- Opowiadanie: magicznywojtek - Neoliberalna egzaltacja

Neoliberalna egzaltacja

Tekst sta­no­wi po­kło­sie re­flek­sji z szu­ka­nia nowej pracy, do­tych­cza­so­wych do­świad­czeń za­wo­do­wych i pe­ry­pe­tii z sze­ro­ko po­ję­ty­mi stu­dia­mi. W ja­kimś sen­sie jest to próba prze­la­nia na pa­pier tego po­czu­cia nie­uchron­nie po­stę­pu­ją­cej ka­ta­stro­fy. In­spi­ro­wa­na Bal­lar­dem wizja przy­szło­ści “pięć minut do przo­du”, gdzie tech­no­lo­gia sta­no­wi me­ta­fo­rę ist­nie­ją­cych re­la­cji, swo­isty pry­zmat dla współ­cze­sno­ści. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Ambush, GalicyjskiZakapior

Oceny

Neoliberalna egzaltacja

Eko­no­mia to śro­dek; celem jest prze­mia­na umy­słu i duszy.

– Mar­ga­ret That­cher

 

[…] neo­li­be­ra­lizm obrał sobie za cel wy­eli­mi­no­wa­nie po­ję­cia mo­ral­no­ści w sen­sie etycz­nym. Przez ostat­nie trzy­dzie­ści lat re­alizm ka­pi­ta­li­stycz­ny zdo­łał sku­tecz­nie osa­dzić biz­ne­so­wą on­to­lo­gię, w któ­rej za ba­nal­ną oczy­wi­stość ucho­dzi twier­dze­nie, że wszyst­ko […] po­win­no pro­wa­dzo­ne być jak biz­nes.

– Mark Fi­sher, Ca­pi­ta­list re­alism

 

W po­mieszczeniu uno­sił się swąd spa­le­ni­zny. Ma­szy­na prze­pa­la­ła chło­pa­ko­wi układ ner­wo­wy. Szrot przy­glą­dał się bez słowa owład­nię­te­mu drgaw­ka­mi ciału. Wpa­try­wał w ście­ka­ją­cą z ust ślinę, roz­le­wa­ją­cą po dżin­sach plamę moczu, ten bez­myśl­ny wyraz twa­rzy. My­ślał, jak za po­mo­cą su­fen­ta­ny­lu wpro­wa­dził męż­czy­znę w stan nar­ko­zy. Jak kazał mu się uło­żyć na ko­zet­ce, zanim ten prze­stał kon­tak­to­wać. Jak elek­trycz­nym tre­pa­nem wy­ciął w skro­ni chło­pa­ka okrąg o śred­ni­cy pię­ciu cen­ty­me­trów. I jak wpro­wa­dzał do środ­ka długą igłę osa­dzo­ną na prze­wo­dzie.

– Odłącz go na li­tość boską! – Desi jęk­nę­ła znad ob­ło­żo­ne­go mo­ni­to­ra­mi biur­ka.

 Jej głos wy­rwał Szro­ta z transu. Chwy­ciw­szy za roz­grza­ny prze­wód tuż przy czasz­ce, sta­ran­nie wy­su­nął igłę. Spa­zma­tycz­ne ruchy mło­dzień­ca mo­men­tal­nie usta­ły, a wraz z nimi ostat­nie po­gło­sy życia. Szrot ze­rwał przy­le­pio­ne do na­gie­go torsu elek­tro­dy i odłą­czył kro­plów­kę. Chło­pak był mar­twy od mo­men­tu, w któ­rym roz­po­czę­ły się drgaw­ki. Desi sta­nę­ła za Szro­tem, od­pa­la­jąc cien­kie­go pa­pie­ro­sa. Za­wsze od­pa­la­ła pa­pie­ro­sa, kiedy prze­cho­dzi­li do sprzą­ta­nia. Nie znał ni­ko­go in­ne­go, kto re­gu­lar­nie palił ana­lo­gi. Kie­dyś ją o to spy­tał. Tłu­ma­czy­ła kosz­tow­ną fa­na­be­rię he­do­ni­zmem. Że ob­co­wa­nie z na­tu­ral­nym ty­to­niem samo w sobie sta­no­wi przy­jem­ność.

– Wy­trzy­mał sie­dem go­dzin – za­uwa­żył Szrot, rzu­ciw­szy okiem na ze­ga­rek nad­garst­ko­wy. 

– To i tak le­piej od ostat­nie­go… – Desi chwy­ci­ła chło­pa­ka za nogi.

Wspól­nie unie­śli ciało i uło­ży­li je w syn­te­tycz­nym worku. Gdy Szrot za­pi­nał zamek, Desi jęła wy­cie­rać krew z ko­zet­ki. Już dawno zdą­ży­li wy­ro­bić sobie wspól­ne tempo pracy. Po­ro­zu­mie­wa­li się bez słów. Po umy­ciu pod­ło­gi i de­zyn­fek­cji na­rzę­dzi po­miesz­cze­nie nada­wa­ło się do po­now­ne­go użyt­ku.

– Kiedy masz roz­mo­wę z ko­lej­ny­mi kan­dy­da­ta­mi? – spy­tał, gdy szu­ka­ła w to­reb­ce klu­cza.

Stali na klat­ce scho­do­wej. Ona na­chy­lo­na nad drzwia­mi, on z rę­ko­ma w kie­sze­ni po­lie­stro­wej kurt­ki. Worek spo­czął przy ścia­nie.

– Jutro. O trzy­na­stej. Wiesz, że też mo­żesz wpaść, co nie? – do­da­ła po ci­chym szczęk­nię­ciu zamka.

– Ro­bił­bym za two­je­go asy­sten­ta? 

– Po­znał­byś tro­chę inną stro­nę tego, czym się zaj­mu­je­my. – Desi wci­snę­ła przy­cisk wzy­wa­ją­cy windę.

Wsie­dli, we­pchnąw­szy do środ­ka worek z cia­łem.

– Żeby być li­de­rem biz­ne­su – cią­gnę­ła, gdy winda ru­szy­ła – nie wolno oglą­dać się wstecz. 

– Nie oglą­dam się wstecz.

– Ale wy­da­jesz się ostat­nio roz­ko­ja­rzo­ny. Spada twoja wy­daj­ność. To nie­do­brze. Może taka mała dy­wer­sy­fi­ka­cja by ci po­mo­gła?

 

 Ulice za­nu­rzo­ne­go we śnie mia­sta roz­świe­tlał mlecz­ny blask la­tar­ni. Na nie­bie wid­nia­ło pół­prze­zro­czy­ste logo Co­ca-Co­li. Je­chał któ­rąś z opu­sto­sza­łych o tej porze głów­nych ar­te­rii, po­grą­żo­ny we wła­snych my­ślach. Lubił swoją pracę. Nie na­rze­kał w niej na nudę czy brak wy­zwań. Do­brze za­ra­biał. Speł­niał się kre­atyw­nie. Tylko ostat­ni­mi czasy mie­wał dziw­ne wra­że­nie, że coś w tym wszyst­kim było bar­dzo nie tak. 

 – …naj­cie­kaw­sze jest oczy­wi­ście to, że przed wy­la­niem na sie­bie ben­zy­ny męż­czy­zna krzy­czał do prze­chod­niów coś o Ro­nal­dzie Re­aga­nie. – Z sa­mo­cho­do­wych gło­śni­ków roz­legł się śmiech.

 – Czyli nasi słu­cha­cze nie po­win­ni mieć po­wo­dów do nie­po­ko­ju? – spy­tał pro­wa­dzą­cy roz­mo­wę.

 – Och, by­naj­mniej! To po pro­stu ko­lej­na fala sa­mo­spa­leń, któ­rych wi­dzie­li­śmy już tyle, a zo­ba­czy­my jesz­cze wię­cej. Nie warto za­wra­cać tym sobie spe­cjal­nie głowy. A jeśli już je­ste­śmy świad­ka­mi ta­kie­go zda­rze­nia, to pa­mię­taj­my o za­cho­wa­niu zim­nej krwi. Żeby nie in­ge­ro­wać, nie roz­ma­wiać ze spraw­cą, nie zbli­żać się do ognia, a przede wszyst­kim po­zwo­lić służ­bom pra­co­wać. Tu kry­tycz­ne zna­cze­nie ma jak naj­szyb­sze uprząt­nię­cie szczą­tek.

 Zje­chał w prze­czni­cę i za­trzy­mał po­jazd na par­kin­gu przed ca­ło­do­bo­wą pry­wat­ną kli­ni­ką. Wy­siadł­szy z auta, wziął głę­bo­ki od­dech prze­siąk­nię­te­go spa­li­na­mi po­wie­trza. Któ­ryś ty­dzień z rzędu za­le­ca­no za­mknię­cie okien oraz po­zo­sta­nie w do­mach. Au­to­ma­tycz­ne drzwi roz­war­ły się z sy­kiem, gdy zna­lazł się w za­się­gu fo­to­ko­mór­ki. Po­wol­nym kro­kiem pod­szedł do biur­ka re­cep­cjo­nist­ki, za­ab­sor­bo­wa­nej ekra­nem smart­fo­na.

 – Woj­ciech Szrot – przed­sta­wił się.

 – Szrot… – Ode­rwaw­szy wzrok od te­le­fo­nu, dziew­czy­na spraw­dzi­ła coś na kom­pu­te­rze. – Oczy­wi­ście, dok­tor wkrót­ce do pana przyj­dzie. Pro­szę chwi­lecz­kę po­cze­kać.

 Szrot ski­nął głową i usiadł na twar­dym, pla­sti­ko­wym krze­śle w opu­sto­sza­łej po­cze­kal­ni. Jeśli czas to pie­niądz, to czym była bez­czyn­ność? Przy­mknął po­wie­ki. Wy­pro­sto­wa­ne plecy to pod­sta­wa. Świa­do­me od­dy­cha­nie. Świa­do­me sie­dze­nie. Świa­do­me sra­nie. Obec­ność w chwi­li. Ocie­ra­ją­ce pa­chwi­ny bok­ser­ki. Durny re­chot re­cep­cjo­nist­ki, mą­cą­cy co parę chwil błogą ciszę. Po­zy­tyw­ne myśli. Same po­zy­tyw­ne myśli. 

Dok­tor po­ja­wił się po nie­ca­łym kwa­dran­sie. Pchał po­dłuż­ny me­ta­lo­wy wózek na kół­kach. Na jego kitlu wid­nia­ły plamy za­schnię­tej krwi. Wy­mie­ni­li się obo­wiąz­ko­wym, trzy­se­kun­do­wym uści­skiem dłoni, po czym po­de­szli do auta. Szrot otwo­rzył ba­gaż­nik. W środ­ku znaj­do­wał się worek z cia­łem. Le­karz roz­piął górę worka i po­rów­nał twarz mło­dzień­ca ze zdję­ciem wid­nie­ją­cym na trzy­ma­nym przez niego ta­ble­cie.

– Dobra, wszyst­ko się zga­dza. Jesz­cze tylko pod­pis.

Dok­tor podał mu ta­blet wraz z ry­si­kiem. Na ekra­nie wid­niał przy­dłu­ga­wy for­mu­larz z wy­dzie­lo­nym miej­scem na czy­tel­ne imię i na­zwi­sko. Szro­to­wi za­drża­ła dłoń, zanim zło­żył au­to­graf. Wspól­nie za­ła­do­wa­li ciało na wózek. Szrot od­pro­wa­dził spoj­rze­niem le­ka­rza, aż ten znik­nął za au­to­ma­tycz­ny­mi drzwia­mi, po czym wsiadł do auta i uru­cho­mił elek­trycz­ny sil­nik. 

 

Przez ma­te­ria­ło­we ro­le­ty prze­bi­jał się cie­pły blask po­ran­ka. Nie mógł za­snąć. Miał wra­że­nie, jakby łeb ści­ska­ło mu ja­kieś nie­wi­dzial­ne ima­dło. Sie­dział na sofie w samej bie­liź­nie, ga­piąc się na pacz­kę pa­pie­ro­sów po­sta­wio­ną pio­no­wo na ka­wo­wym sto­li­ku. Kupił je w dro­dze po­wrot­nej, kie­ro­wa­ny głu­pim im­pul­sem. Opa­ko­wa­nie nie­mal w ca­ło­ści skła­da­ło się z od­stra­sza­ją­cych ob­raz­ków. Płuca pa­la­cza, krtań pa­la­cza, zęby pa­la­cza, pa­znok­cie pa­la­cza. Na przo­dzie le­d­wie zna­lazł się skra­wek miej­sca na logo marki.

 – Rez! – za­wo­łał Szrot.

 Z sy­pial­ni roz­legł się sze­lest po­ście­li, a potem od­głos bo­sych stóp ude­rza­ją­cych o pod­grze­wa­ne, drew­nia­ne pa­ne­le. Owi­nę­ła się nie­sta­ran­nie szla­fro­kiem, od­gar­nąw­szy do tyłu roz­czo­chra­ne włosy. Szła, te­atral­nie zie­wa­jąc.

 – Obu­dzi­łem cię? – Pra­wie nie za­uwa­żył ab­sur­dal­no­ści py­ta­nia.

 – I tak zaraz mia­łam wstać. – Po­sła­ła mu fi­lu­ter­ny uśmiech. – Za to ty wcale nie zmru­ży­łeś oka.

 – Wiesz, to za­brzmi tro­chę za­baw­nie – za­śmiał się do sie­bie – ale pa­li­łaś kie­dyś zwy­kłe pa­pie­ro­sy?

 – Raz czy dwa. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, sia­da­jąc obok.

 Wy­do­był pacz­kę z po­wło­ki pla­sti­ku i wy­cią­gnął z niej po­je­dyn­cze­go pa­pie­ro­sa. Chwi­lę ważył go w dłoni, po­zna­wał pod pal­ca­mi fak­tu­rę bi­bu­ły i fil­tra, wresz­cie uniósł go sobie pod nos, by móc po­czuć za­pach ty­to­niu.

 – Mój dzia­dek palił – Szrot rzu­cił, szu­ka­jąc w kuch­ni za­pal­nicz­ki i kubka, który mógł­by po­słu­żyć za po­piel­nicz­kę. – Zmarł na raka płuc.

 – Źle się do tego za­bie­rasz – za­wie­si­ła wzrok na nie­udol­nie trzy­ma­nym przez Szro­ta pa­pie­ro­sie, gdy ten wró­cił na sofę.

 Po­in­stru­owa­ła go, jak umie­ścić pa­pie­ro­sa mię­dzy pal­cem wska­zu­ją­cym a środ­ko­wym. I jak po­wi­nien za­cią­gać się dymem. Ob­ser­wo­wał jej drob­ne dło­nie, gdy ge­sty­ku­lo­wa­ła. Z czu­ło­ścią przy­pa­try­wał się tej bla­dej cerze. Nagle za­la­ła go fala smut­ku.

 – Jakie wra­że­nia? – Rez za­uwa­ży­ła zmia­nę wy­ra­zu jego twa­rzy.

 – Takie sobie. – Wy­pu­ścił z ust dym.

 – Zaraz po­czu­jesz ude­rze­nie ni­ko­ty­ny, taką falę spo­ko­ju.

 – Tak, chyba to czuję… 

 – Pod­nie­sio­ne tętno, wzmo­żo­ne wy­dzie­la­nie ad­re­na­li­ny, dalej uru­cho­mie­nie się sys­te­mu na­gro­dy i takie tam. Bę­dziesz się czuł do­brze przy każ­dym ko­lej­nym pa­pie­ro­sie. Ale za każ­dym razem tro­chę mniej. I potem już wcale. Potem to już bę­dzie tylko nawyk.

 – Mhmmm… – za­mru­czał, strzą­sa­jąc po­piół do kubka. – Na pewno pa­li­łaś tylko raz czy dwa?

 – O raz czy dwa za dużo.

 Do­koń­czył pa­pie­ro­sa w ciszy. Było mu do­brze, cho­ciaż wie­dział, że to tylko ułuda. Zer­kał na nią z ukrad­ka, uśmie­cha­jąc się do sie­bie bez wy­raź­ne­go po­wo­du. 

 – I haj się skoń­czył – traf­nie skon­klu­do­wa­ła, gdy uspo­ko­iło mu się bicie serca. – Wy­da­je mi się, że są lep­sze spo­so­by na spę­dza­nie wol­ne­go czasu.

 – Na przy­kład…?

 – No cóż – spoj­rza­ła mu w oczy – na So­lar­co­nie wła­śnie pre­mie­rę miał se­rial sen­sa­cyj­ny Grzesz­ni­cy z Tod­dem Ke­atin­giem w roli głów­nej. To opo­wieść o uciecz­ce przed zbru­ka­ną prze­szło­ścią i pró­bie od­ku­pie­nia daw­nych grze­chów. Myślę, że szcze­gól­nie spodo­ba ci się am­bi­wa­lent­na mo­ral­nie kre­acja…

 – Cze­kaj – prze­rwał jej. – Czy to re­kla­ma?

 – Ależ nie! – Rez wy­raź­nie się ob­ru­szy­ła. – To re­ko­men­da­cja opar­ta na two­ich pre­fe­ren­cjach oraz prze­pro­wa­dzo­nych przez nas roz­mo­wach. Myślę, że szcze­gól­nie spodo­ba ci się am­bi­wa­lent­na mo­ral­nie kre­acja bo­ha­te­rów – cią­gnę­ła po chwi­li. – Lars Brid­ger, w tej roli Todd Ke­ating, to sko­rum­po­wa­ny glina, który po spo­wo­do­wa­niu śmier­ci swo­jej córki, przy­rze­ka skoń­czyć z szem­ra­ny­mi ukła­da­mi. Po­rzu­ciw­szy od­zna­kę, za­czy­na na wła­sną rękę wy­mie­rzać spra­wie…

 – Rez, stop! – roz­ka­zał de­spe­rac­ko.

 Ho­lo­gram Rez w ułam­ku se­kun­dy roz­to­pił się jak we mgle. Szrot sie­dział na sofie sam, pa­trząc w punkt, w któ­rym chwi­lę wcze­śniej znaj­do­wa­ły się oczy dziew­czy­ny. Za­mru­gał parę razy, po czym po­sęp­nie spu­ścił łeb. Chciał uwie­rzyć w fan­ta­zję. Po­zwo­lił sobie na tę sła­bość. Czar mo­men­tu prysł bez­pow­rot­nie. Tylko tak być nie po­win­no. Pła­cił naj­wyż­szy abo­na­ment wła­śnie za przy­wi­lej braku re­klam. Za­pa­lił ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa.

 – Sal, o co cho­dzi z re­kla­ma­mi? – spy­tał asy­sten­ta gło­so­we­go, za­cią­ga­jąc się dymem.

 – Panie Szrot – ze wszech­obec­nych w miesz­ka­niu gło­śni­ków roz­legł się cie­pły, męski głos – czy chce pan, abym przy­to­czył de­fi­ni­cję re­kla­my?

 – Chcę wie­dzieć, za co wła­ści­wie płacę abo­na­ment, skoro i tak do­sta­ję ja­kieś re­ko­men­da­cje.

 – Oczy­wi­ście! Solar Con­nec­tions dwa ty­go­dnie temu in­for­mo­wa­ła pana drogą ma­ilo­wą o zmia­nie wa­run­ków świad­cze­nia usług. Od dzi­siaj pań­ski abo­na­ment zmie­nia nazwę z Ul­ti­ma­te do Pre­mium Plus. W jego ra­mach może pan dalej pro­wa­dzić nie­li­mi­to­wa­ne kon­wer­sa­cje z to­wa­rzysz­ką, a także otrzy­mu­je pan w mie­sią­cu sie­dem­dzie­siąt kre­dy­tów do wy­da­nia na wir­tu­al­ne obiek­ty ko­sme­tycz­ne. Po­nad­to wszel­kie ele­men­ty mar­ke­tin­go­we wpla­ta­ne są w spo­sób na­tu­ral­ny do roz­mo­wy w for­mie re­ko­men­da­cji

 – Ro­zu­miem, że Pre­mium Plus nie jest naj­wyż­szym po­zio­mem abo­na­men­tu tak jak Ul­ti­ma­te? – Szrot strzą­snął po­piół do kubka, marsz­cząc brwi.

 – Obec­nie Ul­ti­ma­te Max Pre­mium Plus sta­no­wi naj­wyż­szy i naj­bar­dziej opła­cal­ny pa­kiet abo­na­men­tu wir­tu­al­ne­go to­wa­rzy­sza ofe­ro­wa­ny przez Solar Con­nec­tions. Czy chce pan, abym wy­mie­nił wszyst­kie jego za­le­ty?

 – Nie, to bę­dzie wszyst­ko, Sal…

 

 Roz­mo­wy z kan­dy­da­ta­mi prze­pro­wa­dza­li w spe­cjal­nie wy­na­ję­tym w tym celu biu­rze, które współ­dzie­li­li z in­ny­mi, po­dob­ny­mi sobie przed­się­bior­stwa­mi. Na wy­łącz­ność od­de­le­go­wa­no im nie­wiel­kie, acz schlud­nie urzą­dzo­ne po­miesz­cze­nie z ład­nym, drew­nia­nym biur­kiem usy­tu­owa­nym przy oknie, ze­sta­wem krze­seł z Ikei oraz za­wie­szo­ny­mi na ścia­nie pla­ka­ta­mi mo­ty­wu­ją­cy­mi. We wspól­nej kuch­ni zna­la­zło się zaś miej­sce dla po­rząd­ne­go eks­pre­su do kawy. Ta­kie­go z au­to­ma­tycz­nym młyn­kiem do zia­ren, spie­nia­czem do mleka, za­awan­so­wa­ny­mi funk­cja­mi czysz­cze­nia, in­te­gra­cją ze smart­fo­nem oraz mo­du­łem sztucz­nej in­te­li­gen­cji.

Przy zie­ją­cej ze­wsząd ob­se­sji na punk­cie pro­duk­tyw­no­ści, nie spo­sób dzi­wić się za­wrot­nej ka­rie­rze ko­fe­iny jako naj­waż­niej­szej używ­ki dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wieku. 

Po­dob­nie jak am­fe­ta­mi­na, me­fe­dron czy ko­ka­ina, ko­fe­ina na­le­ża­ła do grupy sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych zna­nych jako sty­mu­lan­ty. Jed­nak to kon­sump­cja kawy zdo­ła­ła zo­stać upa­ko­wa­na i sprze­da­na jako styl życia. Stała się fi­zycz­ną ma­ni­fe­sta­cją wy­daj­no­ści. Em­ble­ma­tem efek­tyw­nej i sku­pio­nej na dzia­ła­niu jed­nost­ki.

Przy czym rze­czy­wi­ście ro­bi­ła to, czego po niej ocze­ki­wa­no – po­bu­dza­ła użyt­kow­ni­ka. Szrot bar­dzo ta­kie­go po­bu­dze­nia po­trze­bo­wał. Nie­prze­spa­na noc zbie­ra­ła swoje żniwo. Miał wra­że­nie, jakby wy­ssa­no zeń reszt­ki wi­go­ru, a w jego miej­sce wtło­czo­no jakąś mętną breję. Gapił się tępo na wy­plu­wa­ny przez eks­pres stru­mień spie­nio­ne­go mleka. Zna­le­zio­ny na dnie szaf­ki kubek nie dość, że był nie­do­my­ty, to jesz­cze ozdo­bio­no go ja­kimś że­nu­ją­cym ob­raz­kiem. Przed­sta­wiał ko­śla­wo na­ry­so­wa­ne­go żu­li­ka, żło­pią­ce­go z lu­bo­ścią z flasz­ki. Pod scen­ką wid­niał napis: Naj­pierw pół litra, potem ro­bo­ta. To ten ro­dzaj dow­ci­pu, jakim szczy­cą się ucznio­wie pierw­szych klas pod­sta­wów­ki.

Eks­pres, groź­nie wark­nąw­szy, pu­ścił wresz­cie czar­ny stru­mień kawy. Trwa­ło to parę chwil, które zwień­czy­ło po­ja­wie­nie się na do­ty­ko­wym ekra­nie uśmiech­nię­tej buźki. Szrot do­pra­wił mik­stu­rę trze­ma ły­żecz­ka­mi cukru, bez któ­rych napar byłby nie­zdat­ny do spo­ży­cia. Takim spo­so­bem otrzy­mał Cap­puc­ci­no na po­dwój­nym espres­so. Przed opusz­cze­niem kuch­ni po­zwo­lił sobie nawet na drob­ną de­gu­sta­cję, skon­klu­do­wa­ną peł­nym za­do­wo­le­nia mruk­nię­ciem.

W ko­ry­ta­rzu na wy­wo­ła­nie cze­ka­ło kilku kan­dy­da­tów. Za­ję­li usta­wio­ne przy ścia­nie nie­wy­god­ne krze­sła, wy­mie­nia­jąc mię­dzy sobą nie­pew­ne spoj­rze­nia i wier­cąc tył­ka­mi z ner­wów. Na zna­le­zio­ne w in­ter­ne­cie ogło­sze­nie rzu­ci­li się jak sfora wy­głod­nia­łych wil­ków. I to mimo moż­li­wie naj­mniej pre­cy­zyj­ne­go opisu. Opisu, który przede wszyst­kim miał za za­da­nie stwo­rzyć błęd­ne wra­że­nie, że oto po­ja­wia się przed nimi oka­zja życia. 

 Szrot minął ich bez słowa. Otwarł­szy drzwi, tra­fił w sam śro­dek trwa­ją­cej wła­śnie roz­mo­wy re­kru­ta­cyj­nej. Przy­brał te­atral­ną pozę czło­wie­ka biz­ne­su. Dzier­żył kubek kawy jak świę­tą re­li­kwię i z na­boż­ną czcią za­siadł u boku Desi za biur­kiem, do­pie­ro wów­czas zwra­ca­jąc uwagę na bia­łe­go jak kreda de­li­kwen­ta na­prze­ciw.

– …co chyba do­wo­dzi, że po­tra­fię sobie ra­dzić w sy­tu­acjach stre­so­wych. – De­li­kwent wy­tarł pot z czoła rę­ka­wem nieco za małej ma­ry­nar­ki. – Po­słu­gu­ję się płyn­nie ję­zy­kiem an­giel­skim na po­zio­mie śred­nio­za­awan­so­wa­nym i pod­sta­wo­wym ję­zy­kiem nie­miec­kim. 

What about your edu­ca­tion then? – Desi prze­szła na an­giel­ski, rzu­ca­jąc okiem na wy­dru­ko­wa­ne CV kan­dy­da­ta. – I only see that you have fi­ni­shed high scho­ol.

– No tak… 

Speak En­glish – skar­ci­ła go.

Yes, I have only fi­ni­shed high scho­ol. My­śla­łem o stu­diach… I tho­ught about going to a uni­ver­si­ty – po­pra­wił się po chwi­li – but I am still unsu­re about the de­gree to pur­sue.

– Nie­zde­cy­do­wa­nie jest cechą ludzi in­te­li­gent­nych. – Na­gro­dzi­ła mło­dzień­ca krót­kim uśmie­chem. – Szu­ka­my naj­lep­szych z naj­lep­szych. Co spra­wia, że to wła­śnie cie­bie po­win­ni­śmy wy­brać?

– Cóż, może mój do­ro­bek na CV nie jest spe­cjal­nie im­po­nu­ją­cy. Ale bar­dzo chciał­bym do­stać szan­sę, bo tak to trak­tu­ję, jako szan­sę, do wy­ka­za­nia się w ja­kiejś bar­dziej wy­ma­ga­ją­cej pracy. I otrzy­maw­szy taką szan­sę będę zde­ter­mi­no­wa­ny, by wy­ka­zać się nie tylko ini­cja­ty­wą, ale przede wszyst­kim za­pa­łem do na­by­wa­nia no­wych umie­jęt­no­ści. Które z kolei wy­ko­rzy­stam do wy­jąt­ko­wo pro­duk­tyw­nej pracy. Bar­dzo pro­duk­tyw­nej i peł­nej za­pa­łu oraz ini­cja­ty­wy pracy…

 – Ro­zu­miem. – Desi za­no­to­wa­ła coś obok na­zwi­ska kan­dy­da­ta w swoim no­te­sie. – Cóż, dzię­ku­ję za po­świę­ce­nie swo­je­go czasu, to bę­dzie wszyst­ko. Ode­zwie­my się do wy­bra­nych kan­dy­da­tów. 

Wsta­ła i już miała wy­cią­gnąć dłoń do kur­tu­azyj­ne­go po­że­gnal­ne­go uści­sku, gdy kan­dy­dat spy­tał o coś jesz­cze:

– Prze­pra­szam, jeśli to głu­pio za­brzmi, ale co tak wła­ści­wie miał­bym robić? 

– To zna­czy? – Desi cof­nę­ła dłoń. 

– Bo tak na­praw­dę nie­wie­le zro­zu­mia­łem z tego ogło­sze­nia…

– To wczy­taj się uważ­nie. Prze­cież jasno jest tam wy­ło­żo­ne, że to praca w mar­ke­tin­gu, coś na po­gra­ni­czu brand-ma­nag­men­tu, co­achin­gu i co­pyw­ri­tin­gu.

– Tak… – kan­dy­dat wy­raź­nie się zmar­twił. – Raz jesz­cze prze­pra­szam za głu­pie py­ta­nie.

Desi wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i od­pro­wa­dzi­ła go do drzwi. 

– I co o nim my­ślisz? – spy­ta­ła Szro­ta, zanim za­pro­si­li ko­lej­ne­go pe­ten­ta.

– Za­da­je za dużo pytań. – Szrot od­parł, sior­biąc kawę. – A my, jeśli mogę się tak wy­ra­zić, szu­ka­my fra­je­ra.

– A fra­je­rzy nie za­da­ją pytań, co? – Desi po­sła­ła mu roz­ba­wio­ny uśmiech. – Nada­wał­byś się na re­kru­te­ra.

 

Szrot cza­sem my­ślał o tym, że wspiął się po dra­bi­nie spo­łecz­nej tylko po to, by pier­do­lić tych, któ­rzy zna­leź­li się pod nim. Że je­dy­nym, co od­dzie­la­ło go od brud­nych mas, była odro­bi­na szczę­ścia. Że po pro­stu zna­lazł się w od­po­wied­nim miej­scu i od­po­wied­nim cza­sie. Że nie­wie­le bra­ko­wa­ło, by zmie­li­ła go ma­chi­na na­gro­ma­dzo­ne­go ka­pi­ta­łu. Tylko czy po­dob­ne roz­ter­ki miał Steve Jobs? Czy Jeff Bezos umar­twiał się losem swych pod­da­nych? 

Nie, nie mógł się im rów­nać. To prze­cież ge­niu­sze biz­ne­su. Ten ro­dzaj nad­lu­dzi, któ­rym w naj­śmiel­szych fan­ta­zjach nie ura­stał nawet do pięt. Ale mógł się na nich wzo­ro­wać. Suk­ces spo­ty­ka tylko tych, któ­rzy go na­praw­dę pra­gną. Nic nie jest dane ot tak. Może to ro­dzaj pre­de­sty­na­cji? Może prze­zna­cze­nia? Może nie­któ­rzy skon­stru­owa­ni są ze szla­chet­niej­sze­go krusz­cu? Słu­chał czę­sto kom­pi­la­cji in­spi­ru­ją­cych wy­po­wie­dzi przed pój­ściem do łóżka.

Szro­to­wi bar­dzo po­do­ba­ła się teo­ria przy­cią­ga­nia. Ota­cza­nie się po­zy­tyw­ny­mi my­śla­mi musi przy­cią­gać po­zy­tyw­ne re­zul­ta­ty. I dla­te­go tak prze­ra­ża­ło go to ir­ra­cjo­nal­ne po­czu­cie pust­ki. Jakby wszyst­ko, co czy­nił do­tych­czas, wcale nie przy­bli­ża­ło go do osią­gnię­cia na­miast­ki szczę­ścia czy speł­nie­nia. Jakby wciąż le­d­wie dry­fo­wał na po­wierzch­ni. Gdyby tylko po­tra­fił spoj­rzeć na to jak na zwy­kły pro­blem z re­per­tu­arem go­to­wych roz­wią­zań. A wciąż nie zdo­łał od­na­leźć słów, któ­ry­mi mógł­by to sen­sow­nie na­zwać. 

 Zna­leź­li swo­je­go fra­je­ra. Chło­pa­ka świe­żo po skoń­czo­nym tech­ni­kum. Ślepo wie­rzą­ce­go w jakiś po­rzą­dek spo­łecz­ny. Że za dobro od­pła­ca się do­brem. Że cięż­ką pracą można prze­no­sić góry. Że suk­ces spo­ty­ka tych, któ­rzy na niego za­pra­co­wa­li. Cie­szył się, gdy za­pro­si­li go na pod­pi­sa­nie umowy.

– I, no, bałem się tro­chę tego, jak wy­pa­dłem – wy­znał, skła­da­jąc ko­lej­ną pa­raf­kę na gru­bym sto­sie do­ku­men­tów. – To jest, no, że słabo po­wie­dzia­łem o sobie i takie tam. A z an­giel­skim też tro­chę nie bar­dzo mi wy­szło.

 Istot­nie, pod nie­mal każ­dym wzglę­dem wy­padł fa­tal­nie. Ale nie za­da­wał zbęd­nych pytań. Na swój pierw­szy i ostat­ni dzień pracy przy­szedł kwa­drans przed cza­sem.

 – Za­ci­śnij pięść – na­ka­zał mu Szrot.. – Teraz po­lu­zuj rękę.

 Wtło­czyw­szy w chło­pa­ka za­war­tość strzy­kaw­ki, ścią­gnął mu z ra­mie­nia opa­skę uci­sko­wą i od­cze­kał nie­ca­łą mi­nu­tę na dzia­ła­nie su­fen­ta­ny­lu. Na­stęp­nie za­krę­cił butlę z tle­nem, a na kurku za­wie­sił po­łą­czo­ną z nią maskę. No­życz­ka­mi roz­ciął czar­ny T-shirt ze spra­nym logo ja­kie­goś ze­spo­łu. Ob­ró­cił mło­dzień­ca na bok. Elek­trycz­ną go­lar­ką po­trak­to­wał skroń i jej oko­li­ce.

 Szrot nie lubił tego, jak po­ci­ły mu się dło­nie w ni­try­lo­wych rę­ka­wicz­kach. Ani wrzy­na­ją­cych się w głowę oku­la­rów ochron­nych. Nie cier­piał nosić chi­rur­gicz­ne­go far­tu­cha. Dźwięk wbi­ja­ją­ce­go się w czasz­kę tre­pa­na przy­pra­wiał go o mdło­ści. Do wszyst­kie­go da się przy­zwy­cza­ić. Wszyst­ko z cza­sem po­wsze­dnie­je. Zresz­tą, czy ist­nia­ła praca, w któ­rej nie zna­la­zł­by po­wo­dów do na­rze­ka­nia?

 Pod­wa­żo­ny skal­pe­lem frag­ment czasz­ki wrzu­cił do pla­sti­ko­we­go po­jem­nicz­ka. Ob­ró­cił chło­pa­ka z po­wro­tem na plecy. Na tors przy­le­pił mu dwa rzędy elek­trod. Na nad­garst­ku zaś wkuł we­nflon, do któ­re­go pod­łą­czył kro­plów­kę. Pró­bo­wał uspo­ko­ić od­dech, nim chwy­cił za prze­wód z igłą. To mu­siał być płyn­ny, gład­ki ruch. 

 – Mamy obraz – oznaj­mi­ła Desi znad biur­ka. – Roz­po­czy­nam prze­sył.

 Wszyst­ko po­szło bez za­rzu­tu.

 

 Za­cią­gał się pa­pie­ro­sem w pu­stym miesz­ka­niu. W szkla­nej po­piel­nicz­ce spo­czy­wa­ło już kilka nie­do­pał­ków. Dużo my­ślał. Zde­cy­do­wa­nie za dużo. Z gło­śni­ków przy­gry­wał jakiś synth-pop, któ­re­go nijak nie po­tra­fił osa­dzić w cza­sie i prze­strze­ni. Utwór rów­nie do­brze mógł li­czyć kilka dekad, co uka­zać się wczo­raj. Nie pierw­szy raz łapał się na dziw­nym prze­świad­cze­niu, że po­pkul­tu­ro­we widma wy­dar­ły się z od­mę­tów prze­szło­ści, by na­wie­dzać te­raź­niej­szość. Któż spo­dzie­wał­by się, że na końcu hi­sto­rii czeka za­pę­tlo­na gra­mo­fo­no­wa płyta? Ostat­ni czło­wiek pła­wią­cy się w ka­ko­fo­nii wy­zie­wów kul­tu­ry. 

– Czy je­stem do­brym czło­wie­kiem, Sal?

 – Dobro to po­ję­cie względ­ne, panie Szrot – od­parł asy­stent.

 Sko­mer­cja­li­zo­wa­na escha­to­lo­gia ofe­ru­je je­dy­nie uciecz­kę do wnę­trza. Przy­kry­cie skom­pli­ko­wa­nej pa­ję­czy­ny po­wią­zań ilu­zją jed­nost­ko­wo­ści. Ka­ko­fo­nię spi­ra­li he­do­ni­zmu. Skraj­ny in­dy­wi­du­alizm za­cie­ra zna­cze­nie pojęć. To coś wię­cej niż re­la­ty­wizm. W świe­cie fan­ta­zma­tów abs­trak­cją staje się sama rze­czy­wi­stość.

 

 Otrzy­mał wy­po­wie­dze­nie ze skut­kiem na­tych­mia­sto­wym. Firma prze­cho­dzi­ła mały do­wn­si­zing, a Szrot nie zna­lazł się na li­ście kry­tycz­nych pra­cow­ni­ków. Nie wie­dział, czy za­stą­pi­li go kimś innym, czy też po pro­stu ob­cię­li tę kon­kret­ną gałąź dzia­łal­no­ści. Tak na­praw­dę nie miało to więk­sze­go zna­cze­nia. Może kie­dyś by z tego po­wo­du roz­pa­czał. Za­rzu­cał sobie, że jest nie­wy­star­cza­ją­cy. Pró­bo­wał wy­punk­to­wać w for­mie listy wszyst­ko to, co mógł zro­bić le­piej. Ale takie są prawa rynku. Mógł być zu­peł­nie do­brym pra­cow­ni­kiem i nie za­cho­wać stoł­ka. 

Rynek za­my­ka jedne drogi tylko po to, by otwo­rzyć inne. Trze­ba po pro­stu za­ka­sać rę­ka­wy i ru­szyć tam, gdzie jest praca. Wni­kli­wie czy­tał ogło­sze­nia za­miesz­cza­ne na in­ter­ne­to­wych ser­wi­sach. Nie był wy­bred­ny przy se­lek­cji tych, na które prze­słał od­po­wiedź. Odbył nawet kilka roz­mów, na któ­rych wy­padł, jak mu się zda­wa­ło, cał­kiem nie­źle. Nie­wie­le jed­nak z tego wy­ni­kło. A gdy drugi mie­siąc z rzędu Szro­to­wi przy­szło opła­cić wy­na­jem miesz­ka­nia z i tak wą­tłych oszczęd­no­ści, po­sta­no­wił zmie­nić nieco tak­ty­kę.

 Al­go­ryt­my ser­wi­sów spo­łecz­no­ścio­wych nie­źle ra­dzi­ły sobie z fil­tro­wa­niem tre­ści. Spraw­nie fla­go­wa­ły i blo­ko­wa­ły posty ła­mią­ce re­gu­la­min jesz­cze przed ich pu­bli­ka­cją. I to nie tylko posty w for­mie tek­sto­wej, ale rów­nież ob­ra­zu czy filmu. Cza­sem jed­nak zda­rza­ły się ha­lu­cy­na­cje, błęd­ne wer­dyk­ty, tu­dzież po­mył­ki, które po pro­stu mu­sia­ły mieć miej­sce przy prze­mia­le tak ogrom­nej ilo­ści da­nych. I dla­te­go użyt­kow­ni­kom przy­słu­gi­wa­ło od­wo­ła­nie się od zauto­ma­ty­zo­wa­ne­go po­sta­no­wie­nia. Tu wkra­cza­li ze­wnętrz­ni mo­de­ra­to­rzy tre­ści

 Za­ło­żyw­szy jed­no­oso­bo­wą dzia­łal­ność go­spo­dar­czą, Szrot pod­pi­sał umowę B2B z jedną z więk­szych plat­form. Niby nie miał szefa i sam mógł wy­zna­czać sobie go­dzi­ny pracy. W prak­ty­ce jed­nak li­ta­nia bo­nu­sów i kar, o jaką opar­to jego wy­na­gro­dze­nie, zmu­sza­ła do ślę­cze­nia nad kom­pu­te­rem po kil­ka­na­ście go­dzin dzien­nie, sześć dni w ty­go­dniu. I niby ro­zu­miał, na czym po­le­gać miała jego praca. Ale prak­ty­ka i tak oka­za­ła się być nieco przy­tła­cza­ją­ca.

 Nie cho­dzi­ło nawet o licz­bę go­dzin, ni­skie za­rob­ki czy fakt, że był je­dy­nie zle­ce­nio­bior­cą. Z tym wszyst­kim li­czył się wcze­śniej. Cho­dzi­ło ra­czej o samą spe­cy­fi­kę we­ry­fi­ko­wa­nych tre­ści. Ow­szem, cza­sem zda­rza­ły się ja­kieś fał­szy­we alar­my. Pa­ro­dia wy­po­wie­dzi me­dial­nych oso­bo­wo­ści, za­wi­łe kon­struk­cyj­nie wpisy, ja­kieś zdję­cie z wa­ka­cji. Czę­ściej jed­nak, a może ra­czej nie­mal za­wsze, Szrot miał przed oczy­ma zde­cy­do­wa­nie mniej nie­win­ne ob­raz­ki.

 Dzie­cię­ca por­no­gra­fia, na­gra­nia sa­mo­są­dów is­lam­skich bo­jó­wek, uję­cia tor­tur do­ko­ny­wa­nych z rąk mek­sy­kań­skich kar­te­li, fil­mi­ki z za­ma­chów na mniej­szo­ściach et­nicz­nych i tak dalej. Do wszyst­kie­go da się przy­zwy­cza­ić. Wszyst­ko z cza­sem po­wsze­dnie­je. Ale w dużym na­tę­że­niu, a jesz­cze więk­szej czę­sto­tli­wo­ści, ma­ka­brycz­ne kadry zle­wa­ją się ze sobą w ka­lej­do­sko­picz­ny sy­gnał, od któ­re­go nie spo­sób się odłą­czyć. 

 

Na­cjo­na­lizm sta­no­wił je­dy­ną na­miast­kę ko­lek­ty­wi­zmu, jaką miała do za­ofe­ro­wa­nia współ­cze­sność. Czy było coś dziw­ne­go w tym, że im bar­dziej zbio­ro­wa świa­do­mość za­pa­da­ła się w biz­ne­so­wej on­to­lo­gii, tym sil­niej osa­dza­ła się w niej fa­szy­stow­ska re­to­ry­ka? Fa­szyzm od za­ra­nia swego ist­nie­nia sta­no­wił prze­cież próbę ukie­run­ko­wa­nia zbio­ro­wej fru­stra­cji. Na ekra­nie te­le­wi­zo­ra wid­nia­ła gęba fa­wo­ry­ta nad­cho­dzą­cych wy­bo­rów pre­zy­denc­kich. Sie­dział w ja­kimś stu­diu i wpy­chał sobie do ust czip­sy z miski ob­kle­jo­nej lo­go­ty­pa­mi róż­nych marek, sprze­da­jąc swoje re­cep­ty na nie­ist­nie­ją­ce pro­ble­my:

 – Uwa­żam, że w zu­peł­no­ści za­sad­nym po­stu­la­tem na­sze­go ruchu jest pry­wa­ty­za­cja armii, edu­ka­cji czy służ­by zdro­wia. Wolny rynek naj­le­piej zaj­mie się tymi nie­ren­tow­ny­mi ga­łę­zia­mi go­spo­dar­ki. 

 – Oczy­wi­ście, to zu­peł­nie sen­sow­ne i zro­zu­mia­łe – zgo­dził się re­dak­tor. – Ale czy na­praw­dę uważa pan, że nasze pań­stwo po­win­no za­in­we­sto­wać w bu­do­wę obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych?

 – Pol­skie mia­sta nie są już bez­piecz­ne – od­parł kan­dy­dat. – Je­dy­nie usu­wa­jąc z nich osoby o ciem­nej kar­na­cji skóry oraz ra­dy­kal­ną le­wi­cę, mo­że­my za­pew­nić sobie spo­kój. Więk­szość z tych pa­so­ży­tów i tak tylko że­ru­je na pań­stwie. Przed­sta­wio­ne prze­ze mnie pro­jek­ty obo­zów pracy po­zwo­lą uczy­nić ich eg­zy­sten­cję pro­duk­tyw­ną. 

 – Tak, to dość lo­gicz­ne – re­dak­tor po­ki­wał głową. – Nasi wi­dzo­wie w an­kie­cie wy­bra­li naj­waż­niej­sze py­ta­nie nad­cho­dzą­cych wy­bo­rów, które za­da­je­my wszyst­kim kan­dy­da­tom, ile pana zda­niem jest płci?

Szrot z re­zy­gna­cją wy­łą­czył wy­wiad. Po­kru­szo­ne kartą krysz­tał­ki me­ta­fe­dro­nu uło­żył w linię, którą wcią­gnął z ta­le­rza za po­mo­cą pa­pie­ro­wej słom­ki. Tłu­ma­czył sobie kosz­tow­ną fa­na­be­rię he­do­ni­zmem. Ludz­kie życie pod­po­rząd­ko­wa­ne jest prze­cież wy­łącz­nie szu­ka­niu przy­jem­no­ści. Sa­mo­oszu­ki­wa­niem się jest zatem wy­łu­ski­wa­nie zeń ja­kie­goś głęb­sze­go sensu. Czas me­ta­nar­ra­cji czy wiel­kich idei skoń­czył się bez­pow­rot­nie. Wszyst­ko spło­nę­ło w nie­koń­czą­cej się spi­ra­li au­to­ek­splo­ata­cji.

 

Koniec

Komentarze

Myślał, jak za pomocą sufentanylu wprowadził mężczyznę w stan narkozy. 

To taki trochę infodump udający relację narratora. Myślę, że osoba realizująca taki projekt, nie po raz pierwszy zresztą, nie rozmyślałaby o elemencie procesu. Choć rozumiem, że jakoś trzeba czytelnika wprowadzić.

Opis ofiary świetny.

 

 

 – Mój dziadek palił – Szrot rzucił, szukając w kuchni zapalniczki i kubka, który mógłby posłużyć za popielniczkę. – Zmarł na raka płuc.

 – Źle się do tego zabierasz – zawiesiła wzrok na nieudolnie trzymanym przez Szrota papierosie, gdy ten wrócił na sofę.

 

Tu masz błędny zapis dialogu. Podrzucam poradnik: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

 – I haj się skończył – trafnie skonkludowała, gdy uspokoiło mu się bicie serca.

I tu też błędny zapis.

 

 

 – No cóż – spojrzała mu w oczy – na Solarconie właśnie premierę miał serial sensacyjny Grzesznicy z Toddem Keatingiem w roli głównej.

I tu.

 

 – Panie Szrot – ze wszechobecnych w mieszkaniu głośników rozległ się ciepły, męski głos – czy chce pan, abym przytoczył definicję reklamy?

I tu.

 

 – Tak, to dość logiczne – redaktor pokiwał głową. – Nasi widzowie w ankiecie wybrali najważniejsze pytanie nadchodzących wyborów, które zadajemy wszystkim kandydatom, ile pana zdaniem jest płci?

I jeszcze tu.

 

 

Ciekawy, przygnębiający i mroczny tekst.

Bardzo brzydkie, plastyczne scenki, które wręcz nie chcą odkleić się od oczu. 

 

Zobaczyłam to i poczułam się źle. Okropna wizja przyszłości, ale dobrze napisana.

Liczę, że poprawisz błędy w dialogach i klikam.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

 

Witam,

 

przejmująca, przemawiająca do wyobraźni i dołująca wizja, w dodatku nieźle napisana. Nawet te pięć paragrafów o parzeniu kawy do mnie trafiło.

 

Na końcu to marudzenie o faszyzmie trochę psuje efekt – główną atrakcją tekstu jest bardzo plastyczny opis ponurej rzeczywistości, a tu nagle nas telewizja i narrator edukują o brunatnych hydrach podnoszących łby. Trzeba było IMO te hydry jakoś wpleść w główny ciąg tekstu. Nie jest to jakaś mega wada, ale na sam koniec zepsuło mi zawieszenie niewiary.

 

Pozdrawiam, klikam i polecam uwadze Loży


Tu krytyczne znaczenie ma jak najszybsze uprzątnięcie szczątek

Szczątków.

 

Podobnie jak amfetamina, mefedron czy kokaina, kofeina należała do grupy substancji psychoaktywnych znanych jako stymulanty.

Dlaczemu czas przeszły? Nadal należy.

 

 – I haj się skończył – trafnie skonkludowała, gdy uspokoiło mu się bicie serca.

 

I tu też błędny zapis.

Tu akurat jest chyba dobrze, czasownik jest gębowy tylko z przysłówkiem.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Witaj. :)

Z kwestii technicznych wpadło mi w oczy wiele powtórzeń zaimków, zwłaszcza form “ten/to”. 

Natomiast samo opowiadanie rzuca na kolana niewiarygodnie wstrząsającym opisem przyszłości, w którym powtarzane słowa: “Do wszystkiego da się przyzwyczaić. Wszystko z czasem powszednieje” brzmią bardzo gorzko, będąc dowodem na to, że nawet zabijanie możne stać się zwyczajną rutyną. Ogromnie dołuje poczucie realności takiego modelu świata i to już całkiem niedługo.

Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka