- Opowiadanie: Leucyp - Wizyta w sklepie

Wizyta w sklepie

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Wizyta w sklepie

Rzecz dzia­ła się na Maku, tj. czwar­tej pla­ne­cie od Ve­lo­rum. W jed­nym z miast pół­ku­li pół­noc­nej, na­le­żą­cej do Unii Ludz­kiej. Pora roku wska­zy­wa­ła na zbli­ża­ją­cą się wio­snę…

 

Jaki by to nie był śro­dek lo­ko­mo­cji – naród wy­brał się na ma­jów­kę, przy­naj­mniej duża jego cześć. Co ro­bi­ła resz­ta? Nie wiem. Mogę się do­my­ślać: praca, te­le­wi­zja, in­ter­net… To też swo­je­go ro­dza­ju po­dróż. Może mniej fi­zycz­na, chyba bar­dziej umy­sło­wa. Co naj­wy­żej kon­tu­zjo­gen­na, bo można na­ba­wić się, już tak po­pu­lar­nej, cie­śni nad­garst­ka. Zaraz, czy TV może iść w parze z umy­słem, cho­ciaż zmu­sza cza­sa­mi do albo ra­czej pró­bu­je we­ssać do swo­je­go świa­ta, na­ma­wia­jąc Cię na przy­kład do zro­bie­nie zupy taj­skiej. Tak, zupy, która we­dług dzien­ni­ka hi­sto­rycz­ne­go była bar­dzo po­pu­lar­na na pla­ne­cie Zie­mia. Dzię­ki ko­smicz­nym wę­drow­com i han­dla­rzom masz oka­zję spró­bo­wać przy­go­to­wać tej eg­zo­tycz­nej po­tra­wy i po­znać no­wych sma­ków. Wsta­jesz wtedy ocię­ża­le ze swo­je­go wy­gnie­cio­ne­go fo­te­la do gar­de­ro­by tzn. pod­cho­dzisz do szafy, która stoi od wielu lat obok. Mu­sisz na­rzu­cić na sie­bie przy­zwo­ity ciuch, bo prze­cież w maj­tach na ulicę nie wyj­dziesz, jak jakiś blo­ko­wy świr. Ury­wasz ka­wa­łek bia­łe­go rogu wczo­raj­szej ga­ze­ty i gry­zmo­lisz coś na niej, wy­ko­rzy­stu­jąc fu­try­nę za drew­nia­ny blat biur­ka. Zro­biw­szy pełną listę pro­duk­tów, uda­jesz się do naj­bliż­sze­go mar­ke­tu. Po dro­dze po­zdra­wiasz mach­nię­ciem ręki ko­le­gów sie­dzą­cych na po­bli­skiej ławce. Dzi­siej­sze skle­py mają fajne no­wo­cze­sne, ska­nu­ją­ce drzwi, po ich mi­nię­ciu ude­rza Cię po­dmuch po­wie­trza z kli­ma­ge­ne­ra­to­ra. Szu­kasz re­ga­łów z po­żą­da­ny­mi pro­duk­ta­mi. Roz­glą­dasz się, coś Ci jed­nak nie gra. Ostat­nio było tu ina­czej. Cho­le­ra, my­ślisz sobie. Znowu te ch**e mar­ke­tin­go­we po­zmie­nia­li układ, i tak cięż­ko za­pa­mię­ta­ny przez moje nie mne­mo­ni­zo­wa­ne ko­mór­ki, tego ko­lo­ro­we­go la­bi­ryn­tu. Po zna­le­zie­niu od­po­wied­nich ale­jek, półek, pro­duk­tów zde­rzasz się ze ścia­ną. Nie, nie taka skle­po­wą, fi­zycz­ną lecz ce­no­wą. Nagle zda­jesz sobie spra­wę z tego, że chcąc kupić wszyst­kie pro­duk­ty z listy na tą pie­przo­ną taj­ską zu­pi­nę, mu­siał­byś wydać ponad pięć­dzie­siąt jed­no­stek! A, to już jest za dużo jak na twoją kartę klasy B i wyż­sze po­trze­by sma­ko­wa­nia obcej kuch­ni. Krót­ka chwi­la za­sta­no­wie­nie i po­gru­bio­ne cy­fer­ki z końca pa­ra­go­nu spa­da­ją. Sta­jesz się kre­atyw­ny. Ro­bisz szyb­ki re­ko­ne­sans i ni­czym mgr far­ma­cji znaj­du­jesz tań­sze od­po­wied­ni­ki, które we­dług Cie­bie po­ra­dzą sobie swoim sma­kiem, za­pa­chem, mocą i do­sta­niesz osta­tecz­nie taki sam efekt jak ta opa­sła, krę­co­na blon­dy­na. Jesz­cze tylko ostat­nia pro­sta czyli weź tu teraz stań do od­po­wied­niej ko­lej­ki-ka­sy, żeby cza­sem nie do tej z „pierw­szeń­stwem” bo te stare za­czną oglą­dać Cię od stop do głowy i szu­kać u Cie­bie ciąży albo pro­te­zy. Krót­kie bły­ski i pii pii. Pa­ku­jesz za­ku­py do zaje***cie eko­lo­gicz­nej to­reb­ki, za którą nota bene za­pła­ci­łeś tylko parę dzie­sią­tych jed­nost­ki. Wrr, już ode­chcia­ło Ci się tej pi­kant­nej stra­wy, którą i tak bo­le­śnie wy­da­lisz, szyb­ciej niż po mat­czy­nej. A, wła­śnie, matka. Wy­cho­dząc po te za­ku­py sły­sza­łem za ple­ca­mi jej wy­krzy­ki­wa­nie:

-Po cho­le­rę Ci te udziw­nie­nia? Masz tu wczo­raj­szej tro­chę, ogór­ko­wa, dobra prze­cie. Na swo­ich wa­rzy­wach. Nie jak te, chiń­skie, które ku­pisz za tyle pie­nię­dzy. Kilo scha­bu by za to kupił.

I tak się za­sta­na­wiasz: na co mi to było? Za­chcia­ło mi się ge­sre­ra! Wrócę z ta siatą, do­sta­ne dru­gie po­my­je na głowę. Za­trzy­mu­jesz się, żeby od­pa­lić pa­pie­ro­sa i móc spo­koj­nie, na po­wie­trzu, za­cią­gnąć się. W domu też byłby krzyk, tym razem za fajki.

-Cze­mu tego nie rzu­cisz? Prze­cież, to co mie­siąc ponad 300 jed­no­stek. Odło­żył­byś, pod ko­niec roku jaki regal kupił, a i na ku­chen­kę ma­gne­tycz­ną może by star­czy­ło, w tej już osło­na dawno nie­szczel­na…

Wiec sto­isz tak i my­ślisz, no i za­cią­gasz się oczy­wi­ście, aż wi­dzisz swoją są­siad­kę. Idzie o lasce. Pa­trząc po pła­skiej, fru­wa­ją­cej re­kla­mów­ce idzie bied­na na za­ku­py. Aż nagle coś gorz­kie­go po­czu­łeś w ustach, by­naj­mniej nie pet. Żal Ci się jej robi. Ru­szasz w jej kie­run­ku i mó­wisz:

-Pani Ko­wal­ska, za­ku­py Pani zro­bi­łem, na zupę. Dobra bę­dzie. Gdzie Pani bę­dzie szła tyle po tych mar­ke­tach. Nie, jed­no­stek nie trze­ba. Przyj­dę póź­nej na ta­lerz.

 

Koniec

Komentarze

Spy­tam na wstę­pie – czy tekst na­pi­sa­ny zo­stał na 'Gra­fo­ma­nię', a nie jest to za­zna­czo­ne? Je­że­li tak, to lecę wzdłuż i w po­przek :) A je­że­li nie, to na­ra­zie py­ta­nie do pierw­szych zdań: w jaki spo­sób pora roku wska­zy­wa­ła na zbli­ża­ją­cą się wio­snę, czyli także porę roku? A także, czy wy­jazd na ma­jów­kę nie ozna­cza cza­sa­mi, iż wio­sna zbli­ży­ła się już o wiele wcze­śniej? Ewen­tu­al­na od­po­wiedź po­zwo­li mi ulo­ko­wać po­czą­tek, a być może także ciąg dal­szy, w tak zwa­nym cza­sie. Z góry dzię­ku­ję.

Ma­niac­ka per­se­we­ra­cja am­bi­wa­len­cji nie­kon­gru­ent­nych epi­fe­no­me­nów

Gdzie znaj­dę info na temat 'Gra­fo­ma­nii' i jak za­zna­czyć, żeby było wia­do­me czy tekst jest na nią prze­zna­czo­ny? Rzecz dzia­ła się na Maku, tj. czwar­tej pla­ne­cie od Ve­lo­rum.  tam okre­sy kli­ma­tycz­ne rzą­dzą się tro­chę in­ny­mi pra­wa­mi, może przy innej oka­zji to roz­wi­nę ;)

Je­że­li na gra­fo­ma­nię, to przy ty­tu­le do­pi­su­jesz np. [GRA­FO­MA­NIA 2014]

Ma­niac­ka per­se­we­ra­cja am­bi­wa­len­cji nie­kon­gru­ent­nych epi­fe­no­me­nów

Już zna­la­złem info. Nie, tekst nie jest na GRA­FO­MA­NIA 2014.

Czyli na maku wio­sna nie jest porą roku (bo chyba pora roku nie wska­zu­je na porę roku), ma­jów­ka nie od­by­wa się wio­sną (bo do­pie­ra ta się zbli­ża) – wsio na aba­rot. Sta­ram się tylko objąć po­czą­tek. Póź­niej już jest ina­czej, bar­dziej swoj­sko. Jesz­cze czy­tam… 'spró­bo­wać przy­go­to­wać'… hmm.                                                                                                                                                                                                                            

Ma­niac­ka per­se­we­ra­cja am­bi­wa­len­cji nie­kon­gru­ent­nych epi­fe­no­me­nów

Konia z rzę­dem za prze­ko­ny­wa­ją­ce wy­ja­śnie­nie, jak ma się wstęp o wio­śnie na Maku do za­sad­ni­cze­go tek­stu.

Prze­czy­ta­łem i zu­peł­nie nie wiem, co są­dzić o opo­wia­da­niu. Może jakby temat roz­wi­nąć, to coś by­ło­by z tego, bo w ta­kiej po­sta­ci tekst jest ra­czej sła­bo­wa­ty. Po­zdra­wiam

Ma­stiff

Nowa Fantastyka