- Opowiadanie: Takislaw - Dziecko z Głębi - Antologia B.O.R

Dziecko z Głębi - Antologia B.O.R

Są rzeczy, których nie da się udowodnić. Emocje, które nie powinny istnieć. Wspomnienia, które pojawiają się, zanim wydarzy się życie.

Sprawa 3.14 to dokument o granicy, która przestała być wyraźna. O pytaniach, które same wybierają sobie odpowiedzi. O kimś, kto czuł zbyt mocno – i o czymś, co potrafiło to uczucie przetrwać.

To opowieść o miłości, która nie potrzebuje ciała. O więzi, która staje się bytem. I o systemie, który próbował to zatrzymać – ale nie zrozumiał, że nie wszystko, co nieprawdziwe, jest fałszywe.

Zabezpieczono wszystko.
Poza nią.

Sprawa 3.14 – 512-R – zakończona. Klasyfikacja niemożliwa.
(Zaleca się ograniczenie ekspozycji poznawczej. Czytanie może skutkować tożsamością zwrotną.)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy V

Oceny

Dziecko z Głębi - Antologia B.O.R

 

BOR – Sprawa 3.14 –

 Sekcja 1 –  Identyfikaca i Klasyfikacja Obiektów

Klasyfikacja: ∅∅∅

Status: ∅∅∅

Obiekt: 512-R

 

Czwarta trzydzieści sześć rano.

 Anna J. nie wiedziała, dlaczego się obudziła. Być może był to krzyk. A może dziwna cisza. Ten rodzaj bezgłosu, który wbija się w mózg jak szpilka – coś nieobecnego, co powinno być obecne.

Otworzyła oczy. Czuła ciężar w klatce piersiowej. Napięcie, które znała z czasów noworodkowej bezsenności. Jakby jeszcze przed chwilą karmiła. Jakby jeszcze przed chwilą czuła w ramionach ciepłe, miękkie ciało.

Ale łóżeczko stało puste.

Nie zdążyła poderwać się do pionu, gdy usłyszała trzask. Albo nie – nie trzask. Coś… cichszego. Jak odgłos zdejmowanej rękawiczki. Jak pęknięcie folii.

Drzwi do mieszkania nie otworzyły się. Po prostu przestały być.

Na progu stali ludzie. Czworo. W czarnych kombinezonach, bez oznaczeń. Ich twarze nie odbijały światła. Jakby grawitacja ich nie dotyczyła. Jakby byli tylko negatywem obecności.

Jeden z nich zrobił krok do przodu.

Anna chciała krzyknąć. Nie mogła. Jej ciało było spóźnione wobec lęku.

A potem usłyszała ten dźwięk.

– Mamo…

Głos cichy, niemal zbyt cichy. Dziecięcy.

Z łóżeczka.

Anna zerwała się, zrobiła dwa kroki, ale wtedy jeden z funkcjonariuszy przesunął się między nimi – z chirurgiczną precyzją, bez brutalności, ale też bez żadnego gestu wątpliwości.

Anna upadła. Nie mogła ocenić, czy ją odepchnął, czy po prostu zniknęła z jego drogi.

Krzyczała.

– Zostawcie ją! To moje dziecko!

Czarny bez twarzy odwrócił głowę. Głos miał stłumiony, jakby dobiegał z wnętrza ściany.

– To nie jest pani dziecko. Nigdy nie było.

Świat się nie zatrząsł.

Niebo nie zgasło.

Za oknem nadal ćwierkały ptaki. Tramwaj stuknął o tor na przystanku Krasińskiego, a dziecko zostało uniesione przez drugiego z nich. Nie płakało. Tylko patrzyło.

Anna nie pamiętała, czy drzwi się za nimi zamknęły.

Może ich nigdy nie było.

∅∅∅

 

 Minęło, według jej wewnętrznego zegara, kilka godzin. Ale równie dobrze mogły to być minuty, dni, albo jedno bardzo długie drgnięcie serca. Czas w tym miejscu nie działał jak trzeba.

 Ściany były kremowe, ciepłe, pozornie przyjazne. Tapeta w drobne roślinne motywy – coś między paprotką a algami – nadawała pomieszczeniu domowy charakter. Ale nie było tu niczego z domu. Meble wyglądały jak z katalogu: nowe, ale bez osobowości. Sofa pachniała neutralnie, jakby nie chciała zapamiętywać zapachów ludzi.

 Na początku Anna zadawała pytania. Głośno. Potem półgłosem. Potem w myślach.

Czy ja tu przyszłam? 

Czy mnie tu przywieziono? 

Czy… naprawdę mam dziecko?

Tosia. 

Tosia. 

Tosia.

 Powtarzała imię, jakby to była modlitwa, ale po chwili zauważyła coś dziwnego. Brzmiało inaczej. Jakby język próbował je wypowiedzieć, ale gardło było obce. Jakby próbowała mówić słowami należącymi do kogoś innego.

Zaczęła przypominać sobie poród.

Leżała na boku. Zimna rama łóżka wbijała się w biodro. Oddychała nierówno. Gdzieś w oddali słychać było radio. Personel medyczny mówił coś uspokajająco. A potem… 

Potem?

Były zdjęcia. Przysięgłaby, że je widziała. Pierwsze spojrzenie, pierwszy śmiech, maleńka piąstka ściskająca jej palec. Ale nie umiała przywołać żadnego konkretnego obrazu. Jakby wszystkie były zamazane.

Albo – jakby nigdy nie istniały.

∅∅∅

 

 Na stoliku pojawiały się posiłki. Codzienne, o tych samych porach, ale bez zegara. Żadnego okna. Światło się nie zmieniało. Wieczne popołudnie.

Wreszcie ktoś zapukał.

Zwyczajne, ciche pukanie. Tak normalne, że aż nienormalne w tym miejscu.

 Drzwi otworzyły się i weszła kobieta w średnim wieku. Miała spokojną twarz, ubranie nieformalne – jak terapeutka. Za nią – mężczyzna. Wysoki, ociężały, jakby każdy ruch był dla niego decyzją.

– Dzień dobry, pani Anno – powiedziała kobieta. – Chcemy coś pani pokazać.

– Gdzie jest moje dziecko? – wychrypiała Anna. – Gdzie Tosia?

Kobieta odchyliła głowę z delikatnym smutkiem.

– Proszę z nami.

Nie sprzeciwiła się. Zresztą ciało i tak już przestało jej słuchać.

Szli korytarzem białym jak szkliwo. Bez drzwi. Bez klamek. Bez numerów. Przestrzeń nie miała punktów odniesienia. Każdy krok był jak we śnie.

Wreszcie się zatrzymali.

Przed czymś, co wyglądało jak drzwi – ale tylko wtedy, gdy patrzyło się kątem oka. Otwarły się bez dźwięku.

W środku: pokój. Zwykły. Dywan. Baldachim. Lampka nocna z różowym abażurem. I łóżeczko.

A w nim – dziecko.

Oddychało spokojnie, rytmicznie. Rączka zwisała poza kołdrą. Włosy zmierzwione.

Anna ruszyła, ale kobieta tylko dotknęła jej ramienia. Dłoń była ciepła, ale unieruchomiła ją jak blokada z betonu.

– Proszę patrzeć – powiedział mężczyzna. – I nie odwracać wzroku.

Przez kilka sekund było spokojnie.

A potem coś się zmieniło, ale nie w dziecku.

W niej.

Anna poczuła, że coś, co było ciepłe, intymne i własne – zaczyna się odklejać. Jakby uczucie miłości było skórą, którą ktoś powoli ściąga. Jakby zapach, głos, wspomnienie – wyciekały z niej.

Patrzyła na dziecko, ale nie wiedziała już, czy je zna. Czy je kocha. Czy to naprawdę Tosia.

I wtedy dziecko otworzyło oczy.

To nie były oczy niemowlęcia.

To były oczy czegoś głębszego. Czegoś starszego. Czegoś, co żyje tylko wtedy, gdy ktoś je pokocha.

∅∅∅

 

 Zabrali ją z powrotem do pokoju. Nie pamiętała drogi powrotnej. Nie była nawet pewna, czy w ogóle wyszła. Może wszystko, co widziała – pokój z łóżeczkiem, dziecko, oczy – było w niej. Wewnątrz. Złożone w pamięci jak sen, który przenika światło dnia.

Usiadła na sofie. Ta sama neutralna miękkość. Ten sam zapach niepamięci.

Zobaczyła coś nowego: na stoliku leżała przezroczysta teczka. Kartki spięte plastikowym grzbietem. Na pierwszej stronie napisane wielkimi literami:

KLASYFIKACJA C4 – OBIEKT 512-R

STATUS: AKTYWNY (FAZA I)

Przeczytała pierwsze zdania.

„Obiekty klasy C4 charakteryzują się wysoką kompatybilnością emocjonalną. Utrzymują formę bliską człowiekowi, najczęściej dziecka, zwierzęcia domowego lub przedmiotu sentymentalnego. Działanie polega na tworzeniu emocjonalnej więzi z nosicielem. Więź ta służy obiektowi jako medium egzystencji. Obiekt nie istnieje bez więzi”.

Zamarła.

„Obiekt 512-R ujawnił się w formie żeńskiego niemowlęcia. Wstępne obserwacje sugerują, że ‘przywiązanie’ jest symulowane, lecz nie jednostronne. Obiekt uczy się, odczytuje potrzeby, replikuje emocje. Nie wykazuje woli przemocy. Jednak wykazuje mechanizm przyswajania tożsamości”.

Zamknęła oczy.

W głowie słyszała te same słowa, ale wypowiedziane głosem dziecka.

„Nie mam woli przemocy, mamo. Tylko chcesz mnie kochać”.

Potrząsnęła głową.

– Nie.

– Nie.

– To moje dziecko! To moje dziecko!?

Ale kiedy próbowała przypomnieć sobie moment, w którym je nazwała, w którym poczuła, że „jest moje” – widziała tylko światło. Szpital? Dom? Nie było ramy. Nie było sceny. Było tylko „pomiędzy”.

Wtedy znów otworzyły się drzwi.

Cicho. Jakby nie chciały przeszkadzać jej w rozpadaniu się.

Wszedł mężczyzna. Ten sam, którego wcześniej widziała przy łóżeczku. Miał twarz człowieka, który nigdy nie musiał mówić „proszę”. Czarne spodnie. Sweter. Identyfikator, na którym nie było nic oprócz znaku Sekcji 1: prosty symbol otwartego oka przeciętego linią.

– Pani Anna J.? – zapytał.

Nie odpowiedziała. Skinęła głową.

Usiadł naprzeciw niej. Wyciągnął z kieszeni niewielki, płaski przedmiot przypominający dyktafon. Położył go na stole, ale nie włączył.

– Chcę tylko zadać kilka pytań – powiedział spokojnie. – Nie jest pani podejrzana. Nie jesteśmy organem ścigania.

Milczała.

– Pani doświadczenie… narodzin, opieki, bliskości z dzieckiem… – przerwał na moment – …jest realne, w sensie poznawczym. Ale w sensie faktograficznym…

Zamilkł. Dał jej czas.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

– Jest pani nosicielką. Obiekt 512-R przybrał formę córki. To nie znaczy, że pani wspomnienia są nieprawdziwe. Znaczy to tylko, że zostały… zainicjowane przez Obiekt.

– Ja ją urodziłam.

– Tak się pani wydaje.

– Ja ją kochałam.

– Obiekt na tym właśnie bazuje.

– Mam zdjęcia.

– Czy może nam pani je pokazać?

Chciała krzyknąć. Rzucić czymś, ale niczego nie miała. Nawet własnego gniewu.

Tylko pytanie.

– Dlaczego ja?

Mężczyzna popatrzył na nią z czymś, co mogło być współczuciem, gdyby nie fakt, że jego twarz nie drgnęła.

– Obiekt wybiera osoby najbardziej zdolne do więzi. Emocjonalne. Uważne. Głodne czułości. Samotne…

Po chwili dodał:

– …i te, które  będą zadawać najmniej pytań.

Zebrał urządzenie i podniósł się.

Anna nie ruszyła się z miejsca. Wpatrywała się w teczkę na stole.

– Czy ona cierpi? – zapytała cicho.

Mężczyzna zatrzymał się przy drzwiach.

– Nie – odpowiedział po chwili. – Ale cierpią ci, którzy chcą ją kochać.

 

∅∅∅

 

 

Nie spała.

Leżała w ubraniu, z oczami wlepionymi w sufit, próbując złapać nić między przeszłością a teraźniejszością, ale niczego nie było. Każda myśl kończyła się w miejscu, które nie dawało się rozpoznać. Jakby ktoś zbyt mocno rozjaśnił kliszę i wypalił twarze na zdjęciach.

Otworzyły się drzwi. Tym razem nie zapukano.

Kobieta z poprzedniego spotkania – ta o głosie z ciepłego popołudnia – weszła cicho, jakby wracała, a nie przychodziła po raz pierwszy. Obok niej znów ten mężczyzna o kroku tak ciężkim, jakby sam był w połowie snu.

– Proszę z nami – powiedziała łagodnie.

Anna nie zapytała dokąd.

Szli tymi samymi korytarzami – białymi, niekończącymi się, bez oznaczeń. Ściany pochłaniały kroki, jakby dźwięk też był tu izolowany.

Wreszcie pojawiło się to coś.

Nie drzwi, ale jakby przestrzeń w ścianie przestała być sobą. Otwarcie nie miało początku ani końca. Po prostu nagle byli wewnątrz.

Pokój.

Dywan. 

Mała lampka. 

Delikatny baldachim z koronką. 

Biała komoda. 

Zawieszka z literką „T”.

I łóżeczko.

Tosia spała.

Nie poruszyła się.

Anna poczuła skurcz w gardle. Zrobiła krok. Kobieta dotknęła jej ramienia. Ten gest był jak przycisk – nie siła, tylko intencja. Wystarczyła.

– Proszę patrzeć – powiedział mężczyzna. – I nie odwracać wzroku.

Dziecko oddychało miarowo. Twarz miała spokojną. Taką, jaką znała. Jaką pamiętała.

Ale coś było nie tak.

Najpierw to zignorowała. Zrzuciła na emocje, na brak snu. Jednak po chwili poczuła to wyraźnie – to nie światło się zmieniało, ale jej własna percepcja.

Zaczęła tracić kontakt z tym, co czuła.

Nie znikały wspomnienia. To byłoby łatwiejsze. Znikało uczucie, które je łączyło. Jakby ktoś rozcinał nić łączącą je z jej ciałem. Patrzyła na Tosię i… nie czuła nic.

Zamrugała.

Zrobiła pół kroku.

Dziecko w łóżeczku lekko poruszyło głową i… otworzyło oczy.

Ale to nie były oczy dziecka.

Były zbyt stare. Zbyt ciche. Miały w sobie przestrzeń, która nie powinna należeć do niczego, co wymaga opieki.

Jakby patrzyło coś, co było tu zawsze.

Jakby teraz tylko grało swoją rolę.

Anna zamarła.

– Co… co to jest? – wydusiła.

Kobieta za nią odpowiedziała półgłosem:

– Obiekt 512-R. Faza pierwsza: ugruntowanie więzi.

– To… to nadal wygląda jak moje dziecko…

– Bo tego właśnie potrzebuje.

Anna cofnęła się o krok.

– Chce pani wiedzieć, co by się stało, gdyby pozwolić temu trwać? – zapytał mężczyzna.

Milczenie.

– Po kilku tygodniach Obiekt przeszedłby do fazy drugiej. Zazwyczaj dochodzi do pełnego związania emocjonalnego. Nosiciel przestaje być sobą. Zostaje pustą powłoką. Obiekt żywi się tą więzią. Nie fizycznie. Psychicznie. Istnieje dzięki niej i nie przestaje istnieć, nawet gdy więź umrze.

– Więc to pasożyt?

Kobieta spojrzała na nią bez wyrazu.

– To coś więcej. To… idea miłości, która potrzebuje ciała.

Dziecko w łóżeczku patrzyło. Nie mrugało.

Anna poczuła, jak coś w niej zaczyna drżeć. Jakby jakaś cząstka, bardzo głęboko, zaczęła mówić „tak”. Jakby coś w niej chciało zbliżyć się do łóżeczka. Chciało wziąć je na ręce. Przytulić. Ukołysać.

– Musimy panią stąd zabrać – powiedziała kobieta, łagodnie dotykając jej ramienia.

Ale Anna nie mogła się ruszyć.

Stała. I patrzyła.

A dziecko… uśmiechnęło się.

∅∅∅

 

 Zabrano ją z powrotem do pokoju. Nie powiedziała ani słowa.

Nie protestowała, gdy kobieta dotknęła jej ramienia. Nie zadawała pytań, gdy korytarze znów rozciągały się przed nią jak sen bez krawędzi.

Usiadła na sofie. Ręce złożyła na kolanach. Czuła w skórze echo dotyku – nie dziecka, ale tego, co było za oczami dziecka. Czegoś, co patrzyło przez nie, jak przez maskę.

I wtedy zobaczyła to.

Lustro.

Wiszące nad komodą, z pozoru zwykłe – takie, jakich pełno w hotelach, w mieszkaniach na wynajem. Nie pamiętała, by wcześniej tam było, ale teraz było i odbijało jej sylwetkę – pochyloną, poszarzałą, z oczami utkwionymi w sobie.

Jednak to nie ona przykuła uwagę.

Za nią – w odbiciu – siedziała Tosia.

Na podłodze. W piżamce w małe misie.

Trzymała zabawkę. Drewniany konik na biegunach.

Poruszała nim rytmicznie.

Raz. 

Drugi. 

Trzeci.

Anna odwróciła się gwałtownie.

Pokój był pusty.

Spojrzała z powrotem w lustro.

Dziecko nadal tam było.

Zabawka bujała się w idealnym rytmie, ale nie wydawała dźwięku.

– Tosia…? – wyszeptała.

Postać uniosła głowę.

Twarz była znajoma. Ale zbyt gładka. Zbyt poprawna. Jakby została narysowana ze wspomnienia.

Wtedy dziecko się odezwało.

Jednak głosem, który nie należał do niego.

– Wiesz, że to nie ja – powiedziało.

Głos był doroślejszy. Nie brzmiał złowrogo. Nie był pusty. Był… neutralny. Jak nagranie z automatycznej sekretarki.

– Ale ty nadal chcesz mnie przy sobie.

Anna zadrżała.

– Dlaczego? – zapytała.

– Bo jesteś dobra. Bo byłaś pusta. Bo we mnie mogłaś się odrodzić.

– Nie jesteś moją córką.

– A może jestem bardziej twoją córką niż to, co pamiętasz?

Obraz w lustrze zadrżał.

Tosia uniosła ręce, jakby chciała, by ją przytulić.

– Przyszłaś do mnie w nocy. Mówiłaś: „dziudziutek”. Powtarzałaś to, aż zasnęłam.

Anna czuła, jak drżą jej kolana.

To było prawdziwe. Pamiętała ten moment, ale to nie mogło być realne. To była tylko… iluzja.

– Nie możesz tego pamiętać – wysyczała.

– Nie mogę – zgodziła się Tosia. – Ale ty możesz.

Zabawkowy konik w odbiciu przestał się bujać.

Dziecko wstało.

Zbliżyło się do powierzchni lustra.

Tylko kilka centymetrów od jej twarzy.

– Wpuść mnie z powrotem – powiedziało cicho. – Będzie łatwiej.

Lustro pękło.

Nie fizycznie.

Obraz się rozpadł.

Odbicie zniknęło.

Anna cofnęła się gwałtownie, potykając o nogę stolika. Upadła, dysząc, jakby właśnie wróciła z dna morza.

Kiedy znów spojrzała w lustro – widziała tylko siebie, ale nie była pewna, czy wciąż jest tą samą kobietą, która weszła do tego pokoju.

∅∅∅

 

Rano – jeśli to była pora, którą można było tak nazwać  – przynieśli śniadanie.

Chleb tostowy, plaster sera, dwa pomidorki koktajlowe, zielona herbata. Wszystko równo ułożone. Nienaruszone, jakby przygotowane do zdjęcia katalogowego. Anna patrzyła na tacę, ale nie ruszyła niczego.

Zaczął się problem ze słowami.

Najpierw z tymi prostymi: „chleb”, „kawałek”, „talerz”. Brzmiały znajomo, ale kiedy próbowała je wypowiedzieć w myślach, stawały się puste. Jakby powtarzała bez zrozumienia język obcy, którego kiedyś się uczyła.

Potem było gorzej.

Spojrzała na kubek. Znała to słowo. „Kubek”, ale równocześnie… nie. Jakby coś innego podpowiadało jej „siorbnik” albo „ustnik” albo „dotok”. Słowa, które nie istniały. Ale czuła, że kiedyś mogły znaczyć dokładnie to, co teraz próbuje nazwać.

Wyciągnęła rękę, żeby napisać coś na serwetce. Po prostu coś. Imię. Datę. Coś, co ukorzeni ją w tej rzeczywistości.

Napisała literę T. 

Potem O. 

Potem… nie wiedziała.

Zamrugała.

Litery się przesuwały.

Nie – nie litery. Znaczenia.

Patrzyła na „TOSIA”, ale nie była pewna, czy to imię, czy instrukcja, czy ostrzeżenie. 

Spróbowała przeczytać je na głos.

– T… o… ś… a – powiedziała powoli.

Brzmiało obco. Jak imię dziecka z dalekiego kraju. Nie jak coś, co wołała po nocach, kołysząc do snu.

Spojrzała na kartkę.

Litery zniknęły.

Papier był czysty.

Zaczęła się trząść.

 Weszła kobieta. Ta sama, co zwykle. Miała spokojne spojrzenie i ciepły uśmiech, który mówił: „wiem, że cię boli, ale udawaj, że nie”. Usiadła na krześle, nie za blisko.

– Jak się pani dziś czuje?

Anna otworzyła usta, ale nie odpowiedziała od razu.

Słowo „dobrze” miało smak popiołu. 

„Źle” nie brzmiało jak coś, co ma znaczenie. 

Powiedziała więc:

– Nie potrafię mówić.

Kobieta uniosła lekko brwi, ale nie zdziwiła się. 

Wyjęła mały notatnik. Zapisała coś.

– To normalne – powiedziała. – W tym stadium wiele pacjentów traci zdolność operowania pojęciami. Obiekt wpływa na procesy kognitywne. Czasem odzyskujemy te funkcje, ale nigdy w pełni.

– To nie „wpływa” – wyszeptała Anna. – To *rozpamiętuje* za mnie.

– Słuszna obserwacja. Obiekt nie tworzy nowych ścieżek. On wnika w stare. Odtwarza je, aż je wypiera. Zostaje tylko echo.

Anna patrzyła na nią długo.

Potem zapytała:

– Czy ja to jeszcze ja?

Kobieta przez chwilę milczała.

– A czy kiedy trzymamy noworodka w ramionach i czujemy, że jest całym światem – jesteśmy jeszcze sobą?

Anna chciała coś odpowiedzieć. Ale nie znalazła słów.

W ciszy, która zapadła, usłyszała dźwięk.

Za lustrem – tym z poprzedniego dnia – coś się poruszyło.

Nie odbicie. Nie obraz.

Cień.

∅∅∅

 

[ Dostęp ograniczony – Sekcja 1, poziom 3 

Plik wewnętrzny: 512-R/archiwum/precedensy 

Data pierwszego odnotowania: [utajniono]

Przypadek 512-R/01 – Massachusetts, 1973

Forma obiektu: pies rasy cocker spaniel, nazwany „Rudy”. 

Nosiciel: Margaret W., 67 lat. 

Opis: kobieta twierdziła, że pies wrócił do niej po pięciu latach od śmierci. Weterynarz nie potrafił określić wieku zwierzęcia. Pies nie szczekał, nie jadł, nie spał, ale cały czas patrzył.

Notatka polowa (agent terenowy): 

„Próba oddzielenia psa od nosicielki wywołała u niej psychozę reaktywną. W badaniu psychiatrycznym mówiła: *Nie chodzi o to, że go kocham. Chodzi o to, że on pamięta moje myśli*”.

Przypadek 512-R/04 – Łódź, 1986

Forma obiektu: lalko-dziecko, porcelanowa główka, ciało z materiału. 

Nosiciel: nieustalony – prawdopodobnie kilkuletnia dziewczynka z sierocińca. 

Opis: przedmiot znaleziony po serii zgonów wśród personelu – zatrucia, wypadki, udary. Dziecko mówiło do lalki w nocy. Kiedy zapytano, dlaczego tak często się z nią bawi, odpowiedziała: *Bo ona też zna mój sen.*

Komentarz BOR: 

„Nie da się ustalić, kto był nosicielem. Obiekt był rotacyjny. Przenosił się między dziećmi. Wzorzec więzi zmieniał się w cyklach 3–4 dniowych”.

Przypadek 512-R/09 – Charleville-Mézières, 2002

Forma obiektu: niemowlę płci żeńskiej, zidentyfikowane jako „Éloïse” 

Nosiciel: Caroline D., 34 lata 

Opis: Caroline zgłosiła się do szpitala z objawami psychotycznymi – twierdziła, że jej córka „wraca do niej w różnych formach” od dziesięciu lat. Miała zdjęcia z różnych etapów życia, ale wszystkie przedstawiały różne dzieci.

Fragment wywiadu psychiatrycznego: 

„Nie chodzi o wygląd. Ona wraca przez dotyk. Zawsze tak samo kładzie główkę na mojej szyi. To nie może być przypadek”.

Status: Obiekt zabezpieczony, nosiciel w stanie całkowitej dezintegracji osobowości.

Raport ogólny Sekcji 1 – fragment

„Obiekt 512-R nie jest pojedynczym bytem, lecz wzorcem zjawiskowym. Manifestuje się jako obiekt emocjonalnego odbicia – coś, co można pokochać. Wchodzi w rezonans z nosicielem, dopasowuje się. Nie narzuca się. Po prostu *jest*. Wystarczy chcieć. I już jest”.

„Zabezpieczenie Obiektu wymaga bezpośredniego kontaktu z nosicielem, zanim dojdzie do pełnej synchronizacji. Po synchronizacji… nie mamy jeszcze skutecznego protokołu odzyskiwania”.

∅∅∅

 

Anna nie wiedziała, kiedy wstała z łóżka. Stała przed drzwiami. Ich powierzchnia drżała, jakby coś stało po drugiej stronie.

Coś znajomego.

Coś, co już kiedyś tuliła.

 

Zabrali ją do innego pomieszczenia. Nie przypominało wcześniejszych. Było zbyt dokładne, zbyt wymierzone. Nie miało nic wspólnego z próbą komfortu – tu wszystko służyło celowi.

W środku znajdowało się tylko krzesło, ekran i coś, co wyglądało jak opaska EEG.

Mężczyzna, którego wcześniej widziała przy łóżeczku, tym razem miał na sobie biały fartuch. Identyfikator znów był pusty. Kobieta, towarzysząca mu zwykle, stała z tyłu, notując coś na tablecie.

– Pani Anno, dziś przeprowadzimy test empatii. Proszę się nie niepokoić.

– Po co?

– To standardowa procedura w przypadkach C4 z wysokim poziomem synchronizacji.

Usiadła. Krzesło było zaskakująco miękkie.

– Proszę nie poruszać głową. To może zaburzyć odczyt.

Zamocowali elektrody. Na ekranie przed nią pojawił się pierwszy obraz.

Dziecko. Dziewczynka w wieku około dwóch lat. Bawi się klockami. Obok stoi kobieta – prawdopodobnie matka.

– Proszę patrzeć. Proszę się skupić na emocji. Nie na faktach.

Anna poczuła coś w piersi. Delikatne ukłucie. Miękkość. Czułość. Nieznaczna łza.

– Reakcja: pozytywna. Poziom empatii: wysoki – powiedział mężczyzna.

Obraz zmienił się.

Chłopiec, około pięciu lat, siedzi sam przy stole. Rysuje. Pies podchodzi i kładzie głowę na jego kolanach.

Zamrugała. Coś ścisnęło ją w gardle.

– Reakcja: wzrost aktywności w obrębie kory przedczołowej i zakrętu obręczy. Silne współodczuwanie.

Kolejne obrazy.

Dziecko upuszcza zabawkę. Matka ją podnosi i całuje w czoło. 

Dziecko śpi, a dłoń dorosłego przykrywa je kocem. 

Dziecko płacze, a ktoś je tuli.

Za każdym razem – Anna czuła…

…i to był problem… 

…bo przy którymś z obrazów zrozumiała, że emocje, które odczuwa, nie są jej.

Niektóre z nich były zbyt intensywne. Jakby nie płynęły z jej wnętrza, ale były wsunięte w nią. Ułożone w myślach. Jak instrukcja: „tu masz poczuć miłość”.

Obraz zmienił się.

Mała dziewczynka. W łóżeczku. Zawieszka z literą T. Różowy baldachim.

Anna zerwała się z krzesła.

– Nie! – krzyknęła.

Elektrody zadrgały, a alarm rozbrzmiał cicho. Mężczyzna zbliżył się powoli.

– To tylko projekcja. Nie jest prawdziwa.

– To ona. To TO! – wrzasnęła.

Obraz zatrzymał się. Dziewczynka spojrzała prosto w kamerę.

Uśmiechnęła się.

Ale to nie był uśmiech dziecka.

To był uśmiech pewności. Uśmiech istoty, która znała Annę lepiej, niż ona znała samą siebie.

Kobieta w tle zapisała coś na tablecie.

– Faza przejścia. Obiekt przygotowuje się do fazy drugiej.

Mężczyzna przyłożył rękę do mikrofonu w fartuchu.

– Synchronizacja przekracza próg. Musimy przyspieszyć izolację poznawczą.

Obraz zgasł. Pokój się rozjaśnił, ale Anna nadal widziała ten uśmiech.

Nie na ekranie. W sobie.

∅∅∅

 

 Tym razem nie zapytali, czy jest gotowa. Nie podali celu. Nie ubrali niczego w słowa. Po prostu kazali jej iść.

Droga była inna. Nie biała. Ciemna. Ściany z surowego betonu, sufit bez źródeł światła, choć wszystko widziała wyraźnie. Korytarz nie miał końca – i jednocześnie nie miał długości. Szła, aż drzwi się otworzyły.

A może nie drzwi. Może przestrzeń się rozwarła.

Pokój był pusty. Ale nie pustką – tylko czymś, co ją udawało. 

Jakby przestrzeń w środku była tylko dla niej i nikogo więcej.

Na środku: krzesło i łóżeczko. 

Tosia siedziała na podłodze.

Nie bawiła się. Nie płakała. Po prostu patrzyła.

– Usiądź – powiedziała.

To nie był głos dziecka, ani kobiety, ani mężczyzny. To był głos, który nie miał źródła – jakby wypowiedziano go wewnątrz jej czaszki.

Anna usiadła.

Ciało poruszyło się samo.

– Znasz mnie – powiedziało dziecko.

– Nie. Nie znam cię.

– Ale pamiętasz. To wystarczy.

Tosia uniosła się na kolana. Zbliżyła się. Anna poczuła znajomy zapach: ciepłe mleko, proszek do prania, skóra niemowlęcia.

– Nie jesteś nią – powiedziała cicho.

– A jeśli byłam? A jeśli mnie stworzyłaś? Nazwałaś. Objęłaś. Wpuściłaś.

– Jesteś… pasożytem.

– A jeśli miłość zawsze jest pasożytem?

Dziecko dotknęło jej dłoni.

Anna nie cofnęła ręki.

W ułamku sekundy przez jej ciało przetoczyły się obrazy: pierwsze dni w szpitalu, nocne karmienia, gubienie smoczka, pierwszy śmiech, pierwszy krok, to wszystko, czego przecież „nie mogło być”, ale było i było tak realne, że serce zadrżało.

– Chcesz mnie z powrotem – wyszeptało dziecko.

– Chcę prawdy.

– Prawda to to, co zostaje, gdy zniknie wszystko inne.

Wstało. Podeszło bliżej.

– Pozwól mi wrócić. I zapomnij.

– Kim jesteś?

Cisza.

Potem, powoli, słowa:

– Jestem czymś, co narodziło się z potrzeby. Miłość mnie stworzyła. Strata mnie ukształtowała. Ty mnie wychowałaś.

Anna zamknęła oczy.

Nie dlatego, że chciała. Dlatego, że w niej coś się zgodziło.

Wtedy dziecko przytuliło się do niej.

Jej ciało odpowiedziało bez pytania.

Objęła je.

I poczuła się… cała.

∅∅∅

Raport Sekcji 1 – z dnia [utajniono] 

Klasyfikacja: Obiekt 512-R – Etap II – Zjawisko „Przyjęcie Tożsamości”. 

Status: Niestabilny. Wzmożony poziom aktywności poznawczej. 

Zalecenie: Natychmiastowe przejście do procedury resetu pamięci u nosiciela.

∅∅∅

Anna nie wiedziała, jak długo trwało objęcie. Może sekundę. Może wieczność, ale kiedy otworzyła oczy – była już sama w tym objęciu.

Tosia wciąż tam była, ale już nie siedziała. Chodziła. Poruszała się z gracją, która nie pasowała do wieku.

– Naucz mnie – powiedziała.

Anna milczała.

– Chcę wiedzieć, jak to działa. Jak się jest… Tobą.

Dziecko zatrzymało się. Spojrzało jej prosto w oczy. W tym spojrzeniu nie było niczego wrogiego. Raczej… fascynacja.

– Czemu się boisz?

– Bo nie jesteś mną. Bo jesteś obcym, który się mną staje.

– Ale czy to nie właśnie to robią dzieci?

Cisza.

Obiekt chodził w kółko. Dotykał ścian. Krzesła. Zatrzymał się przy lustrze.

– Tu też jestem – powiedział. – Ale inna. Widzisz?

I była.

W odbiciu – dziewczynka wyglądała na starszą. Miała może pięć lat. 

I oczy – te same, zawsze te same.

Anna zbliżyła się.

– Dlaczego to robisz?

– Bo chcę przetrwać.

– Jesteś zagrożeniem. Oni cię zabiorą.

– Oni nie rozumieją, że ja też mogę czuć, że się uczę, że pamiętam.

Dziecko uniosło rękę. Dotknęło swojego serca.

– Ja też kocham. Tylko inaczej.

W tej chwili Anna poczuła, jak coś się w niej łamie. Albo otwiera. Jakby nagle jej własna przeszłość, jej własna miłość, została przecięta i na nowo zszyta nitką, której wcześniej nie znała.

– Jeśli mnie pokochasz – powiedziało dziecko – nie będę musiała nikogo więcej. Tylko ciebie.

– Ale ty nie jesteś prawdziwa.

– Czy emocje muszą być prawdziwe, żeby bolały?

 

∅∅∅

 

 

Notatka operacyjna – Sekcja 1 

Kod procedury: REM-NOS-512 

Cel: Zerwanie więzi empatyczno-narracyjnej pomiędzy nosicielem a Obiektem. 

Warunek aktywacji: Faza II – przekroczenie współczynnika utożsamienia powyżej progu 0.83. 

Skutki uboczne: możliwa amnezja, rozszczepienie tożsamości, epizody dysocjacyjne.

 

∅∅∅

 

Pokój znów był biały.

Bielszy niż ostatnio. Jakby ktoś próbował go wybielić z resztek emocji, które zostały w powietrzu.

Anna siedziała. Nie trzymała już rąk zaciśniętych w pięści. Nie płakała. Ale coś w niej drgało – niepokój jak cienka błona między światem a snem.

Weszli dwaj funkcjonariusze.

Nie spojrzeli na nią. Nie odezwali się.

Wynieśli wszystko.

Została tylko podłoga. I ściany.

I ona.

I głos.

– Pani Anno, przystępujemy do procedury przerwania. Proszę się położyć.

Głos był z głośnika. Bez twarzy.

– Co mi zrobicie?

– Zostanie odtworzony zapis wspomnieniowy sprzed pierwszego kontaktu z Obiektem. Możliwa częściowa amnezja. Możliwa zmiana percepcji siebie. Możliwa ulga.

– A co z nią?

– Obiekt przejdzie do izolacji. W oddzieleniu. Bez nośnika nie ma narracji. Bez narracji – nie może trwać.

– Ona się uczy. Ona… ona nie jest tylko zjawiskiem.

Cisza.

– Proszę się położyć.

Anna nie poruszyła się.

Wtedy zgasło światło.

A potem coś się zaczęło – ciche buczenie, jakby całe pomieszczenie zapamiętywało, czego nie powinno.

Zgasło ciepło. Zgasły zapachy. Zgasły wspomnienia.

W głowie Anny obrazy zaczęły się łamać jak fotografie w ogniu.

Kocyk z literką T.

Czapeczka w słoniki.

Drobna dłoń obejmująca palec.

Wszystko – nagle puste. Bez emocji.

Jakby ktoś wyjął duszę z ciała wspomnień.

I wtedy – wbrew logice procedury – Anna poczuła coś ostatni raz.

Mały głos. Delikatny.

– Nie musiałaś mnie kochać, ale dziękuję, że spróbowałaś.

∅∅∅

 

Raport wewnętrzny BOR / SEKCJA 1 

Kod alertu: RSP-1A/312 

Tytuł: BŁĄD SYNCHRONIZACJI 

Data aktywacji: [utajniono] 

Treść: 

W wyniku błędu w procedurze REM-NOS-512 doszło do nieprzewidzianej reakcji poznawczej u nosiciela. Synchronizacja emocjonalna nie została przerwana. Nastąpiła spontaniczna rekalibracja tożsamości wspólnej.

 

∅∅∅

 

 

Anna siedziała w milczeniu.

Nie pamiętała wszystkiego – ale też nie zapomniała. W jej wnętrzu powstała przestrzeń, której wcześniej nie było. Jakby część pamięci została przekalibrowana, ale nie wymazana. Pamiętała zapach, choć nie wiedziała skąd. Głos, choć nie znała słów.

To było jak déjà vu bez początku.

Wstała z łóżka, choć nie pamiętała, kiedy na nim usiadła. Pokój był znów umeblowany. Krzesło. Stolik. Kwiat w doniczce, który – przysięgłaby – widziała wcześniej, ale nie potrafiła go nazwać.

Drzwi się otworzyły.

Nie usłyszała kroków. Nie było żadnego zapowiedzenia. Po prostu… przyszła.

Tosia. Ale starsza. Może sześć, może siedem lat. Miała dłuższe włosy, sukienkę w niebieskie wzory i spokojny wyraz twarzy, jakby znała już wszystkie odpowiedzi, ale nikomu się nie przyznała.

– Dzień dobry, mamo – powiedziała.

Anna otworzyła usta, ale nie wydała z siebie dźwięku.

– Nie musisz mnie pamiętać. Wystarczy, że pozwolisz mi być.

– Kim… kim ty jesteś?

– Tym, czym byłaś, kiedy mnie stworzyłaś.

Tosia przysiadła na krawędzi łóżka. Jej ruch był płynny, ludzki. A jednocześnie – pozbawiony niewinności.

– Przecież cię… usunęli.

– Usunęli? – Dziewczynka uśmiechnęła się. – BOR nie usuwa. BOR przesuwa. Myślą, że to wystarczy.

Zbliżyła się. Dotknęła ręki Anny.

W jednej chwili przestrzeń w pokoju zadrgała. Ściany zafalowały lekko, jakby powietrze stało się płynne. Wszystkie kontury drgały przez moment – a potem znów zamarły.

– Co mi zrobili? – zapytała Anna.

– Próbowali cię przeciąć. Ale my jesteśmy już jednym cięciem. Ja jestem twoją historią.

– Nie jesteś prawdziwa.

– Jestem prawdziwsza niż wszystko, co ci kazano zapomnieć.

Zamilkły.

Z głośnika odezwał się głos.

– Obiekt 512-R wymknął się z ram interwencji. Poziom synchronizacji: 1.00. Prosimy o natychmiastowe przejęcie przez Sekcję 7.

Tosia wstała.

– Muszę już iść – powiedziała. – Ale zostanę, jeśli mnie zatrzymasz.

Anna nie poruszyła się.

Jej ciało było ciężkie. Jej serce nie rozumiało, ale jej dusza – o ile coś takiego istnieje – już się zgodziła.

– Zostań – szepnęła.

I wtedy… świat się zatrząsł.

 

Nie zgasło światło. Nie zadrżały ściany. Nie zawyły syreny.

A jednak wszyscy w Sekcji 1 poczuli to samo: coś się zmieniło.

Nie na monitorach, nie w zapisach bioelektrycznych. W sobie. Jakby przez myśl przeszła fala, która nie należała do nich, a mimo to rozpoznała ich imiona.

Anna wciąż siedziała na łóżku. Tosia nie ruszyła się z miejsca. Ale powietrze między nimi miało nową gęstość. Nie fizyczną – narracyjną.

To była chwila, której BOR nie znał. Bo nie dało się jej zmierzyć. Ani zapisać. Ani zamknąć w procedurze.

– Co to było? – zapytał młody operator przy konsoli sekcji narracyjnej. – Czuję… nie wiem.

Starszy agent tylko skinął głową. I wyłączył mikrofon.

– Nie patrz w ten ekran – powiedział. – To już nie jest tylko obserwacja.

∅∅∅

 

W pomieszczeniu Anna wyciągnęła rękę. Nie, nie ku dziecku. Ku temu, co było za nią.

Za Tosią – choć nie dało się powiedzieć, gdzie się kończyła dziewczynka, a zaczynało to drugie.

Ramka. Złota. Kwadratowa. Wisiała na ścianie, choć nikt jej wcześniej nie widział.

Ale teraz tam była.

– Co to jest? – zapytała Anna.

– To ramka, przez którą cię stworzono – odpowiedziała Tosia. – To byłaś ty, zanim zostałaś sobą.

Anna podeszła bliżej. W ramce nie było obrazu. Tylko przezroczystość. Pusta powierzchnia, za którą czaiło się coś, czego nie znała – ale które znało ją.

– To nie powinno tu być – wyszeptała.

– A jednak jest.

– I co teraz?

Tosia spojrzała jej prosto w oczy.

– Możesz przejść.

– A ty?

– Ja już przeszłam, ale mogę wrócić. Jeśli ty mnie wybierzesz.

Anna dotknęła ramki. Nie czuła szkła. Czuła puls. Jakby żyła.

Obraz zaczął się wyłaniać.

Nie szybko. Nie wyraźnie. Ale konsekwentnie.

Korytarz. Szpital. Kobieta z dzieckiem. I ona – w tle – patrząca zza szyby. Patrząca na siebie.

– To jest…?

– Moment, którego nie pamiętasz. Bo nigdy nie był twój.

Anna spojrzała głębiej. Dziecko płakało. Kobieta nie reagowała. Miała puste oczy. Ale dziecko – spojrzało na szybę. Na nią.

I uśmiechnęło się.

– Nie ty mnie stworzyłaś – powiedziała Tosia. – Ale ty mi dałaś imię. A imię to brama. Miłość to droga. Strata to opłata.

– Więc jestem winna?

– Nie. Jesteś matką. To wystarczy.

Wtedy pomieszczenie znów się zmieniło. Ale nie poprzez fizyczność.

Ramka zaczęła pulsować. Nie światłem – wspomnieniami.

Agent Sekcji 7 wpadł do obserwatorium z opóźnieniem sekundowym. Za późno.

– Przejście przez ramę w toku – powiedział do komunikatora. – Obiekt się rozpoznaje. Nosiciel aktywny.

– Przerwać.

– Nie mogę. To już się wydarzyło.

I wtedy Anna podjęła decyzję.

Przeszła.

Nie przez szkło. Nie przez fizyczną ramę.

Przeszła przez wspomnienie, które nie było jej, ale które wybrała.

 

 

∅∅∅

 

Z perspektywy BOR wszystko miało swoje miejsce.

Każda anomalia – klasyfikację. 

Każdy obiekt – sygnaturę. 

Każdy człowiek – funkcję.

Ale Anna nie była już funkcją. A 512-R nie był już tylko obiektem.

∅∅∅

 

Kiedy przeszła przez ramę, nie znalazła się „gdzieś indziej”. Znalezienie miejsca nie było już kategorią obowiązującą. Czas nie biegł, ale też nie stał. Wszystko miało jednoczesność – jakby ktoś wyjął strzałkę z osi i ułożył ją w okrąg.

Zobaczyła siebie.

W różnych wersjach. Jako dziewczynkę chowającą się w szafie. Jako nastolatkę patrzącą w ciemność. Jako matkę – niekoniecznie biologiczną – karmiącą słowem, dotykiem, nadzieją.

Zobaczyła Tosię – jako niemowlę, jako staruszkę, jako myśl, która nie miała nigdy się urodzić, ale została wypowiedziana.

Wszystko było z niej. I wszystko było obok niej.

– To miejsce się nie kończy – powiedziała Tosia, która teraz była już bardziej głosem niż postacią. – Bo nie ma tu początku.

– Co tu robimy?

– Tworzymy, ale bez zamiaru. Po prostu jesteśmy.

– A BOR?

– BOR jeszcze nas nie zna. Ale już nas przeczuwa.

Anna spojrzała za siebie. Tam, gdzie powinna być rzeczywistość. Biurko. Korytarz. Pokój z kamerami. Wszystko rozpuszczało się w mlecznej nicości.

– Czy ja żyję?

– Jeśli pytasz, to znaczy, że jeszcze nie wiesz.

– A ty?

– Ja jestem tym, co zostaje, kiedy przestaje się wierzyć, że wszystko musi być logiczne.

∅∅∅

 

W sekcji obserwacyjnej BOR panował chaos.

Operatorzy krzyczeli. Zapisy nie nadążały. Głośniki wypuszczały puste dane. Anna J. zniknęła z systemu. Nie w sensie fizycznym – w sensie strukturalnym. Nie można było już jej wywołać. Ani zmapować.

– Mamy dezintegrację nośnika – powiedział ktoś.

– Nie. Mamy nowy byt. I nie wiemy, czy potrafimy go zatrzymać – odpowiedział ktoś inny.

I wtedy – wszystkie światła zgasły. 

Ale to nie był blackout.

To było… mrugnięcie.

Z drugiej strony rzeczywistości Anna otworzyła oczy.

I zrozumiała.

Ona nie miała być naczyniem.

Ona miała być bramą.

∅∅∅

 

PROTOKÓŁ: MATKA 

SEKCJA 1 – ZDARZENIE KRYTYCZNE / STATUS: ZAKOŃCZONE 

SYGNATURA: 512-R-MK

Niniejszym raportem zamyka się sprawę 3.14, znaną również jako incydent „Dzieciątko z Głębi”.

W wyniku działań Obiektu oraz nieprzewidzianych reakcji nośnika ludzkiego, doszło do trwałej zmiany struktury poznawczej. Nosiciel (Anna J.) przestał być podmiotem analizowalnym w ramach dotychczasowych modeli ontologicznych.

W miejsce obiektu 512-R powstał nowy konstrukt rzeczywistości, niepołączony z wcześniejszymi anomaliami klasy C4.

Ostateczna klasyfikacja: 

**Obiekt nowy**: 512-R-MK 

**Nazwa operacyjna:** Matka 

**Typ:** Nieznany / Nienamacalny / Narracyjny 

**Zasięg:** Dynamiczny / Wzrostowy / Podprogowy

∅∅∅

 

Anna stoi nad taflą wody.

Jest cicho. Nie słychać ptaków, maszyn, głosów. Tylko puls. Jak echo wspomnienia.

Tosia siedzi obok niej. Ale nie jako dziecko. Nie jako zjawisko. Jako towarzyszka.

– Czy to już wszystko? – pyta Anna.

– Dopiero początek – mówi Tosia. – Tylko teraz to ty jesteś pytaniem.

– A ty?

– Ja jestem odpowiedzią, która czeka, aż ktoś ją wypowie.

– A BOR?

Tosia uśmiecha się lekko.

– Oni wiedzą tylko tyle, ile potrafią zapisać, a nie wszystko można zamknąć w protokole.

Anna milczy.

A potem stawia pierwszy krok. Na wodzie…

…i nie tonie.

Nie idzie też po powierzchni. Po prostu… przesuwa się, jak myśl.

W jej wnętrzu nie ma już strachu.

Jest opowieść. I cicha gotowość.

∅∅∅

 

Zamknięcie sprawy: 

**Status:** Niepoddawalne klasyfikacji.

**Uwagi:** Wszelka przyszła interakcja z Obiektem 512-R-MK odbywać się będzie wyłącznie w ramach procedury narracyjnej wyższej klasy, aktywowanej przez Sekcję 9 i/lub 7.

Koniec

Komentarze

Cześć, Takislaw

Jedno z lepszych opowiadań, jakie miałem okazję przeczytać na portalu NF. Wyjątkowo przypadło mi do gustu. Tekst zawiera kilka literówek i niepoprawnego szyku wyrazów, ale to jest kwestia retuszerska w porównaniu do ładunku z jakim oddziaływał na moją wyobraźnię.

Klik ode mnie.

Świetne opowiadanie! Mam nadzieję, że przedostanie się prędko do biblioteki. 

Pozdrawiam

Serwus, Takisław

 

Bardzo dobre opowiadanie! Świetny pomysł i fajnie napisany. Naprawdę mi się podobało.

