
Zmieniany tysiące razy tekst, wyjęty wreszcie z szuflady... Mam nadzieję, że Was zainteresuje. Serdecznie zapraszam, dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam. :)
Zmieniany tysiące razy tekst, wyjęty wreszcie z szuflady... Mam nadzieję, że Was zainteresuje. Serdecznie zapraszam, dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam. :)
– Panowie, jest sprawa. – Jarek zniżył głos prawie do szeptu, pilnie rozglądając się dookoła.
Koledzy spojrzeli na niego uważnie.
Tylko Tomek, jak zwykle, wszystko wiedział lepiej, więc od razu zaprzeczył:
– Jaka tam sprawa?! Afera jest i to niemała!
– Afera? O czym ty gadasz, Tom? – zdenerwował się zbity z tropu Jarek.
– Chemica zorientowała się, że ktoś złamał kod, a potem podopisywał oceny w dzienniku. I poszła wprost do dyra! A wiecie, jak wygląda zemsta pani Nowakowej…
– Brr… – szepnął wystraszony Adam.
– Człowieku, ty o takich przyziemnych sprawach, a tu mamy – Jarek przerwał i rozejrzał się ponownie – skarb!
– Skarb? – powtórzył z niedowierzaniem Adam.
– Tak. Najprawdziwszy!
– W sensie: taki namacalny? Złoto, klejnoty i kasa?
– W rzeczy samej.
– Gdzie?
– To właśnie musimy ustalić.
– E… Naczytałeś się znowu bajek… – rzucił z ironią Mirek, machnął lekceważąco ręką i zawiesił kurtkę. – Chodźcie lepiej do klasy, zaraz dzwonek.
– Nie, mówię serio. Ogromny skarb nadal czeka na odkrycie.
Do szatni wpadła rozwrzeszczana grupa pierwszoklasistów. Jarek odczekał aż wyjdą i szepnął do kumpli:
– Wszystko przekażę wam po lekcjach.
Kiedy po piętnastej znowu znaleźli się w szatni, zaczął ustalać szczegóły:
– Musimy odszukać pewną fotografię i sprawa załatwiona! Miejsce ukrycia skarbu jest na niej umieszczone. Rozdzielimy się na grupy, żeby uważnie sprawdzić każdy drobiazg. Nic nie może nam umknąć. I, oczywiście, chyba nie muszę przypominać: dyskrecja nade wszystko!
Koledzy nie podzielali bynajmniej jego podejrzanego entuzjazmu:
– Gadasz jak detektyw. Gdzie niby mamy szukać tej fotografii?
– I czy to pewne, ten skarb?
– Jaka jest gwarancja, że go dotąd nie znaleziono?
– O ile w ogóle istnieje.
– Wiesz, Jaro, szukanie skarbu to dobre dla dzieciaków. Mnie już takie głupoty nie kręcą – skwitował niechętnie Tomek.
– Ale grube miliony pewnie by cię kręciły, co? Człowieku, wystarczy tylko po nie sięgnąć!
– Gdyby to było takie proste, forsa nie czekałaby na nas.
– A gdzie jest w ogóle ta fotografia? Mamy przetrząsać czyjeś albumy rodzinne? – dopytywał Grzesiek.
– No co ty? Zdjęcie miejsca ukrycia skarbu jest w książce.
– Serio? – zainteresował się nagle Mirek. – To kosztowności piratów? A może faraonów?
– Jeśli tak, spotka nas klątwa! – roześmiał się Tomek.
– Tak. Klątwa faktycznie może zadziałać. Przypuszczam, że z tego powodu zaniechano poszukiwań – przyznał z powagą Jarek.
– Co? Żartowałem! Przecież nie ma czegoś takiego, jak klątwa! Prawda? – Tomek niepewnie spojrzał na Jarka.
– A ja nadal nie wiem, gdzie znajduje się poszukiwana fotografia! – syknął ze złością zniecierpliwiony Grzegorz.
– No przecież powiedział ci, że w książce! – Mirek spojrzał na niego z rozbawieniem. – Musimy teraz przekartkować wszystkie publikacje, jakie kiedykolwiek wydano na świecie, aby ją odszukać.
– Nabijasz się? – Grzesiek wytrzeszczył oczy.
– Ja? Nie, skąd! – Mirek roześmiał się głośno. – Grzechu, odpuść, nie widzisz tego? Jaro robi nas w bambuko!
– Nic podobnego, nie robię. Skarb naprawdę istnieje! – dodał z naciskiem Jarek.
– A co to za książka?
– Tego niestety nie wiem. Dlatego musimy podzielić się na grupy i ją odszukać.
– No, nie wierzę… Mamy przeglądać wszystkie wydane książki?
– Oczywiście, że nie. Miruś rżnął głupa, jak to on! – zdenerwował się Jarek.
– To o co właściwie chodzi? – dopytywał milczący dotąd Mariusz.
– Wiem na pewno, że miejsce skarbu jest na…
– Skąd? Skąd to wiesz na pewno? – przerwał Grzegorz.
Jarek pokazał mu starą gazetę z obszernym artykułem.
– Krwawy Baron? Ten z gry? – Grzesiek przebiegał szybko oczami poszczególne wersy.
– Nie, ten prawdziwy! Nazywał się Roman Maksymilian von Ungern-Sternberg – odpowiedział z uśmiechem Jarek.
– No, wynocha! Zamykamy! – Woźny otwarł znienacka drzwi, skutecznie wypędzając nastolatków z szatni.
Spłoszeni wybiegli na szkolne boisko i zajęli ławki oraz część trawnika. Wszyscy z zainteresowaniem pochylali się nad gazetą.
– Ona jest z 1976 roku. To sprzed półwiecza! – Zaskoczony Mirek wskazał ręką drukowane strony.
– Tak. Znalazłem wśród szpargałów ojca na strychu – przyznał Jarek.
– Czy to rzeczywiście prawda? Jaką mamy gwarancję, że opisane zdarzenia nie są wymysłem dziennikarza?
– Zrobiłem już pierwszy rekonesans. Zacząłem szukać w bibliotece i necie. Postać Krwawego Barona jest autentyczna – odpowiedział z pewną miną Jarek.
– No dobra, a co ze skarbem?
– Zobacz tu – pokazał palcem akapit.
– „Wprawdzie Ossendowski nie przyznał otwarcie, że zna miejsce ukrycia sławnego skarbu Krwawego Barona, lecz jednocześnie napomknął, że jest ono ukazane na fotografii, zamieszczonej w jednej z książek, które napisał” – przeczytał Grzesiek.
– Nic prostszego! Trzeba przejrzeć te, no… dzieła pisarza i w nich znajdziemy wskazówkę. – Tomek nagle podchwycił pomysł. – Ilustracji nie może być przecież zbyt wiele. Książek zresztą też. Ile ten gość ich napisał? Dwie? Trzy?
– Siedemdziesiąt siedem.
– Żartujesz! – Grzegorz rozdziawił usta.
– Po Sienkiewiczu był najpopularniejszym polskim pisarzem.
– No co ty?! Pierwsze słyszę…
– Antykomunista. Przez szereg lat napiętnowany. Jego książki były znane na świecie, lecz nie w powojennej Polsce. Wszystko opisano tu w gazecie. – Jarek wskazał kolegom pismo. – „Skazany na zapomnienie”.
– Nazwisko tego barona jakieś takie dziwaczne – stwierdził zamyślony Grzegorz.
– Bo to potomek Niemców. Ale także wikingów, Mongołów, Hunów i Francuzów. W dodatku arystokrata. Urodzony w Austrii, mieszkał potem w Estonii.
– A ten drugi, jak mu tam było… – Tomek przerwał i pochylił się nad gazetą – Ossendowski?
– „Syn lekarza, urodzony w 1887 roku na Łotwie potomek Tatarów. Z polskiej szlachty herbu Lis” – odczytał Jarek.
– Znaczy się… Rosjanin? – zapytał Mariusz.
– Ogólnie tak, choć zwiedził szmat świata, a ostatecznie osiadł i tworzył w Polsce. Mam nadzieję, że właśnie tutaj ukrył legendarny skarb.
– Co to w ogóle za rzeczy? Skąd się wzięły? – Adam spoglądał nieufnie na artykuł i dołączone fotografie. – Ten baron jakiś taki dziwny. Przypomina przestępcę!
– Jak to mówią: dwadzieścia lat za sam wygląd, co? – podchwycił rozbawiony Mirek.
Pozostali parsknęli śmiechem.
– Faktycznie, skomplikowana postać. Wylewano go z niejednej szkoły.
– Już polubiłem gościa! A co, też podrabiał stopnie z chemii?
– „Hultaj, rozrabiaka, o nagannym zachowaniu i trudnym charakterze” – odczytał Grzegorz. – „Równocześnie znakomity wódz i żołnierz, poliglota, zagorzały antykomunista”.
– A co on ma na czole?
– To blizna po pojedynku. Jednym z bardzo wielu – uśmiechnął się Jarek. – Facet nienawidził arystokratów, dlatego kazał obcinać im palce wraz z pierścieniami, do tego konfiskował zasoby chińskich banków i mongolskich mnichów, a jego powiernik i współpracownik, wspomniany pisarz, Antoni Ferdynand Ossendowski, po licznych podróżach przywiózł niemało kosztowności, dołączając je do legendarnego skarbu. Dodajmy jeszcze najistotniejszą rzecz – było tam też całe złoto, zgromadzone przez białych generałów do walki z bolszewikami. Panowie, wiecie, ile to może być dziś warte?
– Według przekazów historycznych, wszystkie cenne rzeczy von Ungerna ukryto gdzieś w dalekiej Azji, prawdopodobnie na stepach mongolskich – powiedział rozczarowany Grzegorz, unosząc głowę znad gazety.
– Niekoniecznie. Myślę, że są one znacznie bliżej. Natrafiłem w internecie na późniejsze źródła. Badaczom udało się wpaść na trop krewnych barona, którzy po upadku caratu i zakończeniu wojny znaleźli schronienie w naszym kraju.
– Nie mówisz chyba poważnie!
– Jak najbardziej. Na przykład wiosną 1945 roku, uciekając przed Armią Czerwoną, do Nowogrodu Bobrzańskiego przyjechała stryjeczna siostra barona, Aniela von Harpe.
– Jego kuzynka? Do naszego poczciwego Nowogrodu? – zapytał z niedowierzaniem Tomek.
– Nie inaczej. Zatrzymała się w domu swej dawnej pokojówki, Elizy Kuske. Zmarła niedługo potem, lecz przed śmiercią wyjawiła, że w Zielonej Górze spotkała się z Tybetańczykami, którym przekazała testament Krwawego Barona oraz cały jego skarb. Historycy uznali to jednak za kłamstwo i celowe wprowadzanie w błąd. Sędziwa baronowa, uciekając przed zemstą Rosjan, nie byłaby w stanie w trudnym okresie kończącej się drugiej wojny światowej wieźć przez całą Estonię i Polskę takich ilości złota, pieniędzy, kosztowności, dzieł sztuki i innych drogocennych przedmiotów. Ostatecznie legendarnego skarbu nigdy nie odnaleziono. Wszystko jest tu opisane. – Jarek pokazywał z przejęciem kolejne akapity obszernego artykułu.
– Jak powiedziałeś, że nazywała się ta służąca? – Mirek zbladł.
– Kuske.
– Identycznie, jak moi pradziadkowie!
– Nie mów! Może więc ktoś z twoich krewnych zna miejsce ukrycia tego skarbu!
Nieoczekiwanie Grzegorz drżącą ręką wskazał omawianą publikację prasową.
– Panowie… Czy mi się zdaje, czy cały druk się zmienia?
Koledzy popatrzyli zdumieni.
– Faktycznie. Akapitu o pisarzu już nie ma.
– A co jest?
– Jakieś bzdety o sytuacji politycznej w Związku Radzieckim. Całkiem nie na temat.
– Jak to możliwe, aby gazeta zmieniała się na naszych oczach? – szepnął przestraszony Mariusz.
– Gorzej, że wszystkie interesujące informacje przepadły…
– Trzeba szukać na kolejnej stronie. – Usłyszeli nagle wyraźny, męski głos.
– Co mówiłeś? – Grzegorz spojrzał uważnie na Jarka.
– Nic.
– Coś o kolejnej stronie.
– To nie ja!
– Miruś, znowu robisz sobie jaja?
– Skądże! – obruszył się Mirek.
– Nie, to ja powiedziałem – stwierdził z powagą ten sam, głęboki głos.
Nastolatkowie dostrzegli nieznaczne ruchy warg Krwawego Barona na znikającym z wolna, czarno-białym zdjęciu.
– Aaa! – wrzasnął blady jak ściana Grzesiek i upuścił gazetę, podskakując nienaturalnie. – Co to było?!
Fotografia przepadła bezpowrotnie, podobnie jak inne wersy. Teraz mieścił się tu artykuł o polityce partii w ówczesnej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
– Co-o jest z tą gazetą? – wykrztusił wreszcie Adam.
– A bo ja wiem? Pierwszy raz widzę coś podobnego! – Jarek też nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
– Czy wy też zauważyliście, jak ten baron przemówił do nas z fotki?
– Mamy halucynacje? – szepnął Tomek.
– Może coś nas odurzyło? – dodał Mirek.
– Moment… – powiedział powoli Adam. – A w sumie to dlaczego tego gościa nazywano „krwawym”?
– Mordował bez opamiętania! Był postrachem nawet w swoim wojsku. Okrutnik i sadysta. Mniej podziwiany, za to bardziej znienawidzony. Szarlatan w ludzkiej skórze! – wyszeptał pobladły Jarek.
– Bez przesady. Wiele w owych opisach zakłamania i fałszu! Poza tym, z parszywymi bolszewikami nie można było inaczej! – usłyszeli nagle tuż obok siebie.
Popatrzyli w stronę, skąd dochodził poważny, męski głos.
Przy grupie nastolatków stanął w specyficznie skrojonym, wojskowym mundurze nie kto inny, ale znany im z fotografii baron Roman von Ungern-Sternberg. Patrzył spode łba, przeszywając chłopaków lodowatym wzrokiem.
– Co-o pan tu robi? – wykrztusił Jarek. – I w ogóle, jak pan się tu znalazł? Jest pan duchem? Upiorem? Zombie? Wampirem?
– Widzę, naczytałeś się fantastyki, co? Nie, chłopcze, uspokoję cię. Jestem żywy, z krwi i kości, jak każdy z was – odpowiedział mu z wymuszonym uśmiechem.
– Przecież bolszewicy pana rozstrzelali. We wrześniu 1921 roku.
– Ha! Chcieliby, psubraty! Tfu! – splunął ze złością, wykrzywiając straszliwie twarz. – Niedoczekanie!
– Jak mamy to rozumieć? Pan żyje? Tyle lat? – dopytywał Grzegorz.
– A który jest teraz?
– Rok? Dwa tysiące dwudziesty szósty.
– Mam zatem równo sto czterdzieści lat! – stwierdził zdumiony von Ungern.
– To niedorzeczne! Kim pan jest i czemu nas pan okłamuje?!
– No, kim jesteś, oszuście?! – ryknął nagle zdenerwowany Grzegorz, zaciskając pięści.
– Grzeczniej, mały, bo przekonasz się, co znaczy zdenerwować Krwawego Barona! – huknął arystokrata i zmierzył go rozwścieczonym spojrzeniem.
Chłopcy momentalnie struchleli.
– Nie jestem oszustem – odparł Roman nieco spokojniejszym tonem. – Dzięki przekazanej mi wiedzy buddyjskich mnichów oraz praktykowanemu przez lata okultyzmowi, posiadłem tajemnicę długowieczności.
– I jest pan nieśmiertelny?
– Hm… Można tak powiedzieć.
– Kogo więc rozstrzelali Rosjanie?
– Mojego sobowtóra!
– Pan miał sobowtóra?
– A bo to jednego? – roześmiał się baron, ukazując piękne zęby. – W Rosji i krajach ościennych każdy szanujący się człowiek ma co najmniej pięciu sobowtórów.
– Skąd jednak wziął się pan tutaj? Nadal odnoszę wrażenie, że to sen. – Tomek popatrzył na kolegów i dziwacznego przybysza z niedowierzaniem.
– Wedle dawnej przepowiedni Czcigodnego Mongolskiego Chana Mamkora, najwyższego wodza Tybetu, miałem pokazać się po wielu latach przebywania w ukryciu dopiero tym, którzy odczytają na głos biografię Krwawego Barona w rocznicę mojej rzekomej śmierci, czyli piętnastego września.
– No tak, to by się zgadzało. Dziś jest piętnasty.
– A wolno spytać, po co się nam pan ukazał?
– Jak to, po co? – zdumiał się von Ungern. – Rozmawialiście przecież o mojej tajemnicy. Muszę odzyskać skarb.
– Pan mówi poważnie? On naprawdę istnieje? To nie bujda?
– Nie, oczywiście, że to nie bujda. Gromadzone pieczołowicie przez dziesięciolecia kosztowności, sztabki złota, dzieła sztuki oraz pieniądze są stuprocentowo prawdziwe.
– Chce pan je odzyskać, aby żyć w bogactwie?
– Co takiego? Mylisz się, młodzieńcze.
– Nie korci pana, aby znowu pławić się w luksusie? Mieć służących na każde zawołanie, masę forsy, najsmaczniejsze potrawy, najdroższe samochody, wille z basenami, jachty, wypasione, prywatne samoloty, czyli: wszystko, czego dusza zapragnie? – wypytywał rozmarzonym głosem Tomek.
– Nic z tych rzeczy! – zaprzeczył rozbawiony mężczyzna.
– Jest pan baronem…
– Nigdy o to nie dbałem. Żyłem skromnie. Z dala od luksusów. Nie były i nadal nie są mi potrzebne do szczęścia.
– A pana rodzina, żona, dzieci?
– Hm… Z powodów czysto politycznych ożeniłem się wprawdzie z chińską księżniczką Li, której regularnie przysyłałem pieniądze z frontu, lecz rozwiodłem już po roku… – Spuścił oczy. – Jakoś nie potrafiłem przebywać w towarzystwie kobiet. A dzieci nigdy nie miałem. Odkąd tylko sięgnę pamięcią, moją pasją zawsze była tylko walka.
– Wybrał pan sobie niełatwe życie.
– Cóż, taki los żołnierza…
– I jakie ma pan teraz zamiary?
– Odzyskam skarb i przekażę go walczącym z Rosjanami.
– Tamta wojna dawno dobiegła końca, baronie.
– Naprawdę? I kto wygrał?
– Bolszewicy.
– A zatem nie odbudowano monarchii Romanowów?
– Nie, absolutnie. Ostatnich wymordowano podczas krwawej rewolucji. Pewnie pan o niej słyszał. Walki trwały jeszcze czas jakiś. Biali definitywnie przegrali.
– Sporo wiesz – spojrzał na Jarka z uznaniem.
– Nic dziwnego. To olimpijczyk z historii! – rzucił z uznaniem Tomek i wszyscy poklepali kolegę po plecach.
– Muszę zatem wspomóc szeregi wojsk, walczących teraz z Rosją – stwierdził von Ungern w zamyśleniu.
– A gdzie tak właściwie jest pana skarb? – zapytał Jarek.
– Czy to prawda, że miejsce jego ukrycia pokazano na fotografii w publikacji pana przyjaciela? – wtrącił Tomek.
Von Ungern, niczym na zawołanie, wyjął spod mankietu szerokiego rękawa munduru książkę Ossendowskiego.
– To jest rzeczona fotografia – wskazał palcem otwarty tom.
– Pomnik? Widzę go codziennie. Stoi niedaleko mojego bloku! – wykrzyknął Adam.– Kto by pomyślał, że skrywa takie cenne rzeczy!
– W tym sęk, że nikt – uśmiechnął się zadowolony baron. – I dlatego to znakomita kryjówka. Resztę schowałem pod mieszczącym się w lesie obeliskiem, upamiętniającym zamordowanego podstępnie w osiemnastym wieku przez parszywych wysłanników rosyjskich szwedzkiego oficera, Malcolma Sinclaira. – Wskazał im drugą fotografię.
– Wiem, gdzie to jest. Pamiętam, byliśmy tam z wycieczką szkolną w drugiej klasie. – Kiwnął głową Adam.
– Sprytnie, baronie. Skarb został rozłożony i podzielony dla zachowania większego bezpieczeństwa! – pochwalił Mirek.
– Tak. Potrzebuję jednak waszej pomocy, aby wydobyć wszystko cicho i dyskretnie.
– Jasne, nie ma sprawy! – przytaknął ochoczo Jarek.
– Moment… – wtrącił przytomnie Tomek. – Tak właściwie, to mieliśmy wspólnie rozdzielić między nas wszystkie kosztowności, pieniądze i złoto. A teraz, kiedy pan się zjawił – kicha…
– O ile byście je znaleźli – dodał z szerokim uśmiechem baron.
– No tak, to fakt. Nie znaliśmy miejsca ukrycia.
– Tom, odpuść – skwitował Grzegorz. – Pomożemy panu, bo to nie nasze, ale jego. I w dodatku ma zostać użyte w szczytnym celu. Dużo bardziej martwi mnie afera z chemicą niż owe skarby, o których do dziś wcale nie wiedziałem… Za dopisane oceny pewnie czeka nas poprawka i repetowanie klasy… Co po złocie i diamentach, kiedy ojciec przetrzepie mi skórę, a chemiczka uweźmie się jeszcze bardziej?
Pomruki innych wskazywały, że Grzegorz ma słuszność i że podzielają jego zdanie.
– Na spokojnie, drodzy chłopcy – stwierdził rzeczowo Roman von Ungern z dobrodusznym uśmiechem. – Z pewnością i wam przekażę część moich pieniędzy. Należą się już choćby za odczytanie artykułu i okazaną pomoc oraz przywołanie mnie z równoległej czasoprzestrzeni. A na waszą bolączkę też znajdzie się złoty środek. Klątwa, związana z historią skarbu, będzie tu bardzo przydatna.
– Naprawdę? Mógłby pan? Rzucić klątwę na dyrektora i chemiczkę?
– Ależ oczywiście! – mrugnął znacząco. – Dla nieśmiertelnego Krwawego Barona nie ma rzeczy niemożliwej!
– Bo wie pan, te dopisane oceny… – Grzesiek spuścił oczy.
– Nie tłumacz się, chłopcze, nie takie rzeczy robiło się kiedyś w szkołach! – Roman von Ungern roześmiał się szelmowsko i podkręcił wąsa.
– I naprawdę potrafi pan uratować nas przed zemstą chemiczki? – pytał rozgorączkowany Adam.
– Wykasować jej pamięć? – podsunął pomysł Grzegorz.
– I dyrowi?
– Pousuwać ślady włamania do dziennika elektronicznego?
– Ale jednocześnie – pozostawić tylko te lepsze oceny? – dodał przytomnie Mirek.
– Owszem. – Arystokrata mrugnął znów i nonszalancko podkręcił wąsa. – Magia wielce dopomoże w tym względzie. Muszę tylko popytać znajomych mnichów o najwłaściwsze środki zaradcze… Wyszedłem nieco z wprawy. W końcu nie co dzień obkłada się klątwą nauczycielkę chemii.
(Roman Maksymilian von Ungern-Sternberg, Krwawy Baron, Wikipedia)
– Panowie, jest sprawa[.] – Jarek zniżył głos prawie do szeptu, pilnie rozglądając się dookoła.
Tytuł wskazywał na Cezarego_cezarego, a skarb na falstart w konkursie.
Zabawne opowiadanie, choć nieco niepedagogiczne ;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dziękuję, Ambush; fakt – czasem wydłużam tytuł w nieskończoność, choć preferuję te jednowyrazowe. :)
Rzeczywiście, leżał sobie u mnie na/w “pulpitowej szufladzie” tekścik o skarbie, czekający cierpliwie na kolejny dzień mojego dyżuru, to zdecydowałam się go w końcu opublikować, tuż przed Konkursem. :)
– Panowie, jest sprawa[.] – Jarek zniżył głos prawie do szeptu, pilnie rozglądając się dookoła.
Z tym zapisem dialogowym zawsze mam problem – “zniżenie głosu” nie jest gębowe? Bo ja tego nigdy nie wiem…
Zabawne opowiadanie, choć nieco niepedagogiczne ;)
Ponoć każdy kiedyś dopisywał sobie oceny. Nie wiem, nie praktykowałam. :) Skusił mnie do dopisania tego wątku post na FB o pokoleniu PRL-owskim, do którego sama należę. :) Kto wie, czy teraz istotnie można złamać kod i pozmieniać stopnie w dzienniku online? :)
Pozdrawiam serdecznie, dzięks za klik. :)
Pecunia non olet
Do jakiejś połowy tekstu byłem przekonany, że czytam o Czerwonym Baronie, lotniku… Chyba za późno poszedłem wczoraj spać…
Ona jest z 1976 roku.
Oj, cyfry w dialogu, oj!
Dzięki przekazanej mi wiedzy buddyjskich mnichów oraz praktykowanemu przez lata okultyzmowi, posiadłem tajemnicę długowieczności.
Ech, liczyłem na wampira. ;)
– Muszę zatem wspomóc szeregi wojsk
,walczących teraz z Rosją – stwierdził von Ungern w zamyśleniu.
Zbędny przecinek. Samej uwagi trochę nie rozumiem. Chyba że baron myśli, że Rosją nadal rządzą bolszewicy?
Przyznaję, że… Może trochę ich nie doceniam, ale kiedy ja chodziłem do szkoły, młodzież zdecydowanie przedkładała Minecrafta i Counter-Strike’a nad zabawę w poszukiwanie skarbów. Czy istnieją realne szanse, że młodzież w nadchodzącym roku powróci do tej szlachetnej rozrywki? ;) Nie czepiam się, tylko zastanawiam, czy taka historia nie byłaby bardziej prawdopodobna kilka dekad wstecz.
Nawiasem mówiąc, nie zastanawiałaś się nigdy, czy nie wziąć na warsztat historii o skarbie Inków z Niedzicy? :D
Ponoć każdy kiedyś dopisywał sobie oceny.
Ja nie, ja byłem wzorowym uczniem. :P Raz poprawiłem piątkę z minusem na piątkę z plusem, po czym dostałem straszny, za przeproszeniem, opieprz od mamy oraz babci. Później już nie próbowałem…
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Cześć, bruce
Ależ te chłopaki są grzeczne, kulturalne. Myślałem, że opowieść pójdzie w inną stronę, coś w stylu: nieustraszona drużyna łobuzów, rusza na wyprawę po skarb, po czym wynika między nimi konflikt, jeden z nich ucieka ze złotem, albo tudzież inny łamie sobie nogę, lub niefortunnie upada, rozbijając głowę i traci przytomność – smartfony wszystkim klękają i nie mogą wezwać pomocy; innymi słowy, klątwa zaczyna działać. A tutaj, ani Baron nie był straszliwy, złota nie znaleźli, chłop im objaśnił historyczne motywy. Jedynym spoko fragmentem był moment, kiedy z gazety zaczyna wszystko znikać i Baron gada ze zdjęcia ożywiony.
Aha
Nie doczytałem w jakim wieku są dżentelmeni z opowiadania, ale wydawało mi się, że są starszaka mi i dziwne mi się wydało, że kiedy jeden z nich mówi, że Baron mógłby mieć na powrót wszystko, nie wymienił np. najbardziej ognistych, piekielnych kobiet na Ziemi (gdy chłopcy dorastają, takie kwestie mają spore znaczenie w ich codzienności, no chyba że w dzisiejszym świecie już nie, a ja jestem już starym wapniakiem :-)).
Opowiadanie ma potencjał w sensie pomysłu, ale wieje mi nudą.
Bruce, czekam cierpliwie na to, kiedy mnie w końcu skutecznie wystraszysz mocarnym horrorem :-)
Pozdrawiam