- Opowiadanie: SzyszkowyDziadek - Sklep z zabawkami

Sklep z zabawkami

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Sklep z zabawkami

 

­ ­ 1. Sklep

 

– Od razu wiedziałem, że takiej przemiłej panience spodobają się moje lalki – powiedział sprzedawca i serdecznie się uśmiechnął. – Czy panienka podjęła już decyzję? Może coś doradzić?

– Wezmę tę – odparła Dagmara, pokazując staruszkowi szmacianą zabawkę. Po czym również się uśmiechnęła. Wyglądałaby nawet ładnie, gdyby nie ogromna, wręcz absurdalnie szeroka, diastema.

– Kiedy patrzysz w otchłań, ona także patrzy w ciebie – powiedział cicho sklepikarz, nie mogąc oderwać oczu od osobliwej czeluści oddzielającej siekacze dziewczynki.

– Słucham?

– Nie, nic… Tak sobie mruczę pod nosem. Zatem… Wspaniała lalka. Muszę przyznać, że ma panienka gust.

– Tylko jedna rzecz mnie nieco niepokoi.

– Cóż takiego? – spytał sprzedawca, wysoko unosząc brwi. – Niech panienka pyta. Śmiało!

– Bo ta lalka… – Dziewczynka chwilę się wahała. – Czy nie wygląda zbyt solidnie?

– Ależ skąd! Co też panienka mówi! Toż to zwykła szmata. Materiał podłej jakości. Na dodatek beznadziejnie zszyta. Nawet takie delikatne dłonie, jak u panienki, powinny sobie poradzić. Zresztą, proszę samej spróbować naderwać kończynę. O tu, pod pachą – odparł miłym głosem sprzedawca i podał dziewczynce szmacianą lalkę.

Dagmara przyjęła wyzwanie. Rzeczywiście, wystarczyło lekkie szarpnięcie i szwy puściły z przyjemnym trzaskiem.

– Brawo! – staruszek pochwalił dziewczynkę i zaklaskał z uznaniem. – Omal nie wyrwała jej panienka ręki. Mimo wszystko polecam zakup akcesoriów.

– Akcesoria? – Dziewczynka skrzywiła się z niesmakiem. – Przecież nie będę przebierać tej szmaty w sukienki.

– Nie, nie, kochaniutka. Nie takie akcesoria miałem na myśli – poprawił sklepikarz i wyjął spod lady coś na kształt skrzynki z narzędziami. Jakby na to nie patrzeć, to istotnie była skrzynka z miniaturowymi narzędziami. Tortur, oczywiście.

Zestaw wyglądał naprawdę imponująco. W drewnianych przegródkach znajdowały się między innymi zardzewiałe gwoździe, śrubokręty, szpikulce do lodu, małe piły tarczowe, imadła i maglownice, że nie wspomnę o ostrych jak brzytwa skalpelach czy niewielkich elektrycznych pastuchach.

– Osobiście polecam panience szpikulce do lodu – zachęcił staruszek. – Tak zwany Zestaw Małego Lobotomika.

– No nie wiem… Nie posiada pan czegoś bardziej klasycznego? W sensie zwyczajnych pinezek?

Sprzedawca głośno się roześmiał.

– Widzę, że panienka jest zwolenniczką tak zwanej akupunktury tradycyjnej! – zażartował. – Proszę bardzo. Mam i pinezki – dodał, zdejmując z półki tekturowe pudełeczko. – Coś jeszcze?

– Nie. Myślę, że to wystarczy.

Po dokonaniu zakupu Dagmara podziękowała, lekko dygnęła i, o zgrozo, uśmiechnęła się, odsłaniając tę nieszczęsną szparę między jedynkami.

– Nie patrz w dół. Nie patrz w dół – powtarzał pod nosem sklepikarz.

– Coś pan mówił?

– Nie, nic… Do widzenia, panienko.

Staruszek rozsiadł się wygodnie w fotelu, odprowadzając wzrokiem kolejną zadowoloną klientkę. To był jego szczęśliwy dzień. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu pełnym rozbawionej młodzieży.

Trzeba przyznać, że nowy sklep z zabawkami Kultowa Okultystyka cieszył się ogromną popularnością wśród uczniów pobliskiego gimnazjum. Nie tylko laleczki voodoo sprzedawały się jak świeże bułeczki. Na ten przykład chłopców bardziej interesowały słynne fińskie ciasteczka z klątwą czy podniszczone manuskrypty ze starożytnymi inkantacjami. Na pniu rozeszły się także wszelakie eliksiry. W końcu nie od dziś wiadomo, że wyciąg z nietoperzowego sadła, szerszeniowego miodku, paznokci żmii i kłów czarnej kawki doskonale wspomaga pamięć i koncentrację. A, co istotniejsze, spożywany w znacznych ilościach nieziemsko daje w czambuł.

– Dopalacze to już przeszłość – pomyślał sędziwy sprzedawca.

Kontemplację przerwało głośne chrząknięcie.

– Przepraszam pana bardzo.

Za ladą stał niewysoki chłopak. Ze względu na monstrualne okulary przypominał owada. A dokładniej muchę. Konkretnie zgniłówkę pokojową, by precyzji stało się zadość.

– A to ty, Karolku! Przepraszam, trochę się zamyśliłem – powiedział sprzedawca, niezgrabnie wstając z fotela. – Zająłeś się w końcu czymś przyzwoitym, niecnoto?

– Nie rozumiem, o co panu chodzi – odparł flegmatycznie człowiek-mucha.

– No jak? Słyszałem, że zamiast haratnąć w gałę, tudzież rżnąć w Counter Strike'a, jak porządni chłopcy w twoim wieku, wolisz liczyć te swoje głupie całki. A to nieprawda? – spytał oskarżycielskim tonem mężczyzna.

– Odwal się, pan. Moje całki, moja sprawa. Przejdźmy lepiej do interesów – powiedział Karolek i położył na ladzie przerośniętą kulę bilardową z numerem osiem. – Czy to przypadkiem nie jest Magic Eight Ball?

– Ja tam amerykańskiego nie znam. Po naszemu to jest kula zgadula.

– Jak zwał, tak zwał – skwitował chłopak. – Powiedz mi pan lepiej, co się z tym robi?

– W końcu mówisz konkretnie. To proste. Bierzesz kulę i głośno mówisz pytanie. Tylko takie porządne pytanie. Odpowiedzią może być tylko tak lub nie.

– Jak zmienna boolowska?

– Czy właśnie mnie obraziłeś, ty mały sukin… – zaczął jadowicie staruszek.

– Nie! Nic z tych rzeczy – przerwał przestraszony młodzieniec. – Zmienna boolowska to…

Staruszek groźnie warknął.

– Może zamiast gadać o takich pierdołach, łaskawie pozwolisz mi dokończyć!

– Tak jest, proszę pana.

– Od razu lepiej. Czyli tak, bierzesz kulę zgadulę i głośno mówisz porządne pytanie typu tak lub nie. Potem potrząsasz zabawką, ale energicznie, jak jakimś diabelskim pomiotem. Patrz. Naprzeciwko namalowanej ósemki, kula ma takie spłaszczenie, coś jakby oko. Tutaj pojawi się napis, odpowiedź na zadane pytanie.

– Niemożliwe. I niby jak to działa? – spytał mały sceptyk.

– Kula nigdy się nie myli! W środku jest magia.

– Tak? Daj pan mi to! – krzyknął Karolek, wziął kulę zgadulę i zaczął uważnie przyglądać się zabawce – Ha! A ja słyszałem, że w środku znajduje się dwudziestościenna kostka zanurzona w alkoholu! Zwykła losowość, a nie żadne czary-mary.

– Ty chyba jesteś zanurzony w alkoholu, gówniarzu – odparł jowialny sklepikarz. – Jak nie wierzysz, to sam spróbuj. Śmiało! Zadaj jakieś pytanie!

– No dobra – powiedział Karolek i chwilę pomyślał. – Czy pięć jest liczbą pierwszą?

Chłopiec potrząsnął kulą na tyle energicznie, na ile pozwalały jego niezbyt umięśnione ręce.

– „Tak” – głosił napis w oku Magic Eight Ball.

– Przypadek – mruknął Karol. – Czy sześć jest liczbą pierwszą? – zapytał i ponownie potrząsnął.

– „Absolutnie nie” –odpowiedziała kula zgadula.

Chłopak nie dawał za wygraną. Wyrzucał pytania z szybkością karabinu maszynowego i wymachiwał ręką jak zgniłówka skrzydełkiem.

– Czy siedem jest większe od pięciu?

– „Oczywiście”

– Czy dwa dzieli sześć?

– „Gwiazdy mówią mi, że tak”

– Czy sześć dzieli dwa?

– „Na pewno nie”

– Czy dziesięć jest liczbą złożoną?

– „Bez wątpienia”

– Czy dziesięć jest liczbą ujemną?

– „Niemożliwe”

– Czy każda ośrodkowa przestrzeń Banacha posiada bazę Schaudera?

– „Nie”

– Poddaj się, chłopcze – szczerze doradził sprzedawca. – Już tak się zziajałeś. Niedługo ci ręka odpadnie.

– Ostatni raz – zasyczał wściekły okularnik. – Daj mi trochę czasu na zastanowienie!

Karolek stał przez chwilę w milczeniu, trzymając w wyprostowanej ręce zabawkową wyrocznię. W tej pozie przypominał trochę Hamleta dzierżącego błazeńską czaszkę. Jeszcze przez moment wpatrywał się w napięciu w cyklopowe oko kuli zgaduli, następnie zachichotał i zadał Pytanie: „Czy to, co teraz mówię, jest kłamstwem?”

Potrząsnął z całych sił. Dla wątłych dłoni chłopca stanowiło to tytaniczny wysiłek.

– „Tak” – odpowiedziała Magic Eight Ball.

– „Nie” – nagle zabawka zmieniła zdanie.

– „Tak” „Nie” „Tak” „Nie” „Tak” „Nie”… – wariowała niezdecydowana kula.

– Coś trefny ten pański produkt – zakpił dumny z siebie Karolek.

– Cierpliwości, chłopcze, to stary model. Trzeba poczekać – odparł sprzedawca, drżącą ręką wycierając pot z czoła. Staruszek był wyraźnie zaniepokojony.

I wtedy kula w końcu się namyśliła.

– „Antynomia semantyczna” – odpowiedziała zabawka. – „Nie ze mną te numery, frajerze” – dodała po chwili.

Sprzedawca aż cmoknął z podziwu. Kula rzeczywiście wykazywała się niesamowitym geniuszem. Skąd, u licha, wiedziała, że Karolek jest frajerem?

Chłopak omal nie zemdlał. Bez słowa zapłacił za zabawkę i powoli ruszył w kierunku wyjścia. Okularnik guzdrał się jak zgniłówka w smole.

Starego sklepikarza po całym incydencie rozbolała głowa. Nie cierpiał, gdy ktoś ośmiela się kwestionować jakość towaru. Mężczyzna zastanawiał się, czy wywieszenie przed sklepem tabliczki „Sceptykom wstęp wzbroniony” byłoby dobrym pomysłem.

– Niech pan się nie przejmuje! Każdemu działa na nerwy ta frajerzyna!

– Witam, Pawełku! – krzyknął uradowany sklepikarz. – Jak miło cię widzieć, urwisie. Co tam w szkole?

– A wyśmienicie – odpowiedział przystojny młodzieniec, podchodząc do lady. – Ostro gnoimy pierwszoroczniaków – dodał z łobuzerskim uśmieszkiem.

– Przywracasz mi wiarę w młodzież, chłopcze.

– Właśnie widzę, że klientela ostatnio nieciekawa. Minąłem w drzwiach Dagmarę.

– Kogo? – spytał zdziwiony staruszek.

– Tę małą kujonkę.

– Kogo?

– No tę, z Wielkim Kanionem w zębach – uściślił Pawełek.

– Trzeba było tak od razu! Kujonka, powiadasz? No popatrz, a wydawała mi się taką porządną panienką.

– Pozory mylą. Widzę, że znalazłeś powołanie. Nie podobała ci się praca woźnego w naszej budzie?

– Wiesz… Wymagali ode mnie abym bronił słabych i uciśnionych. A ja się do tego nie nadaję. Zawsze uważałem, że szkoła to dżungla. Gdybym się wtrącał, pogwałciłbym odwieczne prawo natury. Można powiedzieć, że zostałem zwolniony za poglądy. Ale nie mówmy o tym – powiedział sprzedawca i machnął lekceważąco ręką. – Co tam u ciebie, Pawełku? I gdzie się podziewa reszta bandy?

– Też się nad tym zastanawiam. Jutro się z nimi rozmówię. Ale… My tu gadu gadu, a ja na zakupy przyszedłem.

– Cudownie! Czego szukasz?

– Przejrzałem wszystkie półki i nie mogę znaleźć…

– Tak?

Pawełek podrapał się po bujnej czuprynie, usiłując coś sobie przypomnieć.

– Chodzi mi o tablicę Ołaja… Ołejla… Ołdżaja… Łidżajla… Jak to się czytało…

– Wiem! Masz na myśli tę deskę do gadania z duchami? – podpowiedział sklepikarz.

Chłopiec przytaknął.

– Spokojnie, ja też nigdy nie wiem, jak się to ustrojstwo nazywa. Spójrz tutaj, urwisie. – Staruszek wskazał na szklaną gablotę. – Tak cenny towar zawsze podaje sprzedawca.

Za szybą, na aksamitnym piedestale leżało prawdziwe cudo. Arcydzieło trudnego okultystycznego rzemiosła. Stradivarius pośród tablic Ouija. Hebanowa deska z ramą inkrustowaną szmaragdami, pozłacane litery i pięknie wykrojony trójkątny wskaźnik. Czego chcieć więcej?

Pawełek patrzył oczarowany na wspaniałą zabawkę. Potem dyskretnie zerknął na cenę i czar prysnął.

– Doskonała, po prostu ideał – zachwalał sprzedawca. – To najnowszy model. Rzuć tylko okiem na te niesamowite możliwości edycji! Dzięki wbudowanej kontroli pisowni seanse spirytystyczne będą jeszcze przyjemniejsze. A teraz uwaga! Prawdziwy rarytas. Myślniki zamiast dywizów. I co o tym sądzisz?

– Fajne, tylko… – zawahał się Pawełek.

– W czym problem?

– Bo widzi pan, to tło…

– Krwawy pentagram. Nie podobają ci się krwawe pentagramy? – zdziwił się sprzedawca.

– Nie, nie o to chodzi. Po prostu pentagram jest taki, jakby to ująć, pretensjonalny. Nie ma pan czegoś innego? Ja wiem… – Paweł chwilę się zastanowił. – Łeb Baphometa byłby w porządku.

– O! Widzę, Pawełku, żeś sroce spod ogona nie wypadł. Podobno Baphomet był modny w zeszłym sezonie. Może znajdę jakiś starszy model. Poczekaj tu chwilkę.

Sklepikarz udał się na zaplecze. W tym czasie Paweł podszedł do regału z książkami dla dzieci i wziął z półki zestaw kolorowanek Mój Pierwszy Necronomicon. Chłopak zastanawiał się właśnie, jak pomalować Marduka, gdy staruszek wrócił z poszukiwań.

– Znalazłem! – krzyknął sklepikarz, pokazując podniszczoną deskę. – Łeb Baphometa jak się patrzy.

– Trochę zużyta. Litery jakby wytarte – wybrzydzał Paweł.

– Nie narzekaj! Dwie dyszki i jest twoja.

– No nie wiem… – targował się chłopak.

– Gratisowo dorzucę kolorowanki! To jak będzie?

– No dobra. Biorę!

 

2. Lalka

 

Nawet najstarsi uczniowie, którzy prędzej osiągną pełnoletniość niż ukończą gimnazjum, mieliby problem ze znalezieniem porównania. Co prawda, kilka lat temu połowa szkoły oszalała na punkcie kieszonkowych potworów, ale skala zjawiska była wówczas znacznie skromniejsza. Ponadto pokemony należały do minionej epoki. Teraz nastała nowa moda. Moda na Kultową Okultystykę.

Zgiełk na korytarzu był nie do zniesienia. Ogromne emocje wśród dzieciaków wzbudzały rozmowy o przeklętych amuletach i tajemniczych eliksirach. Gromadka uczniów z wypiekami na twarzy recytowała starożytne formuły, próbując wywołać demona. Niestety bez rezultatu. Plotka głosiła, że od podobnych praktyk pewnego chłopca opętał diabeł. Nastolatek zaczął mówić językami i bezbłędnie zaliczył ustny egzamin z anglika. Trudno ocenić ile w tym prawdy, a ile wybujałej młodzieńczej fantazji.

Przerwa nieubłaganie zbliżała się do końca. Chociaż klasę III C czekała poprawa sprawdzianu z matematyki, uczniowie woleli zgłębiać sekrety gnostyckich rytuałów niż powtarzać nudne definicje. W końcu kto normalny woli pięciokąty od pentagramów? No chyba, że Karolek. Ale Karolka tego dnia nie było w szkole.

Rzecz jasna trójka największych urwisów również się nie uczyła.

Na czele bandy stał Pawełek, niezmordowany tępiciel kujoństwa i frajerstwa. Hobbystycznie zajmował się także gnębieniem pierwszoroczniaków. Specjalizował się w trudnej sztuce przemocy psychicznej. Do głównych obowiązków chłopca należało wymyślanie kąśliwych wrzutów i przezwisk. O takich, jak on, nauczyciele mówią zdolny, ale leniwy.

Odpowiedzialną funkcję prawej ręki Pawła pełnił niejaki Gruby. Niekwestionowany ekspert w dziedzinie przemocy fizycznej. Tak zwany prześladowca pierwszego kontaktu. Naprawdę miał na imię Maciek i tak też na niego mówiono, dopóki bystry Pawełek nie wymyślił błyskotliwego przezwiska. Bo Gruby naprawdę był gruby. I w dodatku niezbyt lotny.

Jacek zajmował ostatnie miejsce w hierarchii . Chudy chłopak o aparycji szczura pełnił w gangu rolę skarbnika. To znaczy ściągał myto od pierwszoroczniaków za korzystanie z toalety.

Pawełek patrzył z zawodem na swoich kompanów.

– Czy mogę się dowiedzieć, co żeście wczoraj robili?! Nawet najwięksi szkolni frajerzy odwiedzili sklep. Niech ktoś mi łaskawie wytłumaczy, dlaczego nie widziałem was w Kultowej Okultystyce?

Chłopiec o wyglądzie szczura ze zwieszoną głową wpatrywał się w podłogę. Niezręczną ciszę przerwał Gruby.

– Bo… – zaczął niepewnym głosem. – Bo ja odwiedziłem babcię na wsi. Sam mi kazałeś.

– Ja ci kazałem odwiedzać babcię? – spytał z niedowierzaniem szef gangu.

– No tak… Kazałeś mi dowiedzieć się czegoś więcej o tej nawiedzonej stodole.

Na twarzy Pawełka zagościł uśmiech.

– A tak! Więc twoja babcia coś wie? Opowiadaj!

– No więc… Jak już ci mówiłem, ludzie gadają, że w starej opuszczonej stodole wujka Bogdana coś straszy. Zjawa chłopca. Nazywają go Przeklniętym.

– Chyba Przeklętym – wtrącił się Jacek.

– Nie przeszkadzaj, szczurze! – syknął Pawełek. – Gruby, kontynuuj dalej.

– Pleo… – zaczął chłopak o szczurzym obliczu. Nie dokończył. Groźne pawełkowe spojrzenie uciszyło zarozumiałego skarbnika.

Gruby snuł dalej opowieść.

– No więc… Podobno Przeklnięty kiedyś był zwykłym chłopcem. Miał tylko problemy z rówieśnikami. Wyśmiewali go…

– Ha! Więc nie był normalnym chłopcem, tylko frajerem – bystrze zauważył Pawełek.

– …aż pewnego dnia znaleziono go w stodole wujka Bogdana. Powiesił się na sznurze do snopowiązałki.

– Tak kończą frajerzy – podsumował szef bandy.

Jacek spojrzał z pogardą na Pawełka. Poczuł przemożną potrzebę dania mu w zęby.

– Coś ci się nie podoba, szczurze?

Skarbnik wbił wzrok w podłogę.

– Tak myślałem. Gruby, dowiedziałeś się jeszcze czegoś?

– Aha. Ten duch. Moja babcia go spotkała… To było tak. Pewnego wieczoru zbierała szczaw w pobliżu bogdanowej stodoły. Budynek stał w poniewierce już od dawna. Ze siedem lat minęło od śmierci wuja. No i babcia zbiera ten szczaw i nagle słyszy jakiś hałas. Jakby kto we stodole był! No to idzie tam, patrzy, a to stara zepsuta młockarnia pracuje w najlepsze!

Pawełek zmarszczył czoło.

– A co to jest młockarnia?

– No taka drewniana maszyna na kółkach. Rolnicy tego używają do jakichś swoich rolniczych zajęć. Mielenia mąki czy czegoś takiego. W każdym razie babcia zobaczyła pracującą młockarnię. I wtedy duch przemówił!

Gruby zrobił pauzę.

– No mówże! – ponaglał Paweł. – Już zrobiłeś napięcie. Mów, co powiedział duch!

– Ale ja nie wiem. Babcia nie chciała wyjawić. Zdradziła tylko, że to było coś strasznego i jestem jeszcze na to za młody.

– Coś czuję, że i tak wkrótce się dowiemy – oznajmił tajemniczo Pawełek. – W piątek po szkole pokażę wam nową grę planszową…

Rozmowę przerwał dzwonek na lekcję. Uczniowie z III C leniwie weszli do klasy.

– Ruchy, ruchy! – poganiała pani Florek, nauczycielka matematyki. – Jak nie będziecie się tak ociągać, będzie więcej czasu na pisanie! Siadajcie szybko. Tylko pojedynczo! I jak zobaczę, że ktoś ściąga, to od razu wyrzucam za drzwi! Na ławkach mogą zostać tylko kartka i długopis.

– A magiczne talizmany na szczęście? Bardzo prosimy! – zapytał jakiś chłopak z tyłu sali. Na czole miał wytatuowaną liczbę bestii.

Jednak nauczycielka pozostała nieugięta.

– Ludzie, co się z wami stało? Jakieś amulety, klątwy, demony, satanizm. Czy ja o czymś nie wiem? Przecież Harry Potter już od dawna jest passé. Jak już mówiłam, tylko kartka i długopis. No nie jęczcie już tak! Gdybyście się uczyli, nie musielibyście teraz zdawać poprawy. A tak zaliczyli tylko Karol i Dagmara… Dagmara! Co ty tu robisz? Przecież dostałaś czwórkę z plusem!

Dziewczynka siedząca w pierwszej ławce nieśmiało podniosła się z miejsca.

– Bo ja chciałam poprawić na piątkę, proszę pani – powiedziała łamiącym się głosem.

– Przykro mi, moja droga, zasady są jasne – odparła niewzruszona nauczycielka. – Na poprawę przychodzą tylko uczniowie, którzy nie zaliczyli. Tak zostało ustalone. Już ci mówiłam.

– Proszę…

– Niestety. Ja nie robię wyjątków.

– Rozumiem… – Dagmara omal się nie rozpłakała. – Tak jest, proszę pani.

Dziewczyna ostatni raz spojrzała błagalnym wzrokiem na matematyczkę, po czym wzięła plecak i bez słowa opuściła salę.

– Jak ja nie cierpię kujoństwa – skomentował cicho Pawełek. – Poprawiać czwórkę z plusem. Ach, ten nasz Wielki Kanion.

Klasa zareagowała śmiechem.

– Cicho! – krzyknęła rozdrażniona matematyczka. – Straciliśmy już wystarczająco dużo czasu. Talizmany pochowane? To zaczynamy sprawdzian! Pierwsze zadanie. Udowodnić, że iloczyn dwóch kolejnych liczb jest parzysty. To takie łatwe, na rozgrzewkę. Wszyscy już zapisali? Doskonale, to teraz troszkę trudniejsze. Wykaż, że każda liczba parzysta większa od dwóch jest sumą dwóch liczb pierwszych. No dobrze, to wszystko. W końcu piszecie poprawkę, więc nie będę was zamęczać. Macie czas do końca lekcji. Powodzenia, szkraby!

Pani Florek uśmiechnęła się familiarnie, podeszła do biurka i nieświadoma konsekwencji usiadła na krześle…

Zgodnie ze znaną legendą, Pan Bóg posiada nieskończoną księgę, a właściwie Księgę, w której opisane zostały najwyborniejsze i najbardziej pomysłowe szkolne psikusy. Mimo usilnych prób urwisów z całego świata, jeszcze żaden śmiałek nie zdołał jej wykraść. Nicponie wciąż oczekują nadejścia nowego Prometeusza. We wspomnianej księdze nie mogło oczywiście zabraknąć klasycznego numeru z pinezką. Genialne w swej prostocie. Wystarczy pinezka i krzesło. Oraz nauczyciel. Kładziemy pinezkę na krześle, rzecz jasna ostrzem do góry, a potem czekamy na ofiarę… No właśnie.

Matematyczka podskoczyła, wrzeszcząc wniebogłosy.

– Kto to zrobił?!

Pani Florek wybadała siedzenie krzesła, potem własne, ale nie znalazła żadnej pinezki, szpilki, igły czy choćby wykałaczki. Dziwne.

– Aaa!

Kolejne ukłucie! I jeszcze jedno! Dziesiątki niewidzialnych igieł zmusiły panią Florek do zatańczenia wspaniałego kankana. Uczniowie nagrodzili artystkę głośnym rechotem. A przecież spektakl dopiero się zaczynał.

Pawełek wręcz turlał się ze śmiechu. Nagle poczuł ogromną sympatię do pewnej małej kujonki. W tamtej chwili nawet niezwykła diastema wydała się jakby urocza.

 

3. Kula

 

Leć, muszko! Leć! Co za wspaniały artysta zbudował w kącie graf Turána! Leć! Musisz poznać utalentowanego architekta! Ups! Biedna muszko… Kto by się spodziewał, że grafy Turána mają takie lepkie krawędzie. Dalej, powierć się jeszcze trochę. Brzęcz jeszcze głośniej. O! Chyba usłyszał cię architekt. Jakie ma wspaniałe szczękoczułki… Chyba czas się przywitać… Nie chcesz autografu… Głupiutka muszko, czemu byłaś taka ciekawska? Czego chciałaś się dowiedzieć?

– No i zeżarł – powiedział Marek, który wolał obserwować domową faunę niż wysłuchiwać krzyków rozhisteryzowanej żony.

– Może zamiast gapić się na pająki, pójdziesz tam i sprawdzisz, co się dzieje?!

– Nie panikuj! Na pewno znowu liczy te swoje głupie całki.

– Ale on tam siedzi już pięć godzin! Nie poszedł do szkoły.

– I słusznie. Współczesny poziom edukacji uwłacza inteligencji naszego Karolka.

– Czuję, że stało się coś niedobrego. Marek, proszę cię, sprawdź. Ja się boję.

– Lucyna, posłuchaj, nasz synek to geniusz, tacy miewają dziwactwa. Nie pamiętasz, co było w przedszkolu? Wszystkie dzieciaki malowały ludzi i zwierzątka, tylko Karolek uparł się i ciągle rysował te swoje dziwne wykresy. Jakieś strzałki, wężyki. Wyglądały jak totalnie bezsensowne bazgroły.

– Tak! – krzyknęła Lucyna. – Bałam się, że wyrośnie na debila.

– Muszę ci się przyznać, że ja miałem jeszcze gorsze obawy. Wyobraziłem sobie, że Karolek zajmie się w przyszłości sztuką nowoczesną.

Lucyna wzdrygnęła się z odrazą.

– Ohyda!

– Widzisz, a okazało się, że nasz siedmioletni urwis wykreśla feynmanowskie diagramy! Niepotrzebnie się tak baliśmy. Nadal chcesz, żebym tam poszedł?

– Tak, sprawdź, co się dzieje z naszym synkiem! – powiedziała Lucyna i pocałowała męża w policzek.

– Skoro tak ładnie prosisz. Ale co się złego mogło stać? Zamienił się w muchę? No dobrze, już idę.

Marek pewnym krokiem podszedł do drzwi z olbrzymią wywieszką „Całkuję. Nie przeszkadzać!”. Jeszcze raz spojrzał na żonę. Kobieta kiwnęła głową. Marek powoli nacisnął klamkę, otworzył drzwi i stanął w progu jak wryty.

Na środku pokoju Karolek siedział po turecku i tępym wzrokiem wpatrywał się w niezwykły owalny przedmiot. Chłopiec milczał, choć miał otwarte usta. Lekko się kołysał.

Marek nigdy w życiu nie widział kuli zgaduli. Kształt tajemniczej zabawki skojarzył mu się z tym superkomputerem z „Odysei Kosmicznej”. Mężczyzna odniósł także niejasne wrażenie, że wygląd nie stanowi tutaj jedynego podobieństwa.

Lucyna odepchnęła męża i wbiegła do pokoju.

– Synku! Co ci jest?! Co się stało? – Kobieta objęła chłopca. – Spójrz na mnie, skarbie!

Nie zareagował. Patrzył jak zahipnotyzowany w oko Magic Eight Ball.

Marek w końcu się otrząsnął.

– Bądźmy racjonalni. Karolek pewnie myśli nad jakąś wysoce nietrywialną całką. Od początku miałem rację.

– A to… coś? – spytała Lucyna.

– Pewnie jakiś kalkulator. O! A nie mówiłem. – Marek spostrzegł leżący na podłodze zeszyt. Podniósł notes i zajrzał do środka.

Ale to nie były całki. Tylko coś jeszcze gorszego.

– To pytania – powiedział Marek, powoli kartkując zeszyt. – Czy życie ma sens? Czy byt określa świadomość? Czy wolna wola jest jedynie iluzją, prestidigitatorską sztuczką? Czy warto żyć? Czy Bóg istnieje? Czy ja istnieję? Czy aby nie śnię? Czy ty istniejesz? Tu są setki pytań, nic z tego nie rozumiem.

Lucyna wybuchnęła płaczem.

– Ty nigdy nic nie rozumiesz! A miałam przeczucie, że dzieje się coś złego. Nasz biedny Karolek. Słonko, co się stało? Synku, spójrz na mnie.

Spojrzał.

Ale to nie był wzrok matematyka wychylającego się zza parawanu abstrakcji. Raczej spojrzenie nieszczęśnika pogrążonego w obłąkańczym stuporze. Oczy człowieka tonącego w ścieku świadomości. I jeszcze te niedorzeczne okulary.

Lucyna krzyknęła.

– Marek! Zrób coś! Co się stało z naszym biednym Karolkiem? Czy można mu jakoś pomóc?!

– Ja naprawdę nie wiem… – zawahał się Marek.

– „Absolutnie nie” – odpowiedziała bez namysłu kula zgadula.

 

4. Tablica

 

Stara stodoła wujka Bogdana, jak na nawiedzone miejsce przystało, wyglądała jakby za chwilę miała się zawalić. Tu i ówdzie leżały porozrzucane snopki pszenicy, a przy zachodniej ścianie stała rozklekotana maszyna. Tutejsze powietrze cuchnęło stęchlizną. Jakby tego było mało, zakurzone klepisko zdobił zdechły szczur.

– To jakiś twój krewny, Jacku? – spytał Pawełek.

– Nie – odparł Jacek zgodnie z prawdą.

– Nie ma się czego bać – uspokajał Gruby. – Pewnie zagryzły go miejscowe pająki.

Trójka naszych kochanych urwisów rozsiadła się na zbożu.

– Zapewne zastanawiacie się, po co was tu zebrałem? – zapytał uroczyście Paweł i położył na snopku tajemniczy, zakryty czarną płachtą przedmiot.

– Już mówiłeś – powiedział Jacek. – Chcesz nam pokazać nową grę planszową. To trochę dziwne. Zawsze twierdziłeś, że planszówki są dobre dla nerdów.

– Szczurze! Czy ty zawsze musisz psuć klimat?! To nie jest zwyczajna gra…

– To powiedz w końcu, o co chodzi! – irytował się Jacek, który tego wieczoru był podejrzanie pewny siebie.

– Chciałem zbudować napięcie – powiedział Paweł. – Ale, skoro tak się niecierpliwisz. Przedstawiam wam tablicę Jałi… Dżału … Ołji … Uja… Dżuja…

Pawełek miał już to na końcu języka, gdy nagle Jacek wstał jak oparzony i krzyknął:

– Nie chcę w tym brać udziału! To chore!

– Gruby uszczypnij mnie… Czy mi się wydaje, czy nasz mały szczurek właśnie się zbuntował. Nie, żebym coś sugerował – powiedział Paweł i wymownie spojrzał na leżącą na klepisku padlinę.

– Myślisz, że się ciebie boję? Może i się boję, ale o wiele bardziej lękam się tego. – Jacek wskazał na zakryty czarnym suknem prostokąt. – Widziałem film o tym ścierwie! Nowy sklep od początku mi się nie podobał!

– Sklep ci się nie podoba? No proszę. Cała szkoła się świetnie bawi, a nasz szczurek wybrzydza.

– Świetnie się bawi? Nie słyszałeś o tym opętanym?

– No co z tym opętanym? – spytał poddenerwowany Pawełek. – Zaliczył sprawdzian z anglika.

– Niezupełnie. Może i by zaliczył, gdyby nie poplątał angielskiego z aramejskim!

– To jeszcze o niczym nie świadczy!

– A matematyczka tańcząca sambę? Nie pamiętasz?

– Samby nie pamiętam – przyznał Paweł. – Wyszedłem w trakcie fokstrota.

– Po przerwie przeszła na latynoamerykańskie… Nieważne. Jestem pewien, że ma to jakiś związek ze sklepem. No i jeszcze Karolek…

– Co z Karolkiem?

– Podobno trafił do czubków.

– Ha! Wybornie. A nie mówiłem, że trzeba mieć nierówno pod sufitem aby bez przerwy liczyć te kretyńskie całki!

– Naprawdę jesteś taki tępy? Wszystko zaczęło się dziać po otwarciu tego przeklętego sklepu! – krzyczał rozgniewany Jacek. – Też się na początku z tego wszystkiego śmiałem. Ale z tą schizową grą przeszedłeś samego siebie, Pawełku! Ja się boję nosorożców!

Pawełek podrapał się po głowie. Gruby, który dotychczas milcząco przysłuchiwał się kłótni, postanowił wystąpić w roli mediatora. Chłopiec posiadał niezwykły talent do łagodzenia konfliktów. Dzięki wrodzonej empatii, zawsze potrafił znaleźć odpowiednie słowa i oczyścić atmosferę.

– Moglibyście łaskawie zamknąć mordy? – kulturalnie zapytał. – Nie traćmy czasu. Obiecałem mamie, że wrócę przed dwudziestą.

– Dobra, szczurze – powiedział Paweł. – Spadaj stąd. We dwójkę też można grać. – Chłopak głośno przełknął ślinę. – A teraz, panie, panowie i frajerzy, kurtyna w górę!

Paweł jednym zwinnym ruchem zdjął płachtę.

– Tadam!

Na podgniłym snopku leżało prawdziwe badziewie. Efekt pracy pijanego stolarza. Kompletna fuszerka. Popękana deska z krzywymi literami w dwóch rzędach i ledwo widocznym tle, przedstawiającym rogatego demona. To, co w zamierzeniu miało być wizerunkiem Baphometa, już bardziej przypominało barana niż kozła.

Niespodziewanie Jacek parsknął śmiechem.

– Jeszcze tu jesteś, szczurze? – zdziwił się Paweł.

– Sorki, chłopaki! – krzyknął wesoło Jacek. – Więc chodziło ci tylko o tę deskę do przyzywania duchów, tudzież demonów z piekielnych czeluści, gdy coś pójdzie nie tak?

– Aha.

– No to spoko. Pewnie, że z wami gram! Bo mi się z Jumanji pomyliło! Ostatnio widziałem taki zryty film. Mówię wam, chłopaki!

Zażenowany Pawełek złapał się za głowę.

– Ty skończony kretynie! Nie umiem wymówić tej dziwnej nazwy, ale to na pewno nie jest Jumanji! Zaczynajmy grę, bo już jest późno.

Niestety pojawił się kolejny problem. Tym razem bardziej technicznej natury. Nierówny snopek kompletnie nie nadawał się na stojak pod tablicę Ouija. Zabawka chwiała się na wszystkie strony. Nawet bez pomocy z zaświatów trójkątny wskaźnik zsuwał się z planszy. Chociaż chłopcy dzielnie przeszukiwali stodołę, nie udało im się znaleźć wystarczająco foremnego snopka. Wtedy Gruby wpadł na pewien pomysł. A Gruby niezwykle rzadko miewał pomysły.

– A może tam! – Chłopak wskazał palcem na rozklekotany wóz.

Młockarnia wyglądała dokładnie tak, jak opisywał ją Gruby. Była drewniana i miała kółka.

– Mamy wleźć na to pudło? Niby jak? – zdziwił się Paweł.

– Z drugiej strony powinna być drabina!

Chłopcy obeszli wóz, znaleźli drabinę i weszli na górę po skrzypiących szczeblach.

Młockarnia to zaiste genialne urządzenie. Nie dość, że miele mąkę jak szalona, to jeszcze świetnie służy do odprawiania spirytystycznych seansów. Choć, jak już wcześniej wspomnieliśmy, maszyna była trochę zniszczona.

– Faktycznie równiutko – stwierdził Pawełek. – Nic się nie chwieje. Świetny pomysł, grubasie.

– A dziękuję.

Chłopcy rozsiedli się wokół tablicy z kozim łbem. Atmosferę tajemniczości dodatkowo potęgowała woń stęchlizny i zwisające z sufitu pajęczyny grubości lian.

– Zapewne zastanawiacie się, po co was tu zgromadziłem? – powiedział uroczyście Pawełek. – Jak myślicie, czy mistrz gry już tutaj jest?

Chłopcy milczeli.

– Nie psujcie klimatu. Teraz macie mnie spytać, kto będzie mistrzem gry.

– A kto będzie mistrzem gry, Pawełku? – zapytał Gruby.

– Doskonałe pytanie. Otóż… – Paweł zrobił pauzę i rozejrzał się po twarzach kompanów. – Otóż mistrzem gry będzie… Przeklnięty, Duch Młockarni!

Nagle sytuacja zmieniła się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Innymi słowy nic się nie stało. Żadnego grzmotu w oddali, złowrogiego dudnienia dachu ani nawet niepokojącego powiewu wiatru. Ku rozczarowaniu Pawełka cały klimat diabli wzięli. Chłopak ciężko westchnął.

– Trudno. Zaczynajmy! Połóżmy dłonie na wskaźniku. Tak, na tym drewnianym sercu. A teraz musimy się skupić.

Ducha należy zaprosić. Tylko pamiętajcie, że nie można drażnić zjawy. To mogłoby się źle skończyć.

Pawełek oblizał wargi i powiedział niskim głosem.

– Drogi Przeklnięty! Bardzo chcemy poznać twoją historię. Zatem, Duchu Młockarni, czy jesteś tu z nami?

Chłopcy czekali w napięciu. Wskaźnik milczał. W końcu zniecierpliwiony Pawełek ponownie się odezwał.

– Słuchaj, zjawo. Normalnie nie gadam z frajerami, ale dla ciebie zrobiłem wyją…

Wskaźnik drgnął, a wraz z nim zadrżały serca naszych urwisów. Trójkąt powoli wędrował w stronę lewego górnego rogu planszy, w kierunku napisu „Tak”. Jednak niespodziewanie wskaźnik się zatrzymał. Na literze „D”. Chłopcy poczuli kolejne szarpnięcie. Drewniany grot skręcił w prawo, przeszedł do drugiej linijki i wskazał brzuszek litery „U”. Potem pojechał w lewo do litery „P”. Następnie ponownie znalazł się w pierwszej linijce alfabetu i zatrzymał na literze „A”. Zamilkł. Koniec komunikatu.

Pierwszy zachichotał Jacek. Wkrótce dołączył Gruby. A po chwili cała trójka rżała ze śmiechu. Sąsiek zatrząsł się od sztubackiego rechotu. Abstrahując od tego, czym jest sąsiek.

Jednak nie oceniajmy ich zbyt pochopnie. Pamiętajmy, że to jeszcze dzieci. Może śmiech stanowił jedynie maskę, obronę przed plugastwem nikczemnego świata. Jedno jest pewne. Tamtego wieczoru w bogdanowej stodole zbrukana została niewinność.

– Nie mogę! – krzyknął Paweł. – Kapitalne! Świetny dowcip, Gruby.

Gruby chciał coś odpowiedzieć, ale nie był w stanie przestać się śmiać.

– No już cicho – uspokajał Paweł. – Kładźcie dłonie na trójkącie! No cicho. Pośmialiśmy się, ale nie mamy tyle czasu. Drogi duchu, przepraszam za kolegów kretynów. Zatem, Duchu Młockarni, czy mógłbyś…

Duch Młockarni najwidoczniej mógł, bo wskaźnik się poruszył. Powolną wędrówkę zakończył na literze „C”, potem szybki skręt w prawo i kolej na literę „H”. Wskaźnik pojechał po czole marnej imitacji Baphometa, przeszedł do drugiego rzędu i wskazał „U”. Postał przez moment, potem sunął wzdłuż jednego z kozich rogów i zatrzymał się na nieco wyblakłej literze „J”. Cisza. Bez odbioru.

Jak śmiała się nasza wesoła kompania. Można bawić się bez alkoholu? Można!

– No nie, Gruby. Nie psuj zabawy! – skarcił Paweł. Chłopak tylko udawał poważnego. W głębi duszy również bawił się setnie.

– Ale to naprawdę nie ja! – zaprzeczył Gruby, którego od rżenia rozbolał już brzuch. – Jackowi nie podobała się gra. Pewnie to on! Celowo sabotażuje.

– Chyba sabotuje – poprawił Jacek.

– Widzisz! Do tego się przyznał!

– Morda w kubeł, pacany! – krzyknął wesoło Paweł. – Jeszcze jeden taki numer i z wami nie gram! Ech… Przeklnięty, rozumiem twoje zażenowanie, ale…

Ale Pawełek nie dokończył, bo wskaźnik szarpnął tak mocno, że omal nie uciekł mu spod palców. Trochę pokręcił się w kółko i skierował grot na całkowicie zatarty znak pomiędzy „J” i „L”. Znowu zmiana linijki, trójkąt trzeci już raz zatrzymał się przy literze „U”. Szybki skok do litery „R” i gwałtowny sus w kierunku literki „W”. Wskaźnik znowu zwolnił i ospale potoczył się do lewego górnego rogu tablicy. Tam też czekała na niego litera „A”. Stop.

I znowu w śmiech. Mówią, że nawet najlepszy dowcip powtarzany wielokrotnie w końcu się nudzi. Ale co, jeśli żart jest wręcz genialny? Pawełka już zmęczyło strofowanie kolegów i wszyscy świetnie się bawili, przy okazji poszerzając swoje słownictwo. Nauka przez zabawę. Kto by pomyślał, że tablica Ouija to taka edukacyjna gra. Wskaźnik szalał po planszy, chwaląc się szerokim zasobem słów powszechnie uznawanych za obelżywe, a chłopcy rechotali w najlepsze. Fani gier strategicznych doskonale znają zjawisko zwane syndromem kolejnej tury. Chłopcy tak się wciągnęli, że przerwali dopiero po około dwudziestu kolejkach. Nie, żeby im się znudziło. Po prostu tablica kazała im ekhm… pójść sobie. Tylko ujęła to nieco dosadniej. Poza tym Gruby obiecał mamie, że wróci przed dwudziestą, a niedawno minęła dwudziesta druga.

Po wspaniałej imprezie chłopcy rozeszli się do domów, pokornie znieśli oburzenie rodziców, umyli ząbki, zmówili paciorek i grzecznie poszli spać. Długo nie zapomną tej niezwykłej nocy. Pawełek nawet zabrał ze sobą pamiątkę. Co prawda szczur zaczynał już trochę śmierdzieć, ale czego się nie robi dla wspomnień. Chociaż seans się nie udał, to żaden z chłopców nie żałował spotkania w starej opuszczonej stodole.

Jacek był pewien, że to Pawełek od początku wszystko ukartował.

Pawełek natomiast podejrzewał, że to Gruby poruszał wskaźnikiem.

Z kolei Gruby myślał… Gruby w ogóle mało myślał.

Chłopcy smacznie już spali, kiedy w opuszczonej stodole rozległ się dźwięk pracującej maszyny. Obecny gospodarz zawsze włączał młockarnię, aby zagłuszyć swój płacz. Może to i dziecinne, w końcu odgłos wydawany przez kapiące krople ektoplazmy był niesłyszalny dla śmiertelników.

Przeklnięty szlochał w kącie niewidzialnymi łzami. Jakże był naiwny, sądząc, że przynajmniej po śmierci przestaną się z niego śmiać.

Cholerny zespół Tourette'a.

Koniec

Komentarze

Obrazek stąd.

Opowiadanie przedstawia historię trzech tajemniczych zabawek i nie mniej tajemniczego ducha. W zamierzeniu miała to być czarna komedia delikatnie flirtująca z absurdem. Jestem ciekaw, czy coś z tego wyszło. Kończąc tę przydługą przedmowę, zapraszam do sklepu z zabawkami. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Świetny tekst. Widzę, że ciągniesz temat chińsko-fińskich ciasteczek. Nawet całki próbowałeś wplatać. I stary, dobry Feynman się załapał. Bardzo misię. :-) Taka drobna uwaga: o ile mi wiadomo, siana nie przechowuje się w snopach. Przerób na jakieś zboże.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo. :) Cholera, zamiast siedzieć w całkach, grafach i przestrzeniach Banacha rzuciłem się jak głupi na wątki okołorolnicze. Wiedziałem, że coś pochrzanię. Dobra, zmienię po prostu snopki na kostki i chyba będzie dobrze. Czy Ty się na wszystkim znasz? Zaczynasz mnie przerażać… ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Kostka byłaby równa i nie musieliby włazić na młockarnię. Może kupka/ sterta siana? Nie bój się, tak naprawdę, to na niczym się nie znam. :-)

Babska logika rządzi!

Fajne, fajne! :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Finklo, no dobra, wygrałaś. Zmieniam siano na pszenicę i wracam do snopków. Deal? Dzięki, Melo. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Deal. :-) To to była jakaś gra? Kurczę, mam nadzieję, że nie planszowa! ;-)

Babska logika rządzi!

Od kiedy młockarnia służy do mielenia zboża, pytam się grzecznie?   Mało dowcipne te odpowiedzi ducha starej maszynerii. Ale reszta może być.

Od momentu, w którym bohaterowie dostają informacje od niespecjalnie rozgarniętego chłopca nijak niezainteresowanego tematem. I nie zobże mieli, tylko mąkę. ;-)

Babska logika rządzi!

Jeszcze lepiej.   :-)   Młockarnia powtórnie przemiela mąkę. Ojojoj…   :-)

Bardzo fajne, sprawnie napisane, dobrze się czytało. Nawet uśmiechnąłem się kilka razy. Postacie barwne i soczyste (wszyscy wiedzą, że Karole to geniusze:).

Rad jestem wielce z nowych komentarzy. Adamie, przecież z tym mieleniem mąki to tak specjalnie! To chyba oczywiste… A odpowiedzi ducha dostosowane poziomem do poczucia humoru gimnazjalnych sztubaków i niezbędne do puenty. Reszta tylko "może być"… Smuteczek :( Karolu, dziękuję za opinię. Cieszę się niezmiernie, że bohaterowie wyszli przekonująco. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Mnie tam odpowiedzi ducha śmieszyły (czyli mam poczucie humoru trzecioklasisty), może za trzecim razem już nie, ale mimo wszystko, fajny wątek. "Całkuję. Nie przeszkadzać!" – to mnie rozwaliło;) Aha, nie wszystkie terminy zrozumiałem no cóż, chyba będę musiał się dokształcić.

Finklo, dzięki za głos! :) :) :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ależ proszę. Kawał przyjemności po mojej stronie. Naprawdę mi się spodobało. :-)

Babska logika rządzi!

Bardzo fajne, dobrze napisane, opowiedziane, ciekawe. Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Karolu, to jeszcze nie świadczy źle o Twoim poczuciu humoru. Należy rozdzielić śmiech bohaterów od śmiechu czytelnika. Komizm tej sceny nie miał polegać na obecności wulgaryzmów, tylko raczej na absurdalności całej sytuacji. Więc jeżeli się uśmiechnąłeś, to jak najbardziej zgodnie z moimi intencjami i bardzo mnie to cieszy. :) A rozumieć tych matematycznych pojęć też nie trzeba. W tekście są chyba tylko dwa ukryte żarty/nawiązania dla wtajemniczonych. :) Anet i komentarz dłuższy od "Fajne". Hmm… Czyżby… Bardzo dziękuję za komentarz i za głos! :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Jak na moje możliwości jest baaardzo rozwinięty ;) Czasami czuję się jak analfabeta ;)

Przynoszę radość :)

Nie wiedziałem, że duchy też mają zaburzenia neurologiczne. Myślałem, że śmierć to takie lekarstwo na wszystkie choroby, zburzenia i zboczenia. Opek podobał mi się.

Ponieważ cieszą Cię nowe komentarze, dopisuję swój. Mnie także podoba się pomysł i sposób w jaki go wykorzystałeś. Napisałeś bardzo porządne opowiadanie, to i nic dziwnego, że przeczytałam je z prawdziwą przyjemnością. ;-)   „Zresztą, proszę samemu spróbować naderwać kończynę”.Zresztą, proszę samej spróbować naderwać kończynę. Sprzedawca mówi do dziewczynki.   „Przepraszam, trochę się zamyśliłem – powiedział sprzedawca, niezgrabnie podnosząc się z fotela. – Zająłeś się w końcu czymś przyzwoitym, niecnoto?” – Może: Przepraszam, trochę się zamyśliłem – powiedział sprzedawca, niezgrabnie wstając z fotela. – Zająłeś się w końcu czymś przyzwoitym, niecnoto?   „A to nie prawda? – spytał oskarżycielskim tonem mężczyzna”.A to nieprawda? – spytał oskarżycielskim tonem mężczyzna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabawne, sympatyczne i niesztampowe. Bardzo mi się podobało.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Fajne.

Również bardzo mi się podobało, jak zresztą każdy Twój tekst . Świetnie napisane, miejscami zabawne.

Homarze, Regulatorko, Alex, Ocho, Zygfrydzie, dzięki za komentarze. :) Melo, dzięki za głos! :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Usmialem sie :) Okrutna gimbaza w srodowisku naturalnym, wozny o darwinowskich pogladach, kilka matematycznych zarcikow, nieoczekiwany dramat posmiertny… I sprawne pioro ;) nie zmarnowales mi przerwy, lece teraz na sprawdzian ;) Antynomoia semantyczna ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki, Psycho. :) Karolu, dzięki za głos! :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Zespół Tourette'a jak najbardziej wytłumaczył odpowiedzi ducha:) A tak w ogóle to bardzo pozytywne opowiadanie, przeczytałem je z uśmiechem. Zdecydowanie warto było spędzić czas, zaczytując się w powyższy tekst. Pozdrawiam

Mastiff

Bardzo rozrywkowy tekst. I pomysł z mieszkańcem stodoły dobry (choć myślałem, że zestawienie dzieci+młockarnia da nieco bardziej… okultystyczny efekt), i wykonanie na poziomie. Krąży mi jeszcze po głowie odczucie, że tekst mógłby być trochę dłuższy – tj. że ekstra cząstka-dwie na początku tekstu, takie bez zamknięć wątków pobocznych, wpłynęłyby dodatnio na strukturę opowiadanka. 

I po co to było?

Bardzo fajna historyjka, z ciekawymi, sympatycznymi postaciami, zabawne dialogi, niezły pomysł. Właściwie polubiłem każdego urwisa wymienionego w opowiadaniu, które pomimo swojej niezbyt dużej obszerności, przedstawiło bohaterów wystarczająco wyraźnie. Przejemnie było tu zajrzeć ;) Pozdrawiam.

Dziękuję za cenne komentarze. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Przeczytałem. Jakoś nie rozbawiło.

No trudno, fajnie, że późniejsze piórka bardziej przypadły do gustu :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Nowa Fantastyka