- Opowiadanie: bruce - Rok przestępczy, czyli jak łatwo można się stoczyć i jak potem dojść do jedynego słusznego w danej sytuacji wniosku

Rok przestępczy, czyli jak łatwo można się stoczyć i jak potem dojść do jedynego słusznego w danej sytuacji wniosku

Ostat­nio do­staw­ca ka­blów­ki mocno mnie za­wiódł. Po­waż­nie my­śląc o zmia­nie, na szyb­ko stwo­rzy­łam ten tekst. Są wul­ga­ry­zmy. 

Za­pra­szam i dzię­ku­ję za Wasz czas. :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Rok przestępczy, czyli jak łatwo można się stoczyć i jak potem dojść do jedynego słusznego w danej sytuacji wniosku

Bu­dzik znowu wy­rywa mnie z cu­dow­ne­go snu. Czwar­ta. Za oknem jesz­cze ciem­no, nic dziw­ne­go, prze­cież to koń­ców­ka lu­te­go. Praw­do­po­dob­nie chmu­ry za­kry­ły całe niebo i tra­dy­cyj­nie dziś pew­nie zdro­wo syp­nie śnie­ży­cą.

Z nie­chę­cią zwle­kam się z łóżka, za­my­kam drzwi sy­pial­ni.

Nie­mra­wo wy­ru­szam tra­dy­cyj­ną trasą, a potem scho­dzę na par­ter.

Po przy­go­to­wa­niu śnia­da­nia, cią­gle za­spa­na, uru­cha­miam te­le­wi­zor. Prze­cie­ra­jąc oczy, z cie­ka­wo­ścią spo­glą­dam na mo­ni­to­ring kamer, za­in­sta­lo­wa­nych w po­bli­żu sta­cji prze­kaź­ni­ko­wej na­sze­go do­staw­cy ka­blów­ki. Zo­ba­czę dziś, w skali jeden do jed­ne­go, sy­pią­ce ob­fi­cie płat­ki śnie­gu, czy tylko, tra­dy­cyj­nie, jak co dzień, po­wie­wa­ją­ce tuż przy ka­me­rze pa­ję­czy­ny?

Ulice są jesz­cze opu­sto­sza­łe, mia­sto po­wo­li budzi się do życia.

Moją uwagę zwra­ca ele­ganc­ki czer­wo­ny sa­mo­chód, par­ku­ją­cy przy urzę­dzie pocz­to­wym.

– Ale by było, gdyby kie­row­ca wy­cią­gnął z ba­gaż­ni­ka… hmm… dajmy na to… worki ze… zwło­ka­mi! – wy­po­wia­dam cicho przy­cho­dzą­cą mi do głowy myśl, do któ­rej uśmie­cham się z po­bła­ża­niem, pa­ła­szu­jąc jed­no­cze­śnie ka­nap­kę z szyn­ką.

Ob­ser­wu­ję uważ­nie zapis mo­ni­to­rin­gu, by dzię­ki niemu choć nieco się wy­bu­dzić.

A kie­row­ca wy­sia­da, otwie­ra ba­gaż­nik i istot­nie wyj­mu­je z nie­ma­łym tru­dem dwa po­tęż­ne, czar­ne wory na śmie­ci.

– Bied­ny czło­wiek, gdyby tylko wie­dział, że teraz go ob­ser­wu­ję i po­są­dzam o to, że jest mor­der­cą! – mówię szep­tem, chi­cho­cząc zło­śli­wie.

Roz­ba­wio­na śle­dzę jego ruchy, gdy z wy­sił­kiem wle­cze pa­kun­ki pod śmiet­nik przy po­bli­skim skle­pie. Znika z ob­sza­ru wi­dze­nia, ale zaraz po­ja­wia się znowu.

– No, i gdzie te zwło­ki, pro­szę pana? – pytam szy­der­czo ob­ser­wo­wa­ne­go męż­czy­znę, ga­da­jąc cią­gle do sie­bie. Zer­kam na ekran te­le­wi­zo­ra i po­pi­jam go­rą­cą her­ba­tą ostat­nie kęsy ka­nap­ki. – Taki pa­kow­ny wóz, a tru­pów brak?

Nie­zna­jo­my, jakby mnie sły­szał, po­spiesz­nie wraca do auta i wyj­mu­je ko­lej­ne worki z ba­gaż­ni­ka. Za­sty­gam i pra­wie krztu­szę się po­ły­ka­ny­mi okru­cha­mi, gdy za­uwa­żam, jak z jed­ne­go pa­kun­ku wy­sta­je… nie­ru­cho­ma i dziw­nie usztyw­nio­na ludz­ka ręka.

Męż­czy­zna znika z wi­do­ku ka­me­ry, a ja oszo­ło­mio­na spo­glą­dam cią­gle w ekran.

– To prze­cież nie­moż­li­we. Na­oglą­da­łam się hor­ro­rów i oto skut­ki! – karcę się cicho, pró­bu­jąc przejść do po­rząd­ku dzien­ne­go nad tym, co wi­dzia­łam. – Może jesz­cze śpię? Auć! – Spraw­dza­ją­ce uszczyp­nię­cie w rękę za­bo­la­ło.

Jed­nak to nie sen.

Pod­cho­dzę bli­żej te­le­wi­zo­ra, wy­pa­tru­ję ner­wo­wo ja­kie­go­kol­wiek ruchu. Nic. Nie­zna­jo­my prze­padł, jego sa­mo­chód stoi nadal przed bu­dyn­kiem pocz­ty, a ja czuję, że za­czy­na ob­le­wać mnie zimny pot.

– Po­win­nam to chyba gdzieś zgło­sić? – go­rącz­ku­ję się. – Na po­li­cję? A może do stra­ży miej­skiej? Tylko – co ja im po­wiem? Że nie mam pew­no­ści, ale chyba przy pod­glą­dzie mo­ni­to­rin­gu sie­cio­wej ka­blów­ki wi­dzia­łam ludz­ką rękę, wy­sta­ją­cą z worka na śmie­ci? Rów­nie do­brze to mogła być noga, wszę­dzie ciem­no, bo la­tar­nia za mocno od­da­lo­na! Tego mi tylko bra­ko­wa­ło! Po co włą­cza­łam ten te­le­wi­zor?

Pró­bu­ję ze­brać myśli i uspo­ko­ić się, przy­po­mi­na­jąc cel uru­cho­mie­nia od­bior­ni­ka.

– Pro­gno­za po­go­dy! – stwier­dzam trium­fal­nie. – Chcia­łam spraw­dzić pro­gno­zę po­go­dy na dziś.

Błą­dzę przy­ci­ska­mi po ka­na­łach, uda­jąc, że za­po­mnia­łam o tam­tym zda­rze­niu i że po­szu­ku­ję pro­gra­mu in­for­ma­cyj­ne­go. Ręka mi­mo­wol­nie znowu wy­stu­ku­je numer ka­me­ry mo­ni­to­rin­gu przy po­czcie.

Męż­czy­zna jest przy swoim aucie i wy­wle­ka z niego ko­lej­ne czar­ne pa­kun­ki. Nie­wiel­ka oso­bów­ka, a mie­ści ich chyba z tonę! Stoję na­prze­ciw­ko i wpa­tru­ję się, wy­obra­ża­jąc sobie mi­lio­ny do­koń­czeń ob­ser­wo­wa­nej sceny.

A jed­nak rze­czy­wi­stość prze­cho­dzi nawet moją bujną wy­obraź­nię – tym razem z wor­ków wy­pa­da­ją na chod­nik i toczą się po nim czte­ry za­krwa­wio­ne ludz­kie głowy. Nie mam co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści.

Teraz wrzesz­czę już, jak opę­ta­na, upusz­czam trzy­ma­ną w trzę­są­cych się dło­niach szklan­kę, do­sta­ję spa­zma­tycz­nych drga­wek. A po­dej­rza­ny typ spo­koj­nie pa­ku­je zguby z po­wro­tem do fo­lio­we­go opa­ko­wa­nia, po czym pod­no­si wzrok, uśmie­cha się i macha do ka­me­ry, jakby do­sko­na­le wie­dział, że przez cały ten czas go śle­dzę.

Ni­cze­go wię­cej nie pa­mię­tam, upa­dam.

 

Budzi mnie wście­kły dźwięk te­le­fo­nu, le­żą­ce­go na szaf­ce. Pod­czoł­gu­ję się pra­wie nie­przy­tom­na. Dy­rek­tor nie po­tra­fi zro­zu­mieć, czemu aku­rat w dniu tak waż­nej na­ra­dy nie odbieram tak długo i nie do­tar­łam jesz­cze do miej­sca pracy. Pró­bu­ję prze­pra­sza­ją­cym tonem wy­beł­ko­tać coś o nie­szczę­śli­wym wy­pad­ku w domu i za­kań­czam roz­mo­wę. Całe szczę­ście, że są ferie szkol­ne, więc nie ma zajęć lek­cyj­nych. A kon­fe­ren­cję pal licho!

Roz­glą­dam się do­oko­ła. Leżę na dy­wa­nie przed te­le­wi­zo­rem, mocno po­obi­ja­na o sąsiednie meble. Do­oko­ła widzę roz­rzu­co­ne okru­chy po­tłu­czo­nej szklan­ki. Na ekra­nie kil­ko­ro miesz­kań­ców mojej dziel­ni­cy spo­koj­nie udaje się na pocz­tę lub z niej wy­cho­dzi. Jest śro­dek dnia, lecz wszyst­kie za­sło­ny wciąż po­zo­sta­ją u mnie opusz­czo­ne.

Co jest? Czy ja ze­mdla­łam? Spa­łam tu przez pięć go­dzin? – myślę zdez­o­rien­to­wa­na, pod­no­sząc się ocię­ża­le.

Kiedy przy­po­mi­nam sobie oglą­da­ne wcze­śniej w te­le­wi­zo­rze zda­rze­nia, uzna­ję je za kosz­mar senny. Prze­cież nic ta­kie­go nie mogło zajść na­praw­dę. Dla świę­te­go spo­ko­ju godzę się na naj­prost­sze roz­wią­za­nie. Na naj­wy­god­niej­sze wy­ja­śnie­nie.

 

A jed­nak syl­wet­ka męż­czy­zny z wo­ra­mi peł­ny­mi zwłok to­wa­rzy­szy mi odtąd co noc. Po­dob­nie jest pod­czas każ­de­go uru­cha­mia­nia te­le­wi­zo­ra. Mija dzień za dniem, a ja nie umiem już pra­wie zu­peł­nie spać, wy­po­czy­wać, za­po­mnieć. Obraz, za­pa­mię­ta­ny tam­te­go ranka, staje się moim prze­kleń­stwem, ob­se­sją, obłę­dem. Je­stem prze­sad­nie roz­draż­nio­na i nie­spo­koj­na. Żadne dzia­ła­nia, nawet krót­ko­trwa­łe próby za­ję­cia umy­słu czy ciała no­wy­mi za­da­nia­mi, nie są w sta­nie wy­ma­zać z pa­mię­ci tych ma­ka­brycz­nych scen.

Wresz­cie na­cho­dzi mnie myśl, która po­wo­du­je lekki za­wrót głowy.

– Że też wcze­śniej, głu­pia, nie wpa­dłam na to naj­prost­sze roz­wią­za­nie! – wy­gła­szam sama sobie pre­ten­sje.

Wy­stu­ku­ję za­pi­sa­ny w pa­mię­ci te­le­fo­nu numer i łączę się z do­staw­cą te­le­wi­zji.

– Słu­cham?

– Dzień dobry. Na­zy­wam się Anna Le­śniew­ska i je­stem pań­stwa klient­ką.

– Dzień dobry. O co cho­dzi, pani Le­śniew­ska? – Kon­sul­tant­ka jest jak zwy­kle nad wyraz uprzej­ma.

– Czy zapis mo­ni­to­rin­gu jest utrwa­la­ny na pań­stwa ta­śmach przez dłuż­szy czas?

Po chwi­li ciszy pra­cow­ni­ca od­po­wia­da py­ta­niem:

– To zna­czy?

– Czy macie zapis mo­ni­to­rin­gu z ostat­nich kilku dni?

– Z na­szych kamer?

– Tak.

– W ty­po­wej sy­tu­acji mamy, oczy­wi­ście.

– Nie ro­zu­miem. Jak to „w ty­po­wej sy­tu­acji”?

– A pani pyta tak w ogóle, czy cho­dzi o ja­kieś kon­kret­ne daty?

– O ostat­nie trzy dni. A ści­ślej o wto­rek, dwu­dzie­ste­go dzie­wią­te­go lu­te­go.

Znowu cisza. Nie­po­ko­ją­ca, dziw­na, zdu­mie­wa­ją­ca.

– A… to nie mamy.

– Dla­cze­go?

– Bo od ty­go­dnia tech­ni­cy zma­ga­ją się z awa­rią. Nie dzia­ła żadna z kamer mo­ni­to­rin­gu.

– Co ta­kie­go? To nie­moż­li­we.

– Czemu pani tak twier­dzi?

– Oglą­da­łam pod­gląd wa­szej ka­me­ry ran­kiem we wto­rek dwu­dzie­ste­go dzie­wią­te­go lu­te­go. Tej przy urzę­dzie pocz­to­wym. Zresz­tą póź­niej także, około po­łu­dnia. Wszyst­ko dzia­ła­ło bez za­rzu­tu.

– O któ­rej to było go­dzi­nie? – Od­no­szę wra­że­nie, że w jej gło­sie sły­szę skrzęt­nie ukry­ty nie­po­kój.

– Około czwar­tej rano.

Znowu cisza.

A potem stłu­mio­ny szept gdzieś w tle:

– Wi­dzia­ła cię!

– Co? Kto?

– Ta baba z Kwia­to­wej. Spraw­dza­ła mo­ni­to­ring przy po­czcie!

– Halo? – do­po­mi­nam się o od­po­wiedź.

– Chwi­lecz­kę. Zaraz to spraw­dzę – mówi mi po­spiesz­nie.

– Ta Le­śniew­ska. Wiesz, co łazi no­ca­mi do klopa! – szep­cze dalej tak wy­raź­nie, że ciar­ki prze­bie­ga­ją mi po ple­cach.

Jakiś męski głos klnie siar­czy­ście w tle.

– Ekhm! – Ze wzbu­rze­niem od­chrzą­ku­ję gło­śno do te­le­fo­nu. – Nie wsta­ję do klopa, jak to pani była uprzej­ma okre­ślić, a czwar­ta rano to wcale nie jest noc dla pra­cu­ją­cych z dala od domu i do­jeż­dża­ją­cych środ­ka­mi ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej! – stwier­dzam na ko­niec ostrym tonem.

Cisza w słu­chaw­ce świad­czy o spo­rym za­sko­cze­niu.

Za­tka­ło kakao? – myślę z sa­tys­fak­cją.

– Prze­pra­szam, ja­kieś za­kłó­ce­nia na linii – od­zy­wa się w końcu nie­pew­nym gło­sem. – Spraw­dzi­my to i damy pani znać!

Nie­wąt­pli­we zde­ner­wo­wa­nie i nagłe za­koń­cze­nie roz­mo­wy przez kon­sul­tant­kę budzi we mnie strach. Pró­bu­ję od­two­rzyć sobie z pa­mię­ci nie­wy­raź­ne szep­ty, które do­sły­sza­łam. Czy to moż­li­we, aby do­staw­ca te­le­wi­zji ma­czał palce w całej tej hi­sto­rii? Dobre sobie! Na­iw­nie li­czy­łam na udo­stęp­nie­nie taśmy z mo­ni­to­rin­gu, tym­cza­sem praw­do­po­dob­nie zo­sta­ła ona dawno znisz­czo­na. Była je­dy­nym do­wo­dem.

A ja… Niech to szlag trafi! Ja prze­cież je­stem praw­do­po­dob­nie je­dy­nym świad­kiem! Wy­obraź­nia znowu pędzi dalej, po­ka­zu­jąc mi szcze­gó­ło­wo, scena za sceną, co może mi zro­bić ów nie­zna­jo­my męż­czy­zna, przy­uwa­żo­ny z wo­ra­mi peł­ny­mi po­ćwiar­to­wa­nych zwłok…

Słab­nę mo­men­tal­nie, osu­wam się na krze­sło i cięż­ko dyszę. To zde­cy­do­wa­nie nie na moje star­ga­ne nerwy.

Zaraz… znowu prze­błysk świa­do­mo­ści. A jed­nak jesz­cze myślę! Czyli – jak mawiał filozof – je­stem. Czyli – żyję!

