- Opowiadanie: HollyHell91 - Cogito ergo stultus sum

Cogito ergo stultus sum

Opo­wia­da­nie po­cząt­ko­wo było pi­sa­ne na kon­kurs ze­wnętrz­ny, ale jak to za­zwy­czaj bywa, szyb­ko za­czę­ło żyć wła­snym ży­ciem. Hi­sto­ria do­pie­ro się roz­krę­ca­ła, gdy już prze­kro­czy­ła limit 20 ty­się­cy zna­ków. Dla­te­go wrzu­cam tutaj.

Nie­ste­ty nie wszyst­kie zda­rze­nia są fik­cyj­ne.

Wy­stę­pu­ją wul­ga­ry­zmy, choć jest ich nie­wie­le.

 

Ser­decz­nie dzię­ku­ję be­tu­ją­cym: Ga­li­cyj­skie­mu Za­ka­pio­ro­wi i Mar­sza­wie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Cogito ergo stultus sum

Ko­lej­ny trud­ny, ale jakże sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy dzień miał za sobą. Cho­ciaż mu­siał przy­znać, że coraz czę­ściej tę­sk­nił za la­bo­ra­to­rium, pro­bów­ka­mi, ana­li­za­mi, roz­pi­sy­wa­niem za­wi­łych rów­nań na cu­dow­nie bia­łej ta­bli­cy… Jed­nak grze­chem by­ło­by na­rze­kać w tej sy­tu­acji.

Świet­nie od­naj­dy­wał się w bla­sku re­flek­to­rów, wy­wia­dach, czy se­sjach zdję­cio­wych. Z przy­jem­no­ścią spraw­dzał co­dzien­ne wia­do­mo­ści i od­czu­wał roz­cza­ro­wa­nie, gdy nie wspo­mnia­no o nim na ja­kiejś stro­nie.

“Ge­nial­ny na­uko­wiec od­kry­wa lek na Al­zhe­ime­ra”, “Na­uko­wiec ze Wzgórz Idyl­lij­skich po­pra­wia ja­kość życia mi­lio­nów ludzi”, “Pra­cow­nik Me­de­nu i jego spo­sób na Al­zhe­ime­ra” – na­głów­ki ar­ty­ku­łów łech­ta­ły ego na­ukow­ca tak in­ten­syw­nie, że Miesz­ko au­ten­tycz­nie oba­wiał się przy­sło­wio­we­go ude­rze­nia so­dó­wy do głowy.

Po­ło­żył torbę i kartę wej­ścio­wą (zwaną po­tocz­nie wej­ściów­ką) na półce w przed­po­ko­ju, zdjął buty i wszedł do sa­lo­nu. Po­om­ba tym razem się nie za­cię­ła – ze­bra­ła wszyst­ko z pod­ło­gi i nawet ugo­to­wa­ła jego ulu­bio­ny obiad. Za­pach ra­me­nu przy­jem­nie ła­sko­tał nos, więc męż­czy­zna od razu pod­szedł do blatu ku­chen­ne­go. Robot wła­śnie za­mie­rzał nalać zupę do miski, ale Miesz­ko szyb­ko go po­wstrzy­mał.

– Nie, zo­staw! – nie­mal krzyk­nął, wi­dząc już ocza­mi wy­obraź­ni, jak Po­om­ba roz­le­wa pysz­ny po­si­łek po bla­cie i pod­ło­dze. – Ja sobie sam na­le­ję. Za­kończ pracę.

Robot po­słusz­nie wró­cił do kąta, zga­sły zie­lo­ne kon­tro­l­ki. Miesz­ko nalał sobie zupę z Ther­mo­fi­xa, roz­ko­szu­jąc się pysz­nym wy­glą­dem i za­pa­chem dania. Jed­no­cze­śnie roz­my­ślał, jak to moż­li­we, że tech­no­lo­gia po­szła już tak do przo­du, a ro­bo­ty nadal nie po­tra­fią prze­lać zupy do miski bez roz­le­wa­nia. Nie­na­wi­dził mar­no­traw­stwa, zwłasz­cza ta­kich pysz­no­ści.

Wy­szedł na bal­kon, po­sta­wił miskę na sto­li­ku, usiadł na ob­szer­nym fo­te­lu. Zmierzch otu­lał swoją zło­to-ró­żo­wą koł­drą Wzgó­rza Idyl­lij­skie. Miesz­ko uwiel­biał za­cho­dy słoń­ca i kra­jo­braz mia­sta. Lubił ob­ser­wo­wać bu­dow­le na wzgó­rzach, po­dob­ne do jego, pro­jek­to­wa­ne zresz­tą przez tego sa­me­go ar­chi­tek­ta. Szkla­ne domy o prze­zro­czy­stej ele­wa­cji, która za­leż­nie od po­ło­że­nia słoń­ca, mie­ni­ła się bar­wa­mi tęczy. W ścia­nach pły­nę­ła woda, która zimą ogrze­wa­ła bu­dyn­ki, latem zaś chło­dzi­ła. Domy usy­tu­owa­ne na wzgó­rzach były pod­par­te fan­ta­zyj­ny­mi LED-owy­mi ko­lum­na­mi, które z da­le­ka przy­po­mi­na­ły małe wo­do­spa­dy.

Męż­czy­zna miesz­kał tu od nie­daw­na, więc widok z bal­ko­nu jesz­cze mu nie spo­wsze­dniał. Ob­ser­wo­wał za­chód do mo­men­tu, aż słoń­ce cał­ko­wi­cie zni­kło za ho­ry­zon­tem, a jego miej­sce za­stą­pi­ły gwiaz­dy, błysz­cząc na gra­na­to­wym nie­bie. Wtedy Miesz­ko spo­strzegł, że po­si­łek nie­mal mu wy­stygł i na­tych­miast za­brał się do je­dze­nia.

Mobil le­żą­cy na sto­li­ku za­wi­bro­wał i wy­świe­tlił po­wia­do­mie­nie od Po­stap­pa. To Prze­my­sław, ko­le­ga z la­bo­ra­to­rium. Miesz­ko się­gnął po urzą­dze­nie, żeby je wy­ci­szyć. Spoj­rzał prze­lot­nie na pod­gląd apli­ka­cji i za­marł.

Stary, co ty od­wa­lasz? – brzmia­ła wia­do­mość.

Po­czuł ukłu­cie nie­po­ko­ju. Klik­nął na wy­świe­tlacz, a wtedy roz­wi­nę­ła się cała kon­wer­sa­cja, wraz z lin­kiem do na­gra­nia na Aj­ti­vi. Miesz­ko stuk­nął w link, na ekra­nie po­ja­wi­ło się czer­wo­no-bia­łe logo, a pod nim au­to­ma­tycz­nie od­two­rzył się film.

Jakiś męż­czy­zna w kap­tu­rze, ubra­ny na czar­no, cho­wał się za śmiet­ni­kiem. Gdy ktoś prze­cho­dził obok, on nagle wy­ska­ki­wał zza czar­nych ku­błów. Lu­dzie re­ago­wa­li róż­nie: ktoś się za­śmiał, ktoś opu­ścił mobil na chod­nik i krzy­czał na męż­czy­znę, inna osoba prze­wró­ci­ła się ze stra­chu, a jesz­cze inna go go­ni­ła.

Na Świę­tą Hil­de­gar­dę z Bin­gen, prze­cież to… prank. Facet robi pran­ki lu­dziom. Tego typu rze­czy są za­ka­za­ne na pla­ne­cie Co­gi­tar. Nawet od­twa­rza­nie ta­kich fil­mów jest za­bro­nio­ne! Dla­cze­go Prze­mek wpa­ko­wał go w coś ta­kie­go?

Już miał za­mknąć apli­ka­cję, gdy po­now­nie za­marł. Na na­gra­niu jakiś roz­ju­szo­ny prze­cho­dzień zdjął kap­tur pran­ke­ro­wi. I wtedy Miesz­ko uj­rzał…

Swoją twarz.

Za­trzy­mał film i wpa­try­wał się w ekran, czu­jąc, jak ogar­nia go nie­przy­jem­ne go­rą­co. Za­krę­ci­ło mu się w gło­wie, za­kłu­ło serce. Od­dy­chał cięż­ko, nie wie­dząc kom­plet­nie, co po­cząć.

Nagle za­wład­nę­ła nim furia. Za­dzwo­nił do Prze­my­sła­wa. Wście­kłość rosła z każdą se­kun­dą ocze­ki­wa­nia na po­łą­cze­nie.

– No i? – usły­szał ko­le­gę.

– Co ty mi wy­sy­łasz? – wy­ce­dził Miesz­ko. – Co to ma być, jakiś szan­taż? My­śla­łem, że się kum­plu­je­my!

– Łoł, łoł, spo­koj­nie – Prze­mek się ze­stre­so­wał. – Jaki szan­taż? To wła­śnie ja mia­łem za­py­tać, co się z tobą dzie­je. Już ci zbrzy­dło bycie gwiaz­dą i bo­ha­te­rem?

– Prze­cież nie miesz­kał­bym na tej pla­ne­cie, gdy­bym od­wa­lał takie rze­czy! – ryk­nął Miesz­ko. Przy­ci­snął dłoń do skro­ni, pró­bu­jąc się uspo­ko­ić. – Skąd masz to na­gra­nie?

– Po­ka­za­li mi w pracy. Z tego co widzę w opi­sie, film jest w obie­gu od ja­kichś dwóch go­dzin.

Dwie go­dzi­ny. Chry­ste Panie! Szef na pewno już to wi­dział. Jak nic, zwol­nią go z la­bo­ra­to­rium. Ale nie zwol­nie­nie było naj­gor­sze.

De­por­tu­ją go na pla­ne­tę Stul­tus. Pla­ne­tę ludzi, od któ­rych miesz­kań­cy Co­gi­tar chcie­li się od­izo­lo­wać. Ludzi, któ­rych Co­gi­ta­nie się bali.

Na pla­ne­tę głup­ców.

 

 

 

Miesz­ko prze­szedł cały ko­ry­tarz, ob­ró­cił się na pię­cie i znów ru­szył w stro­nę holu. Robił tak od kil­ku­na­stu minut i nie mógł prze­stać. Ner­wo­wo zer­kał na drzwi ga­bi­ne­tu dy­rek­to­ra. Gdy nagle się uchy­li­ły, męż­czy­zna pra­wie ze­mdlał.

– Panie Pia­stow­ski, za­pra­sza­my – usły­szał suchy głos prze­ło­żo­ne­go.

Miesz­ko ledwo wy­rwał się z odrę­twie­nia. Na wpół świa­do­mie prze­kro­czył próg ga­bi­ne­tu.

Ku swemu prze­ra­że­niu, oprócz dy­rek­to­ra, zo­ba­czył jesz­cze dwóch smut­nych panów w gar­ni­tu­rach, sie­dzą­cych przy dłu­gim biur­ku.

Po­czuł, że zbladł; bez­wied­nie zajął miej­sce na­prze­ciw­ko nich.

– Za­pew­ne do­my­śla się pan, dla­cze­go zo­stał we­zwa­ny – za­czął wolno prze­ło­żo­ny. – Film zo­stał już prze­ję­ty przez od­po­wied­nie służ­by i usu­nię­ty z plat­for­my Aj­ti­vi. Chcie­li­by­śmy wie­dzieć, co panu strze­li­ło do tego dur­ne­go łba i czemu po­grą­żył pan sie­bie, całą firmę oraz bran­żę na­uko­wą i me­dycz­ną. – Dy­rek­tor bły­ska­wicz­nie prze­szedł z ofi­cjal­ne­go do ob­raź­li­we­go tonu.

Miesz­ko chciał po­wie­dzieć, że prze­cież to nie on, że ktoś z pew­no­ścią użył sztucz­nej in­te­li­gen­cji do stwo­rze­nia tego dur­ne­go filmu, że nie ma po­ję­cia, kto to mógł być, może ktoś mu za­zdro­ści suk­ce­su…? Ale głos uwiązł mu w gar­dle. Świ­dru­ją­ce spoj­rze­nia smut­nych panów i bły­ska­wi­ce w oczach dy­rek­to­ra przy­pra­wia­ły go o mdło­ści.

– Nie wiem, czy zdaje pan sobie spra­wę… – Dy­rek­tor prze­rwał ciszę tak nie­spo­dzie­wa­nie, że na­uko­wiec się wzdry­gnął. – Ale w ta­kich przy­pad­kach nie jest ko­niecz­ny nawet sąd. Jako prze­ło­żo­ny mogę swo­je­go pra­cow­ni­ka sa­mo­dziel­nie ode­słać na pla­ne­tę Stul­tus.

Męż­czy­zna prze­łknął ślinę.

– Na­praw­dę pan uważa… – Głos miał za­chryp­nię­ty ze stra­chu, od­chrząk­nął. – Na­praw­dę pan uważa, że osoba, która cie­szy się pana sza­cun­kiem i za­ufa­niem od pięt­na­stu lat i która od­kry­ła lek na Al­zhe­ime­ra, jest jed­no­cze­śnie zdol­na robić lu­dziom… krzyw­dę dla za­ba­wy? I jesz­cze to na­gry­wać? – Od­zy­ski­wał po­wo­li rezon, po­pra­wił się na krze­śle. – Nie widzi tu pan sprzecz­no­ści? Nie do­zna­je pan dy­so­nan­su po­znaw­cze­go?

– Ow­szem, do­zna­ję – od­po­wie­dział dy­rek­tor. – Dla­te­go tym bar­dziej mi przy­kro, że muszę pana ze­słać do Stul­tian…

– Mo­ment, chwi­la, zaraz! – krzyk­nął Miesz­ko. Uj­rzał za­sko­cze­nie zmie­sza­ne z nie­sma­kiem w oczach ob­ser­wu­ją­cych, uniósł ręce w po­ko­jo­wym ge­ście. – Prze­cież to nie ja, ewi­dent­nie ktoś pró­bu­je mnie wro­bić! Tłu­ma­czę panu, że to nie­moż­li­we, by jedna osoba mogła być le­ka­rzem i na­ukow­cem, która ra­tu­je ludz­kość, a po go­dzi­nach na­gry­wa pran­ki i wrzu­ca je do sieci… Taki czło­wiek mu­siał­by cier­pieć na po­waż­ne za­bu­rze­nia oso­bo­wo­ści…

Prze­rwał, bo w oczach panów w gar­ni­tu­rach po­ja­wi­ła się cie­ka­wość. Zdał sobie spra­wę, że po­gor­szył sy­tu­ację.

Dy­rek­tor uśmiech­nął się smut­no.

– Tym bar­dziej nie mo­że­my ry­zy­ko­wać. Je­ste­śmy li­de­rem na rynku me­dycz­nym i far­ma­ceu­tycz­nym, nu­me­rem jeden na świe­cie, moż­li­we, że nawet ci idio­ci ze Stul­tus nas ko­ja­rzą. Poza tym jeśli można by było udo­wod­nić, że to nie pan jest au­to­rem na­gra­nia, wciąż mu­si­my pana od­da­lić. Za­łóż­my, że fak­tycz­nie ktoś pró­bu­je pana wro­bić. Choć wąt­pię, by kto­kol­wiek na Co­gi­tar chciał uży­wać sztucz­nej in­te­li­gen­cji, która ogłu­pia i roz­le­ni­wia oby­wa­te­li… W każ­dym razie ta­kich na­grań w sieci może uka­zać się wię­cej. Będą się mno­żyć jak Stul­tia­nie. Głu­po­ta jest jak wirus, nie mo­że­my po­zwo­lić na to, by się tutaj roz­prze­strze­ni­ła. – Dy­rek­tor od­su­nął się od biur­ka i wstał. – Przy­kro mi, że tak to się skoń­czy­ło. I dzię­ku­je­my za wszyst­ko, co zro­bił pan dla Me­de­nu.

Wy­szedł z ga­bi­ne­tu. Po pro­stu.

Miesz­ko był tak osłu­pia­ły, że nawet nie pró­bo­wał się bro­nić, gdy dwóch smut­nych panów po­de­szło do niego i wzię­ło pod ręce. Ru­szy­li ko­ry­ta­rzem.

Pa­trzył na swoje czar­ne, dro­gie buty stą­pa­ją­ce po mar­mu­ro­wych płyt­kach ko­ry­ta­rza. Nagle wszyst­ko za­szło mgłą i uświa­do­mił sobie, że pierw­szy raz w życiu pła­cze.

 

 

 

Po­dróż na pla­ne­tę Stul­tus od­by­ła się w kom­plet­nym mil­cze­niu. Miesz­ko o nic nie pytał, nie miało to sensu. Był za­sko­czo­ny, gdy na lot­ni­sku mię­dzy­pla­ne­tar­nym po­zo­sta­wio­no go sa­me­mu sobie i nie za­mknię­to w ja­kimś wię­zie­niu. Jed­nak smut­ni pa­no­wie w gar­ni­tu­rach tylko od­pro­wa­dzi­li go do bu­dyn­ku i od razu wró­ci­li do po­dusz­kow­ca.

Miesz­ko nie miał po­ję­cia, od czego za­cząć. Wy­pa­da­ło­by naj­pierw zna­leźć ja­kieś tym­cza­so­we lokum, jak hotel i tam za­sta­no­wić się, co dalej. Z ra­do­ścią uświa­do­mił sobie, że prze­cież nie za­bra­no mu oso­bi­stych rze­czy i po­zwo­lo­no się spa­ko­wać. Przy­naj­mniej tyle. Miał więc na kon­cie sporo pie­nię­dzy, z głodu na pewno nie umrze.

Ru­szył, szu­ka­jąc wyj­ścia i po­sto­ju tak­só­wek. Z za­do­wo­le­niem stwier­dził, że wyj­ście było wy­raź­nie ozna­czo­ne wiel­ki­mi li­te­ra­mi, a na­pi­so­wi to­wa­rzy­szył jesz­cze wiel­ki te­le­bim z krót­kim fil­mem, w jaki spo­sób na­le­ży opu­ścić lot­ni­sko. Na na­gra­niu po pro­stu jakiś pan sta­nął przed drzwia­mi ob­ro­to­wy­mi i grzecz­nie cze­kał, aż się uruchomią. Po chwi­li wy­świe­tli­ło się inne na­gra­nie, pod­czas któ­re­go obraz był w dużej mie­rze za­sło­nię­ty pul­su­ją­cym, czer­wo­nym Iksem. Na tym na­gra­niu z kolei pan tłukł rę­ka­mi o szkla­ne drzwi lub pró­bo­wał prze­pchnąć je głową. Ko­mu­ni­kat był jasny: na­le­ży po­cze­kać przed drzwia­mi, aż same ruszą, a nie walić głową.

Bar­dzo to zdzi­wi­ło i nieco prze­ra­zi­ło Miesz­ka. Za­czy­nał ro­zu­mieć, dla­cze­go nie wsa­dzo­no go do wię­zie­nia. To pla­ne­ta Stul­tus była wię­zie­niem.

Wy­szedł i od razu zna­lazł po­stój tak­só­wek, omal nie miaż­dżąc sobie nosa na ogrom­nej ta­bli­cy z wiel­kim na­pi­sem TAXI. Za­py­tał sto­ją­ce­go przed jed­nym z sa­mo­cho­dów tak­sów­ka­rza, czy można sko­rzy­stać.

– Właź pan – bar­dziej chrząk­nął niż po­wie­dział kie­row­ca w dziw­nym stro­ju. Do­pie­ro po chwi­li Miesz­ko się zo­rien­to­wał, że to, co jego oczy w pierw­szym mo­men­cie uzna­ły za oso­bli­we futro, w rze­czy­wi­sto­ści było dzie­siąt­ka­mi ja­kichś pu­cha­tych stwor­ków przy­cze­pio­nych do dżin­so­wej kurt­ki.

– Co się tak gapi? – burk­nął tak­sów­karz. – La­bu­du żeś nie wi­dział? My­śla­łem, że są już wszę­dzie.

– Labu… co?

Tak­sów­karz się uśmiech­nął, od­sła­nia­jąc bar­dzo wy­bra­ko­wa­ne uzę­bie­nie. Otwo­rzył drzwi auta i usiadł za kie­row­ni­cą.

Miesz­ko zajął miej­sce na tyl­nym sie­dze­niu.

– Dokąd je­dzie? – za­py­tał chro­po­wa­tym gło­sem tak­sów­karz.

Na­uko­wiec się ro­zej­rzał, nie będąc pew­nym, do kogo mówi kie­row­ca. Może roz­ma­wiał z kimś przez mobil?

Znie­cier­pli­wio­ny męż­czy­zna od­wró­cił się do Miesz­ka:

– Pytam, dokąd je­dzie?

– Aaa, że ja… Nie wiem, do… do naj­bliż­sze­go ho­te­lu.

Kie­row­ca zmie­rzył go wzro­kiem. Od­wró­cił się do kie­row­ni­cy i rzu­cił w po­wie­trze:

– Do ho­te­lu “Mahoń”.

W gło­śni­ku auta za­brzmiał ła­god­ny głos ko­bie­ty:

– Po­twier­dzam trasę do – hotel – “Mahoń”.

Po czym sa­mo­chód ru­szył bez udzia­łu tak­sów­ka­rza. Miesz­ko za­sta­na­wiał się, dla­cze­go na Co­gi­tar nie ma ta­kich aut – prze­cież z tech­no­lo­gią na pewno nie są w tyle za Stul­tia­na­mi… Któ­re­goś razu sły­szał, że po­dob­no Co­gi­ta­nie też kie­dyś mieli in­te­li­gent­ne auta, ale w któ­rymś roku je wy­co­fa­no i wró­co­no do star­szych mo­de­li.

Tym­cza­sem tak­sów­karz stu­kał coś w swoim mo­bi­lu, tyko od czasu do czasu pa­trząc na drogę. Dziw­nie było Miesz­ko­wi je­chać w ciszy, więc za­gad­nął:

– Ładna nazwa – Mahoń… Czy hotel w takim razie jest z ma­ho­niu?

Kie­row­ca prze­stał stu­kać w urzą­dze­nie i obej­rzał się, za­sko­czo­ny.

– Co ty do mnie ga­dasz? Że z czego jest hotel?

– No… Z ma­ho­niu… Jak nazwa su­ge­ru­je…

Kie­row­ca znów go zmie­rzył spoj­rze­niem, a na­ukow­ca prze­szły ciar­ki.

– Nie wiem, o czym do mnie mó­wisz. Mahoń to po pro­stu jakaś ładna nazwa i tyle. Zresz­tą… to już tutaj.

Sa­mo­chód się za­trzy­mał, głos ko­bie­ty za­ko­mu­ni­ko­wał, że pa­sa­że­ro­wie są na miej­scu, a drzwi od stro­ny Miesz­ka same się otwo­rzy­ły. Męż­czy­zna jed­nak nie wy­siadł, bo żaden bu­dy­nek w oko­li­cy nie przy­po­mi­nał ho­te­lu.

– Gdzie mam iść, w lewo czy prawo?

Kie­row­ca zro­bił minę, jakby ktoś kazał mu roz­wią­zać skom­pli­ko­wa­ne za­da­nie aryt­me­tycz­ne.

– W lewo, tam – burk­nął ledwo sły­szal­nie, jed­no­cze­śnie wy­sta­wia­jąc rękę w prawą stro­nę.

Miesz­ko zro­bił kwa­śną minę. Się­gnął do mo­bi­lu.

– Ile płacę?

Spa­ra­li­żo­wa­ła go pewna myśl: a jeśli Stul­tia­nie mają jakąś inną wa­lu­tę? Co z tego, że miał mnó­stwo pie­nię­dzy, skoro wszyst­kie były w zło­tów­kach idyl­lij­skich…

– Pięć­dzie­siąt laj­ków.

– Słu­cham?

– No, pięć­dzie­siąt laj­ków. Nor­mal­nie jest trzy­dzie­ści, ale je­dziesz pan z sa­me­go lot­ni­ska, więc…

– Nie o ilość cho­dzi, tylko ja nie wiem, jakie lajki, co, gdzie…

Tak­sów­karz obej­rzał się już któ­ryś raz z rzędu i spoj­rzał na Miesz­ka. Tym razem się za­śmiał, choć dźwięk, jaki z sie­bie wydał, bar­dziej przy­po­mi­nał zu­ży­tą gle­bo­gry­zar­kę, która za­ha­czy­ła o beton.

– Aaa, już wiem… Je­steś z Co­gi­tar, co nie?

Miesz­ko nie­pew­nie kiw­nął głową.

Uśmiech bły­ska­wicz­nie znik­nął z twa­rzy kie­row­cy.

– To bę­dzie sto laj­ków.

 

 

 

Na­uko­wiec po­ło­żył torby w po­ko­ju ho­te­lo­wym i usiadł na łóżku. Nadal tra­wił sys­tem wa­lu­to­wy obo­wią­zu­ją­cy na pla­ne­cie Stul­tus. Dło­nie mu się trzę­sły, bo choć myśli jesz­cze kom­plet­nie nie ukształ­to­wa­ły się w jego gło­wie, ciało wie­dzia­ło już, że czeka go kosz­mar.

Aby za­pła­cić tak­sów­ka­rzo­wi i re­cep­cjo­ni­st­ce w ho­te­lu, mu­siał za­ło­żyć konto na plat­for­mie Bank Po­lu­bień. Każdy ze­sła­niec ma na start zapas dwu­stu laj­ków, które potem musi od­pra­co­wać. Czyli po pro­stu jest zmu­szo­ny do za­ło­że­nia konta na ja­kiej­kol­wiek plat­for­mie, na któ­rej da się zbie­rać po­lu­bie­nia. Tak­sów­ka­rzo­wi mu­siał za­pła­cić do­kład­nie czter­dzie­ści laj­ków na YouCu­be, trzy­dzie­ści na In­sta­sra­mie, i ostat­nie trzy­dzie­ści na But­t­bo­oku. Re­cep­cjo­nist­ka zna­la­zła naj­tań­szy pokój, który kosz­to­wał go dzie­sięć laj­ków na YouCu­bie dzien­nie. To ozna­cza­ło, że Miesz­ko ma tylko kilka dni, by w jakiś spo­sób za­ro­bić po­lu­bie­nia, bo prze­cież bę­dzie mu­siał jesz­cze kupić je­dze­nie.

Kom­plet­nie nie miał po­my­słu, w jaki spo­sób mógł­by za­ra­biać. Po­sta­no­wił więc zaj­rzeć na konta re­cep­cjo­nist­ki i tak­sów­ka­rza w na­dziei, że czymś się za­in­spi­ru­je.

Naj­pierw klik­nął na konto re­cep­cjo­nist­ki, które au­to­ma­tycz­nie prze­rzu­ci­ło go do konta ho­te­lu “Mahoń”. Jed­nak mi­nia­tur­ki na­grań nadal po­ka­zy­wa­ły wy­łącz­nie re­cep­cjo­nist­kę… skąpo ubra­ną. Miesz­ko zmarsz­czył nos i klik­nął jedno z nich. Film go nie za­sko­czył – dziew­czy­na ubra­na je­dy­nie w biu­sto­nosz i krót­ką spód­nicz­kę wy­gi­na­ła się do wąt­pli­wej ja­ko­ści mu­zy­ki, cza­sem pod­sko­czy­ła, cza­sem pod­nio­sła rękę, wy­pię­ła pupę i na tym opie­ra­ła się cała za­war­tość.

Znie­sma­czo­ny prze­szedł do konta tak­sów­ka­rza i szyb­ko stwier­dził, że na­gra­nia re­cep­cjo­nist­ki nie były takie złe. Miesz­ko pa­mię­tał z lek­cji KŚ (Kul­tu­ry Świa­tów) okre­śle­nie na tego typu na­gra­nia: pa­to­stre­amy. Na każ­dym za­pi­sie z live’a kie­row­ca sie­dział po pro­stu przy stole, lejąc al­ko­hol i paląc pa­pie­ro­sy. Czę­sto kłó­cił się z żoną, za­pra­szał ko­le­gów. W hi­sto­rii czatu Miesz­ko do­strzegł, że za od­po­wied­nią kwotę męż­czy­zna robił to, czego do­ma­ga­li się lu­dzie. A ci pro­si­li o różne rze­czy: o wy­zy­wa­nie żony, ude­rza­nie jej, wy­pi­cie pół­li­trów­ki naraz…

Miesz­ko odło­żył mobil, za­krę­ci­ło mu się w gło­wie, po­czuł nud­no­ści.

Po raz drugi tego dnia i po raz drugi w życiu z jego oczu po­le­cia­ły łzy.

 

 

 

Za­mknął lap­to­pa drżą­cą dło­nią. Ręce wsu­nął we włosy, oparł się łok­cia­mi o ko­la­na.

Co ten typ wo­gu­le gada?

Ktos kuma co to jest?

go­sciu od­krył lek na al­chaj­me­ra… a ja na nie­smier­tel­nosc XD

ku­am­ca !!!

pze­cierz bys tu nie byl, gdy­bys byl na­ul­kow­cem, wez sie typie xd co za klaln

zrub wszyst­kim przy­slu­ge i sie zabij

Ko­men­ta­rze użyt­kow­ni­ków cią­gle krą­ży­ły Miesz­ko­wi po gło­wie. Naj­czę­ściej lu­dzie pi­sa­li, że jest ża­ło­snym kłam­cą i żeby ode­brał sobie życie. A on pró­bo­wał tylko jakoś za­ro­bić, po­pro­wa­dzić stre­ama na żywo, opo­wie­dzieć o sobie, od­po­wia­dać na py­ta­nia za­in­te­re­so­wa­nych. Nie ro­zu­miał, dla­cze­go próba po­wie­dze­nia cze­go­kol­wiek spo­tka­ła się z taką nie­na­wi­ścią. Od­niósł wra­że­nie, że lu­dzie albo go nie słu­cha­li, albo cał­ko­wi­cie prze­ina­cza­li jego wy­po­wie­dzi. Albo mu po pro­stu nie wie­rzy­li.

Ko­la­na męż­czy­zny za­drża­ły gwał­tow­nie, zdjął z nich ręce. Zaj­rzał do ka­len­da­rza w mo­bi­lu. Zo­sta­ły mu tylko trzy dni do spła­ce­nia kre­dy­tu, poza tym po­trze­bo­wał też laj­ków na pod­sta­wo­we po­trze­by. Nie mógł zna­leźć żad­ne­go kan­to­ru. Pró­bo­wał skon­tak­to­wać się z dzia­łem kadr Me­de­nu, by za­py­tać, czy jest moż­li­wość prze­wa­lu­to­wa­nia zło­tó­wek idyl­lij­skich na lajki, ale nikt mu do tej pory nie od­po­wie­dział. Pew­nie do­sta­li przy­kaz z samej góry, by od­rzu­cać wszyst­kie po­łą­cze­nia od niego i nie otwie­rać maili.

Prze­szło mu przez myśl, że mógł­by za­py­tać byłej part­ner­ki, ale szyb­ko zre­zy­gno­wał z tego po­my­słu. Nie miał wąt­pli­wo­ści, że Świę­to­sła­wa go nie­na­wi­dzi­ła i jeśli wie­dzia­ła o jego sy­tu­acji, to z pew­no­ścią uwa­ża­ła, że sobie na nią za­słu­żył. I nie winił jej za to – gdyby za­mie­ni­li się miej­sca­mi, on praw­do­po­dob­nie za­re­ago­wał­by tak samo.

Oczy mu się roz­sze­rzy­ły pod wpły­wem nowej myśli: może to wła­śnie ona go wro­bi­ła?

Po­trzą­snął głową. Świę­to­sła­wa była świet­ną tłu­macz­ką, ale kom­plet­nie nie znała się na cy­fry­za­cji czy ani­ma­cji, nie by­ła­by w sta­nie pod­ro­bić ta­kie­go filmu. Chyba że ktoś jej po­mógł…

Wziął głę­bo­ki od­dech. Nie mógł teraz się nad tym za­sta­na­wiać, naj­pierw mu­siał sta­nąć na nogi. Czas le­ciał nie­ubła­ga­nie.

 

 

 

W gło­wie Miesz­ka sza­la­ło po­czu­cie bez­na­dziei i pust­ki, dło­nie miał spo­co­ne, a twarz przy­pu­dro­wa­ną. Kie­row­nik planu po­ka­zy­wał mu na pal­cach czas od­li­cza­ny w se­kun­dach. Za pięć, czte­ry, trzy, dwa, jeden…

– Przy­wi­taj­cie grom­ki­mi bra­wa­mi na­sze­go go­ścia spe­cjal­ne­go! Miesz­ka z pla­ne­ty Co­gi­tar! – usły­szał przy­tłu­mio­ny głos pro­wa­dzą­ce­go i wy­szedł drzwia­mi uchy­lo­ny­mi przez pra­cow­ni­ka. Idąc, wbi­jał spoj­rze­nie w swoje czar­ne buty, ale nagła wrza­wa ka­za­ła mu pod­nieść głowę.

Po­ło­wę stu­dia wy­peł­nia­li lu­dzie, któ­rzy wsta­li z krze­seł i skan­do­wa­li jego imię. Od­no­si­ło się wra­że­nie, że ich re­ak­cja była au­ten­tycz­na i kie­row­nik planu nawet nie mu­siał nimi dy­ry­go­wać.

Miesz­ko czuł się przy­tło­czo­ny i oszo­ło­mio­ny. Pro­wa­dzą­cy pro­gram wska­zał mu krze­sło na sce­nie. Obok niego stało jesz­cze jedno, puste. Na­uko­wiec po­czuł nud­no­ści, bo wie­dział, co za chwi­lę się sta­nie – zresz­tą, jak każdy uczest­nik talk-show.

– Miesz­ko – za­czął pro­wa­dzą­cy, a pu­blicz­ność na­tych­miast uci­chła. – Po­dob­no przy­le­cia­łeś do nas z pla­ne­ty Co­gi­tar. Czy to praw­da?

– Tak.

– Co prze­skro­ba­łeś?

W stu­diu za­szu­mia­ło śmie­chem. “Może nie są aż tak głupi, skoro zdają sobie spra­wę ze swo­jej po­zy­cji we wszech­świe­cie” – prze­mknę­ło męż­czyź­nie przez głowę.

– Nie wiem – od­po­wie­dział szcze­rze i smut­no.

Po wi­dow­ni prze­szedł szmer współ­czu­cia. To za­sko­czy­ło Miesz­ka – był pewny, że wszy­scy Stul­tia­nie go nie­na­wi­dzą. Wtedy kątem oka do­strzegł dy­ry­gen­ta wi­dow­ni, który po­ka­zy­wał pu­blicz­no­ści jakąś ta­blicz­kę.

– Może nie jest tak źle, co? – drą­żył show­man. – Jak długo tu już je­steś?

– Pra­wie dwa ty­go­dnie.

– A co naj­bar­dziej po­do­ba ci się na na­szej pla­ne­cie?

Miesz­ko prze­łknął ślinę, nagle po­czuł silne pra­gnie­nie. Po­wiódł spoj­rze­niem po pu­blicz­no­ści i to był błąd: wszy­scy wpa­try­wa­li się w niego, jakby po­lo­wa­li na zwie­rzy­nę. Po­lu­zo­wał nieco kra­wat.

– Macie… – od­chrząk­nął. – Macie… – Wie­dział, co ma po­wie­dzieć, ale nie mógł się prze­móc. Pot czuł już nawet na ple­cach. Ro­zej­rzał się od­ru­cho­wo, szu­ka­jąc ra­tun­ku. Je­dy­ne, co do­strzegł, to re­ży­ser­kę sto­ją­cą tuż za ogrom­nym ekra­nem LED-owym na skra­ju sceny, po­ka­zu­ją­cą mu jed­no­znacz­ne gesty, które nie wy­glą­da­ły na po­ko­jo­we.

– Macie tu fajne du­pecz­ki z wiel­ki­mi cyc­ka­mi – wy­krztu­sił z sie­bie i na­tych­miast się za­ru­mie­nił.

Wi­dow­nia do­słow­nie za­wy­ła, pro­wa­dzą­cy za­chły­snął się ze śmie­chu.

– Więc to dla­te­go zro­bi­łeś dziec­ko jed­nej ze Stul­tia­nek? – za­py­tał show­man po chwi­li.

Miesz­ko mil­czał. Po­czuł żar wsty­du tlący się w klat­ce pier­sio­wej.

– Za­pra­sza­my do nas Aman­dę! Przy­wi­taj­cie ją ser­decz­nie!

Pu­blicz­ność wrzesz­cza­ła i kla­ska­ła, ale po­zo­sta­ła na krze­słach.

Na scenę we­szła… ko­bie­ta? Miesz­ko nie miał pew­no­ści. Przy­po­mi­na­ła bar­dziej żywy szkic po­cząt­ku­ją­ce­go ka­ry­ka­tu­rzy­sty niż czło­wie­ka. Na­uko­wiec nie wie­dział do tej pory, że ciało ludz­kie jest zdol­ne przy­jąć tyle pla­sti­ku i bo­tok­su.

Aman­da usia­dła obok, a Miesz­ko od­ru­cho­wo się od­su­nął. Na ja­kimś po­zio­mie pod­świa­do­mo­ści bał się za­ra­że­nia cho­ro­bą, na ja­ką­kol­wiek cier­pia­ła ko­bie­ta.

“Głu­po­ta jest jak wirus, nie mo­że­my po­zwo­lić na to, by się tutaj roz­prze­strze­ni­ła”. – Głos dy­rek­to­ra Me­de­nu odbił mu się w czasz­ce.

Męż­czy­zna czuł nie tylko za­że­no­wa­nie, ale też au­ten­tycz­ne obrzy­dze­nie. Czy kto­kol­wiek uwie­rzy, że on się prze­spał z tym… czymś? Prze­cież jego ciało wręcz krzy­czy, że nie chce tu być. Czy Stul­tia­nie są a ż  t a k głupi?

– Aman­do, jak po­zna­łaś Miesz­ka? – za­py­tał pro­wa­dzą­cy, który naj­wy­raź­niej z re­ak­cji na­ukow­ca miał nie­zły ubaw.

Ko­bie­ta po­gła­dzi­ła swoje dłu­gie, czar­ne włosy. Jej dło­nie zdo­bi­ły, a ra­czej szpe­ci­ły, tak dłu­gie tipsy, że nie po­wsty­dził­by się ich sam Wo­lve­ri­ne. Wy­pię­ła biust: dwie ide­al­nie okrą­głe piłki. Były do­brze wi­docz­ne w głę­bo­kim de­kol­cie, u któ­re­go swój bieg za­czy­nał zamek bły­ska­wicz­ny, cią­gną­cy się aż do dol­nej kra­wę­dzi ob­ci­słej, czer­wo­nej su­kien­ki. Ko­bie­ta miała do tego stop­nia znie­kształ­co­ne usta, że aby osią­gnąć taki efekt, mu­sia­ła je chyba wło­żyć do uru­cho­mio­ne­go od­ku­rza­cza.

– Czat LGBT nam po­mógł – od­po­wie­dzia­ła dziw­nie znie­kształ­co­nym gło­sem, jakby ktoś trzy­mał ją za twarz. – Czi­lo­wa­łam w barze na In­sta­stre­et z moimi be­stis. Na­gry­wa­ły­śmy rolkę na RIP­to­ka, aku­rat mia­ły­śmy cze­lendż, która wię­cej wy­rzy­ga do wia­der­ka na szam­pa­na. I wtedy go wy­lu­ka­łam, tego hend­so­ma, jak za­mu­la pałę przy barze, hehe… Po­stu­ka­łam więc w czata, jak za­ga­dać typa, żeby sta­wiał nam drin­ki. No i się udało, już po dzie­wię­ciu pro­sec­co po­szli­śmy do mnie na kwa­drat i się ciu­pa­li­śmy całą noc… – Prze­rwa­ła, marsz­cząc na­ry­so­wa­ne brwi, a pu­blicz­ność re­cho­ta­ła.

Miesz­ko po­my­ślał, że to stwo­rze­nie chyba za­po­mnia­ło tek­stu i dla­te­go się tak za­sta­na­wia. Mimo to na­praw­dę nie­źle jej po­szło, za­pa­mię­ta­ła za­ska­ku­ją­co dużo zdań, jak na mózg za­pcha­ny si­li­ko­nem.

– Miesz­ko mnie za­płod­nił! – krzyk­nę­ła nagle trium­fal­nie, a stu­dio zalał sko­wyt, który w ich ję­zy­ku miał być chyba śmie­chem.

Pro­wa­dzą­cy po dłuż­szej chwi­li uspo­ko­ił pu­blicz­ność i za­po­wie­dział prze­rwę na re­kla­my. Wi­dow­nia się roz­luź­ni­ła, pra­cow­ni­cy planu cho­dzi­li po sce­nie.

Re­ży­ser­ka tłu­ma­czy­ła Aman­dzie, że nie po­win­na uży­wać słowa “za­płod­nił”, bo więk­szość wi­dzów może jej nie zro­zu­mieć. Naj­le­piej, by mó­wi­ła, że Miesz­ko “zro­bił jej dziec­ko”. Ko­bie­ta ki­wa­ła głową jak ze­psu­ty me­cha­nizm sprę­ży­no­wy.

Na­ukow­ca pa­li­ła twarz tak in­ten­syw­nie, że czuł, jakby to­pi­ła mu się głowa. “Więc po­wie­dze­nie spa­lić się ze wsty­du nie jest je­dy­nie me­ta­fo­rą…” – po­my­ślał.

– Na Sal­zber­ga, co się pan tak po­cisz, a? – nie­mal krzyk­nę­ła na niego jakaś ko­bie­ta z małym ku­fer­kiem w ręce. Otwo­rzy­ła go i wy­ję­ła puder, któ­rym za­czę­ła okła­dać twarz Miesz­ka. Jed­nak odło­ży­ła go po chwi­li i po­wie­dzia­ła, krzy­wiąc usta:

– Chyba bę­dzie le­piej, jak się pan umy­jesz po pro­stu.

– Prze­cież nie zdążę…

– W dwie go­dzi­ny pan nie zdą­żysz? To co pan tam ro­bisz pod prysz­ni­cem? Srasz? Hehe.

– Ja… Na Hil­de­gar­dę… – Od­ru­cho­wo przy­ło­żył dłoń do czoła. – Zaraz… Jak to dwie go­dzi­ny?

– No… re­kla­my za­wsze trwa­ją dwie go­dzi­ny, nie? – Ma­ki­ja­żyst­ka po­ru­sza­ła usta­mi, jakby żuła gumę. – Co, u was, mą­dra­liń­skich, nie ma re­klam?

Ode­szła, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

Miesz­ko de­li­kat­nie od­sło­nił pachę i uznał, że musi wziąć sobie radę ma­ki­ja­żyst­ki do serca.

 

 

 

Sy­tu­acja Miesz­ka była am­bi­wa­lent­na: po­gor­szy­ła się, a jed­no­cze­śnie nieco po­pra­wi­ła.

Po­pra­wi­ła się pod tym wzglę­dem, że już nie mu­siał mar­twić się o do­sta­tecz­ną licz­bę laj­ków. Star­cza­ło mu na wy­na­ję­cie przy­zwo­itej ka­wa­ler­ki, na je­dze­nie, a nawet na drob­ne przy­jem­no­ści.

Po­gor­szy­ła dla­te­go, że… Aby prze­żyć, mu­siał dawać się po­ni­żać i to przy­naj­mniej raz w ty­go­dniu. Oka­za­ło się, że od­ci­nek z oby­wa­te­lem pla­ne­ty Co­gi­tar od­no­to­wał naj­wyż­szą oglą­dal­ność w hi­sto­rii pro­gra­mu “Po­tycz­ki Stul­tian”. Pro­du­cen­ci za­pro­po­no­wa­li mu więc rolę wiecz­ne­go go­ścia. Wi­dzo­wie po­ko­cha­li “mą­dra­liń­skie­go z Co­gi­tar” – nie­zmier­nie ba­wi­ły ich re­ak­cje Miesz­ka, który cza­sa­mi wy­mio­to­wał z obrzy­dze­nia, czę­sto pła­kał i za­wsze się ru­mie­nił.

Jego upa­dek był ich po­ży­wie­niem.

Miesz­ko zgo­dził się na stały udział w pro­gra­mie, bo nie po­tra­fił za­ro­bić laj­ków w inny spo­sób. Jeśli wy­stę­po­wał raz w ty­go­dniu, na jego konto w Banku Po­lu­bień wpły­wa­ło okrą­głych pięć­set łapek w górę. Zdą­żył już się zo­rien­to­wać, że to przy­zwo­ita wy­pła­ta.

Nie zmie­nia­ło to jed­nak faktu, że każ­de­go dnia, każ­dej go­dzi­ny i mi­nu­ty prze­ży­wał psy­chicz­ne tor­tu­ry. Głu­po­ta miesz­kań­ców nie­ustan­nie za­ska­ki­wa­ła na­ukow­ca. Za każ­dym razem, gdy już my­ślał, że ze sta­nem in­te­lek­tu­al­nym Stul­tian nie może być go­rzej, oka­zy­wa­ło się, że i ow­szem.

Nigdy nie za­po­mniał sy­tu­acji, gdy jed­ne­go wie­czo­ru idąc do mar­ke­tu, zo­ba­czył ludzi na­gry­wa­ją­cych rolkę na RIP­to­ka. Nie było w tym nic dziw­ne­go; in­flu­en­ce­rów spo­ty­ka­ło się do­słow­nie na każ­dym kroku, za każ­dym ro­giem, ale tamta na­gryw­ka szcze­gól­nie mu za­pa­dła w pa­mięć, bo ko­bie­ta mó­wią­ca do ka­me­ry miała na szyi… za­rzu­co­ną pętlę.

Wę­dro­wał spoj­rze­niem po linie, która skłę­bio­na le­ża­ła na ziemi i z kłę­bo­wi­ska po­dą­ża­ła gdzieś dalej. Ze zgro­zą spo­strzegł, że jej ko­niec był przy­wią­za­ny do zde­rza­ka sto­ją­ce­go nie­opo­dal sa­mo­cho­du. Usły­szał, że ko­bie­ta mówi o ja­kichś kre­mach… Chyba re­kla­mo­wa­ła pro­dukt. Ale po cho­le­rę miała pętlę na szyi?

W pierw­szej chwi­li po­my­ślał, że ko­bie­ta pla­nu­je po­peł­nić sa­mo­bój­stwo… Dla za­się­gów. Ru­szył w stro­nę in­flu­en­ce­rów. W miarę, jak się zbli­żał, roz­po­zna­wał coraz wię­cej słów, wy­plu­wa­nych z ust ko­bie­ty.

– Ku­puj­cie krem “La­Bu­zia”, link w opi­sie! Efek­ty wi­docz­ne już po ty­go­dniu! Jeśli kła­mię, to niech za­du­si mnie ta lina…

Sa­mo­chód ru­szył, zwi­ja­jąc za sobą linę. Kłę­bo­wi­sko szyb­ko się zmniej­sza­ło. Miesz­ko był od­da­lo­ny o do­słow­nie kilka me­trów – wyjął szyb­ko scy­zo­ryk, który za­wsze nosił przy sobie.

Po­ja­wił się przy ko­bie­cie w ostat­niej se­kun­dzie. Lina szarp­nę­ła nią gwał­tow­nie, RIP­to­ker­ka za­czę­ła się dusić. Miesz­ko zde­cy­do­wa­nym ru­chem od­ciął sznur – na szczę­ście nie był gruby.

Kie­row­ca auta i męż­czy­zna, który na­gry­wał zda­rze­nie, pod­bie­gli do ko­bie­ty. Po­wo­li od­zy­ski­wa­ła od­dech. Po­dzię­ko­wa­ła Miesz­ko­wi za ura­to­wa­nie życia.

– Ej, to nie jest ten typ z “Po­ty­czek”? – krzyk­nął in­flu­en­cer, na­tych­miast za­po­mi­na­jąc o ko­le­żan­ce.

Kie­row­ca po­twier­dził.

– Tak, to on! – Nie­mal za­pisz­czał. – Mogę sel­fia­ka? Pliz­ka!

W Miesz­ku do­słow­nie wrza­ło. Gdyby byli w kre­sków­ce, z jego uszu wy­la­ty­wał­by dym.

– Po­wa­li­ło was do resz­ty?! – ryk­nął. – Na­gry­wa­cie sa­mo­bój­stwo? Je­ste­ście… je­ste­ście… – Nie mógł zna­leźć słów.

– Jakie sa­mo­bój­stwo, typie – ode­zwał się in­flu­en­cer. – To miała być re­kla­ma, bej­zi­ko­wa­na na cze­len­dżu. Są dwie liny i ta, którą miała Dże­si­ka na szyi, nie była przy­wią­za­na do auta. Nie wiem, co po­szło nie tak…

– Mu­sia­ły się splą­tać – po­wie­dział kie­row­ca, na co Miesz­ko kla­snął prze­sad­nie gło­śno.

– Brawo, idio­to! – Na­uko­wiec aż pluł z wście­kło­ści. – Pra­wie za­bi­li­ście ko­bie­tę, ogar­nij­cie się… Prze­stań­cie robić te durne cze­len­dże na RIP­to­ku czy innym In­sta­sra­mie… Prze­stań­cie! Nie da się ina­czej za­re­kla­mo­wać kremu? Je­ste­ście cho­rzy…

Prze­rwał, bo zro­bi­ło mu się słabo. Po­chy­lił się do przo­du, łap­czy­wie wdy­cha­jąc po­wie­trze.

In­flu­en­cer pod­szedł do niego i nic nie mó­wiąc, po­ka­zał ta­tu­aż na nad­garst­ku.

SSS.

Miesz­ko spoj­rzał py­ta­ją­co na chło­pa­ka.

– Co to jest?

– To nasze motto. Bez tego nie da się na­grać nic, co mia­ło­by dużo wy­świe­tleń i laj­ków. Bez tego umrze­my z głodu.

– Co to ozna­cza?

– Skan­dal, seks, szok.

 

 

 

Miesz­ko pa­trzył w mil­cze­niu, jak Świę­to­sła­wa pa­ku­je swoją szczo­tecz­kę do zębów i ko­sme­ty­ki. Za­le­d­wie ty­dzień temu przy­nio­sła te rze­czy do jego miesz­ka­nia, żeby teraz po­spiesz­nie je wrzu­cać do to­reb­ki. Ro­zej­rza­ła się po ła­zien­ce i wy­szła z niej, trą­ca­jąc ra­mie­niem męż­czy­znę.

– Ty tak na serio? – sark­nął, ob­ser­wu­jąc, jak ko­bie­ta wcho­dzi do sy­pial­ni, za­glą­da do szafy i wy­cią­ga z niej su­kien­ki. – Strze­lasz focha, bo co, bo mam pracę? I to ab­sur­dal­nie ważną pracę? Prze­cież do­sko­na­le wiesz, nad czym pra­cu­ję!

Od­wró­ci­ła się do niego, trzy­ma­jąc wie­szak z nie­bie­ską su­kien­ką.

– Nie, nie dla­te­go, i do­brze o tym wiesz – mó­wi­ła cicho, ak­cen­tu­jąc każde słowo.

– Tłu­ma­czy­łem ci ty­sią­ce razy, że nie mogę teraz prze­rwać badań. To naj­waż­niej­szy mo­ment w mojej ka­rie­rze. Nie­dłu­go skoń­czy się ten chaos i ci wszyst­ko wy­na­gro­dzę… Obie­cu­ję.

Pod­szedł i nie­śmia­ło po­ło­żył obie dło­nie na jej ra­mio­nach. Ku za­sko­cze­niu Miesz­ka na­tych­miast je z sie­bie strą­ci­ła.

– Mam dosyć cią­głe­go wy­sta­wia­nia mnie. Co się uma­wia­my, to ty w ostat­niej chwi­li dzwo­nisz, że nie przyj­dziesz. Na we­se­lu Zofii byłam je­dy­na bez part­ne­ra, bo znowu coś ci wy­sko­czy­ło. Wszy­scy mieli kogoś, z kim mogli za­tań­czyć, albo po pro­stu wyjść na dwór. Tylko nie ja. Cały wie­czór mu­sia­łam uda­wać, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku, choć ści­ska­ło mnie w gar­dle, a łzy ci­snę­ły się do oczu. Mam dosyć. Jeśli przy­ty­ka­nie ka­bel­ków do ły­sie­ją­cych cza­szek sta­ru­chów jest waż­niej­sze ode mnie, to naj­wy­raź­niej mu­si­my się roz­stać.

Po­czuł na­pły­wa­ją­cą falę gnie­wu w klat­ce pier­sio­wej. Jed­nym zda­niem i po­gar­dli­wym tonem Świę­to­sła­wa spra­wi­ła, że na kilka se­kund dzie­ło jego życia wy­da­ło się nie­istot­ne i nie­war­te wy­sił­ku.

Za­ci­snął szczę­kę.

– Uwa­żam, że po­pra­wa ja­ko­ści życia mi­lio­nów ludzi jest waż­niej­sza niż jedna, wiecz­nie ja­zgo­czą­ca baba.

Aku­rat po­chy­la­ła się nad su­kien­ka­mi rzu­co­ny­mi na łóżko, gdy nagle za­sty­gła. Od­wró­ci­ła się po­wo­li do niego.

– Co ty po­wie­dzia­łeś? – syk­nę­ła.

Wtedy nie ża­ło­wał tych słów. Żal do­tarł o kilka dni za późno.

Wtedy po­wie­dział:

– To, co sły­sza­łaś. I tak, masz rację, po­win­ni­śmy się roz­stać.

Ko­bie­ta zbla­dła. Usta i pod­bró­dek za­drża­ły. Nagle ze­bra­ła się w sobie, po­mru­ga­ła błysz­czą­cy­mi od łez ocza­mi i po­wie­dzia­ła twar­do:

– I ja z takim dup­kiem chcia­łam mieć dziec­ko…

Miesz­ko prych­nął.

– A po­my­śla­łaś, że może ja nie chcę mieć dzie­ci? – za­śmiał się po­gar­dli­wie. – Nie lubię dzie­ci i nigdy nie będę ich miał! A na pewno nie z tobą, sa­mo­lub­na pa­nien­ko.

Świę­to­sła­wa nigdy nie my­śla­ła, że to słowo można po­wie­dzieć w tak ob­raź­li­wy spo­sób.

Wzię­ła swoje rze­czy, schy­li­ła się w przed­po­ko­ju po buty i sta­nę­ła w drzwiach wyj­ścio­wych. Spoj­rza­ła na Miesz­ka. Po­my­ślał mi­mo­wol­nie, że gdyby można było zabić spoj­rze­niem, on le­żał­by już po­cię­ty na pod­ło­dze.

– Mam na­dzie­ję, że nie uda ci się wy­na­leźć tego leku… – sy­cza­ła przez za­ci­śnię­te zęby – I że sam do­sta­niesz tego Al­zhe­ime­ra, bar­dzo wcze­śnie. Tego ci życzę.

Wy­szła. Trza­snę­ła drzwia­mi tak po­tęż­nie, że lu­stro w holu roz­pry­sło się na ka­wał­ki.

 

 

 

Wspo­mnie­nie wró­ci­ło do niego nie­spo­dzie­wa­nie, gdy wra­cał do domu po cięż­kim dniu na­grań. Dziś oprócz niego go­ść­mi byli: ko­bie­ta, która od­ma­wia­ła no­sze­nia ubrań i facet, który oże­nił się z ko­niem.

Nie wie­dział, co było bodź­cem, który wy­wo­łał wspo­mnie­nie. Kiedy to wszyst­ko się wy­da­rzy­ło? Z pięt­na­ście, szes­na­ście lat temu? Dość dawno. Ale pa­mię­tał wszyst­ko wy­raź­nie, jakby wy­da­rzy­ło się wczo­raj.

Otwo­rzył drzwi wej­ściów­ką, wszedł do ka­wa­ler­ki, odło­żył kartę na ko­mo­dę. Zdjął buty i z cięż­kim wes­tchnie­niem ro­zej­rzał się po miesz­kan­ku.

Wszę­dzie wa­la­ły się pu­deł­ka po pizzy i pusz­ki po na­po­jach ga­zo­wa­nych. Ster­ta ciu­chów le­ża­ła na ka­na­pie, nie­któ­re spa­dły już na pod­ło­gę. W po­wie­trzu uno­sił się dziw­ny za­pach – po chwi­li przy­po­mniał sobie, że dawno tu nie wie­trzył.

Po­ko­nał stosy kwa­dra­to­wych pu­de­łek, do­tarł do okna i je otwo­rzył. Wró­cił spoj­rze­niem do po­miesz­cze­nia. Po­my­ślał, że przy­da­ło­by się po­sprzą­tać… Mógł­by też zna­leźć więk­sze miesz­ka­nie, było go na to stać.

Ale nie miał siły. Był wy­cień­czo­ny, nie tyle pod wzglę­dem fi­zycz­nym, co psy­chicz­nym. Głowę miał nie­ustan­nie cięż­ką, ogól­nie każda czyn­ność wy­da­wa­ła mu się ab­sur­dal­nie trud­na do wy­ko­na­nia. Uko­je­nie znaj­do­wał tylko w dwóch sta­nach: snu i upo­je­nia al­ko­ho­lo­we­go.

Się­gnął po na­po­czę­tą whi­sky sto­ją­ce na biur­ku obok kom­pu­te­ra i wy­chy­lił z niej po­tęż­ny łyk. Już dawno prze­stał lać al­ko­hol do szkla­nek, i tak nikt go nie wi­dział, był sam.

W sumie to był sam nawet wtedy, gdy ota­cza­li go lu­dzie. Zna­mien­ne jest, że na Co­gi­tar uni­kał ludzi, a nie czuł się sa­mot­ny. Na Stul­tus cią­gle ktoś go za­cze­piał, po­kle­py­wał, za­ga­dy­wał… A Miesz­ko czuł się tak, jakby znaj­do­wał się za grubą szybą, która go od­dzie­la od in­nych i nie po­zwa­la zro­zu­mieć, co oni mówią.

To sko­ja­rze­nie nie było przy­pad­ko­we. W pro­gra­mie, w któ­rym re­gu­lar­nie wy­stę­po­wał, peł­nił prze­cież funk­cję orki pły­wa­ją­cej za szybą, która nie ma wła­sne­go życia, a wszy­scy ją ob­ser­wu­ją. Był jak małpa w zoo, jak klaun w cyrku. Nie miał co do tego żad­nych złu­dzeń, nie mógł sie­bie sa­me­go oszu­ki­wać, nawet jeśli chciał, ze wszyst­kich sił…

Za­po­mnieć, nie my­śleć, cho­ciaż na chwi­lę. Al­ko­hol – był. Do­pa­mi­na. “Roz­pacz­li­wie po­trze­bu­ję do­pa­mi­ny…” – po­my­ślał bli­ski pła­czu.

Wcze­śniej pró­bo­wał się ra­to­wać w inny spo­sób, oczy­wi­ście, że tak. Miej­sco­wi psy­cho­te­ra­peu­ci do­ra­dza­li mu bie­ga­nie na po­pra­wę zdro­wia psy­chicz­ne­go. Gdy Miesz­ko twier­dził, że mu się nie po­pra­wia, usły­szał, że pew­nie ma złe buty do bie­ga­nia.

Włą­czył kom­pu­ter, wszedł na YouCu­be’a, na kanał “Po­tycz­ki Stul­tian”.

“Lu­dzie, daj­cie mi jakiś sens…” – prze­szło mu przez głowę, gdy prze­glą­dał ko­men­ta­rze.

Jakiś czas temu przy­ła­pał się na tym, że nie po­tra­fił już żyć bez tych ko­men­ta­rzy. Cho­ciaż przez chwi­lę nie czuł się jak nic nie­war­ta, brud­na ście­ra, gdy czy­tał opi­nie Stul­tian:

Mjesz­ko, je­steś naj­lep­szy! Nie zmie­niaj siem :)

Ko­cham cię, miesz­ko­oo ! !!

po­wi­nie­nieś pro­wa­dzic to szoł! nie wy­obra­rzam sobie rzad­ne­go od­cin­ka bez cie­bie…

miesz­ko mjesz­ko! muj ko­lez­ko! hehe

hyba sie w panu skra­sho­wa­lam :P jest pan taki czy­stoj­ny

po­tycz­ki nie majom juz sensu bez mjesz­ka… Mjesz­ko rulez!

Na­uko­wiec uśmie­chał się do sie­bie, gdy nagle za­marł, a serce za­czę­ło bić jak sza­lo­ne.

Jeden ne­ga­tyw­ny ko­men­tarz. Tylko jeden, a spra­wił, że nagle wszyst­kie po­zo­sta­łe prze­sta­ły mieć zna­cze­nie.

JE­STEŚ ŻA­ŁO­SNYM ŚMIE­CIEM.

Te trzy słowa nie­mal go za­hip­no­ty­zo­wa­ły. Nie spusz­cza­jąc z nich wzro­ku, się­gnął po bu­tel­kę i tak długo pił, że aż się pra­wie za­chły­snął.

Na­tych­miast zro­bi­ło mu się nie­do­brze, po­wstrzy­mał jed­nak wy­mio­ty. Po­czuł w pier­si nie­przy­jem­ny żar, który nie tylko palił, ale i nie­mal wy­py­chał żebra.

Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li za­czął zwra­cać uwagę na szcze­gó­ły. Po pierw­sze, nazwa użyt­kow­ni­ka nie była imie­niem i ro­kiem uro­dze­nia, jak u więk­szo­ści. jaw­szyst­ko­wi­dzę.

Drugą dziw­ną rze­czą był brak błę­dów or­to­gra­ficz­nych.

Miesz­ko klik­nął w nazwę użyt­kow­ni­ka, uka­za­ła mu się za­war­tość konta jaw­szyst­ko­wi­dzę. Na pro­fi­lu był tylko jeden film. Gdy go od­two­rzył, za­marł po­now­nie.

Pran­ker o twa­rzy Miesz­ka wy­ska­ku­ją­cy na ludzi. Film, przez który wszyst­ko stra­cił…

Pa­trzył tępo w mi­nia­tur­kę na­gra­nia. Al­ko­hol za­szu­miał w gło­wie, ob­cią­żył ją jesz­cze bar­dziej. Miesz­ko bujał się bez­wied­nie na krze­śle w lewo i w prawo.

“Muszę się do­wie­dzieć, kto to jest” – po­sta­no­wił nagle.

Tylko jak? Nie był ha­ke­rem. Ale na pewno ist­nia­ły ja­kieś po­rad­ni­ki, jak po pro­fi­lu czy ko­men­ta­rzu od­na­leźć adres IP… A po ad­re­sie IP można już łatwo od­na­leźć lo­ka­li­za­cję geo­gra­ficz­ną.

Roz­po­czął po­szu­ki­wa­nia da­ne­go tu­to­ria­lu, jed­nak szyb­ko się zo­rien­to­wał, że Stul­tian albo prze­ra­sta­ją in­te­lek­tu­al­nie takie kwe­stie, albo po pro­stu ich nie in­te­re­su­ją, bo nie mógł zna­leźć nawet nic na kształt po­rad­ni­ka o takim te­ma­cie.

Ale już w Co­gi­to­ne­cie na pewno były takie filmy. Tylko znów po­ja­wił się ten sam pro­blem: jak do niego się do­stać ze Stul­tus?

Gdy chciał wpi­sać w wy­szu­ki­war­kę hasło “Jak do­stać się do Co­gi­to­ne­tu?”, przy sło­wie “jak” po­ja­wi­ły mu się pro­po­zy­cje naj­częst­szych wy­szu­ki­wań. Prze­rwał pi­sa­nie.

jak urzyc ce­bu­li zeby nie zajsc w cion­ze?

Jak miau na imie Zbysz­ko z Bog­da­ni­ca?

Jak mam wru­cić do domu?

Po­trzą­snął głową. Wy­stu­kał całe hasło i na szczę­ście uka­zał się film, ja­kie­go po­trze­bo­wał. Praw­do­po­dob­nie zo­stał na­gra­ny przez in­ne­go ze­słań­ca, bo męż­czy­zna w po­rad­ni­ku wy­po­wia­dał się skład­nie i nie robił co chwi­lę alu­zji ani do aktu de­fe­ka­cji, ani do sto­sun­ku płcio­we­go.

Po­dą­żył za wska­zów­ka­mi youcu­be­ra. Uzy­skał adres IP. Uzy­skał po­ło­że­nie geo­gra­ficz­ne.

Tak jak się spo­dzie­wał, użyt­kow­nik był miesz­kań­cem pla­ne­ty Co­gi­tar. Co wię­cej, Miesz­ko od­wie­dzał ten adres wie­lo­krot­nie…

Tam miesz­ka­ła Świę­to­sła­wa.

 

 

 

Długo bił się z my­śla­mi. Jak się ode­grać, co zro­bić. Zna­leźć ją, cho­ciaż­by w sieci… Ale co wtedy? Zwy­zy­wa ją? A co to zmie­ni?

Tak czy siak zde­cy­do­wał po­szu­kać pro­fi­lu Świę­to­sła­wy w Co­gi­to­ne­cie. Za­cie­ka­wi­ło go, jakie życie wie­dzie była part­ner­ka. Wpi­sał w wy­szu­ki­war­kę nazwę użyt­kow­ni­ka jaw­szyst­ko­wi­dzę, a Bo­oble po­wią­zał ją bez trudu z kon­tem na Wiel­kiej Księ­dze Twa­rzy (co­gi­tań­skim od­po­wied­ni­kiem But­t­bo­oka). Klik­nął w link i fak­tycz­nie uj­rzał Świę­to­sła­wę… tylko bar­dzo… od­mło­dzo­ną?

Oczy­wi­ście po­usu­wa­ła ich wszyst­kie wspól­ne zdję­cia, a jakże. W sumie czemu mia­ła­by nie usu­nąć… Po­stą­pił­by tak samo. Choć zro­bi­ło mu się tro­chę przy­kro. Scrol­lo­wał zdję­cia, a na każ­dym Świę­to­sła­wa wy­glą­da­ła bar­dzo młodo… Albo je re­tu­szo­wa­ła, albo wsta­wia­ła same stare fo­to­gra­fie. “Czasu nie oszu­kasz” – po­my­ślał zło­śli­wie.

Nie pa­so­wa­ło mu w tych zdję­ciach coś jesz­cze. Nie ko­ja­rzył oko­licz­no­ści, w ja­kich były ro­bio­ne, i nie pa­so­wa­ły też do za­in­te­re­so­wań byłej dziew­czy­ny. Na przy­kład sel­fie zro­bio­ne w Cen­trum Ko­per­ni­ka. To nie było do niej po­dob­ne.

Za­sko­czy­ło go po­wia­do­mie­nie o nowej wia­do­mo­ści, które po­ja­wi­ło się w rogu ekra­nu. Na ava­ta­rze uśmie­cha­ła się do niego młoda Świę­to­sła­wa.

Na Hil­de­gar­dę, to ona… Na­pi­sa­ła do niego. Co on miał zro­bić?

Za­stygł na dłuż­szą chwi­lę. My­śle­nie i ko­ja­rze­nie przy­cho­dzi­ło mu z tru­dem, zły był na sie­bie, że tyle wcze­śniej wypił.

Gdy się tak za­sta­na­wiał, co zro­bić z fak­tem, że Świę­to­sła­wa do niego na­pi­sa­ła, nagle do niego do­tar­ło, że imię się nie zga­dza. Otrzy­mał wia­do­mość nie od Świę­to­sła­wy, lecz… Marii.

Zmarsz­czył brwi. Czyż­by zmie­ni­ła imię? Ale po co?

Klik­nął na wia­do­mość, po­ja­wi­ło się okien­ko czatu.

Jak się żyje na Stul­tus?

“Zło­śli­wa małpa” – po­my­ślał. Po­sta­no­wił przejść do kon­kre­tów.

Ro­zu­miem, że cię zra­ni­łem, ale to nie powód, żeby mnie wy­zy­wać od ża­ło­snych śmie­ci i wy­sy­łać na pla­ne­tę de­bi­li. Od­kręć to.

Po chwi­li do­pi­sał:

I czemu zmie­ni­łaś imię, w co ty grasz?

Przez kil­ka­na­ście dłu­gich se­kund wi­dział tylko trzy ani­mo­wa­ne kro­pecz­ki. Już się za­czął de­ner­wo­wać, gdy wy­sko­czy­ła wia­do­mość.

Nie zmie­ni­łam imie­nia. A co, ty my­ślisz, że je­stem Świę­to­sła­wą?

Palce za­wi­sły nad kla­wia­tu­rą. Wy­stu­kał:

A co mia­łem my­śleć? Masz na pro­fi­lu jej zdję­cia. To kim je­steś do cho­le­ry?

Osoba po dru­giej stro­nie długo nie od­pi­sy­wa­ła. Al­ko­hol przy­my­kał Miesz­ko­wi oczy. Od­la­ty­wał już w kra­inę snów, gdy nagle do­znał zrywu sen­ne­go. Prze­tarł po­wie­ki i spoj­rzał na ekran.

Twoją córką.

 

 

 

Miesz­ko sie­dział w gar­de­ro­bie stu­dia, za­ja­dał bur­ge­ra i ana­li­zo­wał sy­tu­ację. Miał dużo czasu, bo re­kla­my po­win­ny le­cieć jesz­cze przy­naj­mniej przez go­dzi­nę.

We­dług Marii Świę­to­sła­wa była w ciąży, gdy się z nim roz­sta­ła. Tam­te­go dnia chcia­ła mu o tym po­wie­dzieć, ale po raz setny ją wy­sta­wił, więc wie­czo­rem przy­szła po swoje rze­czy i nie chcia­ła mieć z nim nic wspól­ne­go. Uzna­ła, że nawet po­ja­wie­nie się dziec­ka nie zmie­ni jego po­dej­ścia do pracy. Słowa Miesz­ka o tym, że nie chce mieć po­tom­stwa, utwier­dzi­ły ją w prze­ko­na­niu, że do­brze zro­bi­ła, nie wspo­mi­na­jąc o swoim sta­nie.

Nie zmie­ni­ło to jed­nak faktu, że było jej cho­ler­nie cięż­ko. Mimo że Świę­to­sła­wa nigdy się nie skar­ży­ła i nigdy nie po­wie­dzia­ła złego słowa na by­łe­go part­ne­ra (choć miała do tego pełne prawo), Maria mu­sia­ła całe życie ob­ser­wo­wać, jak matka się wy­kań­cza, jak ha­ru­je na dwa etaty i jak co wie­czór wzdy­cha do jego zdję­cia. Czę­sto w nocy bu­dzi­ła się, sły­sząc płacz zza ścia­ny, co tylko pod­sy­ca­ło jej nie­na­wiść do Miesz­ka.

On wtedy od­pi­sał, że nie wie, co po­wie­dzieć i że gdyby wie­dział o ciąży, na pewno za­cho­wał­by się ina­czej… Choć sam nie był pe­wien, czy to praw­da. Pięt­na­ście lat temu był bar­dzo sa­mo­lub­ny… Co jest iro­nicz­ne, bo ta­ki­mi sło­wa­mi okre­ślił Świę­to­sła­wę.

Gdy Maria do­wie­dzia­ła się o suk­ce­sie Miesz­ka, nie­mal osza­la­ła z wście­kło­ści. Uzna­ła, że taki dupek nie za­słu­gu­je na uzna­nie, pie­nią­dze i szczę­ście.

Od za­wsze in­te­re­so­wa­ła się two­rze­niem fil­mów i ani­ma­cją, więc umiesz­cze­nie fał­szy­we­go na­gra­nia w Co­gi­to­ne­cie było dla niej drob­nost­ką.

Pró­bo­wał jesz­cze prze­ko­nać Marię, że jeśli ona od­krę­ci to wszyst­ko, to Miesz­ko wróci do swo­jej pracy i za­cznie do­sta­wać pie­nią­dze za re­wo­lu­cyj­ny lek, a wtedy wes­prze je fi­nan­so­wo i o nic już nie będą mu­sia­ły się mar­twić. Jed­nak dziew­czy­na oka­za­ła się dumna jak matka i nie chcia­ła żad­nych pie­nię­dzy. Pra­gnę­ła tylko ze­msty.

Miesz­ko z sa­me­go rana, gdy tylko nieco wy­trzeź­wiał, zro­bił scre­eny roz­mo­wy z do­mnie­ma­ną córką i wy­słał, gdzie się dało. Do ko­mi­sa­ria­tu po­li­cji na Wzgó­rzach Idyl­lij­skich, do biura Me­de­nu, nawet do ma­ga­zy­nów roz­ryw­ko­wych… Po­zo­sta­ło cze­kać. Może w końcu się do niego ode­zwą, skoro przed­sta­wił im do­wo­dy, że to nie on pran­ko­wał ludzi na ulicy.

Nagle usły­szał swoje imię. To był kie­row­nik planu.

– Za­czy­na­my za dzie­sięć minut! – wy­dzie­rał się zza ścia­ny.

Na­uko­wiec wes­tchnął cięż­ko. Spró­bo­wał uśmiech­nąć się do lu­stra, ale w od­bi­ciu uj­rzał nie­po­ko­ją­cy gry­mas i prze­ra­żo­ne oczy.

 

 

 

Sie­dział na krze­śle, na sce­nie, przed ka­me­ra­mi i za­sta­na­wiał się, kiedy show do­bie­gnie końca. Od roz­mo­wy z Marią miał mniej cier­pli­wo­ści do idio­tów niż zwy­kle.

Był tak za­to­pio­ny w my­ślach, że do­pie­ro po chwi­li się zo­rien­to­wał, że jakiś męż­czy­zna cią­gle go ob­ra­żał. Co oni tym razem wy­my­śli­li? Aha, po­dob­no prze­spał się z jego mał­żon­ką. Pu­blicz­ność ob­ser­wo­wa­ła w sku­pie­niu re­ak­cję Miesz­ka na wy­zwi­ska.

Chcie­li krzy­ków. Pra­gnę­li kłót­ni, bi­ja­tyk. Po­żą­da­li krwi.

Jak w rzym­skim Ko­lo­seum.

– Jak mo­głeś to zro­bić, Miesz­ko? – krzy­czał męż­czy­zna hi­ste­rycz­nie. Zda­niem na­ukow­ca za bar­dzo się wy­si­lał i prze­sa­dzał z re­ak­cją, ale kogo to ob­cho­dzi­ło. Nie miało być na­tu­ral­nie, miało być kon­tro­wer­syj­nie. – Jak mo­głeś się prze­spać z moją żoną? Je­steś ludz­kim śmie­ciem!

W gło­wie Miesz­ka otwo­rzy­ła się szu­fla­da, którą chciał na za­wsze za­mknąć.

“JE­STEŚ ŻA­ŁO­SNYM ŚMIE­CIEM”.

– Pie­przo­ny dupku, po­wi­nie­neś zdech­nąć! – Męż­czy­zna do­pie­ro się roz­krę­cał.

“zrub wszyst­kim przy­slu­ge i sie zabij

Mam na­dzie­ję, że sam do­sta­niesz tego Al­zhe­ime­ra, bar­dzo wcze­śnie

Męż­czy­zna zi­ry­to­wa­ny bra­kiem re­ak­cji Miesz­ka po­sta­no­wił wy­to­czyć cięż­sze dzia­ła.

– Twoją starą jebał pies!

Miesz­ko za­ci­snął zęby, zło­żył dło­nie w pię­ści.

Co panu strze­li­ło do tego dur­ne­go łba?

I ja z takim dup­kiem chcia­łam mieć dziec­ko…

– Pier­do­lisz swoją córkę!

Ostat­nie zda­nie sce­nicz­ne­go prze­ciw­ni­ka do­słow­nie prze­szy­ło mózg Miesz­ka.

Potem wszyst­ko dzia­ło się bły­ska­wicz­nie.

Na­uko­wiec wpadł w szał ber­ser­ka. Rzu­cił się na męż­czy­znę, który był tak za­sko­czo­ny, że z ła­two­ścią dał się po­wa­lić. Miesz­ko przy­gwoź­dził jego ręce ko­la­na­mi i ude­rzał pię­ścia­mi w twarz. Krzy­ki pu­blicz­no­ści sły­szał jak przez mgłę. Sapał cięż­ko, zmę­czo­ny, bo nigdy wcze­śniej się nie bił, ale nie po­tra­fił prze­stać.

Nie­na­wi­dził tych ludzi, tego stu­dia, tego, jak po­to­czy­ło się jego życie. Nie­na­wi­dził Świę­to­sła­wy za to, że za­szła w ciążę i nie­na­wi­dził Marii za to, że ze­sła­ła go na to pie­kło. Nie­na­wi­dził by­łe­go szefa, panów w ciem­nych gar­ni­tu­rach. Nie­na­wi­dził tej pla­ne­ty, głu­po­ty… Tak bar­dzo nie­na­wi­dził głu­po­ty!

Ślina ście­ka­ła mu z ust, oczy za­szły mgłą. W końcu prze­stał ude­rzać, opadł z sił. Jego cięż­ki od­dech był je­dy­nym dźwię­kiem wy­peł­nia­ją­cym stu­dio.

Oprzy­tom­niał po dłuż­szej chwi­li. Cisza za­czę­ła mro­zić krew w ży­łach, mgła z oczu opa­dła i uj­rzał twarz prze­ciw­ni­ka le­żą­ce­go pod nim. Była tak za­la­na krwią, że roz­po­zna­nie go na­strę­cza­ło trud­no­ści. Chyba nie od­dy­chał.

Miesz­ko spoj­rzał na swoje za­krwa­wio­ne pię­ści… Ode­bra­ło mu dech, do­słow­nie. Czuł, jak nie­wi­dzial­ny szty­let prze­bił klat­kę pier­sio­wą aż do ple­ców. Fan­to­mo­we ręce ści­ska­ły gar­dło, chcia­ły go udu­sić.

Wtedy pra­wie ogłuchł, bo nagle wi­dow­nia za­wrzesz­cza­ła jak nigdy wcze­śniej. Nie był to jed­nak wrzask prze­ra­że­nia, wręcz prze­ciw­nie. Lu­dzie ska­ka­li, wy­ma­chi­wa­li pię­ścia­mi, skan­do­wa­li jego imię, prze­bie­ra­li no­ga­mi z eks­cy­ta­cji… Ope­ra­tor ka­me­ry pod­biegł do Miesz­ka, ce­lu­jąc obiek­tyw pro­sto w jego twarz.

Na­uko­wiec umie­rał z prze­ra­że­nia. Chciał krzyk­nąć do ka­me­rzy­sty, do pro­wa­dzą­ce­go, do wszyst­kich ludzi…

Zo­staw­cie mnie w spo­ko­ju!

Ale nie mógł, prze­ra­że­nie go spa­ra­li­żo­wa­ło.

Ktoś zrzu­cił Miesz­ka z za­krwa­wio­ne­go męż­czy­zny, na scenę we­szli ra­tow­ni­cy. Jeden z nich ob­my­wał twarz po­szko­do­wa­ne­go, a drugi mówił do wy­cią­gnię­te­go na ręce mo­bi­lu:

– Piri, jak pomóc oso­bie cięż­ko po­bi­tej, która mocno krwa­wi?

 

 

 

Od tam­te­go zda­rze­nia pił jesz­cze wię­cej, choć jesz­cze nie­daw­no my­ślał, że było to nie­moż­li­we.

Po­bi­ty męż­czy­zna na szczę­ście prze­żył, ale Miesz­ko wie­dział, że gdyby miał wię­cej siły, to by go zabił. Za­bił­by czło­wie­ka. Był tak bli­sko po­peł­nie­nia czynu, który prze­śla­do­wał­by go przez całe życie.

Mu­siał opu­ścić to chore miej­sce. Nie wie­dział, jak to zrobi, ale mu­siał.

Drżał, gdy prze­glą­dał po­łą­cze­nia wy­cho­dzą­ce z jego mo­bi­lu, które nigdy nie zo­sta­ły ode­bra­ne. Spraw­dzał skrzyn­kę ma­ilo­wą i za­stygł. Do­stał wia­do­mość. Co praw­da nie od po­li­cji, tylko od ma­ga­zy­nu in­for­ma­cyj­ne­go, ale za­wsze coś.

Na­pi­sa­li, że scre­eny roz­mo­wy z córką mogły zo­stać sfa­bry­ko­wa­ne i nie sta­no­wią żad­ne­go do­wo­du. To wszyst­ko.

Wal­czył z nad­cho­dzą­cy­mi łzami, gdy za­dzwo­nił mobil. Pełen na­dziei rzu­cił spoj­rze­nie w jego stro­nę, ale szyb­ko się roz­cza­ro­wał. To pro­du­cent “Po­ty­czek”. Po­wo­li się­gnął po te­le­fon.

– Słu­cham?

– Miesz­ko, bra­chu! Je­steś gwiaz­dą, wiesz o tym?

– Dla­te­go że pra­wie za­bi­łem czło­wie­ka?

– Nie żar­tuj… Ale tak. W sumie już wcze­śniej nią byłeś! Słu­chaj, roz­ma­wia­li­śmy z re­ży­ser­ką i wła­ści­cie­la­mi ka­na­łu na YouCu­be i do­szli­śmy do znio­sku…

– Do wnio­sku…

– Aha, aha, do znio­sku, że po­wi­nie­neś pro­wa­dzić pro­gram “Po­tycz­ki Stul­tian”! Bę­dziesz do­sta­wał pięć­dzie­siąt ty­się­cy laj­ków za od­ci­nek… Pięć­dzie­siąt ty­się­cy! Du­pecz­ki za­wsze na za­wo­ła­nie, koks… Co tylko chcesz! No i? Co ty na to?

Miesz­ko w od­po­wie­dzi ści­snął mobil tak mocno, że ekran urzą­dze­nia za­czął pękać.

Od­da­lił go od ucha i z ca­łych sił rzu­cił o ścia­nę.

 

 

 

Bar­dzo się de­ner­wo­wał. Ręce tak mu się po­ci­ły, że co chwi­lę wy­śli­zgi­wał się z nich nowy mobil; po­przed­ni nie prze­trwał zde­rze­nia ze ścia­ną. Scho­wał go do bocz­nej kie­sze­ni ple­ca­ka.

Miał takie “szczę­ście”, że tra­fił na tego sa­me­go tak­sów­ka­rza, który pierw­sze­go dnia po­by­tu na Stul­tus za­wo­ził go z lot­ni­ska do ho­te­lu. Męż­czy­zna mil­czał jed­nak całą drogę, roz­par­ty z łok­cia­mi za głową na fo­te­lu i cza­sem spo­glą­dał na Miesz­ka przez lu­ster­ko wstecz­ne.

Gdy do­tar­li do lot­ni­ska, do­słow­nie w biegu za­pła­cił tak­sów­ka­rzo­wi dając sto laj­ków na­piw­ku i wszedł szyb­kim kro­kiem do ter­mi­na­lu. Od­pra­wił bagaż, usta­wił się w ko­lej­ce do ska­no­wa­nia do­ku­men­tów i twa­rzy.

Gdy na­de­szła jego kolej, znów za­czął się pocić. Serce wa­li­ło mu jak osza­la­łe.

Nie­mal po­czuł wiąz­kę la­se­ra ska­nu­ją­cą jego twarz. Mi­mo­wol­nie wstrzy­mał od­dech.

Bram­ka za­pisz­cza­ła tak samo, jak u in­nych pa­sa­że­rów. Zie­lo­ne świa­tło po­zwo­li­ło przejść dalej.

Miał ocho­tę pła­kać ze szczę­ścia. Z sze­ro­kim uśmie­chem do­łą­czył do ludzi ocze­ku­ją­cych na lą­do­wa­nie po­dusz­kow­ca.

I to tyle? To było takie pro­ste? Dla­cze­go wcze­śniej tego nie pró­bo­wał?

 

 

 

Od­po­wiedź przy­szła szyb­ko, zaraz po lą­do­wa­niu na Co­gi­tar. Był tak szczę­śli­wy przej­ściem przez kon­tro­lę na Stul­tus, że cał­ko­wi­cie za­po­mniał o kon­tro­li na Co­gi­tar. To dla­te­go wcze­śniej nie pró­bo­wał… Bo wie­dział, że go nie wpusz­czą na pla­ne­tę.

Ale może już od­sie­dział wyrok? Może uda się prze­ko­nać pra­cow­ni­ków lot­ni­ska i po­li­cję, że jest jed­nym z nich, że jest nie­win­ny?

Wy­siadł z po­dusz­kow­ca i skie­ro­wał się do bra­mek ska­nu­ją­cych. Nie po­tra­fił za­pa­no­wać nad drgaw­ka­mi. Oba­wiał się, że od tego te­le­pa­nia ma­szy­na go nie roz­po­zna.

Sto­ją­cy przed nim męż­czy­zna wy­szedł już przez bram­kę. Teraz kolej Miesz­ka.

Nie­pew­nie pod­szedł do bram­ki, przy­ło­żył palec do ska­ne­ra, pod­niósł głowę. Serce pra­wie wy­pa­da­ło mu z pier­si.

Bram­ka za­pisz­cza­ła tak samo, jak u in­nych pa­sa­że­rów. Bły­snę­ło zie­lo­ne świa­tło.

Za­marł. Na Hil­de­gar­dę… Prze­szedł! Był w domu!

– Ru­szaj się, pan! – Usły­szał za sobą.

Po­na­glo­ny prze­szedł przez bram­kę.

Chciał ska­kać, tań­czyć, śpie­wać! Cię­żar spadł mu z serca. Wróci do swo­je­go pięk­ne­go domu, wy­ja­śni całą sy­tu­ację z sze­fem, od­zy­ska pracę i sza­cu­nek, do­ga­da się ze Świę­to­sła­wą, prze­pro­si ją, po­roz­ma­wia z Marią, może mu nawet wy­ba­czy? A może nawet… zo­sta­ną ro­dzi­ną?

Nagle uśmiech mu zrzedł i gwał­tow­nie się za­trzy­mał. Na końcu ter­mi­na­la stali…

Smut­ni pa­no­wie w ciem­nych gar­ni­tu­rach.

Miesz­ko skrę­cił w stro­nę to­a­let. Przy­spie­szył kroku, ale męż­czyź­ni od razu po­dą­ży­li za nim. Za­czął biec, ale zanim na­brał roz­pę­du, już zo­stał zła­pa­ny.

 

 

 

Całą drogę po­wrot­ną na Stul­tus odbył, mając za to­wa­rzy­szy panów w gar­ni­tu­rach i tra­wiąc to, co się wła­ści­wie wy­da­rzy­ło.

Oka­za­ło się, że pra­cow­ni­cy lot­ni­ska na Stul­tus po­in­for­mo­wa­li ob­słu­gę lot­ni­ska na Co­gi­tar, że Miesz­ko do nich leci. Mieli obo­wią­zek po­dą­żać tą pro­ce­du­rą za każ­dym razem, gdy któ­ry­kol­wiek ze­sła­niec pró­bu­je opu­ścić pla­ne­tę. Dla­te­go pa­no­wie w gar­ni­tu­rach byli go­to­wi i cze­ka­li na Miesz­ka, jesz­cze zanim wsiadł do po­dusz­kow­ca.

Miesz­ko za­py­tał, dla­cze­go nie zo­stał za­trzy­ma­ny już na Stul­tus, albo na bram­kach w Co­gi­tar i czemu wła­ści­wie nie zmie­nią pro­ce­dur na sen­sow­niej­sze. Do­wie­dział się, że pro­ce­du­ra za­trzy­ma­nia zbie­ga jest dla Stul­tian zbyt skom­pli­ko­wa­na, a na Co­gi­tar ka­za­li pra­cow­ni­kom dać mu spo­koj­nie przejść, by nie blo­ko­wać bra­mek i nie siać pa­ni­ki wśród pa­sa­że­rów.

Po­zo­sta­łą drogę prze­by­li w mil­cze­niu.

Po lą­do­wa­niu wy­pro­wa­dzi­li go na płytę lot­ni­ska i wró­ci­li do po­dusz­kow­ca, tak jak ostat­nio.

Miesz­ko stał dłuż­szą chwi­lę na pły­cie, do­pó­ki nie zo­stał prze­pę­dzo­ny przez pra­cow­ni­ków. Skie­ro­wał się do ter­mi­na­lu, ro­zej­rzał po lu­dziach.

Się­gnął do mo­bi­lu, wy­brał numer pro­du­cen­ta “Po­ty­czek Stul­tian”. Cze­kał długo. Już my­ślał, że nie od­bie­rze, jed­nak nagle usły­szał jego głos:

– Zmą­drza­łeś?

Miesz­ko prze­łknął ślinę.

– Zmą­drza­łem.

 

 

 

Ko­lej­ny trud­ny, i jakże upo­ka­rza­ją­cy dzień miał za sobą. Dziś w pro­gra­mie go­ścił dwóch in­flu­en­ce­rów po­dej­mu­ją­cych wy­zwa­nie, który szyb­ciej zmo­czy sobie spodnie. Potem wpro­wa­dzo­no dwie ko­bie­ty: jedna z nich uro­dzi­ła dziec­ko w na­tu­ral­ny spo­sób, a druga przez ce­sar­skie cię­cie. Oczy­wi­ście ta po na­tu­ral­nym po­ro­dzie ob­ra­ża­ła tę drugą, twier­dząc, że nie jest praw­dzi­wą matką. Skoń­czy­ło się tylko na wy­rwa­niu kilku wło­sów i pa­znok­ci, więc nie było tak źle.

Miesz­ko odło­żył wej­ściów­kę na ko­mo­dę, wszedł do sa­lo­nu i z za­do­wo­le­niem stwier­dził, że Po­om­ba ni­cze­go nie roz­wa­li­ła. Grzecz­nie po­sprzą­ta­ła wa­lą­ce się ster­ty pu­de­łek po pizzy i bu­te­lek po whi­sky.

Zaj­rzał do barku gęsto wy­peł­nio­ne­go al­ko­ho­lem. Otwo­rzył bu­tel­kę ginu i wy­szedł z nią na bal­kon.

Usiadł w dużym fo­te­lu i po­cią­gnął so­lid­ny łyk trun­ku. Po­dzi­wiał wi­do­ki.

Ma­ja­czą­ca na ho­ry­zon­cie Góra Śmie­ci nieco uro­sła, a na­gro­ma­dzo­ne na niej pusz­ki po na­po­jach ga­zo­wa­nych uro­czo błysz­cza­ły w za­cho­dzą­cym słoń­cu. Z da­le­ka wy­glą­da­ły jak małe dia­men­ty. Ogrom­ne cen­tra prze­twa­rza­nia da­nych czatu LGBT roz­cią­ga­ły się po do­li­nach i wzgó­rzach, przy­po­mi­na­jąc szare pola upraw­ne.

Miesz­ko od­sta­wił bu­tel­kę na sto­lik, nie wy­pusz­cza­jąc jej z dłoni i mi­mo­wol­nie spoj­rzał na ta­tu­aż na nad­garst­ku.

Co­gi­to ergo stul­tus sum.

Myślę, więc je­stem głupi.

Bo tylko głup­cy roz­pa­mię­tu­ją cią­gle prze­szłość, na którą nie mają już żad­ne­go wpły­wu. Mą­drzy lu­dzie po­tra­fią się cie­szyć te­raź­niej­szo­ścią.

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Ze spraw technicznych mam wątpliwości i sugestie co do (zawsze – tylko do przemyślenia):

Robot właśnie zamierzał nalać zupę do miski, ale Mieszko szybko powstrzymał. – go?

Mieszkańcy planety są pisani czasem małą, a czasem wielką literą:

Ludzi, których cogitanie się bali.

Kiedyś słyszał, że podobno Cogitanie też kiedyś mieli inteligentne auta, ale w którymś roku je wycofano i wrócono do starszych modeli. – tu jest też powtórzenie, czy celowe (by podkreślić przekaz zdania)?

Jesteśmy liderem na rynku medycznym i farmaceutycznym, numer (numerem?) jeden na świecie, możliwe, że nawet ci idioci ze Stultus nas kojarzą. Poza tym (przecinek?) nawet jeśli można by było udowodnić, że to nie pan jest autorem nagrania, wciąż musimy pana oddalić. – powtórzenie?

Zaczynał rozumieć, dlaczego nie zamknięto go do więzienia. – trochę mi to zgrzyta (?)

– Właź pan – bardziej chrząknął niż powiedział kierowca dziwnym stroju. – w?

Co z tego, że miał mnóstwo pieniędzy, skoro wszystko miał w złotówkach idyllijskich… – powtórzenie?

Odnosiło się wrażenie, że ich reakcja była autentyczna i kierownik planu nawet nie musiał im dyrygować. – nimi?

Ze zgrozą spostrzegł, że jej koniec był przywiązany do zderzaka nieopodal stojącego samochodu. – zamienić kolejność: Ze zgrozą spostrzegł, że jej koniec był przywiązany do zderzaka stojącego nieopodal samochodu(?).

Sięgnął po napoczęte whisky stojące na biurku obok komputera i wychylił z niej potężny łyk. – napoczętą?

Ale na pewno istniały jakieś poradniki, jak po profilu czy komentarzu odnaleźć adres IP… A po adresie IP można już łatwo odnaleźć lokalizację geograficzną. – powtórzenie?

Acha, podobno przespał się z jego małżonką. – aha? – a może to celowo?

– Jak mogłeś to zrobić, Mieszko? – krzyczał mężczyzna histerycznie. – wykrzyknik przy krzyku?

– Dlatego (przecinek?) że prawie zabiłem człowieka?

 

 

Bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)

Pokazany (Wszech)świat i sam tytuł ogromnie przypadły mi do gustu. Treść całego opowiadania jest niesamowita, trzyma w napięciu do ostatniego słowa! Niesamowicie gorzki, mocno przejmujący przekaz, brawa! :)

Podwójny klik, trzymam kciuki, powodzenia. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Zapach ramenu przyjemnie łaskotał nos, więc od razu podszedł do blatu kuchennego – Straciłem tu na chwilę podmiot. Że ramen gdzieś poszedł?

 

Mieszko wtedy spostrzegł, że posiłek niemal mu wystygł i natychmiast zabrał się do jedzenia. – Szyk niezbyt mi osobiście pasuje. Może: Wtedy Mieszko spostrzegł, co tam spostrzec miał?

 

Bardzo fajne tempo, historia wciąga i intryguje. Mieszko Piastowki, tak? No człowiek-prank zaiste. Dziwne, że dyrektor i dwóch smutnych panów aż tak go onieśmieliło. Fakt, miał się Mieszko czym stresować, ale człekiem obytym w występach był w końcu… Wywiady, sesje…

 

Nazewnictwo portali idealnie! tak zabawne, jak nastrojowe.

 

A potem wciągnęła mnie ta opowieść bez litości, co powodem jest i wytłumaczeniem moim, żem więcej grzechów nie spamiętał, a błędów nie dość, że nie znalazł to i nie szukał. Niniejszym żal za ostatnie wyrażam, gdyż błędy jak każdy człek jeden wytykać lubię, nawet, gdy błędnymi tylko w mych oczach są, a może i głównie wtedy właśnie…

 

Świetne. Pozdrawiam!

Beta-besti! :D 

 

Niby ponad 50 tysięcy znaków, ale wcale się tego nie odczuwa. Jest śmiesznie, absurdalnie i trochę przerażająco, bo nie wszystkie zawarte tu obrazki są tylko fantastyką. „Cogito ergo stultus sum” to trochę ironiczna refleksja nad światem, w którym im mniej rozumiesz, tym łatwiej żyjesz. Trudno o trafniejsze podsumowanie.

 

Klikam x2 i pozdrawiam! :) 

Dziń dybry, bruce!

 

Ach, jak miło wrócić na portal i od razu widzieć Twój komentarz :)

 

A widzisz, Ty to masz wprawne oko! Mogę siedzieć godzinami nad tekstem a i tak wszystkiego nie zauważę… Dziękuję Ci bardzo, poprawki wprowadzone.

 

Bardzo dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)

:)

 

Pokazany (Wszech)świat i sam tytuł ogromnie przypadły mi do gustu. Treść całego opowiadania jest niesamowita, trzyma w napięciu do ostatniego słowa! Niesamowicie gorzki, mocno przejmujący przekaz, brawa! :)

Łiiiiiiii!

 

Podwójny klik, trzymam kciuki, powodzenia. :)

Łiiiiiii x2!

 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pozdrawiam również! heart


 

Noo cześć, Kurojatka!

swoją drogą, zabawny nick, podoba mi się :)

 

Poprawki wprowadzone, dziękuję!

 

Nazewnictwo portali idealnie! tak zabawne, jak nastrojowe.

 

A potem wciągnęła mnie ta opowieść bez litości, co powodem jest i wytłumaczeniem moim, żem więcej grzechów nie spamiętał, a błędów nie dość, że nie znalazł to i nie szukał. Niniejszym żal za ostatnie wyrażam, gdyż błędy jak każdy człek jeden wytykać lubię, nawet, gdy błędnymi tylko w mych oczach są, a może i głównie wtedy właśnie…

O kurczaczki, cóż za komplement! Pąsowieję blush

Może nie znalazłeś wiele błędów, bo miałam za sobą świetny beta-team, który jednym machnięciem różdżki pokraki przepędził… Ale nie bój nic, jak wjedzie tutaj Tarnina na białym koniu, to wnet pokraki swoim skanerem ocznym wykryje… (Tak, pomieszały mi się style, gatunki i język, chyba pora spać).

 

Świetne. Pozdrawiam!

Dziękuję, pozdrawiam również!

 


 

Hejoo…

Beta-besti! :D 

Łiii!

 

 

Niby ponad 50 tysięcy znaków, ale wcale się tego nie odczuwa. Jest śmiesznie, absurdalnie i trochę przerażająco, bo nie wszystkie zawarte tu obrazki są tylko fantastyką. „Cogito ergo stultus sum” to trochę ironiczna refleksja nad światem, którym im mniej rozumiesz, tym łatwiej żyjesz. Trudno o trafniejsze podsumowanie.

<wzruszona emotikonka>

 

Klikam x2 i pozdrawiam! :) 

łoł, ale szał! heart

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Oj, nie, nie, Kochana HollyHell91, dziękuję za dobre słowo, ale to zawsze są tylko sugestie ze znakiem zapytania, nigdy pewności nie mam co do wypisywanych wątpliwości, a jakoś moje “wprawne oko” u mnie w opkach żadnych usterek nie dostrzega i nadal popełniam błędy wręcz makabryczne… blushno

To ja dziękuję, stworzyłaś znakomite opowiadanie, oparte na znakomitym i super oryginalnym pomyśle. Trzymam kciuki, życzę Piórka i pozdrawiam serdecznie. smileyyes

Pecunia non olet

Serwus,

Ciekawa historia z przesłaniem – smutno-zabawna. Mimo 50 tys. znaków, nie czuć ciężaru tekstu.

Pozdrawiam i klikam.

No, naprawdę ciekawe. Jest trochę humoru, ale jednak po chwili miałem przemyślenia, które już takie zabawne nie były. Bardzo dobry tekst.

Serdeczny klik ode mnie.

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Smutny humor, a najgorsze, że może być prorocze. Oby nie. :(

No, nieźle obsmarowałaś kawałek naszej rzeczywistości. 

Planeta Stultus wykreowana wspaniale. Cholera, nie wiem, czy gdzieś już jej nie widziałam. Na szczęście nie jestem jej więźniem. Waluta po prostu w punkt.

Ale prawa na planecie mózgowców nie są zbyt sprytne – żeby zesłać człowieka na banicję wystarczy jeden filmik i nikt tego nie sprawdza, ale skriny rozmów pewnie zostały podrobione, więc to żaden dowód.

Fabuła fajna, twisty we właściwych momentach, na koniec ładna klamra i morał. 

Bohaterowie też w porządku. Najbardziej koncentrujesz się na protagoniście, pozostali raczej schematyczni, ale przy takiej konstrukcji chyba nie mogło być inaczej. 

Dobry tekst.

Aha, pisze się właśnie “aha”, nie “acha”. “Ach” też jest prawidłowe, ale znaczy coś innego.

Babska logika rządzi!

Witam i przybywam z komentarzem pobetniczym.

 

Przedstawiłaś nam przerażającą wizję teraźniejszości. Niestety nawet nie tak bardzo przesadzoną.

 

Częstym problemem w tego typu agresywnie satyrycznych wizjach jest brak jakiejkolwiek spójnej fabuły, który sprawia, że po dwóch akapitach mamy wrażenie, że wiemy już, co autor chciał nam powiedzieć i właściwie nie ma po co czytać dalej.

Tutaj nie ma tego problemu – sprawnie połączyłaś wizję świata z osobistym wątkiem bohatera, który jest dobrze skonstruowany i niepozbawiony twistów, przez co czytało się przyjemnie aż do końca.

 

Jak już pisałem, jedynie wstęp trochę mi się dłużył, ale innym się podobał, więc widocznie to z moim attention spanem jest problem :)

 

Pozdrawiam i klikam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Hej, Chyba jest problem z kategorią, bo SF jest tu skąpo, ale to nie jest największy problem tekstu, a to o czym jest. Pokazałaś fragment naszej rzeczywistości w mocno przekoloryzowany sposób, ale dając jasno do zrozumienia, kto w naszej rzeczywistości zasługuje na pogardę. Tekst przypomina mi trochę komentarze z opowiadania, jest mocny i stanowczy, niemal krzyczy – kto jest ze mną. Oczywiście, że patologie nas denerwują ale świat nie dzieli się na głupich i mądrych. By to zrozumieć wystarczy czasem bliżej poznać tę drugą stronę. I tego mi brakuje w tekście. Bo tu mamy już sprawę przesądziną i nie dajesz nawet odrobiny nadzieji, że nastąpi jakaś przemiana, o którą, ten tekst aż się prosi. Nasz bohater wpada w łajno i pozostaje mu już tylko w tym łajnie utonąć. Jest też sprawa samej intrygi, która jest dość prosta i mam wrażenie, że została wymyślona tylko po to by poznęcać się nad tym co Cię denerwuje. No niestety ale opowiadanie mi się dłużyło i nie zaskoczył mnie niczym. A szkoda bo jest świetną okazją do przełamywania barier, których jest tak dużo w naszym codziennym życiu. Na koniec dodam, że tekst jest sprawnie napisany i już za to należy się klik:). Życzę mniej marudzenia pod opowiadaniem i pozdrawiam.

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, HollyHell!

Widać, że opowiadanie jest solidnie przemyślane, zaplanowane od początku do końca, jednak dla mnie też bardzo nieprzyjemne w odbiorze – co niekoniecznie jest wadą, ale zupełnie nie odgaduję, co ktoś powyżej dostrzegł w nim zabawnego. Piszesz o człowieku żyjącym w niegodnym go świecie, zmuszonym do upadlania się intelektualnie i moralnie. Zakończenie nie oferuje żadnego konstruktywnego podejścia, bo nie można go odczytać jako sportowego “zapomnieć o niewykorzystanych okazjach i iść naprzód”, lecz raczej “życie jest nie do wytrzymania, gdy rządzi nim bezsilny gniew”, więc trzeba pogodzić się ze światem i zniżyć do jego poziomu. Pod tym kątem przypomina to bardziej starogrecki dramat niż nowele dydaktyczne pozytywistów, a w każdym razie działa dosyć depresyjnie.

Relacja tekstu z naszą rzeczywistością wygląda mi na ważny i interesujący aspekt. Jasne, jak to wskazywali Przedmówcy, że jest jeden do jednego w zakresie głównego wątku, to znaczy porównania świata nauki ze światem celebrytów i patostreamerów: ujęcie ich jako dwóch rozdzielnych planet wydaje mi się w pełni usprawiedliwionym zabiegiem retorycznym. Nie jestem jednak tak pewien, czy wtedy zesłanie głównego bohatera traktować jako pasujący do tego element fantastyczny dystopii, czy także jako odniesienie do naszej rzeczywistości, to znaczy po prostu metaforę zwolnienia z pracy. W pierwszym przypadku można dziwić się, jakim sposobem tak funkcjonujące społeczeństwo miałoby się wciąż rozwijać i prosperować; w drugim nieraz spotyka się też dotyczącą naszych realiów krytykę odwrotną, to znaczy opinię, że osobom znanym i odnoszącym sukcesy zbyt wiele zachowań uchodzi płazem. Wreszcie intryga Marii sprawia wrażenie zbyt prostej, pretekstowej, ten wątek moim zdaniem trochę niefortunnie powiela stereotyp, że wybitny badacz ma koniecznie mieć niepoukładane życie osobiste.

Na marginesie przeszło mi przez głowę, że ktoś mógłby Twojego bohatera przypadkiem skojarzyć z prof. Gajduskiem, bądź co bądź także skazanym noblistą zajmującym się chorobami mózgu – nie jestem pewien, czy koniecznie by Ci to odpowiadało.

Całkiem przypadkowo wyłowione z tekstu:

Całą drogę powrotną na Stultus odbył, mając za towarzyszy panów w garniturach i trawiąc to, co się właściwie wydarzyło.

Wydzielenie przecinkiem równoważnika zdania podrzędnego.

 

Widzę, że polecić do Biblioteki już nie zdążyłem, ale z pewnością zamierzałem. Pozdrawiam serdecznie!

PS. Gdzieś po drodze wreszcie się połapałem, że Twoje “Dziń dybry” to chyba z ’Allo ’Allo!

Przeczytałem. I całkiem ciekawie mi się czytało. No ale po kolei. 

 

 

Z minusów

 

To na pewno są dwie, różne planety? Bo prędkość łączności czy podróży to wygląda jakby to był przelot nad Atlantykiem max. W ogóle nie widać tych kosmicznych odległości. Domyślam się, że hard sf nie był priorytetem przy pisaniu tekstu no ale mnie rzuca się to w oczy. 

 

Idiotyzm geniuszy. Czyli wystarczy wrzucić randomowy filmik w sieć aby kogoś upupić? I nie ma żadnego domniemania niewinności, żadnego procesu, zbierania dowodów, ot randomowy filmik w necie niewiadomego pochodzenia i wylatujesz na śmietnik historii. No nie są ci geniusze zbyt lotni. Nie wiem jak im sie udało zbudować tak zaawansowane społeczeństwo. Póki człowiek człowiekiem to natury swojej nie oszuka a więc ludzie będą podkładać innym świnie, kłamać, oszukiwać, wyzyskiwać. Zaporą przed tym jest państwo, prawo, aparat sądowniczy, przepisy BHP, prawo pracownicze itd. Tutaj niby planeta geniuszy a jeden filmik może wywalić na śmietnik nawet dobroczyńcę ludzkości. Aparat w ogóle nie jest przygotowany na taką okoliczność. Mnie to się wydaje skrajnie nieprawdopodobne więc psuje mi immersję. Domyślam się jednak, że to jeden z gwoździ fabuły bez jakiego nie było dalszego ciągu. 

 

 

Niezbyt mnie przekonuje funkcjonowanie planety głupców. Nawet jak tam rządzi SI a fizyczne prace mogą wykonywać autmaty to chociaż część populacji musiałaby nie być całkowitymi idiotami. Ale tu mogę przymknąć oko na to, bo mogli się nie pojawiać przed okiem kamery narratora. No i sam tekst też raczej nie jest chyba zbyt dosłowny a bardziej przypowieść filozoficzna. 

 

 

Niezbyt mnie przekonuje, że Mieszko absolutnie nic nie wie o sąsiedniej planecie np. to jaka jest tam waluta. Dla mnie to sytuacja jakby Polak nie wiedział, że w Niemczech używaja euro a wcześniej marek. I to jak jest połączenie transportowe i satelitarne pomiędzy planetami. Domyślam się, że po raz kolejny chodziło o podkreślenie szoku kulturowego przybysza no ale mimo wszystko trochę to mi zgrzyta. 

 

 

Z plusów

 

 

– Bardzo ciekawie opisana planeta głupców. Idiokracja na pełnej. Robi wrażenie. Podoba mi się pomysł lajków jako waluta. Oryginalne, nie widziałem tego wcześniej. 

 

– Jest przemiana bohatera. To nie zawsze się udaje ująć w tak krótkiej formie. Ale samo opisanie przemiany uważam za plus. 

 

– Zabawna była zamiana nazw znanych nam platform. Ciekawy pomysł, zwłaszcza, że nowe nazwy były całkiem sensownie dobrane. To właśnie dodało ironii i groteski tej zamianie. To też na plus. 

 

– Zaczęcie intrygi kto wrobił Mieszka i jej rozwiązanie. Irytujące są opowiadania gdzie od startu do mety, nie wiadomo ocb.

 

 

 

Ogólnie

 

 

– Ogólnie opowiadanie oceniam na plus. Ma werwę, jest wewnętrznie spójne (o ile nie traktować jej zbyt dosłownie a jedynie jako przypowieść), ma swoją logikę, postacie nie są idealne. Nawet główny bohater wyraźnie podupadł moralnie na swoim zesłaniu. Jest przemiana bohatera, od świeżaka po wielką rybę. Do tego jest to czytelnie pokazane i nie trzeba się domyślać. Póki traktować ten tekst z przymrużeniem oka to wyszedł całkiem nieźle. Powodzenia w klawiaturze przy pisaniu kolejnych tekstów :)

 

Cześć.

Fajna historia i napisana w taki sposób, że się nie dłuży. Świat posunięty do granic absurdu. I człowiek, który nie ma wyjścia jak się w ten świat zanurzyć. Dobre. Dzięki za mile spędzone popołudnie.

bruce,

 

jakoś moje “wprawne oko” u mnie w opkach żadnych usterek nie dostrzega i nadal popełniam błędy wręcz makabryczne

To normalne, jak się ślęczy godzinami, dniami i tygodniami nad swoim tekstem, to mózg już nie jest w stanie wyłapać wszystkiego :)

 

To ja dziękuję, stworzyłaś znakomite opowiadanie, oparte na znakomitym i super oryginalnym pomyśle. Trzymam kciuki, życzę Piórka i pozdrawiam serdecznie. smileyyes

Jesteś złota, dziękuję!

 


 

Witaj, Robercie Raks,

 

Ciekawa historia z przesłaniem – smutno-zabawna. Mimo 50 tys. znaków, nie czuć ciężaru tekstu.

Dziękuję bardzo, to jeden z najlepszych komplementów, jakie pisarz może usłyszeć/przeczytać, pozdrawiam!

 


 

MichaelBullfinch,

 

No, naprawdę ciekawe. Jest trochę humoru, ale jednak po chwili miałem przemyślenia, które już takie zabawne nie były. Bardzo dobry tekst.

Serdeczny klik ode mnie.

Dziękować za dobre słowo i klika, pozdrawiam serdecznie!

 


 

Misiu,

 

Smutny humor, a najgorsze, że może być prorocze. Oby nie. :(

Ekhm, no to nie będę Cię wyprowadzać z błędu… Ignorance is bliss.

 


 

Cześć, Finklo!

 

Planeta Stultus wykreowana wspaniale. Cholera, nie wiem, czy gdzieś już jej nie widziałam. Na szczęście nie jestem jej więźniem. Waluta po prostu w punkt.

heart

 

Ale prawa na planecie mózgowców nie są zbyt sprytne – żeby zesłać człowieka na banicję wystarczy jeden filmik i nikt tego nie sprawdza, ale skriny rozmów pewnie zostały podrobione, więc to żaden dowód.

Najczęstszy zarzut w tym opowiadaniu. Wydaje mi się, że to dobrze zargumentowałam, ale najwidoczniej nie pokazałam tego zbyt jasno.

To, że człowiek jest inteligentny, nie oznacza, że jest nieomylny i nie popełnia błędów i że niczego się nie boi. A Cogitanie niczego się tak bardzo nie bali, jak głupoty. Dlatego gdy tylko zobaczyli pierwszy objaw “choroby”, zaczęli panikować i postanowili pozbyć się źródła problemu, którym był Mieszko. Tak jak za covida ktoś kichał czy kaszlał, to pozostali ludzie mieli ochotę od razu zamknąć tę osobę gdzieś w odosobnieniu, bo na początku pandemii była taka panika.

 

Fabuła fajna, twisty we właściwych momentach, na koniec ładna klamra i morał. 

Bohaterowie też w porządku. Najbardziej koncentrujesz się na protagoniście, pozostali raczej schematyczni, ale przy takiej konstrukcji chyba nie mogło być inaczej. 

Dobry tekst.

Bardzo dziękuję heart

 

Aha, pisze się właśnie “aha”, nie “acha”. “Ach” też jest prawidłowe, ale znaczy coś innego.

Aha :P Byłam pewna, że po polsku się pisze przez “ch”, no ale człowiek się uczy całe życie. Już poprawiam.

Jeszcze raz dziękuję!

 


 

Galicyjski Zakapiorze,

 

jeszcze raz dziękuję za betę!

 

Częstym problemem w tego typu agresywnie satyrycznych wizjach jest brak jakiejkolwiek spójnej fabuły, który sprawia, że po dwóch akapitach mamy wrażenie, że wiemy już, co autor chciał nam powiedzieć i właściwie nie ma po co czytać dalej.

Tutaj nie ma tego problemu – sprawnie połączyłaś wizję świata z osobistym wątkiem bohatera, który jest dobrze skonstruowany i niepozbawiony twistów, przez co czytało się przyjemnie aż do końca.

Uff, to dobrze, bo jak sam zauważyłeś, narracja jest faktycznie nieco agresywna, potrzebowałam dać upust frustracji, ale wiedziałam też, że nikt nie będzie chciał tego przeczytać bez bohatera, którego z chęcią czytelnik będzie śledził losy.

 

Pozdrawiam Cię serdecznie!

 


 

Witam szanownego Barda :)

 

Chyba jest problem z kategorią, bo SF jest tu skąpo, ale to nie jest największy problem tekstu, a to o czym jest.

Jest skąpo, ale są dwie różne planety i lot poduszkowcem, więc myślałam, że ta kategoria będzie najodpowiedniejsza (najbardziej odpowiednia?).

 

Pokazałaś fragment naszej rzeczywistości w mocno przekoloryzowany sposób, ale dając jasno do zrozumienia, kto w naszej rzeczywistości zasługuje na pogardę.

No, nie wiem, czy taki przekoloryzowany. Większość zdarzeń opartych jest na faktach.

 

Tekst przypomina mi trochę komentarze z opowiadania, jest mocny i stanowczy, niemal krzyczy – kto jest ze mną. Oczywiście, że patologie nas denerwują ale świat nie dzieli się na głupich i mądrych. By to zrozumieć wystarczy czasem bliżej poznać tę drugą stronę.

Tak, ale w tym opowiadaniu się dzieli, to jest wręcz oś opowiadania.

 

Bo tu mamy już sprawę przesądziną i nie dajesz nawet odrobiny nadzieji, że nastąpi jakaś przemiana, o którą, ten tekst aż się prosi.

Bo tak miało być, nie ma nadziei. Głupota rozprzestrzenia się absurdalnie szybko i nic nie możemy z tym zrobić, a przynajmniej ci, którzy mogliby to zmienić, nie chcą tego zrobić, bo przecież łatwiej się manipuluje idiotami.

 

Jest też sprawa samej intrygi, która jest dość prosta i mam wrażenie, że została wymyślona tylko po to by poznęcać się nad tym co Cię denerwuje.

Masz dobre wrażenie. Ale po to też piszemy, żeby wyrzucić z siebie to, co nam leży na sercu, prawda?

 

No niestety ale opowiadanie mi się dłużyło i nie zaskoczył mnie niczym. A szkoda bo jest świetną okazją do przełamywania barier, których jest tak dużo w naszym codziennym życiu. Na koniec dodam, że tekst jest sprawnie napisany i już za to należy się klik:)

Cieszę się, że mimo iż tekst nie przypadł Ci do gustu, doceniłeś warsztat :)

 

Życzę mniej marudzenia pod opowiadaniem i pozdrawiam.

Dzięki czyjemuś marudzeniu my możemy się rozwijać.

Dziękuję Ci serdecznie i pozdrawiam!

 


 

Cześć, Ślimaku!

 

Pod tym kątem przypomina to bardziej starogrecki dramat niż nowele dydaktyczne pozytywistów, a w każdym razie działa dosyć depresyjnie.

Tak, bo to jest dramat i niestety końcówka jest depresyjna, bo bohaterowi nie pozostało nic innego. Trochę zainspirowałam się zakończeniem z “Roku 1984”Orwella – tam też bohater na końcu przestaje walczyć, zanurza się w beznadziei i niesamowicie mnie to zdołowało. Serio, chodziłam jak struta przez kilka dni, tak silne wrażenie to na mnie wywarło.

 

Nie jestem jednak tak pewien, czy wtedy zesłanie głównego bohatera traktować jako pasujący do tego element fantastyczny dystopii, czy także jako odniesienie do naszej rzeczywistości, to znaczy po prostu metaforę zwolnienia z pracy.

Eeem, nie wiem, czy dobrze Cię zrozumiałam, ale na pewno nie chodziło tu o metaforę zwolnienia z pracy…

 

Wreszcie intryga Marii sprawia wrażenie zbyt prostej, pretekstowej, ten wątek moim zdaniem trochę niefortunnie powiela stereotyp, że wybitny badacz ma koniecznie mieć niepoukładane życie osobiste.

Choć również cenię oryginalność, uważam, że nie zawsze da się uciec od stereotypów. Poza tym logicznym jest, że jeśli ktoś poświęca cały swój czas i całe życie pracy, zaniedbuje przez to inne potrzeby i swoich bliskich.

 

Na marginesie przeszło mi przez głowę, że ktoś mógłby Twojego bohatera przypadkiem skojarzyć z prof. Gajduskiem, bądź co bądź także skazanym noblistą zajmującym się chorobami mózgu – nie jestem pewien, czy koniecznie by Ci to odpowiadało.

Jakby to powiedzieć/napisać… Nie znam człowieka, więc nie mam zdania…?

 

Przecinek wstawiony.

 

Widzę, że polecić do Biblioteki już nie zdążyłem, ale z pewnością zamierzałem. Pozdrawiam serdecznie!

O, a to ci komplement! Ślimak chciał mi dać klika do Biblioteki. Otwieram tego zakurzonego szampana…

 

PS. Gdzieś po drodze wreszcie się połapałem, że Twoje “Dziń dybry” to chyba z ’Allo ’Allo!

Tak jest :) 

 

Dziękuję i pozdrawiam!

 


 

Dziń dybry, Pipboy79,

 

To na pewno są dwie, różne planety? Bo prędkość łączności czy podróży to wygląda jakby to był przelot nad Atlantykiem max. W ogóle nie widać tych kosmicznych odległości. Domyślam się, że hard sf nie był priorytetem przy pisaniu tekstu no ale mnie rzuca się to w oczy. 

Faktycznie można odnieść takie wrażenie, ale podróż nie miała żadnego wpływu na fabułę, więc po co rozlewać wodę? Poza tym opowiadanie i tak ma już niemało znaków, nie chciałam przeginać.

 

Tutaj niby planeta geniuszy a jeden filmik może wywalić na śmietnik nawet dobroczyńcę ludzkości. Aparat w ogóle nie jest przygotowany na taką okoliczność. Mnie to się wydaje skrajnie nieprawdopodobne więc psuje mi immersję. Domyślam się jednak, że to jeden z gwoździ fabuły bez jakiego nie było dalszego ciągu. 

Po pierwsze, mylisz geniuszy z ludźmi inteligentnymi, a to nie jest to samo: nie każdy człowiek inteligentny jest od razu geniuszem. Po drugie, jak już wspomniałam pod komentarzem Finkli: owszem, reakcja dyrektora Medenu była przesadzona, ale to, że ktoś jest inteligentny, nie znaczy też, że jest nieomylny i niczego się nie boi. Panika potrafi pozbawić rozumu niejeden tęgi umysł. Z pewnością pamiętasz covid i pamiętasz, że zamykali lasy…? No właśnie.

 

Niezbyt mnie przekonuje funkcjonowanie planety głupców. Nawet jak tam rządzi SI a fizyczne prace mogą wykonywać autmaty to chociaż część populacji musiałaby nie być całkowitymi idiotami.

Bo nie byli kompletnymi idiotami! Taksówkarz wykorzystał okazję, by wyciągnąć więcej lajków od Mieszka, Stultianie są świadomi swojej pozycji we wszechświecie i wiedzą, w jaki sposób są postrzegani przez Cogitan, co widać w tym fragmencie:

– Co przeskrobałeś?

W studiu zaszumiało śmiechem. “Może nie są aż tak głupi, skoro zdają sobie sprawę ze swojej pozycji we wszechświecie” – przemknęło mężczyźnie przez głowę.

Są idiotami, ale nie kompletnymi, zostawiłam im jakieś strzępki inteligencji.

 

No i sam tekst też raczej nie jest chyba zbyt dosłowny a bardziej przypowieść filozoficzna. 

Ekhm…

 

Niezbyt mnie przekonuje, że Mieszko absolutnie nic nie wie o sąsiedniej planecie np. to jaka jest tam waluta. Dla mnie to sytuacja jakby Polak nie wiedział, że w Niemczech używaja euro a wcześniej marek.

Ci ludzie go obrzydzali i nigdy nie miał zamiaru się tam wybrać, więc nie widzę powodu, żeby miał się tym interesować. Skąd my, Polacy, wiemy, że w Niemczech używają euro? Z telewizji, z podróży, z relacji Mietka, który wyjechał na ogórki. Cogitanie w ogóle nie interesowali się życiem Stultian, nie informowali o nich w telewizji, nikt z Cogitar nie chciał tam nigdy pojechać.

 

Dziękuję bardzo za przejrzyście wymienione minusy i plusy, jestem wdzięczna za oba aspekty.

 

Cieszę się, że ogólnie w Twoich oczach tekst wypadł na plus :)

 

Powodzenia w klawiaturze przy pisaniu kolejnych tekstów :)

Wzajemnie!

 


 

Cześć, nartrofie,

 

Fajna historia i napisana w taki sposób, że się nie dłuży. Świat posunięty do granic absurdu. I człowiek, który nie ma wyjścia jak się w ten świat zanurzyć. Dobre. Dzięki za mile spędzone popołudnie.

Oooo, a ja dziękuję za miły komentarz :)

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Aha. Paniczny strach przed głupotą tłumaczy takie podejście. W porządku.

Babska logika rządzi!

Eeem, nie wiem, czy dobrze Cię zrozumiałam, ale na pewno nie chodziło tu o metaforę zwolnienia z pracy…

Też nie wiem, czy dobrze się zrozumieliśmy. Odpowiedzi dla innych czytelników trochę mi rozjaśniły Twój punkt widzenia, ale rozumuję tak: jeżeli konstrukcja świata przedstawionego odzwierciedla obecny rozdźwięk pomiędzy cywilizacją opartą na nauce a bagnem rozrywki masowej i mediów społecznościowych, to co niby ma symbolizować przymusowe przejście z jednego do drugiego, w dodatku będące suwerenną decyzją dyrektora firmy? Jak jednak pisałem, od początku dopuszczam opcję, że to miał być tylko fikcyjny element wymyślonej przez Ciebie dystopii, bez wyraźnego odpowiednika w naszej rzeczywistości.

Jakby to powiedzieć/napisać… Nie znam człowieka, więc nie mam zdania…?

Z mojej strony to tylko luźne skojarzenie, więc podsuwam Ci wątek, ale wcale nie nalegam, żebyś się w niego wgłębiała.

O, a to ci komplement! Ślimak chciał mi dać klika do Biblioteki. Otwieram tego zakurzonego szampana…

Przecież wielokrotnie klikałem do Biblioteki teksty znacznie słabsze od tego. Może warto jeszcze poczekać z szampanem.

Tak jest :)

Czyli czytać uważnie, bo nie napiszesz tego drugi raz?

Faktycznie można odnieść takie wrażenie, ale podróż nie miała żadnego wpływu na fabułę, więc po co rozlewać wodę? Poza tym opowiadanie i tak ma już niemało znaków, nie chciałam przeginać.

 

– W mojej skromnej opinii, dodanie zdania, że podróż zajęła x dni/tygodni/miesięcy zasadniczo nie zmieniłaby objętości opowiadania a dodałaby element uwiarygadniający tą historię. W obecnej formie nie jest to jakiś błąd, nawet pasuje do bajkowej formy jaka dominuje w opowiadaniu. Ot, mnie, jako fanowi kosmosu i hard sf, ten detal rzuca się w oczy. 

 

 

Po pierwsze, mylisz geniuszy z ludźmi inteligentnymi, a to nie jest to samo: nie każdy człowiek inteligentny jest od razu geniuszem. Po drugie, jak już wspomniałam pod komentarzem Finkli: owszem, reakcja dyrektora Medenu była przesadzona, ale to, że ktoś jest inteligentny, nie znaczy też, że jest nieomylny i niczego się nie boi. Panika potrafi pozbawić rozumu niejeden tęgi umysł. Z pewnością pamiętasz covid i pamiętasz, że zamykali lasy…? No właśnie.

 

 

– Po pierwsze, to bym sugerował mniej restrykcyjny styl dyskusji aby bardziej przypominał koleżeńską dyskusję. Po drugie, nie czytałem innych komentarzy, napisałem co uważam po przeczytaniu Twojego tekstu :) Po trzecie, to rozróżniam ludzi inteligentnych od geniuszy. I w komencie użyłem “geniuszy” jako skrótu myślowego dla podkreślenia rożnicy między obiema planetami. I ta planeta ludzi inteligentnych, w ogóle nie jest przygotowana na szwindle. To, że ludzkość nie będzie sobie robić szwindli, tego za bardzo nie wierzę. W naszym świecie może społeczeństwo nie składa się z samych inteligentnych ludzi lub samych głupców a mamy takie coś jak NIK, skarbówkę, śledztwo policyjne, proces sądowy itd no nie? Brak takich elementów na planecie Cogitar sprawia, że moja niewiara w świat przedstawiony rośnie. Efekt tego jest taki: Dlaczego ktoś został zesłany na planetę głupców? Bo tak. 

 

 

Bo nie byli kompletnymi idiotami! Taksówkarz wykorzystał okazję, by wyciągnąć więcej lajków od Mieszka, Stultianie są świadomi swojej pozycji we wszechświecie i wiedzą, w jaki sposób są postrzegani przez Cogitan, co widać w tym fragmencie:

 

– Wiesz, jak Ty uważasz, że to jest oznaka inteligencji… No to okey, to Twoja opinia. Ja mam inną. To co napisałaś mnie nie przekonuje. To zwykłe cwaniactwo. Mnie chodzi o to, że ktoś musi robić remonty, budować te wszystkie studia nagraniowe, doprowadzać prąd, remontować, budować te automatyczne samochody etc. Czyli musi być tam ktoś z jakąś wiedzą inżynieryjną, techniczną, architektoniczną itd. Sposób w jaki jest opisana planeta głupców przypomina mi nieco opis Mrocznych Elfów w Warhammerze. Czyli jest tak groteskowy, że staje się swoją własną parodią lub wygląda na wizerunek wykreowany przez wrogą propagandę. Oczywiście jeśli wziąć ten wizerunek pod lubę logiki świata przedstawionego. Bo zdaje sobie sprawy, że bajkowe przypowieści nie muszą być kreowane wedle praw fizyki, ekonomii czy logiki. 

 

 

Ci ludzie go obrzydzali i nigdy nie miał zamiaru się tam wybrać, więc nie widzę powodu, żeby miał się tym interesować. Skąd my, Polacy, wiemy, że w Niemczech używają euro? Z telewizji, z podróży, z relacji Mietka, który wyjechał na ogórki. Cogitanie w ogóle nie interesowali się życiem Stultian, nie informowali o nich w telewizji, nikt z Cogitar nie chciał tam nigdy pojechać.

 

– Rozumiem Twój punkt widzenia wedle jakiego kreowałaś ten tekst. Ale mnie nie przekonuje. Zwłaszcza jak widać, że jest połączenie internetowe między planetami. Można oglądać coś z jednej planety na drugiej tak jak Maria oglądała tv show na drugiej planecie. Zapewne na Cogtarze jest też jakiś odpowiednik wikipedii gdzie można by sprawdzić chociaż ogólne dane. 

 

 

 

Dziękuję bardzo za przejrzyście wymienione minusy i plusy, jestem wdzięczna za oba aspekty.

 

Cieszę się, że ogólnie w Twoich oczach tekst wypadł na plus :)

 

– Okey, szpoko. Jak mówię, ogolnie to plusy przeważają nad minusami. Zwłaszcza jak traktować ten tekst jako bajkową przypowieść a nie zbyt dosłownie. :)

Ślimaku,

 

to co niby ma symbolizować przymusowe przejście z jednego do drugiego, w dodatku będące suwerenną decyzją dyrektora firmy? Jak jednak pisałem, od początku dopuszczam opcję, że to miał być tylko fikcyjny element wymyślonej przez Ciebie dystopii, bez wyraźnego odpowiednika w naszej rzeczywistości.

Niczego nie miał symbolizować. Musiałam w jakiś sposób umieścić bohatera na planecie Stultus i to wszystko.

 

Przecież wielokrotnie klikałem do Biblioteki teksty znacznie słabsze od tego. Może warto jeszcze poczekać z szampanem.

<odkłada szampana na półkę>

 

Tak jest :)

Czyli czytać uważnie, bo nie napiszesz tego drugi raz?

Hę? Nie, dlaczego, przecież nie każdy musi znać ten serial :)

 


 

Pipboy79,

 

W mojej skromnej opinii, dodanie zdania, że podróż zajęła x dni/tygodni/miesięcy zasadniczo nie zmieniłaby objętości opowiadania a dodałaby element uwiarygadniający tą historię.

No tak, jest to możliwe, można to nawet ująć w kilku słowach, pomyślę nad tym.

 

Po pierwsze, to bym sugerował mniej restrykcyjny styl dyskusji aby bardziej przypominał koleżeńską dyskusję.

Bardzo przepraszam, masz rację, wybrzmiało to nieco pasywno-agresywnie. Ech, chyba muszę pójść na jakiś kurs komunikacji pisemnej, bo to nie pierwszy raz. Obiecuję poprawę. Zależało mi tylko na pokazaniu przykładu, ale jak teraz patrzę na ten komentarz, to faktycznie zabrzmiało nieco restrykcyjnie.

 

Po drugie, nie czytałem innych komentarzy, napisałem co uważam po przeczytaniu Twojego tekstu :)

Wiadomo, nie oczekuję, że każdy czytelnik będzie czytał wszystkie komentarze, tak tylko napisałam, że podobnej odpowiedzi udzieliłam Finkli.

 

Po trzecie, to rozróżniam ludzi inteligentnych od geniuszy. I w komencie użyłem “geniuszy” jako skrótu myślowego dla podkreślenia rożnicy między obiema planetami.

Aha, dobrze.

 

I ta planeta ludzi inteligentnych, w ogóle nie jest przygotowana na szwindle. To, że ludzkość nie będzie sobie robić szwindli, tego za bardzo nie wierzę. W naszym świecie może społeczeństwo nie składa się z samych inteligentnych ludzi lub samych głupców a mamy takie coś jak NIK, skarbówkę, śledztwo policyjne, proces sądowy itd no nie? Brak takich elementów na planecie Cogitar sprawia, że moja niewiara w świat przedstawiony rośnie. Efekt tego jest taki: Dlaczego ktoś został zesłany na planetę głupców? Bo tak. 

Ta… Możliwe, że nie przyłożyłam do tego wątku należytej wagi, spieszno mi było do właściwej akcji. Dobra uwaga na przyszłość, tym bardziej że wypomniało mi ją większość użytkowników.

 

To zwykłe cwaniactwo. Mnie chodzi o to, że ktoś musi robić remonty, budować te wszystkie studia nagraniowe, doprowadzać prąd, remontować, budować te automatyczne samochody etc. Czyli musi być tam ktoś z jakąś wiedzą inżynieryjną, techniczną, architektoniczną itd.

Mogłabym się upierać, że to wszystko zbudowali zesłańcy z Cogitar, ale nie będę się kłócić, ten wątek to kolejna rzecz, której nie przemyślałam do końca. Mimo to wciąż uważam, że te kwestie nie są aż tak istotne, czytelnik miał się skupić na tragedii głównego bohatera. Ale fakt, mogłam chociaż wspomnieć raz, że to robota zesłańców czy coś.

 

Zapewne na Cogtarze jest też jakiś odpowiednik wikipedii gdzie można by sprawdzić chociaż ogólne dane.

No tak, ale żeby coś sprawdzić, trzeba się tym czymś interesować.

 

Zwłaszcza jak traktować ten tekst jako bajkową przypowieść a nie zbyt dosłownie. :)

Noo, bardziej dystopijną niż bajkową, ale tak :)

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Niczego nie miał symbolizować. Musiałam w jakiś sposób umieścić bohatera na planecie Stultus i to wszystko.

Rozumiem, mniej więcej brałem to pod uwagę (“tylko fikcyjny element wymyślonej przez Ciebie dystopii”). Jednak bardziej naturalne wydawało mi się założenie, że skoro obie planety tak wyraźnie odnoszą się do naszego świata, to przejście pomiędzy nimi także – ale nie zakładałbym, że każdy tak to odbierze, może tylko ja wpadłem w jakiś specyficzny tor myślenia.

Hę? Nie, dlaczego, przecież nie każdy musi znać ten serial :)

Ja właśnie nie bardzo znam, zetknąłem się z nim tylko przelotnie i jakoś przypadkiem skojarzyłem. Niemniej była tam bohaterka z powiedzonkiem typu “słuchajcie uważnie, bo drugi raz tego nie powiem”, co w tym kontekście starałem się żartobliwie sparafrazować.

Michelle z ruchu oporu. “Słuchajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzać”.

Tam chyba każdy miał jakieś ulubione powiedzonko; “Ty głupia kobieto”, “Heil Mussolini” czy ulubione “Gyd myrning” Autorki. :-)

Babska logika rządzi!

Wracam, bo opowiadanie zapadło mi w głowie i myślałem o nim troszkę, co dziwne, bo już późno, a sam poprawiam swoje wypociny, więc jest to dość niezręczne, że myśli odbiegły mi na chwilę w kierunku Twojego tekstu. No, ale muszę wybaczyć, w końcu to znaczy, że opowiadanie jest dobre, nie chce wyleźć z łba. Nie pozostało nic, jak tylko nominować do piórka. :D

Pozdrawiam raz jeszcze!

You cannot petition the Lord with prayer!

Ślimaku,

 

Niemniej była tam bohaterka z powiedzonkiem typu “słuchajcie uważnie, bo drugi raz tego nie powiem”

Aa widzisz, nie połączyłam kropek :)

 


 

Finklo,

 

Tam chyba każdy miał jakieś ulubione powiedzonko; “Ty głupia kobieto”, “Heil Mussolini” czy ulubione “Gyd myrning” Autorki. :-)

Dokładnie tak! :)

 


MichaelBullfinch,

 

Wracam, bo opowiadanie zapadło mi w głowie i myślałem o nim troszkę, co dziwne, bo już późno, a sam poprawiam swoje wypociny, więc jest to dość niezręczne, że myśli odbiegły mi na chwilę w kierunku Twojego tekstu. No, ale muszę wybaczyć, w końcu to znaczy, że opowiadanie jest dobre, nie chce wyleźć z łba. Nie pozostało nic, jak tylko nominować do piórka. :D

To chyba najlepszy komplement, jaki może usłyszeć/przeczytać pisarz, bardzo Ci dziękuję! heart

Pozdrawiam również raz jeszcze!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Witaj, HollyHell!

 

Przejrzałam poprzednie komentarze tylko pobieżnie, więc pewnie z niektórymi rzeczami się powtórzę.

 

Opowiadanie bardzo mi się podobało, wciągające i interesujące. Dopracowana i pomysłowa planeta głupców, trochę budzi skojarzenia z filmem Idiokracja, ale tylko ze względu na zamysł, bo u Ciebie wszystko wyglądało inaczej :). 

 

Chciałabym się odnieść do, poruszanej już wielokrotnie, kwestii łatwości zesłania kogoś na planetę Stultus. Moim zdaniem trudno byłoby temu zaprzeczyć. Skoro piętnastolatka, nawet interesująca się tworzeniem filmów, była w stanie bez problemu zesłać sławnego, szanowanego, genialnego naukowca, to można założyć, że właściwie każdy jest w stanie pozbyć się każdego. Szczególnie biorąc pod uwagę podejście jakie prezentował dyrektor, że nawet jeśli Mieszko nie jest autorem filmiku, to i tak trzeba go zesłać ze względu na ryzyko, że osoba, która chce się go pozbyć, może stworzyć więcej takich filmików. A skoro tak, to ludzie z Cogitar byliby masowo zsyłani na Stultus. Ktoś Ci podpadł w pracy? Jeden filmik i jutro gość jest już na Stultus. Twój szef źle Cię traktuję albo nawet dobrze, ale chciałbyś zająć jego miejsce? Filmik i po sprawie, już jest na Stultusie i kariera stoi przed Tobą otworem. Ludzie postępują pod wpływem emocji, niektórzy lepiej sobie z tym radzą, inny gorzej, a tu szybki filmik i można się pozbyć każdego, kto Cię zdenerwuje, nielubianego sąsiada, ambitnego kolegi, który skrytykował Twoją pracę i tak dalej. Może po fakcie ktoś pożałuje, ale przecież się nie przyzna, bo jakby tak zrobił, to jego też by wysłali na Stultus. Nie mówiąc już o nastolatkach, którym w tym wieku przebudowują się mózgi i czasem górę biorą pierwotne instynkty. Co druga nauczycielka lądowałaby na Stultus, bo, a to postawiła jedynkę, a to zapowiedziała na jutro sprawdzian, a nie ma czasu na naukę. Oczywiście nie każdy by tak robił, ale trzeba pamiętać, że tu wystarczy jedna osoba, której przeszkadzasz, podpadłeś, jest po prostu mściwa albo wrażliwa. Nie ma żadnych konsekwencji takiej akcji, nikomu nie zależy, żeby to wyjaśnić. Wszyscy tak panicznie boją się głupoty, że wolą pozbyć się geniusza (który mógłby przecież wynaleźć lekarstwo na kolejną straszną chorobę) niż ryzykować.

 

Teraz pytanie czy to w jakiś sposób psuje fabułę. Moim zdaniem, niekoniecznie. Stultus jest pełen głupców, owszem, ale głupcy bardziej rzucają się w oczy, są głośni, pewni siebie. Być może planeta jest też pełna ludzi inteligentnych, którzy tworzą sekretne społeczeństwa i tak naprawdę wszystkim rządzą i opiekują się tymi głupcami. Wskazywała by na to technologia na Stultus. Czy głupcy wpadliby na to, żeby umieścić filmik jak przejść przez obrotowe drzwi? Nie sądzę, zgodnie z opisem upodobań ludzi żyjących na planecie, raczej ustawiliby kamerę, żeby ludzie mogli na żywo oglądać jak ktoś rozwala sobie głowę o te drzwi i bawiłoby ich to bez końca. Nawet program "Potyczki Stulitian" wygląda jakby został stworzony dla głupców, ale nie przez głupców. Jest dobrze przemyślany i dostosowany do poziomu odbiorców. Zostało nawet pomyślane, żeby nie używać trudnych słów, a czy głupiec jest w stanie ocenić czy słowo jest trudne? Raczej zakłada, że wszystkie słowa, które sam zna są proste i wydaje mu się absurdalne, że ktoś mógłby nie wiedzieć czegoś, co dla niego jest oczywiste. Dlatego uważam, że wszystko do siebie pasuje, łatwo jest zostać zesłanym na Stultus, ze względu na paniczny lęk Cogitarian przed głupotą, a planeta głupców tak naprawdę wcale nie jest planetą samych głupców. 

 

Podsumowując to wszystko, wymarzonym zakończeniem dla mnie, byłoby gdyby główny bohater to wszystko zauważył. Odkrył tak zwane "drugie dno", odkrył jak naprawdę funkcjonuje społeczeństwo planety Stultus. A wisienką na torcie mogłoby być wyjaśnienie hasła "Cogito ergo stultus sum" (które mogłoby być na przykład nazwą sekretnej społeczności inteligentów): myślę i przez to, że myślenie, odkrycia, nauka były dla mnie najważniejsze, to ktoś mniej ambitny postanowił się mnie pozbyć, zostałem nazwany głupcem i odesłany. Bohater skończył jako głupiec przez to, że poświęcał zbyt dużo czasu na "myślenie" czyli eksperymenty i badania. "Cogito ergo stultus sum", “Myślę, więc jestem głupi”, ale nie dosłownie głupi, tylko uznany za głupca. Najznamienitsze umysły, geniusze na pewno lądowaliby na Stultus (przecież na pewno znalazłby się ktoś, kto by im pozazdrościł albo miał żal o coś) i to mogłoby być ich hasło! Oczywiście to takie uproszczenie, bo w opowiadaniu trzeba byłoby to dużo piękniej opisać i pokazać ;).

 

Zaznaczam, że chciałam się tylko podzielić przemyśleniami i absolutnie nie oczekuję, że w opowiadaniu coś zostanie zmienione pod moje preferencje. Każdy ma swoją opinię i coś co jednej osobie wydaje się logiczne, komuś innemu może wydawać się absurdalne.

 

Z innych rzeczy, które wzbudziły moje wątpliwości, już w kontekście poprawności:

 

Poprawiła się pod tym względem, że już nie musiał martwić się o dostateczną ilość lajków

 

Czy nie powinno być "liczbę lajków"? Lajki wydają się być policzalne, więc chyba byłoby bardziej poprawnie.

 

"Są dwie linie i ta, którą miała Dżesika na szyi, nie była przywiązana do auta."

 

To wypowiedź "głupca", więc może tak miało być, ale normalnie powinno być "są dwie liny".

 

Maria musiała całe życie obserwować, jak matka się wykańcza, harując na dwa etaty i niemal co wieczór wzdychając do jego zdjęcia.

 

To zdanie jakoś nie brzmi mi za dobrze. Czy zamysł był faktycznie taki, że matka Marii wykańczała się harowaniem i wzdychaniem do zdjęcia? 

 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za miłą lekturę!

 

@Holly

 

– Oki, dzięki za odpowiedź, cieszę się, żeśmy sobie po koleżeńsku wyjaśnili to i owo. Co do komentarza Lyumi to widzę to podobnie jak ona, ale jej to zgrabniej wyszło ubrać w słowa. Tak czy siak, powodzenia przy klawiaturze kolejnych tekstów :)

Odpuściłem sobie to wcześniej, ale zmieniam teraz zdanie i pragnę dodać dwa słowa od siebie w kwestii łatwości zesłania byle mądrali w odmęty kretynów..

 

Może źle to odbieram (i to ja jestem głupcem, jak to zwykle bywa), ale to zupełnie nie jest szczegół warty jakiejkolwiek analizy. Tekst nie jest ani przypowieścią biblijną, ani rozprawką naukową. To przerysowana wizja… Hmm. Prześmiewczo-moralizatorska? Z zasady przerysowana. A to przejaskrawienie ma swój smak i humor.

Nie traktuję tego też jako fabularny błąd. Któż nie był świadkiem szykan? Niejeden fałszywie oskarżony pozostaje z łatką, pomimo oczyszczenia z zarzutów, bo przecież ludzie lepiej wiedzą? Skąd pochodzi przysłowie: “Smród pozostał”?

Reasumując: wg mnie łatwość, z jaką to się odbyło, jest częścią właściwie ujętą, ot i kropka.

 

A jak funkcjonowała planeta debili? Ktoś im to przygotował, co było wystarczająco (moim zdaniem) wyłożone, gdy ją Mieszko nawiedził. I tyle wystarczy. Po co więcej? Nie możemy, na ten przykład, oczekiwać od autora sf, żeby w obronie swojej prozy o amazonkach z Jowisza wyłożył nam zaraz zasadę działania napędów antygrawitacyjnych, prawda?

 

Żeby jasnym jedno było: nie oskarżam, nie bronię. Jeno swe zdanie i przemyślenia wyłożyć potrzebowałem.

 

Pozdrowionka!

 

Witaj, Iyumi,

 

Opowiadanie bardzo mi się podobało, wciągające i interesujące. Dopracowana i pomysłowa planeta głupców, trochę budzi skojarzenia z filmem Idiokracja, ale tylko ze względu na zamysł, bo u Ciebie wszystko wyglądało inaczej :). 

“Idiokracja” była jedną z inspiracji, więc skojarzenie jest słuszne.

 

Dlatego uważam, że wszystko do siebie pasuje, łatwo jest zostać zesłanym na Stultus, ze względu na paniczny lęk Cogitarian przed głupotą, a planeta głupców tak naprawdę wcale nie jest planetą samych głupców. 

Dokładnie, tym bardziej że wspominałam od czasu do czasu o tym, że na Stultus są zesłańcy z Cogitar.

 

Podoba mi się Twoja interpretacja maksymy “Cogito ergo stultus sum”. Oczywiście mogłabym ją zawrzeć w opowiadaniu, ale po pierwsze: to jest Twój pomysł, nie mój, więc nie będę Ci go podkradać, a po drugie obecne zakończenie już zakorzeniło się w mojej głowie i czułabym się niekomfortowo, gdybym je teraz przerobiła.

 

Zaznaczam, że chciałam się tylko podzielić przemyśleniami i absolutnie nie oczekuję, że w opowiadaniu coś zostanie zmienione pod moje preferencje. Każdy ma swoją opinię i coś co jednej osobie wydaje się logiczne, komuś innemu może wydawać się absurdalne.

Otóż to.

 

Czy nie powinno być "liczbę lajków"? Lajki wydają się być policzalne, więc chyba byłoby bardziej poprawnie.

Racja.

 

To wypowiedź "głupca", więc może tak miało być, ale normalnie powinno być "są dwie liny".

O kurde, ale wtopa… :O Już wiem, kogo następnego ześlą na Stultus… ;p

 

To zdanie jakoś nie brzmi mi za dobrze. Czy zamysł był faktycznie taki, że matka Marii wykańczała się harowaniem i wzdychaniem do zdjęcia? 

Hm. A gdyby zmienić na proste:

→ Maria musiała całe życie obserwować, jak matka się wykańcza, jak haruje na dwa etaty i jak co wieczór wzdycha do jego zdjęcia.

?

 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za miłą lekturę!

Pozdrawiam również i dziękuję za obszerny komentarz!


 

Pipboy79,

 

– Oki, dzięki za odpowiedź, cieszę się, żeśmy sobie po koleżeńsku wyjaśnili to i owo. Co do komentarza Lyumi to widzę to podobnie jak ona, ale jej to zgrabniej wyszło ubrać w słowa. Tak czy siak, powodzenia przy klawiaturze kolejnych tekstów :)

Dziękuję i wzajemnie!


 

Ponowne cześć, Kurojatka,

 

Odpuściłem sobie to wcześniej, ale zmieniam teraz zdanie i pragnę dodać dwa słowa od siebie w kwestii łatwości zesłania byle mądrali w odmęty kretynów..

(…)

Reasumując: wg mnie łatwość, z jaką to się odbyło, jest częścią właściwie ujętą, ot i kropka.

Dziękuję Ci bardzo, też tak uważam, no ale cóż, to czytelnik ma zawsze rację :) Jeśli o mnie chodzi, to ja też nie uważam, żeby w opowiadaniu czy przypowiastce musiało być wszystko wytłumaczone, a każdy szczegół musi tłumaczyć funkcjonowanie reszty świata przedstawionego, zwłaszcza gdy ten jest tylko tłem dla właściwej historii. Nawet w książkach bym tego nie wymagała, a co dopiero w opowiadaniach.

Jednak trzeba mieć na uwadze fakt, że każdy z nas jest inny. Dla mnie na przykład najważniejszy w opowiadaniach czy też książkach jest ładunek emocjonalny, jaki dana opowieść ze sobą niesie. Do dziś mam w pamięci wiele książek, które mimo luk logicznych, fabularnych czy wielu niedopowiedzeń nawet, miło wspominam i przeżywałam je jeszcze długo po przeczytaniu.

Niektórzy jednak mają tak, że w tekście wszystko musi być dopięte na ostatni guzik i jeśli tak się nie dzieje, czują irytację i nie są w stanie cieszyć się pozostałymi elementami opowieści. I ja to rozumiem, bo, jak już wspomniałam, jesteśmy różni i mamy swoje konkretne oczekiwania co do tekstów.

 

Żeby jasnym jedno było: nie oskarżam, nie bronię. Jeno swe zdanie i przemyślenia wyłożyć potrzebowałem.

Dziękuję, u mnie dyskusje i dysputy są jak najmilej widziane. Oczywiście o ile nie wchodzi w grę rzucanie kamieniami ;p

 

Pozdrowionka!

 

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Film został już przejęty przez odpowiednie służby i usunięty z platformy Ajtivi. Chcielibyśmy wiedzieć, co panu strzeliło do tego durnego łba i czemu pogrążył pan siebie, całą firmę oraz branżę naukową i medyczną. – Dyrektor błyskawicznie przeszedł z oficjalnego do obraźliwego tonu.

Ta wstawka wydaje się niepotrzebna – wynika wprost z wypowiedzi.

 

Mieszko był tak osłupiały, że nawet nie próbował się bronić, gdy dwóch smutnych panów podeszło do niego i wzięło pod ręce. Ruszyli korytarzem.

Patrzył na swoje czarne, drogie buty stąpające po marmurowych płytkach korytarza. Nagle wszystko zaszło mgłą i uświadomił sobie, że pierwszy raz w życiu płacze.

 

 

Zdziwił się, gdy na lotnisku międzyplanetarnym pozostawiono go samemu sobie. Całą drogę przebył w przekonaniu, że zamkną go w jakimś więzieniu. Jednak smutni panowie w garniturach tylko odprowadzili go do budynku i wrócili od razu do poduszkowca.

 

Tutaj się zgubiłem, bo zupełnie nie zarejestrowałem przeskoku na inną planetę. Dopiero kawałek później się zorientowałem, ale musiałem wrócić i przeanalizować jeszcze raz. Jakoś, choćby minimalnie, określiłbym w drugim akapicie, że jest już po podróży na drugą stronę.

 

Ogólnie podobało mi się. Tekst czytało się gładko przy takiej długości. Rzeczywistość na obu planetach przedstawiłaś w sposób bardzo przekoloryzowany. Zasady planety geniuszy przypominały mi trochę Rok 1984, chyba ze względu na sztywność zasad i szybkie skazywanie bez wchodzenia w szczegóły. 

 

Na planecie głupoty, poziom wypowiedzi sprawiał “bul i rzal”… ;)

 

Dobre zaskoczenie fabularne, bo o ile podejrzewałem, że może być coś z jego byłą, to z drugiej strony nie wierzyłem, że będzie to takie proste, aby Świętosława tutaj załatwiła mu bilet w jedną stronę. Zakończenie też dobre i zastanawiające. Paradoksalnie sens można znaleźć nawet w beznadziejnych okolicznościach.

 

Z minusów – czasami za dużo opisujesz, tak jak we wcześniej przytoczonym fragmencie. Bohater coś robi i mówi, z tego już wynika jakiś wniosek, który potem i tak opisujesz (przykładem jest także wejście do mieszkania i opisywanie posprzątania i przewietrzenia). Nie jest to duża rzecz i częsta, natomiast tekst bez dodatkowych opisów żyłby dalej dobrym życiem.

Cześć, Sagitt! Fajnie, że wróciłeś :)

 

Ta wstawka wydaje się niepotrzebna – wynika wprost z wypowiedzi.

Zostawię ją, bo nie jestem pewna, czy to jest takie oczywiste. Ale zachowam w pamięci to spostrzeżenie, bo niejednokrotnie mi zwracano uwagę, że za dużo dopowiadam i tłumaczę.

 

Tutaj się zgubiłem, bo zupełnie nie zarejestrowałem przeskoku na inną planetę. Dopiero kawałek później się zorientowałem, ale musiałem wrócić i przeanalizować jeszcze raz. Jakoś, choćby minimalnie, określiłbym w drugim akapicie, że jest już po podróży na drugą stronę.

Ok, to już druga tego typu uwaga, więc coś w tym jest.

Hm, hm. A gdybym dodała proste:

→ Zdziwił się, gdy na lotnisku międzyplanetarnym Stultus pozostawiono go samemu sobie.

to by wystarczyło?

 

Ogólnie podobało mi się. Tekst czytało się gładko przy takiej długości. Rzeczywistość na obu planetach przedstawiłaś w sposób bardzo przekoloryzowany.

Celowałam w mocny kontrast.

 

Zasady planety geniuszy przypominały mi trochę Rok 1984, chyba ze względu na sztywność zasad i szybkie skazywanie bez wchodzenia w szczegóły. 

!!! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że do głowy przyszło Ci skojarzenie z tym dziełem. Mnie z kolei sama końcówka się skojarzyła z Orwellem, bo tutaj też postać przestała walczyć i się poddała systemowi.

 

Na planecie głupoty, poziom wypowiedzi sprawiał “bul i rzal”… ;)

Oj tak, mnie również :)

 

Dobre zaskoczenie fabularne, bo o ile podejrzewałem, że może być coś z jego byłą, to z drugiej strony nie wierzyłem, że będzie to takie proste, aby Świętosława tutaj załatwiła mu bilet w jedną stronę. Zakończenie też dobre i zastanawiające. Paradoksalnie sens można znaleźć nawet w beznadziejnych okolicznościach.

heart

 

Z minusów – czasami za dużo opisujesz, tak jak we wcześniej przytoczonym fragmencie. Bohater coś robi i mówi, z tego już wynika jakiś wniosek, który potem i tak opisujesz (przykładem jest także wejście do mieszkania i opisywanie posprzątania i przewietrzenia). Nie jest to duża rzecz i częsta, natomiast tekst bez dodatkowych opisów żyłby dalej dobrym życiem.

O no właśnie, to moja pięta achillesowa. Skupię się na tym.

 

Dziękuję Ci bardzo za merytoryczny komentarz i pozdrawiam Cię serdecznie!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Twórczo rozwinięty pomysł z filmu "Idiokracja" (ta góra śmieci. 1:1). Ale sam pomysł spoko, fajny. Jedno kryterium niewiary: w opisywanej historii nie ma opcji, by pranka rodem z AI z łatwością nie rozpoznały AI śledcze. Wykonanie jednak calkiem poprawne, choć finał przewidywalny ("Wśród niewidomych nawet jednooki jest królem"). W warstwie satyrycznej słuszna konstatacja: tak, żyjemy dziś na Stultusie. Pozdr. i kciuki trzymam za piórko.

Już tylko spokój może nas uratować

Dziękuję Ci, Rybaku! Choć domyślam się już, jaki będzie wynik głosowania Loży, zawsze miło być nominowaną, to również zacne wyróżnienie :)

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Holly

oprócz przeczytania tekstu, pobieżnie przejrzałem komentarze. Zgadzam się, że wydźwięk jest paraboliczny, przez co uproszczenia fabularne są naturalne. W mojej ocenie starannie wybrałaś nazewnictwo właściwie wszystkiego, by jasno sugerować ten charakter tekstu. Widać tu Twoje świadome wybory literackie i inteligentne dobranie stylu do przekazu.

 

Być może mam ten lekki zgrzyt na początku, że zbyt łatwo Mieszko zostaje zesłany, ale już omówiliście to wyżej, a ja akceptuję to rozwiązanie, właśnie ze względu na charakter tekstu. No można to było usubtelnić, ale to już jest jak czepianie się Lewandowskiego, że przy piątym golu z Wolfsburgiem złożył się do nożyc, a nie do przewrotki… If You know what I mean.

 

Ciekawie podeszłaś do tematu cywilizacji i rozwoju, wcale nie jednowarstwowo. Puenta jak również okoliczność, że Cogitanie tak naprawdę “cofnęli się” w stosunku do tego, co mamy teraz, bo uznali to za mądrzejsze i zdrowsze, stanowią dla mnie takie punkty niejednoznaczności. Widać też Twoją osobistą refleksję w opowiadaniu. Troszkę jak Koali, żal mi słodko-kwaśnego zakończenia. A z drugiej strony, może nie słusznie, jest w tym trochę:

 

Monty Python Always Look At The Bright Side Of Life GIFs | Tenor

 

Dlatego uważam, że tekst jest naprawdę znakomity. Z uproszczeniami, ale nie prosty. Mam wrażenie, że dokładnie taki był Twój cel. Chciałbym dodać swojego dyżurnego półtaka do piórka (byłem przekonany, że Ty już masz ze dwa piórka jak nic, a tu Twój profil mówi mi, że nie masz – najwyższy czas do zmienić).

 

Pozdrawiam, trzymam kciuki i gratuluję!

beeeecki,

 

tak mi napełniłeś serduszko szczęściem i satysfakcją, że aż nie wiem co napisać.

Zgadzam się, że wydźwięk jest paraboliczny, przez co uproszczenia fabularne są naturalne. W mojej ocenie starannie wybrałaś nazewnictwo właściwie wszystkiego, by jasno sugerować ten charakter tekstu. Widać tu Twoje świadome wybory literackie i inteligentne dobranie stylu do przekazu.

Być może mam ten lekki zgrzyt na początku, że zbyt łatwo Mieszko zostaje zesłany, ale już omówiliście to wyżej, a ja akceptuję to rozwiązanie, właśnie ze względu na charakter tekstu. No można to było usubtelnić, ale to już jest jak czepianie się Lewandowskiego, że przy piątym golu z Wolfsburgiem złożył się do nożyc, a nie do przewrotki… If You know what I mean.

 

Dlatego uważam, że tekst jest naprawdę znakomity. Z uproszczeniami, ale nie prosty. Mam wrażenie, że dokładnie taki był Twój cel.

Taki był mój cel.

 

Chciałbym dodać swojego dyżurnego półtaka do piórka

 

(byłem przekonany, że Ty już masz ze dwa piórka jak nic, a tu Twój profil mówi mi, że nie masz – najwyższy czas do zmienić).

Cieszę się, że tak myślisz, nawet nie wiesz, jak bardzo.

 

Nawet jak nie dostanę Piórka, to Twoje ciepłe i motywujące słowa na długo zostaną w mojej pamięci. No, już nie wiem, co napisać, zatkało mnie. Może napiszę coś mądrzejszego, jak mnie już odetka.

 

Pozdrawiam Cię baaardzo serdecznie! heart

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Mój rozum burzy się, kiedy wyłącznie decyzja szefa instytucji, podjęta jednoosobowo i, zdaje mi się, bez większego zastanowienia i raczej w trosce o własny tyłek, decyduje o przyszłości i reszcie życia zasłużonego obywatela-uczonego. A przecież rzecz ma miejsce na planecie mądrych ludzi! Gdzie były mądre służby śledcze? Gdzie mądry sąd? Gdzie mądra praworządność?

Reszta opowiadania, kiedy Mieszko znalazł się już na planecie Stultus, to ciąg wydarzeń odzwierciedlających sytuacje, które, może nie w takim natężeniu, ale chyba już dziś mogą mieć miejsce w naszej rzeczywistości.

Bardzo smutny tekst, choć nie mogę pozbyć się wrażenia, że miejscami próbowałaś wrzucić nieco bardzo czarnego humoru.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Ko­lej­ny cięż­ki, ale jakże sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy dzień miał za sobą. → Ko­lej­ny trudny, ale jakże sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy dzień miał za sobą.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Nie, zo­staw! – Nie­mal krzyk­nął, wi­dząc już ocza­mi wy­obraź­ni… → – Nie, zo­staw! – nie­mal krzyk­nął, wi­dząc już ocza­mi wy­obraź­ni

 

 Zła­pał się za skroń, pró­bu­jąc się uspo­ko­ić. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Przycisnął dłoń do skroni, pró­bu­jąc się uspo­ko­ić.

 

jakiś pan sta­nął przed drzwia­mi ob­ro­to­wy­mi i grzecz­nie cze­kał, aż te ruszą do przo­du. → Obawiam się, że tak jak nie można trzasnąć drzwiami obrotowymi, tak próżno czekać, aż ruszą one do przodu. 

 

Otwo­rzył drzwi auta i usiadł za kie­row­ni­cą.

Miesz­ko usiadł na tyl­nym sie­dze­niu. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję drugie zdanie: Miesz­ko zajął miejsce na tyl­nym sie­dze­niu.

 

po­ka­zy­wa­ły wy­łącz­nie re­cep­cjo­nist­kę… w ską­pych ubra­niach. → …po­ka­zy­wa­ły wy­łącz­nie re­cep­cjo­nist­kę… w ską­pym ubraniu. Lub: …pokazywały wyłącznie skąpo ubraną recepcjonistkę

Ubrania wiszą w szafach, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.

 

“Głu­po­ta jest jak wirus, nie mo­że­my po­zwo­lić na to, by się tutaj roz­prze­strze­ni­ła.” → Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

– Na Salzberga, co się pan tak pocisz, a? – Niemal krzyknęła na niego jakaś kobieta… → – Na Salzberga, co się pan tak pocisz, a? – niemal krzyknęła na niego jakaś kobieta

 

Miesz­ko de­li­kat­nie uniósł pachę i uznał, że musi wziąć sobie radę ma­ki­ja­żyst­ki do serca. → Można delikatnie unieść rękę i poniuchać zapach pachy, ale pachy unieść się nie da.

Proponuję: Miesz­ko de­li­kat­nie odsłonił pachę i uznał, że musi wziąć sobie radę ma­ki­ja­żyst­ki do

serca.

 

Skie­ro­wał swoje kroki w stro­nę in­flu­en­ce­rów. → Czy zaimek jest konieczny?

A może zwyczajnie: Ruszył ku influencerom.

 

– A po­my­śla­łaś, że może ja nie chcę mieć dzie­ci? – Za­śmiał się po­gar­dli­wie. → – A po­my­śla­łaś, że może ja nie chcę mieć dzie­ci? – za­śmiał się po­gar­dli­wie.

 

ro­zej­rzał się po małym miesz­kan­ku. → Zbędne dookreślenie – mieszkanko jest małe z definicji.

 

Wró­cił spoj­rze­niem do jed­ne­go, wiel­kie­go po­ko­ju. → Nie wydaje mi się, aby w mieszkanku mógł być wielki pokój.

 

A Miesz­ko czuł się tak, jakby znaj­do­wał się za grubą szybą, która go od­dzie­la od in­nych i nie ro­zu­mie, co oni mówią. → Ze zdania wynika, że gruba szyba jest bezrozumna, bo oddzielając go od in­nych i nie ro­zu­mie, co oni mówią.

A może miało być: A Miesz­ko czuł się tak, jakby znaj­do­wał się za grubą szybą, która go od­dzie­la od in­nych i nie pozwala ro­zu­mieć, co oni mówią.

 

Lu­dzie, daj­cie mi jakiś sens…” – Prze­szło mu przez głowę, gdy prze­glą­dał ko­men­ta­rze. → Lu­dzie, daj­cie mi jakiś sens…” – prze­szło mu przez głowę, gdy prze­glą­dał ko­men­ta­rze.

 

Te trzy słowa nie­mal go za­hip­no­ty­zo­wa­ły. Nie spusz­cza­jąc ich z oczu… → Miał słowa na oczach?

A może w drugim zdaniu miało być: Nie spusz­cza­jąc z nich wzroku

 

“jak urzyc ce­bu­li zeby nie zajsc w cion­ze?”

“Jak miau na imie Zbysz­ko z Bog­da­ni­ca?”

“Jak mam wru­cić do domu?” → Tekstu napisanego kursywą nie ujmuje się w cudzysłów. Albo kursywa, albo cudzysłów.

Ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

w ja­kich były ro­bio­ne, i nie pa­so­wa­ły też do za­in­te­re­so­wań byłej dziew­czy­ny. Na przy­kład sel­fie zro­bio­ne w Cen­trum Ko­per­ni­ka. To nie było do niej po­dob­ne. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …w ja­kich je robiono, i nie pa­so­wa­ły też do za­in­te­re­so­wań dawnej dziew­czy­ny. Na przy­kład sel­fie wykonane w Cen­trum Ko­per­ni­ka. To nie było do niej po­dob­ne.

 

Pełen na­dziei rzu­cił spoj­rze­niem w jego stro­nę… → Obawiam się, że spojrzeniem nie można rzucać.

Proponuję: Pełen na­dziei rzu­cił spoj­rze­nie w jego stro­nę… Lub: Pełen na­dziei spoj­rzał w jego stronę

 

Ko­lej­ny cięż­ki, i jakże upo­ka­rza­ją­cy dzień miał za sobą. → Ko­lej­ny trudny i jakże upo­ka­rza­ją­cy dzień miał za sobą.

 

Dziś w pro­gra­mie go­ścił dwój­kę in­flu­en­ce­rów, któ­rzy ro­bi­li wy­zwa­nie, kto szyb­ciej zmo­czy sobie spodnie. → Nie wydaje mi się, aby wyzwanie można robić.

Proponuję: Dziś w pro­gra­mie go­ścił dwóch in­flu­en­ce­rów, któ­rzy podjęli wy­zwa­nie, który szyb­ciej zmo­czy sobie spodnie.

 

Miesz­ko odło­żył bu­tel­kę na sto­lik, nie wy­pusz­cza­jąc jej z dłoni… → Miesz­ko odstawił bu­tel­kę na sto­lik, nie wy­pusz­cza­jąc jej z dłoni

Gdyby Mieszko, nawet nie wypuszczając jej z dłoni, odłożył ledwie napoczętą butelkę na stolik, jej zawartość wylałaby się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj, regulatorzy! smiley

 

Mój rozum burzy się, kiedy wyłącznie decyzja szefa instytucji, podjęta jednoosobowo i, zdaje mi się, bez większego zastanowienia i raczej w trosce o własny tyłek, decyduje o przyszłości i reszcie życia zasłużonego obywatela-uczonego. A przecież rzecz ma miejsce na planecie mądrych ludzi! Gdzie były mądre służby śledcze? Gdzie mądry sąd? Gdzie mądra praworządność?

No, widzę, że ta kwestia irytuje niemal każdego czytelnika. Aż zaczynam żałować, że nie umieściłam Mieszka od razu na planecie Stultus. Ale teraz nie mogę za wiele z tym zrobić, bo wstęp rzutuje na resztę opowiadania, więc musiałabym zburzyć szkielet i go budować od początku.

 

Bardzo smutny tekst, choć nie mogę pozbyć się wrażenia, że miejscami próbowałaś wrzucić nieco bardzo czarnego humoru.

Ano próbowałam. Ale jestem świadoma tego, że średnio wyszło z tym humorem.

 

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Ugh…

 

Kolejny ciężki, ale jakże satysfakcjonujący dzień miał za sobą. → Kolejny trudny, ale jakże satysfakcjonujący dzień miał za sobą.

Ajajaj. Próbowałam to sobie wbić go głowy, ale jak widać, nieskutecznie.

 

– Nie, zostaw! – Niemal krzyknął, widząc już oczami wyobraźni… → – Nie, zostaw! – niemal krzyknął, widząc już oczami wyobraźni

Hm, no to ja już nie wiem. Niemal nie jest odgłosem paszczowym. Poprawione, ale nie rozumiem, czemu to słowo ma być z małej litery.

 

Obawiam się, że tak jak nie można trzasnąć drzwiami obrotowymi, tak próżno czekać, aż ruszą one do przodu. 

Hm? Czasem te drzwi obrotowe stają w miejscu i uaktywniają się, gdy przed nimi staniemy. Czyli jak inaczej to nazwiemy?

 

Ubrania wiszą w szafach, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.

Dobrze, zapamiętam. Poprawione.

 

– A pomyślałaś, że może ja nie chcę mieć dzieci? – Zaśmiał się pogardliwie. → – A pomyślałaś, że może ja nie chcę mieć dzieci? – zaśmiał się pogardliwie.

Czyli jak bohater coś mówi przez śmiech, to nie uznajemy tego jako odgłos paszczowy?

 

Mieszko odłożył butelkę na stolik, nie wypuszczając jej z dłoni… → Mieszko odstawił butelkę na stolik, nie wypuszczając jej z dłoni

Jejku, kiedy ja w końcu to zapamiętam…

 

Wszystkie poprawki wprowadzone. Mam nadzieję, że w końcu zapamiętam błędy, które notorycznie popełniam. Bardzo Ci dziękuję, jestem bardzo wdzięczna! heart

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Ave, Holly!

 

Wpadam z oceną piórkową i na starcie muszę Ci wyznać, że mam mocno mieszane uczucia odnośnie Twojego tekstu. 

 

W naprawdę udany sposób udało Ci się przedstawić proces stopniowego “upadku” Mieszka. Wybitny naukowiec początkowo zdaje się onieśmielony, czy wręcz zniesmaczony otaczającą go rzeczywistością planety Stultus, by ostatecznie powoli, ale konsekwentnie poddać się jej bez reszty. I stać się częścią ogłupiającego systemu.

 

Podobała mi się też koncepcja dwóch planet różniących się systemem wartości i priorytetami w życiu. Pod tym względem Stultus stanowi udaną metaforę upadku moralnego i swoistego kultu głupoty. Fajnie, że pokazałaś jak mieszkańcy obu planet okazują względem siebie konkretne emocje, a wręcz cały ich wachlarz, dzięki czemu Mieszko może zaistnieć w mediach, jako osobliwość z innej planety.

 

Na plus zaliczę też kompozycję opowiadania oraz jego język. Widać po Tobie wprawne pióro i nic mi w lekturze nie zgrzytało między zębami. Poza wstawkami z komentarzy internautów żadnych niezgrabności językowych nie dostrzegłem (a, jak zakładam, internauci na planecie głupców nie posługują się piękną polszczyzną, więc wszystko jest prawidłowo).

 

Mam natomiast dwa zasadnicze problemy z opowiadaniem. Pierwszy jest bardzo subiektywny, a mianowicie mam już ogromny przesyt szeroko rozumianą tematyką social mediów i patologicznych zachowań w Internecie. Nie odkryłaś koła na nowo wskazując, że głupota się doskonale sprzedaje, a ludzie często godzą się na zachowania nieadekwatne do ich potencjału intelektualnego, byle tylko zarobić. Jest to oczywiście trafna obserwacja, ale dość oczywista.

 

Drugi problem dotyczy zemsty Marii. Jak na osobę żyjącą na “mądrej” planecie, dość głupim posunięciem było zrujnowanie życia biologicznemu ojcu bez jakiejkolwiek próby wcześniejszego kontaktu. Mam wrażenie, że ten wątek można było pogłębić i uwiarygodnić, bo dla mnie wybrzmiał bardzo pretekstowo. Podobnie zresztą wypadło tłumaczenie dyrektora, dlaczego skazuje Mieszka na zesłanie. Chciałaś wysłać wybitnego naukowca na planetę głupców i to zrobiłaś, ale dla mnie to nie do końca zagrało.

 

Z powyższych względów zagłosuję na NIE, ale uważam Twoje opowiadanie za kawał porządnego tekstu i zdecydowanie bibliotecznego.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ave, Cezarze!

 

Dziękuję za komplementy! A przechodząc do problemów:

Pierwszy jest bardzo subiektywny, a mianowicie mam już ogromny przesyt szeroko rozumianą tematyką social mediów i patologicznych zachowań w Internecie. Nie odkryłaś koła na nowo wskazując, że głupota się doskonale sprzedaje, a ludzie często godzą się na zachowania nieadekwatne do ich potencjału intelektualnego, byle tylko zarobić. Jest to oczywiście trafna obserwacja, ale dość oczywista.

Nie wiedziałam, że pisząc opowiadanie, trzeba odkrywać koło :) ale domyślam się, że chodzi Ci jedynie o kwestię Piórkową. Rozumiem, że masz przesyt tą tematyką. Ja musiałam po prostu znaleźć ujście mojej frustracji i po napisaniu tekstu jest mi nieco lepiej.

 

Drugi problem dotyczy zemsty Marii. Jak na osobę żyjącą na “mądrej” planecie, dość głupim posunięciem było zrujnowanie życia biologicznemu ojcu bez jakiejkolwiek próby wcześniejszego kontaktu. Mam wrażenie, że ten wątek można było pogłębić i uwiarygodnić, bo dla mnie wybrzmiał bardzo pretekstowo.

Maria była bardzo młoda, miała piętnaście lat, gdy skleciła filmik? Po tak młodej osobie nie należy oczekiwać zbyt wiele rozsądku.

 

Podobnie zresztą wypadło tłumaczenie dyrektora, dlaczego skazuje Mieszka na zesłanie. Chciałaś wysłać wybitnego naukowca na planetę głupców i to zrobiłaś, ale dla mnie to nie do końca zagrało.

Tę kwestię tłumaczyłam już wcześniej, ale skoro trzeba ją tłumaczyć w komentarzach, to znaczy, że nie wyłożyłam jej w opowiadaniu tak, jak należy. Biję się w pierś.

 

Z powyższych względów zagłosuję na NIE, ale uważam Twoje opowiadanie za kawał porządnego tekstu i zdecydowanie bibliotecznego.

Aleś Ty surowy! Marszawie też nie dałeś TAKa… O okrutny Cezarze x2!

 

Oczywiście żartuję, dziękuję za merytoryczny komentarz i pozdrawiam Cię serdecznie :) Ave!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Nie wiedziałam, że pisząc opowiadanie, trzeba odkrywać koło :)

Bo nie trzeba ;) 

 

Maria była bardzo młoda, miała piętnaście lat, gdy skleciła filmik? Po tak młodej osobie nie należy oczekiwać zbyt wiele rozsądku.

Pewnie, ale tym bardziej spodziewałbym się próby kontaktu. Możliwe też, że nie ogarniam nastolatek. Szczęśliwie mam jeszcze trochę czasu zanim moja córka wejdzie w ten wiek… :P

 

Aleś Ty surowy! Marszawie też nie dałeś TAKa… O okrutny Cezarze x2!

Wiesz, ja nie jestem żadnym autorytetem w temacie, więc nie ma co się przejmować moimi głosami… A Marszawa szczęśliwie piórko dostała, czego i Tobie życzę;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Cieszę się, że tak myślisz, nawet nie wiesz, jak bardzo.

 

Nawet jak nie dostanę Piórka, to Twoje ciepłe i motywujące słowa na długo zostaną w mojej pamięci. No, już nie wiem, co napisać, zatkało mnie. Może napiszę coś mądrzejszego, jak mnie już odetka.

 

Pozdrawiam Cię baaardzo serdecznie! heart

Holly, ja to tylko miłe rzeczy napisałem, pewnie i bardziej przyjazne są komentarze choć troszkę krytyczne… Ale nie poradzę, jak mi się podoba tekst, to o wadach wolę zapomnieć, każdy Autor zasługuje na odrobinkę bezkrytycznego pochwalenia, gdy napisze dobre opko, a Twoje jest bardzo dobre. 

 

Za piórko trzymam kciuki, bo piszesz naprawdę dobrze i dużo się udzielasz na Portalu i aż źle mi widzieć, jak głosujesz do Biblioteki przez HP :). I nie zatykaj się!

 

Również Cię pozdrawiam!

Cześć, Sagitt! Fajnie, że wróciłeś :)

Powoli wracam, ale to miłe z Twojej strony. :)

 

Ok, to już druga tego typu uwaga, więc coś w tym jest.

Hm, hm. A gdybym dodała proste:

→ Zdziwił się, gdy na lotnisku międzyplanetarnym Stultus pozostawiono go samemu sobie.

to by wystarczyło?

Myślę, że tak. Jest jasne wskazanie miejsca akcji.

!!! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że do głowy przyszło Ci skojarzenie z tym dziełem. Mnie z kolei sama końcówka się skojarzyła z Orwellem, bo tutaj też postać przestała walczyć i się poddała systemowi.

W sumie racja, tutaj też jest podobieństwo.

 

Bardzo proszę, HollyHell. Cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. Poniżej kilka wyjaśnień:

 

Hm, no to ja już nie wiem. Nie­mal nie jest od­gło­sem pasz­czo­wym. Po­pra­wio­ne, ale nie ro­zu­miem, czemu to słowo ma być z małej li­te­ry.

Niemal nie tylko nie jest odgłosem paszczowy, ale nie jest także czasownikiem. Niemal to partykuła umieszczana przeważnie bezpośrednio przed przymiotnikiem, którego dotyczy. W tym przypadku dookreśla czasownik krzyknął, czyli odgłos paszczowy.

 

Hm? Cza­sem te drzwi ob­ro­to­we stają w miej­scu i uak­tyw­nia­ją się, gdy przed nimi sta­nie­my. Czyli jak ina­czej to na­zwie­my?

O kimś/ o czymś, kręcącym się w kółko, chyba nie powiesz, że rusza do przodu.

Proponuję: …jakiś pan sta­nął przed drzwia­mi ob­ro­to­wy­mi i grzecz­nie cze­kał, aż się uruchomią/ odblokują.

 

Czyli jak bo­ha­ter coś mówi przez śmiech, to nie uzna­je­my tego jako od­głos pasz­czo­wy?

Wręcz przeciwnie. Twoje zdanie brzmi: – A po­my­śla­łaś, że może ja nie chcę mieć dzie­ci? – Za­śmiał się po­gar­dli­wieŚmiech jest wydaniem dźwięku/ odgłosu paszczą, dlatego czasownik zaśmiał się, piszemy w didaskaliach małą literą, tak jak zaproponowałam: – A pomyślałaś, że może ja nie chcę mieć dzieci? – zaśmiał się pogardliwie.

Tu znajdziesz wykaz czasowników dla didaskaliów dialogowych.

 

Jejku, kiedy ja w końcu to za­pa­mię­tam…

Niebawem, HollyHell, a może jeszcze szybciej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Sagitt, jeszcze raz Ci dziękuję za wskazanie błędów :)

 


 

regulatorzy,

 

Niemal nie tylko nie jest odgłosem paszczowy, ale nie jest także czasownikiem. Niemal to partykuła umieszczana przeważnie bezpośrednio przed przymiotnikiem, którego dotyczy. W tym przypadku dookreśla czasownik krzyknął, czyli odgłos paszczowy.

To ciekawe. Czyli mniemam, że tak samo jest ze słowem prawie?

 

O kimś/ o czymś, kręcącym się w kółko, chyba nie powiesz, że rusza do przodu.

Proponuję: …jakiś pan stanął przed drzwiami obrotowymi i grzecznie czekał, aż się uruchomią/ odblokują.

Aa, dobrze, teraz rozumiem. Poprawione.

 

Wręcz przeciwnie. Twoje zdanie brzmi: – A pomyślałaś, że może ja nie chcę mieć dzieci? – Zaśmiał się pogardliwieŚmiech jest wydaniem dźwięku/ odgłosu paszczą, dlatego czasownik zaśmiał się, piszemy w didaskaliach małą literą, tak jak zaproponowałam: – A pomyślałaś, że może ja nie chcę mieć dzieci? – zaśmiał się pogardliwie.

No tak, to jest logiczne, ale coś mi się w głowie musiało poprzestawiać.

Ale i tak przejrzę ten wykaz.

 

Niebawem, HollyHell, a może jeszcze szybciej. :)

Oby, oby.

 

Dziękuję Ci jeszcze raz serdecznie. Nie wiem, co byśmy bez Ciebie zrobili tutaj…

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Dziękuję Ci jeszcze raz serdecznie. Nie wiem, co byśmy bez Ciebie zrobili tutaj…

Bardzo proszę, Holly. :) Pisalibyście. Pisalibyście fajne opowiadania, najlepiej jak umiecie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dawno, nie przebiłem się przez coś tak długiego, co średnio o mnie świadczy. Czytało się świetnie, najważniejsze, że chciało się czytać dalej. Czy tylko ja mam wrażenie, że jedną stopą już jesteśmy w stworzonym przez ciebie świecie?

Jeszcze raz gratulacje.

Witaj, MichałBronisław!

 

Dawno, nie przebiłem się przez coś tak długiego, co średnio o mnie świadczy.

Niekoniecznie. Ja na przykład teraz brnę przez “Filary Ziemi” Kena Foletta i mimo że powieść jest absolutnie mistrzowska, to już mnie trochę wymęczyła i jak ją tylko skończę, to na pewno będę przez jakiś czas omijać opasłe tomy szerokim łukiem. Poza tym czytam też dużo tutaj na portalu, wskutek czego mam przesyt i nie zawsze chce mi się zasiadać wieczorem do dodatkowej lektury. Więc nie ujmuj sobie, może po prostu jesteś przemęczony pracą? Powodów może być wiele.

 

Czytało się świetnie, najważniejsze, że chciało się czytać dalej.

No i to jest wspaniały komplement!

 

Czy tylko ja mam wrażenie, że jedną stopą już jesteśmy w stworzonym przez ciebie świecie?

Nie, nie tylko Ty i to już nie jest wrażenie, tylko fakt. I to jest przerażające.

 

Jeszcze raz gratulacje.

Dzięki wielkie!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Cześć ponownie, Holly!

Nie bez kozery pisałem, żebyś jeszcze nie otwierała szampana, ponieważ od początku wiedziałem, że będę tutaj miał spory zgryz przy głosowaniu piórkowym. Konstrukcja świata i bohatera jest bardzo porządna, historia daje się śledzić z zainteresowaniem zarówno sama w sobie, jak i pod kątem odniesień metaforycznych do naszej rzeczywistości – a to już dużo. Opowiadanie dobrze zapadło mi w pamięć, potrafisz wzbudzić emocje czytelnika bez sięgania po manipulatorskie chwyty. Jedyną większą wadą – ale niestety bardzo poważną, mogącą łatwo zdominować odbiór tekstu – jest zesłanie Mieszka na podstawie prymitywnej intrygi, kłócące się z całą resztą opisu realiów, wytrącające z zawieszenia niewiary; nazwałbym to niechlujnością fabularną. Ostatecznie łatwiej ją naprawić, wiarygodnie rozwiązując problem umieszczenia bohatera na Stultus, niż podrobić pozostałe zalety: myślę zatem, że głos na TAK jest bardziej sprawiedliwą decyzją.

Byłem na TAK bez żadnych wątpliwości, bo tekst jest naprawdę napakowany treścią i pomysłami. Jest ostra jak brzytwa satyra, dramat jednostki, zwroty akcji, sceny, które naprawdę wzbudzają emocję (jak ten wybuch w studiu) i nawet to zakończenie trochę wytrącające bohatera ze ścieżki, którą podążał, wydaje mi się na swój sposób interesujące.

Cześć, Ślimaku!

Opowiadanie dobrze zapadło mi w pamięć, potrafisz wzbudzić emocje czytelnika bez sięgania po manipulatorskie chwyty.

O, a to ciekawe spostrzeżenie, bo ja nawet nie wiem, czym są manipulatorskie chwyty. Czy potrafiłbyś podać jakiś przykład z jakiegoś opowiadania albo książki? Bo jestem autentycznie ciekawa.

 

Jedyną większą wadą – ale niestety bardzo poważną, mogącą łatwo zdominować odbiór tekstu – jest zesłanie Mieszka na podstawie prymitywnej intrygi, kłócące się z całą resztą opisu realiów, wytrącające z zawieszenia niewiary; nazwałbym to niechlujnością fabularną.

To prawda, biję się w pierś i obiecuję poprawę. Tak bardzo skupiłam się na planecie Stultus, że sposób zesłania Mieszka na nią wydawał mi się naprawdę najmniej istotny. Nie pomyślałam, że zaburzenie zawieszenia niewiary już na początku opowiadania jest tragicznym w skutkach błędem, co na szczęście zarówno Ty, jak i inni użytkownicy, bez ceregieli mi ukazaliście, dzięki czemu trwale zapamiętam tę wpadkę.

 

Ostatecznie łatwiej ją naprawić, wiarygodnie rozwiązując problem umieszczenia bohatera na Stultus, niż podrobić pozostałe zalety: myślę zatem, że głos na TAK jest bardziej sprawiedliwą decyzją.

Dlatego tym bardziej cieszę się z Twojej decyzji i Twojego TAKa, nie mniej niż z całego werdyktu i Piórka. Poważnie. Bo jeszcze całkiem niedawno byłeś dla mnie takim, powiedzmy, nieosiągalnym użytkownikiem laugh Z życzliwą zazdrością patrzyłam, jak wystawiasz piękne, merytoryczne komentarze pod innymi tekstami i czekałam, aż w końcu zostawisz feedback pod którymś moim tekstem. No i się doczekałam, nie tylko komentarzy, ale nawet TAKa w głosowaniu Piórkowym. I proszę bez fałszywej czy też szczerej skromności, bo bez wątpienia jesteś ważną osobistością na Portalu i dysponujesz wybitnym warsztatem pisarskim, więc jest za co Cię podziwiać.

Jeszcze raz dziękuję smiley

 


Witaj, zygfrydzie,

 

dziękuję Ci bardzo za miłe słowa! Wątpliwości trochę tu jest, zwłaszcza tych wspomnianych przez Ślimaka, ale cieszę się, że w ogólnym rozrachunku Ci nie przeszkadzały. Cieszę się też, że doceniłeś konkretnie te elementy, które wymieniłeś, bo były dla mnie kluczowe podczas pisania. Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz dziękuję za Twojego TAKa!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

O, a to ciekawe spostrzeżenie, bo ja nawet nie wiem, czym są manipulatorskie chwyty. Czy potrafiłbyś podać jakiś przykład z jakiegoś opowiadania albo książki? Bo jestem autentycznie ciekawa.

Chodzi mi o coś w rodzaju, że chciałabyś, żeby czytelnik współczuł złodziejce, ale zamiast nakreślić złożoną, wiarygodną postać, z którą mógłby się utożsamiać i odnajdywać jej motywy postępowania we własnych, zrobiłabyś z niej półsierotę z ojcem alkoholikiem, wujem sadystą, sześciorgiem głodującego młodszego rodzeństwa i żółwiem chorym na raka, byle temperatura emocjonalna była jak najwyższa. Rozumie się, że zwykle postrzegam takie wyczyny w kategoriach błędu pisarskiego, a nie etycznego, chyba że w całkiem skrajnych przypadkach. Zresztą jestem pewien, że rzecz musi być znana w teorii literatury, ale w tej chwili nie jestem w stanie przytoczyć konkretnych źródeł. Możesz jeszcze chcieć spojrzeć na moją dyskusję z Realucem na Wiklinowym fotelu pod jabłonią.

Z życzliwą zazdrością patrzyłam, jak wystawiasz piękne, merytoryczne komentarze pod innymi tekstami i czekałam, aż w końcu zostawisz feedback pod którymś moim tekstem. No i się doczekałam, nie tylko komentarzy, ale nawet TAKa w głosowaniu Piórkowym.

Żałuję, że nie daję rady tutaj więcej komentować, jest mnóstwo tekstów zasługujących na uwagę, które przeglądam i do nich nie wracam albo całkiem przeoczam, ale niestety często nie mam na to weny, ostatnio kosztuje mnie jakoś więcej czasu i wysiłku, żeby zebrać myśli i ułożyć merytoryczny wpis. Lożowanie z jednej strony trzyma mnie na jakimś poziomie systematycznej aktywności, a z drugiej też blokuje, trudno mi się zabrać za przypadkowe opowiadanie, kiedy widzę, że wisi nade mną jak miecz Damoklesa jeszcze pięć takich z nominacji. Dwa poprzednie głosy NIE na Twoje utwory oddawałem z niemałym wahaniem i naprawdę się cieszę, że udało Ci się wreszcie przeważyć szalę na stronę TAK.

I proszę bez fałszywej czy też szczerej skromności, bo bez wątpienia jesteś ważną osobistością na Portalu i dysponujesz wybitnym warsztatem pisarskim, więc jest za co Cię podziwiać.

Serdecznie dziękuję! Na pewno dysponuję bardzo dobrym warsztatem językowym, chociaż o wybitności wolałbym mówić w przypadku czołowych polonistów akademickich (zresztą porównaj mnie nawet z Tarniną). Jednak pisarstwo to nie tylko język, a w warstwach takich jak konstrukcja fabuły czy zwłaszcza życie wewnętrzne bohaterów mam jeszcze mnóstwo do nadrobienia. Naprawdę wciąż chciałbym się na naszym Portalu wiele nauczyć, a nie tylko dzielić wiedzą; i łatwo zrezygnowałbym z wyborów do Loży, gdybym widział dziewięć lepszych od siebie kandydatur. Tak zresztą zrobiłem trzy lata temu, gdy oszacowałem zawczasu, że mógłbym przypadkiem odebrać miejsce Drakainie – i ani przez chwilę nie żałowałem tej decyzji, bo rzeczywiście dostała się z dziewiątej pozycji.

 

Również dziękuję i serdecznie, przedświątecznie pozdrawiam!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość

Nowa Fantastyka