Jako świeży użytkownik portalu i równie świeży autor postanowiłem zmierzyć się z hasłem konkursowym: Hulajnoga widmo. Jest to moja pierwsza przygoda z weird fiction.
Dziękuję za poświęcony czas i zapraszam do lektury.
Jako świeży użytkownik portalu i równie świeży autor postanowiłem zmierzyć się z hasłem konkursowym: Hulajnoga widmo. Jest to moja pierwsza przygoda z weird fiction.
Dziękuję za poświęcony czas i zapraszam do lektury.
„To już kolejny raz, kiedy Hulajłowca uratował sytuację! Tym razem powstrzymał siedemdziesięcioletnią panią Henrykę, która kradła sadzonki z parku Kasprowicza! Kiedy emerytka wyciągnęła swoje brudne ręce po własność miasta, rozpędzone koła sprawiedliwości wbiły jej się w czaszkę! Padła martwa na ziemię, a świadkowie wiwatowali, dziękując widmowemu obrońcy miasta. Hulajłowco, miasto ma wobec ciebie dług wdzięczności! Mówiła wasza Anita i do usłyszenia!”
Anita ściszyła stojące na biurku radio. Irytowało ją słuchanie własnego głosu, ale musiała się upewnić, że nagranie wyszło dobrze. Skrzywiła się. Brzmiała patetycznie i sztucznie. Trudno się dziwić, skoro zmuszała się do nagrania każdego pojedynczego słowa. Miała skrajnie odmienne zdanie na temat mechanicznego mściciela, ale ciężko było napisać o nim coś złego. W najlepszym wypadku jej kariera dziennikarska zakończyłaby się szybciej od typowej rolki w social mediach. Poza tym nigdy nie była zadowolona z efektów swojej pracy – magia perfekcjonizmu. Z drugiej strony tekst był napisany treściwie i zrozumiale, a to połowa sukcesu.
Słońce już dawno przykryło się pierzyną nocy. Jedynym, co oświetlało jej pokój, to zimne światło monitora. Zamknęła edytor tekstu, z którym walczyła od dwóch godzin i sprawdziła internet. Natrafiła na fanpage o nazwie „MIESZKAŃCY DZIĘKUJĄ HULAJŁOWCY <3”. Było tam pełno nagrań, na których ludzie próbują uchwycić swojego bohatera w akcji. Na jednym filmiku młody chłopak w szarej bluzie uderzał pięściami w witrynę sklepową, błagając aby go wpuścić. Jego łzy ściekały po szybie. Po chwili wściekła hulajnoga wjechała w niego, gruchocząc mu obie nogi. Kółka zachrzęściły, wbite w lepką, mięsną tkankę. Świadkowie wiwatowali i bili brawo. Ich aplauz zagłuszał trzask łamanych kości. Krople krwi prysnęły na wypolerowane szkło.
Były też mniej drastyczne rzeczy, np. rysunki dzieci, przedstawiające hulajnogę ścigającą rabusiów w czarnych maskach. W sekcji komentarzy fanki zastanawiały się, jakby to było pocałować ich metalowego idola. Anita poddała się, kiedy znalazła fanfic erotyczny, pełen scen intymnego zbliżenia między szaro-burą studentką zarządzania, a Hulajłowcą. „Przyparł ją do ściany, przez co nie mogła się ruszyć. Poczuła między pośladkami jego twardą, metalową kierownicę.” – Czytała pod nosem, powstrzymując odruch wymiotny. Zdjęła okulary i przetarła oczy, w których już się jej dwoiło. Zmęczona wyłączyła komputer i wyszła z pokoju.
Na korytarzu dogonił ją Białko. Słyszała już wcześniej, jak pociąga nosem, ale myślała, że zdąży wyjść przed nim.
– Co tam Anita? Idziesz na festyn? – Żuł głośno gumę przerośniętą szczęką.
– Tak, muszę zrobić relację. – Wiedziała, o co mu chodzi.
Mijali szereg zamkniętych pomieszczeń. Na ścianie wisiał plakat umięśnionej ręki z wytatuowanym napisem: “Wyciskamy wszystko z radia! Mega FM!”.
– Nie, pytam tak prywatnie! Bo wiesz, jak chcesz, to możemy iść razem. – Puścił jej oko.
– Dzięki, ale będę tam tylko tyle, ile będę musiała. – Unikała jego spojrzenia.
Weszli razem do windy. Niechcący zahaczyła o jego sportową torbę, z której wypadła kartka. Kiedy się po nią schyliła, ich ręce spotkały się na białej powierzchni papieru. Białko uśmiechnął się do niej, odsłaniając aparat na zębach. Dziewczyna zarumieniła się. Omal nie spłonęła z zażenowania. Podniosła kartkę i zbliżyła do oczu.
– Polisa ubezpieczeniowa na wypadek ataku Hulajłowcy? – Zmrużyła oczy, podając mu dokument.
– Tak! Wiesz, tak w razie czego… – Spoważniał. Nigdy go takim nie widziała.
Zjeżdżali w żółwim tempie. Czas płynął jak rzeka, która zapiera się rękami o zakola i wyspy. Myślała tylko o tym, aby wrócić już do domu, nasypać kociej karmy Preclowi i zasnąć przy oglądaniu serialu. Musiała jeszcze tylko wysłuchać zapewnień Białka, że wcale nie bierze anaboli, oraz że jeśli zmieni zdanie, to chętnie z nią pójdzie. Musi się tylko śpieszyć z odpowiedzią, bo inne dziewczyny również chciałyby z nim spędzić tam czas. Była zbyt wyczerpana, aby kazać mu się zamknąć. Po prostu czekała, aż skończy. Śmierdział tanimi papierosami.
Wystrzeliła z windy jak pocisk. Białko był iglicą, jej uszy spłonką, a zszargane nerwy prochem. Reakcja chemiczna była gwałtowna.
– Na razie, do jutra! – Rzuciła na pożegnanie. Nawet nie odwróciła się w jego stronę.
Pomachał jej tylko, zastanawiając się, co powiedział nie tak. W końcu mało która dziewczyna w klubie potrafiła oprzeć się jego wyrzeźbionej sylwetce, a Anita nie miała urody modelki. Bliżej jej było raczej do… no właśnie kogo? Zadarty nos i kręcone, ciemne włosy nie przywodziły mu nikogo na myśl. Była po prostu sobą i może to go w niej pociągało.
Wyszła z budynku na rozgrzaną ulicę. Parne, wieczorne powietrze buchnęło jej w twarz, a klimatyzowane biuro było już odległym wspomnieniem. W parku naprzeciwko grupa nastolatków sączyła tanie wino, przekazując sobie flaszkę z rąk do rąk. Na jezdni nie było ani jednego auta. Czerwone światło świeciło tylko dla siebie. W stojącej obok budce z kebabem zaskwierczała frytura. Ubrała beżowe słuchawki i odcięła się od hałasów miejskiej dżungli.
Skręciła w prawo za księgarnią „Kotwica”. Na wystawie dumnie prezentowała się nowa, lokalna propozycja wydawnicza – „Strażnik i jego miasto”. Książka była zbiorem reportaży i esejów, będących listem miłosnym do kółkowego herosa. Miała patronat medialny Mega FM, ale Anita przeszła obok niej obojętnie. Była zbyt zajęta przeglądaniem aplikacji randkowej w telefonie. Znalazła w niej dokładnie to, czego oczekiwała. Propozycje niezobowiązujących numerków od studenckich modeli i kierowników regionalnych średniego szczebla z „Corpexów” wylewały się z ekranu. Zawyła z zażenowania. Zaczynała wierzyć, że znalezienie normalnego chłopaka, to polowanie na zagrożony gatunek.
– A może to ze mną jest coś nie tak? – Zastanawiała się.
Tuż obok niej przemknął chłopak na elektrycznej hulajnodze. Podmuch rozrzucił jej włosy we wszystkie strony. Zastygła w przerażeniu i stała tak chwilę, nim do niej dotarło, co się stało.
– Jestem Hulajłowcą! – krzyczał kierowca.
Zaraz za nim pojechała jeszcze dwójka innych młodziaków, korzystająca z tego samego środka transportu.
– Uważajcie ludzie! To jakiś podrabianiec! – wołali.
Uspokoiła oddech i wróciła do smartfona. Wyświetlił jej się wielki, czerwony komunikat, że jej telefon łaknie prądu równie mocno, co żeglarz tęskni za morzem. Przypomniała sobie o ładowarce, którą zostawiła na biurku. Cieszyła się z powrotu do biura równie mocno, co pies na kastrację. Postanowiła pójść tam szybko, zanim przegra z własnym lenistwem.
Naszło ją dziwne uczucie niepokoju. Zastanawiała się, czy może zapomniała czegoś jeszcze, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Skręciła za winklem, dzielącym ją od wejścia do radia. Wtedy ją zobaczyła – tajemniczą, bezwzględną maszynę do zabijania. Górowała nad targanym konwulsjami ciałem Białka. Cały czas trzymał w rękach formularz ubezpieczeniowy. Pod jego nogami leżał rzucony niedopałek papierosa. Na tylnych kołach tkwiły poszarpane kawałki wątroby. Błotniki ociekały lepkim, karmazynowym płynem. Hulajnoga wpatrywała się w Anitę swoimi zimnymi, pozbawionymi emocji LED-ami. W słuchawkach jej idol śpiewał o oczach bez twarzy.
Wszystkie mięśnie w jej ciele napięły się. Była gotowa do ucieczki, ale nie mogła się ruszyć. Opuściła własne ciało, zamieniając się w obserwatora. Przełknęła ślinę i czekała, aż kierownica przebije jej płuco. Chciała błagać o litość, ale wydusiła z siebie tylko cichy pisk.
Wtedy zdarzył się cud. Pojazd obrócił się i odjechał w drugą stronę, znikając w oparach gęstego, bladego jak księżyc dymu. Czuła, że ziemia się pod nią osuwa. Poleciała na ścianę budynku. Łapała łapczywie oddech, jakby tonęła. Światła latarni rozmywały się, zlewając z ciemnymi uliczkami. Jakiś mężczyzna nachylał się do niej i coś mówił. Jego głos docierał do niej, jak spod emaliowanego garnka. Po chwili odwrócił się od niej, pokazując palcem na ciało Białka.
– To Hulajłowca! Poznaje po śladach na ciele! – Podskoczył podekscytowany.
Zewsząd wylała się żądna sensacji gawiedź. Ludzie wymachiwali telefonami i robili sobie zdjęcia. Przesuwała po nich wzrokiem. Nie pasowała do nich. Czuła się zagubiona, jak ryba w kuwecie.
Słabo pamiętała drogę na komisariat. Policjanci prawie w ogóle nie zwracali na nią uwagi, zachwycając się miejscem zbrodni.
– Kurde, że też nie byliśmy tu szybciej! Zobaczyć Hulajłowcę w akcji! – rozmawiali w radiowozie.
Na miejscu pytali ją w kółko o to samo: „Czy znała pani sprawcę?”, „Czy współpracowała pani w popełnieniu czynu zabronionego?”, „Czy przeszkadzała pani w wymierzeniu kary?”. Adrenalina zrobiła angielskie wyjście z jej organizmu, robiąc miejsce dla wyczerpania. Odpowiadała krótko: tak lub nie.
– To wszystko. Jest pani wolna. – Inspektor odłożył kubek na stolik.
Zegar przy oknie wskazywał dwanaście po północy.
– Złapiecie go? – zapytała.
– Kogo?
Odbijał łysiną światło lampki.
– Tę hulajnogę!
– Tylko bez takich, proszę pani! – Wybałuszył oczy, opluwając się kawą. – Jeszcze pomyślę, że coś pani przed nami ukrywa!
Coś w niej pękło. Białko ją irytował, a w najlepszym wypadku go tolerowała. Nie mogła jednak przejść obojętnie obok czyjejś śmierci, nawet jego. Wstała, patrząc na inspektora z góry. Oparła drobne dłonie o biurko.
– Posłuchaj mnie! Utrzymuję was z moich podatków, a jedyne co robicie to pierdzicie w stołek i udajecie, że zajmujecie się łapaniem bandytów! – Zapowietrzyła się. Jej twarz wyglądała jak zrobiona z ketchupu.
– I o co chodzi z tą hulajnogą! Lata samopas po mieście, rozjeżdżając ludzi, a wy jeszcze jej przyklaskujecie!
– Proszę się uspokoić! – Uniósł się łysy. – Nie wypada mówić takich rzeczy o zasłużonych obywatelach miasta! Nieważne, czy to kobieta, mężczyzna czy…
Wstrzymał się, szukając odpowiednich słów. Ich kłótnia zaczęła przyciągać coraz więcej uszu, podsłuchujących pod gabinetem.
– No właśnie! Nawet nie chce panu to przejść przez gardło! – Zmierzyła go wzrokiem. Wygrała tę bitwę i była z tego dumna.
– To wszystko, dziękuję pani! – Pokazał jej drzwi.
– Ja jeszcze nie skończyłam…
– Do widzenia! – Wyprosił ją. Dyszał jak buldog, który wrócił z długiego spaceru.
Obróciła się na pięcie i opuściła gabinet. Płonęła ze złości jak stodoła w piosence Niemena. Wszyscy udawali, że akurat tędy przechodzili.
– Powinna się wstydzić! Takie świństwa opowiadać! – Cały komisariat szeptał za jej plecami.
Korytarz dłużył się w nieskończoność, a wraz z nim jej ścieżka wstydu. Pałki nieżyczliwych spojrzeń uderzały ją raz za razem. Tu odcisnęły się na nerkach, tutaj trafiły między oczy.
Targały nią emocje. Była w takim stanie, że wychodząc na ulicę omal nie weszła pod jadący samochód. Kierowca zahamował tuż przed nią i pogroził jej ręką, co ona skontrowała środkowym palcem. Była gotowa iść na wojnę z całym światem.
– Żeby ktoś inny cię rozjechał, gówniaro! – wrzasnął przez otwartą szybę i odjechał.
Zaśmierdziało paloną gumą, aż Anicie zakręciło się w głowie. Na masce znajdowała się naklejka: “MUREM ZA HULAJŁOWCĄ!”.
Wracała wzdłuż reprezentacyjnej Alei Przyjaciół Jednośladów. Po obu jej stronach kwitły aksamitki i pelargonie. Zaciągała się ich słodkim zapachem, który ją uspokajał. Mimo późnej pory, panował zgiełk jak na jarmarku. Ludzie szli w kierunku pubów, dyskotek, czy po prostu napić się piwa na bulwarach. Wszyscy szeptali o jutrzejszym jarmarku. Na wzmiankę o nim rozpalała ich gorączka, a oczy świeciły jak neony w Las Vegas. Tylko Anicie nie udzielał się ich entuzjazm. Była jedyną negatywną bakterią w zdrowym, pulsującym radością ciele.
Przechodziła właśnie obok dojrzałych, czerwonych begonii. Przypominały dziewczynie o krwawej miazdze, w którą zamienił się jej kolega z pracy. Strzępki jego wątroby walały się po podeście hulajnogi. Koła zgrabnie oddzieliły mięso od kości. Pozostałość po batoniku była czymś groteskowym, niepasującym do tej sceny. Dlaczego metalowa bestia wzięła za cel właśnie Białka? Zrobiła to specjalnie, aby nie zdążył się ubezpieczyć? Jeśli tak, była wyjątkowo złośliwa.
Usiadła na ławce, aby złapać oddech. Przeszła zaledwie pięćdziesiąt metrów, a już była zgrzana. Miała przed oczami samochód, który ją prawie potrącił. Duży, brązowy pikap japońskiej marki wyglądał solidnie. Wystarczająco mocno, aby przetrwać zderzenie czołowe z drzewem. Prawdziwa motoryzacyjna zbroja. I wtedy plan sam przyszedł jej do głowy. Był genialny w swej prostocie.
– Zobaczymy, czy dwa kółka są lepsze od czterech…
Mężczyzna w musztardowej koszuli przeczytał dokładnie umowę. Sprawdzał, czy Anita wypełniła wszystkie rubryki. Siedzieli przy stoliku z taniej sklejki. Między nimi stała złota figurka kota, machająca łapką. Działała jej na nerwy.
– Wszystko wydaje się w porządku. – Odłożył kartkę i razem opuścili blaszany kontener z napisem: „Auta Mariana – Wypożyczalnia Samochodów”.
Przed nimi wyrósł las samochodów. Stały na piaszczystym podłożu, ustawione przodem do ulicy. Pod wycieraczkami miały wetknięte żółte kartki z ceną. Widać takie czasy, gdzie prócz ludzi, pojazdy również mają żółte papiery.
– Ostatnio mało kto chce wypożyczać auta. Ludzie wolą teraz hulajnogi i rowery – opowiadał właściciel.
Słońce świeciło w zenicie, zabijając najmniejszy cień. Pod pachami mężczyzny zarysowały się dwa mokre ślady. Rozrastały się w miarę postępów w wędrówce. Dziewczyna szła za nim. Ze swoją bladą karnacją przypominała zjawę.
Nareszcie zatrzymali się u celu. Muskularny pikap japońskiej firmy napiął się na jej widok. Stalowe, szesnastocalowe felgi błyszczały. Chromowany zderzak wykrzywił się groźnie. Wyglądał, jakby stworzony do rozjeżdżania wszystkiego na swej drodze. Usta Anity zamarzły w niemym „o”. No i do tego skórzana tapicerka.
– Wydaje mi się, że będzie pani zadowolona.
Przekazał jej kluczyki, aby weszła do środka. Stalowa bestia zaryczała od razu po uruchomieniu. Wszystkie wróble i gołębie odleciały, spłoszone hałasem, a bezpańskie koty schowały się po krzakach. Poraziła ją moc silnika.
– Tak, mi również tak się wydaje. – Uśmiechnęła się.
Bulwary były zapchane ludźmi bardziej, niż żyły cholesterolem. Po obu stronach rzeki ciągnęły się rzędy kolorowych stoisk ze smakołykami. Największym powodzeniem cieszyły się „Hulajlody”. Ludzie zabijali się o zielono-białe hulajnogi na patykach o smaku jabłkowym. Najlepsze atrakcje czekały jednak nieco dalej, przy zejściu na plażę miejską. Konkursy wiedzy o hulajnogach, wyścigi na hulajnogach po specjalnie przygotowanym torze (którego celem było przejechanie jak największej ilości makiet w kształcie mieszkańców), oraz plenerowy pokaz filmu dokumentalnego: „Stery sprawiedliwości”. Całość zebranych pieniędzy miała zostać przeznaczona na rozbudowę ścieżek dla hulajnóg elektrycznych.
Przez rozbawiony tłum przedzierała się okularnica w koszulce Billego Idola. Zaczepiała festynowiczów i pytała o zdanie na temat wydarzenia.
– Jest super! Hulajłowco, jeśli to oglądasz, to wiedz, że cię kocham! – wrzeszczała pijana dziewczyna do mikrofonu.
Spotkała też grupę kibiców miejskiego klubu piłkarskiego. Z daleka czuć było od nich potem i piwem. Ich granatowo-bordowe szaliki zwieńczone były wyhaftowanymi kółkami z napisem: „Jazda z frajerami!”. Bardzo chętnie wypowiadali się do nagrania.
– Jak myślicie, za co ludzie kochają Hulajłowce? – Z trudem wypowiadała te słowa.
– Jestem zdania, że swoją popularność zawdzięcza on trosce o cały przekrój społeczny, zamieszkujący nasze piękne, portowe miasto – odpowiedział pierwszy z nich, mający bliznę na policzku.
– Chciałbym przyznać rację mojemu przedmówcy – wtrącił się drugi, z bujnym zarostem. – Przy jednoczesnym zaznaczeniu, że na swoją niepodważalną renomę zapracował również sumiennością, z jaką wykonuje narzucone samemu sobie obowiązki.
– Masz rację, Sebastianie. – Zaznaczył trzeci, najwyższy. – Jest on przede wszystkim niedoścignionym wzorem cnót, takich jak: odwaga, wiedza czym jest dobro i jak je czynić, a także sprawiedliwość.
Anita milczała chwilę, zastanawiając się nad ich słowami. Doświadczenie podpowiadało jej, aby delikatnie zmieniła temat.
– A nie zastanawia was, że bez wahania zabija innych? – zapytała.
– Rozumiem pani rozterki – zaczął ten z blizną. – Wykazują one pani głęboko skrywaną wrażliwość, oraz wyższość moralną. Ale czy nie po to pasterz dzierży swój kij, aby naprowadzić nim zbłąkane owieczki na właściwą drogę?
– Mój towarzysz chciałby przez to powiedzieć, że Hulajłowca w ten sposób nie tylko pozbywa się wątpliwej jakości elementów naszego społeczeństwa, ale i daje przykład innym, jak mają nie czynić – dopowiedział brodaty.
Anita podziękowała całej trójce i zostawiła ich.
Krążyła już tak od dwóch godzin, a nic nie zapowiadało, że mordercza hulajnoga się pojawi. Robiło się już ciemno. Ktoś z tyłu krzyczał, że wygrał maskotkę w konkursie jedzenia paprykarza szczecińskiego na czas. Domyślała się, jak wyglądała.
– Czy wszyscy dzisiaj muszą być świętoszkami? – Zachodziła w duchu, czekając na przybycie swojego wroga. Pragnienie zemsty trzymało ją na nogach.
Rzuciła okiem na scenę, wybudowaną pod zabytkowym gmachem z czerwonej cegły. Jupitery oświetlały stojącego na niej prezydenta miasta. Jego krawat falował od bryzy znad wody. Stał przepocony, ściskając masywny klucz, a ręce dygotały mu, jak nóżki w galarecie. Jąkał się, przemawiając do mieszkańców.
– Jako prezydent miasta, pragnę w waszym imieniu wynagrodzić Hulajłowcę tymi oto kluczami miejskimi! Mam ogromną nadzieję, że w każdej chwili przybędzie, doceniwszy wasze zaangażowanie i wdzięczność, za jego ciężką pracę!
Fala oklasków zalała bulwary. Swoim natężeniem mogłyby zburzyć wspomniany budynek. Anita oddaliła się, nie mogąc znieść już hałasu. Czuła, jak krew w niej wibruje. Znalazła azyl na otwartym parkingu nad rzeką. Rozejrzała się – była tylko ona i ściana zaparkowanych aut. Prosto z salonu, z odpadającym lakierem, szare, kolorowe, metaliczne, chromowane, klasyczne sedany, eleganckie coupé i naprężone SUVy. Wszystkie odprowadzały ją reflektorami. Wzdrygnęła się, gdy przed jej twarzą przeleciał balonik w kształcie misia. Była tak przyzwyczajona do hulajnogowego fetyszyzmu, że wydał jej się czymś z obcej planety.
Zrobiło się ciemniej i chłodniej. Przeszła ją gęsia skórka. Schowała mikrofon do torebki, gdy rozległ się przeszywający pisk opon. Drogę zajechało jej ciemne, sportowe auto w czerwone paski. Kręciło wokół niej bączki, oślepiając piaszczyście-żółtymi halogenami. Tylny spoiler przypominał skrzydła nietoperza polującego na ofiarę. W środku siedziało dwóch paskudnych typów.
– Cześć lala, wskakujesz do środka? – zapytał kierowca.
– Usiądziesz na kolankach?! – dodał drugi w czapce z daszkiem.
Kazała im spadać, ale drżała jak kocie w deszczu. Spodobała im się jej powierzchowna zuchwałość. Pasażer złapał ją za torebkę i pociągnął. Trzymała mocno, omal nie tracąc równowagi. Świat zawirował. Z tłumika dobiegła seria wystrzałów.
– Pa, jak się trzyma!
– Każda się kiedyś puści!
Wołała pomocy, ale nikt jej nie słyszał. Wszyscy bawili się w najlepsze. Z głośników auta leciały szybkie, agresywne basy. Nie wytrzymała następnego szarpnięcia. Wleciała przodem do środka, kiedy poczuła uderzenie. Oni także je poczuli.
– Co to było?!
– Patrz!
Zatrzymali się. W drzwiach od strony kierowcy znajdowało się wgniecenie, jakby uderzył w nie nosorożec. Przed maską auta stał on – Hulajłowca. Gęsta, mlecznobiała mgła za nim rozrzedzała się. Prężył dumnie oba gripy. Jego żądne krwi LED-y wypalały im oczy. Napastnicy momentalnie pobledli. Anita wykorzystała ich moment słabości i uwolniła się z torebką. Padła na ziemię, wodząc wzrokiem między autem a hulajnogą. Oglądała walkę dwóch koszmarów i miała miejsce w pierwszym rzędzie.
– Co robimy?! – zapytał pasażer.
Kierowca milczał. Zaciskał jedną rękę na skórzanej kierownicy, a drugą na drążku zmiany biegów. Gazował pojazd, nie spuszczając wzroku z jednośladu. Wskaźnik obrotomierza oszalał. Z rury wydechowej wylatywał ciemny dym. Wznosił się do góry, niczym omen śmierci. Hulajłowca odwzajemnił się tym samym, napędzając oba koła.
– Przestań! Spadajmy stąd!
Towarzysz za kółkiem nie posłuchał. Splunął przez otwarte okno, gotowy do ataku. Pozłacany łańcuch podskakiwał na jego szyi. W końcu ruszył z piskiem opon. Na asfalcie pojawiły się dwa ciemne ślady. Jednoślad zaszarżował. Zaciski zatrzeszczały. Pędził prosto na spotkanie z rozpędzonym autem. Kiedy już miał rozbić się o ciemną maskownicę, wyskoczył w powietrze. Przeleciał nad maską, wbijając przednie koło w szybę. W kabinie wybuchła panika. Samochód zaczął krążyć wokół własnej osi.
– Wypuść mnie stąd!
Pasażer wyskoczył przez drzwi, gubiąc neonową czapkę. Hulajnogowy mściciel zeskoczył i zatoczył półkole wokół przeciwnika. Był jak matador w pojedynku z rannym bykiem. Władca czterech kółek wyprostował pojazd, dodał gazu i wznowił w pogoń za dwukołowcem. Uderzał w kierownicę, kląc i krzycząc ze złości. Oddzielały ich centymetry.
Hulajłowca manewrował między korytarzami aut. Niemiecki bolid driftował tuż za nim. W pogoni za swoim nemezis, kierowca nie skupiał się na otoczeniu. Wszystko rozmazywało się za szybą. Wchodząc w kolejny zakręt wjechał prosto uciekającego kolegę. Ryk silnika stłumił gardłowy krzyk. Ruda głowa pękła z hukiem, wylewając zawartość na maskę. Rozgrzane opony przeżuły ciało i wypluły resztki za sobą. Krawędzie bieżników wypełniły się ciemną posoką. Czapka z daszkiem przeturlała się pod nogi Anity. Cała przesiąknęła ciepłą krwią. Leżąc tak na ziemi, poczuła zimny metal w kieszeni swoich szortów. Kluczyki wbijały się w jej udo.
Myśliwy zapędził zwierzynę w ślepy zaułek. Labirynt zaparkowanych pojazdów zagrodził hulajnodze drogę ucieczki. Kierownica obróciła się w obie strony. Była w potrzasku.
– Zmów paciorek! – wymamrotał napastnik.
Hulajłowca zaparł się stopką o podłoże. Nawet nie drgnął. Zamierzał umrzeć honorowo, wyprostowany przed swoim katem. Chłodny wiatr zadął, nadając scenie podniosłości. Całość przypominała pojedynek z filmów Kurosawy. Oto dumny samuraj czekał na śmiertelny cios od zhańbionego daimyō. Słońce już zaszło, pozbawiając otoczenie barw. Nastał monochromatyczny wieczór.
Bawarska maszyna wystartowała. Pokrywa silnika uniosła się jak koń stający dęba. Ze środka słychać było metaliczny skowyt. Prędkościomierz nabierał pędu. Gdyby Hulajłowca miał ludzkie oczy, zmrużyłby je od blasku halogenów. Wicher targał włosy kierowcy, kiedy wszystko zagłuszył brzęk gniecionej blachy. Reporterka w ostatniej chwili zasłoniła Hulajłowcę przodem pikapa. Przód bawary złożył się, jak zrobiony z papieru. Kierowca wyleciał przez przednią szybę, rozbijając ją swoją twarzą. Nie zdążył poczuć odłamków szkła pod skórą. Natychmiast rozbił się na betonie. Przeszorował po nim jeszcze kilka metrów, ciągnąc za sobą szkarłatną smugę. Nie ruszył się już.
Anitę uratowały zapięte pasy i sprawne poduszki powietrzne. Z szoku wyciągnął ją swąd palonego silnika. Płyn chłodniczy wyciekał ciurkiem na asfalt. Miała problem, aby się odpiąć – pasy się zacięły. Wołała pomocy słabym głosem, kiedy coś szarpnęło drzwiami. Ujrzała przed sobą Hulajłowcę. Szarpnął kierownicą za pasy, oswobadzając reporterkę z ich uścisku. Nachylił się do niej, zapraszając na podest. Targały nią skrajne emocje. Miała wrażenie, że w jej wnętrzu walczą ogień i woda.
Czarne auto, o które właśnie się rozbiła, ożyło. Wycofało się i spojrzało na nich jedynym sprawnym reflektorem. Pojęcie „Pirat drogowy” nabrało właśnie nowego znaczenia. Oszpecone i pogniecione zawarczało, przysięgając zemstę. Następnie odjechało, wypluwając za siebie ostatni obłok ciemnego dymu.
Nie wiedząc kiedy, zostali otoczeni przez tłum gapiów.
– Patrzcie! Pojawił się! – krzyczała wiara. – Kim jest ta kobieta?! Czy on ją właśnie uratował z wypadku?!
Podjęła decyzję. Chwyciła za gripy i zeskoczyła z fotela, dając się ponieść przeznaczeniu. Manetka sama się nacisnęła. Pognali przed siebie, jak najdalej od ciekawskich spojrzeń. Trzymała się mocno. Ciężko było jej się przyznać do tego, ale podobała jej się przejażdżka.
– Dziękuję! – krzyknęła, a włosy wlatywały jej do ust.
LED-y zamigotały dwa razy. Zrozumiała to natychmiast. Powiedział: „Proszę”. Na samą myśl o rozmowie z nim, ogarnęło ją podniecenie. Ścisnęła go mocniej i zamknęła oczy. Oszlifowany, księżycowy diament świecił wysoko na letnim niebie. Zaszumiały okoliczne drzewa, machając im. Ominęli kilka kocich łbów i rozpłynęli się za śnieżnobiałą mgłą. Noc była jeszcze młoda.
Hulajłowca znów ratuje sytuację! Tym razem dorwał tzw. „Władcę psów”, który terroryzował pobliskie osiedle swoimi dwoma amstafami. Mężczyzna wyprowadzał je bez smyczy i kagańców, oraz nie sprzątał po swoich pupilach. Kiedy doszło do incydentu z pięcioletnią dziewczynką, interweniował nasz wybawiciel! Agresywne psy padły pod naporem mocarnych kółek, a właściciel dostał adekwatną karę: kierownicę prosto w czachę! Na naszej stronie internetowej mogą państwo posłuchać relacji świadków, do czego zachęcamy! Mówiła wasza Anita i do usłyszenia!
Pociągnęła z kubka łyk gorącej kawy. Bardziej od napoju rozgrzewała ją duma z audycji. Słuchała z wypiekami na twarzy i żałowała, że nie może przewinąć. Jej głos w radiu był szczęśliwy, a ona sama czuła się pewna siebie. Przez to wszystko nie zauważyła nawet, że zasiedziała się w pracy.
Wyszła na zewnątrz niemal tanecznym krokiem. W powietrzu bujały się cienkie liście barwy jarzębin i bursztynu. Wzięła głęboki oddech. Wszystko pachniało świeżymi kasztanami. Przechodząc obok księgarni „Kotwica” natrafiła na kolejkę, ciągnącą się aż do siedziby jej radia. Wszyscy czekali, aby nabyć jej książkę „Szczerze o Hulajłowcy”, będącą jego biografią. Okładka przedstawiała ją samą, splecioną w miłosnym uścisku z Hulajłowcą. Ubrana w wieczorową suknię szeptała mu coś do gripów wściekle czerwonymi ustami. Co takiego szeptała? To wiedzieli już tylko oni.
– Patrzcie, to ona! – zawołała jedna z kobiet w kolejce!
Tłum piszczących Hulajfanek otoczył ją zwartym kordonem.
– To prawda, że woli brunetki?! – dopytywały.
– Tak, tak! Zresztą, odpowiedzi na te i wszystkie inne pytania znajdą panie w książce!
Wszystkie?! – zawołały chórem.
– No, prawie wszystkie… – Zarumieniła się. Pewne intymne szczegóły wolała pominąć.
Jakimś cudem wydostała się spod oblężenia, choć łatwiej już było przebić linię Maginota. Poszła wzdłuż Alei Przyjaciół Jednośladów. Zapięła wełniany płaszcz, myśląc o Hulajłowcy. Minęło trochę czasu, odkąd się widzieli, a tęsknota dawała jej się we znaki. Wiedziała jednak, że ma teraz dużo na głowie.
Przechodząc przez pasy, dostrzegła kątem oka żółty blask. Dobiegał z wąskiego, ciemnego zaułka. Był słaby, ale na tyle charakterystyczny, aby od razu go poznać. To był ten sam samochód w czerwone paski, w który wjechała wtedy na parkingu. Obserwował ją jednym reflektorem. Pofalowana blacha ciągnęła się wzdłuż maski, jak paskudna blizna. Poprzysiągł zemstę i czekał, by jej dokonać, gdy tylko zbierze siły. Ten dzień był bliżej, niż dalej.
Poszła dalej, jak gdyby nigdy nic. Słońce przyjemnie prażyło ją w policzki. Poprawiła włosy i odwróciła się plecami do rannego pojazdu. Na początku przeszły ją ciarki, ale tylko trochę. Była spokojna, wiedząc że nie tylko miasto ma swojego obrońcę. Czy czegoś nauczyła ją ta przygoda? Na pewno tego, że dwa kółka są lepsze, niż cztery.
Jak przepowiednia niedalekiej przyszłości. Super.
Bardzo dziękuję DomDer!
W swoim opowiadaniu chciałem poruszyć kilka tematów: kult influencerów, społeczne tabu i jego wpływ na jednostkę, oraz właśnie rolę pojazdów w naszym życiu. Oczywiście, starałem się to wszystko połączyć z hasłem konkursowym i napisać przy tym ciekawe opowiadanie.
Raz jeszcze dziękuję za poświęcony czas!
Przyjemność po mojej stronie. Przeczytaj moje opowiadanie.
Najbardziej podobał mi się wątek brutalnej zbrodni jako podziwiana przez społeczeństwo forma sprawiedliwości społecznej. Tytułowy egzekutor sprawiedliwości jest rewelacyjnym ostrzeżeniem.