- Opowiadanie: zwencik - Zuchwały napad (KONFRONTACJA 2013)

Zuchwały napad (KONFRONTACJA 2013)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zuchwały napad (KONFRONTACJA 2013)

 

W dolince którą przecinał trakt nie było żadnego, najmniejszego nawet ruchu. Wiatr zamilkł, ptaki przestały śpiewać. Cała okolica zamarła, czekając na to co miało się niedługo wydarzyć. Eckert, przykucnięty obserwował drogę, reszta jego towarzyszy leżała przytulona do ziemi. Ribus i Kai byli obok niego, natomiast Naifa i Hithil oddaleni o jakieś sto kroków, mieli za zadanie pilnowania tyłów, by nie dopuścić do ucieczki żadnego ze strażników, gdy już atak się rozpocznie. Wszyscy odziani w szaro-zielone uniformy, zlewające się z gęstymi krzakami i karłowatymi drzewkami, wznoszącymi się na pagórkach. Broń trzymali przy sobie, gotową do walki. Specjalnie spreparowane przez Kaia fiolki wypełnione niezwykłą substancją, mającą na celu oślepienie przeciwnika, oraz częściowe upośledzenie pozostałych zmysłów, piętrzyły się na niewielkich, bezładnych kupkach. Hithil wbił kilka strzał w ziemię, a swój łuk położył tuż obok lewego ramienia. Druga drużyna, dowodzona przez Khatera czekała ukryta w zaroślach, naprzeciwko. Jedynie Eckert, z racji tego, że był elfem potrafił dostrzec ich obecność. W drugiej grupie również znajdowało się dwóch przedstawicieli jego rasy. Było to poszukiwane za dopuszczenie się wszelakich rozbojów rodzeństwo Aan. Kompanie uzupełniali krasnolud, którego imienia Eckert nigdy nie potrafił zapamiętać, oraz czterech ludzi. Nie trzeba było długo czekać aż pojawi się konwój. Przodem jechało siedmiu strażników odzianych w lekkie kolczugi, z szyszakami na głowie. Przewodził im krępy, wąsaty gość. Zaraz za nimi pojawiły się dwa niewielkie wozy, pilnowane przez czterech ludzi jadących po bokach. Następnie, kolejnych pięciu jeźdźców wyłoniło się zza zakrętu, wszyscy jednakowo odziani i uzbrojeni. Pozostałe trzy, większe wozy, były chronione przez dwie kolumny odzianych w pancerze żołnierzy i dodatkowo pięciu kolejnych, trzymających się trochę z tyłu. Łącznie licząc, ponad czterdziestu ludzi.

 

Pierwsi strażnicy rechocząc głośno między sobą, przejechali nie zwracając nawet w najmniejszym stopniu uwagi na otoczenie. Rozbójnicy czekali aż pozostałe wozy zbliżą się na tyle, by znajdować się w zasięgu. I wtedy padł cios. Pierwsza z fiolek, wypełniona dziwną mieszaniną, rozbita na głowie wąsatego, zwaliła go z konia. Pozostali z przerażeniem spojrzeli na zmasakrowaną szkłem twarz towarzysza i oniemieli. Kolejne pociski wylądowały pomiędzy nimi. Trująca chmura, drażniąca drogi oddechowe i wypalająca oczy, zapełniła powietrze. Dwóch jeźdźców, którzy zdołali zareagować, próbowało zerwać się do przodu, ale nic z tego nie wyszło. Dosięgły ich spadające znikąd strzały. Woźnice wstrzymawszy konie, z trwogą obserwowali to, co się właśnie stało. Czterej ochraniający ich mężczyźni chcieli zaalarmować pozostałych, jednak było już na to za późno. Piątka, która jechała za nimi, dusząc się i miotając, bezładnie próbowała odczołgiwać się na boki, w zarośla, w możliwie jak najbezpieczniejsze miejsce. Przez dym i przełzawione oczy nie widzieli tego, co się dzieje u pozostałych, ale po docierających odgłosach, wiedzieli, że są otoczeni. Byli w pułapce. Czwórka chroniących mniejsze wozy ciasno skupiona, z trwogą wypatrywała skąd nadejdzie cios. Żaden z nich nie ruszył by pomóc towarzyszom. Widząc to, co się dzieje, mieli nadzieję, że los oszczędzi im takiego cierpienia. Oszczędził. Żaden granat, strzała, żadnego, najmniejszego nawet ruchu. Nic tylko przeraźliwy wrzask i nawoływanie rannych. Wykorzystując tę chwilę, mężczyźni starali się uratować wozy, uciec z nimi czym prędzej. Bez skutku. Konie stały dęba, jakby spętane niewidzialnymi łańcuchami jakiegoś uroku. Po chwili zaczęły padać w konwulsjach na zimię, jeden, po drugim.

 

Z tyłu panował chaos, granaty rozbijały się o wozy, pancerni, którzy zdołali uciec z pola rażenia, rozbiegli się w różnych kierunkach. Niemal połowa z nich jednak nie dała rady wydostać się z piekielnej pułapki.

– Do szyku! Bando jełopów! Do szyku! – Krzyczał jeden z żołnierzy, największy z nich, będący najprawdopodobniej dowódcą. – Do szyku! Nie damy się!

Nic to jednak nie dało.

– Do szyku! Do mnie! – Mężczyzna podniósł głos jeszcze bardziej – Ruszać się, bo wszyscy zginiecie!

Strzała wbita w szyję, przebiła mu tętnicę. Upadł na kolana i powoli osunął się na ziemię. Rzężąc i plując krwią, próbował jeszcze ją wyciągnąć, lecz po chwili zupełnie przestał się ruszać. O bezcelowości ucieczki przekonało się dwóch jeźdźców, których dosięgły precyzyjne strzały Hithila. W desperacji i ostateczności żołnierze rzucili się do ataku, poderwani instynktem, ruszyli na gęsto porośnięte pagórki, z których miotano zabójcze pociski.

 

Duchy, szare, przenikliwe duchy wyłoniły się spomiędzy drzew, ze wszystkich stron. Otoczyły przerażonych i rozsypanych przeciwników i zaczęły zabijać, wszystkich, bez litości. Strażnicy cofnęli się, skupili ciasno w niewielką kupę, tak by mogli wspierać się wzajemnie. Stali zasłaniając się trójkątnymi tarczami i czekali. Duchy zbliżały się powoli, lecz nie atakowały. Z wyższością i pogardą spoglądały na stłumione owieczki, delektowały się widokiem przerażonych strażników, pozwalając na to by strach zalał ich trzewia. Niespodziewanie jeden z duchów padł, na ziemię, z klatki piersiowej sterczał mu bełt. Jeden ze strażników, który w odpowiednim czasie zdołał dać nura w krzaki, napinał właśnie kuszę do ponownego strzału. To wlało niewielki promyk nadziei w serca skupionych żołnierzy, którzy teraz z rykiem rzucili się na napastników. I to przyniosło im niechybną zgubę. Z utrzymującej się jeszcze chmury trujących oparów, wyskoczyły dwie smukłe postaci, zakrywające twarze chustami i specjalnymi goglami. Napinający kuszę strażnik, oraz trzech, z szarżującej grupki padli w mgnieniu oka, ugodzeni strzałami. Pomiędzy pozostałą trójkę wpadli Naifa i Hithil, który potężnym uderzeniem rozciął klatkę piersiową jednego z mężczyzn, a drugiego powalił z impetem na ziemię. Naifa nurkując pod mieczem przeciwnika, cięła go krótko w kolano, po czym obróciła się na pięcie i poprawiła ciosem w kark. Wystarczyło.

 

Czwórka pilnująca mniejszych wozów, również już była martwa. Z głowy jednego z nich, sterczał wyjmowany właśnie przez krasnoluda toporek. Reszta z całkowicie okaleczonymi ciałami, leżała opodal.

Dolinka, już nie taka cicha, zaniosła się wrzaskiem nadciągających na ucztę wron i wyciem rannych, wciąż jeszcze żyjących strażników.

– No, no, piękna robota – zarechotał Khater – iście zbójecka.

Eckert nie odpowiedział.

– Ten wasz mały alchemik ma łeb na karku! Jeszcze teraz kręci mnie w nosie. Ale z tego, co widzę, pożytku z niego większego już nie będzie.

– Wyliże się – oznajmił beznamiętnie elf.

– Doprawdy? Twardy być musi, choć nie wygląda. Cóż, najwyżej będzie jednego mniej do podziału!

– Dobra nasza! – Wrzasnął jeden z braci Aan.

Eckert nie zwróciwszy uwagi na te słowa, w milczeniu przypatrywał się rannemu towarzyszowi, któremu przyszli z pomocą Ribus i Naifa.

– Zajmijcie się wozami, skoroście tacy entuzjastyczni – podjął w końcu.

– A kto powiedział, żeś ty tu szefem?

– Mam ci przypominać, kto wszystko zaplanował? I to, kto zaprosił was do tej zabawy?

– Nie unoś już się tak – Khater potarł paskudną bliznę, biegnącą od skroni po żuchwę – sami nie dalibyście rady, a tak, cały łup nasz i…

– I przy niewielkich stratach. To chciałeś powiedzieć?

– Może tak… Może nie. Powiedz mi lepiej, co to za sztuczka, że konie stały tam jak wryte, nic sobie nie robiąc z tego wszystkiego?

– Zwykły urok, nic trudnego dla mnie, jeśli cię to interesuje. Całkowicie sparaliżowałem ich zmysły.

– Ho ho! Mam nadzieję tylko, że z nami tego nie spróbujesz?

– Nie. To nie działa na ludzi.

– A dlaczegóż to?

– Ludzie są zbyt głupi – stwierdził beznamiętnie elf.

Khater prychnął, splunął ceremonialnie na ziemię i odszedł w kierunku wozów. Chwilę trwało zanim uporali się z ładunkiem i odrzucili na bok trupy zalegające na drodze. Opatrzywszy Kaia najlepiej jak mogli i usadowiwszy go na jednym z wozów, obłowieni ruszyli do swojej kryjówki.

Koniec

Komentarze

niedopuszczenia – nie dopuszczenia, a pozatym skoro mieli zadanie, to "nie dopuścić do" też chyba będzie dobrze. szaro zielone – szarozielone lub szaro-zielone? Czwórka pilnująca mniejszych wozów, również gryzła ziemię. --dobra, ale dlaczego? Ja kiedyś w sumei pijany w trawie leżałem, ale ziemi, przenajświętszej naszej gleby, rodiny, nie ośmieliłem się gryźć, jeno z szacunkiem trawy kąsałem :) Ale z tego, co widzę, porządku z niego większego już nie będzie. – porządku czy pożytku?   Nie podobało mi się, bo miałem trudność w przebrnięciu przez opis zasadzki i dość naiwny opis akcji (cza się pozbierać, bo inaczej zginiemy, a w sumie to rzućmy się i umrzyjmy, rycząc. Strzały padały znikąd, ale jakoś w sumie dostaliśmy bokiem cynk, że to z tego akurat gęsto porośniętego pagórka o tam, więc zaszarżujmy. Konie jak stały dęba, to rozumiem dobre kilka minut spętane urokiem stały tego dęba, tak jak pomniki?) ;)   Tyle ja, nie polegaj tylko na moim marudzeniu, nocami jestem zbyt złośliwy ;) Wczytaj inne, wyciągnij sobie wnioski dla siebie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

*poza tym

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

To raczej scena rzezi niż walki ; ) Trochę za dużo szczegółów na początku – kto co przy sobie miał, gdzie jechało ilu jeźdżców w konwoju… Czytelnik musi umieć wyobrazić sobie scenerię, ale za dużo szczegółów przeszkadza. Psycho ma rację co do pewnej naiwności, ale ogólnie nie jest źle; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka