Cholernie ciemno, nieprzyzwoicie wcześnie, trochę zimno. To idealna pora, by wyruszyć nad brzeg Bałtyku, sprawdzić, co wydalił najlepszego. Idę po omacku. Deptane owady pękają pod butami, zdradzając otoczeniu informacje o kolejnych krokach. Niewiarygodne, plaża wydaje się żywa. Z każdym następnym krokiem trochę mniej.
Sztorm szalał przez wieczór i pół nocy. Fale rozbijające się o wybrzeże ponownie uszczupliły granicę ziem Królestwa Słowian, pożerając je kawałek po kawałku. Liczę, że morze zwróci coś w zamian.
Dotarłem w szczęśliwe miejsce, tak nazywam małą zatoczkę, gdzie zebrałem najwięcej bursztynu. Niestety, wciąż jest zbyt ciemno, bym rozpoczął poszukiwania. Poczekam. Zasada: „Kto rano wstaje, temu Perun daje” jest nieomylna jak Wernyhora.
Gdy robi się jaśniej, dostrzegam kawałki drewna i szczątki notesu w kolorze indygo. Sięgam po niego, wyczuwam, że to pamiętnik. Jest w kawałkach, niektóre strony są poniszczone, wybrakowane, inne leżą luzem w pobliżu. Otwieram, przykładam dłoń do zapisków i próbuję wyczuć, co autor miał na myśli.
*
Szaleniec, demagog, człowiek o resztkach piasku w klepsydrze życia. Tak mnie postrzegają ludzie o króliczych sercach, mysiej odwadze i ambicji ukwiału. Wszystko dlatego, że mierzą mnie swoją miarą. Tam, gdzie widzą strach, ja dostrzegam możliwości. Dlatego uważają, że pociągnę podobnych sobie na dno.
Fragment z pamiętnika
*
Zebrałem ludzi niemających nic do stracenia: więźniów, szaleńców. Dałem im możliwość odbicia się od dna i zyskania sławy ku chwale Królestwa Słowian. Aby tego dokonać, musimy zrobić tylko jedno. Wytyczyć morską drogę do Szwecji.
Fragment z pamiętnika
*
… stali w miarę równo. Czterdziestu dwu chłopa plus my. Kobiet brak. Strach pomyśleć, jak płeć piękna mogłaby przy nich skończyć.
Drugi oficer, najtrzeźwiejsza osoba, jaką dysponuję, potwierdził, że marynarze są gotowi. Budzi respekt. Wygląda tak, że nawet dziwka by mu odmówiła. Mimo to, tylko jemu mogę ufać. Pozostali to najlepsi z dostępnych, ci, których jeszcze nie stracono. Znam każdą krzywą mordę wśród załogi. Wykonają najpodlejszy rozkaz, bez zawahania, bez myślenia. Ale jeśli odwrócę się do któregokolwiek plecami… dostanę kosę pod żebra. Takiej natury nie zmienisz.
Ocalała końcówka strony
*
Podnoszę wzrok znad mapy. Światło księżyca sączy się przez okno, dając zimną poświatę i ledwo oświetlając mury komnaty. Jego chłodny blask kontrastuje z drżącym płomieniem świecy, który rzuca koszmarne cienie na dębowy stół i mapę.
Mapa ta jeszcze dwa lata temu leżała w butelce, wyrzucona na brzeg Morza Bałtyckiego. Nie ja ją wyłowiłem. Zrobił to poszukiwacz bursztynu. Byłem natomiast jedynym, który zobaczył w tym kawałku papieru coś więcej, niż możliwość podtarcia sobie tyłka. Nie wiedzieć dlaczego, po prostu poczułem, że to jest coś wielkiego. Zaproponowałem wymianę. Pijaczyna oddał ją za butelkę rumu. Czy zawsze wszystko zaczyna się od butelki?
Strona znaleziona na plaży

*
Chwila przerwy, zanim położę dłoń na kolejnej stronie. Uśmiecham się, patrząc na wschód słońca. Ludzie uwielbiają oglądać zachody. Ja wolę, gdy coś się zaczyna. Słońce przyjęło barwę rumu – moją ulubioną.
Na Peruna. Rum. Nagle wszystko zrozumiałem. To ja wyłowiłem tę butelkę. Miała wyglądać na starą, jak z czasów, kiedy żegluga jeszcze nie zanikła. Ale to podróba ze wschodu, dziadostwo, jak ich mir. Co jak co, ale na tym, co wyrzuca morze, znam się dobrze. Z tego żyję. Nie jestem pijaczyną, ale skoro mogłem wymienić pustą na pełną, to czemu miałem nie skorzystać?
Czuję, że muszę poznać całą historię. Wracam do czytania. Zamykam oczy i kładę dłoń na kolejnej stronie.
*
Postanowiłem uwierzyć, że się da. Stworzyłem zalążek kuli śnieżnej. Nieustannie pchałem ją do przodu: znajdując inwestorów, rozgniatając przeciwników, gromadząc fundusze, obiecując zyski. Teraz stoimy nad przepaścią. Wystarczy ostatni krok, a kula przerodzi się w lawinę, by zmieść stary porządek.
Po dwóch latach zdobyłem finansowanie, znalazłem otwarte umysły, wierzące, że morska droga do Szwecji jest możliwa. Ostatnim krokiem będzie przekonanie inwestorów, że to ja jestem tym, który ją wytyczy.
Fragment z pamiętnika
*
Dzień pierwszy. Trzymam w dłoni kompas nienawiści z igłą w kształcie litery "L". Gdy dolna strzałka kieruje się ku wschodowi (jak nasza nienawiść), górna, połączona z nią na sztywno, automatycznie wskazuje północ. Jak długo zło czai się na wschodzie, tak długo igła będzie działać poprawnie. Wątpię, czy kiedykolwiek doczekamy chwili, gdy przestanie. Pieprzyć ich mir.
Wyrwana strona
*
Dopadliśmy Wernyhorę. Przesłuchiwaliśmy go na okoliczność wydarzeń, które dopiero miały nadejść. Wyśpiewał wszystko: „Człowiek noszący Księżycówkę wróci z wyprawy po siedmiu dniach. Wyląduje na brzegu basenu Morza Bałtyckiego, przynosząc ze sobą wielki skarb".
Wcześniej wiedziałem, że to jest możliwe. Teraz wiem, jak to zrobić. Pozostało ruszyć po wytyczonej ścieżce, podążyć za przeznaczeniem. Wytyczę morską drogę do Szwecji i wrócę ze skarbem.
Fragment z pamiętnika
*
Otwieram oczy.
– A więc to była przyczyna zaginięcia Wernyhory. Głośno o tym było w swoim czasie. Ludzie gadali, że wyruszył na wschód, do tych, których nienawidzimy. Mylili się. I o co chodzi z przepowiednią? Człowiek w Księżycówce wróci ze skarbem?
Rozmasowuję dłoń, chcę poznać dalszą historię. Czytanie jest wymagające dla ciała, ale jeszcze bardziej dla umysłu. Przewracam kartkę, znajduję trzy listy. Dwa uda się odczytać.
*
Drogi Kliencie,
Księżycówka. Łatwo nie będzie. Trudne Ci się trafiło. Potrzebuje Pan zdobyć jedną z dwunastu legendarnych koszulek kolczych z Pragi.
Charakteryzują się niebywałą wytrzymałością zarówno u nas, jak i w świecie macierzystym. Podania głoszą, że koszulki te są niebywale lekkie, a jednocześnie potrafią zatrzymać kulę wystrzeloną z czarnoprochowca. Wszystkie bezcenne artefakty zostały stworzone podczas pełni, każda w innym miesiącu, ale tego samego roku. Koszulka Styczniowa powstała w styczniu, Lutowa w lutym, a Marcowa – jak można się domyśleć – w marcu. Gdy Mistrz z Pragi zwieńczył dzieło Grudniową, odszedł, zabierając wiedzę ze sobą. Zabrał też trzy Księżycówki do naszego świata.
Możemy spróbować wypożyczyć Marcówkę od Korony. Ciężko jednak zapłacić zastaw, gdy coś jest bezcenne. Jeśli potwierdzi Pan zainteresowanie, obiecuję pomoc w negocjacjach.
płatnerz Bogusław
*
Szanowny Kapitanie,
Sadzonka nowego okrętu przekracza budżet pojedynczego miasta. Nawet nie próbuję się zastanawiać, jak pozyskał Pan finansowanie. Słyszałem, że część pokryła Korona. Zresztą to nie moja sprawa. Patrząc, jak kiełkuje, doświadcza się cudu. To moment, kiedy nikt już o pieniądzach nie myśli. Na Twoim miejscu zrobiłbym to samo.
Łajba kiełkowała, rosła i dojrzewała przez dwa lata pod okiem naszych najlepszych szkutników z południa. Podlewali korzenie, pielęgnowali powiększający się kadłub, hamowali nietrafione wizje okręto-ziarna. Gdy statek osiągnął odpowiedni rozmiar, nadszedł czas, by zebrać plon. Przycięto korzenie, hamując dalszy wzrost. Sam maszt został wszczepiony później i będzie rósł przez kolejne pół roku. To ułatwi transport na północ, do Gdańska, tam, gdzie jednostka zostanie zwodowana.
Mógłbym napisać, że to najpiękniejszy okręt, jaki stworzyliśmy. Skłamałbym. Dziób nie jest smukły, jest niezniszczalny. To kompromis, na który, mam nadzieję, jesteś gotów przystać. Dostanie Pan jednostkę najlepiej przystosowaną do zadania, które ma spełnić. Gdy czytasz list, nasze dzieło jest w drodze. Jeśli spełni zadanie i tak uwiecznią je na obrazach.
szkutnik Alojzy
*
Na wodowanie „Gniewu Słowian” przybył sam Gniewosz Siódmy. Nie omieszkał wspomnieć, że liczy na udział w zyskach z wyprawy, jeśli nam się powiedzie. Po części oficjalnej wytłumaczył, że inwestorzy wiele ryzykują. My tylko życie.
Wodowanie nie było pierwsze, natomiast było pierwszym oficjalnym. Każdy chciał zobaczyć początek odrodzenia floty bałtyckiej, bez względu na warstwę społeczną, z której pochodził.
W ciągu najbliższych tygodni statek ma zostać doposażony w dwa dęby piorunowe – po jednym na burtę. Olbrzymie donice wypełnią wcześniej przygotowane miejsca. Szkutnicy wzięli to pod uwagę, obliczając wymagany balast. Dęby powinny zapewnić ochronę przed ptaszydłami ze wschodu. Czekamy również na sprowadzenie balonu zwiadowczego, mającego zwiększyć zasięg rozpoznania. Podobnie jak kotwicę opuszcza się w dół, tak balon będzie wypuszczany w górę. Stamtąd luneciarz ma wypatrywać zagrożeń, zanim takowymi się jeszcze staną.
Fragment z pamiętnika
*
Pierwszego Krakena Oceanicznego do miasta książęcego Gdańsk sprowadził Wyzimir Trzeci w tysiąc trzysta osiemdziesiątym czwartym, po upadku Germanii. Zwierz ów nie był jeszcze zwany Bałtyckim. Drugie maleństwo podarował w ramach hołdu Zakon. Przez ponad wiek bestie zamieszkiwały wydzielone, otoczone palisadą i głazami regiony Zatoki Gdańskiej, stanowiąc symbol potęgi Królestwa Słowian. Dumni mieszkańcy pierwszego nazwali „Potęgą”, a drugiego „Honorem”. Macki krakenów trzymające rozświetlony bursztyn trafiły do herbu miasta.
Po sztormie, w tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym roku, granica oddzielająca oba osobniki została naruszona. Według nadwornego biologa Adolfusa Mądrego to wtedy musiało dojść do kontaktu pomiędzy bestiami. Nikt wcześniej nie podejrzewał, że mieliśmy do czynienia z samcem i samicą. Konsekwencją owej omyłki było spłodzenie i ostatecznie wydostanie się krakeniątek na otwarte wody poza zatokę. Stały się one pierwszym pokoleniem Krakenów Bałtyckich.
Następne lata obfitowały w konsekwencje omyłki. Okręty wracały do portów coraz rzadziej, a morze coraz częściej wyrzucało na plaże kawałki drewna i szczątki marynarzy. Zygmunt Sprawiedliwy rozkazał uśmiercić obie bestie i usunąć krakeny z herbu miasta. Nie zmieniło to faktu, że stało się to za późno. Żegluga na Bałtyku stopniowo zamarła, a handel z królestwami północy ustał. Transport morski ograniczył się do regionów przybrzeżnych, gdzie wody były zbyt płytkie dla bestii. W efekcie miasto książęce Gdańsk już nigdy później nie odzyskało swej dawnej świetności.
Kroniki Gdańskie
*
Bałtyk jest spokojny, gładki jak jezioro i śmierdzi rybą. Gdy głęboko się zaciągnę, wyczuwam woń przygody. Gdzieś na jej końcu czeka skarb.
Ustawiam Kompas Nienawiści przy mapie. Wszystko wskazuje, że…
Strona zalana krwią
*
Dzień drugi. Nad ranem straciliśmy luneciarza. Zaczęło się niewinnie. Myśleliśmy, że widzimy ciemną chmurę. Ta jednak przemieszczała się pod wiatr, a igła Kompasu Nienawiści zaczęła drgać, wskazując bezpośrednio zagrożenie.
Luneciarz potwierdził, że to ptaszydła. Wysyłają je Upadli Słowianie ze wschodu. Rozkazałem ściągnąć balon na pokład. Gdy zszedł na połowę wysokości, kołowrót się zaciął. Próbowaliśmy ściągnąć balon ręcznie. Nie zdążyliśmy. Dąb piorunowy odpalił, gdy ptaszydła weszły w zasięg. Krwawy deszcz spadł na pokład, resztki opalonych piór, przypalonego mięsa.
Po balonie pozostał kawałek liny, po baloniarzu – nasza pamięć. Gdy odpala dąb piorunowy, następuje reakcja łańcuchowa: błyskawica przeskakuje po wszystkim, co jest w powietrzu. Baloniarz znajdował się zbyt blisko.
Gdy pierwszy marynarz zasugerował, że jesteśmy przeklęci i to gniew Peruna, rozkazałem przeciągnąć go pod kilem. Zażegnałem bunt, ale nie podniosłem morale.
Poza szczątkami ptaszydeł znaleźliśmy coś jeszcze: trzy butelki z mapami wewnątrz. Otwarłem je dopiero w kajucie. Miałem złe przeczucia, potwierdziły się. Mapy, identyczne jak moja. Zrozumiałem, że to wojna dezinformacyjna, prowadzona przez Upadłych Słowian ze wschodu. To przynęta, abyśmy tracili pieniądze na wyprawy. Jeśli chcę żyć, załoga nie może poznać prawdy. Mimo wszystko przepowiednie Wernyhory zawsze się sprawdzały. Wbrew przeciwnościom wytyczę morską drogę do Szwecji i wrócę ze skarbem. Przeznaczenie jest po mojej stronie. Musi być.
Fragment z pamiętnika
*
Dzień trzeci. Cisza na morzu. Żagle obwisły, jak sprzęt u kogoś, kto jeszcze chce, ale już nie może. Kazałem szorować pokład, sprawdzić olinowanie, podlać drzewa piorunowe. Profilaktycznie jednego załoganta przeciągnęliśmy pod kilem. Marynarze muszą mieć zajęcie, bo bezczynność daje czas na myślenie. Myślenie prowadzi do buntu. Za daleko w to zabrnąłem. Nie możemy się wycofać.
Na wszelki wypadek rozkazałem drugiemu oficerowi rozpuścić plotkę, że statek jest zaminowany. Tylko kapitan, schodząc raz dziennie pod pokład, może wprowadzić szyfr, odraczający samozniszczenie. Większość uwierzyła. Teraz pilnują niedowiarków, żeby któryś nie zrobił nic głupiego.
Paradoksalnie, nie okłamałem ich. Statek jest zaminowany.
Fragment z pamiętnika
*
Dzień piąty, sztorm, późne popołudnie.
Początkowo myśleliśmy, że to wysepka nieoznaczona na mapie. Inni podejrzewali zbiorową halucynację. Nie było to też wybrzeże Szwecji – za wcześnie. Nasze wątpliwości rozwiały się, gdy drugi luneciarz potwierdził, że wysepka ma macki i ruszyła w naszym kierunku.
Tak, to Kraken Bałtycki. Tylko że ja mam na sobie Księżycówkę i znam przyszłe wydarzenia. Wiem, jak skończy się to starcie.
Przemówiłem do załogi. Zacząłem od przepowiedni i Księżycówki. Wciąż mam ją na sobie, nie mogli temu zaprzeczyć. Rozkazałem wydać każdemu załogantowi dwie porcje rumu. Nikt nie odmówił. Obiecałem chwałę i bogactwo. Odpowiedziała mi wrzawa.
– A teraz do roboty, skurwysyny!
– Drugi, dyktuję. Przejmij zapis do dziennika.
Kraken rośnie stopniowo w oczach. Barwę ma nijaką, zmienną, jak Bałtyk. Chwilami znika za falami. Innym razem, gdy okręt unosi się na grzbiecie jednej z nich, znów go dostrzegamy. Za każdym razem jest większy i większy. Możemy już dostrzec coś na kształt paszczy wypełnionej śmiercionośnymi kłami. Biolog Adolfus by powiedział, że nie żywi się planktonem.
Odpalił dąb piorunowy. Uderzył o powierzchnię wody, a martwe ryby wypłynęły do góry brzuchami. Dobra oznaka, jest szansa, że zdąży się przeładować i porazić skurwysyna.
Wyłania się po raz kolejny. Oczy bestii, dostrzegam w nich głębię, pustkę, nienawiść. Dopadają mnie wątpliwości, ale dziób jednostki jest specjalnie wzmocniony. Wytrzymałby zderzenie z górą lodową. Nic nie zatrzyma „Gniewu Słowian”.
Spoglądam po raz ostatni przed uderzeniem na Kompas Nienawiści. Czas na ostatnie korekty.
– Ster trzydzieści stopni na sterburtę!
– Ster trzydzieści na sterburtę!
Statek przechyla się w prawo. Zostało tuzin sążni. Paszcza potwora rozwiera się jak wrota otchłani. Kły obrazują lęk pierwotny, drzemiący w każdym z nas. Dlaczego są tak wielkie?
– Staranować skurwysyna!
Ostatnia strona pamiętnika
*
– Nieee…!
Padam na kolana. Zatrzaskuję dziennik i otwieram oczy. Koniec czytania.
Dłoń wciąż drży, serce wali jak młot kowalski. Nigdy tak się nie bałem. Nigdy nie czułem takiego bólu. Nigdy już nie położę dłoni na ostatniej stronie.
Zmysły stopniowo przenoszą się do tu i teraz, opuszczają spisane emocje kapitana. Chwilę zajmuje, zanim zauważam, że słońce jest już wysoko. Marszczę nos. Bałtyk nie wyrzucił bursztynu, za to śmierdzi trupem i ma posmak żelaza. Naciągam chustę pod same oczy.
Coś nieopodal błyszczy, wcześniej skrywane przez noc i żywą warstwę owadów. W wodorosty zaplątany jest człowiek. Fale obmywałyby nogi, gdyby je miał. Odganiam ptaki, wciągam zwłoki wyżej na brzeg. Przeszukuję skrupulatnie, taka praca. Rozbity Kompas Nienawiści potwierdza, że zmasakrowane szczątki należą do kapitana, właściciela dziennika.
Żal mi go. Gdyby tylko znał się na butelkach, wiedziałby, że to podróbka. Kto wymieniłby prawdziwą mapę do skarbu na butelkę rumu? Poza tym, odkąd krakeny zalęgły się na Bałtyku, wszystkie wyprawy są skazane na porażkę. W dzisiejszych czasach nie miał żadnych szans.
Blask słońca przynosi zrozumienie. Przepowiednia Wernyhory była prawdziwa, to ona stanowi prawdziwą mapę do skarbu. Łatwo powiedzieć po fakcie. Z jakiegoś dziwnego powodu wszystkie przepowiednie tak mają. Znalazłem Księżycówkę – jedną z trzech bezcennych koszulek. Czyż nie jest skarbem? Czyż kapitan nie wylądował z nią na brzegu? Korona nie pozwoli jej zatrzymać. Ale honor Słowian to honor Słowian. Zaproponują wymianę na nagrodę w postaci złota. A ja się zgodzę, nie można odmówić Koronie.
Wstrzymuję oddech i obdzieram szczątki z bezcennego artefaktu.
Poświęcam czas, by pochować kapitana pod grubą warstwą piasku. Upewniam się, że ptactwo nie rozdziobie do reszty szczątków, rozrzucając po wierzchu kawałki fulgerytu. Pieczęć Peruna ochroni zwłoki.
Nagie zwłoki. Nie mam wyrzutów sumienia. Kapitanowi, w Księżycówce czy bez, żadna różnica. Gdyby tylko znał się na butelkach, rozpoznałby podróbkę. Oni potrafią tylko niszczyć. Wiedziałby, że sprzedałem mapę jako ciekawostkę dla kolekcjonera. Nawet, gdyby prowadziła do skarbu, droga byłaby nie do przebycia.
Pora się zbierać. Muszę ostrzec Koronę o wojnie dezinformacyjnej prowadzonej przez Upadłych Słowian. Zostanę bohaterem, na czym specjalnie mi nie zależy. Za to uśmiecham się na myśl o złocie, które dostanę w zamian za Księżycówkę. Mógłbym już nigdy nie pracować, ale Bałtyk przyciąga zbyt mocno, wrócę tu. Dzisiaj jednak mam ochotę na butelkę najlepszego rumu. Czy ten piękny dzień może zacząć się lepiej niż od butelki?