- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Kraken Bałtycki

Kraken Bałtycki

Dla zmył­ki nie po­wiem wię­cej ni słowa, poza tym, że hi­sto­ria mor­ska jest go­to­wa.

Jak czytać?

1. Kursywą spisane są zapiski kapitana: pamiętnik, listy, kroniki.

2. Normalna czcionka to narrator, poszukiwacz bursztynu.

 

I. Skar­by: bez­cen­ny ar­te­fakt za który czeka na­gro­da: złoto

II. Za­mknię­cie/Ukry­cie: Za­to­pie­nie, Po­żar­cie, Uczy­nie­nie nie­wi­docz­nym (wo­do­ro­sty)

III. Coś zwy­kłe­go: Plaża

 

Za betę dzię­ku­ję Hol­ly­Hel­l91.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

AP

Oceny

Kraken Bałtycki

Cho­ler­nie ciem­no, nie­przy­zwo­icie wcze­śnie, tro­chę zimno. To ide­al­na pora, by wy­ru­szyć nad brzeg Bał­ty­ku, spraw­dzić, co wy­da­lił naj­lep­sze­go. Idę po omac­ku. Dep­ta­ne owady pę­ka­ją pod bu­ta­mi, zdra­dza­jąc oto­cze­niu in­for­ma­cje o ko­lej­nych kro­kach. Nie­wia­ry­god­ne, plaża wy­da­je się żywa. Z każ­dym następnym kro­kiem tro­chę mniej.

Sztorm sza­lał przez wie­czór i pół nocy. Fale roz­bi­ja­ją­ce się o wy­brze­że po­now­nie uszczu­pli­ły gra­ni­cę ziem Kró­le­stwa Sło­wian, po­że­ra­jąc je ka­wa­łek po ka­wał­ku. Liczę, że morze zwró­ci coś w za­mian.

Do­tar­łem w szczę­śli­we miej­sce, tak na­zy­wam małą za­tocz­kę, gdzie ze­bra­łem naj­wię­cej bursz­ty­nu. Nie­ste­ty, wciąż jest zbyt ciem­no, bym roz­po­czął po­szu­ki­wa­nia. Po­cze­kam. Za­sa­da: „Kto rano wsta­je, temu Perun daje” jest nie­omyl­na jak Wer­ny­ho­ra.

Gdy robi się ja­śniej, do­strze­gam ka­wał­ki drew­na i szcząt­ki no­te­su w ko­lo­rze in­dy­go. Się­gam po niego, wy­czu­wam, że to pa­mięt­nik. Jest w ka­wał­kach, nie­któ­re stro­ny są po­nisz­czo­ne, wy­bra­ko­wa­ne, inne leżą luzem w po­bli­żu. Otwie­ram, przy­kła­dam dłoń do za­pi­sków i pró­bu­ję wy­czuć, co autor miał na myśli.

 

*

 

Sza­le­niec, de­ma­gog, czło­wiek o reszt­kach pia­sku w klep­sy­drze życia. Tak mnie po­strze­ga­ją lu­dzie o kró­li­czych ser­cach, my­siej od­wa­dze i am­bi­cji ukwiału. Wszyst­ko dla­te­go, że mie­rzą mnie swoją miarą. Tam, gdzie widzą strach, ja do­strze­gam moż­li­wo­ści. Dla­te­go uwa­ża­ją, że po­cią­gnę po­dob­nych sobie na dno.

Frag­ment z pa­mięt­ni­ka

 

*

 

Ze­bra­łem ludzi nie­ma­ją­cych nic do stra­ce­nia: więź­niów, sza­leń­ców. Dałem im moż­li­wość od­bi­cia się od dna i zy­ska­nia sławy ku chwa­le Kró­le­stwa Sło­wian. Aby tego do­ko­nać, mu­si­my zro­bić tylko jedno. Wy­ty­czyć mor­ską drogę do Szwe­cji.

Frag­ment z pa­mięt­ni­ka

 

*

 

… stali w miarę równo. Czter­dzie­stu dwu chło­pa plus my. Ko­biet brak. Strach po­my­śleć, jak płeć pięk­na mo­gła­by przy nich skoń­czyć.

Drugi ofi­cer, naj­trzeź­wiej­sza osoba, jaką dys­po­nu­ję, po­twier­dził, że ma­ry­na­rze są go­to­wi. Budzi re­spekt. Wy­glą­da tak, że nawet dziw­ka by mu od­mó­wi­ła. Mimo to, tylko jemu mogę ufać. Po­zo­sta­li to naj­lep­si z do­stęp­nych, ci, któ­rych jesz­cze nie stra­co­no. Znam każdą krzy­wą mordę wśród za­ło­gi. Wy­ko­na­ją naj­po­dlej­szy roz­kaz, bez za­wa­ha­nia, bez my­śle­nia. Ale jeśli od­wró­cę się do któ­re­go­kol­wiek ple­ca­mi… do­sta­nę kosę pod żebra. Ta­kiej na­tu­ry nie zmie­nisz.

Oca­la­ła koń­ców­ka stro­ny

*

 

Pod­no­szę wzrok znad mapy. Świa­tło księ­ży­ca sączy się przez okno, dając zimną po­świa­tę i ledwo oświe­tla­jąc mury kom­na­ty. Jego chłod­ny blask kon­tra­stu­je z drżą­cym pło­mie­niem świe­cy, który rzuca kosz­mar­ne cie­nie na dę­bo­wy stół i mapę.

Mapa ta jesz­cze dwa lata temu le­ża­ła w bu­tel­ce, wy­rzu­co­na na brzeg Morza Bał­tyc­kie­go. Nie ja ją wy­ło­wi­łem. Zro­bił to po­szu­ki­wacz bursz­ty­nu. Byłem na­to­miast je­dy­nym, który zo­ba­czył w tym ka­wał­ku pa­pie­ru coś wię­cej, niż moż­li­wość pod­tar­cia sobie tyłka. Nie wie­dzieć dla­cze­go, po pro­stu po­czu­łem, że to jest coś wiel­kie­go. Za­pro­po­no­wa­łem wy­mia­nę. Pi­ja­czy­na oddał ją za bu­tel­kę rumu. Czy za­wsze wszyst­ko za­czy­na się od bu­tel­ki?

Stro­na zna­le­zio­na na plaży

 

 

*

 

Chwi­la prze­rwy, zanim po­ło­żę dłoń na ko­lej­nej stro­nie. Uśmie­cham się, pa­trząc na wschód słoń­ca. Lu­dzie uwiel­bia­ją oglą­dać za­cho­dy. Ja wolę, gdy coś się za­czy­na. Słoń­ce przy­ję­ło barwę rumu – moją ulu­bio­ną.

Na Pe­ru­na. Rum. Nagle wszyst­ko zro­zu­mia­łem. To ja wy­ło­wi­łem tę bu­tel­kę. Miała wy­glą­dać na starą, jak z cza­sów, kiedy że­glu­ga jesz­cze nie za­ni­kła. Ale to pod­ró­ba ze wscho­du, dzia­do­stwo, jak ich mir. Co jak co, ale na tym, co wy­rzu­ca morze, znam się do­brze. Z tego żyję. Nie je­stem pi­ja­czy­ną, ale skoro mo­głem wy­mie­nić pustą na pełną, to czemu mia­łem nie sko­rzy­stać?

Czuję, że muszę po­znać całą hi­sto­rię. Wra­cam do czy­ta­nia. Za­my­kam oczy i kładę dłoń na ko­lej­nej stro­nie.

 

*

 

Po­sta­no­wi­łem uwie­rzyć, że się da. Stwo­rzy­łem za­lą­żek kuli śnież­nej. Nie­ustan­nie pcha­łem ją do przo­du: znaj­du­jąc in­we­sto­rów, roz­gnia­ta­jąc prze­ciw­ni­ków, gro­ma­dząc fun­du­sze, obie­cu­jąc zyski. Teraz sto­imy nad prze­pa­ścią. Wy­star­czy ostat­ni krok, a kula prze­ro­dzi się w la­wi­nę, by zmieść stary po­rzą­dek.

Po dwóch la­tach zdo­by­łem fi­nan­so­wa­nie, zna­la­złem otwar­te umy­sły, wie­rzą­ce, że mor­ska droga do Szwe­cji jest moż­li­wa. Ostat­nim kro­kiem bę­dzie prze­ko­na­nie in­we­sto­rów, że to ja je­stem tym, który ją wy­ty­czy.

Frag­ment z pa­mięt­ni­ka

 

*

 

Dzień pierw­szy. Trzy­mam w dłoni kom­pas nie­na­wi­ści z igłą w kształ­cie li­te­ry "L". Gdy dolna strzał­ka kie­ru­je się ku wscho­do­wi (jak nasza nie­na­wiść), górna, po­łą­czo­na z nią na sztyw­no, au­to­ma­tycz­nie wska­zu­je pół­noc. Jak długo zło czai się na wscho­dzie, tak długo igła bę­dzie dzia­łać po­praw­nie. Wąt­pię, czy kie­dy­kol­wiek do­cze­ka­my chwi­li, gdy prze­sta­nie. Pie­przyć ich mir.

Wy­rwa­na stro­na

 

*

 

Do­pa­dli­śmy Wer­ny­ho­rę. Prze­słu­chi­wa­li­śmy go na oko­licz­ność wy­da­rzeń, które do­pie­ro miały na­dejść. Wy­śpie­wał wszyst­ko: „Czło­wiek no­szą­cy Księ­ży­ców­kę wróci z wy­pra­wy po sied­miu dniach. Wy­lą­du­je na brze­gu ba­se­nu Morza Bał­tyc­kie­go, przy­no­sząc ze sobą wiel­ki skarb".

Wcze­śniej wie­dzia­łem, że to jest moż­li­we. Teraz wiem, jak to zro­bić. Po­zo­sta­ło ru­szyć po wy­ty­czo­nej ścież­ce, po­dą­żyć za prze­zna­cze­niem. Wy­ty­czę mor­ską drogę do Szwe­cji i wrócę ze skar­bem.

Frag­ment z pa­mięt­ni­ka

 

*

 

 Otwie­ram oczy.

– A więc to była przy­czy­na za­gi­nię­cia Wer­ny­ho­ry. Gło­śno o tym było w swoim cza­sie. Lu­dzie ga­da­li, że wy­ru­szył na wschód, do tych, któ­rych nie­na­wi­dzi­my. My­li­li się. I o co cho­dzi z prze­po­wied­nią? Czło­wiek w Księ­ży­ców­ce wróci ze skar­bem?

Roz­ma­so­wu­ję dłoń, chcę po­znać dal­szą hi­sto­rię. Czy­ta­nie jest wy­ma­ga­ją­ce dla ciała, ale jesz­cze bar­dziej dla umy­słu. Prze­wra­cam kart­kę, znaj­du­ję trzy listy. Dwa uda się od­czy­tać.

 

*

 

Drogi Klien­cie,

Księ­ży­ców­ka. Łatwo nie bę­dzie. Trud­ne Ci się tra­fi­ło. Po­trze­bu­je Pan zdo­być jedną z dwu­na­stu le­gen­dar­nych ko­szu­lek kol­czych z Pragi.

Cha­rak­te­ry­zu­ją się nie­by­wa­łą wy­trzy­ma­ło­ścią za­rów­no u nas, jak i w świe­cie ma­cie­rzy­stym. Po­da­nia gło­szą, że ko­szul­ki te są nie­by­wa­le lek­kie, a jed­no­cze­śnie po­tra­fią za­trzy­mać kulę wy­strze­lo­ną z czar­no­pro­chow­ca. Wszyst­kie bez­cen­ne ar­te­fak­ty zo­sta­ły stwo­rzo­ne pod­czas pełni, każda w innym mie­sią­cu, ale tego sa­me­go roku. Ko­szul­ka Stycz­nio­wa po­wsta­ła w stycz­niu, Lu­to­wa w lutym, a Mar­co­wa – jak można się do­my­śleć – w marcu. Gdy Mistrz z Pragi zwień­czył dzie­ło Gru­dnio­wą, od­szedł, za­bie­ra­jąc wie­dzę ze sobą. Za­brał też trzy Księ­ży­ców­ki do na­sze­go świa­ta.

Mo­że­my spró­bo­wać wy­po­ży­czyć Mar­ców­kę od Ko­ro­ny. Cięż­ko jed­nak za­pła­cić za­staw, gdy coś jest bez­cen­ne. Jeśli po­twier­dzi Pan za­in­te­re­so­wa­nie, obie­cu­ję pomoc w ne­go­cja­cjach.

płat­nerz Bo­gu­sław

 

*

 

Sza­now­ny Ka­pi­ta­nie,

Sa­dzon­ka no­we­go okrę­tu prze­kra­cza bu­dżet po­je­dyn­cze­go mia­sta. Nawet nie pró­bu­ję się za­sta­na­wiać, jak po­zy­skał Pan fi­nan­so­wa­nie. Sły­sza­łem, że część po­kry­ła Ko­ro­na. Zresz­tą to nie moja spra­wa. Pa­trząc, jak kieł­ku­je, do­świad­cza się cudu. To mo­ment, kiedy nikt już o pie­nią­dzach nie myśli. Na Twoim miej­scu zro­bił­bym to samo.

Łajba kieł­ko­wa­ła, rosła i doj­rze­wa­ła przez dwa lata pod okiem na­szych naj­lep­szych szkut­ni­ków z po­łu­dnia. Pod­le­wa­li ko­rze­nie, pie­lę­gno­wa­li po­więk­sza­ją­cy się ka­dłub, ha­mo­wa­li nie­tra­fio­ne wizje okrę­to-ziar­na. Gdy sta­tek osią­gnął od­po­wied­ni roz­miar, nad­szedł czas, by ze­brać plon. Przy­cię­to ko­rze­nie, ha­mu­jąc dal­szy wzrost. Sam maszt zo­stał wsz­cze­pio­ny póź­niej i bę­dzie rósł przez ko­lej­ne pół roku. To uła­twi trans­port na pół­noc, do Gdań­ska, tam, gdzie jed­nost­ka zo­sta­nie zwo­do­wa­na.

Mógł­bym na­pi­sać, że to naj­pięk­niej­szy okręt, jaki stwo­rzy­li­śmy. Skła­mał­bym. Dziób nie jest smu­kły, jest nie­znisz­czal­ny. To kom­pro­mis, na który, mam na­dzie­ję, je­steś gotów przy­stać. Do­sta­nie Pan jed­nost­kę naj­le­piej przy­sto­so­wa­ną do za­da­nia, które ma speł­nić. Gdy czy­tasz list, nasze dzie­ło jest w dro­dze. Jeśli speł­ni za­da­nie i tak uwiecz­nią je na ob­ra­zach.

szkut­nik Aloj­zy

 

*

 

Na wo­do­wa­nie „Gnie­wu Sło­wian” przy­był sam Gnie­wosz Siód­my. Nie omiesz­kał wspo­mnieć, że liczy na udział w zy­skach z wy­pra­wy, jeśli nam się po­wie­dzie. Po czę­ści ofi­cjal­nej wy­tłu­ma­czył, że in­we­sto­rzy wiele ry­zy­ku­ją. My tylko życie.

Wo­do­wa­nie nie było pierw­sze, na­to­miast było pierw­szym ofi­cjal­nym. Każdy chciał zo­ba­czyć po­czą­tek od­ro­dze­nia floty bał­tyc­kiej, bez wzglę­du na war­stwę spo­łecz­ną, z któ­rej po­cho­dził.

W ciągu naj­bliż­szych ty­go­dni sta­tek ma zo­stać do­po­sa­żo­ny w dwa dęby pio­ru­no­we – po jed­nym na burtę. Ol­brzy­mie do­ni­ce wy­peł­nią wcze­śniej przy­go­to­wa­ne miej­sca. Szkut­ni­cy wzię­li to pod uwagę, ob­li­cza­jąc wy­ma­ga­ny ba­last. Dęby po­win­ny za­pew­nić ochro­nę przed pta­szy­dła­mi ze wscho­du. Cze­ka­my rów­nież na spro­wa­dze­nie ba­lo­nu zwia­dow­cze­go, ma­ją­ce­go zwięk­szyć za­sięg roz­po­zna­nia. Po­dob­nie jak ko­twi­cę opusz­cza się w dół, tak balon bę­dzie wy­pusz­cza­ny w górę. Stam­tąd lu­ne­ciarz ma wy­pa­try­wać za­gro­żeń, zanim ta­ko­wy­mi się jesz­cze staną.

Frag­ment z pa­mięt­ni­ka

 

*

 

Pierw­sze­go Kra­ke­na Oce­anicz­ne­go do mia­sta ksią­żę­ce­go Gdańsk spro­wa­dził Wy­zi­mir Trze­ci w ty­siąc trzy­sta osiem­dzie­sią­tym czwar­tym, po upad­ku Ger­ma­nii. Zwierz ów nie był jesz­cze zwany Bał­tyc­kim. Dru­gie ma­leń­stwo po­da­ro­wał w ra­mach hołdu Zakon. Przez ponad wiek be­stie za­miesz­ki­wa­ły wy­dzie­lo­ne, oto­czo­ne pa­li­sa­dą i gła­za­mi re­gio­ny Za­to­ki Gdań­skiej, sta­no­wiąc sym­bol po­tę­gi Kró­le­stwa Sło­wian. Dumni miesz­kań­cy pierw­sze­go na­zwa­li „Po­tę­gą”, a dru­gie­go „Ho­no­rem”. Macki kra­ke­nów trzy­ma­ją­ce roz­świe­tlo­ny bursz­tyn tra­fi­ły do herbu mia­sta.

Po sztor­mie, w ty­siąc czte­ry­sta dzie­więć­dzie­sią­tym roku, gra­ni­ca od­dzie­la­ją­ca oba osob­ni­ki zo­sta­ła na­ru­szo­na. We­dług na­dwor­ne­go bio­lo­ga Adol­fu­sa Mą­dre­go to wtedy mu­sia­ło dojść do kon­tak­tu po­mię­dzy be­stia­mi. Nikt wcze­śniej nie po­dej­rze­wał, że mie­li­śmy do czy­nie­nia z sam­cem i sa­mi­cą. Kon­se­kwen­cją owej omył­ki było spło­dze­nie i osta­tecz­nie wy­do­sta­nie się kra­ke­nią­tek na otwar­te wody poza za­to­kę. Stały się one pierw­szym po­ko­le­niem Kra­ke­nów Bał­tyc­kich.

Na­stęp­ne lata ob­fi­to­wa­ły w kon­se­kwen­cje omył­ki. Okrę­ty wra­ca­ły do por­tów coraz rza­dziej, a morze coraz czę­ściej wy­rzu­ca­ło na plaże ka­wał­ki drew­na i szcząt­ki ma­ry­na­rzy. Zyg­munt Spra­wie­dli­wy roz­ka­zał uśmier­cić obie be­stie i usu­nąć kra­ke­ny z herbu mia­sta. Nie zmie­ni­ło to faktu, że stało się to za późno. Że­glu­ga na Bał­ty­ku stop­nio­wo za­mar­ła, a han­del z kró­le­stwa­mi pół­no­cy ustał. Trans­port mor­ski ogra­ni­czył się do re­gio­nów przy­brzeż­nych, gdzie wody były zbyt płyt­kie dla be­stii. W efek­cie mia­sto ksią­żę­ce Gdańsk już nigdy póź­niej nie od­zy­ska­ło swej daw­nej świet­no­ści.

Kro­ni­ki Gdań­skie

 

*

 

Bał­tyk jest spo­koj­ny, gład­ki jak je­zio­ro i śmier­dzi rybą. Gdy głę­bo­ko się za­cią­gnę, wy­czu­wam woń przy­go­dy. Gdzieś na jej końcu czeka skarb.

Usta­wiam Kom­pas Nie­na­wi­ści przy mapie. Wszyst­ko wska­zu­je, że…

Stro­na za­la­na krwią

 

*

 

Dzień drugi. Nad ranem stra­ci­li­śmy lu­ne­cia­rza. Za­czę­ło się nie­win­nie. My­śle­li­śmy, że wi­dzi­my ciem­ną chmu­rę. Ta jed­nak prze­miesz­cza­ła się pod wiatr, a igła Kom­pa­su Nie­na­wi­ści za­czę­ła drgać, wska­zu­jąc bez­po­śred­nio za­gro­że­nie.

Lu­ne­ciarz po­twier­dził, że to pta­szy­dła. Wy­sy­ła­ją je Upa­dli Sło­wia­nie ze wscho­du. Roz­ka­za­łem ścią­gnąć balon na po­kład. Gdy zszedł na po­ło­wę wy­so­ko­ści, ko­ło­wrót się za­ciął. Pró­bo­wa­li­śmy ścią­gnąć balon ręcz­nie. Nie zdą­ży­li­śmy. Dąb pio­ru­no­wy od­pa­lił, gdy pta­szy­dła we­szły w za­sięg. Krwa­wy deszcz spadł na po­kład, reszt­ki opa­lo­nych piór, przy­pa­lo­ne­go mięsa.

Po ba­lo­nie po­zo­stał ka­wa­łek liny, po ba­lo­nia­rzu – nasza pa­mięć. Gdy od­pa­la dąb pio­ru­no­wy, na­stę­pu­je re­ak­cja łań­cu­cho­wa: bły­ska­wi­ca prze­ska­ku­je po wszyst­kim, co jest w po­wie­trzu. Ba­lo­niarz znaj­do­wał się zbyt bli­sko.

Gdy pierw­szy ma­ry­narz za­su­ge­ro­wał, że je­ste­śmy prze­klę­ci i to gniew Pe­ru­na, roz­ka­za­łem prze­cią­gnąć go pod kilem. Za­że­gna­łem bunt, ale nie pod­nio­słem mo­ra­le.

Poza szcząt­ka­mi pta­szy­deł zna­leź­li­śmy coś jesz­cze: trzy bu­tel­ki z ma­pa­mi we­wnątrz. Otwar­łem je do­pie­ro w ka­ju­cie. Mia­łem złe prze­czu­cia, po­twier­dzi­ły się. Mapy, iden­tycz­ne jak moja. Zro­zu­mia­łem, że to wojna dez­in­for­ma­cyj­na, pro­wa­dzo­na przez Upa­dłych Sło­wian ze wscho­du. To przy­nę­ta, aby­śmy tra­ci­li pie­nią­dze na wy­pra­wy. Jeśli chcę żyć, za­ło­ga nie może po­znać praw­dy. Mimo wszyst­ko prze­po­wied­nie Wer­ny­ho­ry za­wsze się spraw­dza­ły. Wbrew prze­ciw­no­ściom wy­ty­czę mor­ską drogę do Szwe­cji i wrócę ze skar­bem. Prze­zna­cze­nie jest po mojej stro­nie. Musi być.

Frag­ment z pa­mięt­ni­ka

 

*

 

Dzień trze­ci. Cisza na morzu. Żagle ob­wi­sły, jak sprzęt u kogoś, kto jesz­cze chce, ale już nie może. Ka­za­łem szo­ro­wać po­kład, spraw­dzić oli­no­wa­nie, pod­lać drze­wa pio­ru­no­we. Pro­fi­lak­tycz­nie jed­ne­go za­ło­gan­ta prze­cią­gnę­li­śmy pod kilem. Ma­ry­na­rze muszą mieć za­ję­cie, bo bez­czyn­ność daje czas na my­śle­nie. My­śle­nie pro­wa­dzi do buntu. Za da­le­ko w to za­brną­łem. Nie mo­że­my się wy­co­fać.

Na wszel­ki wy­pa­dek roz­ka­za­łem dru­gie­mu ofi­ce­ro­wi roz­pu­ścić plot­kę, że sta­tek jest za­mi­no­wa­ny. Tylko ka­pi­tan, scho­dząc raz dzien­nie pod po­kład, może wpro­wa­dzić szyfr, od­ra­cza­ją­cy sa­mo­znisz­cze­nie. Więk­szość uwie­rzy­ła. Teraz pil­nu­ją nie­do­wiar­ków, żeby któ­ryś nie zro­bił nic głu­pie­go.

Pa­ra­dok­sal­nie, nie okła­ma­łem ich. Sta­tek jest za­mi­no­wa­ny.

Frag­ment z pa­mięt­ni­ka

 

*

 

Dzień piąty, sztorm, późne po­po­łu­dnie.

Po­cząt­ko­wo my­śle­li­śmy, że to wy­sep­ka nie­ozna­czo­na na mapie. Inni po­dej­rze­wa­li zbio­ro­wą ha­lu­cy­na­cję. Nie było to też wy­brze­że Szwe­cji – za wcze­śnie. Nasze wąt­pli­wo­ści roz­wia­ły się, gdy drugi lu­ne­ciarz po­twier­dził, że wy­sep­ka ma macki i ru­szy­ła w na­szym kie­run­ku.

Tak, to Kra­ken Bał­tyc­ki. Tylko że ja mam na sobie Księ­ży­ców­kę i znam przy­szłe wy­da­rze­nia. Wiem, jak skoń­czy się to star­cie.

Prze­mó­wi­łem do za­ło­gi. Za­czą­łem od prze­po­wied­ni i Księ­ży­ców­ki. Wciąż mam ją na sobie, nie mogli temu za­prze­czyć. Roz­ka­za­łem wydać każ­de­mu za­ło­gan­to­wi dwie por­cje rumu. Nikt nie od­mó­wił. Obie­ca­łem chwa­łę i bo­gac­two. Od­po­wie­dzia­ła mi wrza­wa.

– A teraz do ro­bo­ty, skur­wy­sy­ny!

– Drugi, dyk­tu­ję. Przej­mij zapis do dzien­ni­ka.

Kra­ken ro­śnie stop­nio­wo w oczach. Barwę ma ni­ja­ką, zmien­ną, jak Bał­tyk. Chwi­la­mi znika za fa­la­mi. Innym razem, gdy okręt unosi się na grzbie­cie jed­nej z nich, znów go do­strze­ga­my. Za każ­dym razem jest więk­szy i więk­szy. Mo­że­my już do­strzec coś na kształt pasz­czy wy­peł­nio­nej śmier­cio­no­śny­mi kłami. Bio­log Adol­fus by po­wie­dział, że nie żywi się plank­to­nem.

Od­pa­lił dąb pio­ru­no­wy. Ude­rzył o po­wierzch­nię wody, a mar­twe ryby wy­pły­nę­ły do góry brzu­cha­mi. Dobra ozna­ka, jest szan­sa, że zdąży się prze­ła­do­wać i po­ra­zić skur­wy­sy­na.

Wy­ła­nia się po raz ko­lej­ny. Oczy be­stii, do­strze­gam w nich głę­bię, pust­kę, nie­na­wiść. Do­pa­da­ją mnie wąt­pli­wo­ści, ale dziób jed­nost­ki jest spe­cjal­nie wzmoc­nio­ny. Wy­trzy­mał­by zde­rze­nie z górą lo­do­wą. Nic nie za­trzy­ma „Gnie­wu Sło­wian”.

Spo­glą­dam po raz ostat­ni przed ude­rze­niem na Kom­pas Nie­na­wi­ści. Czas na ostat­nie ko­rek­ty.

– Ster trzy­dzie­ści stop­ni na ster­bur­tę!

– Ster trzy­dzie­ści na ster­bur­tę!

Sta­tek prze­chy­la się w prawo. Zo­sta­ło tuzin sążni. Pasz­cza po­two­ra roz­wie­ra się jak wrota ot­chła­ni. Kły ob­ra­zu­ją lęk pier­wot­ny, drze­mią­cy w każ­dym z nas. Dla­cze­go są tak wiel­kie?

– Sta­ra­no­wać skur­wy­sy­na!

Ostat­nia stro­na pa­mięt­ni­ka

 

*

 

 

– Nieee…!

Padam na ko­la­na. Za­trza­sku­ję dzien­nik i otwie­ram oczy. Ko­niec czy­ta­nia.

Dłoń wciąż drży, serce wali jak młot ko­wal­ski. Nigdy tak się nie bałem. Nigdy nie czu­łem ta­kie­go bólu. Nigdy już nie po­ło­żę dłoni na ostat­niej stro­nie.

Zmy­sły stop­nio­wo prze­no­szą się do tu i teraz, opusz­cza­ją spi­sa­ne emo­cje ka­pi­ta­na. Chwi­lę zaj­mu­je, zanim za­uwa­żam, że słoń­ce jest już wy­so­ko. Marsz­czę nos. Bał­tyk nie wy­rzu­cił bursz­ty­nu, za to śmier­dzi tru­pem i ma po­smak że­la­za. Na­cią­gam chu­s­tę pod same oczy.

Coś nie­opo­dal błysz­czy, wcze­śniej skry­wa­ne przez noc i żywą war­stwę owa­dów. W wo­do­ro­sty za­plą­ta­ny jest czło­wiek. Fale ob­my­wa­ły­by nogi, gdyby je miał. Od­ga­niam ptaki, wcią­gam zwło­ki wyżej na brzeg. Prze­szu­ku­ję skru­pu­lat­nie, taka praca. Roz­bi­ty Kom­pas Nie­na­wi­ści po­twier­dza, że zma­sa­kro­wa­ne szcząt­ki na­le­żą do ka­pi­ta­na, wła­ści­cie­la dzien­ni­ka.

Żal mi go. Gdyby tylko znał się na bu­tel­kach, wie­dział­by, że to pod­rób­ka. Kto wy­mie­nił­by praw­dzi­wą mapę do skar­bu na bu­tel­kę rumu? Poza tym, odkąd kra­ke­ny za­lę­gły się na Bał­ty­ku, wszyst­kie wy­pra­wy są ska­za­ne na po­raż­kę. W dzi­siej­szych cza­sach nie miał żad­nych szans.

Blask słoń­ca przy­no­si zro­zu­mie­nie. Prze­po­wied­nia Wer­ny­ho­ry była praw­dzi­wa, to ona sta­no­wi praw­dzi­wą mapę do skar­bu. Łatwo po­wie­dzieć po fak­cie. Z ja­kie­goś dziw­ne­go po­wo­du wszyst­kie prze­po­wied­nie tak mają. Zna­la­złem Księ­ży­ców­kę – jedną z trzech bez­cen­nych ko­szu­lek. Czyż nie jest skar­bem? Czyż ka­pi­tan nie wy­lą­do­wał z nią na brze­gu? Ko­ro­na nie po­zwo­li jej za­trzy­mać. Ale honor Sło­wian to honor Sło­wian. Za­pro­po­nu­ją wy­mia­nę na na­gro­dę w po­sta­ci złota. A ja się zgo­dzę, nie można od­mó­wić Ko­ro­nie.

Wstrzy­mu­ję od­dech i ob­dzie­ram szcząt­ki z bez­cen­ne­go ar­te­fak­tu.

Po­świę­cam czas, by po­cho­wać ka­pi­ta­na pod grubą war­stwą pia­sku. Upew­niam się, że ptac­two nie roz­dzio­bie do resz­ty szcząt­ków, roz­rzu­ca­jąc po wierz­chu ka­wał­ki ful­ge­ry­tu. Pie­częć Pe­ru­na ochro­ni zwło­ki.

Nagie zwło­ki. Nie mam wy­rzu­tów su­mie­nia. Ka­pi­ta­no­wi, w Księ­ży­ców­ce czy bez, żadna róż­ni­ca. Gdyby tylko znał się na bu­tel­kach, roz­po­znał­by pod­rób­kę. Oni po­tra­fią tylko nisz­czyć. Wie­dział­by, że sprze­da­łem mapę jako cie­ka­wost­kę dla ko­lek­cjo­ne­ra. Nawet, gdyby pro­wa­dzi­ła do skar­bu, droga by­ła­by nie do prze­by­cia.

Pora się zbie­rać. Muszę ostrzec Ko­ro­nę o woj­nie dez­in­for­ma­cyj­nej pro­wa­dzo­nej przez Upa­dłych Sło­wian. Zo­sta­nę bo­ha­te­rem, na czym spe­cjal­nie mi nie za­le­ży. Za to uśmie­cham się na myśl o zło­cie, które do­sta­nę w za­mian za Księ­ży­ców­kę. Mógł­bym już nigdy nie pra­co­wać, ale Bał­tyk przy­cią­ga zbyt mocno, wrócę tu. Dzi­siaj jed­nak mam ocho­tę na bu­tel­kę naj­lep­sze­go rumu. Czy ten pięk­ny dzień może za­cząć się le­piej niż od bu­tel­ki?

Koniec

Komentarze

A oni mieli trzcinę cukrową do produkcji rumu? Ci Słowianie od Peruna? A skąd? I tak to tu idzie: potencjalnie rozwojowe opka giną przez zabawne błędy…

Rybak3,

Bo ten rum jest inny niż w świecie macierzystym. Był jak “czekolada(bez kakako)” w PRL. A na poważnie to mnie złapałeś z tą trzciną.

Dzięki za przeczytanie.

 

Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,

ślad swój zostawiłam,

uważnie przeczytałam,

za udział podziękowałam;

bruce :)

Komentarz pobetowy.

 

Opowiadanie przedstawione przeważająco w formie epistolarnej, co nie jest łatwym zabiegiem. Moim zdaniem udało Ci się sprawnie tę formę przedstawić. I mimo że w mojej skromnej opinii było tu trochę za dużo postaci czy istot, przez co się trochę gubiłam, nie mogę nie docenić dobrego warsztatu i przyjemnego dla oka oraz duszy stylu. Dlatego wybieram się pokoju Nominacji Bibliotecznych, by zgłosić to opowiadanie.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie :)

Uczciwie muszę przyznać, że bardzo mnie wciągnęło. Na początku gubiłam się trochę w czasie – skoro opowiadasz o Słowianach, to wydawałoby się, że to jakieś zamierzchłe czasy, ale cała reszta nie bardzo pasuje do takiej teorii. W końcu dotarło, że to jednak jakaś mocno alternatywna rzeczywistość :D

Warsztatowo jest bardzo dobrze, napisane sprawnie i ciekawie poprowadzone, bez zbędnego przedłużania. Podobało mi się :)

Przyłączam się do pochwał: wciągające.

Statek z nasiona to bardzo ciekawy pomysł, przy czym bardzo nienachalny, jeśli mogę to tak ująć. Nie razi. Czytając, pomyślałem sobie: “Z nasiona? No tak, to przecież oczywiste”. “Dęby sadzą na burtach? Też bym tak zrobił, rozsądne posunięcie”. ;-P

 

Końcówka mnie zaskoczyła. Mimo tego, że przecież na początku się przyznał kolega bursztynnik, że zamienił pustą na pełną…

bruce

Dzięki za odwiedziny/przeczytanie.

 

HollyHell91

Pomysł z kursywą na becie był super.

Dzięki za klika.

 

NaNa

Dobrze zrozumiałaś :)

Cieszy, że wciągnęło. 

Dziękuję za ciepłe słowa o warsztacie.

 

Kurojatka

Statek z nasiona to bardzo ciekawy pomysł, przy czym bardzo nienachalny, jeśli mogę to tak ująć. Nie razi. Czytając, pomyślałem sobie: “Z nasiona? No tak, to przecież oczywiste”. “Dęby sadzą na burtach? Też bym tak zrobił, rozsądne posunięcie”. ;-P

Dzięki. Takich pomysłów jak ten, czy Kompas Nienawiści, mam więcej. Może kiedyś przypadkiem natrafisz.

Przyłączam się do pochwał: wciągające.

Dziękuję. Miło się zrobiło :)

Melduję, że przeczytałam.

Przyjemnie się czytało, jakbym słuchał dobrych, zabawnych szant. Parę razy śmiechłem, a ogólnie przez całe opowiadanie banan na twarzy. Bardzo zgrabnie i błyskotliwie napisane. Powodzenia w konkursie. Pozdrawiam!

Na początek garść zatrzymań.

Dep­ta­ne owady pę­ka­ją pod bu­ta­mi, zdra­dza­jąc oto­cze­niu in­for­ma­cje o ko­lej­nych kro­kach. Nie­wia­ry­god­ne, plaża wy­da­je się żywa. Z każ­dym ko­lej­nym kro­kiem tro­chę mniej.

Owady na plaży? Na pewno, ale raczej byłoby słychać deptanie po skorupiakach, które owadami nie są. Wytłuszczone powtórzenia.

Fale roz­bi­ja­ją­ce się o na­brze­że po­now­nie uszczu­pli­ły gra­ni­cę ziem Kró­le­stwa Sło­wian

Raczej chodzi o wybrzeże.

Się­gam po niego, wy­czu­wam, że to pa­mięt­nik. Jest w ka­wał­kach, nie­któ­re stro­ny są po­nisz­czo­ne, wy­bra­ko­wa­ne, inne leżą luzem w po­bli­żu. Otwie­ram, przy­kła­dam dłoń do za­pi­sków i pró­bu­ję wy­czuć, co autor miał na myśli.

Bohater czuje, że to pamiętnik a nie książka kucharska? Czy jednak ma jakieś obserwacje, a nie czucie?

Tak mnie po­strze­ga­ją lu­dzie o kró­li­czych ser­cach, my­siej od­wa­dze i braku am­bi­cji. 

Są dwa fajne zwierzęce porównania i trzecie zwykłe. Zgrzyta mi to.

Jego chłod­ny blask kon­tra­stu­je z drżą­cym pło­mie­niem świe­cy, która rzuca kosz­mar­ne cie­nie na dę­bo­wy stół i mapę.

Świeca nie może rzucać cienia.

Roz­ma­so­wu­ję dłoń, chcę po­znać dal­szą hi­sto­rię. Czy­ta­nie jest wy­ma­ga­ją­ce dla ciała, ale jesz­cze bar­dziej dla umy­słu. 

Trochę nie łapię dlaczego.

 

Opowiadanie epistolarne jest trudne, natomiast pomimo nie do końca możliwych do odczytania listów udało się łączyć fakty. Ogólnie historia ma potencjał, natomiast pojawiło mi się kilka zgrzytów. Jedno, że postać głównego bohatera i kapitana trochę mi się zlewają. Wiem, kiedy jest o jednym a kiedy o drugim, natomiast charakterologicznie mało się różnią, takie mam wrażenie. 

Drugie – nic nie ma o tym, że kapitan posiada Księżycówkę, a bohater odziera jego zwłoki właśnie z niej.

Trzecia kwestia, chyba najbardziej problematyczna, bo podważająca fabułę i szukanie drogi do Szwecji. Jest napisane, że bezpieczna żegluga była możliwa tylko niedaleko od brzegu, na płytkich wodach. Zastanawia mnie więc, dlaczego nikt nie płynął do Szwecji płynąc wzdłuż ziem Słowian, a potem wzdłuż Danii, aby przepłynąć przez cieśniny duńskie w najwęższym miejscu? Szybki okręt mógłby sprawnie pokonać cieśniny, aby znaleźć się z powrotem na bezpiecznych, płytkich wodach – jednak już po stronie szwedzkiej. 

Hej, bardzo udany pomysł i fajna forma opowiadania. Chociaż nie powiem, że lektura była łatwa. Na początku byłam przekonana, że części z pamiętnika i te o poszukiwaczu bursztynu dzieli wiele lat. Dopiero pod koniec sobie poskładałam te linie czasową w całość. 

Ciekawe aluzje alternatywnego świata do naszego, np. Upadli Słowianie ze wschodu. :) 

Widzę, że wyłapali Ci różne nieścisłości, typu „rum u Słowian” czy samo „szukanie drogi do Szwecji”. Ja w sumie tego nawet nie zauważyłam. Chyba kompletnie zignorowałam historyczne detale i skupiłam się tylko na samej opowieści. :D 

Klikam i pozdrawiam! 

Dobre. Zarówno pomysł jak i realizacja.

Jeśli chodzi o autorstwo, to mam dwa typy. Myślisz, że gdybym obstawiając, postawił garść dolarów, to bym wygrał? 

Saggit

 

Na początek garść zatrzymań.

Deptane owady pękają pod butami, zdradzając otoczeniu informacje o kolejnych krokach. Niewiarygodne, plaża wydaje się żywa. Z każdym kolejnym krokiem trochę mniej.

Owady na plaży? Na pewno, ale raczej byłoby słychać deptanie po skorupiakach, które owadami nie są. Wytłuszczone powtórzenia.

Odp: W tym świecie owady są duże.

Fale rozbijające się o nabrzeże ponownie uszczupliły granicę ziem Królestwa Słowian

Raczej chodzi o wybrzeże.

Odp: Tak. Poprawiono.

Sięgam po niego, wyczuwam, że to pamiętnik. Jest w kawałkach, niektóre strony są poniszczone, wybrakowane, inne leżą luzem w pobliżu. Otwieram, przykładam dłoń do zapisków i próbuję wyczuć, co autor miał na myśli.

Bohater czuje, że to pamiętnik a nie książka kucharska? Czy jednak ma jakieś obserwacje, a nie czucie?

Odp: W tym świecie czytanie, to bezpośredni transfer myśli, emocji. Nie da się tego przełożyć jeden do jednego, na to jak my postrzegamy czytanie. To jak słynne pytanie: Co autor miał na myśli?

Tak mnie postrzegają ludzie o króliczych sercach, mysiej odwadze i braku ambicji. 

Są dwa fajne zwierzęce porównania i trzecie zwykłe. Zgrzyta mi to.

Odp: Trafna uwaga, poprawiono. Zgrzyt usunięto.

Jego chłodny blask kontrastuje z drżącym płomieniem świecy, która rzuca koszmarne cienie na dębowy stół i mapę.

Świeca nie może rzucać cienia.

Odp: Poprawiono.

Rozmasowuję dłoń, chcę poznać dalszą historię. Czytanie jest wymagające dla ciała, ale jeszcze bardziej dla umysłu. 

Trochę nie łapię dlaczego.

Odp: Jak powyżej. Tam inaczej się czyta.

 

Jedno, że postać głównego bohatera i kapitana trochę mi się zlewają. Wiem, kiedy jest o jednym a kiedy o drugim, natomiast charakterologicznie mało się różnią, takie mam wrażenie. 

Odp: Dodano opis w przedmowie.

 

Drugie – nic nie ma o tym, że kapitan posiada Księżycówkę, a bohater odziera jego zwłoki właśnie z niej.

Odp: Jest to napisane w tym miejscu:

Tak, to Kraken Bałtycki. Tylko że ja mam na sobie Księżycówkę i znam przyszłe wydarzenia. Wiem, jak skończy się to starcie.

Przemówiłem do załogi. Zacząłem od przepowiedni i Księżycówki. Wciąż mam ją na sobie, nie mogli temu zaprzeczyć.

 

Trzecia kwestia, chyba najbardziej problematyczna, bo podważająca fabułę i szukanie drogi do Szwecji. Jest napisane, że bezpieczna żegluga była możliwa tylko niedaleko od brzegu, na płytkich wodach. Zastanawia mnie więc, dlaczego nikt nie płynął do Szwecji płynąc wzdłuż ziem Słowian, a potem wzdłuż Danii, aby przepłynąć przez cieśniny duńskie w najwęższym miejscu? Szybki okręt mógłby sprawnie pokonać cieśniny, aby znaleźć się z powrotem na bezpiecznych, płytkich wodach – jednak już po stronie szwedzkiej. 

Odp: Masz rację. Ale kto wie, co tam się czai? Może mniejsze zło.

 

Dziękuję za pracę, którą włożyłeś w uczynienie tekstu lepszym. Większość uwag wykorzystałem.

Jeszcze raz dzięki.

 

śniąca

Dzięki za odwiedziny.

 

bóg jeleń08

Przyjemnie się czytało, jakbym słuchał dobrych, zabawnych szant. Parę razy śmiechłem, a ogólnie przez całe opowiadanie banan na twarzy. Bardzo zgrabnie i błyskotliwie napisane. Powodzenia w konkursie. Pozdrawiam!

Wielkie dzięki.

 

Marszawa

Dobrze wszystko zrozumiałaś (linia czasowa).

Dla ułatwienia dodano opis w przedmowie.

Cieplutko mi się na serduszku zrobiło po Twoich słowach.

Dzięki za klika.

 

AP

Tak :)

Dzięki za klika.

Nowa Fantastyka