- Opowiadanie: cezary_cezary - Wąsy w prezencie dla żony, czyli krótka, ale mająca wymiar międzynarodowy, rzecz o zdradzie, przedsiębiorczej wiedźmie, która za siedemset złotych zrobi prawie wszystko, a także o wychodku

Wąsy w prezencie dla żony, czyli krótka, ale mająca wymiar międzynarodowy, rzecz o zdradzie, przedsiębiorczej wiedźmie, która za siedemset złotych zrobi prawie wszystko, a także o wychodku

Tekst konkursowy. Dość krótki, ale ufam, że wystarczająco dziwny.

 

Moje hasło: wąsy w prezencie dla żony

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wąsy w prezencie dla żony, czyli krótka, ale mająca wymiar międzynarodowy, rzecz o zdradzie, przedsiębiorczej wiedźmie, która za siedemset złotych zrobi prawie wszystko, a także o wychodku

Wielokrotnie słyszałem, że coś, co jest dziwne, nie musi być z automatu nielogiczne. Wydarzenia minionej środy utrwaliły mnie jednak w przekonaniu, że niekoniecznie musi to być prawda. Bo wyobraźcie sobie taki oto obrazek. Wracam do własnego mieszkania po wielomiesięcznych, heroicznych bojach z Tatarzynami. Bojach, podkreślmy, zakończonych jednoznacznym i wielkim zwycięstwem, dzięki któremu całkowicie odparliśmy nieprzyjaciół z terytorium Rzeczypospolitej. I to wszystko, by nakryć własną żonę w łożu na harcach ze skośnookim hultajem żywcem wyciągniętym z Krymu! I to wszystko zdało mi się nie tylko dziwne, ale i zdecydowanie nielogiczne.

– Skądże to? Jakże to?! – zawołałem u progu, ale momentalnie przystanąłem i rozdziawiłem gębę.

Twarz Tatarzyna, o odcieni zleżałego moczu, a do tego wściekle skośnooka, przyozdobiona była dumnym i idealnie przystrzyżonym wąsem, którego nie powstydziłby się najwybitniejszy nawet Sarmata!

– Mamma mia! – wykrzyknąłem z jakiegoś względu po włosku, chociaż nigdy nie odwiedziłem słonecznej Italii.

Świat wokół mnie dosłownie zawirował. Zupełnie zignorowałem zawodzenia już-nie-tak-szanownej małżonki i dopadłem do mężczyzny, a raczej do epickiego owłosienia zajmującego dolinę między jego spiczastym nosem a wykrzywionymi wargami. Chciałem je dotknąć, gładzić, ale szczęśliwie w porę się powstrzymałem!

– To ty żyjesz?! – wykrztusiła z siebie Zofia, która niechybnie z szóstego przykazania zorganizowała spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, co, zupełnie na marginesie, również było nielogiczne, bo Rzeczpospolita nie powołała jeszcze do życia Krajowego Rejestru Sądowego.

– Ano żyję, jak sama widzisz, żono niewierna! – odkrzyknąłem, ale bez przekonania, gdyż dalej byłem pod władzą hipnotycznego wąsa.

– A to ci zaskoczenie! – wtrącił właściciel owłosienia twarzy.

– Od trzech dni nie otrzymałam żadnej wiadomości, byłam pewna, że poległeś w bitwie.

– Była awaria sieci i strajk gołębi pocztowych – próbowałem się tłumaczyć.

– Awaria sieci?

– Owszem, przez to połów ryb był wyjątkowo nieudany – wyjaśniłem. – Jednak nie zmieniaj tematu, o niegodziwa! Wytłumacz lepiej, skąd wziął się tutaj ów wąs przecudnej urody! Wspaniały i majestatyczny, niczym owe słynne dwie wieże, które za wiele lat wybudują na tej wyspie, co to ją niedawno kupili Holendrzy.

– A to nie byli Amerykanie?  – ponownie wtrącił Tatarzyn.

– Taki wąsaty, a taki głupi! – prychnąłem z pogardą. – Ale wróćmy do sedna problemu. Zofio?

– Ale czego właściwie nie rozumiesz? – zapytała szczerze zdumiona małżonka. – Przyjrzyj się uważnie Erazmowi, a potem podejdź do lustra. Nie odzywałeś się przez trzy dni, więc znalazłam zastępstwo. – Wzruszyła ramionami.

Tłumaczenia żony były dziwne, ale z wolna ruszyłem w kierunku cudacznego kawałka szkła, które odbijało wizerunek każdego, kto ośmielił się w niego gapić. Dostrzegłem nogi jak serdelki, dumny bebzun i obwisłą skórę na rękach. Jednak im dłużej patrzyłem w lustro, tym bardziej nie widziałem na mej twarzy wąsów.

Cholera, rad nierad musiałem przyznać, że trochę logiki w słowach Zofii rzeczywiście dało się odnaleźć.

 

*

 

Może i walnie przyczyniłem się do wypędzenia Tatarów z Rzeczypospolitej, ale nie przeszkodziło to jednemu z nich pozbawić mnie mieszkania. A także psa, godności, kolekcji manuskryptów oraz żony. Ach, czemu to mnie właśnie spotykają takie upokorzenia?!

I jeszcze ten wąs. Powiedzmy sobie szczerze, można nienawidzić człowieka, ale wąs należy uszanować. Ostatecznie coś nas musi odróżniać od zwierząt.

Wiedziałem, że muszę działać natychmiast. Już, teraz. Zatem, jak to często w baśniach bywa, popędziłem umiarkowanie szybko (żeby się nie daj Boże nie spocić) do chaty starej wiedźmy. Szczęśliwie wróciła akurat z zakupów, więc rychło otworzyła mi drzwi. Stanęła w progu i spiorunowała mnie wzrokiem.

W normalnych warunkach pewnie zrobiłoby to na mnie potężne wrażenie, ale jakoś tak byłem zbyt zajęty kontemplacją jej udręczonego, starczego i plugawego oblicza. Cholera, paskudna była! Cóż się jednak dziwić? Kobieta miała już swoje lata, na oko trzydzieści kilka, ale poruszała się nad wyraz żwawo. Chciałbym w jej wieku być równie gibki!

– Czego?! – warknęła uprzejmie.

– Ja w sprawie wąsa.

Wiedźma uniosła brew.

– Chciałem powiedzieć, ja w sprawie niewiernej żony, co to z Tatarzynem mnie rogaci we własnym em cztery! – poprawiłem się naprędce.

– A wąs?

– Jest piękny – odpowiedziałem z przekonaniem.

– Pieniądz ma? – Dostrzegając zawahanie na mej twarzy, dodała: – O tobie mówię, nie o wąsie.

– A i owszem! – odpowiedziałem, a w mojej dłoni niepostrzeżenie pojawił się banknot o nominale okrągłych siedmiuset złotych. – Tyle wystarczy? – zapytałem, w myślach modląc się, by wiedźma nie była świadoma niedawnej denominacji.

Chyba rzeczywiście ominęły ją te rewelacje, gdyż oczy kobiety rozbłysły tak, jakby ufoludki jakie przysłały promień, który miałby za zadanie pochwycić przypadkowego nieszczęśnika w celu przeprowadzenia dyskusyjnych moralnie eksperymentów z wykorzystaniem jego odbytnicy oraz stada nutrii hodowlanych.

– Do środka, łajzo! – powiedziała wiedźma i niemalże siłą wciągnęła mnie do izby.

– Hola, hola! Jestem żonatym mężczyzną! – zaprotestowałem przeciwko tak grubiańskiemu traktowaniu mojej szanownej osoby.

– Z tego, co powiedziałeś, to nie tyle żonatym co raczej rogatym – zauważyła przytomnie starucha. – Dobra, dość tych wstępów. Za kwadrans leci „Moda na sukces”, więc musimy się uwijać.

Nie do końca zrozumiałem słowa wiedźmy, ale najwyraźniej chodziło o jakieś tajemne czarnoksięskie rozrywki, więc przezornie postanowiłem nie drążyć tematu.

– Pomożesz mi, o najwspanialsza z zaropiałych? – zapytałem.

– Tak, ale skończ już z tymi komplementami, bo mi się niedobrze robi. I dawaj pieniądze.

Rzuciłem wiedźmie błyszczący banknot, a ta pochwyciła go chciwie w powietrzu, a następnie wykonała w powietrzu serię skomplikowanych gestów, zwymiotowała i rozmazała butem treść żołądkową po podłodze.

– Hmm… – mruknęła, po czym zwymiotowała jeszcze trochę.

Oczekiwałem w napięciu.

– Hmm… – znowu mruknęła, co ponownie poprzedziło wymioty.

A ja dalej oczekiwałem. Napięcie rosło.

– Hmm… – wydobyło się z gardła wiedźmy, a ja wiedziałem, co nastąpi po tym.

I nie zawiodłem się, bo znowu poleciała żółć.

– Wybacz, coś mi musiało zaszkodzić – powiedziała starucha.

– Coś w tym wyczytałaś? – dopytywałem gorączkowo.

– W wymiotach? Czy ty jesteś człowieku normalny? – Pokiwała głową. – Obiad musiał być nieświeży. Wróżyć będę z aplikacji, mam wykupioną subskrypcję do końca roku, więc żal nie skorzystać.

Ponownie niewiele zrozumiałem ze słów wiedźmy, ale dało się odczuć kipiącą z nich moc. Kobieta wyciągnęła dziwny przedmiot, który wyglądał jak skrzyżowanie bażanta z czymś, co zdecydowanie nie było bażantem. Ów dziwactwo zawibrowało niespodziewanie, a na twarzy wiedźmy pojawił się wyraz ulgi. Byłem zbyt małym człowiekiem, by móc pojąć, co się właśnie wydarzyło, jednak musiało to być potężne czarodziejstwo, gdyż wróżbie towarzyszyła skoczna melodia.

– Odzyskaj. Wąsy – powiedziała szeptem wiedźma, odczytawszy treść przepowiedni. – I weź to – dodała, wciskając mi do dłoni niewielki flakonik.

 

*

 

Miałem okrągłe dwadzieścia trzy procent pewności, co powinienem zrobić dalej. Gdy dotarłem pod własne mieszkanie, wiedziałem, że muszę być cierpliwy. Nie mogłem tak po prostu wejść do środka i zaatakować kochanka żony. Postanowiłem więc się przyczaić.

Tatarzyn mógł posiadać majestatyczne owłosienie twarzy, ale dalej był tylko człowiekiem. A nawet najwspanialsi z nas muszą czasem udać się do wychodka za potrzebą.

I Erazm nie był tutaj wyjątkiem. Minęła najwyżej godzina czekania, gdy mogłem obserwować z ukrycia jak Tatarzyn pobiegł ku wygódce, jakby go sam diabeł rozżarzonymi widłami poganiał. Jako człowiek wielkiej klasy i obycia na świecie, postanowiłem pozwolić mojemu nemezis na dokończenie spraw bieżących.

Wyraz błogiej ulgi umknął z twarzy Tatarzyna jak przebity balonik, gdy na swojej drodze dostrzegł ostrze szabli. Mojej szabli.

– Wiesz, co teraz nastąpi, podła gadzino? – zapytałem, nieudolnie próbując ukryć ekscytację.

– Zabijesz? – powątpiewał Erazm. – Za marnych kilka dni rozkoszy, które w profesjonalnym zakładzie nie byłyby warte funta kłaków?

Zbyt wiele było mej hańby, bym mógł znieść jeszcze szyderstwa z ust tej kreatury. Dźgnąłem skośnookiego prosto w serce, po czym dopadłem do jeszcze ciepłych zwłok. Z chirurgiczną precyzją, milimetr po milimetrze, począłem odcinać skórę twarzy Tatarzyna. Musiałem uważać, by jej nie zniszczyć, więc trwało to nieznośnie długo. Gdy już miałem zdjęty cały płat, mogłem pozwolić sobie na odkrawanie niepotrzebnych fragmentów, a następnie wykorzystałem płyn, który podarowała mi wiedźma. Efekt był zdumiewający.

 

*

 

Gdy przyłożyłem wąsy do mej własnej twarzy, momentalnie przylgnęły do niej, tworząc idealną całość. Rozpierała mnie duma, która w całkiem udany sposób maskowała targające mną wyrzuty sumienia (bo ostatecznie z zimną krwią zamordowałem człowieka, który dopiero co się wypróżniał). Wreszcie byłem człowiekiem kompletnym, prawdziwym. Miałem wąsy, a one miały mnie.

Pewnym krokiem wszedłem na klatkę schodową. Minąłem kury i nutrie, po czym zdecydowanym ruchem zapukałem do drzwi mojego własnego mieszkania. Po dłuższej chwili w progu stanęła Zofia.

Małżonka omiotła mnie wzrokiem od palców stóp, aż po czubek głowy. Nie zrobiła nawet najkrótszej przerwy na twarzy, zaraza! Czyżby nie dostrzegała moich nowych wąsów?!

– Gdzie Erazm? – zapytała tylko.

– Tam, gdzie jego miejsce! – odparłem z godnością.

– Zupę ugotowałam, chcesz trochę? – zapytała i odwróciła się na pięcie, nie czekając na odpowiedź.

– Stój, kobieto niewierna! – krzyknąłem, próbując przy tym zabrzmieć władczo. – Mam dla ciebie prezent. I to nie byle jaki!

– Czyli?

– Jeszcze pytasz?! A nie dostrzegasz zmiany w moim obliczu?

– Masz na myśli to paskudztwo pod nosem? – zapytała.

A mnie zamurowało.

– Nie pojmę nigdy, co wy faceci macie z tymi wąsami. Jeżeli chcesz jeszcze kiedyś wrócić do naszego łoża, to zgól je czym prędzej.

I tak oto zrozumiałem najokrutniejszą z prawd: człowiek może wygrać bitwę z Tatarzynami, może zdobyć wąs tak monumentalny, że powinien mieć własny herb i włości, ale nigdy, przenigdy, nie zwycięży w starciu z kaprysami własnej żony.

Co mi więc pozostało? Wąsy. Choćby na pięć minut. Bo czasem pięć minut chwały wystarczy, by później z godnością zgolić z twarzy cały swój honor i resztki zaschniętej krwi martwego Tatarzyna. Jak to napisał kiedyś najwybitniejszy z filozofów, Erazm z Bidetu: Wszystko przemija, tylko wąs pozostawia bliznę w sercu i na twarzy.

Koniec
Nowa Fantastyka