Informacja
Zamknięcie
Źródło
Niestety bez bety.
Informacja
Zamknięcie
Źródło
Niestety bez bety.
Z tego, co wiem, wszystko zaczęło się od przypadku, który na zawsze odmienił nasze spojrzenie na ludzi. Mały obłok wirującego dymu, który przybierał różne postacie, był jak wzburzona rzeka zmieniająca ciągle swój kierunek, jakby nie wiedziała, gdzie ma płynąć, gubiąc się w nawale swoich myśli. Ten jeden moment i ona. Wyjątkowa, z początku gardzona i lustrowana od góry do dołu. Stworzyła więź, której dotąd nie było nam dane zaznać.
Jej bujne, wijące się jak węże rude loki falowały za każdym razem, choć nie istniał tu wiatr. Patrzyła na nas pustym, błękitnym wzrokiem, nie jak inni – nie było w nim niezrozumienia, obaw i strachu. Drobne ciało raz po raz szło za nami. Odtrącana, mimo to wracała, szukała oparcia, które było jej wtedy potrzebne, a którego nie umieliśmy zapewnić. Była też mapa. Dziwny, ludzki rysunek. I nasza ciekawość tego, co będzie na końcu. Choć dokończyliśmy tę drogę, która sprawiła, że na nowo nauczyliśmy się cieszyć, nie zostało nic oprócz pustki i czekania na jej powrót.
*
Tyle lat podróżowania przez ciemne odmęty, patrzenia na brudną, czarną naturę tak skrzętnie przez nich ukrywaną. Kiedyś było łatwiej. Wystarczyło, że zmieniałem się w pająka, w drobną mysz przebiegającą między stołem, a wtedy słyszałem ten słodki dźwięk, jak miód.
Teraz już nie próbuję takich sztuczek. Przestali bać się owadów i zwierząt, a przemiana w potwora niczego nie zmieniała. Świat przekształcił się nie do poznania. Coś w nim umarło, a moja praca stała się ciężka. Nawet sen, kiedyś barwny i pełen życia, dziś wyblakł i stał się nijaki, krótki. Ludzie przestali pamiętać te piękne obrazy, oderwane od rzeczywistości, a każda noc mija tak szybko, jak się zaczyna.
Trwam więc zanurzony w ciemności, czekając na swoją kolej. Czasem wchodzę do snów, próbuję wypełnić swój obowiązek. Zmieniam się w potwora, lecz ludzie, widząc mnie, tylko się śmieją.
Czuję wieczny, niezaspokojony głód, jakbym pił słoną wodę małą łyżeczką z morza. Widzę bezsens mojej egzystencji, która wyblakła i straciła dawny urok.
– Po co mnie stworzyłeś? Moim jedynym celem było być artystą.
Tworzyć obrazy okropne, mrożące krew w żyłach śpiących. Teraz gdy straciłem sens swojego istnienia, życie wydaje się jałowe. Jakże miło byłoby choć raz stać się dobrym, namalować coś kolorowego, ciepłego, co wzbudziłoby uśmiech i pozostawiło po przebudzeniu miłe wspomnienia, a nie strach i pot spływający po ciele ofiary.
Niestety nawet marzenia mają dziś trudniejszą pracę. Ludzie nie cieszą się tak jak dawniej. Idą na oślep, wciąż pragnąc więcej i więcej. Stworzenia, które niegdyś odwiedzaliśmy z zamiłowaniem, stały się zepsute. Czasami boję się ich snów, ich rozmyślań – są tak czarne, zimne, przeżarte rozkładem.
Boją się rzeczy, których sam nie rozumiem. Trudno je ukazać, naśladować, a jednak w moim sercu wciąż tli się nadzieja. Nie pozwalam zgasnąć temu wątłemu płomieniowi, szarpanemu z każdej strony przez niedogodności losu. Wciąż są jeszcze pojedynczy ludzie, którzy potrafią marzyć i śnić – latać, a nie pełzać jak inni.
Gdybym jej nie spotkał, nadal spałbym w nicości, pogrążony aż po kres wszechrzeczy, trawiony zapomnieniem. To ona wzbudziła we mnie uczucie, którego dotąd nie znałem. Ciepłe, obejmujące cały mój obłok, wprawiające w miłe wibracje, jak spokój po miesiącach sztormu. Ona wydobyła mnie z bagna okropności, którego panicznie się bałem. Może pomyślicie, że to głupie, i spytacie:
– „Zaraz, jesteś koszmarem i się boisz?”
Wszystko, co żyje (o ile tak można nazwać moją egzystencję) czegoś się boi.
Karmazynowe włosy falowały każdego dnia w rytmie snów. Błękitne, okrągłe oczy patrzyły na mnie z ciekawością. Bała się moich wizji i form, a jednak wracała każdej nocy.
Większość, widząc okropności, które tworzę, odtrącała mnie. A ona? Patrzyła z fascynacją. Zachęcała, bym wykorzystał wyobraźnię do granic możliwości. Taka krucha, mała, jakby mogła złamać się przy najbliższym powiewie wiatru.
Jak zawsze, co pięćdziesiąt lat, my (koszmary) zbieraliśmy się w kupę, by pomyśleć, co dalej. Dla człowieka pewnie byłby to wyjątkowy, rzadki widok. Dla nas to był ułamek sekundy, nic nieznaczący w porównaniu do tego, co przeżyliśmy. Czas był nieistotny. Po prostu płynął niezauważony. Budzimy się rzadziej niż kiedyś, bo i pracy mamy coraz mniej.
Tego dnia zebrało się nas pięciu. Mniej niż zawsze. Niektórzy oddali się zapomnieniu, zamykali się w sobie, by zostać zawieszeni w czasie do końca wracając do Źródła.
By ułatwić wam czytanie, nadam nam imiona, choć takich nigdy nie mieliśmy i nie potrzebowaliśmy. Ja będę po prostu Koszmarem. Nic innego nie przychodzi mi do obłoku.
Myślenie przychodziło mi wtedy z trudem, bo choć nieśmiertelni, czas trawił naszą pamięć jak każdego innego. Będę na tyle uprzejmy, by przetłumaczyć naszą mowę na wasze. Nie będąc z ludźmi przekazywaliśmy informacje za pomocą wibracji i fantazyjnych kształtów.
– Gdybym miał gębę, to bym się porzygał! Na litość boską, jestem koszmarem, a ten człowiek… jego sny… – Obłok zaczął nerwowo drgać; kanciaste krawędzie wychodziły z jego powierzchni gwałtownie, by zaraz się schować.
By ułatwić wam wyobrażenie jego postaci, powiedziałbym, że wygląda jak latający jeż. Może nie ma formy ani koloru. Po prostu w jednym momencie kolczasta kulka, w drugim dziki obłok. Nazwę go Strachem, bo nie ma innego koszmaru, który tak bardzo bałby się ludzkich myśli. – Będę potrzebował terapii…
– Przestań narzekać, Strach. Ja tam mam łatwą robotę. – Zawibrował spokojnie drugi obłok, stale rytmicznie falując.
Ten wiecznie spokojny obłok zawsze był zadowolony. Nadałem mu imię Łatwy.
– Łatwo ci powiedzieć! Przyssałeś się jak pijawka do człeka z anatedifobią. Zawsze szedłeś po najmniejszej linii oporu. Każdy głupi potrafi się zmienić w kaczkę! Ja jestem artystą! – Zapulsował nerwowo Strach.
– Znowu się kłócicie? – odpowiedział obłok w kwadratowym kształcie, który wciąż się obracał. Stały, niezmienny, jak kostka gęstego, zawiesistego dymu.
A oto ja. Bądź co bądź główny koszmar tej opowieści. Mówię to z dumą… chyba, bo w sumie nie wiem, jak opisać dumę. Ciężko opisać nasze uczucia, które są inne niż ludzkie.
– Co tam u ciebie, Kwadratowy? Jak tam praca – znalazłeś coś? Jakąś niespokojną głowę, artystę? – Zawibrował inny obłok, ignorując kłótnię pobratymców.
Nigdy nie było cieplejszego koszmaru od niego. Zawsze miły, pogodny. Więc i przy tym zostaniemy. Nadałem mu imię Ciepła.
– Nadal nic. Nowi artyści są jacyś… pomyleni – odpowiedziałem. Moja postać zaczęła lekko falować, gdy tylko przypomniałem sobie moją muzę…
– Jaka szkoda, że Vincent van Gogh odszedł. – Zawibrowała Ciepła.
Muszę tu wtrącić coś na temat mojej dumy. Jakiś czas temu nawiedzałem artystę. Nazywał się Vincent van Gogh. Byłem w tym tak dobry, że ten człowiek, w ataku furii, odciął sobie ucho!
Och, to były czasy…
Wspominam je z niezwykłą przyjemnością. Od tego momentu upodobałem sobie wszelkiej maści artystów. Może kiedyś „skolekcjonuję” coś więcej niż ucho. Przynajmniej miałem takie marzenie.
Ostatni z obłoków unosił się nieco wyżej, a jego kształt za każdym razem się zmniejszał. To najstarszy z nas Gniewko. Choć zaczynał już zamykać się w sobie i szykować do powrotu do Źródła, z szacunku nadałem mu imię.
Nie było innego koszmaru z takim stażem. Pamiętał początki, ale czas, jak choroba, sprawiał, że stawał się coraz bardziej apatyczny, zamknięty w sobie i pozbawiony kształtu oraz fal. Patrzyliśmy, jak marnieje.
Paradoks polegał na tym, że ludzie zawsze pragnęli nieśmiertelności. A ona wcale nie była tak kolorowa, jak im się wydawało. Opisałbym to jako prostą linię, która wydłuża się coraz szybciej, aż w końcu rozrywa się na początku. A jednak ci dwunożni chcieli tego bytu pozbawionego sensu i celu, czego nie rozumieliśmy.
– Halo? Jest tu ktoś? – Usłyszeliśmy dziecięcy głos.
– Co za licho? Spodziewamy się gości? – Kształt Łatwego zawibrował gwałtownie.
Zobaczyliśmy drobne, ludzkie stworzenie i bujną, rudą czuprynę. Niezwykle rzadko zdarzało się, by ludzie potrafili wniknąć w naszą przestrzeń. Nazywaliśmy ich Podróżnikami. Potrafili podczas snu przemieszczać się między planami egzystencji.
– Człowiek? A ta, czego tu szuka?! – Strach natychmiast schował się za mnie, jakby ukrywanie się za kupką dymu mogło mu pomóc.
– Czym jesteście? – spytało rude dziecię, jakby nigdy nic, dłubiąc w nosie.
– Co robimy? Może ktoś ją wystraszy? Nie potrzebujemy tu brudnych dwunogów! Te dziwne czerwone kudły… i czemu ona dłubie w nosie?! Łatwy, zrób coś! – zawetowała nerwowo Ciepła.
Łatwy zawibrował, zwiększył swoją objętość i zaczął dziko falować. Po chwili zmienił się w to, co potrafił najlepiej. Drobne, opierzone zwierzę zaczęło człapać w stronę człowieka. Nastała niezręczna cisza.
Dziewczynka podeszła do ptaka z szerokim uśmiechem.
– Kwa kwa… Znaczy… zjem cię… to nie wyszło tak strasznie, jak myślałem – zakwakała kaczka.
– Łatwy, ty idioto! Nikt oprócz tej świruski, którą nawiedzasz, nie boi się kaczek! – wrzasnąłem, widząc, jak dziewczynka łapie kaczkę i tarmosi ją za pióra.
– Odłóż mnie, głupi człowieku! Co za brak szacunku! – Łatwy zmienił się z powrotem w obłok.
Dziewczynka wytrzeszczyła oczy, patrząc z zaciekawieniem.
Strach, chcąc się popisać, zmienił się w ogromnego pająka, lecz rudowłosa patrzyła na niego z niezrozumieniem.
– To na pewno ją przestraszy! – Zawibrowała z entuzjazmem Ciepła.
– Słyszę, co mówicie. Nie boję się pająków – oznajmiło dziecko spokojnym tonem.
– Nie chcemy tu takich jak ty! Wynoś się stąd!
Pamiętam tę chwilę bardzo dobrze. Wszyscy uciekliśmy w dal.
Do dziś pamiętam jej wzrok pełen strachu… a może smutku? Zaczęła płakać, widząc, jak odlatujemy. To było dziwne. Spojrzenie pełne tęsknoty, a potem… rozpłynęła się jak mgła. Obudziła się.
*
Moja ciekawość nie dawała mi spokoju.
– Kim, a raczej czym był ten dziwny, rudowłosy potworek?
Wkradłem się do jej snu. Każdy umysł wyglądał inaczej, ale ten był dziwnie pusty, zimny.
– Ty idiotko, nie umiesz prosto?!
Usłyszałem krzyk dorosłego mężczyzny siedzącego na podłodze.
Nad zeszytem klęczała rudowłosa dziewczynka z ołówkiem w ręku, coś rysując. Mężczyzna obok wpadł w furię. Chwycił ją za czuprynę i uderzył głową o ziemię, miotając nią po podłodze.
– Jeszcze raz! Prosto!
W powietrzu poczułem odór moczu i panicznego strachu. Zapłakana dziewczynka drżącą ręką rysowała szlaczki. Kolejny krzyk, kolejne uderzenie.
Nigdy nie rozumiałem, jak ludzie mogą krzywdzić innych sobie podobnych. To było niepojęte i obce.
Pofrunąłem dalej. Słyszałem wciąż krzyki. Męskie i kobiece.
Zobaczyłem, jak ruda siedzi i rysuje, w końcu uśmiechnięta. Jak niesie rysunek matce, a ta wzrusza ramionami, jakby nic się nie stało. Uczucie smutku i odosobnienia biło z wnętrza dziewczynki.
My, koszmary, czuliśmy to przez zapach. Zbyt dobrze znałem te emocje. Czułem to samo przez lata. Osamotnienie, brodzenie w ciemnościach.
Poszybowałem dalej. Umysł tego dziecka był jak podziurawiona tkanina. Oprócz złych chwil dostrzeganych tu i ówdzie nie było tu niczego.
Krzyki, ubliżanie i samotność. Smród tych uczuć stawał się nie do zniesienia.
Brakowało dobrych wspomnień. Pochowane były gdzieś głęboko, za twardym murem.
Zagłuszały je słowa:
– Jesteś do niczego. Niczego nie osiągniesz. Inne dzieci są normalne. U nas zawsze nie ma jak u innych ludzi. Co ludzie powiedzą? Ogarnij się!
– Co to za literka? – spytał kobiecy głos z łóżka.
Rodzice leżeli pod kołdrą, a mała klęczała pod ścianą, z uniesionymi rękami.
– A? – usłyszałem jej drżący głos, a potem dźwięk uderzenia.
Obraz się rozmył.
– Jak było w szkole? – Głos matki znad garnków był obojętny.
– Dobrze… – odpowiedziała ruda, uciekając do pokoju.
Ułożyła się w łóżku i zaczęła wpatrywać się w sufit.
Wtedy myślałem, że ją przestraszę. Że nie odważy się już więcej do nas podróżować. Zacząłem grzebać głębiej.
Zobaczyłem, jak ojciec podrzuca płaczące dziecko nad schodami. W górę i w dół jak zabawkę, z uśmiechem na twarzy. Czego nie można było powiedzieć o ryczącym w niebogłosy dziecku próbującym uciec.
Zaaranżowałem scenę. Utworzyłem obraz schodów, prowadzących do ciemnej piwnicy. Ukazałem się dziewczynce.
A ona patrzyła pustym wzrokiem, nic nie mówiąc.
– Nie boisz się? – Zawibrowałem.
– Nie wiem – odpowiedziała spokojnie.
– Niczego nie czujesz? – spytałem zaintrygowany.
– Nic a nic. Chyba jest mi to obojętne.
Mówiąc to, usiadła na pierwszym stopniu.
– Masz okropnych rodziców, dwunożna. Czemu się nie bronisz?
– Nie wiem jak.
– Poproś kogoś o pomoc.
– Nie mogę.
Siedzieliśmy w ciszy przez dłuższy czas, aż w końcu odleciałem. Zdenerwowany, sam nie wiedząc, dlaczego.
*
Minęło parę lat, kiedy obudziło mnie ze snu dziwne szuranie. Stała tam. Już nie taka mała jak wtedy, gdy widziałem ją po raz ostatni.
Gdy dostrzegła falujący kształt, wbiła we mnie wzrok. Jej twarz nie była jednak taka jak dawniej. Kamienna, pozbawiona wszelkiej mimiki.
– Proszę, nie uciekaj. – Usłyszałem kobiecy głos.
– Co tu robisz? Jak się tu dostałaś?
– Chcę tylko przy kimś posiedzieć – odpowiedziała, spuszczając wzrok.
– Nie masz przyjaciół? Innych dwunogów?
Stanowczo pokręciła głową. Siedziała godzinami wpatrzona pustym spojrzeniem w dal, jakby o czymś myślała, a może o niczym. Powtarzało się to codziennie, w tym samym miejscu, aż w końcu przestałem zwracać na nią uwagę.
Zauważyłem tylko, że zawsze w momencie pobudki, choć na krótką chwilę, mimika się zmieniała. Zdawała się wtedy… smutna.
*
– Nie nudzi ci się takie ciągłe siedzenie? Nie musisz wracać? – spytałem z ciekawości.
Długo milczała, zanim odpowiedziała:
– Ja nie mam gdzie wracać.
– Same z wami utrapienie… Powiedz, co mam zrobić, żebyś odeszła?
– Nie wiem.
– A kto inny ma wiedzieć jak nie ty?
Ta rozmowa zaczynała mnie irytować.
Mój rozmówca wyglądał jak pusta powłoka. Zimna, bezuczuciowa i właściwie nieświadoma tego, dlaczego istnieje. Rozmowa była jednostronna.
Odpowiadała tylko na pytania, często używając swojego ulubionego zwrotu: „Nie wiem”. Mimo dorosłego ciała przypominała zamknięte w sobie dziecko.
W pewnym momencie zaczęła rysować palcem po ziemi jakiś dziwny znak.
– Co tam bazgrzesz? – Zawibrowałem z ciekawości, mając nadzieję, że wreszcie zostawi mnie w spokoju.
– Chyba mapę.
– Do czego?
– Do szczęścia.
– Dasz mi spokój, jeśli cię tam zaprowadzę?
Ruda tylko się uśmiechnęła. Pokazała rysunek z pięcioma przystankami połączonymi linią, między którymi widniały dziecięce rysunki.
*
Pamiętam zdziwienie pozostałych, gdy ich obudziłem i poprosiłem o pomoc w zrealizowaniu mapy rudej.
Zgodzili się od razu. W końcu pomoc innym koszmarom była dla nas czymś naturalnym. Tak zaczęła się nasza przygoda i test naszych umiejętności.
– Czyli jak pomożemy, zostawisz nas w spokoju? To… co to za bazgroły? – Strach zadrżał nerwowo, patrząc na mapę.
– Chciałabym zobaczyć Paryż. Nauczyć się latać. To chyba tu możliwe? – zapytała.
I tak rozpoczęła się nasza katorga.
My, koszmary, umiemy straszyć, ale miłe rzeczy… te nigdy nie wychodziły dobrze. Próbowaliśmy stworzyć pejzaż miasta – Paryża.
Powstało krzywe miasto, nad którym wznosiła się koślawa wieża Eiffla, stworzona przez Ciepłą. W krainie snów nic nie mogło być idealne. Wszystko, co tworzyliśmy, miało braki, nierówności, prześwity.
Śniący ludzie nigdy nie zauważali różnicy. Granica między snem a rzeczywistością zawsze się zamazywała.
– Trochę tu pusto i ciemno – powiedziała ruda, patrząc na mroczny krajobraz miasta.
– Staramy się jak możemy – odpowiedział Łatwy.
Reszta obłoków nieudolnie próbowała poprawić swoje dzieło, po którego ulicach chodziły dziwne, karykaturalne mimy z bagietkami w rękach.
– Zawsze chciałam zobaczyć Paryż. – Beznamiętny głos odbił się echem.
– To, czemu tego nie zrobiłaś? – zapytałem.
– Przez całe życie się bałam… Wszystko, czego się dotknę, kończy źle… sama nie wiem.
– Staramy się jak możemy, ale to nigdy nie będzie wyglądać jak prawdziwe miejsce.
– Nie szkodzi. To najmilsza rzecz, jaką ktoś mi zrobił. Tylko… nie wiem, jak mam latać.
– To sen, dwunogu. Wystarczy, że uwierzysz. Pomyślisz.
Dziewczyna zamknęła oczy i zaczęła się unosić coraz wyżej, a wraz z nią Łatwy w postaci kaczki. Na twarzy nadal nie było widać ani smutku, ani radości. Unosiła się tak przez całą noc, w milczeniu.
A gdy nadszedł czas pobudki, jej twarz na moment stała się smutna.
*
– Co jest drugim punktem na mapie? – zapytałem rudą.
– Chcę, żeby moi rodzice mnie przytulili i powiedzieli, że kochają.
– Tylko wiesz, człowieku, że to nie będzie prawdziwe? Nie rozumiem, jak to ma ci pomóc znaleźć szczęście – Ciepła zaczęła nerwowo falować, jakby sama myśl o dotknięciu dwunoga wstrząsała jej obłokiem.
– Nie szkodzi. Zawsze chciałam to usłyszeć.
Stworzyliśmy prowizoryczny dom z jej wspomnień. Ja, Koszmar, zmieniłem się w matkę. Czułem się idiotycznie. Co to w ogóle za słowa:
– „kocham cię”? Co to ma znaczyć?
Dla nas były obce, bezsensowne. A jednak wypowiedziałem je chłodno i przytuliłem rudą.
Ta zaczęła cicho łkać, jakby usłyszała coś, na co czekała całe życie.
– Nigdy nie rozumiałem waszego płaczu – powiedziałem, wciąż ją tuląc. – Co to za mechanizm, żeby lać wodę z oczu…?
– Proszę cię… nie odzywaj się – wyszeptała.
Pierwszy raz usłyszałem w jej głosie uczucie. Ton i barwa zmieniły się na cieplejsze.
Poczułem, jak mur w umyśle lekko pęka… po czym znów się zasklepia.
*
Trzeci punkt na mapie nie był niczym specjalnym – zwykła przestrzeń, szara i nieruchoma. Ona jednak chciała tam z nami po prostu posiedzieć.
Milczała. Siedziała zwinięta w kłębek, z rudymi włosami opadającymi na twarz. Zdałem sobie sprawę, że powoli przyzwyczajamy się do jej obecności. Nie była jak inne dwunogi. Nie bała się, nie krzyczała, nie próbowała zmieniać snu na swoją korzyść. Po prostu była.
Czułem, że pod tą czupryną coś ukrywa. Głowa rudej pełna była szuflad zamkniętych na klucz.
Z czasem zaczęła nam opowiadać horrory, które ludzie „wyreżyserowali”. Zaskoczyło nas to. Wszystkie koszmary słuchały w absolutnej ciszy. Ludzie naprawdę byli pomysłowi. Przez moment, przez krótkie drgnienie fali, zmieniło to naszą perspektywę… lecz żadna opowieść, ludzka fantazja nie mogła przebić się przez brud i okropności, które widzieliśmy przez wieki.
Jednak… zdałem sobie sprawę, że lubię ten głos. Był jak miękka fala otulająca mój obłok, zapełniająca pustkę, którą dotąd nosiłem w środku.
Przez nią nie musiałem już tak często spać. Nie czułem tej przygniatającej nicości, która zwykle zmuszała koszmary do snu.
Próbowaliśmy nauczyć ją języka koszmarów, ale ludzkie ciało chyba nie jest w stanie przekazywać informacji drganiami. Wyglądało to zabawnie, gdy trzęsła ramionami i próbowała odwzorować nasze wibracje, jakby była zepsutym instrumentem.
Rozmowy trwały aż do następnej pobudki. Nawet Strach milczał częściej, a Łatwy przestał się przechwalać. Ciepła drżała spokojnie, jakby jej energia stała się bardziej miękka przy rudowłosej.
A my wszyscy… niepostrzeżenie zbliżaliśmy się do końca mapy. Zostały już tylko dwa przystanki.
*
Czwartego dnia ruda przyszła dziwnie rozradowana, jakby ktoś wlał w nią całą energię świata.
Jej kroki były sprężyste, a włosy podskakiwały przy każdym ruchu jak płomienie. Buzia nie zamykała się ani na chwilę. Słowa wylatywały jak ptaki z otwartej klatki, przelatując przez granice snu i odbijając się od nich lekkim, dźwięcznym echem.
Powinienem był wtedy domyślić się, że coś jest nie tak. Ta wesołość była zbyt jasna, zbyt sztuczna, jakby w środku wyła jakaś ukryta ciemność.
Rudowłosa wypytywała nas o rzeczy, o które dotąd nigdy nie pytała – o śmierć. O to, jak umierają koszmary.
Odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą: koszmary nie umierają. Jako stworzenia nieśmiertelne możemy tylko zgasnąć. Powoli zamknąć się w sobie, stopniowo wyblaknąć, aż czas nas strawi i wchłonie z powrotem do Źródła. Nie jest to śmierć… raczej powrót, rozpuszczenie się, stłumione echo, które zanika bez bólu.
– A ludzie? – spytała tonem, który miał brzmieć lekko, ale drżał na końcach jak pęknięta struna.
Nie wiedziałem. Żaden z nas nie wiedział.
A gdy zapytała:
– Czy to boli?
Wszyscy odpowiedzieliśmy jednomyślnie jak jeden obłok:
– Nie. Nie boli.
Jej twarz na chwilę się uspokoiła, jakby te słowa ulżyły ciężarowi, który niosła. Uśmiechnęła się do siebie cicho, z oczami lekko spuszczonymi w dół. Cieszyliśmy się, że jest bliżej celu, że już jutro po ostatnim punkcie na mapie osiągnie to, czego pragnęła.
Nikt z nas wtedy nie rozumiał, czego tak naprawdę szukała. I dlaczego tak rozpaczliwie potrzebowała potwierdzenia, że nie będzie boleć.
*
Ostatniego dnia dwunóg nie wrócił. Najpierw uznaliśmy, że się spóźnia. Ludzie przecież zawsze dokądś biegną, gubią czas, przewracają go, odkładają na później. Czekaliśmy więc cierpliwie.
Godziny mijały. Potem dni. A ona nie nadchodziła.
Strach pulsował nerwowo, Łatwy wirował w kółko, Ciepła cichła coraz bardziej, a nawet Gniewko poruszył się o ułamek. Co w jego stanie było niemal krzykiem.
Ja pierwszy raz od bardzo dawna poczułem coś, co ludzie nazywają niepokojem. Zszedłem głębiej, w krainę snów. Tam, gdzie zawsze odnajdywaliśmy każdego dwunoga, bez względu na to, jak był zagubiony.
Szukałem śladu, cienia, odbicia myśli, najmniejszej drgającej nici.
Lecz jej umysł… zniknął. Nie spał. Nie śnił. Nie istniał.
Obłoki nie znają znaczenia śmierci, ale wiedzą, kiedy coś zostało przerwane. Kiedy ogień gaśnie.
Mimo to czekałem dalej.
Unosiłem się nad mapą, śledząc co noc ten dziwny zapętlony symbol na jej końcu. Spiralę, która przypominała zamkniętą drogę, powrót do punktu wyjścia albo przejście, którego nie da się odwrócić.
Wmawiałem sobie, że może wróci. Że zgubiła drogę, że zapomniała, śni w innym miejscu.
Na pewno kiedyś, pewnego dnia, znów usłyszę kroki, zobaczę błękitne oczy i te rude włosy, które tańczyły w powietrzu, choć tu nigdy nie było wiatru.
Lecz mijały lata. Potem wieki.
Pozostałem sam z mapą, której nigdy nie dokończyła.
I ze świadomością, że ruda dwunoga była martwa. Tak martwa, jak tylko ludzie potrafią być. Zniknęła nagle, bez echa, bez snu, w którym można by ją odnaleźć.
A jednak wciąż czekam. Bo koszmary, choć nieskończone, nauczyły się tęsknić.
– Kto wie?
Może kiedyś zawita do nas inny dwunóg wart uwagi. Ktoś równie dziwny. Kto nie boi się koszmarów.
– A może… ona wróci w innej formie.
Ludzie lubią powtarzać swoje historie.

Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,
ślad swój zostawiłam,
uważnie przeczytałam,
za udział podziękowałam;
bruce :)
Dzięki za przeczytanie. Najgorsze jest czekanie na komentarze.

Dzień dobry! Takich kilka rzeczy, które mi się rzuciły…
Jej bujne, wijące się jak węże rude loki falowały za każdym razem, choć nie istniał tu wiatr
Za każdym razem gdy… się pojawiała może?
Przestali bać się owadów i zwierząt, a przemiana w potwora niczego nie zmienia. Świat zmienił się nie do poznania.
Wszystko, co żyje ( o ile tak można nazwać moją egzystencję) czegoś się boi
po "(" bez " ". Tu i poniżej…
– Co tam u ciebie, Kwadratowy? Jak tam praca – znalazłeś coś?
Wcześniej nazwał siebie "po prostu Koszmarem". To omyłka, czy tak ma być?
„z kolekcjonuję”
Napisałbym dumnie "skolekcjonuję", słowotwórczo, nie?
Rodzice leżeli pod kołdrą, a mała stała na kolanach, z rękami uniesionymi do góry
Stała, czy klęczała w końcu? ;-P
Stworzyliśmy prowizoryczny dom z jej wspomnień. Ja, koszmar, zmieniłem się w matkę.
Koszmar z dużej jako imię w tym momencie?
Próbowaliśmy nauczyć ją języka koszmarów, ale ludzkie ciało chyba nie jest w stanie przekazywać informacji drganiami.
Sporo tutaj około-obenautyki i innych historii spod znaku instytutu Monroe. Pewności nie mam, ale wobec tego jej ludzkie ciało jest tutaj aby na pewno określeniem adekwatnym? W rozumieniu jednego z wielu, nie powinno być niezdolne do drgań chyba?
Smutna historyjka. Nie lubię łez :-) Pomysł na mapę i drogę do szczęścia ciekawy.
Pozdrawiam!
Dziękuję za odwiedziny i łapankę. Przez to, że tekst jest bez bety, a moje technikalia szwankują, błędy są i pewnie jeszcze rozmnożą się jak króliki. Pozdrawiam.
Nikt nie jest od błędów wolny. U mnie na ten przykład bubli i fikołków jak mrówków… Mam nadzieję, że pomogłem. :-)
Może kiedyś „z kolekcjonuję” coś więcej niż ucho
W tym kontekście raczej powinno być razem.
(…)a ta wzrusza ramionami, jakby nic.
Ale "jakby nic" co? Jakby nic się nie stało czy jak gdyby nigdy nic?
U nas zawsze nie ma jak u ludzi.
Trochę nie rozumiem tego zdania. Że nigdy nie ma u nich jak u innych, tak? Trzeba to jakoś przeformułować, żeby było zrozumiale.
Wszystkiego, czego się dotknę kończy źle.
Tutaj wszystko. I przecinek po "dotknę".
Miła zaczęła nerwowo falować.
A nie Ciepła?
Dla nas były obce, bezsensowne. A jednak wypowiedziałem. Chłodno i przytuliłem rudą.
Bardziej składnie brzmiałoby na przykład: "A jednak je wypowiedziałem – chłodno – i przytuliłem rudą." lub "A jednak wypowiedziałem je chłodno i przytuliłem rudą." – coś w tym guście. W obecnej formie "chłodno i przytuliłem" brzmi bardzo nieskładnie, lepiej te dwa zdania połączyć w jedno.
Zszedłem głębiej, w krainę snów. Tam, gdzie zawsze odnajdywaliśmy każdego dwunoga, bez względu na to, jak był zagubiony.
Szukaliśmy śladu, cienia, odbicia myśli, najmniejszej drgającej nici.
Skoro zszedł sam, to powinno być "szukałem".
Dość sporo rzeczy wyłapałam, zresztą nie tylko ja z tego co widzę, ale się nie przerażaj ;) To jest bardziej kosmetyka, ale ogólnie nie jest źle. Nie ma jakichś rażących błędów. Historia jest dobrze poprowadzona, wciągająca, choć bardzo smutna.
Nie powiem, że mi się podobało ani że dobrze się czytało, bo to nie ten typ opowieści. Ale dobra robota :)
@NaNa Dzięki za komentarz i przeczytanie.
Bardziej składnie brzmiałoby na przykład: "A jednak je wypowiedziałem – chłodno – i przytuliłem rudą." Tak to zdanie wyglądało na początku, ale średnio mi się podobało, więc je przerobiłem.

Dzięki Tarnina za przeczytanie.
Melduję, że przeczytałam.
Hej,
Tak, została nam zaserwowana strasznie smutna historia. To wyszło w 100%, ale w jakim celu? Bo widzisz, to że ludzie są podli, ja też to widzę, tylko co z tego wynika? No właśnie. Pisząc tekst o przygodzie, chcesz by czytelnik zaznał przygody, horror by się bał. A w przypadku tego opowiadania, by był smutny. No ok, jest to jakiś sposób na rozrywkę. Więc jeśli jest juz poruszany tak poważny temat, to nich będzie z jakimś morałem, albo niech te smutne wydarzenia budują bohatera, niech do czegoś prowadzą. W Twoim opowiadaniu ciekawie wyszły koszmary, choć nie wiem, jak mają się do naszej historii. Dziewczyna miała tak koszmarne życie, że koszmary zostały jej przyjaciółmi… Brakuje mi w opowiadaniu jakieś myśli przewodniej. Wspominam o tym bo tekst jest ciekawa i dobrze się go czytało, ale widzę to tak, że miałeś, Anonimie, chęć opisania koszmarów ( co wyszło dobrze) i chęć napisania czegoś smutnego, to też wyszło dobrze :). Ale te dwa wątki mi się nie sklejają, no i brakuje zakończenia, bo te jest zbyt przewidywalne. Za klimat daje klika i pozdrawiam :)
Dziękuję za klika i przeczytanie. To opowiadanie lepiej wyglądałoby w dłuższej formie – nie przepadam za krótkimi tekstami, bo średnio mi wychodzą. Niestety za późno zauważyłem konkurs i wstawiłem to, co wstawiłem (o ironio, później przedłużyli termin).