznie, a także skwierczało kilka świec.
– Für jeden gibt es einen Absatz, Ioannes… – Niemiec mamrotał dalej, a podchodząc do półki, wyciągnął z niej zwinięty w rulon pergamin. Po drodze wziął też trzy kubki i flaszę wódki.
– Zapraszam, siadajcie za stołem, gorzałka z pańskiej gorzelni– powiedział i usiadł za biurkiem, gestem ręki zapraszając ich do tego samego.
Teraz dopiero Jan mógł się przyjrzeć Tojfełowi. Nie był wysoki, czarnych włosów jeszcze trochę rosło na jego czaszce, ale cofnęły się one, poszerzając czoło, zaś oczy miały dziwną barwę spalonego drewna, które jeszcze raz na czas rozbłyska płomieniem. Z pewnością nie zastali go szykującego się do snu, bo ubrany był w strój dzienny, czarną kamizelę, która utraciła już pełnię swojej barwy, zapinaną na złote guziki, na tyle zanieczyszczone, że wyglądające na miedziane. Na nosie miał połówki okularów, a palec zdobił mu pierścień, na którym namalowano czarnego orła z rogami.
– Zatem, czym wam służyć? – zapytał, obnażając swój straszny, czarny ząb.
Pleban westchnął i zaczął cicho:
– Ehh… może niepotrzebnie…
– Ksiądz pleban tu dla świadka, jak zwykło przy takich rozmowach – przerwał Jan.
Gdy mógł już mówić, czuł się pewniej, choć w głowie myliły mu się wszystkie postulaty i argumenty.
– Wybaczcie panie, ale myśmy tu od dawna dobrze z dworem żyli i to się we dwie strony opłacało. Jesteście, panie nowi, więc tego i owego wiedzieć nie musicie, ale ja, w imieniu całej wsi, przedstawię wam to, co my, czyli wieś, chcemy – powiedział zdecydowanie, choć trochę mu się elegancka mowa mieszała.
Niemiec słuchał cierpliwie i nie reagował choćby drgnięciem na twarzy, jakby był jednym ze starych posągów z dworu.
– My, to znaczy wieś, chcemy, żeby porozumienia z panem, na Piśmie Świętym poprzysięgnięte, przez was, panie, były szanowane. Tam było dokładnie, ile kary, za jakie naruszenie. Drugie, to, że ekonomy już kilka bab pobiły za to, że ich chłopy czegoś nie dopełniły. Ja nie wiem, co te chłopy porobiły, ale bab nie powinno się tłuc. Nie ekonomowie. No i po trzecie, szlachetny pan zwykł nas po mszy świętej w niedzielę przyjmować i wniosków słuchać. Każdy mógł bez obawy powiedzieć, szlachetny pan się zgadzał albo nie. Ale rozmowa była i to dobre. To chcemy, żeby było dalej, a odkąd szlachetny pan pojechał, to inaczej jest. – Jan mówił długo i sztywnym głosem, skoncentrowany na tym, by powiedzieć wszystko.
Niemiec w ogóle nie reagował na jego słowa. Siedział zamarły, ze wzrokiem wbitym w chłopa.
– To znaczy, jeśli pan Twardowski inne wam, panie, przykazy zostawił, to ja, jako reprezentant Kościoła Bożego dla tej wsi, oczywiście te przykazy uszanuję, jeno je wyjaśnić ludowi warto, bo tak to lepiej – wtrącił się pleban, poruszając nerwowo palcami.
Tojfeł dalej nic nie mówił, ale po chwili dopił gorzałkę i zaczął poruszać ustami, choć nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
– W imieniu całej wsi przyszedłeś? – zapytał wreszcie, dość szorstko, wbijając wzrok znad połówek okularów w Jana i dolał księdzu, bo się ten dopraszał.
– Tak – odparł hardo chłop, choć trudno było zachować odwagę z tym spojrzeniem na sobie.
– Zatem nowy układ zawrzemy, między nami. Der neue Vertrag… Taki, jak powiedziałeś – mruknął Niemiec, wyciągając na biurko kałamarz z piórem oraz czysty pergamin.
Rozłożył obok siebie wcześniej wyjęty zwój i kątem oka czytał jego treść. Jan nie mógł pozbyć się wrażenia, że każde oko Niemca sprawdza inny dokument.
– Wielebny, spiszesz może? Och, rączka się trzęsie od gorzałki, okowitę ma szlachetny pan mocną. Ja spiszę. – Tojfeł zaczął mówić bardzo szybko.
Jan i ksiądz nawet nie zareagowali, gdy już sporządził nagłówek nowej umowy.
– Dnia Pańskiego… ksiądz proboszcz niżej podpisany… oraz… podpisany znakiem krzyża… postanowili – mamrotał pisząc nadzwyczajnie szybko.
– Der Vergleich, ugoda. Porozumienia ze szlachetnym panem niniejszym aneksujemy tym pismem… Kobieta rzecz święta… Kary i normy z dawnego porozumienia podtrzymane, tak jak pańszczyzny umorzone. W niedzielę po mszy was słuchać nie będę, bo to i przed zgromadzeniem nie każdy powie, co mu na sercu leży. A to ma skargę na sąsiada i niedyplomatycznie ją upubliczniać, a to wstydliwy kłopot. Ale progi dworu otworem stoją, czego wy tu świadkami, o każdej porze przyjmę i radą wesprę. Tak zapiszę i czy pod tym się podpiszecie?
Niemiec znów powiedział wszystko tak szybko, że nim do Jana dotarło znaczenie pierwszego zdania, to już wypowiedziano ostatnie. Co więcej, prawie skończył już zapisywać. Wszystkie czynności wykonywał jednocześnie, z nieludzkim wręcz pośpiechem.
– Tak napisane, księże? – zapytał niepewnie Jan.
Nie mógł wiecznie udawać pewnego siebie. Czytać nie umiał i musiał go pleban wesprzeć. Ale to ksiądz zawsze przyjazny ludowi był i Jan na nim polegał, choć się akurat teraz wielebny wydawał nieco zakłopotany i spity dwoma kubkami wódki.
Tojfeł znów zamarł na chwilę, tak jakby jego uwaga była w zupełnie innym świecie, ale szybko przekazał pergamin księdzu. Wtedy dopiero Jan zauważył, że palec, na którym Niemiec nosił pierścień, miał poczerniały paznokieć. Wyglądało to tak samo zatrważająco, jak krzywy ząb ekonoma.
– Jako żywo, zgadza się – mruknął ksiądz i czknął cicho.
– Znakiem krzyża, proszę tutaj. – Niemiec już przystawiał zamoczone w atramencie pióro do ręki Jana.
– Na Piśmie Świętym podpiszemy – rzucił chłop, odsuwając się od dłoni ekonoma.
– Zostawiłem na plebanii! – przestraszył się ksiądz.
– Ależ księże, i tutaj mamy… – odparł łagodnie Niemiec.
Wstał i podszedł do półek, z których wyciągnął oprawioną w skórę księgę i wrócił do biurka.
– Pismo Święte, prawdaż? – oznajmił, pokazując okładkę.
– Jako żywo – odparł pleban. – Janie, w imieniu wsi możesz znakiem krzyża podpisać.
– Nareszcie zapanuje między nami pełna zgoda – ucieszył się ekonom.
Jan musiał im uwierzyć na słowo i podpisał.
***
Kolejne trzy dni był najgorszymi, jakie spotkały Skotniki od wieków. Baby i chłopów bito, śliwy pod oczami oraz siniaki na rękach i nogach się mnożyły, długi umorzone ściągano bezlitośnie, a skarg nie słuchano, powołując się na polecenie Tojfeła. Jednak i gorsze sprawy się wydarzyły.
Najpierw, na rozmowy do dworu, udał się Stach, który coś wcześniej podpisał co do swoich długów. Wrócił uradowany, oznajmiając, że Tojfeł pozwolił mu wieś opuścić, majątek i babę zostawić, by się do wojska książęcego zaciągnąć. Najwyraźniej chłop bardzo się śpieszył, bo zniknął jeszcze w nocy i prawie cały dobytek zostawił. Był i we dworze na rozmowie dowcipny Krzych i najwyraźniej tak mocno żartowali, że następnego dnia rano znaleziono go za stodołą powieszonego.
A już najgorsze, że na zdrowiu zapadł pleban. Przechorował ciężko dwa dni, aż wreszcie musiał pojechać do medyka. Ktoś miał w zastępstwo przyjechać, by mszę odprawić, ale ostatecznie nikt nie przybył.
Strach padł na pozbawione opieki Boga Skotniki.
Jan chodził rozgoryczony, rozmawiał z ludźmi, pocieszał, zbierał skargi i postulaty. Zamierzał jeszcze raz iść do Tojfeła, tym razem z Wielkim Michasiem, tak dla poprawy rozmów. W końcu ekonom poza kilkoma pachołami nie miał swoich żołdaków i broniła go tylko wola szlachetnego pana i umowa ze wsią, a tę łamał bezczelnie, siedząc zamknięty w dworzysku. Jednak bez księdza Jan czuł się zbyt słaby, by paktować.
Promyk nadziei pojawił się kolejnego dnia, gdy niespodziewanie do wsi powrócił Maciej, który dobre dziesięć wiosen temu poszedł, by w insurekcji walczyć. Co więcej, okazało się, że za szczególne zasługi Naczelnik przyznał mu na własność zagrodę, w której dotychczas zamieszkiwał. W międzyczasie, Maciej był w mieście, gdzie aktywnie dla Naczelnika, a teraz Księcia działał, co nieco pisma i układów politycznych liznął i ogólnie to taki się zrobił pański bardziej niż chłopski.
Przywitano go z wielką radością i nadzieją. Jan zaś zyskał to, czego mu brakowało.
– Nie może być! Takie sprawy się nie dzieją, że przychodzi ekonom pełnić rolę pana. Zawsze zostaje dziedzic albo małżonka, no wiecie. Błękitnej krwi z mianowania na ekonoma nie przybywa – oznajmił już na początku Maciej. – My tu czasy wyzwalania chłopów, równość mamy, a was walą kijami, jak nigdy. Nie może to być, nie może!
Jan poczuł się prawie oskarżony o to, że wieś sam na katorgi skazał, a przecież porozumienie dobre podpisał.
Ale skoro piśmiennego przybyło, to i twarda delegacja mogła się do Niemca udać. Poszedł zatem Jan, jako przywódca, choć po prawdzie mówiąc, przy Macieju takim się nie czuł i nie do końca dobrze mu z tym było. Dołączyli do niego Wielki Michaś oraz nowoprzybyły właśnie. Tym razem szli za dnia, ale dotknięty czasem, a jednak przebłyskujący świetnością, dwór i tak miał swoją mroczną aurę.
– Ty coś piśmienny jesteś, to będziesz go sprawdzał – przypomniał Jan, próbując udowodnić, kto tu będzie rządził.
Zapukał do drzwi, które tym razem otworzyły się niemal natychmiast, jakby ekonom stał zaraz za nimi cały czas. Ubrał tę samą kamizelę, ale brakowało okularów, ręce schował za sobą i wyglądał na w pełni gotowego na przyjęcie choćby Księcia, a nie trzech chłopów.
– Witam was i ciebie, Macieju, co pobił Moskali. Już do mnie dotarły wieści, ale z radością witam cię osobiście – oznajmił niepokojącym głosem.
– Miło mi was poznać, panie. Jednak, jak sądzę, sprawy Skotnik wcale miłe nie są i o tym chcielibyśmy pomówić – odparł stanowczo Maciej, który nie wydawał się zagubiony szybką mową Niemca.
– Dwór jest zawsze dla was otwarty, zapraszam – powiedział ekonom.
Znów przejść musieli cały dwór, po okrutnie skrzypiącej podłodze, by znaleźć się w gabinecie, który wyglądał zgoła inaczej niż ostatnio. Dokumenty uporządkowano, a znaczną część schowano, książki poukładano inaczej, a także lekko przesunięto biurko. Jan zastanawiał się, jak Tojfeł zrobił to wszystko sam przy swojej posturze, a przecież nie prosił nikogo ze wsi o pomoc.
– Ja, der Besserwisser – mamrotał do siebie Niemiec, patrząc na Macieja. – Z czym zatem do mnie przybywacie?
– Nie przestrzegasz porozumienia. Cztery dni, a tylu chłopów żeście pobili! Krzych się powiesił, a księdza nie ma – powiedział od razu Jan, w złości zapominając o szacunku.
Maciej uspokoił go gestem ręki.
– Nie było mnie długo w Skotnikach, ale zobaczyłem inne wsie. W żadnej nie jest aż tak źle, jak tutaj. To nie folwark, to katorga i gwałt. Szlachetny pan nigdy by się na to nie zgodził – powiedział.
Wielki Michaś przytaknął głową, nawet jeśli do końca nie rozumiał.