No do­brze, do rze­czy. Skoro tar­gał tyle worów, mu­siał je tam ce­lo­wo zo­sta­wić. Miał taki plan! Mróz mro­zem, ale kon­te­ne­ry przy są­sia­du­ją­cym z pocz­tą skle­pie długo nie utrzy­ma­ją przed oto­cze­niem za­pa­chu, jaki musi wy­do­by­wać się ze świe­żo po­cho­wa­nych zwłok. W do­dat­ku wy­raź­nie wi­dzia­łam, że zo­sta­ły po­ćwiar­to­wa­ne, przy­naj­mniej nie­któ­re. Krwa­wią. A krew też cuch­nie.

Spo­glą­dam na ścien­ny gra­fik ter­mi­nu od­bio­ru od­pa­dów. Na tam­tej ulicy wska­za­no ju­trzej­szą datę. Czyli mam jesz­cze ja­kieś dwa­dzie­ścia go­dzin z ha­kiem.

 

De­cy­zję po­dej­mu­ję w ciągu ułam­ka se­kun­dy. Wkła­dam na sie­bie czym prę­dzej coś cie­płe­go, wy­cho­dzę z domu i bie­gnę w kie­run­ku urzę­du pocz­to­we­go. Kiedy tam do­cie­ram, jest już zmierzch. Pod­cho­dzę ostroż­nie do po­jem­ni­ków, pil­nie roz­glą­da­jąc się, czy nikt mnie nie widzi. Mróz jest siar­czy­sty, nie­wie­le czuję, śla­dów krwi także nie widzę. Przy­glą­dam się uważ­nie udep­ta­ne­mu śnie­go­wi. Świa­tło la­tar­ni rzuca tu tylko mdłe smugi.

Par­king przy skle­pie po­wo­li pu­sto­sze­je, od­cze­ku­ję jesz­cze chwi­lę i wresz­cie sta­ram się otwo­rzyć po­tęż­ne wieko kon­te­ne­ra na od­pa­dy. Za­glą­dam do środ­ka. Ude­rza mnie odór tak po­twor­ny, że do­słow­nie skrę­ca wnętrz­no­ści. Róż­no­rod­ność oraz po­kaź­na ilość wsze­la­kich śmie­ci po­cząt­ko­wo nie po­zwa­la roz­róż­nić ni­cze­go kon­kret­ne­go.

– Zaraz, muszę to spraw­dzić, wejdę głę­biej i po­grze­bię – po­wta­rzam sobie, sa­piąc z wy­sił­ku. – Tam na pewno są ukry­te zwło­ki! Muszę to spraw­dzić, bo nie dam rady dłu­żej, bo nie wy­trzy­mam, bo się za­mę­czę tą nie­pew­no­ścią…

Wy­ko­rzy­stu­jąc jakąś po­rzu­co­ną skrzyn­kę staję wyżej i pod­cią­gam się, aby za mo­ment za­nu­rzyć część tu­ło­wia w cuch­ną­cym wnę­trzu. Do­strze­gam czar­ne worki umiej­sco­wio­ne na samym dnie.

– Wi­dzisz, ko­cha­nie? – Sły­szę nagle od stro­ny skle­pu kar­cą­cy głos ko­bie­cy. – Chcesz skoń­czyć, jak ten klo­szard, w kon­te­ne­rze na od­pa­dy? Ta­tu­sia i mnie kie­dyś za­brak­nie, nie bę­dzie­my cię wiecz­nie utrzy­my­wać, synu! Mu­sisz wresz­cie wy­do­ro­śleć!

Nie­ru­cho­mie­ję i trzeź­wie­ję bły­ska­wicz­nie.

– Kurde, co ja tu robię? Szu­kam ludz­kich zwłok, grze­biąc w kon­te­ne­rze na śmie­ci? – mówię cicho do sie­bie, zdru­zgo­ta­na i za­wsty­dzo­na takim za­cho­wa­niem. – Jak do tego do­szło? Po co? W jakim celu tu włażę? Ni­czym bez­dom­ny klo­szard. Sto­czy­łam się tak bar­dzo? Osza­la­łam? Chyba tak…

Gra­mo­lę się nie­po­rad­nie, wy­cho­dząc z ba­nia­ka i sły­sząc kon­ty­nu­owa­ne po­ucze­nia matki ja­kie­goś na­sto­lat­ka:

– Naj­wyż­szy czas za­brać się do nauki, zdać ma­tu­rę i zło­żyć pa­pie­ry na stu­dia…

– Pa-pa­ni pro­fe­sor? – duka za­sko­czo­ny chło­pak, wpa­tru­jąc się we mnie, jakby zo­ba­czył ducha.

Wy­ra­zu twa­rzy jego matki nie spo­sób opi­sać.

Kła­niam się nisko jej i mo­je­mu ucznio­wi, któ­rym oka­zu­je się syn dy­rek­to­ra li­ceum. Na­stęp­nie otrze­pu­ję się i bez słowa, z nie­wy­raź­nym uśmie­chem od­cho­dzę, po­zo­sta­wia­jąc za sobą prze­ra­ża­ją­cą woń i rów­nie prze­ra­ża­ją­ce wra­że­nie. Cóż, jutro nie po­win­nam się ra­czej spo­dzie­wać na­gród ani po­chwał ze stro­ny mo­je­go pra­co­daw­cy… Bę­dzie cudem, jeśli mnie nie zwol­ni dys­cy­pli­nar­nie.

 

Po­wró­ciw­szy do domu, wziąw­szy po­rząd­ny prysz­nic i po­ło­żyw­szy się spać, podejmuję nareszcie decyzję, że odtąd za­po­mi­nam definitywnie o obej­rza­nych przed kil­ko­ma dnia­mi ob­ra­zach. Po­sta­na­wiam, że jutro zmie­nię do­staw­cę te­le­wi­zji ka­blo­wej. Niech nawet ze­rwa­nie umowy z po­przed­nim słono kosz­tu­je, niech bę­dzie to kło­po­tli­we i nie­wy­god­ne, nie­waż­ne!

Aha, i po­sta­na­wiam, że ko­niecz­nie muszę przy ze­rwa­niu umowy pod­kre­ślić, że fak­tycz­nie kilka dni temu zda­wa­ło mi się je­dy­nie i dwu­dzie­ste­go dzie­wią­te­go lu­te­go nie oglą­da­łam żad­ne­go ob­ra­zu z ka­me­ry, z całą pew­no­ścią była to nie­praw­da. Po pro­stu wie­czo­rem dnia poprzedniego za­in­te­re­so­wał mnie krwa­wy hor­ror, przy któ­rym za­snę­łam w nocy i przy­po­mnia­łam sobie o nim do­pie­ro ran­kiem, do­zna­jąc ha­lu­cy­na­cji.

Muszę na zimno oce­nić sy­tu­ację i pod­jąć je­dy­ną słusz­ną de­cy­zję. Nie będę się na­ra­żać ja­kie­muś mor­der­cy, gra­su­ją­ce­mu w mojej dziel­ni­cy i ćwiar­tu­ją­ce­mu zwło­ki, które później ukrywa w pobliskich kontenerach! Nie ma mowy! Jest do­pie­ro po­czą­tek marca, jesz­cze sporo mie­się­cy do Syl­we­stra, a to prze­cież nie moja wina, że trwa prze­stęp­czy rok…

Koniec

Komentarze

Hej!

Przyjemne opowiadanko. (Jeśli opowiadanie o ćwiartowanych ciałach w śmietniku może być przyjemne…) Ekhem. Chciałem powiedzieć, że dobrze się czytało. Znaczy się jest dobrze napisane… czy coś.

Zastanawia mnie jedna kwestia.

czemu akurat w dniu tak ważnej narady nie odbieram tak długo

Tylko mi to brzmi jakby pracowała w korpo? I to takim złowieszczym, wiesz, takim z tych wszystkich filmów, w których nikczemna korporacja wprowadza światową dyktaturę.

– Pa-pani profesor?

A tu się okazuje, że uczy w liceum.

No nie wiem, pewnie to tylko moje odczucia, ale po nauczycielce spodziewałbym się raczej jakiejś rady pedagogicznej, a nie ważnej narady.

Fajny tekścik, dałbym klika…

Pozdrawiam!

ani pospolity, ani niepospolity, taki w sam raz

Serwus, Bruce,

Bardzo fajne opowiadanie. (Powiedz mi jeszcze, że napisałaś je wczoraj!)

Jest zagadka, która wciąga i dobre zakończenie.

Gratuluję, klikam!

rr

Co zrobić, kiedy ktoś przyłapie nas na grzebaniu w śmietniku?

Odpowiedzieć, że szukamy dysku z bitcoinami! Być może, zamiast krzywo patrzeć, szybko się przyłączy!

 

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Bitcoiny-warte-setki-milionow-dolarow-na-wysypisku-Sedzia-nie-pozwolil-na-poszukiwania-8872055.html

 

Podobała mi się atmosfera opowiadania – niepewność, czy to, co przydarzyło się bohaterce jest urojeniem, czy naprawdę doszło do zbrodni. Czytałem z ciekawością i wyobrażałem sobie zarówno sytuację, jak odczucia głównej bohaterki. Opowiadanie z pogranicza fantastyki (lub fantastyczność zależy od interpretacji). I dowód, że fantastyka pomaga radzić sobie z rzeczywistością. Fajna gra słów/skojarzeń w tytule i oczko do czytelnika (końcówka lutego).

Gryzoku_Półpospolity, oczywiście ta “narada” trochę celowo dla zmyłki, aby jak najdłużej trzymać w niepewności, ale fakt faktem, że narady w szkołach także się zdarzają. )

Dzięki i pozdrawiam serdecznie. ;) 

 

Robercie Raksie, bardzo dziękuję; rzeczywiście tak napisałam, od wczoraj miałam zagadkową blokadę kanałów dziecięcych i oczywiście magia Portalu zadziałała – już teraz odbierają wszystkie, Syn zadowolony. :) Mimo to myślę o zmianie. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

 

Marzanie, ten link pewnie w nawiązaniu do mojej stopki, dobry! :) Wrażenia, które opisałeś, były dokładnie takimi, jakie zamierzałam w Was wzbudzić, dziękuję i bardzo się cieszę. ;) 

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

bruce

 

Bohaterka była świadkiem, sama to przyznała. Prawdopodobnie jedynym. Więc czy wystarczy zapomnieć i się wyprzeć tego, co się zobaczyło? 

 

A podejrzany typ spokojnie pakuje zguby z powrotem do foliowego opakowania, po czym podnosi wzrok, uśmiecha się i macha do kamery, jakby doskonale wiedział, że przez cały ten czas go śledzę.

 

Rok przestępczy… (zdecydowanie to element fantastyczny). Czy taki rok, to coś jak “noc oczyszczenia” tylko dłużej?

 

Jakie były jej dalsze losy pewnie nigdy się nie dowiemy, ale ciekawość pozostanie:) 

 

Dobre opowiadanie i fajnie nakreślona bohaterka.

 

Pozdrawiam:)

 

 

George’u Hornwoodzie, tę ciekawość także zamierzałam rozbudzić. ;)

Dziękuję serdecznie, pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Bruce, udało Ci się zaciekawić mnie, mimo, że uważam bohaterkę za kretynkę, sądząc z jej postępowania. Wykazała się fantastyczną głupotą, a przecież była nauczycielką. :)

Aż gęsto od wulgaryzmów. Motyla noga! ;)

Pani Leśniewska to modelowa wręcz bohaterka horroru. Konsekwentnie ignoruje najbardziej oczywiste w tej sytuacji rozwiązanie, będące nota bene obowiązkiem w takim przypadku, i nie informuje o niczym policji. Zamiast tego podejmuje co najmniej dziwne akcje. Klasyka :)

W sumie, więcej zabawy niż strachu, więc lekturę uznaję za satysfakcjonującą :)

Cieszę się z zaciekawienia, Koalo75. Co do głupoty, cóż… – masz oto przykład najbliżej tu, na Portalu – jak wiesz, sama jestem belfrzycą, a jestem głupia, jak but. I nie mam żadnej gwarancji, że w opisanej sytuacji nie zachowałabym się podobnie (od razu uspokajam, nie jest ze mną jeszcze aż tak źle, to oczywiście żartlaugh). 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za Twój czas. :)

 

Witaj, Czeke. :) To prawda, bohaterka zachowuje się szokująco i dziwacznie. Prawdopodobnie nie powiadamia nikogo, bo nie ma żadnego dowodu i nie wierzy do końca w to, co widziała. :) Cztery głowy wypadły. To ile ich tam było jeszcze? Bo worków – mnóstwo. I nigdzie nie ma info o zaginionych? :)

Pozdrawiam serdecznie, dzięki. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka