- Opowiadanie: mr.Tea - Mare Dambiensis

Mare Dambiensis

Jezioro Dąbie przez powojennych żeglarzy ze Szczecina było nazywane “Mare Dambiensis”. Nazwa ta działa pobudzająco na moją wyobraźnię, dlatego tekst ten jest próbą oddania Lovecraftowskiego ducha ze słowiańskim klimatem i konfliktem starej wiary z nową.

Nie miałem zamiaru naśladować stylu samotnika z Providence, a jedynie luźno się nim inspirowałem. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Mare Dambiensis

 Rzucili się na niego i związali jak zwierzynę. Runął twarzą w błoto, czuł jego ziemisty smak w ustach. Przyklejało się do dziąseł. Odkaszlnął i wypluł dwa zęby. Białe noworodki wróciły z powrotem do matki ziemi. “Panie, bądź ze mną!” – powtarzał na głos. Przyglądał się ich dzikim, wściekłym licom. Nie oceniał. Skakali dookoła niego i wrzeszczeli niczym opętani. Służyli fałszywym bożkom, ale on przyszedł ocalić ich duszę. Jeszcze tylko o tym nie wiedzą. 

 Rosły grubas kopnął go w brzuch. Cały świat skryła ciemna kurtyna. Do jego świadomości przebijały się powidoki mijanych miejsc: drewniana świątynia Trygława i potężny dąb, sięgający swoimi gałęziami nieba. Niósł go w dół jednego z trzech wzgórz, wśród rzędów drewnianych chat. Z ich wnętrz spoglądały ciekawskie, cuchnące istoty. Zdradzały je pożółkłe zęby, które z daleka nie różniły się od kłów. Warstwa brudu na ich skórze łuszczyła się niczym łuski. 

Doszli do kupieckiego nadbrzeża. Osiłek rzucił go tuż pod nogi sędziwego mężczyzny w mlecznej szacie. Oczy przesłaniała gęsta mgła. Były świadkiem rzeczy wykraczających poza ludzkie rozumowanie. Mimo słabego wzroku i wątłej postury górował nad wszystkimi. Rozjuszony tłum skandował hasła i ciskał w kierunku jeńca zgniłymi rybami. Poznał ich język już na tyle aby wiedzieć co krzyczą: “Zabić bluźniercę!”.

Wysuszona dłoń uniosła się w górę, a tłum zamilkł. 

Znowu przychodzisz ubliżać naszym bogom! – zlustrował go od góry do dołu. 

Wypełniam tylko wolę Stwórcy! – Wypiął pierś do przodu. 

Jak cię zwą intruzie? – zapytał spokojnie. 

Brat Jakub.

Zobaczmy więc, czy twój stwórca uratuje cię przed naszym – Uśmiechnął się. Biła od niego aura tajemnicy.

 Siłą wepchali go do podłużnej łodzi i popłynęli w dół potężnej rzeki. Kapłan obejrzał się do tyłu, by spojrzeć na rozległy gród z portową wyspą. Widok osady zabierał mu dech w piersiach. “Z bożą pomocą to będzie piękne miasto.” – powiedział pod nosem. Wyobrażał sobie przyszłą stolicę pomorza, z ceglanym kościołem dokładnie tam, gdzie stało miejsce kultu trzygłowego demona. 

 W miarę oddalania się od lądu woda robiła się mętna i mroczniejsza. Słońce ich opuściło, chowając się za złowrogimi chmurami. Mewy, które tak głośno śpiewały nad portem teraz zamilkły, omijając ten akwen z daleka. Zorientował się, że wypłynęli na ogromne jezioro. “Chrzczę cię jako Mare Dambiensis” – wypowiedział do wody, za co ochroniarz z kitką uderzył go w nos. Czerwona wstęga popłynęła mu z nosa, zalewając usta. Była zadziwiająco słodka.

 W końcu zatrzymali się pośrodku morza niczego. Wiatr pędził na spotkanie z tajemnicą. Mędrzec wstał i spojrzał w górę. “Już czas.” – rzekł po dłuższej chwili. W jego głosie zabrzmiała fałszywa, złowroga nuta. Zanurzył rękę w lodowatej wodzie i wyjął rybę. Wiła się w jego uścisku i walczyła rozpaczliwie o życie. Nadaremnie. Łuskowaty brzuch szybko spotkał się z ostrym nożem, który starzec wyjął zza skórzanego paska. Wydłubał z niej wnętrzności i zbliżył się z nimi do Jakuba. Oślizgłe tkanki błyszczały przed jego nosem, zostawiając w nim okropny fetor. Duchownemu zebrało się na wymioty. “Barbarzyńcy! Zaprzestańcie swych szatańskich praktyk!” – wołał, szarpiąc się. Kiedy siwy nestor natarł jego podłużną twarz rybimi trzewiami, duchowny poddał się i zwymiotował za burtę. Nie zauważył nawet, kiedy rozcięli mu dłoń. Dopiero krople własnej krwi na wzburzonej tafli wody przywołały go do porządku. Zwrócił uwagę na mityczne słowa druida, których nie rozumiał. Brzmiały jak język nie z tego świata. Od samego słuchania czuł się brudny i splugawiony. 

 Wypłynęła pierwsza ryba. Unosiła się martwa brzuchem do góry. Łódka odbijała się w jej pustych oczach. Za nią lawinowo wypłynęły kolejne. Niebo pociemniało, zalewając ich deszczem. Jezioro Dąbie stało się Morzem Śmierci. Wtedy z głębin otchłani wynurzył się ON. Piekielny kształt sięgał chmur. Spoglądał na Jakuba każdą z trzech twarzy o siarczano-żółtych ślepiach. Zaglądał w głąb jego duszy. Ogromne, łuskowate ciało cuchnęło mułem i rozkładem. Starzec zanosił się potępieńczym śmiechem. Na jego twarzy malowało się szaleństwo. 

 Powietrze stało się ciężkie i osiadało w płucach jak ołów. Kapłan odwrócił się do pogan. “Radujcie się i podziwiajcie! Oto bowiem pan was wybrał na świadków cudu Jonasza!” – Ścisnął w rękach stalowy krzyż na łańcuszku. Nie widział, jak bestia wyciąga ku niemu szponiaste łapy. 

Koniec
Nowa Fantastyka