
Nie jestem złym człowiekiem.
Nigdy nie byłem.
A teraz? To, co zamierzam zrobić, jest złe. Ale czy obciąży mnie, jako człowieka, kiedy nie mam pewności, czy można mnie jeszcze za takowego uznać?
Czym jest człowiek? Jeśli przyjąć, że istotą żywą, jednością ducha i ciała, to nie podpadam pod tę definicję.
Czy trup, ciało pozbawione ducha, to nadal człowiek? Ludzkie zwłoki… Zdehumanizowany obiekt, niegdyś żywy, gdzie tylko przymiotnik świadczy o jego przeszłym człowieczeństwie.
Co w takim razie z duchem pozbawionym ciała? To chyba problem czysto akademicki, bo przecież duchy jako osobne byty nie istnieją, są domeną fantazji, literatury i filmu. No i wierzeń religijnych.
Można, na przykład, znaleźć w lesie ludzkie zwłoki, pozbawione ducha. Kiedyś na spacerze w górach znalazłem wisielca, trochę traumatyczne przeżycie. No, ale wracając do tematu – przecież nie da się natknąć na ludzkiego ducha, pozbawionego ciała.
To fantastyka.
Wypadałoby jednak przyjąć jakieś założenie co do własnego stanu. Żeby w jałowych dywagacjach nie rozpłynęła się podstawa, która uzasadni to, co zamierzam zrobić. Żeby nie zostać zepchniętym na drugi plan, tracąc wątłą kontrolę nad tym ciałem.
Wróćmy więc do początku i zacznijmy od nowa:
Nigdy nie byłem złym człowiekiem i nie mam szans się takim stać, niezależnie od tego, co zrobię. Bo człowiekiem już nie jestem.
Tak. Teraz dobrze. Myśli na właściwych torach.
Matka i ojciec chłopaka powoli odzyskują przytomność. On wie, zdaje sobie sprawę, więc napiera coraz mocniej. Rzuca się, krzyczy, zagłusza mnie i próbuje odzyskać tę połowę siebie, która zrobi z niego na powrót człowieka.
Spokojnie, Toby. Już niedługo.
Spycham go głębiej, żeby nie przeszkadzał.
Matka otwiera oczy, ojciec jęczy, ale jeszcze się nie budzi. Poczekam.
Z trudem podnoszę ciało z fotela. Tak ciężko nim poruszać. Jeszcze ciężej, kiedy chłopak przeszkadza tym swoim skowytem, pełnymi furii szarżami, uderzeniami jaźni w jaźń.
Pistolet ciągnie jego/moją zdrętwiałą rękę w dół, nogi ledwo się unoszą, szuram bosymi stopami po miękkim dywanie.
Staję nad nią, nad jego matką. Ma łzy w nierozumiejących, przerażonych oczach. Próbuje coś powiedzieć, ale przez knebel przedostaje się tylko przytłumiony bełkot. Szarpie się, ale sznury, którymi przywiązałem jej ręce i nogi do ramy łóżka, trzymają.
Chłopak to widzi, wzmaga wysiłki, lecz na próżno. Wiem, jak się utrzymać na powierzchni.
Ojciec nadal nie otwiera oczu.
Czekałem prawie dwa lata, więc mogę poczekać jeszcze chwilę.
***
Zgrabiałą ręką wyciągam knebel z ust matki.
– Toby… – Kobieta zanosi się kaszlem, z oczu spływają łzy. – Co się dzieje? Czemu to robisz? Kochanie…
Gwałtownym ruchem pochylam oporne ciało i przysuwam twarz do jej twarzy.
– Nie jestem twoim kochaniem. – Z trudem wypowiadam te kilka słów. – Kiedyś byłem czyimś, a potem… Twój mąż jest hojnym człowiekiem, wiesz?
– O czym ty mó…
Nie rozumie, a ja nie pozwalam jej dokończyć pytania, na powrót wpychając knebel pomiędzy spierzchnięte, napompowane botoksem wargi. Niejeden raz chirurg traktował ją skalpelem. Podniesione kości policzkowe, naciągnięta skóra, wygładzone zmarszczki. Jest po pięćdziesiątce i na tyle wygląda. To śmieszne i żałosne zarazem, jak kobiety próbują zachować pozory młodości. Poddają się dziesiątkom zabiegów, po których wyglądają jak nieudolnie wykonane figury woskowe. Nic a nic młodziej. Karykatury od madame Tussaud, odwrócone dzieła Geppettów z prywatnych klinik chirurgii plastycznej.
– Umrzesz szybko i bezboleśnie – obiecuję. – Inaczej niż ja.
Mówię do niej, ale spoglądam w szeroko otwarte oczy jej męża. Myślę, że on ją kocha, co w sumie jakoś mi imponuje. Ma forsy jak lodu, ogromną posiadłość, drogie samochody, helikopter na lądowisku w ogrodzie wielkości nowojorskiego Central Parku. Zazwyczaj goście jego pokroju wymieniają kobiety jak rękawiczki. Ale on najwyraźniej jest wyjątkiem. Możliwe, że nie jest nawet złym człowiekiem. Tylko co z tego?
Unoszę dłoń z pistoletem, waham się. Przypominam sobie swoje życie. Paliwo zasilające nienawiść, drwa wspomnień podtrzymujące płomień determinacji. Wreszcie zginam wskazujący palec.
Huk wystrzału jest cichszy niż się spodziewałem.
Dziura pomiędzy starannie wydepilowanymi brwiami też nie imponuje rozmiarem. Jest zaskakująco niewiele krwi. Chyba naoglądałem się za wiele filmów i miałem dotąd mylne wyobrażenie o postrzale w głowę. Hollywoodzkie. Tarantino nie byłby zadowolony.
Po sypialni rozchodzi się swąd prochu, rozgrzanej stali i jeszcze czegoś. Wilgotny, mdlący zapach śmierci.
Ojciec wpada w szał – miota się tak, że całe łóżko trzeszczy, ale więzy trzymają mocno. Toby zachowuje się podobnie, wewnątrz rzuca się na mnie raz za razem, próbuje wypłynąć na powierzchnię. Muszę się mocno skupić, by utrzymać kontrolę.
Ze spuszczonymi powiekami stoję kilka minut przy łóżku, nad trupem matki.
Z perspektywy ojca wygląda to pewnie jak atak narkolepsji. Na zewnątrz nie widać walki, którą toczę w środku.
Walki, którą wygrywam.
***
Był taki moment, w którym myślałem, że będę mógł tak żyć. To znaczy: w tym ciele.
Miałem fantazję, w której wdeptuję chłopaka tak głęboko, że nie może wrócić i już zawsze sprawuję kontrolę. Ale to zwykłe mrzonki. Zaklinanie rzeczywistości, myślenie życzeniowe.
– Toby nie mógł czekać, jak inni, co? – Stoję nad ojcem. Już się nie rzuca. Tylko płacze. – Miałeś pieniądze i kontakty, żeby go uratować poza systemem, więc skorzystałeś z możliwości.
Siadam obok niego, na łóżku.
– Musisz wiedzieć, że w sumie to rozumiem. Na twoim miejscu pewnie zrobiłbym dla swojego dziecka to samo. Tylko… Coś się tu pochrzaniło, jakiś error rzeczywistości, sam nie wiem, co i dlaczego.
Muszę mu to powiedzieć, inaczej mój akt zemsty nie będzie miał sensu. A może od początku go nie ma i nigdy nie miał, a to, co robię, jest zbędne? Pewnie tak jest. Przyznaję, że tak jest. Tylko ponownie: co z tego?
– Wiem, że to ty zafundowałeś mi tę wycieczkę – kontynuuję monolog. – Dla takich jak ty, bogaczy, niewiele jest rzeczy niemożliwych. Łapówka za dostęp do kartotek medycznych, konieczna zgodność tkankowa i już, ofiara wybrana. Ledwo pamiętam, jak mnie dorwali, nafaszerowali narkotykami i położyli na stole operacyjnym. Ale jedną rzecz zapamiętałem całkiem nieźle. Myślisz, że kiedy wycinali mi organy, niczego nie czułem? Tam nie ma anastezjologów, to zbędny wydatek.
Wzdycham i wstaję, kręci mi się w jego/mojej/naszej głowie.
– Twój pech, że trafiło na mnie. Nasz wspólny pech, że z jakiegoś powodu nie umarłem, jak powinienem, a zamiast tego zadomowiłem się wraz z przeszczepem w twoim synu. – Unoszę pistolet. To jego broń. Trzymał ją w szufladzie biurka w gabinecie. – Wiesz, że on nas słucha? Cały czas próbuje mnie zepchnąć. Tak się nie da żyć. Ciało to nie miejsce dla dwóch.
Ujmuję pistolet oburącz i odwracam go lufą ku sobie. A w zasadzie ku Toby’emu.
– Chciałeś uratować syna. Myślałeś, że dzięki pieniądzom wolno ci więcej niż innym. I teraz zapłacisz utratą tych, których kochasz. Taki mój ersatz sprawiedliwości, jedyny, na który mogę sobie pozwolić. Sam zdecydujesz, czy będziesz umiał z tym żyć.
Po raz drugi tej nocy pociągam za spust.
Boli, ale nie tak bardzo jak wtedy.
Upadam.
Na te kilka ostatnich, płytkich oddechów zwracam Toby’emu człowieczeństwo.
Zabawne. Tak długo czekałem na ten moment, tyle rzeczy rozważyłem, a oczywiste widzę dopiero teraz. Przypominam sobie rozważania o istocie człowieczeństwa, o jedności ciała i umysłu. Myślałem, że nie jestem człowiekiem, bo nie mam już własnego ciała, ale nie miałem racji. Przecież kawałek prawdziwego mnie się ostał, Toby nie był w stu procentach oryginalnym sobą.
Ile ważyłem?
Ile waży serce?
Trzysta pięćdziesiąt gramów w siedemdziesięciokilogramowym ciele.
Nigdy nie byłem złym człowiekiem.
A teraz?
Umieram, będąc w połowie procenta.
Cześć.
Mocny tekst i ciężki w obiorze.
Dobry szort – gratulacje.
Klikam.
rr
Cześć.
Anonim pięknie dziękuje za miłe słowa oraz klika i pozdrawia!
Known some call is air am
Witaj. :)
Przejmujący tekst. Bardzo bolesny, pełen dramatyzmu i oskarżeń. Krótki, a niezwykle treściwy, brawa! :) Zapada mocno w pamięć…
Klik, pozdrawiam serdecznie. :)
Edit: dokładam drugi klik, bo tekst do mnie nadal wraca. :)
Pecunia non olet
Dziękuję bardzo, bruce, za lekturę, brawa i klika :)
Known some call is air am
I ja dziękuję, Szanowny Anonimie, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Hej!
Przyznam, że początek może zniechęcić. Mnie zniechęcił. Dużo gadania i filozofii, aż tu nagle – pach! – akcja. Nawet się nie spodziewałam. Myślałam, że trafiłam na opowiadanie o tym, co jest czym, dlaczego, bla bla… XD
A tu pełnoprawna scena i nawet duch opętujący człowieka w innym stylu, taki duch-gawędziarz-filozof, w sumie przy lekkim skróceniu tych pierwszych przemyśleń, wypadłoby to jeszcze dynamiczniej.
Naturalistyczne opisy na plus.
wymieniają kobiety, jak rękawiczk
Bez przecinka.
Od połowy to lecisz jak po bandzie, bo słów mi brakuje, żeby to opisać. No grasz na emocjach i świetnie sobie radzisz. A do tego spinasz całość i początek z końcem idealnie się łączą. Przyznaję, że motyw zemsty, tak oklepany, u Ciebie nabrał świeżości.
Dodatkowo duch, który zadomowił się w człowieku poprzez serce – też nie kojarzę takiego motywu, kiedyś oglądałam horror z oczami.
Całościowo na plus. Klikam i pozdrawiam,
Ananke
Hej.
Przyznam, że początek może zniechęcić. Mnie zniechęcił. Dużo gadania i filozofii, aż tu nagle – pach! – akcja. Nawet się nie spodziewałam. Myślałam, że trafiłam na opowiadanie o tym, co jest czym, dlaczego, bla bla… XD
Rozumiem. Przydługi wstęp do właściwej akcji. Tak, mam tego świadomość. Niemniej jednak uważam, że on jest tutaj potrzebny, a jego celem jest pokazanie jakim protagonista jest (a raczej był) człowiekiem i dlaczego cała reszta się dzieje.
d połowy to lecisz jak po bandzie, bo słów mi brakuje, żeby to opisać. No grasz na emocjach i świetnie sobie radzisz.
Dziękuję za komplement.
A do tego spinasz całość i początek z końcem idealnie się łączą.
Po to właśnie jest ten początek – żeby spiąć całość klamrą.
Przyznaję, że motyw zemsty, tak oklepany, u Ciebie nabrał świeżości.
To namiastka zemsty. Po prawdzie to nawet nie jest zemsta, bo jej celem nie są ci, którzy zabili bohatera, tylko ci, którzy coś na jego śmierci zyskali. W zasadzie to nie jest nawet namiastka, raczej substytut.
Dodatkowo duch, który zadomowił się w człowieku poprzez serce – też nie kojarzę takiego motywu
Ja również nie kojarzę. Ostatnio odświeżałem sobie trochę E.A Poe, a konkretniej kilka jego opowiadań, w tym “Serce oskarżycielem”. I choć tutaj całość ma zupełnie inny wydźwięk, to można uznać, że wspomniane opowiadanie zostało inspiracją do napisania tego szorta.
Dziękuję, szanowna Ananke, za wizytę i ciekawy komentarz, a także za klika.
Known some call is air am
Kliknęło mi się przez pomyłkę, bo klikałam w imieniu Użytkowników, a ta cholera (portal) się sama przelogowuje. No, to skoro już kliknęłam, to przeczytałam i jestem zadowolona.
Mocne opowiadanie, szarpiące duszą, ale nie ckliwe.
Podoba mi się pomysł, język i umiejętnie dawkowana groza.
tatusków
Literówka.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Witaj, Ambush.
Dziękuję za wizytę, lekturę i początkowo przypadkowego, lecz później już uzasadnionego, klika. Pozdrawiam!
Known some call is air am
Rozumiem. Przydługi wstęp do właściwej akcji. Tak, mam tego świadomość. Niemniej jednak uważam, że on jest tutaj potrzebny, a jego celem jest pokazanie jakim protagonista jest (a raczej był) człowiekiem i dlaczego cała reszta się dzieje.
Ja to rozumiem, dałam tylko nieśmiały sygnał do tego, że być może są osoby, które zniechęcił początek, stąd nie czytały dalej. Przybyłam jako dyżurna, więc z reguły czytam wszystko, co mam w grafiku, chyba że trafię na coś, co mnie już na wstępie wykończy, a widzę, że jest dużo znaków. Możliwe, że gdybym zobaczyła większą ilość znaków – odpuściłabym czytanie. A szkoda, gdybym odpuściła, bo po lekturze tekst uznałam za bardzo dobry. ;)
Po to właśnie jest ten początek – żeby spiąć całość klamrą.
Wiem, stąd właśnie nie zawsze trzeba odpuszczać. :)
To namiastka zemsty.
Namiastka czy nie – udana. Fakt, że już po dokonaniu zemsty (czy też jej namiastki) bohater nie czuje spełnienia, to normalne. W dużej mierze udane zemsty też przynoszą pustkę i nie dają tego, do czego się dąży.
W dużej mierze udane zemsty też przynoszą pustkę i nie dają tego, do czego się dąży.
Hmm, ciekawe spostrzeżenie. Warte uwagi, może nawet głębszej eksploracji w jakimś innym, jeszcze nie napisanym, opowiadaniu.
Known some call is air am
To, co zamierzam zrobić jest złe.
To, co zamierzam zrobić, jest złe.
Ale czy obciąży mnie, jako człowieka, kiedy nie mam pewności, czy można mnie jeszcze za takowego uznać?
Sweet Lord, błąd na błędzie XD Bycie człowiekiem nie jest uznaniowe, na tym poprzestańmy :D
Jeśli przyjąć, że istotą żywą, jednością ducha i ciała, to jestem poza tą definicją.
To nie podpadam pod tę definicję. I tak, podpadasz, narratorze. Chyba że jesteś zombie, naturalnie.
Czy trup, ciało pozbawione ducha, to nadal człowiek?
W zasadzie nie. Ale ponieważ trupy niewiele robią, to nie podlegają ocenie etycznej, a o to chyba chodzi narratorowi, który najwyraźniej chce się usprawiedliwić. Nope!
Zdehumanizowany obiekt, niegdyś żywy, gdzie tylko przymiotnik świadczy o jego przeszłym człowieczeństwie.
Wut.
To chyba problem czysto akademicki, bo przecież duchy jako osobne byty nie istnieją, są domeną fantazji, literatury i filmu. No i wierzeń religijnych. Ludzki duch nawet nie jest obiektem, tylko… Czym?
A co to jest obiekt?
przecież nie da się natknąć na ludzkiego ducha, pozbawionego ciała
Hmm. Nie można trafić na ludzkiego ducha pozbawionego ciała?
Wypadałoby jednak przyjąć jakieś założenie, co do własnego stanu.
Zbędny przecinek.
Żeby w jałowych dywagacjach i semantyce nie rozpłynęła się podstawa, która usprawiedliwi to, co zamierzam zrobić. Żeby nie zostać zepchniętym na drugi plan, tracąc kruchą kontrolę nad tym ciałem.
Powściągnij pęd do użycia słów niezgodnie ze znaczeniem. Kontrola nie może być krucha, a jeśli nie wiesz, co to jest "semantyka", to nie mów o niej. Podstawa niczego nie usprawiedliwia (można coś usprawiedliwiać na podstawie, ale lepiej uzasadniać).
nie mam szans, by się takim stać
Angielskawe: nie mam szans się takim stać.
On wie, zdaje sobie sprawę, że nadchodzi ten czas, więc napiera coraz mocniej. Rzuca się, krzyczy, zagłusza mnie i próbuje odzyskać tę połowę siebie, która zrobi z niego na powrót człowieka.
Wut? Ukrywasz. "Nadchodzi ten czas" jest żywcem wyłowione z fal telewizji.
pełnymi furii szarżami, uderzeniami jaźni w jaźń
? Jest to niewątpliwie metafora. Ale czy się trzyma kupy?
Pistolet ciąży w jego/mojej zdrętwiałej ręce
Kuurka, trudno to będzie poprawić. Bo normalnie poprawiłabym na: ciąży mi w zdrętwiałej dłoni; a tutaj to, jak na złość, nie zadziała… Może: obciąża rękę? Ciągnie rękę w dół?
Ma łzy w nierozumiejących, przerażonych oczach
Agh. W jej oczach zdumienie i przerażenie przeświecają przez łzy. Purpurowe, a co. Ale po naszemu przynajmniej.
ale knebel w ustach pozwala jej tylko na przytłumiony, nie znaczący nic bełkot
Anglicyzm, przegadanie: ale przez knebel przedostaje się tylko stłumiony bełkot.
ale sznury, którymi przywiązałem jej ręce i nogi do ramy łóżka są mocne.
Bardzo angielskie: ale sznury, którymi przywiązałem jej ręce i nogi do ramy łóżka, trzymają. Albo: ale przywiązałem jej ręce i nogi do ramy łóżka mocnymi sznurami.
Wiem jak utrzymać się na powierzchni.
Wiem, jak się utrzymać na powierzchni.
– Nie jestem twoim kochaniem – wypowiadam z trudem kilka słów.
A może: – Nie jestem twoim kochaniem. – Z trudem wypowiadam te kilka słów.
ja nie pozwalam jej dokończyć pytania, na powrót wpychając knebel
Hmm.
Niejeden raz chirurg traktował ją skalpelem.
Hmmm.
Poddają się dziesiątkom zabiegów, po których ostatecznie wyglądają jak nieudolnie wykonane figury woskowe kobiet w ich rzeczywistym wieku.
Hmm. Poddają się dziesiątkom zabiegów, po których wyglądają jak nieudolnie wykonane figury woskowe.
w ogrodzie o wielkości nowojorskiego Central Parku
"O" zbędne.
na świecie pełno jest poszukiwaczek złota, polujących na cukrowych tatusków
"Jest" zbędne (predykatyw nie potrzebuje przerabiania na orzeczenie imienne), nie kalkuj angielskich idiomów ("cukrowy tatusiek" po polsku nie ma sensu).
Możliwe, że nie jest nawet złym człowiekiem.
Dobra, ale to to ma do rzeczy? Narrator raczej nie jest małą japońską dziewczynką, która morduje wszystkich, bo ją zamordowano…
Paliwo zasilające nienawiść
Rozumiem, że nienawiść jest maszyną.
, drwa wspomnień podtrzymujące płomień determinacji
Purpurowe to.
Dziura pomiędzy starannie wydepilowanymi brwiami też nie imponuje rozmiarem.
… nie. https://wsjp.pl/haslo/podglad/26134/imponowac
Chyba naoglądałem się zbyt wielu filmów i miałem dotąd mylne, holywoodzkie wyobrażenie o postrzale w głowę.
Chyba naoglądałem się za wiele filmów i miałem dotąd mylne wyobrażenie o postrzale w głowę.
próbuje wypłynąć na powierzchnię. Muszę się mocno skupić, by utrzymać kontrolę.
Hmm. Dwie różne metafory w sumie, chociaż…
zawsze trzymam kontrolę
Trzymać można stery, ale kontrolę najwyżej sprawować.
Ale jak to z fantazjami bywa, to były mrzonki.
Ale, jak to z fantazjami bywa. Mrzonki to właśnie fantazje, więc trochę się rozmaśliło masełko.
sam nie wiem co i dlaczego
Sam nie wiem, co i dlaczego.
a to co robię jest zbędne?
Wtrącenie: a to, co robię, jest zbędne?
Myślisz, że kiedy wycinali mi organy niczego nie czułem?
Myślisz, że kiedy wycinali mi organy, niczego nie czułem? O ile wiem, znieczula się, ekhm, pacjenta w takiej sytuacji nie po to, żeby nie czuł, tylko po to, żeby się nie ruszał i nie utrudniał. Ale skonsultuj to.
kręci mi się w jego/mojej/naszej głowie
Kurrka, anglicyzm, a tak go wkleiłeś, że nie do ruszenia… drań.
Gdyby nie ty, moje serce pewnie kupiłby ktoś inny. Twój pech, że trafiło na mnie.
Hmmmm. Gdyby nie ty, moje serce pewnie kupiłby ktoś inny. Twój pech, że trafiłeś na mnie. (Czyli jednak zemsta małej japońskiej dziewczynki! Która nie jest dziewczynką, ale no.)
Nasz wspólny pech, że z jakiegoś powodu nie umarłem, jak powinienem, a zamiast tego zadomowiłem się w twoim synu wraz z przeszczepem.
Metafizycznie co najmniej wątpliwe, ale wyraźnie piszesz japoński horror, więc niech tam.
Trzymał ją w szufladzie biurka w swoim gabinecie.
Zbędny zaimek.
Ciało to nie miejsce dla dwóch.
Bo to w ogóle nie miejsce… a brzmi trochę, jakby to mówił Clint Eastwood…
Myślałeś, że dzięki pieniądzom wolno ci więcej niż innym.
Mmmmmmmm… japoński horror…
Taki mój ersatz sprawiedliwości
Narrator ma osobliwe pojęcie o sprawiedliwości. Zupełnie jak z japońskiego horroru.
na brudnym stole operacyjnym
https://www.youtube.com/watch?v=VB_rGCjgPCo :P (A serio, infekcji nie przekupisz. Skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą).
a nie dostrzegłem oczywistego, które widzę dopiero teraz
Może tak: a oczywiste widzę dopiero teraz.
Myślałem, że nie jestem człowiekiem, bo nie mam już własnego ciała, ale nie miałem racji.
To co, utniemy sobie dwugodzinny wykładzik o hylemorfizmie? XD
Toby nie był w stu procentach oryginalnym sobą
Mmmmm…
Trzysta pięćdziesiąt gram
Trzysta pięćdziesiąt GRAMÓW. https://wsjp.pl/haslo/podglad/2722/gram/1859545/ciezar
Umieram, będąc w połowie procenta.
…? Umieram zły na pół procenta. Chyba…
Tak, to japoński horror. Tylko po polsku i chyba w Ameryce. Ale japoński horror. Niezły. Spójny. Metafizycznie wątpliwy, przynajmniej na gruncie arystotelesowskim, ale wewnętrznie trzyma się kupy i straszy przyzwoicie.
Dodatkowo duch, który zadomowił się w człowieku poprzez serce – też nie kojarzę takiego motywu, kiedyś oglądałam horror z oczami.
Ja coś jakby kiedyś słyszałam, ale zasadniczo nie jestem fanką horrorów.
jego celem jest pokazanie jakim protagonista jest (a raczej był) człowiekiem i dlaczego cała reszta się dzieje.
Mmmm, ale nie pokazałeś, jaki on był za życia, tylko że spotkała go okrutna, paskudna i niesprawiedliwa śmierć. A dalej zachowuje się jak klasyczna mała japońska dziewczynka z długimi czarnymi włosami.
Po to właśnie jest ten początek – żeby spiąć całość klamrą.
I dzięki temu tekst jest wewnętrznie spójny. Stanowi całość i nie potrzebuje wyjaśnień.
W zasadzie to nie jest nawet namiastka, raczej substytut.
Właśnie w ten sposób działa klasyczna mała japońska dziewczynka z długimi czarnymi włosami (onryō, bo ile można pisać tę frazę XD)
w tym “Serce oskarżycielem”. I choć tutaj całość ma zupełnie inny wydźwięk, to można uznać, że wspomniane opowiadanie zostało inspiracją do napisania tego szorta
Mmm, inspiracja odległa, ale co z tego? Nie musi być bliska. Drogowskaz nie ruszy w drogę za Ciebie :)
Warte uwagi, może nawet głębszej eksploracji w jakimś innym, jeszcze nie napisanym, opowiadaniu.
Oooo, będzie co czytać ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, Tarnino.
Sweet Lord, błąd na błędzie XD Bycie człowiekiem nie jest uznaniowe, na tym poprzestańmy
Niżej napisałaś:
I tak, podpadasz, narratorze. Chyba że jesteś zombie, naturalnie.
No więc jak to jest z tym uznaniowym człowieczeństwem, kiedy narrator jest duchem (duszą, świadomościa?) w nie swoim ciele?
A co to jest obiekt?
Hmmm. Tu mnie masz, bo według SJP obiektem może być rzecz abstrakcyjna, np. cecha lub pojęcie. Zastanawiam się teraz, czy myśl mozna nazwać obiektem.
Nie można trafić na ludzkiego ducha pozbawionego ciała?
A w sensie fizycznym można?
Kontrola nie może być krucha
Dlaczego? Oczywiście fizycznie nie może, ale w ramach metafory?
a jeśli nie wiesz, co to jest "semantyka", to nie mów o niej.
Znów za SJP: dział semiotyki badający związki między wyrażeniami językowymi a przedmiotami, do których się odnoszą. Możliwe, że błędnie założyłem tutaj co następuje: narrator, będący duchem w nie swoim ciele zastanawia się, czy stan, w którym się znajduje nadal podpada pod definicję “człowieka”. Rozważa tutaj frazę “jestem człowiekiem” i na ile jest ona poprawna i ma przełożenie na stan faktyczny, jako suma znaczeń “jestem” i “człowiek”. Skoro narrator próbuje określić swój stan poprzez język i sposób jego użycia w odniesieniu do siebie, to stara się skonstruować własne rozumienie tej frazy. I kiedy dochodzi do wniosku, że jego stan nie zawiera się w “jestem człowiekiem”, to usprawiedliwionym zostaje to, co robi, ponieważ wyrządzane zło nie obciąża go jako człowieka. To nie jest w jego przypadku zagwozdka z okolic semantyki?
Oczywiście ja, w odróznieniu od Ciebie, nie studiowałem filozofii i jest mozliwym, a nawet bardzo prawdopodobnym, ze plotę bzdury.
Inna sprawa, ze nawet gdybym miał Twoją wiedzę, to nie musiałbym jej przenosić na fikcyjną postać, która przeciez też nie musi wiedziec o hylemorfizmie i tym, co wykminił Arystoteles, Tomasz z Akwinu czy inny Suarez albo Ingarden.
Przepraszam, ale nie mam czasu teraz odniesć się do reszty Twojego wpisu. Postaram się zajrzeć tutaj później, a teraz znikam. Pa.
Known some call is air am
Cześć, Tarnino.
Miło Cię widzieć, Anonimie :)
No więc jak to jest z tym uznaniowym człowieczeństwem, kiedy narrator jest duchem (duszą, świadomościa?) w nie swoim ciele?
Zasadniczo sama idea bycia duszą nie w swoim ciele działa tylko w kartezjańskim lub japońskim horrorze. Niezależnie od tego, jak duży kawał ciała komuś urżnęli, pozostaje człowiekiem (tylko okaleczonym) jego dusza. A ten nawet jeszcze troszkę ciała ma. Inna rzecz, że Twój narrator wyraźnie próbuje się usprawiedliwiać, co wskazuje na to, że on wie, że jest człowiekiem i jako taki nadal podpada pod porządek moralny. Pod względem psychologii – nie mam zastrzeżeń. Horror nie musi być wiarygodny "na zimno" – musi być wiarygodny psychologicznie (czyli – nieważne, że to niemożliwe, ważne, że ludzie tak postępują).
Zastanawiam się teraz, czy myśl mozna nazwać obiektem.
Obiektem postawy (innej myśli) można. Obiekt to to, na co jest nakierowana czynność – przedmiot. Jeżeli miałeś na myśli przedmiot w sensie “materialna rzecz”, to nie pasuje.
A w sensie fizycznym można?
"Trafić" jest jednak minimalnie mniej fizyczne od "natknąć", ale to może tylko mnie się tak wydaje.
Oczywiście fizycznie nie może, ale w ramach metafory?
Nie, to się nie łączy frazeologicznie.
dział semiotyki badający związki między wyrażeniami językowymi a przedmiotami, do których się odnoszą.
Owszem. Dziedzina wiedzy, a nie "ględzenie". ^^
Możliwe, że błędnie założyłem tutaj co następuje: narrator, będący duchem w nie swoim ciele zastanawia się, czy stan, w którym się znajduje nadal podpada pod definicję “człowieka”.
Sam ten stan jest mało sensowny (niby jak dusza miałaby opanować nieswoje ciało?), ale narrator, jako się rzekło, wyraźnie próbuje usprawiedliwić "nieludzkością" swoje poczynania godne onryo.
Rozważa tutaj frazę “jestem człowiekiem” i na ile jest ona poprawna i ma przełożenie na stan faktyczny, jako suma znaczeń “jestem” i “człowiek”.
… na razie może daj sobie spokój. Znaczenia się tak nie sumują, a czy coś podpada pod predykat – to inna sprawa.
Skoro narrator próbuje określić swój stan poprzez język i sposób jego użycia w odniesieniu do siebie, to stara się skonstruować własne rozumienie tej frazy.
Doceniam Twoje starania, ale: a) ogólnie trudno coś określić nie przez język. Określanie jest językowe; b) jeśli mówimy o tym, czy coś podpada pod predykat, czyli należy do jakiegoś zbioru, to jednak bardziej metafizyka; c) kwestia jest ze styku metafizyki z etyką, ale trudno ją nazwać zagwozdką – narrator próbuje usprawiedliwić swoje działania tym, że nie należy już do porządku moralnego – nie zauważając (albo wypierając), że jak najbardziej należy, bo nadal jest bytem rozumnym i tym samym, którym był, choć, ekhm, okrojonym.
Inna sprawa, ze nawet gdybym miał Twoją wiedzę, to nie musiałbym jej przenosić na fikcyjną postać, która przeciez też nie musi wiedziec o hylemorfizmie i tym, co wykminił Arystoteles, Tomasz z Akwinu czy inny Suarez albo Ingarden.
Racja. Co nie zmienia faktu, że narrator jest rasową japońską onryo.
ETA: Tak mi się pomyślało, że te kombinacje z duszami są jak podróże w czasie – (meta)fizycznie bez sensu, ale ile fajnych fabuł można wykombinować!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tekst pozostawił mnie z mieszanymi wrażeniami. Pomysł nieoczywisty, zwięzłe ujęcie, dużo barwnych detali pozwalających wczuć się w świat przedstawiony – to wszystko na plus. Co do rozważań narratora, nie mogę wykluczyć, że byłyby prawdopodobne psychologicznie w danej sytuacji, ale zajęły stosunkowo dużo miejsca w utworze, a z perspektywy czytelnika nie wydały mi się interesujące: skoro wyraźnie pozostał agentem moralnym i podejmuje decyzje, to co to ma do rzeczy względem jego odpowiedzialności za czyny, czy nie pozostało mu wcale oryginalnego ciała, czy może 0,5%… Przy tekstach podobnie wykorzystujących wątki medyczne staram się zachowywać czujność, czy nie wpasowują się niechcący w jakieś teorie spiskowe, ale ten jest chyba zbyt jawnie oderwany od realiów, żeby mu to groziło. Przynajmniej mam taką nadzieję. Komentarz Tarniny kapitalny – szczegółowość językowa, filozoficzna, skojarzenie z tropami kultury japońskiej – nic, tylko się uczyć.
O ile wiem, znieczula się, ekhm, pacjenta w takiej sytuacji nie po to, żeby nie czuł, tylko po to, żeby się nie ruszał i nie utrudniał. Ale skonsultuj to.
Przygotowanie farmakologiczne do operacji składa się z trzech głównych części – pacjenta trzeba zwiotczyć (żeby się nie ruszał i nie utrudniał), uśpić (żeby nie przeżywał zabiegu świadomie) i znieczulić (żeby go we śnie nie bolało). Leki mogą wpływać w jakimś stopniu na wszystkie te trzy kwestie albo występować w przygotowanych mieszankach, ale są i takie środki, które wyłącznie zwiotczają. Takim dość znanym jest kurara, z syntetycznych np. suksametonium. Teoretycznie nie można zatem wykluczyć takiego przygotowania delikwenta do zabiegu, żeby zachował przytomność i czucie – oczywiście w praktyce nie zrobi tego ani laik, ani anestezjolog.
Doklikuję do Biblioteki i dziękuję za możliwość lektury!
skoro wyraźnie pozostał agentem moralnym i podejmuje decyzje, to co to ma do rzeczy względem jego odpowiedzialności za czyny, czy nie pozostało mu wcale oryginalnego ciała, czy może 0,5%…
Nic nie ma. Chodzi o to, że próbuje sobie sam (i czytelnikowi) wmówić, że ma, a to właśnie jest wiarygodne psychologicznie (ludzie nie lubią się przyznawać do złych czynów).
nic, tylko się uczyć
Bez przesady, znowu automatycznie się domagam (od fantastyki…) zgodności ze znanymi mi (uch…) zasadami świata – chociaż jednocześnie próbuję wykombinować najlepszy modus operandi dla kosmicznych piratów… (co myślisz o podstępnej zasadzce?). Muszę się pilnować, żeby tego nie robić…
Teoretycznie nie można zatem wykluczyć takiego przygotowania delikwenta do zabiegu, żeby zachował przytomność i czucie – oczywiście w praktyce nie zrobi tego ani laik, ani anestezjolog.
Mmmm, no, to skoro wszystko miało miejsce w Ameryce Południowej, a kurara mogłaby tak działać… to może.
Ponadto: cześć, Outta. Myślałam, że to Ananke XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nic nie ma. Chodzi o to, że próbuje sobie sam (i czytelnikowi) wmówić, że ma, a to właśnie jest wiarygodne psychologicznie (ludzie nie lubią się przyznawać do złych czynów).
Owszem. Mam na myśli, że te jego rozważania to w zasadzie szkielet tekstu – powracają na całej długości, tytuł, pointa – więc raczej się zgadzamy, że jeżeli ich treść nie jest wciągająca dla czytelnika, stanowi to pewien problem konstrukcyjny.
chociaż jednocześnie próbuję wykombinować najlepszy modus operandi dla kosmicznych piratów… (co myślisz o podstępnej zasadzce?).
Trochę mało informacji: czy ci piraci są, powiedzmy, bardziej jak stado wilków, czy bardziej jak gepard, jakie możliwości ma ofiara, czy ktoś może przyjść jej z pomocą, jak wygląda łączność… W każdym razie nie miałbym nic przeciwko, gdybyś chciała powrócić do tamtej bety.
Mmmm, no, to skoro wszystko miało miejsce w Ameryce Południowej, a kurara mogłaby tak działać… to może.
Ten Meksyk czy Ameryka Południowa nie wydał mi się tu kluczowy w ocenie prawdopodobieństwa. Pomijając już środki syntetyczne, choćby nasz rodzimy szczwół zawiera całkiem podobnie działający alkaloid (ale zawsze miałem wrażenie, że i tak orientujesz się w tych truciznach roślinnych lepiej ode mnie). Kwestia jest raczej taka, że jak już kogoś zwiotczasz, to porażasz też mięśnie oddechowe, więc musisz go zaintubować albo przynajmniej użyć worka samorozprężalnego, żeby się po prostu nie udusił. A celem byłoby tutaj, żeby przy pobieraniu narządów podtrzymać perfuzję najdłużej, jak się da – tak czy inaczej potrzeba specjalistycznego zespołu i sali operacyjnej, żeby cokolwiek się potem nadawało do wszczepienia – wnętrzności wycięte w garażu można co najwyżej rzucić psu jako podroby.
Nawiasem mówiąc, widzę tu inną wątpliwość w zakresie wiedzy medycznej: Toby jedzie do ośrodka mafii, żeby zapłacić za przeszczep, tamci porywają przypadkowego turystę – i magicznie ci dwaj wykazują zgodność tkankową? Realnie albo masz listę oczekujących biorców i dopasowujesz do nich kolejno pojawiających się dawców (tak to wygląda w normalnych programach transplantacji), albo dużo potencjalnych ofiar, które możesz dopasowywać do konkretnego biorcy składającego zamówienie.
Ponadto: cześć, Outta. Myślałam, że to Ananke XD
Ja w sumie obstawiałem Galicyjskiego. Miałem przelotne skojarzenie z jednym dawnym tekstem Outty, ale nawet nie na tyle, żeby wyraźnie sformułować myśl, iż może on to napisał.
Ananke nie ma czasu pisać opowiadań, cały czas żmudne poprawki do dłuższego tworu… Ja miałam skojarzenia z Supernatural. :D Czy Outta, hm, nie wiem…
albo dużo potencjalnych ofiar, które możesz dopasowywać do konkretnego biorcy składającego zamówienie.
Autodopisek po chwili namysłu: a gdyby napisać, że narrator wygrał wycieczkę do Meksyku w loterii promocyjnej dla klientów firmy przeprowadzającej badania genetyczne na zamówienie? (Wszelkie podobieństwo do realnie istniejących korporacji całkowicie przypadkowe).
No, cześć.
Może na początek wyjaśnię (oczywiście nie usprawiedliwiam się), że powyższy tekst powstał spontanicznie w godzinę. Ostatnio mam cięższy okres i żeby czymś zając myśli uznałem, że poczytam coś wesołego – padło na E. A. Poego. Bo czemu nie, co? Jak napisałem wcześniej, odświeżyłem sobie między innymi “Serce oskarżycielem”, a że niedawno z musu naczytałem się również o transplantacjach, zrodził się taki pomysł, który dodatkowo pożeniłem z informacjami zapamiętanymi z przeczytanego kiedyś reportażu o zaginięciach ludzi w Meksyku. No, to tyle w kwestii wyjaśnień.
@Tarnino
"Nadchodzi ten czas" jest żywcem wyłowione z fal telewizji.
“W telewizji mówią, w telewizji grają, jednostki nadają, miliony odbierają – chcesz czy nie chcesz zrobią ci z głowy jajo, od jutro wszyscy zamiast głowy z jajem popierdalają. “
Kaliber 44 “W telewizji mówią”
A serio, to poprawię ten fragment.
"Jest" zbędne (predykatyw nie potrzebuje przerabiania na orzeczenie imienne), nie kalkuj angielskich idiomów ("cukrowy tatusiek" po polsku nie ma sensu).
To zmienię na Donalda Trumpa… znaczy na sugar daddy. Albo w ogóle przerobię.
Dobra, ale to to ma do rzeczy? Narrator raczej nie jest małą japońską dziewczynką, która morduje wszystkich, bo ją zamordowano…
Dziewczynką nie jest, ale reszta się nawet zgadza.
Bo to w ogóle nie miejsce… a brzmi trochę, jakby to mówił Clint Eastwood…
“I ain't happy, I'm feeling glad
I got sunshine in a bag
I'm useless but not for long
The future is coming on”
Gorillaz “Clint Eastwood”
Lubię Clinta.
Właśnie w ten sposób działa klasyczna mała japońska dziewczynka z długimi czarnymi włosami (onryō, bo ile można pisać tę frazę XD)
Niech będzie, że narrator jest tą oreo, czy jak jej tam.
Twój narrator wyraźnie próbuje się usprawiedliwiać
Taki to już ten narrator – usprawiedliwia swoje osobliwe poczucie sprawiedliwości. Które oczywiście niczego ze sprawiedliwościa nie ma wspólnego, ale postanawia tego nie widzieć, robiąc wymówki.
Nie, to się nie łączy frazeologicznie.
Dobrze. Zostanie zmienione.
Doceniam Twoje starania
Doceniam Twoje docenianie.
narrator próbuje usprawiedliwić swoje działania tym, że nie należy już do porządku moralnego – nie zauważając (albo wypierając), że jak najbardziej należy, bo nadal jest bytem rozumnym i tym samym, którym był, choć, ekhm, okrojonym.
Wypierając. Dzięki za wyjaśnienia, naniosę poprawki.
Co nie zmienia faktu, że narrator jest rasową japońską onryo.
@Ślimaku
Co do rozważań narratora, nie mogę wykluczyć, że byłyby prawdopodobne psychologicznie w danej sytuacji, ale zajęły stosunkowo dużo miejsca w utworze, a z perspektywy czytelnika nie wydały mi się interesujące: skoro wyraźnie pozostał agentem moralnym i podejmuje decyzje, to co to ma do rzeczy względem jego odpowiedzialności za czyny, czy nie pozostało mu wcale oryginalnego ciała, czy może 0,5%…
Rozumiem, że nie były dla Ciebie interesujące. Tutaj nie ma o czym dyskutować – nie były, to nie były i tyle. Dla Ciebie pozostał agentem moralnym, ale dla siebie już nie, stąd te jego rozważania – mają go usprawidliwić, zagłuszyć prawdę, której sam nie chcę przed sobą przyznać. Ludzie w ogóle to nie lubią przyznawać, że się mylą – nie lubią przed innymi, ale najbardziej przed sobą. Bo jesśli sami przed sobą przyznają, że się pomylili, to ich świat i wyobrażenia o sobie zaczynają się sypać. Niestety często widzę to w swoim otoczeniu – ludzie lubią robić z siebie ofiary, bo wtedy mogą na innych zrzucać winę za to, co sami robią. Zresztą przykładów masz wokół pełno – może i jechałem naćpany i zabiłem te kobiety, ale prawo powinno zakazywać poruszania się po drogach samochodami bez najnowszych systemów bezpieczeństwa, bo wtedy one by przeżyły; może i zajumałem czapkę dziecku, ale tak naprawde chciałem dać mu lekcję życia, że kto pierwszy ten lepszy, a wylewany na mnie hejt jest niesprawiedliwy; może i zdradziłam męża, ale on się mną nie interesował, całe dnie spędzał w pracy i prędzej czy później też by mnie zdradził; może i kradłem pieniądze publiczne, ale poprzednia władza też kradła, a nie spotyka ich nic złego. Taka narracja wpisała się w naszą rzeczywistość wraz z rozwojem mediów społecznościowych, gdzie kreuje się własną rzeczywistośc na własne potrzeby, a reszta? Jaka reszta? J*bać resztę.
Przy tekstach podobnie wykorzystujących wątki medyczne staram się zachowywać czujność, czy nie wpasowują się niechcący w jakieś teorie spiskowe, ale ten jest chyba zbyt jawnie oderwany od realiów, żeby mu to groziło. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Chyba nie do końca rozumiem Twoje obawy, Ślimaku. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Mozna nawet mnie uznać za zagorzałego przeciwnika tychże, a jeśli już jakąś wykorzystuję, to po to by ją obśmiać.
Komentarz Tarniny kapitalny – szczegółowość językowa, filozoficzna, skojarzenie z tropami kultury japońskiej – nic, tylko się uczyć.
Zgoda.
Kwestia jest raczej taka, że jak już kogoś zwiotczasz, to porażasz też mięśnie oddechowe, więc musisz go zaintubować albo przynajmniej użyć worka samorozprężalnego, żeby się po prostu nie udusił. A celem byłoby tutaj, żeby przy pobieraniu narządów podtrzymać perfuzję najdłużej, jak się da – tak czy inaczej potrzeba specjalistycznego zespołu i sali operacyjnej, żeby cokolwiek się potem nadawało do wszczepienia – wnętrzności wycięte w garażu można co najwyżej rzucić psu jako podroby.
Myślę, że kartele moga mieć dostęp do specjalistycznego sprzętu i zespołu, który to ogarnie. Żeby było wiarygodniej naniose odpowiednie poprawki w tekście.
Nawiasem mówiąc, widzę tu inną wątpliwość w zakresie wiedzy medycznej: Toby jedzie do ośrodka mafii, żeby zapłacić za przeszczep, tamci porywają przypadkowego turystę – i magicznie ci dwaj wykazują zgodność tkankową? Realnie albo masz listę oczekujących biorców i dopasowujesz do nich kolejno pojawiających się dawców (tak to wygląda w normalnych programach transplantacji), albo dużo potencjalnych ofiar, które możesz dopasowywać do konkretnego dawcy.
Toby nigdzie nie pojechał. Jego ojciec poprzez znajomości mógł coś takiego załatwić. Wyszedłem z założenia, że taki zajmujący się handlem organami kartel może mieć jakąś ludzką farmę, w której trzyma więźniów i kiedy wpada zlecenie wybiera odpowiedniego, kroi go, a zamówiony narząd dosracza klientowi. Nie uważam, żeby to było jakoś wielce nieprawdopodobne.
Dziękuję Wam, Tarnino i Ślimaku, za pochylenie się nad tekstem, za cenne uwagi i podzielenie się opiniami.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Dziękuję za obszerną i zajmującą odpowiedź, Sewerze!
a że niedawno z musu naczytałem się również o transplantacjach
To nie brzmi najlepiej. Mam nadzieję, że “mus” wynikał z czegoś niewinnego, ale na wszelki wypadek życzę dużo zdrowia Tobie i rodzinie!
Chyba nie do końca rozumiem Twoje obawy, Ślimaku. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Można nawet mnie uznać za zagorzałego przeciwnika tychże, a jeśli już jakąś wykorzystuję, to po to by ją obśmiać.
Przepraszam: nie mam wątpliwości co do Twoich intencji, pisałem tylko, że zawsze przy takich tekstach jestem czujny, czy nie mogą niechcący wpisać się w szkodliwe przekonania i posłużyć komuś do propagandy spiskowej. Pewnie widziałeś, jakie bzdury wypisują w komentarzach pod dowolnym tekstem o transplantacji na portalach informacyjnych.
Wyszedłem z założenia, że taki zajmujący się handlem organami kartel może mieć jakąś ludzką farmę, w której trzyma więźniów i kiedy wpada zlecenie wybiera odpowiedniego, kroi go, a zamówiony narząd dostarcza klientowi. Nie uważam, żeby to było jakoś wielce nieprawdopodobne.
Jasne, obawiam się, że takie rzeczy się zdarzają – ale tak, jak to opisałeś, narrator nie był ofiarą handlu ludźmi przetrzymywaną i pracującą na farmie, z której od czasu do czasu wybierają kogoś na narządy, lecz przypadkowo porwanym i od razu zamordowanym turystą. (Ewentualnie nie wiem, czy zauważyłeś mój komentarz z 17:21, tuż nad Twoim).
Toby nigdzie nie pojechał.
Po pobraniu narządu nie można długo czekać z wszczepieniem. Najlepiej robić jedno i drugie w tym samym ośrodku; czasami przewozi się organ pogotowiem lotniczym, ale też nie jestem pewien, na jak duże odległości (jeżeli kartel w ogóle miałby taką możliwość).
Myślę, że kartele mogą mieć dostęp do specjalistycznego sprzętu i zespołu, który to ogarnie.
Też tego nie wykluczam – tu konkretnie rozmawiałem z Tarniną o kwestii znieczulenia.
Pozdrawiam serdecznie,
Ś.
więc raczej się zgadzamy, że jeżeli ich treść nie jest wciągająca dla czytelnika, stanowi to pewien problem konstrukcyjny
Hmmm, może nie tyle konstrukcyjny, ile w docieraniu do czytelnika?
czy ci piraci są, powiedzmy, bardziej jak stado wilków, czy bardziej jak gepard, jakie możliwości ma ofiara, czy ktoś może przyjść jej z pomocą, jak wygląda łączność…
Jeszcze myślę… :)
choćby nasz rodzimy szczwół zawiera całkiem podobnie działający alkaloid
O, tego na przykład nie wiedziałam, a przynajmniej nie pamiętałam. A cykutę powinnam pamiętać, ech…
jak już kogoś zwiotczasz, to porażasz też mięśnie oddechowe, więc musisz go zaintubować albo przynajmniej użyć worka samorozprężalnego, żeby się po prostu nie udusił
No, tak. Racja. Istnieją powody, dla których od Akademii Medycznej trzymałam się z daleka :)
magicznie ci dwaj wykazują zgodność tkankową?
Słuszna uwaga. I realizm coraz bardziej się rozpływa…
Ananke nie ma czasu pisać opowiadań, cały czas żmudne poprawki do dłuższego tworu…
Czego chcemy? Wehikułu czasu! :)
gdyby napisać, że narrator wygrał wycieczkę do Meksyku w loterii promocyjnej dla klientów firmy przeprowadzającej badania genetyczne na zamówienie?
Cute.
powyższy tekst powstał spontanicznie w godzinę
… nie lubię Cię :P
chcesz czy nie chcesz zrobią ci z głowy jajo
Czysta prawda, a czasami powstają nawet zbuki, sądząc po naszym otoczeniu…
Dziewczynką nie jest, ale reszta się nawet zgadza.
https://en.wikipedia.org/wiki/Onry%C5%8D bywały duchami facetów, więc nie szkodzi, że nie jest dziewczynką.
Lubię Clinta.
Kto nie lubi? XD
Które oczywiście niczego ze sprawiedliwościa nie ma wspólnego, ale postanawia tego nie widzieć, robiąc wymówki.
O, to, to.
dla siebie już nie, stąd te jego rozważania – mają go usprawidliwić, zagłuszyć prawdę, której sam nie chcę przed sobą przyznać
Tylko, gdyby sprawcą moralnym nie był, to by usprawiedliwienia nie potrzebował. Tak źle i tak niedobrze, jak mawiała prababunia.
Taka narracja wpisała się w naszą rzeczywistość wraz z rozwojem mediów społecznościowych,
Nie, tak już było wcześniej. Tylko nie było widać.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Udany short, tylko dużo różnych dygresji. Ale rozumiem, że to miał być tekst raczej filozoficzny niż oparty o akcję.
Pozdrawiam
Ja w sumie obstawiałem Galicyjskiego.
Hm…
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
@Ślimaku
Mam nadzieję, że “mus” wynikał z czegoś niewinnego, ale na wszelki wypadek życzę dużo zdrowia Tobie i rodzinie!
Niestety, niczego niewinnego nie było w tym musie. Ale może obędzie się bez tej ewentualności, bo nic jeszcze nie jest przesądzone. Dzieki za życzenia.
jestem czujny, czy nie mogą niechcący wpisać się w szkodliwe przekonania i posłużyć komuś do propagandy spiskowej.
A, to OK, rozumiem. Nie potrzeba nam więcej szurów i antyszczepionkowców.
(Ewentualnie nie wiem, czy zauważyłeś mój komentarz z 17:21, tuż nad Twoim).
Nie zauważyłem. Ale teraz widze i musze przyznać, że to dobry pomysł, bo zdaje się, że tego typu rzeczy się w naszej smutnej rzeczywistości zdarzały.
Po pobraniu narządu nie można długo czekać z wszczepieniem. Najlepiej robić jedno i drugie w tym samym ośrodku; czasami przewozi się organ pogotowiem lotniczym, ale też nie jestem pewien, na jak duże odległości (jeżeli kartel w ogóle miałby taką możliwość).
Uhum, jasne, jakoś nie pomyślałem o terminie przydatności. Zostawmy to jednak w domyśle, bo w tekście bezpośrednio nic na ten temat nie ma.
@Tarnino
… nie lubię Cię :P
Oj tam, przecież widać, że ta godzina pozwoliła na to niedopracowane coś jedynie.
Nie, tak już było wcześniej. Tylko nie było widać.
Nie wykluczam. Choć wydaje mi się, że ten rodzaj postrzegania siebie nabiera jednak pewnego rozpędu. To jak z orzeczeniami o niepełnosprawności – teraz co drugiemu dzieciakowi rodzice coś takiego ogarniają, choć nie ma ku temu podstaw. Wiem, co mówię, bo i takich rodziców znam, kiedy sam mam syna z MPD drugiego poziomu.
Known some call is air am
Ale może obędzie się bez tej ewentualności, bo nic jeszcze nie jest przesądzone.
Oj tam, przecież widać, że ta godzina pozwoliła na to niedopracowane coś jedynie.
Ale przynajmniej coś jest… Eeech :)
To jak z orzeczeniami o niepełnosprawności – teraz co drugiemu dzieciakowi rodzice coś takiego ogarniają, choć nie ma ku temu podstaw.
Hmmm, racja. Gdzieś (Haidt?) coś czytałam o rozpowszechnianiu się chorób przez zarażenie memiczne – a media społecznościowe są dla niego świetnym kanałem.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Autorem Outta? Brawa!
Pecunia non olet
Dobry tekst.
Końcówka go robi – wszystko się porządnie wyjaśnia, klocki wskakują na swoje miejsca. Zostają refleksje nad tym, kto tu jest dobry, a kto zły.
Outta, powodzenia.
Babska logika rządzi!
Outto, toż to horror. Przeczytałem, ale tylko napiszę, że dobry, bo ciarki chodziły po plecach. Nie lubię horrorów. :)
Hej.
@Tarnina
Ale przynajmniej coś jest… Eeech :)
To coś zostało nieco przerobione, uwzględniając część (dużą) Twoich oraz Ślimaka sugestii.
@bruce
Ano, to ja, na szybko i po łebkach, ale ja.
@Finkla
Dzięki za lekturę i komcia. Kto tu jest dobry, a kto zły? Jakoś tak mi ostatnio wychodzi w opowiadaniach, że postaci dobrych nie ma. Dzięki za życzenia, przydadzą się.
@Koala
Horror? Skoro tak mówisz i Tarnina też, to tak tekst otaguje. Mnie ostatnio bardziej straszy rzeczywistośc, której doświadczam, fikcja coraz mniej i mniej. Dzięki za lekturę i pozostawienie po sobie śladu.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ano, to ja, na szybko i po łebkach, ale ja.
Opowiadanie do mnie ciągle wraca, pozostaje w pamięci, a w takim wypadku nie pozostało mi nic innego, jak edytować komentarz i kliknąć drugi raz. :)
Powodzenia. :)
Pecunia non olet
Hej!
Opowiadanie bardzo mi się spodobało, przypadło idealnie w mój gust i styl, jaki lubię. Nie uważam, że początek jest przegadany, że za dużo w tekście filozofii, psychologii i przemyśleń. Musimy zwrócić uwagę, że nie każdy bohater każdego opowiadania i każdej powieści – jest taki sam. Nie każdy narrator (nawet spod pióra tego samego autora) – jest taki sam. Więc w jednym opowiadaniu, narracja będzie krótsza, zwięzła (bo taki jest charakter kreowanej przez autora postaci), a w innym będzie dłuższa, bardziej filozoficzna. Dla mnie to logiczne i sam często tym manipuluję. I osobiście, lubię ten drugi wariant. Mnie się nie spieszy, kiedy czytam. Chyba że tekst jest autentycznie przegadany, ale twój nie jest. Wszystko jest na miejscu, bo gdyby wyciąć “niepotrzebne fragmenty” mógłbyś, równie dobrze napisać: “Obudził się, wstał, zastrzelił ojca, zastrzelił siebie. KONIEC” :P
Widzisz mój błąd w użyciu słowa “autentycznie”? Posłużyło jako wzmocnienie, które na pewno odebrałeś prawidłowo. Tylko teraz gdy zwróciłem na nie uwagę, zaczynasz się zastanawiać :P
Osobiście uważam, że dzisiejsi pisarze siedzą zbyt blisko słowników i “błędy” takie jak “dziura nie imponowała rozmiarem” – ja za błąd nie uważam i sam z chęcią świadomie ich użyję w swojej prozie (a co! Do odważnych świat należy), nie raz i nie dwa. Wiesz dlaczego? Bo język jest elastyczny. Czasem nawet bardzo. Monkey see, monkey do! Monkey hear, monkey say! Lubię łamać zasady. Taki ze mnie literacki bad bwoi!
Metafory, takie jak ta: – “Paliwo zasilające nienawiść, drwa wspomnień podtrzymujące płomień determinacji” – jest bardzo ładna :) Nie wszystko należy traktować dosłownie, prawda? Chyba że piszemy poradnik jak wymienić olej silnikowy, a nie bawimy się prozą i filozofią. Więcej takich! Więcej! :) Ja je wprost uwielbiam! Język jest elastyczny :) Ponownie: nie wiem, kim w przeszłości był narrator opowiadania, tudzież główny bohater – ale zakładam, że nie filologiem. No, chyba że był – wtedy należy jednak usiąść na słowniku :P
Osobiście mieszkam w Anglii. Większość moich historii dzieje się zatem właśnie tutaj. Jeśli mój bohater jest Brytyjczykiem i rozmawia z innym Brytyjczykiem – mimo to, że JA, AUTOR zapisuję ów rozmowę po polsku – to mam zamiar używać anglicyzmów składniowych. Taki szyk zdań wydaje mi się jak najbardziej na miejscu.
Podsumowując. Przyjemnie czytało się tekst tak bliski własnemu stylowi.
Dobre słownictwo, trafne metafory, odpowiedni ładunek emocjonalny i haczyk na samym początku, dzięki któremu z chęcią czytałem dalej.
Generalnie, dla mnie bomba :) Wiesz co? Miałem nawet ciarki.
Pozdrawiam ciepło!
With great power comes great books.
Nie każdy narrator (nawet spod pióra tego samego autora) – jest taki sam. Więc w jednym opowiadaniu, narracja będzie krótsza, zwięzła (bo taki jest charakter kreowanej przez autora postaci), a w innym będzie dłuższa, bardziej filozoficzna.
Język jest elastyczny :)
Ale bez przesady :P
Jeśli mój bohater jest Brytyjczykiem i rozmawia z innym Brytyjczykiem – mimo to, że JA, AUTOR zapisuję ów rozmowę po polsku – to mam zamiar używać anglicyzmów składniowych. Taki szyk zdań wydaje mi się jak najbardziej na miejscu.
A to akurat błąd. Mamy w tłumaczeniu dwie szkoły, zasadniczo: egzotyzacji (Frodo przygotował na five o’clock digestives i custard) i domestykacji (Na podwieczorek Frodo przygotował budyń i herbatniki). Nie mamy szkoły kalkowania konstrukcji obcego języka, ponieważ, delikatnie rzecz ujmując, utrudniałoby to lekturę… no, trochę tu zełgałam. Tłumacze Biblii tak postępowali, niektórzy postępują nadal. Wzbogaciło to języki europejskie o wiele ciekawych idiomów, ale zubożyło rozumienie tego, co się w Biblii faktycznie dzieje – tu: https://www.youtube.com/@Marcin.Majewski/videos znajdziesz różne rzeczy z biblistyki, nie tylko o przekładzie – okazuje się, że tłumacze np. nie rozumieli wielu idiomów i przekładali je dosłownie (nie jest to jeszcze to dno, które osiągnął tłumacz podręcznika Fesera o tomizmie, wyjaśniający, że w tym miejscu w oryginale był taki a taki idiom, ani to dno i metr mułu, pod którym utonęli “Myśliciele nowej lewicy”, ponieważ tłumacze Biblii podchodzili do tekstu z szacunkiem, czasami myląc szacunek ze złym warsztatem translatorskim, ale sądząc z opinii eksperta – bywało blisko).
Tak czy inaczej – jeśli tekst jest po polsku, to powinien być po polsku. Z polskimi idiomami i polskim szykiem zdań. Bo inaczej to nie ma sensu.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dzięki za informację o tych dwóch szkołach, z chęcią o tym poczytam. Materiał pana Majewskiego trochę mnie zaskoczył. Nigdy nie słyszałem o tezie błędnych interpretacji biblii. Dobrze wiedzieć, to też sobie obadam.
Oczywiście mówimy tutaj o skrajnych przypadkach tłumaczenia idiomów a prostym szykiem zdania.
Gdyby autor napisał: “nie mam szans takim stać się”, albo: “takim stać się, szans nie mam” – to wtedy powiedziałbym – to nie ma sensu xD Pisz po polsku! :D
Ale: “Nie mam szans, by się takim stać” – brzmi w mojej głowie bardzo dobrze. Jakoś wręcz “podniośle” względem do sytuacji, w której bohater się znajduje. Może to być kwestia wyczucia w nadawaniu tonu, dla poszczególnych postaci. Innymi słowy: Toby powiedział to właśnie w ten sposób – bo miał nieźle nasrane w bani, z tego, co widzę, ale Tomek (który nie jest ojcobójcą) może powiedziałby to inaczej.
Nie wiem, czy to kwestia mojego spaczonego Anglicyzmem słownika, czy to indywidualna pieczątka autora. Styl. Ja piszę podobnie, dlatego troszeczkę bronię tego zdania.
Tak czy inaczej, fajnie było o tym podyskutować. Każda wymiana opinii jest budująca i jeju, aż się boję jak kiedyś zobaczysz któryś z moich tekstów napisanych w uk haha Pozdrawiam!
With great power comes great books.
No nieee… Tarnina i co mi zrobiłaś
Właśnie wcielam się w 77-letniego Brytyjczyka, piszącego pamiętnik.
– Wtedy jeszcze byłem “uśpiony”.
czy
– Wtedy byłem jeszcze “uśpiony”
Czuję się zepsuty hahah
With great power comes great books.
Nigdy nie słyszałem o tezie błędnych interpretacji biblii.
Mmmm, dwa tysiące lat hermeneutyki – to nie spacerek po parku XD A serio, Biblia jest pismem natchnionym, tak – ale pisanym przez ludzi. Sama się na tym nie znam, ale warto posłuchać :)
Gdyby autor napisał: “nie mam szans takim stać się”, albo: “takim stać się, szans nie mam” – to wtedy powiedziałbym – to nie ma sensu xD Pisz po polsku! :D
Wyjątek: Yoda :D
“Nie mam szans, by się takim stać” – brzmi w mojej głowie bardzo dobrze.
Szyk akurat jest tutaj w porządku, tylko “by” niepotrzebne.
Jakoś wręcz “podniośle” względem do sytuacji, w której bohater się znajduje.
Tak, ale właśnie ta podniosłość niekoniecznie musi być odpowiednia. Nie wiem, może o nią chodziło – ale chyba jednak nie.
Może to być kwestia wyczucia w nadawaniu tonu, dla poszczególnych postaci.
Prawdopodobnie!
Toby powiedział to właśnie w ten sposób – bo miał nieźle nasrane w bani, z tego, co widzę, ale Tomek (który nie jest ojcobójcą) może powiedziałby to inaczej.
Hmmmmm…
aż się boję jak kiedyś zobaczysz któryś z moich tekstów napisanych w uk
– Wtedy jeszcze byłem “uśpiony”.
czy
– Wtedy byłem jeszcze “uśpiony”
To zależy XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
O organach, które przekazują osobowość dawcy po przeszczepie, już kiedyś słyszałem (choć nie pamięta, czy to była proza, czy paranormalna historia z naszego świata). Pomysł na szort dobry. Początek nieco wytrącił mnie z równowagi, ale szybko wszystko wróciło na właściwe tory.
Muszę wyznać, Outto, że szort bardzo przypadł mi do gustu, choć nie ukrywam, że i poraził.
Tam nie ma anastezjologów… → Tam nie ma anestezjologów…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cholernie dobry tekst.
Pozdrawiam
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
Na początku pochłonęło mnie zgadywanie, z kim mam do czynienia. Skoro nie człowiek, to co? Najpierw obstawiłam zombie, a potem ducha, który opętał chłopca.
“To śmieszne i żałosne zarazem, jak kobiety próbują zachować pozory młodości. Poddają się dziesiątkom zabiegów, po których wyglądają jak nieudolnie wykonane figury woskowe. Nic a nic młodziej. Karykatury od madame Tussaud, odwrócone dzieła Geppettów z prywatnych klinik chirurgii plastycznej” – trochę wybiło mnie to z klimatu opowiadania. Nie byłam pewna, czy to pogląd bohatera, czy może samego autora. Zastanawia mnie też, czy w chwili takiego napięcia, tuż przed dokonaniem długo wyczekiwanej zemsty pasuje taka refleksja. Bohater nie widział tej kobiety po raz pierwszy, znał ja bardzo dobrze. Może wystarczyłby bardziej gorzki, prosty komentarz – że żadna kolejna dawka botoksu już jej nie pomoże. Przyszło mi też do głowy, że karykaturalny wygląd bohaterki można było pokazać poprzez mimikę, a raczej jej brak. Tylko oczy zdradzały przerażenie, bo reszta twarzy naciągnięta i wypełniona wyglądała jak maska.
”drwa wspomnień podtrzymujące płomień determinacji” – ładne, podoba mi się.
“– Twój pech, że trafiło na mnie. Nasz wspólny pech, że z jakiegoś powodu nie umarłem, jak powinienem, a zamiast tego zadomowiłem się wraz z przeszczepem w twoim synu.” – na tym moja wyobraźnia miała niezłą pożywkę. Można powiedzieć, że dorobiłam sobie w głowie całą masę scen, których w opowiadaniu nie ma. Bohater, który odzyskuje świadomość w obcym ciele, nad którym nie ma kontroli. Jego całe życie z tą rodziną. Obserwowanie ich dzień po dniu. Próby przejęcia kontroli. Myślę, że te odczucia będą mi towarzyszyć jeszcze przez długi czas. W mojej skali opowiadanie, o którym chcę rozmyślać, to bardzo dobre opowiadanie.
Dziękuję, Outta Sewer, za ten tekst, była to ciekawa lektura. Cieszę się, że go napisałeś i że mogłam go przeczytać.
Była zemsta, człowieczeństwo, cena życia i to wszystko w tak krótkiej formie.
Powiedzieć, że dobrze się bawiłem byłoby niepoprawnie, ale wywołałeś emocje i na pewno tekst zapamiętam.
Świetna robota.