- Opowiadanie: Kolekcjoner Liter - Należysz do mnie

Należysz do mnie

Betowali: bruce oraz Ambush – coś pokićkałem przy irracjonalnej panice w związku ze zbliżającą się północą, czyli ostatecznym terminem konkursu.

_______________

(Zalecany półmrok, cisza, wyrozumiałość wobec autora :D )

 

Zapraszam do lektury.

 

 

 

 

 

 

Są takie miejsca

Mrokiem podszyte

Nie wolno tam wchodzić

 

Zgnilizną iluzji

Światła wyzbyte

Nie wolno się zgodzić

 

Tam rogi potężne. Brak dobrego cielca

Gdy wejdziesz – omami

Nie wchodzić. Nie budzić

 

W tym boskim więzieniu. Przeklętego jeńca 

ukryto przed nami

Nie wolno się trudzić

 

(Ꭿŋσηĭጠ, "Polowanie na sens", 113 rok przed erą rozkładu)

 

 

 

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy II

Oceny

Należysz do mnie

✶✶✶

 

ℙielęgnowano ją latami. Teraz nie pozostały po niej nawet strzępy. Od wieków zalegała jaskinię, lecz wystarczyła chwila, by zniknęła. Przepadła, unicestwiona przez chrapliwy ludzki oddech, ale powróci. Cisza zawsze powraca.

 

– Nie zasypiaj.

– Kto tu jest?! Gdzie?! Pomóż mi wstać. Nie mogę się ruszyć!

– Wstać? Jak to sprawisz, skoro wisisz?

– Co? Ja…

Poczuł mdłości. Pulsowanie w skroniach potęgowało ból. Ucisk w klatce, nabrzmiała szyja, zwiotczałe ręce. Wszystko nabierało sensu. 

– Co ja tu robię? Ściągnij mnie, natychmiast!

– Ćśśś. Wkrótce przybędą.

– Kto? Kim ty…? Pomóż mi.

– Słyszysz?

Nie słyszał. Próbował chwycić choćby skrawek poszarpanych spodni. Na próżno. Raz. Drugi. Dopiero za trzecim razem prawie, podkreślam, prawie się udało.

Chwyt był mocny, jednak materiał przesiąknięty lepką mazią sprawił, że lewa dłoń ześlizgnęła się, wypuszczając przy tym co najmniej połowę szans. Gdyby żebra nie bolały tak bardzo. Mógłby spróbować. Mógłby złapać łańcuch, który pętał nogi poniżej kolan.

 

Jedno trzeba przyznać, temu człowiekowi nie brakowało determinacji. Sił owszem, ale hartu ducha nie.

 

Instynktownie zrewidował plan, przystępując do działania. Lewą dłoń zacisnął na prawej. Ta nadal kurczowo trzymała nogawkę, jednak palce już zaczynały drętwieć. Teraz, gdy oba chwyty wydawały się solidne, szarpnął i… Nie puścił. Nie chciał. Nie po tym wszystkim.

Szew? Źle utkany splot? Tkanina puściła. Groza zaklęta w tym jednym, przerażającym dźwięku. Choć sam w sobie był raczej zabawny, jego skutki przeciwnie.

Serce przyspieszyło. Z wysiłku. Z przerażenia.

 

 

✶✶✶

 

Pierwszy zaczął dowódca, ale to krasnolud zdawał się narzucać tempo rozmowy.

– Jesteś pewien, że nie pomyliła drogi i nie marnujemy czasu?

– Odpuść jej, Gat. Widzisz, że stara się jak może. Zluzuj.

Nieprzyzwoicie niski mężczyzna machnął nogą w kierunku dziewczyny. Był krępy. Ona, nie. Z gracją krzątała się po prowizorycznym obozie. Przydzielone do pomocy elfy ochoczo kompletowały dla niej ekwipunek, podczas gdy reszta… No cóż. Pozostali mieli obiekcje wobec współpracy, która nie była koniecznością. Druga stopa mężczyzny, dla odmiany bosa i oblepiona miodem, wodziła po wysuszonej glebie.

– Labim, przecież wiesz, że nie chodzi o nią. Mamy coraz mniej czasu na znalezienie jaskini. Od dwóch dni próbujemy odkryć tę zaplutą dziurę. – Zmrużył oczy. Westchnął, gdy słońce bezwstydnie podkreśliło ponętne kształty elficy i dodał – Pomyśleć, że ona miała być najlepsza.

– Jedyna, szefie. Jedyna.

 

Przez dłuższą chwilę siedzieli w ciszy. W tym czasie zdążył nałożyć na stopę dwie kolejne warstwy miodu. Za każdym razem najpierw oblizywał swój prowizoryczny pędzel, a później delikatnie go odkładał, mimo że był to tylko zwykły patyk.

– Nieprzyjemnie swędzi. – Poklepał się po łysej głowie. – Dlaczego nikt inny nie chciał przyjąć tej roboty? Nie dziwi cię to? Słyszeli w ogóle brzdęk monet, gdy próbowałeś ich nająć?

– A jak myślisz? – Gat oderwał wzrok od przewodniczki. Łypnął okiem na przyjaciela i widząc jego komiczne starania, nie zdołał powstrzymać uśmiechu. – Zadziała?

– Czy ty w ogóle widziałeś się z kimś innym, czy Layla od razu wpadła ci w oko? – Labim stłumił szyderczy uśmieszek i odpowiedział pytaniem na pytanie.

 

Wszyscy w obozie wiedzieli o zakładzie między krasnoludem a Laylą, szykującą się do kolejnego zwiadu. Zasady były proste. Jeśli przez trzy dni, bo tyle czasu przeznaczyli na odnalezienie jaskini, nie złapie niebieskolicej jaszczurki, odda swój toporek. Każdy, z wyjątkiem kucharki, wielokrotnie próbował nakłonić go do wymiany wysłużonej broni. Gdyby istniało jakiekolwiek logiczne wytłumaczenie, ale nie. Uparł się, że prędzej włosy zapuści, niż dobrowolnie zrezygnuje z toporka. Nazywał się Brull. Labim Brull.

 

Podrzucał owoc, cmokając nerwowo. Nawet jego brat nie mógł przełamać obrzydzenia, by wziąć którykolwiek do ust. Zebrali je w trakcie pierwszego, jeszcze wtedy wspólnego, zwiadu. Maliny były nietypowe. Miały intensywniejszy zapach oraz z całą pewnością były bardziej okazałe. Większe niż spotykane na targach. Niestety nikt nie chciał ich skosztować. Powodem nie była obecność robaków, tylko ich wygląd. Owady bardzo często stanowiły dodatkowe źródło pożywienia, zwłaszcza podczas długich wędrówek. Przyczyną było to, że każdy rzut oka na czarne larwy pokryte jaskrawoczerwonym pyłem napawał wstrętem. Labim jeszcze kilkukrotnie podrzucał malinę. Splunął przez ramię i przyłożył ją do stopy, czym wywołał grymas dezaprobaty na twarzach towarzyszy. Kudłaty Torcik – tak nazwano jego dzieło. Owłosiona i oblepiona miodem stopa dla wielu stanowiła jedyne źródło rozrywki.

 

 

✶✶✶

 

ℙonownie wybudził go chłód. Skóra na twarzy świerzbiła okrutnie. Głodny, struchlały, bezsilny.

Na Boga, tracę rozum! Przecież nikogo tu nie ma! Nikogo tu nie ma. Nie ma! – powtarzał w myślach.

– Idą po ciebie. Niewiele czasu… Przestań się rzucać.

– Czego chcesz?! Pomóż mi, słyszysz? No pomóż mi! Proszę.

Nagle zwątpił. Dotarło do niego, że tajemniczy “ktoś” wcale nie musi być życzliwie nastawiony. Mało tego, mógł być oprawcą.

– O, Boże.

– Ajć, po co od razu wzywać tego błazna?

– To ty, prawda? Ty mnie tu więzisz. – Bardziej stwierdził niż zapytał.

– …

– Wiem, że to ty! Inaczej pomógłbyś mi…

– Ja? Pomógł tobie? Ty naprawdę nic nie pamiętasz.

– Możesz mnie ściągnąć? Tracę przytomność. Słyszysz?! Proszę, zaraz zemdleję.

– Nie zemdlejesz. Nie od razu. Ćśśś.

 

Coś musnęło jego twarz. Nawet nie zauważył, kiedy przestała swędzieć.

– Boisz się śmierci?

– Ciebie się boję.

– Ha, h… Doprawdy? Wiedzą, że tu jesteś. Idą tu, a ty boisz się mnie?

– Mam gdzieś, kto idzie! Kim jesteś, do Diabła?!

– Do Diabła, mówisz? Już nie do Boga? Śmiało…

– Proszę, wypuść mnie.

– Wezwij Go, a nuż przybędzie i wszyscy będziemy Go wielbić po kres dobrobytu.

– Uwolnij mnie!

– Chodziło o dobrostan? Po kres dobro… Co? Mówiłeś coś?

– Uwolnij mnie! Albo… albo…

– Albo co?

– Ściągnij mnie, w tej chwili! Słyszysz?! Pomóż mi, do cholery! Boże, co się tu dzieje?

– On nie przyjdzie. Nie wysłucha. Nie pomoże, ale ja mógłbym.

– To zrób to! Czego ode mnie chcesz?! Co mam robić? Zrobię. Wszystko!

– Wszystko? Demony, brońcie. Tiril, nie chcę wszystkiego. Wystarczy drobna…

– Co mam zrobić?! 

– Ćśśś.

 

 

✶✶✶

 

Słońce chyliło się ku zachodowi. Do paleniska, przy którym zostało siedem osób, podszedł Badin. Podobnie jak jego brat, był siepaczem. Ich usługi kosztowały niemało, ale umiejętności, o których krążyły legendy, były warte każdej ceny.

Pomijając skrupulatnie ogolone głowy, wyglądali zgoła inaczej. Labim, czyli samozwańczy cukiernik, nosił rdzawą, gęstą, acz niechlujną brodę. Natomiast Badin, młodszy z braci Brull, miał kruczoczarny, sięgający mostka warkocz. Co dziwniejsze, nie wyrastał z podbródka, tylko z małej kępki tuż pod dolną wargą.

– Nie sparzyliście jeszcze dupsk od tego siedzenia?

W odwecie usłyszał bełkotliwy szept. Krasnolud wyglądał na zmieszanego, jakby zastanawiał się, czy wytknięto mu błąd, czy wręcz przeciwnie, doceniono żart. Przez krótką chwilę spoglądał na każdego z osobna. Niezręczną ciszę przerwał Labim.

– A co? Chcesz rozmasować? Dotarło, że ten półdupek, który nazywasz głową, jest niekompletny i teraz szukasz dopełnienia?

Siepacze słynęli z zawadiackiego poczucia humoru, toteż pozostali nie zwracali większej uwagi na podobne ekscesy.

– Coś ty powiedział?!

W jednej chwili przeskoczył nad kociołkiem. Zanim na dobre wylądował tuż przed rudobrodym, przyjął pozycję. Gdy obie stopy dotknęły ziemi, błyskawicznie przeniósł ciężar ciała na tylną nogę. Prawą. Skręt tułowia. Ugięcie kolan. ‘Załadowanie’ ciosu i… Oczywistym było, że celowo zwlekał z uderzeniem, dając bratu szansę na blok. Popisowy numer, co?

– Dość! Jeśli nasypałeś piachu do dupy… Przepraszam, do zupy – zaczął dowódca, ale urwał słysząc nagły wybuch śmiechu.

Wszyscy spojrzeli na młodego człowieka. Rechotał do rozpuku.

– Czy ty… Ha, ha. Czy ty właśnie powiedziałeś, że jesteś brakującym półdupkiem Badina? Ha, ha, ha!

– O, bogowie. – Gat nie przeklinał.

Nikt nie miałby do niego pretensji, gdyby choć raz złamał swoje zasady. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Tymczasem on poprzestał na bezgłośnym przeciągnięciu ostatniej samogłoski. Rozdziawił usta. Pozostałych zamurowało, tylko Badin i Labim poruszyli się nieznacznie.

– Cooo? – zapytali niemal równocześnie, patrząc to na siebie, to na młodzieniaszka, który pozwolił sobie na bezczelny komentarz.

– Dajcie już spokój. – Kucharka Mara próbowała rozładować napięcie, ale atmosfera zgęstniała bardziej niż jej potrawka z kuraka. Choćby przyniosła teraz dzban wody, a przypraw nie zabrakło, niełatwo będzie rozcieńczyć zachowując przy tym smak. Mimo to lała dalej.

– Dzieciak za dużo wypił. Wiecie, że ma słabą głowę. Wy to co innego.

– Może trzeba mu pomóc z tą słabością? Jak myślisz, Labim? – zapytał młodszy z braci.

– Nooo. Istny paradoks taka głowa, niby pusta, a ciężka.

 

Chłopak pobladł. W takich chwilach nawet Gat, który funkcje dowódcy objął niespełna dwa tygodnie przed tą wyprawą, nie ośmielił się sprzeciwić krasnoludom, by go obronić. 

Wiatr umilkł. Słońce przysłoniły niewielkich rozmiarów chmury. Nagle zrobiło się zimno. Nawet kociołek, dyndający nad paleniskiem, przestał bulgotać. Tak jakby.

 

Nikt nie zauważył, że wróciła. Ba, nie spostrzegli nawet, kiedy. Wynajęta jako przewodniczka, potrafiła poruszać się prawie bezszelestnie. Prawie, bo właśnie zdeptała utytłany miodem patyk. Na chwilę przed tym, jak przy palenisku zawisło jej pytanie.

– Co robicie? 

– Niech cię szlag! Uważaj, gdzie leziesz! – Labim z zakłopotaniem podrapał się po czole, widząc swój pędzel w kawałkach. 

– Znalazłaś jaskinię? – Pytanie padło od drugiej strony kociołka. Nie rozpoznała głosu, ale odpowiedziała. 

– Już pierwszego dnia.

– Jak Boga noga, powinienem ci kopa zasadzić. Dwa dni zwlekałaś! Pomimo wyraźnych rozkazów!

– I co byście zrobili, co?! – syknęła rozczarowana brakiem wsparcia od dowódcy. – Czekalibyście!?

– A na co tu czekać, skoro Tiril tam jest?! Głupia szkapo! Nie rozumiesz, że on nas potrzebuje?! – Tym razem to Labim rwał się do zrugania przewodniczki.

Szczęśliwie dla wciąż przerażonego chłopaka, zdążył już zapomnieć o niedawnej zniewadze i kontynuował:

– Gdy już wyrośnie tamten kopniak, zasadzony przez Badina, osobiście zetnę go swoją nogą! A jak mało będzie, to pięściami podleję, żeby ci ta pusta głowa rozumem zakwitła!

– Sami widzicie. Wiem, po co tu jestem! – próbowała przekrzyczeć skierowane ku niej groźby. – Na Święte Drzewo! Wiem, że on nas potrzebuje! Właśnie dlatego zrobiłam, co zrobiłam. Potrzebni są wszyscy. Zwłaszcza te wasze łyse pały!

– Layla, uważaj. – Szept kucharki doleciał do smukłych, elfich uszu. Niestety na taktowny odwrót było już za późno.

– Ha, ha, ha, słyszeliście ją? Słuchaj no, laleczko…

– Nie przerywaj! Obserwowałam wejście przez całą noc. Dzisiaj po trzykroć. Dość! – Powstrzymała dowódcę gestem uniesionej, otwartej dłoni. – Naliczyłam ośmiu strażników, ale musiałam się upewnić.

Gdy nikt nie próbował rzucać kąśliwych uwag, mówiła dalej:

– Dopiero jakąś godzinę temu demony porzuciły wartę i pognały do środka.

 

Krzyki, pretensje i pytania jeszcze przez długi czas atakowały Laylę. Wokół paleniska zaczynały krążyć miski z gorącą potrawką. Gat układał plan, tylko od czasu do czasu obrywając rykoszetem, a młody chłopak… Po prostu spał.

 

 

✶✶✶

 

ℙod palcami wyczuł…

Umarł? Ale przecież czuł wyraźnie. One tam były, rozpoznał je. Nie tyle ich przeznaczenie, co strukturę. Miejscami przegniłe, zniszczone, stare deski. Dlaczego nie mógł otworzyć oczu? Może już to zrobił, tylko…

– Błagam, niech to się już skończy. – Tak bardzo pragnął zwilżyć usta. – Proszę. Co mam robić?

– Wystarczy, że pozwolisz mi na…

– Na co? Pozwolę, na co?!

– Nie przerywaj!

– Zrobię, co zechcesz. Tylko mnie ściągnij!

– Och, nie mój drogi. Nie chcę, żebyś zrobił, czego ja pragnę. Chcę, żebyś ty chciał. Pożądam, byś i ty pragnął. Pragnę, by to twoje żądze zmusiły mnie do tego. By przekonały, że warto ci pomóc. Skłoniły, bym sprzeciwił się temu, któremu twój los jest obojętny.

Tiril wyczuł zawieszoną w ciszy pułapkę. Czekał.

– Mmm, wybornie. To Go zasmuci. Być może zaboli, ale… Ja jestem. Jego tu nie ma.

 

 

✶✶✶

 

Przewodniczka tudzież tropicielka, jak widniało w kontrakcie, wywiązała się ze swojej części umowy. Już na samym początku eksploracji schowała pękaty mieszek, ale nie wyszła.

Dwunastu ochotników od kilku godzin próbowało sforsować bramę znalezioną wewnątrz jaskini. Reszta pilnowała obozu, po którym nieśmiało skradała się szaroniebieska jaszczurka. 

 

Layla przyglądała się dowódcy, który w towarzystwie jej pobratymców próbował znaleźć rozwiązanie. Nasłuchiwała, gdy rozmawiał z równie wysokim, co przystojnym elfem. Dwaj pozostali, bliźniacy o wątpliwej urodzie, pełnili funkcje chodzących bibliotek.

Ich wynaturzenie nie polegało wyłącznie na powszechnie pogardzanej odmienności rasowej. Obarczeni rzadkim schorzeniem potrafili dosłownie pochłaniać spisywane gdzie bądź znaki.

Czynili to w godnym podziwu tempie. Od trzech, rzadziej dwóch, do czterech mrugnięć na stronę. Oczywiście, jeśli mówimy o tekstach rozmiarów przeciętnej księgi.

Przeczytana treść stawała się czymś w rodzaju niewolnika. Więzień Pamięci, mówili.

 

Podczas ‘przesłuchań’ potrafili wydobyć każdą informację. Dochodzenie mogło trwać tygodniami, miesiącami, a niekiedy nawet przez lata. W nielicznych przypadkach zapamiętane teksty już nigdy nie zrywały kajdan pamięci. Niestety musieli wiedzieć, jak się za to zabrać.

Komenda: Odszukaj w księdze 'takiej a takiej' fragment dotyczący danego wątku, była jak najbardziej wykonalna. Natomiast polecenie przytoczenia tej samej treści bez podawania źródła mijało się z celem.

Dysponowali zbyt dużą ilością informacji, by szukać po omacku.

 

Ligero, czyli najstarszy i jednocześnie najwyższy z elfów, nie był spokrewniony z bliźniakami i nie posiadał takiego talentu. Potrafił jednak wykorzystać ich potencjał, przez co sam stawał się niezbędny. Używał konkretnych fraz. Tym sposobem tworzyli idealne narzędzie, które przyczyniło się do wzmocnienia pozycji ich grupy.

 

Wszyscy tu obecni, wyjąwszy tropicielkę oraz dwóch siepaczy, należeli do Klanu Stojącej Wody, a konkretniej do jednej z jego brygad, tak zwanych Pożeraczy Snów.

Już wcześniej miewali do czynienia z podobnymi zadaniami. Kurhany, demony, opętania, porwania, ochrona, na poszukiwaniach nie kończąc. Sporo tego było. Nawet eksterminacje, o których krążyły liczne pieśni i niezliczone plotki. W całej historii klanu, trwającej przeszło dwieście trzydzieści lat, zdążyli wykonać mnóstwo zleceń. Od niespełna trzech żadnego nie spartaczyli choć, w oczach konkurencji, niektóre były niewykonalne.

To, na co natrafili tutaj, wykraczało poza jakiekolwiek ramy wcześniejszych doświadczeń, obecnej wiedzy i przyszłego zrozumienia.

 

 

✶✶✶

 

ℕagle przypomniał sobie. Kim był, co tu robił, dlaczego właśnie tak skończył. Odebrano mu wiele, nawet rachubę czasu, a niebawem może być zabrane jeszcze więcej. Nawet wszystko. Nie potrafił określić jak długo trwał jako więzień. Mękom nie było końca.

Torturowany człowiek nie uważał się za twardziela, choć wielu widziało w nim niezłomnego lidera. Gardził własnym życiem. Zwyczajnie robił co musiał, żeby przetrwać. Zbyt silny by wybrać śmierć, jednocześnie zbyt słaby by napawać się życiem.

Pokłosiem ludzkiej zuchwałości było odrąbanie stóp. Ukarano go na długo przed tym, nim Pożeracze Snów odkryli jaskinię. Podjęta przez Tirila próba okiełznania jednego z najwyższych demonów zakończyła się fiaskiem. Przekonany o własnych potrzebach pragnął posiąść moc Arcydemona. Niestety. Jedynym co mu pozostało, było… Nie dopuścić do całkowitego triumfu czystego zła, którym był mroczny byt.

Zmuszany do wysłuchiwania demonicznych tyrad nie mógł pogodzić się z porażką. Nie potrafił zaakceptować kalectwa, którym go ‘nagrodzono’. Arcydemon jeszcze wielokrotnie wspominał, jakoby sam wymyślił alternatywę dla świętego gestu, niegdyś rozsławianego przez zwolenników światła.

 

 

✶✶✶

 

Ҡilkukrotnie zaciskał i rozluźniał obie ręce. Nie zwrócił uwagi na przyklejony do prawej dłoni kawałek ubrania. Oddychał coraz wolniej. Pulsowanie w skroniach przemijało. Uczucie żaru w płucach ulatniało się wraz z wydychanym powietrzem. Wokół unosił się zapach siarki.

Ból minie – pomyślał. Nie będzie strachu. Nie będzie pragnienia. Nie będzie. Mnie. Nie będzie.

W sukurs przyszło wspomnienie. Jeszcze jedna próba! Właściwie nie chodziło o wspomnienie, lecz o rodzinną pamiątkę. Jedyną rzecz ocalałą z pożogi. Wewnętrzny monolog przynosił ulgę. Myśli gasiły rozpaloną bólem rzeczywistość:

Tylko tyle zostałoIle to już? Trzydzieści lat? AnoTrzy dekady samotnegopaskudnego życiaNaprawdę było  tak okropne? Na Boga, miałem niecałe sześć lat! Pieprzony sześciolatek z pieprzoną książką, przede mną przeklęty światJak to szło?

 

Chcesz żyć? – Niechętnie 

 

Duszy zwierciadłemoczy

Łzy barwy odartemagii dowodem

By mamićNakłaniaćWyborem kierować

Więźniami będącnas samych podstępnie

 

Znów pytam – Natrętnie 

Przeżyłeś? – Niechętnie 

 

jeńcami uczyniąZniewolą doszczętnie

Bodaj rozum, gdy piszę. Swą zbroją zaskoczy

Woli nie oddam! Cokolwiek powodem

Marzeń nie schowamJuż nie chcę blefować 

Cisza za głośnaWybrzmiewa posępnie

 

Zbyt szybko minęłoUmieramNiechętnie

 

(Ꭿŋσηĭጠ, „Polowanie na sens”, 113 rok p.e.r.)

 

 

Poczuł pustkę. Zacisnął pięści. Jedna wiotka i niedołężna. Druga zaś niczym kamień, gotowa zmiażdżyć każdą przeszkodę.

Jego tu nie ma. Ja jestem. – Uczepił się tej myśli, jakby tylko ona trzymała go przy życiu.

Uniósł rękę przed siebie i pozwolił, by uderzyła w pierś. Raz. Drugi. Przytrzymał ją, gdy grzmotnął po raz trzeci. Dryfowała przyciśnięta do jego klatki, niesiona falami szarpanych oddechów. Rozluźnił palce. Kawałek materiału wypadł z drżącej dłoni. Zamknął powieki. Nie miało to większego sensu, bowiem nadal spowijała go czerń. Było jednak coś więcej w tym pełnym rezygnacji odruchu.

 

– Bóg mi świadkiem. Próbowałem.

 

 

✶✶✶

 

Spiczastousi bliźniacy, by nie tracić czasu na zbędne rozmowy, już przed dziesięcioma laty wyznaczyli Ligero jako rzecznika. Wobec tego Gat wykrztusił pytanie bezpośrednio do niego.

– Macie coś? – Niepewny głos wybrzmiał zbyt mizernie jak na osobę obarczoną tak odpowiedzialną funkcją.

– Duże litery pierwszego napisu składają się na dwa wyrazy. DOM BOŻY.

