- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Czy osoba schowana w bunkrze uratuje cywilizację, która została odbudowana po zagładzie w oparciu o beletrystykę?

Czy osoba schowana w bunkrze uratuje cywilizację, która została odbudowana po zagładzie w oparciu o beletrystykę?

Tekst sta­no­wi kar­ko­łom­ną próbę po­łą­cze­nia kon­kur­su (mapa skar­bów) i nie-kon­kur­su (coś o książ­kach po za­gła­dzie). Moż­li­we, że wy­szło, ale pew­no­ści nie ma.

 

Skarb: osoba

Za­mknię­cie: scho­wa­nie

Coś zwy­kłe­go: bun­kier

 

PS. Mapa jest, ale zro­bio­na od odp... Autor nie umie ry­so­wać i nawet nie bę­dzie pró­bo­wał wma­wiać, że jest ina­czej.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Czy osoba schowana w bunkrze uratuje cywilizację, która została odbudowana po zagładzie w oparciu o beletrystykę?

Scena pierw­sza, w któ­rej zo­sta­nie do­ko­na­ne bru­tal­ne wpro­wa­dze­nie do świa­ta przed­sta­wio­ne­go.

Czas: do­kład­nie kil­ka­dzie­siąt lat po Go­dzi­nie Zero.

 

– To jest kom­plet­nie po­zba­wio­ne sensu!

– Co tam mam­ro­czesz pod nosem, dzie­cia­ku? – Ame­lia zga­ni­ła Mi­ko­ła­ja.

– Prze­pra­szam, cio­ciu, po­wie­dzia­łem tylko, że to nie ma sensu.

Na te słowa ko­bie­ta wes­tchnę­ła prze­cią­gle.

– Le­piej prze­stań fi­lo­zo­fo­wać, tylko leć z da­ni­ną, bo jesz­cze się spóź­nisz.

– Kiedy ja na­praw­dę nie ro­zu­miem, dla­cze­go wła­ści­wie kar­mi­my tych dar­mo­zja­dów z dołu – mruk­nął pod nosem chło­pak.

Ame­lia te­atral­nie zła­pa­ła się pod boki i ob­da­rzy­ła Mi­ko­ła­ja spoj­rze­niem za­re­zer­wo­wa­nym dla psa, który za­ła­twia po­trze­by fi­zjo­lo­gicz­ne w sa­lo­nie.

– Ile razy bę­dzie­my to jesz­cze prze­ra­biać? – syk­nę­ła. – Za­pi­sa­no to w pierw­szej świę­tej księ­dze, więc tak sta­no­wi prawo. Mu­si­my je re­spek­to­wać, bo ina­czej po­pad­nie­my w sza­leń­stwo!

– Sza­leń­stwem był po­mysł od­bu­do­wa­nia spo­łe­czeń­stwa na pod­sta­wie dwóch wy­świech­ta­nych, a do tego nie­kom­plet­nych sta­rych ksią­żek… – Nie­spo­dzie­wa­nie do roz­mo­wy włą­czył się Krzy­siek, z za­wo­du kowal. – A ty, droga Amel­ko, zu­peł­nie my­lisz po­ję­cia. Mia­łaś za­pew­ne na myśli anar­chię.

Niemy okrzyk za­stygł na twa­rzy ko­bie­ty. Po dłuż­szej chwi­li zdo­ła­ła tylko wy­szep­tać na bez­de­chu:

– He­re­tyk…

*

W tym miej­scu po­zwo­lę sobie za­trzy­mać akcję i wy­ja­śnić wam to i owo. Ro­zu­miem, że mo­że­cie być lekko sko­ło­wa­ni, ale spo­koj­nie, we wła­ści­wym cza­sie wszyst­ko na­bie­rze sensu. Taką mam przy­naj­mniej na­dzie­ję.

Je­że­li o mnie cho­dzi, to mu­si­cie wie­dzieć dwie rze­czy. Po pierw­sze, moje za­im­ki to „wiem/wszyst­ko”, po­nie­waż iden­ty­fi­ku­ję się jako nar­ra­tor wszech­wie­dzą­cy.

Po dru­gie, ra­czej trud­no by­ło­by okre­ślić mnie spe­cja­li­stą w kwe­stiach ję­zy­ko­wych, więc czę­ści mowy nie są moją mocną stro­ną.

Co się na­to­miast tyczy świa­ta przed­sta­wio­ne­go, na tę chwi­lę mu­si­cie wie­dzieć, że wiele lat przed opi­sa­ny­mi tu wy­da­rze­nia­mi do­szło do in­cy­den­tu okre­śla­ne­go po­wszech­nie Go­dzi­ną Zero. Mogę się tylko do­my­ślać, że w jego trak­cie pla­ne­tę do­tknął jakiś ka­ta­klizm, czy coś w tym stylu. Moż­li­we też, że wy­bu­chła wojna nu­kle­ar­na, albo wy­gi­nę­ły psz­czo­ły, pew­no­ści nie mam. Wiem na­to­miast, że ludz­kość zo­sta­ła zdzie­siąt­ko­wa­na, znana wam cy­wi­li­za­cja upa­dła i za­pa­no­wa­ły wieki ciem­ne. Po nie­zli­czo­nych la­tach we­ge­ta­cji, zu­peł­nym przy­pad­kiem od­na­le­zio­no sejf za­wie­ra­ją­cy dwie książ­ki, uzna­ne póź­niej za świę­te księ­gi. Na ich pod­sta­wie pod­ję­to kar­ko­łom­ną próbę od­bu­do­wa­nia cy­wi­li­za­cji. Wagę zna­le­zi­ska pod­kre­śla fakt, że poza owymi dwoma po­zy­cja­mi wszel­ką po­zo­sta­łą li­te­ra­tu­rę, do­stęp­ną dla ludz­ko­ści, sta­no­wi­ły słow­ni­ki i ele­men­ta­rze ję­zy­ka pol­skie­go. Z punk­tu wi­dze­nia nar­ra­to­ra, na­le­ży po­wyż­sze uznać nie tylko za wy­god­ne pod wzglę­dem fa­bu­lar­nym, ale i wy­star­cza­ją­co tłu­ma­czą­ce, dla­cze­go bo­ha­te­ro­wie ni­niej­szej hi­sto­rii po­słu­gu­ją się cał­kiem po­praw­nym słow­nic­twem.

Uprze­dza­jąc ewen­tu­al­ne py­ta­nia i wąt­pli­wo­ści: bla­de­go po­ję­cia nie mam dla­cze­go ktoś ukrył w sej­fie książ­ki, a nie pie­nią­dze lub inne kosz­tow­no­ści, ale tak wła­śnie było. Ko­niec i krop­ka.

A teraz wróć­my do hi­sto­rii…

 

Scena druga, w któ­rej od­po­wie­my na py­ta­nie, o czym tak wła­ści­wie jest ni­niej­szy tekst.

Czas: jakiś kwa­drans po sce­nie pierw­szej.

 

– Czy mogę pana o coś za­py­tać? – za­ga­ił nie­śmia­ło Mi­ko­łaj.

– Strze­laj, młody – od­po­wie­dział Krzy­siek.

– Bo tak… Pierw­sza świę­ta księ­ga przed­sta­wia tych z dołu, jako szka­rad­nych i za­sad­ni­czo nie­go­dzi­wych… A przez to tak róż­nych od nas – pięk­nych, błę­kit­no­okich i zło­to­wło­sych.

– Jest to dość spore uprosz­cze­nie, ale niech ci bę­dzie, że tak się spra­wy mają. Do cze­goś zmie­rzasz?

– Tak, bo widzi pan… Nie ro­zu­miem zu­peł­nie, dla­cze­go skła­da­my im da­ni­ny, za­miast pró­bo­wać zabić? Po­win­ni­śmy chyba tępić zło, a nie sztucz­nie utrzy­my­wać je przy życiu, tak myślę.

 Męż­czy­zna przez chwi­lę przy­glą­dał się bacz­nie mło­de­mu to­wa­rzy­szo­wi.

– Ja się z tobą nawet zga­dzam, ale nie­ste­ty to nie była moja de­cy­zja. Nasi ro­dzi­ce w pełni de­mo­kra­tycz­nie zde­cy­do­wa­li, że odtąd bę­dzie­my się kur­czo­wo trzy­mać tre­ści ksiąg. To było jesz­cze przed two­imi na­ro­dzi­na­mi – wes­tchnął. – Cały szko­puł tkwi w tym, że te całe “świę­te” ba­zgro­ły zo­sta­ły od­kry­te już uszko­dzo­ne. Nigdy nie udało się od­czy­tać ca­ło­ści. Z pierw­szej księ­gi znamy wła­ści­wie tylko po­czą­tek, cho­le­ra wie, co wła­ści­wie wy­da­rzy­ło się póź­niej. Dla­te­go skła­da­my da­ni­ny i nie za­da­je­my zbęd­nych pytań.

– Prze­cież to idio­tycz­ne.

– Wiem, ale tak zde­cy­do­wa­ła więk­szość – mruk­nął Krzy­siek. – Tyle do­bre­go, że da­ni­ny są skła­da­ne w mię­sie po­cho­dzą­cym od zwie­rząt i in­nych to­wa­rach. Lu­dzie w książ­ce mieli jed­nak znacz­nie go­rzej.

– A temu co… – za­czął Mi­ko­łaj, po czym wska­zał bie­gną­ce­go w ich kie­run­ku męż­czy­znę w wy­świech­ta­nym mun­du­rze z ozna­cze­nia­mi armii czer­wo­nej.

Do­mnie­ma­ny żoł­nierz do­padł do Krzyś­ka, zła­pał go obu­rącz i wy­dy­szał za­sa­pa­ny:

– Artem?

– Nie – od­parł ze sto­ic­kim spo­ko­jem.

– A ten młody?

– Rów­nież nie.

– Cho­le­ra – za­klął żoł­nierz. – No nic, trud­no, nie ma czasu do stra­ce­nia – po­wie­dział, a na­stęp­nie zdjął ple­cak i wrę­czył go męż­czyź­nie.

– Co tam jest?

– Broń i racje żyw­no­ścio­we, będą wam po­trzeb­ne.

– Hola! – za­pro­te­sto­wał Krzy­siek. – Nie tak szyb­ko, drew­nia­ny żoł­nie­rzy­ku, do czego będą po­trzeb­ne? I dla­cze­go wła­ści­wie nam? Prze­cież mó­wi­łem już, że żaden z nas nie ma na imię Artem.

– To bez zna­cze­nia. Od­na­leź­li­śmy skarb, który wszyst­ko zmie­ni. Wszyst­ko, ro­zu­miesz? – po­wtó­rzył, ak­cen­tu­jąc każdą sy­la­bę.

– Ze­chciał­byś nieco roz­wi­nąć…?

– I może jesz­cze się przy­wi­tać? Zwy­kłe „dzień dobry” by­ło­by miłe – wtrą­cił z głu­pia frant Mi­ko­łaj.

Oczy żoł­nie­rza za­mi­go­ta­ły czy­stym sza­leń­stwem. Spoj­rzał na chło­pa­ka, jakby do­pie­ro za­uwa­żył jego obec­ność, po czym osten­ta­cyj­nie splu­nął mu pod nogi gęstą, bru­nat­ną fleg­mą.

– Czym jest ten skarb? – za­py­tał Krzy­siek, czym lekko roz­ła­do­wał gęstą at­mos­fe­rę, która za­wi­sła w po­wie­trzu.

– Nie „czym”, a „kim” – po­pra­wił roz­mów­cę żoł­nierz. – Praw­dzi­wy, za­hi­ber­no­wa­ny czło­wiek, który żył w cza­sach przed Go­dzi­ną Zero!

Z ust Mi­ko­ła­ja wy­do­był się okrzyk eks­cy­ta­cji.

– Niech mnie jeże… To na­praw­dę po­waż­na spra­wa! – po­twier­dził Krzy­siek. – Gdzie on teraz jest?

– Za­mknię­ty, w bun­krze. Czeka na eg­ze­ku­cję.

– Co?! Dla­cze­go? – wy­sa­pał chło­pak.

– Moi lu­dzie… Oni uzna­li, że czło­wiek z kap­su­ły sta­no­wi za­gro­że­nie dla na­sze­go stylu życia i ska­za­ła bie­da­ka na śmierć przez roz­strze­la­nie. Tylko muszą go jesz­cze jakoś obu­dzić, bo ina­czej to dupa, nie eg­ze­ku­cja. – Do­strzegł w oczach roz­mów­ców kom­plet­ny brak zro­zu­mie­nia, ale kon­ty­nu­ował: – Na szczę­ście ca­łość się chwi­lę prze­cią­gnie, bo za­bra­łem je­dy­ny spraw­ny pi­sto­let i zapas amu­ni­cji. – Wska­zał ple­cak, a na jego twa­rzy ma­lo­wa­ła się duma.

– W me­trze jest bun­kier? – zdzi­wił się Krzy­siek. – Niby w któ­rym miej­scu?

– Scho­wa­ny, nie­ste­ty nie wiem gdzie do­kład­nie. – Żoł­nierz roz­ło­żył ręce i spo­chmur­niał. – Mam zbyt ni­skie kwa­li­fi­ka­cje, a przez to nie po­sia­dam do­stę­pu do ta­kich in­for­ma­cji.

– Dla­cze­go sam go nie ura­tu­jesz? I kim jest ten cho­ler­ny Artem, któ­re­go szu­kasz?

Żoł­nierz spoj­rzał na Krzyś­ka jak na wa­ria­ta.

– Prze­cież już wspo­mnia­łem, że mam ni­skie kwa­li­fi­ka­cje.

– Artem? – przy­po­mniał Mi­ko­łaj.

– Co wy się z cho­in­ki po­ury­wa­li­ście? – żach­nął się żoł­nierz. – Dru­giej świę­tej księ­gi nie czy­ta­li­ście? Artem to głów­ny bo­ha­ter, przyj­dzie i wszyst­kich ura­tu­je!

– On chyba nie ogar­nia, że to była po­stać fik­cyj­na… – Krzy­siek pół­gęb­kiem zwró­cił się do Mi­ko­ła­ja.

– Do­brze, dość pi­to­le­nia, po­mo­że­cie?

*

W tym miej­scu mógł się zna­leźć sta­now­czo zbyt długi opis za­żar­tej kłót­ni męż­czy­zny z jego mło­dym to­wa­rzy­szem, ale uzna­łem, że taki frag­ment mógł­by się oka­zać nie­szcze­gól­nie atrak­cyj­ny dla od­bior­cy. Wy­star­czy wspo­mnieć, że osta­tecz­nie Mi­ko­łaj użył ar­gu­men­tów rów­nie cel­nych co prze­ko­nu­ją­cych, więc Krzy­siek zgo­dził się na wy­pra­wę w głąb metra w celu od­na­le­zie­nia skar­bu za­hi­ber­no­wa­ne­go czło­wie­ka. Nie chcę uprze­dzać roz­wo­ju wy­pad­ków, ale jakby, czy­sto teo­re­tycz­nie, na któ­rymś eta­pie tej opo­wie­ści za­bra­kło Mi­ko­ła­ja, to zwra­cam uwagę, że on już wy­peł­nił swoją rolę w tej hi­sto­rii.

 

Scena trze­cia, w któ­rej może (ale nie musi!) dojść do aktów bez­sen­sow­nej prze­mo­cy.

Czas: nieco póź­niej.

 

– Matko, co za ama­torsz­czy­zna – wes­tchnął Krzy­siek, wska­zu­jąc krzak sto­ją­cy na samym środ­ku torów.

– Co ma pan na myśli? – za­py­tał Mi­ko­łaj.

– Pierw­sza za­sa­da bycia nie­wi­dzial­nym… – Do­strze­ga­jąc zu­peł­ny brak zro­zu­mie­nia po stro­nie mło­de­go to­wa­rzy­sza, dodał: – Idio­ta scho­wał się za krza­kiem. Się­gnij, pro­szę do ple­ca­ka, wy­cią­gnij gra­nat i rzuć go w kie­run­ku krza­ka.

Chło­pak wy­cią­gnął me­ta­lo­wy przed­miot, po czym za­py­tał:

– A to w ogóle bez­piecz­ne? Je­ste­śmy pod zie­mią i w ogóle…

– Pew­nie nie… – od­po­wie­dział po chwi­li na­my­słu. Na­stęp­nie krzyk­nął w kie­run­ku do­mnie­ma­ne­go czło­wie­ka ukry­te­go za krza­kiem: – Je­ste­śmy uzbro­je­ni, wsta­waj i się nie wy­głu­piaj.

Od­po­wie­dzia­ła mu głu­cha cisza.

– Dobra młody, wy­cią­gaj za­wlecz­kę i rzu­caj. Raz się żyje.

Mi­ko­łaj naj­wy­raź­niej opacz­nie zro­zu­miał in­struk­cje, gdyż w stro­nę krza­ka po­le­ciał ledwo wi­docz­ny ka­wa­łek druta.

– O kur… – zdą­żył je­dy­nie wy­sa­pać Krzy­siek, gdy po­wie­trze prze­szy­ła eks­plo­zja.

*

Po do­brych kilku mi­nu­tach męż­czy­zna od­zy­skał przy­tom­ność. Z nie­ma­łym wy­sił­kiem wstał na równe nogi, otrze­pu­jąc się przy tym z kurzu i resz­tek cze­goś, co jesz­cze do nie­daw­na było cie­ka­wym świa­ta mło­dym czło­wie­kiem.

– Cho­le­ra by to wzię­ła, to był dobry chło­pak… – mruk­nął pod nosem.

Krzy­siek otak­so­wał wzro­kiem naj­bliż­sze oto­cze­nie i do­szedł do wnio­sku, że z Mi­ko­ła­ja nie zo­sta­ło nic, co można by na­le­ży­cie po­cho­wać. Wobec tego wy­ko­nał w po­wie­trzu bli­żej nie­okre­ślo­ny sym­bol, po czym pod­szedł do krza­ka, by spraw­dzić, czy miał rację w kwe­stii za­sadz­ki.

Z sa­tys­fak­cją stwier­dził, że przy­naj­mniej w tej kwe­stii się nie mylił. Na ziemi leżał mar­twy męż­czy­zna, na oko trzy­dzie­sto­let­ni. Klat­kę pier­sio­wą de­na­ta przy­gnia­ta­ła be­to­no­wa płyta.

– To pew­nie przez ten wy­buch – skwi­to­wał Krzysz­tof.

 Nie­spo­dzie­wa­nie roz­legł się trzask, a po nim ko­mu­ni­kat:

– Sły­sze­li­śmy wy­buch, Ma­ciek zgłoś się na­tych­miast!

Krzysz­tof wy­ma­cał w kie­sze­ni trupa prze­no­śny ko­mu­ni­ka­tor. Ostroż­nie na­ci­snął przy­cisk od­po­wie­dzial­ny za nada­wa­nie, po czym, nie­udol­nie mo­du­lu­jąc głos, po­wie­dział:

– U mnie wszyst­ko w po­rząd­ku, coś wam się po­my­li­ło. – Zwol­nił przy­cisk.

– Ma­ciek żyje? – do­bie­gło z gło­śni­ka.

– Przy­kro mi, sufit mu spadł na głowę. To rze­czy­wi­ście przez ten wy­buch – od­po­wie­dział z roz­bra­ja­ją­cą szcze­ro­ścią Krzy­siek.

– Do­ce­niam, że po­wie­dzia­łeś praw­dę, ko­le­go, ale szpieg z cie­bie, jak z ko­ziej pizdy tam­bu­ryn.

– Je­stem tylko pro­stym ko­wa­lem!

Z gło­śni­ka do­bie­gło wes­tchnie­nie.

– Dobra, zro­bi­my na­stę­pu­ją­co. Zaraz kogoś wy­śle­my po cie­bie, ni­g­dzie się nie ru­szaj. Po­ga­da­my przy wó­decz­ce i opo­wiesz, co tam się wła­ści­wie stało.

 

Scena czwar­ta, w któ­rej do­wia­du­je­my się, że w me­trze czło­wiek czło­wie­ko­wi wil­kiem

Czas: późny wie­czór, tego sa­me­go dnia.

 

Jak za­pew­ne się do­my­śla­cie po­ga­węd­ka, którą za­po­wie­dzia­no na końcu po­przed­niej sceny, wcale nie prze­bie­ga­ła w przy­ja­znej at­mos­fe­rze. Nie było też wó­decz­ki ani kie­lisz­ków, za to na stole za­go­ścił bim­ber pę­dzo­ny na grzy­bach i ko­ściach szczu­rów oraz dwa bla­sza­ne ku­becz­ki.

Dwa­dzie­ścia osiem si­nia­ków, wy­bi­ty ząb i jedno po­ła­ma­ne żebro póź­niej Krzy­siek wy­śpie­wał całą hi­sto­rię, nie po­mi­ja­jąc żad­ne­go szcze­gó­łu. Z uwagi na od­nie­sio­ne ob­ra­że­nia męż­czy­zna mówił od tej pory dość nie­wy­raź­nie, ale mocą nar­ra­to­ra prze­ło­żę to na nor­mal­ną wy­mo­wę. Osta­tecz­nie, kto chciał­by czy­tać: „obb­b­che­ecujj­je po­pła­awę­ęę”, gdy o niebo le­piej wy­glą­da: „na­tu­ral­nie, to się już nie po­wtó­rzy, panie ma­jo­rze”. Chyba zgo­dzi­my się w tej kwe­stii, praw­da?

 

*

– Przy­kro mi, teraz bę­dzie­my mu­sie­li pana roz­strze­lać. – Major bez­rad­nie roz­ło­żył ręce. – Ta­jem­ni­ca pań­stwo­wa, sam pan ro­zu­mie.

– Czy przy­słu­gu­je mi ostat­ni po­si­łek?

– Nie.

– To przy­kre.

– Ow­szem. Ko­wal­ski – zwró­cił się do pod­ko­mend­ne­go.

– Tak, panie ma­jo­rze?

– Pro­szę od­pro­wa­dzić za­trzy­ma­ne­go do bun­kra, gdzie bę­dzie ocze­ki­wał na eg­ze­ku­cję.

– Tego pod sta­cją Rondo Da­szyń­skie­go? Prze­cież tam już jest za­mknię­ty ten gość, cośmy go… – urwał.

– Za­mknij się, kre­ty­nie! – syk­nął. – Trud­no, w tej sy­tu­acji wy­ko­na­my wyrok na miej­scu. Szczę­śli­wie obec­ny tu Krzysz­tof był uprzej­my zwró­cić nam skra­dzio­ną broń. – Ukło­nił się z wdzięcz­no­ścią, a na­stęp­nie wy­cią­gnął pi­sto­let i od­bez­pie­czył go. – Ja­kieś ostat­nie słowa?

Krzy­siek wpa­try­wał się w lufę, która czer­ni­ła się zło­wiesz­czo, za­po­wia­da­jąc nad­cho­dzą­cy ko­niec. Męż­czy­zna nie od­po­wie­dział, za­miast tego za­mknął oczy, po­ki­wał prze­czą­co i za­marł w ocze­ki­wa­niu na naj­gor­sze. Po czole za­czę­ły spły­wać kro­pel­ki potu, a każda se­kun­da zda­wa­ła się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność.

Gdy padł strzał, Krzy­siek przy­gryzł wargę i bez­wied­nie wy­ko­nał ruch, jakby pró­bo­wał się uchy­lić. Gdy jed­nak usły­szał od­głos ciała osu­wa­ją­ce­go się na pod­ło­gę, zro­zu­miał, że to nie on obe­rwał. Otwo­rzył oczy i ner­wo­wo otak­so­wał wzro­kiem oto­cze­nie. Ko­wal­ski trzy­mał broń wy­cią­gnię­tą w stro­nę ma­jo­ra, z lufy uno­si­ła się struż­ka dymu. Żoł­nierz splu­nął na zwło­ki ofi­ce­ra. W mar­twych oczach ma­lo­wał się szok i nie­do­wie­rza­nie.

– Pier­do­lo­ny ko­much.

– Dla­cze­go to zro­bi­łeś? – za­py­tał Krzy­siek.

– Dla­cze­go? – Ko­wal­ski zda­wał się zbity z pan­ta­ły­ku. – Bo wy­ma­gał tego in­te­res Rze­szy.

– Rze­szy? To ty nie je­steś ko­mu­ni­stą?

– Cho­le­ra, mo­głem mu po­zwo­lić naj­pierw zabić cie­bie! Weź się w garść, czło­wie­ku! I prze­stań za­da­wać de­bil­ne py­ta­nia – żach­nął się żoł­nierz. – Nie je­stem żad­nym pie­przo­nym ko­mu­chem, tylko dum­nym oby­wa­te­lem Rze­szy. Pod przy­kryw­ką, ma się ro­zu­mieć.

– Po­wiesz mi, co tu się od­pier­da­la?

– Szczę­śli­wym zrzą­dze­niem losu ko­mu­chy od­kry­ły za­hi­ber­no­wa­ne­go go­ścia. Ta­kie­go, który pa­mię­ta czasy sprzed Go­dzi­ny Zero. Za­miast wy­ko­rzy­stać oka­zję, czer­wo­ni wy­da­li na niego wyrok śmier­ci, a ty py­tasz, dla­cze­go za­strze­li­łem ma­jo­ra? Po­waż­nie?

Krzy­siek w od­po­wie­dzi burk­nął coś nie­wy­raź­nie.

– No, to jak mamy już wszyst­ko wy­ja­śnio­ne… Czas nas goni, wy­strzał mógł przy­cią­gnąć uwagę in­nych żoł­nie­rzy. Żwawo, mu­si­my zna­leźć klucz do bun­kra i co waż­niej­sze – mapę.

– Mapę? To ty nie wiesz, gdzie jest ukry­ty bun­kier?

– Znam tylko przy­bli­żo­ną lo­ka­li­za­cję – wes­tchnął Ko­wal­ski. – Rondo Da­szyń­skie­go, ale to nie­ste­ty za mało. Sta­cja jest ogrom­na, do tego wokół niej cią­gną się dzie­siąt­ki ki­lo­me­trów szy­bów i tu­ne­li ser­wi­so­wych. Po­trze­bu­je­my mapy, bo ina­czej grzy­ba znaj­dzie­my, nie bun­kier.

– Skąd pew­ność, że mapa tu w ogóle jest?

– Major musi trzy­mać ją przy sobie. Tak sta­no­wi pro­to­kół.

Męż­czyź­ni prze­szu­ka­li do­kład­nie zwło­ki. Od­na­leź­li klucz, czte­ry kap­sle i zu­ży­tą pre­zer­wa­ty­wę, nic wię­cej. Ko­wal­ski ze zło­ścią kop­nął w spróch­nia­łą ko­mo­dę. Mebel prze­wró­cił się, a głu­chy łomot roz­niósł się po po­miesz­cze­niu.

– Je­że­li do tej pory nikt nie po­my­ślał, żeby tu przyjść, to teraz się to pew­nie zmie­ni – za­uwa­żył Krzy­siek.

Tra­fił w punkt, gdyż w od­da­li dało się sły­szeć ja­kieś po­ru­sze­nie.

– Kurwa mać – za­klął Ko­wal­ski. – Gdzie ten fiut zła­ma­ny mógł scho­wać mapę?

– Ma ją… za­wsze… przy sobie… – my­ślał na głos Krzy­siek. – A może…?

Męż­czy­zna do­padł do zwłok i ścią­gnął z nich ko­szu­lę. Na skó­rze wy­ta­tu­owa­na była pro­wi­zo­rycz­na mapa, o taka:

 

 

 

– Wiele je­stem w sta­nie zro­zu­mieć, ale to, co widzę, mnie prze­ra­sta – sko­men­to­wał Ko­wal­ski. – Jed­nak musi nam to wy­star­czyć.

– Co masz na myśli?

– Patrz i ucz się – po­wie­dział, po czym wy­cią­gnął nóż i od­kro­ił płat skóry nie­bosz­czy­ka. – A teraz ucie­ka­my, bo zaraz wpad­nie tu cała bry­ga­da.

Bie­gli ile sił w no­gach, aż na­bra­li pew­no­ści, że nikt nie po­dą­ża ich śla­dem. Wtedy po­zwo­li­li sobie na chwi­lę od­po­czyn­ku.

– Prze­pra­szam, że tak męczę czte­ry li­te­ry – za­ga­ił Krzy­siek. – Po­trze­bu­ję jed­nak kilku od­po­wie­dzi. Wi­dzisz, dla mnie to wszyst­ko jest nowe. Pierw­szy raz je­stem w me­trze, jesz­cze dzi­siaj rano żyłem sobie spo­koj­nie na po­wierzch­ni, zaj­mo­wa­łem się ko­wal­stwem i jako tako ogar­nia­łem co i jak. A tutaj wszyst­ko wy­glą­da na prze­wró­co­ne do góry no­ga­mi.

– Ech… – wes­tchnął Ko­wal­ski. – Dobra, sy­tu­acja w me­trze jest dość… na­pię­ta. Wi­dzisz…

 

*

Uff, zdą­ży­łem w ostat­niej chwi­li, by uchro­nić was od tej całej po­li­ty­ki, za­leż­no­ści mię­dzy frak­cja­mi i opo­wie­ści o nie­ustan­nej walce o do­mi­na­cję pod zie­mią! Lu­dzie w me­trze funk­cjo­nu­ją w spo­sób, który nie różni się znacz­nie od szczu­rze­go. Po­my­śli­cie pew­nie, że to krzyw­dzą­ce po­rów­na­nie. Bar­dzo moż­li­we, py­ta­nie tylko: dla kogo?

Dla ni­niej­szej hi­sto­rii istot­ne jest to, że czte­ry głów­ne frak­cje metra od lat wza­jem­nie się zwal­cza­ją. W teo­rii jest też coś na wzór rady dla ca­łe­go metra i wszyst­kich stron­nictw, ale kła­nia się tutaj słowo klucz: “w teo­rii”. 

Skoro zatem za­hi­ber­no­wa­ne­go czło­wie­ka od­na­leź­li czer­wo­ni, to można cał­kiem bez­piecz­nie za­ło­żyć, iż de­cy­zję o eg­ze­ku­cji pod­ję­li wy­łącz­nie oni, nie py­ta­jąc po­zo­sta­łych o zda­nie.

Ko­wal­ski na­to­miast rze­czy­wi­ście oka­zał się szpie­giem wy­sła­nym przez Rze­szę, co od­po­wia­da­ło Krzyś­ko­wi tylko odro­bi­nę bar­dziej, niż per­spek­ty­wa bycia roz­strze­la­nym. Z nie­zna­nych przy­czyn był po­trzeb­ny na­zi­ście, więc z braku lep­szych opcji obu męż­czyzn chwi­lo­wo po­łą­czy­ło coś na wzór szorst­kiej mę­skiej przy­jaź­ni. Praw­do­po­dob­nie nieco aryj­ska apa­ry­cja Krzyś­ka tro­chę w tym po­mo­gła.

 

Scena piąta, w któ­rej wy­ja­śni się, czy Krzy­siek od­naj­dzie skarb.

Czas: śro­dek nocy.

 

Męż­czyź­ni wę­dro­wa­li przez tunel metra do­brych kilka go­dzin, co w prze­li­cze­niu na „czas spę­dzo­ny z Ko­wal­skim” ozna­cza­ło rów­no­war­tość do­brych kil­ku­na­stu lat ty­po­we­go mał­żeń­stwa. Ta­kie­go bez seksu, ale z awan­tu­ra­mi o pod­nie­sio­ną deskę od kibla i włosy w od­pły­wie umy­wal­ki.

– Da­le­ko jesz­cze? – za­py­tał Krzy­siek po raz trzy­dzie­sty siód­my.

– Jak usły­szę to ko­lej­ny raz, to jak Boga ko­cham, po­strze­lę cię w nogę i bę­dzie­my szli jesz­cze dłu­żej. Albo w ogóle w cho­le­rę cię zo­sta­wię. Czy na­praw­dę mu­sisz cały czas ma­ru­dzić? Metro jest ogrom­ne, a my mu­si­my być ostroż­ni. Nie mo­że­my prze­cież iść to­ra­mi, bo to pewna śmierć!

– Prze­cież masz mun­dur ko­mu­chów, jak niby mają się do­my­ślić, że je­steś agen­tem? – za­uwa­żył przy­tom­nie Krzy­siek.

– Do tej pory ktoś już z pew­no­ścią od­krył zwło­ki ma­jo­ra, le­piej nie kusić losu.

– Słusz­na uwaga.

 

*

Po­dob­ne roz­mo­wy od­by­ły się jesz­cze wie­lo­krot­nie, więc po­zwo­li­cie, że zi­gno­ru­ję je i pchnę fa­bu­łę nieco dalej.

 

*

Oczom męż­czyzn uka­za­ły się sta­lo­we drzwi, nad któ­ry­mi pysz­ni­ła się ta­bli­ca z na­pi­sem: „se­kret­ny bun­kier pod sta­cją Rondo Da­szyń­skie­go”.

– Nie­zbyt sub­tel­ne, ale cał­kiem za­je­bi­ste – skwi­to­wał Krzy­siek.

– To jest jakiś dra­mat… – wes­tchnął Ko­wal­ski. – Prze­cież to musi być żart, a do tego bar­dzo ni­skich lotów.

– Dla­cze­go?

– Pierw­szy raz spo­ty­kam se­kret­ny bun­kier, który rze­czy­wi­ście jest ozna­czo­ny jako „se­kret­ny bun­kier”. Prze­cież to się zu­peł­nie nie spina w war­stwie lo­gicz­nej!

– A dla mnie jest wszyst­ko w po­rząd­ku. Może ktoś zna­lazł trze­cią księ­gę, taką bez więk­szo­ści stron, a do tego wy­bla­kłą i nad­pa­lo­ną, a na­stęp­nie bez­myśl­nie od­two­rzył szcząt­ki fa­bu­ły? To nie byłby zresz­tą pierw­szy raz…

– Naj­bar­dziej mnie w tym wszyst­kim prze­ra­ża, że mo­żesz mieć rację – wes­tchnął Ko­wal­ski. – To jak? Je­steś go­to­wy?

– Uro­dzi­łem się go­to­wy – skła­mał Krzy­siek.

Szpieg wło­żył klucz do zamka i prze­krę­cił. Drzwi za­skrzy­pia­ły nie­przy­jem­nie, a na­stęp­nie blo­ka­da zo­sta­ła zwol­nio­na. Męż­czyź­ni uj­rze­li wnę­trze bun­kra. Na­pi­sać, że nie ro­bi­ło do­bre­go wra­że­nia, to nic nie na­pi­sać. Do ścian ko­lo­ru go­łe­go be­to­nu przy­cze­pio­ne były po­rdze­wia­łe rury i kable nie­wia­do­me­go prze­zna­cze­nia. Pod­ło­ga wy­ło­żo­na była sza­ry­mi płyt­ka­mi, a z su­fi­tu zwi­sa­ła le­ni­wie po­je­dyn­cza ża­rów­ka. I to w sumie tyle.

Poza tym, na samym środ­ku stała kap­su­ła hi­ber­na­cyj­na, a w niej był za­mknię­ty czło­wiek.

– Czemu prze­nie­śli tutaj całą ma­szy­ne­rię, a nie sa­me­go go­ścia? – za­py­tał pół­gęb­kiem Krzy­siek.

– A kto zro­zu­mie ko­mu­chów? – Ko­wal­ski wzru­szył ra­mio­na­mi. – Może na­praw­dę nie po­tra­fi­li go wy­cią­gnąć z wnę­trza?

Na­stęp­nie pod­szedł bli­żej i na­ci­snął przy­cisk od­po­wie­dzial­ny za roz­po­czę­cie pro­ce­su de­hi­ber­na­cji.

Mo­men­tal­nie za­świe­ci­ły wszyst­kie lamp­ki i kon­tro­l­ki, roz­legł się cichy pisk, po czym drzwi się uchy­li­ły. Znaj­du­ją­cy się w środ­ku męż­czy­zna otwo­rzył oczy, wy­szedł z kap­su­ły i usiadł na pod­ło­dze.

– Spójrz na niego. – Krzy­siek wska­zał ge­stem męż­czy­znę. – Czy on nie wy­da­je ci się jakiś taki… zwy­czaj­ny?

– A jaki miał­by być?

– Cho­le­ra wie. Spo­dzie­wa­łem się au­re­oli, po­świa­ty, cho­ciaż po­rząd­nej brody mę­dr­ca, a tym­cza­sem… No sam przy­znaj, gość jest po­ten­cjal­nym wy­ba­wi­cie­lem, a spra­wia wra­że­nie prze­cięt­ne­go dwu­dzie­sto­pa­ro­lat­ka z trzy­dnio­wym za­ro­stem, po ty­go­dnio­wej li­ba­cji al­ko­ho­lo­wej. Nie będę ukry­wał, je­stem roz­cza­ro­wa­ny.

– Gdzie ja… Co tu…? – wy­szep­tał męż­czy­zna z kap­su­ły.

 

*

Męż­czy­zna z kap­su­ły, któ­re­go, dla do­da­nia mu odro­bi­ny po­wa­gi i ta­jem­ni­czo­ści, będę od tej pory na­zy­wał Przod­kiem, był wy­raź­nie sko­ło­wa­ny. Nie po­win­no was to dzi­wić. Z pew­no­ścią oglą­da­li­ście „Sek­smi­sję”, więc po­win­ni­ście mieć jako takie ro­ze­zna­nie w spra­wie.

W każ­dym razie Krzy­siek i Ko­wal­ski z sub­tel­no­ścią i wy­czu­ciem god­ny­mi młota uda­ro­we­go za­czę­li za­rzu­cać Przod­ka jed­nym py­ta­niem za dru­gim, a bie­dak wy­glą­dał na coraz bar­dziej ode­rwa­ne­go od rze­czy­wi­sto­ści. A jed­nak mu­siał po­sia­dać ja­kieś od­po­wie­dzi.

 

Scena szó­sta, w któ­rej do nie­daw­na za­hi­ber­no­wa­ny czło­wiek powie, co miał po­wie­dzieć, po czym nie­spo­dzie­wa­nie umrze.

Czas: pora obia­du (co jest okre­śle­niem dość umow­nym, bo w me­trze ta­ko­wa ra­czej nie ist­nia­ła, ale jako nar­ra­tor uzna­łem, że brzmi to le­piej niż „po dwu­dzie­stu mi­nu­tach bez­owoc­ne­go za­da­wa­nia pytań”).

 

– Go­dzi­na Zero? Chwy­tli­wa nazwa, nie ma co… – sko­men­to­wał Przo­dek, gdy już tro­chę do­szedł do sie­bie.

– Masz lep­szą? – za­py­tał Krzy­siek.

– Tak po praw­dzie, to nie.

– Le­piej nam po­wiedz, jak do tego do­szło? Wy­bu­chła wojna? Na zie­mię spadł me­te­oryt lub zalał nas ocean?

– Nic z tych rze­czy – za­prze­czył Przo­dek. – U ru­skich ktoś wylał tro­chę sa­mo­go­nu na panel kon­tro­l­ny sys­te­mu nu­kle­ar­ne­go. To była stara, ra­dziec­ka kon­struk­cja, więc oczy­wi­ście coś tam za­trzesz­cza­ło i nic spe­cjal­ne­go się nie wy­da­rzy­ło. Przy­naj­mniej do czasu, gdy ofi­cer do­wo­dzą­cy wró­cił z wy­chod­ka. Jak zo­ba­czył mar­no­traw­stwo do­bre­go trun­ku, to wpadł w szał i ude­rzył nie­zdar­ne­go sze­re­go­we­go w gębę. Ten po­le­ciał na kla­wia­tu­rę, ja­kimś cudem wbi­ja­jąc ciąg zna­ków ak­ty­wu­ją­cych wy­rzut­nie i…

– I co? – do­py­ty­wał Krzy­siek.

– I jebło, jak stąd do Włosz­czo­wej, a cały świat po­szedł się chrza­nić. Wszy­scy zgi­nę­li. No, pra­wie wszy­scy – po­pra­wił się Przo­dek. – Mi udało się wsko­czyć do pro­to­ty­po­wej kap­su­ły hi­ber­na­cyj­nej, a poza tym…

Nie­spo­dzie­wa­ny huk wy­strza­łu prze­rwał opo­wieść. Krzy­siek od­ru­cho­wo za­krył uszy i za­mknął oczy. Gdy je otwo­rzył, do­strzegł mar­twe­go Przod­ka i Ko­wal­skie­go, który wła­śnie cho­wał broń do ka­bu­ry.

– Dla­cze­go to zro­bi­łeś?!

– In­te­res Rze­szy – rzekł Ko­wal­ski z miną, jakby zdaw­ko­wa od­po­wiedź tłu­ma­czy­ła wszyst­ko. – Ty na­praw­dę nie ro­zu­miesz, praw­da? – wes­tchnął. – Wi­dzisz, in­for­ma­cje po­tra­fią być nie­bez­piecz­ne. Mogą za­bu­rzyć usta­lo­ny po­rzą­dek, a tego prze­cież nie chce­my.

– Jak wrócę na po­wierzch­nię, to wszyst­ko opo­wiem…

– Oba­wiam się, że nie bę­dziesz miał oka­zji. Je­steś zdraj­cą, za­mor­do­wa­łeś z zimną krwią ostat­nie­go przed­sta­wi­cie­la daw­nej cy­wi­li­za­cji, a pod­czas próby uciecz­ki zo­sta­łeś śmier­tel­nie po­strze­lo­ny.

Zanim do Krzyś­ka do­tarł sens usły­sza­nych słów, jego oczy spo­wił mrok. Męż­czy­zna padł bez życia na po­sadz­kę.

 

Scena siód­ma, któ­rej w za­sa­dzie mo­gło­by nie być, ale w do­brym tonie by­ło­by do­mknąć opo­wie­dzia­ną hi­sto­rię i odro­bi­nę po­fi­lo­zo­fo­wać.

Czas: bez zna­cze­nia, tu są za­war­te uni­wer­sal­ne tre­ści.

 

Je­że­li Ko­wal­ski wie­rzył w utrzy­ma­nie sta­tus quo pod po­wierzch­nią, to jego plany spa­li­ły na pa­new­ce. W rów­nie wy­god­ny fa­bu­lar­nie, co nie­sa­mo­wi­ty spo­sób bun­kier zo­stał od­na­le­zio­ny przez przed­sta­wi­cie­li trze­ciej z wiel­kich frak­cji metra. Wy­bacz­cie mi, ale nazwa zu­peł­nie mi teraz ule­cia­ła z pa­mię­ci.

Co istot­ne, a co umknę­ło za­rów­no Krzyś­ko­wi (ak­tu­al­nie mar­twe­mu) jak i Ko­wal­skie­mu (cho­le­ra wie, co z nim się stało), w kap­su­le znaj­do­wał się nie tylko Przo­dek. Była tam też sta­ran­nie za­wi­nię­ta i do­sko­na­le za­wi­nię­ta księ­ga za­ty­tu­ło­wa­na „Pismo Świę­te”. Nikt ze współ­cze­snych wcze­śniej o niej nie sły­szał, ale już sama nazwa pa­so­wa­ła do obo­wią­zu­ją­cej wizji funk­cjo­no­wa­nia świa­ta. Od tej pory licz­ba świę­tych ksiąg wy­no­si­ła okrą­głe trzy. To była dobra licz­ba.

I tak oto hi­sto­ria o skar­bie, który mógł od­mie­nić losy świa­ta, za­koń­czy­ła się w spo­sób ty­po­wy dla ga­tun­ku ludz­kie­go: przy­pad­kiem, prze­mo­cą i pro­pa­gan­dą. Bo za­wsze znaj­dzie się ktoś, kto jest gotów zabić, bo wie le­piej.

Czy mogło wyjść ina­czej? Ra­czej nie.

Czy po­win­no? Zde­cy­do­wa­nie tak.

Czy ludz­kość od­bi­je się kie­dyś od dna? Nie mam po­ję­cia, w teo­rii je­stem wszech­wie­dzą­cy, ale chyba nie aż tak. Wiem jedno, skoro miesz­kań­cy metra i świa­ta nad nim do­sta­li do ręki ko­lej­ną świę­tą księ­gę, to kwe­stią czasu po­zo­sta­je, aż za­czną do sie­bie strze­lać o jej moż­li­we in­ter­pre­ta­cje. Tak to już jest, że gdy czło­wiek znaj­dzie praw­dzi­wy skarb, to zwy­kle nie ma bla­de­go po­ję­cia, co z nim zro­bić. A gdy już coś zrobi, to pra­wie za­wsze jest to głu­pie.

Co więc po­zo­sta­nie dla nas i po­tom­nych? Kon­se­kwen­cje nie­mą­drych wy­bo­rów.

Koniec

Komentarze

Napisane nader sprawnie. Fajnie też zagrał pomysł z narratorem, który "wcina się" i przyspiesza akcję, bardzo naturalnie to wychodzi.

Świetnie się czytało. Fabuła nie płynie może jakoś wartko, ale jest dobrze przemyślana i dopracowana. Zakończenie też fajnie wszystko dopina.

Ogólnie podobało mi się :)

 

 

Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,

ślad swój zostawiłam,

uważnie przeczytałam,

za udział podziękowałam;

bruce :)

Melduję, że przeczytałam.

Nowa Fantastyka