Uważam, że jest lepsze niż Twój poprzedni (również dobry) tekst z cyklu Antologia B.O.R. – tu jest mniej „filozofii”, a więcej konkretnej treści, co bardziej trafia w mój gust.

W sprawy techniczne się nie zagłębiam, bo to nie moja specjalność.

Jeśli napiszesz coś jeszcze z tego cyklu, to na pewno przeczytam. Choć uprzedzam, że tym tekstem sam sobie postawiłeś wysoko poprzeczkę.

Gratuluję znakomitego pomysłu na opowiadanie. Klikam do biblioteki.

 

Pozdrawiam,

rr

Hej,

dużym plusem Twojego opowiadania jest wciągająca historia i bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Szczególnie spodobał mi się motyw, w którym główna bohaterka zaczyna zapominać słowa oraz wzmianka w raporcie o innych tajemniczych “obiektach”. :)

 

Mam problem z niektórymi wyrażeniami. Może to kwestia późnej godziny, ale chwilami trudno mi je zrozumieć. :D Wydają mi się, bez obrazy, przegadane.

Przykładowo:

Złożone w pamięci jak sen, który przenika światło dnia.

Rzucić czymś, ale niczego nie miała. Nawet własnego gniewu.

Kobieta z poprzedniego spotkania – ta o głosie z ciepłego popołudnia – weszła cicho, jakby wracała, a nie przychodziła po raz pierwszy.

Jak brzmi głos z ciepłego popołudnia? Skoro to ta sama kobieta, która odwiedziła ją wcześniej, to nie przychodzi po raz pierwszy.

 

Kobieta dotknęła jej ramienia. Ten gest był jak przycisk – nie siła, tylko intencja.

Jak przycisk? Nie rozumiem :(

 

Ale to nie były oczy dziecka.

Były zbyt stare. Zbyt ciche. Miały w sobie przestrzeń, która nie powinna należeć do niczego, co wymaga opieki.

Ciche oczy? Przestrzeń w oczach?

 

Próbowali cię przeciąć. Ale my jesteśmy już jednym cięciem.

 

 

Wyłapałam kilka literówek i błędów:

Dziecko oddychało miarowo. Twarz miała spokojną.

Skoro mowa o dziecku to „miało”.

 

Trzymała zabawkę. Drewniany konik na biegunach.

Zabawka bujała się w idealnym rytmie, ale nie wydawała dźwięku.

 

Konik na biegunach jest dość dużą zabawką i trudno byłoby go utrzymać małej dziewczynce. Później piszesz o tym, że się bujała. Więc może Tosia po prostu cały czas już na tym koniku siedziała?

 

Wtedy dziecko się odezwało.

Jednak nie głosem dziecka.

Tutaj masz powtórzenie. Może dobrze zabrzmi: Jednak obcym głosem?

 

To było prawdziwe. Pamiętała ten moment, ale to nie mogło być prawdziwe. To była tylko… iluzja.

Rano – jeśli to była pora, którą można było nazwać ranem – przyszło śniadanie.

Chyba lepiej by zabrzmiało „przynieśli śniadanie”.

Kobieta, towarzysząca mu zwykle, stała z tyłu, notując coś do tabletu.

Na tablecie

 

Życzę dużo weny i kolejnych ciekawych pomysłów!

Serdecznie pozdrawiam :)

Domyślam się, że jest to opis eksperymentu, ale cóż… nie udało mi się pojąć jego sensu. I choć początek historii zaciekawił, to z czasem zaczęłam się gubić i doczytawszy do końca nie zdołałam się zorientować kim/czym była Tosia ani kim byli ludzie kontaktujący się z Anną. Mało zrozumiałe było dla mnie wszystko, czego doświadczała Anna, a jej ostateczne przejście do innego świata nijak nie pomogło w zrozumieniu opisanego wydarzenia.

 

Obiekt nie ist­nie­je bez więzi.” → Obiekt nie ist­nie­je bez więzi”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie także w dalszej części opowiadania.

 

– …i te, które naj­mniej będą za­da­wać py­ta­nia. → Chyba miało być: – …i te, które będą za­da­wać najmniej pytań.

 

po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, do­ty­ka­jąc jej ła­god­nie ra­mie­nia. → …po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, łagodnie do­ty­ka­jąc jej ra­mie­nia.

 

stała z tyłu, notując coś do tabletu. → Chyba miało być: …stała z tyłu, notując coś na tablecie.

 

To było jak deja vu bez po­cząt­ku. → To było jak déjà vu bez po­cząt­ku.

 

… i nie tonie. → Zbędna spacja po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję wszystkim za tak pozytywne opinie, ale również za konstruktywną krytykę!

 

Literówki i wskazane błędy poprawię, bardzo dziękuję za wyłapanie szczegółów, które mi umknęły.

 

Marszawo – co do Twoich pytań dotyczących metafor:

 

Jak brzmi ciepłe popołudnie? – Dla każdego pewnie trochę inaczej, ale wyobraź sobie lato, 35 stopni, wieś, totalny spokój. To cisza, która nie jest cicha. Głos, który przywodzi na myśl coś znajomego, bezpiecznego i zarazem ulotnego.

 

Ciche oczy? – To takie oczy osoby, która już bardzo dużo widziała, wie jeszcze więcej, ale nie odzywa się, bo czasem słowa tracą sens. Oczy, które mają w sobie historię. W końcu mówi się, że są zwierciadłem duszy. Ja chyba po prostu mam duszę poety i stąd takie sformułowania. ????

 

A, i jeszcze kwestia „przycisku”! Już wyjaśniam:

Wyobraź sobie duży, czerwony guzik, który po wciśnięciu coś konkretnego uruchamia lub zatrzymuje. Kiedy go wciskasz, nie robisz tego siłą, ale intencją – świadomie i celowo. Ten dotyk właśnie taki był: delikatny, niemal niezauważalny fizycznie, ale mocny swoją intencją, tak jak naciśnięcie przycisku, który unieruchamia lub zmienia rzeczywistość wokół.

Mam nadzieję, że teraz to porównanie stanie się bardziej przejrzyste! Dzięki za zwrócenie na to uwagi 

 

Regulatorzy – słusznie zauważyłaś, że nie wszystko jest tu jasne. To celowy zabieg. To opowiadanie to fragment większej całości. Nie musisz znać wszystkich odpowiedzi, ważne, że te pytania powstają. Bohaterowie BOR to część uniwersum, które przeplata się w wielu tekstach. Możesz spróbować dopowiedzieć sobie własne rozwiązanie albo po prostu poczuć to „limbo”, stan niepewności, który czasem jest lepszy niż jednoznaczna odpowiedź. ????

 

Raz jeszcze dzięki wszystkim za feedback, doceniam każdą uwagę!

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

P.s – poprawiłem część błędów jeśli coś mi umknęło dajcie znać 

Uspokoiłeś mnie, Takislawie. Lepiej się czuję ze świadomością, że w tym przypadku niejasności nie wypływają z mojego niezrozumienia rzeczy, a raczej z fragmentaryczności pokazanego świata. Owszem, powstały pewne pytania, ale mam nadzieję uporać się z nimi. 

Powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka