- Opowiadanie: bruce - Strychozdrój

Strychozdrój

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Strychozdrój

Ze zdu­mie­niem przy­ję­łam in­for­ma­cję o otrzy­ma­niu w spad­ku tam­te­go domu. Był oka­za­ły, dwu­pię­tro­wy, przez pe­wien czas naj­wyż­szy w oko­li­cy. I na­le­żał do cioci. Ta­kiej – naj­uko­chań­szej ze wszyst­kich cioć. Z racji tego, że wujek pra­co­wał na ko­pal­ni, pie­nię­dzy im nigdy nie bra­ko­wa­ło. Co in­ne­go moim dziad­kom, gdzie cią­gle pisz­cza­ła bieda. Bab­cia spo­glą­da­ła nie­raz z za­zdro­ścią na star­szą sio­strę, jej stro­je, fry­zu­ry, bi­żu­te­rię.

Wszyst­ko ma jed­nak swoją cenę. Wujek, za­zwy­czaj spo­koj­ny i po­god­ny męż­czy­zna o nie­bie­skich oczach i ja­snych, pra­wie pło­wych wło­sach, uległ w pracy po­waż­ne­mu wy­pad­ko­wi, po któ­rym stał się zgorzk­nia­łym, wiecz­nie krzy­czą­cym i na­rze­ka­ją­cym ren­ci­stą. A, po­nie­waż nie do­cze­ka­li się dzie­ci, ob­ry­wa­ło się za­wsze nade wszyst­ko cioci. Z cza­sem za­czął nawet pod­no­sić na nią rękę. Kiedy do wielu scho­rzeń do­szła jesz­cze de­men­cja, by­wa­ło, że ty­go­dnia­mi nie roz­po­zna­wał żony i gro­ził, że ją wy­pę­dzi albo za­bi­je. Cio­cia zno­si­ła to z iście aniel­skim spo­ko­jem, zaj­mu­jąc się tro­skli­wie za­rów­no wuj­kiem, jak i całym, wcale nie­ma­łym, go­spo­dar­stwem.

Jako kil­ku­lat­ka czę­sto u nich by­wa­łam, bo dom babci znaj­do­wał się nie­da­le­ko. Ba­wi­łam się tam przy­nie­sio­ny­mi za­baw­ka­mi, cza­sem po­ma­ga­łam cioci w kuch­ni albo w ogro­dzie. Do zwie­rząt go­spo­dar­skich: kur, świń czy kóz, a nade wszyst­ko agre­syw­ne­go, po­tęż­ne­go ko­gu­ta, bałam się pod­cho­dzić. Po po­łu­dniu wra­ca­łam do domu ro­dzin­ne­go, gdzie zja­wia­ła się także mama, pra­cu­ją­ca co­dzien­nie w szpi­ta­lu w są­sied­nim mie­ście.

W od­róż­nie­niu od za­wsze ser­decz­nej i czu­łej cioci, ma­wia­ją­cej, że – gdy tylko widzi ma­lu­cha – ko­la­na same jej się po­ru­sza­ją, tak bar­dzo chce go na nich po­sa­dzić i ko­ły­sać, wujek nigdy nie lubił dzie­ci. Po­cząt­ko­wo sta­rał się to umie­jęt­nie skry­wać, zresz­tą ca­ły­mi dnia­mi był na ko­pal­ni albo też, po po­wro­cie, zmę­czo­ny od­sy­piał dniów­ki, lecz póź­niej sy­tu­acja ule­gła dia­me­tral­nej zmia­nie. Z tego też po­wo­du czę­sto mi do­ku­czał i do­ga­dy­wał. Szcze­gól­nie zło­ści­ło go moje nie­ustan­ne traj­ko­ta­nie pod­czas je­dze­nia.

– Kiedy pies żre, nie szcze­ka! – grzmiał wtedy, ścią­ga­jąc gniew­nie brwi.

To było naj­czę­ściej wy­po­wia­da­ne przez niego zda­nie, któ­rym mnie besz­tał, z sa­tys­fak­cją wi­dząc, jak wtedy milk­nę i kulę się ze stra­chu. I je­dy­ne, które za­pa­mię­ta­łam i ko­ja­rzy­łam wy­łącz­nie z nim.

Cio­cia za­wsze sta­wa­ła w mojej obro­nie, lecz po­wo­do­wa­ło to nie­ustan­ne scy­sje mię­dzy nimi, które po wy­pad­ku w ko­pal­ni jesz­cze przy­bra­ły na sile. Szyb­ko ob­my­śli­łam sku­tecz­ną tak­ty­kę – pręd­ko zja­da­łam po­da­ny mi obiad, roz­ma­wia­jąc ci­chut­ko tylko z cio­cią, a potem ucie­ka­łam na górę do za­ba­wek i tam spę­dza­łam resz­tę dnia. Mimo tego, awan­tu­ry i coraz groź­niej­sze ataki roz­złosz­czo­ne­go wujka na żonę nie usta­wa­ły, bo wszak dla żąd­ne­go scy­sji pre­tekst znaj­dzie się za­wsze. Do­cho­dzi­ły do mnie wpraw­dzie je­dy­nie nikłe ich po­brzmie­wa­nia (tłu­mio­ne za­zwy­czaj na­rzu­ca­niem na sie­bie gru­be­go koca), lecz i tak zda­wa­łam sobie spra­wę, że to nie prze­lew­ki i le­piej nie po­ka­zy­wać się na oczy by­łe­mu gór­ni­ko­wi.

 

Z czasem, piętnowana przez złośliwe koleżanki z klasy, ja także coraz częściej szukałam bezpiecznego azylu i chwili wytchnienia od codziennego poniewierania i zniewag. 

 

Do­ra­sta­łam, a wraz ze mną zmie­nia­ły się moje za­in­te­re­so­wa­nia. Kiedy po­szłam do szko­ły, miej­sce za­ba­wek za­ję­ły głów­nie książ­ki. To z nimi teraz ob­co­wa­łam naj­chęt­niej i za­bie­ra­łam na uko­cha­ny strych u cioci. Był zde­cy­do­wa­nie taki, o jakim za­wsze ma­rzy­łam: so­lid­nie wy­ko­na­ny, wy­so­ki, prze­stron­ny, pełen ja­snych, pach­ną­cych, drew­nia­nych belek i kro­kwi, ze sto­sun­ko­wo du­ży­mi okna­mi, które można było w każ­dej chwi­li otwo­rzyć i – nade wszyst­ko – wyj­rzeć przez nie.

W ni­czym nie przy­po­mi­nał stry­chu, zna­ne­go mi do­sko­na­le z par­te­ro­we­go domu ro­dzin­ne­go – tam trze­ba było cho­dzić na czwo­ra­kach, mocno schy­lo­nym lub – ku­ca­jąc, nie było żad­nych okien, lecz same ru­pie­cie, pa­ję­czy­ny i ucie­ka­ją­ce myszy, któ­ry­mi wszę­dzie cuch­nę­ło, a pod­ło­ga trzesz­cza­ła nie­bez­piecz­nie przy naj­mniej­szym choć­by ruchu. Nic dziw­ne­go, że za­wsze my­śla­łam o tym miej­scu z obrzy­dze­niem i zja­wia­łam się tam tylko w razie ko­niecz­no­ści, aby pomóc w czymś babci.

A, po­nie­waż dom cioci do­dat­ko­wo zo­stał wy­bu­do­wa­ny na wy­so­kim wznie­sie­niu, gó­ru­ją­cym nad całą wio­ską, dwu­pię­tro­wy bu­dy­nek dawał spore moż­li­wo­ści – będąc na stry­chu spo­glą­da­ło się nie­mal­że za ho­ry­zont! Pod­czas czy­ta­nia moich ulu­bio­nych baśni wy­obraź­nia nie miała wów­czas żad­nych ram czy ogra­ni­czeń! Nic zatem dziw­ne­go, że w cza­sie wa­ka­cji czy ferii z chę­cią spę­dza­łam tam każdy po­chmur­ny i desz­czo­wy dzień.

Cio­cia, ma­rzą­ca o dzie­ciach i cie­szą­ca się z każ­dej mojej wi­zy­ty, także lu­bi­ła prze­sia­dy­wać na stry­chu. Wno­si­ła mo­zol­nie cięż­kie kubła z pra­niem, roz­wie­sza­ła czy­ste ubra­nia po całej górze na spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nych sznur­kach, a potem usa­da­wia­ła się wy­god­nie na sta­rej wer­sal­ce i, umę­czo­na cią­gła pracą w go­spo­dar­stwie, za­sy­pia­ła. Przy­naj­mniej tam miała odro­bi­nę ciszy i spo­ko­ju.

 

Kiedy wy­je­cha­łam na stu­dia w od­le­głym mie­ście, a potem wy­szłam za mąż i za­miesz­ka­łam w moim wła­snym, wy­ma­rzo­nym domu, od­wie­dza­łam ro­dzin­ną wio­skę bar­dzo rzad­ko. Mama opo­wia­da­ła mi przez te wszyst­kie lata te­le­fo­nicz­nie o pod­upa­da­ją­cych na zdro­wiu krew­nych, lecz z wielu po­wo­dów nie byłam w sta­nie jeź­dzić tam zbyt czę­sto. Mia­łam swoje pro­ble­my i tra­ge­die, jak choć­by śmierć je­dy­ne­go dziec­ka przy bo­le­snym i skom­pli­ko­wa­nym po­ro­dzie, póź­niej­sze ope­ra­cje, które ode­bra­ły mi szan­se na przy­szłe ma­cie­rzyń­stwo, wresz­cie trud­ny do przej­ścia, wy­czer­pu­ją­cy nade wszyst­ko psy­chicz­nie, roz­wód. Z nie­ma­łym wy­sił­kiem pod­no­si­łam się z ko­lej­nych upad­ków, jakie zgo­to­wał mi los.

Po­grze­by dziad­ków oraz wu­jo­stwa były przy­kre i mi­mo­wol­nie przy­nio­sły wiele ra­do­snych, ale i smut­nych wspo­mnień. Na do­da­tek jesz­cze kilka lat temu zmar­ła mama. Obec­nie do ro­dzin­nej wio­ski przy­jeż­dża­łam więc je­dy­nie na pa­ra­fial­ny cmen­tarz.

 

 

A tu nagle za­ska­ku­ją­ca wia­do­mość z biura no­ta­rial­ne­go o spad­ku w po­sta­ci bu­dyn­ku miesz­kal­ne­go po wu­jo­stwie!

Pełna nie­po­ko­ju do­tar­łam teraz do nie­wi­dzia­ne­go od lat, dwu­pię­tro­we­go domu cioci. Plan do­kład­ne ob­my­śla­łam już dzień wcze­śniej. Mia­łam szyb­ko obej­rzeć wszyst­ko, pod­jąć de­cy­zję o wy­bo­rze firmy sprzą­ta­ją­cej bu­dyn­ki, prze­zna­czo­ne do sprze­da­ży, a potem zna­leźć naj­bliż­szą agen­cję nie­ru­cho­mo­ści. Nie było to jed­nak takie pro­ste. Samo otwar­cie drzwi i wej­ście na ko­ry­tarz już pra­wie rzu­ci­ło mnie na ko­la­na. Zdu­mio­na od­nio­słam nawet wra­że­nie, że przez krót­ki mo­ment w moje nozdrza uderzył nikły za­mach go­to­wa­ne­go przez cio­cię obia­du.

Zwie­dza­nie ko­lej­nych izb, jedna po dru­giej, nie uła­twia­ło za­da­nia. Wszę­dzie po­ja­wia­ło się tyle wspo­mnień, za­pa­mię­ta­nych scen, roz­mów, śmie­chu, pła­czu i łez, że nagle po­czu­łam się bar­dzo słabo. Z tru­dem chwy­ta­jąc się ścian, wy­szłam czym prę­dzej na ze­wnątrz, aby za­czerp­nąć świe­że­go po­wie­trza. Wszech­obec­na pust­ka w domu, za­wsze tęt­nią­cym ży­ciem, była nie do znie­sie­nia. Roz­pła­ka­łam się i przy­sia­dłam na znisz­czo­nej ła­wecz­ce przed domem.

I nagle myśl, która roz­pa­li­ła umysł – strych!

Otar­łam łzy i ode­tchnę­łam głę­bo­ko. Po­rwa­łam le­żą­cy nie­da­le­ko mło­tek i ude­rzy­łam nim z całej siły w za­wia­sy ze­tknię­tych ści­śle skrzy­deł drzwi, dzię­ki czemu mo­głam otwo­rzyć je naj­sze­rzej, jak umia­łam. Prze­szłam przez długi ko­ry­tarz i, chwy­ta­jąc się me­ta­lo­wej po­rę­czy, za­czę­łam ostroż­nie wcho­dzić po scho­dach na dru­gie pię­tro.

Kiedy tam do­tar­łam, nie mo­głam uwie­rzyć wła­snym oczom: pach­ną­ce, drew­nia­ne belki, duże okna i zna­jo­ma wer­sal­ka. Jakby czas za­trzy­mał się tutaj kil­ka­dzie­siąt lat temu. A wszę­dzie, tak bar­dzo mi teraz po­trzeb­ne, spo­kój i cisza.

Wer­sal­ka, o dziwo, nie miała nawet odro­bi­ny pa­ję­czyn czy kurzu, jak­bym wczo­raj na niej sie­dzia­ła, wer­tu­jąc ulu­bio­ne ba­śnie.

– A, no wła­śnie – szep­nę­łam do sie­bie pod­eks­cy­to­wa­na – cie­ka­we, czy jest…

Się­gnę­łam dło­nią pod po­dusz­kę. Tomik fan­ta­stycz­nych opo­wie­ści był tam, jak co­dzien­nie przed wie­lo­ma laty. Cze­kał na mnie, jak za­wsze. Za­po­mnia­ny przez tyle czasu. Po­dob­nie – le­żą­ce obok w po­kaź­nym, tek­tu­ro­wym pu­deł­ku, także bez śladu kurzu, przed­szkol­ne za­baw­ki: lalki, kloc­ki i misie.

Uło­ży­łam się wy­god­nie na wer­sal­ce. Za­skrzy­pia­ła zna­jo­mo, jak miała w zwy­cza­ju, za­chę­ca­jąc rów­no­cze­śnie wy­bor­ną mięk­ko­ścią ma­te­ra­ca i pu­cho­wej po­ście­li. Za­mknę­łam oczy, a potem otwar­łam je i wyj­rza­łam przez naj­bliż­sze okno. Nadal wi­dzia­łam ho­ry­zont, choć wiele są­sied­nich domów do­rów­ny­wa­ło już wiel­ko­ścią temu. Po­ja­wi­ły się także w od­da­li nowe za­kła­dy pracy i drogi, wcze­śniej mi nie­zna­ne.

Otwar­łam książ­kę. Lekko uśmiech­nę­łam się. Wra­ca­łam do lat dzie­cin­nych.

– „O Za­cza­ro­wa­nym Lesie”… – za­czę­łam po­wo­li czy­tać, kiedy nagle z dołu usły­sza­łam nie­wy­raź­ny hałas.

Włosy sta­nę­ły mi dęba.

– Zo­sta­wi­łam otwar­te drzwi. Pew­nie ktoś wszedł – wy­szep­ta­łam do sie­bie z prze­stra­chem.

– Jak pies żre, to nie szcze­ka! – Zna­jo­my męski głos przy­pra­wił mnie pra­wie o zawał.

Nie mo­głam mieć wąt­pli­wo­ści – to wołał zmar­ły kilka lat temu wujek! Groź­ny ryk po­wtó­rzył się.

A potem, co było jesz­cze gor­sze, roz­le­gły się mia­ro­we, cięż­kie kroki. Wrzesz­czą­cy męż­czy­zna wcho­dził po­wo­li po scho­dach!

To dla mnie sta­now­czo za wiele. Ze stry­chu nie było uciecz­ki, je­dy­ne wyj­ście sta­no­wi­ły scho­dy. W pa­ni­ce roz­glą­da­łam się do­oko­ła.

– Jak pies żre, to nie szcze­ka! – Usły­sza­łam już bar­dzo nie­da­le­ko.

Wie­dzia­łam, że ma złe za­mia­ry, że chce mnie skrzyw­dzić, że nie zre­zy­gnu­je. Czu­łam to pod­świa­do­mie. I ro­zu­mia­łam, że mam marne szan­se na ra­tu­nek.

Czy to duch wujka? Demon? Zom­bie? Prze­cież on nie żyje, jak to moż­li­we, że go sły­szę? Co robić?! Nie ma już cioci, która mnie obro­ni – my­śla­łam, trzę­sąc się ze stra­chu.

– Żrący pies nie szcze­ka, bo ma mordę pełną żar­cia! – ryk­nął ktoś strasz­li­wie, sa­piąc z wy­sił­ku i wcho­dząc nadal po scho­dach, a ten głos wydał mi się po­dob­nym do…

Stru­chla­łam. Tym razem wołał nie wujek, lecz mój były, roz­wście­czo­ny mąż! Tak, to na pewno był jego wrzask!

Skąd on tutaj? Do­wie­dział się o spad­ku? Szu­kał mnie? Może śle­dził? I dla­cze­go sły­szę różne głosy?

Nagle przy­po­mnia­łam sobie spę­dzo­ne u boku męża lata kaźni i bicia. Mimo upły­wu czasu, nie wszyst­kie rany się za­bliź­ni­ły, nie wszyst­kie si­nia­ki znik­nę­ły, a zła­ma­nia na­le­ży­cie zro­sły. Same wspo­mnie­nia tam­tych zajść przez mo­ment mnie unie­ru­cho­mi­ły. Sie­dzia­łam chwi­lę odrę­twia­ła, nie mogąc ru­szyć nawet ręką czy mru­gnąć po­wie­ką.

Po­mo­cy, niech mnie ktoś ura­tu­je… – my­śla­łam zroz­pa­czo­na, czu­jąc cały ogrom bez­na­dziej­nej sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­złam.

Oczy mo­men­tal­nie wy­peł­ni­ły się łzami. Pra­wie nie od­dy­cha­jąc, za­re­ago­wa­łam tak, jak za­wsze na wer­sal­ce cioci pod­czas sły­sza­nej w dole awan­tu­ry – za­kry­łam się szyb­ko gru­bym kocem, le­żą­cym obok pie­rzy­ny.

Na­słu­chi­wa­łam z nie­po­ko­jem, wci­ska­jąc się od­ru­cho­wo w po­ściel, na któ­rej le­ża­łam. Po­czu­łam nie bez zdu­mie­nia, że pie­rzy­na i le­żą­ce obok koce ustę­pu­ją mi miej­sca, wchła­nia­jąc nie­ja­ko w głąb sie­bie. Jakby mi chcia­ły pomóc w ra­tun­ku przed roz­sier­dzo­nym sa­dy­stą. Ciało bez­wład­nie prze­miesz­cza­ło się po­wo­li coraz dalej od za­gro­że­nia, któ­rym był wrzesz­czą­cy jesz­cze nie­daw­no męż­czy­zna i jego pię­ści.

Po­cząt­ko­wo pod­da­wa­łam się temu z nie­wy­mow­ną ulgą, po­nie­waż, od na­rzu­ce­nia na głowę koca, zło­rze­cze­nia i krzy­ki już do mnie nie do­cho­dzi­ły. Za to ja wni­ka­łam coraz głę­biej, i głę­biej.

Je­stem już chyba w ma­te­ra­cu albo pod nim! – my­śla­łam za­sko­czo­na, lecz prze­miesz­cza­łam się dalej w głąb wer­sal­ki, nadal mając do­oko­ła sie­bie tylko mięk­ką po­ściel i koce.

Czy nie po­win­nam do­trzeć już do pod­ło­gi? A może znalazłam się nawet na pię­trze? Albo par­te­rze? – myśli bom­bar­do­wa­ły umysł, ale nie po­tra­fi­łam lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć, co się ze mną dzie­je.

– Zaraz, to prze­cież nie­moż­li­we, wujek od dawna nie żyje, tyran po roz­wo­dzie uciekł za gra­ni­cę z ko­chan­ką, a ja sama… – pró­bo­wa­łam szep­tem uspo­ko­ić się i wró­cić do rów­no­wa­gi. – Nie mogę tak długo wcho­dzić w głąb łóżka cioci. W ogóle nie można tego prze­cież zro­bić. To wbrew wszel­kim pra­wom lo­gi­ki i fi­zy­ki. Muszę to prze­rwać. Bo ina­czej osza­le­ję.

Nie­udol­nie spró­bo­wa­łam za­przeć się, chwy­cić cze­goś na dłu­żej, za­cze­pić o mi­ja­ne frag­men­ty po­szew i ple­dów, usztyw­nić ciało, albo też – od­wrot­nie – skrę­cić je, wy­wie­ra­jąc opór wobec cią­gną­cej mnie siły. Na próż­no.

Z dru­giej stro­ny wspo­mnie­nia groź­ne­go ryku i pa­ra­li­żu­ją­ce­go stra­chu sku­tecz­nie mnie po­wstrzy­ma­ły. Pod­da­łam się więc i zjeż­dża­łam coraz niżej, wciąż oto­czo­na tylko po­ście­lą ze sta­rej wer­sal­ki, ustę­pu­ją­cą mi i od­chy­la­ją­cą się na boki.

 

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach na­resz­cie mo­głam swo­bod­nie po­ru­szać całym cia­łem. Roz­chy­li­łam ostroż­nie przy­kry­wa­ją­cą mnie po­ściel. Kto by po­my­ślał, że jej warstw było aż tak dużo!

Ro­zej­rza­łam się. Byłam w… lesie! Na­sło­necz­nio­nym, pięk­nym i uj­mu­ją­co pach­ną­cym grzy­ba­mi, wrzo­sa­mi oraz je­ży­na­mi.

Ze­szłam po­wo­li z wer­sal­ki. Stą­pa­łam ostroż­nie po mięk­kim mchu i runie, prze­ko­na­na że zaraz za­cznę znowu do­kądś je­chać.

– Co to jest?

– Cześć, Ba­la­do. To mój dom. – Cie­pły, ser­decz­ny głos roz­legł się do­oko­ła.

– Skąd znasz to imię? Uży­wa­li go tylko naj­bliż­si.

– Po­nie­waż także nim je­stem.

– A ktoś ty?

– Je­stem tu go­spo­da­rzem i z chę­cią za­pro­si­łem cię do swo­je­go kró­le­stwa.

– Kró­le­stwa? Je­steś czło­wie­kiem? I kró­lem?

– Na­zy­wam się Za­cza­ro­wa­ny Las. Tak, je­stem kró­lem mo­je­go kró­le­stwa, ota­cza­ją­ce­go cię teraz ze wszyst­kich stron. I – nie, nie je­stem czło­wie­kiem. Je­stem lasem.

– Przy­śni­łeś mi się?

– Nie, to nie sen.

– Nic nie ro­zu­miem. Mó­wisz ja­ki­miś za­gad­ka­mi. Zwra­casz się do mnie tak, jak­bym była dziec­kiem.

– Bo je­steś, Ba­la­do – od­parł las, a mnie zda­wa­ło się, że li­ście i ga­łę­zie drzew wy­gi­na­ją się w uśmiech.

Spoj­rza­łam na swoje, wiecz­nie odra­pa­ne pod­czas dzie­cię­cych spa­ce­rów i zabaw, ręce, nogi, a także na całe ubra­nie. Mia­łam znowu dwa war­ko­czy­ki i byłam małą dziew­czyn­ką w ko­lo­ro­wej, let­niej su­kien­ce!

– Prze­cież wiem, że je­stem do­ro­sła. To musi być sen. Poza tym, czemu prze­szłam do cie­bie po­przez wer­sal­kę cioci? No i, co naj­waż­niej­sze, lasy nie ga­da­ją! Ko­lej­ny dowód.

– Ha, ha, ha! – za­grzmiał de­li­kat­nie roz­ba­wio­ny las. – Za­wsze lu­bi­łem twoje żarty. Ba­la­do, chyba za­po­mnia­łaś, co ro­bi­łaś wcze­śniej.

– Dziś? Przy­je­cha­łam do domu cioci, obe­szłam po­ko­je, otwar­łam drzwi… A wła­śnie! Skoro ja śpię, mój były pew­nie już do mnie do­tarł! – po­wie­dzia­łam prze­stra­szo­na.

– Nie masz się czego oba­wiać.

– A koleżanki z klasy? Nie będą mnie prześladować?

– Je­steś tu cał­ko­wi­cie bez­piecz­na.

– Pew­nie tak, ale każdy sen się kie­dyś koń­czy. Jak on się do­stał do domu cioci? I co ja teraz zro­bię? Nie uciek­nę przed nim i bę­dzie mnie wiecz­nie nękał!

– Bądź spo­koj­na. Nie śnisz. Je­steś na­praw­dę w moim domu, w lesie.

– Jakim cudem? – mó­wi­łam do ota­cza­ją­cych mnie drzew, coraz bar­dziej sko­ło­wa­na.

– A, no wła­śnie. To bar­dzo dobre słowo na całą tę sy­tu­ację. Za­czę­łaś wcze­śniej czy­tać książ­kę z ba­śnia­mi… – pod­po­wie­dział mi go­spo­darz.

– A, tak, tak, „Baśń o Za­cza­ro­wa­nym Lesie”. Oooo! – wy­szep­ta­łam z po­dzi­wem, spo­glą­da­jąc do­oko­ła i na­resz­cie ro­zu­mie­jąc. – Czy­ta­niem wy­wo­ła­łam cie­bie!

– Można tak po­wie­dzieć.

– A co z łóż­kiem? Ono też jest ma­gicz­ne, jak książ­ka?

– Jak naj­bar­dziej. Jest wy­ko­na­ne z moich drzew. Po­dob­nie, jak jej pa­pier.

– A po­ściel?

– Rów­nież.

– Nie ro­zu­miem.

– W moim kró­le­stwie znaj­du­je się wszyst­ko do wy­ro­bu po­szew, po­ście­li, koców i pie­rzyn. A także drew­nia­nych stry­chów.

– I tylko tą drogą można się do cie­bie do­stać? Po­przez wer­sal­kę?

– Tak.

– No to czemu do tej pory tu nie tra­fi­łam?

– Po­nie­waż do­pie­ro teraz po­czu­łaś kon­kret­ne za­gro­że­nie.

– O, to nie­praw­da! – za­prze­czy­łam z gorz­kim uśmie­chem. – Przez lata zno­si­łam dra­nia, który…

– Wiem, wiem, Ba­la­do – prze­rwał mi smut­nym gło­sem las. – Wiem, przez co prze­szłaś. Lecz tylko na tym jed­nym łóżku, na tym jed­nym stry­chu jest moż­li­we przej­ście do na­sze­go świa­ta. Wie­dzie­li­śmy, że wcze­śniej czy póź­niej się tu znaj­dziesz.

– Wa­sze­go świa­ta? Mó­wi­łeś, lesie, że to twoje kró­le­stwo. Dzie­lisz wła­dzę z in­ny­mi?

– Ab­so­lut­nie nie! Tylko ja jeden wła­dam moim kró­le­stwem.

– A zatem?

– Na­praw­dę nie do­my­ślasz się?

Po­czu­łam, jak cały las, wszyst­kie drze­wa, krze­wy, zie­mia, prze­cha­dza­ją­ce się w tę i z po­wro­tem zwie­rza­ki, nawet mchy i pa­pro­cie – jak oni wszy­scy przy­glą­da­ją mi się z po­błaż­li­wym uśmie­chem, pil­nie wy­cze­ku­jąc od­po­wie­dzi.

– „Baśń o Za­cza­ro­wa­nym Lesie”, „Ma­gicz­ne Źró­deł­ko”, „Rzeka Praw­dy, Na­dziei i Szczę­ścia”, „Opo­wieść o Ce­sar­stwie Chmur”, „Tę­czo­we Związ­ki Po­łu­dnio­wych Miast”, „Ja­ski­nia Cza­ba­za i jej ta­jem­ni­ca”, „U Ka­mien­ne­go Drwa­la”, „Staw Tur­ku­so­wych Ki­ja­nek” – za­czę­łam nie­ła­twą wy­li­czan­kę, przy­po­mi­na­jąc sobie ty­tu­ły roz­dzia­łów, za­war­te w czy­ta­nej dawno temu książ­ce z ba­śnia­mi.

– Jest ich tam znacz­nie, znacz­nie wię­cej, ale widzę, że za­czy­nasz sobie przy­po­mi­nać, jakie jesz­cze kra­iny na­le­żą do na­sze­go świa­ta.

– Czy mam ro­zu­mieć, że opo­wie­ści z tej dzie­cię­cej książ­ki są praw­dzi­we?

– Jak naj­bar­dziej, Ba­la­do.

– Prze­cież to nie­moż­li­we, czemu mnie oszu­ku­jesz? – zde­ner­wo­wa­łam się. – Nie dość już kłamstw w moim życiu? – do­da­łam z wy­rzu­tem.

– Ba­la­do, nie unoś się, to świat jak naj­bar­dziej re­al­ny.

– Dla­cze­go zo­sta­łam tu prze­nie­sio­na? Aku­rat teraz? Aku­rat dziś?

– Czy nie tego chcia­łaś?

Za­sta­no­wi­łam się.

– Pro­si­łam o pomoc. Ja­ką­kol­wiek. Skąd­kol­wiek.

– I wła­śnie taką otrzy­ma­łaś.

– To praw­da.

– A czy rze­czy­wi­ście sły­sza­łam głos wujka, a potem by­łe­go? Prze­cież nie mogli tutaj być!

– W ma­gicz­nych miej­scach wszyst­ko jest moż­li­we, Ba­la­do.

– Zaraz… – Spoj­rza­łam z nie­po­ko­jem na naj­bliż­szy krzew. – Za­czy­nam sobie przy­po­mi­nać, że w baśni o tobie, Za­cza­ro­wa­ny Lesie, były groź­ne…

– Tak, masz rację. Moich miesz­kań­ców czeka wkrót­ce atak Smo­czej Armii. Nie mu­sisz sobie jed­nak wszyst­kie­go przy­po­mi­nać. Książ­ka nadal z tobą jest. Wy­star­czy prze­czy­tać.

Rze­czy­wi­ście, zbiór baśni trzy­ma­łam w dłoni. Nie wiem, skąd się tam wziął. Ważne jed­nak, że był. Go­rącz­ko­wo kart­ko­wa­łam cały roz­dział, szu­ka­jąc in­te­re­su­ją­ce­go mnie frag­men­tu.

W od­da­li sły­chać było coraz gło­śniej­sze po­ry­ki­wa­nia nad­la­tu­ją­cych be­stii.

– Szyb­ciej, Ba­la­do! Stro­na dwu­dzie­sta! – pod­po­wie­dział mi spa­ni­ko­wa­ny las.

– „W celu uciecz­ki na­le­ża­ło wsko­czyć do naj­bliż­szej dziu­pli, aby prze­nieść się do kra­iny…” – prze­rwa­łam czy­ta­nie.

– Tutaj jest dziu­pla, wska­kuj! Szyb­ko, nim bę­dzie za późno! – go­rącz­ko­wa­ły się drze­wa.

– Nie! – Po­trzą­snę­łam głową. – Nie tego frag­men­tu szu­ka­łam.

Las na mo­ment za­stygł, jakby nie zro­zu­miał.

– Je­że­li nie uciek­niesz wraz z in­ny­mi, bę­dziesz mu­sia­ła sta­wić czoła nad­cią­ga­ją­cym stwo­rom! Nie­chyb­nie czeka cię za­cię­ta walka! – stwier­dził ner­wo­wo.

– Wiem o tym. Nie zo­sta­wię cię sa­me­go na ich pa­stwę.

– Och, Ba­la­do. Dzię­ku­ję – po­wie­dział z wdzięcz­no­ścią.

– Nie ma za co. Ty też mnie ura­to­wa­łeś. Już mam! – Trium­fal­nie wska­za­łam pal­cem kart­kę w zbio­rze baśni. – „Smoki są roz­złosz­czo­ne z po­wo­du za­bra­nia im ubie­głej nocy wszyst­kich jaj. Szu­ka­ją spraw­cy tej kra­dzie­ży i nisz­czą wszyst­ko, co na­po­ty­ka­ją na swej dro­dze. Po raz pierw­szy opu­ści­ły sie­dzi­by za Gó­ra­mi Nie Do Zdo­by­cia. Trze­ba wska­zać im zło­dzie­ja, ukry­wa­ją­ce­go się nie­da­le­ko stąd. W tym celu na­le­ży roz­wią­zać za­gad­kę…” – czy­ta­łam po­wo­li, ce­dząc każde słowo.

Drze­wa i krze­wy po­chy­li­ły się nade mną. Wspól­nie po­wta­rza­li­śmy wska­zów­ki, za­war­te w książ­ce, sta­ra­jąc się nie za­po­mnieć o żad­nej.

– Dziw­na spra­wa – po­wie­dzia­łam, uno­sząc głowę znak kar­tek. – Nie przy­po­mi­nam sobie, aby za­miesz­czo­no tam wcze­śniej za­gad­kę. Ra­tun­kiem dla cie­bie, Za­cza­ro­wa­ny Lesie, było zdaje się wy­po­wie­dze­nie ja­kie­goś za­klę­cia.

– Bo jej tam nie umiesz­czo­no, masz słusz­ność. Jak wi­dzisz, nawet ba­śnie ule­ga­ją zmia­nom.

Z oko­licz­nych dziu­pli po­wo­li wy­cho­dzi­ły nie­pew­ne zwie­rzę­ta, które po­cho­wa­ły się tam, aby przejść do in­ne­go za­cza­ro­wa­ne­go pań­stwa przed do­tar­ciem smo­ków. Roz­glą­da­jąc się z prze­stra­chem, na­słu­chi­wa­ły zbli­ża­ją­cych się szyb­ko od­gło­sów trze­po­ta­nia skrzy­dła­mi i ryków, wy­da­wa­nych z wiel­kich ga­dzich pasz­czy.

– Po­mo­że­my wam – stwier­dził Dzik Am­bro­ży, sta­jąc obok.

– Po­każ­cie tę za­gad­kę. Wspól­nie po­głów­ku­je­my! – po­par­ła go Sarna Jó­ze­fa.

Za­uwa­ży­łam, że ich wy­po­wie­dzi po­ja­wi­ły się na kar­tach książ­ki.

– Chyba pi­sze­my wspól­nie nowe za­koń­cze­nie tej baśni – ro­ze­śmia­łam się.

– Świet­nie! – Za­tarł łapki Zając Emil, a obok niego sta­nął Lis Bo­ni­fa­cy.

Po kilku mi­nu­tach wokół mnie po­wstał ogrom­ny krąg zwie­rząt z Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu. Wszyst­kie w sku­pie­niu słu­cha­ły ko­lej­nych czę­ści za­gad­ki.

– To pro­ste! – wy­darł się jakiś sę­dzi­wy wąż, gdy tylko skoń­czy­łam czy­tać. – Cho­dzi prze­cież o mnie! To ja je­stem tu naj­star­szym miesz­kań­cem! Od­po­wiedź brzmi: Za­skro­niec Bła­żej!

– To praw­da – wtrą­ci­ła Mrów­ka Eliza Dwie­ście Czter­dzie­sta Siód­ma – lecz do­daj­my do tego naj­star­sze­go miesz­kań­ca ro­ślin­ne­go. A jest nim Dąb Ce­za­ry.

– Czyli od­po­wiedź brzmi: Za­skro­niec Bła­żej i Dąb Ce­za­ry! – po­wie­dzie­li­śmy wszy­scy chó­rem.

Z książ­ki, otwar­tej na tre­ści za­gad­ki, wy­strze­lił w górę długi i wy­so­ki słup lśnią­ce­go pyłu, który nad czub­ka­mi drzew utwo­rzył drogę, bie­gną­cą na za­chód. Smoki, nad­la­tu­ją­ce wła­śnie teraz, skie­ro­wa­ły się tam bły­ska­wicz­nie, omi­ja­jąc i tym samym oszczę­dza­jąc Za­cza­ro­wa­ny Las.

Spo­glą­da­li­śmy urze­cze­ni na ich ma­je­sta­tycz­ne ciała, wzno­szą­ce się coraz wyżej.

– Hurra! – za­wo­ła­li­śmy chó­ral­nie.

– Ba­la­do, twoja od­wa­ga nas ura­to­wa­ła – prze­ży­łem ja i moje zwie­rzę­ta oraz ro­śli­ny. Dzię­ku­ję ci – po­wie­dział ser­decz­nie las.

– I baśń ma teraz nowe za­koń­cze­nie. – Z uśmie­chem po­ka­za­łam im książ­kę.

– I co dalej? – za­py­tał mnie po chwi­li, kiedy wszy­scy spo­koj­nie wró­ci­li do swo­ich do­mostw i co­dzien­nych obo­wiąz­ków. – Czy ze­chcesz od­wie­dzić ko­lej­ne pań­stwa?

– Jasne!

– Pa­mię­tasz, co jest przej­ściem?

– Dziu­ple?

– Tutaj tak. Lecz w każ­dym kraju jest nim coś in­ne­go. Bądź ostroż­na i pil­nuj książ­ki. To w niej znaj­dziesz wszyst­kie po­trzeb­ne wska­zów­ki.

– Chcia­ła­bym o coś za­py­tać… – za­wa­ha­łam się.

– Do­my­ślam się, o co.

– Na­praw­dę?

– Tak. Chcesz za­py­tać o cio­cię.

– Ona też była nie­szczę­śli­wa w swoim mał­żeń­stwie, a wujek bił ją wie­lo­krot­nie, znę­cał się i upo­ka­rzał. Dla­cze­go jej nie po­mo­głeś?

– Kto po­wie­dział, że nie? – Głowę bym dała, że zo­ba­czy­łam mru­gnię­cie „ni­by­oka” na nie­któ­rych drze­wach.

– Więc… cio­cia też zo­sta­ła wcią­gnię­ta przez wer­sal­kę na stry­chu?

– Ha, ha, ha! – od­po­wie­dział las tu­bal­nym śmie­chem. – Można tak po­wie­dzieć.

– Jest w tym świe­cie?

– Tak. Nie mogę ci jesz­cze zdra­dzić, gdzie prze­by­wa, ale na pewno ją spo­tkasz.

– Ale… Jak to moż­li­we? Prze­cież cio­cia zmar­ła. Byłam na jej po­grze­bie.

– W twoim daw­nym życiu każdy kie­dyś musi umrzeć. W świe­cie baśni pa­nu­ją jed­nak inne prawa. I wszyst­ko może się zda­rzyć.

– Więc cio­cia żyje?

– Tutaj tak.

– I prze­szła stam­tąd do cie­bie?

– Ow­szem. Nie tylko ty ko­cha­łaś Stry­choz­drój, Ba­la­do.

– To nazwa tego świa­ta?

– Mhm – po­twier­dził.

– A co zro­bić, aby tam już nigdy nie wra­cać? – za­py­ta­łam z prze­stra­chem, bo przy­po­mnia­łam sobie nagle głos roz­wście­czo­ne­go męża.

– Już teraz nie wró­cisz. Chyba, że ze­chcesz.

– W żad­nym razie! Hm… Czy ja tam umar­łam?

– Nie, jesz­cze wiele lat przed tobą. Przy­by­łaś do mo­je­go pań­stwa, będąc jesz­cze żywą i w pełni sił, dla­te­go mo­żesz prze­nieść swoje ciało do Stry­choz­dro­ju, od­cho­dząc stam­tąd na za­wsze.

Za­my­śli­łam się. Nagle owład­nę­ły mną ja­kieś nie­wy­tłu­ma­czal­ne wąt­pli­wo­ści, zro­bi­ło mi się po­twor­nie przy­kro. Po­czu­łam silny ucisk w sercu, jak­bym miała zaraz wydać ostat­nie tchnie­nie.

Przed ocza­mi za­ma­ja­czy­ły dawno nie­wi­dzia­ne, tak uko­cha­ne twa­rze. Łzy po­la­ły się ciur­kiem po obu po­licz­kach.

– Je­że­li stam­tąd odej­dę na za­wsze, kto bę­dzie do­glą­dał gro­bów? Je­stem je­dy­ną, która jesz­cze o nie dba. Nie mogę po­rzu­cić tam­te­go życia. Zbyt wiele wspo­mnień mnie tam trzy­ma i nie chce wy­pu­ścić.

– Nie martw się o to. – Las po­ka­zał mi w swej sa­dzaw­ce, zmie­nio­nej bły­ska­wicz­nie w kry­sta­licz­ne lu­stro, pie­lę­gno­wa­ne sta­ran­nie od lat na­grob­ki dziad­ków i mamy oraz uko­cha­ne­go dziec­ka. Znik­nę­ły szyb­ko, po­dob­nie jak przed­sta­wio­ny za mo­ment dom cioci, a także mój wła­sny.

– Co ty zro­bi­łeś?

– Wy­ma­za­łem was z hi­sto­rii świa­ta. Czy nie o to ci cho­dzi­ło?

– W żad­nym wy­pad­ku! – za­prze­czy­łam obu­rzo­na. – Jak mo­głeś usu­nąć moją mamę, dziad­ków, có­recz­kę?! Za dużo sobie po­zwa­lasz, lesie! Nie są­dzisz chyba, że tak szyb­ko za­po­mnę. Że kie­dy­kol­wiek za­po­mnę, że mo­gła­bym… – pła­ka­łam coraz gło­śniej z bez­rad­no­ści i żalu.

– Nie usu­ną­łem ich dla cie­bie, lecz dla in­nych – od­parł spo­koj­nie.

– Jak mam to ro­zu­mieć?!

– Spójrz tylko. Są już tutaj. Prze­je­cha­li szyb­ko przez por­tal na stry­chu, zanim znik­nął on na za­wsze. Wszy­scy cali i zdro­wi.

Obok rze­czy­wi­ście sta­nę­ła mama, ma­ją­ca nadal czter­dzie­ści lat. Po­de­szli i dziad­ko­wie, także w kwie­cie wieku. No i Anecz­ka, uko­cha­ne, wy­ma­rzo­ne dziec­ko, uro­dzo­ne i zmar­łe od razu potem. Teraz miała ja­kieś osiem-dzie­sięć lat.

– Cześć, mamuś – po­wie­dzia­ła z uśmie­chem i przy­tu­li­ła się, zaraz po moim po­wi­ta­niu mamy i dziad­ków.

Miała, jak i ja, sta­ran­nie za­ple­cio­ne, dłu­gie war­ko­cze z wiel­ki­mi czer­wo­ny­mi ko­kar­da­mi na koń­cach i przej­rzy­ste, pra­wie prze­źro­czy­ste, nie­bie­skie oczy.

– Prze­cho­dzi­cie przez dziu­plę do ko­lej­ne­go świa­ta? – za­py­tał las, wi­dząc że ze wzru­sze­nia nie je­stem w sta­nie wy­po­wie­dzieć słowa.

Po­trzą­snę­łam głową, aż wresz­cie wy­krztu­si­łam, tuląc Anię, która była teraz moją ró­wie­śni­cą:

– Nie. Na razie zo­sta­nie­my z tobą. Inne ba­śnie muszą na nas po­cze­kać.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Anonim

Wzruszająca historia. Szkoda tej kobiety, przeszła wiele złego w życiu. Pięknie wplotłeś/aś wątek baśniowy w opowiadanie. Bardzo kojące i pocieszające jest zakończenie. Bardzo mi się podobało. Pozdrawiam i klik ode mnie.

Anonim dziękuje Hesketowi, bo to miód na serce anonima. :)

Anonim pozdrawia. 

Pecunia non olet

Opowiadanie jest ciekawe, choć zupełnie nie w moim stylu. Wyraźnie czuć tu klimat baśni przeplatającej się z ponurą rzeczywistością.

Pomysł z przejściem do innego świata przez wersalkę jest intrygujący, jednak późniejsze wydarzenia były dla mnie zbyt „bajkowe”, zupełnie jak w książkach dla dzieci. Podejrzewam, że taki był zamysł autora, ale jak wspomniałem, to po prostu nie moje klimaty.

Mimo wszystko dzięki za podzielenie się tekstem :)

Anonim serdecznie Ci dziękuje, Adamie Huzarze, odebrałeś znakomicie główny przekaz. 

Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Miło, że ta historia zakończyła się happy endem. Paskudnie, że każdy facet w tej historii jest przemocowcem.

Rozwiązanie problemów trochę spada z nieba, ale dobrze, że się pojawia.

poważnemuślwypadkowi,

“Śl” to niezupełnie synonim spacji. ;-)

Po kilkunastu minutach nareszcie stałam się nieruchoma i jako jedyna mogłam swobodnie poruszać całym ciałem.

Nie rozumiem. Co chciałaś powiedzieć tym zdaniem?

Babska logika rządzi!

Witam serdecznie, Finklo, dziękuję za opinię; przyznam, że jestem zaskoczona, to chyba jakieś dziwactwa pojawiły się przy kolejnych edycjach, zaraz poprawię, przepraszam i dziękuję Ci za ich wskazanie. heart

Taki strych miała moja Babcia, a Jej Siostra, Ciocia, podobny. W moim domu był za to koszmarny, ciasny i niski. :) Uwielbiałam przesiadywać na tym w domu Dziadków. :) Na szczęście każdy Pan z mojej Rodziny, Dziadek i Wujek, byli serdeczni, chociaż Wujek faktycznie podczas jedzenia zabraniał mi mówić i nie przepadał zbytnio za dziećmi. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Spoko, Bruce, wiadomo, że chochliki lubią namieszać w tekście podczas ostatnich poprawek. ;-)

Uff, to dobrze, że nie pisałaś autobiografii.

Babska logika rządzi!

Uff, to dobrze, że nie pisałaś autobiografii.

laugh

A tu ja “…urodzona w 1170 roku… “. No to mam już kilkaset lat z hakiem. laugh

Pecunia non olet

Kiedy bohaterka, pojawia się w odziedziczonym domu wujostwa, budzą się wspomnienia – te dobre, ale i te nie najlepsze, wręcz paskudne. A gdy bohaterka zaczyna słyszeć osobliwe głosy, dzieje się coś niewytłumaczalnego, w czym osobliwy udział ma wersalka z pościelą, a potem to już jest leśna bajka, jak dla mnie szalenie infantylna.

Najmniej wiarygodna okazała się dla mnie bohaterka, która wróciła do postaci dziecka, ale zachowała wiedzę i pamięć o wszystkim, czego doznała jako osoba dorosła.

 

otwar­łam z po­mo­cą po­bli­skie­go młot­ka oba skrzy­dła drzwi… → Pobliski może być np. sklep znajdujący się niedaleko domu, czy park, od którego dzieli nas ulica, ale nie wydaje mi się, aby pobliski mógł być młotek.

Ponadto nie bardzo umiem sobie wyobrazić, jak można młotkiem otworzyć drzwi.

 

że pie­rzy­na i są­sied­nie koce ustę­pu­ją mi miej­sca… → A może: …że pie­rzy­na i leżące obok koce ustę­pu­ją mi miej­sca

 

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach na­resz­cie jako je­dy­na mo­głam swo­bod­nie po­ru­szać całym cia­łem. ->Dlaczego jako jedyna? Czy tam, poza bohaterką, byli także jacyś inni?

 

– Bo je­steś, Ba­la­do – od­parł z uśmie­chem las. → Jak uśmiecha się las?

 

aby prze­nieść się do kra­iny …” → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

– Je­że­li nie uciek­niesz wraz in­ny­mi… → Pewnie miało być: – Je­że­li nie uciek­niesz wraz z in­ny­mi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ukłony, Regulatorzy; serdeczne podziękowania za poświęcony mojemu skromnemu tekstowi czas i wypisanie usterek; zaraz zabieram się do poprawek. :)

Serdecznie Cię pozdrawiam. heart

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. :)

Myślałam o tym opowiadaniu i doszłam do wniosku, że chyba nieźle wypadłaby wersja z dziewczynką w wieku szkolnym, prześladowaną przez dzieci z klasy, która znajduje azyl na strychu wśród książek i zabawek. Wtedy bardziej pasowałaby do niej opowieści bajkowa część dziejąca się w lesie. 

No, ale pomysł był Twój, a ja nie umiem pisać opowiadań. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, dziękuję, to kapitalna opowieść i pomysł, wplotę je zaraz do tekstu. :) Kojarzę, uwielbiany w SP i teraz przypominający mi podobne emocje bohaterki, serial “Abigail” o takiej dziewczynie. ;) 

Serdecznie dziękuję i pozdrawiam, Regulatorzyheart

 

Tu – kadr z filmu:

 

Pecunia non olet

Bruce, ogromnie się cieszę, że uznałaś sugestię za mogącą się przydać. Powodzenia! :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

heartkiss Serdecznie dziękuję. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka