- Opowiadanie: Ikumi - Jedna

Jedna

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jedna

Każde działanie ma swoje konsekwencje. Było oczywistym, że aktualne zdarzenia były konsekwencjami jego działań. Wiedział o tym i zastanawiał się, co by się stało, gdyby postąpił inaczej. Może gdyby udał, że niczego nie widział to ona wróciłaby skąd pochodziła i nic by się nie stało.

 

Albo znalazłby ją ktoś inny, kto wbrew męskiej logice zabrałby ją do przytułku, gdzie nikt nie dowiedziałby się prawdy. I możliwe, że sytuacja potoczyłaby się dalej z coraz gorszym skutkiem. Niczym lawina.

A tak to przynajmniej wiedział co czeka jego i resztę ludzkiego gatunku.

Nie no, co by nie mówić, to na razie oceniał sytuację całkiem pozytywnie. Spanie na podłodze mu nie przeszkadzało (wypadało w końcu, żeby ustąpić łóżka kobiecie). Co zaś tyczyło się wszędobylskiej sierści z pseudo kociego, rozdwojonego ogona, to do tego również zdążył się przyzwyczaić. Nawet ostatnie trzęsienie i rozstąpienie się ziemi, które dziwnym trafem objęło jedynie główną ulicę starego miasta obeszłoby go, gdyby nie była to zapowiedź zbliżającego się końca świata.

Wypadało coś z tym zrobić.

Tylko do ciężkiej cholery, co można zrobić z nieobliczalnym demonem?

Chyba tylko ułatwić mu robotę z zniszczeniem świata i rzucić sporych rozmiarów atomówkę…

Jedna, jak prosiła, żeby ją nazywać, mieszkała u niego już dwa miesiące. W czasie, gdy on studiował, ona pracowała jako kelnerka w kawiarni robiąc furorę swoim „sztucznym” ogonem.

Niewiele o sobie mówiła, w ogóle niewiele się odzywała. Nie przeszkadzało mu to. Do czasu.

 

***

 

Pogoda dopisywała. Słoneczny, bezwietrzny weekend zachęcał do spacerów. Złocisty park pełen był ludzi, cieszących się ostatnimi ciepłymi dniami początku jesieni.

W tym właśnie parku ją znalazł.

Jedna od dawna nalegała, żeby tu przyjść, niczym żółw wracający do miejsca swego wyklucia.

Szedł więc za nią jak zbity pies, patrząc jak ta podskakuje od kwiatka do kwiatka robiąc z nich wianek, niczym małe dziecko.

Musiał przyznać, ze wyglądała uroczo w tym jego białym podkoszulku, ściętych do kolan roboczych jeansach i z zwiędniętymi koniczynkami i mleczami na głowie. Uroczy uśmiech i równe, białe ząbki rekompensowały to dziwaczne zestawienie.

Ogon był stosunkowo długi i co chwilę podbiegała do niego, pytając się, czy nadal musi ukrywać go w nogawkach spodni, bo jej niewygodnie i z chęcią wypuściłaby go na wierzch. To jednak w rachubę nie wchodziło, przynajmniej póki nie zejdą ludziom z oczu.

Gdy tylko zaczęli wspinaczkę na wzgórze, na którym się spotkali, nie czekała już na jego pozwolenie.

Wysoka trawa z każdym krokiem była bardziej uciążliwa. Łatwo zakrywała wszelkie krzaki o ostrych gałęziach, które haczyły spodnie, drapały nogi i nie pozwalały iść dalej, jakby przed czymś ostrzegając. Jego podopieczna za nic miała te ostrzeżenia – biegła dalej przed siebie, lekko, zgrabnie, niczym mała dziewczynka. Była osobą do tego stopnia cichą, że pomimo sielankowej wręcz atmosfery wokół niej nie nuciła żadnej melodii, jak można by się tego spodziewać.

Po chwili miał już dosyć tej wędrówki, a byli dopiero w połowie.

– Co ty chcesz tam znaleźć?! – Wołał za nią, lecz odwracała się wtedy w jego kierunku tylko na chwilę i biegła dalej. Po chwili znikła mu z oczu.

Kiedy i jemu udało się dostać na szczyt, ona siedziała na pobliskiej kępie dzikiego zboża rozglądając się wkoło, niczym kociak. Obrazu dopełniał kremowy ogon, śmigający po ziemi i jej nogach niczym wąż.

– Mogłaś… – Zaczął, lecz nie dokończył. Jedna wstała gwałtownie i pobiegła w kierunku starych ruin, ukrytych za drzewami. Westchnął ciężko i pobiegł za nią bojąc, że się zgubi.

Zapominając o tym, że zaraz za drzewami jest skarpa wpadł na dziewczynę i razem zjechali w dół, niemal zderzając się ze starą, kamienno-ceglaną ścianą. Gdy tak leżał z niewysoką szatynką między nogami i zastanawiał się, co on tam w ogóle robi ona wstała i podała mu rękę. Zaskoczony tym nowo opanowanym przez nią gestem złapał jej dłoń i opierając się o pobliski kamień wstał.

– Biedny – uśmiechnęła się szeroko – powinieneś na siebie uważać.

Ten jej uśmiech kompletnie nie pasował do sytuacji. Był… Złośliwy?

Ruszyli dalej, szukając wyrwy w murze. Małe drzewka, krzaki i opuszczone nory były tu już na tyle kłopotliwe, że nawet Jedna musiała zwolnić i uważać. Zatrzymywała się raz po raz, wyjmując z sandałów połamane gałązki, raniące ją w nogi.

– Po co tu byłeś? – Spytała o to nie po raz pierwszy w czasie ich znajomości. W przeciągu ostatnich kilku minut nadzwyczaj dużo mówiła.

– Ile razy ci tłumaczyłem? – Odpowiedział poirytowany. Miał powyżej dziurek w nosie tej wyprawy. – Lubię takie ruiny.

– Ruiny – przeliterowała, wyciągając kolejną gałązkę. Tym razem jej twarz przybrała przygnębiony wyraz. Przyjrzał

się jej dokładniej i zobaczył, że krwawiła ze stopy.

– Aua… – Spojrzała na niego, nie wiedząc, czym było to czerwone, spływające jej między palcami.

– Pięknie – stękną z rezygnacją i podszedł do niej, nie pozwalając jej postawić nogi na ziemi. Miał przy sobie jedynie chusteczki, a nosił je w spodniach od dawna, więc nie wyglądały najlepiej. Krew na szczęście rzeką nie płynęła i szybko krzepła, więc nie musiał się obawiać co do zdrowia poszkodowanej. Wyjął dwie chusteczki z opakowania i przyłożył jej do ranki. Nie mając innego pomysłu urwał kilka długich traw i nimi związał prowizoryczny opatrunek.

Ranna syczała czasem i kilka razy próbowała się wyrwać, jeżeli mocniej zabolało. Niespodziewanie znieruchomiała, co on natychmiast odnotował w umyśle. Jej twarz znów zmieniła wyraz. Na mądrzejszy i dojrzalszy niż zazwyczaj. Zza muru dobiegał dźwięk łamanych pod ciężkimi butami gałęzi. I niespokojny pomruk.

– Gdzie ona jest? – Rozległ się nagle znajomy głos, lekko rozdrażniony. Po chwili chłopak zorientował się, czyj to był głos. To był głos Jednej. Zmieniony lekko, jakby wyższy, ale mógł głowę dać, że był ten sam. Spojrzał na nią znów. Stała wyprostowana z zamyśloną miną. I ruszyła w kierunku wyrwy w kamiennym murze, jakby wcale przed chwilą się nie skaleczyła. Nie reagowała na syknięcia i ciche zawołania opiekuna, więc nie mając wyjścia ruszył za nią.

Musiał przyznać – widok go zaskoczył. Przy starej, od dawna zasypanej studni stała dziewczyna, na oko mająca około czternastu lat. I wyglądała jak mały klon Jednej. Brązowe, proste włosy opadały na plecy, były tylko nieco dłuższe niż u starszej wersji. I bardziej potargane. Młodszy klon wyglądał na mocno zaniedbany. Naddarte na kolanach zielone bojówki były całe w błocie, ciężkie buty okazały się obite pordzewiałą blachą. Czarny golf był poszarpany na prawej ręce, w dziurach trzymała palce.

Chciał zatrzymać Jedną, jednak ta bez oporu przeszła przez rozrzucone kamienie. Stanął obok i złapał ją za nadgarstek. Zazwyczaj się w takiej sytuacji wyrywała. Nie tym razem. Klon nie zauważył ich od razu. Chciał już pociągnąć podopieczną, żeby stamtąd pójść, kiedy ta ku jemu przerażeniu kopnęła kamień prosto w łydkę dziewczynki. Kamień odbił się jak od czegoś twardego.

Dziewczyna w bojówkach odwróciła się i spojrzała na nich. Przez chwilę nie odrywała spojrzenia od ogona Jednej. Dopiero teraz student zauważył, że klon tego ogona był pozbawiony.

– W końcu znalazłam zdrajcę – syknęła do Jednej dziewczyna, którą nazwał w myślach Drugą. Uznał, że to odpowiednie imię.

– Nie wiem po co – szepnęła.

Spojrzał na nią zaskoczony. To nie była ta sama Jedna, którą się zajmował od pewnego czasu. Ogon nerwowo jej drgał, jak u wściekłego kota.

– Dobrze wiesz po co! – Wrzasnęła tamta w odpowiedzi. W niebo wystrzeliły wystraszone wrony. Miał ochotę odlecieć razem z nimi. Druga wręcz zabijała wzrokiem. – Musisz wracać i oddać Jemu jego własność! Nie masz prawa tu być, nie masz prawa tu istnieć!

– A on nie ma prawa mną rządzić – odpowiedziała Jedna, odwracając się nagle. Chłopak zatrzymał ją i spojrzał jej prosto w oczy. Czuł, że zasługuje na wyjaśnienia.

– Co tu się dzieje? – Skierował pytanie do obu stron, nie spodziewał się, że to Druga mu odpowie.

– Ona ma Laskę naszego Pana! – Zawołała wskazując na ogon. – Zachciało się uciekać! Musisz go oddać, dobrze wiesz! Jeżeli tego nie zrobisz, zniszczy ten świat! Razem z tobą!

To młodzieńcowi się nie podobało. I to bardzo.

– Jedna, o co tu chodzi? – Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem.

– Czy to ważne? Chodźmy stąd… – I dodała w kierunku Drugiej. – Nie będę taka jak wy. Nie chcę umrzeć niezauważona. Chcę żyć, nie egzystować.

– Ty nie wiesz o czym mówisz! – Syczała tamta. – Kazał nam ciebie odnaleźć. Powiedział, że jeżeli z własnej woli oddasz Mu amulet, to ci wybaczy. Ale jak nie, będzie musiał zniszczyć ten świat. Wiesz, że to zrobi!

– Kim jesteś? – Spytał chłopak. Z jakiegoś powodu wcale się dziewczynki nie bał. Wiedział, że nic mu nie zrobi.

– Cóż, mogę ci chyba powiedzieć. – Odparła. Jej sposób mówienia całkiem nie pasował do wyglądu. – Jestem, tak jak twoja przyjaciółka istotą z innego świata. Powiedzmy… Demonem. Jesteśmy sługami Wielkiego i Potężnego Uroborosa. Istniejemy z Jego woli i z Jego przyzwolenia. I tylko za Jego wiedzą możemy opuszczać nasz świat i wędrować do innych, przyjmując postać odpowiednią do danej krainy. A ona – wskazała na Jedną – ukradła symbol Jego władzy, Kij Trzech Końców, Laskę Rozdwojonego Ogona! Jedyny przedmiot, który pozwala nam na istnienie poza naszym światem bez Jego zezwolenia! Tylko ten amulet pozwala Mu na utrzymywanie wraz z pozostałymi z Dwunastki porządku w innych światach! Ona musi go oddać!

– Nigdy! – Wystraszyła wrony, które ledwo zdążyły wrócić na drzewa. – Wszystkie wy jesteście takie same! Umieracie, powstajecie, lecz nikt was nie zauważa, nie rozróżnia! Żadnych marzeń, żadnego życia! Nie będę taka, nigdy! Ja jestem Jedna! Chce być wyjątkowa, móc być kimś niepowtarzalnym! Nic wam do tego, co mam, kim jestem!

– Nie poznaję cię… – Szepną chłopak, patrząc na jej wściekłe oblicze.

– Inteligencja stadna – odparła krótko Druga. – Dopiero w obecności innych osobników naszego gatunku zaczynamy całkowicie prawidłowo reagować i myśleć. Im nas więcej, tym jesteśmy mądrzejsze…

– Jeżeli coś może być stadnego, to jedynie głupota – głos Jednej był już spokojny. Czego nie można było powiedzieć o młodszej wersji.

– Musisz Mu oddać jego własność! Powiedział, że inaczej zniszczy ten świat, żeby odzyskać amulet. Zaczną się dziać straszne rzeczy, nikt tego nie powstrzyma! Masz dwa wyjścia. Oddać Mu po dobroci, czego domyślam się, że nie zrobisz. Albo stać w miejscu i czekać, aż ci go wyrwę siłą.

Druga w tym momencie jakby skurczyła się w sobie. Skoczyła w powietrze, dwukrotnie wyżej, niż sama miała wzrostu. Leciała w stronę Jednej z zawrotną prędkością.

Chłopak w następnej chwili nie do końca był pewien tego, co się dzieje i co widzi. Było to jak dla niego zbyt surrealistyczne, żeby było prawdziwe.

Gdy tylko młodszy klon zbliżył się na wystarczającą odległość atakowana uderzyła ją ogonem i…

Druga znikła. Po prostu znikła. Jakby nigdy jej tam nie było. Jakby była tylko zbiorową halucynacją jego i złodziejki artefaktu.

A Jedna zaczęła zachowywać się tak jak dawniej. Przynajmniej w pewnym stopniu. Nim się zorientował, oddaliła się od ruin. Nic nie zostało z tej Jednej, która szła do parku. Teraz była Jedną z krainy Uroborosa. Głupota stadna pozostawiła swój ślad.

Gdy tylko wrócili do domu i chłopak włączyli telewizor na ekranie pojawiła się prezenterka telewizyjna mówiąca o dziwnych anomaliach pogodowych. Śnieg przy dwudziestostopniowej pogodzie, powodzie, susze. Jakby wszystkie się zmówiły, zaatakowały jednocześnie.

Tylko, że on już wiedział, czego to było konsekwencją. Nie miał wyboru, jak ten temat poruszyć.

– Jesteś gotowa poświęcić istnienie całego świata, może nawet kilku światów, po to tylko, żeby móc czuć się wyjątkową?

Ona go ignorowała. Lecz rozumiała, co mówi i nie mogła tego zlekceważyć.

– Nie uważasz, że warto być kimś wyjątkowym? Wyjątkowym, to znaczy, jedynym w swoim rodzaju? Żyć własnym życiem, mieć jakąś wartość? Nie dać się innym?

– Czemu tak tego pragniesz? Co w tym jest?

– Wiesz dobrze… – Spuściła głowę, patrząc bezbronnie na kolana. – Oboje widzimy tych ludzi codziennie. Wszyscy tacy podobni. Gardzący tymi, którzy się wyróżniają. A czy bycie kimś innym jest złe? Nie wiedzą tego co ja. Jak to jest, kiedy wszyscy jesteśmy tacy sami. Bez własnych marzeń, ambicji i planów. Bez norm. Byle mieć uznanie w oczach innych, ludzi również bez wartości. W moim świecie nawet uznania nie było. Po prostu… Istniałeś. Chcę żyć. Nie egzystować.

– I poświęcisz miliony istnień, aby przez chwilę być wyjątkową? Tak łatwo ci nas wszystkich zabić?! Bo i ty zginiesz, wiesz prawda?

– Nie tak miało być… Ja chciałam tylko jednego… Być Jedną. Nie Stadem. Nie Kolejną. Nie Taką Jak Inni. Nie Grupą. Chciałam być ponad tym. Być wyjątkowym, będąc sobą.

Wstała nagle i uśmiechając podeszła do drzwi wejściowych.

– Wierzę, że moje pragnienie jest słuszne.

Wróciła po północy.

 

***

 

Było już dziesięć po trzeciej. Rozmyślał tak i wspominał patrząc przez okno na nocne niebo. Raz na jakiś czas mrok rozjaśniały odległe błyskawice. Ona spała już od dawna. Jej obecność też była jakąś konsekwencją. Konsekwencją jego działań. Działań, które prawdopodobnie to wszystko zaczęły. A teraz skończą.

Jedna z własnej woli nie zrezygnuje, nie odda własności swemu bogu.

On i ona zdążyli się zaprzyjaźnić. Tylko to dawało mu nadzieję na to, że ona wybaczy. Nie chciał źle, ale czasami nie ma człowiek wyjścia.

Wstał, ocierając twarz rękawem pidżamy. Poszedł do kuchni, snuł się jak skazaniec. Rozejrzał się wkoło, zastanawiając się nad czymś. Otworzył dolną szufladę w komodzie. Pomiędzy garnkami i patelniami znalazł zabezpieczony tasak.

Nie musiał go nawet ostrzyć. Martwiło go to, miał nadzieję sprawę odwlec. Ostrze zalśniło, gdy odbiło światło błyskawicy. Przetarł je świeżą ścierką i poszedł z powrotem do pokoju.

Jedna spała spokojnie. Kołdra poruszała się miarowo pod wpływem jej oddechu.

Ogon wystawał za łóżko.

Westchnął ciężko. Złapał za koniec ogona, początkowo delikatnie. Nie chciał jej zrobić krzywdy. Jednak nie sięgał do jego nasady. Pociągnął ją mocno, gotów uderzyć tasakiem.

Gdy tylko szarpnął dziewczyna się obudziła. Jej wielkie oczy spojrzały na niego groźnie i bojaźliwie. Rzuciła się gwałtownie, nie wiedział, czy próbowała atakować, czy uciec. Nie zdążyła jednak nic zrobić. Zamachnął się i uderzył.

Ostrze przeleciało bez oporu. Nie było żadnej krwi, nawet zadraśnięcia. Ogon po prostu odpadł, jakby odczepił kawałek stroju, po czym natychmiast zesztywniał, zamieniając się w zwykłą drewnianą laskę.

Bał się na nią spojrzeć, jednak musiał to zrobić.

W jej oczach były łzy. Twarz zaczęła znów przypominać tą dziecinną buzię, która mu towarzyszyła przez ostatnie dwa miesiące. Przez chwilę miał nadzieję, że to koniec, nic więcej się nie stanie. Jednak Jedna była w tym świecie bez pozwolenia. Jej skóra delikatnie się kurczyła. Podniosła jedną dłoń, ciało z niej spływało, pokazując kość. Obdarzyła przyjaciela uśmiechem.

– Wierzę, że moje pragnienie jest słuszne…

Jej ciało rozkładało się w przyspieszonym tempie. Nie było smrodu zgnilizny, jak chłopak się tego spodziewał w pierwszym momencie, cały proces trwał zbyt krótko. Na koniec zostały tylko białe kości, które również nie przetrwały, zamieniając się w pył i rozwiewając się w stojącym powietrzu.

Stał nad łóżkiem patrząc na wygniecione miejsce, gdzie przed chwilą leżała niedawna kelnerka pobliskiej kawiarni. Dotknął jeszcze ciepłego miejsca dłonią. Usiadł na krawędzi łóżka, jakby ona tam wciąż była. Przebiegł przez niego dreszcz i spojrzał na to co miał w dłoniach.

Drewniana laska. Rozdwojona na górze, końce lekko zaokrąglone. Przedmiot ładny w swej prostocie.

Wstał i spojrzał na poduszkę. Zdążyły na nią spaść ostatnie łzy dziewczyny.

– Wiem, że twoje pragnienie jest słuszne – szepnął a w pokoju rozległ się dźwięk łamanej laski.

 

Koniec

Komentarze

Kurcze, wciągnęło mnie. Naprawdę. Choć zdania miejscami kuleją, czyta się. Po redakcji to może być, moim zdaniem, bardzo dobry tekst. Pozdrawiam.

Zauważam podobieństwo do "Elfen Lied", ogólnie widać stylustykę anime. Literówki przeszkadzają w czytaniu, tekst wymagałby rozbudowania. Enigmatyczny początewk niestety mocno standardowy, rozmowa między Jedną a Drugą sztywna, mimo opisanych emocji.
Ale ogólnie tekst trafia w czułą strunę. Tyle że akurat nie moją, chociaż wiem, że są ludzie, którzy lubią taką tematykę.

Poprawiłam trochę tekst, głównie to poprawki kosmetyczne.
Literówki okazały się być efektem niedziałającej na stronie twardej spacji, którą uzywałam w oryginalnym tekście
I przyznam, że nie wpadłam na to, że są jakieś podobieństwa do Elfen Lieda, musiałam o to popytać, zeby zrozumieć, o co może chodzić.
Tekstu nie będę rozbudowywać, bo tak właśnie miał wyglądać: krótka przypowieść. ;) To że główny bohater nie ma imienia też jest zamierzone: dzięki temu bohaterem może być tak naprawdę każdy.
Dziękuje za komentarze i proszę o następne uwagi. :)

Poprawiłam trochę tekst, głównie to poprawki kosmetyczne.
Literówki okazały się być efektem niedziałającej na stronie twardej spacji, którą uzywałam w oryginalnym tekście
I przyznam, że nie wpadłam na to, że są jakieś podobieństwa do Elfen Lieda, musiałam o to popytać, zeby zrozumieć, o co może chodzić.
Tekstu nie będę rozbudowywać, bo tak właśnie miał wyglądać: krótka przypowieść. ;) To że główny bohater nie ma imienia też jest zamierzone: dzięki temu bohaterem może być tak naprawdę każdy.
Dziękuje za komentarze i proszę o następne uwagi. :)

tak, początek dość enigmatyczny. co do nawiązań do anime... to ja widzę sporo... elfen lied, trochę seikano i parę innych, ale fajne:)

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Akurat seikano nie mówi mi nic... ^^"

Hmmm. Nie rozumiem bohatera. Jeśli zniszczył, to po jaką cholerę zabierał?

Trochę literówek zostało. Interpunkcja i zapis dialogów do remontu.

Babska logika rządzi!

Opowiadanie, delikatnie mówiąc, napisane nie najlepiej. Zdało mi się dość infantylne, nieciekawe i zupełnie nie do zapamiętania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka