- Opowiadanie: Hanzo - Astral

Astral

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Astral

ASTRAL

 

 

 

 

 

 

 

Mówili później, że mój mąż umarł tamtego lata dwukrotnie. Powtarzali plotkę tak długo, aż stała się lokalną, makabryczną legendą, a ja nie zamierzałam wyprowadzać ich z błędu. Udawałam, że nie widzę litościwych spojrzeń ani nie rozumiem, co oznacza cisza towarzysząca moim wejściom do sklepu czy kościoła. Skoro myślą, że zginął dwa razy, to niech tak będzie. Niech pielęgnują mit, bo prawda jest o wiele gorsza…

 

Tak naprawdę, kiedy umierał ponownie, to nie był już mój Jasiek, ale coś innego.

 

Coś, co ciężko mi pojąć nawet teraz, gdy minęło piętnaście lat, a świat wykonał ogromny skok do przodu. Szczególnie ten mały, zaściankowy świat, w którym rozegrała się cała tragedia.

 

Najpierw myślałam, że to czaiło się w powietrzu – niewidzialne i niebezpieczne jak morowy zaduch. Teraz wydaje mi się, że było po prostu wszędzie.

 

I czekało na odpowiedni moment…

 

 

*

 

 

 

Słońce nie znało litości, a świat rozłaził się w szwach, palony morderczymi promieniami. Najgorsze lato, jakie pamiętam. O świcie i wieczorami wypisane na horyzoncie szkarłatną literą, a przez resztę dnia oślepiająco białe i sterylne. Nieludzkie. Wędrująca po niebie kula – dziura prowadząca do innego wymiaru, skąd wylewa się rozżarzona nicość i spływa drgającym kształtem na cały świat.

 

Czterdzieści stopni w cieniu. Liszaje odpadają z pni wiśni, zwijają się i skwierczą, czarne zakrętasy na suchej ziemi. Ptasie odchody gotują się na eternitowych dachach. Okropny smród guana, gorący jak wszystko. Krowy ryczą w oborach, aż strach wchodzić. Nie wiadomo, kiedy padnie pierwsza. Woda z kranu obrzydliwie ciepła i żółta. Nie daje ukojenia. Chmary much w półmrocznych pomieszczeniach. Nerwowe uderzenia zwierzęcych ogonów, kiedy idę z wiadrami wody. Jeden owad łazi po szklistym ślepiu bydlęcia, jakby zwietrzył nadchodzącą śmierć. Ja tam czuję tylko obłędny smród gorącego gnoju, fale upału walące z każdej strony, a szczególnie od dachu i słony smak potu w ustach.

 

Czasami jest tak gorąco, że trzęsie mnie z zimna. Siadam wtedy i czekam, aż serce się uspokoi. Kiedy daje wreszcie spokój, maczam chustę w wodzie i obwiązuję nią głowę. Chwilowa pociecha, zaraz kolejne duchoty.

 

W powietrzu unosi się kurz. Wężowate linie suną przez dziury w uśmiechniętych widłach. Demoniczny trójząb szczerzy kły. Jednego szpikulca brakuje, pozostałe pokrywa warstewka miedzianego brudu.

 

Nie wiem, po co te widły sterczą na środku podwórza i straszą. Może Jasiek coś robił i tak zostawił, a może ja, tylko przez ten skwar nie pamiętam. Omijam je i niosę resztę wody Burkowi.

 

Leży w cieniu stodoły i nawet za bardzo się nie rusza na mój widok. Spogląda spod krzaczastych brwi, wywalił jęzor i rozkraczył tylne łapy. Od razu widać, że kundlowi najciężej. Pije łapczywie i prosi o więcej, nie mam serca odmówić.

 

W stodole śmierdzi zgnilizną. Pewnie padł jakiś przybłęda, może jeż. Okropny zaduch, truchło cuchnie gorzej od gówna. Wychodzę stamtąd, wzniecając jeszcze więcej kurzu. Wciska się do oczu i nosa, ostry jak kawałki szkła. Kicham.

 

Koło sterty porąbanego drewna pniak z siekierą. Ciemne rozbryzgi wokół, tu i ówdzie pióra. Wczoraj był rosół. Zidiociałe żyjątka na ostrzu, one przetrwają wszystko, nie straszne im to piekło na ziemi.

 

Im bliżej nocy, tym krwawszy staje się krajobraz. Stroboskopowe paluchy szkarłatu przeciskają się przez dziury po sękach w ścianach stodoły. Oświetlają widły, potem dotykają siekiery, gdzieś po drodze muskają obsrane dachy, zaglądają do konających krów, wreszcie walą prosto po oknach, demoniczni bezwstydnicy i giną wraz z dniem, by odrodzić się rano, po krótkiej uldze nocy. Wymyślą nowe tortury.

 

To coś było wszędzie. Tworzyło to wszystko i czekało, rozdziawiając bezkształtną paszczę, skąd dobywał się tylko smród i żar. Nie dało się dostrzec w całości, a jednocześnie wszędzie przejawiało swoje odbłyski, w każdym jednym elemencie tego wrzącego świata, w każdej ostrej krawędzi, szkarłacie lub sterylności, cząstce kurzu lecącej przez szpikulce wideł, bakterii na ostrzu siekiery. Było wszystkim, rozumiecie? Niepojęte, niedostrzegalne i niewypowiedziane. Bardziej abstrakcyjne niż uczucie, a jednocześnie tak żywe i prawdziwe, jakby stało obok.

 

Czuł to każdy z nas. Nie tylko w powietrzu, ale wszędzie.

 

 

*

 

 

 

Najgorsze były południa, kiedy słońce stało w zenicie, górując nad nami jak archaiczny i okrutny bóg, przed którym uciekają wszystkie cienie i resztki chłodu. Powietrze zamierało, bezruch wkradał się nawet między skrzydlatych gównożerów, biel osiągała apogeum, jasność wypalała wzrok, a skwar gotował mózgi.

 

Właśnie takiego południa umarł Jasiek.

 

Jak tylko wbiegłam do stodoły, wiedziałam, że jest martwy. Leżał na klepisku obok sieczkarni i wybałuszał oczy, na których zdążył osiąść kurz. Przybiegła Baśka zaalarmowana moimi wrzaskami i szczekaniem psa. Nakazałam córce biec do Nowaków, bo tylko oni mieli telefon i mogli wezwać pogotowie. Pamiętam, jak podskakiwały blond kucyki, kiedy pognała przez podwórze. Ja zostałam przy mężu, nadal wrzeszczałam i trzęsłam nim jak słomianą kukłą, a on ani drgnął. Przed oczami wirowały mi kolorowe plamy. Była taka duchota, nic dziwnego, że dostał udaru. Pomyślałam, że pewnie chciał jeszcze zrobić kukurydzy na sieczkarni, żeby krowy nie zdechły z głodu, tymczasem sam wyzionął ducha od tego upału i zrobiło mi się jeszcze gorzej na wspomnienie jego dobroci. Teraz nie tylko nim potrząsałam, ale okładałam też pięściami, jakby to był tylko paskudny żart.

 

Po którymś z takich uderzeń zarzęził jak stara maszyna, zgiął się wpół, zrzucając mnie z kolan i zwymiotował. Chciałam go wyściskać, bo zdarzył się prawdziwy cud, ale odtrącił mnie i przecierał tylko oczy, czerwone i załzawione. Robił to zupełnie niewprawnie, całymi pięściami, lecz wtedy ledwie to zauważałam. Wreszcie spojrzał na mnie i zaczął dotykać się brudnymi paluchami po wywalonym jęzorze. Zrozumiałam, że chce pić, więc pobiegłam do parnika, bo tam był najbliższy kran. Nie zwróciłam uwagi na wściekłe ujadanie Burka.

 

Kiedy wracałam z garnuszkiem wody, kundel już nie szczekał. Wisiał nadziany na widły. Bure ciałko dygotało w ostatnich konwulsjach, z trzech dziur na brzuchu sikała krew. Jasiek stał dwa kroki obok, jakby nigdy nic. Wziął naczynie z wodą i zaczął chłeptać, sam jak ten pies.

 

Chyba wtedy zauważyłam po raz pierwszy, że jest jakiś nieswój. Z każdą kolejną chwilą miałam upewniać się w tym jeszcze bardziej, a zarazem nie dopuszczać do siebie za wszelką cenę tej myśli. Tej prawdy.

 

Wreszcie przyjechała karetka. Lekarz obadał dokładnie Jaśka, a ten nie odezwał się przez ten czas ani słowem. Odpowiadałam za niego, a Burek wisiał opodal na widłach jak haniebna tajemnica. Nikt nie wspomniał o zwierzaku, choć Baśka uciekła do domu ze łzami w oczach. Sąsiedzi patrzyli na bestialstwo z rozdziawionymi gębami i podsłuchiwali doktora.

 

Lekarz pogratulował mi odratowania nieboszczyka, mówił o udarze, śmierci klinicznej i wielu innych rzeczach, ale nic do mnie nie docierało.

 

Jasiek tylko milczał, bo widzicie, to nie on ożył na klepisku stodoły, ale to coś, co wlazło do jego głowy…

 

 

*

 

 

 

Lipcowe burze są najstraszniejsze, a ta, która nadeszła tamtej nocy, była najgorsza ze wszystkich. Pioruny waliły jeden po drugim, bez ustanku. Białe, elektryczne światło migało zza zaciągniętych zasłon, grad dudnił o okna, jakby chciał rozbić szyby i zniszczyć gromnicę oraz obraz Matki Boskiej, które wystawiłam z myślą o nawałnicy, a wiatr ryczał niczym zgraja demonów.

 

Siedziałam przy kuchennym stole i czytałam Biblię, dziękując Bogu za jaśkowe zmartwychwstanie. Piekły mnie oczy, bo literki kołysały się w chybotliwym blasku świec, ale studiowałam zawzięcie. Chyba bałam się skończyć i pójść do pokoju, gdzie spał mąż. Ciągle miałam przed oczami konającego Burka…

 

Jasiek był dobrym mężem. Namiętność wygasła w nim kilka lat wcześniej, kopcił jak smok i czasami zajrzał do kieliszka, ale miał wielkie serce. Często żartował, jednak nie tego dnia.

 

Od wypadku w stodole nie zapalił ani jednego papierosa. Zamiast dopatrywać się w tym niesamowitości, uznałam wyjście z nałogu za wyraz boskiej interwencji. Ciągłe milczenie i zabicie psa cisnęłam na karb szoku, o którym wspominał lekarz. Krótko mówiąc, odrzuciłam prawdę.

 

Po północy zamknęłam Księgę. Wstałam od stołu i odwróciłam się, by pójść wreszcie do łóżka. Nie postąpiłam nawet kroku… Zatkało mnie. Sparaliżowało z przerażenia.

 

Stał w progu, nieruchomy niczym posąg. Gapił się i milczał, nie drgnął najmniejszy mięsień na jego twarzy. W ciemnych oczach odbijały się białe rozbłyski piorunów.

 

– Długo tak stoisz? – wydusiłam z trudem. Jednocześnie odpowiedziałam sobie sama, że długo, chociaż na głos wyszeptałam coś tak głupiego i naiwnego, że nawet tego nie pamiętam. Chyba spytałam, czy jest głodny.

 

Był, ale nie w takim sensie, jak mogłam się spodziewać.

 

– Chciałem ci wsadzić – oznajmił sucho i beznamiętnie, jakby odpowiadał na pytanie o aktualną godzinę.

 

Poczułam jeszcze większy lęk, aż musiałam się podtrzymać stołu, by nie upaść. Przed oczami duszy znowu Burek, a na głos kolejna, zakłamana naiwność:

 

– Dziewczynki śpią?

 

Nie odpowiedział.

 

Podszedł automatycznie jak robot, obrócił mnie i nagiął na stół.

 

Potem zadarł spódnicę i zrobił, co chciał.

 

 

*

 

 

 

Nazajutrz nie było ani śladu po burzy. Światem dalej rządził niepodzielnie upał, na spieczonej ziemi żadnej wilgoci.

 

Również Jasiek zaginął. Jakaś prawdziwsza cząstka mnie ucieszyła się, a głupiutka otoczka racjonalizmu nakazała szukać męża. Posłuchałam tej drugiej, jak na wzorcową żonę przystało.

 

Znalazłam go w piwnicy. Siedział między kartoflami, na granicy cienia i błądził wzrokiem po podziemiu niczym nawiedzony pustelnik. Zauważył mnie, ale nie zrobiło to na nim chyba żadnego wrażenia.

 

– Chłodno tam, co? – spytałam, wyciągając szyję przez okienko, które znajdowało się na poziomie gruntu. Drabina leżała w środku.

 

Nie odpowiedział, więc spróbowałam po raz drugi:

 

– Przyjdziesz na obiad?

 

Myślałam, że i tym razem będzie milczał, ale szepnął, nawet nie unosząc głowy:

 

– Mam co jeść.

 

Uniósł zaciśniętą dłoń i skierował do ust. W pierwszej chwili zdawało mi się, że ściska surowego ziemniaka, ale potem dostrzegłam więcej szczegółów.

 

To był pająk. Osiem małych, ale ruchliwych odnóży, ledwie widoczna główka i gigantyczna, bulwiasta dupa, zakończona białą szczeciną. Jasiek wgryzł się w odwłok jak w jabłko. Coś chrupnęło, po brodzie pociekł żółty sok. Ostatnie, szybkie ruchy owadzich nóżek.

 

Dopiero wtedy podniósł głowę – podziemny prostak z gębą umazaną pajęczymi wnętrznościami, tak bardzo niepodobny do mojego Jaśka.

 

Uciekłam stamtąd i już nie przeszkadzałam. Skoro ma chłód i jedzenie, to niech siedzi…

 

Po południu pomogłam dziewczynkom zakopać Burka w dole za stodołą. Baśka zniosła z łąki trochę kwiatów, które wyglądały żałośnie jak zwykłe chwasty, a starsza, Beata, zbiła krzyż z patyków. Pogański pochówek ukochanego zwierzęcia. W każdych innych okolicznościach zabroniłabym dekorować krucyfiksem mogiłę psa, ale tamtego dnia było mi wszystko jedno. Żadna z nas nie wspomniała ani słowem o Jaśku. Badyle schły w oczach, krucha pamiątka.

 

Resztę dnia kręciłam się bez celu, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. Jasiek nie wyłaził z piwnicy, z obory dobiegały żałosne porykiwania, tylko szczekania brakowało. Myślałam, że nie zasnę, że nie pozwoli mi ciężkie, zaklejające gardło powietrze, ale padłam bez czucia, gdy ostatni refleks czerwieni zniknął za linią horyzontu.

 

Ostatni raz w życiu śniłam puste sny, pozbawione cierpienia.

 

 

*

 

 

 

Zbudził mnie potężny hałas, głośny niczym trąby Jerycha. Półprzytomna wyszłam przed dom i jak tylko pojęłam, co się dzieje, pognałam przez podwórze na złamanie karku.

 

W połowie drogi zmógł mnie potworny gorąc, tak mocny, że wypalał łzy z policzków. Cofnęłam się i patrzyłam. Zewsząd schodzili się inni. Ciemne, ludzkie kształty przypominały ćmy zlatujące się do ognia. Gdzieś w tle, ledwie przebijając się przez obłędny ryk płomieni, zabrzmiała strażacka syrena.

 

– Jak żyję, nie widziałem, żeby się coś tak fajczyło – osądził staruch, który przycupnął na pniaku do dziabania drewna. Wyjął zza pazuchy butelkę, a z kieszeni poobijany kubek i sobie polał. Zaraz przyszedł kolejny amator z garnuchem, żeby też go poczęstować. Pili i gapili się na pożar, kręcąc głowami z niedowierzania, spluwając i cmokając.

 

Ludzie nieświadomie ustawili się w idealny półokrąg, tak bliski stodoły, na ile pozwalał ogień. Ściągnięte usta pod nastroszonymi wąsami lub rozdziawione z wrażenia gęby dzieciarni. Tu i tam naczynia z alkoholem. Umorusane czoła i policzki, w których krople potu kreślą niezrozumiałe szlaczki. Źrenice odbijające diabelski szkarłat. Było ich tak wielu i gapili się tak bezczelnie, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię, ale tylko klęczałam. Płakałam i też się gapiłam, bo jakkolwiek piekielnie to wyglądało – nie sposób oderwać wzroku. Niszczycielski żywioł, potężniejszy niż my wszyscy razem, przypadkowe ćmy o brudnych od sadzy mordach.

 

Straż nawet nie podjęła się gaszenia stodoły. Rozstawili wozy i sikawki, ale polewali tylko teren wokół pożaru. Komendant orzekł, że budynku i tak nie da się ocalić, więc spróbują chociaż utrzymać ogień w miejscu. Wieść rozeszła się z telegraficzną szybkością.

 

Stodoła paliła się bardzo długo i głośno – niepojęty ciąg, świst wypluwający ogniste strzępy gdzieś w kosmiczne przestworza. Ryk eksplodującego drewna, rozbryzgi iskier. Kłęby dymu wysoko, wysoko, ledwo dostrzegalne. Brzuszyska zabarwione od łuny. Piekielna ilustracja na tle niewidomej nocy.

 

Nazajutrz mieli odnaleźć w zgliszczach szczątki Jaśka i dziewczynek. Mogło mi się zwidzieć, odchodziłam przecież od zmysłów ze strachu, smutku i wstydu, ale chyba dostrzegłam rodzinę już tamtej nocy, kiedy nasza stodoła hajcowała się jak nic, co widzieli w życiu nawet najstarsi z wioski.

 

Siedzieli w centrum tego piekła. Wyższy szkielet pośrodku, dwa małe po bokach. Ciało odlazło, pozostały kości deformujące się w szkarłatne kształty. Stopione w pożodze mutanty.

 

Coś, co wlazło w Jaśka, uniosło dłoń i pomachało – zwycięsko, przedrzeźniająco. Potem zapadło się w siebie i znikło, jakby było tylko świetlistym widziadłem.

 

Wtedy zauważyłam widły. Sterczały, wbite drzewcem w ziemię na niedostępnym dla ludzi terenie i szczerzyły się w sardonicznym uśmiechu. Demoniczno–żelazny grymas na tle pożaru. Później porykiwania oszalałych ze zgrozy krów i smród ptasich odchodów. Żółta woda w kranie, martwe liszaje pod wiśniami. Chmary much w oborze. Wszystko wróciło do normy. To wróciło do otoczenia, kiedy ciało Jaśka skonało po raz drugi.

 

I pewnie czeka tam do dziś.

 

 

*

 

 

 

Kolejna plotka głosiła o moim niewyobrażalnym szczęściu. Jasiek spalił siebie, dziewczynki i stodołę, ale mnie zostawił. Ludziom nie mieściło się to w głowach, zapewne wynikło z tego niejedno gorsze oskarżenie pod moim adresem, ale o żadnym nigdy się nie dowiedziałam.

 

Prawda jest i w tym wypadku inna. Wolałabym zginąć tamtej nocy z rodziną. Pozostawienie mnie przy życiu okazało się najgorszą z możliwych kar.

 

W końcu wyniosłam się do miasta, ale smutek pozostał. Zginał mnie każdego dnia przez piętnaście lat, zupełnie jak Jasiek tamtej burzowej nocy. Dociskał do ziemi niewyobrażalnym ciężarem, upodabniał do poskręcanego, suchego liszaja. Po zmroku tylko koszmary i obrazy z przeszłości.

 

Jestem tak zgarbiona z żalu, że lekarze nie mogą operować, za duże ryzyko. Psychiatrzy nie chcą wypisywać nowych recept i to boli jeszcze bardziej. Kończę pisać tę notatkę i kończę ze sobą. Zawiązałam już pętlę.

 

Mam nadzieję, że ta relacja nie trafi w moje rodzinne strony i nie zburzy mitu spokoju, a jednocześnie pragnę, by historią zainteresowali się specjaliści. Zawierzyli słowom starej, konającej kobiety, która doświadczyła nadprzyrodzonego na własnej skórze. Niech zresztą podpytają, kogo chcą. Czuł to przecież każdy z nas. To tworzyło tamten świat i rozdziawiało nad nim niewidzialną paszczę. Demon, jakaś siła, coś astralnego? To tylko moje przypuszczenia, ale niech ktoś się tym zainteresuje!

 

Bo to czeka, aż kolejny rozum zaśnie.

 

Wtedy wlezie do następnej głowy…

 

Koniec

Komentarze

Bardzo straszne opowiadanie. Brr. Tylko dwa zdania mi zgrzytają. Demon, jakaś siła, coś astralnego? To tylko moje przypuszczenia, ale niech ktoś się tym zainteresuje! Wyrzuciłabym, bo psują klimat, są zupełnie w innym stylu, niż całe opowiadanie i, IMHO, zbędne.

And the world began when I was born/ And the world is mine to win.

Hanzo, widzę, że pięknie i umiejętnie realizujesz swoją miłość do Lovecrafta poprzez literaturę. Sposób, w jaki to robisz ujął także mnie i tylko jedno zgrzyta… ile zamierzacie, razem z lady raven, kazać czekać stęsknionym czytelnikom na kontynuację "GDYBYM TO JA UKRADŁ SŁOŃCE"? Co? ;) Naprawdę, jestem przekonany, że nie tylko ja czekam, a powyższe opowiadanie, chociaż bardzo dobre, stanowi również świetny pretekst, by przypomnieć o innym projekcie, nad którym, mam nadzieję, pracowałeś przy okazji :)

Opis spiekoty i niesionych przez nią męczarni – bardzo udany. Fabuła/pomysł/sens – wtórność i słabizna; a szkoda. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Jako biolog muszę: pająk to nie owad ;) Masz smykałkę do pisania narracji na bardzo wysokim poziomie. Balansujesz sprawnie w tej poetyckiej prozie, ale nie przeginasz, IMO, a to dobrze. Tematyka za świeża nie jest, przynajmniej nie było wątku z ciążą :) Jest niepokój, strach i dużo bardzo przyjemnych literacko zdań. Super.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koiku, Ty z tym niepokojem i strachem przy powyższym tekście to tak na poważnie?

Sorry, taki mamy klimat.

Seth, trochę tego niepokoju było. Jak na tak krótki tekst, w którym ciężko zbudować porządne napięcie, było go nawet całkiem sporo. Ja się uśmiechnęłam przy pierwszych dwóch słowach, bo jak nic przypomniały mi się pierwsze słowa w pierwszym opowiadaniu pierwszego tomu Wiedźmina :) Później mówiono, że człowiek ten nadszedł… Nie jest to absolutnie zarzut, tak się tylko uśmiecham ;)   Naprawdę może być tak gorąco, że aż trzęsie z zimna? Czy tylko tak grasz kontrastami? Przyznaję też, że troszkę jęknęłam, gdy drugi podrozdział zakończyłeś opisem, a trzeci od niego rozpocząłeś. Na szczęście potem szybko weszła jakaś akcja. Opisy masz świetne, oby tak dalej i zostanę Twoją fanką, niektóre są niesamowicie obrazowe i działające na wyobraźnię, ale wiesz, co za dużo… :) I powiedz mi jeszcze, dlaczego pająk ma odnoża, główkę, szczecinę i nagle… dupę? :D Miało być makabrycznie, a ja się zaśmiałam, tak mnie to dźgnęło w oko ;) Na końcu też użyłeś słowa liszaje dwa razy dość blisko siebie. Ja wiem, że tam był odstęp kilku zdań i granicy podrozdziałów, ale słówka wydają mi się tak charakterystyczne i rzadko używane, że powtórzone tracą na mocy.   Poza tymi drobiazgami to chyba najlepsza opcja horrorowa, jaką miałam przyjemność tutaj zastać :)

Przeczytałem z zainteresowaniem. Moja ocena jest pośrednia – pomiędzy Sethraelem a Koikiem. Są w tekście przebłyski literackiego talentu, ale są też niezręczności. Opis pająka nieszczególny. Ptasie odchody na dachu nie gotują się, ale smażą. Metafory przy opisie wideł dość ryzykowne. Nie wykorzystałeś, moim zdaniem,  literacko stosunku seksualnego bohatera z narratorką, a miałeś wiele możliwości podrasowania tekstu. W sumie niezły kawałek prozy z literackimi usterkami. Pomysł moim zdaniem wart drugiego podejścia. Pozdrawiam.

Przeczytałem – wybacz, Autorze, wiem, że zasmucę – bez wzruszeń. Ale nie czynię z tego najdrobniejszego zarzutu, ja już tak mam, tego typu historie bardzo rzadko budzą we mnie emocje.   To o całości.    Podobała mi się większość opisów, "pasował" mi ogólny ton narracji, ciekawie kontrastujący z treścią. Myślę, że udał się Tobie ten właśnie zabieg skontrastowania – jeśli był Twoim zamiarem. Tak więc, jeśli o mnie chodzi, napisz tak samo dobrze i ciekawie coś z SF. O ile zechcesz, oczywiście.

DZiwny ten tekst, niepokojący. Podobały mi się opisy – bardzo, sama fabuła jakby bez fabuły, ale to nie zarzut. Jakoś tak dziwnie się we mnie to odbiło – dobijający upał, który sprawia, że umysł płata demoniczne figle. Sama nie wiem, czy mi się podobało, czy nie. Ale na pewno zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Fabuła rzeczywiście mogłaby być trochę lepsza, jednak tekst przeczytałem jednym tchem, z dużym zaciekawieniem. Przyjemne opisy, ciekawa forma i przede wszystkim udana realizacja. Autorze, kolejne Twoje opowiadanie przeczytam bez wątpienia, jednak jako że jestem zwolennikiem przedstawiania troszkę bardziej wyjątkowych i pomysłowych historii – liczę na tekst jeszcze ciekawszy, napisany równie sprawnie. A wiem, że Cię na to zdecydowanie stać (zwławsza znając wcześniejsze opka).

Sporo komentarzy :) Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy przeczytali i zostawili informację zwrotną, będę miał nad czym myśleć ;)   Jak trafnie zauważyliście w tym opowiadaniu postawiłem głównie na klimat i chciałem wzbudzić pewne odczucia. Nigdy szczególnie nie goniłem za oryginalnością fabuły, w tym tekście widać to szczególnie, ale zapewniam, że zdarzają mi się również czasami barziej dynamiczne opka =)   Raz w życiu zatrzęsło mnie z zimna w upalny dzień, ale to chyba bardziej z przemęczenia niż z samego gorąca. Nie wiem, jak to działa, może coś z sercem, cholera wie… Ale brzmi dobrze w opowiadaniu :D   Bezsłoneczny projekt powinien się pojawić niedługo, znaczy kontynuacja. Nie ma tyle czasu na pisanie, ile by się chciało, ale cośtam zawsze się naskrobie wolnym wieczorkiem ;)   Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie wszystkich!

Spróbuję następnym razem jednak więcej tej fabuły wklecić :)

W odwecie: Fajne opowiadanko. Może sama historia nie jest jakoś szczególnie porywająca – brakuje przede wszystkim elementu zaskoczenia. Natomiast dzięki sprawnej narracji przeczytałem całość z ogromną przyjemnością. No, nie: zaskoczenie było, bo spodziewałem się, że niby-Jasiek posieka i zeżre kogoś Podsumowując: Twoje sprawne palce nawet z niczego potrafią stworzyć wciągającą opowieść, a to cechuje utalentowane jednostki, do których się bez wątpienia zaliczasz. To tyle ode mnie.

 

Pozdrawiam:):):)

Mastiff

Internetowe porachunki =) Dzięki, również pozdrawiam ;)

Podoba mi się. Nawet bardzo. Nie mam odczucia, że brakło fabuły, wystarczą mi świetne opisy. Kiedy czytałam, miałam wrażenie, że temperatura w pokoju rosła, że kiedy otworzę okno, nie poczuję chłodu marcowego wieczoru, raczej buchnie obezwładniające i wciąż gorące letnie powietrze. W taki upał wszystko dzieje się powoli. W takich warunkach chyba żadna akcja nie potoczy się żwawiej. Dlatego podoba mi się, że właśnie w ten sposób, dość beznamiętnie i bardzo oszczędnie, opisałeś wszystko, co się wydarzyło.  

 

„Coś, co ciężko mi pojąć nawet teraz…” – Wolałabym: Coś, co trudno mi pojąć nawet teraz

 

„…bezruch wkradał się nawet między skrzydlatych gównożerów…” – Czy nie powinno być: …bezruch wkradał się nawet między skrzydlatych gównożerców

 

„Lekarz obadał dokładnie Jaśka, a ten nie odezwał się przez ten czas ani słowem”. – Może: Lekarz obadał dokładnie Jaśka, a ten nie odezwał się w tym czasie ani słowem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki serdeczne za komentarz i uwagi, regulatorzy :) Bardzo mi miło, że tekst się spodobał!

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Również mi tekst się podobał. 

Hanzo, a podali Ci punktację wArtefaktach?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

homar – dzięki! :) bemik – 18,5 na 30 możliwych punktów.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

Ja się przyłączam do opinii ryszarda. Miejscami tworzy się oryginalny klimat, a miejscami wchodzą dość sztywne kalki – jak ten pająk w piwnicy. Warto by też chyba rozwinąć temat wspólnego pożycia, nie tylko seksualnego, po przemianie. To jest chyba najciekawsza kwestia, a jest jej poświęcone zbyt mało miejsca.

I po co to było?

Dzięki za opinię, syf :)

Pokuszę się, że najlepsze opowiadanie jakie czytałem tutaj na tym portalu. Bardzo czuć ducha Lovecrafta,  z tego też powodu jeszcze bardziej chciało mi się czytać ;)

 

Dzięki serdeczne Idaho_Iowa! :)

Nowa Fantastyka