
Darion zauważył dym unoszący się w oddali. Po chwili uderzyła go woń niesiona przez wiatr.
"Zapach palonych ciał" – pomyślał. Bardzo dobrze znał ten smród. Nie raz podkładał ogień, pod stos chrustu, ułożony zgrabnie jak chochoł na zimę.
Nienawidził tego robić, lecz nie mógł się sprzeciwić. Brat Knut nie tolerował nieposłuszeństwa na co dzień, a już na pewno nie przy paleniu czarownic. Za pierwszym razem, gdy Darion miał podpalić stos, ten stał jak posąg, trzymając sztywno pochodnię. Całkowicie niezdolny do wykonania rozkazu. Za co został wynagrodzony rózgą na goły zad, a wiedźma i tak spłonęła. Od tamtej chwili ten krzyk prześladował go w sennych koszmarach. Natomiast kolejnym razem, poszło mu już lepiej, choć nie obyło się bez "specjalnej zachęty". A gdy zobaczył, jak z ust palonej wiedźmy wychszły żmije, przestał kwestionować metody swego nauczyciela.
Dłuższą chwile zajęło mu dotarcie w pobliże wsi Jagódka. Nie spieszył się, bacznie obserwował okolice, wypatrując zbójów. W końcu schował się w małym zagajniku tuż przy rzece, gdzie zwykle o tej porze chłopki w pocie czoła piorą szmaty. I po namyśle przywiązał wiernego siwka do brzozy.
– Poczekaj tu na mnie – szepnął mu do ucha.
A Wichr szturchnął go pyskiem w pierś, jakby rozumiał.
Ostrożnie podszedł do najbliższej z chałup, i stanął pod ścianą. Nastepnie powoli wychylił się za rogu by sprawdzić sytuację.
Niestety, miał rację. Znak na niebie i swąd w powietrzu nie mogły kłamać. Obraz sielankowej niegdyś wsi, gdzie stara Gienkowa groziła kijem dzieciom za rozgonione gęsi, zamienił się w krwawy obraz surowej rzeczywistości. Za pierwszym razem dostrzegł zgliszcza kilku chat i spalony wóz, przy których leżały zwęglone zwłoki.
"Musieli zaatakować w nocy, gdy spali" – pomyślał, zaciskając pięść – "kurwie syny".
Dla pewności spojrzał drugi raz. Tym razem zobaczył kulejącego burka, który szedł przez wieś. Biedak co jakiś czas się zatrzymywał, węsząc nosem powietrze, jak by kogoś szukał. Po chwili, w jednej z chat naprzeciwko dyskretnie uchyliły się drzwi.
Burek, czujny jak zawsze, natychmiast poderwał się z miejsca i pomknął w tamtą stronę, zwinnie przeciskając się przez wąską szparę.
– Ktoś jednak przeżył – wyszeptał do siebie.
Zaakceptował ryzyko i wyszedł zza chaty, kierując się za burkiem. Zatrzymał się przed niedawno uchylonymi drzwiami głośno zaczął mówić:
– Ktokolwiek tam jest, nie bójcie się mnie. Jestem brat Darion z zakonu Świętego Jerzego. Nie raz tu bywałem w podróży, może pamiętacie mnie. – Przetarł rękawem pot z czoła.
Lecz nikt się nie odezwał, ani nie nawet szczeknął.
– Mogę pomóc, mam jadło, a i leczyć potrafię.
Po tych słowach zobaczył ruch w okienku. Para małych oczu z przyklejonym do szyby noskiem patrzyła prosto w oczy Dariona.
– Możesz wyjść, nic ci nie zrobię. Widziałem, że twój pies kuleje, jemu też mogę pomóc. – Próbował nakłonić dziecko do wyjścia. – Znam sołtysa Macieja, często mnie gościł u siebie. Ma córkę Milenkę, wiesz co się z nimi stało? – Ciągną monolog.
– Chyba wszyscy nie żyją – powiedział piskliwy chłopięcy głos zza okienka.
– Przykro mi, mały. Jesteś cały? – spytał troskliwie.
– Nic mi nie jest, ale Kryzys ma dziurę w nodze i krew mu leci – wyszeptał przestraszony chłopiec.
– Mogę go opatrzeć, jak chcesz. Jak masz na imię, chłopcze? – Zmrużył oczy od słońca.
Drzwi się uchyliły, a z głębi drewnianej chaty wyłoniła się sylwetka małego człowieka.
– Siemko na mnie wołają – odpowiedział drżącym głosem.
Chłopak miał może 10 lat. Stał wystraszony na bosych stopach, ubrany tylko w brudne szare sukno przepasane czerwonym pasem. Słomiana czupryna i zmęczone od płaczu oczy chwyciły mnicha za serce.
– Hau! Hau! – Dzielny Kryzys wyszedł z pomiędzy nóg Siemka.
– Szczek! Wrrr… – Nie odpuszczał.
– Dzielnego masz strażnika, mały. Mimo, że ktoś go poturbował, dalej cię broni. No już, Kryzys uspokój się, na wszystkie świętości – wyciągnął rękę do psa.
Kryzys nie był zwykłym wiejskim psem. Siemko z ojcem nauczyli go wielu sztuczek, a pies doskonale wyczuwał ludzkie intencje. Gdy pewnego razu zadusił kurę należącą do Januta, ten w zemście wetknął gwoździe w sarninę i podał psu. Kryzys nie głupi powąchał, spojrzał człowiekowi w oczy i… celowo naszczał na mięso. Cała wieś śmiała się z Januta jeszcze przez rok.
– Już dobrze, piesku, zaraz ci pomogę. – Siemko patrzył, jak mnich głaskał jego przyjaciela.
– Nic mu nie będzie? – Ściskał w ręce małego drewnianego konia.
– Już patrzę. – Mnich ostrożnie odsuwał kudłate kędziorki na udzie, gdzie widać było ciemną krew. – To nic groźnego, nic mu nie będzie, na szczęście. Trzeba tylko odkazić i założyć opatrunek.
"Pewnie dostałeś kopa biedaku" – pomyślał zakonnik.
Simko przytulił mocno psa, a łzy pociekły mu po policzkach.
– No już mały, gdzie twoi rodzice? – zapytał troskliwym głosem.
Chłopiec odkleił głowę od przyjaciela i przetarł rękawem zasmarkany nos.
– W izbie leżą, przykryłem ich. – Wskazał brudnym od zaschniętej krwi palcem przez drzwi, a łzy znów mu pociekły.
– Nie płacz już, chłopcze. Twoi rodzice są już z naszym Panem w raju. Chodź, usiądziemy tu. – Przytulił dziecko do siebie i usiedli na drewnianej ławce, która miała już swoje lata.
– Powiesz mi, Siemko, jak to było? – Pogłaskał małego po głowie.
Małe ciałko zadygotało jak osika, mimo to kiwnął głową.
– Dużo to ja nie wiem, panie, bo żem spał. A oni w nocy przyszli, właśnie jak spaliśmy wszyscy. – Zaczął opowiadać nerwowo. – Tatko mnie zbudził, mówił: "Stawaj, Siemko, zbóje atakują wioskę". I kazał mi wejść pod podłogę, do schowka. Potem przyszli do naszej chaty… – Ściskał drewnianego konia mocno. – Zaczęli krzyczeć, pytać gdzie dzieci są. Przez szparę zobaczyłem jak trzymają mamę, Tatko chciał jej pomóc ale go zabili. – Zacisną mocno oczy, wyciskajac łzy. – Dalej już nie wiem zamknąłem oczy i zasłoniłem uszy. – Mały wbił się w mnicha.
Małe palce zacisnęły się na zgrzebnym materiale tak mocno, że Darion poczuł, jak paznokcie rysują mu skórę nawet przez grube sukno.Jak by bał się,że znów zostanie sam jak poprzedniej nocy.
– Już dobrze mały, nic ci, ze mną nie grozi. Najpierw zajmiemy się Kryzysem, a potem pomyślimy, co z tobą. – Przytulił chłopaka i wstał.
Ostrożnie wziął psa na ręce, mimo, że odór zjeżonej sierści i zaschniętej krwi ścisnął mu nozdrza. Wszyscy razem poszli do zagajnika za rzeczką, gdzie Darion opatrzył nogę wiernego druha Siemka.
– Za tydzień czy dwa będzie zdrów jak ryba. – Odłożył bandaż do sakwy.
Wichr parsknął nozdrzami, potwierdzając diagnozę zakonnika.
– Dziękuję, panie. – Odłożył gładkiego konika na ziemię i klęknął przy swoim druchu między białymi brzozami. – Dobrze, mały. Schowasz się tu z Kryzysem i poczekacie na mnie. Ja muszę sprawdzić, czy ktoś jeszcze przeżył. – Przetarł pot z czoła.
– A ty miej na nich oko. – Zwrócił się do siwka.
– Dobrze, tylko uważajcie tam, panie. – Przylgnął do brzozy, wyciągnął nogi, a pies położył mu głowę na kolanach.
Darion ostrożnie otworzył drzwi do chaty chłopca. W wejściu powitał go metaliczny odór śmierci. W środku była tylko jedna izba z glinianym piecem, przy którym stała drewniana prycza, na której sypiano. Reszta chałupy była zdemolowana: potłuczone naczynia, przewrócone stoły i stołki, rozbebeszone kufry. Lecz pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to zakrwawiona derka przykrywająca zwłoki rodziców Siemka. Na klepisku zauważył, też ślady ciągnięcia zwłok.
„Musiał sam ich ułożyć. Biedny malec" – pomyślał.
Odkrył derkę, a smród rozciętych w pasie zwłok mężczyzny uderzył tak silnie, że musiał zakryć nos. To nie była czysta śmierć – jego jelita były w połowie na zewnątrz. Natomiast kobieta leżała w potarganej wełnianej sukni, z piersią na wierzchu i podciętym nie chujnie gardłem.
– Kurwie syny! – wycedził przez zęby do siebie. – Zgwałcili i zamordowali, bądź odwrotnie. – Dłoń mimowolnie chwyciła za topór pod płaszczem.
Przykrył małżonków z powrotem derką i zmówił modlitwę za ich dusze. Później sprawdził resztę domostw, ale jedyne, co znalazł, to cisza i śmierć. Wszystkie cenne rzeczy zostały zrabowane – nie zostawili ani ziarna żyta, ani choćby jednej kury. Brakowało jeszcze jednego elementu tej małej społeczności. Darion nie znalazł pozostałych dzieci – ani żywych, ani martwych.
„Zabrali je. Tylko po co?" – zadał sobie pytanie.
Na placu zauważył ślady, którym przyjrzał się bliżej. Były głębokie, z ostrymi krawędziami – takimi, jakie zostawiają okute koła. Podążył za śladami wozu, które prowadziły go na południe, za wieś, w kierunku Gór Niskich, gdzie znajdował się Grimhold.
Cześć, Haski93
Ciekawa historia, napisana obrazowo, dzięki czemu wyobraźnia pracuje. Tekst zawiera sporo błędów językowych, ale nie będę ich cytował, bo skupiłem się na fabule. Zastanawiam się, jakie będą dalsze losy bohaterów.
Pozdrawiam
Ciężko powiedzieć coś więcej, bo tekst jest krótki, ale podobało mi się. Dobre tempo, opisy w punkt, może możnaby trochę podkręcić dialog z chłopcem na temat jego rodziców, ale i tak jest ok. Historia mnie zainteresowała.
Witaj. :)
Gratuluję tutejszego debiutu i to zaledwie kilka dni po rejestracji. :) Zachęcam do zapoznania się z działem Publicystyka i zawartymi w nim poradnikami, w tym – językowymi i – dla Nowicjuszy autorstwa Drakainy. :) W HP mamy także wiele wątków, pomocnych przy wszelkich wątpliwościach merytorycznych, językowych czy dialogowych itp. :)
Zgadzam się z Przedmówcami, że fragment ma potencjał, lecz wymaga jeszcze pewnego rozwinięcia, zaś strona językowa jest do generalnej poprawy. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Dziękuję wszystkim za przeczytanie i skomentowanie. Byłbym wdzięczny, gdybyście wskazali mi przynajmniej kilka błędów – dzięki temu będę wiedział, na czym się skupić.
Poprawiłem tekst. Czy teraz jest poprawnie?