Tojfeł uśmiechnął się służalczo i przespacerował po skrzypiącej podłodze. Znów otwierał usta, jakby prowadząc niemą rozmowę. Wreszcie zatrzymał się i spojrzał na nich.
– Wieś się na to zgodziła. Chłopi to myślący lud, potraktowałem ich zdanie poważnie – powiedział spokojnie, ani trochę nie wyglądając na zdenerwowanego.
– Na mniej bicia się zgodziliśmy! – zaprotestował Jan, ściskając dłoń w pięść.
Tojfeł uśmiechnął się, obnażając czarny, krzywy ząb. W jego ciemnych oczach wydawał się tlić płomień.
– Macieju, jesteś piśmienny? – zapytał i wciągnął z szafy pergamin.
– Szanuję naszą dyplomację, dlatego pozwólcie, że wyjdę, gdy wy ustalicie swoje stanowisko, które chcecie mi ostatecznie przedstawić – dodał i rzeczywiście opuścił gabinet.
– Michaś, ty miejże na niego oko – mruknął Jan. – Może Tojfeł właśnie pakuje konia i ucieka ze Skotnik, by uniknąć gniewu ludu, kto wie?
Maciej patrzył na pergamin. Ewidentnie czytanie przychodziło mu z trudem, wydawał się jednak rozumieć treść. Im więcej odczytywał, tym bardziej wzburzoną robił minę.
– Jak mogliście to podpisać! Tu oprócz jakiś bzdur, jest zgoda na wszystko, co się dzieje we wsi! – krzyknął zdenerwowany.
Jan w ogóle nie rozumiał.
– Może źle odczytałeś, przecież pleban…
– Nie mógł tego czytać! Oni was męczyli za waszą zgodą! Tu jest napisane, że chcecie pracować z takimi normami, jakie narzuci wam ekonom, poddajecie się jego karom i osądowi i w pełni ufacie jego metodom! – powiedział z niedowierzaniem patrząc na pergamin.
– Niemożliwe! – Jan długo trzymał w sobie ten wściekły krzyk, ale, gdy wreszcie go wydobył, zatrzęsły się od niego ściany starego dworu. – Na Piśmie Świętym pleban poświadczył! O, na tym! – rzucił zrozpaczony, wyciągając z półki księgę, której okładkę zapamiętał.
Maciej popatrzył na nią smutno.
– To nie żadne Pismo Święte. Jakiś Książę, czy coś takiego – odparł krótko. – Janie, nie wiem, co ci powiedzieli, ale jak mogłeś się nie zorientować? Gdyby nie ja, to by was tu tłukli jeszcze Bóg wie ile!
– Zamknij się! Nie było cię tu i nie musiałeś znosić Niemca razem z nami! On nas oszukał, wszystkich! – warknął Jan i z tych nerwów wymierzył Maciejowi solidny cios w twarz.
Weteran wojenny zatoczył się od tego ciosu, jednak nie upadł. Otarł rękawem krew z wargi i splunął nią na ziemię.
– Policzymy się później. Ale teraz znajdźmy Niemca – rzucił wściekle.
Jan poczuł falę upokorzenia tym, że to Maciej pomyślał rozsądniej od niego. Pozostało tylko pójść za jego rozkazem.
Wielkiemu Michasiowi polecili sprawdzić stajnie i zobaczyć, czy Niemiec nie uciekł, a we dwójkę ruszyli na poszukiwania we dworze. Początkowo trzymali się razem, ale w starych i często ciemnych pomieszczeniach, pełnych wielkich, dziwnych mebli, których nikt nie używał od lat, nie dało się tak kogokolwiek znaleźć. Dwór był zbyt wielki. Chcąc nie chcąc musieli się rozdzielić.
Jan szukał na piętrze, przedzierając się przez labirynt ze ścian, filarów, cudacznych ozdób i jeszcze cudaczniejszych mebli. Nigdy takich rzeczy nie widział i nawet nie spodziewał się, że zobaczy. Jak pan mógł mieszkać w tak ponurym miejscu? I dlaczego nie wyrzucił tych rzeczy? Sądząc po ogromnej ilości pajęczyn i kurzu, nie używano ich od pokoleń.
Wreszcie jego uwagę przyciągnął ruch na końcu szerokiego pokoju. Okno zakrywała ciężka kotara i do środka docierały pojedyncze stróżki światła. Jan rozglądając się nerwowo, podszedł w tamtym kierunku. Chciał się skradać, ale podłoga skrzypiała głośno przy każdym kroku. Potknął się i przewrócił, uderzając w głowę i rozkrwawiając czoło o kant jakiegoś przykrytego płachtą mebla. Ocierając krew o rękaw sukmany, przecisnął się dalej, zbierając we włosy coraz więcej pajęczyn.
Czekało go rozczarowanie. Ruch, który widział, był jego własnym, gdyż na końcu pokoju znajdowało się szerokie i brudne lustro. Rozgoryczony spojrzał na swoje odbicie. Wyglądał mizernie, jego bogata sukmana miała na sobie pełno brudu, a na rękawie krew. Włosy były suchsze niż słoma, a spojrzenie zmęczone i smutne. Jakże różniło się to od jego wyobrażeń. Nie dziwne, że Maciej, który był na wojnie i mieszkał w mieście, nie widział w nim przywódcy. Niewykluczone, że będzie chciał go zastąpić, skoro sam był właścicielem swojej zagrody i miał na to dokument od Naczelnika. Jan był tylko prostym chłopem, który chciał coś załatwić, a został oszukany.
W chwili największego smutku, rozległ się krótki huk. Przerażony Jan odwrócił się, tylko po to, by zobaczyć, jak bezwładne ciało Wielkiego Michasia upada na podłogę. Z tyłu stał Tojfeł i mierzył do Jana z drugiego pistoletu. Uśmiechnął się pod nosem, a jego ciemne oczy wydawały się mieć w sobie prawdziwe płomienie.
- Ruhig und leise, ja…
– Maciej na pewno ostrzeże innych! Wieś cię dopadnie! – warknął Jan, rozzłoszczony uśmiechem Niemca.
– Jednak słaby to układ dla ciebie, nieprawdaż? Dla wsi może i nie, Maciej ich poprowadzi dalej, jakoś wyjaśni morderstwo na ekonomie, jest zdolny. Ty jednak z tego nie skorzystasz. A ja bardzo lubię korzystne układy – powiedział łagodnie Tojfeł, lecz nie przestawał mierzyć do Jana.
– Słuchaj, bo dam ci najlepszą ofertę, jaką możesz dostać – rzekł Niemiec. – Ten wasz pan zawarł ze mną kiedyś układ, ale nieelegancko się z niego wymigiwał. Tak długo, że narosły odsetki, które sobie zastrzegliśmy. Musiał więc wykupić siebie i jeszcze poboczności uiścić. A i księdza jeszcze chciał ratować, mój Boże! – zaśmiał się, chyba prawdziwie rozbawiony.
– O czym mówisz?! Jaki układ?! – krzyknął Jan, szukając wzrokiem jakiejś luźnej deski, którą mógłby się bronić.
– Nie kombinuj, nie, nie. Ja, ruhig… – powiedział łagodnie Niemiec, podchodząc nieco bliżej. – Szlachetny pan Twardowski wykupił się waszymi rabskimi duszyczkami. Dlatego wszyscy należycie do mnie!
Końcowe słowa Niemca zmieniły się w groźny głos, który wybrzmiał z każdej strony. Równocześnie oczy Tojfeła zapłonęły prawdziwym ogniem, podobnie, jak kilka innych mebli w pomieszczeniu.
Przerażony Jan upadł na ziemię, patrząc na zbliżającą się do niego piekielną postać, która nie wyglądała już na człowieka.
– Oczywiście, paragrafy, paragrafy. Aby się sprzedać, duszyczka musi zrobić to sama. Jakże się ucieszyłem, gdy wieś wybrała cię na reprezentanta, jeden znak krzyża, by potępić całe Skotniki. Sprzedałeś mi wasze duszyczki, a ksiądz pleban kontrakt uświęcił, oj będą mieli ubaw przy kotłach! – mówiła szybko mroczna istota, pocierając sczerniałe dłonie z długimi pazurami.
– Ale, ostatnie dwadzieścia lat się za tym waszym Twardowskim uganiałem, syna i żonkę mu trzeba była zabrać, by zmiękł, dość mi tego! Nie chcę tu żadnego spryciarza, co mi będzie umykał. I tu, lieber Jan, pojawiasz się ty. Dwa postanowienia, a obiecuję, że twoją duszyczkę wezmę ostatnią, gdy już i tak niewiele jej czasu pozostanie na tym łez padole – mówiła istota z wielkim zadowoleniem i ekscytacją.
– C-co? – jęknął Jan.
Na klęczkach, trzęsąc się z przerażenia, bał się nawet patrzeć na przemienionego ekonoma, stojącego pośród płomieni, ale coś wewnątrz niego pragnęło słuchać tych słów.
– Zuerst, tu i teraz pozbędziesz się wichrzyciela Macieja. Jeszcze by tobie zabrał pozycję wodza, a tego nie chcesz, czyż nie?
Jan skinął posłusznie głową.
– I drugie, utrzymasz wieś w posłuszeństwie. Możesz im mówić, że jest ciężko, pomagać i tak dalej, nie interesuje mnie to. Żadnych ucieczek masz nie wspierać i mnie o wszystkim informować, zrozumiano? – rzuciła istota, która na powrót coraz bardziej zaczynała przypominać Niemca.
Nie wiadomo skąd w niepłonących już dłoniach zmaterializowały się pergamin i pióro.
– Paragrafy spisane, podpis… ach znakiem krzyża, ale będą mieli ubaw! – ucieszył się już zupełnie ludzki Tojfeł, gdy Jan skreślił swój podpis. – A teraz paragraf pierwszy. To prostsze niż myślisz – powiedział poważnie, wręczając mu nabity pistolet i przesuwając jego palec na spust.
Znów wszystko wydarzyło się naraz. Do wciąż płonącego w części pomieszczenia wpadł Maciej i wydał okrzyk przerażenia na widok Jana w zakrwawionej sukmanie z ciążącym pistoletem w dłoni. Niemiec zniknął, ale jego szept pozostał:
– Jeden klik, a będziesz długo i dobrze żył… Ze swoją rodziną… I dalej będziesz szanowanym przywódcą…
Jan strzelił celnie.
Cześć beeeecki
Ciekawe opowiadanie. Przypomniał mi się “Potop” jedyną książkę jaką przeczytałem przygotowując się do matury i właśnie z potopu była matura :))))))
Końcówka bardzo fajna. Dobra wciągająca intryga. Wydaje mi się też, że profesjonalnie napisane.
Pozdrawiam serdecznie!!!
Jestem niepełnosprawny...
wódkę z browaru
Wódę to chyba z gorzelni?
gorzałka z pańskiego browaru
j.w.
Hmmm no nie jest to złe opowiadanie, aczkolwiek muszę napisać szczerze, wydało mi się bardzo przegadane. Mamy 30k znaków, a akcję tak naprawdę można streścić w kilku zdaniach, i postacie też nie są jakoś szczególnie rozbudowane. Część tych znaków realnie służy budowaniu klimatu i napięcia, ale spora część to (w moim odczuciu) zbytnia szczegółowość.
Na plus sam pomysł i na pewno zakończenie, chociaż nazwanie diabła Tojfeł to trochę spoiler. No i wykonanie wydaje mi się dobre, poza tymi uwagami u góry raczej się nie potykałem.
Mimo tego mojego marudzenia po przeczytaniu jestem dość zadowolony, także pozdrawiam i klik
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Witaj. :)
Przepiękna stylizacja języka oraz sporo humoru, naprawdę wielkie brawa! :)
Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do (tylko do przemyślenia):
Jan był w gospodarzem w sile wieku, ojcem rodziny, a do tego dość zamożnym i krzepkim mężczyzną. – literówka omyłkowa lub brak części zdania?
– Iść w imieniu wsi możesz, a szczęści ci Panie Boże, ale dlaczegóż ja do tego potrzebny? – zapytał sucho, marszcząc czoło. – czy tu celowo taka forma jako stylizacja językowa epoki?
Także teraz, wszystkie okna były ciemne, a tylko jedno, nieznaczne światełko migało w pańskim gabinecie. – pierwszy przecinek zbędny?
– Pan zwykł przybywać w lekkim powiewie, może powinniśmy, (zbędny przecinek?) jednak poczekać! – zawołał ksiądz, z trudem przebijając się przez gwizd wiatru.
Pięścią walną kilka kolejnych razy. – literówka/gramatyczny – brak „ł”?
– Zostawiłem na plebani! – przestraszył się ksiądz. – i tu – brak „i”?
Jesteście panie nowi, więc tego i owego wiedzieć nie musicie, ale ja, w imieniu całej wsi, przedstawię wam to, co my, czyli wieś, chcemy – powiedział zdecydowanie, choć trochę mu się elegancka mowa mieszała. – przecinki przy Wołaczu?
Tam było dokładnie (przecinek?) ile kary, za jakie naruszenie. Drugie, to (przecinek?) że ekonomy już kilka bab pobiły, (zbędny przecinek?) za to, że ich chłopy czegoś nie dopełniły.
Ja nie wiem, co te chłopy porobiły, ale bab nie powinno się tłuc. Nie ekonomowie. – tu tylko dopytam, czy nie miało być bez „e”?: Nie ekonomowi.
Teraz dopiero Jan zauważył, że palec, na którym Niemiec nosi pierścień (przecinek?) ma poczerniały paznokieć. – dopytam tylko, czy tu celowo czas teraźniejszy?
– Ależ księże i tutaj mamy… – odparł łagodnie Niemiec. – przecinki przy Wołaczu?
O (przecinek?) na tym! – rzucił zrozpaczony, wyciągając z półki księgę, której okładkę zapamiętał.
Janie, nie wiem (przecinek?) co ci powiedzieli, ale jak mogłeś się nie zorientować. – czy to nie zdanie pytające?
Ten wasz pan, zawarł ze mną kiedyś układ, ale nieelegancko się z niego wymigiwał. – zbędny pierwszy przecinek?
Szlachetny pan Twardowski, wykupił się waszymi rabskimi duszyczkami. – i ten?
Dwie postanowienia, a obiecuję, że twoją duszyczkę wezmę ostatnią, gdy już i tak niewiele jej czasu pozostanie na tym łez padole – mówiła istota z wielkim zadowoleniem i ekscytacją. – czy tu celowo taka forma?
Do wciąż płonącego w części pomieszczenia wpadł Maciej i wydał okrzyk przerażenia, na widok Jana w zakrwawionej sukmanie z ciążącym pistoletem w dłoni. – zbędny przecinek?
Świetny horror, do końca trzymający w napięciu i ukazujący prawdziwą ludzką naturę; klik, powodzenia w Konkursie. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Dawidzie!
Przypomniał mi się “Potop” jedyną książkę jaką przeczytałem przygotowując się do matury i właśnie z potopu była matura :))))))
Czasem to trzeba mieć szczęście i mu dopomóc :)
Dzięki za komentarz i opinię, cieszy pozytywny odbiór!
Galicyjski Zakapiorze!
Dzięki za wizytę i zwrócenie uwagi na oczywisty błąd.
Hmmm no nie jest to złe opowiadanie, aczkolwiek muszę napisać szczerze, wydało mi się bardzo przegadane. Mamy 30k znaków, a akcję tak naprawdę można streścić w kilku zdaniach, i postacie też nie są jakoś szczególnie rozbudowane. Część tych znaków realnie służy budowaniu klimatu i napięcia, ale spora część to (w moim odczuciu) zbytnia szczegółowość.
Dobrze to rozszyfrowałeś, koncentracja była na klimacie, postaci są proste celowo. Pierwotnie był zamysł, aby było ich więcej i miały bardziej dynamiczne relacje między sobą, ale nie spinało się to limitowo, a zależało mi na cierpliwym zbudowaniu klimatu.
Dziękuję za klika i dobrą, merytoryczną opinię o tekście!
Czołem bruce,
witam serdecznie i dziękuję za komentarz i rzetelne poprawki tekstu. Tym razem nie betowałem, a widzę z generatora błędów wylosowały się literówki (i interpunkcja z urzędu) :). Znakomicie, że je wychwyciłaś, bo psują klimat, który z mozołem staram budować.
Nie ekonomowie. – tu tylko dopytam, czy nie miało być bez „e”?: Nie ekonomowi.
Do tego się tylko odniosę, bo reszta bezdyskusyjna. Zostawiam tak, ponieważ Jan odnosi się do tego komu wolno bić żonę. Tj. “Bab nie powinno się tłuc. Mogą to robić mężowie, nie ekonomowie”. Stąd taka forma, choć wcześniej Jan mówi “ekonomy”, to jednak raz na czas, jako światłemu, uda się mu trafić z odmianą.
Przepiękna stylizacja języka
Zaskoczenie nr 1, bo zakładałem, że stylizacja będzie pierwszym zarzutem, że nieudana i niezupełna.
Świetny horror, do końca trzymający w napięciu
Zaskoczenie nr 2, że uznajesz to za horror, co schlebia zbudowanemu klimatowi. Nie stosowałem takiego tagu, bo nie uważam, bym w morzu znakomitych horrorów na Portalu, potrafił choćby w części zrobić taki klimat grozy. Dlatego miło, że jednak tę grozę choć trochę czuć.
i ukazujący prawdziwą ludzką naturę
Tu zaskoczenie mniejsze, pragmatyzm ludzki miał być pewną puentą. Pierwotnie zakończenie brzmiało nawet “Jan strzelił celnie i żył długo i szczęśliwie”, ale zrezygnowałem z tej igraszki z bajkowym zakończeniem.
Wszystkich Was serdecznie pozdrawiam!
Bardzo dziękuję. :) Elementy horroru dostrzegę zawsze. :)
A wszelkie sugestie to tylko wątpliwości. :)
Tutaj dopytam jeszcze:
Mój poprzedni wpis:
Ja nie wiem, co te chłopy porobiły, ale bab nie powinno się tłuc. Nie ekonomowie. – tu tylko dopytam, czy nie miało być bez „e”?: Nie ekonomowi.
Ty piszesz:
Zostawiam tak, ponieważ Jan odnosi się do tego komu wolno bić żonę. Tj. “Bab nie powinno się tłuc. Mogą to robić mężowie, nie ekonomowie”. Stąd taka forma, choć wcześniej Jan mówi “ekonomy”, to jednak raz na czas, jako światłemu, uda się mu trafić z odmianą.
Ok, rozumiem, że chodziło Ci o ekonomów w liczbie mnogiej, ale – skoro jest forma: “nie powinno się tłuc”, pytałam, czy nie miało być “nie ekonomowi”, bo tam chyba powinien być Celownik – komu? czemu? – temu ekonomowi, a – jeśli ma być liczba mnoga – tym ekonomom ?
To tak tylko gwoli wyjaśnienia, bo poprzednio niedokładnie to napisałam, wybacz. :) Jednak, kiedy teraz myślę, już sama nie wiem…
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Podobnie jak Zakapior myślę, że rzeczywiście momentami jest przegadane, ale nie psuło mi to całości opowiadania. Trzymało w napięciu, świetne zakończenie. Naprawdę udany tekst. Powodzenia w konkursie!
Pozdrawiam.
You cannot petition the Lord with prayer!
bruce,
fajnie, że drążysz temat :).
Moim zdaniem ten celownik brzmi tam źle.
“Ja nie wiem, co te chłopy porobiły, ale bab nie powinno się tłuc. Nie ekonomowie.”
Rozumiem to tak, że
zdanie nr 1: kobiet nie należy bić
zdanie nr 2: na pewno nie ekonomowie powinni je bić.
W mianowniku, że kto? co? bije baby? – nie ekonomowie biją baby.
Bo przy brzmieniu “Nie ekonomom” brzmi to jakoś jakby było niezwiązane ze zdaniem poprzednim. Może po prostu nie do powinności, a do czynności się odnoszę, nie wiem, czy to poprawnie.
Ale,
Jednak, kiedy teraz myślę, już sama nie wiem…
Niech to nas zjednoczy, skoro i ja nie wiem :)
Ogólnie to ciekawa kwestia.
Jurora szanownego pancernego witam i o zdrowie pytam :)
MichaelBullfinchu
cześć i czołem! Dziękuję za opinię, przytyk i pochwała zawsze najbardziej wiarygodne są w parze :). Zresztą z tym zarzutem przegadania nie zamierzam walczyć, bo on ma swoje uzasadnione podłoże. Niemniej, cieszy, że uważasz tekst za udany.
Pozdrawiam!
Niereformowalny dla mnie za nowoczesny, nie pasuje do klimatu całości.
Wiedział, że pleban, choć krew szlachecką miał rozcieńczoną, jak wódkę z gorzelni pana, to jednak człek inteligentny i lubił mądrze pomówić.
Według mnie rozcieńczoną jak kto/co wódka.
Ładna stylizacja, czyta się przyjemnie i nie razi.
Jednak jak to w tamtych czasach dużo okrągłych słów i jak dla mnie za wolno się akcja posuwa.
Wolałabym z 20% mniej.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke