- Opowiadanie: MaciejK - Wrota

Wrota

Opo­wia­da­nie po­wsta­ło jako efekt py­ta­nia, które pew­ne­go dnia sobie za­da­łem.  Sta­no­wi­ło też prze­rwę w pracy nad po­wie­ścią – od­czu­łem po­trze­bę na­pi­sa­nia cze­goś krót­sze­go, kom­plet­ne­go i dla każ­de­go, nawet młod­sze­go, od­bior­cy. Za­chę­cam do za­po­zna­nia się i po­dzie­le­nia się uwa­ga­mi!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy V

Oceny

Wrota

Minął już nie­mal ty­dzień odkąd Ry­szard, mój ser­decz­ny przy­ja­ciel, po­wró­cił zza Wrót do Pa­ła­cu. Od tam­tej chwi­li zde­cy­do­wa­ną więk­szość czasu spę­dził w łóżku, pocąc się nie­mi­ło­sier­nie i kasz­ląc, jakby miał wy­pluć płuca. Nie robił pra­wie nic, poza ga­pie­niem się na te durne, ma­gicz­ne świe­ci­deł­ka w jego kom­na­cie. Mia­łem teo­rię, że to one pod­su­wa­ją mu do głowy kre­tyń­skie po­my­sły typu “przej­dę przez Wrota, co złego może się stać!”. 

Ob­ser­wu­jąc jego stan, tra­ci­łem reszt­ki złu­dzeń i je­dy­nie utwier­dza­łem się w mojej pier­wot­nej teo­rii – za Wro­ta­mi czaiło się zło. Zło, z któ­rym musiałem skoń­czyć, zanim ono skoń­czy z moim przy­ja­cie­lem.

Ry­szard nie lubił o tym roz­ma­wiać. Za każ­dym razem kiedy pró­bo­wa­łem od niego wy­cią­gnąć co tak bar­dzo cią­gnę­ło go na drugą stro­nę Wrót, za­my­kał się w sobie. Nie zmie­nia­ło to faktu, że re­gu­lar­nie przez nie prze­cho­dził. Może nie by­ło­by to tak mar­twią­ce, gdyby po­wra­cał w do­brym sta­nie, ale tak nie było. W zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści przy­pad­ków był przy­gnę­bio­ny, jakby zo­ba­czył coś so­lid­nie dru­zgo­cą­ce­go emo­cjo­nal­nie. Cza­sa­mi miał ze sobą ja­kieś przed­mio­ty, które cho­wał gdzieś po kom­na­tach Pa­ła­cu, nie po­zwa­la­jąc mi do­kład­nie im się przyj­rzeć. Tym razem do­się­gła go nawet choroba.

Czym­kol­wiek była ta­jem­ni­cza przypadłość, na szczę­ście wy­da­wa­ła się nie być za­raź­li­wa. Ja po­zo­sta­wa­łem w pełni sił, przy­naj­mniej tych fi­zycz­nych. Umysł cier­piał wi­dząc, jak bar­dzo męczy się mój przy­ja­ciel i nie ro­zu­mie­jąc, dla­cze­go wciąż sobie to robi.

Ale tego dnia za­mie­rza­łem zro­zu­mieć.

 O po­ran­ku usia­dłem przy jego no­gach. Wy­glą­dał… nie­źle. Cho­ro­ba wy­da­wa­ła się ustę­po­wać.

– Jak tam, le­piej się czu­jesz? – spy­ta­łem.

– Bruno? Już na no­gach? Która jest go­dzi­na? – od­po­wie­dział mój przy­ja­ciel.

Cały Ry­szard. Jego dwa ulu­bio­ne za­ję­cia to igra­nie z ta­jem­ni­czy­mi, nie­czy­sty­mi mo­ca­mi i spa­nie. Cza­sem mia­łem wra­że­nie, że je­stem je­dy­nym co dzie­li go od prze­spa­nia ca­łe­go dnia.

– Jasne, że wsta­łem – od­par­łem. – Ktoś musi dbać o Pałac kiedy tak le­żysz i gni­jesz. Może ta przy­go­da wy­bi­je ci w końcu z głowy prze­cho­dze­nie przez Wrota, co?

– Daj mi… jesz­cze… kilka… minut… – wy­sa­pał z tru­dem.

Ty­po­we. Ry­szar­da można było spy­tać o wszyst­ko i za­zwy­czaj łaskawie od­po­wiadał. Ow­szem, zda­rza­ło się, że jego słowa stanowiły beł­kot, ale z re­gu­ły od­po­wiedź była na temat. Nie ocze­ki­wa­łem od niego wię­cej. Miał potężną budowę ciała i mnó­stwo siły, co pew­nie po­ma­ga­ło mu za Wro­ta­mi, ale la­tar­nia jego in­te­lek­tu nie świe­ci­ła zbyt jasno, czego do­wo­dem było stałe, do­bro­wol­ne na­ra­ża­nie się na nie­bez­pie­czeń­stwo.

Kiedy roz­mo­wa scho­dzi­ła na Wrota, ab­so­lut­nie za­wsze zby­wał temat. Upar­ty drań.

Trud­no. Przy­zwy­cza­iłem się, że po do­bro­ci nic od niego nie wy­cią­gnę i nie za­mie­rza­łem na­ci­skać. Ale nadal był moim przy­ja­cie­lem i czu­łem się za niego od­po­wie­dzial­ny.

– Po­wi­nie­neś coś zjeść – po­wie­dzia­łem.

A ja razem z tobą – do­po­wie­dzia­łem sobie w gło­wie. Okrop­nie bur­cza­ło mi w brzu­chu.

Zsze­dłem z łoża Ry­szar­da i uda­łem się do kom­na­ty ku­chen­nej. Pałac był bar­dzo stary, za­pew­ne wy­bu­do­wa­no go wiele po­ko­leń temu. Wią­za­ło się to ze swego ro­dza­ju gi­gan­to­ma­nią. Sufit był bar­dzo wy­so­ko, a zde­cy­do­wa­na więk­szość mebli przy­tła­cza­ła swoim roz­mia­rem. Przod­ko­wie mu­sie­li być prze­ko­na­ni o ja­kiejś za­leż­no­ści mię­dzy wiel­ko­ścią a po­tę­gą, sta­bil­no­ścią lub bez­pie­czeń­stwem. Nie wiem jak wy­szło z po­tę­gą i sta­bil­no­ścią, ale monumentalność wszyst­kie­go w środ­ku z pew­no­ścią nie przy­nio­sła Pa­ła­co­wi bez­pie­czeń­stwa. W końcu po­ja­wi­ły się Wrota, a z nimi kło­po­ty.

Duże meble miały istotną wadę – trudno było się­gnąć cze­go­kol­wiek z wyż­szych półek, ale wadę tę rów­no­wa­ży­ła za­le­ta bycia nie­zwy­kle sta­bil­ny­mi. Jeśli po­trze­bo­wa­łem cze­goś z półek bli­żej su­fi­tu, wy­star­czy­ło wspiąć się po po­zo­sta­łych jak po dra­bi­nie. Było to cał­kiem przy­jem­ne. Wsze­dłem na samą górę re­ga­łu i przyj­rza­łem się na­szym za­pa­som. Udało mi się zna­leźć pacz­kę z su­szo­nym mię­sem. Cóż, nie był to szczyt moich ma­rzeń, Ry­szar­da za­pew­ne też nie, ale mu­sia­ło wy­star­czyć. Chwy­ci­łem ją i ru­szy­łem do kom­na­ty przy­ja­cie­la.

– Pro­szę – rze­kłem, wrę­cza­jąc mu je­dze­nie. – Po­zwól sobie pomóc. Po­wi­nie­neś to zjeść.

– Och – wes­tchnął Ry­szard, pod­no­sząc się i sia­da­jąc. – No do­brze.

Uży­wa­jąc im­po­nu­ją­cej siły mięśni, mo­men­tal­nie roz­pra­wił się ze skom­pli­ko­wa­nym opa­ko­wa­niem, po czym wy­cią­gnął ka­wa­łek su­szo­ne­go mięsa i mi go wrę­czył.

– Masz – po­wie­dział.

– Eh, Ry­szar­dzie. To jest dla cie­bie. Mu­sisz jeść, żeby wró­cić do pełni sił – od­par­łem, pa­trząc na wy­sta­ją­cy ka­wa­łek. Pach­niał wy­bor­nie i z pew­no­ścią tak też sma­ko­wał.

– Nie ma­rudź, tylko jedz.

Uwiel­biał się dzie­lić. Za­wsze wy­da­wa­ło mi się, że spra­wia mu to ra­dość, więc sko­rzy­sta­łem z po­czę­stun­ku. I to był błąd, bo Ry­szard mo­men­tal­nie za­mknął pacz­kę i wy­szedł z kom­na­ty, uda­jąc się do holu.

Co za skoń­czo­ny kre­tyn. Nic dziw­ne­go, że prze­cho­dzi przez te Wrota. On po pro­stu chce ze sobą skoń­czyć i zo­sta­wić mnie z tym wszyst­kim sa­me­go!

Wy­bie­głem za przy­ja­cie­lem, gotów po­wie­dzieć mu co o tym wszyst­kim myślę. Za­sta­łem go w kom­na­cie ku­chen­nej, otwie­ra­ją­ce­go swoją szafę, tę, w któ­rej ukry­wał łupy zza Wrót i do któ­rej od­ma­wiał mi do­stę­pu. Wy­cią­gnął z niej jakąś ob­le­śną breję.

– A więc to tak! – krzyk­ną­łem dum­nie. – Wzgar­dzasz moją po­mo­cą i za­miast wziąć je­dze­nie, które ci przy­no­szę w na­dziei, że wy­do­brze­jesz, wo­lisz się­gać po to… coś. Co to w ogóle jest? Wy­mio­ty de­mo­na? Nic dziw­ne­go, że mrocz­ne siły cią­gną cię za Wrota!

Zi­gno­ro­wał mnie i usiadł przy dużym stole w kom­na­cie ku­chen­nej i za­czął jeść to pa­skudz­two. Nie za­mie­rza­łem się temu przy­glą­dać. Zbli­ży­łem się i zrzu­ci­łem miskę z breją ze stołu, roz­trza­sku­jąc ją i roz­pry­sku­jąc jej za­war­tość po całej pod­ło­dze.

– Do ja­snej cho­le­ry, Bruno! – wy­krzy­czał Ry­szard. – Czego ty ode mnie chcesz? Przez cie­bie się spóź­nię! Oni będą źli, Bruno. Już teraz są źli, że tyle czasu mnie nie było. Nie ro­zu­miesz, że to spro­wa­dzi kło­po­ty na nas obu?

– Jacy znowu oni! – ryknąłem, ob­ser­wu­jąc jak zbie­ra reszt­ki miski z pod­ło­gi i ście­ra wszech­obec­ną w kom­na­cie breję. – Czy wszyst­ko mu­sisz robić sam? Mogę ci pomóc! Je­ste­śmy przy­ja­ciół­mi!

Nie od­po­wie­dział. Wy­rzu­cił reszt­ki tej żałosnej imi­ta­cji po­sił­ku, i od­szedł, za­my­ka­jąc się w jed­nej z kom­nat. Wy­szedł odzia­ny w pan­cerz, który chro­nił go za Wro­ta­mi naj­sła­biej, gdyż kiedy w nim wra­cał za­wsze był w naj­gor­szym sta­nie. Nim zdą­ży­łem się obej­rzeć, Wrota wy­da­ły me­cha­nicz­ny dźwięk i na jego żą­da­nie otwo­rzy­ły się, a on po raz ko­lej­ny je prze­kro­czył.

Znów mu­sia­łem ob­ser­wo­wać, jak mój przy­ja­ciel idzie w kie­run­ku wła­snej krzyw­dy. I nie mo­głem nic z tym zro­bić. Tego było już za wiele. 

Ry­szardzie, idę za tobą! - wykrzyczałem w myślach. Nie mu­sisz być w tym wszyst­kim sam!

Po­pę­dzi­łem w stro­nę Wrót i….

I nic. Nie otwo­rzy­ły się przede mną tak jak przed nim. Coś było nie tak. Może to kwe­stia pan­ce­rza? Ry­szard miał ich pełno, a ja nie zwy­kłem ich nosić. Ale może gdy­bym coś od niego po­ży­czył…

Wsze­dłem do gar­de­ro­by mo­je­go przy­ja­cie­la. Było to po­waż­ne na­ru­sze­nie gra­nic jego pry­wat­no­ści, ale trud­no. Jeśli kon­se­kwen­cją ura­to­wa­nia mu życia mia­ło­by być ob­ra­że­nie się na mnie, to było to tego warte. Wy­pa­try­wa­łem rze­czy które mógł mieć na sobie, kiedy w prze­szło­ści prze­kra­czał próg Wrót. Nie było tego naj­bar­dziej im­po­nu­ją­ce­go wi­zu­al­nie pan­ce­rza, gdyż za­brał go ze sobą, ale z moich ob­ser­wa­cji i tak wy­ni­ka­ło, że był do ni­cze­go. W końcu udało mi się ze­brać sen­sow­ny ze­staw. Dzier­żąc zbro­ję Ry­szar­da, po­now­nie sta­ną­łem przed Wro­ta­mi.

I po­now­nie mi nie od­po­wie­dzia­ły.

Do dia­ska! - po­my­śla­łem. Kiedy on to robi, wy­da­je się to takie… pro­ste. Jakby ko­rzy­sta­nie z Wrót do mrocz­nej czę­ści świa­ta było czymś do czego był stwo­rzo­ny. Coś mi umy­ka­ło. Ale co? 

Myśl Bruno, myśl! Im dłu­żej zwle­kasz, tym głę­biej we Wrota wcho­dzi twój przy­ja­ciel. Tym trudniej bę­dzie ci go zna­leźć.

Oca­lić.

Księ­ga! W Pa­ła­cu było pełno ksiąg. Ktoś mu­siał opi­sać dzia­ła­nie Wrót. Ale nie było czasu na czy­ta­nie wszyst­kich. Ro­zej­rza­łem się po ol­brzy­mich re­ga­łach. Mu­sia­łem dzia­łać szyb­ko. Po­sta­no­wi­łem się­gnąć po naj­więk­szą z nich. Na moje nie­szczę­ście, była pra­wie na samej górze. W sumie to bar­dziej na nie­szczę­ście księ­gi. Wej­ście tam nie spra­wia­ło mi pro­ble­mów, ale po­trze­bo­wa­łem wszyst­kich koń­czyn, by zejść, więc zrzu­ci­łem księ­gę na pod­ło­gę.

Prze­trwa­ła. To do­brze. Ry­szard pew­nie byłby zły, gdy­bym ją uszko­dził. Bie­dak miał wy­star­cza­ją­co dużo pro­ble­mów.

Otwo­rzy­łem księ­gę, szu­ka­jąc ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji na temat Wrót, ale mu­sia­ła być rów­nie stara jak sam Pałac, gdyż ten język nie mówił mi ab­so­lut­nie nic. W księ­dze było sporo ilu­stra­cji, przed­sta­wia­ją­cych głów­nie je­dze­nie.

No tak! Je­dze­nie! On jadł ja­kieś dziw­ne rze­czy. Wy­cią­gał je z szafy, w któ­rej chował łupy zza Wrót. Co­kol­wiek tam było, musiało umoż­li­wiać mu po­now­ne prze­cho­dze­nie. Tylko jak otwo­rzyć tę szafę? Ry­szard trzy­mał ją szczel­nie za­mknię­tą. Coś przede mną ukry­wał. Postanowiłem po pro­stu wło­żyć całą swoją siłę w znisz­cze­nie jej. W tym wy­pad­ku cel mu­siał uświę­cać środ­ki… praw­da?

Znów usły­sza­łem me­cha­nicz­ny dźwięk. Za oknem zro­bi­ło się ciem­no. Ile mi­nę­ło czasu?

Ru­szy­łem ku drzwiom, spo­dzie­wa­jąc się naj­gor­sze­go. Na szczę­ście, moje ocze­ki­wa­nia się nie speł­ni­ły.

– Ry­szar­dzie! Wró­ci­łeś! – wy­krzy­cza­łem, zbli­ża­jąc się do niego. – Dla­cze­go mi to ro­bisz? Dla­cze­go mu­sisz prze­kra­czać te prze­klę­te Wrota i zo­sta­wiać mnie tutaj, nie­pew­ne­go, czy kie­dy­kol­wiek wró­cisz? Czy nasza przy­jaźń tak mało dla cie­bie zna­czy?

– Bruno czy… czy ty wyciągnąłeś moje ubra­nia?

– Ehm… No, tak, wi­dzisz, pró­bo­wa­łem…

– Nie mamy na to czasu. Prze­pra­szam cię, Bruno, ale muszę zro­bić to, co ko­niecz­ne. 

– O czym ty…

Zdą­ży­łem po­wie­dzieć tylko tyle i nagle po­czu­łem zna­jo­my za­pach. Przy­jem­ny. Odu­rza­ją­cy. Mu­sia­łem czuć go już wcze­śniej, ale spra­wił, że na kilka se­kund stra­ci­łem pa­no­wa­nie nad swoim cia­łem. Gdy się ock­ną­łem, byłem uwię­zio­ny w pu­łap­ce. Nie wie­dzia­łem co się dzie­je, czu­łem tylko jak coś mnie unosi.

– Na­praw­dę mi przy­kro, przy­ja­cie­lu – po­wie­dział Ry­szard i ru­szył w kie­run­ku Wrót… razem ze mną.

– Niech cię szlag, Ry­szar­dzie! Po wszyst­kim co dla cie­bie zro­bi­łem? Zdraj­co! Bądź prze­klę­ty na trzy po­ko­le­nia do przo­du!

Od­pu­ści­łem mu czwar­te. To pierw­sza za­sa­da klątw. Jeśli wy­strze­lisz ze wszyst­kie­go co masz, rywal nie bę­dzie miał po­czu­cia, że za­wsze może być go­rzej.

Wrota otwo­rzy­ły się, a ja nic nie mo­głem zro­bić. Nie wie­dzia­łem, czego spo­dzie­wać się na ze­wnątrz, ale było dużo go­rzej niż mo­głem sobie wy­obra­żać. Za­czy­na­ło się od pu­ste­go ko­ry­ta­rza, w któ­rym nik­czem­nie nio­sło się echo obi­ja­ją­cych się o po­sadz­kę butów tego pa­skud­ne­go zdraj­cy. Po chwi­li życie na mo­ment za­mie­ni­ło się w kosz­mar, jakby ja­kieś stwo­rze­nie zza świa­tów pró­bo­wa­ło wy­sa­dzić wszyst­kie moje zmy­sły naraz. Setki roz­ry­wa­ją­cych noz­drza za­pa­chów i smro­dów, ogłu­sza­ją­ce dźwię­ki, ośle­pia­ją­ce świa­tła. W do­dat­ku wszyst­ko strasz­nie się trzę­sło. Coś ty w tym wi­dział, Ry­szar­dzie?

– Wy­puść mnie, dra­niu! Jesz­cze nie jest za późno, by wszyst­ko na­pra­wić! – krzy­cza­łem do niego.

Ale on nie od­po­wia­dał. Dłu­go­trwa­łe prze­by­wa­nie za wro­ta­mi mu­sia­ło wpro­wa­dzać w stan transu. Spró­bo­wa­łem od­ciąć się od swo­ich zmy­słów. Za­mknąć oczy, za­sło­nić uszy i nos. To odro­bi­nę po­mo­gło…

Aż nagle zro­bi­ło się bar­dzo cicho. Otwo­rzy­łem oczy i wyj­rza­łem przez kraty mo­je­go wię­zie­nia i uj­rza­łem po­miesz­cze­nie, w któ­rym pełno było ta­kich jak ja i ta­kich jak Ry­szard.

Ry­tu­al­nych ofiar. O to mu­sia­ło cho­dzić, praw­da? Co­kol­wiek od­dzia­ły­wa­ło na zmy­sły zgro­ma­dzo­nych tu opraw­ców, ka­za­ło im przy­nieść swo­ich przy­ja­ciół jako ofia­ry. Potem pew­nie po­zwo­lą im ock­nąć się z transu, by zro­zu­mie­li co zro­bi­li.

Po­dwój­ne cier­pie­nie. Nie­wy­obra­żal­ne okru­cień­stwo. Muszę to za­trzy­mać!

– Ry­szard! Wiem, że tam je­steś! To nie w twoim stylu! Ock­nij się, bła­gam!

– Zaraz bę­dzie po wszyst­kim – od­po­wie­dział, ku mo­je­mu za­sko­cze­niu. To nie słowa, któ­rych ocze­ki­wa­łem, ale da­wa­ło to jakąś na­dzie­ję na na­wią­za­nie ko­mu­ni­ka­cji.

– Ale ja nie chcę, żeby było po wszyst­kim! Chcę wró­cić do Pa­ła­cu i za­mu­ro­wać razem z tobą Wrota raz na za­wsze! Nie po­zwól im się kon­tro­lo­wać!

Wniósł mnie na ry­tu­al­ną salę. W środ­ku była prze­ra­ża­ją­ca ko­bie­ta. Miała ła­god­ny, iro­nicz­ny ton głosu.

To mu­siał być demon.

Ku mo­je­mu za­sko­cze­niu, Ry­szard uwol­nił mnie z pu­łap­ki. To była moja je­dy­na szan­sa. Na­tych­miast ru­szy­łem w kie­run­ku wyj­ścia.

Ale wszyst­ko na nic. Ten, któ­re­go nie­gdyś na­zy­wa­łem przy­ja­cie­lem, pod­niósł mnie z nie­na­tu­ral­ną siłą i umie­ścił na ry­tu­al­nym stole.

– Nie martw się, Bruno. To nie po­trwa długo – wy­sy­czał demon.

– Za­milcz, siło nie­czy­sta! Od­da­waj mo­je­go przy­ja­cie­la!

Ro­zej­rza­łem się po po­miesz­cze­niu. Wszyst­ko było w bieli. Praw­dę mó­wiąc, za­jeż­dża­ło tro­chę ama­torsz­czy­zną. Druga za­sa­da klątw jasno mó­wi­ła, że ofia­ry skła­da się w miej­scu, gdzie do­mi­nu­je czerń.

Ale w tym po­ko­ju było coś jesz­cze. Coś… zna­jo­me­go.

Ja… Już tu byłem.

– Ry­szar­dzie! Słu­chaj mnie. Ja już tu byłem! 

– Spo­koj­nie, Bruno. Spo­koj­nie. Bę­dzie do­brze.

– Obudź się, do ja­snej cho­le­ry! Znam to miej­sce! Ja…

Ja… no wła­śnie. Ja co?

Ja je­stem isto­tą zza Wrót?

Je­stem de­mo­nem?

Czemu wy­par­łem to wszyst­ko z pa­mię­ci? Czy to ja byłem złym wpły­wem? Czy to prze­ze mnie zde­cy­do­wał się otwo­rzyć Wrota?

AUĆ!

Nagle po­czu­łem po­tęż­ne ukłu­cie. Wy­da­wa­ło się, że trwa całe wieki. Czyli tak wy­glą­da ko­niec – kiedy przy­cho­dzi, wi­dzisz swój po­czą­tek. To cał­kiem po­etyc­kie.

Ry­szard znów umie­ścił mnie w pu­łap­ce. Byłem zbyt słaby by się bro­nić. Zbyt zre­zy­gno­wa­ny. 

– Na­stęp­na wi­zy­ta za rok o tej samej porze.

Kon­tem­plo­wa­łem co się wła­śnie stało. Ry­szard wy­niósł mnie z ry­tu­al­nej sali. Czy jesz­cze je­stem sobą? Czy pod­mie­nio­no mnie na kogoś in­ne­go? Wzmoc­nio­no moje moce do wy­py­cha­nia ludzi poza Wrota?

Nim się obej­rza­łem, znów je zo­ba­czy­łem. Tylko tym razem od dru­giej stro­ny.

Chwi­lę póź­niej by­li­śmy w Pa­ła­cu, a ja zo­sta­łem wy­pusz­czo­ny.

– Na­praw­dę mi przy­kro, mały, ale to ko­niecz­ne. Na­stęp­ne szcze­pie­nie do­pie­ro za rok. Prze­pra­szam, że po­świę­ca­łem ci tak mało uwagi. Ta nowa praca wy­że­ra ze mnie życie. Ale resz­tę dnia mam wolną. Może się po­ba­wi­my?

Ry­szard po­gła­skał mnie po pyszcz­ku, tak jak lubię naj­bar­dziej. Nie po­zo­sta­wił mi wy­bo­ru.

– Och, w po­rząd­ku. Wy­ba­czam. I klą­twę też cofam. Ale… czy mógł­byś nie prze­cho­dzić przez te Wrota? Na­praw­dę wolę, kiedy je­ste­śmy tu razem.

Nie od­po­wie­dział, ale przy­tu­lił mnie do sie­bie, a ja za­czą­łem mru­czeć. No, ale co za dużo to nie­zdro­wo. Po kilku se­kun­dach po­sze­dłem sobie do innej kom­na­ty, a Ry­szard pod­szedł do re­ga­łów.

– Bruno! Znowu zrzu­ci­łeś książ­kę?

Po­spiesz­nie ukry­łem się pod łóż­kiem, chi­cho­cząc.

 

Koniec

Komentarze

Czemu pałac z dużej w środku zdania?

 

 

Mój umysł cierpiał widząc, jak bardzo męczy się mój przyjaciel i nie rozumiejąc, dlaczego wciąż sobie to robi.

Nadużywasz zaimków. Tutaj można wywalić drugi. 

 

 

Ale tego dnia zamierzałem zrozumieć.

Podszedłem do niego i usiadłem przy jego nogach. Tego ranka wyglądał… nieźle.

 

Powtórzenie czasu. I wciąż zaimkoza. 

 

ulubione hobby

Hobby to ulubione zajęcie, więc mamy masło maślane.

 

Przyzwyczaiłem się, że po dobroci nic od niego nie wyciągnę i nie zamierzałem naciskać.

To jest trochę nielogiczne, bo jeśli mówimy, że po dobroci się nie da, to znaczy, że zamierzamy wydobywać siłą, a on pasuje. 

 

Pałac był bardzo stary, musiał być wybudowany wiele pokoleń temu.

Byłoza do przeredagowania. Może z pewnością został?

 

Sufit był bardzo wysoko, a zdecydowana większość mebli była olbrzymia.

Byłoza

 

Przodkowie musieli być przekonani o jakiejś zależności między wielkością a potęgą, stabilnością lub bezpieczeństwem.

Tu trochę niedopowiedzenie, bo byli przekonani o zależności między wielkością budowanych gmachów, a stabilnością państwa.

 

 

Pachniał wybornie, nawet jeśli był suszony.

Jak to jeśli? To to jest wątpliwe? Suszone mięso zwykle sobie wisi, a nie jest zapakowane.

 

– Nie marudź[,] tylko jedz.

 

Co za skończony kretyn. Nic dziwnego, że przechodzi przez te Wrota. On po prostu chce ze sobą skończyć i zostawić mnie z tym wszystkim samego!

To są myśli Bruna i powinny być tak zapisane, a nie jako wypowiedź narratora. 

 

Bryja raczej nie mogła być wszechobecna.

 

Wyrzucił resztki tego, co zostało z tej imitacji posiłku, i odszedł, zamykając się w jednej z komnat.

 

 

Znów musiałem obserwować, jak mój przyjaciel idzie zrobić sobie krzywdę. I nie mogłem nic z tym zrobić

Bliskie powtórzenia psują lekturę.

 

Było to poważne naruszenie granic jego prywatności, ale trudno. Jeśli konsekwencją uratowania mu życia miałoby być jego obrażenie się na mnie, to było to tego warte.

 

Drugie jego zbędne. Przy okazji, policz sobie tu zaimki.

 

Nie było tego najbardziej imponującego wizualnie pancerza, gdyż zabrał go ze sobą, ale z moich obserwacji i tak wynikało, że był on do niczego. W końcu udało mi się zebrać sensowny zestaw. Zestaw, z którym Wrota musiały mnie przepuścić. Odziany w zbroję Ryszarda, ponownie stanąłem przed Wrotami.

Informacja o tym, że Ryszard wybrał słabą zbroję już była, w jakim celu ją powtarzasz?

 

Do diaska, pomyślałem. Kiedy on to robi, wydaje się to takie… proste. Jakby korzystanie z Wrót do mrocznej części świata było czymś do czego był stworzony.

Oddziel myśli od narracji!

 

Myśl Bruno, myśl! Im dłużej zwlekasz, tym głębiej we Wrota wchodzi twój przyjaciel. Tym ciężej będzie ci go znaleźć.

Ocalić.

 

To też są myśli.

 

 

Księga! W Pałacu było pełno ksiąg. Ktoś musiał opisać działanie Wrót.

To myśli.

 

Postanowiłem sięgnąć po największą z nich.

 

 

Przepraszam, że poświęcałem Ci tak mało uwagi.

Ci, twój, pan piszemy z dużej w listach. W tekście literackim nie.

 

 

Bardzo ładnie opisany dramat… kociaka. Tylko czemu chichotał?

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Pomysł fajny, ale szczerze mówiąc mało z tego skumałem. Rozumiem, że to opowieść kota, który był u weterynarza, ale nie kumam tego wszystkiego co widział itd. Zrozumiałem o co chodzi z gabinetem weterynaryjnym, ale wiele rzeczy wydaje mi się niezrozumiałe.

W każdym razie opowieść jest spoko i zaskoczenie też jest.

 

 

Witaj. :)

Gratuluję tutejszego debiutu i to już w dniu rejestracji. :) Zachęcam do zapoznania się z działem Publicystyka: poradniki – szczególnie: dialogowe, językowe, zapisu myśli i – autorstwa Drakainy dla Nowicjuszy – mogą się okazać bardzo pomocne. :) W HP mamy także przydatne wątki pod kątem prawidłowych zapisów naszych tekstów. :)

Zapraszamy. ;)

 

Ze spraw technicznych zatrzymały mnie następujące fragmenty (sugestie i wątpliwości – zawsze tylko do przemyślenia):

Miałem teorię, że to one podsuwają mu do głowy kretyńskie pomysły typu “przejdę przez Wrota, co złego może się stać!”. – czy pomysł nie jest czasem zdaniem pytającym?

Za każdym razem kiedy próbowałem od niego wyciągnąć co tak bardzo ciągnęło go na drugą stronę Wrót, zamykał się w sobie. – brak przecinków prócz ostatniego?

Nie zmieniało to faktu, że regularnie przez nie przechodził. Może nie byłoby to tak martwiące, gdyby powracał w dobrym stanie, ale tak nie było. – powtórzenia?

Tym razem dosięgła go nawet zaraza. Czymkolwiek była tajemnicza choroba, na szczęście wydawała się nie być zaraźliwa. – ? – trzeba to doprecyzować, bo na razie jedno przeczy drugiemu

Mój umysł cierpiał widząc, jak bardzo męczy się mój przyjaciel i nie rozumiejąc, dlaczego wciąż sobie to robi. Ale tego dnia zamierzałem zrozumieć. – powtórzenia?

Ryszarda można było spytać o wszystko i zazwyczaj był łaskaw odpowiedzieć. Owszem, zdarzało się, że był to bełkot, ale z reguły odpowiedź była na temat. Nie oczekiwałem od niego więcej. Był potężnie zbudowany i miał mnóstwo siły, co pewnie pomagało mu za Wrotami, ale latarnia jego intelektu nie świeciła zbyt jasno, czego dowodem było stałe, dobrowolne narażanie się na niebezpieczeństwo. – i tu?

Pałac był bardzo stary, musiał być wybudowany wiele pokoleń temu. Wiązało się to ze swego rodzaju gigantomanią. Sufit był bardzo wysoko, a zdecydowana większość mebli była olbrzymia. Przodkowie musieli być przekonani o jakiejś zależności między wielkością a potęgą, stabilnością lub bezpieczeństwem. – i tutaj?

– Och – westchnął Ryszard, podnosząc się i siadając – No dobrze. – błędny zapis dialogu?

– Nie marudź (przecinek?) tylko jedz.

Wybiegłem za przyjacielem, gotów powiedzieć mu (przecinek?) co o tym wszystkim myślę.

– A więc to tak – krzyknąłem dumnie. – wykrzyknik przy krzyku?

– Jacy znowu oni! – spytałem, obserwując jak zbiera resztki miski z podłogi i ściera wszechobecną w komnacie breję. – pytajnik przy pytaniu?

Wyrzucił resztki tego, co zostało z tej imitacji posiłku, i odszedł, zamykając się w jednej z komnat. – powtórzenie?

Wyszedł odziany w pancerz, który chronił go za Wrotami najsłabiej, gdyż (przecinek?) kiedy w nim wracał (przecinek?) zawsze był w najgorszym stanie.

 

Znów musiałem obserwować, jak mój przyjaciel idzie zrobić sobie krzywdę. I nie mogłem nic z tym zrobić. Tego było już za wiele. 

Ryszard, idę za tobą! Nie musisz być w tym wszystkim sam!

Popędziłem w stronę Wrót i…. – czy wytłuszczone zdania to wypowiedź, czy myśl?

Ale może (przecinek?) gdybym coś od niego pożyczył…

Jakby korzystanie z Wrót do mrocznej części świata było czymś do czego był stworzony. – brak przecinków?

– Bruno czy… czy to są moje ubrania? – i tu?

Postanowiłem sięgnąć po największa z nich. – literówka?

Po wszystkim (przecinek?) co dla ciebie zrobiłem?

Jeśli wystrzelisz ze wszystkiego co masz, rywal nie będzie miał poczucia, że zawsze może być gorzej. – powtórzenie?

Po chwili życie na moment zamieniło się w koszmar, jakby jakieś stworzenie zza światów próbowało wysadzić wszystkie moje zmysły na raz. – razem?

Długotrwałe przebywanie za wrotami musiało wprowadzać w stan transu. – czemu tu małą literą? – dotąd zawsze było wielką, a tym sposobem tworzy to teraz niepotrzebnie ponad trzydzieści błędów ortograficznych

Wiem (przecinek?) że tam jesteś!

– Zaraz będzie po wszystkim – odpowiedział, ku mojemu zaskoczeniu. – zbędny przecinek?

– Ale ja nie chcę (przecinek?) żeby było po wszystkim!

Ku mojemu zaskoczeniu, Ryszard uwolnił mnie z pułapki. To była moja jedyna szansa. – powtórzenie

Ja co? – brak interpunkcji?

Wydawało się, że trwa cały wieki. – literówka?

Byłem zbyt słaby (przecinek?) by się bronić.

Kontemplowałem (i tu?) co się właśnie stało.

 

Zaskakujący zwrot akcji. Zastanawiam się jednak, czy można to nazwać fantastyką – spoglądamy oczami kota na kolejne szczepienie. Jakkolwiek to sobie wyobrażał, okazało się jedynie wyimaginowanym wyobrażaniem rozmaitych rzeczy, zaś tak naprawdę – zwyczajną czynnością. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dziękuję bardzo wszystkim za przeczytanie!

Ambush: Dzięki za obszerną analizę. Ze zdecydowaną większością Twoich spostrzeżeń się zgadzam i już poprawiłem opowiadanie w niektórych miejscach – przed publikacją walczyłem z “Ryszardozą”, gdyż to imię pojawiało się zdecydowanie zbyt często, i widzę, że w wyniku tej walki tekst zachorował na inne przypadłości. No i niestety ewidentnie mam tendencję do nadużywania “bycia” we wszelkich formach :D

Odniosę się jeszcze do niektórych uwag:

Czemu pałac z dużej w środku zdania?

Z tego samego powodu co Wrota – traktuję Pałac jako jedno, bardzo konkretne miejsce i chciałbym to czytelnikowi podkreślić :D

Hobby to ulubione zajęcie, więc mamy masło maślane.

Poprawiłem na “zajęcie” bo w sumie czemu nie, będzie mniej kontrowersyjnie, ale to jeden z tych pleonazmów w języku polskim z którym mam trochę zgrzyt. Można bowiem mieć kilka hobby, nie tylko jedno, a spośród tych zajęć mieć jakieś jedno ulubione – czy nie będzie to czyniło tego zajęcia “ulubionym hobby”? Podobnie mam z “dniem dzisiejszym” – owszem, można po prostu powiedzieć “dzisiaj”, ale przecież dzień może być też wczorajszy lub jutrzejszy, więc stawka “dzisiejszy” daje dodatkowy kontekst :)

 

Tylko czemu chichotał?

Wydaje mi się to perfekcyjne słowo do opisania samozadowolenia kogoś, kto właśnie coś nabroił :D Zgadzam się, że trochę naciągam rzeczywistość sugerując, że mógłby to robić Bruno, ale po prostu zbyt mi pasuje :)

 

I jeszcze kwestia rozdzielenia myśli od narracji. Do nie tak dawna faktycznie pisałem w sposób, który pozwalał wyróżnić myśli. Zazwyczaj kursywą, czasami pauzą dialogową, ale jakieś oddzielenie było. W polskich tłumaczeniach serii “Z mgły zrodzony” Sandersona spotkałem się z myślami wplecionymi w narrację. Czytało się to łatwo i przyjemnie, więc we “Wrotach” też postanowiłem spróbować. W związku z tym pojawia się pytanie – czy jest to złamanie zasad, czy może kwestia stylu? Co myślicie?

 

TomaszObłuda: Dziękuję za zapoznanie się z opowiadaniem Tomaszu! Starałem się napisać opowiadanie w taki sposób, by różne jego elementy można było interpretować na dwa sposoby – jako magiczny świat i świat rzeczywisty, ale z perspektywy kota. Chciałem, by przy ponownym przeczytaniu było widać, że Pałac jest wielki, bo Bruno jest mały, że pancerze Ryszarda to ubrania, a ten, który chroni go najsłabiej, bo wraca w nim w najgorszym stanie, to służbowy garnitur. No i w końcu, magiczne Wrota to po prostu drzwi do Pałacu, czyli mieszkania :) Jeśli masz ochotę podzielić się opinią który fragment jest niejasny po poznaniu tajemnicy to chętnie przeczytam!

 

Bruce: Dziękuję za przeczytanie i miłe przywitanie – faktycznie opublikowałem opowiadanie w dniu rejestracji, ale jestem tak zwanym lurkerem, zaglądam na forum NF regularnie, po prostu po raz pierwszy założyłem konto :D No, ale teraz skoro tyle osób było na tyle miłych, żeby podzielić się opiniami i wrażeniami odnośnie mojego tekstu to wypada mi zrobić to samo i trochę się poudzielać :) 

 

Bardzo słuszne uwagi co do poprawności językowej, zwłaszcza wspomnianej przez Ambush “byłozy” – ewidentnie muszę nad tym popracować :) Częściowo już zaadaptowałem tekst do feedbacku, przysiąde do tego jeszcze raz jak tylko będę miał trochę czasu. 

 

Co do tego, czy opowiadanie jest fantastyką, to też zadałem sobie takie pytanie przed wrzucaniem, ale doszedłem do wniosku, że ono działa tylko jeśli czytelnik podejdzie do niego jak do fantastyki, więc mam nadzieję, że wszystko jest okej :D 

 

Maciej

Jasna sprawa, pozdrawiam, powodzenia, także dziękuję. :) 

Pecunia non olet

Moim zdaniem koty są najfantastyczniejszymi istotami na świecie, więc wszystko czego doświadczał Bruno jest fantastyczne, a tym samym obecność fantastyki we „Wrotach” jest bezdyskusyjna, zwłaszcza że całą historię opowiada kot.

Cieszę się, że Bruno szybko otrząsnął się z szoku wyniesienia go za Wrota i poddaniu szczepieniu, ale pozostaję z nadzieją, że Ryszard znajdzie więcej czasu dla Bruno. :)

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

Tym razem do­się­gła go nawet za­ra­za. Czym­kol­wiek była ta­jem­ni­cza cho­ro­ba, na szczę­ście wy­da­wa­ła się nie być za­raź­li­wa. → Skoro choroba nie była zaraźliwa, nie była to zaraza.

 

A ja razem z tobą, do­po­wie­dzia­łem sobie w gło­wie. → Dopowiedział sobie w głowie, czyli pomyślał, więc może: A ja razem z tobą – do­po­wie­dzia­łem sobie w gło­wie.

Uwaga dotyczy też zapisu myśli w dalszej części opowiadania.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Zsze­dłem z łoża Ry­szar­da i uda­łem się w kie­run­ku kom­na­ty ku­chen­nej. → A może zwyczajnie: Zsze­dłem z łoża Ry­szar­da i poszedłem do kom­na­ty ku­chen­nej.

 

zde­cy­do­wa­na więk­szość mebli przy­tła­cza­ła swoim roz­mia­rem. → Mebli było wiele, więc ich rozmiary były różne; nie miały jednego rozmiaru.

Proponuję: …zde­cy­do­wa­na więk­szość mebli przy­tła­cza­ła swoimi roz­mia­rami.

 

Nie wiem jak wy­szło z po­tę­gą i sta­bil­no­ścią, ale gar­gan­tu­icz­ność wszyst­kie­go w środ­ku z pew­no­ścią nie przy­nio­sła Pa­ła­co­wi bez­pie­czeń­stwa. → Rozumiem, że wszystko w środku było nienaturalnie wielkie, ale czy na pewno było także rubaszne i niezwykle żarłoczne?

Sprawdź znaczenie słowa gargantuiczny.

 

Duże meble miały taką wadę, że cięż­ko było się­gnąć cze­go­kol­wiek z wyż­szych półek… → Duże meble miały taką wadę, że trudno było się­gnąć co­kol­wiek z wyż­szych półek

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Chwy­ci­łem ją i ru­szy­łem w kie­run­ku kom­na­ty przy­ja­cie­la. → Chwy­ci­łem ją i ru­szy­łem do kom­na­ty przy­ja­cie­la.

 

– Och – wes­tchnął Ry­szard, pod­no­sząc się i sia­da­jąc – No do­brze. → – Och – wes­tchnął Ry­szard, pod­no­sząc się i sia­da­jąc – no do­brze.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.  

 

Uży­wa­jąc swo­jej im­po­nu­ją­cej siły, mo­men­tal­nie roz­pra­wił się ze skom­pli­ko­wa­nym opa­ko­wa­niem… → Czy zaimek jest konieczny? Czy używałby cudzej siły?

 

wy­szedł z kom­na­ty, uda­jąc się w kie­run­ku holu. → …wy­szedł z kom­na­ty, uda­jąc się do holu.

 

– A więc to tak – krzyk­ną­łem dum­nie. → Skoro krzyknął, przydałby się wykrzyknik: – A więc to tak! – krzyk­ną­łem dum­nie.

 

za­miast wziąć je­dze­nie, które ci przy­no­szę w na­dziei na to, że wy­do­brze­jesz… → …za­miast wziąć je­dze­nie, które ci przy­no­szę w na­dziei, że wy­do­brze­jesz

 

– Jacy znowu oni! – spy­ta­łem… → Skoro pyta, to: – Jacy znowu oni? – spy­ta­łem…

 

Wsze­dłem do gar­de­ro­by mo­je­go przy­ja­cie­la. → Zbędny zaimek.

 

Nie było tego naj­bar­dziej im­po­nu­ją­ce­go wi­zu­al­nie pan­ce­rza, gdyż za­brał go ze sobą, ale z moich ob­ser­wa­cji i tak wy­ni­ka­ło, że był on do ni­cze­go. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Tym cię­żej bę­dzie ci go zna­leźć. → Tym trudniej bę­dzie ci go zna­leźć.

 

ale mu­sia­ła być rów­nie stara co sam Pałac… → …ale mu­sia­ła być rów­nie stara jak sam Pałac

 

Ru­szy­łem w kie­run­ku drzwi, spo­dzie­wa­jąc się naj­gor­sze­go. → Ru­szy­łem ku drzwiom, spo­dzie­wa­jąc się naj­gor­sze­go.

 

czu­łem tylko jak coś unosi mnie w górę. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy można coś unosić w dół?

 

wy­sa­dzić wszyst­kie moje zmy­sły na raz. → …wy­sa­dzić wszyst­kie moje zmy­sły naraz.

 

– Ry­szard! Wiem że tam je­steś! → – Ry­szard! Wiem, że tam je­steś!

 

– Ale ja nie chcę żeby było po wszyst­kim! → – Ale ja nie chcę, żeby było po wszyst­kim!

 

Wy­da­wa­ło się, że trwa cały wieki. → Wy­da­wa­ło się, że trwa cały wiek. Lub: Wy­da­wa­ło się, że trwa całe wieki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po głębszym zastanowieniu się, nie chcąc absolutnie nikogo krzywdzić, przyznaję rację Regulatorzy i daję klik. :) 

Pecunia non olet

Regulatorzy, dziękuję za szczegółowe uwagi i jest mi bardzo miło, że tekst podobał Ci się na tyle, by rozważyć zgłoszenie go do Biblioteki!

 

Wprowadziłem poprawki na podstawie waszych spostrzeżeń – usunąłem kilka zbędnych powtórzeń oraz zaimków, ujednoliciłem sposób zapisywania myśli (stawiając ostatecznie na kursywę) i naprawiłem kilka innych błędów. 

 

Zastanowiła mnie sugestia, by w wyrażeniu “sięgnąć czegokolwiek” zamienić drugie słowo na “cokolwiek” – czy po “sięgnąć” nie użylibyśmy dopełniacza? Sięgnąć dna, gwiazd, sufitu, a nie dno, gwiazdy, sufit. Czy to nie sugerowałoby, że sięgamy “czegokolwiek” (lub ewentualnie “PO cokolwiek”)?

Maciej

Bardzo proszę, Macieju. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Zastanowiła mnie sugestia, by w wyrażeniu “sięgnąć czegokolwiek” zamienić drugie słowo na “cokolwiek” – czy po “sięgnąć” nie użylibyśmy dopełniacza? Sięgnąć dna, gwiazd, sufitu, a nie dno, gwiazdy, sufit. Czy to nie sugerowałoby, że sięgamy “czegokolwiek” (lub ewentualnie “PO cokolwiek”)?

Sięgać dna to inaczej staczać się, dążyć do upadku, natomiast sięgać gwiazd o określenie wręcz przeciwne – to dążenie do realizacji ambitnych celów, marzeń, z zamiarem osiągnięcia wielkiego sukcesu, a sięgać sufitu może np. choinka. W tych przypadkach ani sięgający dna nie ma zamiaru go wziąć, tak jak sięgający gwiazd, gwiazd tych nie weźmie, a choinka jest po prostu wysoka. 

Bruno miał zamiar wziąć coś konkretnego – saszetkę z jedzeniem, książkę, czy inną rzecz ze znajdującej się wysoko półki regału czy szafki, więc sięgał tam by wziąć cokolwiek, co akurat było mu potrzebne.

Szafki w mojej kuchni sięgają sufitu i czasem muszę korzystać z drabinki by sięgnąć cokolwiek, co zostało położone na najwyższych półkach.

Mam nadzieję, że wyjaśniłam sprawę. :)

 

Macieju, ponieważ dokonałeś poprawek, z przyjemnością odwiedzę klikarnię. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Za każdym razem kiedy próbowałem od niego wyciągnąć [przecinek] co tak bardzo ciągnęło go na drugą stronę Wrót, zamykał się w sobie.

coś solidnie druzgocącego emocjonalnie.

Ja bym to uznał za zbędne, jak coś druzgocze, to nie ma po co wzmacniać.

Czasem miałem wrażenie, że jestem jedynym [przecinek] co dzieli go od przespania całego dnia.

– Ktoś musi dbać o Pałac [chyba przecinek] kiedy tak leżysz i gnijesz. Może ta przygoda wybije ci w końcu z głowy przechodzenie przez Wrota, co?

Dalej już się nie czepiam, ale błędów interpunkcyjnych trochę jest.

– Eh, Ryszardzie.

Ech.

 

Uważam, że zarówno pałac, jak i krainę złą można było staranniej opisać, budując klimat, budując je wrażeniami, estetyką.

 

Zabawne, przewrotne, choć początek trochę tonie w szczegółach. 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth, dziękuję za komentarz i za przeczytanie! Zgadzam się z Twoimi uwagami, chociaz co do westchnięcia “ech/eh”, to chyba obie formy są uznawane za poprawne i nie mogę się pozbyć wrażenia, że to dwie różne emocje :) 

 

Zastanawiam się jak pogodzić Twoją sugestię staranniejszych opisów ze spostrzeżeniem, że początek tonie w szczegółach – wiele elementów które zamieściłem w opowiadaniu są istotne z punktu widzenia plot twistu, więc wolałbym ich nie usuwać, i trochę obawiam się że poszerzenie opisów mogłoby wzmocnić wrażenie, że szczegółów jest za dużo, ale z pewnoscią jest tutaj pole do ciekawego opisania naszej rzeczywistości z perspektywy Bruna :) 

 

Regulatorzy i Bruce, bardzo dziękuję za nominacje do biblioteki, jest mi niezmiernie miło, że wam się podobało!

Maciej

A mnie jest miło, Macieju, że mogłam przeczytać fajne opowiadanie z Kotem w głównej roli, bo o Kotach to ja mogę czytać i mówić bez końca. ฅ/ᐠ. ̫ .ᐟ\

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka