
Cześć
Zapraszam na nowego szorta. Nie ma w nim fantastyki, ale może komuś się spodoba. Tekst zawiera wulgaryzmy.
Pozdrawiam :-)
Cześć
Zapraszam na nowego szorta. Nie ma w nim fantastyki, ale może komuś się spodoba. Tekst zawiera wulgaryzmy.
Pozdrawiam :-)
Grzesiek kochał kwiaty.
Wszystko zaczęło się jeszcze w czasach dzieciństwa. Wraz z rodzicami, przeprowadził się z dużego miasta, do małej wsi. Na piechotę, przemierzał drogę do szkoły, obserwował przyrodę, a najwięcej uwagi poświęcał ogródkom przydomowym, które podziwiał. Czytał o kwiatach, śnił, i często rysował, nie tylko te istniejące w rzeczywistości, ale również pochodzące z jego wyobraźni. Marzył o tym, żeby zostać botanikiem.
Często spacerował, szczególnie wiosną, przez pola i pobliskie łąki. Kwiaty wydzielały piękny zapach, czarowały swoim wyglądem, zachwycały. Nie potrafiły mówić – kołysały się na wietrze, żyjąc niekiedy tylko kilka dni. Przekwitały, ale odradzały się na nowo. Grzesiek był przekonany, że w niebie, o którym często słyszał na lekcjach religii, musi znajdować się ich bez liku. Niebo na pewno pachnie, jest tam dużo światła i nie ma smutku.
Chciałbym tam być – myślał. Leżał na łóżku i nie mógł zasnąć. Martwił się przyszłym dniem. Czekał go sprawdzian z matematyki, z której nie szło mu najlepiej. Nauczycielka, pani Aneta, powiedziała jego rodzicom, że jeśli nie nauczy się ułamków nie ma mowy o awansowaniu do kolejnej klasy. Z większości przedmiotów miał dobre oceny. Na co komu matma – analizował. Kwiaty nie muszą liczyć, nie chodzą do szkoły i właściwie to nic nie robią, tylko rosną. – W jego głowie krążyły różne myśli, które zmęczyły go tak bardzo, że w końcu zasnął.
Minęło dwadzieścia lat. Siedział przy stole w kuchni, wpatrzony w zegar na ścianie. Zjadł śniadanie i kończył pić herbatę. Ubrany w zielone robocze spodnie i koszulkę z logo zespołu AC/DC, myślał nad nowymi sadzonkami kwiatów, które kupił na bazarku. Fioletowe dalie wyglądały cudownie. Trzymał je w reklamówce przy drzwiach wyjściowych.
Wzuł buty, zabrał reklamówkę i wyszedł. Udał się za dom, gdzie znajdował się ogród. Gdy zobaczył pierwsze dwie kretówki, trochę się zdenerwował, ale kiedy zorientował się, że jest ich więcej, poczuł gniew. Policzył: dziesięć kopców. Stał wpatrzony w pobojowisko, jakie sobie urządził kret.
Grzesiek odłożył reklamówkę i udał się w stronę samochodu.
Już ja cię załatwię – myślał.
Jechał, trzymając kurczowo kierownicę. Wyobrażał sobie tego wrednego, małego pasożyta, który niszczy jego ukochane kwiaty – niewinne, piękne rośliny, a przy tym sporo pracy, którą w to wszystko włożył. Zaślepiony złością, wykonując manewr skręcania, o mały włos, a potrąciłby staruszkę na przejściu dla pieszych. Podniósł rękę w geście przeprosin i ruszył dalej, tym razem już wolniej. Choć złość, jaka w nim drzemała, wcale się nie zmniejszyła. Na siłę starał się opanować. Ale ilekroć pomyślał o małym czarnym stworzonku, które ryje korytarze pod ziemią i niszczy jego ukochane rośliny, jego dłonie zaciskały się tak mocno na kierownicy, że aż bielały mu kłykcie.
– Ty cholerny mały gnojku – wyszeptał. Już ja ci pokażę.
Wszedł do sklepu ogrodniczego i skierował się od razu między regały. Nie mógł znaleźć tego, czego szukał, dlatego podszedł do sprzedawcy.
– Dzień dobry – powiedział.
– Słucham pana. – Sprzedawca wpatrywał się w swój smartfon.
Co za niewychowany dupek – pomyślał Grzesiek.
– Potrzebują coś na kreta. – Jego rozpalona, czerwona twarz po której spływały krople potu, nie wyglądała dobrze. Sprzedawca zobaczył w jego oczach coś dziwnego, co go przeraziło. Jakby człowiek, którego miał przed sobą był szalony – rozbiegane oczy, błędne spojrzenie.
– Dobrze się pan czuje?
– Wyśmienicie – uciął krótko Grzesiek. Był zdenerwowany, ale nie na tyle, żeby nie widzieć w spojrzeniu sprzedawcy niepokoju. – Gorąco mi, to wszystko. Ma pan coś na kreta? – Stukał palcem wskazującym w blat. Zniecierpliwiony, jakby od środka na krety zależało całe jego życie.
– Tak. – Ekspedient sięgnął po plastikowe, duże butelki z drobno zapisanymi etykietami, gdzie na środku widniał rysunkowy kret, uciekający podziemnymi tunelami. Obok jego ryjka znajdował się dymek, a w nim napis: Ratuj się kto może!
– Poleca to pan?
– Tak. To bardzo dobry środek. Wsypuje pan kilka granulek do dziury po krecie, zalewa wodą i zakrywa trawą. Tylko proszę wcześniej ubrać rękawiczki. Substancja jest mocno żrąca. I proszę zrobić to w miarę szybko, inaczej podrażni panu oczy i gardło.
– To jest dozwolone?
Sprzedawca spojrzał wymownie na kupującego.
– Proszę pana, gdyby było nielegalne, to raczej nie sprzedawałbym tego.
– No tak. Przepraszam. – Grzesiek zapłacił gotówką, po czym wziął butelkę z lady i szybkim krokiem wyszedł ze sklepu.
W drodze powrotnej czuł się lepiej. Był mniej spięty i zdenerwowany. Spokojny o swoje kwiaty, jechał wolniej. Nawet czerwone światła przy przejściach dla pieszych, nie wywoływały u niego złości. Czekał cierpliwie, aż zaświeci się zielone i ruszał dalej.
Zaparkował samochód na podjeździe. Wziął plastikową butelkę leżącą na fotelu pasażera, wysiadł i trzasnął drzwiami. Z zadowoleniem szedł w stronę ogrodu. Wyszedł zza winkla. Kopców nie przybyło.
Dobry znak – pomyślał.
Pamiętając o zaleceniach sprzedawcy, ubrał gumowe rękawiczki i włożył do każdego z otworów po kilka granulek preparatu. Przygotował wcześniej trawę do ich zatkania i wodę. Zalał pośpiesznie ziemne tunele i pozatykał wszystkie trawą. Gdy odchodził, słyszał ciche syczenie, połączone z piskami. Nie miał pojęcia, czy krety wydają jakieś dźwięki.
Pod ziemią jest im to chyba niepotrzebne – myślał.
Udał się do domu po piwo, które zostawił wczoraj w lodówce. Była połowa czerwca, temperatury sięgały trzydziestu stopni. Nie pił często, ot, kilka piw tygodniowo. Biorąc pod uwagę to, że rok wcześniej pił średnio jedno na dwa tygodnie, była to duża zmiana. Może, gdyby nie mieszkał sam, ktoś zwróciłby na to uwagę.
Pocieszał się myślą, że przecież mu się należy.
Właśnie… należy. Po ciężkim dniu pracy, spędzonym w ciepłowni miejskiej, nie było nic lepszego, jak zimny, złocisty nektar.
– Napój bogów – powiedział do siebie, siedząc na ogrodowym krzesełku i przyglądając się swoim pięknym kwiatom.
Kretówki rozrzucił i wcale nie podobało mu się, że w miejscach, gdzie rosła pięknie przystrzyżona trawa, znajdują się ziemne placki.
Pociągnął z butelki pierwszy łyk – smakował bosko. Trochę żałował, że rzucił palenie kilka lat temu. Teraz puściłby sobie dymka. Pił piwo, siedział i rozmyślał. Wspominał stare dzieje.
Kiedyś nie powiedziałby, że jest perfekcjonistą. Dawniej było inaczej. Nie miał czasu na bycie idealnym. Dlaczego? Ponieważ się starał, żeby żyć tak, jak inni tego chcieli. Najpierw rodzice, którzy byli wymagający i oczekiwali, że dobrze uczący się Grzesiu, zostanie inżynierem. Później spełniał oczekiwania pierwszej dziewczyny, która była jego wielką miłością. Miała na imię Rozalia. Wielokrotnie zadawał sobie pytanie, czy faktycznie ją kochał. I ostatecznie doszedł do wniosku, że chyba nie, skoro go zostawiła. Może gdzieś popełnił błąd.
Przecież miała wszystko, czego chciała – myślał. Pokręcił głową i sięgnął po drugą butelkę. Przyglądał się jej przez kilka sekund. Spływały po niej krople wody, kapiąc na jego zielone japonki.
– Byłeś idiotą – powiedział. Wyglądał, jakby rozmawiał z niewidzialnym przyjacielem. – Przynajmniej masz to, co chciałeś mieć zawsze. Piękny ogród i kwiaty, które nigdy cię nie zawiodły, nie zdradziły, nie zostawiły. Nie potraficie mówić, ale ja was słyszę. Pachniecie piękniej, niż te wszystkie nędzne, słodkie zapachy z drogerii. Taaaak – cmoknął. – Kobiety tam chodzą, leją na siebie próbki, rozsmarowują na nadgarstkach, a później ty, jak chcesz kupić sobie tylko krem, albo piankę do golenia, przedzierasz się z trudem, ledwo oddychając. O co wam chodzi? Wchodzicie do sklepu, łazicie od półki do półki i najczęściej wychodzicie nie kupiwszy niczego.
Przestał mówić do siebie w momencie, kiedy zobaczył nowe grudki ziemi. Kret najwidoczniej przeżył i kopał sobie w najlepsze.
– Ty skurczybyku! – krzyknął, zrywając się jak oparzony. – Miałeś zdechnąć! – W napadzie szału deptał nowy kopiec, następnie pobiegł do garażu i złapał rydel. Wrócił z prędkością godną sprintera i dźgał nim miejsce, gdzie miał nadzieję, że znajduje się niczemu niewinne zwierzę. Uderzał raz za razem, w końcu dostał zadyszkę. Musiał odpocząć. Zlany potem, usiadł na krześle. Sięgnął po kolejne piwo.
– Drań – syknął pod nosem. – Cholerny sprzedawca mnie oszukał. Środek miał zadziałać błyskawicznie.
Słońce zaszło za horyzont i w końcu zaczęło się robić chłodniej. Grzesiek wyglądał, jak siedzący posąg. Stracił rachubę czasu. Błądził gdzieś myślami, by w końcu zdać sobie sprawę, że nastała noc. Obok siebie miał rydel wbity w ziemię. Wstał i zaczął kopać.
– Dorwę cię ty mały skurczybyku – powiedział. – Dorwę cię, choćbym miał dokopać się do samego piekła.
Nawet nie podejrzewał, że potrafi tak długo pracować. Mijały godziny, a on dalej kopał. Ziemia, którą wyrzucał do góry, tworzyła z każdą upływającą minutą coraz większą hałdę. Nie czuł, gdy dłonie zaczęły krwawić. Kopał, jak turkuć podjadek – człowiek turkuć. W końcu uderzył rydlem o wystający kamień – styl się złamał. Odrzucił go na bok i rozgrzebywał ziemię dłońmi. W ciągu kilku sekund zerwał wszystkie paznokcie, ale nie czuł bólu.
Kopał
– Dorwę cię draniu! Choćbym miał przekopać się do samego piekła. Dorwę cię! – krzyczał.
Kiedy Grzesiek nie pojawił się w pracy, nikt jakoś specjalnie się tym nie przejął. Ale drugiego dnia, jego kumpel, który nie mógł się do niego dodzwonić, pojechał sprawdzić, czy nic się mu nie stało.
Cała krew odpłynęła z jego twarzy i zrobiło mu się słabo, kiedy zobaczył Grześka, leżącego w ziemnym leju.
Przerażony, powiedział później policji:
– Był zwinięty w kłębek i cały upaprany tą cholerną ziemią. Wyglądał, jak pieprzony robal.
Witaj. :)
Zaskoczyłeś, Heskecie, i to na całej linii! Takiego zakończenia absolutnie się nie spodziewałam. :) Miałam podczas czytania skojarzenia z horrorem “Ogrodnik” oraz z szaleńczą pogonią dwóch bohaterów za szkodnikiem w filmie “Mysz”, no i oczywiście – z kreskówką o Kreciku. :)
Co do początku, zastanawia mnie – skoro miał problemy tylko z matematyką, a z innymi przedmiotami szło mu całkiem dobrze, to może zamiast “pierwiastków” miały tam być “ułamki”?
Czasem zatrzymała mnie interpunkcja, ale skupiłam się nade wszystko na wciągającej treści. :)
Pozdrawiam serdecznie, klik za klimat i emocje bohatera. :)
Pecunia non olet
Cześć, Bruce
Dzięki za odwiedziny i przeczytanie. Cieszy mnie, że Ci się podobało. Dzięki za klik.
Pozdrawiam
Serdeczności. :)
Zapomniałam poprzednio dodać podziękowanie za oznaczenie wulgaryzmów, dzięki. :)
Pisz dalej, bo masz znakomite pomysły. :)
Pecunia non olet
Dziękuję, bruce.
Do pomysłów mam trochę inne podejście, ponieważ każdy uważam za dobry. Porównałbym to do obiektów w naturze, malowanych przez artystów. Czyli np. stare buty. Czy buty są słabym tematem do malowania? Raczej nie. Chodzi o to, jak się je namaluje. Inną kwestią jest dobry warsztat literacki, który według mnie można wypracować, ale tzw. oryginalność, choć niekoniecznie jest to dobre określenie, może bardziej – styl, wymaga czegoś więcej.
Cieszyłbym się bardziej, gdyby moje wykonania pomysłów były lepsze. Ale, jak patrzę na to, jak pisałem kilka lat wstecz, widzę zmiany… chyba na lepsze. Nie poświęcam tyle czasu na pisanie, bo siedzę bardziej w innej dziedzinie, ale lubię pisać i na razie nie mam zamiaru rezygnować.
Pozdrawiam
Cieszyłbym się bardziej, gdyby moje wykonania pomysłów były lepsze. Ale, jak patrzę na to, jak pisałem kilka lat wstecz, widzę zmiany… chyba na lepsze. Nie poświęcam tyle czasu na pisanie, bo siedzę bardziej w innej dziedzinie, ale lubię pisać i na razie nie mam zamiaru rezygnować.
Mam dokładnie to samo. A, wierz mi, pisanie mega pomaga i daje sporą frajdę. :)
W komentarzu przy tekście Marzana, aby podkreślić niezwykłość natury, wkleiłam kilka fotek, tu także pozwolę sobie zamieścić jedną z nich (strona: ciekawe.org) z dość nietypowym kretem (umieszczam pod spodem). :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Ciekawy krecik. Podoba mi się. Świat zwierzątek jest fascynujący :-)
O, tak, zdecydowanie. :)
Pecunia non olet