
Po 12 latach w przerwie od jakiegokolwiek pisania, wpadłem na pomysł na takie krótkie opowiadanie jako “rozgrzewkę”. Fajnie jeśli komuś by przypadło do gustu ;)
Po 12 latach w przerwie od jakiegokolwiek pisania, wpadłem na pomysł na takie krótkie opowiadanie jako “rozgrzewkę”. Fajnie jeśli komuś by przypadło do gustu ;)
Afganistan
1990 rok
Gdzieś między niebem, a ziemią istniała dolina otoczona z dwóch stron stromymi górami. Panował tam spokój, a gdy kraj był najeżdżany, burza wojny zawsze ją omijała. Ciepłe światło słońca żyło w harmonii z chłodem cienia gór. Zielona roślinność łączyła się z żółtym piaskiem i ciemną skałą, dając jej mieszkańcom ich skromny raj.
W tej dolinie mieszkał chłopiec wraz ze swoją rodziną. Ojciec, matka, dwie piękne siostry i dwóch silnych braci tworzyli dla chłopca jego własny świat. On, jako najmłodszy z rodzeństwa, często był niefrasobliwy, ciekawy tego, co leży za górami, kilka razy próbował się nawet wykraść. Za każdym razem jego rodzeństwo powstrzymywało go i upominało, aby tam nie wychodził, przestrzegało przed gniewem ojca, gdyby ten się o tym dowiedział, ale chłopiec, ilekroć był powstrzymywany, tym silniej jego ciekawość pchała go, aby wyjrzał poza dolinę.
Dni mijały chłopcu na pomocy w obowiązkach domowych, nauce Koranu, szacunku do rodziców i Boga oraz psoceniu swojemu rodzeństwu. Dzień zamieniał się w noc, noc w dzień, dzień w tydzień, tydzień w miesiąc, jednak zew zza gór wzywał chłopca coraz silniej, kiedy spał, echo szeptało mu do ucha obietnice wiedzy. „Wszystko, co wystarczy zrobić, to wyjrzeć i zobaczyć” – mówiło.
Chłopiec postanowił zwierzyć się swojemu ojcu. Był to człek stary, ale pełen siły i wigoru, jak i wiedzy zdobytej podczas wielu, wielu lat swojego żywota. Gdy chłopak zaczął mówić, twarz ojca, z zaciekawienia, zmieniła się w zaniepokojenie, następnie gniew. Gdy chłopiec mówił, ojciec go nie rozumiał, choć porozumiewali się w tym samym języku, gdy ojciec krzyczał, z kolei chłopak tego nie rozumiał.
Gdy otrzymał baty i łzy bólu napłynęły mu do oczu, ogarnęła go wściekłość, odepchnął ojca, a ten, nieprzygotowany na to, wywrócił się, głową uderzył się w kamienną posadzkę. Zdziwienie, strach… zachwyt pojawiły się na twarzy głowy rodziny. Gdy czerwona plama rozlewała się na podłodze, młodzieniec zobaczył w niej swoje zniekształcone oblicze, jego twarz falowała, zmieniała kształty, aż zobaczył w niej twarz swojego ojca.
Głos powiedział: „Odchodzę w Jego objęcia, jednak ty bądź silny i trwaj, walcz o swoje, czcij Go, nie bluźnij, a kiedyś, pod koniec twojej drogi, spotkamy się ponownie. To moja ostatnia nauka, jaką mogę ci przekazać.”
Twarz ojca zgasła, jednak malował się na niej uśmiech satysfakcji. Chłopiec był cały obolały od otrzymanych batów i w szoku… jednak stało się coś ważniejszego… chłopiec zrozumiał się z ojcem pierwszy raz w swoim życiu.
Jednej nocy młodzieniec wykradł się nocą, gdy wszyscy spali, słońce już dawno zaszło, odsłaniając nieboskłon wypełniony tysiącami drobnych światełek. Mieniły się one intensywnie, pojedyncze nawet spadały na ziemię. Zza jednej gór wyłoniła się drobna łuna, jakby to właśnie tam jedna gwiazdka zdecydowała się spocząć. Czyżby Bóg zdecydował się tam zstąpić, czy po to, aby zaspokoić głód wiedzy chłopca?
Wspinaczka była długa i trudna, wielokrotnie chłopcu usuwał się grunt pod nogami i musiał szybko ratować się, chwytając się najbliższego kamienia czy suchej gałęzi, gdy wszedł na szczyt, zaczynało już świtać. Dłonie miał pokaleczone, kolana pozdzierane, ale nigdy nie był tak blisko objawienia, rozmowy ze Stworzycielem. Gdy wyjrzał zza wierzchołka, ujrzał… więcej tego samego.
Kolejne doliny, kolejne szczyty górskie. Łuna zniknęła. Czyżby się spóźnił? Czy zbyt długo zwlekał ze swoją podróżą? A może wspinał się zbyt mało gorliwie? Rozmyślania chłopca zostały przerwane przez łopotanie skrzydeł, wielu skrzydeł, jednak nie brzmiało to jak ptak, owad czy inne stworzenie. Wielkie ciemne stworzenie wyłoniło się jakby znikąd, trzepocząc swoimi mechanicznymi skrzydłami, przecinając powietrze. Anioł? Demon? Czymkolwiek była ta istota, zmierzała ku rodzinnej dolinie.
Serce chłopca podeszło mu do gardła. „Oto cena mojego głodu poznania” – pomyślał i czym prędzej zaczął zbiegać po zboczu do swoich najbliższych. Jednak potwór już tam wylądował.
Nie ma liczby zdolnej objąć ilość razy, kiedy się przewrócił, zsunął, uderzył i potknął w trakcie swojego powrotu. Ból ogarniał każdą część jego ciała, siniaki czy może krwawe ślady… nie było to ważne. Pędził ku potworowi, przegonić go z jego raju. Znad wioski unosił się czarny dym. Było słychać krzyki, wezwania, prośby, błagania. Cichły one jedna po drugiej. Gdy zbliżył się dość blisko, zobaczył kilka postaci, wyprowadziły one część mieszkańców na środek wioski. Jeden ze stworów miał przymocowany wielki plecak, w dłoniach trzymał nieporęczną prostokątną broń, nie przypominającą niczego, co chłopiec mógłby znać.
Zebrani po środku łkali i krzyczeli. Broń wystrzeliła… niczym? Jednak pochłonęła ich krzyki… cisza… zamarli w jednej pozie niczym swoje własne karykatury. Ich skóra zaczęła pęcznieć, oczy, uszy, usta krwawić, pod koniec jakby wywrócili się na drugą stronę, niczym torby, które chce się wyczyścić z kurzu zebranego w środku. Postacie zaczęły się śmiać.
Oczy chłopca chciały uciec spojrzeniem jak najdalej od tego widoku, on sam chciał zapaść się pod ziemię lub odlecieć byle dalej stąd. Kara za jego chęć wiedzy… zmuszała go do patrzenia na cenę, jaką musiał zapłacić.
Jedna z postaci wyprowadziła ostatniego mieszkańca. Zdarła chustę z głowy kobiety. Chłopiec wiedział, kto to. To była jego matka. Jej cudowna twarz patrzyła z dumą i niezłomnością na oprawców… dopóki nie zamieniła się w czerwoną chmurkę.
Chłopiec zamarł w jednej pozycji, jakby stał się częścią skały, za którą się schował. Tamte postaci tego nie zauważyły… jednak on tak. Pojawił się On nagle, znikąd, nie tak Go sobie wyobrażał, ale któż inny to mógł być, jak nie On. Podszedł do istot, początkowo wymierzyły w Niego broń, jednak nie zrobiło to na Nim wrażenia. Po chwili potwory się uspokoiły. Tak jak On stworzył nas, każdego z osobna, z innym językiem, tak chłopiec nie był w stanie zrozumieć, o czym On rozmawiał z potworami. Chłopak wiedział jednak, że rozmowa była intensywna i zaczynał rozumieć… uniwersalny język Stwórcy. Nie musiał znać poszczególnych słów, ale ich intencję.
Istoty zadały niewyobrażalne cierpienia swoim ofiarom i to przykuło Jego uwagę, zstąpił z niebios, aby z nimi pomówić, a gdy skończył, nagrodził ich. Postacie rozproszyły się nagle, na miliony drobinek pyłu, złoto, czerwień, zieleń, srebrny, żółty, niebieski zatańczyły w powietrzu w cudownym dzikim tańcu napędzanym przez wiatr doliny. Wstąpili do domu Pana. A On Sam chwilę później, zniknął tak nagle, jak się pojawił, odprowadzając Swoje dzieci do domu.
Vus95, niespełna sześć tysięcy sześćset znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na SZORT.
Na tym portalu opowiadania zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, Vus95,
Odnoszę wrażenie, że domyślam się, co chcesz opowiedzieć. Jednak nie do końca przekonują mnie użyte słowa oraz pojęcia. Zatem, troszkę, powstało mącipole, którego nie da się zneutralizować poezją, ciekawym pomysłem, emocjami, etc. Sporo wyjaśnia Afganistan 1990 rok, jednak warto by było bardziej wyeksponować przyczynę&skutek na osi: chłopiec-zabójstwo ojca-góry-potwory-stwórca-wniebowstąpienie. Warto popracować nad tekstem, bo ma przesłanie. Przez to jest wartościowy.
Panował tam spokój, a gdy kraj był najeżdżany, burza wojny zawsze ją omijała.
Po spokoju i burzy wojny, nie wiadomo już jaką ją.
W tej dolinie mieszkał chłopiec
wrazze swojąrodziną.
Jak mieszka się z rodziną, to ona jest swoja.
Ojciec, matka, dwie piękne siostry i dwóch silnych braci tworzyli
dla chłopcajegowłasnyświat.
On, jako najmłodszy z rodzeństwa, często był niefrasobliwy, ciekawy tego, co leży za górami, kilka razy próbował się nawet wykraść.
Myślę, że w pustynnych, dzikich górach Afganistanu nikt nie jest tak głupi, żeby wymykać się z wioski. To nie są Beskidy.
Za każdym razem jego rodzeństwo powstrzymywało go i upominało, aby tam nie wychodził, przestrzegało przed gniewem ojca, gdyby ten się o tym dowiedział, ale chłopiec, ilekroć był powstrzymywany, tym silniej jego ciekawość pchała go, aby wyjrzał poza dolinę.
Za dużo zaimków, za długie zdania. A właściwie za dużo faktów w zdaniu. Bo gdyby ten się o tym dowiedział, nic nie wnosi i wymaga wyjaśnienia kto i co by się stało, gdyby się dowiedział.
Może jakiś dialog?
Nie można powiedzieć ilekroć był powstrzymywany tym silniej, bo to by znaczyło, że po siódmym zatrzymaniu, chłopak już szalał.
Co to znaczy, aby wyjrzał poza dolinę?
I jeszcze raz zapytam, czy perspektywa kilkudziesięciokilometrowej wędrówki bez jedzenia i picia, ale za to w upale, lub w śniegu mogła kusić chłopaka, który wychowywał się w tych górach?
Dni mijały chłopcu na pomocy w obowiązkach domowych, nauce Koranu, szacunku do rodziców i Boga oraz psoceniu swojemu rodzeństwu.
W domu to raczej dziewczynki pomagają. Psoci się bez określenia komu.
Dzień zamieniał się w noc, noc w dzień, dzień w tydzień, tydzień w miesiąc, jednak zew zza gór wzywał chłopca coraz silniej, kiedy spał, echo szeptało mu do ucha obietnice wiedzy. „Wszystko, co wystarczy zrobić, to wyjrzeć i zobaczyć” – mówiło.
Trzeba by podzielić zdanie., kropka po silniej. Skoro szeptało, to powinno być zapisane jako dialog.
Chłopiec postanowił zwierzyć się
swojemuojcu.
Zbędny zaimek, ojciec zwykle jest własny.
Był to człek stary, ale pełen siły i wigoru, jak i wiedzy zdobytej podczas wielu, wielu lat
swojegożywota.
Zbędny zaimek.
Gdy chłopak zaczął mówić, twarz ojca, z zaciekawienia, zmieniła się w zaniepokojenie, następnie gniew.
Twarz się nie zmienia w zaniepokojenie, czy gniew tylko je wyraża.
Gdy chłopiec mówił, ojciec go nie rozumiał, choć porozumiewali się w tym samym języku, gdy ojciec krzyczał, z kolei chłopak tego nie rozumiał.
Mówili w tym samym języku,lub porozumiewali się tym samym językiem.
Gdy otrzymał baty i łzy bólu napłynęły mu do oczu, ogarnęła go wściekłość, odepchnął ojca, a ten, nieprzygotowany
na to,wywrócił się, głową uderzył się w kamienną posadzkę. Zdziwienie, strach… zachwyt pojawiły się na twarzy głowy rodziny.
Kropka po wściekłość. wywrócił się i uderzył głową w kamienną posadzkę.
Czemu facet zachwycił się śmiercią?
Gdy czerwona plama rozlewała się na podłodze, młodzieniec zobaczył w niej swoje zniekształcone oblicze, jego twarz falowała, zmieniała kształty, aż zobaczył w niej twarz swojego ojca.
Kropka po oblicze.
Głos powiedział: „Odchodzę w Jego objęcia, jednak ty bądź silny i trwaj, walcz o swoje, czcij Go, nie bluźnij, a kiedyś, pod koniec twojej drogi, spotkamy się ponownie. To
mojaostatnia nauka,jaką mogę ci przekazać.”
To co mówi głos powinno być zapisane jako dialog.
Chłopiec był cały obolały od otrzymanych batów i w szoku… jednak stało się coś ważniejszego… chłopiec zrozumiał się z ojcem pierwszy raz w
swoimżyciu.
Brzmi jakby był obolały w szoku. Jednak od nowego zdania, czyli z dużej. Chłopiec zrozumiał od nowego zdania. Zrozumiał się z ojcem brzmi źle.
Może pierwszy raz zrozumiał ojca?
Jednej nocy młodzieniec wykradł się nocą, gdy wszyscy spali, słońce już dawno zaszło, odsłaniając nieboskłon wypełniony tysiącami drobnych światełek. Mieniły się one intensywnie, pojedyncze nawet spadały na ziemię.
Koniec zdania po spali. Powtórzenie nocy.
Bardzo bym dyskutowała, czy słońce zachodząc odsłania niebo.
Zza jednej gór wyłoniła się drobna łuna, jakby to właśnie tam jedna gwiazdka zdecydowała się spocząć.
W Afganistanie góry są raczej dość wysokie, jakby gwiazdka spadła za górę, to z drugiej strony jej nie będzie widać.
Wspinaczka była długa i trudna, wielokrotnie chłopcu usuwał się grunt pod nogami i musiał szybko ratować się, chwytając się najbliższego kamienia czy suchej gałęzi, gdy wszedł na szczyt, zaczynało już świtać.
Kropka po trudna. Usuwanie się gruntu pod nogami średnio tu pasuje. Jakby się chwytał suchej gałęzi, to raczej by poleciał.
Dodatkowo od pewnej wysokości w górach już nic nie rośnie, więc nie ma gałązek.
Gdy wyszedł to kolejne zdanie.
Czy zbyt długo zwlekał z
e swojąpodróżą?
A może wspinał się zbyt mało gorliwie?
Skoro to są myśli, powinno być zapisane jako myśli.
Rozmyślania chłopca zostały przerwane przez łopotanie skrzydeł, wielu skrzydeł, jednak nie brzmiało to jak ptak, owad czy inne stworzenie. Wielkie ciemne stworzenie wyłoniło się jakby znikąd, trzepocząc swoimi mechanicznymi skrzydłami, przecinając powietrze.
Po skrzydeł kropka.
Powtórzenie stworzenia.
To coś miało wiele skrzydeł?
Serce chłopca podeszło
mudo gardła. „Oto cena mojego głodu poznania” – pomyślał i czym prędzej zaczął zbiegać po zboczu do swoich najbliższych. Jednak potwór już tam wylądował.
Chłopiec zbiegający z sześcio-, siedmiotysięcznika?
Samolot/helikopter lądujący prędziutko z tej wysokości?
Konkluzja jest taka, że Bóg nagrodził Rosjan? Hmm chyba raczej nie.
Długa droga przed Tobą. Powtarzasz, nadużywasz zaimków. Budujesz wielozdaniowe, mocno krzywe konstrukcje.
Powodzenia.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dziękuję za tak rzeczowy i rozbudowany feedback :)
Witaj. ;)
Ze spraw technicznych mam następujące wątpliwości (zawsze – tylko do przemyślenia):
Gdzieś między niebem, a ziemią istniała dolina otoczona z dwóch stron stromymi górami. – zbędny przecinek i aliteracja?
Za każdym razem jego rodzeństwo powstrzymywało go i upominało, aby tam nie wychodził, przestrzegało przed gniewem ojca, gdyby ten się o tym dowiedział, ale chłopiec, ilekroć był powstrzymywany, tym silniej jego ciekawość pchała go, aby wyjrzał poza dolinę. – powtórzenia i masa zaimków?
Dni mijały chłopcu na pomocy w obowiązkach domowych, nauce Koranu, szacunku do rodziców i Boga(…); Gdy otrzymał baty i łzy bólu napłynęły mu do oczu, ogarnęła go wściekłość, odepchnął ojca, a ten, nieprzygotowany na to, wywrócił się, głową uderzył się w kamienną posadzkę. – nieco kłócą mi się ze sobą te dwa fragmenty
Gdy czerwona plama rozlewała się na podłodze, młodzieniec zobaczył w niej swoje zniekształcone oblicze, jego twarz falowała, zmieniała kształty, aż zobaczył w niej twarz swojego ojca. Głos powiedział: „Odchodzę w Jego objęcia, jednak ty bądź silny i trwaj, walcz o swoje, czcij Go, nie bluźnij, a kiedyś, pod koniec twojej drogi, spotkamy się ponownie. To moja ostatnia nauka, jaką mogę ci przekazać.” – powtórzenia i mnóstwo zaimków?
Zebrani po środku łkali i krzyczeli. – ort. – razem?
Tak jak On stworzył nas, każdego z osobna, z innym językiem, tak chłopiec nie był w stanie zrozumieć, o czym On rozmawiał z potworami. Chłopak wiedział jednak, że rozmowa była intensywna i zaczynał rozumieć… uniwersalny język Stwórcy. – powtórzenie?
Istoty zadały niewyobrażalne cierpienia swoim ofiarom i to przykuło Jego uwagę, zstąpił z niebios, aby z nimi pomówić, a gdy skończył, nagrodził ich. Postacie rozproszyły się nagle, na miliony drobinek pyłu, złoto, czerwień, zieleń, srebrny, żółty, niebieski zatańczyły w powietrzu w cudownym dzikim tańcu napędzanym przez wiatr doliny. Wstąpili do domu Pana. – fragment dla mnie niezrozumiały – na początku są „te istoty” i „te ofiary”, do kogo/czego zatem odnosi się słowo „ich”? – KOGO On nagrodził?; potem jest mowa o „postaciach”, znowu rodzaju żeńskiego, a potem nagle – „wstąpili” rodzaju męskiego – KTO? wstąpił? I – dlaczego? No, bo chyba nie nagrodził wstąpieniem do swego domu tych, którzy, jak sam piszesz: „zadali niewyobrażalne cierpienia swym ofiarom” (?) Jeśli tak, wymowa całego szorta jest zdecydowanie odwrotna od zamierzonej (?).
Tekst niejako urwany – co z głównym bohaterem? Co ze wspomnianą w tekście wojną?
W moim odczuciu to streszczenie/plan ramowy (?) bardzo ciekawego i wciągającego opowiadania/powieści (?) o tragizmie tamtych wydarzeń.
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. ;)
Pecunia non olet
Dziękuję za feedback . W oryginalnym zamiarze jest to historia opowiadana przez jedną z postaci grupie słuchaczy jako taka nazwijmy to przypowieść – trochę z ciekawości chciałem zobaczyć jak to sobie radzi jako samodzielny tekst – jak widać średnio , ale mam nadzieję że umieszczone w kontekście i po poprawkach językowych już będzie lepiej działało :)
Zamiar, opisany przez Szanownego Autora, brzmi całkiem nieźle.
Pecunia non olet
Ave, Vus95!
Tekst, jako wprawka przed dalszym pisaniem, ujdzie.
Natomiast treść jest dość chaotyczna i migawkowa. Bez oznaczenia, że akcja dzieje się w Afganistanie w 1990 roku pewnie wziąłbym całość za jakąś formę mitu/przypowieści.
Niemniej, pisz, czytaj, doskonal się i dalej będzie tylko lepiej ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Gdzieś między niebem, a ziemią
Też mam ochotę dawać w takich miejscach przecinek, ale niestety – to błąd.
otoczona z dwóch stron
Mmmm, otoczona to raczej dookoła…
Panował tam spokój, a gdy kraj był najeżdżany, burza wojny zawsze ją omijała
Zdanie jest dość rozwleczone. Może tak: Najazdy zawsze ją omijały.
Ciepłe światło słońca żyło w harmonii z chłodem cienia gór. Zielona roślinność łączyła się z żółtym piaskiem i ciemną skałą, dając jej mieszkańcom ich skromny raj.
Ale to już dość purpurowe. Zwłaszcza drugie zdanie pod koniec zalatuje reklamą.
W tej dolinie mieszkał chłopiec wraz ze swoją rodziną
Zaimek zbędny. Jeśli ktoś mieszka z rodziną, zwykle przyjmujemy, że z własną.
Ojciec, matka, dwie piękne siostry i dwóch silnych braci tworzyli dla chłopca jego własny świat.
Niejednoznaczne i cokolwiek telewizyjne. Może: Ojciec, matka, dwie piękne siostry i dwaj silni bracia byli całym jego światem.
On, jako najmłodszy z rodzeństwa, często był niefrasobliwy, ciekawy tego, co leży za górami, kilka razy próbował się nawet wykraść.
Hmmm. W jaki ton celujesz? Bo ani to baśń, ani dokument. Niefrasobliwy to lekkomyślny, niekoniecznie musi być ciekawski. A wykraść trzeba się skądś.
Za każdym razem jego rodzeństwo powstrzymywało go i upominało, aby tam nie wychodził, przestrzegało przed gniewem ojca, gdyby ten się o tym dowiedział, ale chłopiec, ilekroć był powstrzymywany, tym silniej jego ciekawość pchała go, aby wyjrzał poza dolinę.
Nadmiar słów i problemy z gramatyką: Za każdym razem rodzeństwo powstrzymywało go i upominało, przestrzegało przed gniewem ojca, ale im bardziej mu tego zabraniano, tym silniej ciekawość pchała chłopca do wyjrzenia poza dolinę.
Dni mijały chłopcu na pomocy w obowiązkach domowych, nauce Koranu, szacunku do rodziców i Boga oraz psoceniu swojemu rodzeństwu.
Nie psoci się "komuś" – komuś można wyrządzać psoty. I – uczył się szacunku, czy dni mijały mu na szacunku?
Dzień zamieniał się w noc, noc w dzień, dzień w tydzień, tydzień w miesiąc, jednak zew zza gór wzywał chłopca coraz silniej, kiedy spał, echo szeptało mu do ucha obietnice wiedzy.
Dlaczego "jednak"? Jak to się wyklucza? I jak chłopak słyszy echo, skoro śpi? A wezwanie może być natarczywe, nieodparte – ale nie silne. I "obietnice wiedzy"?
„Wszystko, co wystarczy zrobić, to wyjrzeć i zobaczyć” – mówiło.
Hmmm.
Chłopiec postanowił zwierzyć się swojemu ojcu.
Tu też można skasować zaimek.
zdobytej podczas wielu, wielu lat swojego żywota
Angielska maniera. Hmmm.
twarz ojca, z zaciekawienia, zmieniła się w zaniepokojenie, następnie gniew.
Twarz ojca nie jest żadną emocją. Może po prostu opiszesz, jak to wyglądało? Bo poprawić to zdanie będzie trudno.
Gdy chłopiec mówił, ojciec go nie rozumiał, choć porozumiewali się w tym samym języku, gdy ojciec krzyczał, z kolei chłopak tego nie rozumiał.
Tnij. W ogóle – chyba masz kłopot z gramatyką przy takich długich zdaniach, a to można podzielić, z korzyścią dla rytmu: Gdy chłopiec mówił, ojciec nic nie rozumiał. Gdy ojciec krzyczał, chłopak nie rozumiał jego.
Gdy otrzymał baty
Konotacje. Słownik podaje, że "dostał" i "otrzymał" to synonimy, tak. Ale to nie do końca prawda – słowo, oprócz tego, że wskazuje na jakieś pojęcie, wskazuje na nie w określony sposób, w czym mieści się także wskazywanie na różne inne pojęcia. I tak: "dostał" ma konotacji niewiele, jest bezpieczne prawie zawsze. "Otrzymał" ma konotacje, które tutaj w ogóle nie pasują. Otrzymuje się przeważnie rzeczy dobre, korzystne, a z reguły w formalnym kontekście. Możesz otrzymać nagrodę, dyplom, decyzję urzędową o pozwoleniu na budowę – ale nie możesz "otrzymać batów", bo po pierwsze, baty nie są przyjemne, po drugie, nie jest to nic formalnego, a po trzecie (i nie najmniej ważne) idiom "dostać baty" sam jest nieformalny, niesie raczej codzienne skojarzenia. Już nie wspominając o tym, że słów w idiomach raczej się nie zastępuje synonimami.
łzy bólu napłynęły mu do oczu, ogarnęła go wściekłość, odepchnął ojca, a ten, nieprzygotowany na to, wywrócił się, głową uderzył się w kamienną posadzkę
Mam wrażenie, że nie wyobrażasz sobie tego, co opisujesz. W każdym razie mocno to streszczasz.
Zdziwienie, strach… zachwyt pojawiły się na twarzy głowy rodziny.
Mmmm… "twarz głowy rodziny" wypada śmiesznie, bo "głowa rodziny" jest metaforą – a twarz jest dosłowna. I w ten sposób udosłowniasz metaforę.
Gdy czerwona plama rozlewała się na podłodze, młodzieniec zobaczył w niej swoje zniekształcone oblicze, jego twarz falowała, zmieniała kształty, aż zobaczył w niej twarz swojego ojca.
Młodzieniec – czy chłopiec? I zobaczył w twarzy twarz?
Głos powiedział
Jaki głos?
To moja ostatnia nauka, jaką mogę ci przekazać.
"Moja" zbędne.
Twarz ojca zgasła, jednak malował się na niej uśmiech satysfakcji.
Twarz nie jest światłem. Z czego ojciec jest zadowolony, jeden Allah wie.
Chłopiec był cały obolały od otrzymanych batów i w szoku… jednak stało się coś ważniejszego… chłopiec zrozumiał się z ojcem pierwszy raz w swoim życiu.
Nie po polsku. Chłopiec był cały obolały, wstrząśnięty, ale… po raz pierwszy w życiu rozumieli się z ojcem. Zaraz, zaraz. Przecież młody miał życie idylliczne jak z obrazka – a tu nagle jednak nie?
Jednej nocy młodzieniec wykradł się nocą, gdy wszyscy spali, słońce już dawno zaszło, odsłaniając nieboskłon wypełniony tysiącami drobnych światełek.
Jedno zdanie, jedna myśl. Tutaj masz kilka myśli w jednym zdaniu, co daje wrażenie pewnego bałaganu. Ale najbardziej mnie zdumiewa "jedna noc" – czy próbujesz mi powiedzieć, że (mimowolne, bo mimowolne, ale) zabójstwo ojca nie miało dla naszego bohatera absolutnie żadnych konsekwencji? A, i nieboskłon jest (metaforycznie) powierzchnią, więc nie może być wypełniony. Może być np. usiany.
Mieniły się one intensywnie,
Wyjedź za miasto i spójrz na gwiazdy.
Zza jednej gór wyłoniła się drobna łuna, jakby to właśnie tam jedna gwiazdka zdecydowała się spocząć.
Łuna nie może się wyłaniać, a na pewno nie może być drobna ( https://wsjp.pl/haslo/podglad/111227/luna/5262962/na-niebie ): Zza góry promieniowała poświata, jakby właśnie tam zdecydowała się spocząć jedna gwiazdka.
Czyżby Bóg zdecydował się tam zstąpić, czy po to, aby zaspokoić głód wiedzy chłopca?
Jakie bohater ma powody, żeby tak sądzić? Jako muzułmanin jest monoteistą, i to raczej deistycznego sortu, na ile się orientuję – Allah jest tak transcendentalny, jak tylko się da. Nie schodzi na ziemię.
Wspinaczka była długa i trudna, wielokrotnie chłopcu usuwał się grunt pod nogami i musiał szybko ratować się, chwytając się najbliższego kamienia czy suchej gałęzi, gdy wszedł na szczyt, zaczynało już świtać.
Może tak: Wspinaczka była długa i trudna. Gołoborza usuwały się chłopcu spod nóg, ale chwytał się głazów i szedł dalej. Gdy dotarł na szczyt, zaczynało już świtać.
ale nigdy nie był tak blisko objawienia, rozmowy ze Stworzycielem
Ale skąd u niego takie przekonanie? Nie znam się na islamie, ale o ile wiem, Allah objawił, co miał objawić, Mahometowi i chwatit. A Twój bohater marzył o wyjściu z doliny, ale nie o spotkaniu z Bogiem.
Gdy wyjrzał zza wierzchołka, ujrzał… więcej tego samego.
Jak rodzynek w serniku. Dotąd siliłeś się na baśń – a tu nagle ironiczny żarcik, który niszczy cały baśniowy nastrój, z takim trudem wypracowywany. Dlaczego, Autorze?
Czy zbyt długo zwlekał ze swoją podróżą?
Zbędny zaimek.
A może wspinał się zbyt mało gorliwie?
?
Rozmyślania chłopca zostały przerwane przez łopotanie skrzydeł, wielu skrzydeł, jednak nie brzmiało to jak ptak, owad czy inne stworzenie.
Nie po polsku. Skrzydła owadów raczej nie łopocą – są za małe. Łopot olbrzymich skrzydeł wdarł się w myśli chłopca.
Wielkie ciemne stworzenie wyłoniło się jakby znikąd, trzepocząc swoimi mechanicznymi skrzydłami, przecinając powietrze. Anioł? Demon? Czymkolwiek była ta istota, zmierzała ku rodzinnej dolinie.
Rozumiem, że chodzi o helikopter, widziany po raz pierwszy w życiu przez kogoś, kto nie ma o takich rzeczach pojęcia. Ale nie jestem przekonana, że spróbowałeś się postawić w takiej sytuacji. Hmm. Jak by to napisać. Może: Zza turni wyłoniła się olbrzymia czarna ważka. Podmuch wiatru przewrócił chłopca, cisnął mu w oczy garść piachu, przycisnął do skał. Oszołomiony chłopiec zatkał uszy. Łopot skrzydeł potwora oddalił się ku dolinie.
Serce chłopca podeszło mu do gardła.
Angielskie: Serce podeszło chłopcu do gardła.
„Oto cena mojego głodu poznania” – pomyślał
Powątpiewam. Cenę głodu poznania już w zasadzie poniósł (czy ktoś już zauważył śmierć ojca?). O ile sama myśl nie jest całkiem irracjonalna, a przynajmniej nie jest niewiarygodne, że mogłaby się pojawić w takiej sytuacji, to nie przedstawiasz tego wiarygodnie.
i czym prędzej zaczął zbiegać po zboczu do swoich najbliższych.
Ciach: I pognał w dół zbocza.
Jednak potwór już tam wylądował.
Gdzie wylądował? Skąd bohater o tym wie?
Nie ma liczby zdolnej objąć ilość razy, kiedy się przewrócił, zsunął, uderzył i potknął w trakcie swojego powrotu.
Nie po polsku. Chłopiec nie zliczyłby wszystkich potknięć i uderzeń po drodze.
Ból ogarniał każdą część jego ciała, siniaki czy może krwawe ślady… nie było to ważne.
Ból ogarniał siniaki? A skoro nie było ważne, to po co o tym mówisz?
Pędził ku potworowi, przegonić go z jego raju.
Pędził, by przegnać potwora ze swego raju.
Było słychać krzyki, wezwania, prośby, błagania.
I można je było odróżnić z odległości…?
Cichły one jedna po drugiej.
Ostatnie były błagania, więc musi być rodzaj nijaki: Cichły jedno po drugim.
Gdy zbliżył się dość blisko, zobaczył kilka postaci, wyprowadziły one część mieszkańców na środek wioski.
Bardzo niezręczne: Gdy się zbliżył, zobaczył, jak obcy wyprowadzają mieszkańców na plac.
Jeden ze stworów miał przymocowany wielki plecak, w dłoniach trzymał nieporęczną prostokątną broń, nie przypominającą niczego, co chłopiec mógłby znać.
To skąd wiedział, że to broń? Zwłaszcza, że w tej rajskiej dolinie nie miało być wojen, więc i broń powinna być nieznana (może myśliwska, ale nie mówiłeś niczego, co by na to wskazywało). Dehumanizacja żołnierzy też nie jest dobrze umocowana – zamiast "przymocowanego plecaka" (jeśli chłopak wie, co to jest plecak, wie też, jak się go nosi) i broni-niebroni proponowałabym duże ciemne okulary zasłaniające oczy. W ogóle – postaraj się wczuć w bohatera.
Zebrani po środku łkali i krzyczeli.
"Pośrodku", ale lepiej: Ludzie łkali i krzyczeli.
Jednak pochłonęła ich krzyki… cisza… zamarli w jednej pozie niczym swoje własne karykatury
Tutaj już całkiem posypała się gramatyka.
Ich skóra zaczęła pęcznieć, oczy, uszy, usta krwawić, pod koniec jakby wywrócili się na drugą stronę, niczym torby, które chce się wyczyścić z kurzu zebranego w środku.
… wut? Jednak UFO? Tnij: Skóra zaczęła na nich pęcznieć, oczy, uszy, usta krwawić. Wywrócili się na nice, jak torby, z których wytrząsa się kurz zebrany w środku.
Postacie zaczęły się śmiać.
Nie wiem, kto zaczął się śmiać. "Postać" to słowo bardzo abstrakcyjne i lepiej go unikać.
Oczy chłopca chciały uciec spojrzeniem jak najdalej od tego widoku, on sam chciał zapaść się pod ziemię lub odlecieć byle dalej stąd. Kara za jego chęć wiedzy… zmuszała go do patrzenia na cenę, jaką musiał zapłacić.
Nie po polsku. Chłopiec gorąco pragnął zapaść się pod ziemię. To była cena za jedno spojrzenie poza dolinę?
Jedna z postaci wyprowadziła ostatniego mieszkańca. Zdarła chustę z głowy kobiety. Chłopiec wiedział, kto to. To była jego matka. Jej cudowna twarz patrzyła z dumą i niezłomnością na oprawców… dopóki nie zamieniła się w czerwoną chmurkę.
Tnij: Na plac wyprowadzono kobietę. Obcy zdarł jej z głowy chustę i matka chłopca obrzuciła tamtych spojrzeniem królowej, by zmienić się w czerwoną chmurkę.
Chłopiec zamarł w jednej pozycji, jakby stał się częścią skały, za którą się schował.
A jak zamrzeć inaczej? Chłopiec zamarł, przywarł do skały, za którą się chował.
Tamte postaci tego nie zauważyły… jednak on tak.
? Jaki "on"?
Pojawił się On nagle, znikąd, nie tak Go sobie wyobrażał, ale któż inny to mógł być, jak nie On.
Czy bohater majaczy? Bo nie mam pojęcia, skąd wyciągnął ten wniosek. Możemy mieć do czynienia albo z czymś nadprzyrodzonym, albo z dowódcą żołnierzy – a ja nie podejmuję się zgadywania, z czym.
Podszedł do istot, początkowo wymierzyły w Niego broń, jednak nie zrobiło to na Nim wrażenia.
Podszedł do istot, które wymierzyły w Niego broń, lecz nie zrobiło to na Nim wrażenia.
Po chwili potwory się uspokoiły.
Czyli? Jak to wyglądało?
Tak jak On stworzył nas, każdego z osobna, z innym językiem, tak chłopiec nie był w stanie zrozumieć, o czym On rozmawiał z potworami.
…? Ani to gramatyczne, ani nie widzę w tym specjalnie sensu. O co chodzi? Skąd wniosek, powtarzam, że to Stwórca? Jak się ma następnik tego zdania do jego poprzednika?
Chłopak wiedział jednak, że rozmowa była intensywna i zaczynał rozumieć… uniwersalny język Stwórcy.
Rozmowa nie może być intensywna. W polszczyźnie nie cofamy czasów. Język uniwersalny to taki, który rozumieją wszyscy.
Nie musiał znać poszczególnych słów, ale ich intencję.
Słowa nie mają intencji (w sensie: zamiaru) – ma ją wypowiadający.
Istoty zadały niewyobrażalne cierpienia swoim ofiarom i to przykuło Jego uwagę, zstąpił z niebios, aby z nimi pomówić, a gdy skończył, nagrodził ich.
Um. Nie znam się na islamie, ale jeśli wyskoczy na Ciebie facet w arafatce, wrzeszcząc coś o bluźnierstwach, to Ciebie też nie znam. A serio – gdybyś te cierpienia pokazał, to może. Ale nie pokazałeś. Swoją drogą (to już moja spekulacja teologiczna) dziwny to Stwórca, który uważa nieistnienie za dobre (o czym wiem, bo Twój stwórca nagradza – czyli daje dobro za dobro – powodowanie go).
Postacie rozproszyły się nagle, na miliony drobinek pyłu, złoto, czerwień, zieleń, srebrny, żółty, niebieski zatańczyły w powietrzu w cudownym dzikim tańcu napędzanym przez wiatr doliny.
Pierwszy przecinek wytnij, a taniec nie może być "napędzany" – patrz wyżej o konotacjach. Tańczą żywe istoty, napędzane są maszyny.
A On Sam chwilę później, zniknął tak nagle, jak się pojawił, odprowadzając Swoje dzieci do domu.
A On sam, chwilę później, zniknął tak nagle, jak się pojawił, odprowadzając swoje dzieci do domu. Dużą literą – tylko zaimki (w odniesieniu do Boga).
Ekhm. O co tu chodzi? Co próbowałeś powiedzieć? Że Bóg i świat są be? Już pomijając słabości techniczne (wszystko jest do wyuczenia) – w jakim celu napisałeś tę historię? Najpierw mamy baśniową dolinę i styl, nieporadnie, ale jednak, usiłujący być baśniowym. A potem przychodzi do doliny Złe… i nic z tego nie wynika. Poza traumą głównego bohatera.
Główny bohater jest mało wiarygodny psychologicznie, nie widać u niego żadnych przekonań – ma cel, ale kiedy tylko go osiąga, natychmiast myśli, że zrobił źle, chociaż nie ma po temu sensownych przesłanek. Jego związek z rodziną jest do minimum streszczony, i w ogóle nie widać tu pokazywania, a tylko baśniowe tłumaczenie, co wskazywałoby na jakiś zamiar dydaktyczny. Tyle, że morał z całej historii jest dla mnie zupełnie ciemny. Dlaczego właściwie miałabym wiązać przybycie obcych ze wspinaczką bohatera? Skąd wniosek, że bóstwo, które dotąd wyznawał, jest złe (moralnie albo na niego, chociaż bardziej ogólnie)?
Doprawdy, nic nie rozumiem.
Zatem, troszkę, powstało mącipole, którego nie da się zneutralizować poezją, ciekawym pomysłem, emocjami, etc. Sporo wyjaśnia Afganistan 1990 rok,
Oj, tak, mącipole powstało. Ale czy miejsce i czas akcji mu przeciwdziałają, hmm. Wskazywałyby raczej na baśniową przeróbkę rzeczywistych dziejów, ale z tym kłóci się dziwaczna broń i dezintegracja własnych żołnierzy przez boskiego Killgore'a.
warto by było bardziej wyeksponować przyczynę&skutek na osi: chłopiec-zabójstwo ojca-góry-potwory-stwórca-wniebowstąpienie
Nie tyle wyeksponować, co podeprzeć, bo te związki przyczynowe w ogóle nie mają się na czym trzymać.
I jeszcze raz zapytam, czy perspektywa kilkudziesięciokilometrowej wędrówki bez jedzenia i picia, ale za to w upale, lub w śniegu mogła kusić chłopaka, który wychowywał się w tych górach?
O, to, to. Tak właśnie wygląda nieprzemyślana konstrukcja świata i brak powiązań przyczynowych.
W domu to raczej dziewczynki pomagają.
Chłopcy pomagają w warsztacie ojcu. Albo na polu. Ale można to i pod obowiązki domowe podciągnąć, gdyby nie było objawem ogólnego przerostu oniryzmu.
Bardzo bym dyskutowała, czy słońce zachodząc odsłania niebo.
Nooo, na upartego… Ale czy to jest ze strony Autora przemyślana decyzja… niestety, wątpię.
W Afganistanie góry są raczej dość wysokie, jakby gwiazdka spadła za górę, to z drugiej strony jej nie będzie widać.
Ale o tym młody nie wie.
Dodatkowo od pewnej wysokości w górach już nic nie rośnie, więc nie ma gałązek.
Tak. I gałązki (głazy też) niekoniecznie są na tyle dobrze umocowane, żeby im powierzać własną żywą wagę.
Długa droga przed Tobą. Powtarzasz, nadużywasz zaimków. Budujesz wielozdaniowe, mocno krzywe konstrukcje.
I trudno powiedzieć, o co chodzi w zbiorze tych konstrukcji…
W oryginalnym zamiarze jest to historia opowiadana przez jedną z postaci grupie słuchaczy jako taka nazwijmy to przypowieść – trochę z ciekawości chciałem zobaczyć jak to sobie radzi jako samodzielny tekst – jak widać średnio , ale mam nadzieję że umieszczone w kontekście i po poprawkach językowych już będzie lepiej działało :)
Mmmm, jako wyjaśnienie traumy narratora, może. Ale to też zależy, kto komu i w jakich okolicznościach opowiada.
Bez oznaczenia, że akcja dzieje się w Afganistanie w 1990 roku pewnie wziąłbym całość za jakąś formę mitu/przypowieści.
Jedno drugiego nie wyklucza, a styl wykazuje cechy mitycznego – ale dobór stylu do treści też należy przemyśleć. Nie wiem, dlaczego ta historia jest stylizowana na mit.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tekst nawet przyjemnie się czytało ale przynajmniej w moim odczuciu wygląda jak wstęp do czegoś dłuższego. Autor pisał w komentarzach że zamierzenie było by tekst ten to była taka “przypowieść”, sam tego po przeczytaniu nie dostrzegłem ale sam pomysł ciekawy i chętnie przeczytam następne opowiadania autora w przyszłości.