- Opowiadanie: Eferelin Rand - Kule Ciemności

Kule Ciemności

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kule Ciemności

Pot to za­pach wąt­pli­wo­ści.

 

Paweł Wiesz­czak bar­dzo czę­sto w życiu się wahał. Nie był w sta­nie pod­jąć nawet naj­prost­szej de­cy­zji bez uprzed­nie­go na­my­słu, a i tak kiedy już się zde­cy­do­wał, za­wsze czuł gdzieś głę­bo­ko w środ­ku lo­do­wa­ty dotyk macek nie­po­ko­ju. Im dłu­żej trwa­ły roz­ter­ki, tym więk­sze ogar­nia­ło go zde­ner­wo­wa­nie. Jego or­ga­nizm re­ago­wał w ten przy­kry spo­sób, że przez wszyst­kie pory ciała wy­le­wa­ły się po­to­ki potu tak cuch­ną­ce­go, że nawet sam Paweł go nie zno­sił. Miało to rów­nież inne do­le­gli­we kon­se­kwen­cje, gdyż w efek­cie dla każ­de­go roz­mów­cy sta­no­wił otwar­tą księ­gę, a po­miesz­cze­nia, w któ­rych prze­by­wał, wy­ma­ga­ły po jego wi­zy­cie po­rząd­ne­go wie­trze­nia.

Od ponad dzie­się­ciu minut stał w brud­nym za­uł­ku i wpa­try­wał się w czer­wo­ne drzwi. Ze zde­ner­wo­wa­nia prze­stę­po­wał z nogi na nogę, a kwa­śna chmu­ra do­ko­ła niego z mi­nu­ty na mi­nu­tę przy­bie­ra­ła więk­szych roz­mia­rów.

Za­ułek cuch­nął. Ścia­ny zna­czy­ły stare i licz­ne plamy moczu, a z kon­te­ne­rów do­by­wał się odór gni­ją­cych od­pad­ków. W tych wy­jąt­ko­wych oko­licz­no­ściach było to Paw­ło­wi na rękę, gdyż ogól­ny smród ide­al­nie ma­sko­wał ota­cza­ją­cy męż­czy­znę fetor. Świa­do­mość ta uspo­ka­ja­ła go nieco, nie­mniej wciąż mu­siał się na coś zde­cy­do­wać.

Obok drzwi wi­sia­ła nie­wiel­ka ta­blicz­ka. „Wróż­ka Sil­lan­dra. Wróż­by, magia, ezo­te­ry­ka." – gło­sił napis. Za­le­d­wie pięć słów, ale to one wy­wo­ła­ły w Pawle roz­ter­ki. Po­wta­rzał je w my­ślach raz po raz, jakby pró­bu­jąc od­na­leźć w nich nowy, ukry­ty sens. Nie miał po­ję­cia, dla­cze­go Woj­tek go tu przy­słał. Wróż­ka nijak nie mogła roz­wią­zać drę­czą­cych go pro­ble­mów, ale ko­le­ga za­pew­niał, że na pewno znaj­dzie tu pomoc.

Wes­tchnął cięż­ko. Z jed­nej stro­ny roz­pacz­li­wie pra­gnął, żeby ktoś, kto­kol­wiek, zdjął z jego bar­ków cię­żar nie­zde­cy­do­wa­nia, a z dru­giej roz­są­dek pod­po­wia­dał mu, że musi jak zwy­kle po­ra­dzić sobie sam i żadna magia ani żadne sztucz­ki nic nie po­mo­gą.

Ale en­tu­zjazm Wojt­ka był taki au­ten­tycz­ny…

Wiele dałby za znak od losu, który uła­twił­by pod­ję­cie de­cy­zji.

Ku jego zdu­mie­niu ży­cze­nie na­tych­miast się speł­ni­ło. Drzwi nagle otwo­rzy­ły się i ze środ­ka wy­szła nie­zwy­kle atrak­cyj­na blon­dyn­ka ubra­na w ele­ganc­ki ko­stium. Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się po­ro­zu­mie­waw­czo i ru­szy­ła w stro­nę wy­lo­tu za­uł­ka. W dło­niach trzy­ma­ła ja­kieś za­wi­niąt­ko.

Kiedy prze­cho­dzi­ła obok, zmarsz­czy­ła nos, a Paweł po­czuł, że się ru­mie­ni. Od­ru­cho­wo zer­k­nął na swoją ko­szu­lę, ale widok wiel­kich, ciem­nych plam pod pa­cha­mi spra­wił, że na­tych­miast tego po­ża­ło­wał.

Ko­bie­ta wsia­dła do spor­to­we­go bmw i od­je­cha­ła.

Ob­rzu­cił drzwi peł­nym na­my­słu spoj­rze­niem. Jeśli taka na­dzia­na ślicz­not­ka zde­cy­do­wa­ła się od­wie­dzić ten przy­by­tek, to tym bar­dziej po­wi­nien on być wy­star­cza­ją­cy dla jego po­trzeb.

Wy­tarł w spodnie lep­kie od potu dło­nie i na­ci­snął klam­kę, ale za­marł w pół ruchu. A co jeśli się tylko wy­głu­pi? Może to jed­nak zły po­mysł? Cza­sa­mi czuł się tak, jakby kie­dyś zro­bio­no mu lo­bo­to­mię, zło­śli­wie roz­stra­ja­jąc ośrod­ki de­cy­zyj­ne.

"Nie bądź idio­tą!" – skar­cił się w my­ślach.

Za­czerp­nął tchu i już był w środ­ku.

Po­wi­tał go pół­mrok roz­świe­tla­ny przez mętne, żółte świa­tło licz­nych świec. Pod ścia­na­mi stały re­ga­ły z ciem­ne­go drew­na wy­peł­nio­ne prze­róż­ny­mi ma­gicz­ny­mi ak­ce­so­ria­mi: ta­lia­mi kart, ka­dzi­dła­mi, świe­ca­mi, ma­gicz­ny­mi ku­la­mi, feng shui i tym po­dob­nym. Za ladą nie było ni­ko­go. Obok kasy na­to­miast wy­le­gi­wał się zwi­nię­ty w kłę­bek czar­ny kocur.

Zie­lo­ne śle­pia ob­rzu­ci­ły go­ścia po­gar­dli­wym spoj­rze­niem, po czym na po­wrót się za­mknę­ły.

– Dzień dobry! – za­wo­łał i skrzy­wił się, gdyż wła­sny głos za­brzmiał mu w uszach słabo i skrze­kli­wie.

Za­słon­ka z ko­ra­li­ków na ty­łach za­fa­lo­wa­ła i zaraz wy­ło­ni­ła się z niej Sil­lan­dra. Wróż­ka oka­za­ła się drob­ną ko­bie­tą o dłu­gich ogni­sto­ru­dych wło­sach spły­wa­ją­cych swo­bod­nie na ra­mio­na. Miała na sobie kwie­ci­stą spód­ni­cę i czar­ną bluz­kę ob­wie­szo­ną nie­moż­li­wą ilo­ścią na­szyj­ni­ków, które przy każ­dym ruchu po­brzę­ki­wa­ły.

Na widok Pawła za­trzy­ma­ła się, a na jej twa­rzy po­ja­wi­ło się za­sko­cze­nie.

– Pan Paweł Wiesz­czak? – spy­ta­ła.

– Tak. Skąd pani wie, jak się na­zy­wam? – spodo­bał mu się głos wróż­ki. Miły, me­lo­dyj­ny i jed­no­cze­śnie uspo­ka­ja­ją­cy.

– Kiep­ska by była ze mnie wróż­ka, gdy­bym nie wie­dzia­ła, praw­da? – uśmiech­nę­ła się lekko, ale wi­dząc nie­pew­ną minę go­ścia, do­da­ła z prze­ką­sem: – A jak pan tu tra­fił?

– Ko­le­ga opo­wie­dział mi o pani. Woj­tek Skow­roń­ski.

– No wła­śnie. Za­pra­szam – do­da­ła, kie­ru­jąc się na za­ple­cze.

We­szli do nie­wiel­kie­go po­miesz­cze­nia. Na środ­ku stał okrą­gły stół, a na nim znaj­do­wa­ła się szkla­na kula. Nie była ani prze­źro­czy­sta ani wy­peł­nio­na wi­ru­ją­cą mgłą, jak spo­dzie­wał się Paweł, lecz smo­li­ście czar­na. Można było wręcz od­nieść wra­że­nie, że za­sy­sa wszel­kie świa­tło.

– Nie boi się pani zo­sta­wiać skle­pu bez opie­ki?

Wróż­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Prze­cież Nyks go pil­nu­je.

Miał wła­sne zda­nie o za­bez­pie­cze­niu w po­sta­ci kota, zwłasz­cza że na jego widok fu­trzak nawet nie mach­nął ogo­nem, ale po­sta­no­wił go nie wy­po­wia­dać. Uznał, że ko­bie­ta two­rzy w ten spo­sób at­mos­fe­rę ta­jem­ni­czo­ści.

Usa­do­wił się na krze­śle i wła­śnie wtedy padło nie­wy­god­ne, acz­kol­wiek spo­dzie­wa­ne py­ta­nie.

– Co pana do mnie spro­wa­dza? – Sil­lan­dra splo­tła dło­nie i przyj­rza­ła mu się ba­daw­czo.

W domu za­wcza­su przy­go­to­wał od­po­wiedź. Od­po­wiedź skład­ną, prze­ko­nu­ją­cą, uka­zu­ją­cą go w jak naj­lep­szym świe­tle i cał­ko­wi­cie nie­praw­dzi­wą. Teraz jed­nak po­czuł, jak staje mu ona w gar­dle. Kogo chciał oszu­kać? Pod świ­dru­ją­cym spoj­rze­niem wróż­ki za­czął się pocić. No wła­śnie, jeśli nie słowa czy oczy, to na pewno zdra­dzi go prze­klę­ty za­pach wąt­pli­wo­ści. Raz kozie śmierć.

– Nie­na­wi­dzę swo­jej żony – wy­pa­lił i na­tych­miast po­ża­ło­wał wy­po­wie­dzia­nych słów. Co ta ko­bie­ta o nim po­my­śli? Uzna go za skoń­czo­ne­go dra­nia? A może ża­ło­sne­go dupka, który przy­szedł się wy­ża­lić? Ra­czej to dru­gie.

Wróż­ka jed­nak nie za­re­ago­wa­ła w żaden spo­sób.

– Ro­zu­miem – od­par­ła. – Czego pan ocze­ku­je?

– Ja… Ko­le­ga opo­wia­dał mi, że po­tra­fi pani roz­wią­zy­wać ludz­kie pro­ble­my… Że ma pani moc! Mo­gła­by mi pani pomóc … – za­wie­sił głos. Zdał sobie spra­wę, że za­ci­ska z całej siły spo­co­ne dło­nie.

Nagle po­czuł chłód, a przed jego ocza­mi roz­lał się mrok. Wróż­ka pod­nio­sła kulę i pod­su­nę­ła mu pod nos.

– Ow­szem. Mogę panu pomóc, oczy­wi­ście – oznaj­mi­ła lo­do­wa­to. Na jej twa­rzy od­ma­lo­wa­ła się iry­ta­cja. Paweł od razu za­czął się za­sta­na­wiać, czym ją ura­ził, ale mimo naj­lep­szych chęci ni­cze­go nie wy­my­ślił. – Mam coś w ro­dza­ju, jak pan to okre­ślił, mocy. Ja to wiem, ale czy pan w to wie­rzy? A może przy­szedł pan tu tylko dla spo­ko­ju su­mie­nia? Od­bęb­nić wi­zy­tę u szar­la­tan­ki, a potem wró­cić do domku z po­czu­ciem do­brze speł­nio­ne­go obo­wiąz­ku?!

– Nie… Ja wie­rzę – wy­mam­ro­tał.

– Gówno praw­da – wark­nę­ła. Już w ni­czym nie przy­po­mi­na­ła osoby, która jesz­cze przed chwi­lą po­wi­ta­ła go na wej­ściu. Dzia­ło się coś, czego zde­cy­do­wa­nie nie ro­zu­miał i czuł się z tym bar­dzo, bar­dzo źle. Jak na ko­men­dę wszyst­kie pory jego ciała uśmiech­nę­ły się, wy­plu­wa­jąc po­wi­tal­ne gej­ze­ry smro­dli­we­go potu. – Nie wie­rzy­cie w nic, ale ocze­ku­je­cie wszyst­kie­go. In re­gio­ne ca­eco­rum rex est lu­scus. W kró­le­stwie śle­pych jed­no­oki jest kró­lem. My­ślisz, że to praw­da? To bred­nie. Po­wiem ci, co zro­bił­by ten jed­no­oki. Zna­la­zł­by dobry szpi­ku­lec i bez na­my­słu wy­bił­by to prze­klę­te śle­pie. Nie­ste­ty nie każdy ma tyle szczę­ścia! – rzu­ci­ła z go­ry­czą.

Nagle, jakby uszło z niej po­wie­trze. Wes­tchnę­ła cięż­ko i uśmiech­nę­ła się prze­pra­sza­ją­co.

– Pro­szę wy­ba­czyć, cza­sa­mi po­no­szą mnie emo­cje.

– Nic nie szko­dzi – zdo­łał wy­bą­kać.

– Wra­ca­jąc do spra­wy. Pro­szę do­kład­nie opi­sać w czym pro­blem.

– Jak już wspo­mnia­łem, mam… pro­blem z żoną. Sam nie wiem, kiedy do­kład­nie coś za­czę­ło się psuć mię­dzy nami. Myślę, że około dwa lata temu. Do tam­tej pory wszyst­ko było do­brze, choć obec­nie pa­mię­tam tam­ten okres jak przez mgłę. To za­baw­ne, ale wy­da­je się, jakby złe wspo­mnie­nia wy­ma­za­ły tamte dobre – kiedy już za­czął mówić, ba­rie­ry pękły. Czuł ci­sną­cy się na usta potok słów, a każde odro­bi­nę zmniej­sza­ło żal i wstyd. Nie pa­trzył na wróż­kę. Całą uwagę męż­czy­zny sku­pi­ła kula le­żą­ca na stole. – Pew­ne­go dnia, kiedy wró­ci­łem z pracy, Do­mi­ni­ka już na mnie cze­ka­ła. Miała taki dziw­ny wyraz twa­rzy. W jej oczach wi­dzia­łem ocze­ki­wa­nie i chyba lęk. Spy­ta­łem, co się stało, ale wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i zba­ga­te­li­zo­wa­ła spra­wę. Póź­niej kil­ka­krot­nie za­uwa­ży­łem, że przy­pa­tru­je mi się ba­daw­czo, kiedy myśli, że nie widzę. Stała się oschła. Za­czę­ła od­da­lać się ode mnie. Sta­ra­łem się temu za­po­biec, ale każda próba przy­wo­ła­nia sta­rych, do­brych lat, koń­czy­ła się awan­tu­rą. Nie wie­dzia­łem, o co cho­dzi. Do dziś nie wiem! Zu­peł­nie, jak­bym nagle stał się kimś innym i prze­sta­ło jej od­po­wia­dać moje to­wa­rzy­stwo. Przy­szło mi do głowy, że może po­dej­rze­wać mnie o zdra­dę, ale kiedy za­pew­ni­łem ją o wier­no­ści, wy­bu­chła śmie­chem. Okrop­nym, wzgar­dli­wym śmie­chem. Wiem, co pani myśli! – pod­niósł dło­nie w obron­nym ge­ście. Zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie, bo prze­cież nie wi­dział już wróż­ki ani po­ko­ju, w któ­rym się znaj­do­wał.

Tkwił za­wie­szo­ny w ciem­no­ściach, a mrok spi­sy­wał jego spo­wiedź.

– Na­praw­dę ją ko­cha­łem! – rzekł z na­ci­skiem. – Nigdy nie zro­bił­bym ni­cze­go, co mo­gło­by ją skrzyw­dzić. Pró­bo­wa­łem z nią roz­ma­wiać, prze­pra­szać, oka­zy­wać czu­łość, chwy­ta­łem się każ­de­go spo­so­bu, ale bez­sku­tecz­nie. Z każ­dym dniem prze­paść po­mię­dzy nami po­więk­sza­ła się, wy­peł­nio­na coraz więk­szą ilo­ścią jadu i go­ry­czy. Prze­sta­ła od­no­sić się do mnie z sza­cun­kiem. Wszyst­ko, co ro­bi­łem było złe i na­po­ty­ka­ło na mur po­gar­dy z jej stro­ny. Obec­nie prak­tycz­nie nie roz­ma­wia­my. Można by po­my­śleć, że po tym nasze życie sek­su­al­ne prze­sta­nie ist­nieć. Wręcz prze­ciw­nie. Ko­cha­my się czę­ściej, ale seks z nią nie spra­wia mi już przy­jem­no­ści. Czuję się zdo­mi­no­wa­ny, stłam­szo­ny, wy­ko­rzy­sty­wa­ny… Boże, prze­pra­szam! Co ja wy­ga­du­ję! Nie wiem, co mnie na­pa­dło – za­śmiał się ner­wo­wo. – Nie po­wi­nie­nem mówić ta­kich rze­czy. Co pani teraz o mnie po­my­śli? Ale… Ale ja już zu­peł­nie nie wiem, co robić. Nie­na­wi­dzę jej. Boję się wra­cać do domu z pracy. Czuję pod skórą, że czeka, jak pająk w sieci, za­cza­jo­na na swoją ofia­rę, go­to­wa wylać ko­lej­ną por­cję jadu. Nie­na­wi­dzę tego stra­chu! Nie­na­wi­dzę jej! I jesz­cze do tego ten cho­ler­ny, śmier­dzą­cy pot!!! – krzy­czy, czu­jąc, że duszą go wła­sne opary.

Ciem­ność drży, a potem roz­pa­da na ka­wał­ki strza­ska­na spo­koj­nym gło­sem Sil­lan­dry.

– Dość.

Paweł za­mru­gał kil­ka­krot­nie, po­zby­wa­jąc się mrocz­ków przed ocza­mi. Zer­k­nął na kulę. Wy­da­ło mu się, że w jej wnę­trzu do­strze­ga wi­ru­ją­cą mgłę, ale kiedy za­mru­gał po­now­nie, z po­wro­tem stała się jed­no­li­cie czar­na. Po chwi­li nie był już pe­wien, czy wi­dział co­kol­wiek.

Krę­ci­ło mu się w gło­wie i zbie­ra­ło na wy­mio­ty. Czuł się wy­czer­pa­ny, jakby prze­biegł kilka ki­lo­me­trów. Ze zmę­cze­nia za­po­mniał zu­peł­nie o za­le­wa­ją­cych go fa­lach potu.

– Pro­szę za­czerp­nąć głę­bo­ko po­wie­trza i po­wo­li je wy­pu­ścić – do­pie­ro po chwi­li do­tarł do niego głos wróż­ki. – Pro­szę to zro­bić kilka razy. Nud­no­ści zaraz przej­dą.

Po­słu­chał rady i rze­czy­wi­ście po­czuł się le­piej.

Sil­lan­dra tym­cza­sem wsta­ła od stołu i wy­szła z po­miesz­cze­nia. Po mi­nu­cie wró­ci­ła, nio­sąc w dło­niach pu­deł­ko, opa­ko­wa­nie na pre­zent.

– Pro­szę ją wło­żyć do środ­ka – po­wie­dzia­ła, kła­dąc je przed Paw­łem. Wy­da­ła mu się w tej chwi­li znacz­nie star­sza.

– Co się stało? – spy­tał. Z każdą mi­nu­tą słowa spo­wie­dzi bla­kły w jego pa­mię­ci. Już teraz nie był do końca pe­wien, co do­kład­nie mówił.

– Zro­bił pan, co do pana na­le­ża­ło – od­par­ła z wy­raź­ną sa­tys­fak­cją wróż­ka. – A ja tylko odro­bi­nę po­mo­głam. Po­pchnę­łam pana na wła­ści­wą ścież­kę w od­po­wied­niej chwi­li.

– Nie ro­zu­miem.

– Nie szko­dzi. Je­dy­ne co pan musi teraz zro­bić, to spra­wić, aby żona do­tknę­ła kuli. Nie może jej zo­ba­czyć, do­pó­ki nie bę­dzie za późno.

– Dla­cze­go?

– W tym wzglę­dzie musi mi pan za­ufać. I tak by pan nie uwie­rzył. Nawet teraz pan nie wie­rzy we wszyst­ko, co się tu wy­da­rzy­ło. Nie szko­dzi – unio­sła dłoń, zanim zdą­żył za­opo­no­wać. – Za­war­li­śmy kon­trakt i ja ze swo­jej stro­ny się z niego wy­wią­żę. Sam zo­ba­czy pan efek­ty. Musi pan tylko pa­mię­tać o moich in­struk­cjach.

Paweł przy­tak­nął głową na znak, że ro­zu­mie, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści cały ten ta­jem­ni­czy beł­kot zu­peł­nie do niego nie tra­fiał. Czuł się jak facet, któ­re­mu wci­śnię­to dział­kę na Księ­ży­cu. Niby jest się z czego cie­szyć, cho­ciaż nie do końca. Spoj­rzał bez­rad­nie na kulę, która teraz wy­da­wa­ła mu się zwy­kłym ka­wał­kiem szkła.

– Ile je­stem wi­nien?

– Pięć ty­się­cy zło­tych.

Wpraw­dzie Woj­tek ostrze­gał go, że bę­dzie drogo, ale nie spo­dzie­wał się aż ta­kiej kwoty. Pięć ty­się­cy zło­tych za szkla­ną kulę. Po­wi­nien wstać, zwy­zy­wać wróż­kę od na­cią­ga­czy i oszu­stów, a na­stęp­nie wyjść trza­ska­jąc drzwia­mi. Ku­si­ła go ta per­spek­ty­wa, ale jak zwy­kle za­bra­kło mu od­wa­gi.

Nagle zdał sobie spra­wę, że po­wie­trze zgęst­nia­ło od za­pa­chu wąt­pli­wo­ści. Ma­gicz­na aura znik­nę­ła i wszyst­ko wró­ci­ło do normy. Za­czer­wie­nił się i ma­chi­nal­nie się­gnął po port­fel. Kiedy li­czył stów­ki, uni­kał wzro­ku Sil­lan­dry. Wróż­ka, nawet jeśli mę­czy­ła się w na­ra­sta­ją­cym smro­dzie, to nie dała tego po sobie po­znać.

– Pięć ty­się­cy! – za­wo­łał w końcu trium­fal­nie, cie­sząc się, że za mo­ment wyj­dzie na świe­że po­wie­trze.

Zła­pał pu­deł­ko i ru­szył w stro­nę wyj­ścia.

– Pro­szę pa­mię­tać o in­struk­cjach – za­wo­ła­ła na od­chod­nym wróż­ka, ale Paweł już jej nie słu­chał. Wy­biegł na dwór i omal nie wpadł na kon­te­ner. Sło­necz­ne świa­tło ośle­pi­ło go na mo­ment.

Za­ułek był pusty.

Przez parę minut stał i tępo pa­trzył na czer­wo­ne drzwi. Po­wo­li za­czy­na­ło do niego do­cie­rać, że wydał mnó­stwo pie­nię­dzy na nic nie war­te­go śmie­cia. Bez za­pa­chu ka­dzi­deł, przy­tłu­mio­ne­go świa­tła i hip­no­tycz­ne­go głosu sprze­daw­czy­ni, idio­tyzm sy­tu­acji do­tarł do niego z pełną siłą, razem ze świa­do­mo­ścią, że dał się oszu­kać, jak ostat­ni na­iw­niak.

W od­ru­chu zło­ści chciał roz­trza­skać kulę o zie­mię, ale w ostat­niej chwi­li się po­wstrzy­mał. Nie miał w zwy­cza­ju nisz­czyć nie­po­trzeb­nie rze­czy. Poza tym kula nie wy­glą­da­ła w sumie źle i jesz­cze mogła się do cze­goś przy­dać.

Ru­szył w stro­nę domu, obie­cu­jąc sobie, że ni­ko­mu nie powie o całym zaj­ściu. Na samą myśl, że Do­mi­ni­ka mo­gła­by się do­wie­dzieć, jak za­prze­pa­ścił taką sumę pie­nię­dzy, za­drżał.

Trzy­ma­jąc swój mały se­kret pod pachą, wy­szedł z za­uł­ka.

 

– Gdzie byłeś?

– Ni­g­dzie. Szwen­da­łem się po mie­ście bez celu – na szczę­ście zdą­żył ukryć kulę, zanim zna­lazł się na ce­low­ni­ku. Do­mi­ni­ka nigdy nie za­glą­da­ła do pudeł ze sta­ry­mi rze­cza­mi.

– Zro­bi­łam twoją ulu­bio­ną pie­czeń. Mia­łam na­dzie­ję, że zjemy razem. Wszyst­ko już wy­sty­gło.

– Prze­cież mo­że­my od­grzać – po­wie­dział po­jed­naw­czo.

– Nie je­stem już głod­na. Mo­głeś uprze­dzić, że się spóź­nisz – od­par­ła.

– Prze­pra­szam, nie po­my­śla­łem.

– Znowu. Który to już raz? Prze­sta­łam li­czyć.

– Wiem… Prze­pra­szam – prze­pra­szam, prze­pra­szam. Nie­na­wi­dził sie­bie za tę ule­głość. Jak to się dzia­ło, że każda ich roz­mo­wa ob­ra­ca­ła się na jego nie­ko­rzyść? – Na­stęp­nym razem na pewno dam znać.

– Do­brze, nie mówmy już o tym – wes­tchnę­ła. – Zo­bacz­my, co dziś grają w te­le­wi­zji.

Sie­dzie­li w ciem­no­ściach po prze­ciw­le­głych koń­cach ka­na­py, oświe­tla­ni je­dy­nie błę­kit­ny­mi roz­bły­ska­mi ekra­nu te­le­wi­zo­ra. Do­mi­ni­ka zda­wa­ła się być po­chło­nię­ta fil­mem. Nie zwra­ca­ła na męża żad­nej uwagi. Paweł z kolei co chwi­lę zer­kał w jej stro­nę, sta­ra­jąc się pod­chwy­cić spoj­rze­nie żony. Za­sta­na­wiał się in­ten­syw­nie, jak za­cząć roz­mo­wę.

„Kurwa, do czego do­szło?! – po­my­ślał z go­ry­czą. – Za­sta­na­wiam się, jak za­ga­dać do wła­snej żony! Prze­cież to nie może być takie trud­ne. Zrób to tak, jak ty­sią­ce razy wcze­śniej, gdy jesz­cze było do­brze."

Kiedy na­chy­lił się w stro­nę Do­mi­ni­ki, do­strzegł w jej oczach ostroż­ne za­in­te­re­so­wa­nie.

Teraz! Po­wiedz coś!

– Dobry film, praw­da? Cie­ka­we, jak się skoń­czy? – debil, debil, debil.

– Mhm – mruk­nę­ła, nawet nie pró­bu­jąc ukryć roz­cza­ro­wa­nia. Chciał coś jesz­cze dodać, na­pra­wić błąd, ale jak zwy­kle wła­ści­we słowa nie na­de­szły.

Resz­tę wie­czo­ru spę­dzi­li w mil­cze­niu. Ostat­nio coraz czę­ściej się to zda­rza­ło.

Paweł miał na­dzie­ję, że Do­mi­ni­ka nie bę­dzie chcia­ła się ko­chać. Na szczę­ście od razu po fil­mie po­szła spać.

Za­sy­pia­jąc tego wie­czo­ru my­ślał o kuli i obie­cał sobie, że na­za­jutrz spró­bu­je.

 

Na­stęp­ne­go dnia oka­zja się jed­nak nie nada­rzy­ła. Paweł za­po­mniał, że umó­wi­li się na wie­czór ze zna­jo­my­mi.

Rafał i Gośka Do­brzyń­scy już na nich cze­ka­li. Od ponad roku spo­ty­ka­li się re­gu­lar­nie. Gośka i Do­mi­ni­ka po­zna­ły się w pracy. Obie były wtedy nowe i w po­dob­nym wieku. Szyb­ko zna­la­zły wspól­ne te­ma­ty i po nie­dłu­gim cza­sie zna­jo­mość prze­ro­dzi­ła się w szcze­rą przy­jaźń.

Mąż Gośki był miłym, spo­koj­nym fa­ce­tem. Pra­co­wał jako me­cha­nik w warsz­ta­cie sa­mo­cho­do­wym. Paweł szyb­ko go po­lu­bił. Kiedy dziew­czy­ny plot­ko­wa­ły, pro­wa­dzi­li dłu­gie dys­ku­sje o piłce noż­nej, którą obaj uwiel­bia­li.

– Chodź­cie, chodź­cie spóź­nial­scy! – za­wo­łał Rafał na ich widok.

– Nie wiesz, że spóź­nia­nie się jest w do­brym gu­ście? – od­parł Paweł z uśmie­chem. Czuł, że to bę­dzie udany wie­czór.

Po­da­li sobie ręce. Dziew­czy­ny uści­ska­ły się i uca­ło­wa­ły. Obie wy­stro­iły się. Wy­glą­da­ły ele­ganc­ko i sek­sow­nie. Kiedy po­de­szła kel­ner­ka, za­mó­wi­li drin­ki i piwa.

Zgod­nie z tra­dy­cją już po paru mi­nu­tach Do­mi­ni­ka i Gośka na­chy­lo­ne do sie­bie pół­szep­tem wy­mie­nia­ły naj­now­sze wie­ści z życia biu­ro­we­go. Paweł wcią­gnął głę­bo­ko po­wie­trze i po­czuł, jak mo­men­tal­nie opusz­cza go na­pię­cie. Lubił te spo­tka­nia, po­tra­fił się na nich za­wsze roz­luź­nić. Były to chyba je­dy­ne dni, kiedy z żoną nie mu­sie­li uda­wać zgod­nej pary. Po pro­stu nią byli.

Szturch­nię­cie w bok wy­rwa­ło go z za­my­śle­nia.

– Po­bud­ka, ko­le­go! Coś taki mar­kot­ny?

– Nie wy­spa­łem się – od­parł i udał ziew­nię­cie.

– Ach, tak. Ro­zu­miem – Rafał uśmiech­nął się po­ro­zu­mie­waw­czo. – Do­mi­ni­ka dała ci po­pa­lić. Szczę­ściarz z cie­bie! Moja już zu­peł­nie o mnie za­po­mnia­ła! – po­skar­żył się, pod­no­sząc głos.

Gośka po­gro­zi­ła mu pal­cem, przy­bie­ra­jąc su­ro­wą minę.

– A zgad­nij, o czym ty mo­żesz dziś za­po­mnieć, mi­siacz­ku? – za­szcze­bio­ta­ła i wszy­scy ryk­nę­li śmie­chem.

Rafał jęk­nął prze­cią­gle i spoj­rzał na przy­ja­cie­la, szu­ka­jąc ra­tun­ku.

– O nie, mnie w to nie wcią­gniesz – za­pro­te­sto­wał Paweł. – Bo jesz­cze mnie się do­sta­nie.

– No wła­śnie! – wtrą­ci­ła groź­nie Do­mi­ni­ka, bio­rąc męża pod ramię. – Nie bun­tuj mo­je­go męż­czy­zny! – po­now­nie ro­ze­śmia­li się ser­decz­nie.

Potem przy­szedł czas na na­stęp­ną ko­lej­kę i na­stęp­ną. Roz­mo­wa to­czy­ła się gład­ko i wszy­scy świet­nie się ba­wi­li. Roz­sta­li się po pierw­szej w szam­pań­skich hu­mo­rach.

Paweł za­pro­po­no­wał, żeby się prze­spa­ce­ro­wa­li, za­miast brać tak­sów­kę. Nocne po­wie­trze de­li­kat­nie chło­dzi­ło skórę, a na nie­bie lśni­ły mi­ria­dy gwiazd. Taka spon­ta­nicz­ność nie była w jego zwy­cza­ju, ale czuł się do­sko­na­le i w pełni roz­luź­nio­ny. Wi­dział, że spra­wił tym przy­jem­ność żonie.

Szli wolno, trzy­ma­jąc się za ręce i de­lek­tu­jąc każdą chwi­lą. W pew­nym mo­men­cie, kiedy Do­mi­ni­ka przy­tu­li­ła się do niego i opar­ła głowę na ra­mie­niu, w oczach męż­czy­zny za­krę­ci­ły się łzy ra­do­ści. Objął moc­niej żonę i w bło­gim mil­cze­niu do­tar­li do domu.

Nie my­ślał już o mrocz­nej kuli spo­czy­wa­ją­cej na dnie pudła. Głę­bo­ko w sercu czuł, że wszyst­ko jest na do­brej dro­dze i nie bę­dzie mu­siał po­ma­gać szczę­ściu. Zresz­tą coraz bar­dziej wy­da­wa­ło mu się, że całe zaj­ście u wróż­ki było snem. Z pewną po­błaż­li­wo­ścią my­ślał o wła­snej na­iw­no­ści i o tym, jak łatwo dał się prze­ko­nać co do ma­gicz­nych wła­ści­wo­ści przed­mio­tu.

 

Pod­czas na­stęp­nych ty­go­dni eu­fo­ria Pawła opa­dła i za­stą­pi­ła ją szara, co­dzien­na rze­czy­wi­stość. Wpraw­dzie nadal ist­niał po­mię­dzy nimi dy­stans, ale stale się zmniej­sza­ją­cy. Do­mi­ni­ka czę­ściej się uśmie­cha­ła, a w jej przy­ty­kach za­czął znaj­do­wać wię­cej żartu, niż praw­dzi­we­go jadu. Sam rów­nież chęt­niej wra­cał do domu, do żony i roz­mów, które z po­wro­tem za­czę­li pro­wa­dzić.

O kuli za­po­mniał nie­mal cał­ko­wi­cie. Cza­sem tylko wyj­mu­jąc coś z szafy, mi­mo­cho­dem zer­kał w stro­nę pudła scho­wa­ne­go w jej głębi.

Wszyst­ko skoń­czy­ło się pew­ne­go piąt­ko­we­go wie­czo­ru.

Wy­bra­li się do kina na od­sło­nę naj­now­szej czę­ści „Ter­mi­na­to­ra". Wybór filmu na­le­żał do Pawła, który nie za­sta­na­wia­jąc się długo, po­sta­wił na miłą, lekką i przy­jem­ną roz­ryw­kę. Przed wej­ściem do sali ku­pi­li ogrom­ne wia­dro po­pcor­nu i po kubku co­ca-co­li. Usie­dli z tyłu na ka­na­pie dla par.

Zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi na­stęp­ne dwie go­dzi­ny były fe­sti­wa­lem strze­la­nin, wy­bu­chów i krzy­ków w krysz­ta­ło­wej ja­ko­ści dolby sur­ro­und. Paweł nie sku­piał się zbyt­nio na fa­bu­le, bo gdyby spró­bo­wać po­wią­zać ją z po­przed­ni­mi czę­ścia­mi w jakiś lo­gicz­ny spo­sób, czło­wiek po­gu­bił­by się w gąsz­czu pa­ra­dok­sów. Cie­szył się po pro­stu z do­brej roz­ryw­ki i obec­no­ści żony.

Po se­an­sie ru­szy­li na spa­cer, po­gry­za­jąc reszt­ki po­pcor­nu. W pew­nym mo­men­cie na Do­mi­ni­kę wpadł młody męż­czy­zna i wy­trą­cił jej wia­der­ko z ręki. Ze zło­ścią ob­ró­cił się w ich stro­nę, strze­pu­jąc z rę­ka­wa ko­szu­li okru­chy. Paw­ło­wi od razu nie spodo­ba­ła się jego mał­pia morda.

– Uwa­żaj, jak cho­dzisz, babo! – wark­nął.

– Ja mam uwa­żać?! – wście­kła się Do­mi­ni­ka. – Sam na mnie wpa­dłeś, gów­nia­rzu!

– Co ta­kie­go?!

– Spo­koj­nie – wtrą­cił. – Prze­cież nic się nie stało.

– Jak to się nie stało?! Po­patrz, kurwa, jak ja teraz wy­glą­dam, koleś! Le­piej po­wiedz tej kro­wie, żeby uwa­ża­ła na przy­szłość!

– Hej, ko­le­go! Uwa­żaj na słowa! – Paweł mo­men­tal­nie się spo­cił. Nie cier­piał kon­flik­to­wych sy­tu­acji i kiedy tylko mógł, uni­kał ich za wszel­ką cenę. Czu­jąc le­pią­cą się ko­szu­lę, do­dat­ko­wo stra­cił rezon. Tam­ten naj­wy­raź­niej od­czuł nie­pew­ność roz­mów­cy, bo za­ata­ko­wał ze wzmo­żo­ną agre­sją.

– Sam uwa­żaj, fra­je­rze! – po­wie­dział i go po­pchnął. – Zjeż­dżaj i za­bie­raj swoją sukę!

Na­past­nik był szczu­pły i przy pulch­nej po­stu­rze prze­ciw­ni­ka wy­da­wał się jesz­cze mniej­szy, niż w rze­czy­wi­sto­ści. Paweł czuł, że jest od niego sil­niej­szy i że po­wi­nien za­re­ago­wać, ale prze­klę­te nie­zde­cy­do­wa­nie znów go spa­ra­li­żo­wa­ło. Nigdy się nie bił i bał się prze­mo­cy. Per­spek­ty­wa bólu, czy wi­do­ku krwi, spra­wia­ła, że nie mógł wy­ko­nać żad­ne­go ruchu. Odór stra­chu otu­lił go ni­czym koc.

– No co jest, koleś? Boisz się? – spy­tał roz­ocho­co­ny męż­czy­zna. Wy­krzy­wił twarz w gniew­nym gry­ma­sie i za­ci­snął pię­ści. – Nie masz jaj?

Do­mi­ni­ka wi­dząc, że Paweł nie re­agu­je, rzu­ci­ła gniew­nie:

– Spie­przaj gnoj­ku, bo zaraz za­dzwo­nię na po­li­cję!

– To dzwoń, je­ba­na kurwo! Tylko szyb­ko! – to po­wie­dziaw­szy pchnął ją w ramię z taką siłą, że pra­wie się prze­wró­ci­ła. Oszo­ło­mio­na ata­kiem spoj­rza­ła z prze­stra­chem na męża, ale Paweł stał tylko i się gapił.

– I co, nic z tym nie zro­bisz? – spy­ta­ła.

– Ja… Tak. Zaraz. Po­cze­kaj chwi­lę – za­czął się jąkać. Za­ci­snął pię­ści i ob­ró­cił się w stro­nę na­past­ni­ka, ale znów w kry­tycz­nym mo­men­cie za­wa­hał się. „A co jeśli prze­gram? – po­my­ślał. – Prze­cież gość tylko nas ob­ra­ził, można to prze­żyć. To tylko słowa. Do­mi­ni­ka musi to zro­zu­mieć" – tłu­ma­czył sobie. – „Uderz tego dupka! Miej odro­bi­nę ikry!" – krzyk­nął jakiś głos w jego gło­wie, ale zaraz ucichł za­stą­pio­ny przez roz­sąd­ną lo­gi­kę tchó­rza.

Paweł opu­ścił ręce.

– Od­czep się – po­wie­dział i po­czuł, że ze wsty­du i upo­ko­rze­nia palą go uszy.

Do­mi­ni­ka spoj­rza­ła na niego ocza­mi bez wy­ra­zu, ob­ró­ci­ła się na pię­cie i bez słowa ode­szła szyb­kim kro­kiem. Na­tych­miast po­biegł za nią, ści­ga­ny wzgar­dli­wy­mi okrzy­ka­mi.

– Po­cze­kaj! – za­wo­łał, ale jakby go nie usły­sza­ła.

Za­pa­trzo­na w prze­strzeń szła ener­gicz­nie przed sie­bie z wy­pie­ka­mi na twa­rzy. Nie zwró­ci­ła uwagi na Pawła, kiedy się z nią zrów­nał.

– Prze­pra­szam! – wy­dy­szał. – Prze­pra­szam, wiem, że po­wi­nie­nem był mu coś po­wie­dzieć, ale nie chcia­łem po­gar­szać sy­tu­acji. Nie ma co się przej­mo­wać takim gów­nia­rzem. A jaki agre­sor! Jesz­cze tro­chę a mu­siał­bym się z nim bić! – za­śmiał się sztucz­nie, pró­bu­jąc bez­sku­tecz­nie pod­chwy­cić spoj­rze­nie żony. – Na szczę­ście nic się nie stało.

– Do­mi­ni­ka? Hej, nie de­ner­wuj się. Już po wszyst­kim.

– Do­mi­ni­ka?

– Do­mi­ni­ka, spójrz na mnie pro­szę.

– Słu­chaj, wiem, że je­steś zła, ale to jesz­cze nie powód, żeby mnie igno­ro­wać.

– No do­brze, tro­chę za­wa­li­łem. Do­pil­nu­ję, żeby się to wię­cej nie po­wtó­rzy­ło.

– Do­mi­ni­ka, po­wiedz coś…

– Chyba nie ocze­ki­wa­łaś, że za­cznę się z go­ściem tłuc na środ­ku ulicy!

– Do­mi­ni­ka! – za­szedł jej drogę i zła­pał za rękę, żeby się za­trzy­ma­ła.

W końcu na niego spoj­rza­ła. Z taką po­gar­dą i roz­cza­ro­wa­niem, że od­wró­cił wzrok.

– O co cho­dzi? – spy­ta­ła spo­koj­nie, ale chłód w gło­sie zwia­sto­wał coś zu­peł­nie prze­ciw­ne­go. Ciszę przed burzą.

– O nic, chcia­łem tylko prze­pro­sić.

– Prze­pro­sić? – zdzi­wi­ła się. – Za co? Za to, że ten gnój na­zwał mnie suką i je­ba­ną kurwą?! A może za to, że mnie ude­rzył?! O nie, nie, mój drogi. Nie masz za co prze­pra­szać! – teraz już krzy­cza­ła. – Do­brze wie­dzieć, że mam za męża pier­do­lo­ne­go tchó­rza bez ikry! Ostat­nią dupę, która nie jest w sta­nie mnie obro­nić ani nawet za­re­ago­wać! I jesz­cze masz czel­ność mówić, że nic się nie stało i cie­szyć się jak dziec­ko, że już po wszyst­kim. Bo to tylko słowa, praw­da? Co tam żona, można ją ob­ra­żać, po­py­chać, by­le­byś tylko nie mu­siał się po­sta­wić!

– A co we­dług cie­bie mia­łem zro­bić?! – czuł, że pali go twarz. Każde słowo Do­mi­ni­ki było ni­czym cios, tym bar­dziej bo­le­sne, że praw­dzi­we. Nie mógł się jed­nak z nimi po­go­dzić. Bunt i gniew na­resz­cie przy­szedł, tylko w nie­wła­ści­wej chwi­li. – Co, do cho­le­ry, mia­łem zro­bić?!

Ude­rzy­ła go. Od­głos po­licz­ka roz­brzmiał wśród nagle za­pa­dłej ciszy.

– To. To mia­łeś zro­bić – po­wie­dzia­ła i roz­pła­ka­ła się. – Zo­staw mnie w spo­ko­ju.

Od­wró­ci­ła się i od­bie­gła.

– Ko­cham cię! – za­wo­łał, ale nawet w jego uszach za­brzmia­ło to pusto i słabo.

Przez kil­ka­na­ście minut szedł w pew­nej od­le­gło­ści za nią. Pa­trzył na plecy, drżą­ce od ci­che­go łka­nia.

Tak do­tar­li do domu.

– Do­mi­ni­ka… – za­czął, kiedy byli już w win­dzie. Nie mógł spoj­rzeć na za­czer­wie­nio­ną i na­puch­nię­tą od łez twarz ani na roz­ma­za­ny ma­ki­jaż, bo bał się, że sam się roz­pła­cze.

– Nie chcę już o tym roz­ma­wiać. Temat skoń­czo­ny.

– Ale…

– Nie chcę już o tym roz­ma­wiać!

– Do­brze. Jeśli tego chcesz.

W miesz­ka­niu od razu po­szła do sy­pial­ni. Po chwi­li roz­legł się od­głos za­my­ka­nych drzwi. Stał pod nimi przez kilka minut i na­słu­chi­wał. Wy­da­ło mu się, że sły­szy szlo­cha­nie. Za­sta­na­wiał się, czy nie za­pu­kać, ale osta­tecz­nie zre­zy­gno­wał. Nie miał po­ję­cia, co mógł­by po­wie­dzieć.

Usiadł w kuch­ni przy stole i za­pa­trzył się w wy­ję­te z lo­dów­ki piwo. Czuł się źle. Bo­la­ła go głowa, zbie­ra­ło mu się na wy­mio­ty. Całe ciało pa­li­ło ze wsty­du i go­ry­czy. Z tru­dem prze­łknął wzbie­ra­ją­cą w gar­dle żółć.

Wszyst­ko się po­pie­przy­ło!

Ukrył twarz w dło­niach i za­pła­kał z bez­sil­nej wście­kło­ści. A było już tak do­brze!

Przez ostat­nie ty­go­dnie roz­kwi­tła w nim na­dzie­ja. Sta­rał się jak nigdy, żeby tylko nie de­ner­wo­wać Do­mi­ni­ki i spra­wiać jej przy­jem­ność. Do tej pory się to uda­wa­ło. Czuł, że po­now­nie na­wią­za­ła się mię­dzy nimi nić po­ro­zu­mie­nia. A teraz wszyst­ko prze­pa­dło. Przez jed­ne­go, prze­klę­te­go gnoja!

Dla­cze­go tak za­wsze musi być? – za­sta­na­wiał się. Dla­cze­go za­wsze muszę za­wa­lić? Je­stem bez­na­dziej­ny. Po­wi­nie­nem był roz­kwa­sić nos temu dup­ko­wi i ze­trzeć z gęby uśmiech. W my­ślach bił i mal­tre­to­wał prze­ciw­ni­ka na wszel­kie moż­li­we spo­so­by, ale nie przy­nio­sło to ulgi, bo na końcu za­wsze wra­cał mo­ment, kiedy się prze­stra­szył i ska­pi­tu­lo­wał. Upo­ko­rze­nie, któ­re­go nie mógł znieść.

Z żalu otwo­rzył pusz­kę i dusz­kiem opróż­nił za­war­tość. Żo­łą­dek na­tych­miast pod­szedł mu do gar­dła. Le­d­wie zdą­żył do ła­zien­ki. Kiedy wpa­try­wał się tępo w wy­mio­ci­ny, ze struż­ka­mi śliny wi­szą­cy­mi z ust, wez­bra­ła w nim złość.

„Prze­cież to nie była moja wina! Co, do cho­le­ry, mo­głem zro­bić?! Do­mi­ni­ka do­sko­na­le wie, że nie umiem się bić, że mam od­ra­zę do wszel­kiej prze­mo­cy fi­zycz­nej. Czego ona ocze­ki­wa­ła? Że dam się zmal­tre­to­wać, bo jej duma ucier­pia­ła? Bez prze­sa­dy! Tyle dni, ty­go­dni sta­rań, żeby w na­szym związ­ku się po­pra­wi­ło i jeden in­cy­dent prze­kre­śla wszyst­ko, tak? I dla­cze­go tylko ja mam się sta­rać i cier­pieć? Nie. Nie godzę się na to! To nie­spra­wie­dli­we! Ona się nie zmie­ni" – uświa­do­mił sobie, że cze­go­kol­wiek nie zrobi, to za­wsze bę­dzie za mało. Nie oszczę­dzi wzgar­dli­wych spoj­rzeń ani ką­śli­wych uwag. Do­mi­ni­ka ob­wi­ni go o każde nie­po­wo­dze­nie.

Suka! Wred­na suka!

Po­wta­rzał to sobie raz po raz, coraz bar­dziej na­krę­ca­jąc się go­ry­czą i żalem, aż w końcu uwie­rzył we wła­sne tłu­ma­cze­nia. Ucze­pił się tej wiary z ca­łych sił, bo tylko w ten spo­sób mógł za­cho­wać god­ność.

Kula była tam, gdzie ją zo­sta­wił. Kiedy wy­cią­gał ją z pudła, świa­tło lampy jakby przy­ga­sło, ale Paweł tego nie za­uwa­żył. Wpa­try­wał się z za­chwy­tem w mrocz­ną po­wierzch­nię, która nagle wy­da­ła mu się pięk­na. Nie wie­dział skąd, ale obu­dzi­ło się w nim prze­ko­na­nie, że trzy­ma w ręku roz­wią­za­nie wszyst­kich pro­ble­mów. Za­po­mniał o wcze­śniej­szych wąt­pli­wo­ściach. Czuł, że nad­szedł od­po­wied­ni mo­ment.

Usiadł w fo­te­lu na wprost drzwi od sy­pial­ni. Kulę po­ło­żył na ko­la­nach i za­marł w ocze­ki­wa­niu na świt.

 

Za­snął lek­kim snem. Śnił mu się srebr­ny wir wcią­ga­ją­cy go w mrocz­ną ot­chłań, ale kiedy zamek w drzwiach trza­snął, na­tych­miast się obu­dził.

Do­mi­ni­ka nadal miała na sobie su­kien­kę z po­przed­nie­go wie­czo­ru. Teraz wy­mię­tą i w nie­ła­dzie. Na jej twa­rzy wid­nia­ły czar­ne, za­schnię­te za­cie­ki po tuszu, przy­po­mi­na­ją­ce ślady po­zo­sta­wio­ne przez czar­ne łzy.

Na widok męża za­mar­ła, a jej skóra po­kry­ła się gęsią skór­ką. Paweł wpa­try­wał się w nią dziw­nie błysz­czą­cy­mi oczy­ma. Na pozór sie­dział nie­dba­le, ale wy­czu­ła jego na­pię­cie. Drżał jak na­prę­żo­na do gra­nic moż­li­wo­ści sprę­ży­na, która w każ­dej chwi­li może wy­sko­czyć. Wy­glą­dał strasz­nie! Już miała na końcu ję­zy­ka ką­śli­wą uwagę, ale osta­tecz­nie z niej zre­zy­gno­wa­ła. Nie chcia­ła się na nowo de­ner­wo­wać. Przez noc wy­pła­ka­ła całą złość. Teraz była tylko zmę­czo­na i ma­rzy­ła o kubku go­rą­cej kawy.

Nagle zwró­ci­ła uwagę na przed­miot spo­czy­wa­ją­cy na ko­la­nach męża.

– O Boże, nie! – jej twarz stała się biała jak pa­pier. – Skąd to masz? – za­py­ta­ła drżą­cym gło­sem.

Paweł ze zdzi­wie­niem spoj­rzał na kulę, ale nie do­strzegł ni­cze­go nie­zwy­kłe­go. Nie spo­dzie­wał się ta­kiej re­ak­cji. Nie miał po­ję­cia, co tak śmier­tel­nie prze­ra­zi­ło żonę. Przy­po­mnia­ły mu się słowa wróż­ki, która ostrze­ga­ła przed po­ka­zy­wa­niem kuli ofie­rze.

Nie miał czasu na od­po­wiedź, bo Do­mi­ni­ka za­czę­ła z po­wro­tem cofać się w stro­nę sy­pial­ni. Zdał sobie spra­wę, że musi dzia­łać na­tych­miast. Wie­dział, że jeśli zdąży się za­mknąć, to nie znaj­dzie w sobie wię­cej od­wa­gi.

Rzu­cił się w stro­nę drzwi i pchnął je z całej siły. Otwo­rzy­ły się z ło­sko­tem. Do­mi­ni­ka za­to­czy­ła się na łóżko. Paweł siłą roz­pę­du po­le­ciał w jej stro­nę. W ostat­niej chwi­li wy­cią­gnę­ła ręce, nada­rem­nie pró­bu­jąc uchro­nić się przed nie­unik­nio­nym.

– O Jezu! Pro­szę, nie… – zdą­ży­ła wy­szep­tać bła­gal­nie, zanim do­tknę­ła kuli.

Roz­legł się prze­raź­li­wy krzyk. Ciało Do­mi­ni­ki wy­gię­ło się łuk. Wy­da­wa­ło się, że jej oczy wyjdą z orbit. Kula jakby przy­mar­z­ła do rąk ko­bie­ty. Paweł pa­trzył osłu­pia­ły, jak coś spły­wa z ciała żony i gro­ma­dzi się we­wnątrz przed­mio­tu pod po­sta­cią sza­rej mgły.

Nagle wszyst­ko usta­ło. Do­mi­ni­ka opa­dła ze­mdlo­na na po­ściel. Kula wy­pa­dła z bez­wład­nych pal­ców i po­to­czy­ła się w kąt po­ko­ju. Mgła w jej wnę­trzu znik­nę­ła. W miesz­ka­niu za­pa­dła cisza.

Po chwi­li roz­legł się zde­ner­wo­wa­ny głos Pawła, dzwo­nią­ce­go po po­go­to­wie.

 

Do­mi­ni­ka była nie­przy­tom­na parę go­dzin. Le­ka­rze nie mogli przez ten czas usta­lić, co jej do­le­ga ani też ocu­cić. W końcu sama się obu­dzi­ła, ale dla bez­pie­czeń­stwa po­sta­no­wio­no prze­trzy­mać ją do na­stęp­ne­go dnia na ob­ser­wa­cji.

Paweł przez ten czas od­cho­dził od zmy­słów. Sa­ni­ta­riu­szom przy­by­łym na miej­sce opo­wie­dział bajkę o tym, jak żona po­wie­dzia­ła, że źle się czuje, po czym za­sła­bła. Nie był pe­wien, czy mu uwie­rzy­li, ale to nie miało już zna­cze­nia. Cie­szył się, że z Do­mi­ni­ką wszyst­ko w po­rząd­ku. Bał się jed­nak oskar­że­nia o na­paść i ko­niecz­no­ści tłu­ma­cze­nia się przed po­li­cją. Z na­pię­ciem roz­glą­dał się po ko­ry­ta­rzu, w każ­dej chwi­li ocze­ku­jąc po­ja­wie­nia się funk­cjo­na­riu­szy. Na szczę­ście nikt nie zwra­cał na niego uwagi.

Mi­nu­ty dłu­ży­ły się nie­zno­śnie.

– Pan Paweł Wiesz­czak? – suchy głos wy­rwał go z za­du­my.

– Tak, to ja – wstał i podał rękę le­ka­rzo­wi. – Jak ona się czuje? Czy mogę się z nią zo­ba­czyć? – spy­tał. – Mó­wi­ła coś?

Le­karz osza­co­wał go bez­na­mięt­nym wzro­kiem. Przez chwi­lę za­sta­na­wiał się nad od­po­wie­dzią. Osta­tecz­nie ski­nął głową i wpu­ścił Pawła do środ­ka.

– Ma pan chwi­lę. Pro­szę jej nie prze­mę­czać. Jest wy­czer­pa­na – ostrzegł.

Do­mi­ni­ka le­ża­ła w łóżku, z na wpół przy­mknię­ty­mi ocza­mi. Była bar­dzo blada. Kiedy Paweł wszedł, unio­sła po­wie­ki. Bał się na­po­tkać strach w jej oczach, bał się krzy­ku i kon­se­kwen­cji, jakie ze sobą przy­nie­sie. Oka­za­ło się, że nie­po­trzeb­nie. Po­wi­tał go cie­pły, pełen ulgi uśmiech.

– Do­brze, że je­steś – wy­szep­ta­ła.

Usiadł przy łóżku i ujął drob­ną dłoń. Nie wie­dział, co o tym wszyst­kim my­śleć. Przez chwi­lę po­dej­rze­wał, że Do­mi­ni­ka go zwo­dzi, ale nie zna­lazł w jej oczach fał­szu. Szcze­rze ucie­szy­ła się na jego widok.

– Na­praw­dę ni­cze­go nie pa­mię­tasz? – spy­tał po chwi­li roz­mo­wy.

– Nie – od­par­ła, krę­cąc głową. – To dziw­ne, ale kiedy pró­bu­ję sobie przy­po­mnieć, widzę tylko wi­ru­ją­cy krąg mgły i nic poza tym.

– Nie przej­muj się. Po ja­kimś cza­sie na pewno od­zy­skasz pa­mięć – po­cie­szył ją.

„Oby nie" – dodał w my­ślach.

 

– Już je­stem! – za­wo­łał Paweł od drzwi.

– Super! Obiad zaraz bę­dzie – do­biegł głos z kuch­ni.

Po­gwiz­du­jąc pod nosem, po­szedł się prze­brać. Cały ostat­ni mie­siąc wy­da­wał się wspa­nia­łym snem. Pa­trząc z per­spek­ty­wy czasu, gra­tu­lo­wał sobie za­ku­pu kuli. Nie mógł zro­zu­mieć, dla­cze­go tak zwle­kał z jej uży­ciem. Wpraw­dzie do­kład­ne efek­ty dzia­ła­nia przed­mio­tu po­zo­sta­wa­ły nie­zna­ne, ale ob­ró­ci­ły świat Pawła do góry no­ga­mi.

Krót­ko mó­wiąc, Do­mi­ni­ka zmie­ni­ła się na lep­sze. Wszyst­kie jej iry­tu­ją­ce cechy znik­nę­ły, jakby zo­sta­ły wy­ma­za­ne gumką. Stała się ugo­do­wa, miła i, co naj­waż­niej­sze, prze­sta­ła mieć pre­ten­sje o byle głu­po­tę.

Na szczę­ście amne­zja oka­za­ła się trwa­ła. Po pew­nym cza­sie do­szedł do wnio­sku, że jest to jedno z za­bez­pie­czeń dzia­ła­nia kuli. Prze­żył chwi­le grozy, kiedy wró­cił z Do­mi­ni­ką ze szpi­ta­la i w rogu sy­pial­ni zo­ba­czył lśnią­cy czer­nią przed­miot. Tym razem jed­nak kula nie zro­bi­ła na niej żad­ne­go wra­że­nia. Na py­ta­nie, czy to jakiś nowy zakup, Paweł od­parł, że wy­grze­bał kulę z pudła ze sta­ro­cia­mi. Na tym temat się skoń­czył, ale na wszel­ki wy­pa­dek scho­wał ją z po­wro­tem do szafy.

Po je­dze­niu roz­siadł się przed te­le­wi­zo­rem. Miał do zro­bie­nia za­ku­py, ale stwier­dził, że mogą za­cze­kać. Ostat­ni­mi czasy mocno się roz­le­ni­wił.

Go­dzi­nę póź­niej Do­mi­ni­ka zaj­rza­ła do sa­lo­nu i spy­ta­ła, kiedy po­je­dzie. Zbył żonę ogól­ni­ko­wym „za nie­dłu­go". Ski­nę­ła głową i dała mu spo­kój. Żad­ne­go po­na­gla­nia ani wy­mow­nych spoj­rzeń.

Pod wie­czór przy­po­mnia­ła o za­ku­pach.

– Je­stem zmę­czo­ny – wes­tchnął cięż­ko. – Może ty pój­dziesz? – od ja­kie­goś czasu bawił się w te­sto­wa­nie „nowej" Do­mi­ni­ki. Za­sta­na­wiał się, jak da­le­ko może się po­su­nąć.

– No wiesz co! Cały dzień sie­dzisz przed te­le­wi­zo­rem. Ru­szył­byś się dla zdro­wia.

– Na­praw­dę je­stem zmę­czo­ny!

– Skoro tak, to może rze­czy­wi­ście pójdę…

Po­tul­na jak ba­ra­nek! – za­śmiał się w duchu.

– Po­cze­kaj! Żar­to­wa­łem! – za­wo­łał, zry­wa­jąc się z fo­te­la. – Prze­cież pójdę.

Może nawet na­zbyt po­tul­na?

 

Dwa ty­go­dnie póź­niej za­dzwo­nił Rafał. Paweł spo­dzie­wał się tej roz­mo­wy i przy­go­to­wy­wał do niej. Od mo­men­tu prze­mia­ny sta­rał się ogra­ni­czać kon­takt ze zna­jo­my­mi do mi­ni­mum. Nie był pe­wien, jak za­re­agu­ją na nowe ob­li­cze jego żony. Zda­wał sobie jed­nak spra­wę, że nie może ich zwo­dzić w nie­skoń­czo­ność. W przy­pad­ku Do­brzyń­skich spra­wa była o tyle trud­na, że Gośka pra­co­wa­ła z Do­mi­ni­ką w tym samym biu­rze i na pewno za­uwa­ży­ła zmia­nę w za­cho­wa­niu przy­ja­ciół­ki.

Prę­dzej czy póź­niej mu­sie­li się spo­tkać. Uznał, że le­piej nie prze­cią­gać spra­wy. Poza tym za­czy­nał się nu­dzić z Do­mi­ni­ką. Cią­głe przy­ta­ki­wa­nie oka­za­ło się mę­czą­ce. Li­czył na to, że odro­bi­na roz­ryw­ki po­sta­wi ją na nogi. Po­wo­li za­czy­nał tę­sk­nić za cię­tym dow­ci­pem żony.

– Cześć! Co sły­chać? – po­wie­dział, siląc się na bez­tro­ski ton.

– Cześć! Le­piej po­wiedz, co u was. Od mie­sią­ca nas uni­ka­cie. My­śla­łem, że może dziew­czy­ny się po­przty­ka­ły, ale Gośka za­rze­ka się, że nie. Mówi, że Do­mi­ni­ka dziw­nie się ostat­nio za­cho­wu­je. Wszyst­ko okej?

– W naj­lep­szym po­rząd­ku – za­pew­nił. – Macie czas w pią­tek? Może byśmy się wy­bra­li do knaj­py?

– Z przy­jem­no­ścią. Zaraz po­wiem Gośce. Ucie­szy się. Tam, gdzie zwy­kle?

– Jasne. O dzie­więt­na­stej?

– W po­rząd­ku. Do zo­ba­cze­nia w pią­tek.

– Trzy­maj się. Cześć.

 

Już pod­czas po­wi­ta­nia Paweł za­uwa­żył pewną re­zer­wę w za­cho­wa­niu Gośki. Ser­decz­nie uści­ska­ła się z Do­mi­ni­ką, ale na niego pa­trzy­ła jakoś tak dziw­nie, z bli­żej nie­okre­ślo­nym wy­rzu­tem.

Ten wie­czór z po­zo­ru nie róż­nił się od po­zo­sta­łych, ale w rze­czy­wi­sto­ści bar­dziej przy­po­mi­nał sztu­kę graną przez ak­to­rów o jeden raz za dużo. Roz­mo­wa to­czy­ła się gład­ko, śmiech czę­sto roz­brzmie­wał, a al­ko­hol nie zni­kał ze stołu. Cze­goś jed­nak bra­ko­wa­ło. Jak w zgra­nym me­cha­ni­zmie, w któ­rym nagle za­bra­kło jed­ne­go ele­men­tu. Po­zo­sta­łe mogą pró­bo­wać wy­peł­nić po­wsta­łą lukę, ale prę­dzej czy póź­niej ma­chi­na sta­nie.

Do­mi­ni­ka przez więk­szość wie­czo­ru sie­dzia­ła ci­chut­ko i głów­nie słu­cha­ła. Nawet kiedy po­ru­sza­ła jakiś temat, ro­bi­ła to bez wła­ści­we­go sobie po­lo­tu i hu­mo­ru. Do­brzyń­scy po­cząt­ko­wo uda­wa­li, że tego nie za­uwa­ża­ją, ale z upły­wem czasu coraz czę­ściej rzu­ca­li ukrad­ko­we spoj­rze­nia na mil­czą­cą przy­ja­ciół­kę.

W pew­nej chwi­li Paweł zo­stał z Ra­fa­łem sam, gdy dziew­czy­ny wy­szły do ła­zien­ki.

– Co jest z Do­mi­ni­ką, stary? Za­cho­wu­je się, jak pie­przo­ny robot!

– No coś ty! – ro­ze­śmiał się nie­pew­nie. Po­waż­na mina przy­ja­cie­la po­wie­dzia­ła mu jed­nak, że ten nie da się tak łatwo zbyć. – Mamy tro­chę kło­po­tów. No wiesz, w mał­żeń­stwie – wes­tchnął. W domu przy­go­to­wał hi­sto­ryj­kę na wy­pa­dek ta­kie­go py­ta­nia. – Nie ma się jed­nak czym mar­twić, to tylko przej­ścio­we pro­ble­my.

– No nie wiem… – Rafał nie był prze­ko­na­ny. – Nie wi­dzisz tego, czło­wie­ku? Gdy­bym jej nie znał, po­my­ślał­bym, że się na­ćpa­ła! Zu­peł­nie, jakby uszła z niej cała ener­gia.

– Prze­sa­dzasz! – rzu­cił ostro. Za­czy­na­ła go iry­to­wać do­cie­kli­wość ko­le­gi. – Mówię ci, że to nic wiel­kie­go.

– Skoro tak twier­dzisz…

– Mówię!

– Ok. Nie było te­ma­tu – Rafał ro­ze­śmiał się, pró­bu­jąc za­ła­go­dzić sy­tu­ację. – To po­wiedz le­piej, jak ci się po­do­ba­ły wy­ni­ki ostat­niej ko­lej­ki eks­tra­kla­sy?

Póź­niej, gdy się że­gna­li, Gośka znów ob­rzu­ci­ła Pawła peł­nym na­my­słu spoj­rze­niem. „Co ona sobie myśli, do cho­le­ry?" – zde­ner­wo­wał się. – „Że biję żonę, czy co?"

 

– Dziw­nie dzi­siaj było, praw­da? – za­uwa­ży­ła Do­mi­ni­ka, kiedy kła­dli się spać.

– No.

– Ostat­nio dużo ludzi pyta mnie, czy wszyst­ko w po­rząd­ku.

– Na­praw­dę? – ze­sztyw­niał. – A co kon­kret­nie mówią?

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Różne rze­czy. Że się zmie­ni­łam, że nie je­stem sobą. Gośka twier­dzi, że je­stem jak stę­pio­ny nóż. Spy­ta­ła nawet, czy… no wiesz, czy ty mi cze­goś nie ro­bisz. Wy­obra­żasz sobie? Pra­wie się po­kłó­ci­ły­śmy przez to. A naj­dziw­niej­sze jest to, że ja nie czuję żad­nej róż­ni­cy – spoj­rza­ła na Pawła ze łzami w oczach. – Czy ze mną jest coś nie tak? Po­wiedz mi, pro­szę…

– Nie – od­parł po dłuż­szej chwi­li. – Słu­chaj, może to jesz­cze ja­kieś po­zo­sta­ło­ści nie­daw­ne­go omdle­nia? Le­karz prze­cież mówił, że mo­żesz cza­sem być senna lub nieco otu­ma­nio­na. Nie przej­muj się ga­da­niem in­nych – objął żonę ra­mie­niem. – Zo­ba­czysz, że wkrót­ce wszyst­ko wróci do normy.

Miał na­dzie­ję, że słowa te okażą się praw­dą. Coraz wy­raź­niej do­cie­ra­ło do niego, że zu­peł­nie nie po­my­ślał o kon­se­kwen­cjach uży­cia kuli. W pracy Do­mi­ni­ka na razie jakoś sobie ra­dzi­ła. Jakoś. Przed prze­mia­ną jej silny cha­rak­ter i prze­bo­jo­wość pod­bi­ły serca ko­le­gów i prze­ło­żo­nych. Teraz, kiedy te cechy znik­nę­ły, utra­ta sta­no­wi­ska stała się re­al­ną per­spek­ty­wą.

Po­nad­to uświa­do­mił sobie, że grzecz­na i ugo­do­wa Do­mi­ni­ka, nie jest tym, czego na­praw­dę pra­gnął. W każ­dym związ­ku jeden part­ner do­mi­nu­je. W jego przy­pad­ku to za­wsze była żona, która ni­czym ka­pi­tan nada­wa­ła kurs temu mał­żeń­stwu i przez lata ro­bi­ła to do­brze. Od­po­wia­da­ło mu to, bo nie mu­siał po­dej­mo­wać trud­nych de­cy­zji. Obec­nie cały cię­żar od­po­wie­dzial­no­ści spo­czął na jego bar­kach. Źle się z tym czuł, a wro­dzo­na nie­pew­ność do­dat­ko­wo utrud­nia­ła spra­wę.

Tę­sk­nił za dawną Do­mi­ni­ką. Za jej ostrym dow­ci­pem, in­te­li­gen­cją, pew­no­ścią sie­bie. Wy­li­cza­jąc za­le­ty żony, zdał sobie spra­wę, że jest ich o wiele wię­cej niż wad. Dawne urazy wy­da­ły mu się błahe i po­zba­wio­ne zna­cze­nia. Nie było im naj­le­piej, ale nie było też źle. Przez swoje po­chop­ne dzia­ła­nie za­prze­pa­ścił nawet to.

Chciał się ode­grać na żonie, ale rów­nież to nie wy­szło tak, jak za­pla­no­wał. Po­przed­nie­go dnia zły na to, że wciąż za­wra­ca mu głowę róż­ny­mi pier­do­ła­mi, na­zwał ją idiot­ką, po czym wy­szedł trza­ska­jąc drzwia­mi. Za­miast sa­tys­fak­cji po­czuł wy­rzu­ty su­mie­nia. Nie miał prawa się na nią zło­ścić. Prze­cież sam ją taką uczy­nił. Na prze­pro­si­ny wró­cił do domu z bu­kie­tem kwia­tów.

Żył teraz z szarą mysz­ką, która sta­no­wi­ła je­dy­nie cień ko­bie­ty, którą ko­chał. Co wię­cej, ni­ja­kość Do­mi­ni­ki bo­le­śnie kłuła go w oczy, bo znaj­do­wał w niej od­bi­cie sa­me­go sie­bie. Ma­łe­go, sła­be­go czło­wiecz­ka.

Nie wie­dział, co robić.

 

Paweł za­snął.

Do­mi­ni­ka le­ża­ła obok i roz­my­śla­ła. Nie po­wie­dzia­ła mę­żo­wi wszyst­kie­go. Nie po­tra­fi­ła, bo sama do­kład­nie nie ro­zu­mia­ła, co się z nią dzie­je. Od ja­kie­goś czasu nie opusz­cza­ło jej nie­skon­kre­ty­zo­wa­ne uczu­cie nie­po­ko­ju. Po­cząt­ko­wo tłu­ma­czy­ła je szo­kiem po nie­daw­nym ura­zie, ale już dawno od­rzu­ci­ła tę teo­rię. Czuła, jakby wzbie­rał w niej po­twor­ny krzyk, który na­po­ty­ka na jakąś nie­wi­dzial­ną ba­rie­rę nie do prze­by­cia.

Słowa męża nie uspo­ko­iły jej. Wie­dzia­ła, że chciał ją po­cie­szyć, ale wo­la­ła, żeby po­wie­dział praw­dę. Ostat­nio od­no­sił się do niej z dy­stan­sem. Cza­sa­mi ła­pa­ła go na tym, że zerka w jej stro­nę z dziw­nym wy­ra­zem twa­rzy. Coś go tra­pi­ło, ale na razie nie po­dzie­lił się z nią swymi oba­wa­mi.

Ona rów­nież się bała. Bała się o pracę, o przy­szłość, a naj­bar­dziej, aby nie za­wieść Pawła. To było dziw­ne. Pa­mię­ta­ła życie bez lęku i wąt­pli­wo­ści, jed­nak wy­da­wa­ło się ono od­le­głą prze­szło­ścią.

Nie czuła się sobą i nie wie­dzia­ła, co robić.

 

Paweł za­dzwo­nił do Wojt­ka Skow­roń­skie­go, męż­czy­zny, który skie­ro­wał go do Sil­lan­dry.

– Mam pro­blem… – po­wie­dział nie bez opo­rów, kiedy już się przy­wi­ta­li i wy­mie­ni­li grzecz­no­ści. Nie miał w zwy­cza­ju zwie­rzać się ni­ko­mu, ale po­trze­bo­wał po­ra­dy. – Byłem u tej wróż­ki, którą mi po­le­ci­łeś.

– Aha, i co, nie po­mo­gła ci?

– Po­mo­gła, cho­ciaż nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go… efek­tu.

Woj­tek ro­ze­śmiał się.

– Tak to już jest z wróż­ba­mi, ko­le­go. Nigdy do końca nie wiesz, czego się spo­dzie­wać. Szko­da, że je­steś roz­cza­ro­wa­ny. W moim przy­pad­ku spraw­dzi­ło się co do joty.

– Ja­ki­mi wróż­ba­mi? – Paweł o mało nie wy­pu­ścił słu­chaw­ki ze spo­co­nej dłoni. Nagle stała się bar­dzo cięż­ka.

– Jak to? – usły­szał zdzi­wio­ny głos. – Sil­lan­dra nie wró­ży­ła ci przy­szło­ści?

– Nie… Nie do­sta­łeś od niej kuli?

– Ja­kiej kuli? O czym ty mó­wisz?

– Kuli czar­nej jak noc. Ma­gicz­nej kuli, która… która roz­wią­zu­je pro­ble­my.

– Co ty ple­ciesz? Na pewno do­brze się czu­jesz?

– Sam nie wiem. Prze­pra­szam, że za­wra­ca­łem ci głowę. To chyba prze­mę­cze­nie.

– Nie ma spra­wy. To do zo­ba­cze­nia.

– Cześć.

Odło­żył słu­chaw­kę i długo wpa­try­wał się w apa­rat.

Trząsł się jak osika.

 

De­cy­zja o po­now­nej wi­zy­cie u wróż­ki była jedną z naj­trud­niej­szych, jakie po­dej­mo­wał w życiu. Po­przed­nim razem, po­mi­mo zde­ner­wo­wa­nia, mu­siał wy­ka­zać się je­dy­nie odro­bi­ną od­wa­gi cy­wil­nej i opo­wie­dzieć obcej oso­bie o swo­ich pro­ble­mach. Teraz, kiedy miał świa­do­mość nad­przy­ro­dzo­nych zdol­no­ści Sil­lan­dry, bał się jak nigdy.

Za­stał ją roz­ma­wia­ją­cą z mło­dym chło­pa­kiem o nie­bie­skich wło­sach. Na widok go­ścia skrzy­wi­ła się lekko, ale zaraz przy­wo­ła­ła na twarz uśmiech. Szep­nę­ła coś swemu roz­mów­cy, a on po­że­gnał się i zaraz wy­szedł.

– W czym mogę pomóc, panie Pawle?

– Chcia­łem po­roz­ma­wiać o kuli.

– Nie przyj­mu­ję re­kla­ma­cji – od­po­wie­dzia­ła ostro. – Pro­szę być tego świa­do­mym.

– Ro­zu­miem – bąk­nął. Nie wie­dział, jak ma po­stę­po­wać z tą ko­bie­tą. Wy­glą­da­ła zwy­czaj­nie, ale za ciem­ny­mi ocza­mi kryła się po­tęż­na moc. Za­sta­na­wiał się, czy mo­gła­by go skrzyw­dzić przy po­mo­cy magii.

Prze­tarł ręką spo­co­ne czoło. Był tak zde­ner­wo­wa­ny, że za­po­mniał nawet o cuch­ną­cym pocie. Po­sta­no­wił po­sta­wić wszyst­ko na jedną kartę.

– Czy można cof­nąć dzia­ła­nie kuli? – spy­tał.

Sil­lan­dra przez dłuż­szą chwi­lę mie­rzy­ła go wzro­kiem. Po­de­szła do kon­tu­aru i od nie­chce­nia za­czę­ła się bawić kar­ta­mi ta­ro­ta. Wy­ło­ży­ła trzy, po czym od­kry­ła pierw­szą i drugą. Za­wa­ha­ła się przy trze­ciej i osta­tecz­nie po­zo­sta­wi­ła ją za­kry­tą.

Wes­tchnę­ła cięż­ko.

Paweł przy­glą­dał się temu w mil­cze­niu. Miał na­dzie­ję, że los opo­wie­dział się po jego stro­nie. Pró­bo­wał po­dej­rzeć, co po­ka­za­ły karty, ale nie po­znał ob­ra­zów i sym­bo­li.

– Coś panu po­wiem – ode­zwa­ła się cicho Sil­lan­dra. – Mia­łam po­waż­ne wąt­pli­wo­ści, czy ofia­ro­wać panu kulę. Za­zwy­czaj przy­cho­dzą do mnie inni lu­dzie, niż pan. In­ne­go typu. Osoby silne i zde­ter­mi­no­wa­ne. Kule są prze­zna­czo­ne wła­śnie dla nich. Pana przy­pa­dek jest… szcze­gól­ny. Muszę przy­znać, że zwy­cię­ży­ła u mnie za­wo­do­wa cie­ka­wość. Chcia­łam zo­ba­czyć, jakie będą efek­ty. Nie będę pytać, co po­szło nie tak. Ma pan to wy­ma­lo­wa­ne na twa­rzy.

– Co we mnie ta­kie­go nie­zwy­kłe­go? – zdzi­wił się.

– Jest pan słaby. W pe­wien spo­sób uszko­dzo­ny. A to nie po­ma­ga w po­dob­nych sy­tu­acjach.

– Nie do końca ro­zu­miem.

– Zro­zu­mie pan. Już nie­dłu­go. Można od­wró­cić dzia­ła­nie kuli – po­wie­dzia­ła, a w sercu Pawła na nowo roz­bły­sła na­dzie­ja. – Wy­star­czy ją roz­bić w obec­no­ści ofia­ry.

– To takie pro­ste?

– Tak, ale nie­sie ze sobą kon­se­kwen­cje. Jeśli zde­cy­du­je się pan na to roz­wią­za­nie, żona przy­po­mni sobie wszyst­ko. Ab­so­lut­nie wszyst­ko. Po­nad­to bę­dzie wie­dzia­ła, co pan zro­bił i dla­cze­go. Nie­ła­two po­go­dzić się z taką wie­dzą. Świa­do­mość do­ko­na­ne­go gwał­tu na umy­śle pra­wie na pewno za­koń­czy wasze mał­żeń­stwo. Poza tym, sku­mu­lo­wa­ne emo­cje, nagle uwol­nio­ne, mogą wy­wo­łać re­ak­cję nie do prze­wi­dze­nia. Czy jest pan na to gotów?

Paweł nie po­tra­fił od­po­wie­dzieć. Nagle po­ża­ło­wał, że przy­szedł. Z dwoj­ga złego wolał bło­go­sła­wień­stwo nie­wie­dzy, ale wy­po­wie­dzia­nych słów nie dało się cof­nąć. Wie­dział już, co po­wi­nien zro­bić. Po­zo­sta­wa­ło py­ta­nie, czy star­czy mu od­wa­gi.

– Pro­szę tu wię­cej nie przy­cho­dzić – po­że­gna­ła go Sil­lan­dra. Za­brzmia­ło to bar­dziej jak roz­kaz niż proś­ba. – To od po­cząt­ku był zły po­mysł. Do wi­dze­nia.

Nie mu­sia­ła dwa razy po­wta­rzać. I tak nigdy wię­cej nie chciał mieć do czy­nie­nia ani z nią ani z jej mo­ca­mi.

 

Błą­kał się po mie­ście aż za­pa­dła noc. Szedł przed sie­bie, po­włó­cząc noga za nogą. Szu­kał wzro­kiem par, a kiedy udało mu się jakąś wy­pa­trzeć, śle­dził ją przez jakiś czas. Ob­ser­wo­wał ludzi trzy­ma­ją­cych się za ręce, uśmie­cha­ją­cych się do sie­bie, kłó­cą­cych, za­gnie­wa­nych, za­ko­cha­nych i za­sta­na­wiał się nad isto­tą mi­ło­ści.

Serce pod­po­wia­da­ło mu wła­ści­wą drogę. To samo serce, które biło jak sza­lo­ne na myśl o kon­se­kwen­cjach roz­bi­cia kuli. Dal­sze oszu­ki­wa­nie się nie miało sensu. To on i tylko on od­po­wia­dał za obec­ną sy­tu­ację. Za­miast pra­co­wać nad sobą w celu ra­to­wa­nia mał­żeń­stwa, po­szedł na skró­ty, sztucz­nie zmie­nia­jąc żonę.

Wróż­ka miała rację. Był słaby. Zbyt słaby by zdu­sić wy­rzu­ty su­mie­nia.

„Bez szcze­ro­ści mi­łość nie ma sensu" – po­my­ślał.

Pod­jął de­cy­zję i od razu mu ulży­ło. W rze­czy­wi­sto­ści szcze­rość sta­no­wi­ła ko­lej­ną wy­mów­kę. Pra­gnął po­zbyć się od­po­wie­dzial­no­ści. Chciał, żeby było jak wcze­śniej. Wbrew roz­sąd­ko­wi żywił głu­pią na­dzie­ję, że jesz­cze można wszyst­ko na­pra­wić.

 

– Ko­cha­nie, muszę ci coś wy­znać – po­wie­dział. Sie­dział na łóżku, trzy­ma­jąc w dło­niach kulę.

– O co cho­dzi? – Do­mi­ni­ka usia­dła obok. – Coś się stało? Wy­glą­dasz okrop­nie! – za­nie­po­ko­iła się, wi­dząc zmar­twie­nie na twa­rzy męża.

– Nie… Tak… – głos mu drżał. Z ca­łych sił sta­rał się po­wstrzy­mać łzy. – Coś się stało. Ja… coś ci zro­bi­łem. Coś bar­dzo złego. Nie pa­mię­tasz tego, ale to prze­ze mnie byłaś w szpi­ta­lu. Nawet nie wiesz, jak mi wstyd!

– Cii… – przy­tu­li­ła go i za­czę­ła gła­dzić po wło­sach. Tego było za wiele. Roz­pła­kał się. Łka­jąc, wtu­lił się w pierś żony.

– Prze­pra­szam cię, prze­pra­szam, prze­pra­szam! O Boże, wy­bacz mi, bła­gam cię! – szlo­chał. Prze­mo­czył całą bluz­kę, ale Do­mi­ni­ka na to nie zwa­ża­ła. Prze­ra­zi­ło ją za­cho­wa­nie Pawła. Zu­peł­nie się roz­kle­ił. Nie wie­dzia­ła, co mogło go do do­pro­wa­dzić do ta­kie­go stanu. Bała się po­znać od­po­wiedź, a jed­no­cze­śnie czuła, że musi ją usły­szeć. Gła­ska­ła go jak małe dziec­ko, do­pó­ki się nie uspo­ko­ił.

– Dzię­ku­ję – wy­szep­tał po chwi­li. Spoj­rzał na nią za­czer­wie­nio­ny­mi ocza­mi. – Nie za­słu­gu­ję na cie­bie, ale pro­szę, nie­za­leż­nie od wszyst­kie­go, pa­mię­taj, że cię ko­cham. Je­steś moim świa­tem. Nie mógł­bym żyć bez cie­bie.

– Głup­ta­sie, prze­cież ni­g­dzie się nie wy­bie­ram – pró­bo­wa­ła się uśmiech­nąć, ale kiep­sko to wy­szło. Czuła pod­świa­do­mie, że zaraz sta­nie się coś strasz­ne­go.

Paweł zbił kulę.

Czar­ne sko­ru­py roz­sy­pa­ły się po dy­wa­nie. W po­wie­trze wzbił się wi­ru­ją­cy krąg srebr­nej mgły, który po­szy­bo­wał w stro­nę Do­mi­ni­ki. Mgła opa­dła na ko­bie­tę i wnik­nę­ła w jej ciało.

Do­mi­ni­ka sku­li­ła się na łóżku. Twarz ukry­ła w dło­niach. Przez kilka dłu­gich minut cięż­ko od­dy­cha­ła. Co jakiś czas wstrzą­sa­ły nią silne dresz­cze. W końcu znie­ru­cho­mia­ła.

– Ty… Ty… Ty dra­niu! – wy­chry­pia­ła. – Jak mo­głeś?! Jak mo­głeś?!

W jej oczach zo­ba­czył czy­stą nie­na­wiść. Bez ostrze­że­nia rzu­ci­ła się na niego. Za­czę­ła go bić po twa­rzy raz za razem. Nawet nie pró­bo­wał się bro­nić. Jeden z cio­sów roz­orał mu po­li­czek. Cie­pła krew roz­la­ła się po twa­rzy. To jed­nak nie wy­star­czy­ło. Zu­peł­nie stra­ci­ła nad sobą pa­no­wa­nie. Na prze­mian wrzesz­cza­ła i rzu­ca­ła w Pawła tym, co było pod ręką.

– Nie wie­rzę! Nie wie­rzę! – darła się. – Po tym co mi zro­bi­łeś, jesz­cze to?! To jakiś cho­ler­ny, ko­smicz­ny żart! Ty gnido!

Nagle gniew, jakby z niej uszedł, lecz w oczach wciąż tliło się sza­leń­stwo. Bez słowa wy­szła z miesz­ka­nia. Przez otwar­te drzwi usły­szał od­głos ru­sza­ją­cej windy.

„To ko­niec" – po­my­ślał z re­zy­gna­cją. – „Stra­ci­łem ją."

Świa­do­mość po­raż­ki przy­tło­czy­ła go, po­zba­wi­ła resz­tek na­dziei. Nie miał nawet siły pła­kać. Po pro­stu sie­dział i gapił się w prze­strzeń. Krew z roz­cię­te­go po­licz­ka spły­nę­ła na szyję, ale zu­peł­nie nie zwró­cił na to uwagi.

 

Nie wie­dział, jak długo trwał w bez­ru­chu. Z ma­ra­zmu wy­rwał go od­głos kro­ków w miesz­ka­niu. W drzwiach sta­nę­ła Do­mi­ni­ka. Cała brud­na, po­kry­ta ku­rzem, z reszt­ką pa­ję­czyn za­plą­ta­ną we włosy. Trzy­ma­ła coś za ple­ca­mi. Paweł zro­zu­miał, że zje­cha­ła na dół do piw­ni­cy. Tylko po co? I to w ta­kiej chwi­li? Od lat żadne z nich tam nie za­glą­da­ło. Trzy­ma­li w swo­jej czę­ści ze­psu­te urzą­dze­nia, stare ro­we­ry i inne nie­po­trzeb­ne szpar­ga­ły. Nie miał po­ję­cia, czego mogła tam szu­kać.

Do­mi­ni­ka uśmie­cha­ła się. Uśmie­chem zim­nym, peł­nym cho­ro­bli­we­go trium­fu. Lecz to nie on zmro­ził męż­czyź­nie krew w ży­łach, a wy­cią­gnię­ta zza ple­ców czar­na jak noc kula.

Kula Ciem­no­ści.

Czas jakby zwol­nił. Paweł pa­trzył na wzno­szą­ce się ręce i na­stęp­nie po­wol­ny, nie­mal ma­je­sta­tycz­ny lot szkla­ne­go po­two­ra. Nawet nie usły­szał zło­wróżb­ne­go brzdę­ku. Pró­bo­wał zro­zu­mieć, zna­leźć ja­ki­kol­wiek sens, ale bez­sku­tecz­nie. Świat prze­wró­cił się do góry no­ga­mi, po czym znik­nął w kłę­bie wi­ru­ją­cej srebr­nej mgły.

A potem na­de­szła ciem­ność.

 

To było jak po­wtór­ne oglą­da­nie dawno za­po­mnia­ne­go filmu. Ka­ru­ze­la wspo­mnień. Przy­po­mniał sobie wszyst­ko. Przy­po­mniał sobie, kim jest, kim za­wsze był.

Przy­po­mniał sobie je­sien­ny dzień w przed­szko­lu, kiedy roz­kwa­sił nos ko­le­dze, bo ten nie chciał oddać mu swo­je­go de­se­ru i przy­jem­ność, jaką wtedy po­czuł.

Przez całą szko­łę i li­ceum był twar­dzie­lem. Znę­cał się nad sła­be­usza­mi i mię­cza­ka­mi. Nigdy się nie wahał. Brał gar­ścia­mi, co tylko chciał i za­wsze uda­wa­ło mu się uciec przed kon­se­kwen­cja­mi. Pew­ność sie­bie i za­rad­ność za­pew­nia­ły mu po­wo­dze­nie u dziew­czyn. Uczył się też nie­naj­go­rzej. Sta­no­wił zu­peł­ne prze­ci­wień­stwo ro­dzi­ców. Oj­ciec był pi­ja­kiem i prze­grań­cem, a matka za­pła­ka­ną, le­ni­wą zdzi­rą. Paweł gar­dził nimi z ca­łe­go serca i robił wszyst­ko by­le­by nie stać się im po­dob­nym.

Pa­mię­ta to.

Dzień, w któ­rym po­znał Do­mi­ni­kę. Dys­ko­te­ka, ka­lej­do­skop świa­teł i po­środ­ku ona, sek­sow­na, zwin­na. Jed­nym sło­wem osza­ła­mia­ją­ca. Kiedy inni fa­ce­ci tylko stali przy barze i ga­pi­li się, on od razu za­ata­ko­wał. Tego wie­czo­ru nie za­tań­czy­ła już z nikim innym.

Za­fa­scy­no­wał go jej silny cha­rak­ter. Po­zna­ła jego dziką na­tu­rę i nie prze­stra­szy­ła się. Wręcz prze­ciw­nie. Oboje czuli elek­try­zu­ją­ce przy­cią­ga­nie. Po nie­speł­na pół­to­rej roku zna­jo­mo­ści po­bra­li się. Do­mi­ni­ka my­śla­ła, że okieł­zna­ła bru­tal­ną stro­nę męża. O tym jak bar­dzo się my­li­ła, prze­ko­na­ła się szyb­ko.

Wspo­mnie­nia za­le­wa­ły Pawła ni­czym fala, a on chło­nął je jak gąbka.

Mi­łość mi­ło­ścią, ale nie wy­obra­żał sobie, że praw­dzi­wy facet da sobą rzą­dzić nawet naj­wspa­nial­szej ko­bie­cie. Długo trzy­mał gniew na wodzy, jed­nak w końcu suka prze­sa­dzi­ła. Bez wa­ha­nia dał uko­cha­nej w pysk.

Wspo­mnie­nie o szoku i bólu w jej oczach jest słod­kie.

Była zra­nio­na, ale nie zła­ma­na. Już w szko­le na­uczył się, że bunt na­le­ży tłu­mić w za­rod­ku. Tej nocy nie szczę­dził razów.

Od tam­tej pory Do­mi­ni­ka po­zna­ła bar­dzo do­brze smak cier­pie­nia. Stał się jej nie­od­łącz­nym to­wa­rzy­szem. Paweł nie był głupi. Bił tak, by nie zo­sta­wiać śla­dów. Miał silną żonę i wie­dział, że wy­ko­rzy­sta ona każdy jego błąd. W pew­nym sen­sie trak­to­wał to jak grę. Naj­bar­dziej ba­wi­ła go umie­jęt­ność Do­mi­ni­ki prze­wi­dy­wa­nia jego hu­mo­rów. Zda­wał sobie spra­wę, że kiedy wpada w gniew, strasz­li­wie się poci. Po­sta­no­wił, że ten cuch­ną­cy pot sta­nie się sym­bo­lem stra­chu. Za­pa­chem stra­chu.

Pa­mięć po­wra­ca­ła, a wraz z nią nad­cho­dzi­ło coś gi­gan­tycz­ne­go, od dawna tłu­mio­na siła, która teraz rwała się na wol­ność.

Zlek­ce­wa­żył żonę.

Pa­mię­ta szok i w pew­nej chwi­li strach, kiedy do­tknął kuli ciem­nej jak noc. Wir we­ssał go. Za­brał gniew, pew­ność sie­bie, siłę.

Wzdry­ga się na to wspo­mnie­nie. Ko­lej­ne lata ob­ser­wu­je zza mgły. Nie pa­mię­ta, kim jest.

Do­mi­ni­ka o wiele le­piej przy­go­to­wa­ła się do uży­cia kuli. Oka­za­ła się spryt­niej­sza.

Pa­mię­ta prze­pro­wadz­kę, ze­rwa­nie wszyst­kich do­tych­cza­so­wych więzi. Nowe życie do­bre­go męża nie­udacz­ni­ka. Po­ciesz­ne­go idio­ty.

O, tak. Widzi odwet, który na nim wzię­ła. Ode­gra­ła się za lata bólu i upo­ko­rzeń. Ze­msta do­sko­na­ła. Gdyby nie przy­pa­dek, nigdy nie stał­by się z po­wro­tem sobą.

Zro­zu­miał, skąd znała go wróż­ka. Nagle ukrad­ko­we uśmie­chy Sil­lan­dry stały się jasne. Ta suka nie­źle za­ba­wi­ła się jego kosz­tem.

Na ko­niec po­ja­wi­ło się prze­zwi­sko Do­mi­ni­ki, któ­re­go za­wsze uży­wał, kiedy chciał się z nią za­ba­wić.

 

– Czo­łem, księż­nicz­ko! – uśmiech­nął się drwią­co. – Kopę lat!

Nie od­po­wie­dzia­ła. Była śmier­tel­nie blada. Do­tar­ło do niej, co zro­bi­ła. Czuła, że za tę lek­ko­myśl­ność przyj­dzie jej słono za­pła­cić. Nie miała wąt­pli­wo­ści, że przed nią stoi „dawny" Paweł.

Wy­da­wał się spo­koj­ny, ale nie dała się na­brać. Przez lata udrę­ki na­uczy­ła się bez­błęd­nie od­czy­ty­wać jego na­stro­je. Spo­kój za­wsze był naj­gor­szy. Lał ją wtedy sys­te­ma­tycz­nie, z chłod­ną pre­cy­zją do­świad­czo­ne­go kata. Tylko twarz go zdra­dza­ła. Po­god­ny, przy­pra­wia­ją­cy o dresz­cze uśmiech sa­dy­sty.

Nagle z prze­ra­ża­niem zdała sobie spra­wę, że w po­ko­ju jest dusz­no od pa­nu­ją­ce­go smro­du. Za­pach stra­chu prze­ni­kał ją, od­bie­rał zdol­ność lo­gicz­ne­go ro­zu­mo­wa­nia. Dawno za­po­mnia­ny lęk po­wró­cił ze zdwo­jo­ną siłą.

Kiedy le­ni­wym kro­kiem ru­szył w jej stro­nę, bła­ga­ła w my­ślach, żeby bło­go­sła­wio­na nie­świa­do­mość na­de­szła szyb­ko.

 

 

***

 

– Ucie­kaj, Nyk­sie! – Sil­lan­dra prze­go­ni­ła kota z ka­na­py. Aku­rat zdą­ży­ła na wia­do­mo­ści. Usia­dła i upiła łyk go­rą­cej her­ba­ty. Przy­jem­ne cie­pło ro­ze­szło się po ciele. Ziew­nę­ła. Była zmę­czo­na po całym dniu pracy. Nie sku­pia­ła się zbyt­nio na mo­no­lo­gu pro­wa­dzą­ce­go. My­śla­mi kie­ro­wa­ła się ku so­bot­nim za­ku­pom. Sprze­da­ła ostat­nio dwie kule i miała ocho­tę tro­chę za­sza­leć.

In­for­ma­cja o bru­tal­nym mor­der­stwie nie zwró­ci­ła jej uwagi. Mąż w szale za­tłukł żonę. Za­nie­po­ko­je­ni są­sie­dzi we­zwa­li po­li­cję. Męż­czy­zna przy­znał się do wszyst­kie­go. Miał opi­nię czło­wie­ka spo­koj­ne­go i za­mknię­te­go w sobie. „To szok dla wszyst­kich. Praw­dzi­wa jatka" – mówi jeden ze świad­ków. – „Nigdy cze­goś ta­kie­go nie wi­dzia­łem."

I znów stu­dio. Opo­zy­cja kry­ty­ku­je ostat­nie wy­po­wie­dzi pre­mie­ra. Czy to za­ostrze­nie re­la­cji z rzą­dem?

Dzień jak co dzień.

 

 

To­masz Za­wa­da

 

10.08.2009 r. – 22.03.2011 r.

Koniec

Komentarze

Długo za­sta­na­wia­łem się nad wy­bo­rem tek­stu na eli­mi­na­cje. Osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­łem się na opo­wia­da­nie nieco od­mien­ne od do­tych­cza­so­wych. Mimo to mam na­dzie­ję, że się wam spodo­ba.

Życzę przy­jem­nej lek­tu­ry.

Po­zdra­wiam.

Prze­czy­tam. Jak tylko skoń­czę swoje to prze­czy­tam. Bo się boję, że znowu będę pod wra­że­niem, za­mknę się w sobie i nie na­pi­szę. A de­adli­ne bli­ski ;)

Dobre i, wbrew po­zo­rom, mocne.
Po prze­czy­ta­niu po­my­śla­łem, że za­miast wróż­ki oraz czar­nej kuli można użyć cze­goś z ar­se­na­łu neu­ro­bio­lo­gii --- i by­ło­by silne Scien­ce F.

Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią. Do­sko­na­le za­kre­śli­łeś obraz psy­cho­lo­gicz­ny bo­ha­te­ra. Za­koń­cze­nie mnie za­sko­czy­ło. Opo­wia­da­nie na­bra­ło przez nie "mocy".
Po­zdra­wiam

Dobre, po­do­ba­ło mi się. Cie­ka­we za­koń­cze­nie, które mnie za­sko­czy­ło.

Ale en­tu­zjazm Wojt­ka była taki au­ten­tycz­ny... - był?

Za­uwa­zy­łem kilka po­wtó­rzeń, ale ty chyba po pro­stu tak pi­szesz, poza tym błędy in­ter­punk­cyj­ne (też mam ten pro­blem). Mimo to sześć.

Ma­stiff

Duży plus za rys psy­cho­lo­gicz­ny Pawła, wy­szedł na­praw­dę wia­ry­god­nie. Ko­lej­ny za spo­sób pro­wa­dze­nia nar­ra­cji który nie po­zwa­la ode­rwać się od tek­stu. I jesz­cze jeden za po­mysł z ku­la­mi ciem­no­ści.

Nie klei mi się na­to­miast to że Do­mi­ni­ka roz­bi­ła wła­sno­ręcz­nie kulę Pawła. Kula mu­sia­ła zo­stać roz­bi­ta, ina­czej nie do­wie­dzie­li­by­śmy się jaki Paweł był wcze­śniej i nie by­ło­by za­sko­cze­nia w sce­nie fi­na­ło­wej, wia­do­mo. Ro­zu­miem też dla­cze­go Do­mi­ni­ka ją przy­nio­sła - chęć re­wan­żu, ze­msty, cho­ro­bli­wy trium­fa­lizm, ok. Ale po kiego ona tą kulę roz­bi­ła? Bar­dziej bym się spo­dzie­wał że po­ka­że Paw­ło­wi ją trium­fal­nie, ob­ró­ci się na pię­cie i wyj­dzie. Po ją więc roz­bi­ja­ła? Ki­pia­ła w tej sce­nie z nie­na­wi­ści do niego, mało go nie za­tłu­kła, po czym sama przy­wra­ca Paw­ło­wi jego par­szy­we (z jego punk­tu wi­dze­nia jed­nak lep­sze i ko­rzyst­niej­sze) ja. Po co?

Świet­nie się czyta, do­brze do­bra­ne tempo, kli­mat, nie­źle za­ry­so­wa­na psy­cho­lo­gia po­sta­ci. Jak ktoś po­wy­żej za­uwa­żył, tro­chę tylko zgrzy­ta, że lo­gicz­na Do­mi­ni­ka, która za­pla­no­wa­ła "zmia­nę męża" z pre­me­dy­ta­cją, w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach z prze­pro­wadz­ką/zmia­ną pracy włącz­nie, nagle pod wpły­wem im­pul­su roz­bi­ja kulę, przy­wo­łu­jąc "daw­ne­go" męża. Ale i tak - jak do tej pory, zde­cy­do­wa­nie naj­lep­sze w "Eli­mi­na­cjach".

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze. Cie­szy mnie po­zy­tyw­ny od­biór opo­wia­da­nia.

Jeśli cho­dzi o koń­ców­kę, to przy­to­czę jedne z ostat­nich słów Sil­lan­dry: "Poza tym, sku­mu­lo­wa­ne emo­cje, nagle uwol­nio­ne, mogą wy­wo­łać re­ak­cję nie do prze­wi­dze­nia."
Zga­dzam się, że zbi­cie kuli przez Do­mi­ni­kę nie było ra­cjo­nal­nym po­su­nię­ciem, ale w gnie­wie lu­dzie robią różne rze­czy, a co do­pie­ro w szale wy­wo­ła­nym przez ma­gicz­nie tłu­mio­ne przez dłu­gie ty­go­dnie emo­cje, które nagle zo­sta­ły uwol­nio­ne. Nisz­cząc kulę nie kie­ro­wa­ła się w żad­nym razie zdro­wym roz­sąd­kiem, ale ślepą chę­cią od­we­tu, żeby Paweł wie­dział, co mu zro­bi­ła, miał świa­do­mość po­raż­ki. Głupi ruch, ale w gnie­wie mówi się i robi rze­czy, któ­rych się potem ża­łu­je. Furia za­śle­pia rozum. Taki przy­naj­mniej był za­mysł.

Po­zdra­wiam.

Nagle gniew, jakby z niej uszedł. Jego miej­sce za­ję­ła chłod­na, bez­li­to­sna kal­ku­la­cja. Bez słowa wy­szła z miesz­ka­nia. Przez otwar­te drzwi usły­szał od­głos ru­sza­ją­cej windy.

  Do­mi­ni­ka dzia­ła­ła jed­nak na chłod­no, wpa­dła w szał, ow­szem ale wcze­śniej. Potem gniew znika i po­ja­wia się chłod­na kal­ku­la­cja. Sam fakt przy­nie­sie­nia kuli i po­ka­za­nia jej Paw­ło­wi był de facto ze­mstą. Z punk­tu wi­dze­nia opo­wia­da­nia, roz­bi­cie kuli po­trzeb­ne było żeby po­ka­zać jaki na­praw­dę jest Paweł  i dla do­mknię­cia opo­wia­da­nia mor­der­stwem, ok. Bar­dziej by się ta scena kle­iła gdyby np. kula zo­sta­ła roz­bi­ta pod­czas sza­mo­ta­ni­ny. Paweł „spo­koj­ny" rzuca się na Do­mi­ni­kę trzy­ma­ją­cą trium­fal­nie kule. Kula się roz­trza­sku­je, Paweł od­zy­sku­je swoje ja, czy­tel­ni­cy do­wia­du­ją jaki Paweł był wcze­śniej, do­cho­dzi do zbrod­ni, za­sko­cze­nie na ko­niec jest. Myślę że by­ło­by wia­ry­god­niej.  

Dzię­ki za cenne uwagi. Z tą chłod­ną kal­ku­la­cją rze­czy­wi­ście się za­pę­dzi­łem. Wy­rzu­ci­łem to zda­nie, bo fak­tycz­nie kłóci się z resz­tą.

Po­zdra­wiam.

Świet­nie na­pi­sa­ne. Po­mysł bar­dzo cie­ka­wy. Je­dy­nie po­wtó­rze­nie w trze­cim zda­niu słowa "nawet" tro­chę prze­szka­dza. I w koń­ców­ce mała li­te­rów­ka „Nigdy cze­goś ta­kie­go nie wie­dzia­łem." - wi­dzia­łem?
A po­mi­ja­jąc magię kul, jest coś praw­dzi­we­go w tym, że nie da się w pełni ukryć, czy w ogóle dia­me­tral­nie zmie­nić wła­snej oso­bo­wo­ści.

Miło mi, że się po­do­ba­ło. Dzię­ku­ję za wy­ła­pa­nie błę­dów, czy­ta­łem tekst kilka razy przed umiesz­cze­niem, ale za­wsze się coś nie­ste­ty wkrad­nie.

Po­zdra­wiam.

Dobre. Wcią­ga­ją­ce. Za­ska­ku­ją­ce.
Po­do­ba­ło mi się to, jak zmia­niasz "po­zy­cję" bo­ha­te­rów: ofia­ra - zwy­cięz­ca - ofia­ra - zwy­cięz­ca.
Zgrab­na klam­ra z potem.

Je­dy­ne do czego mo­głe­bym się przy­cze­pić, to:
"Do­mi­ni­ka o wiele le­piej przy­go­to­wa­ła się do uży­cia kuli. Oka­za­ła się spryt­niej­sza." - jak mógł się le­piej przy­go­to­wać, skoro nie wie­dział, jak kula za­dzia­ła? Bo ro­zu­miem, że Do­mi­ni­ce wróż­ka wy­ja­śni­ła wię­cej?

PS: Czy Nyks to od onyk­su? Fajne imię dla czar­ne­go kota ;)

Prze­czy­ta­ne z dziką przy­jem­no­ścią! Gra­tu­lu­ję, Efe­re­lin - opo­wia­da­nie przed­nie.
Po­zdra­wiam.

Słowo Nyks po­cho­dzi z grec­kie­go i ozna­cza "noc", a poza tym faj­nie brzmi. ;)

Dzię­ki za ko­men­ta­rze.

Po­zdra­wiam.

Moim zda­niem po­wi­nie­neś wy­grać eli­mi­na­cje za opo­wia­da­nie "Spi­ra­la", które jest jed­nym z naj­lep­szych na forum. To opo­wia­da­nie na­to­miast jest tylko dobre. Ale myślę, że jeśli re­dak­cja da ci szan­sę, to na­pi­szesz coś znacz­nie lep­sze­go. Od razu widać, że na­pi­sa­nie cze­goś co nada się do druku nie bę­dzie dla cie­bie pro­ble­mem :)

Dzię­ki.Za opi­nię pod Gó­ra­mi.

Z Endym się zga­dzam. To zna­czy ze Spi­ra­lą, jedno z naj­lep­szych opo­wia­dań na por­ta­lu, które od razu po­win­no do­stać sre­bro. A to, no cóż. Pi­szesz spraw­nie, ale mnie nie po­rwa­ło. Tyle, że mnie cięz­ko po­rwać, szcze­gól­nie jak się na sam po­czą­tek za­ser­wu­je taką grat­kę, ocze­ki­wa­nia się mak­su­ją.
Co nie zmie­nia faktu, że opo­wia­da­nie jedno z naj­lep­szych, jak nie naj­lep­sze w eli­mi­na­cjach. Przy­naj­mniej do tej pory (tro­chę uła­twia to fakt, że na­ra­zie bły­sków ge­niu­szu nie było, ale cze­ka­my :P).

Dzię­ki za ko­men­ta­rze.  Cięż­ko wam do­go­dzić ;)

Po­zdra­wiam.

Kur­cze, do­my­śli­łam się za­koń­cze­nia:(

Świet­ne opo­wia­da­nie, świet­nie na­pi­sa­ny por­tret psy­cho­lo­gicz­ny bo­ha­te­ra. Nawet przez mo­ment nie przy­cho­dzi do głowy myśl, żeby prze­rwać czy­ta­nie ;) Jak dotąd naj­lep­szy tekst na eli­mi­na­cje, przy­naj­mniej moim skrom­nym zda­niem. Co do samej tre­ści, to roz­bi­cie kuli przez Do­mi­ni­kę też wy­da­ło mi się dziw­ne, ale z dru­giej stro­ny od bo­ha­te­rów ta­kich jak Twoi trud­no ocze­ki­wać, żeby po­stę­po­wa­li ra­cjo­nal­nie. Zresz­tą, samo pój­ście do wróż­ki jest śred­nio ra­cjo­nal­nym po­su­nię­ciem :)
Pi­szesz świet­nie, ory­gi­nal­nie, za­wsze wy­bie­ra­jąc Twoje tek­sty wiem, że się nie za­wio­dę. Cóż tu dużo mówić, droga re­dak­cjo, brać go ;)

Już pi­sa­łem pod któ­rymś Twoim opo­wia­da­niem, że jest jed­nym z naj­lep­szych jakie tu czy­ta­łem. To jest jesz­cze lep­sze. Ośmie­lę się stwier­dzić, że jest o wiele lep­sze niż te, które czy­tam co jakiś czas na ła­mach pa­pie­ro­wej Nowe Fan­ta­sty­ki (ale tamte opki w ogóle mnie jakoś nie prze­ko­nu­ją, przy­naj­mniej bar­dzo rzad­ko).

Także ja Cię widzę na pa­pie­rze i to naj­chęt­niej w dłuż­szej for­mie, bo Twój styl tra­fia do mnie bar­dziej, niż nie­jed­ne­go pu­bli­ko­wa­ne­go au­to­ra. Gdy­bym zo­ba­czył w Em­pi­ku książ­kę sy­gno­wa­ną 'To­masz Za­wa­da', to bym sobie nawet szyn­kę i flasz­kę od­pu­ścił.

Po­zdra­wiam 

Opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­scią. Bar­dzo su­ge­styw­nie opi­sa­łeś fi­zjo­lo­gicz­ne ob­ja­wy we­wnętrz­nej walki głów­ne­go bo­ha­te­ra i dla­te­go koń­ców­ka nie była dla mnie za­sko­cze­niem. 

No, ja wie­dzia­łam, by tego nie czy­tać nim sama nie wrzu­cę cze­goś, no wie­dzia­łam. Zero li­to­ści dla kon­ku­ren­cji ;)

Super, co tu dużo mówić, jak wyżej zo­sta­ło na­pi­sa­ne? Wi­dzi­my Cię na pa­pie­rze! :)

Bar­dzo do­brze od­da­les klau­stro­fo­bicz­ny, dusz­ny kli­mat sy­tu­acji bo­ha­te­row. Tylko nie bar­dzo prze­ko­na­lo mnie, czemu Do­mi­ni­ka zbila kule... latwo mogla do­my­slic sie, co ja czeka. No ale przy­naj­mniej skon­czy­lo sie krwa­wo, tak, jak lubie :)

Mam mie­sza­ne uczu­cia bar­dzo.

Nie­ste­ty prze­wi­dzia­łem za­koń­cze­nie (tzn to, że kula była użyta na mężu, nie to że było on takim sza­leń­cem), ale żeby być uczci­wym, to nie wiem, czy dla­te­go, że opo­wia­da­nie było prze­wi­dy­wal­ne, czy może dla­te­go, że Bel­la­trix tro­chę za dużo ujow­ni­ła w wątku "Eli­mi­na­cję" umiesz­czo­nym na HP. Wy­da­je mi się, że bliź­nia­cze zda­nia o tym, że mąż i żona przy­ła­py­wa­li part­ne­rów na tym, że wpa­tru­ją się w nich z za­cie­ka­wie­niem zdra­dza­ją za dużo. Ale może to tylko efekt pew­no­ści wstecz­nej, czy coś.

Na pewno nie po­do­ba mi się "lał ją wtedy" w przed­ostat­nim aka­pi­cie. (zbyt to ko­lo­kwial­ne, zwy­kłe "bił" brzmia­ło by tro­chę po­waż­niej), ale to dro­biazg. Zu­peł­nie nie po­trzeb­ny wy­da­je mi się też ostat­ni aka­pit. Gdyby się skoń­czy­ło to "ocze­ki­wa­niem na karę", po­zo­sta­wia­ło by to bar­dziej nie­po­ko­ją­ce nie­do­mó­wie­nie.

Nie zga­dzam się, że to dziw­ne, że Do­mi­ni­ka roz­bi­ła kulę. Ro­zu­miem jej mieszn­kę roz­go­ry­cze­nia i wsty­du. Dziwi tro­chę, że zro­bi­ła to przy nim, skoro mogła prze­wi­dzieć skut­ki, ale da się to pod­cią­gnąć pod re­zy­gna­cję.

Chyba też nie­któ­re spra­wy zbyt roz­wle­kasz , ale - znowu - może dla tego, że prze­wi­dzia­łem do czego zmie­rza za­koń­cze­nie i "nie mo­głem się już do­cze­kać".

Pod­su­mo­wu­jąc. Nie wy­sta­wie oceny, bo jest bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że moje pierw­sze wra­że­nie zo­sta­ło mocno osła­bio­ne przez "nad­miar in­for­ma­cji" z poza opo­wia­da­nia, więc moja ocena mogła by być krzyw­dzą­ca (choć i tak była by wy­so­ka)

Nie mniej oce­nia­jąć inne re­cen­zje i po­ziom po­zo­sta­łych two­ich tek­stów, to sądzę, że mo­żesz już za­sta­na­wiać się nad tek­stem do pa­pie­ro­we­go wy­da­nia.

Po­zdra­wiam

Dzię­ki za po­świę­co­ny czas i za opi­nie.

Po­zdra­wiam.

Je­stem pod wra­że­niem. Moje gra­tu­la­cje! Od­wa­li­łeś chło­pie kawał do­brej ro­bo­ty. Tekst jest wcią­gnął mnie jak wir w od­mę­ty głę­bo­kiej rzeki, a silny nurt po­rwał mnie. Opo­wia­da­nie czyta się jed­nym tchem, nie ma dłu­żyzn, zbęd­nych opi­sów, wszyst­ko trzy­ma się tutaj kupy i nie roz­la­tu­je się. Za­koń­cze­nie, mimo że i tak prze­wi­dy­wal­ne, ale bar­dzo dobre. Bar­dzo dobry też tekst jako ca­łość. Po­zdra­wiam

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

Opo­wia­da­nie jest nie­sa­mo­wi­cie zgrab­ne, ele­ganc­kie i efek­tow­ne. Są re­ali­stycz­ni bo­ha­te­ro­wie, bły­sko­tli­wa in­try­ga i warsz­tat na naj­wyż­szym po­zio­mie. Czego chcieć wię­cej? Mimo to, cze­goś mi za­bra­kło...

...wiem czego! Za­pa­chu farby dru­kar­skiej i fak­tu­ry pa­pie­ru pod pal­ca­mi. Twoje tek­sty muszą pójść do druku! Nie ma innej opcji :)

6! 

Dzię­ki. Miło mi, że się wam po­do­ba­ło.

Po­zdra­wiam.

kawał do­bre­go opo­wia­da­nia:)

po­zdro­wion­ka

tak a propo, po­nie­waż trwa wio­sen­ne sprzą­ta­nie.

Jak ktos znaj­dzie gdzieś  w piw­ni­cy czar­ną kulę, niech sie za­sta­no­wi czy warto ją roz­bić:) 

Bar­dzo dobre:)

Pew­nie się na­ra­żę, ale w końcu prze­czy­ta­łem. Szcze­gól­nie po uwa­gach o au­to­rze nie­słusz­nie po­mi­nię­tym!
 Na­praw­dę nie wiem, co w tym utwo­rze jest za­je­bi­ste­go. Po­wiem tak, tekst jest na­praw­dę śred­ni. Warsz­ta­to­wo nie za­chwy­ca, w kilku miej­scach tekst idzie jak po gru­dzie, bo ku­le­je sty­li­sty­ka, która nie jest jesz­cze twoją mocną stro­ną. Fa­bu­ła nie idzie w rów­nym tem­pie, sporo dłu­żyzn, jesz­cze nie po­ta­fisz ba­lan­so­wać opi­sem. Masz ty­po­wą ma­nie­rę na­pi­sy­wa­nia. War­stwa nar­ra­cyj­na cza­sem jest, na­zwij­my ja ro­bo­czo, do­ro­sła, a cza­sem in­fan­tyl­na. Dia­lo­gi w wielu miej­scach bym po­zmie­niał, bo naj­zwy­czja­niej w świe­cie zgrzy­sta­ją nie­po­rad­no­ścią.
Oczy­wi­ście ktoś może po­wie­dzieć: a co ty wiesz o pi­sa­niu? Chyba jed­nak coś wiem, bo wielu oso­bom po­mo­głem na pri­vie i ra­czej się zga­dza­ją z tym, co im za­pro­po­no­wa­łem w ich dzia­łach. Jedną z nich nawet tutaj za­uwa­ży­łemw ko­men­ta­rzach.
Teraz pod­su­mo­wa­nie, nor­mal­nie oce­nił­bym na 4, że wzglę­du na ogól­ny słaby po­ziom utwo­rów w eli­mi­na­cjach.  Na ko­niec coś, co mo­żesz po­trak­to­wać po­waż­nie albo pu­ścić w nie­pa­mięć, albo mnie nękać: Nie na­pi­sa­łem tej re­cen­zji by co­kol­wiek udo­wod­nić, by się od­gryżć czy jak­kol­wiek, po pro­stu prze­czy­ta­łem ją z czy­stej cie­ka­wo­ści, dla­cze­go nie­któ­rzy tak za­cię­cie wska­zu­ją ten uwtór na wy­bit­ny.

ba­azy­lu, skoro Ty zo­sta­łeś wy­róż­nio­ny za ca­ło­kształt, Efe­re­li­na ca­ło­kształt jak naj­bar­dziej na to za­słu­żył.

ni­ko­mu nie od­bie­ram ta­kie­go wy­róż­nie­nia, ale z chcia­łem za­po­znać się tek­stem, który był wcze­śniej przy­ta­cza­ny jako jeden z naj­lep­szych. Zdaje sobie też spra­wę, że warsz­tat jak naj­bar­dziej można ćwi­czyć i do­sko­na­lić, dzi­siaj jest taki , a jutro o niebo lep­szy.
Nie wiem czy kto­kol­wiek zo­stał wy­róż­nio­ny za ca­ło­kształt, bo nikt z jury o tym nie na­pi­sał, więc dia­bli wie­dzą, co prze­wa­ży­ło szalę. 

Ro­zu­miem Cię  i ab­so­lut­nie nie piszę tego w sen­sie, ze to Efe­re­lin po­wi­nien zo­stać wy­ró­znio­nym , a nie Ty. Po pro­stu brak mi w wy­róż­nie­niu Efe­re­li­na. I tylko tyle. Aż tyle :)

Aga, nie rób­cie czlo­wie­ko­wi krzyw­dy, bo nie za­słu­gu­je na trak­to­wa­nie jako ta­ra­nu do wy­wa­ża­nia idei czy za­sad­no­ści eli­mi­na­cji. Autor nie jest żad­nym mę­czen­ni­kiem, może po pro­stu tym razem miał pecha.

ba­azy­lu, jaki Ty wy­ro­zu­mia­ły nagle się zro­bi­łeś?

.

hm, masz babo pla­cek.

:D Juhu!

Efe­re­lin - Gra­tu­lu­ję sre­bra, no i złota nie­ba­wem :) Wie­dzia­łem, że do­sta­niesz się do NF. Po­zdra­wiam

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

Dzię­ki ;)

@ba­azyl: Dzię­ki za po­świę­co­ny czas i ko­men­tarz. Nie ro­zu­miem, czemu miał­bym cię za niego nękać?

Po­zdra­wiam.

No no…

Naj­pierw po­my­śla­łam, że to takie "Żony ze Step­ford" z magią w tle. Ale ko­niec mnie za­sko­czył. Dobra, daję się prze­ko­nać, że Do­mi­ni­ka roz­bi­ła kulę w przy­pły­wie ir­ra­cjo­nal­ne­go wzbu­rze­nia.

Wcią­ga­ją­ce.

Bar­dzo cie­ka­wy po­mysł, mnie rów­nież za­sko­czy­ło za­koń­cze­nie.

Że roz­bi­ła kulę – OK, mogę zro­zu­mieć. Ale dla­cze­go wcze­śniej wście­ka­ła się na męża, któ­re­mu wła­sno­ręcz­nie ob­cię­ła jaja? Tego nie ku­pu­ję.

Za­czer­wie­nił się i ma­chi­nal­nie się­gnął po port­fel. Kiedy li­czył stów­ki, uni­kał wzro­ku Sil­lan­dry.

No, pięć pa­ty­ków stów­ka­mi, to nie­zły plik mu­siał być. Port­fel się do­my­kał?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ow­szem, bez pro­ble­mu. Do­pie­ro po­wy­żej 15.000 jest kło­pot.

Jest moc. Tekst chyba rze­czy­wi­ście za­słu­gu­je na złoto, bo choć fa­bu­ła, jak dla mnie, szcze­gól­nie po­wa­la­ją­ca nie jest, to stop­nio­wa­nie na­pię­cia i spo­sób w jaki to na­pi­sa­łeś spra­wia, że tekst krad­nie wolę, po­zwa­la czy­tel­ni­ko­wi w nim uto­nąć… szcze­rze za­zdrosz­czę.

Dobry finał, a ostat­nia scena, ta z wróż­ką taka… spe­cy­ficz­na. Zmniej­sza na­pię­cie, po­ka­zu­je, że życie toczy się dalej, a ko­lej­ne kule ciem­no­ści znaj­dą swych wła­ści­cie­li. Po­do­ba mi się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Rów­nież przy­cią­gnę­ło mnie złoto, jed­nak po lek­tu­rze nie je­stem rów­nie za­chwy­co­ny, co Count. Hi­sto­ria wy­glą­da bar­dzo sche­ma­tycz­nie i jest prze­wi­dy­wal­na. Je­dy­ny twist na końcu nie ma więk­szej racji bytu – Do­mi­ni­ka bar­dziej ze­mści­ła­by się na mężu zo­sta­wia­jąc go ta­kie­go upo­śle­dzo­ne­go, nawet po­ka­zu­jąc mu kulę i od­cho­dząc. A roz­trza­sku­jąc kulę to jakby pod­ło­ży­ła ogień, będąc za­trza­śnię­tą w po­ko­ju. Po­sta­ci, jak dla mnie, takie sobie, a scena w knaj­pie z żar­ci­ka­mi wy­pa­dła dość że­nu­ją­co…

Nie­mniej coś w tym jest, że przez tekst się pły­nie i cho­ciaż zna­ków mało nie ma, to kom­plet­nie się ich nie czuje.

Po­zdra­wiam!

Opo­wia­da­nie na­praw­dę nie­złe i miej­sca­mi za­ska­ku­ją­ce, ale muszę wy­znać, że po zło­tym piór­ku spo­dzie­wa­łam się wię­cej, sama nie wiem czego – może jesz­cze bar­dziej za­ska­ku­ją­cych wy­da­rzeń, ja­kichś nie­sa­mo­wi­to­ści, a może po­my­słu, na który nie wpadł nikt wcze­śniej…

Jed­na­ko­woż Kule Ciem­no­ści prze­czy­ta­łam z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią, choć nie ukry­wam, że wy­ko­na­nie mo­gło­by być nieco lep­sze. Nie robię ła­pa­nek w sta­rych opo­wia­da­niach, ale muszę Ci pro­sić, Efe­re­li­nie, abyś po­pra­wił przy­naj­mniej te dwa bycz­ki:

 

Uczył się też nie­naj­go­rzej. – Uczył się też nie ­naj­go­rzej.

 

Po nie­speł­na pół­to­rej roku zna­jo­mo­ści po­bra­li się.Po nie­speł­na pół­to­ra roku zna­jo­mo­ści po­bra­li się.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­dob­nie jak kilku ostat­nich czy­tel­ni­ków tra­fi­łem tutaj ze wzglę­du na złoto. Tak, ocze­ki­wa­nia są wtedy więk­sze. To bar­dzo dobre opo­wia­da­nie, nie za­sta­na­wiam się czy za­słu­gu­je na złoto, czy nie. To już teraz ja­ło­wa dys­ku­sja. Sam po­mysł może nie rzu­cił mnie na ko­la­na, drugą kulę po­dej­rze­wa­łem zaraz po wpro­wa­dze­niu pierw­szej, ale tak bu­do­wa­łeś na­pię­cie, że o niej za­po­mnia­łem (!) i ja­kieś tam za­sko­cze­nie na ko­niec było.

Ale nie o tym chcia­łem na­pi­sać, dzi­siaj twoje opo­wia­da­nie, a ra­czej jego treść jest dla mnie dru­go­rzęd­na. Naj­bar­dziej rzuca się w oczy doj­rza­łość pi­sar­ska, pro warsz­tat i twój swo­bod­ny styl. Tu jest praw­dzi­wy trze­cio­oso­bo­wy nar­ra­tor. Nar­ra­tor, któ­re­go nie ma, który jest obiek­tyw­ny i ni­ja­ki, i to jest za­le­ta. Jak ja tu (na por­ta­lu) muszę za­gry­zać zęby czy­ta­jąc, że opo­wia­da­nie jest bar­dziej lub mniej w stylu pi­szą­ce­go. Rany, gówno mnie ob­cho­dzi styl au­to­ra, mało tego, nie chcę ani razu o nim po­my­śleć czy­ta­jąc opo­wia­da­nie. Nie przy­sze­dłem na por­tal szu­kać ga­wę­dzia­rzy tylko opo­wie­ści, chcę je chłod­nąć, jak­bym sam to na­pi­sał albo sam oglą­dał. Chcę ode­rwać się na kilka, kil­ka­dzie­siąt minut od rze­czy­wi­sto­ści, aby hi­sto­ria mnie wcią­gnę­ła, za­wład­nę­ła mną cał­ko­wi­cie. Nie chcę słu­chać hi­sto­rii opo­wie­dzia­nej przez kogoś, chcę sam ją zo­ba­czyć.

I takie jest twoje opo­wia­da­nie, jak­bym sam to wi­dział. Prze­czy­ta­łem 55k zna­ków bez bólu, nie wie­dząc kiedy, tak jak czy­tam książ­ki. Nie­ste­ty, bar­dzo rzad­ko zda­rza mi się to tutaj, na por­ta­lu.

I wiesz, za to wła­śnie na­le­ży ci się złote piór­ko.

Opo­wia­da­nie nie na­le­ży do naj­krót­szych, ale zde­cy­do­wa­nie czy­ta­ło się je szyb­ko i przy­jem­nie. Bar­dzo ładna klam­ra kom­po­zy­cyj­na, świet­ny rys psy­cho­lo­gicz­ny bo­ha­te­ra i za­ska­ku­ją­ce za­koń­cze­nie.

Oso­bi­ście nie spo­dzie­wa­łem się dru­giej kuli, zbyt­nio sku­pi­łem się na po­sta­ci Pawła. A ra­czej, spra­wi­łeś, że zbyt­nio się sku­pi­łem na po­sta­ci Pawła :) Za to ogrom­ny plus ode mnie.

Ca­łość na­pi­sa­na jest wię­cej niż spraw­nie, rzekł­bym: pro­fe­sjo­nal­nie. I czę­sto, w róż­nych an­to­lo­giach zda­rza­ło mi się tra­fiać na dużo słab­sze, mniej po­ry­wa­ją­ce tek­sty. Co praw­da, “Kule ciem­no­ści” jaj mi nie urwa­ły, nie po­zo­sta­wi­ły z roz­dzia­wia­ną buzią ani nie zmie­ni­ły mo­je­go życia (a przy­znam, że tro­chę na to li­czy­łem wi­dząc to cho­ler­ne złote piór­ko), ale mimo to po­do­ba­ło się bar­dzo. A o to tu chyba cho­dzi :)

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Prze­czy­ta­łem. Uff. Muszę zna­leźć coś spo­koj­ne­go jako od­trut­kę. Dobre, ale po­nu­re. Do czy­ta­nia na wła­sną od­po­wie­dzial­ność.

Nowa Fantastyka