Osoba
Przesunięcie między światami
Strych
Osoba
Przesunięcie między światami
Strych
Uliczki starówki ponownie zaczęły wypełniać się ludźmi. Turyści nasyceni atrakcjami miasta i okolic szukali najlepszego miejsca, by gdzieś usiąść i zjeść.
To był ostatni dzień urlopu Ignacego i Karoliny. Nazajutrz rano mieli lot do kraju, więc tym razem postawili na kolację w swoim apartamencie. Na początku przedłużonego weekendowego wypadu – przy okazji degustacji w modnej bottiglierii – kupili butelkę lokalnego czerwonego wina i aż do tego dnia nie mieli okazji go wypić.
Zbliżał się zmierzch. Przed kolacją wybrali się na ostatni spacer, by, nim zapadnie zmrok, pożegnać się z miastem. Szli niemal pustą nadmorską promenadą w kierunku portu. Przechadzkę postanowili zakończyć tuż przed Teatrem Margherita.
Weszli na molo, minęli opustoszałe stragany targu rybnego, by stamtąd jeszcze raz popatrzeć na piękną fasadę budynku. Gdy ustawiali się do selfie, jeden z trzech koczujących w pobliżu mężczyzn podszedł do nich i łamaną angielszczyzną zaproponował swoje usługi. Był szczupły i wysoki, nawet przystojny. Miał na sobie markowe ciuchy. Gdyby nie otaczał go smród potu, szczyn i alkoholu, wyglądałby jak turysta. Ignacy poczuł lekką obawę, ale przemógł się i podał nieznajomemu telefon.
Mężczyzna przejął komórkę, zrobił parze kilka zdjęć i zaproponował zmianę pozycji. Później zaczął wymyślał nowe ujęcia. Sytuacja stawała się irytująca i gdy grzeczne próby zakończenia sesji nie przyniosły rezultatu, Ignacy stanowczo zażądał zwrotu telefonu. Samozwańczy fotograf nic sobie z tego nie robił i coraz bardziej rozbawiony, nie przestając pstrykania, zaczął się wycofywać w kierunku swoich kompanów, którzy ze śmiechem obserwowali całą scenę. Ignacy podążył za nim, mimo usilnych prób Karoliny, by go powstrzymać. Poza nimi i włóczęgami nikogo na molo nie było. Ignacy doskonale zdawał sobie sprawę z nierównowagi sił, ale nie odpuszczał.
– Want this? Jump! – Bandyta zamachnął się i rzucił komórkę w morze, po czym splunął i usiadł przy kumplach.
Ignacy stał oszołomiony. Karolina podeszła do niego, chwyciła za rękaw i pociągnęła.
– Przecież wiesz, że musisz uważać na serce – próbowała przekonać męża do odejścia.
– Co? – Mężczyzna tępo spojrzał na żonę, jakby nie rozumiał, co się dzieje.
Nie było sensu tu pozostawać. Zaczęło się ściemniać i, jak się przekonali, niebezpiecznie. Ignacy w końcu zrobił kilka kroków za żoną, ale pchnięty jakimś impulsem zawrócił. Chwycił kamień przytrzymujący plandekę na jednym z kramów i podszedł do grupki koczowników, którzy najwyraźniej już zdążyli o wszystkim zapomnieć.
Pierwszy cios w skroń powalił bezdomnego. Napastnik nie przestawał uderzać. Cały świat wokół przestał istnieć. Gdy z głowy ofiary została tylko krwawa miazga, wyprostował się i rozjuszony z wyzywającą pozą spojrzał na towarzyszy zamordowanego. Włóczędzy po pierwszym ciosie zerwali się na równe nogi, a potem stali przerażeni, nie rozumiejąc, co się dzieje. Nie byli chętni do walki. W końcu jeden z nich pokonał paraliż i wziął nogi za pas. Pobiegł w głąb mola między stojące tam budynki. Drugiego to otrzeźwiło i również uciekł. W barłogu zostawili wszystkie swoje skarby – pamiątki, szmaty, tobołki, po prostu swoje życie oraz towarzysza pozbawionego głowy. Ignacy nabrał powietrza. Spojrzał na zszokowaną żonę i zapytał:
– O co ci chodziło z tym sercem?
– Kochanie, wracajmy do domu – Karolina starała się mówić spokojnie. Powoli odebrała kamień z ręki męża i cisnęła w wodę.
Pobiegli w kierunku miasta. Szybko do nich dotarło, że jeśli nie chcieli wzbudzać podejrzeń, to powinni się uspokoić. Przyhamowali i teraz już powoli przemierzali uliczki zabytkowej części metropolii. Ignacy miał krew na rękach i ubraniu, ale było już ciemno, więc na szczęście dla nich nikt tego nie zauważał. Weszli w jakiś ciasny zaułek. Karolina rozpuściła włosy, założyła kurtkę, którą zabrała do plecaka, a Ignacemu kazała zdjąć sweter. Ponownie wmieszali się w tłum, by klucząc uliczkami w końcu wyjść ze starówki. Przy jakimś poidełku umyli ręce. Próbowali mylić tropy. Zachodzili do różnorakich lokali, by, jeśli to możliwe, innym wyjściem, zmieniając jakiś element garderoby, kontynuować wędrówkę. Karolina śmiała się, coś szeptała do męża, zastanawiała się nad kupnem suwenirów. Kierowała maskaradą, a Ignacy, nic nie mówiąc, poddawał się jej reżyserii.
W apartamencie Karolina wrzuciła ubranie do pralki, mężowi kazała wejść pod prysznic i zabrała się do przygotowania kolacji. Gdy Ignacy wyszedł z łazienki, spaghetti frutti di mare czekało na stole.
– Otworzysz? – zapytała z uśmiechem, jak gdyby nigdy nic, wskazując butelkę wina.
– Musimy iść na policję – Ignacy, który pod zimnym strumieniem wody trochę ochłonął, pierwszy raz od incydentu na molo w końcu wydobył z siebie głos.
– I co im powiemy? – zapytała trzeźwo żona.
– Prawdę.
– Czyli?
– Zamordowałem człowieka.
– Człowieka? Jesteś pewien? A może to był zwykły…
– Jak możesz tak mówić? Cały czas powtarzasz „kto niszczy jedno życie, jakby zniszczył cały świat”. A teraz to?
– Nie zrozumiałeś! Szanuję każde życie. Ale wiesz, co myślę o świecie, o naszej roli, o wędrówce…
– Nie! Nie i nie! Nie chcę już słuchać tego newage’owego pierdolenia. Myślałem, że trzydzieści lat temu z tym skończyłaś!
– Dobra. Po pierwsze, skąd ci się wziął ten new age? To, co myślę, wynika z czystej fizyki, ze wzorów i… I… I nie rozumiem, czemu przywołujesz te argumenty… Te głupie argumenty… Jak możesz? To takie… Ale okej, nie wracajmy do tego. – Karolina zacisnęła zęby i kontynuowała: – Zamordowałeś, tak? A ja pomogłam ci uciec. Zamordowałeś? Ty zamordowałeś! Ty! I myślisz, że tylko ty poniesiesz karę? A pomyślałeś o mnie, o dzieciach? Czemu chcesz nas karać za swój durny czyn? Coś ci się nagle w mózgu na kilka sekund przestawiło. Kilka sekund zamroczenia i chcesz przekreślić całe życie?
– Przestań…
– To był jakiś degenerat. Zabiłeś człowieka? Ty? Byłeś wtedy sobą? Myślałeś logicznie? To ten śmieć przestawił ci wajchę w mózgu i zrobił z ciebie zabójcę. To on jest odpowiedzialny! A ty chcesz ukarać wszystkich swoich bliskich? O nie, mój drogi, nie zasłużyliśmy na to! Uczciwie będzie, jak sam poniesiesz ten krzyż i nikogo więcej nim nie obciążysz. Wiem, będzie ciężko, ale nie odwrócimy tego i nic dobrego nie wyniknie, jak się przyznasz.
Karolina mówiła i mówiła. Sama otworzyła wino i rozlała do kieliszków. I mówiła. Napiła się, zjadła i mówiła.
– Odnaleźliśmy się. Nawet nie wiesz, jakie to trudne… Jak dwie połówki pomarańczy… Mówisz, że mnie kochasz. Jeśli tak, to zapomnimy o wszystkim albo i nie zapomnimy, ale nikomu nie powiemy… Odnaleźliśmy się. Nawet nie wiesz… – bełkotała. Alkohol robił swoje.
– Nie jestem głodny. Idę spać.
A ona wciąż mówiła. Dokończyła kolację, dopiła wino, włączyła zmywarkę i położyła się obok męża.
Pierwsza wstała Karolina. Do worka na śmieci włożyła zawartość pralki. Dopakowała przygotowane na powrót plecaki, sprzątnęła łazienkę, opróżniła lodówkę, wzięła prysznic. I obudziła męża.
Wyrwany ze snu Ignacy szybko przypomniał sobie zdarzenia poprzedniego dnia.
– Złapią nas – powiedział w taki sposób, jakby to nie było stwierdzenie faktu, ale pytanie o plan.
– Wątpię. Ta trójka pewnie była tu nielegalnie. Byli naćpani. Znajdą ciało, pewnie już znaleźli, policja uzna, że to była kłótnia między nimi. Tych dwóch uciekło i będą się ukrywać. A nawet jak ich znajdą, to co powiedzą? Że zaatakowała ich para staruszków? Kto im uwierzy? A nawet jeśli… Tu są tysiące turystów… Nie, nie… To się kupy nie trzyma. Umorzą, nie będą drążyć, zamiotą pod dywan.
– A kamery?
– Jakie kamery? Może nie ma tam kamer? Koczowali na molo od jakiegoś czasu… Jakby były kamery, to policja przegoniłaby ich już dawno. Tamci też pewnie wybrali takie miejsce, by być niewidoczni… Wątpię, by były tam kamery. I to nie były świętoszki. Pewnie mieli niejedno na sumieniu. Narkotyki, kradzieże… Kryminaliści… I do tego byli nielegalni… Nie… Na pewno uciekli… Policja przyjmie, że to były porachunki między nimi… Kto im uwierzy, że para staruszków…
– Przestań już z tymi staruszkami!
– …tak ni z tego, ni z owego ich zaatakowała? Nie. Nie! Oni byli nielegalni…
– Jak wrócimy bez mojej komórki? – Ignacy przerwał wywody żony. Przyjął jej argumenty (nie miał wyjścia) i teraz chciał posunąć sprawy do przodu. – Mówiłem, żeby na wszelki wypadek wydrukować bilety. Teraz musimy u ciebie zainstalować aplikację Ryanaira.
– Mam pdfy. Przesłałeś mi. Pamiętasz? Już sprawdziłam. Mam bilety w pobranych.
Na lotnisko dotarli autobusem podmiejskim. Przejrzeli polskie portale informacyjne. Nie było żadnej wzmianki o zbrodni. Głębiej, choć ich kusiło, zadając szczegółowe pytania, nie szukali.
Karolina wylosowała miejsce z przodu samolotu, a Ignacy z tyłu. Rozstali się tuż przed wejściem na pokład.
– Uważaj na siebie! Kocham cię.
– Ja ciebie też. Nie wytrzymam tych dwóch godzin.
– Może uda się nam przesiąść. A jak nie, to tylko dwie godziny. Mamy przed sobą całe życie. Zróbmy wszystko, by spędzić je razem. Odnaleźliśmy się, nie straćmy tego. Nawet jeśli to będzie więcej niż dwie godziny… – Kobieta urwała w pół zdania, wytarła łzy, przytuliła męża i szepnęła do ucha: – Kocham nasze dzieci, ale to ty jesteś moim skarbem i szczęściem, jedyną osobą, dla której widzę sens, by żyć. Pamiętaj i nie rób niczego głupiego, proszę!
Ignacy zajął miejsce przy oknie. Fotele obok były puste. Trzymał kciuki, żeby tak zostało do odlotu. Gdy wszyscy pasażerowie byli już wewnątrz i zamknęły się drzwi, poprosił stewardesę, by przyprowadziła żonę. Niestety musiał zaczekać, aż wystartują i osiągną odpowiedni pułap. Niby to tylko kilka minut, ale poczuł, jak ogarnia go niepokój.
Samolot zaczął kołować.
– Dzień dobry, mówi kapitan Jakub Da Costa. Mam dla Państwa kilka informacji dotyczących naszego lotu…
Panie z obsługi stanęły w przejściu i machały rękami, ilustrując dobywające się z głośników komunikaty.
Wszystkie czynności zdawały się trwać wieczność i niepokój zaczął zamieniać się w panikę. Gdy można już było odpiąć pasy, na pokładzie zaczął się ruch i zanim Ignacy zdołał przypomnieć się stewardesie, jakiś facet zajął miejsce obok, a chwilę później dosiadła się kobieta.
– Przepraszam, ale to siedzenie jest zajęte.
– Przez kogo?
– Tu zaraz przyjdzie moja żona.
– Ma wykupiony bilet na to miejsce?
– Nie, ale rozmawiałem już z obsługą…
– Wie, pan, kto pierwszy ten lepszy. A poza tym i tak na naszych fotelach już ktoś siedzi.
Ignacy poddał się. Wiedział, że nic nie ugra, a i tak zrobiło się nieprzyjemnie. Tylko zepsuł humor współpasażerom. Odruchowo sięgnął do kieszeni i wyjął tabletkę. Poprosił przechodzącą obok stewardesę o wodę i zanim doczekał się plastikowego kubka, przyjrzał się pigułce. Wcześniej nigdy żadnych lekarstw na uspokojenie nie zażywał i nie przypominał sobie, żeby miał je przy sobie. Pewnie to robota Karoliny – pomyślał.
Przysypiając, ledwie przetrwał do Pyrzowic. Z samolotu wyszedł jako jeden z ostatnich. Nie miał sił powalczyć o swoje, w ogóle nigdy nie był zbyt przebojowy i przepuszczał wszystkich, jak leci. Gdy w końcu znalazł się na zewnątrz, nikt na niego nie czekał. Tkwił tak bezmyślnie jeszcze chwilę, aż kazano mu opuścić płytę lotniska. W hali przylotów też nie znalazł żony. Cały budynek opustoszał i tylko gdzieniegdzie kręcili się pracownicy portu. Ignacy był zagubiony i bezradny. Nie miał pojęcia, co robić.
– Tu jesteś! No, cześć, tato. Umawialiśmy się przed wejściem. Pamiętasz? Jak było? Opaliłeś się!
– Czekam na matkę. Jest z tobą?
– Tato, dobrze się czujesz? – Tomka zmroziły słowa ojca.
– Tak, tak, po prostu… tak się zastanawiam… Zamyśliłem się. – Ignacy poczuł, że za chwilę napłyną mu łzy do oczu. Nie chciał, by syn to zauważył, więc przerwał tłumaczenia. – Gdzie stoisz? – zapytał i ruszył dziarskim krokiem w kierunku parkingu.
Tomasz pełen niepokoju ruszył za ojcem. Zastanawiał się, czy pytanie o matkę było tylko efektem jakiegoś wzruszającego wspomnienia, które zostało wywołane wyprawą na południe Włoch, czy świadczyło o demencji. Żadnych oznak wcześniej nie zauważył, ale teraz będzie musiał uważnie obserwować zachowanie rodzica.
Jechali w milczeniu. Ignacy próbował poukładać sobie zdarzenia ostatnich tygodni. Miał wrażenie, że jego życie rozsypało się jak klocki puzzli, a niektóre kawałki pochodziły z innego zestawu. Będzie musiał na nowo je poskładać. Nadmiarowe fragmenty najwyżej wyrzuci do śmieci.
Poprosił syna, by zboczył z drogi i zajechał na cmentarz.
Usiadł na ławeczce i na spokojnie odtworzył sobie ostatnie trzydzieści kilka lat. Ślub, potem dzieci, dorabianie się i… Burzliwe zakończenie kariery Karoliny na uczelni. Wspierał ją, ale nie miał przekonania, że racja leży po stronie żony. Podejrzewał nawet, że jej odbiło albo, że dostała się pod wpływy jakiejś dalekowschodniej sekty. Potem wszystko wróciło do normy. Małżeństwo. Małe radości i wielkie problemy. Kłótnie i pretensje. Codzienne trudności, finansowe zawirowania, kredyty, romanse… Ale i plany dalekich podróży i wieczne ich odkładanie. Nie doczekali się. Żonę dotknęła cholerna chińska zaraza.
Jedynie ostatni tydzień był wyrwą w tym smutnym świecie, który sobie przy grobie poukładał. Były dwie równoprawne wersje. Ta prawdziwa: łażenie po miejscach kiczowatych i nudnych, poznawanie dołującej historii kraju i doświadczanie marketingowego przekrętu, wykorzystującego obiektywnie piękne widoki i dla ludzi północy uroczy wakacyjny (posezonowy) klimat oraz ta druga, romantyczna: trzymanie ukochanej za rękę, doświadczanie przyjemnej temperatury, ożywczej bryzy, napawanie się wschodami słońca, zabytkami, smaczną kuchnią, wyśmienitym winem i satysfakcjonującym seksem.
– Nie odbierałeś. Masz wyłączony telefon? – zapytał syn, gdy z powrotem siedzieli w samochodzie.
– Wpadł mi do wody. Niechcący wypuściłem go z ręki, gdy robiłem zdjęcie.
– To masz kłopot. Trzeba ci szybko kupić nowy. Zdjęcia pewnie są w chmurze, ale…
– Wiesz, że ja nie lubię takich rzeczy. Nie mam żadnej chmury. Nie dam się inwigilować.
– Oj, tato, dobra już. Ważne, żebyś miał wspomnienia.
Chmura, pieprzona chmura – Ignacy nie mógł przestać o niej myśleć. Martwił się, co może w niej znaleźć.
Zjechali z autostrady. W głowie Ignacego się kotłowało. Rozsądek podpowiadał psychiczne załamanie, ale całym sercem się przed tym buntował. Męczyły go te myśli, ale i coś z zewnątrz, czego nie potrafił zdefiniować. W końcu uświadomił sobie, co było źródłem niepokoju. Gwałtownym ruchem wyłączył radio akurat, gdy usłyszał „Idziesz wiecznie sam i już nic nie zmieni się…”.
Tomek ledwo się powstrzymał, by nie włączyć muzyki z powrotem, zagryzł wargi, ale zaraz, nie bez wyrzutu, powiedział:
– To była ulubiona piosenka mamy.
– Myślisz, że nie wiem?
– Zadowolony jesteś z urlopu? – zapytał po chwili, by zmienić temat.
– Jak cholera!
Odpowiedź ojca tylko utwierdziła obawy, ale zamiast delikatnie podejść do wyjaśnienia, co było źródłem frustracji ojca, stwierdził:
– Z domu pamiętam tylko ciągłe kłótnie.
– Kochałem twoją matkę. Mieliśmy kłopoty, ale byliśmy szczęśliwi. Wiesz, nie bierz tego do siebie, ale… – Ignacy powstrzymał się. O relacji z Karoliną chciał powiedzieć synowi mniej więcej to samo, co na ten temat usłyszał od niej tuż przed rozstaniem, gdy wchodzili do samolotu, ale się powstrzymał i tylko rzucił – to nie twoja sprawa.
Podjechali pod dom. Ignacy miał nadzieję zostać sam, ale Tomek nie odpuszczał. Wszedł za ojcem, zdjął buty i zaczął kręcić się po kuchni.
– Poradzę sobie. Dzięki za wszystko. Pozdrów dzieciaki.
– Magda przygotowała obiad. Odgrzeję i zaraz pojadę. Ty się ogarnij.
– Jaka Magda?
– Moja żona, matka twoich wnuków – Tomek odpowiedział ze śmiechem, ale i odnotował w pamięci kolejny niepokojący przypadek.
– A tak, jasne, bo wiesz, poznałem taką jedną i teraz… nieważne…
Ignacy bezradny stał przez chwilę. Wolałby pozbyć się syna z domu, by na spokojnie włączyć laptopa i przejrzeć chmurę bez narażania się, że zostanie przyłapany. Zamiast tego rzucił plecak w kąt i poszedł na strych. Nie lubił tam zaglądać. Przed otwarciem drzwi zawsze robił dużo hałasu, by przegonić myszy.
Przez lata wynosili na poddasze wszystkie skarby, rzeczy, które powinni wyrzucić na śmietnik. Ze sterty pudeł wydobył karton podpisany Karolina Praca. Postawił go na stoliku i usiadł na taborecie. Zaczął wyjmować wszystko ze środka. Część rzeczy rozpoznał – sam je tam pakował. Były to jakieś książki, broszury: Gorgiasz – myśli, Wittgensteina O pewności, jakieś teczki z nieopublikowanymi pracami żony – Krzywa Ebbinghausa – nowe spojrzenie, Pozornie zamknięte krzywe czasopodobne, czyli jak uniknąć paradoksów pętli czasowych, Splątane rzeczywistości solipsystycznych umysłów. Wstęp do teorii i dużo innych. Poza stertą papierów w pudle znalazł różne inne przedmioty. Harcerski nóż w skórzanym futerale, działającą latarkę na baterię R12, plik kluczy, rowerową pompkę i…
Poczuł ukłucie w sercu.
Będąc bardzo małym dzieckiem, Ignacy ciągle słyszał jakieś szalone historie o wujku. Był przekonany, że właśnie od niego dostał finkę. Gdy trochę dorósł, dowiedział się, że to nie mogła być prawda. Urodził się bowiem długo po tym, jak brat mamy wyjechał z kraju. Wtedy stracił zupełnie sentyment do noża i gdzieś go zapodział.
Kiedyś w szkole koledzy zamknęli go w piwnicy. Strasznie się bał. Znalazł wyjście dzięki latarce, którą namacał na jednym z metalowych regałów i o której kompletnie zapomniał, kiedy wrócił do domu.
Rowerowej pompki pozbył się podczas wycieczki ze znajomymi. Jedna z koleżanek złapała gumę. Pomógł jej zakleić dziurę, ale okazało się, że jego pompka nie pasowała do wentyla w dętce dziewczyny. Razem z koleżanką prowadzili rowery przez kilkanaście kilometrów. Potem byli parą przez wiele lat.
Pewnego dnia, kiedy z Karoliną robili porządki, znaleźli te wszystkie przedmioty między różnymi rupieciami. Ignacy wahał się, czy ich nie wyrzucić, ale żona nie pozwoliła na to. Schowała je, nie wiadomo po co, do pudła na strychu.
Wszystkie te rzeczy miały swoją historię. To, że znalazły się w domu, było dziwne, ale jakoś dawało się wytłumaczyć.
A co z tym?
Wyjął komórkę i przyłożył kciuk. Bateria była naładowana w osiemdziesięciu procentach. Zawahał się, ale po chwili klepnął w galerię. Ekran wypełnił się ikonami zdjęć. Przewinął listę i stuknął na jedno, zrobione trzy dni wcześniej.
Uśmiechnięta Karolina stała na tle domu ze spiczastym dachem. Przewinął dziesiątki zdjęć, by z Alberobello przenieść się do Polignano a Mare. Wygłupiał się, robiąc stójkę na jednej nodze i śpiewając „Volare oh, oh”. I kolejne: pod pomnikiem Świętego Mikołaja, z profiterolką na talerzu i aperolem w kieliszku i w końcu te z ostatniego dnia, gdy szli promenadą Lungomare. Serce biło jak szalone.
Nie zdawał sobie sprawy, jak dużo chwil utrwalił. Nastrój, piękne widoki i poczucie, że za chwilę skończy się ta idylla. Selfie, Karolina, on, pocztówka i kolejne mniej lub bardziej udane, z lampą nad głową i takie, które wyszły głupio, bo zamknięte oczy, bo mina nie taka, bo ktoś coś, bo napatoczył się ni z tego, ni z owego jakiś grubas, nie bacząc na wysiłek zakochanej pary, by ujęcie było idealne, bo ucięte nogi, bo prześwietlone…
A w dali teatr „na wodzie” i betonowe molo. Unikał ludzi. Chciał uwiecznić tylko siebie z Karoliną w pięknym otoczeniu. Oni i scena. Morze, fale rozbijające się o kamienie, czyste niebo, promenada, zabudowania i… Koczujący na molo włóczędzy. Czemu wcześniej ich nie zauważył? Tak pilnie przymierzał się do każdego ujęcia. Odczekiwał, aż inni znikną z ekranu i będą sami. Ale gdzieś tam w tle, w miarę wędrówki coraz bliżej niemal na każdej fotce uwiecznił trójkę bezdomnych. Najpierw siedzieli w swoim barłogu. Potem spostrzegli zbliżającą się parę. Któryś wyciągnął rękę, Ignacy zbliżył, aparat miał dobry, więc na powiększeniu dostrzegł zaciśniętą pięść z wyciągniętym środkowym palcem. Potem już, gdy byli blisko, wyraźnie rozpoznał emocje fotografowanego „elementu” tła, nadającego kolorytu miejscu. Złość, frustracja, wypięta blada goła dupa…
I seria zdjęć z Ignacym i Karoliną na tle ciemnozielonej fasady Teatru „Margherita”. Profesjonalnie wykadrowane i oświetlone, z odpowiednio dobraną głębią ostrości, a oni z uśmiechem, bez żadnych cieni na policzkach, niezłapani na mruganiu ani z przekrzywionymi minami.
I kolejna grupa zdjęć. On z zaciśniętymi ustami, ona z mieszanką bezradności i złości na twarzy, zatroskana i machająca rękami w geście rezygnacji.
Ignacy nie rozpoznawał siebie. Potwornie zdenerwowany, z pretensją i wzgardą patrzący w kierunku trzymającego aparat.
I ostatnie zdjęcie. Jakiś bladoniebieski maziaj z wyraźnymi kroplami wody u góry. Smartfon wpadając do wody, uwiecznił chwilę tuż przed zanurzeniem.
Ignacy zablokował ekran i odłożył telefon z powrotem do pudła. Był wstrząśnięty tym, co zobaczył, ale nie po to tu przyszedł.
Karolina kiedyś próbowała wytłumaczyć mu swoje koncepcje, to, na co wpadła w toku swoich badań. Przyjmował jej opowieści z pobłażaniem, ale i z przestrachem, czy nie traci ukochanej. Był przekonany, że pogrążała się w obłędzie i gdy się poddała, zwolniła z pracy i zajęła domem, to mu ulżyło. Musieli radzić sobie z jednej pensji, ale przynajmniej było normalnie. Z kłopotami, ale normalnie.
Wcześniej, jeszcze przed konfliktem na uczelni, próbowała mu wytłumaczyć, nad czym pracuje. Przypomniał sobie o tym, słuchając w samochodzie Szczęśliwej drogi już czas.
W odzyskanym zeszycie formatu A4, w którym jako dziecko prowadziła różne zapiski, a okładkę ozdobiła namalowanym odręcznie sercem, na jednej z nielicznych pozostałych kartek napisała „Mapa życia”. Długopisem naniosła kilka linii, a od nich parę odgałęzień.
– To linie twojego życia – powiedziała. – Wszystkie potencjalne.
Potem wzięła czerwony flamaster i poprowadziła kolejną.
– Ta również symbolizuje twoje życie. Ale to prawdziwe. Źle mówię. One wszystkie symbolizują prawdziwe rzeczywistości, ale tylko w tej jednej masz coś, co możemy nazwać, powiedzmy dla uproszczenia, świadomością. Rozumiesz?
– Duszą?
– Niech będzie. Te inne linie również reprezentują rzeczywistości wynikające z twojego istnienia i co więcej możesz przeskakiwać między nimi, oczywiście pod pewnymi warunkami. One, choć rozwijają się tylko potencjalnie, to zgodnie ze wzorami, z fizyką, istnieją. Te wszystkie rzeczywistości są twoją emanacją, matematycznym bytem, ale tylko jedna jest materializowana twoją duszą. I czasami, zdarza się to bardzo rzadko, jest to niezwykle mało prawdopodobne, jedna z tych linii jest wspólna dla dwóch dusz. I powiedzmy, że twoja czerwona linia połączy się z jakąś inną, niech będzie żółtą. Gdy się złączą, dadzą pomarańczową ścieżkę rzeczywistości. Rozumiesz? W tej chwili to wszystko wokół tworzymy razem, my we dwoje. Znaleźliśmy się.

Nie traktował wywodów żony poważnie. Brał je jako wyraz miłości, poetycką opowieść czerpiącą z zasobu pojęć teorii wieloświatów, którymi zajmowała się naukowo.
Próbował polemizować.
– Te światy muszą być identyczne.
– Czemu tak myślisz?
– Skoro przeskakuję z jednej do drugiej rzeczywistości i tego nie zauważam, to jakie jest inne wytłumaczenie?
– Czasami zauważasz, ale szybko zapominasz. Pamiętasz to, co jest sensowne, co przydatne w nowym świecie, inne wspomnienia traktujesz jak sen… Przyjmujesz, że pamięć płata figle. Déjà vu, czegoś szukasz i nie ma, potem omiatasz wzrokiem to samo miejsce i jest. A taki efekt Mandeli? Ten działacz zmarł w latach osiemdziesiątych, a wciąż wielu twierdzi, że wyszedł z więzienia, został prezydentem RPA i spotykał się z najważniejszymi przywódcami świata.
Na wszystko miała odpowiedź.
Z czasem zorientował się, że mówiła serio. Uznał, że jej odbiło. Ześwirowała na punkcie swoich koncepcji i odrzucenia ich przez środowisko. Rezygnacja z kariery była wybawieniem. Wszystko wróciło do normy.
Otworzył zeszyt na pierwszej stronie. U góry znajdował się znajomy napis, którym Karolina zatytułowała szkic: „Mapa życia”. Pod nim reszta kartki była całkowicie zamazana. Linie pięły się ku górze, gdzieniegdzie lekko skręcały to w jedną to drugą stronę, a czasami się zapętlały, tworzyły wiry, w centrum których nie można było już dostrzec osobnej kreski. Linia pomarańczowa wiła się w tym gąszczu i już na samym szczycie tej plątaniny rozdzieliła się na dwie: żółtą i czerwoną. Ta ostatnia została zwieńczona znacznikiem lokalizacji, który widuje się na turystycznych mapach. „Tu jesteś. Zobacz na następnej stronie”. Przewrócił kartkę. Szybko przeanalizował rysunek przypominający schemat blokowy.
Spojrzał na zegarek. Energicznie spakował wszystkie szpargały z powrotem do pudła i odstawił je na miejsce. Zszedł na dół i mijając salon, skierował się do wyjścia.
– Gdzie byłeś? Wychodzisz? Obiad jest gotowy, zaraz nakryję do stołu.
Ignacy spojrzał na syna rozstawiającego talerze i potem na zegarek. Miał niewiele czasu, ale podszedł do Tomka.
– Co tam, tato? Zgłodniałeś?
Ojciec zawahał się.
– Kiedy zmarł Mandela? – zapytał.
– Kto?
– Nelson Mandela. Możesz sprawdzić?
Tomek wyciągnął komórkę i po chwili odpowiedział:
– Mister Gugel nie zna człowieka. Czemu pytasz?
– A nic, tak tylko mi się przypomniało. Pamiętaj, że cię kocham. Nie martw się. Będzie, co ma być – powiedział i szybko wyszedł z domu.
Na chodniku spojrzał ponownie na zegarek, po czym zamknął oczy i odliczał sekundy „sto dwadzieścia jeden, sto dwadzieścia dwa…” do sześciu, po czym zrobił krok naprzód wprost pod nadjeżdżające bmw.
Nie spał spokojnie. Czuł się obolały, miał koszmary i do tego dobiegał go natarczywy hałas.
– Panie, musisz pan tak cały czas oglądać te wiadomości? – zapytał z wyrzutem sąsiada, gdy otrząsnął się ze snu.
– Środek dnia jest. Co mam robić?
Karolina wciąż nie wracała z papierami. Już chyba z godzinę drzemał na niewygodnym krześle.
Spojrzał na telewizor. Od kilku dni relacjonowali zdarzenia z Bari. Zamieszki, próby podpaleń, demonstracje w obronie atakowanych uchodźców. Sytuacja powoli się uspokajała, gdy nagle pojawił się przeciek, że policja ma nagranie zabójców, którzy uciekali tuż po morderstwie. Chciano ukręcić sprawie łeb, ale plik wyciekł do mediów. Wszystko wskazywało na to, że „zabójstwo na molo” nie było wewnętrzną sprawką w grupie migrantów.
W rogu ekranu siedziało kilku ekspertów, którzy na czynniki pierwsze rozkładali wszystkie aspekty związane ze zdarzeniem, a resztę wypełniał zapętlony filmik, jak tuż po morderstwie z mola ucieka para starszych osób, kobieta i mężczyzna.
– Ten facet wygląda jak ty, identyczny sweterek – zauważył ze śmiechem Tomek, który wszedł do sali. Zaraz za nim pojawiła się również Karolina.
– Jesteście w końcu. Macie wypis?
– Tak, możemy iść.
– Pokaż.
– Tomek się spieszy. Przeczytasz w domu, ale niczego nowego się nie dowiesz. Wyniki masz w porządku. Nic nie wskazuje na zawał. Dostałeś receptę, coś na uspokojenie. No i zalecenie, by skonsultować się z neurologiem i psychologiem.
– To jednak coś znaleźli?
– Według doktora to był bardzo silny atak nerwicy, „żołnierskie serce”, jak to nazwał.
– Ta, wiem.
Zapakowali się do samochodu i ruszyli do domu.
– Szkoda, że mi się to przytrafiło. Za trzy tygodnie mieliśmy jechać na urlop.
– A czemu mielibyśmy nie jechać? Doktor powiedział, że mamy żyć, jak wcześniej. A za parę dni wszystko w tym Bari się uspokoi. Nie masz się czego obawiać.
Po chwili dodała:
– A ten facet rzeczywiście wyglądał jak ty.
– Jaki facet?
– Ten na molo, identyczny. I nie chodzi tylko o sweter. Tak samo śmiesznie stawia nogi, jak biegnie, ale przecież masz alibi, leżałeś w tym czasie w szpitalu.
Karolina z synem mieli dobry humor. Całą drogę żartowali.
– Tato, napędziłeś wszystkim stracha. Nerwica, kto by przypuszczał? No nic, trzymajcie się zdrowo. Lecę. W niedzielę widzimy się u nas. Anka już piecze ciasta.
Pożegnali syna i weszli do domu. Karolina zaczęła przygotowywać obiad, a mężowi kazała odpoczywać w fotelu. Ignacy jednak nie mógł usiedzieć. Poszedł na strych.
– I po co tam leziesz? – zapytała, stojąc u dołu schodów, gdy już miał otwierać drzwi.
– Muszę coś sprawdzić.
– Nie musisz. To ja.
– No wiem, że ty. Któż by inny?
– To ja – powtórzyła z uśmiechem, ale stanowczo i zawróciła do kuchni.
Ignacy wyjął z pudła zeszyt z sercem na okładce. Na drugiej stronie zobaczył…
Wybieraj!
Linia pomarańczowa
…pomarańczową linię.
Linia czerwona
…czerwoną linię.
Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,
ślad swój zostawiłam,
uważnie przeczytałam,
za udział podziękowałam;
bruce :)
Ze stery pudeł wydobył karton podpisany Karolina Praca. Postawił go na stolik i usiadł na taborecie.
Chyba ze sterty i na pewno na stoliku ;)
Doskonałe, naprawdę doskonałe. Ciekawy pomysł, historia świetnie poprowadzona, technicznie też jest bardzo dobrze, poza taką drobną kosmetyką jak powyższe.
Bardzo mi się podobało :)
Na początku trochę się zmieszałem: postawili na kolację w apartamencie, ale przeszli się, ale coś jeszcze, bo mieli butelkę… a potem nagle historia ruszyła i nie mogłem się oderwać. Majstersztyk, wg mnie. Dawno nic nie wciągnęło mnie aż tak. Chociaż końcówki, to jednak nie zrozumiałem. “Co ona?”
Dziękuję za historię i pozdrawiam!
Us, jurorko @bruce!
Hej, @Nana!
Trochę mnie zatkało. Wielkie dzięki!
Hej, @Kurojatka!
Łał! Bardzo dziękuję za opinię!
Ignacy nie był pewny, czy ta ostatnia Karolina jest prawdziwa, czy „wirtualna”. Wcześniej zorientował się, że mapa na bieżąco pokazuje, na jakim jest etapie życia, więc poszedł na strych, by poszukać odpowiedzi. Linia pomarańczowa oznaczałaby, że to ta, dla której rzucił się pod samochód. Linia czerwona znaczyłaby, że w tym świecie jest sam. Autor postanowił, by zakończenie tej historii wybrał sobie czytelnik.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich czytelników!

Us, jurorko @bruce!


Ahoj, @Tarnino!
Stopy wody pod kilem :)
Melduję, że przeczytałam.
Hej,
Zacznę do końca, bo też miałem chwilę zwątpienia na końcówce. Czyli znając miejsca przecięcia się linii życia, można połączyć dwa różne życia? Ale, czy to oznacza również, że te życie się zmienia staje się alternatywnym? Twoje tłumaczenie Anonimie nie wyjaśnia wszystkiego, ale coś tam wyjaśnia;). Dobra, bo jestem słaby w takich gierkach naukowo fantastycznych. Za to doceniam jak jest zbudowana relacja między Ignacym, a Karoliną. Przedstawienie więzi za pomocą przedmiotów na strychu i zbudowanie w ten sposób bohaterów naprawdę mi się podoba. Konstrukcję opowiadania uważam za pełną, mimo, że nadal mam wrażenie, że działanie mapy gdzieś mi uciekło, i szalenie wciągającą. Bardzo dobry tekst :). Pozdrawiam :)
Czołem, @śniąca!
Meldunek przyjęty. Dziękuję!
Hej, @BardJaskrze!
Narrator wie tyle, co z teorii Karoliny zrozumiał i zapamiętał Ignacy. To nie wyjaśnia wszystkiego, co się wydarzyło w opowiadaniu i zapewne teoria Karoliny też nie dałaby kompletu odpowiedzi.
Dziękuję za opinię i klika.
Hej,
Bardzo dobry tekst. Już przedmówcy napisali to, co sam bym napisał, więc szkoda się powtarzać. Dodam tylko, że lubię takie niejasne zakończenia, to wyszło naprawdę świetnie. Powodzenia w konkursie.
Serdecznie pozdrawiam i oczywiście klikam!
@MichaelBullfinch, witaj!
Bardzo mi miło.
Dziękuję za wizytę, komentarz i klika.
Pozdrawiam!

@Ambush, hello!
Ciekawy pomysł na konkurs. Mapa naprawdę oryginalna.
Ja też trochę się pogubiłam w końcówce.
Nie bardzo również rozumiem, jak to możliwe, że bohater przeskakuje między liniami na swojej mapie.
Cześć, @Finkla!
W opowiadaniu jest sugestia, że przeskok następuje pod wpływem jakiegoś zdarzenia, które wywołuje silne emocje (T1, T2… – trigery).
Dzięki za miłe słowa.
Oświadczam, że znam Autora tekstu – otrzymałam pw wymaganą przez regulamin Loży.
Intrygujące opowiadanie, trzymające w napięciu do końca, ale nie mogę powiedzieć, że wszystko zrozumiałam, a zwłaszcza nie pojmuję plątaniny linii na mapie i nie bardzo wiem, jak Ignacy się w tym wszystkim orientował.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
– Co? – Mężczyzna tempo spojrzał na żonę… → – Co? – Mężczyzna tępo spojrzał na żonę…
Sprawdź znaczenie słów tempo i tępo.
Zaczęło robić się ciemno i, jak się przekonali, niebezpiecznie. Ignacy w końcu zrobił kilka kroków… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję w pierwszym zdaniu: Zaczęło się ściemniać…
…i zabrała się za kolację. → …i zabrała się do przygotowania kolacji.
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
Dokończyła kolację, dopiła wino, zapuściła zmywarkę… → Raczej: Dokończyła kolację, dopiła wino, włączyła/ uruchomiła zmywarkę…
Zapuścić to potocyzm, a tych unikamy w narracji.
– … tak ni z tego, ni z owego ich zaatakowała? → Zbędna spacja po wielokropku.
Rezygnacja z kariery było wybawieniem. → Literówka.
…powiedział i szybkim krokiem wyszedł z domu. → A może zwyczajnie: …powiedział i szybko wyszedł z domu.
Linia pomarańczowa
… pomarańczową linię.
Linia czerwona
… czerwoną linię. → Zbędne spacje po wielokropkach.
Cześć, @regulatorzy!
Linii rzeczywistości jest tyle, ile możliwości, które pojawiają w trakcie życia. Ignacy zobaczył na mapie znaczek z napisem „Tu jesteś. Zobacz na następnej stronie”. Gdyby nie to, nie połapałby się. Na następnej stronie był powiększony fragment mapy. Tam zapewne zobaczył, że za chwilę jego aktualna linia się rozgałęzi, a on pójdzie jedną lub inną ścieżką rzeczywistości w zależności od tego, jaką podejmie decyzję. Z dalszej części możemy się domyślić, że gdyby nie wpadł pod samochód, to nie przeskoczyłby do świata, w którym żyje Karolina.
Mężczyzna tempo spojrzał na żonę… → Nie wierzę. Ale wpadka! Niech to pozostanie między nami. Pozostałe babole również poprawiłem.
Bardzo dziękuję za wizytę, komentarz i łapankę.
Pozdrawiam!
Anonimie, bardzo dziękuje za wyjaśnienia – kiedy mam do czynienia z więcej niż jedną rzeczywistością, zazwyczaj się gubię i głupieję do imentu.
Niech to pozostanie między nami.
Wedle życzenia. :)
Zakończenie. mi nie podeszło.
Ale od początku. Jet ciekawie. Przedstawiona historia wciąga, choć przemknęło mi przez chwilę, że to przecież miało być o szukaniu skarbu. No, ale w ostatecznym rozliczeniu to jest o szukaniu skarbu – tego najcenniejszego! Jest również mapa! Sam pomysł bardzo ciekawy – zapętlenie czasów, wieloświaty, – naprawdę dobre! Za to w końcówce mi zabrakło wszystkiego! Nieco wyjaśnień, nieco atmosfery, która wcześniej jest tak dobrze zrobiona!
Generalnie dobra robota – i warsztatowo, i fabularnie, z tym małym jednym wyjątkiem – końcówki.
Ale, Anonimie, jak wiesz, opinie tu są bardzo subiektywne i na pewno wielu czytelnikom podejdzie bardziej.
Pozdrawiam i powodzenia! :)
@JolkaK, cześć!
Dzięki za podzielenie się wrażeniami.
Skarbem jest osoba (to też wynika z przedmowy), ale to już wiesz. Ciekaw jestem Twojej interpretacji – kto konkretnie?
Co masz na myśli, pisząc “końcówka”? Samo ostatnie wejście na strych, czy trochę wcześniej?
Pozdrawiam!
Od “Nie spał spokojnie”. :) A jeszcze pytanko o tytuł: skąd taki?

Paragrafówka to inaczej gra paragrafowa. W życiu jak w grze co jakiś czas podejmuje się decyzje, od których zależą dalsze losy. Ignacy (tuż przed “Nie spał spokojnie”) zobaczył na mapie wskazówkę, w jaki sposób przeskoczyć do innej rzeczywistości. Mógł wybrać. To jedna interpretacja tytułu. Czyli życie jest taką grą paragrafową, w której podejmuje się co jakiś czas kluczowe decyzje.
Inna jest taka, że autor dał wybór czytelnikowi, jak zakończyć tę historię. Wybranie linii czerwonej (wybranie paragrafu) znaczy, że bohater po przeskoczeniu jest dalej sam (Karolina jest "wirtualna"). Wybranie linii pomarańczowej oznacza, że bohater przeskoczył do linii, w której Karolina jest prawdziwa.
Aaa, dziękuję za wyjaśnienie! Teraz rozumiem! :)
To świetnie!
Możliwa jest też trzecia interpretacja. Ignacy dosłownie (a nie tylko metaforycznie) uczestniczy w grze paragrafowej. Za taką wersją przemawia istnienie mapy. Bohater kończy jakiś etap, idzie na strych i z mapy, która jest swego rodzaju instrukcją, dowiaduje się, jaki ma wybór. Dodatkowo gromadzi przedmioty, które, jak się wydaje, są z innej wersji rzeczywistości. W grach paragrafowych czasami zbiera się jakieś trofea. W tym przypadku są to latarka, pompka rowerowa, finka i smartfon.
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
@Koalo75, dziękuję!
Gutyn Morgyn,
Nazajutrz rano mieli lot do kraju, więc tym razem postawili na kolację w swoim apartamencie.
Do jakiego kraju? Jeśli nie chcesz jeszcze tego precyzować, to równie dobrze możesz napisać:
→ Nazajutrz rano mieli zaplanowany lot, więc tym razem postawili na kolację w swoim apartamencie.
Ignacy poczuł lekką obawę, ale przemógł się i podał nieznajomemu telefon.
Ukazanie już na samym początku opowiadania głównego bohatera jako idioty nie jest dobrym posunięciem. Niewielu czytelników ma ochotę kibicować czy śledzić losy upośledzonego intelektualnie.
Karolina zacisnęła zęby i kontynuowała – Zamordowałeś, tak?
→ Karolina zacisnęła zęby i kontynuowała: – Zamordowałeś, tak?
Przejrzeli polskie portale informacyjne. Nie było żadnej informacji o zbrodni.
→ Przejrzeli polskie portale informacyjne. Nie było żadnej wzmianki o zbrodni.
Głębiej, choć ich kusiło, zadając szczegółowe pytania, nie szukali.
To zdanie jest chaotyczne i zbędne.
Nawet, jeśli to będzie więcej niż dwie godziny… – kobieta urwała w pół zdania, wytarła łzy, przytuliła męża i szepnęła do ucha – kocham nasze dzieci
→ Nawet jeśli to będzie więcej niż dwie godziny… – Kobieta urwała w pół zdania, wytarła łzy, przytuliła męża i szepnęła do ucha: – Kocham nasze dzieci
Nie miał sił powalczyć o swoje, w ogóle nigdy nie był zbyt przebojowy i przepuszczał wszystkich, jak leci. Gdy w końcu znalazł się na zewnątrz, nikt na niego nie czekał. Tkwił tak bezmyślnie jeszcze chwilę, aż kazano mu opuścić płytę lotniska. W hali przylotów też nie było żony. Cały budynek opustoszał i tylko gdzieniegdzie kręcili się pracownicy portu. Ignacy był zagubiony i bezradny. Nie miał pojęcia, co robić.
Byłoza.
Cały budynek opustoszał i tylko gdzieniegdzie kręcili się pracownicy portu. Ignacy był zagubiony i bezradny. Nie miał pojęcia, co robić.
– Tu jesteś! No, cześć, tato. Umawialiśmy się przed wejściem. Pamiętasz? Jak było? Opaliłeś się!
?
Rozumiem, że syn nagle zaczął mówić w jego głowie, tak?
ale Tomek nie odpuszczał. Wszedł za ojcem, zdjął buty i zaczął kręcić się po kuchni.
– Poradzę sobie. Dzięki za wszystko. Pozdrów dzieciaki.
Zapis sugeruje, że to powiedział Tomek, ale po chwili wychodzi na to, że jednak Ignacy.
już na samym szczycie tej plątaniny rozdzieliła się na dwie żółtą i czerwoną.
→ już na samym szczycie tej plątaniny rozdzieliła się na dwie: żółtą i czerwoną.
Hm. Pomysł ciekawy, tylko szkoda, że nie do końca wykorzystany. Miejscami ekspozycja cierpiała przez chaotyczne i gnające tempo opowiadania.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!
Allo, HollyHell91!
Do jakiego kraju?
Kraj jako synonim ojczyzny, ale bez górnolotnego zabarwienia.
Ukazanie już na samym początku opowiadania głównego bohatera jako idioty nie jest dobrym posunięciem. Niewielu czytelników ma ochotę kibicować czy śledzić losy upośledzonego intelektualnie.
Idiota? Upośledzony intelektualnie? Skąd ten wniosek?
Rozumiem, że syn nagle zaczął mówić w jego głowie, tak?
Nie. Ignacy rozglądał się i nikogo poza pracownikami lotniska nie widział. Syn mógł nadejść nagle i zagadać do zamyślonego ojca.
Dziękuję za przeczytanie, analizę i wskazówki.
Pozdrawiam!
Ja tylko tak…
Do jakiego kraju?
Tak się mówi. Do kraju. Naprawdę zaczynam się czuć stara…
No jest to trochę zawiłe, ale czytało się dobrze i generalnie mi się podobało.
Dobrze zagrało to przechodzenie między liniami.
Ta sugestia o paragrafówce trochę niedociągnięta, moim zdaniem, gdyby nie tytuł nigdy bym nie wpadł na taką interpretację tekstu.
Oddanie telefonu jakiemuś bylekomu faktycznie może wydawać się mało wiarygodne. Może jakieś zdanie więcej komentarza od narratora by się przydało. Z drugiej strony utrata telefonu to nie koniec świata, ludzie telefonami stoliki/krzesła w restauracjach zajmują i cziki briki.
Klikam i pozdrawiam
Witajże, @GalicyjskiZakapiorze!
Ufff… Bardzo mnie cieszy, że się podobało.
A zawiłe, bo to opowiadanie z gatunku mind-game stories (nazwa wymyślona przeze mnie na bazie nazwy filmowego gatunku mind-game films).
Ta sugestia o paragrafówce trochę niedociągnięta, moim zdaniem, gdyby nie tytuł nigdy bym nie wpadł na taką interpretację tekstu.
W odpowiedzi Jolce podane są trzy możliwe interpretacje (1. metafora życia, 2. bohater dosłownie jest uczestnikiem gry, 3. czytelnik wybiera zakończenie). O której piszesz?
Oddanie telefonu jakiemuś bylekomu faktycznie może wydawać się mało wiarygodne.
Często w sytuacjach turystycznych korzysta się z czyjejś uprzejmości lub samemu robi się obcym ich komórkami zdjęcia.
Dzięki za klika. Pozdrawiam!
Do jakiego kraju?
Kraj jako synonim ojczyzny, ale bez górnolotnego zabarwienia.
Do jakiego kraju?
Tak się mówi. Do kraju. Naprawdę zaczynam się czuć stara…
Tylko że kraj to nie jest synonim ojczyzny. Synonimem kraju jest państwo na przykład. Ale nie ojczyzna.
Gdyby było napisane: Mieli wrócić do kraju, to jest wszystko jasne. Ale autor napisał: Mieli lot do kraju. Skąd mam wiedzieć, że do ojczyny? To jest dopiero początek opowiadania, może robią sobie jakieś tournee po świecie?
Ukazanie już na samym początku opowiadania głównego bohatera jako idioty nie jest dobrym posunięciem. Niewielu czytelników ma ochotę kibicować czy śledzić losy upośledzonego intelektualnie.
Idiota? Upośledzony intelektualnie? Skąd ten wniosek?
A nie uważasz, że idiotyzmem jest dawać telefon obcemu, który śmierdzi alkoholem? :)
Rozumiem, że syn nagle zaczął mówić w jego głowie, tak?
Nie. Ignacy rozglądał się i nikogo poza pracownikami lotniska nie widział. Syn mógł nadejść nagle i zagadać do zamyślonego ojca.
No właśnie, mógł, ale tego nie pokazałeś. Z mojej perspektywy scena wyszła bardzo pokracznie, wręcz groteskowo. Nikogo nie ma, a tu nagle syn wyrasta jak spod ziemi i staje przed bohaterem. Niepokojące.
Jeśli chcesz zaznaczyć, że ojciec był zamyślony, to można dopisać: Nawet nie zauważyłem, kiedy Tomek do mnie podszedł. czy coś takiego.
Dziękuję za przeczytanie, analizę i wskazówki.
Nie za ma co :)
Często w sytuacjach turystycznych korzysta się z czyjejś uprzejmości lub samemu robi się obcym ich komórkami zdjęcia.
Hm, naprawdę? Ja nawet ładnie pachnącej i zadbanej osobie bym nie oddała telefonu, a co dopiero śmierdzącemu menelowi ;p Ale to może ja jestem dziwna :P
Tylko że kraj to nie jest synonim ojczyzny. Synonimem kraju jest państwo na przykład. Ale nie ojczyzna.
Owszem, ale takie powiedzenie się utarło. Chyba (nie wiem) tylko w języku polskim.
HollyHell91, większość Twoich uwag została uwzględniona (byłoza we wskazanym fragmencie zredukowana, interpunkcja w dialogach poprawiona, „informacji” zmienione na „wzmianki”). Polemika dotyczy jedynie kilku kwestii.
Tylko że kraj to nie jest synonim ojczyzny.
W opowiadaniu słowo kraj zostało w taki sposób użyte. Jeśli robiliby sobie tournée po świecie, to miałoby sens napisać: „rano mieli zaplanowany lot” lub dookreślić: „mieli lot do Turcji”.
Internetowe słowniki Synonimy.pl i Synonim.net wymieniają słowo „kraj” jako synonim „ojczyzny”. Zdaję sobie sprawę, że trzeba ostrożnie podchodzić do tego typu źródeł.
Zostawię ten kraj, jak jest.
No właśnie, mógł, ale tego nie pokazałeś. Z mojej perspektywy scena wyszła bardzo pokracznie, wręcz groteskowo. Nikogo nie ma, a tu nagle syn wyrasta jak spod ziemi i staje przed bohaterem. Niepokojące.
Nigdy nie doświadczyłaś sytuacji, że ktoś nagle „wyrasta jak spod ziemi”? Ignacy rozglądał się za żoną, był zagubiony, zamyślił się, nie spodziewał się syna. Ale…
Ale w zasadzie, odebrałaś tę scenę mniej więcej zgodnie z moją intencją. W tym momencie czytelnik dowiaduje się, że wszystko, co do tej pory czytał, nie było prawdą lub musi inaczej spojrzeć na całą dotychczasową historię. Został przerwany ciąg narracyjny. Już wcześniej został wprowadzony element niepokoju: co tu się dzieje, co stało się z Karoliną? Ale dopiero teraz okazało się, że narrator jest niewiarygodny. Co jest prawdą? Czy może, jak zasugerowałaś wcześniej, tylko według mnie przez przypadek, jest niestabilny psychicznie.
A nie uważasz, że idiotyzmem jest dawać telefon obcemu, który śmierdzi alkoholem? :)
To jest normalna praktyka, że korzysta się z uprzejmości obcych, gdy grupa chce mieć wspólne zdjęcie. Ludzie sobie dają telefony i nawzajem robią zdjęcia. Jest to zjawisko powszechne.
Ignacy był człowiekiem otwartym, może mało asertywnym („w ogóle nigdy nie był zbyt przebojowy i przepuszczał wszystkich, jak leci”). Nie chciał poddać się stereotypowi, który wywołał w nim obawę, więc się przemógł i podał telefon bezdomnemu. Gdy jednak bezdomny wyrzucił ten telefon, to poza stratą materialną Ignacy doznał poczucia zdrady, ktoś mu powiedział tym gestem: jesteś frajerem, idiotą, upośledzony umysłowo. To nim wstrząsnęło, było impulsem, który pchnął go fatalnego czynu.
Anonimie, to Twoje opowiadanie i Ty tu rządzisz :) Skoro uważasz, że wskazane przeze mnie punkty Cię nie uwierają, to chyba jest w porządku. Wszystkie uwagi są sugestiami i mają pomóc pisarzom rozwijać swój warsztat.
Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz życzę powodzenia w konkursie :)
Mamy na te same sprawy różne spojrzenia. To jest naturalne. Zaskoczyła mnie Twoja wątpliwość dotycząca oddania telefonu, którą zresztą podzielił GalicyjskiZakapior. Wydawało mi się raczej, że kontrowersje wzbudzi nieproporcjonalna reakcja Ignacego na stratę.
Dziękuję za stymulującą wymianę zdań i również pozdrawiam!
Hej,
początkowo również nie zrozumiałam zakończenia, ale po przeczytaniu Twojego komentarza z wyjaśnieniem wszystko zaczęło mi się układać w całość. Przy okazji poczytałam, czym dokładnie jest gra paragrafowa, i muszę przyznać, że to naprawdę świetny pomysł, żeby wykorzystać ją w opowiadaniu.
Sama historia wciąga. Moje pogubienie się pewnie można zrzucić na to, że wcześniej nie znałam pojęcia „paragrafówki” ani jej zasad. I tak myślę, że może przydałaby sie w przedmowie jakaś mała wskazówka? Odesłanie do wikipedii, wszystkich tych, którzy nie znają tej gry i nie zrozumieli tytułu. :D
Ale z drugiej strony, to mogłoby trochę spoilerować, że będziemy przeskakiwać przez różne linie rzeczywistości…
Powodzenia w konkursie i pozdrawiam! :)
Witaj, @Marszawo!
Miło mi, że wskoczyłaś za Ignacym w tę opowieść. Wielkie dzięki.
Już sam zestaw haseł spoilerował. Trochę mnie to martwiło.
Pozdrawiam!
Ave, Anonimie!
Bardzo fajny pomysł na połączenie koncepcji wieloświatów, gry paragrafowej i historii miłości dwojga ludzi. Początkowo zakładałem, że Ignacy cierpi na urojenia, albo ma demencję, więc na plus zaliczę też nieoczywisty twist fabularny.
Przewinął dziesiątki zdjęć, by z Alberobello przenieść się do Polignano a Mare. Wygłupiał się, robiąc stójkę na jednej nodze i śpiewając „Volare oh, oh”. I kolejne: pod pomnikiem Świętego Mikołaja, z profiterolką na talerzu i aperolem w kieliszku i w końcu te z ostatniego dnia, gdy szli promenadą Lungomare
Ech, tutaj zdobyłeś (aś?), Anonimie nieuczciwą przewagę, bo obudziły się moje wspomnienia z wymiany studenckiej do Bari właśnie… :P I jak mam teraz zachować obiektywizm?
Ze zrozumieniem zakończenia nie miałem problemów, dość mocno spinało mi się z wcześniejszymi wskazówkami odnośnie podróży między światami/rzeczywistościami w oparciu o “mapę życia”.
Pod względem językowym całość wypada solidnie, nic nie zgrzytało podczas lektury.
Fabularnie najmniej podobał mi się fragment, w którym Karolina tłumaczyła Ignacemu koncepcję wieloświatów. Troszkę infodumpowo to wypadło, ale z drugiej strony na niewielkiej ilości znaków trudno byłoby inaczej wyjaśnić czytelnikowi, o co tutaj właściwie chodzi, więc przyjmuję takie rozwiązanie ze zrozumieniem.
I ogólnie sama fabuła nie jest może pełna zwrotów akcji, dramatycznych scen, czy elementów przygodowych, ale skupia się na relacji (trudnej, bo rozgałęzionej na różne sposoby, nie pomijając śmierci Karoliny w jednej z rzeczywistości) małżonków i robi to dobrze.
Opowiadanie nie jest idealne, ale spędziłem przy nim bardzo dobry czas. Do tego “plusów dodatnich” jest więcej niż ujemnych, więc piórkowo będę na TAK.
Powodzenia w konkursie!
Ave, cezary_cezary!
Obiektywizm jest przereklamowany.
Bardzo dziękuję.
Pozdrawiam!
Cześć, Anonimie!
Intrygujące opowiadanie, spodobał mi się pomysł, w którym konwencja paragrafówki nie jest głównym budulcem tekstu, lecz motywem fantastycznym i pretekstem do rozmowy o dokonywaniu wyborów. Ładne są też opisy życia codziennego bohaterów, detale takie jak syn martwiący się potencjalnymi objawami demencji, pomaga to wczuć się w świat i zainteresować ich losami. Zwróciłem uwagę na kreatywne wykorzystanie efektu Mandeli. Językowo na niczym się nie potykałem, chociaż może nie szukałem błędów wyjątkowo pilnie. Z drugiej strony nie znalazłem w opowiadaniu niczego w rodzaju myśli przewodniej, zaczyna się drastyczną sceną i sprawia wrażenie, że będzie mówiło o konsekwencjach impulsywnych decyzji z fantastyczną otoczką dającą szanse ich uniknięcia, a potem przechodzimy do obyczajowej opowieści o starszym panu, który w pewnych wersjach swojego wieloświata nie został wdowcem i nie wie, czy naprawdę może odzyskać żonę, czy to tylko ułuda. Poza tym opowieść jest dziwnie streszczona, bez wyjaśnień autorskich moim zdaniem byłoby zbyt trudno wymyślić, jak dokładnie działa to przechodzenie między liniami świata, na jakiej zasadzie bohater jest w stanie to odczytać z mapy i zastosować.
W sumie głos do Biblioteki jest absolutnie zasłużony, do jakości piórkowej moim zdaniem nieco brakuje.
Pozdrawiam serdecznie,
Ślimak Zagłady
Cześć, Ślimaku Zagłady!
Bardzo dziękuję za opinię i głos do Biblioteki.
Pozdrawiam!
Sorry, Anonimowy Winnetou, ale jestem na NIE.
Być może oberwałeś rykoszetem tym, że nie lubię paragrafówek (IMO, to autor powinien decydować, jak wygląda dzieło, a nie odbiorca), ale mam nadzieję, że nie.
Już przy pierwszym czytaniu, kiedy jeszcze nie wiedziałam o nominacji do piórka, fabuła mi nie przypadła do gustu. Znaczy – poszczególne wydarzenia w porządku, nie mam uwag, ale nie rozumiem, dlaczego bohater przeskakuje między różnymi liniami. Znaczy, pakuje się pod samochód, ale nie wybiera przy tym czerwonej ani pomarańczowej linii. Być może koncepcja jest taka, że po dojściu do końca jednej linii bohatera rzuca do losowo wybranej innej linii, która nadal trwa. Być może, ale z tekstu to nie wynika.
Jeśli tak, to mapa niewiele daje – masz informację, w którym miejscu powinieneś skręcić, ale nie możesz świadomie tego skrętu wykonać.
Piszesz w komentarzu, że przeskoki są powodowane przez silne emocje. Hmmm. Słabo umiem w emocje, więc nie zwracam uwagi na takie rzeczy.
Pamiętaj jednak, że moje (czy czyjekolwiek inne) NIE to jeszcze nie koniec świata. Tekst ma swoje zalety, nie przeczę. Tylko dla mnie nie wystarczyło ich na piórko. :-/
Heja, heja!
Finklo, dziękuję za ponowne pochylenie się nad tekstem i wyjaśnienie decyzji.
to jeszcze nie koniec świata
Spoks, my Indianie jesteśmy twardzi :'(
Howgh!
Od samego początku opowiadania zastanawiałem, się czy bohater uczestniczy w paragrafówce, w sumie wciąż się nad tym zastanawiam. Tekst szybko wciąga, podobają mi się też różnego rodzaju detale i wykorzystanie prawdziwych zjawisk. Proces przeskakiwania między rzeczywistościami wydał mi się nieco mglisty, zwłaszcza ich przyczyna. Zaskoczył mnie również wiek bohaterów, czytając, długo nie sygnalizujesz, że to staruszkowie :)
Cześć, Zygfrydzie89!
“Staruszkowie” padają z ust Karoliny. Ignacy uważał, podobnie jak ja, że to na wyrost i służyło tylko wzmocnieniu przekazu, że podejrzewanie ich będzie absurdalne.
Ignacy ma dorosłego syna, jest dziadkiem. Może być przed sześćdziesiątką.
Dzięki za przeczytanie i podzielenie się wrażeniami.
Pozdrawiam!