- Opowiadanie: MaciejK - Wrota

Wrota

Opowiadanie powstało jako efekt pytania, które pewnego dnia sobie zadałem.  Stanowiło też przerwę w pracy nad powieścią – odczułem potrzebę napisania czegoś krótszego, kompletnego i dla każdego, nawet młodszego, odbiorcy. Zachęcam do zapoznania się i podzielenia się uwagami!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wrota

Minął już niemal tydzień odkąd Ryszard, mój serdeczny przyjaciel, powrócił zza Wrót do Pałacu. Od tamtej chwili zdecydowaną większość czasu spędził w łóżku, pocąc się niemiłosiernie i kaszląc, jakby miał wypluć płuca. Nie robił prawie nic, poza gapieniem się na te durne, magiczne świecidełka w jego komnacie. Miałem teorię, że to one podsuwają mu do głowy kretyńskie pomysły typu “przejdę przez Wrota, co złego może się stać!”. 

Obserwując jego stan, traciłem resztki złudzeń i jedynie utwierdzałem się w mojej pierwotnej teorii – za Wrotami czai się zło. Zło, z którym muszę skończyć, zanim ono skończy z moim przyjacielem.

Ryszard nie lubił o tym rozmawiać. Za każdym razem kiedy próbowałem od niego wyciągnąć co tak bardzo ciągnęło go na drugą stronę Wrót, zamykał się w sobie. Nie zmieniało to faktu, że regularnie przez nie przechodził. Może nie byłoby to tak martwiące, gdyby powracał w dobrym stanie, ale tak nie było. W zdecydowanej większości przypadków był przygnębiony, jakby zobaczył coś solidnie druzgocącego emocjonalnie. Czasami miał ze sobą jakieś przedmioty, które chował gdzieś po komnatach Pałacu, nie pozwalając mi dokładnie im się przyjrzeć. Tym razem dosięgła go nawet zaraza.

Czymkolwiek była tajemnicza choroba, na szczęście wydawała się nie być zaraźliwa. Ja pozostawałem w pełni sił, przynajmniej tych fizycznych. Mój umysł cierpiał widząc, jak bardzo męczy się mój przyjaciel i nie rozumiejąc, dlaczego wciąż sobie to robi.

Ale tego dnia zamierzałem zrozumieć.

Podszedłem do niego i usiadłem przy jego nogach. Tego ranka wyglądał… nieźle. Lepiej. Choroba wydawała się ustępować.

– Jak tam, lepiej się czujesz? – spytałem.

– Bruno? Już na nogach? Która jest godzina? – odpowiedział mój przyjaciel.

Cały Ryszard. Jego dwa ulubione hobby to igranie z tajemniczymi, nieczystymi mocami i spanie. Czasem miałem wrażenie, że jestem jedynym co dzieli go od przespania całego dnia.

– Jasne, że wstałem – odparłem. – Ktoś musi dbać o Pałac kiedy tak leżysz i gnijesz. Może ta przygoda wybije ci w końcu z głowy przechodzenie przez Wrota, co?

– Daj mi… jeszcze… kilka… minut… – wysapał z trudem.

Typowe. Ryszarda można było spytać o wszystko i zazwyczaj był łaskaw odpowiedzieć. Owszem, zdarzało się, że był to bełkot, ale z reguły odpowiedź była na temat. Nie oczekiwałem od niego więcej. Był potężnie zbudowany i miał mnóstwo siły, co pewnie pomagało mu za Wrotami, ale latarnia jego intelektu nie świeciła zbyt jasno, czego dowodem było stałe, dobrowolne narażanie się na niebezpieczeństwo.

Kiedy rozmowa schodziła na Wrota, absolutnie zawsze zbywał temat. Uparty drań.

Trudno. Przyzwyczaiłem się, że po dobroci nic od niego nie wyciągnę i nie zamierzałem naciskać. Ale nadal był moim przyjacielem i czułem się za niego odpowiedzialny.

– Powinieneś coś zjeść – powiedziałem.

A ja razem z tobą, dopowiedziałem sobie w głowie. Okropnie burczało mi w brzuchu.

Zszedłem z łoża Ryszarda i udałem się w kierunku komnaty kuchennej. Pałac był bardzo stary, musiał być wybudowany wiele pokoleń temu. Wiązało się to ze swego rodzaju gigantomanią. Sufit był bardzo wysoko, a zdecydowana większość mebli była olbrzymia. Przodkowie musieli być przekonani o jakiejś zależności między wielkością a potęgą, stabilnością lub bezpieczeństwem. Nie wiem jak wyszło z potęgą i stabilnością, ale gargantuiczność wszystkiego w środku z pewnością nie przyniosła Pałacowi bezpieczeństwa. W końcu pojawiły się Wrota, a z nimi kłopoty.

Duże meble miały taką wadę, że ciężko było sięgnąć czegokolwiek z wyższych półek, ale wadę tę równoważyła zaleta bycia niezwykle stabilnymi. Jeśli potrzebowałem czegoś z półek bliżej sufitu, wystarczyło wspiąć się po pozostałych jak po drabinie. Było to całkiem przyjemne. Wszedłem na samą górę regału i przyjrzałem się naszym zapasom. Udało mi się znaleźć paczkę z suszonym mięsem. Cóż, nie był to szczyt moich marzeń, Ryszarda zapewne też nie, ale musiało wystarczyć. Chwyciłem ją i ruszyłem w kierunku komnaty przyjaciela.

– Proszę – rzekłem, wręczając mu jedzenie. – Pozwól sobie pomóc. Powinieneś to zjeść.

– Och – westchnął Ryszard, podnosząc się i siadając – No dobrze.

Używając swojej imponującej siły, momentalnie rozprawił się ze skomplikowanym opakowaniem, po czym wyciągnął kawałek suszonego mięsa i mi go wręczył.

– Masz – powiedział.

– Eh, Ryszardzie. To jest dla ciebie. Musisz jeść, żeby wrócić do pełni sił – odparłem, patrząc na wystający kawałek. Pachniał wybornie, nawet jeśli był suszony.

– Nie marudź tylko jedz.

Uwielbiał się dzielić. Zawsze wydawało mi się, że sprawia mu to radość, więc skorzystałem z poczęstunku. I to był błąd, bo Ryszard momentalnie zamknął paczkę i wyszedł z komnaty, udając się w kierunku holu.

Co za skończony kretyn. Nic dziwnego, że przechodzi przez te Wrota. On po prostu chce ze sobą skończyć i zostawić mnie z tym wszystkim samego!

Wybiegłem za przyjacielem, gotów powiedzieć mu co o tym wszystkim myślę. Zastałem go w komnacie kuchennej, otwierającego swoją szafę, tę, w której ukrywał łupy zza Wrót i do której odmawiał mi dostępu. Wyciągnął z niej jakąś obleśną breję.

– A więc to tak – krzyknąłem dumnie. – Wzgardzasz moją pomocą i zamiast wziąć jedzenie, które ci przynoszę w nadziei na to, że wydobrzejesz, wolisz sięgać po to… coś. Co to w ogóle jest? Wymioty demona? Nic dziwnego, że mroczne siły ciągną cię za Wrota!

Zignorował mnie i usiadł przy dużym stole w komnacie kuchennej i zaczął jeść to paskudztwo. Nie zamierzałem się temu przyglądać. Zbliżyłem się i zrzuciłem miskę z breją ze stołu, roztrzaskując ją i rozpryskując jej zawartość po całej podłodze.

– Do jasnej cholery, Bruno! – wykrzyczał Ryszard. – Czego ty ode mnie chcesz? Przez ciebie się spóźnię! Oni będą źli, Bruno. Już teraz są źli, że tyle czasu mnie nie było. Nie rozumiesz, że to sprowadzi kłopoty na nas obu?

– Jacy znowu oni! – spytałem, obserwując jak zbiera resztki miski z podłogi i ściera wszechobecną w komnacie breję. – Czy wszystko musisz robić sam? Mogę ci pomóc! Jesteśmy przyjaciółmi!

Nie odpowiedział. Wyrzucił resztki tego, co zostało z tej imitacji posiłku, i odszedł, zamykając się w jednej z komnat. Wyszedł odziany w pancerz, który chronił go za Wrotami najsłabiej, gdyż kiedy w nim wracał zawsze był w najgorszym stanie. Nim zdążyłem się obejrzeć, Wrota wydały mechaniczny dźwięk i na jego żądanie otworzyły się, a on po raz kolejny je przekroczył.

Znów musiałem obserwować, jak mój przyjaciel idzie zrobić sobie krzywdę. I nie mogłem nic z tym zrobić. Tego było już za wiele. 

Ryszard, idę za tobą! Nie musisz być w tym wszystkim sam!

Popędziłem w stronę Wrót i….

I nic. Nie otworzyły się przede mną tak jak przed nim. Coś było nie tak. Może to kwestia pancerza? Ryszard miał ich pełno, a ja nie zwykłem ich nosić. Ale może gdybym coś od niego pożyczył…

Wszedłem do garderoby mojego przyjaciela. Było to poważne naruszenie granic jego prywatności, ale trudno. Jeśli konsekwencją uratowania mu życia miałoby być jego obrażenie się na mnie, to było to tego warte. Wypatrywałem rzeczy które mógł mieć na sobie, kiedy w przeszłości przekraczał próg Wrót. Nie było tego najbardziej imponującego wizualnie pancerza, gdyż zabrał go ze sobą, ale z moich obserwacji i tak wynikało, że był on do niczego. W końcu udało mi się zebrać sensowny zestaw. Zestaw, z którym Wrota musiały mnie przepuścić. Odziany w zbroję Ryszarda, ponownie stanąłem przed Wrotami.

I ponownie mi nie odpowiedziały.

Do diaska, pomyślałem. Kiedy on to robi, wydaje się to takie… proste. Jakby korzystanie z Wrót do mrocznej części świata było czymś do czego był stworzony. Coś mi umykało. Ale co? 

Myśl Bruno, myśl! Im dłużej zwlekasz, tym głębiej we Wrota wchodzi twój przyjaciel. Tym ciężej będzie ci go znaleźć.

Ocalić.

Księga! W Pałacu było pełno ksiąg. Ktoś musiał opisać działanie Wrót. Ale nie było czasu na czytanie wszystkich. Rozejrzałem się po olbrzymich regałach. Musiałem działać szybko. Postanowiłem sięgnąć po największa z nich. Na moje nieszczęście, była prawie na samej górze. W sumie to bardziej na nieszczęście księgi. Wejście tam nie sprawiało mi problemów, ale potrzebowałem wszystkich kończyn, by zejść, więc zrzuciłem księgę na podłogę.

Przetrwała. To dobrze. Ryszard pewnie byłby zły, gdybym ją uszkodził. Biedak miał wystarczająco dużo problemów.

Otworzyłem księgę, szukając jakichkolwiek informacji na temat Wrót, ale musiała być równie stara co sam Pałac, gdyż ten język nie mówił mi absolutnie nic. W księdze było sporo ilustracji, przedstawiających głównie jedzenie.

No tak! – pomyślałem. Jedzenie! On je jakieś dziwne rzeczy. Wyciąga je z szafy, w której chowa łupy zza Wrót. Cokolwiek tam jest, musi umożliwiać mu ponowne przechodzenie. Tylko jak otworzyć tę szafę? Ryszard trzymał ją szczelnie zamkniętą. Coś przede mną ukrywał. Może powinienem po prostu włożyć całą swoją siłę w zniszczenie jej? W tym wypadku cel musiał uświęcać środki… prawda?

Znów usłyszałem mechaniczny dźwięk. Za oknem zrobiło się ciemno. Ile minęło czasu?

Ruszyłem w kierunku drzwi, spodziewając się najgorszego. Na szczęście, moje oczekiwania się nie spełniły.

– Ryszardzie! Wróciłeś! – wykrzyczałem, zbliżając się do niego. – Dlaczego mi to robisz? Dlaczego musisz przekraczać te przeklęte Wrota i zostawiać mnie tutaj, niepewnego, czy kiedykolwiek wrócisz? Czy nasza przyjaźń tak mało dla ciebie znaczy?

– Bruno czy… czy to są moje ubrania?

– Ehm… No, tak, widzisz, próbowałem…

– Nie mamy na to czasu. Przepraszam cię, Bruno, ale muszę zrobić to, co konieczne. 

– O czym ty…

Zdążyłem powiedzieć tylko tyle i nagle poczułem znajomy zapach. Przyjemny. Odurzający. Musiałem czuć go już wcześniej, ale sprawił, że na kilka sekund straciłem panowanie nad swoim ciałem. Gdy się ocknąłem, byłem uwięziony w pułapce. Nie wiedziałem co się dzieje, czułem tylko jak coś unosi mnie w górę.

– Naprawdę mi przykro, przyjacielu – powiedział Ryszard i ruszył w kierunku Wrót… razem ze mną.

– Niech cię szlag, Ryszardzie! Po wszystkim co dla ciebie zrobiłem? Zdrajco! Bądź przeklęty na trzy pokolenia do przodu!

Odpuściłem mu czwarte. To pierwsza zasada klątw. Jeśli wystrzelisz ze wszystkiego co masz, rywal nie będzie miał poczucia, że zawsze może być gorzej.

Wrota otworzyły się, a ja nic nie mogłem zrobić. Nie wiedziałem, czego spodziewać się na zewnątrz, ale było dużo gorzej niż mogłem sobie wyobrażać. Zaczynało się od pustego korytarza, w którym nikczemnie niosło się echo obijających się o posadzkę butów tego paskudnego zdrajcy. Po chwili życie na moment zamieniło się w koszmar, jakby jakieś stworzenie zza światów próbowało wysadzić wszystkie moje zmysły na raz. Setki rozrywających nozdrza zapachów i smrodów, ogłuszające dźwięki, oślepiające światła. W dodatku wszystko strasznie się trzęsło. Coś ty w tym widział, Ryszardzie?

– Wypuść mnie, draniu! Jeszcze nie jest za późno, by wszystko naprawić! – krzyczałem do niego.

Ale on nie odpowiadał. Długotrwałe przebywanie za wrotami musiało wprowadzać w stan transu. Spróbowałem odciąć się od swoich zmysłów. Zamknąć oczy, zasłonić uszy i nos. To odrobinę pomogło…

Aż nagle zrobiło się bardzo cicho. Otworzyłem oczy i wyjrzałem przez kraty mojego więzienia i ujrzałem pomieszczenie, w którym pełno było takich jak ja i takich jak Ryszard.

Rytualnych ofiar. O to musiało chodzić, prawda? Cokolwiek oddziaływało na zmysły zgromadzonych tu oprawców, kazało im przynieść swoich przyjaciół jako ofiary. Potem pewnie pozwolą im ocknąć się z transu, by zrozumieli co zrobili.

Podwójne cierpienie. Niewyobrażalne okrucieństwo. Muszę to zatrzymać!

– Ryszard! Wiem że tam jesteś! To nie w twoim stylu! Ocknij się, błagam!

– Zaraz będzie po wszystkim – odpowiedział, ku mojemu zaskoczeniu. To nie słowa, których oczekiwałem, ale dawało to jakąś nadzieję na nawiązanie komunikacji.

– Ale ja nie chcę żeby było po wszystkim! Chcę wrócić do Pałacu i zamurować razem z tobą Wrota raz na zawsze! Nie pozwól im się kontrolować!

Wniósł mnie na rytualną salę. W środku była przerażająca kobieta. Miała łagodny, ironiczny ton głosu.

To musiał być demon.

Ku mojemu zaskoczeniu, Ryszard uwolnił mnie z pułapki. To była moja jedyna szansa. Natychmiast ruszyłem w kierunku wyjścia.

Ale wszystko na nic. Ten, którego niegdyś nazywałem przyjacielem, podniósł mnie z nienaturalną siłą i umieścił na rytualnym stole.

– Nie martw się, Bruno. To nie potrwa długo – wysyczał demon.

– Zamilcz, siło nieczysta! Oddawaj mojego przyjaciela!

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszystko było w bieli. Prawdę mówiąc, zajeżdżało trochę amatorszczyzną. Druga zasada klątw jasno mówiła, że ofiary składa się w miejscu, gdzie dominuje czerń.

Ale w tym pokoju było coś jeszcze. Coś… znajomego.

Ja… Już tu byłem.

– Ryszardzie! Słuchaj mnie. Ja już tu byłem! 

– Spokojnie, Bruno. Spokojnie. Będzie dobrze.

– Obudź się, do jasnej cholery! Znam to miejsce! Ja…

Ja… no właśnie. Ja co?

Ja jestem istotą zza Wrót?

Jestem demonem?

Czemu wyparłem to wszystko z pamięci? Czy to ja byłem złym wpływem? Czy to przeze mnie zdecydował się otworzyć Wrota?

AUĆ!

Nagle poczułem potężne ukłucie. Wydawało się, że trwa cały wieki. Czyli tak wygląda koniec – kiedy przychodzi, widzisz swój początek. To całkiem poetyckie.

Ryszard znów umieścił mnie w pułapce. Byłem zbyt słaby by się bronić. Zbyt zrezygnowany. 

– Następna wizyta za rok o tej samej porze.

Kontemplowałem co się właśnie stało. Ryszard wyniósł mnie z rytualnej sali. Czy jeszcze jestem sobą? Czy podmieniono mnie na kogoś innego? Wzmocniono moje moce do wypychania ludzi poza Wrota?

Nim się obejrzałem, znów je zobaczyłem. Tylko tym razem od drugiej strony.

Chwilę później byliśmy w Pałacu, a ja zostałem wypuszczony.

– Naprawdę mi przykro, mały, ale to konieczne. Następne szczepienie dopiero za rok. Przepraszam, że poświęcałem Ci tak mało uwagi. Ta nowa praca wyżera ze mnie życie. Ale resztę dnia mam wolną. Może się pobawimy?

Ryszard pogłaskał mnie po pyszczku, tak jak lubię najbardziej. Nie pozostawił mi wyboru.

– Och, w porządku. Wybaczam. I klątwę też cofam. Ale… czy mógłbyś nie przechodzić przez te Wrota? Naprawdę wolę, kiedy jesteśmy tu razem.

Nie odpowiedział, ale przytulił mnie do siebie, a ja zacząłem mruczeć. No, ale co za dużo to niezdrowo. Po kilku sekundach poszedłem sobie do innej komnaty, a Ryszard podszedł do regałów.

– Bruno! Znowu zrzuciłeś książkę?

Pospiesznie ukryłem się pod łóżkiem, chichocząc.

 

Koniec

Komentarze

Czemu pałac z dużej w środku zdania?

 

 

Mój umysł cierpiał widząc, jak bardzo męczy się mój przyjaciel i nie rozumiejąc, dlaczego wciąż sobie to robi.

Nadużywasz zaimków. Tutaj można wywalić drugi. 

 

 

Ale tego dnia zamierzałem zrozumieć.

Podszedłem do niego i usiadłem przy jego nogach. Tego ranka wyglądał… nieźle.

 

Powtórzenie czasu. I wciąż zaimkoza. 

 

ulubione hobby

Hobby to ulubione zajęcie, więc mamy masło maślane.

 

Przyzwyczaiłem się, że po dobroci nic od niego nie wyciągnę i nie zamierzałem naciskać.

To jest trochę nielogiczne, bo jeśli mówimy, że po dobroci się nie da, to znaczy, że zamierzamy wydobywać siłą, a on pasuje. 

 

Pałac był bardzo stary, musiał być wybudowany wiele pokoleń temu.

Byłoza do przeredagowania. Może z pewnością został?

 

Sufit był bardzo wysoko, a zdecydowana większość mebli była olbrzymia.

Byłoza

 

Przodkowie musieli być przekonani o jakiejś zależności między wielkością a potęgą, stabilnością lub bezpieczeństwem.

Tu trochę niedopowiedzenie, bo byli przekonani o zależności między wielkością budowanych gmachów, a stabilnością państwa.

 

 

Pachniał wybornie, nawet jeśli był suszony.

Jak to jeśli? To to jest wątpliwe? Suszone mięso zwykle sobie wisi, a nie jest zapakowane.

 

– Nie marudź[,] tylko jedz.

 

Co za skończony kretyn. Nic dziwnego, że przechodzi przez te Wrota. On po prostu chce ze sobą skończyć i zostawić mnie z tym wszystkim samego!

To są myśli Bruna i powinny być tak zapisane, a nie jako wypowiedź narratora. 

 

Bryja raczej nie mogła być wszechobecna.

 

Wyrzucił resztki tego, co zostało z tej imitacji posiłku, i odszedł, zamykając się w jednej z komnat.

 

 

Znów musiałem obserwować, jak mój przyjaciel idzie zrobić sobie krzywdę. I nie mogłem nic z tym zrobić

Bliskie powtórzenia psują lekturę.

 

Było to poważne naruszenie granic jego prywatności, ale trudno. Jeśli konsekwencją uratowania mu życia miałoby być jego obrażenie się na mnie, to było to tego warte.

 

Drugie jego zbędne. Przy okazji, policz sobie tu zaimki.

 

Nie było tego najbardziej imponującego wizualnie pancerza, gdyż zabrał go ze sobą, ale z moich obserwacji i tak wynikało, że był on do niczego. W końcu udało mi się zebrać sensowny zestaw. Zestaw, z którym Wrota musiały mnie przepuścić. Odziany w zbroję Ryszarda, ponownie stanąłem przed Wrotami.

Informacja o tym, że Ryszard wybrał słabą zbroję już była, w jakim celu ją powtarzasz?

 

Do diaska, pomyślałem. Kiedy on to robi, wydaje się to takie… proste. Jakby korzystanie z Wrót do mrocznej części świata było czymś do czego był stworzony.

Oddziel myśli od narracji!

 

Myśl Bruno, myśl! Im dłużej zwlekasz, tym głębiej we Wrota wchodzi twój przyjaciel. Tym ciężej będzie ci go znaleźć.

Ocalić.

 

To też są myśli.

 

 

Księga! W Pałacu było pełno ksiąg. Ktoś musiał opisać działanie Wrót.

To myśli.

 

Postanowiłem sięgnąć po największą z nich.

 

 

Przepraszam, że poświęcałem Ci tak mało uwagi.

Ci, twój, pan piszemy z dużej w listach. W tekście literackim nie.

 

 

Bardzo ładnie opisany dramat… kociaka. Tylko czemu chichotał?

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Nowa Fantastyka