- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Wartość niepomijalna

Wartość niepomijalna

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Wartość niepomijalna

Nie jestem złym człowiekiem.

Nigdy nie byłem.

A teraz? To, co zamierzam zrobić jest złe. Ale czy obciąży mnie, jako człowieka, kiedy nie mam pewności, czy można mnie jeszcze za takowego uznać?

Czym jest człowiek? Jeśli przyjąć, że istotą żywą, jednością ducha i ciała, to jestem poza tą definicją.

Czy trup, ciało pozbawione ducha, to nadal człowiek? Ludzkie zwłoki… Zdehumanizowany obiekt, niegdyś żywy, gdzie tylko przymiotnik świadczy o jego przeszłym człowieczeństwie.

Co w takim razie z duchem pozbawionym ciała? To chyba problem czysto akademicki, bo przecież duchy jako osobne byty nie istnieją, są domeną fantazji, literatury i filmu. No i wierzeń religijnych. Ludzki duch nawet nie jest obiektem, tylko… Czym?

Można, na przykład, znaleźć w lesie ludzkie zwłoki, pozbawione ducha. Kiedyś na spacerze w górach znalazłem wisielca, trochę traumatyczne przeżycie. No, ale wracając do tematu – przecież nie da się natknąć na ludzkiego ducha, pozbawionego ciała.

To fantastyka.

Wypadałoby jednak przyjąć jakieś założenie, co do własnego stanu. Żeby w jałowych dywagacjach i semantyce nie rozpłynęła się podstawa, która usprawiedliwi to, co zamierzam zrobić. Żeby nie zostać zepchniętym na drugi plan, tracąc kruchą kontrolę nad tym ciałem.

Wróćmy więc do początku i zacznijmy od nowa:

Nigdy nie byłem złym człowiekiem i nie mam szans, by się takim stać, niezależnie od tego, co zrobię. Bo człowiekiem już nie jestem.

Tak. Teraz jest dobrze. Myśli na właściwych torach.

Matka i ojciec chłopaka powoli odzyskują przytomność. On wie, zdaje sobie sprawę, że nadchodzi ten czas, więc napiera coraz mocniej. Rzuca się, krzyczy, zagłusza mnie i próbuje odzyskać tę połowę siebie, która zrobi z niego na powrót człowieka.

Spokojnie, Toby. Już niedługo.

Spycham go głębiej, żeby nie przeszkadzał.

Matka otwiera oczy, ojciec jęczy, ale jeszcze się nie budzi. Poczekam.

Z trudem podnoszę ciało z fotela. Tak ciężko nim poruszać. Jeszcze ciężej, kiedy chłopak przeszkadza tym swoim skowytem, pełnymi furii szarżami, uderzeniami jaźni w jaźń.

Pistolet ciąży w jego/mojej zdrętwiałej ręce, nogi ledwo się unoszą, szuram bosymi stopami po miękkim dywanie.

Staję nad nią, nad jego matką. Ma łzy w nierozumiejących, przerażonych oczach. Próbuje coś powiedzieć, ale knebel w ustach pozwala jej tylko na przytłumiony, nie znaczący nic bełkot. Szarpie się, ale sznury, którymi przywiązałem jej ręce i nogi do ramy łóżka są mocne. 

Chłopak to widzi, wzmaga wysiłki, lecz na próżno. Wiem jak utrzymać się na powierzchni.

Ojciec nadal nie otwiera oczu.

Czekałem prawie dwa lata, więc mogę poczekać jeszcze chwilę.

 

***

 

Zgrabiałą ręką wyciągam knebel z ust matki.

– Toby… – Kobieta zanosi się kaszlem, z oczu spływają jej łzy. – Co się dzieje? Czemu to robisz? Kochanie…

Gwałtownym ruchem pochylam oporne ciało i przysuwam twarz do jej twarzy. 

– Nie jestem twoim kochaniem – wypowiadam z trudem kilka słów. – Kiedyś byłem czyimś, a potem zachciało mi się wycieczki do Meksyku.

– O czym ty mó…

Nie rozumie, a ja nie pozwalam jej dokończyć pytania, na powrót wpychając knebel pomiędzy spierzchnięte, napompowane botoksem wargi. Niejeden raz chirurg traktował ją skalpelem. Podniesione kości policzkowe, naciągnięta skóra, wygładzone zmarszczki. Jest po pięćdziesiątce i na tyle wygląda. To śmieszne i żałosne zarazem, jak kobiety próbują zachować pozory młodości. Poddają się dziesiątkom zabiegów, po których ostatecznie wyglądają jak nieudolnie wykonane figury woskowe kobiet w ich rzeczywistym wieku. Nic a nic młodziej. Karykatury od madame Tussaud, odwrócone dzieła Geppettów z prywatnych klinik chirurgii plastycznej.

– Umrzesz szybko i bezboleśnie – obiecuję. – Inaczej niż ja.

Mówię do niej, ale spoglądam w pełne strachu oczy jej męża. Myślę, że on ją kocha, co w sumie jakoś mi imponuje. Ma forsy jak lodu, ogromną posiadłość, drogie samochody, helikopter na lądowisku w ogrodzie o wielkości nowojorskiego Central Parku. Zazwyczaj goście jego pokroju wymieniają kobiety, jak rękawiczki. Stać ich na to, a na świecie pełno jest poszukiwaczek złota, polujących na cukrowych tatusków. Ale on najwyraźniej jest wyjątkiem. Możliwe, że nie jest nawet złym człowiekiem. Tylko co z tego? 

Unoszę dłoń z pistoletem, waham się. Przypominam sobie swoje życie. Paliwo zasilające nienawiść, drwa wspomnień podtrzymujące płomień determinacji. Wreszcie zginam wskazujący palec.

Huk wystrzału jest cichszy niż się spodziewałem.

Dziura pomiędzy starannie wydepilowanymi brwiami też nie imponuje rozmiarem. Jest zaskakująco niewiele krwi. Chyba naoglądałem się zbyt wielu filmów i miałem dotąd mylne, holywoodzkie wyobrażenie o postrzale w głowę. Tarantino nie byłby zadowolony.

Po sypialni rozchodzi się zapach prochu i rozgrzanej stali.

Ojciec wpada w szał – miota się tak, że całe łóżko trzeszczy, ale więzy trzymają mocno. Toby zachowuje się podobnie, wewnątrz rzuca się na mnie raz za razem, próbuje wypłynąć na powierzchnię. Muszę się mocno skupić, by utrzymać kontrolę.

Stoję kilka minut przy łóżku, nad trupem matki.

Z perspektywy ojca wygląda to pewnie jak atak narkolepsji czy czegoś podobnego. Na zewnątrz nie widać walki, którą toczę w środku.

Walki, którą wygrywam.

 

***

 

Był taki moment, w którym myślałem, że będę mógł tak żyć. To znaczy: w tym ciele.

Miałem fantazję, w której wdeptuję chłopaka tak głęboko, że nie może wrócić i już zawsze trzymam kontrolę. Ale jak to z fantazjami bywa, to były mrzonki. Zaklinanie rzeczywistości, myślenie życzeniowe.

– Toby nie mógł czekać, jak inni, co? – Stoję nad ojcem. Już się nie rzuca. Tylko płacze. – Miałeś pieniądze i kontakty, żeby go uratować poza systemem, więc skorzystałeś z tej możliwości.

Siadam obok niego, na łóżku.

– Musisz wiedzieć, że w sumie to rozumiem. Na twoim miejscu pewnie zrobiłbym dla swojego dziecka to samo. Tylko… Coś się tu pochrzaniło, jakiś error rzeczywistości, sam nie wiem co i dlaczego.

Muszę mu to powiedzieć, inaczej mój akt zemsty nie będzie miał sensu. A może od początku go nie ma i nigdy nie miał, a to co robię jest zbędne? Pewnie tak jest. Przyznaję, że tak jest. Tylko ponownie: co z tego?

– Obaj mieliśmy pecha – kontynuuję monolog. – Pojechałem na wycieczkę, znalazłem się w nieodpowiednim miejscu. Kartel, mafia, gangsterzy czy jak ich tam nazwać, złapali, pobili, związali. Potem nafaszerowali narkotykami, położyli na stole w jakiejś obskurnej parodii sali operacyjnej i wzięli wszystko, co dało się sprzedać. Myślisz, że kiedy wycinali mi organy niczego nie czułem? Tam nie ma anastezjologów, to zbędny wydatek.

Wzdycham i wstaję, kręci mi się w jego/mojej/naszej głowie.

– Gdyby nie ty, moje serce pewnie kupiłby ktoś inny. Twój pech, że trafiło na mnie. Nasz wspólny pech, że z jakiegoś powodu nie umarłem, jak powinienem, a zamiast tego zadomowiłem się w twoim synu wraz z przeszczepem. – Unoszę pistolet. To jego broń. Trzymał ją w szufladzie biurka w swoim gabinecie. – Wiesz, że on nas słucha? Cały czas próbuje mnie zepchnąć. Tak się nie da żyć. Ciało to nie miejsce dla dwóch.

Ujmuję pistolet oburącz i odwracam go lufą ku sobie. A w zasadzie ku Toby’emu. 

– To nie ty zabijasz dla organów. Ale przez takich jak ty ten proceder istnieje i się opłaca. Chciałeś uratować syna. Myślałeś, że dzięki pieniądzom wolno ci więcej niż innym. I teraz zapłacisz utratą tych, których kochasz. Taki mój ersatz sprawiedliwości, jedyny, na który mogę sobie pozwolić. Sam zdecydujesz, czy będziesz umiał z tym żyć.

Po raz drugi tej nocy pociągam za spust. 

Boli, ale nie tak bardzo jak tam, wtedy, na brudnym stole operacyjnym.

Upadam.

Na te kilka ostatnich, płytkich oddechów zwracam Toby’emu człowieczeństwo.

Zabawne. Tak długo czekałem na ten moment, tyle rzeczy rozważyłem, a nie dostrzegłem oczywistego, które widzę dopiero teraz. Przypominam sobie moje rozważania o istocie człowieczeństwa, o jedności ciała i umysłu. Myślałem, że nie jestem człowiekiem, bo nie mam już własnego ciała, ale nie miałem racji. Przecież kawałek prawdziwego mnie się ostał, Toby nie był w stu procentach oryginalnym sobą.

Ile ważyłem?

Ile waży serce?

Trzysta pięćdziesiąt gram w siedemdziesięciokilogramowym ciele.

Nie jestem złym człowiekiem.

Nigdy nie byłem. 

A teraz?

Umieram, będąc w połowie procenta.

Koniec

Komentarze

Cześć.

Mocny tekst i ciężki w obiorze.

Dobry szort – gratulacje.

Klikam.

rr

Cześć.

Anonim pięknie dziękuje za miłe słowa oraz klika i pozdrawia!

Nowa Fantastyka