- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Mapa do szczęścia

Mapa do szczęścia

In­for­ma­cja

Za­mknię­cie

Źró­dło

Nie­ste­ty bez bety. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Mapa do szczęścia

Z tego, co wiem, wszyst­ko za­czę­ło się od przy­pad­ku, który na za­wsze od­mie­nił nasze spoj­rze­nie na ludzi. Mały obłok wi­ru­ją­ce­go dymu, który przy­bie­rał różne po­sta­cie, był jak wzbu­rzo­na rzeka zmie­nia­ją­ca cią­gle swój kie­ru­nek, jakby nie wie­dzia­ła, gdzie ma pły­nąć, gu­biąc się w na­wa­le swo­ich myśli. Ten jeden mo­ment i ona. Wy­jąt­ko­wa, z po­cząt­ku gar­dzo­na i lu­stro­wa­na od góry do dołu. Stwo­rzy­ła więź, któ­rej dotąd nie było nam dane za­znać.

Jej bujne, wi­ją­ce się jak węże rude loki fa­lo­wa­ły za każ­dym razem, choć nie ist­niał tu wiatr. Pa­trzy­ła na nas pu­stym, błę­kit­nym wzro­kiem, nie jak inni – nie było w nim nie­zro­zu­mie­nia, obaw czy stra­chu. Drob­ne ciało raz po raz szło za nami. Wciąż od­trą­ca­na, mimo to wra­ca­ła, szu­ka­ła opar­cia, które było jej wtedy po­trzeb­ne, a któ­re­go nie umie­li­śmy za­pew­nić. Była też mapa. Dziw­ny, ludz­ki ry­su­nek. I nasza cie­ka­wość tego, co bę­dzie na końcu. Choć do­koń­czy­li­śmy tę drogę, która spra­wi­ła, że na nowo na­uczy­li­śmy się cie­szyć, nie zo­sta­ło nic oprócz pust­ki i cze­ka­nia na po­wrót Rudej.

*

Tyle lat po­dró­żo­wa­nia przez ciem­ne od­mę­ty, pa­trze­nia na brud­ną, czar­ną na­tu­rę tak skrzęt­nie przez nich ukry­wa­ną. Kie­dyś było ła­twiej. Wy­star­czy­ło, że zmie­nia­łem się w pa­ją­ka, w drob­ną mysz prze­bie­ga­ją­cą mię­dzy sto­łem, a wtedy sły­sza­łem ten dźwięk, słodki jak miód.

Teraz już nie pró­bu­ję ta­kich sztu­czek. Prze­sta­li bać się owa­dów i zwie­rząt, a prze­mia­na w po­two­ra ni­cze­go nie zmie­niała. Świat prze­kształ­cił się nie do po­zna­nia. Coś w nim umar­ło, a moja praca stała się cięż­ka. Nawet sen, kie­dyś barw­ny i pełen życia, dziś wy­blakł i stał się ni­ja­ki, krót­ki. Lu­dzie prze­sta­li pa­mię­tać te pięk­ne ob­ra­zy, ode­rwa­ne od rze­czy­wi­sto­ści, a każda noc mija tak szyb­ko, jak się za­czy­na.

Trwam więc za­nu­rzo­ny w ciem­no­ści, cze­ka­jąc na swoją kolej. Cza­sem wcho­dzę do snów, pró­bu­ję wy­peł­nić obo­wią­zek. Zmie­niam się w po­two­ra, lecz lu­dzie, wi­dząc mnie, tylko się śmie­ją.

Czuję wiecz­ny, nie­za­spo­ko­jo­ny głód, jak­bym pił słoną wodę małą ły­żecz­ką z morza. Widzę bez­sens mojej eg­zy­sten­cji, która wy­bla­kła i stra­ci­ła dawny urok.

– Po co mnie stwo­rzy­łeś? Moim je­dy­nym celem jest być ar­ty­stą.

Two­rzyć ob­ra­zy okrop­ne, mro­żą­ce krew w ży­łach śpią­cych. Teraz, gdy stra­ci­łem sens ist­nie­nia, życie wy­da­je się ja­ło­we. Jakże miło by­ło­by choć raz stać się do­brym, na­ma­lo­wać coś ko­lo­ro­we­go, cie­płe­go, co wzbu­dzi­ło­by uśmiech i po­zo­sta­wi­ło po prze­bu­dze­niu dobre wspo­mnie­nia, a nie strach i pot spły­wa­ją­cy po ciele ofia­ry.

Nie­ste­ty nawet ma­rze­nia mają dziś trud­niej­szą pracę. Lu­dzie nie cie­szą się tak jak daw­niej. Idą na oślep, wciąż pra­gnąc wię­cej i wię­cej. Stwo­rze­nia, które nie­gdyś od­wie­dza­li­śmy z za­mi­ło­wa­niem, stały się ze­psu­te. Cza­sa­mi boję się ich snów, ich roz­my­ślań – są tak czar­ne, zimne, prze­żar­te roz­kła­dem.

Boją się rze­czy, któ­rych sam nie ro­zu­miem. Trud­no je uka­zać, na­śla­do­wać, a jed­nak w moim sercu wciąż tli się na­dzie­ja. Nie po­zwa­lam zga­snąć temu wą­tłe­mu pło­mie­nio­wi, szar­pa­ne­mu z każ­dej stro­ny przez nie­do­god­no­ści losu. Wciąż są jesz­cze po­je­dyn­czy lu­dzie, któ­rzy po­tra­fią ma­rzyć i śnić – latać, a nie peł­zać jak inni.

Gdy­bym jej nie spo­tkał, nadal spał­bym w ni­co­ści, po­grą­żo­ny aż po kres wszech­rze­czy, tra­wio­ny za­po­mnie­niem. To ona wzbu­dzi­ła we mnie uczu­cie, któ­re­go dotąd nie zna­łem. Cie­płe, obej­mu­ją­ce cały mój obłok, wpra­wia­ją­ce w miłe wi­bra­cje, jak spo­kój po mie­sią­cach sztor­mu. Ona wy­do­by­ła mnie z bagna okrop­no­ści, któ­rego pa­nicz­nie się bałem. Może po­my­śli­cie, że to głu­pie, i spy­ta­cie:

– Zaraz, jesteś koszmarem i się boisz?

Wszyst­ko, co żyje (o ile tak można na­zwać moją eg­zy­sten­cję), cze­goś się boi.

Kar­ma­zy­no­we włosy fa­lo­wa­ły każ­de­go dnia w ryt­mie snów. Błę­kit­ne, okrą­głe oczy pa­trzy­ły na mnie z cie­ka­wo­ścią. Bała się moich wizji i form, a jed­nak wra­ca­ła każ­dej nocy.

Więk­szość mnie od­trą­ca­ła wi­dząc okrop­no­ści, które two­rzę. A ona? Pa­trzy­ła z fa­scy­na­cją. Za­chę­ca­ła, bym wy­ko­rzy­stał wy­obraź­nię do gra­nic moż­li­wo­ści. Taki kru­chy, mały czło­wiek, jakby mógł zła­mać się przy naj­bliż­szym po­wie­wie wia­tru.

Jak za­wsze, co pięć­dzie­siąt lat, zbie­ra­li­śmy się w kupę, by po­my­śleć, co dalej. Dla czło­wie­ka pew­nie byłby to wy­jąt­ko­wy, rzad­ki widok. Dla nas to był uła­mek se­kun­dy, nic nie­zna­czą­cy w po­rów­na­niu do tego, co prze­ży­li­śmy. Czas był nie­istot­ny. Po pro­stu pły­nął nie­zau­wa­żo­ny. Bu­dzi­my się rza­dziej niż kie­dyś, bo i pracy mamy coraz mniej.

Tego dnia ze­bra­ło się nas pię­ciu. Mniej niż za­wsze. Nie­któ­rzy od­da­li się za­po­mnie­niu. Za­my­ka­li się w sobie, by zo­stać za­wie­szo­nym w cza­sie do końca, wró­cić do Źró­dła.

Aby uła­twić wam czy­ta­nie, nadam nam imio­na, choć ta­kich nigdy nie mie­li­śmy ani nie po­trze­bo­wa­li­śmy. Ja będę po pro­stu Kosz­ma­rem. Nic in­ne­go nie przy­cho­dzi mi do ob­ło­ku.

My­śle­nie przy­cho­dzi­ło mi wtedy z tru­dem, po­nie­waż choć by­li­śmy nie­śmier­tel­ni, czas tra­wił naszą pa­mięć jak u każ­de­go in­ne­go. Po­sta­ram się prze­tłu­ma­czyć naszą mowę na waszą. Nie prze­by­wa­jąc z ludź­mi, prze­ka­zy­wa­li­śmy in­for­ma­cje za po­mo­cą wi­bra­cji i fan­ta­zyj­nych kształ­tów.

– Gdy­bym miał gębę, to bym się po­rzy­gał! Na li­tość boską, je­stem kosz­ma­rem, a ten czło­wiek… jego sny… – Obłok za­czął ner­wo­wo drgać; kan­cia­ste kra­wę­dzie gwał­tow­nie wy­cho­dzi­ły z jego po­wierzch­ni, po czym na­tych­miast się cho­wa­ły.

Aby uła­twić wam wy­obra­że­nie jego po­sta­ci, po­wie­dział­bym, że wy­glą­da jak la­ta­ją­cy jeż. Może nie ma formy ani ko­lo­ru. Po pro­stu w jed­nym mo­men­cie kol­cza­sta kulka, w dru­gim dziki obłok. Nazwę go Stra­chem, bo nie ma in­ne­go kosz­ma­ru, który tak bar­dzo bałby się ludz­kich myśli.

– Będę po­trze­bo­wał te­ra­pii…

– Przestań narzekać, Strach. Ja tam mam łatwą robotę – zawibrował spokojnie drugi obłok, rytmicznie falując.

Ten spo­koj­ny obłok za­wsze był za­do­wo­lo­ny. Nada­łem mu imię Łatwy.

– Łatwo ci po­wie­dzieć! Przy­ssa­łeś się jak pi­jaw­ka do człe­ka z ana­ti­defobią. Zawsze szedłeś po linii najmniejszego oporu. Każdy głupi po­tra­fi się zmie­nić w kacz­kę! Ja je­stem ar­ty­stą! – Za­pul­so­wał ner­wo­wo Strach.

– Znowu się kłó­ci­cie? – od­po­wie­dział obłok o kwa­dra­to­wym kształ­cie, który wciąż się ob­ra­cał. Stały, nie­zmien­ny, jak kost­ka gę­ste­go, za­wie­si­ste­go dymu.

A oto ja. Bądź co bądź głów­ny kosz­mar tej opo­wie­ści. Mówię to z dumą… chyba, bo w sumie nie wiem, jak opi­sać dumę. Trudno opi­sać nasze uczu­cia, które są inne niż ludz­kie.

– Co tam u cie­bie, Kosz­ma­rze? Jak tam prac? Zna­la­złeś coś? Jakąś nie­spo­koj­ną głowę, ar­ty­stę? – za­wi­bro­wał inny obłok, igno­ru­jąc kłót­nię po­bra­tym­ców.

Nigdy nie było cie­plej­sze­go kosz­ma­ru od niego. Za­wsze miły, po­god­ny. Więc i przy tym zo­sta­nie­my. Nada­łem mu imię Cie­pła.

– Nadal nic. Nowi ar­ty­ści są jacyś… po­my­le­ni – od­po­wie­dzia­łem. Moja po­stać za­czę­ła lekko fa­lo­wać, gdy tylko przy­po­mnia­łem sobie moją muzę…

– Jaka szko­da, że Vin­cent van Gogh od­szedł. – za­wi­bro­wa­ła Cie­pła.

Muszę tu wtrą­cić coś na temat mojej dumy. Jakiś czas temu na­wie­dza­łem ar­ty­stę. Na­zy­wał się Vin­cent van Gogh. Byłem w tym tak dobry, że ten czło­wiek, w ataku furii, od­ciął sobie ucho!

Och, to były czasy…

Wspo­mi­nam je z nie­zwy­kłą przy­jem­no­ścią. Od tego mo­men­tu upodo­ba­łem sobie wszel­kiej maści ar­ty­stów. Może kie­dyś „sko­lek­cjo­nu­ję” coś wię­cej niż ucho. Przy­naj­mniej mia­łem takie ma­rze­nie.

Ostat­ni z ob­ło­ków uno­sił się nieco wyżej, a jego kształt za każ­dym razem się zmniej­szał. To naj­star­szy z nas, Gniew­ko. Choć za­czy­nał już za­my­kać się w sobie i szy­ko­wać do po­wro­tu do Źró­dła, z sza­cun­ku nada­łem mu imię.

Nie było in­ne­go kosz­ma­ru z takim sta­żem. Pa­mię­tał po­cząt­ki, ale czas, jak cho­ro­ba, spra­wiał, że sta­wał się coraz bar­dziej apa­tycz­ny, za­mknię­ty w sobie i po­zba­wio­ny kształ­tu oraz fal. Pa­trzy­li­śmy, jak mar­nie­je.

Pa­ra­doks po­le­gał na tym, że lu­dzie za­wsze pra­gnę­li nie­śmier­tel­no­ści. A ona wcale nie była tak ko­lo­ro­wa, jak im się wy­da­wa­ło. Opi­sał­bym to jako pro­stą linię, która wy­dłu­ża się coraz szyb­ciej, aż w końcu roz­ry­wa się na po­cząt­ku. A jed­nak ci dwu­noż­ni chcie­li tego bytu po­zba­wio­ne­go sensu i celu, czego nie ro­zu­mie­li­śmy.

– Halo? Jest tu ktoś? – Usły­sze­li­śmy dzie­cię­cy głos.

– Co za licho? Spo­dzie­wa­my się gości? – Kształt Ła­twe­go za­wi­bro­wał gwał­tow­nie.

Zo­ba­czy­li­śmy drob­ne, ludz­kie stwo­rze­nie i bujną, rudą czu­pry­nę. Nie­zwy­kle rzad­ko zda­rza­ło się, by lu­dzie po­tra­fi­li wnik­nąć w naszą prze­strzeń. Na­zy­wa­li­śmy ich Po­dróż­ni­ka­mi. Po­tra­fi­li pod­czas snu prze­miesz­czać się mię­dzy pla­na­mi eg­zy­sten­cji.

– Czło­wiek? A ta, czego tu szuka?! – Strach na­tych­miast scho­wał się za mną, jakby ukry­wa­nie się za kupką dymu mogło mu pomóc.

– Czym je­ste­ście? – spy­ta­ło rude dzie­cię, jakby nigdy nic, dłu­biąc w nosie.

– Co ro­bi­my? Może ktoś ją wy­stra­szy? Nie po­trze­bu­je­my tu brud­nych dwu­no­gów! Te dziw­ne, czer­wo­ne kudły… i czemu ona dłu­bie w nosie?! Łatwy, zrób coś! – za­protestowała ner­wo­wo Cie­pła. 

Łatwy za­wi­bro­wał, zwięk­szył swoją ob­ję­tość i za­czął dziko fa­lo­wać. Po chwi­li zmie­nił się w to, co po­tra­fił naj­le­piej. Drob­ne, opie­rzo­ne zwie­rzę za­czę­ło czła­pać w stro­nę czło­wie­ka. Na­sta­ła nie­zręcz­na cisza.

Dziew­czyn­ka po­de­szła do ptaka z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Kwa kwa… Zna­czy… zjem cię… to nie wy­szło tak strasz­nie, jak my­śla­łem – za­kwa­ka­ła kacz­ka.

– Łatwy, ty idio­to! Nikt oprócz tej świ­ru­ski, którą na­wie­dzasz, nie boi się ka­czek! – wrza­sną­łem, wi­dząc, jak dziew­czyn­ka łapie kacz­kę i tar­mo­si ją za pióra.

– Odłóż mnie, głupi czło­wie­ku! Co za brak sza­cun­ku! – Łatwy zmie­nił się z po­wro­tem w obłok.

Dziew­czyn­ka wy­trzesz­czy­ła oczy, pa­trząc z za­cie­ka­wie­niem.

Strach, chcąc się po­pi­sać, zmie­nił się w ogrom­ne­go pa­ją­ka, lecz ru­do­wło­sa pa­trzy­ła na niego z nie­zro­zu­mie­niem.

– To na pewno ją prze­stra­szy! – za­wi­bro­wa­ła z en­tu­zja­zmem Cie­pła.

– Sły­szę, co mó­wi­cie. Nie boję się pa­ją­ków – oznaj­mi­ło dziec­ko spo­koj­nym tonem.

– Nie chce­my tu ta­kich jak ty! Wynoś się stąd! 

Pa­mię­tam tę chwi­lę bar­dzo do­brze. Wszy­scy ucie­kli­śmy w dal. Jej wzrok pełen stra­chu… a może smut­ku? Za­czę­ła pła­kać, wi­dząc, jak od­la­tu­je­my. To było dziw­ne. Spoj­rze­nie pełne tę­sk­no­ty, a potem… roz­pły­nę­ła się jak mgła. Obu­dzi­ła się.

*

Moja cie­ka­wość nie da­wa­ła mi spo­ko­ju.

– Kim, a ra­czej czym był ten dziw­ny, ru­do­wło­sy po­two­rek?

Wkra­dłem się do jej snu. Każdy umysł wy­glą­dał ina­czej, ale ten był dziw­nie pusty, zimny.

– Ty idiot­ko, nie umiesz pro­sto?! 

Usły­sza­łem krzyk do­ro­słe­go męż­czy­zny sie­dzą­ce­go na pod­ło­dze.

Nad ze­szy­tem klę­cza­ła ru­do­wło­sa dziew­czyn­ka z ołów­kiem w ręku, coś ry­su­jąc. Męż­czy­zna obok wpadł w furię. Chwy­cił ją za czu­pry­nę i ude­rzył głową o posadzkę, mio­ta­jąc nią po pod­ło­dze.

– Jesz­cze raz! Pro­sto! 

W po­wie­trzu po­czu­łem odór moczu i pa­nicz­ne­go stra­chu. Za­pła­ka­na dziew­czyn­ka drżą­cą ręką ry­so­wa­ła szlacz­ki. Ko­lej­ny krzyk, ko­lej­ne ude­rze­nie.

Nigdy nie ro­zu­mia­łem, jak lu­dzie mogą krzyw­dzić in­nych sobie po­dob­nych. To było nie­po­ję­te i obce.

Po­fru­ną­łem dalej. Sły­sza­łem wciąż krzy­ki. Mę­skie i ko­bie­ce.

Zo­ba­czy­łem, jak ruda sie­dzi i ry­su­je, w końcu uśmiech­nię­ta. Jak nie­sie ry­su­nek matce, a ta wzru­sza ra­mio­na­mi, jakby nic się nie stało. Uczu­cie smut­ku i od­osob­nie­nia biło z wnę­trza dziew­czyn­ki.

My, kosz­ma­ry, czu­li­śmy to przez za­pach. Zbyt do­brze zna­łem te emo­cje. Czu­łem to samo przez lata. Osa­mot­nie­nie, bro­dze­nie w ciem­no­ściach.

Po­szy­bo­wa­łem dalej. Umysł tego dziec­ka był jak po­dziu­ra­wio­na tka­ni­na. Oprócz złych chwil do­strze­ga­nych tu i ów­dzie nie było tu ni­cze­go.

Krzy­ki, ubli­ża­nie i sa­mot­ność. Smród tych uczuć sta­wał się nie do znie­sie­nia.

Bra­ko­wa­ło do­brych wspo­mnień. Po­cho­wa­ne były gdzieś za twar­dym murem.

Za­głu­sza­ły je słowa:

– Je­steś do ni­cze­go. Ni­cze­go nie osią­gniesz. Inne dzie­ci są nor­mal­ne. U nas za­wsze nie ma jak u in­nych ludzi. Co lu­dzie po­wie­dzą? Ogar­nij się!

– Co to za li­ter­ka? – spy­tał ko­bie­cy głos z łóżka.

Ro­dzi­ce le­że­li pod koł­drą, a mała klę­cza­ła pod ścia­ną, z unie­sio­ny­mi rę­ka­mi. 

– A? – usły­sza­łem jej drżą­cy głos, a potem dźwięk ude­rze­nia.

Obraz się roz­mył.

– Jak było w szko­le? – Głos matki znad garn­ków był obo­jęt­ny.

– Do­brze… – od­po­wie­dzia­ła ruda, ucie­ka­jąc do po­ko­ju.

Uło­ży­ła się w łóżku i za­czę­ła wpa­try­wać się w sufit.

Wtedy my­śla­łem, że ją prze­stra­szę. Że nie od­wa­ży się już wię­cej do nas po­dró­żo­wać. Za­czą­łem grze­bać głę­biej.

Zo­ba­czy­łem, jak oj­ciec pod­rzu­ca pła­czą­ce dziec­ko nad scho­da­mi. W górę i w dół jak za­baw­kę, z uśmie­chem na twa­rzy. Czego nie można było po­wie­dzieć o ry­czą­cym w nie­bo­gło­sy dziec­ku, które pró­bo­wa­ło uciec.

Za­aran­żo­wa­łem scenę. Utwo­rzy­łem obraz scho­dów, pro­wa­dzą­cych do ciem­nej piw­ni­cy. Uka­za­łem się dziew­czyn­ce.

A ona pa­trzy­ła pu­stym wzro­kiem, nic nie mó­wiąc.

– Nie boisz się? – za­wi­bro­wa­łem.

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­ła spo­koj­nie.

– Ni­cze­go nie czu­jesz? – spy­ta­łem za­in­try­go­wa­ny.

– Nic a nic. Chyba jest mi to obo­jęt­ne.

Mó­wiąc to, usia­dła na pierw­szym stop­niu.

– Masz okrop­nych ro­dzi­ców, dwu­noż­na. Czemu się nie bro­nisz?

– Nie wiem, jak.

– Po­proś kogoś o pomoc.

– Nie mogę.

Sie­dzie­li­śmy w ciszy przez dłuż­szy czas, aż w końcu od­le­cia­łem. Byłem zde­ner­wo­wa­ny, ale nie wie­dzia­łem, dla­cze­go. 

*

Mi­nę­ło parę lat, kiedy wy­bu­dzi­ło mnie ze snu dziw­ne szu­ra­nie. Stała tam. Już nie taka mała jak wtedy, gdy wi­dzia­łem ją po raz ostat­ni.

Gdy do­strze­gła fa­lu­ją­cy kształt, wbiła we mnie wzrok. Jej twarz nie była jed­nak taka jak daw­niej. Ka­mien­na, po­zba­wio­na wszel­kiej mi­mi­ki.

– Pro­szę, nie ucie­kaj. – Usły­sza­łem ko­bie­cy głos.

– Co tu ro­bisz? Jak się tu do­sta­łaś?

– Chcę tylko przy kimś po­sie­dzieć – od­po­wie­dzia­ła, spusz­cza­jąc wzrok.

– Nie masz przy­ja­ciół? In­nych dwu­no­gów?

Sta­now­czo po­krę­ci­ła głową. Sie­dzia­ła go­dzi­na­mi z męt­nym spoj­rze­niem utkwio­nym w dali, jakby o czymś my­śla­ła, a może o ni­czym. Po­wta­rza­ło się to co­dzien­nie, w tym samym miej­scu, aż w końcu prze­sta­łem zwra­cać na nią uwagę.

Za­uwa­ży­łem tylko, że za­wsze w mo­men­cie po­bud­ki, choć na krót­ką chwi­lę, mi­mi­ka się zmie­nia­ła. Zda­wa­ła się wtedy… smut­na.

*

– Nie nudzi ci się takie cią­głe sie­dze­nie? Nie mu­sisz wra­cać? – spy­ta­łem z cie­ka­wo­ści.

Długo mil­cza­ła, zanim od­po­wie­dzia­ła:

– Ja nie mam gdzie wra­cać.

– Samo z wami utra­pie­nie… Po­wiedz, co mam zro­bić, żebyś ode­szła?

– Nie wiem.

– A kto inny ma wie­dzieć, jak nie ty?

Ta roz­mo­wa za­czy­na­ła mnie iry­to­wać.

Moja rozmówczyni wyglądała jak pusta powłoka. Zimna, bez­u­czu­cio­wa i wła­ści­wie nie­świa­do­ma tego, dla­cze­go ist­nie­je. Roz­mo­wa była jed­no­stron­na.

Od­po­wia­da­ła tylko na py­ta­nia, czę­sto uży­wa­jąc swo­je­go ulu­bio­ne­go zwro­tu: „Nie wiem”. Mimo do­ro­słe­go ciała przy­po­mi­na­ła za­mknię­te w sobie dziec­ko.

W pew­nym mo­men­cie za­czę­ła ry­so­wać pal­cem po ziemi jakiś dziw­ny znak.

– Co tam ba­zgrzesz? – za­wi­bro­wa­łem z cie­ka­wo­ści, mając na­dzie­ję, że wresz­cie zo­sta­wi mnie w spo­ko­ju.

– Chyba mapę.

– Do czego?

– Do szczę­ścia.

– Dasz mi spo­kój, jeśli cię tam za­pro­wa­dzę?

Ruda tylko się uśmiech­nę­ła. Po­ka­za­ła ry­su­nek z pię­cio­ma przy­stan­ka­mi po­łą­czo­ny­mi linią, mię­dzy któ­ry­mi wid­nia­ły dzie­cię­ce ry­sun­ki.

*

Pa­mię­tam zdzi­wie­nie po­zo­sta­łych, gdy ich obu­dzi­łem i po­pro­si­łem o pomoc w zre­ali­zo­wa­niu mapy rudej.

Zgo­dzi­li się od razu. W końcu pomoc innym kosz­ma­rom była dla nas czymś na­tu­ral­nym. Tak za­czę­ła się nasza przy­go­da i test na­szych umie­jęt­no­ści.

– Czyli, jak po­mo­że­my, zo­sta­wisz nas w spo­ko­ju? To… co to za ba­zgro­ły? – Strach za­drżał ner­wo­wo, pa­trząc na mapę.

– Chcia­ła­bym zo­ba­czyć Paryż. Na­uczyć się latać. To chyba tu moż­li­we? – za­py­ta­ła.

I tak roz­po­czę­ła się nasza ka­tor­ga.

My, kosz­ma­ry, umie­my stra­szyć, ale miłe rze­czy… te nigdy nie wy­cho­dzi­ły do­brze. Pró­bo­wa­li­śmy stwo­rzyć pej­zaż Pa­ry­ża.

Po­wsta­ło krzy­we mia­sto, nad któ­rym wzno­si­ła się ko­śla­wa wieża Eif­fla, stwo­rzo­na przez Cie­płą. W kra­inie snów nic nie mogło być ide­al­ne. Wszyst­ko, co two­rzy­li­śmy, miało braki, nie­rów­no­ści, prze­świ­ty.

Śn­iący lu­dzie nigdy nie za­uwa­ża­li róż­ni­cy. Gra­ni­ca mię­dzy snem a rze­czy­wi­sto­ścią za­wsze się za­ma­zy­wa­ła.

– Tro­chę tu pusto i ciem­no – po­wie­dzia­ła ruda, pa­trząc na mrocz­ny kra­jo­braz mia­sta.

– Sta­ra­my się, jak mo­że­my – od­po­wie­dział Łatwy.

Resz­ta ob­ło­ków nie­udol­nie pró­bo­wa­ła po­pra­wić swoje dzie­ło, po któ­re­go uli­cach cho­dzi­ły dziw­ne, ka­ry­ka­tu­ral­ne mimy z ba­giet­ka­mi w rę­kach.

– Za­wsze chcia­łam zo­ba­czyć Paryż. – Bez­na­mięt­ny głos odbił się echem.

– To czemu tego nie zro­bi­łaś? – za­py­ta­łem.

– Przez całe życie się bałam… Wszyst­ko, czego się do­tknę, koń­czy źle… sama nie wiem.

– Sta­ra­my się, jak mo­że­my, ale to nigdy nie bę­dzie wy­glą­dać jak praw­dzi­we miej­sce.

– Nie szko­dzi. To naj­mil­sza rzecz, jaką ktoś mi zro­bił. Tylko… nie wiem, jak mam latać.

– To sen, dwu­no­gu. Wy­star­czy, że uwie­rzysz. Po­my­ślisz.

Dziew­czy­na za­mknę­ła oczy i za­czę­ła się uno­sić coraz wyżej, a wraz z nią Łatwy w po­sta­ci kacz­ki. Na twa­rzy nadal nie było widać ani smut­ku, ani ra­do­ści. Uno­si­ła się tak przez całą noc, w mil­cze­niu.

A gdy nad­szedł czas po­bud­ki, jej twarz na mo­ment stała się smut­na.

*

– Co jest dru­gim punk­tem na mapie? – za­py­ta­łem rudą.

– Chcę, żeby ro­dzi­ce mnie przy­tu­li­li i po­wie­dzie­li, że mnie ko­cha­ją.

– Tylko wiesz, czło­wie­ku, że to nie bę­dzie praw­dzi­we? Nie ro­zu­miem, jak to ma ci pomóc zna­leźć szczę­ście. – Cie­pła za­czę­ła ner­wo­wo fa­lo­wać, jakby sama myśl o do­tknię­ciu dwu­no­ga wstrzą­sa­ła jej ob­ło­kiem.

– Nie szko­dzi. Za­wsze chcia­łam to usły­szeć.

Stwo­rzy­li­śmy pro­wi­zo­rycz­ny dom z jej wspo­mnień. Ja, Kosz­mar, zmie­ni­łem się w matkę. Czu­łem się idio­tycz­nie. Co to w ogóle za słowa:

– „ko­cham cię”? Co to ma zna­czyć?

Dla nas były obce, bez­sen­sow­ne. A jed­nak wy­po­wie­dzia­łem je chłod­no i przy­tu­li­łem rudą.

Ta za­czę­ła cicho łkać, jakby usły­sza­ła coś, na co cze­ka­ła całe życie.

– Nigdy nie ro­zu­mia­łem wa­sze­go pła­czu – po­wie­dzia­łem, wciąż ją tuląc. – Co to za me­cha­nizm, żeby lać wodę z oczu…?

– Pro­szę cię… nie od­zy­waj się – wy­szep­ta­ła.

Pierw­szy raz usły­sza­łem w jej gło­sie uczu­cie. Ton i barwa zmie­ni­ły się na cie­plej­sze.

Po­czu­łem, jak mur w umy­śle lekko pęka… po czym znów się za­skle­pia.

*

Trze­ci punkt na mapie nie był ni­czym spe­cjal­nym – zwy­kła prze­strzeń, szara i nie­ru­cho­ma. Ona jed­nak chcia­ła tam z nami po pro­stu po­sie­dzieć.

Mil­cza­ła. Sie­dzia­ła zwi­nię­ta w kłę­bek, z ru­dy­mi wło­sa­mi opa­da­ją­cy­mi na twarz. Zda­łem sobie spra­wę, że po­wo­li przy­zwy­cza­ja­my się do jej obec­no­ści. Nie była jak inne dwu­no­gi. Nie bała się, nie krzy­cza­ła, nie pró­bo­wa­ła zmie­niać snu na swoją ko­rzyść. Po pro­stu była.

Czu­łem, że pod tą czu­pry­ną coś ukry­wa. Głowa rudej pełna była szu­flad za­mknię­tych na klucz.

Z cza­sem za­czę­ła nam opo­wia­dać hor­ro­ry, które lu­dzie „wy­re­ży­se­ro­wa­li”. Za­sko­czy­ło nas to. Wszyst­kie kosz­ma­ry słu­cha­ły w ab­so­lut­nej ciszy. Lu­dzie na­praw­dę byli po­my­sło­wi. Przez mo­ment, przez krót­kie drgnie­nie fali, zmie­ni­ło to naszą per­spek­ty­wę… lecz żadna opo­wieść, ludz­ka fan­ta­zja nie mogła prze­bić się przez brud i okrop­no­ści, które wi­dzie­li­śmy przez wieki.

Jed­nak… zda­łem sobie spra­wę, że lubię ten głos. Był jak mięk­ka fala otu­la­ją­ca mój obłok, za­peł­nia­ją­ca pust­kę, którą dotąd no­si­łem w środ­ku.

Przez nią nie mu­sia­łem już tak czę­sto spać. Nie czu­łem tej przy­gnia­ta­ją­cej ni­co­ści, która zwy­kle zmu­sza­ła kosz­ma­ry do snu.

Pró­bo­wa­li­śmy na­uczyć ją ję­zy­ka kosz­ma­rów, ale ludz­kie ciało chyba nie jest w sta­nie prze­ka­zy­wać in­for­ma­cji drga­nia­mi. Wy­glą­da­ło to za­baw­nie, gdy trzę­sła ra­mio­na­mi i pró­bo­wa­ła od­wzo­ro­wać nasze wi­bra­cje, jakby była ze­psu­tym in­stru­men­tem.

Roz­mo­wy trwa­ły aż do na­stęp­nej po­bud­ki. Nawet Strach mil­czał czę­ściej, a Łatwy prze­stał się prze­chwa­lać. Cie­pła drża­ła spo­koj­nie, jakby jej ener­gia stała się bar­dziej mięk­ka przy ru­do­wło­sej.

A my wszy­scy… nie­po­strze­że­nie zbli­ża­li­śmy się do końca mapy. Zo­sta­ły już tylko dwa przy­stan­ki.

*

Czwar­te­go dnia ruda przy­szła dziw­nie roz­ra­do­wa­na, jakby ktoś wlał w nią całą ener­gię świa­ta.

Jej kroki były sprę­ży­ste, a włosy pod­ska­ki­wa­ły przy każ­dym ruchu jak pło­mie­nie. Buzia nie za­my­ka­ła się ani na chwi­lę. Słowa wy­la­ty­wa­ły jak ptaki z otwar­tej klat­ki, prze­la­tu­jąc przez gra­ni­ce snu i od­bi­ja­jąc się od nich lek­kim, dźwięcz­nym echem.

Po­wi­nie­nem był wtedy do­my­ślić się, że coś jest nie tak. Ta we­so­łość była zbyt jasna, zbyt sztucz­na, jakby w środ­ku wyła jakaś ukry­ta ciem­ność.

Ru­do­wło­sa wy­py­ty­wa­ła nas o rze­czy, o które dotąd nigdy nie py­ta­ła – o śmierć. O to, jak umie­ra­ją kosz­ma­ry.

Od­po­wie­dzie­li­śmy zgod­nie z praw­dą: kosz­ma­ry nie umie­ra­ją. Jako stwo­rze­nia nie­śmier­tel­ne mo­że­my tylko zga­snąć. Po­wo­li za­mknąć się w sobie, stop­nio­wo wy­blak­nąć, aż czas nas stra­wi i wchło­nie z po­wro­tem do Źró­dła. Nie jest to śmierć… ra­czej po­wrót, roz­pusz­cze­nie się, stłu­mio­ne echo, które za­ni­ka bez bólu.

– A lu­dzie? – spy­ta­ła tonem, który miał brzmieć lekko, ale drżał na koń­cach jak pęk­nię­ta stru­na.

Nie wie­dzia­łem. Żaden z nas nie wie­dział.

A gdy za­py­ta­ła:

– Czy to boli?

Wszy­scy od­po­wie­dzie­li­śmy jed­no­myśl­nie jak jeden obłok:

– Nie. Nie boli.

Jej twarz na chwi­lę się uspo­ko­iła, jakby te słowa ulży­ły cię­ża­ro­wi, który nio­sła. Uśmiech­nę­ła się do sie­bie cicho, ze wzrokiem lekko skierowanym dół. Cie­szy­li­śmy się, że jest bli­żej celu, że już jutro po ostat­nim punk­cie na mapie osią­gnie to, czego pra­gnę­ła.

Nikt z nas wtedy nie ro­zu­miał, czego tak na­praw­dę szu­ka­ła. I dla­cze­go tak roz­pacz­li­wie po­trze­bo­wa­ła po­twier­dze­nia, że nie bę­dzie boleć.

*

Ostat­nie­go dnia dwu­nóg nie wró­cił. Naj­pierw uzna­li­śmy, że się spóź­nia. Lu­dzie prze­cież za­wsze do­kądś bie­gną, gubią czas, prze­wra­ca­ją go, od­kła­da­ją na póź­niej. Cze­ka­li­śmy więc cier­pli­wie.

Go­dzi­ny mi­ja­ły. Potem dni. A ona nie nad­cho­dzi­ła.

Strach pul­so­wał ner­wo­wo, Łatwy wi­ro­wał w kółko, Cie­pła ci­chła coraz bar­dziej, a nawet Gniew­ko po­ru­szył się o uła­mek. Co w jego sta­nie było nie­mal krzy­kiem.

Ja pierw­szy raz od bar­dzo dawna po­czu­łem coś, co lu­dzie na­zy­wa­ją nie­po­ko­jem. Zsze­dłem głę­biej, w kra­inę snów. Tam, gdzie za­wsze od­naj­dy­wa­li­śmy każ­de­go dwu­no­ga, bez wzglę­du na to, jak był za­gu­bio­ny.

Szu­ka­łem śladu, cie­nia, od­bi­cia myśli, naj­mniej­szej drga­ją­cej nici.

Lecz jej umysł… znik­nął. Nie spał. Nie śnił. Nie ist­niał.

Ob­ło­ki nie znają zna­cze­nia śmier­ci, ale wie­dzą, kiedy coś zo­sta­ło prze­rwa­ne. Kiedy ogień ga­śnie.

Mimo to cze­ka­łem dalej.

Uno­si­łem się nad mapą, śle­dząc co noc ten dziw­ny za­pę­tlo­ny sym­bol na jej końcu. Spi­ra­lę, która przy­po­mi­na­ła za­mknię­tą drogę, po­wrót do punk­tu wyj­ścia albo przej­ście, któ­re­go nie da się od­wró­cić.

Wma­wia­łem sobie, że może wróci. Że zgu­bi­ła drogę, że za­po­mnia­ła, śni w innym miej­scu.

Na­ pew­no kie­dyś, pew­ne­go dnia, znów usły­szę kroki, zo­ba­czę błę­kit­ne oczy i te rude włosy, które tań­czy­ły w po­wie­trzu, choć tu nigdy nie było wia­tru.

Lecz mi­ja­ły lata. Potem wieki.

Po­zo­sta­łem sam z mapą, któ­rej nigdy nie do­koń­czy­ła.

I ze świa­do­mo­ścią, że ruda dwu­no­ga była mar­twa. Tak mar­twa, jak tylko lu­dzie po­tra­fią być. Znik­nę­ła nagle, bez echa, bez snu, w któ­rym można by ją od­na­leźć.

A jed­nak wciąż cze­kam. Bo kosz­ma­ry, choć nie­skoń­czo­ne, na­uczy­ły się tę­sk­nić.

Kto wie?

Może kie­dyś za­wi­ta do nas inny dwu­nóg wart uwagi. Ktoś rów­nie dziw­ny. Kto nie boi się kosz­ma­rów.

 A może… ona wróci w innej for­mie.

Lu­dzie lubią po­wta­rzać swoje hi­sto­rie.

 

 

Koniec

Komentarze

 

 

Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,

ślad swój zostawiłam,

uważnie przeczytałam,

za udział podziękowałam;

bruce :)

Dzięki za przeczytanie. Najgorsze jest czekanie na komentarze.

heart

Dzień dobry! Takich kilka rzeczy, które mi się rzuciły…

 

Jej bujne, wijące się jak węże rude loki falowały za każdym razem, choć nie istniał tu wiatr

Za każdym razem gdy… się pojawiała może?

 

Przestali bać się owadów i zwierząt, a przemiana w potwora niczego nie zmienia. Świat zmienił się nie do poznania.

 

Wszystko, co żyje ( o ile tak można nazwać moją egzystencję) czegoś się boi

po "(" bez " ". Tu i poniżej…

 

– Co tam u ciebie, Kwadratowy? Jak tam praca – znalazłeś coś?

Wcześniej nazwał siebie "po prostu Koszmarem". To omyłka, czy tak ma być?

 

„z kolekcjonuję”

Napisałbym dumnie "skolekcjonuję", słowotwórczo, nie?

 

Rodzice leżeli pod kołdrą, a mała stała na kolanach, z rękami uniesionymi do góry

Stała, czy klęczała w końcu? ;-P

 

Stworzyliśmy prowizoryczny dom z jej wspomnień. Ja, koszmar, zmieniłem się w matkę.

Koszmar z dużej jako imię w tym momencie?

 

Próbowaliśmy nauczyć ją języka koszmarów, ale ludzkie ciało chyba nie jest w stanie przekazywać informacji drganiami.

 

Sporo tutaj około-obenautyki i innych historii spod znaku instytutu Monroe. Pewności nie mam, ale wobec tego jej ludzkie ciało jest tutaj aby na pewno określeniem adekwatnym? W rozumieniu jednego z wielu, nie powinno być niezdolne do drgań chyba?

 

Smutna historyjka. Nie lubię łez :-) Pomysł na mapę i drogę do szczęścia ciekawy.

Pozdrawiam!

 

Dziękuję za odwiedziny i łapankę. Przez to, że tekst jest bez bety, a moje technikalia szwankują, błędy są i pewnie jeszcze rozmnożą się jak króliki. Pozdrawiam.

Nikt nie jest od błędów wolny. U mnie na ten przykład bubli i fikołków jak mrówków… Mam nadzieję, że pomogłem. :-)

Może kie­dyś „z ko­lek­cjo­nu­ję” coś wię­cej niż ucho

W tym kon­tek­ście ra­czej po­win­no być razem.

(…)a ta wzru­sza ra­mio­na­mi, jakby nic.

Ale "jakby nic" co? Jakby nic się nie stało czy jak gdyby nigdy nic?

U nas za­wsze nie ma jak u ludzi.

Tro­chę nie ro­zu­miem tego zda­nia. Że nigdy nie ma u nich jak u in­nych, tak? Trze­ba to jakoś prze­for­mu­ło­wać, żeby było zro­zu­mia­le.

Wszyst­kie­go, czego się do­tknę koń­czy źle.

Tutaj wszyst­ko. I prze­ci­nek po "do­tknę".

Miła za­czę­ła ner­wo­wo fa­lo­wać.

A nie Cie­pła?

Dla nas były obce, bez­sen­sow­ne. A jed­nak wy­po­wie­dzia­łem. Chłod­no i przy­tu­li­łem rudą.

Bar­dziej skład­nie brzmia­ło­by na przy­kład: "A jed­nak je wy­po­wie­dzia­łem – chłod­no – i przy­tu­li­łem rudą." lub "A jed­nak wy­po­wie­dzia­łem je chłod­no i przy­tu­li­łem rudą." – coś w tym gu­ście. W obec­nej for­mie "chłod­no i przy­tu­li­łem" brzmi bar­dzo nie­skład­nie, le­piej te dwa zda­nia po­łą­czyć w jedno.

Zsze­dłem głę­biej, w kra­inę snów. Tam, gdzie za­wsze od­naj­dy­wa­li­śmy każ­de­go dwu­no­ga, bez wzglę­du na to, jak był za­gu­bio­ny.

Szu­ka­li­śmy śladu, cie­nia, od­bi­cia myśli, naj­mniej­szej drga­ją­cej nici.

Skoro zszedł sam, to po­win­no być "szu­ka­łem".

 

Dość sporo rze­czy wy­ła­pa­łam, zresz­tą nie tylko ja z tego co widzę, ale się nie prze­ra­żaj ;) To jest bar­dziej ko­sme­ty­ka, ale ogól­nie nie jest źle. Nie ma ja­kichś ra­żą­cych błę­dów. Hi­sto­ria jest do­brze po­pro­wa­dzo­na, wcią­ga­ją­ca, choć bar­dzo smut­na.

Nie po­wiem, że mi się po­do­ba­ło ani że do­brze się czy­ta­ło, bo to nie ten typ opo­wie­ści. Ale dobra ro­bo­ta :)

@NaNa Dzięki za komentarz i przeczytanie. 

 

Bardziej składnie brzmiałoby na przykład: "A jednak je wypowiedziałem – chłodno – i przytuliłem rudą." Tak to zdanie wyglądało na początku, ale średnio mi się podobało, więc je przerobiłem.

Dzięki Tarnina za przeczytanie.

Melduję, że przeczytałam.

Hej, 

 

Tak, została nam zaserwowana strasznie smutna historia. To wyszło w 100%, ale w jakim celu? Bo widzisz, to że ludzie są podli, ja też to widzę, tylko co z tego wynika? No właśnie. Pisząc tekst o przygodzie, chcesz by czytelnik zaznał przygody, horror by się bał. A w przypadku tego opowiadania, by był smutny. No ok, jest to jakiś sposób na rozrywkę. Więc jeśli jest juz poruszany tak poważny temat, to nich będzie z jakimś morałem, albo niech te smutne wydarzenia budują bohatera, niech do czegoś prowadzą. W Twoim opowiadaniu ciekawie wyszły koszmary, choć nie wiem, jak mają się do naszej historii. Dziewczyna miała tak koszmarne życie, że koszmary zostały jej przyjaciółmi… Brakuje mi w opowiadaniu jakieś myśli przewodniej. Wspominam o tym bo tekst jest ciekawa i dobrze się go czytało, ale widzę to tak, że miałeś, Anonimie, chęć opisania koszmarów ( co wyszło dobrze) i chęć napisania czegoś smutnego, to też wyszło dobrze :). Ale te dwa wątki mi się nie sklejają, no i brakuje zakończenia, bo te jest zbyt przewidywalne. Za klimat daje klika i pozdrawiam :) 

Dziękuję za klika i przeczytanie. To opowiadanie lepiej wyglądałoby w dłuższej formie – nie przepadam za krótkimi tekstami, bo średnio mi wychodzą. Niestety za późno zauważyłem konkurs i wstawiłem to, co wstawiłem (o ironio, później przedłużyli termin).

Otrzymałam właśnie pozwolenie od Szefowej Ambush, za które niniejszym serdecznie dziękuję.heart

Czas nagli, stąd mój dzisiejszy wpis, abyś miał, Szanowny Anonimie – w razie chęci – czas, żeby zapoznać się z uwagami co do strony technicznej tekstu.:)

 

Komentarz zaraz po przeczytaniu:

Dziękuję serdecznie za udział w Konkursie. :)

Opinia skrótowa, napisana do Pana Przewodniczącego Loży, kiedy jeszcze sądziłam, że sama nie będę mogła zgłosić tej nominacji z uwagi na pierwotny terminarz Konkursu:

 

Ten niesamowity wyciskacz łez wprawił mnie w trudny do opisania nastrój… Pokazałeś, Szanowny Anonimie, to, co tak trudno często nazwać słowami i zrozumieć: tragedię małego, osamotnionego dziecka, niszczonego latami przez najbliższych. Tekst jest wręcz przesycony na wskroś emocjami, dramatyzmem, cichą nadzieją niewinnej istotki na coś, co nigdy nie nadejdzie. Niezwykle rozrywająca treść, brawa! Nominuję do Piórka i trzymam kciuki. :)

Dodam jeszcze – miałam tu wiele skojarzeń filmowych, jak to ja, z których najsilniej przebijało wstrząsające studium emocji małego chłopca, oglądane w dzieciństwie – film pt. „Odwiedziny pana prezydenta” o uczuciowym, nadwrażliwym kilkulatku, całe życie tęskniącym za czułością ukochanego ojca, tytułowego „pana prezydenta” (w tej roli znakomity Leon Niemczyk) – dziecko to miało wszystko prócz zwyczajnej, ojcowskiej miłości.

 

 

Sprawy techniczne i nasuwające się przy czytaniu wątpliwości oraz sugestie (zawsze – tylko do przeanalizowania):

Tytuł nie wymaga już kropki na końcu.

 Wystarczyło, że zmieniałem się w pająka, w drobną mysz przebiegającą między stołem, a wtedy słyszałem ten słodki dźwięk, jak miód. Teraz już nie próbuję takich sztuczek. Przestali bać się owadów i zwierząt, a przemiana w potwora niczego nie zmienia. Świat zmienił się nie do poznania. Coś w nim umarło, a moja praca stała się ciężka. – niejasny fragment – o kim/czym mowa w wyrażeniu: „przestali bać się”?

Trwam więc zanurzony w ciemności, czekając na swoją kolej. Czasem wchodzę do snów, próbuję wypełnić swój obowiązek. – powtórzenie?

Moim jedynym celem było być artystą. – styl/powtórzenie/aliteracja?

Teraz (przecinek?) gdy straciłem sens swojego istnienia, życie wydaje się jałowe.

Jakże miło byłoby choć raz stać się dobrym, namalować coś kolorowego, ciepłego, co wzbudziłoby uśmiech i pozostawiło po przebudzeniu miłe wspomnienia, a nie strach i pot spływający po ciele ofiary. – powtórzenie?

 

 

Tu dopytam – czy w drugim zdaniu nie miało być także (jak w poprzednim): „boję się”?:

Czasami boję się ich snów, ich rozmyślań – są tak czarne, zimne, przeżarte rozkładem. Boją się rzeczy, których sam nie rozumiem. Trudno je ukazać, naśladować, a jednak w moim sercu wciąż tli się nadzieja.

 

 

Wszystko, co żyje ( (zbędna spacja?) o ile tak można nazwać moją egzystencję) (przecinek?) czegoś się boi.

Niektórzy oddali się zapomnieniu, zamykali się w sobie, by zostać zawieszeni w czasie do końca (przecinek?) wracając do Źródła.

Nic innego nie przychodzi mi do obłoku. Myślenie przychodziło mi wtedy z trudem, bo (przecinek?) choć nieśmiertelni, czas trawił naszą pamięć jak każdego innego. – powtórzenia?

Będę na tyle uprzejmy, by przetłumaczyć naszą mowę na wasze. Nie będąc z ludźmi (przecinek?) przekazywaliśmy informacje za pomocą wibracji i fantazyjnych kształtów. – powtórzenie?

Przyssałeś się jak pijawka do człeka z anatedifobią. – hmmm, nie widzę w necie, czy to nie jest błąd rzeczowy i nie miało być: z anatidefobią?

– Znowu się kłócicie? – odpowiedział obłok kwadratowym kształcie, który wciąż się obracał. – literówka/składniowy? ; i aliteracja?

– Co tam u ciebie, Kwadratowy? Jak tam praca – znalazłeś coś? Jakąś niespokojną głowę, artystę? – Zawibrował inny obłok, ignorując kłótnię pobratymców. – czy to nie było „gębowe” wibrowanie w rozmowie (potem jest jeszcze wielokrotnie)?

Może kiedyś „z kolekcjonuję” coś więcej niż ucho. – celowo taki zwrot?

To najstarszy z nas (przecinek albo myślnik?) Gniewko.

Te dziwne (przecinek?) czerwone kudły…

Pamiętam tę chwilę bardzo dobrze. Wszyscy uciekliśmy w dal.

Do dziś pamiętam jej wzrok pełen strachu… a może smutku? – powtórzenie?

Zobaczyłem, jak ojciec podrzuca płaczące dziecko nad schodami. W górę i w dół jak zabawkę, z uśmiechem na twarzy. Czego nie można było powiedzieć o ryczącym w niebogłosy dziecku (przecinek?) próbującym uciec. – ortograf i powtórzenie?

– Nie wiem (przecinek?) jak.

– Ja nie mam gdzie wracać.– dokąd?

Same z wami utrapienie… – gramatyczny i składniowy – SAMO (rodzaj nijaki, bo: „utrapienie”)

– A kto inny ma wiedzieć (przecinek?) jak nie ty?

– Czyli (przecinek?) jak pomożemy, zostawisz nas w spokoju?

Próbowaliśmy stworzyć pejzaż miasta – Paryża. Powstało krzywe miasto, nad którym wznosiła się koślawa wieża Eiffla, stworzona przez Ciepłą. – powtórzenie?

– Staramy się (przecinek?) jak możemy – odpowiedział Łatwy.

– Tylko wiesz, człowieku, że to nie będzie prawdziwe? Nie rozumiem, jak to ma ci pomóc znaleźć szczęście – Miła zaczęła nerwowo falować, jakby sama myśl o dotknięciu dwunoga wstrząsała jej obłokiem. – powtórzenie?; błędny zapis dialogu i tu chyba miało być: „Ciepła”, a nie „Miła”?

 

 

 

Powróciłam ponownie po kilku dniach, choć nie było to łatwe, bo tekst rozrywa mnie dosłownie od środka na kawałki… Jestem nim ogromnie poruszona, jak rzadko którym i – rzadko kiedy… Nie potrafię przestać przy nim płakać, a to dla mnie najlepszy dowód, że z całą pewnością wart jest nominacji!

Wypisałam kilka najtrudniejszych fragmentów:

 

Odtrącana, mimo to wracała, szukała oparcia, które było jej wtedy potrzebne, a którego nie umieliśmy zapewnić. Była też mapa. Dziwny, ludzki rysunek. I nasza ciekawość tego, co będzie na końcu. Choć dokończyliśmy tę drogę, która sprawiła, że na nowo nauczyliśmy się cieszyć, nie zostało nic oprócz pustki i czekania na jej powrót.

Wciąż są jeszcze pojedynczy ludzie, którzy potrafią marzyć i śnić – latać, a nie pełzać jak inni.

Uczucie smutku i odosobnienia biło z wnętrza dziewczynki.

Umysł tego dziecka był jak podziurawiona tkanina. Oprócz złych chwil dostrzeganych tu i ówdzie nie było tu niczego.

Krzyki, ubliżanie i samotność. Smród tych uczuć stawał się nie do zniesienia.

Brakowało dobrych wspomnień. Pochowane były gdzieś głęboko, za twardym murem.

Chcę, żeby moi rodzice mnie przytulili i powiedzieli, że kochają. (…) Zawsze chciałam to usłyszeć.

 

 

Niewinna i całkiem zwyczajna na pozór historia sf zawiera w sobie potworny dramat. W moim odczuciu jest ogromnym i niezwykle bolesnym oskarżeniem wszystkich nas – rodziców/ludzi. Uciechy, swawole, pogoń za zachciankami, marzeniami, niezrealizowanymi ambicjami i dziwacznymi mrzonkami zostaje postawiona w kontrze do gehenny, przeżywanej przez biedne, bezbronne dziecko. Czasem tak bardzo gonimy za pieniędzmi, zatracając się w tym, że zapominamy o najważniejszym – że owym małym, kochanym istotkom, zdanym tylko na naszą łaskę, do szczęścia potrzebne jest nade wszystko nasze zainteresowanie, przytulenie, gest, pocałunek, czułość, miłość… Nic tego nie zastąpi. Owszem, ważne, by dziecko miało co jeść i w co się ubrać, aby nie wstydziło się przed rówieśnikami z powodu nędzy, lecz dom bez miłości tylko powoli zabija, nie wychowuje…

Dziecko samo nie będzie „klapać jęzorem”, kłócić się, znieważać, obluzgiwać, walczyć o swoje prawa ani się ich bezwarunkowo domagać. Dziecko po prostu zamknie się w sobie i – jak to się stało z Twoją bohaterką – cicho, niepostrzeżenie odejdzie w przekonaniu, że nikomu na tym świecie nie było potrzebne…

I kolejna ważna kwestia, tutaj poruszona, o której i ja często pisałam w komentarzach – to, że dziecko przynosi do domu słabsze oceny, nie świadczy o tym, że jest tępe czy głupie, lecz – zazwyczaj – o tym, że to nauczyciele zwyczajnie się na nim nie poznali. Każde dziecko, każdy człowiek ma talent. Niejeden nawet. Trzeba go cierpliwie szukać i rozwijać, pielęgnować, starać się i wierzyć w swoje dziecko. Bo to też świadczy o miłości. Niejeden geniusz, znany z historii, był uważany w szkole za “głupka i nieuka”.

Kochajmy nasze dzieci! To dla nich żyjemy! Ich wewnętrzny świat, psychika, marzenia i dążenia są nieraz tak kruche…heart

Ta zagubiona dziewczynka wolała szukać pomocy koszmarów niż innych ludzi. To wielki dramat i wielkie oskarżenie wobec nas wszystkich. Gratuluję Ci, Anonimie, tak wielkiej, niespotykanej dziś wrażliwości i – jakże celnego dostrzeżenia tak ważkiego problemu, jakim jest w obecnych czasach znieczulica i brak zwyczajnej, dobrej, bezinteresownej, rodzicielskiej/ludzkiej miłości. :)

A sama mapa, mimo wcześniejszego jej słownego opisu, nakreślona ręką dziecka, dodała jeszcze dramatyzmu do przekazu, zawartego w tym wstrząsającym opowiadaniu. ;)

BRAWA!!!!yes

Pozdrawiam serdecznie, klikam podwójnie i trzymam kciuki za Piórko, życząc także powodzenia w Konkursie. :)

Dziękuję za ciepłe słowa. I pozdrawiam. 

heart Serducho za Twoją Nadwrażliwość, Szanowny Anonimie. kiss

Dzięki za łapankę. Niestety dopiero niedługo przed starym terminem zorientowałem się, że jest konkurs, a jakiś czas temu został przedłużony termin – stąd brak bety. 

Na spokojnie, Szanowny Anonimie, to tylko sugestie, niemniej – musisz mieć także czas, jak i pozostali Nominowani, aby zapoznać się z nimi i je przemyśleć, stąd moje ciągłe męczenie Szanownej Przewodniczącej Jury, Ambush, abym mogła nominację wraz z pełną opinią już zamieścić. :) 

Decyzja o nominacji pojawiła się od razu po przeczytaniu, tu nie było żadnych wątpliwości. :)

 

Poruszająca historia. Przydałoby się na początku jakieś ostrzeżenie, żeby nie zbliżać się do tego opowiadania bez chusteczek… To odwrócenie ról, w którym koszmary stają się bardziej ludzkie i stają się jedynymi przyjaciółmi dziewczynki, jest bardzo przygnębiające. 

Pomijając smutne losy dziecka, podobał mi się wątek fantastyczny. Umieszczenie akcji w przestrzeni snów i stworzenie bohaterów „z koszmarów”, gdzie na dodatek każdy ma swoją osobowość, to świetny pomysł!

I po prostu, to opowiadanie bardzo do mnie trafiło. Mimo że jest smutne i miejscami przytłaczające, cieszę się, że mogłam je przeczytać. :)

Klikam x2 i serdecznie pozdrawiam!

Dziekuję za klika i przeczytanie. Pozdrawiam.

Bardzo fajny pomysł na personifikacje (chmurofikacje?) koszmarów. 

Pomysł na mapę też niczego sobie. W końcu szczęście to taki wdzięczny cel do poszukiwania.

Szkoda, że bohaterka szukała go w takim miejscu.

Tekst mocny, bardzo emocjonalny.

Zawsze szedłeś po najmniejszej linii oporu.

A jak wygląda najmniejsza linia oporu? Ten zwrot to “linia najmniejszego oporu”. Polega na tym, że zawsze idzie się w tę stronę, w którą pójść najłatwiej, gdzie opór jest najmniejszy. 

 

Bruce, wydaje mi się, że nie musisz zgłaszać nominacji we właściwym wątki i komentować pod tekstem. Jeśli Ambush w tajnym wątku przekaże nam informacje, że Jury nominowało takie to a takie teksty, z taką siłą, to wystarczy. Nie wiem, jak reszta Loży, ale ja jestem w stanie uwierzyć na słowo, że Jurorki tekst czytały i merytoryczny komentarz kiedyś się pojawi. Nie muszę go widzieć już teraz.

Oczywiście, publiczna nominacja może skłonić innych do jej poparcia, więc nie będę Ci narzucać, co masz robić, a czego nie. Tak tylko informuję.

 

Anonimie, jeśli tekst zostanie nominowany, prześlij do mnie w pw informację, że to Ty jesteś Autorem. Wiesz, wymogi formalne, żeby Loża głosowała nad tekstem. jeśli masz jakieś pytania, możesz je zadać na przykład tutaj albo szukać innego kanału.

Dziękuję, Finklo heart, niemniej przepraszam, nie chcę złamać jakiegokolwiek zapisu Regulaminu, nie znam ich tak dobrze, jak Ty (emotka: padam yes), wolałam zatem już tu zamieścić pełne uzasadnienie; ciągle jestem pytana o wyjaśnienia moich nominacji; chciałam dopełnić wszelkich formalności. :) Dodatkową rzeczą jest jak najszybsze wskazanie usterek, bo one mogą wpływać na ocenę innych Czytelników, a – jako jurorka – nie miałam wcześniej możliwości, by to zrobić; uważam, że każdy Autor nominowanego tekstu powinien mieć równe szanse oraz podobny czas na naniesienie – wedle swojego uznania – wszelkich poprawek przed upływem czasu na zgłaszanie nominacji. :) Szanowne Jury (o Panu Przewodniczącym Loży nie wspominając…) wie, jak bardzo męczyłam Je prośbami o możliwość zamieszczenia tej opinii (choć zrozumiałym było, że na razie, póki Konkurs trwa, muszę z tym poczekać), za co serdecznie pozostałe Jurorki przepraszam. :) 

Pozdrawiam Was i bardzo dziękuję. heartkiss

Dzięki za miłe słowa. Mam w zasadzie dwa pytania.

Kiedy ostatecznie możemy się ujawnić?

I o co chodzi z tym ujawnieniem w razie nominacji? (Do czego?)

Datę zdjęcia masek podaje Jury.

Nominacja. Chodzi o nominację do piórka. To nasza portalowa nagroda dla najlepszych tekstów. Twoje opowiadanie na razie uzbierało 2/5 głosów potrzebnych do nominacji. Jak uzbiera, to Loża będzie głosować, czy przyznać piórko, czy nie. O ile dopełnisz formalności opisanych w regulaminie Loży:

Anonimowe opowiadanie, które musi pozostać anonimowe ze względu na wymogi konkursu, zostanie poddane pod głosowanie Loży tylko w przypadku, gdy jego autor prześle swoje dane w prywatnej wiadomości do wskazanego członka Loży.

Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, to śmiało.

Dzięki za odpowiedź. Pozdrawiam. 

I o co chodzi z tym ujawnieniem w razie nominacji? (Do czego?)

Hmmm… Szanowny Anonimie, jak rozumiem, nie znasz jeszcze zbyt dobrze zasad działania naszego Portalu. Zachęcam do zerknięcia w dział Publicystyka – tam widnieje znakomity Poradnik Drakainy dla Nowicjuszy. :) 

Nominacja do Piórka oznacza, że otrzymałeś co najmniej pięć głosów od Czytelników i Loża będzie rozpatrywać Twoją nominację, czytając to opowiadanie. Jeśli przyzna więcej TAK niż NIE, otrzymasz najwyższą nagrodę na naszym portalu – Brązowe Piórko. :) To ogromny prestiż i uznanie, dostępne naprawdę tylko Najlepszym Autorom! :) Ten znak będzie widniał przy tym tekście, podobnie jak przy Twoim nicku, kiedy zajrzeć w profil. :) W HP możesz zobaczyć te wątki: klikania do Biblioteki, nominowania do Piórek, przyznawania Piórek w poprzednich miesiącach, wyników głosowania Loży itp. ;) Tam też są opisane zasady nominowania oraz przyznawania Piórek. :) 

Ten Konkurs wymaga anonimowości. Jeśli Twoje opowiadanie będzie nominowane co najmniej pięcioma głosami i trafi pod obrady Loży, musisz napisać prywatną wiadomość do Finkli, podając swój nick. :) Przy Piórkach nie rozpatruje się bowiem opowiadań anonimowych. :) Lecz tutaj, jako Autor, do czasu ogłoszenia wyników Konkursu, nadal musisz jeszcze widnieć jako anonimowy. :) 

Śledź zatem bacznie w HP wątek o najlepszych opowiadaniach listopadowych. :) Tam Przewodniczący Loży (Ślimak Zagłady) za kilka dni podsumuje wszystkie nominacje z tego miesiąca i ogłosi, które opowiadania przechodzą pod głosowanie. :) 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. ;) 

Hej, witaj , Anonimie, niezwykły pomysł na opowiadanie! Skojarzył mi się z bajką dla dzieci – “Potwory i spółka”, gdzie bohaterami są właśnie koszmary senne nawiedzające dzieci. Oczywiście, w Twoim wykonaniu, historia jest dużo smutniejsza i nie kończy się dobrze. Jednak skojarzenie zostało już ze mną.  :)

Fabuła wciąga i jest interesująca, choć chwilami niekonsekwentna. Np, piszesz, że koszmarów zebrało się pięć, a potem nadjesz im imiona i wychodzi ich sześć. Trochę błędów, ale nie przeszkadzały w lekturze. 

Końcówka jest przewidywalna od pewnego momentu i to, moim zdaniem, trochę osłabia efekt końcowy. 

Parę miejsc do przemyślenia i ewentualnej poprawy:

 

Wyjątkowa, z początku gardzona i lustrowana od góry do dołu.

Nie jestem pewna, czy w tej formie można użyć tu tego słowa. Można kimś gardzić, lub być pogardzanym, lub wzgardzonym, ale czy gardzonym?

 

Niektórzy oddali się zapomnieniu, zamykali się w sobie, by zostać zawieszeni w czasie do końca, wracając do Źródła.

Konstrukcja tego zdania wymyka się spod kontroli, zwłaszcza daw ostatnie człony. 

 

Myślenie przychodziło mi wtedy z trudem, bo choć nieśmiertelni, czas trawił naszą pamięć jak każdego innego.

Może lepiej by było: ..bo choć byliśmy nieśmiertelni…

 

To tyle czepiania się. Widzę, że inni już też trochę wypisali. Polecam gorąco wprowadzić jakieś poprawki, by tekst lepiej się czytało, zwłaszcza wszystkie drobiazgi (powtórzenia, interpunkcja itp.) wskazane przez przedpiśców. Jest to dobrze widziane. :)

Generalnie uważam, że tekst jest pomysłowy i dobrze napisany, zasługuje więc na klika. 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia! Idę klikać do biblioteki. 

 

Dziękuję za komentarze! Postaram się wprowadzić poprawki jak najszybciej. Niestety, ostatnio miałem dużo na głowie. Co do piątego koszmaru – tak wyszło, ponieważ Ciepła zwróciła się do jednej osoby ksywką, czego nie dopisałem, co wprowadzało zamęt. Już to poprawiłem. Pozdrawiam!

Bry,

 

nie było w nim niezrozumienia, obaw i strachu.

Lepiej zabrzmi:

→ nie było w nim niezrozumienia, obaw czy strachu.

 

Odtrącana, mimo to wracała, szukała oparcia, które było jej wtedy potrzebne,

→ Wciąż odtrącana, mimo to wracała, szukała oparcia, które było jej wtedy potrzebne,

 

Choć dokończyliśmy tę drogę, która sprawiła, że na nowo nauczyliśmy się cieszyć, nie zostało nic oprócz pustki i czekania na jej powrót.

Czekania na powrót drogi?

 

a wtedy słyszałem ten słodki dźwięk, jak miód.

Dźwięk nie może być słodki jak miód, bo nie można go dosłownie zasmakować. Pomyśl nad innym porównaniem. Poza tym przed jak w porównaniach nie stawiamy przecinka.

 

– Po co mnie stworzyłeś? Moim jedynym celem było być artystą.

 

Większość, widząc okropności, które tworzę, odtrącała mnie.

→ Większość mnie odtrącała widząc okropności, które tworzę.

 

Taka krucha, mała, jakby mogła złamać się przy najbliższym powiewie wiatru.

Kto lub co? Ta tajemnicza ona czy wyobraźnia?

 

Jak zawsze, co pięćdziesiąt lat, my (koszmary) zbieraliśmy się w kupę, by pomyśleć, co dalej.

Przed chwilą wyjaśnił_ś, że narrator jest koszmarem, więc nie musisz znowu tego tłumaczyć

 

Niektórzy oddali się zapomnieniu, zamykali się w sobie. By zostać zawieszeni w czasie do końca, wracając do Źródła.

→ Niektórzy oddali się zapomnieniu. Zamykali się w sobie, by zostać zawieszonym w czasie do końca, wrócić do Źródła.

 

Nic innego nie przychodzi mi do obłoku.

Niezręczne i zbędne.

 

Niektórzy oddali się zapomnieniu, zamykali się w sobie. By zostać zawieszeni w czasie do końca, wracając do Źródła.

By ułatwić wam czytanie, nadam nam imiona, choć takich nigdy nie mieliśmy i nie potrzebowaliśmy. Ja będę po prostu Koszmarem. Nic innego nie przychodzi mi do obłoku.

Myślenie przychodziło mi wtedy z trudem, bo choć byliśmy nieśmiertelni, czas trawił naszą pamięć jak każdego innego. Będę na tyle uprzejmy, by przetłumaczyć naszą mowę na wasze. Nie będąc z ludźmi, przekazywaliśmy informacje za pomocą wibracji i fantazyjnych kształtów.

– Gdybym miał gębę, to bym się porzygał! Na litość boską, jestem koszmarem, a ten człowiek… jego sny… – Obłok zaczął nerwowo drgać; kanciaste krawędzie wychodziły z jego powierzchni gwałtownie, by zaraz się schować.

By ułatwić wam wyobrażenie jego postaci, powiedziałbym

Przytłaczające stado byków.

 

Zawibrował spokojnie drugi obłok, stale rytmicznie falując.

 

Ten wiecznie spokojny obłok zawsze był zadowolony.

To nie brzmi dobrze.

 

Och, to były czasy…

Wydaje mi się, że ta kursywa jest zbędna, skoro całe opowiadanie jest tak naprawdę monologiem Koszmaru.

 

Opisałbym to jako prostą linię, która wydłuża się coraz szybciej, aż w końcu rozrywa się na początku.

Nie rozumiem. Ale czego oczekiwać po mnie, śmiertelnej ;p

 

A jednak ci dwunożni chcieli tego bytu pozbawionego sensu i celu, czego nie rozumieliśmy.

Chyba wiem, kim jesteś, Anonimie…. ;p

 

schował się za mnie

→ schował się za mną

 

– Co robimy? Może ktoś ją wystraszy? Nie potrzebujemy tu brudnych dwunogów! Te dziwne, czerwone kudły… i czemu ona dłubie w nosie?! Łatwy, zrób coś! – zawetowała nerwowo Ciepła. 

To słowo nie za bardzo tutaj pasuje: https://sjp.pwn.pl/slowniki/wetowa%C4%87.html

 

Pochowane były gdzieś głęboko, za twardym murem.

To w końcu schowane gdzieś głęboko czy za murem?

 

Czego nie można było powiedzieć o ryczącym w niebogłosy, dziecku próbującym uciec.

→ Czego nie można było powiedzieć o ryczącym w niebogłosy dziecku, które próbowało uciec.

 

Zdenerwowany, sam nie wiedząc, dlaczego. 

→ Byłem zdenerwowany, ale nie wiedziałem, dlaczego. 

 

kiedy obudziło mnie ze snu

→ kiedy wybudziło mnie ze snu

 

Siedziała godzinami wpatrzona pustym spojrzeniem w dal, jakby o czymś myślała, a może o niczym.

→ Siedziała godzinami z mętnym spojrzeniem utkwionym w dali.

 

Próbowaliśmy stworzyć pejzaż – Paryża.

Zbędny myślnik.

 

– To, czemu tego nie zrobiłaś? – zapytałem.

Zbędny przecinek.

 

– Chcę, żeby moi rodzice mnie przytulili i powiedzieli, że kochają.

Że kochają kogo?

 

– „kocham cię”?

Kocham z dużej litery.

 

– Kto wie?

Może kiedyś zawita do nas inny dwunóg wart uwagi. Ktoś równie dziwny. Kto nie boi się koszmarów.

– A może… ona wróci w innej formie.

Nie rozumiem zapisu kursywą tych zdań i dywizów przed nimi.

 

 

Biedna dziewczynka. Mimochodem przypomniała mi się książka “Wrony, wrony” Petry Dvorakovej. Tam też była dziewczynka bardzo niedoceniana i ciągle karana przez rodziców, co również kończy się tragedią.

Warsztatowo jest jeszcze trochę do zrobienia, ale jeśli nie porzucisz tej drogi, jestem pewna, że w niedalekiej przyszłości będziesz nas zachwycał również w tej kwestii.

Ładne jest to opowiadanie, wzruszające. Sympatyczna wizja obłoków-koszmarów, które mimo swej mrocznej natury chciały pomóc dziewczynce.

Życzę wszystkiego dobrego i powodzenia w konkursie!

Nie ukrywam, tekst był pisany w pośpiechu, co widać. Termin mnie gonił, który później został przedłużony, a ja już wstawiłem pracę. 

A jednak ci dwunożni chcieli tego bytu pozbawionego sensu i celu, czego nie rozumieliśmy.

Chyba wiem, kim jesteś, Anonimie…. ;p

Oj, namnożyło się tych dwunogów, co opowiadanie wtrąca mi się na kartki. Dzięki za przeczytanie. Pozdrawiam!

Co do warsztatu – na razie, po tych dwóch tekstach, dam sobie pewnie przerwę. Popracuję nad stylem, przeanalizuję poprawki do tekstów zaproponowane przez innych i później wrócę do starych opowiadań z mojego uniwersum. Chciałbym, żeby w końcu zaistniały.

Cześć, 

Ciekawy pomysł i ładnie opisany. Temat ważny i poruszający. W przejmująco smutną opowieść udało się wpleść autentycznie zabawne elementy (nieporadność Koszmarów) co, poprzez kontrast, tylko podkreśla tragizm sytuacji.

A jednak czegoś mi zabrakło. Rzecz w tym, że opowieść tak gładko zmierza do finału. Nie ma żadnej próby odwrócenia sytuacji. Nie chodzi o happy end, ale żeby był chociaż moment nadziei, że to się jeszcze może skończyć dobrze, żeby o to zawalczyć.

Jednak tekst uważam za udany, i kliknąłbym, tylko że już nie ma takiej potrzeby :)

Cześć, 

Ciekawy pomysł i ładnie opisany. Temat ważny i poruszający. W przejmująco smutną opowieść udało się wpleść autentycznie zabawne elementy (nieporadność Koszmarów) co, poprzez kontrast, tylko podkreśla tragizm sytuacji.

A jednak czegoś mi zabrakło. Rzecz w tym, że opowieść tak gładko zmierza do finału. Nie ma żadnej próby odwrócenia sytuacji. Nie chodzi o happy end, ale żeby był chociaż moment nadziei, że to się jeszcze może skończyć dobrze, żeby o to zawalczyć.

Jednak tekst uważam za udany, i kliknąłbym, tylko że już nie ma takiej potrzeby :)

Część czele. Dziękuję za przeczytanie i podzielenie się opinią. Pozdrawiam.

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

Dzięki koala za przeczytanie.

Mocno przygnębiający tekst, ale tak się dzieje, gdy zostaje opisane czyjeś parszywe życie, kończące się samobójstwem. Niewątpliwie dobry pomysł na przedstawienie zarówno mapy, jak i sennych koszmarów, które usilnie pomagają Rudej dążyć do szczęścia.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

a wtedy sły­sza­łem ten słod­ki dźwięk jak miód. → Jak dźwięczy miód?

A może miało być: …a wtedy sły­sza­łem ten dźwięk, słod­ki jak miód.

 

– Po co mnie stwo­rzy­łeś? Moim je­dy­nym celem jest być ar­ty­stą. → Dlaczego kursywa?

W opowiadaniu jest kilka podobnych zdań. Przypuszczam, że to myśli, ale nie mam pewności

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Teraz, gdy stra­ci­łem sens swo­je­go ist­nie­nia… → Czy zaimek jest konieczny?

 

– „Zaraz, je­steś kosz­ma­rem i się boisz?” → Tekstu napisanego kursywą nie ujmuje się w cudzysłów.

Albo: – Zaraz, je­steś kosz­ma­rem i się boisz? Albo: „– Zaraz, je­steś kosz­ma­rem i się boisz?”

 

mały czło­wiek, jakby mogł zła­mać się… → Literówka.

 

Nic in­ne­go nie przy­cho­dzi mi do ob­ło­ku.

My­śle­nie przy­cho­dzi­ło mi wtedy z tru­dem… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Nazwę go Stra­chem, bo nie ma in­ne­go kosz­ma­ru, który tak bar­dzo bałby się ludz­kich myśli. – Będę po­trze­bo­wał te­ra­pii… → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Winno być:

Nazwę go Stra­chem, bo nie ma in­ne­go kosz­ma­ru, który tak bar­dzo bałby się ludz­kich myśli.

– Będę po­trze­bo­wał te­ra­pii

 

– Przestań narzekać, Strach. Ja tam mam łatwą robotę. – Zawibrował spokojnie drugi obłok, rytmicznie falując. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą – zawibrował, czyli powiedział na swój sposób. Winno być:

– Przestań narzekać, Strach. Ja tam mam łatwą robotę – zawibrował spokojnie drugi obłok, rytmicznie falując.

Ten błąd pojawia się wielokrotnie w także w dalszej części opowiadania.

Tu znajdziesz wskazówki jak zapisywać dialogi.  

 

Za­wsze sze­dłeś po naj­mniej­szej linii oporu. → Za­wsze sze­dłeś po linii naj­mniej­szego oporu.

 

Cięż­ko opi­sać nasze uczu­cia… → Trudno opi­sać nasze uczu­cia

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– Co tam u cie­bie, Kosz­ma­rze? Jak tam pracazna­la­złeś coś? Jakąś nie­spo­koj­ną głowę, ar­ty­stę? – Za­wi­bro­wał inny obłok, igno­ru­jąc kłót­nię po­bra­tym­ców. → – Co tam u cie­bie, Kosz­ma­rze? Jak tam praca, zna­la­złeś coś? Jakąś nie­spo­koj­ną głowę, ar­ty­stę? – za­wi­bro­wał inny obłok, igno­ru­jąc kłót­nię po­bra­tym­ców.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach; sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

Chwy­cił ją za czu­pry­nę i ude­rzył głową o zie­mię, mio­ta­jąc nią po pod­ło­dze. → Czy w tym mieszkaniu było klepisko?

Proponuję: Chwy­cił ją za czu­pry­nę i ude­rzył głową o parkiet/ panele/ posadzkę, mio­ta­jąc nią po pod­ło­dze.

 

Mój roz­mów­ca wy­glą­dał jak pusta po­wło­ka. → Piszesz o dziewczynie, więc: Moja roz­mów­czyni wy­glą­dała jak pusta po­wło­ka.

 

z ocza­mi lekko spusz­czo­ny­mi w dół. → Masło maślane – czy można coś spuścić w górę?

Proponuję: …ze wzrokiem lekko skierowanym w dół.

Dziękuję za łapankę. Pozdrawiam.

Bardzo proszę, Anonimie. 

Trochę creepy ten obrazek mapy. Pasuje to do tekstu, który jest przygnębiająco smutny, ale mocny, poruszający ważny temat. Bardzo emocjonalne opowiadanie, nie będę ukrywał, że mnie ruszyło. Pomysł z koszmarami – genialny. Powodzenia w konkursie!

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka