- Opowiadanie: AlexFagus - Koza, Panna Google i Człowiek w Czarnym Golfie

Koza, Panna Google i Człowiek w Czarnym Golfie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Koza, Panna Google i Człowiek w Czarnym Golfie

Wła­ści­wie sama nie wiem, co uznać za głów­ną przy­czy­nę mo­je­go nie­szczę­ścia: je­sień, nie­wy­pa­rzo­ny jęzor czy sła­bość ciot­ki do kiep­skich anime. Ale nie uprze­dzaj­my fak­tów.

Za­wsze odkąd pa­mię­tam – czyli od dru­giej klasy pod­sta­wów­ki – za­ko­chi­wa­łam się je­sie­nią. Wio­sną, kiedy cały świat po­pa­dał w mi­ło­sny obłęd – kwi­tły fioł­ki, w po­wie­trzu tań­czy­ły mo­tyl­ki, no­ca­mi darły się koty, a wszyst­kie ławki w parku zaj­mo­wa­li ob­śli­nia­ją­cy się wza­jem­nie li­ce­ali­ści obu płci – moje czar­ne ser­dusz­ko po­zo­sta­wa­ło nie­wzru­szo­ne. Jed­nak gdy tylko wiatr za­czy­nał igrać z nit­ka­mi ba­bie­go lata, zaś je­dy­ny mi­ło­rząb w mie­ście przy­bie­rał barwę bursz­ty­nu, sta­jąc się w miej­scem piel­grzy­mek przed­szko­la­ków po­szu­ku­ją­cych liści do al­bu­mów, wtedy wła­śnie w mojej duszy lęgła się roz­pacz­li­wa po­trze­ba ob­da­rze­nia kogoś uczu­ciem.

Nie, nie my­śl­cie pro­szę, że to sza­leń­stwo ogar­nia­ło mnie co roku. Byłam dość stała w uczu­ciach. Moje za­uro­cze­nia, za­wsze pło­mien­ne i nie­odmien­nie nie­odwza­jem­nio­ne, trwa­ły po trzy lata. Za­czy­na­ły się któ­re­goś sło­necz­ne­go, wrze­śnio­we­go lub paź­dzier­ni­ko­we­go dnia, by umrzeć śmier­cią na­tu­ral­ną nie­mal do­kład­nie po trzy­dzie­stu pię­ciu mie­sią­cach. W ciągu na­stęp­nych kilku ty­go­dni znaj­do­wa­łam ko­lej­ny obiekt fa­scy­na­cji, dzię­ki któ­re­mu mo­tyl­ki w moim brzu­chu ogar­niał istny szał – jak tan­ce­rzy samby na kar­na­wa­le w Rio. A że przy­mio­ty ducha sta­wia­łam ponad fi­zycz­ną urodę, obiek­tem tym za­wsze zo­sta­wał któ­ryś z moich kum­pli. Wcze­śniej miało to miej­sce tylko dwa razy, lecz już za­uwa­ża­łam pe­wien sche­mat.

Tym razem padło na Czar­ne­go.

 

***

 

Czar­ny miał wiele plu­sów.

Do­tych­czas za naj­więk­sze z nich uwa­ża­łam: za­mi­ło­wa­nie do li­te­ra­tu­ry, umie­jęt­ność pod­trzy­ma­nia w miarę in­te­li­gent­nej roz­mo­wy przez dłu­żej niż trzy­dzie­ści se­kund oraz spo­sób, w jaki się do mnie zwra­cał. Bo Czar­ny był jed­nym z nie­licz­nych fa­ce­tów, któ­rzy nie na­zy­wa­li mnie „Panną Go­ogle”, tylko zwy­czaj­nie Gosią.

Ostat­nio jed­nak za­czę­łam za­uwa­żać u chło­pa­ka kilka in­nych zalet: wręcz nie­moż­li­wie błę­kit­ne oczy, nie­obec­ny, się­ga­ją­cy poza gra­ni­ce zwy­kłe­go poj­mo­wa­nia wzrok ma­rzy­cie­la, ab­so­lut­nie uni­kal­ny spo­sób marsz­cze­nia brwi w trak­cie za­my­śle­nia i wiecz­nie zmierz­wio­ną czu­pry­nę, którą ko­niecz­nie chcia­łam prze­cze­sać pal­ca­mi.

Czar­ny nie­ste­ty miał też wady.

Głów­ną sta­no­wił jego cał­ko­wi­ty brak za­in­te­re­so­wa­nia płcią prze­ciw­ną, zwłasz­cza zaś moją osobą. Wła­sną płcią, na szczę­ście, rów­nież się nie in­te­re­so­wał. Ak­tu­al­nie je­dy­nym przed­mio­tem po­żą­da­nia Czar­ne­go były książ­ki.

Dzię­ki nim wła­śnie po­zna­li­śmy się, ja­kieś trzy mie­sią­ce wcze­śniej. Pew­ne­go lip­co­we­go po­po­łu­dnia wra­ca­li­śmy oboje z bi­blio­te­ki, ob­ju­cze­ni wy­po­ży­czo­ny­mi to­ma­mi, a że miesz­ka­li­śmy obok sie­bie, po­sta­no­wi­łam za­ga­ić roz­mo­wę o wspól­nej pasji. Wcze­śniej nie zwra­ca­łam uwagi na chło­pa­ka, choć cho­dził do tej samej szko­ły, do rów­no­le­głej klasy. A po­nie­waż byłam szczę­śli­wą po­sia­dacz­ką dość po­kaź­ne­go księ­go­zbio­ru, za­czę­łam wy­mie­niać się z Czar­nym ty­tu­ła­mi.

 

***

 

– Nie ma­rudź, Ba­ja­der­ko – mruk­nął kra­sno­lud Zbok, wbi­ja­jąc wiel­ki, dwu­ręcz­ny topór w kark do­go­ry­wa­ją­ce­go wil­ko­ra. – Je­steś dla chło­pa­ka nie­mal­że di­ler­ką. To nie­zły punkt wyj­ścia.

Rzu­ci­łam ry­mu­ją­ce­mu kur­du­plo­wi nie­zbyt przy­ja­zne spoj­rze­nie i nie­chęt­nie ule­czy­łam jego rany.

– Nie chcę być di­ler­ką! – oświad­czy­łam twar­do. – Chcę, żeby ko­chał mnie dla mnie samej!

– O, świę­ta na­iw­no­ści! – Zbok wes­tchnął te­atral­nie i wy­grze­bał ze szcząt­ków zwie­rzę­cia mie­szek złota, za­cza­ro­wa­ną mar­chew­kę oraz, po­ły­sku­ją­cy ja­skra­wo­ró­żo­wy­mi ru­na­mi, epic­ki kirys. – Takie rze­czy to po kil­ku­let­nim związ­ku. Na po­cząt­ku za­wsze kocha się za coś, a naj­czę­ściej – za złu­dze­nia.

Wzru­szy­łam od­ru­cho­wo ra­mio­na­mi. Tego wła­śnie chcia­łam słu­chać – mą­dro­ści sta­rej, cy­nicz­nej baby!

Kra­sno­lud kry­tycz­nie przyj­rzał się zdo­bycz­nej pły­tów­ce, rzu­cił okiem na swą wła­sną i za­py­tał przy­mil­nie:

– Mogę to zni­do­wać?

– Jasne, cio­ciu.

Zbok po­spiesz­nie przy­wdział nową zbro­ję i pod­sko­czył kilka razy, chyba z nad­mia­ru en­tu­zja­zmu. Wy­glą­dał tro­chę jak czołg pa­ro­wy, do któ­re­go przy­mo­co­wa­no neon noc­ne­go klubu.

– Wy­mia­tam, co nie? – Głos w słu­chaw­kach wręcz ocie­kał sa­mo­za­do­wo­le­niem. Mia­łam na­dzie­ję, że mój po­mruk zo­sta­nie uzna­ny za po­twier­dze­nie. – Wra­ca­jąc do two­je­go pro­ble­mu, Ba­ja­der­ko, szcze­rze mó­wiąc: jest kiep­sko. Po pierw­sze, zo­sta­łaś za­kla­sy­fi­ko­wa­na jako kum­pe­la, a to źle. Zwłasz­cza w twoim wieku. Kum­pe­la to nie dziew­czy­na, więc cho­dze­nie z czymś po­dob­nym uzna­je się za nieco obrzy­dli­we. Mu­sisz wy­sko­czyć z tej szu­flad­ki, uzmy­sło­wić Czar­ne­mu, że je­steś ko­bie­tą. Jed­nak nie wiem, jak to osią­gnąć, mając czter­na­ście lat. Potem, na stu­diach, jest pro­ściej – wy­star­czy ścią­gnąć ko­szul­kę.

– Cio­ciu! – za­pro­te­sto­wa­łam.

Za­chi­cho­ta­ła.

– Ci­szej – szep­nę­ła kon­spi­ra­cyj­nie. – Jak twoja matka się dowie, że razem gramy, do­sta­nie apo­plek­sji. – Od­chrząk­nę­ła. – Po dru­gie, nie­ste­ty twój luby prze­ja­wia sze­reg cech cha­rak­te­ry­stycz­nych dla Czło­wie­ka w Czar­nym Gol­fie. Nie, nie cho­dzi o emo! Boże broń! Żad­nych ży­le­tek, przy­dłu­gich grzy­wek i uża­la­nia się nad sobą! Czar­no­gol­fi­ści to zu­peł­nie inna bajka: in­dy­wi­du­ali­ści prze­ko­na­ni o wła­snej od­mien­no­ści i wy­jąt­ko­wo­ści. In­te­li­gent­ni, oczy­ta­ni, cza­sem za­ska­ku­ją­co cy­nicz­ni jak na swoje lata. Dumni z nie­zro­zu­mie­nia fun­do­wa­ne­go im przez współ­cze­sny świat, a jed­no­cze­śnie tro­chę za­gu­bie­ni. Nie od­czy­taj tego źle, Ba­ja­der­ko – za­wsze lu­bi­łam czar­no­gol­fi­stów. Spora część moich przy­ja­ciół prze­cho­dzi­ła nie­gdyś przez rze­czo­ne sta­dium. Wła­ści­wie uzna­ję je za fazę lar­wal­ną więk­szo­ści świet­nych fa­ce­tów. Tyle że na eta­pie gim­na­zjum osob­ni­cy tacy rzad­ko pa­ku­ją się w związ­ki. I choć hor­mo­ny bu­zu­ją, a ty mo­gła­byś zgar­nąć kilka punk­tów za nie­zły biust, to i tak prze­grasz ry­wa­li­za­cję z ulu­bio­ną po­wie­ścią.

– Cio­ciu, czy ty coś piłaś?

– Zwa­rio­wa­łaś?! W moim sta­nie? Tylko kakao!

– Tylko… – mruk­nę­łam. Chrzest­na na­le­ża­ła do wą­skie­go grona osób, które sta­wa­ły się lekko wcię­te po więk­szej ilo­ści cze­ko­la­dy lub od­sta­nym soku jabł­ko­wym. – To co mam zro­bić?

– Dać sobie chwi­lo­wo spo­kój i po­cze­kać. Naj­le­piej klika lat. I tak moim zda­niem je­steś za młoda na ro­man­se.

– Super! Też mi rada! Tak to jest, jak się pyta o po­lo­wa­nie my­śli­we­go, który przez trzy­dzie­ści pięć lat ustrze­lił jedno zwie­rzę.

– Może i jedno, ale za to tura. – Zbok wy­ko­nał drwią­cy gest. – Tura! Po co mia­łam mar­no­wać po­ten­cjał na ja­kieś za­ją­ce? Prze­myśl to, mała. Ja ucie­kam. Na­tu­ra wzywa, poza tym muszę po­roz­ma­wiać z wuj­kiem. Narka!

TS po­in­for­mo­wał o roz­łą­cze­niu się jed­ne­go z użyt­kow­ni­ków.

Zbok znie­ru­cho­miał, ga­piąc się na mnie z ekra­nu ma­ły­mi, prze­krwio­ny­mi oczka­mi, a po chwi­li znik­nął.

Sko­czy­łam do mia­sta, żeby sprze­dać no­szo­ne w ple­ca­ku śmie­ci.

 

***

 

Zdję­łam słu­chaw­ki i wes­tchnę­łam cięż­ko. Po­trze­bo­wa­łam wspar­cia ró­wie­śni­czek.

 

***

 

– Chudy tro­chę – za­wy­ro­ko­wa­ła Julka, przy­glą­da­jąc się ukrad­kiem Czar­ne­mu. – Wiesz, lubię, jak facet jest szczu­pły, ale mógł­by mieć cho­ciaż za­szcze­py mię­śni. No i zde­cy­do­wa­nie za niski.

– Za­ląż­ki – po­pra­wi­łam od­ru­cho­wo. Zi­gno­ro­wa­łam jej wście­kłe spoj­rze­nie, a czu­jąc się zo­bo­wią­za­na do obro­ny obiek­tu moich wes­tchnień, mruk­nę­łam: – I wcale nie jest niski, prze­ra­sta mnie o pół głowy.

– No – przy­tak­nę­ła z iro­nią. – Z twej szczę­śli­wej ża­biej per­spek­ty­wy pew­nie wy­glą­da na wiel­ko­lu­da. Tak bywa, Go­siek, jak się ma pół­to­ra metra wzro­stu. Dla resz­ty świa­ta twój pięk­niś jest ping­pon­giem.

Po­czu­łam się ura­żo­na. Mie­rzy­łam nie­mal sto pięć­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów! Babci przy tym wzro­ście wpi­sa­li w do­wo­dzie „śred­ni”. Ale dys­ku­sje z Julką zwy­kle by­wa­ły bez­pro­duk­tyw­ne.

– Mi się wy­da­je cał­kiem sym­pa­tycz­ny – wtrą­ci­ła nie­śmia­ło Marta. – Ma taką miłą twarz.

– No, a kiedy się uśmie­cha, w po­licz­kach robią mu się do­łecz­ki! – szep­nę­łam z en­tu­zja­zmem ko­mi­wo­ja­że­ra re­kla­mu­ją­ce­go sa­mo­cho­do­wy od­ku­rzacz. Zaś potem, bła­ga­jąc Boga, by Czar­ny nigdy się o tym nie do­wie­dział, do­da­łam: – A jak się mu do­brze przyj­rzeć, to tro­chę przy­po­mi­na Har­re­go z One Di­rec­tion.

Nie byłam na sto pro­cent pewna, który z chło­pa­ków to Harry, lecz ob­sta­wia­łam tego nie­bie­sko­okie­go, o fry­zu­rze ude­rza­ją­co po­dob­nej do trwa­łej ciot­ki Zośki na zdję­ciach z lat osiem­dzie­sią­tych. Mia­łam na­dzie­ję, że tra­fi­łam cho­ciaż z ko­lo­rem tę­czó­wek.

By nie ucho­dzić za zu­peł­ne dzi­wa­dło, sta­ra­łam się wpa­so­wać w nurt kul­tu­ro­wy – za­ło­ży­łam konto na Fa­ce­bo­oku, słu­cha­łam popu i ma­lo­wa­łam pa­znok­cie na ró­żo­wo. I cza­sa­mi nawet przy­no­si­ło to po­żą­da­ny efekt.

– Aku­rat… – mruk­nę­ła z po­wąt­pie­wa­niem Julka, mru­żąc w sku­pie­niu oczy. Nagle wy­pro­sto­wa­ła się i szep­nę­ła kon­spi­ra­cyj­nie: – Tylko się nie gap­cie! Idzie w na­szym kie­run­ku! Fajny pier­ścio­nek, nie? – Wy­pro­sto­wa­ła smu­kłe palce, pre­zen­tu­jąc nam swą naj­now­szą bły­skot­kę. – Do­sta­łam na uro­dzi­ny.

– Ślicz­ny. – Obie z Martą po­ki­wa­ły­śmy z uzna­niem gło­wa­mi, po­dzi­wia­jąc bi­żu­te­rię Julii.

– To gra­nat? – za­py­ta­łam, sta­ra­jąc się uspo­ko­ić bu­zu­ją­ce w brzu­chu mo­tyl­ki. Bez­owoc­nie.

– Cześć, Gosia. – Głos Czar­ne­go do­biegł tuż zza moich ple­ców.

Od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie. Mia­łam na­dzie­ję, że chło­pak weź­mie mój zba­ra­nia­ły wyraz twa­rzy za zwy­kłe za­sko­cze­nie.

– O, cześć, Czar­ny – bąk­nę­łam. – Miło cię wi­dzieć. Co tam?

– Nic cie­ka­we­go. – Uśmiech­nął się, pre­zen­tu­jąc osła­wio­ne do­łecz­ki. – Jak tam „Długa Zie­mia”?

– Eee… Cał­kiem nie­zła. Je­stem gdzieś w po­ło­wie.

– Jak skoń­czysz, pa­mię­taj o mnie. W końcu je­stem twoim ulu­bio­nym pa­so­ży­tem. – Za­czer­wie­nił się i ner­wo­wo prze­cze­sał włosy. – Rany, ale to nie­zręcz­nie za­brzmia­ło…

Za­śmia­łam się, chyba dość sztucz­nie.

– Oj tam, oj tam. Zaraz nie­zręcz­nie… Sprę­żę się i przy­nio­sę ci ją w pią­tek.

– Dzię­ki, Gośka. Świet­na z cie­bie kum­pe­la. To na razie.

– Na razie – szep­nę­łam, wstrzą­śnię­ta tą „kum­pe­lą”. Bez­rad­nie pa­trzy­łam na od­cho­dzą­ce­go w kie­run­ku swej klasy chło­pa­ka.

– Rany – jęk­nę­ła Julka. – On rze­czy­wi­ście z bli­ska wy­glą­da jak Harry.

– Ma takie same oczy – zgo­dzi­ła się Marta. – I uśmiech.

– I brwi – do­da­ła Julia. – I te usta w kształ­cie pęk­nię­tej śliw­ki. Bra­ku­je mu tylko rów­nie od­jaz­do­wych wło­sów.

Ski­nę­łam głową, nie chcąc prze­ry­wać ich za­chwy­tów. Oso­bi­ście nie uwa­ża­łam cze­goś przy­po­mi­na­ją­ce­go ster­tę pakuł za nie­zbęd­ny do­da­tek do mę­skiej urody, ale co tam.

– Ja, tak wła­ści­wie, nawet wolę krót­ko ścię­tych – przy­zna­ła ci­chut­ko Marta, jakby czy­ta­jąc w moich my­ślach.

– Ech, Go­siek, gdyby nie to, że się w nim bu­jasz, chęt­nie bym się ko­le­gą za­opie­ko­wa­ła – oświad­czy­ła Julia kpiar­skim tonem. – Nim się bie­da­czek do innej przy­ssie.

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi, usi­łu­jąc przy­brać w miarę obo­jęt­ny wyraz twa­rzy.

– Więc ude­rzaj. Droga wolna. Mó­wi­łam prze­cież, że to była tylko wa­ka­cyj­na mi­łość. Jed­no­stron­na na do­da­tek. Dawno mi prze­szło. Wspo­mnia­łam o tym, bo chcia­łam się prze­ko­nać, czy cał­kiem mnie za­ćmi­ło, czy też Czar­ny ma w sobie coś. Dotąd za­wsze za­ko­chi­wa­łam się w dzi­wa­dłach.

– Ach, te twoje mi­ło­ści z pia­skow­ni­cy! – żach­nę­ła się Julka, po­trzą­sa­jąc burzą kasz­ta­no­wych loków. – By­naj­mniej teraz wiesz, że masz cał­kiem nie­zły gust.

– Przy­naj­mniej – mruk­nę­łam.

Przy­ja­ciół­ka, prych­nąw­szy jak wście­kła kotka, wark­nę­ła:

– Och, przy­mknij się, Panno Go­ogle!

Chcia­łam jej coś od­py­sko­wać, lecz za­brzmiał dzwo­nek.

 

***

 

– Je­steś tego pewna? – za­py­ta­ła Julka dwa dni póź­niej.

Sie­dzia­ła na pa­ra­pe­cie i ner­wo­wo ma­cha­ła no­ga­mi. Przez chwi­lę za­sta­na­wia­łam się, czy nie zająć miej­sca obok niej, lecz uzna­łam, że próba wdra­pa­nia się tam wy­glą­da­ła­by co­kol­wiek nie­god­nie.

– Pewna czego? – mruk­nę­łam tro­chę zbyt ob­ce­so­wo.

Prze­wró­ci­ła osten­ta­cyj­nie ocza­mi.

– Tego, że Czar­ny już cię nie kręci – wy­ja­śni­ła po­wo­li, jakby roz­ma­wia­ła z pię­cio­lat­ką. – Wiesz, Go­siek, on na­praw­dę za­czy­na mi się po­do­bać. A nigdy nie my­śla­łam, że po­wiem to o ja­kimś ja­jo­gło­wym. Tylko nie chcia­ła­bym wcho­dzić ci w drogę.

Spo­chmur­nia­łam. Naj­pro­ściej by­ło­by szcze­rze przy­znać, że nadal pod­ko­chu­ję się w Czar­nym. Julka, co by o niej nie mówić, nie na­le­ża­ła do osób, które pró­bo­wa­ły­by odbić przy­ja­ciół­ce po­ten­cjal­ne­go chło­pa­ka. Wręcz prze­ciw­nie. Ze wszyst­kich sił wspie­ra­ła­by mnie w walce o serce wy­bran­ka, po­cie­sza­ła w go­dzi­nie roz­pa­czy i umac­nia­ła w chwi­lach zwąt­pie­nia. Aż wresz­cie, zmę­czo­na mą bez­rad­no­ścią i nie­koń­czą­cy­mi się pod­cho­da­mi, zde­cy­do­wa­ła­by się po­in­for­mo­wać chło­pa­ka o moich uczu­ciach.

Jak po­przed­nim razem.

Po­sta­no­wi­łam uczyć się na wła­snych błę­dach.

– Wy­lu­zuj, Ju­liet – po­wie­dzia­łam tak bez­tro­sko, jak tylko po­tra­fi­łam. – To już skoń­czo­ne. Na­praw­dę.

Uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie i z gra­cją ze­sko­czy­ła z pa­ra­pe­tu.

– Wobec tego, życz­cie mi szczę­ścia – po­pro­si­ła.

Po­trzą­snę­ła swą im­po­nu­ją­cą grzy­wą, pod­cią­gnę­ła za­ko­la­nów­ki, po­pra­wi­ła spód­nicz­kę i kro­kiem kró­lo­wej sa­wan­ny za­czę­ła zmie­rzać w kie­run­ku roz­ma­wia­ją­ce­go z ko­le­ga­mi Czar­ne­go.

Przy­kuc­nę­łam. Opar­łam plecy o ścia­nę i ga­pi­łam się bez­myśl­nie w sufit.

Marta sia­dła obok i opar­ła głowę o moje ramię.

– Na pewno nie masz nic prze­ciw­ko?

Zer­k­nę­łam na przy­ja­ciół­kę. W jej ciem­no­bursz­ty­no­wych oczach ma­lo­wa­ła się szcze­ra tro­ska.

– Na pewno, Mar­tuś. Było mi­nę­ło. Mam tylko na­dzie­ję, że nie za­le­zie mu zbyt­nio za skórę. Nie chcia­ła­bym stra­cić kum­pla.

Marta uśmiech­nę­ła się po­krze­pia­ją­co i po­ło­ży­ła dłoń na mojej ręce.

Jak za­cza­ro­wa­ne pa­trzy­ły­śmy na pod­cho­dzą­cą do mę­skie­go kółka Julkę.

– Cześć. Czar­ny, praw­da? – za­py­ta­ła za­sko­czo­ne­go chło­pa­ka. Bez­ce­re­mo­nial­nie wy­cią­gnę­ła ku niemu dłoń, zu­peł­nie igno­ru­jąc resz­tę to­wa­rzy­stwa. Nie­po­rad­nie po­trzą­snął po­da­ną ręką. – Je­stem Julia, przy­ja­ciół­ka Gośki. Wiele mi o tobie opo­wia­da­ła. Uważa cię za naj­in­te­li­gent­niej­sze­go fa­ce­ta w na­szej bu­dzie. Skoro Panna Go­ogle tak wy­so­ko cię ceni, to mu­sisz być na­praw­dę mega. Mam ogrom­ną proś­bę. Po­dob­no je­steś świet­ny z hi­sto­rii, a ja ostat­nio zgar­nę­łam pałę z kla­sów­ki. Muszę ją po­pra­wić, a sama nie dam rady. Wy­tłu­ma­czył­byś mi co nieco? Pro­szę…

Czar­ny ro­zej­rzał się po­dejrz­li­wie, pew­nie za­sta­na­wia­jąc się, czy to jakiś żart.

– Ja? A nie le­piej po­pro­sić Gosię? W końcu się przy­jaź­ni­cie…

Julka wy­dę­ła smut­no usta i za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi.

– Gośka jest strasz­nie mądra, ale nie ma za grosz cier­pli­wo­ści. Myśli, że każdy łapie wszyst­ko od razu. A mi trze­ba pewne rze­czy spo­koj­nie wy­tłu­ma­czyć, jak kro­wie na rowie. Wy­glą­dasz na roz­sąd­ne­go fa­ce­ta. Nie po­mo­żesz mi? No plizz, prze­cież to tylko jedno po­po­łu­dnie…

Prze­su­nę­ła wzro­kiem po twa­rzach jego ko­le­gów, szu­ka­jąc wspar­cia. Pod ne­fry­to­wym spoj­rze­niem sprę­ży­no­wło­sej bo­gi­ni mę­skie serca top­nia­ły ni­czym wosk.

– No weź, Czar­ny – wes­tchnął jeden z chło­pa­ków. – Nie daj się dziew­czy­nie pro­sić!

Mój bied­ny wy­bra­nek od­chrząk­nął, wy­raź­nie zmie­sza­ny.

– Dobra. Dzi­siaj nie mam czasu, ale mo­że­my się umó­wić na jutro.

– Świet­nie! – Roz­pro­mie­nio­na Julka wy­grze­ba­ła z kie­sze­ni ko­mór­kę. – Podaj mi swój numer, to za­dzwo­nię wie­czo­rem.

Po chwi­li od­wró­ci­ła się w naszą stro­nę i uśmie­cha­jąc się, ukrad­kiem po­ka­za­ła unie­sio­ny w górę kciuk.

Czu­łam wzbie­ra­ją­cą w ustach go­rycz. Ko­re­pe­ty­cje – coś, na co nie było szans w przy­pad­ku Panny Go­ogle.

Nie po­tra­fi­łam spoj­rzeć na po­wra­ca­ją­cą przy­ja­ciół­kę.

– Rany, co za laska! – mruk­nął z po­dzi­wem któ­ryś z kum­pli Czar­ne­go. – Gdzieś ty ją wy­ha­czył, far­cia­rzu?

Na szczę­ście nie do­sły­sza­łam od­po­wie­dzi. Za­ci­snę­łam zęby, mając je­dy­nie na­dzie­ję, że Marta nie za­uwa­ży mo­je­go zde­ner­wo­wa­nia.

 

***

 

– Tak mi przy­kro, Ba­ja­der­ko! Księż­nicz­ka Julia to twar­da ry­wal­ka. Zwłasz­cza, że jest tej ry­wa­li­za­cji nie­świa­do­ma. Krów­kę? – Chrzest­na wy­cią­gnę­ła w moją stro­nę to­reb­kę cu­kier­ków, a gdy po­krę­ci­łam głową, wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Po­win­naś po­wie­dzieć jej praw­dę. Ina­czej po­kłó­ci­cie się o chło­pa­ka. Nie warto.

– Po tym jak dałam jej zie­lo­ne świa­tło? Prze­cież to siara!

Ciot­ka wes­tchnę­ła cięż­ko, prze­żu­wa­jąc cią­gut­kę.

– Więc od­pu­ścisz sobie Czar­ne­go?

Przy­gry­złam ner­wo­wo usta. Jakby „od­pusz­cza­nie sobie” było takie pro­ste. Brzusz­ne mo­tyl­ki miały na ten temat wła­sne zda­nie. Poza tym cho­dzi­ło o je­dy­ne­go fa­ce­ta w oko­li­cy, który nie uwa­żał mnie za to­tal­ne­go fre­aka.

Mil­cza­łam.

Spoj­rza­ła na mnie ze współ­czu­ciem. Bez­wied­nie po­krę­ci­ła głową.

– Masz ocho­tę na oliw­ki? – za­py­ta­ła nagle i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, po­ma­sze­ro­wa­ła do lo­dów­ki.

Po chwi­li z kuch­ni do­biegł dźwięk tłu­czo­ne­go szkła i bar­dzo pa­skud­ne prze­kleń­stwo.

Roz­my­śla­łam, czy zwie­rze­nie się chrzest­nej sta­no­wi­ło dobry po­mysł. Ciot­ka Diana za­wsze była dość eks­cen­trycz­ną osób­ką, lecz ciąża zmie­ni­ła ją w sześć­dzie­siąt kilka kilo oży­wio­ne­go cha­osu. Nawet wujek po­sta­no­wił ewa­ku­ować się z domu na jakiś mie­siąc, pod pre­tek­stem udzia­łu w za­gra­nicz­nym szko­le­niu.

Po kilku mi­nu­tach go­spo­dy­ni wró­ci­ła, nio­sąc mi­secz­kę kor­ni­szo­nów.

– Mu­si­my się obyć bez oli­wek – oznaj­mi­ła chrzest­na po­nu­ro. Nagle roz­pro­mie­ni­ła się. – To jest myśl! Złap go na żar­cie! Spre­zen­tuj mu wy­pa­sio­ne dru­gie śnia­da­nie, czy coś. W anime to za­wsze dzia­ła.

Zer­k­nę­łam na nią z po­li­to­wa­niem.

– Cio­ciu, osza­la­łaś? Jak ty to sobie wy­obra­żasz? Prze­cież cho­dzi o praw­dzi­we życie, a nie ja­kieś durne anime! I kto w ogóle je dru­gie śnia­da­nie? Fa­ce­tów nie da się przy­cią­gnąć je­dze­niem, to nie są bez­dom­ne koty!

– Na stu­diach się uda­wa­ło – burk­nę­ła ura­żo­na, chru­piąc ogór­ka. – Choć to spe­cy­ficz­ny okres. Wtedy są w sta­nie oddać się za ta­lerz zupy lub do­brze przy­rzą­dzo­ne­go tosta. Może cho­ciaż upiecz ciast­ka…

– Cio­ciu!

– No co? Prze­cież chcia­łaś rady! – Wes­tchnę­ła. A potem, spe­szo­na, szep­nę­ła kon­spi­ra­cyj­nie: – Jeśli chcesz, mo­że­my po­cza­ro­wać. Tylko mu­sia­ła­byś obie­cać, że nie wy­ga­dasz babci i wuj­ko­wi. Nie lubią, jak się tym zaj­mu­ję.

Nie bar­dzo wie­rzy­łam w jej okul­ty­stycz­ne ma­dżi-ma­dżi, ale to­ną­cy brzy­twy się chwy­ta. Zresz­tą moja matka chrzest­na po­tra­fi­ła za­dzi­wia­ją­co sku­tecz­nie wró­żyć. Przy­naj­mniej póki resz­ta ro­dzi­ny ce­re­mo­nial­nie nie spa­li­ła kart ta­ro­ta, po tym, jak Diana wy­czy­ta­ła w nich ro­mans ku­zy­na.

Prze­cież cho­dzi­ło tylko o nie­win­ną za­ba­wę. W sumie, co szko­dzi­ło spró­bo­wać?

– Znasz się na mi­ło­snej magii, cio­ciu? – za­py­ta­łam ostroż­nie.

– O tyle o ile – oświad­czy­ła, uśmie­cha­jąc się, i z en­tu­zja­zmem przy­stą­pi­ła do przy­go­to­wań.

Przy­go­to­wań w znacz­nej mie­rze opar­tych na pro­wi­zor­ce, o ile się orien­to­wa­łam.

Krę­ci­ła się po domu ni­czym sza­lo­na mucha, pod­czas gdy ja sie­dzia­łam na ka­na­pie, ob­ser­wu­jąc z za­dzi­wie­niem ów ry­tu­ał.

Naj­pierw zwi­nę­ła dywan i usy­pa­ła na pod­ło­dze spory okrąg z soli ka­mien­nej.

– No – mruk­nę­ła chrzest­na z za­do­wo­le­niem. – Teraz sym­bo­le ży­wio­łów. Po­wie­trze na wscho­dzie. – Po­ło­ży­ła obok sol­nej linii wiel­ki, ku­chen­ny nóż. – Woda na za­cho­dzie. – Po prze­ciw­nej stro­nie kręgu usta­wi­ła ku­li­ste akwa­rium, w któ­rym pły­wał neu­ro­tycz­ny bo­jow­nik. – Ogień na po­łu­dniu, a zie­mia na pół­no­cy. – Na wy­zna­czo­ne miej­sca po­wę­dro­wa­ły: świe­ca za­pa­cho­wa, zdo­bią­ca dotąd ko­mo­dę, oraz do­nicz­ka z dość ra­chi­tycz­ną pa­prot­ką. Ciot­ka z dumą obej­rza­ła swoje dzie­ło i za­ko­men­de­ro­wa­ła: – Wska­kuj do środ­ka, Ba­ja­der­ko, a ja przy­nio­sę z kuch­ni resz­tę sprzę­tu.

Nie­chęt­nie speł­ni­łam po­le­ce­nie. Kłó­ce­nie się z cię­żar­ną wiedź­mą nie by­ło­by naj­lep­szym po­my­słem.

Gdy wy­szła z po­ko­ju, włą­czy­łam kom­pas w ko­mór­ce i spraw­dzi­łam kie­run­ki świa­ta. Po­kry­wa­ły się ide­al­nie z cio­ci­ną kom­po­zy­cją. Wes­tchnę­łam i usia­dłam po tu­rec­ku.

Chrzest­na wró­ci­ła, roz­pro­mie­nio­na, dźwi­ga­jąc ka­mien­ny moź­dzierz, czer­wo­ną świe­cę, ozdo­bio­ną po­dej­rza­nie uśmiech­nię­tym świę­tym Mi­ko­ła­jem, pacz­kę przy­praw, szklan­kę, nieco przy­wię­dłą różę i bu­tel­kę wody mi­ne­ral­nej. To, że ni­cze­go po dro­dze nie zgu­bi­ła, było magią samą w sobie.

Po­mo­głam jej po­sta­wić te… re­kwi­zy­ty we­wnątrz kręgu. Uśmiech­nę­ła się i przy­klę­kła na­prze­ciw noża.

– Mocą chro­nio­ne, krę­giem strze­żo­ne, z zła oczysz­czo­ne, do­brem wzmoc­nio­ne. Go­to­wa? – za­py­ta­ła mnie, a gdy ski­nę­łam głową, lekko do­tknę­ła ostrzem czoła i za­wo­ła­ła: – Po­wie­trze, ży­wio­le in­te­lek­tu i two­rze­nia, ży­wio­le myśli i wol­no­ści, na me we­zwa­nie – przy­bądź!

Spoj­rza­ła na mnie wy­cze­ku­ją­co, więc po­wtó­rzy­łam jej słowa. Po­dob­nie głu­pie for­muł­ki re­cy­to­wa­ły­śmy po za­pa­le­niu świe­cy, za­mo­cze­niu pal­ców w akwa­rium i spo­ży­ciu list­ków pa­prot­ki. Potem grzecz­nie po­dzię­ko­wa­ły­śmy ży­wio­łom za przy­by­cie.

Ciot­ka od­kaszl­nę­ła, ob­li­za­ła ner­wo­wo usta i przy­stą­pi­ła do głów­nej czę­ści ob­rzę­du.

Otwo­rzy­ła pacz­kę ko­len­dry i wsy­pa­ła do moź­dzie­rza sie­dem zia­ren. Po­da­ła mi tłu­czek i wy­gnie­cio­ną kar­tecz­kę.

– Roz­gnieć je, po­myśl o tym swoim Czar­nym i prze­czy­taj za­klę­cie – syk­nę­ła.

Roz­tar­łam aro­ma­tycz­ne na­sion­ka, sta­ra­jąc się skon­cen­tro­wać na moim uko­cha­nym.

– Bez przy­mu­su i bez zło­ści, pro­szę cię o dar mi­ło­ści. Jeśli mogą, skoro muszą, niech się zwią­żą dusza z duszą. – Za­pa­li­łam bo­żo­na­ro­dze­nio­wą świe­cę. – Niech się złą­czą nasze dło­nie, niech uczu­cia bły­śnie pło­mień. – Uca­ło­wa­łam lichy pą­czek róży. – Serce z ser­cem niech się sple­cie, naj­pięk­niej­sze ro­dząc kwie­cie.

Chrzest­na na­la­ła wody do szklan­ki i do­sy­pa­ła szczyp­tę za­cza­ro­wa­nej ko­len­dry. Sta­ra­jąc się za­cho­wać po­wa­gę, wy­pi­łam ten napój.

– Na ogień i wodę, na wiatr i na ka­mień – niech się sta­nie! – za­wo­ła­ła śpiew­nie na­czel­na wiedź­ma.

– Na ogień i wodę, na wiatr i na ka­mień – niech się sta­nie! – po­wtó­rzy­łam.

– Niech się sta­nie! – po­wie­dzia­ły­śmy chó­rem.

Ukło­ni­ły­śmy się ży­wio­łom, dzię­ku­jąc za pomoc, a potem chrzest­na uwol­ni­ła krąg.

– Zaraz to po­sprzą­tam, tylko muszę się napić – oznaj­mi­ła i, nim zdą­ży­łam co­kol­wiek po­wie­dzieć, po­pę­dzi­ła do kuch­ni.

Wró­ci­ła po chwi­li, żło­piąc – wprost z bu­tel­ki – pa­ste­ry­zo­wa­ne kozie mleko.

– No co? – mruk­nę­ła, za­uwa­żyw­szy mój po­tę­pia­ją­cy wzrok. – Na­szła mnie na nie strasz­na ocho­ta.

Nic nie od­po­wie­dzia­łam, tylko od­sta­wi­łam na miej­sce akwa­rium ze spło­szo­nym bo­jow­ni­kiem.

– Ach, za­po­mnia­ła­bym! – Cio­cia wsy­pa­ła reszt­kę roz­tar­tej ko­len­dry do rożka z pa­pie­ro­wej ser­wet­ki. – Teraz mu­sisz tylko dodać mu to do je­dze­nia. Pro­po­nu­ję upiec ciast­ka.

 

***

 

Wró­ci­łam do domu zła jak osa, obie­cu­jąc sobie nigdy wię­cej nie za­ufać chrzest­nej.

Resz­tę wie­czo­ru spę­dzi­łam czy­ta­jąc na akord „Długą Zie­mię”.

I pie­kąc te prze­klę­te ciast­ka.

 

***

 

Szłam ska­li­stym brze­giem je­zio­ra. Nad moją głową szu­miał czar­ny, bu­ko­wy las i wi­ro­wa­ło roz­gwież­dżo­ne niebo. Miej­sce wy­da­wa­ło się zna­jo­me. Po­grą­żo­ny w fazie delta umysł na osno­wę noc­nej sce­no­gra­fii wy­brał wspo­mnie­nia Za­gó­rza.

Zda­wa­łam sobie spra­wę, że śnię. Dziw­ne.

Rosa z roz­dep­ty­wa­nych pa­pro­ci wsią­ka­ła w czer­wo­ną, po­włó­czy­stą suk­nią, chyba żyw­cem ze­rżnię­tą z ja­kie­goś hor­ro­ru klasy B. Przy­po­mi­na­ją­cy gazę ma­te­riał, mimo ota­cza­ją­cej mnie ciem­no­ści, miał wy­raź­nie kar­ma­zy­no­wy od­cień, jakby ema­no­wał we­wnętrz­nym świa­tłem.

Wie­dzia­łam, że tak późna ko­la­cja to był błąd. Po­sta­no­wi­łam dziel­nie znieść ma­ja­ki, sta­no­wią­ce kon­se­kwen­cje wie­czor­ne­go ob­żar­stwa.

Chło­pak sie­dział na przy­brzeż­nym gła­zie, z da­le­ka od cie­nia lasu, z za­mknię­ty­mi ocza­mi, i grał na fle­cie. Me­lo­dia – smut­na, hip­no­ty­zu­ją­ca i na swój spo­sób tro­chę strasz­na – ko­ja­rzy­ła się z ba­śnią o Szczu­ro­ła­pie z Ha­meln.

Smo­li­sta pe­le­ry­na ło­po­ta­ła na wie­trze – osta­tecz­nie w tym wła­śnie celu zo­sta­ła stwo­rzo­na. Gra­jek, prócz tej idio­tycz­nej płach­ty na grzbie­cie, nosił czar­ne – a jakże – skó­rza­ne spodnie oraz coś, co wy­glą­da­ło ni­czym hy­bry­da kurt­ki mo­to­cy­kli­sty i ka­fta­na z ta­nich fil­mów fan­ta­sy. Pro­ste, roz­pusz­czo­ne włosy się­ga­ły nie­zna­jo­me­mu do ra­mion.

Tylko w jed­nym moja po­rą­ba­na pod­świa­do­mość tra­fi­ła w gust świa­do­mo­ści: dzię­ki pełni wy­raź­nie roz­po­zna­wa­łam w twa­rzy mu­zy­ka rysy Czar­ne­go.

Pod stopą trza­snę­ła sucha ga­łąz­ka.

Fle­ci­sta prze­stał grać, uniósł po­wie­ki i spoj­rzał w moją stro­nę.

Oczy mary – oczy­wi­ście – nie były błę­kit­ne. O nie! To by­ło­by zbyt pro­ste dla mści­wych pa­ró­wek za­le­ga­ją­cych w mym żo­łąd­ku. Oni­rycz­ny Czar­ny gapił się na mnie żół­ty­mi śle­pia­mi o pro­sto­kąt­nych, ko­zich źre­ni­cach.

– Witaj, pięk­na Mał­go­rza­to – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się jakoś tak… dra­pież­nie.

– Witaj – wy­ją­ka­łam, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc wy­krztu­sić „Czar­ny”.

Ze­sko­czył ze skał­ki. Wy­lą­do­wał tuż obok mnie. Zanim zdą­ży­łam zro­zu­mieć, co się dzie­je, przy­klęk­nął i przy­ci­snął usta do mo­je­go nad­garst­ka.

– Aza­zel – szep­nął, przy­glą­da­jąc mi się spod przy­mru­żo­nych po­wiek. – Dla cie­bie zaś, moja ślicz­na: Az.

Od razu po­sta­no­wi­łam dra­nio­wi nie ufać. Odkąd skoń­czy­łam trzy latka nikt nie uwa­żał mnie za ślicz­ną.

Wy­szarp­nę­łam rękę z jego dłoni.

– Aza­zel. Straż­nik ko­zich stad – burk­nę­łam pod nosem. – Demon, który na­uczył ludz­kość, czym jest broń i ko­sme­ty­ki. Uro­czo. Nigdy wię­cej nie tknę pa­ró­wek na ko­la­cję.

– Och, więc wiesz, kim je­stem – ucie­szył się. – Jak można się było spo­dzie­wać po Pan­nie Go­ogle.

– Je­steś wy­two­rem mej po­pa­pra­nej wy­obraź­ni i nie­hi­gie­nicz­ne­go trybu życia.

– I tu się my­lisz, pięk­na Mał­go­rza­to – po­wie­dział, wsu­wa­jąc flet za pas. – Je­stem tak re­al­ny, jak tylko to moż­li­we w przy­pad­ku de­mo­na. Przy­by­łem na twoje we­zwa­nie. No, wła­ści­wie na we­zwa­nie twoje i twej ciot­ki, lecz żaden zdro­wy na umy­śle przed­sta­wi­ciel mojej rasy nie pró­bo­wał­by opę­tać Diany Twar­dow­skiej.

– O, a to dla­cze­go? – spy­ta­łam za­cie­ka­wio­na.

– A, takie tam stare dzie­je… – Od­wró­cił głowę, ucie­ka­jąc przed moim wzro­kiem.

Wes­tchnę­łam.

– Wy­bacz, Az, fajny z cie­bie majak, ale nie­ba­wem muszę wsta­wać – oświad­czy­łam i zbli­ży­łam się do wy­sre­brzo­ne­go bla­skiem pełni je­zio­ra.

Za­trzy­ma­łam się krok od linii wody i wzię­łam głę­bo­ki wdech. Ży­wi­łam ni­czym nie­uza­sad­nio­ne prze­ko­na­nie, że gdy za­mo­czę stopy, obu­dzę się.

Demon chwy­cił mnie za rękę i, ob­ró­ciw­szy twa­rzą ku sobie, objął w pasie.

– Moja słod­ka Mał­go­siu – szep­nął gło­sem Czar­ne­go – po­zwól się po­ca­ło­wać.

– Zo­staw mnie! – wark­nę­łam spa­ni­ko­wa­na.

– Dla­cze­go? Prze­cież to tylko sen. Co ci szko­dzi jeden nie­win­ny całus?

Na­chy­lił się i po­czu­łam na twa­rzy jego cie­pły od­dech. W ko­zich śle­piach błysz­cza­ły fi­glar­ne ogni­ki.

Cof­nę­łam się od­ru­cho­wo. Po­śli­zgnę­łam się na wil­got­nych ka­mie­niach i wdep­nę­łam w płyt­ką wodę.

 

***

 

Czu­łam na twa­rzy cie­pły od­dech. Zde­cy­do­wa­nie nie­przy­jem­nie pach­ną­cy od­dech.

Otwar­łam gwał­tow­nie po­wie­ki i zo­ba­czy­łam wle­pio­ne we mnie żółte śle­pia, o pro­sto­kąt­nych źre­ni­cach.

Nie­wie­le my­śląc, przy­wa­li­łam in­tru­zo­wi z baśki.

Ko­zio­łek za­me­czał ża­ło­śnie, a ja jęk­nę­łam, roz­cie­ra­jąc obo­la­łe czoło.

Ga­pi­li­śmy się na sie­bie po­dejrz­li­wie. Wresz­cie zwie­rzak prze­grał bitwę na spoj­rze­nia i – pew­nie nie mogąc po­go­dzić się z po­raż­ką – po­truch­tał w stro­nę kwiet­ni­ka, gdzie przy­stą­pił do kon­sump­cji pa­prot­ki.

– Koza – szep­nę­łam. – W moim po­ko­ju jest koza.

Uszczyp­nę­łam się w po­li­czek, z na­dzie­ją, że nadal śnię, lecz nic to nie dało: ru­do-brą­zo­wy przed­sta­wi­ciel ro­ga­ci­zny ze sto­ic­kim spo­ko­jem prze­żu­wał mój ulu­bio­ny ne­fro­le­pis.

Wy­łą­czy­łam drący się coraz gło­śniej bu­dzik i – prze­peł­znąw­szy przez łóżko dys­kret­nie ni­czym Enzio – po­cią­gnę­łam czwo­ro­noż­ne­go in­tru­za za ucho. Obu­rzo­ny zwie­rzak kłap­nął żu­chwą. Szyb­ko cof­nę­łam rękę. Ucho oka­za­ło się jak naj­bar­dziej ma­te­rial­ne, więc wo­la­łam nie spraw­dzać so­lid­no­ści ko­zie­go zgry­zu. Nawet wie­dząc, że na­past­nik nie ma przed­nich zębów.

Po­nie­waż nie ist­nia­ło żadne ra­cjo­nal­ne wy­tłu­ma­cze­nie obec­no­ści zwie­rza­ka w mojej sy­pial­ni, po­sta­no­wi­łam za­do­wo­lić się takim ab­so­lut­nie nie­ra­cjo­nal­nym, lecz przy­naj­mniej odro­bi­nę lo­gicz­nym.

– Az? – za­py­ta­łam nie­pew­nie.

Ko­zio­łek prze­krzy­wił łeb i za­me­czał drwią­co. Na jego bia­łym – jakby po­bru­dzo­nym mle­kiem – pyszcz­ku za­go­ścił wyraz zło­śli­we­go za­do­wo­le­nia.

– Za­bi­ję ciot­kę – mruk­nę­łam pod nosem, dając sobie spo­kój z za­cho­wy­wa­niem po­zo­rów zdro­wia psy­chicz­ne­go.

Chwy­ci­łam le­żą­ce na krze­śle ciu­chy i – usi­łu­jąc zi­gno­ro­wać ist­nie­nie de­mo­nicz­ne­go po­grom­cy pa­pro­tek – po­czła­pa­łam do ła­zien­ki. Mia­łam na­dzie­ję, że chłod­ny prysz­nic przy­wró­ci mi zdol­ność trzeź­we­go my­śle­nia.

Pój­ście do szko­ły nie wcho­dzi­ło w ra­chu­bę. Kto wie, co ta pie­kiel­na koza zro­bi­ła­by z moim domem. Wo­la­łam nie tłu­ma­czyć się mamie z po­ob­gry­za­nych tapet i cuch­ną­cych bob­ków na pod­ło­dze. Mu­sia­łam się jakoś po­zbyć Aza.

Skoro ciot­ka Diana spro­wa­dzi­ła mi na kark tego cu­da­ka, to ona po­win­na się nim zająć. Na­le­ża­ło go tylko do niej do­star­czyć.

Spłu­ka­łam to­a­le­tę. Opar­łam się o umy­wal­kę i ga­pi­łam na od­bi­cie w lu­strze. Mia­łam na­praw­dę nie­zwy­kły typ urody – byłam żywym do­wo­dem na to, że można być szczu­płą, zie­lo­no­oką blon­dyn­ką i nadal wy­ga­dać zu­peł­nie prze­cięt­nie.

Po­now­nie spu­ści­łam wodę w to­a­le­cie. A potem jesz­cze raz.

Umy­łam zęby, ubra­łam się i po­wle­kłam do kuch­ni.

 

***

 

Mama wła­śnie do­pi­ja­ła reszt­kę kawy.

– Cześć, Go­siacz­ku. Zro­bi­łam ci ka­nap­ki. – Ro­dzi­ciel­ka spoj­rza­ła na mnie i za­tro­ska­ła się. – Ko­cha­nie, wszyst­ko w po­rząd­ku? Nie wy­glą­dasz naj­le­piej.

– Źle się czuję – wy­mam­ro­ta­łam płacz­li­wie. – Chyba nie zjem ka­na­pek. Mamuś, nie dam rady iść dzi­siaj do szko­ły. Mam bie­gun­kę.

– Och, bie­dac­two. – Do­tknę­ła mo­je­go czoła. – Na szczę­ście nie go­rącz­ku­jesz. Chcia­ła­bym z tobą zo­stać, ale mam dzi­siaj spo­tka­nie z waż­nym klien­tem…

– Mamo! Mam czter­na­ście lat. To tylko głu­pie za­tru­cie po­kar­mo­we. Po­ra­dzę sobie!

– Na pewno? – za­py­ta­ła ża­ło­śnie, jak­bym zaraz wy­bie­ra­ła się na tam­ten świat.

Prze­wró­ci­łam ocza­mi.

– Na pewno.

– Leki są w ap­tecz­ce, a w szaf­ce przy lo­dów­ce znaj­dziesz su­char­ki. Gdyby coś się dzia­ło, na­tych­miast do mnie dzwoń. – Nagle po­bla­dła i nie­mal­że upu­ści­ła fi­li­żan­kę. – O Boże…

– Mamo? Coś nie tak?

– Mo­gła­bym przy­siąc, że przed chwi­lą przez przed­po­kój prze­bie­gła koza. – Za­chi­cho­ta­ła hi­ste­rycz­nie. – Koza! Chyba na­praw­dę zja­dły­śmy coś nie­świe­że­go.

– To przez pa­rów­ki – oświad­czy­łam po­nu­ro.

– Pa­rów­ki – po­wtó­rzy­ła, za­do­wo­lo­na z ra­cjo­nal­ne­go wy­ja­śnie­nia, lecz nagle stro­pi­ła się. – Matko Boska, mam na­dzie­ję, że i ja nie do­sta­nę dziś bie­gun­ki!

– Bez obaw – mruk­nę­łam pod nosem.

Chyba tego nie sły­sza­ła, bo cmok­nę­ła mnie w czoło i rze­kła:

– Nic, có­recz­ko, muszę ucie­kać. Już je­stem spóź­nio­na. Zdro­wiej szyb­ko i trzy­maj za mnie kciu­ki.

Prze­łknę­ła ostat­ni łyk kawy i – po­chwy­ciw­szy to­reb­kę oraz klu­czy­ki do auta – wy­bie­gła z domu.

Za­mknę­łam za nią drzwi i ode­tchnę­łam z ulgą.

 

***

 

– Cześć. – Uśmiech­nę­łam się do sto­ją­ce­go w drzwiach chło­pa­ka. – Wejdź, pro­szę.

Nie­bio­sa jed­nak po­sta­no­wi­ły się zli­to­wać i jakoś wy­na­gro­dzić mi stres zwią­za­ny z na­wie­dze­niem przez czar­cie­go kozła.

Rano za­dzwo­ni­łam do Czar­ne­go, prze­pra­sza­jąc, że jed­nak nie do­star­czę mu dziś książ­ki, bo nie zja­wię się w szko­le. Chło­pak za­nie­po­ko­ił się moim sta­nem zdro­wia – gdyż za­zwy­czaj uni­ka­łam ab­sen­cji – a po­nie­waż koń­czył lek­cje dość wcze­śnie, za­pro­po­no­wał, że mnie od­wie­dzi.

– Dzień dobry! – za­wo­łał, prze­stę­pu­jąc próg.

– Ro­dzi­ce są w pracy – po­wie­dzia­łam, ru­mie­niąc się, nie wie­dzieć czemu.

Czar­ny chyba też się zmie­szał, bo ucie­ka­jąc wzro­kiem w bok, wrę­czył mi plik kar­tek.

– Twoja Julia pro­si­ła, żeby prze­ka­zać ci ksero no­ta­tek.

– Dzię­ki – bąk­nę­łam.

Nie­zbyt cie­szy­ło mnie, że roz­pra­wiał z Julką na temat mo­je­go zdro­wia, ani to, że przy­ja­ciół­ka już za­czę­ła chło­pa­kiem dy­ry­go­wać. Je­dy­nie to „twoja” tro­chę mnie po­cie­sza­ło. Brzmia­ło znacz­nie le­piej niż – na przy­kład – „ślicz­na Julia”, lub co gor­sza: „ moja Julia”.

– Po­dob­no na­cią­gnę­ła cię na korki z hi­sto­rii – za­gad­nę­łam, pro­wa­dząc Czar­ne­go do sa­lo­nu.

Wes­tchnął.

– Tak, upar­ła się, że wpad­nie do mnie dziś po po­łu­dniu. Trud­no jej od­mó­wić, co nie? Dziew­czy­na ma cha­ry­zmę chiń­skie­go ge­ne­ra­ła.

Po­czu­łam nagłą po­trze­bę obro­ny Julki.

– Może i tak, ale świet­na z niej przy­ja­ciół­ka. No i jest bar­dzo ładna.

– Hmm – za­my­ślił się chło­pak. – Czyli z brzyd­ką byś się nie kum­plo­wa­ła?

Przez chwi­lę zba­ra­nia­łam, a potem par­sk­nę­łam śmie­chem.

O Boże, czy on mu­siał być aż tak świet­ny?

– Wiesz, Czar­ny, ja chyba le­piej zro­bię coś do picia – oświad­czy­łam, gdy wresz­cie zdo­ła­łam się uspo­ko­ić. – Sia­daj. – Wska­za­łam ka­na­pę.

– A tak wła­ści­wie: jak się czu­jesz? – za­py­tał gło­śno, gdy krę­ci­łam się po kuch­ni.

– Dzię­ki, już w po­rząd­ku. Naja­dłam się rano leków i mi prze­szło.

Za­pa­rzy­łam her­ba­tę i wró­ci­łam do go­ścia.

– Czę­stuj się ciast­ka­mi – za­pro­po­no­wa­łam. – Sama pie­kłam.

– Ja­ki­mi ciast­ka­mi? – Czar­ny spo­glą­dał to na mnie, to na sto­ją­cy na ławie pusty ta­le­rzyk.

Omal nie upu­ści­łam nie­sio­nych fi­li­ża­nek.

– Az! – wark­nę­łam. – Za­bi­ję dra­nia! – Od­sta­wi­łam na­czy­nia na blat, od­da­la­jąc od sie­bie groź­bę opa­rze­nia, i wy­ja­śni­łam zdu­mio­ne­mu Czar­ne­mu: – Pew­nie koza je ze­żar­ła.

Ro­ze­śmiał się.

– Koza? Zwy­kle zga­nia się na psa… – prze­rwał, gdyż do sa­lo­nu ra­do­śnie wma­sze­ro­wał ro­ga­ty wi­no­waj­ca – ale ty masz fak­tycz­nie kozę. Dobra, Gośka, za­wsze wie­dzia­łem, że je­steś ory­gi­nal­na, ale że aż tak?

Spie­kłam bu­ra­ka.

– On wła­ści­wie nie jest mój. Przy­plą­tał się rano, nie wia­do­mo skąd. Tak na­praw­dę, to dla­te­go nie byłam w szko­le. Muszę go za­pro­wa­dzić do cioci, prze­trzy­ma bie­da­ka w szop­ce na drze­wo, przy­naj­mniej póki nie zdo­łam zna­leźć wła­ści­cie­la.

– Fajny – po­wie­dział Czar­ny, pod­cho­dząc do zwie­rza­ka. Ko­zio­łek prze­krzy­wił głowę i po­zwo­lił się po­dra­pać za uchem. – Az, tak?

– Wła­ści­wie Aza­zel – mruk­nę­łam nie­śmia­ło.

– Aza­zel – po­wtó­rzył chło­pak, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko. Przy­klęk­nął, nie prze­sta­jąc czo­chrać ko­zioł­ka po szyi. – Cał­kiem sym­pa­tycz­ne z cie­bie stwo­rze­nie, lor­dzie de­mo­nów.

Az spoj­rzał Czar­ne­mu głę­bo­ko w oczy, a potem prze­cią­gnął ję­zy­kiem po jego twa­rzy – za­czy­na­jąc od brody, a na nosie koń­cząc.

– Fuj! – jęk­nę­li­śmy jed­no­cze­śnie.

– Chyba cię lubi – oznaj­mi­łam, po­da­jąc chło­pa­ko­wi chu­s­tecz­kę hi­gie­nicz­ną.

– Ja go też – przy­znał, wsta­jąc – tyle, że jesz­cze nie je­stem gotów na ten etap związ­ku.

Za­chi­cho­ta­łam. Przez chwi­lę pa­trzy­li­śmy z Czar­nym na sie­bie, aż wresz­cie znie­cier­pli­wio­ny Az pod­szedł i szturch­nął mnie pyszcz­kiem w bok. Wzdry­gnę­łam się, za­sko­czo­na.

– Książ­ka – bąk­nę­łam. – Mia­łam po­ży­czyć ci książ­kę.

Chwy­ci­łam le­żą­cą na ko­mo­dzie „Długą Zie­mię”, jakby była kołem ra­tun­ko­wym. Ga­pi­łam się bez­myśl­nie na okład­kę, aż wresz­cie po­da­łam tom Czar­ne­mu.

– Dzię­ki. – Przy­gryzł wargi. – Wy­bacz, że nie wy­pi­ję her­ba­ty, ale muszę le­cieć. Wy­pa­da ogar­nąć pokój nim przyj­dzie Julka, bo ina­czej matka stwier­dzi, że robię trzo­dę i sama za­cznie sprzą­tać. A tego wo­lał­bym unik­nąć.

– Jasne. I tak faj­nie, że wpa­dłeś.

Od­pro­wa­dzi­li­śmy go do drzwi – ja i Az.

Czar­ny wrzu­cił książ­kę do ple­ca­ka, wło­żył buty i już miał wyjść, gdy nagle spoj­rzał jesz­cze raz na mnie i ko­zioł­ka. Uśmiech­nął się i po­krę­cił głową.

– Wiesz, Gośka, je­steś naj­bar­dziej nie­zwy­kłą dziew­czy­ną, jaką znam. Przy tobie nawet ja nie czuję się dzi­wa­dłem.

– Za­wsze do usług. – Dy­gnę­łam. – Jeśli kie­dy­kol­wiek po­czu­jesz się wy­alie­no­wa­ny, wiesz, gdzie zna­leźć naj­bar­dziej świr­nię­tą laskę w oko­li­cy.

– Będę pa­mię­tał. – Skło­nił się z po­wa­gą. – Trzy­maj się. I po­wo­dze­nia z Azem.

– Dzię­ki – wy­krztu­si­łam.

Gdy wy­szedł, za­mknę­łam za nim drzwi, a potem przy­klę­kłam i przy­tu­li­łam nieco zdez­o­rien­to­wa­ne­go ko­zioł­ka.

– Nie­zwy­kła! Sły­sza­łeś? Czar­ny uważa, że je­stem nie­zwy­kła!

Byłam tak szczę­śli­wa i na swój spo­sób wdzięcz­na zwie­rza­ko­wi, w któ­rym wi­dzia­łam ka­ta­li­za­tor rów­nie po­zy­tyw­ne­go ob­ro­tu sy­tu­acji, że aż cmok­nę­łam za­sko­czo­ne­go Aza w nos.

 

***

 

– Kuj że­la­zo, póki go­rą­ce! – po­le­ci­ła chrzest­na, kar­miąc Aza­ze­la so­czy­stą mar­chew­ką.

Zwie­rzak chru­pał wa­rzy­wo ostroż­nie, co rusz po­dejrz­li­wie zer­ka­jąc w stro­nę ciot­ki. Po­dob­ną minę mu­siał mieć Jaś, gdy Baba Jaga pasła go sło­dy­cza­mi. Wła­ści­wie nie dzi­wi­łam się bie­da­ko­wi. Na jego miej­scu, ob­ser­wu­jąc pa­ła­szu­ją­cą ko­la­cję go­spo­dy­nię, też za­czę­ła­bym się za­sta­na­wiać, kiedy za­cznę być po­strze­ga­na jako ku­szą­ca por­cja świe­żej koź­li­ny.

– Mu­sisz dzia­łać szyb­ko, Ba­ja­der­ko – cią­gnę­ła Diana. – Nie mo­żesz dać chło­pa­ko­wi czasu do na­my­słu. Jak zo­sta­wisz spra­wy wła­sne­mu bie­go­wi, jeśli po­zwo­lisz de­cy­do­wać Czar­ne­mu, na pewno wy­bie­rze źle: to zna­czy Julię.

Wes­tchnę­łam i bez­re­flek­syj­nie po­dra­pa­łam Aza za uchem.

– Dobra. Będę dzia­łać. Słu­cham cu­dow­nych rad na temat dal­sze­go roz­wo­ju mo­je­go związ­ku.

– Nie po­do­ba mi się sar­kazm w twoim gło­sie – oświad­czy­ła wy­nio­śle chrzest­na – ale czego się spo­dzie­wać po do­ra­sta­ją­cej kozie. Nie­mniej: uwa­żam, że po­win­naś wy­cią­gnąć Czar­ne­go na za­ku­py. To świet­na przy­kryw­ka, bo żaden facet nie uzna po­dob­ne­go wyj­ścia za rand­kę. Za­ku­py to dla męż­czyzn ka­tor­ga, a rand­ka to przy­jem­ność. Jedno nie może być dru­gim, gdyż wy­nikł­by błąd lo­gicz­ny.

– Aha – mruk­nę­łam bez en­tu­zja­zmu. – A niby czemu Czar­ny miał­by się zgo­dzić na po­dob­ne męki?

– Żeby nabyć coś… eks­cy­tu­ją­ce­go, oczy­wi­ście! Naj­lep­szy byłby strój ką­pie­lo­wy, ale – tu ciot­ka sku­li­ła się nieco pod moim wście­kłym wzro­kiem – po­nie­waż mamy je­sień i cho­dzi o praw­dzi­we życie, a nie ja­kieś durne anime, zaś sa­mo­chód od­pa­da z wia­do­mych wzglę­dów, pro­po­nu­ję książ­ki. Po­dob­no mają za­mknąć tę uro­czą księ­gar­nię na rynku, nie­daw­no wi­dzia­łam ogło­sze­nia o wy­prze­da­ży. Spró­buj tam.

– Prze­my­ślę to – wes­tchnę­łam. Wła­ści­wie, co mi szko­dzi­ło?

Ko­zio­łek ufnie po­ło­żył łepek na moich udach. Po­gła­ska­łam go. Był taki cie­pły i miły.

– Az, noga! – wark­nę­ła nagle ciot­ka. Zwie­rzak od­sko­czył ode mnie i za­me­czał trwoż­li­we. Diana zmarsz­czy­ła brwi i oznaj­mi­ła: – Nie wiem, co ty kom­bi­nu­jesz, ro­ga­ty dra­niu, ale jeśli spró­bu­jesz skrzyw­dzić moją słod­ką Ba­ja­der­kę, to przy­się­gam, że cię na­dzie­ję pie­czo­ny­mi kasz­ta­na­mi i udu­szę z ty­mian­kiem! Ro­zu­mie­my się?

Mó­wiąc to prze­łknę­ła ślinę, więc groź­ba wy­glą­da­ła na cał­kiem re­al­ną. Aza­zel po­kor­nie stu­lił uszy i po­drep­tał do chrzest­nej.

– No. – Po­ło­ży­ła dłoń na jego karku. – Tym dia­bel­stwem ja się zajmę, a ty, moja droga, mo­żesz skon­cen­tro­wać się na swo­ich pro­ble­mach ser­co­wych.

– Nie zjesz go, praw­da? – za­py­ta­łam z tro­ską. Po­lu­bi­łam ko­zioł­ka i nie chcia­łam, żeby skoń­czył jako pie­czy­ste.

– Ba­ja­der­ko! Nie rób ze mnie po­two­ra!

– Prze­pra­szam, tylko żar­to­wa­łam! Rany, cio­ciu, nie płacz…

Uspo­ko­iła się po chwi­li i wy­sią­ka­ła nos w pa­pie­ro­wą ser­wet­kę.

– Chodź – mruk­nę­ła, nadal tro­chę ura­żo­na – po­mo­żesz mi przy­go­to­wać temu utra­pień­co­wi miej­sce w dre­wut­ni.

 

***

 

– Za­bierz mnie od niej, moja cudna Go­sień­ko. Bła­gam! Ura­tuj nie­win­ne­go!

Aza­zel sie­dział na wiel­kiej, ob­sy­pa­nej lśnią­cym, ró­żo­wym kwie­ciem śli­wie. W cie­płym świe­tle ma­gicz­nych płat­ków wresz­cie mo­głam okre­ślić kolor wło­sów de­mo­na – były ciem­no­ru­de. Az gapił się na mnie z miną ska­zań­ca, któ­re­go jedno moje słowo mogło ura­to­wać od nie­chyb­nej zguby. Pre­zen­to­wał­by się pew­nie ro­man­tycz­nie i ma­low­ni­czo – z tą idio­tycz­ną pe­le­ryn­ką na ple­cach, z nogą non­sza­lanc­ko prze­rzu­co­ną przez konar la­ta­ren­ko­we­go drze­wa i ima­żem księ­cia w opa­łach – gdyby nie dwa drob­ne szcze­gó­ły. A mia­no­wi­cie: czar­na, na­bi­ja­na ćwie­ka­mi ob­ro­ża na szyi, na­da­ją­ca cho­rą­że­mu pie­kieł wy­gląd nie­let­niej ofia­ry zbo­czo­ne­go sa­dy­sty, oraz nie­do­rzecz­nie wiel­ka ko­kar­da barwy fuk­sji, wień­czą­ca fry­zu­rę a’la Shir­ley Tem­ple.

– Spo­koj­nie – po­wie­dzia­łam, usi­łu­jąc ze wszyst­kich sił za­cho­wać po­wa­gę – prze­cież obie­ca­ła, że cię nie zje.

– Spo­koj­nie?! – jęk­nął Aza­zel. – Spo­koj­nie?! Patrz, co ta baba mi zro­bi­ła! Spę­ta­ła mnie! – Szarp­nął ze zło­ścią ob­ro­żę. – Prze­klę­ta wiedź­ma!

– Spę­ta­ła? – po­wtó­rzy­łam z za­cie­ka­wie­niem.

– Przez to dzia­do­stwo na szyi nie mogę od­zy­skać pełni mocy! I muszę mówić praw­dę! Praw­dę! Wy­obra­żasz sobie?!

– O, a to cie­ka­we – po­wie­dzia­łam. Az wy­glą­dał, jakby chciał od­gryźć wła­sny język. – I wy­god­ne. Choć nie wie­dzia­łam, że ciot­ka Diana jest aż tak po­tęż­na.

– Ona też nie do końca zdaje sobie z tego spra­wę – mruk­nął żół­to­oki. – Zwy­kle ko­rzy­sta z mocy zu­peł­nie nie­świa­do­mie. Jest jak dziec­ko, któ­re­mu dano do za­ba­wy ato­mo­wy guzik. Chce się napić mleka – spro­wa­dza de­mo­na siód­me­go kręgu. Mam­ro­cze przy­wią­zu­jąc kozę do pa­li­ka – rzuca ósmo­po­zio­mo­we za­klę­cie Spę­ta­nia. Le­piej z nią po­roz­ma­wiaj, bo w końcu otwo­rzy drzwi Przed­wiecz­nym, tylko dla­te­go, że naj­dzie ją ocho­ta na kal­ma­ry po rzym­sku!

– Po­ga­dam z nią – obie­ca­łam. – Tym­cza­sem ob­ro­ża zo­sta­je.

Wy­cią­gnę­łam dłoń do Aza. Po­mógł mi wdra­pać się na drze­wo. Usia­dłam na są­sied­niej ga­łę­zi.

– A ko­kar­da? – spy­ta­łam za­in­try­go­wa­na. – To też część za­klę­cia?

– Nie – burk­nął. – To zwy­kłe świń­stwo. Chęć upo­ko­rze­nia po­ko­na­ne­go prze­ciw­ni­ka. Po­dob­no wy­glą­dam w niej uro­czo. A sam nie mogę pa­skudz­twa roz­wią­zać.

– Po­mo­gę ci – za­ofia­ro­wa­łam się i roz­su­pła­łam wstąż­kę. Wy­su­nę­ła się z moich pal­ców i opa­dła na mu­ra­wę.

Demon uśmiech­nął się z wdzięcz­no­ścią. Teraz wy­glą­dał znacz­nie mniej gro­te­sko­wo.

Przez chwi­lę sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu. De­li­kat­ny po­dmuch wia­tru strą­cił z śliw nieco świe­cą­cych płat­ków. Tań­czy­ły przez chwi­lę w po­wie­trzu, po czym ła­god­nie spo­czę­ły na mięk­kim ko­bier­cu traw. Lśni­ły wśród de­li­kat­nych źdźbeł ni­czym bla­do­ró­żo­we świe­tli­ki. Wpa­try­wa­łam się w za­cza­ro­wa­ny sad, w roz­gwież­dżo­ne, bez­k­się­ży­co­we niebo i czu­łam ogar­nia­ją­cy mnie spo­kój.

– Cał­kiem przy­jem­ny sen – za­uwa­żył Az. – Ład­nie tu.

Za­ru­mie­ni­łam się, jakby po­chwa­lił na­ma­lo­wa­ny przez mnie obraz. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej zmie­nić temat.

– Wła­ści­wie, skoro cio­cia jest tak silną wiedź­mą, czemu cię po pro­stu nie ode­sła­ła? Choć­by nie­świa­do­mie?

– Pew­nie by to zro­bi­ła, Mał­go­siu, gdyby nie twoje ciast­ka z ko­len­drą i to, że zdą­ży­łaś mnie po­ca­ło­wać. Nie­ła­two ze­rwać po­dob­ną więź.

– Wcale się z tobą nie ca­ło­wa­łam! – oświad­czy­łam obu­rzo­na, a potem przy­po­mnia­łam sobie bu­zia­ka da­ne­go ko­zioł­ko­wi. – Ty dra­niu!

Rzu­ci­łam się na za­sko­czo­ne­go de­mo­na. Konar śliwy nie wy­trzy­mał na­sze­go po­łą­czo­ne­go cię­ża­ru i pękł z trza­skiem. Ru­nę­li­śmy na trawę.

Na szczę­ście wy­śnio­na darń przy­bra­ła kon­sy­sten­cję bu­dy­niu.

– A Czar­ny?! – wark­nę­łam, unie­ru­cha­mia­jąc nad­garst­ki Aza­ze­la. – Co pró­bo­wa­łeś osią­gnąć, idąc z nim w ślinę?!

– Nic zdroż­ne­go! – jęk­nął, pró­bu­jąc wy­rwać się z mo­je­go uści­sku. – Chcia­łem ci spra­wić przy­jem­ność. Wiesz, odro­bi­na per­wer­sji, męski po­ca­łu­nek…

– Chyba my­lisz mnie z ciot­ką Dianą, ty… – szu­ka­łam przez chwi­lę od­po­wied­nie­go okre­śle­nia – głupi capie!

– Prze­pra­szam, Gosiu – szep­nął za­wsty­dzo­ny, po czym spró­bo­wał zmie­nić temat: – Silna je­steś. Co tre­no­wa­łaś?

Na szczę­ście dźwięk bu­dzi­ka wy­ba­wił mnie od od­po­wie­dzi.

 

***

 

Wsta­łam wcze­śnie, mimo so­bo­ty, by zro­bić się na bó­stwo, a przy­naj­mniej pod­ra­so­wać w miarę moż­li­wo­ści urodę.

Po­przed­nie­go wie­czo­ra za­dzwo­ni­łam do Czar­ne­go. Po­in­for­mo­wa­łam go o wy­prze­da­ży w księ­gar­ni przy rynku i za­pro­po­no­wa­łam, byśmy razem tam po­szli. Prze­cież szko­da by­ło­by, przy na­szych ogra­ni­czo­nych do kie­szon­ko­we­go za­so­bach fi­nan­so­wych, nabyć te same ty­tu­ły.

Zgo­dził się bez wa­ha­nia. Po­sia­da­nie nie­mal­że-wspól­nej-bi­blio­tecz­ki miało, jak widać, roz­licz­ne plusy. Umó­wi­li­śmy się na dzie­sią­tą, przy ra­tu­szu.

Dzień za­po­wia­dał się pięk­nie. Paź­dzier­nik, jakby w za­dość­uczy­nie­niu za desz­czo­wy i pie­sko zimny wrze­sień, za­dzi­wiał wy­jąt­ko­wo przy­ja­zną aurą i pysz­nił się uro­kiem pol­skiej zło­tej je­sie­ni.

Zer­k­nę­łam na uśmie­cha­ją­cą się do mnie z lu­stra blon­dy­necz­kę w bor­do­wym płasz­czy­ku i ob­ci­słych dżin­sach. Po raz pierw­szy od dłuż­sze­go czasu byłam szczę­śli­wa, że je­stem nią. Cmok­nę­łam w po­li­czek ro­ze­spa­ną mamę, są­czą­cą le­ni­wie po­ran­ną kawę, i – nie­mal­że w pod­sko­kach – wy­bie­głam z domu.

Dzwo­nek ko­mór­ki za­trzy­mał mnie tuż za naszą bram­ką. Ode­bra­łam, czu­jąc, że bę­dzie źle.

– Halo, Gosia? Słu­chaj, strasz­nie cię prze­pra­szam, ale nie dam rady iść z tobą po książ­ki. – Wy­da­wa­ło mi się, że w gło­sie Czar­ne­go brzmi au­ten­tycz­ny wstyd. – Rano za­dzwo­ni­ła Julka, bła­ga­jąc, żebym jej po­mógł, bo oka­za­ło się, że musi opra­co­wać jesz­cze jeden temat. Po­twor­nie mi głu­pio, że tak wy­szło, ale nie chciał­bym zo­sta­wiać two­jej kum­pe­li na lo­dzie. Gośka? Sły­szysz mnie? Wszyst­ko w po­rząd­ku?

Prze­łknę­łam ślinę, wal­cząc z pa­skud­nym, dła­wią­cym bólem w gar­dle.

– Tak. Spoko. To żaden pro­blem. Wyślę ci póź­niej SMS z listą moich na­byt­ków i tym, co jesz­cze cie­ka­we­go zna­la­złam, ok?

– Dzię­ki, ale…

– Zaraz! – prze­rwa­łam mu wark­nię­ciem do uro­jo­ne­go roz­mów­cy. – Sorki, ale muszę koń­czyć. Mama coś ode mnie chce. Narka.

Ze­rwa­łam po­łą­cze­nie i ga­pi­łam się przez chwi­lę na te­le­fon. Mia­łam ogrom­ną ocho­tę roz­trza­skać prze­klę­te urzą­dze­nie o chod­nik, ale osta­tecz­nie wsu­nę­łam je z po­wro­tem do kie­sze­ni. Nie po­tra­fi­łam zmu­sić się do po­wro­tu do domu – mama zaraz za­sy­pa­ła­by mnie gra­dem pytań. Poza tym wy­pa­da­ło jed­nak kupić jakąś książ­kę, żeby nie wy­szło na jaw, że cała ta wy­ciecz­ka to tylko ście­ma. Po­win­nam wziąć się w garść i po­ma­sze­ro­wać grzecz­nie na rynek.

Tylko że głu­pie nogi jakoś nie chcia­ły mnie słu­chać.

Z odrę­twie­nia wy­rwa­ło mnie zna­jo­me me­cze­nie.

Zza śmiet­ni­ka No­wa­ków wy­chy­nął ostroż­nie ro­ga­ty łepek. Ko­zio­łek roz­gląd­nął się po­dejrz­li­wie, po czym w pod­sko­kach pod­biegł do mnie. Jego szyję zdo­bi­ła – znana mi ze snu – czar­na, ćwie­ko­wa­na ob­ro­ża, do któ­rej ktoś przy­piął długą, skó­rza­ną smycz. Ta ostat­nia su­nę­ła po chod­ni­ku, w ślad za truch­ta­ją­cym zwie­rza­kiem, ni­czym śmier­tel­nie wy­chu­dzo­ny wę­gorz. Po­dra­pa­łam Aza za uchem.

– Cześć. Udało ci się zwiać cioci Dia­nie? – Wy­da­wa­ło mi się, że na sam dźwięk imie­nia chrzest­nej, po kozim karku prze­biegł dreszcz. – Wiesz, cie­szę się, że tu je­steś. Przy­naj­mniej ty mnie nie wy­sta­wisz, praw­da? Do dia­bła z Czar­nym. Mia­łam mieć rand­kę i rand­kę będę miała! Do­trzy­masz mi to­wa­rzy­stwa, Aza­ze­lu?

Za­me­czał z en­tu­zja­zmem i grzecz­nie po­cze­kał, aż pod­nio­sę luźny ko­niec smy­czy.

Wę­dro­wa­li­śmy przez wy­zło­co­ne je­sien­nym słoń­cem mia­sto, obo­jęt­ni na za­cie­ka­wio­ne spoj­rze­nia i za­sko­czo­ne miny prze­chod­niów. By­li­śmy nie­zwy­kli. Ory­gi­nal­ni. Zja­wi­sko­wi. Tego dnia świat legł u stóp Panny Go­ogle i jej Kozy Mroku.

Straż­nik miej­ski, któ­re­go mi­nę­li­śmy, chciał coś po­wie­dzieć, ale zwąt­pił, pew­nie nie mogąc przy­po­mnieć sobie prze­pi­su, który za­bra­niał­by spa­ce­rów z ko­złem bez ka­gań­ca.

W końcu uwią­za­łam Aza przed księ­gar­nią i po­szłam wy­grze­bać coś na wy­prze­da­ży. Wśród dzie­sią­tek dru­gich tomów cykli, o któ­rych dotąd nie mia­łam po­ję­cia, udało mi się wy­pa­trzeć kilka in­te­re­su­ją­cych po­zy­cji. Ku­pi­łam dwie z nich, a po­zo­sta­łe wpi­sa­łam na listę dla Czar­ne­go. Nor­mal­nie spę­dzi­ła­bym przy­naj­mniej go­dzi­nę na szpe­ra­niu po wy­peł­nio­nych li­te­rac­ki­mi skar­ba­mi pół­kach, lecz tym razem spie­szy­łam się. Wo­la­łam nie zo­sta­wiać ko­zioł­ka sa­me­go przez dłuż­szy czas.

Aza­zel w mię­dzy­cza­sie urósł do rangi miej­sco­wej gwiaz­dy. Stał po­kor­nie, ob­le­ga­ny przez stad­ko dzie­cia­ków, które go gła­ska­ły, czo­chra­ły i usi­ło­wa­ły kar­mić chip­sa­mi. W bar­dzo aser­tyw­ny spo­sób roz­go­ni­łam to to­wa­rzy­stwo, po czym za­bra­łam Aza do parku.

Po dro­dze ku­pi­łam w ma­leń­kiej cu­kier­ni dwie bułki jo­gur­to­we. Wła­ści­wie mia­łam ocho­tę na lody z au­to­ma­tu, ale o tej porze roku były nie­osią­gal­ne i py­ta­nie o nie wy­wo­ły­wa­ło więk­szą kon­ster­na­cję niż pa­łę­ta­ją­ca się obok mnie koza.

Po­szwen­da­li­śmy się z Azem po za­sy­pa­nych ko­lo­ro­wy­mi li­ść­mi ścież­kach, obej­rze­li­śmy ostat­nie pawie oczka, wy­grze­wa­ją­ce się na wrzo­so­wych mar­cin­kach, i po­wku­rza­li­śmy wszech­obec­nych psia­rzy – nawet bo­jo­wo na­sta­wio­ne am­sta­fy i rot­twe­ile­ry czuły się nie­swo­jo w po­bli­żu Aza­ze­la, więc na widok ko­zioł­ka brały nogi za pas, cią­gnąc za sobą prze­kli­na­ją­cych wła­ści­cie­li.

Wresz­cie usia­dłam na ławce obok staw­ku, po któ­rym pły­wa­ły dwa znu­dzo­ne ła­bę­dzie, i po­czę­sto­wa­łam Aza bułką. Zje­dli­śmy w mil­cze­niu, od czasu do czasu ob­li­zu­jąc – od­po­wied­nio: usta i pysz­czek – z cukru pudru i nad­mia­ru kre­mo­we­go na­dzie­nia. Wy­gię­łam głowę w tył, przez opar­cie ławki, przy­mknę­łam po­wie­ki i de­lek­to­wa­łam się pro­mie­nia­mi ła­sko­czą­cy­mi twarz. Ko­zio­łek zło­żył łepek na moich udach. Po­dra­pa­łam go mie­dzy ro­ga­mi. Było miło i pew­nie czu­ła­bym się szczę­śli­wa, gdyby nie ści­ska­ją­cy ból w żo­łąd­ku, po­ja­wia­ją­cy się przy choć­by pró­bie po­my­śle­nia o Czar­nym.

 

***

 

– Nie.

– Ale…

– Nie!

– Może cho­ciaż…

– Nie! Cio­ciu, jeśli Aza­zel mówi praw­dę, mu­sisz po­wstrzy­mać się od wszyst­kie­go, co choć­by ocie­ra się o czary. Żad­nych pa­sjan­sów, świe­czek, ka­dzi­de­łek i śpie­wa­nia przy ple­wie­niu ogród­ka! Nie je­stem pewna, czy w ra­chu­bę wcho­dzi pa­rze­nie zio­ło­wej her­ba­ty. I pro­szę, zo­staw ko­zioł­ka w spo­ko­ju. Wo­la­ła­bym, żeby nie za­czął latać.

– Prze­cież to bez sensu! – za­pro­te­sto­wa­ła chrzest­na. – Usi­łu­ję ci pomóc, Ba­ja­der­ko. Nie robię nic złego!

– Jeśli je­steś tego taka pewna, cio­ciu, to może za­py­ta­my bab­cię o zda­nie?

Na­chmu­rzy­ła się.

– Nie wie­rzę, że mo­gła­byś na mnie do­nieść, Ba­ja­der­ko. Nie je­steś ka­pu­siem.

– Uwierz, cio­ciu. Ja się o cie­bie mar­twię.

Wes­tchnę­ła cięż­ko.

– Do­brze. Niech ci bę­dzie, mała szan­ta­żyst­ko. Od dzi­siaj żad­nych cza­rów. Zaś ko­zło­wi za­pew­nię je­dze­nie i picie, i nic wię­cej. W końcu duża z cie­bie dziew­czyn­ka, a skoro chcesz być trak­to­wa­na jak do­ro­sła, mu­sisz się li­czyć z kon­se­kwen­cja­mi wła­snych wy­bo­rów.

– Nie ro­zu­miem, o co ci cho­dzi, cio­ciu.

– Wkrót­ce zro­zu­miesz – za­pew­ni­ła po­nu­ro. – Tym­cza­sem przyj­mij ostat­nią radę: po­wiedz Czar­ne­mu, co do niego czu­jesz. Pro­sto i uczci­wie. Moż­li­we, że bę­dzie na tyle za­sko­czo­ny i połech­ta­ny tym, iż ktoś darzy go mi­ło­ścią, że nie da ci kosza. I pa­mię­taj – nie bra­taj się zbyt­nio z Azem. Co­kol­wiek drań pró­bu­je ci wmó­wić, demon to demon, a nie mi­lu­si zwier­za­czek.

 

***

 

Pia­sek śpie­wał.

Pa­mię­ta­łam, że gdy po raz pierw­szy usły­sza­łam ten od­głos – w cza­sie zwie­dza­nia z ro­dzi­ca­mi Sło­wiń­skie­go Parku Na­ro­do­we­go – nie mo­głam uwie­rzyć, że to na­tu­ral­ne zja­wi­sko. Dźwięk był do­kład­nie taki jak ten, który po­wsta­wał, kiedy – jako mała dziew­czyn­ka – krę­ci­łam w ra­mach za­ba­wy pustą rurką na prze­wo­dy. Do­ro­śli to­czy­li pianę z ust, słu­cha­jąc tam­te­go wycia, a prze­cież śpie­wa­ją­cy­mi wy­dma­mi wszy­scy się za­chwy­ca­li.

Nie byłam pewna, czy po­dob­ny fe­no­men może po­ja­wiać się nocą, ale sny miały w nosie lo­gi­kę i zgod­ność z rze­czy­wi­sto­ścią.

Le­ża­łam na grzbie­cie wydmy i pa­trzy­łam na lśnią­cą dia­men­to­wym pyłem Drogę Mlecz­ną, Deneb mi­go­czą­cy w pier­si le­cą­ce­go przez nie­bo­skłon Ła­bę­dzia, na ma­lut­kie­go Del­fi­na, który wy­sko­czył zza linii ho­ry­zon­tu. Szczę­śli­wie nie czu­łam chło­du – sny za­wsze ku­si­ły kom­for­tem roz­grza­nej po­ście­li. Nie­sio­ny wia­trem pia­sek dźgał moją skórę ty­sią­cem drob­nych igie­łek. Spo­koj­nie cze­ka­łam, aż okry­je mnie cięż­ką, du­szą­cą koł­drą. Mia­łam ocho­tę się w nim za­grze­bać ni­czym wiel­ki, śla­ma­zar­ny mrów­ko­lew.

– Co ty wła­ści­wie wy­pra­wiasz, Mał­go­rza­to?

Gwał­tow­ny po­dmuch wi­chru zmiótł ze mnie więk­szość kwar­co­wych zia­ren. Nie­licz­ne przy­lgnę­ły do wło­sów i zębów. Usia­dłam zi­ry­to­wa­na i od­plu­łam ślinę, usi­łu­jąc po­zbyć się pia­chu z ust.

– Nie po­do­ba ci się pu­sty­nia, Aza­ze­lu? – wark­nę­łam. – Wy­śni­łam ją dla cie­bie. Po­dob­no to twój dom.

– Nie mam nic do pu­sty­ni – za­pew­nił, klę­ka­jąc na­prze­ciw mnie. – Cał­kiem ładna. Prze­stron­na, asce­tycz­na, wydmy usy­pa­ne z roz­ma­chem, no i za­wsze lu­bi­łem kolor in­dy­go. Uro­cze miej­sce. Tylko czemu pró­bu­jesz uda­wać żmiję ro­ga­tą? Po­do­bień­stwo już i tak jest ude­rza­ją­ce.

– Chcę znik­nąć. Za­grze­bać się w pyle. Prze­stać cier­pieć.

– Nie bądź głu­pia, Mał­go­rza­to. Ko­chasz, więc cier­pisz. Ży­jesz, więc cier­pisz. To te małe dra­ma­ty czy­nią cię czło­wie­kiem. Wkrót­ce wy­le­czysz się z za­uro­cze­nia Czar­nym, a za parę lat uczu­cie to zda ci się je­dy­nie bła­host­ką, zwy­kłym szcze­nię­cym za­du­rze­niem. Lecz wła­śnie po­dob­ne bła­host­ki ukształ­tu­ją ko­bie­tę, którą kie­dyś się sta­niesz.

Po­gła­skał mnie po po­licz­ku.

Nie po­do­ba­ły mi się te fi­lo­zo­ficz­ne dyr­dy­ma­ły; nie kiedy demon wy­gła­szał je cie­płym gło­sem Czar­ne­go.

Usia­dłam gwał­tow­nie.

– Czy ja je­stem aż tak brzyd­ka, Az? Aż tak dzi­wacz­na? Dla­cze­go nikt mnie nie kocha?! No czemu?

Roz­czu­li­łam się nad samą sobą i wy­buch­nę­łam pła­czem.

– To nie tak… – szep­nął Aza­zel, ocie­ra­jąc grzbie­tem dłoni moje łzy.

Opar­łam głowę o jego ramię i szlo­cha­łam w naj­lep­sze.

Nagle syk­nął jak kot, któ­re­mu ktoś na­dep­nął na ogon, i od­sko­czył od mnie, a przy­naj­mniej spró­bo­wał, na ile było to moż­li­we z po­zy­cji sie­dzą­cej.

Wy­rżnę­łam nosem w pia­sek.

Otrze­paw­szy twarz z le­pią­cych się do niej zia­re­nek, rzu­ci­łam de­mo­no­wi bar­dzo nie­przy­ja­zne spoj­rze­nie.

Zi­gno­ro­wał mnie. Zmarsz­czył brwi. Wsu­nąw­szy palce pod ob­ro­żę, spró­bo­wał ze­rwać ją z szyi. Bez­sku­tecz­nie.

Przy­bi­ta jego ob­ce­so­wo­ścią, za­czę­łam po­now­nie chli­pać.

– Tylko bez dra­ma­tów. – Aza­zel skrzy­wił się. – Po­staw­że się w mojej sy­tu­acji. Dać komuś po mor­dzie albo pu­ścić z dymem wio­skę, albo łapki po­ła­mać, albo inny dro­biazg w tym stylu, to moja spe­cjal­ność. Ale roz­mo­wy z za­ko­cha­ny­mi ko­bie­ta­mi? Dzię­ku­ję, po­sto­ję.

– Więc spa­daj! – wark­nę­łam zi­ry­to­wa­na.

Pia­sek wokół de­mo­na za­padł się, two­rząc lej po­dej­rza­nie przy­po­mi­na­ją­cy le­go­wi­sko Sar­lac­ca z „Po­wro­tu Jedi”, i mój żół­to­oki to­wa­rzysz runął w ot­chłań.

Zdo­ła­łam je­dy­nie do­strzec wyraz bez­brzeż­ne­go zdzi­wie­nia na jego twa­rzy.

 

***

 

W nie­dzie­lę po­je­cha­łam z ro­dzi­ca­mi do dziad­ków na wieś. Byłam zbyt za­ję­ta po­ma­ga­niem w kuch­ni, pil­no­wa­niem młod­sze­go ku­zy­no­stwa i gra­bie­niem liści pod dyk­tan­do babci, by roz­my­ślać nad Azem, Czar­nym czy moim zła­ma­nym ser­cem.

 

***

 

– Więc jutro jest wiel­ki dzień – wes­tchnął Az, opie­ra­jąc się o pień świe­tli­stej śliwy. – Za­mie­rzasz wy­znać Czar­ne­mu mi­łość.

Sa­mot­ne drze­wo rosło po­środ­ku ko­bal­to­wej pu­sty­ni, ro­niąc lśnią­ce kwie­cie i pach­nąc świe­żą szar­lot­ką. Tym razem to ja sie­dzia­łam nad głową de­mo­na.

– Moż­li­we. Pew­nie tak. Co cię to wła­ści­wie ob­cho­dzi, Az?

– Mar­twię się o cie­bie, słod­ka Mał­go­rza­to.

Spoj­rzał na mnie z tro­ską w żół­tych, ko­zich oczach. Wśród roz­wia­nych, ciem­no­ru­dych ko­smy­ków mi­go­ta­ły więd­ną­ce płat­ki śliwy. Samum tar­gał czar­ną pe­le­ry­ną.

– Zmie­ni­łeś się – szep­nę­łam.

Demon nie miał już twa­rzy Czar­ne­go. Nadal do­strze­ga­łam po­do­bień­stwo, jakby cho­dzi­ło o braci, lecz Az prze­stał być klo­nem mo­je­go uko­cha­ne­go. Rysy żół­to­okie­go stały się ostrzej­sze, bar­dziej orien­tal­ne i dra­pież­ne.

– Zmie­ni­łem – przy­znał Aza­zel – po­nie­waż tego wła­śnie chcia­łaś. Je­stem twoim po­kor­nym sługą, Go­sień­ko.

Przy­tu­lił po­li­czek do mojej łydki.

– Ro­ze­pnij tę prze­klę­tą ob­ro­żę, Mał­go­siu. Zdej­mij ją, a wresz­cie przy­bio­rę ludz­ką po­stać. Nigdy już nie bę­dziesz sa­mot­na. Nigdy nie bę­dziesz cier­pieć.

Pod­ku­li­łam nogi.

– Jeśli mnie pa­mięć nie myli, wczo­raj twier­dzi­łeś, że to cier­pie­nie czyni mnie czło­wie­kiem.

– A kto po­wie­dział, że chcę, byś nim była, Mał­go­rza­to?

Zdrę­twia­łam. Aza­zel za­milkł spe­szo­ny, czu­jąc, że zdra­dził zbyt wiele.

– O, ty kozi synu! – syk­nę­łam wście­kle. – Więc o to ci cho­dzi! Nie­do­cze­ka­nie twoje! Wara od mojej duszy!

Ze­sko­czy­łam z ga­łę­zi i zni­kłam w za­mie­ci ró­żo­wych płat­ków.

 

***

 

Złote i rude li­ście sze­le­ści­ły pod moimi sto­pa­mi. Szłam, a wła­ści­wie skra­da­łam się, przez są­sia­du­ją­cy ze szko­łą park. Dzień był wręcz nie­przy­zwo­icie cie­pły, ni­czym wy­rwa­ny z dawno mi­nio­ne­go lata. Brzo­zy przy alej­ce pło­nę­ły ślicz­ną żół­cią, jak w sta­rej pio­sen­ce Łucji Prus. Wie­dzia­łam, że – tak czy ina­czej – ten dzień, z całym jego bursz­ty­no­wym prze­py­chem, za­pa­mię­tam na za­wsze. W końcu pierw­szy raz za­mie­rza­łam wy­znać komuś mi­łość.

Czar­ny sie­dział na po­zba­wio­nej opar­cia ławce, po­grą­żo­ny w lek­tu­rze, nie zwra­ca­jąc uwagi na resz­tę świa­ta. Byłam pewna, że go tu znaj­dę – kiedy tylko po­zwa­la­no wy­cho­dzić w cza­sie przerw na bo­isko, na dłu­giej za­wsze wy­my­kał się do parku.

Od rana cze­ka­łam na ten mo­ment, od­li­cza­jąc mi­nu­ty dłu­żą­cych się w nie­skoń­czo­ność lek­cji, igno­ru­jąc zdzi­wio­nych mym bra­kiem kon­cen­tra­cji na­uczy­cie­li, izo­lu­jąc się od przy­ja­ció­łek. Czu­łam eks­cy­ta­cję wy­mie­sza­ną ze stra­chem – jak­bym mu­sia­ła w Wi­gi­lię iść do den­ty­sty.

Już mia­łam go za­wo­łać, już uno­si­łam dłoń w po­wi­tal­nym ge­ście, gdy nagle do za­czy­ta­ne­go Czar­ne­go po­de­szła wy­so­ka, ciem­no­wło­sa dziew­czy­na.

Kuc­nę­łam, kry­jąc się – ni­czym kiep­ski snaj­per – za po­bli­skim ro­do­den­dro­nem. By nie wy­glą­dać na zu­peł­nie szur­nię­tą, uda­wa­łam, że wal­czę z roz­wią­za­ny­mi sznu­rów­ka­mi. Sta­ra­łam się jed­nak nie uro­nić nic z roz­gry­wa­ją­cej się nie­opo­dal pan­to­mi­my.

Marta po­wie­dzia­ła coś i chło­pak uniósł głowę, wy­raź­nie zdzi­wio­ny. Po­ło­żył książ­kę na ławce. Wstał, chyba sam nie wie­dząc, dla­cze­go. Uśmiech­nął się i ner­wo­wo prze­cze­sał pal­ca­mi czu­pry­nę. Marta szep­ta­ła przez chwi­lę, ze spusz­czo­nym wzro­kiem, z za­ci­śnię­ty­mi w pię­ści dłoń­mi, aż wresz­cie wy­pro­sto­wa­ła się, spoj­rza­ła roz­mów­cy w oczy, od­rzu­ci­ła włosy na jedną stro­nę, osła­nia­jąc szyję, i za­da­ła Czar­ne­mu py­ta­nie. A wła­ści­wie: Py­ta­nie, bo nawet nie sły­sząc go, wie­dzia­łam, czego do­ty­czy.

Chło­pak cof­nął się o pół kroku, za­mru­gał kil­ku­krot­nie, wziął głę­bo­ki wdech i wła­śnie miał coś po­wie­dzieć, gdy śnia­de palce Marty szarp­nę­ły oka­la­ją­cy jego szyję ciem­ny golf, bez­li­to­śnie ni­we­lu­jąc dy­stans mię­dzy Czar­nym a moją przy­ja­ciół­ką.

Od­wró­ci­łam wzrok. Nie chcia­łam pa­trzeć, jak wargi dziew­czy­ny wpi­ja­ją się w usta o kształ­cie pęk­nię­tej śliw­ki. Z na­głym za­in­te­re­so­wa­niem przy­glą­da­łam się po­rzu­co­nej książ­ce. Z tej od­le­gło­ści nie­zbyt do­kład­nie wi­dzia­łam okład­kę, lecz chyba było to mięk­kie wy­da­nie „Śle­po­wi­dze­nia”. Nie­waż­ne. Rów­nie nie­istot­ne jak ko­niec tego nie­me­go przed­sta­wie­nia. Czy Marta ucie­kła, prze­ra­żo­na wła­snym tu­pe­tem? Ja bym ucie­kła. Czy Czar­ny po­biegł za nią, czy też po­wlókł się w prze­ciw­nym kie­run­ku, wciąż za­sko­czo­ny po­dob­nym ob­ro­tem spraw? A jakąż to czy­ni­ło róż­ni­cę?

Ważne, że zo­sta­wił książ­kę. Samą. Nie­do­koń­czo­ną. Skoro Marta spra­wi­ła, że zre­zy­gno­wał z po­dró­ży do ob­cych świa­tów, że po­rzu­cił swój skarb, to nie miało zna­cze­nia, jak dziś brzmia­ła od­po­wiedź Czar­ne­go. Finał mógł być już tylko jeden.

Za­mknę­łam oczy, pró­bu­jąc od­go­nić ci­sną­ce się pod po­wie­ki łzy.

Usły­sza­łam sze­lest liści. Ktoś przy­klęk­nął za moimi ple­ca­mi, za­rzu­cił mi ra­mio­na na szyję i oparł brodę o czu­bek mojej głowy.

– Cicha woda, czyż nie, Go­siek? – Julka za­chi­cho­ta­ła, bar­dzo sztucz­nie i tro­chę smut­no. – Wiesz, wczo­raj za­dzwo­ni­ła i spy­ta­ła, czy coś za­iskrzy­ło mię­dzy mną a Czar­nym. Po­wie­dzia­łam, że nie. Nigdy nie umia­łam zwie­rzać się przez te­le­fon. Tak łatwo jest kła­mać, gdy nie pa­trzysz komuś w oczy. Chyba po­win­nam być bar­dziej uczci­wa wobec sie­bie i przy­ja­ciół. Ale prze­cież coś na ten temat wiesz, praw­da, ma­lut­ka?

Nie po­tra­fi­łam wy­krztu­sić ani słowa.

Julia wes­tchnę­ła, zmierz­wi­ła moje włosy i ode­szła.

Nie mo­głam się tak łatwo pod­dać. Wie­dzia­łam, dokąd za­pro­wa­dzi mnie na­ra­sta­ją­ce po­czu­cie sa­mot­no­ści i nie­zro­zu­mie­nia.

– Wy­bacz, Mar­tuś – mruk­nę­łam pod nosem – ale tu cho­dzi o moją duszę.

Mo­głam jesz­cze wy­grać tę wojnę. Mia­łam plan. Po­trze­bo­wa­łam je­dy­nie do­sta­tecz­nie szyb­kie­go kontr­ata­ku. I książ­ki le­żą­cej na po­bli­skiej ławce.

Wsta­łam, go­to­wa po­pę­dzić w tam­tym kie­run­ku.

 

***

 

Aza­zel spo­koj­nie prze­żu­wał ko­lej­ne kart­ki. Prze­krzy­wił łepek i gapił się na moją czer­wo­ną z wście­kło­ści twarz.

– Mee – po­wie­dział cie­płym, mę­skim gło­sem.

A potem uśmiech­nął się wred­nie, tak, jak tylko kozy po­tra­fią.

 

Koniec

Komentarze

Pierwszy, ha! :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Oj, pośmiałem się zdrowo. Świetny tekst nie mogłem się oderwać i mimo nadmiaru zajęć przeczytałem do końca, rechocząc regulanie. Humor taki, jaki lubię, kika tekstó "perełek", no i  Azazel tak uroczo przedstawiony, bohaterka Małgorzata też ładnie nawiązuje do klasyki. Same plusy. Ps. Ta gra to Lineage II? :) Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Sethraelu – cieszę się ogromnie, że się podobało. Gra to luźne nawiązanie do kilku mmorpg, najbardziej chyba do Warhammera Online ( z tego co pamiętam niedopracowane to było strasznie, ale moja cudowna gildia Ankh Morpork i te szturmy przy muzyce z "Drużyny A" na TS… łezka się w oku kręci) Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Fajne. Mi też się spodobały odwołania do Bułhakowa. I ta koza!

Babska logika rządzi!

Ok. Kończę na razie. Niepotrzebnie zaczęłam czytać, cholera, przecież praca czeka! Ale pomyślałam, że skoro to na ten konkurs, to mi się na pewno nie spodoba, więc i tak zaraz przestanę czytać, Alex to czy nie Alex napisała :). No i się pomyliłam. Ale już się odrywam od kompa, skończę wieczorem. Tylko teraz chciałam napisać, że – z tego co kojarzę – w starych dowodach wzrost średni był od 158cm. Więc albo babcia kłamała, albo się pomyliłam. Ale zdaje się, że od 158, bo moja mama się ledwo załapała. A też chyba trochę oszukiwała. Moja babcia już nie, miała niski jak byk i nigdy nam dowodu nie chciała pokazać, bo się upierała, że też ma te 158cm. W moim przypadku też każdy centymetr się liczy, w nowym dowodzie, gdzie wzrost jest już w centymetrach, nie opisowo, też troszeńkę nakłamałam. A co! Ale tylko troszeczkę. No, to musiałam napisać, bo jakoś z bohaterką poczułam braterstwo… tfu, siostrzeństwo. I z jej babcią też. A reszta, wieczorem. Do pracy, kobieto!

Bardzo mi się spodobało to opowiadanie, choć romansideł nie czytuję. :) Największy plus: balansik pomiędzy parapoetycką prozą, a prosto pisanym tekstem. Trafne porównania, dowcipne i czasami pozytywnie zaskakujące przeplatasz ze "zwykłym" tekstem; dozujesz. Brawo i wzór dla wszystkich! :) Wciągnąłem się, a pomidorową trzeba wstawić… :) Znalazłem też sposób na zgniłą zieleń, by oczu nie katować przy dłuższych tekstach. Wciskam drukuj, później anuluj i mam wszystko na bieli ;) Może to komuś pomoże, a może u mnie tylko to działa? Może… :) Pomysł z Azem kluczem do sukcesu, no i ciotka. Poza tym bohaterka, której nie da się nie lubić. Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Na początek, nim przejdę do oceny tekstu, kilka wyłapanych drobnych błędów.

 

>> Jednak gdy tylko wiatr zaczynał igrać z nitkami babiego lata, zaś jedyny miłorząb w mieście przybierał barwę bursztynu, stając się w miejscem pielgrzymek przedszkolaków poszukujących liści do albumów.<< – Ja bym tak napisał:  „Kiedy wiatr zaczynał…”  Zamiast „ Jednak gdy tylko…”   >> Nie, nie myślcie proszę, że to szaleństwo ogarniało mnie co roku. << – Kolejna sugestia: „Proszę, nie myślcie, że to szaleństwo ogarniało mnie co roku.”   >> Czarny miał wiele plusów. << – „Czarny miał wiele zalet.” >> Wcześniej nigdy nie zwracałam na chłopaka uwagi, << – „Wcześniej, nigdy nie zwracałam uwagi na chłopaka” lub „Nigdy wcześniej nie zwracałam uwagi na chłopaka.”

>> Poza tym chodziło o jedynego faceta (potoczne!!!) w okolicy, << – „Poza tym chodziło o jedynego mężczyznę w okolicy” >> który nie uważał mnie za totalnego freaka. << – wtrącenia anglelskiego slangu w języku polskim nie są ładne, i pogarszają tylko odbiór tekstu. Zamiast freak’a – lepiej użyć – dziwaka. Nasz język ojczysty też ma wiele takich określeń.   >> Omal nie upuściłam niesionych filiżanek. << -– Nie podoba się forma tego zdania. Może tak: „O mały włos, a upuściłabym filiżanki, które niosłam.”   Generalnie podobało mi się to opowiadanie, chociaż też niezbyt za takimi opowieściami przepadam. Masz bardzo dobry styl, ładnie piszesz i ciekawie, przez co czyta się przyjemie. Sam tekst wciągnął mnie i oczekiwałem dobrego zakończenia. I zostałem nagrodzony.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

>> Poza tym chodziło o jedynego faceta (potoczne!!!) w okolicy, << – „Poza tym chodziło o jedynego mężczyznę w okolicy” – z pewnością czternastolatka powiedziałaby "mężczyznę", a nie "faceta"; jaasne.

Wydaje mi się, że język jest  świetnie dopasowany do osoby narratora i nawet najbardziej na świecie oczytana nastolatka używałaby czasem potocznych wyrażeń w swojej opowieści (poza tym takie wtrącenia dodają tekstowi uroku). Pierwszoosobowa narracja rządzi się swoimi prawami i wytykanie określeń typu "facet" czy "freak" w historii opowiadanej przez gimnazjalistkę jest chyba nieporozumieniem.

Sorry, taki mamy klimat.

@Finklo, Koiku – niezwykle cieszę się, że przypadło do gustu @ocho – własnie nigdzie nie mogłam znaleźć granic urzędowych tego wzrostu dla lat sześćdziesiątych/siedemdziesiatych. Mamie wpisali "średni", choć miała sporo mniej niż moje szaleńcze 159-jak-się -dobrze-wyśpię, ale mogła sobie doliczyć z 4cm za niezwykle wysoką samoocenę;) @mkmorgocie  – szyk zdania z uwagą, zmienię na nowej stronce, bo tu już nie mogę. Natomiast reszty będę bronić własną piersią, gdyż, jak zauważył Sethrael, są imo potrzebne dla uwiarygodnienia narracji pierwszoosobowej. Nie wyobrażam sobie czternastolatki, choćby nie wiem jak oczytanej i przemadrzałej, która wyrażałaby się tak hiperpoprawnie, by mówić o rówieśniku "mężczyzna". Tak więc "faceci", "freaki", "szwendania", "psiarze", "porąbania", "wkurzania", "nidowania", itp., a także nagminne zapominanie przez Gosię o poprawnej odmianie imion w wołaczu, jest zabiegiem w pełni przemyślanym. I cieszę się, że jednak się podobało. Serdecznie wszystkich pozdrawiam!

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

No, skończyłam. Podobało mi się do końca. I – chociaż sama zazwyczaj neguję argument "bo tak się przecież mówi" dla uzasadnienia niedbałego języka, to tutaj jednak zgadzam się z AlexFagus i Sethraelem.  Pozdrawiam.

Też się zgadzam z Sethem. I wg mnie nie chodzi o nedbałość językową. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

@AlexFagus – Jasne, jak będzie nowa strona w pełni funkcjonować, to poprawisz to opowiadanie. I nie tylko to :) Nie mniej jednak, jeszcze raz podkreślam: to bardzo dobry tekst, i dobrze mi się czytało.   @Sethraelu, ocha i koiku  – Macie rację, faktycznie mój błąd. Po prostu, gdy czytałem tekst uznałem to za zdania narratora, a nie narracji pierwszoosobowej bohaterki tegoż opowiadania. Przepraszam Autora i Was za moje błędne założenie.   

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Przeczytałam. Lubię Twoją pisaninę, Alex, dobrze i gładko wchodzi. Miejscami było zabawnie. I choć nie jest to mój typ, całkiem się spodobało. Tylko zakończenie nie. Jakieś takie… no, nie dopełnia całości.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bardzo, naprawdę bardzo mi się podobało. Napisałaś świetne opowiadanie. Pod każdym względem. Gratuluję. ;-)  

 

Za chwilę z kuchni dobiegł dźwięk tłuczonego szkła…” – Wolałabym: Po chwili z kuchni dobiegł dźwięk tłuczonego szkła

 

„Przecież chodziło o tylko niewinną zabawę”. – Wolałabym: Przecież chodziło tylko o niewinną zabawę.

 

„Położyła na obok solnej linii wielki, kuchenny nóż”. – Pewnie to jakieś bardzo rytualne położenie, bo nie umiem zobaczyć noża leżącego na obok czegokolwiek. ;-)

 

„Pomogłam jej postawić te… artefakty wewnątrz kręgu”. – Czy róża też jest artefaktem?

 

„Umyłam zęby, ubrałam się i powlokłam do kuchni”.Umyłam zęby, ubrałam się i powlekłam do kuchni.

 

„Przez to tałatajstwo na szyi nie mogę odzyskać pełni mocy!”Tałatajstwo, za słownikiem języka polskiego: 1. pogard. «hołota, hałastra, motłoch» 2. pogard. «o dużej ilości bezwartościowych lub niewiele wartych rzeczy» nie bardzo odpowiada mi jako określenie obroży. Ale to tylko moje wrażenie. ;-) Może: Przez to badziewie/dziadostwo na szyi nie mogę odzyskać pełni mocy!  

 

„Ona też nie do końca nie zdaje sobie z tego sprawy – mruknął żółtooki”. – Pewnie miało być: Ona też do końca nie zdaje sobie z tego sprawy – mruknął żółtooki. Lub: Ona też nie do końca zdaje sobie z tego sprawę – mruknął żółtooki.

 

Nie łatwo zerwać podobną więź”.Niełatwo zerwać podobną więź.

 

„Runęliśmy w dół”. – Masło maślane. Czy mogli runąć w górę? Może: Runęliśmy na trawę/murawę.

 

„…i zadała Czarnemu pytanie. A właściwe: Pytanie, bo…” – Literówka.

 

Wystałam, gotowa popędzić w tamtym kierunku”. – Literówka.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@mkmorgoth – Dziękuję:) @josenheim – miło mi, że Ci się spodobało. Co do zakończenia – z tą częścią zwykle mam problem. W dniu, w którym uda mi się zamknąć porządnie tekst ( nie uśmiercając przy tym połowy bohaterów) z radości… no właściwie nie wiem, co zrobię, ale na pewno coś szalonego – może umyję okna nie-przed-świętami… @regulatorzy – jiiiiik! Jak? Pytam się jak? Czytam z sześć razy, czytam na głos, katując męża, i dalej są! Błędy! I jak tu nie wierzyć w chochliki? Dziękuję i za przeczytanie, i za wyłapanie – poprawione w pliku (czekającym na zmiłowanie brajta:D). Co do róży – faktycznie trudno, by była wykonana ludzką ręką ( choć w przypadku Diany – diabli wiedzą), ale nie miałam lepszego pomysłu na pogardliwe określenie składników potrzebnych do zaklęcia – może ingrediencje?

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Ingrediencji można użyć do sporządzenia jakiejś mikstury. Warzywa i przyprawy będą ingrediencjami zupy jarzynowej lub sałatki. W przypadku Twojego zdania, myślę że wystarczy: Pomogłam jej postawić te przedmioty/rzeczy wewnątrz kręgu. Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm, zdanie będzie poprawne, ale gdzie w nim przekąs i pogarda? To tak jakby zamiast kazać się komuś chędożyć czy coś, powiedzieć "Proponuję, abyś odbył przygodny stosunek płciowy". Przemyślę.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Smutno mi, bo nie umiem pomóc. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Teraz to mi smutno, bo Tobie smutno i mam wyrzuty sumienia. Po wirtualnym marcepanie na poprawę nastroju?

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Regulatorzy:  nie umiem pomóc. :-( Nie wierzę! Świat mi się wywrócił do góry nogami! ;)

Świadomość, że Alex musi posiłkować się wirtualnym marcepanem, a Świat Ochy uległ strasznemu wypadkowi, zmobilizowała mnie do tego stopnia, że nakazałam sobie myślenie do skutku. Oto rezultat: Pomogłam jej postawić te… rekwizyty wewnątrz kręgu. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, jesteś wielka! Uchroniłaś mój biedny mózg przed podświadomym szukaniem przez następne kilka tygodni. Zmieniam, dziękuję i pozdrawiam:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Wesoło się czyta Wasze pogaduszki :)

Sorry, taki mamy klimat.

Uff, czekałam na odpowiedź Alex. Mogę zacząć sprzątać bałagan, który powstał po fikołku wywiniętym przez mój świat. :)

Fajne, lekkie opowiadanie, podobało mi się

Przynoszę radość :)

@Anet – Bardzo mi miło @ocha – no, na całe szczęście świat wrócił na swoje miejsce:) A regulatorzy znalazła dokładnie to slowo, o które mi od początku chodziło, tylko tok rozumowania wyglądał tak: "re… re… re… relikty! Jakie relikty durna babo?! Co ty, o malinie moroszce piszesz? Ale na pewno coś na r… Mam! Artefakty!" ;)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Jejku, jej, jakże się cieszę, bo choć myślałam, że nie umiem, to jednak umiałam i pomogłam! Hurra! ;-) Cieszę się także, że Sethraelowi jest wesoło. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam i bardzo mi się podobało.

No to się jeszcze trochę rozpiszę, żeby się Beryl przestał czepiać. Przede wszsytkim spodobał mi się humor opowiadania. Sama wizja kozy w mieście jest niezła. Wiedźma w ciąży takoż. Uch, strach pomyśleć, co się wykluje… Docieniam ładne wpisanie się w wymogi konkursu. I bardzo sympatyczna protagonistka, z dobrze dobraną ksywką. O odwołaniach do klasyki (z rzadkiego gatunku tej przeze mnie przeczytanej) już było.

Babska logika rządzi!

Jak rany, co ja tutaj robię? 

 

Nie biorę romansów do ręki, nawet przez grube, gumowe rękawice. Mam chyba awersję od czasu, gdy jako młody informatyk wzywany byłem do zbyt często psujących się komputerów w pewnym wydawnictwie o wiadomym profilu. Na brazylijskich serialach wychodzę z siebie, albo po prostu wychodzę. Świat nastolatek jest mi chyba bardziej obcy niż księżyce Jowisza i był takim nawet wtedy, gdy sam miałem naście lat. Dlatego stwierdziłem, że ten konkurs nie tylko sobie odpuszczę, ale i prace konkursowe ominę szerokim łukiem (haremówki – a fuj!). Zajrzałem zwabiony nominacją Koika.

 

To jest bardzo dobry tekst. Alex – skoro taki wróg gatunku jak ja przeczytał opowiadanie jednym ciągiem, nie dostał przy tym spazmów, a na koniec jest zadowolony i nie żałuje ani sekundy z poświęconego czasu, to możesz być z siebie zadowolona. Do tematyki przekonać się nie dam, ale do Twoich tekstów jak najbardziej.

 

Pozdrawiam.

@Koiku, Finklo i Sethraelu – serdecznie dziękuję za nominacje:D @Monsun – bardzo się cieszę, że się podobało @Unfallu – Dziękuję:) Właściwie to sama romansów nie czytuję i nigdy nie czytywałam ( no, pomijając "Sagę o Ludziach Lodu", na której punkcie miałam w liceum świra, ale to raczej przez element fantastyczny). Więc też nie przypuszczałam, że jakiś napiszę. Choć haremówek obejrzałam…  cóż, trochę zbyt dużo, by się do tego bez wstydu przyznać. Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Czemu zaraz wstyd? ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

brajcie, mój bracie w nałogu… gdybyś Ty widział minę mojego męża (który nie jest do anime uprzedzony bo np. Death Note czy FMA bardzo mu się podobały), gdy mówi: "O, kolejny raz ogladasz historię chłopca, który wpada na cycki swoich koleżanek!":( A poza tym przez takie gusta, zamiłowanie do mmorpg i sport, który trenuję, internet – wnioskując z dedykowanych reklam – uważa mnie za niewyżytego nastolatka. A ja poważna kobieta jestem!;)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Toż chyba lepiej, żeby wpadał na cycki koleżanek, niż całował kolegów po rękach! 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

I od razu poinformuję, bo to najwyżej umieszczone w spisie opowiadanie konkursowe z dużą ilością komentarzy, że konkurs CASTING 2013 został przedłużony do 10.10.13 do północy.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Dobrze napisane opowiadanie, zabawne. Do głowy przychodzi mi jedno skojarzenie: Bułhakow. Duży plus za kozę:).   Pozdrawiam

Mastiff

Dzięki, Bohdanie! Nie ma co kryć – uwielbiam "Mistrza i Małgorzatę", zresztą jedna z wypowiedzi Aza to sparafrazowany cytat. Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Chciałam jej coś odpyskować, lecz zabrzmiał dzwonek.  ---> a może: odpysknąć?   – Wobec tego, życzcie mi szczęścia – poprosiła.  ---> zbędny przecinek.   […] z zła oczyszczone   ---> ze zła   […]  nadal wygadać zupełnie przeciętnie.  ---> wygadać?  

Zakupy to dla mężczyzn katorga, a randka to przyjemność.  ---> znasz życie…   =============   Tak jakoś dziwnie się ułożyło, że ilekroć zabierałem się do czytania, coś stawało na przeszkodzie. Ale co się odwlecze… Podsumuję krótko: komplementy zasłużone.

Dziękuję, Adamie Co do odpyskować/odpysknąć – wg sjp obie formy są poprawne (jak na wyrażenie potoczne), a że w moim rejonie  raczej używa się pierwszej, dla mnie "odpysknąć" brzmi jak zgrzyt kredą po tablicy, choć zdaję sobie sprawę, że to kwestia osłuchania. Resztę migusiem poprawiam w pliku. Co do znajomości życia – jedenaście lat życia z jednym chłopem czegoś uczy:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Jedenaście lat z jedną bab… – e, nie będę taki jak Ty, z jedną Panią, napiszę – też uczy, tego samego, chociaż widzianego od drugiej strony. :-)   Narracja pierwszoosobowa, regionalizm / potocyzm uzasadniony. Znam jeszcze jeden: odpyszczyć. Może się Tobie spodoba i przyda?

Odpyszczyć – podoba się! Choć nie wiem czy w wykonaniu Gosi  – brzmi jakoś tak… męsko. Próbowalam choć w myślach określić męża "Pan"… no i nie da się, choć Mój Mroczn Pan, pasuje jak ulał. A co do zakupów – zdaje się, że katorga nie dotyczy wiertarek Pozdrawiam :)      

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Niestety, nie ma tak lekko. Jeśli do wyboru są trzy, jedna z regulowanym sprzęgłem, druga ze wstecznym biegiem, a trzecia z najbogatszym wyposażeniem dodatkowym…  :-)  Może się przydać, gdy bohaterem będzie Goś. Chłopak, znaczy.   Mąż fantastki Mrocznym Panem? Na pewno nie, taki by nie wytrzymał z kobietą piszącą takie teksty. To zapewne tylko poza samoobronna.  :-)   Pozdrawiam wzajemnie.

Tekst zdecydowanie na poprawienie nastroju, na mnie również świetnie zadziałał, mogłem się nieco rozerwać, pośmiać się. A jeśli to Ci się, Autorze, udało to znaczy że opowiadanie spełniło swoje zadanie. Tym większe słowa uznania, iż niewielu autorów potrafi napisać taki tekst.  Dzięki za tych parę chwil rozrywki ;) Pozdrawiam.

Przyjemne, ale po jakimś czasie jednak z całą mocą odczułem, że to nastoletnie romansidło i przestało mi się podobać :) Podobał mi się lekki styl i postaci, szczególnie Koziołek (Czarny z drugiej strony wydawał się jakiś taki płytki). Gdyby było nieco krótsze, to powiedziałbym w głosowaniu Loży "tak", ale już miesiąc temu rzekłem "nie" i niestety zdania nie zmienię – ale coś czuję, że piórko i tak będzie :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Właściwie to mam podobne zdanie jak beryl. Opowiadanie nie jest przeznaczone dla potencjalnie każdego czytelnika – i ja również nie zaliczam się do grupy docelowej. Ale trzeba przyznać, że językowo jest schludnie. 

I po co to było?

@domku – cała przyjemność po mojej stronie @berylu i syfie – jakby nie było: to jest nastoletnie romansidło. Miała być haremówka i jest haremówka, mimo zapędów do zabawy z formą i lekkiej autoparodii nie pretenduje do bycia czymś więcej. To jak ze schabowym – jak się nie lubi, to z czym by go nie zrobić zwykle czuć lekki posmak świnki.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

E tam. Ja nie lubię, a mi się podobało!

Dzięki, ocho:) Przy okazji – mogę Ci wysłać prośbę ma priv?

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Pewnie. Chyba mam mail w profilu, to wysyłaj.

Alex – może i racja, ale gdzieś tak do połowy to mi się nawet podobało.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

berylu, nawet tylko połowiczne zadowolenie tak wymagającego czytelnika jest dla mnie powodem do radości. Aż sobie B-52 strzelę :) Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Jak zwykle spóźniony, ale dopiero piórko doprowadziło mnie do tego opowiadania. I jest jak najbardziej zasłużone, naprawdę dobra koza. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

*Tekst. Dobry tekst, oczywiście.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Dzięki:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Scena rozgrywająca się wewnątrz MMO kazała mi doczytać do końca, chociaż za tym typem (gimnazjalno – licealne miłosne perypetie) szczególnie nie przepadam. I spodobało się, nawet bardzo ;]

Niby tak, a nie, niby nie, a jednak.

Mnie też piórko ściągnęło – gratuluję :) Przeczytałam, spodobało mi się, zwłaszcza te wplecenia z kozą no i te koleżaneczki takie do bólu realistyczne, wredne baby jedne :P To, co mi się nie podobało – to zakończenie. Wygląda jak urwane w połowie. A szkoda. Chociaż z drugiej strony – może dopiszesz ciąg dalszy? Chętnie przeczytam :)

Cieszę się, że się podobało:) @Bellatrix – końce zdecydowanie wychodzą mi gorzej niż początki. Chyba wezmę się na sposób i zacznę pisać tasiemca, który końca wcale posiadać nie będzie, bo przed ostatnim tomem zemrę ze ze starości. Ale to nieco odmiennych klimatach. Mimo całej matczynej miłości do Aza i Gosi, ciągu dalszego raczej nie stworzę Pozrdawiam:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Świetne! Łażę po stronie, szperając to tu, to tam (całości i tak nie ogarnę) i proszę! Tadaaaam! Znakomite – dlaczego nie ma opcji "dodaj do ulubionych"?

Niech co Krwawy Hegemon?!!

Możesz "śledzić" temat ;)

Przynoszę radość :)

Ach! Odkryłem magiczną funkcję pola odpowiedzialnego za sortowanie. Nieintuicyjne toto. Dziękuję bardzo i nie śmiecę więcej. Nadal się zachwycam opowiadaniem. :)

Niech co Krwawy Hegemon?!!

Oj, dawno nie sprawdzałam profilu. Fajnie zobacyć migająca gwiazdkę. Dzięki za miły komentarz, stefo:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Czytałam to opowiadanie na raty z ogromnymi odstępami. Ale wracałam, bo bardzo zapadło mi w pamięć. Ciekawa byłam zakończenia i… zdaje mi się, że jest ono najsłabszym momentem tekstu – jest mało dosadne. Do tak dowcipnej i inteligentnej historii pasuje puenta z przytupem. A tego mi troszkę barkuje. Natomiast cała reszta palce lizać :) Postaci, klimat, wszystko już tu chawalono. Mnie osobiście urzekają takie drobiazgi, jak wrzucony obrazek ze śpiewającym piaskiem i grającą rurką z dzieciństwa. Albo to, że dowiadujemy się że ciotka jest potomkinią Twardowskiego. I że może przypadkiem rzucić czar, pieląc grządki. Świetne :) Brawo, Alex, za ten tekst! Brawo!

https://www.martakrajewska.eu

Dzięki, krajemar:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Jeszcze nie skończyłem. W zasadzie ledwo zacząłem, ale już muszę skomentować: bardzo dobre. Cokolwiek tam będzie się działo dalej, od pierwszych chwil jestem "hooked up". Postacie bardzo naturalne, prawdopodobne i wiarygodne (pomijam "fazę" na czekoladzie – wyraźny ukłon z mrugnięciem w stronę poprawności) – to takie "first impression", bo nie przeczytałem jeszcze całości. Dopiero na to opowiadanie trafiłem :(

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Miło mi niezmiernie, Rinosie.

A z czekoladą to akurat prawda. No chyba, że na Igielnej we Wrocku dosypują do napojów czegoś o czym nie wiem:) Wiwat endorfiny i specyficzny metabolizm!

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Hm, przeczytałam.

Jest super, nawet dla osoby, takiej jak ja, co nastolatkowo-miłosną literaturę to szerokim kołem… Tylko zakończenia nie rozumiem. Czemu Gosia musiała zdobyć tę książkę, żeby jednak odbić Marcie Czarnego? (nigdy, ale to nigdy nie myślałam, że zadam takie pytanie – jakby się do telenoweli odwoływała xD)

Że koza książkę zjadła to już nie mam zastrzeżeń (bo to niegrzeczna koza była!), ale waga artefaktu mi umknęła. I tez trochę nie rozumiem przestrogi cioci Diany. Ja kcem wiedzieć :(

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Umm, przypomnieć sobie, cóż za diabelski plan wykoncypowałam kilka miesięcy temu…

Aha. Książka obiektywnie wielkiego znaczenia nie miała. Gosia działała pod wpływem chwili i podniecenia – planowała oddać książkę Czarnemu i uświadomić biedaka, że nie musi wybierać miedzy dziewczyną a literaturą. Może mieć obie! No a zeżarcie części planu przez Aza trochę dziewczynę otrzeźwiło. Jak zacznie myśleć i zastanawiać się nad swoimi szansami i wartością przyjaźni, to na pewno się już Czarnemu do uczucia nie przyzna.

Co do przestrogi ciotki: jak wiadomo Gosia ma zwyczaj zakochiwać się w swoich kumplach. A kto teraz zostanie jedyną istotą rodzaju męskiego, która choć trochę ją rozumie? W czyje szorstkie futerko (sierść znaczy się!) będzie się teraz wypłakiwać? Ile czasu minie nim zdejmie koziołkowi obrożę i zwróci ludzką postać? Diana wiedziała, że Az w końcu wykorzysta samotność Bajaderki.

EDIT: A tak w ogóle, strasznie się cieszę, że Ci się podobało:) I puchnę z dumy, że zainteresowałam losem shojo-bohaterów:D

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Przyznaję się bez bicia, że czytnęłam dopiero wczoraj. No wstyd i hańba i co tam jeszcze ;(

Ale tekst! Cudny! Się mi czasy nastoletnie przypomniały, kiedy łykałam książki Musierowiczowej na bezdechu. Trochę taki podobny klimacik… a może ja kiepsko pamiętam :) Milion lat minęło. Ależ Ty, Alex, tworzysz facetów do wszamania. Nawet, jeśli to kozły :P

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Ha, nie ma to jak chwyt marketingowy na sequel;)

Dzięki, Gosiu. A tak myślałam, że Az Ci przypadnie do gustu:D

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Czytałem dawno temu i byłem przeuchachany ;-) Zostawiam tylko ślad tamtego zadowolenia ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki, Rybko:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzień dobry od kolan!

 

Sponsorem dzisiejszego komentarza jest literka Z:

 

Z1:

Zachwycające!

 

Z2:

Zabawne!

 

Z3:

Zazdrość moją wzbudzające!

 

Z(4?) waszych połączonych mocy powstałem ja, Z5:

ZAJEBISTE!

 

Nie wiem Ci ja, co Miłościwie Nam Redagujący miał w głowie, dając Ci sreberko, ale zara widać, że zna się chłop na swojej robocie. Z6 (bonus): Zasłużone!; zasłużone to piórko jak mało które ze wszystkich zasłużenie przyznanych piórków.

 

Stworzyłaś coś na kształt arcydzieła. A może po prostu wstrzeliłaś się idealnie w moje upodobania, co w sumie na jedno wychodzi: “Mam bardzo prosty gust – podoba mi się wszystko, co najlepsze.” /Oscar Wilde/, “Jak cholera!” /Cień Burzy/.

 

Czytając tę historię, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jest ona daleko ponad tym, co ująłbym jako – nieuchwytną zresztą – “średnią” tego portalu. Tekst o wiele bardziej… No cóż, profesjonalny niż większość. Tak, jakbym nie czytał napisanego przez pół-amatorkę opowiadania napisanego “by się sprawdzić” i ku uciesze innych amatorów i pół-amatorów (albo wygrać roczny abonament na google ;), a raczej rasową literaturę z gatunku tych, których czytanie nadało kształt mojemu życiowemu powołaniu, objawiającemu się między innymi tworzeniem durnych komentarzy.

Oczywiście nie brakuje tu innych Autorów i Autorek piszących na podobnym, urzekającym poziomie, oraz ich wbijających się klinem w mózg opowieści, ale każde z nich (tak tekstów jak i Autorów płci dowolnej) zasługuje na wyrazy mojego najszczerszego uznania. Toteż szczerze uznaję, cokolwiek by to miało znaczyć.

Mówiąc krótko, opowieści podobne do tej, czytałbym w formie pachnącej świeżą farbą drukarską, najlepiej leżąc w wannie z gorącą wodą, odcięty od świata drzwiami łazienki i mgiełką ciężkiej pary o zapachu płynu do kąpieli o zapachu oceanu.

 

Na koniec refleksja, co prawda może i trochę na wyrost po jednym zaledwie zapoznanym Twoim tekście, ale w chwili, gdy ją piszę, jest refleksją szczerą, więc nie zawaham się nią podzielić z Tobą i ze światem:

Pani Doktor, powinna Pani przepisywać pacjentom własne opowiadania jako remedium na bolączki ciała i duszy. Ot, taka – wybacz porównanie – nieinwazyjna maść na ból dupy. W dodatku do nabycia bez recepty.

 

Peace!

 

P.S.

Informuję uprzejmie, że przy kontynuacji, będącej opowiadaniem na konkurs, w którym mam zaszczyt i przyjemność być Jurkiem-Ogórkiem, dopiero postawię stuprocentowo uczciwą kropkę (zbiesiłem się, wiem). W związku z powyższym, niniejszy komentarz nie ma żadnego odniesienia do wzmiankowanej kontynuacji i nie może być traktowany, nawet szczątkowo, jako opinia o tamtym tekście.

 

P.P.S.

Jak ja uwielbiam pisać takie komentarze pod TAKIMI opowiadaniami. To jak fajek po dobrym seksie*.

 

* – Chyba.**

 

** – Nie palę.***

 

*** – Dygresja: zależy co.

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ten teges… zabrakło mi słów w gębie i znaczków na klawiaturze.

Dobrze, że lepsza połówka poszła poczytać, to nie widzi, jak się głupawo rumienię:)

Dziękuję, mrucząc:D

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Cała przyjemność po mojej stronie. Tylko przyślij “lepszą połówkę” z podziękowaniami i jaką flaszką (bo przecież nie zmarnowałaś całego zapasu mruczenia na tamten komentarz?).

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, barek pełny, w razie czego zapraszamy:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Wiesz, że do mnie takich rzeczy się nie mówi, jeśli naprawdę nie liczy się z tym, że któregoś pięknego dnia skorzystam z zaproszenia?^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Srebrne piórko… To mnie zaciekawiło na tyle, bym przeczytał Twoje opowiadanie AlexFagus…

I ze zdumieniem stwierdzam, że nawet romans, choć przyprawiony sosem fantastyki, potrafi zainteresować i pochłonąć! :)

Czytało się niezwykle przyjemnie, opisana przez Ciebie historia jest na tyle wyrazista i silna, że staje przed oczami bez większego wysiłku ze strony wyobraźni. Przywraca mi wiarę w krótsze formy, nadwątloną lekturą zbiorów i antologii, gdzie dobre opowiadania mieszają się z nędznymi.

Postać ciotki rewelacyjna, zaklęcie miłości to cudo, nawet drugoplanowe Julia i Marta miały własną tożsamość, co jest dużym plusem :)

 

Z wad, coby moja opinia była choć trochę konstruktywna wspomnę, że zachowanie matki sprawiało wrażenie nienaturalnego. Raczej przejęłaby się chorobą Gosi, szczególnie że nie jest to dziewczynka, która od tak sobie zdecydowałaby się zostać w domu. Poza tym jest chyba jedynaczką.. takie dzieci mają zwykle bardziej troskliwych rodziców. Choć wyjątki są oczywiście możliwe.

Z błędów bardziej ortograficzno/jakichśtam:

co uznać z główną przyczynę

ZA → w pierwszej linijce! :D

podłechtany

połechtany

 

Wigilia być może powinna być z dużej litery, ale nie wiem tak do końca, natomiast Az z pewnością nie był w stanie kłapnąć żuchwą (to szczęka dolna!). Również nie podoba mi się słowo IMAŻEM, ale jeśli dla Ciebie jest ono w porządku, to nie ma tematu ;)

 

To właściwie tyle. Piękne opowiadanie, powinnaś być z niego dumna. Ja byłbym :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Niewiele jest milszych rzeczy o poranku (dobrze, że Lepszy Połówek jeszcze śpi i nie widzi, co wypisuję;)) niż zobaczyć migającą gwiazdkę przy starym opowiadaniu:) I to z równie miłym komentarzem. Bardzo dziękuję, CountPrimagenie :D

Błędy poprawione (moja wiara z chochliki drukarskie umacnia się coraz bardziej), imaż zostawiłam – zwyczajnie lubię to spolszczenie. Tylko nie rozumiem zastrzeżeń do kłapania żuchwą – chodzi o to, że w tym celu potrzebne są obie szczęki? (swoją drogą nie radzę nikomu wspominać o “szczęce dolnej” na zajęciach anatomii. To ZUO równe niemal “grzbietowi dłoni”;)).

Co do zachowania matki Gosi – dorastałam jeszcze w czasach, kiedy czternastolatki w razie jednodniowej biegunki dostawały paczkę węgla lekarskiego, ryż na obiad, sucharki na kolację i przykazanie, by dużo pić. Mimo posiadania troskliwych rodziców. Wiem, że to się zmieniło (aż za dobrze), ale mam wrażenie, że dzieciaki z niepełnych rodzin dojrzewają trochę szybciej, więc wiara zapracowanej matki w rozsądek jedynej córki chyba nie jest aż taka dziwna? Ale mogę się mylić, bo patrzę z boku.

Ogromnie się cieszę, że Ci się podobało:)

 

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Miło mi :)

Z chochlikami nie wygrasz, zawsze coś przemknie niezauważone… Nawet mimo licznych korekt, niestety :/

Co do szczęki dolnej, to powiem Ci szczerze, że akurat na tym punkcie asystenci anatomii nie byli szczególnie drażliwi. Nie jest to oczywiście zgodne z piśmiennictwem, ale potocznie przyjęte i akceptowalne. W końcu krokodyl zmiażdży zdobycz szczękami, a nie szczękami (prawą i lewą), oraz żuchwą. Moje czepialstwo związany było głównie z samym zestawieniem – kłapanie kojarzy się raczej z dziobem i zębami, ale oczywiście błędu merytorycznego nie popełniłaś :)

Dobrze mi się Ciebie czyta, zatem zajrzę jeszcze do pozostałych opowiadań. W pierwszej kolejności zapewne do tych z brązowymi piórkami, chyba, że uważasz któreś z pozostałych za szczególnie godne uwagi ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

O, u mnie profesor dostawał wtedy białej gorączki. Ale był specyficzny, to fakt; do końca życia zapamiętam tekst z egzaminu: “Proszę, pani, jak kończy pani zdanie, to proszę je wypowiadać tak, żeby było wiadomo, że tam jest kropka, a nie przecinek!” Brrr, trauma na całe życie;)

A do opowiadań serdecznie zapraszam. Godne uwagi są imho wszystkie biblioteczne (nie ma jak skromność, czyż nie? Ale za dużo to ich nie naprodukowałam), ale te piórkowe chyba rzeczywiście bardziej:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Hahaha, jeden kolega wypowiadał, jakby kończył znakiem zapytania, to dopiero wzbudzało irytację :D A ja miałem zajęcia z młodszymi asystentami, może dlatego reakcje były bardziej stonowane…

Rozumiem więc, że mam do czynienia z lekarzem, pozdrawiam serdecznie :)

 

PS: Wolę szczerość, niż fałszywą skromność. Ludziom się spodobały, czyli są godne uwagi. To mi wystarczy, by poczytać.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ja też zostawię ślad swojej bytności. Szkolna miłość – myślałam, że to nie może być dobre. A jednak było! Ubawiłam się, a koza – Az jest świetna :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dzięki, Mirabell:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Fajne piórko. Przyjemnie się było powachlować. Zabawne, że coś mi padło na mózg i czytałem w przekonaniu i z uznaniem, że autor mężczyzna tak ładnie ‘po kobiecemu’ tę historię rozwijał. Po przeczytaniu ‘odkrycie’ nie umniejszyło przyjemności.

Nowa Fantastyka