Ogniste kwiaty zakwitły wysoko na wieczornym niebie. Szeroka paleta barw rozlała się po horyzoncie. Pijani krasnoarmiści świętowali koniec wojny fajerwerkami. Niebieskie, żółte, białe i oczywiście czerwone. Mnóstwo czerwonych eksplozji. Chodząc po zgliszczach miasta trzeba było uważać, aby nie dostać piąchy w nos, lub kulki w łeb.
Nad Regalicą było spokojniej. Świerszcze hałasowały w krzakach, a ryby chlupotały w głębi rzeki. Kręgi hipnotycznie rozchodziły się po tafli wody. Słońce zanikało za drzewami, tworząc pomarańczowe przejście między dniem i gwieździstą nocą. Wśród rozlewisk Dolnej Odry, między wysoką trawą spacerował Martin.
Mijał ruiny mostu kolejowego nad Regalicą. Martwy szkielet konstrukcji wyciągał ku górze swe stalowe ręce. Zwodzony cud inżynierii tonął w moczarach. Wehrmacht wysadził go, aby utrudnić Rosjanom szturm na Szczecin, ale nic to nie dało. Bracia straszyli go trupami poległych tu SS-manów. Nabrzmiałe ciała miały wypływać na powierzchnię i pękać z hukiem, zostawiając w powietrzu krwistą chmurę. Bał się je spotkać, ale umówił się na schadzkę z Lottą. Starał się myśleć o błękitnej spódnicy, opinającej jej biodra w kształcie gruszki.
Świerszczowy koncert zagłuszył gardłowy krzyk. Młodzieniec podskoczył nerwowo, a serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. Natychmiast poprawił blond grzywkę i pobiegł w kierunku hałasu. “Boże, oby to nie ona!” – myślał, pędząc przez mokradła. Wrzask nasilał się. Do upiornej symfonii dołączył plusk wody i rozpaczliwe wołanie o pomoc. Rozpoznał w nim obcy, żeński głos. Było w nim coś nienaturalnego i plugawego. Jego posiadaczka walczyła o oddech i z każdą chwilą przegrywała tę walkę.
Kiedy chłopak przedarł się przez dzikie krzewy, spostrzegł małą wyspę pośrodku bajora. Na jej porośniętym mchem brzegu walczyły dwie postacie: radziecki żołnierz o azjatyckich rysach twarzy leżał na brzuchu drobnej, długowłosej dziewczyny. Jego olbrzymie dłonie zaciskały się na jej wątłej szyi. Pełne usta znieruchomiały w niemym krzyku. Patrzyła wprost na Martina. “Pomóż mi!” – błagała. Miał wrażenie, że te słowa przeszywają go.
Wskoczył do zimnej toni. Lodowate igiełki dźgały go po całym ciele. Dopłynął przemoczony do wysepki i od razu rzucił się na żołnierza. Ten odepchnął go z siłą eksplozji. Upadając na plecy wypluł z płuc resztki powietrza. Napastnik krzyczał coś po rosyjsku i dusił dziewczynę zapłakany. Wzdłuż jego policzków prężyły się purpurowe zadrapania.
Czas uciekał. Młodzieniec wyjął z kieszeni spodenek nóż do patroszenia ryb i zatopił go w szyi dusiciela. Wszedł gładko, jak w masło. Posoka bryznęła we wszystkie strony, znacząc teren dookoła. Życie uszło z niego w przeciągu sekund. Trafił w tętnicę.
Ostrze samo wyskoczyło mu z zakrwawionych dłoni i upadło cicho na liściach. Szafirooka piękność wyczołgała się spod martwego soldata. Wtedy Martin ujrzał w całości jej smukłe ciało zakończone błyszczącym, seledynowym ogonem.
– Jesteś syreną? – zapytał.
– Nazywam się Sedina – odzyskała kolory i podziękowała uśmiechając się zalotnie.
Stał osłupiały. Wypełniała go mieszanka strachu i podniecenia. Jej pokryta krwią diamentowa twarzyczka błyszczała. Gotów był skoczyć za nią w najciemniejsze głębiny. Kosmyki kruczoczarnych włosów opadały na sterczące piersi.
– Zgłodniałam, a ty jesteś taki silny. Otworzysz mi go? – Wskazała niewinnie truchło.
Przytaknął i rozpruł nożem nieboszczyka. Na widok rozciętej skóry przełknęła głośno ślinę i rozpoczęła żer. Wgryzała się w tkanki i spijała zachłannie szpik z kości. Pochłaniała zwłoki, aż stały się bezkształtną kupą mięsa.
Najedzona oblizała palce, patrząc uwodzicielsko na Martina.
– Popływamy? – Przechyliła głowę na bok.
– Co tylko zechcesz!
Wziął ją na ręce i podniósł. Pachniała wodną lilią i tatarakiem. Oplotła go wianuszkiem ze swych ramion. Zanurzył się z nią po kolana w ciemnej wodzie, kiedy usłyszał znajomy głos.
– Martin? – Lotta stała zdziwiona na drugim brzegu.
– Jednak jeszcze bym coś zjadła – powiedziała Sedina.