Ekonomia to środek; celem jest przemiana umysłu i duszy.
– Margaret Thatcher
[…] neoliberalizm obrał sobie za cel wyeliminowanie pojęcia moralności w sensie etycznym. Przez ostatnie trzydzieści lat realizm kapitalistyczny zdołał skutecznie osadzić biznesową ontologię, w której za banalną oczywistość uchodzi twierdzenie, że wszystko […] powinno prowadzone być jak biznes.
– Mark Fisher, Capitalist realism
W pomieszczeniu unosił się swąd spalenizny. Maszyna przepalała chłopakowi układ nerwowy. Szrot przyglądał się bez słowa owładniętemu drgawkami ciału. Wpatrywał w ściekającą z ust ślinę, rozlewającą po dżinsach plamę moczu, ten bezmyślny wyraz twarzy. Myślał, jak za pomocą sufentanylu wprowadził mężczyznę w stan narkozy. Jak kazał mu się ułożyć na kozetce, zanim ten przestał kontaktować. Jak elektrycznym trepanem wyciął w skroni chłopaka okrąg o średnicy pięciu centymetrów. I jak wprowadzał do środka długą igłę osadzoną na przewodzie.
– Odłącz go na litość boską! – Desi jęknęła znad obłożonego monitorami biurka.
Jej głos wyrwał Szrota z transu. Chwyciwszy za rozgrzany przewód tuż przy czaszce, starannie wysunął igłę. Spazmatyczne ruchy młodzieńca momentalnie ustały, a wraz z nimi ostatnie pogłosy życia. Szrot zerwał przylepione do nagiego torsu elektrody i odłączył kroplówkę. Chłopak był martwy od momentu, w którym rozpoczęły się drgawki. Desi stanęła za Szrotem, odpalając cienkiego papierosa. Zawsze odpalała papierosa, kiedy przechodzili do sprzątania. Nie znał nikogo innego, kto regularnie palił analogi. Kiedyś ją o to spytał. Tłumaczyła kosztowną fanaberię hedonizmem. Że obcowanie z naturalnym tytoniem samo w sobie stanowi przyjemność.
– Wytrzymał siedem godzin – zauważył Szrot, rzuciwszy okiem na zegarek nadgarstkowy.
– To i tak lepiej od ostatniego… – Desi chwyciła chłopaka za nogi.
Wspólnie unieśli ciało i ułożyli je w syntetycznym worku. Gdy Szrot zapinał zamek, Desi jęła wycierać krew z kozetki. Już dawno zdążyli wyrobić sobie wspólne tempo pracy. Porozumiewali się bez słów. Po umyciu podłogi i dezynfekcji narzędzi pomieszczenie nadawało się do ponownego użytku.
– Kiedy masz rozmowę z kolejnymi kandydatami? – spytał, gdy szukała w torebce klucza.
Stali na klatce schodowej. Ona nachylona nad drzwiami, on z rękoma w kieszeni poliestrowej kurtki. Worek spoczął przy ścianie.
– Jutro. O trzynastej. Wiesz, że też możesz wpaść, co nie? – dodała po cichym szczęknięciu zamka.
– Robiłbym za twojego asystenta?
– Poznałbyś trochę inną stronę tego, czym się zajmujemy. – Desi wcisnęła przycisk wzywający windę.
Wsiedli, wepchnąwszy do środka worek z ciałem.
– Żeby być liderem biznesu – ciągnęła, gdy winda ruszyła – nie wolno oglądać się wstecz.
– Nie oglądam się wstecz.
– Ale wydajesz się ostatnio rozkojarzony. Spada twoja wydajność. To niedobrze. Może taka mała dywersyfikacja by ci pomogła?
Ulice zanurzonego we śnie miasta rozświetlał mleczny blask latarni. Na niebie widniało półprzezroczyste logo Coca-Coli. Jechał którąś z opustoszałych o tej porze głównych arterii, pogrążony we własnych myślach. Lubił swoją pracę. Nie narzekał w niej na nudę czy brak wyzwań. Dobrze zarabiał. Spełniał się kreatywnie. Tylko ostatnimi czasy miewał dziwne wrażenie, że coś w tym wszystkim było bardzo nie tak.
– …najciekawsze jest oczywiście to, że przed wylaniem na siebie benzyny mężczyzna krzyczał do przechodniów coś o Ronaldzie Reaganie. – Z samochodowych głośników rozległ się śmiech.
– Czyli nasi słuchacze nie powinni mieć powodów do niepokoju? – spytał prowadzący rozmowę.
– Och, bynajmniej! To po prostu kolejna fala samospaleń, których widzieliśmy już tyle, a zobaczymy jeszcze więcej. Nie warto zawracać tym sobie specjalnie głowy. A jeśli już jesteśmy świadkami takiego zdarzenia, to pamiętajmy o zachowaniu zimnej krwi. Żeby nie ingerować, nie rozmawiać ze sprawcą, nie zbliżać się do ognia, a przede wszystkim pozwolić służbom pracować. Tu krytyczne znaczenie ma jak najszybsze uprzątnięcie szczątek.
Zjechał w przecznicę i zatrzymał pojazd na parkingu przed całodobową prywatną kliniką. Wysiadłszy z auta, wziął głęboki oddech przesiąkniętego spalinami powietrza. Któryś tydzień z rzędu zalecano zamknięcie okien oraz pozostanie w domach. Automatyczne drzwi rozwarły się z sykiem, gdy znalazł się w zasięgu fotokomórki. Powolnym krokiem podszedł do biurka recepcjonistki, zaabsorbowanej ekranem smartfona.
– Wojciech Szrot – przedstawił się.
– Szrot… – Oderwawszy wzrok od telefonu, dziewczyna sprawdziła coś na komputerze. – Oczywiście, doktor wkrótce do pana przyjdzie. Proszę chwileczkę poczekać.
Szrot skinął głową i usiadł na twardym, plastikowym krześle w opustoszałej poczekalni. Jeśli czas to pieniądz, to czym była bezczynność? Przymknął powieki. Wyprostowane plecy to podstawa. Świadome oddychanie. Świadome siedzenie. Świadome sranie. Obecność w chwili. Ocierające pachwiny bokserki. Durny rechot recepcjonistki, mącący co parę chwil błogą ciszę. Pozytywne myśli. Same pozytywne myśli.
Doktor pojawił się po niecałym kwadransie. Pchał podłużny metalowy wózek na kółkach. Na jego kitlu widniały plamy zaschniętej krwi. Wymienili się obowiązkowym, trzysekundowym uściskiem dłoni, po czym podeszli do auta. Szrot otworzył bagażnik. W środku znajdował się worek z ciałem. Lekarz rozpiął górę worka i porównał twarz młodzieńca ze zdjęciem widniejącym na trzymanym przez niego tablecie.
– Dobra, wszystko się zgadza. Jeszcze tylko podpis.
Doktor podał mu tablet wraz z rysikiem. Na ekranie widniał przydługawy formularz z wydzielonym miejscem na czytelne imię i nazwisko. Szrotowi zadrżała dłoń, zanim złożył autograf. Wspólnie załadowali ciało na wózek. Szrot odprowadził spojrzeniem lekarza, aż ten zniknął za automatycznymi drzwiami, po czym wsiadł do auta i uruchomił elektryczny silnik.
Przez materiałowe rolety przebijał się ciepły blask poranka. Nie mógł zasnąć. Miał wrażenie, jakby łeb ściskało mu jakieś niewidzialne imadło. Siedział na sofie w samej bieliźnie, gapiąc się na paczkę papierosów postawioną pionowo na kawowym stoliku. Kupił je w drodze powrotnej, kierowany głupim impulsem. Opakowanie niemal w całości składało się z odstraszających obrazków. Płuca palacza, krtań palacza, zęby palacza, paznokcie palacza. Na przodzie ledwie znalazł się skrawek miejsca na logo marki.
– Rez! – zawołał Szrot.
Z sypialni rozległ się szelest pościeli, a potem odgłos bosych stóp uderzających o podgrzewane, drewniane panele. Owinęła się niestarannie szlafrokiem, odgarnąwszy do tyłu rozczochrane włosy. Szła, teatralnie ziewając.
– Obudziłem cię? – Prawie nie zauważył absurdalności pytania.
– I tak zaraz miałam wstać. – Posłała mu filuterny uśmiech. – Za to ty wcale nie zmrużyłeś oka.
– Wiesz, to zabrzmi trochę zabawnie – zaśmiał się do siebie – ale paliłaś kiedyś zwykłe papierosy?
– Raz czy dwa. – Wzruszyła ramionami, siadając obok.
Wydobył paczkę z powłoki plastiku i wyciągnął z niej pojedynczego papierosa. Chwilę ważył go w dłoni, poznawał pod palcami fakturę bibuły i filtra, wreszcie uniósł go sobie pod nos, by móc poczuć zapach tytoniu.
– Mój dziadek palił – Szrot rzucił, szukając w kuchni zapalniczki i kubka, który mógłby posłużyć za popielniczkę. – Zmarł na raka płuc.
– Źle się do tego zabierasz – zawiesiła wzrok na nieudolnie trzymanym przez Szrota papierosie, gdy ten wrócił na sofę.
Poinstruowała go, jak umieścić papierosa między palcem wskazującym a środkowym. I jak powinien zaciągać się dymem. Obserwował jej drobne dłonie, gdy gestykulowała. Z czułością przypatrywał się tej bladej cerze. Nagle zalała go fala smutku.
– Jakie wrażenia? – Rez zauważyła zmianę wyrazu jego twarzy.
– Takie sobie. – Wypuścił z ust dym.
– Zaraz poczujesz uderzenie nikotyny, taką falę spokoju.
– Tak, chyba to czuję…
– Podniesione tętno, wzmożone wydzielanie adrenaliny, dalej uruchomienie się systemu nagrody i takie tam. Będziesz się czuł dobrze przy każdym kolejnym papierosie. Ale za każdym razem trochę mniej. I potem już wcale. Potem to już będzie tylko nawyk.
– Mhmmm… – zamruczał, strząsając popiół do kubka. – Na pewno paliłaś tylko raz czy dwa?
– O raz czy dwa za dużo.
Dokończył papierosa w ciszy. Było mu dobrze, chociaż wiedział, że to tylko ułuda. Zerkał na nią z ukradka, uśmiechając się do siebie bez wyraźnego powodu.
– I haj się skończył – trafnie skonkludowała, gdy uspokoiło mu się bicie serca. – Wydaje mi się, że są lepsze sposoby na spędzanie wolnego czasu.
– Na przykład…?
– No cóż – spojrzała mu w oczy – na Solarconie właśnie premierę miał serial sensacyjny Grzesznicy z Toddem Keatingiem w roli głównej. To opowieść o ucieczce przed zbrukaną przeszłością i próbie odkupienia dawnych grzechów. Myślę, że szczególnie spodoba ci się ambiwalentna moralnie kreacja…
– Czekaj – przerwał jej. – Czy to reklama?
– Ależ nie! – Rez wyraźnie się obruszyła. – To rekomendacja oparta na twoich preferencjach oraz przeprowadzonych przez nas rozmowach. Myślę, że szczególnie spodoba ci się ambiwalentna moralnie kreacja bohaterów – ciągnęła po chwili. – Lars Bridger, w tej roli Todd Keating, to skorumpowany glina, który po spowodowaniu śmierci swojej córki, przyrzeka skończyć z szemranymi układami. Porzuciwszy odznakę, zaczyna na własną rękę wymierzać sprawie…
– Rez, stop! – rozkazał desperacko.
Hologram Rez w ułamku sekundy roztopił się jak we mgle. Szrot siedział na sofie sam, patrząc w punkt, w którym chwilę wcześniej znajdowały się oczy dziewczyny. Zamrugał parę razy, po czym posępnie spuścił łeb. Chciał uwierzyć w fantazję. Pozwolił sobie na tę słabość. Czar momentu prysł bezpowrotnie. Tylko tak być nie powinno. Płacił najwyższy abonament właśnie za przywilej braku reklam. Zapalił kolejnego papierosa.
– Sal, o co chodzi z reklamami? – spytał asystenta głosowego, zaciągając się dymem.
– Panie Szrot – ze wszechobecnych w mieszkaniu głośników rozległ się ciepły, męski głos – czy chce pan, abym przytoczył definicję reklamy?
– Chcę wiedzieć, za co właściwie płacę abonament, skoro i tak dostaję jakieś rekomendacje.
– Oczywiście! Solar Connections dwa tygodnie temu informowała pana drogą mailową o zmianie warunków świadczenia usług. Od dzisiaj pański abonament zmienia nazwę z Ultimate do Premium Plus. W jego ramach może pan dalej prowadzić nielimitowane konwersacje z towarzyszką, a także otrzymuje pan w miesiącu siedemdziesiąt kredytów do wydania na wirtualne obiekty kosmetyczne. Ponadto wszelkie elementy marketingowe wplatane są w sposób naturalny do rozmowy w formie rekomendacji.
– Rozumiem, że Premium Plus nie jest najwyższym poziomem abonamentu tak jak Ultimate? – Szrot strząsnął popiół do kubka, marszcząc brwi.
– Obecnie Ultimate Max Premium Plus stanowi najwyższy i najbardziej opłacalny pakiet abonamentu wirtualnego towarzysza oferowany przez Solar Connections. Czy chce pan, abym wymienił wszystkie jego zalety?
– Nie, to będzie wszystko, Sal…
Rozmowy z kandydatami przeprowadzali w specjalnie wynajętym w tym celu biurze, które współdzielili z innymi, podobnymi sobie przedsiębiorstwami. Na wyłączność oddelegowano im niewielkie, acz schludnie urządzone pomieszczenie z ładnym, drewnianym biurkiem usytuowanym przy oknie, zestawem krzeseł z Ikei oraz zawieszonymi na ścianie plakatami motywującymi. We wspólnej kuchni znalazło się zaś miejsce dla porządnego ekspresu do kawy. Takiego z automatycznym młynkiem do ziaren, spieniaczem do mleka, zaawansowanymi funkcjami czyszczenia, integracją ze smartfonem oraz modułem sztucznej inteligencji.
Przy ziejącej zewsząd obsesji na punkcie produktywności, nie sposób dziwić się zawrotnej karierze kofeiny jako najważniejszej używki dwudziestego pierwszego wieku.
Podobnie jak amfetamina, mefedron czy kokaina, kofeina należała do grupy substancji psychoaktywnych znanych jako stymulanty. Jednak to konsumpcja kawy zdołała zostać upakowana i sprzedana jako styl życia. Stała się fizyczną manifestacją wydajności. Emblematem efektywnej i skupionej na działaniu jednostki.
Przy czym rzeczywiście robiła to, czego po niej oczekiwano – pobudzała użytkownika. Szrot bardzo takiego pobudzenia potrzebował. Nieprzespana noc zbierała swoje żniwo. Miał wrażenie, jakby wyssano zeń resztki wigoru, a w jego miejsce wtłoczono jakąś mętną breję. Gapił się tępo na wypluwany przez ekspres strumień spienionego mleka. Znaleziony na dnie szafki kubek nie dość, że był niedomyty, to jeszcze ozdobiono go jakimś żenującym obrazkiem. Przedstawiał koślawo narysowanego żulika, żłopiącego z lubością z flaszki. Pod scenką widniał napis: Najpierw pół litra, potem robota. To ten rodzaj dowcipu, jakim szczycą się uczniowie pierwszych klas podstawówki.
Ekspres, groźnie warknąwszy, puścił wreszcie czarny strumień kawy. Trwało to parę chwil, które zwieńczyło pojawienie się na dotykowym ekranie uśmiechniętej buźki. Szrot doprawił miksturę trzema łyżeczkami cukru, bez których napar byłby niezdatny do spożycia. Takim sposobem otrzymał Cappuccino na podwójnym espresso. Przed opuszczeniem kuchni pozwolił sobie nawet na drobną degustację, skonkludowaną pełnym zadowolenia mruknięciem.
W korytarzu na wywołanie czekało kilku kandydatów. Zajęli ustawione przy ścianie niewygodne krzesła, wymieniając między sobą niepewne spojrzenia i wiercąc tyłkami z nerwów. Na znalezione w internecie ogłoszenie rzucili się jak sfora wygłodniałych wilków. I to mimo możliwie najmniej precyzyjnego opisu. Opisu, który przede wszystkim miał za zadanie stworzyć błędne wrażenie, że oto pojawia się przed nimi okazja życia.
Szrot minął ich bez słowa. Otwarłszy drzwi, trafił w sam środek trwającej właśnie rozmowy rekrutacyjnej. Przybrał teatralną pozę człowieka biznesu. Dzierżył kubek kawy jak świętą relikwię i z nabożną czcią zasiadł u boku Desi za biurkiem, dopiero wówczas zwracając uwagę na białego jak kreda delikwenta naprzeciw.
– …co chyba dowodzi, że potrafię sobie radzić w sytuacjach stresowych. – Delikwent wytarł pot z czoła rękawem nieco za małej marynarki. – Posługuję się płynnie językiem angielskim na poziomie średniozaawansowanym i podstawowym językiem niemieckim.
– What about your education then? – Desi przeszła na angielski, rzucając okiem na wydrukowane CV kandydata. – I only see that you have finished high school.
– No tak…
– Speak English – skarciła go.
– Yes, I have only finished high school. Myślałem o studiach… I thought about going to a university – poprawił się po chwili – but I am still unsure about the degree to pursue.
– Niezdecydowanie jest cechą ludzi inteligentnych. – Nagrodziła młodzieńca krótkim uśmiechem. – Szukamy najlepszych z najlepszych. Co sprawia, że to właśnie ciebie powinniśmy wybrać?
– Cóż, może mój dorobek na CV nie jest specjalnie imponujący. Ale bardzo chciałbym dostać szansę, bo tak to traktuję, jako szansę, do wykazania się w jakiejś bardziej wymagającej pracy. I otrzymawszy taką szansę będę zdeterminowany, by wykazać się nie tylko inicjatywą, ale przede wszystkim zapałem do nabywania nowych umiejętności. Które z kolei wykorzystam do wyjątkowo produktywnej pracy. Bardzo produktywnej i pełnej zapału oraz inicjatywy pracy…
– Rozumiem. – Desi zanotowała coś obok nazwiska kandydata w swoim notesie. – Cóż, dziękuję za poświęcenie swojego czasu, to będzie wszystko. Odezwiemy się do wybranych kandydatów.
Wstała i już miała wyciągnąć dłoń do kurtuazyjnego pożegnalnego uścisku, gdy kandydat spytał o coś jeszcze:
– Przepraszam, jeśli to głupio zabrzmi, ale co tak właściwie miałbym robić?
– To znaczy? – Desi cofnęła dłoń.
– Bo tak naprawdę niewiele zrozumiałem z tego ogłoszenia…
– To wczytaj się uważnie. Przecież jasno jest tam wyłożone, że to praca w marketingu, coś na pograniczu brand-managmentu, coachingu i copywritingu.
– Tak… – kandydat wyraźnie się zmartwił. – Raz jeszcze przepraszam za głupie pytanie.
Desi wzruszyła ramionami i odprowadziła go do drzwi.
– I co o nim myślisz? – spytała Szrota, zanim zaprosili kolejnego petenta.
– Zadaje za dużo pytań. – Szrot odparł, siorbiąc kawę. – A my, jeśli mogę się tak wyrazić, szukamy frajera.
– A frajerzy nie zadają pytań, co? – Desi posłała mu rozbawiony uśmiech. – Nadawałbyś się na rekrutera.
Szrot czasem myślał o tym, że wspiął się po drabinie społecznej tylko po to, by pierdolić tych, którzy znaleźli się pod nim. Że jedynym, co oddzielało go od brudnych mas, była odrobina szczęścia. Że po prostu znalazł się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Że niewiele brakowało, by zmieliła go machina nagromadzonego kapitału. Tylko czy podobne rozterki miał Steve Jobs? Czy Jeff Bezos umartwiał się losem swych poddanych?
Nie, nie mógł się im równać. To przecież geniusze biznesu. Ten rodzaj nadludzi, którym w najśmielszych fantazjach nie urastał nawet do pięt. Ale mógł się na nich wzorować. Sukces spotyka tylko tych, którzy go naprawdę pragną. Nic nie jest dane ot tak. Może to rodzaj predestynacji? Może przeznaczenia? Może niektórzy skonstruowani są ze szlachetniejszego kruszcu? Słuchał często kompilacji inspirujących wypowiedzi przed pójściem do łóżka.
Szrotowi bardzo podobała się teoria przyciągania. Otaczanie się pozytywnymi myślami musi przyciągać pozytywne rezultaty. I dlatego tak przerażało go to irracjonalne poczucie pustki. Jakby wszystko, co czynił dotychczas, wcale nie przybliżało go do osiągnięcia namiastki szczęścia czy spełnienia. Jakby wciąż ledwie dryfował na powierzchni. Gdyby tylko potrafił spojrzeć na to jak na zwykły problem z repertuarem gotowych rozwiązań. A wciąż nie zdołał odnaleźć słów, którymi mógłby to sensownie nazwać.
Znaleźli swojego frajera. Chłopaka świeżo po skończonym technikum. Ślepo wierzącego w jakiś porządek społeczny. Że za dobro odpłaca się dobrem. Że ciężką pracą można przenosić góry. Że sukces spotyka tych, którzy na niego zapracowali. Cieszył się, gdy zaprosili go na podpisanie umowy.
– I, no, bałem się trochę tego, jak wypadłem – wyznał, składając kolejną parafkę na grubym stosie dokumentów. – To jest, no, że słabo powiedziałem o sobie i takie tam. A z angielskim też trochę nie bardzo mi wyszło.
Istotnie, pod niemal każdym względem wypadł fatalnie. Ale nie zadawał zbędnych pytań. Na swój pierwszy i ostatni dzień pracy przyszedł kwadrans przed czasem.
– Zaciśnij pięść – nakazał mu Szrot.. – Teraz poluzuj rękę.
Wtłoczywszy w chłopaka zawartość strzykawki, ściągnął mu z ramienia opaskę uciskową i odczekał niecałą minutę na działanie sufentanylu. Następnie zakręcił butlę z tlenem, a na kurku zawiesił połączoną z nią maskę. Nożyczkami rozciął czarny T-shirt ze spranym logo jakiegoś zespołu. Obrócił młodzieńca na bok. Elektryczną golarką potraktował skroń i jej okolice.
Szrot nie lubił tego, jak pociły mu się dłonie w nitrylowych rękawiczkach. Ani wrzynających się w głowę okularów ochronnych. Nie cierpiał nosić chirurgicznego fartucha. Dźwięk wbijającego się w czaszkę trepana przyprawiał go o mdłości. Do wszystkiego da się przyzwyczaić. Wszystko z czasem powszednieje. Zresztą, czy istniała praca, w której nie znalazłby powodów do narzekania?
Podważony skalpelem fragment czaszki wrzucił do plastikowego pojemniczka. Obrócił chłopaka z powrotem na plecy. Na tors przylepił mu dwa rzędy elektrod. Na nadgarstku zaś wkuł wenflon, do którego podłączył kroplówkę. Próbował uspokoić oddech, nim chwycił za przewód z igłą. To musiał być płynny, gładki ruch.
– Mamy obraz – oznajmiła Desi znad biurka. – Rozpoczynam przesył.
Wszystko poszło bez zarzutu.
Zaciągał się papierosem w pustym mieszkaniu. W szklanej popielniczce spoczywało już kilka niedopałków. Dużo myślał. Zdecydowanie za dużo. Z głośników przygrywał jakiś synth-pop, którego nijak nie potrafił osadzić w czasie i przestrzeni. Utwór równie dobrze mógł liczyć kilka dekad, co ukazać się wczoraj. Nie pierwszy raz łapał się na dziwnym przeświadczeniu, że popkulturowe widma wydarły się z odmętów przeszłości, by nawiedzać teraźniejszość. Któż spodziewałby się, że na końcu historii czeka zapętlona gramofonowa płyta? Ostatni człowiek pławiący się w kakofonii wyziewów kultury.
– Czy jestem dobrym człowiekiem, Sal?
– Dobro to pojęcie względne, panie Szrot – odparł asystent.
Skomercjalizowana eschatologia oferuje jedynie ucieczkę do wnętrza. Przykrycie skomplikowanej pajęczyny powiązań iluzją jednostkowości. Kakofonię spirali hedonizmu. Skrajny indywidualizm zaciera znaczenie pojęć. To coś więcej niż relatywizm. W świecie fantazmatów abstrakcją staje się sama rzeczywistość.
Otrzymał wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym. Firma przechodziła mały downsizing, a Szrot nie znalazł się na liście krytycznych pracowników. Nie wiedział, czy zastąpili go kimś innym, czy też po prostu obcięli tę konkretną gałąź działalności. Tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Może kiedyś by z tego powodu rozpaczał. Zarzucał sobie, że jest niewystarczający. Próbował wypunktować w formie listy wszystko to, co mógł zrobić lepiej. Ale takie są prawa rynku. Mógł być zupełnie dobrym pracownikiem i nie zachować stołka.
Rynek zamyka jedne drogi tylko po to, by otworzyć inne. Trzeba po prostu zakasać rękawy i ruszyć tam, gdzie jest praca. Wnikliwie czytał ogłoszenia zamieszczane na internetowych serwisach. Nie był wybredny przy selekcji tych, na które przesłał odpowiedź. Odbył nawet kilka rozmów, na których wypadł, jak mu się zdawało, całkiem nieźle. Niewiele jednak z tego wynikło. A gdy drugi miesiąc z rzędu Szrotowi przyszło opłacić wynajem mieszkania z i tak wątłych oszczędności, postanowił zmienić nieco taktykę.
Algorytmy serwisów społecznościowych nieźle radziły sobie z filtrowaniem treści. Sprawnie flagowały i blokowały posty łamiące regulamin jeszcze przed ich publikacją. I to nie tylko posty w formie tekstowej, ale również obrazu czy filmu. Czasem jednak zdarzały się halucynacje, błędne werdykty, tudzież pomyłki, które po prostu musiały mieć miejsce przy przemiale tak ogromnej ilości danych. I dlatego użytkownikom przysługiwało odwołanie się od zautomatyzowanego postanowienia. Tu wkraczali zewnętrzni moderatorzy treści.
Założywszy jednoosobową działalność gospodarczą, Szrot podpisał umowę B2B z jedną z większych platform. Niby nie miał szefa i sam mógł wyznaczać sobie godziny pracy. W praktyce jednak litania bonusów i kar, o jaką oparto jego wynagrodzenie, zmuszała do ślęczenia nad komputerem po kilkanaście godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. I niby rozumiał, na czym polegać miała jego praca. Ale praktyka i tak okazała się być nieco przytłaczająca.
Nie chodziło nawet o liczbę godzin, niskie zarobki czy fakt, że był jedynie zleceniobiorcą. Z tym wszystkim liczył się wcześniej. Chodziło raczej o samą specyfikę weryfikowanych treści. Owszem, czasem zdarzały się jakieś fałszywe alarmy. Parodia wypowiedzi medialnych osobowości, zawiłe konstrukcyjnie wpisy, jakieś zdjęcie z wakacji. Częściej jednak, a może raczej niemal zawsze, Szrot miał przed oczyma zdecydowanie mniej niewinne obrazki.
Dziecięca pornografia, nagrania samosądów islamskich bojówek, ujęcia tortur dokonywanych z rąk meksykańskich karteli, filmiki z zamachów na mniejszościach etnicznych i tak dalej. Do wszystkiego da się przyzwyczaić. Wszystko z czasem powszednieje. Ale w dużym natężeniu, a jeszcze większej częstotliwości, makabryczne kadry zlewają się ze sobą w kalejdoskopiczny sygnał, od którego nie sposób się odłączyć.
Nacjonalizm stanowił jedyną namiastkę kolektywizmu, jaką miała do zaoferowania współczesność. Czy było coś dziwnego w tym, że im bardziej zbiorowa świadomość zapadała się w biznesowej ontologii, tym silniej osadzała się w niej faszystowska retoryka? Faszyzm od zarania swego istnienia stanowił przecież próbę ukierunkowania zbiorowej frustracji. Na ekranie telewizora widniała gęba faworyta nadchodzących wyborów prezydenckich. Siedział w jakimś studiu i wpychał sobie do ust czipsy z miski obklejonej logotypami różnych marek, sprzedając swoje recepty na nieistniejące problemy:
– Uważam, że w zupełności zasadnym postulatem naszego ruchu jest prywatyzacja armii, edukacji czy służby zdrowia. Wolny rynek najlepiej zajmie się tymi nierentownymi gałęziami gospodarki.
– Oczywiście, to zupełnie sensowne i zrozumiałe – zgodził się redaktor. – Ale czy naprawdę uważa pan, że nasze państwo powinno zainwestować w budowę obozów koncentracyjnych?
– Polskie miasta nie są już bezpieczne – odparł kandydat. – Jedynie usuwając z nich osoby o ciemnej karnacji skóry oraz radykalną lewicę, możemy zapewnić sobie spokój. Większość z tych pasożytów i tak tylko żeruje na państwie. Przedstawione przeze mnie projekty obozów pracy pozwolą uczynić ich egzystencję produktywną.
– Tak, to dość logiczne – redaktor pokiwał głową. – Nasi widzowie w ankiecie wybrali najważniejsze pytanie nadchodzących wyborów, które zadajemy wszystkim kandydatom, ile pana zdaniem jest płci?
Szrot z rezygnacją wyłączył wywiad. Pokruszone kartą kryształki metafedronu ułożył w linię, którą wciągnął z talerza za pomocą papierowej słomki. Tłumaczył sobie kosztowną fanaberię hedonizmem. Ludzkie życie podporządkowane jest przecież wyłącznie szukaniu przyjemności. Samooszukiwaniem się jest zatem wyłuskiwanie zeń jakiegoś głębszego sensu. Czas metanarracji czy wielkich idei skończył się bezpowrotnie. Wszystko spłonęło w niekończącej się spirali autoeksploatacji.