– Powiedz, że żartujesz.

Gat lubił tego elfa. Uważał, a zdecydowana większość podzielała tę opinię, że pozostali dwaj zbyt służbowo podchodzą do większości kwestii, w tym do dyskusji. Ignorując rozmowę pomiędzy ich rzecznikiem a dowódcą, nieustannie tworzyli notatki. Analizie podlegało wszystko w zasięgu wzroku, odkąd przybyli pod bramę.

Ligero wyglądał na zakłopotanego. Odchrząknął i podjął wątek.

– Dalej mamy tak. Wiem, że brzmi to dość chaotycznie. Udało nam się wyodrębnić kilka… Pamiętaj, że są to wyłącznie interpretacje i nadal niedużo wiemy.

Mówienie przychodziło mu z trudem. Położył dłoń na ramieniu jednego z elfów, ale wzroku od dowódcy nie zabrał.

 

Pomimo wyraźnego chłodu panującego w tym miejscu, Gat czuł swój własny pot. Nie było mu z tym dobrze. Nie w obliczu elfickiej woni. Ich skóra od zawsze pachniała lasem, a pot trącił jagodami. Niekiedy zgniłymi, to prawda, ale sposób, w jaki śmierdział on sam…

– Gdyby było więcej czasu, moglibyśmy…

– Nie, Ligero. Nie mamy go. Mów dalej – ponaglił, powstrzymując odruch wymiotny. – Nic mi nie jest. Chyba przepalanka mi nie służy – dodał po chwili. Czy tylko on czuł zapach siarki?

– Nigdzie nie natrafiliśmy na jakiekolwiek wzmianki o tym miejscu. Co prawda jest coś, co mogłoby…

– Gdzie? – zapytał coraz bardziej poirytowany dowódca.

– W jednym z traktatów. Być może chodzi o to miejsce, ale treść jest na tyle skąpa w szczegóły, że niewiele wnosi.

– Na bogów, Ligero. Co macie? Konkrety.

 

Jeden z bliźniaków, którego chwilę wcześniej rzecznik sugestywnie dotknął, odwrócił się w ich stronę i wyrecytował odpowiedni fragment.

– Na mocy paktu zawartego między naszymi królestwami, ogłasza się co następuje: Król Bornhart Trzeci Przezorny, w zamian za szlaki handlowe, zobowiązuje się nie dopuścić do eksploracji wyżej wymienionej jaskini pod groźbą sankcji oraz zerwania stosunków dyplomatycznych. Bez możliwości negocjacji. Tym samym niedopełnienie warunków umowy jest równoznaczne z wypowiedzeniem wojny i za takowe zostanie odebrane. – Skinął uszami na znak, że zakończył.

 

 Uszy elfów, choć wizualnie bardzo podobne do ludzkich, różniły się znacznie. Oprócz charakterystycznej małżowiny zakończonej szpicem, przedstawiciele tej rasy potrafili nimi poruszać, przez to wielu uważało, że przypominali konie.

– Nie znamy daty. – Ligero uprzedził kolejne pytanie dowódcy. – Dokument nie był kompletny.

– Tylko tyle? 

– Aż tyle.

 

Do rozmowy dołączyła Layla. Gat jeszcze nie zdążył jej podziękować. Przypuszczał, że świadomie uratowała wtedy życie młodemu chłopakowi, kierując na siebie gniew siepaczy. Mrugnął porozumiewawczo i zawstydzony Ligero mówił dalej.

– Dolny fragment podzielony jest na trzy wersy, złożone z sześciu elementów i równie tylu kresek. Bramę zamocowano na trzech zawiasach. Jej gabaryty i ciężar są zbyt duże, by po takim czasie utrzymała swój stan. Nadal bliski ideału. – Wskazał palcem najpierw zawiasy, chwilami zasłaniane przez jednego z krasnoludów, potem wrota i napis. – To nasuwa przypuszczenie o występującej tu magii.

 

Niejako na potwierdzenie tej tezy, rudobrody krasnolud niespodziewanie rąbnął obuchem w przegub, do którego przymocowano masywne wrota. Z łatwością można było przewidzieć, w który zawias celował.

Po jaskini rozległ się potężny huk, poprzedzony jaskrawoczerwonym błyskiem. Badin podbiegł, ale zamiast pomóc bratu wstać, chwycił uszkodzony topór.

– On… Coś ty zrobił?!

– Pękł – jęknął zdziwiony. Nie oszołomiony wybuchem. Zdziwiony. Tak po prostu.

– Ty zardzewiały dzbanie! Żeby tak, żeby… A niech cię elfy zajeżdżą! Obiecałeś wymianę!

 

Wtedy się zaczęło. Pierwsza zareagowała Mara. Wieloletnie doświadczenie nadwornej kuchmistrzyni skróciło jej czas reakcji do minimum. W momencie eksplozji stała odwrócona twarzą do wyjścia. Podobnie było w przypadku Badina, Ligero, jednego z elfich bliźniaków i przewodniczki. Gdy doszło do dziwnego wybuchu, żadna z tych osób nie patrzyła w tamtym kierunku. Nie bezpośrednio.

Bez zastanowienia ciskała polecenie za poleceniem. Labim znów padł na ziemię. Gat wciąż stał, ale był… Co się wtedy wydarzyło? Oczy miał otwarte, zamglone, puste. Nie poruszał się.

Jako zastępca sprawdzał się wyśmienicie. Stanowił przeciwwagę dla wybuchowego temperamentu ówczesnego dowódcy. Gdy przed dwoma tygodniami Tiril oznajmił, że podczas jego kilkudniowej nieobecności, to Gat przejmie pieczę nad brygadą… Nie czas na to.

– Ligero, zabierajcie się stąd! Przyślijcie wszystkich! Słyszysz?! Wszystkich! Badin, Labim, zacznijcie kruszyć posągi! Labim? Labim! Ocuć go i odciągnij od bramy!

 

Nie musiała dwa razy powtarzać. Siepacze słynęli z wyszkolenia. Zwłaszcza krasnoludy. Braki aparycji nadrabiali zwinnością, a siłą przewyższali niejednego osiłka. Nawet jeśli ten latami pielęgnował jedyną wartościową rzecz. Niestety prawie zawsze rezygnując przy tym z pracy nad intelektem. Choć trzeba przyznać, że krasnoludom, zwłaszcza tym dwóm, również zdarzało się zatracić w głupocie, często mylnie nazywanej odwagą. 

 

– One… Ożywają. – Gat nie był do końca przekonany, czy słowa pochodziły od niego.

– Ocknij się, durniu!

Czuł, jak ktoś nim potrząsa. Słyszał, że wykrzykuje imię. Znajomy głos. Ten sam, co chwilę wcześniej, ale to imię…

– Layla, pilnuj go!

– Ale ja…

Po jaką zgniliznę przyjęła to zlecenie? Znajdź jaskinię, mówili. Jako przewodniczka, mówili. Nagle poczuła, jak świadomość odrywa się od niej i ulatuje z tego miejsca.

– Layla? Layla!

– Gdzie jestem?

– O czym ty, do cholery, mówisz?! Rusz się, dziewczyno! – Mara krzyczała na tropicielkę, ale jej… Była nieobecna.

 

Miasto? Gospoda. Pełna ludzi. Stała przy szynkwasie. Aromat piwa, zapach jedzenia. Myślami wodziła po czystym blacie, w oczekiwaniu na trunek. Czystym. Zbyt czystym! Ludzie nagle zniknęli. Z kufla, który nie wiedzieć kiedy pojawił się na wyciągnięcie ręki, unosiła się para. Nie. Z kufla unosił się dym. Krwisty. Gęsty. W oddali jakieś krzyki…

– Layla! Cholera, nie mamy na to czasu. Córko świtu. – Mara zaczęła cicho, lecz z każdym kolejnym słowem jej głos przybierał na sile.

– Córko, zrodzona z nocy. Przyjmij z godnością promienie słońca!

– Co? Kto…? – Nie dokończyła. Proklama, której użyła ta kobieta. Skąd wiedziała?

 

Czuła się źle. Jakby ją opluto. Gospoda zniknęła. Otępienie ustało. Wzrok powrócił.

– Skąd znasz…? – zaczęła, ale kucharka szybko skontrowała.

– Później. Spróbuj go wybudzić.

– Przecież on nie śpi.

– Rób co mówię! Jeśli będzie trzeba, wyprowadź go stąd i wracaj.

 

 

✶✶✶

 

Wejście do głównej komnaty okazało się jednokierunkową pułapką. Płaskorzeźby zdobiły większość tuneli. Niestety pełniły dodatkową funkcję, o której wkrótce brygada Stojącej Wody miała się przekonać. Dotąd nie zwrócili na to uwagi. Im bliżej pomieszczenia z bramą, tym dziwnych zdobień przybywało. Pod koniec ostatniego korytarza, tuż przed główną salą, reliefy okalały wejście. Niejedno pokolenie mistrzów, parających się sztuką kształtowania przestrzeni, latami mogłoby czerpać inspiracje z tak zaprojektowanego wejścia. Naprawdę iście boski kunszt, chociaż… Gdyby odrobinę dłużej przytrzymać wzrok… Jakich narzędzi tu…?

– Na Święte Drzewo. One zostały wydrapane! Ligero, stój!

– Co jest?!

– Nie możemy stąd wyjść! To pułapka. Patrz tam. Pod sklepieniem coś ukryli.

 

Gdy usłyszał pierwszy skowyt, potrząsnął uszami. Słowa przyjaciela brał za fakt. Zostaną uwięzieni, jeśli ktokolwiek spróbuje teraz wyjść. Nie wiedział, co robić. Jazgot, dobiegający zza bramy, narastał. Przybierał na sile, podczas gdy Ligero, podobnie jak reszta, ledwie trzymał zmysły na wodzy.

 

 

✶✶✶

 

(Odkrycie jaskini datuje się na rok 83 p.e.r.)

Napis wyryty nad Bramą Zatracenia w Kotlinie Upadłych:

 

 

"Dumą Ofiar Męczeństwa

Byłem Onegdaj ŻywY 

 

– Z wiecznego cierpienia = powstanie = strachem wiążące – 

 – Łańcuchami bólu = by = dusze nękać spętane – 

 – Ofiarą światłości = niszczyć = w mroku zmuszane – " 

 

✶✶✶

 

₸iril już nie walczył. Za pomocą piekielnych wizji obserwował przyjaciół. Śledził ich odkąd przekroczyli granicę wyjętego spod wiedzy żyjących królestwa. Granicę, której teraz stał się częścią. Poległ, na długo przed tym, nim odnaleźli jaskinię. Z nadzieją przyglądał się próbom sforsowania bramy i właśnie wtedy posągi ożyły. Tak dużo chciał, tak niewiele mógł. Zrobił to, przed czym wzbraniał się od dawna. Zdaje się, od zawsze. Nie dla siebie. Dla nich. Nie zasługiwali na śmierć. Nie zasługiwali na taką śmierć. Czy było warto? Musiał spróbować. W zamian za otrzymanie możliwości zawarł pakt. Jeśli zawiedzie, będzie służył.

 

Widząc, jak Pożeracze Snów stawiają opór, zawahał się. Tylko raz. Tylko przez chwilę. Później pędził już co sił, by im pomóc. By za wszelką cenę ich uratować. 

Biegł, ignorując wszystko i wszystkich. Ból, demony, hańbę. Każdy krok, każdy skok zostawiał za sobą krwiste plamy, śladem przypominające niewielkie kręgi wielkości kufla. Z krwi unosił się jaskrawoczerwony dym. Ten sam, który nie tak dawno przeraził Laylę. Gdyby wtedy, podczas wspólnej wizji, wychynęła choćby łyk, mogliby…

 

Wypadł przez bramę, niczym bestia. Rozwścieczona. Wygłodniała. Żądna mordu. Jednym potężnym cięciem wyeliminował dwa najbliższe posągi. Wirując pomiędzy nimi, chlastał na oślep. Ciął i rąbał. Ciął i krzyczał. Ciął i… Płakał. Mordował znienawidzonych ożywieńców z taką łatwością, że wątpliwości nawet nie zdążyły się pojawić.

 

Było już za późno. Szał, który go opętał, nagle znikł. Przepadł. Tiril rozglądał się rozdygotany, ale nie dostrzegł przyjaciół. Wokół chichotały demony, a posągi były dokładnie tam, gdzie znajdowały się zanim to wszystko… Zanim…

 

– O, Boże. – Łzy, które napływały, paliły okrutnie. Na podłodze leżało dwanaście ciał.

– Mówiłem. Należysz dooo mnieee.

 

 

✶✶✶

 

 

Są takie dni, niewarte wspomnień

Ledwie zadrapania pośród blizn istnienia

A są takie, że nie sposób zapomnieć

Nawet noc nie zdoła ich zakryć

 

(Ꭿŋσηĭጠ, „Polowanie na sens”, 113 rok p.e.r.)

 

 

– Tiril, sam prosiłeś. Zgodziłem się.

– … 

– Dałem Ci wybór. Ty, podkreślam, ty podjąłeś decyzję. Warto było? Nie stój tak! Wychodzimy.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Dziękuję za betę. Opowiadanie ma specyficzny klimat oraz nietypową fabułę z – także – nietypowym rozwojem wydarzeń. :)

Za oryginalność klik, powodzenia w Konkursie. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dziękuję brucewink

 

blush Również pozdrawiam 

- Jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej, co? - Prowadź, pomyślałem. Pójdziemy w kierunku przeciwnym.

Trzymaj się, Anonimie, dzięki. yes

Pecunia non olet

Cześć, Anonim

Powiem krótko – wyborne opowiadanie. Świetnie się czytało. Zastanawiam się, dlaczego elfy mają te swoje spiszaste uszka. U Ciebie potrafią nimi poruszać. Czy jest w literaturze gatunku jakieś wyjaśnienie ich kształtu? 

Czy użytkownik niebiorący udziału w konkursie może oddać głos? Chętnie oddam klik na Twój tekst. Pozdrawiam

Cześć Hesket wink

 

Czy jest w literaturze gatunku jakieś wyjaśnienie ich kształtu? 

Szczerze – nie wiem. :) Nie zgłębiałem tego tematu, ale postaram się pogłębić wiedzę i wrócić tu z odpowiedzią, bo faktycznie – nie rzuciło mi się wcześniej w oczy jakieś sensowne wytłumaczenie. smiley

 

U Ciebie potrafią nimi poruszać.

Wydało mi się 'dziwne', że tylko mają inny kształt. Skoro elfy są odmienna rasą to m.in. dodałem 'im' odrobinę szczegółów 'do tej szpiczastości. blush Jakie jeszcze posiadają różnice – być może w przyszłości uda się naszkicować więcej szczegółów. :) 

 

Czy użytkownik niebiorący udziału w konkursie może oddać głos?

 angel

 

 

 __________

Cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu. Miło mi laugh

 

Pozdrawiam

- Jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej, co? - Prowadź, pomyślałem. Pójdziemy w kierunku przeciwnym.

Witam,

 

opowiadaniu nie można odmówić, że jest ciekawe – czytając, autentycznie się wciągnąłem i chciałem wiedzieć, o co tu chodzi. To ostatecznie najważniejsze w opowiadaniu, będącym przecież gatunkiem przede wszystkim rozrywkowym, i za to duży plus.

 

Język niestety wydał mi się miejscami cokolwiek przekombinowany i przez to niezrozumiały:

 

– Wstać? Jak to sprawisz, skoro wisisz?

Raczej "zrobisz" niż "sprawisz".

 

Chwyt był mocny, jednak materiał przesiąknięty lepką mazią sprawił, że lewa dłoń ześlizgnęła się

Powiedziałbym, że to maź sprawiła, a nie materiał? Hmm…

 

stłumił szyderczy uśmieszek

Raczej "powstrzymał"?

 

Załadowanie ciosu

Nie można chyba załadować ciosu, ale nie wiem, o co mogło chodzić. "Wyprowadzenie"?

 

jeńcami uczynią.

Wielka litera?

 

Nawet jeśli ten latami pielęgnował jedyną wartościową rzecz. Niestety prawie zawsze rezygnując przy tym z pracy nad intelektem.

Osiłek jest w tym zdaniu czysto hipotetyczny, więc pisanie, że "prawie zawsze" z czegoś rezygnuje jest raczej niezrozumiałe. Proponowałbym coś w stylu "Nawet, jeśli ten, rezygnując z pracy nad intelektem, pielęgnował jedyną wartościową rzecz". Aczkolwiek ta wartościowa rzecz też jest mało zrozumiała, domyślam się, że chodziło o ćwiczenie konkretnej grupy mięśni albo konkretnego ruchu? Hmm…

 

Dopiero za trzecim razem prawie, podkreślam, prawie się udało.

Jedno trzeba przyznać, temu człowiekowi nie brakowało determinacji.

Popisowy numer, co?

Choć trzeba przyznać, że krasnoludom, zwłaszcza tym dwóm, również zdarzało się zatracić w głupocie, często mylnie nazywanej odwagą.

Narrator przez większość tekstu jest bardzo bezosobowy i obiektywny, a tylko miejscami (przykłady powyżej) pozwala sobie na “osobiste” komentarze, albo nawet łamanie czwartej ściany. Wydaje mi się, że trzeba było albo pójść na całego w stylizowanego, “gawędziarskiego” narratora, albo trzymać go na wodzy przez całe opowiadanie, bo teraz te okazjonalne docinki z jego strony tylko dezorientują czytelnika.

 

Pozdrawiam serdecznie

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

GalicyjskiZakapior, witam wink

 

Raczej "zrobisz" niż "sprawisz".

Gdyby narrator użył tego słowa, wtedy bez wahania przyznałbym Ci rację. Tymczasem spróbuję uzasadnić taki dobór.

“Jak to sprawisz, skoro wisisz?” – Słowa wypowiada 'istota nieludzka' – Nie zawsze używa tych samych słów co ludzie lub istoty humanoidalne. – Popraw mnie, jeśli się mylę.

 

Powiedziałbym, że to maź sprawiła, a nie materiał? Hmm…

Ja rozumiałem to jako materiał przesiąknięty mazią, czyli materiał oślizgły, który sprawił, że ręka się omsknęła. Natomiast jeśli chodzi o samą maź, to bohater mógł dokonywać oceny za pomocą dotyku, ponieważ panowała tam ciemność.

 

Raczej "powstrzymał"?

Nie powstrzymał go całkowicie, lecz stłumił próbując powstrzymać.

 

Nie można chyba załadować ciosu, ale nie wiem, o co mogło chodzić. "Wyprowadzenie"?

Wyprowadzenie ciosu jest pełnym ruchem ofensywnym – ok, cios bywa celny lub chybiony, ale wyprowadzenie go to wyrzucenie ręki (zwykle w przód) , natomiast 'załadowanie ciosu' miało sugerować, jakoby zastygł przed wymachem ręki, która została z tyłu– pomyślę, czy mogę to inaczej 'ugryźć', ale póki co wezmę w cudzysłów.

 

Wielka litera?

Świadomie użyta mała – chciałem skłonić czytelnika, żeby odczytał to jako całość, choć fragment został rozerwany.

Więźniami będącnas samych podstępnie jeńcami uczyniąZniewolą doszczętnie / wtrącenie: Znów pytam – Natrętnie. Przeżyłeś? – Niechętnie. 

 

Podobnie (choć bez 'podziału’) zrobiłem w przedmowie. Tam również jest użyta mała litera – w obu przypadkach miejsce zostało odpowiednio i celowo wybrane.

Osiłek jest w tym zdaniu czysto hipotetyczny, więc pisanie, że "prawie zawsze" z czegoś rezygnuje jest raczej niezrozumiałe. Proponowałbym coś w stylu "Nawet, jeśli ten, rezygnując z pracy nad intelektem, pielęgnował jedyną wartościową rzecz". Aczkolwiek ta wartościowa rzecz też jest mało zrozumiała, domyślam się, że chodziło o ćwiczenie konkretnej grupy mięśni albo konkretnego ruchu? Hmm…

Tu nie mogę się zgodzić – być może niesłusznie. Rozwiązanie, które proponujesz mija się z głównym założeniem. Nie chodziło mi o konkretną grupę mięśni, ani tym bardziej o konkretne ćwiczenie. Osiłek wyróżnia się ponadprzeciętną siłą. Takie zaszufladkowanie przywodzące na myśl skojarzenie "tępy osiłek" – wyrwane z kontekstu – mogłoby wybrzmieć pejoratywnie, jednak sam zauważyłeś, że chodzi o czysto hipotetyczny przykład, czyli taki, który jest oparty na założeniach lub hipotezach, a nie na faktach (bazujących na rzeczywistości), więc posłużyłem się tutaj niejako skrótem myślowym.

 

Narrator przez większość tekstu jest bardzo bezosobowy i obiektywny, a tylko miejscami (przykłady powyżej) pozwala sobie na “osobiste” komentarze, albo nawet łamanie czwartej ściany. Wydaje mi się, że trzeba było albo pójść na całego w stylizowanego, “gawędziarskiego” narratora, albo trzymać go na wodzy przez całe opowiadanie, bo teraz te okazjonalne docinki z jego strony tylko dezorientują czytelnika.

Być może nieudolnie, ale próbowałem wykorzystać to, co słusznie zauważyłeś.Popełniony 'błąd' był celowy.

Jeśli ktoś próbuje doszukiwać się drugiego dna, albo chciałby przeprowadzać analizę – wtedy może różnie interpretować – np. narratorem był Arcydemon lub ktoś zupełnie inny, być może Anioł Stróż, który jako obserwator ukrył swoją obecność. Zobacz te dwa bardzo podobne fragmenty:

 

…prawie, podkreślam, prawie się udało. – narrator

 

…ty, podkreślam, ty podjąłeś decyzję. – Arcydemon

 

Tego typu 'smaczki' próbowałem ukryć w tekście. np. W drugim napisie wyrytym nad bramą pierwsze litery wersów tworzą wyraz ZŁO. Środkowe wyrazy mogą być 'samoistne' tzn. hmmm… – 'powstanie, by niszczyć' – ale co, kto? Arcydemon? ZŁO? I tak dalej :P

 

 

 

Dziękuję, że rzuciłeś okiem :) Komentarz daje do myślenia oraz przypomina, by nieustannie pozostawać czujnym podczas zaklinania liter w tekst.

 

Pozdrawiam i do następnego (mam nadzieję :) )

- Jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej, co? - Prowadź, pomyślałem. Pójdziemy w kierunku przeciwnym.

Nie zawsze używa tych samych słów co ludzie lub istoty humanoidalne. – Popraw mnie, jeśli się mylę.

Może tak być. Ostatecznie Ty jesteś autorem i możesz pisać, jak chcesz – każda uwaga od czytelnika to tylko sugestia. Ale jeśli Twoje istoty używają polszczyzny w inny sposób, niż typowy czytelnik, trzeba by to jakoś zasugerować czytelnikowi w tekście.

Być może nieudolnie, ale próbowałem wykorzystać to, co słusznie zauważyłeś. Popełniony 'błąd' był celowy.

Jeśli ktoś próbuje doszukiwać się drugiego dna, albo chciałby przeprowadzać analizę – wtedy może różnie interpretować – np. narratorem był Arcydemon lub ktoś zupełnie inny, być może Anioł Stróż, który jako obserwator ukrył swoją obecność. Zobacz te dwa bardzo podobne fragmenty:

 

…prawie, podkreślam, prawie się udało. – narrator

 

…ty, podkreślam, ty podjąłeś decyzję. – Arcydemon

Spoko pomysł, ale IMO taka stylizacja powinna być bardziej stała, żeby taki zabieg uznać za udany.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

GalicyjskiZakapior

 

Może tak być. Ostatecznie Ty jesteś autorem i możesz pisać, jak chcesz – każda uwaga od czytelnika to tylko sugestia. Ale jeśli Twoje istoty używają polszczyzny w inny sposób, niż typowy czytelnik, trzeba by to jakoś zasugerować czytelnikowi w tekście.

Nie neguję niczyich sugestii stawiając na swoim – ‘bo ja jestem autorem’ – jedynie przedstawiam motywy, które mną kierowały w celu nawiązania dyskusji, a przede wszystkim nauki i nabycia doświadczenia. Jestem szczerze otwarty na wszelkie sugestie. 

 

Spoko pomysł, ale IMO taka stylizacja powinna być bardziej stała, żeby taki zabieg uznać za udany.

Prowadzenie takiej narracji (stałej) nie pasowało mi do ogólnego pomysłu i stawało się może nie tyle infantylne, co karykaturalne – tak, próbowałem :) Wtedy jednak opowiadanie traciło powiew tajemniczości i niedopowiedzeń, na których mi zależało. Nie ukrywam, że również ograniczenia licznikowo-przestrzenne miały istotny wpływ na obecną formę. 

 

wink

- Jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej, co? - Prowadź, pomyślałem. Pójdziemy w kierunku przeciwnym.

Nowa Fantastyka