- Opowiadanie: Liriel - Pamiętniki Sługi

Pamiętniki Sługi

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pamiętniki Sługi

 

Klejnot Rodu zaprowadził mnie do miejsca, gdzie poznałem prawdę o sobie

 

12 listopada

 

Mówi się, że pisanie pamiętników to zajęcie dla kobiet, które często bywają niezadowolone ze swego losu i nie mają komu powierzyć tajemnic i grzeszków. Cóż jednak począć może człowiek, którego los został już przesądzony. Zapiski te sporządzam będąc jeszcze na tyle zdrów na umyśle i ciele, by samodzielnie trzymać papier i rysik, a sklecone słowa mają choć krztę sensu. Mam nadzieję, że nie trafią w ręce mych oprawców, lecz że odnajdzie je ktoś odpowiedni. Wielkie zło, które wkrótce nastąpi, może wpłynąć na życie wielu. Kimże jednak jestem, aby to oceniać. Jestem jedynie prostym sługą i nigdy nie wymagano ode mnie aż tak wiele.

 

Minęło jak sądzę kilka tygodni od czasu aresztowania mnie i mego Pana, lecz rachuba dni powoli zaczyna mi się gubić. Ciemność celi, w której się znajduję nie pozwala na rozeznanie się, czynię to jedynie podług własnego czucia oraz krótkich, brutalnych wizyt mych katów. Któż by liczył dni, gdy jest to tylko czas na myślenie o ponurym losie? Ale nie będę tu pisał bzdur, oni mogą się pojawić w każdej chwili i zabrać notatki.

 

Niewiele mogę rzec o sobie, jestem bowiem prostym chłopcem wychowanym na opłotkach miasta. Odebrałem wprawdzie nauki w zakresie pisania i czytania, lecz mój świętej pamięci ojciec nie pragnął dla mnie losu urzędnika. Nasza rodzina od pokoleń związana była ze szlacheckim rodem, któremu służyliśmy radą i umiejętnością. Oni też przyczynili się do tego, że mogłem skończyć te dwa lata przyuczenia. Zawsze chętny byłem do poznawania nowych rzeczy, toteż czas ten był dla mnie niezwykle miły. Wówczas też zawiązała się szczera przyjaźń między mną, a młodym Paniczem, któremu w przyszłości miałem służyć. On bardzo poważał moje zdanie i zwierzał mi się z wszelkich trosk. Chciał, żebym zrobił karierę, a wtedy było mi to po myśli, jednak im więcej z nim przebywałem, tym więcej rozumiałem, co miał na myśli ojciec, gdy mówił o powołaniu do bycia sługą. Nie potrafiłem go opuścić, pozostawić samemu sobie. Cieszyłem się za każdym razem, kiedy okazywał mi wdzięczność za opiekę. Czułem, że robię to, co należy. Mijały lata, a Pan mój rósł i mądrzał, na mych oczach stawał się mężczyzną. Miał wielkie poważanie u ludzi, był bowiem niezwykle uprzejmy, pomocny i łaskawy.

 

Czuję się winny zmianie, jaka w nim nastąpiła. On wyciągnął do mnie rękę, pomógł mi spełnić moje pasje, czym więc ja mu się odpłaciłem? Zamiast skupić się na swych obowiązkach, wciąż uciekałem do pracowni, by tworzyć nowe wynalazki. On nigdy nie interesował się tym, co robię, raz jeden tylko zaszedł do warsztatu, aby mnie powiadomić o ważnej sprawie. To, co tworzyłem, było byle jakie, cóż mógłby zrobić taki prostak jak ja. Ale widziałem to w jego oczach, że obudziło się w nim coś nowego, coś, czego nigdy dotąd nie widziałem. Z początku myślałem, że może także zapałał miłością do tworzenia. Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo się myliłem. On nie pragnął budować, lecz pożądał jedynie efektów. Jakiś czas przychodził do mnie, by się przyglądać, zadawał mi pytania, ale im częściej to czynił, tym bardziej był zły i sfrustrowany moją bezmyślnością i powolnością. Już wkrótce stałem się dla niego jedynie przeszkodą. Odtąd szedł już własną drogą i nigdy więcej nie miał pytać mnie o radę…

 

 

 

13 listopada

 

Ach, jakże wielką ulgę poczułem, kiedy wczoraj strażnik zadzwonił kluczem nim otworzył drzwi celi. Gdyby nie to zrządzenie losu, pewnym jest, że te słowa nie spłynęłyby na papier. Postanowiłem być ostrożniejszy i pisać zwięźlej, aby nie stracić szansy na opowiedzenie wszystkiego. Wczoraj nie bili mnie zbyt mocno, najwyraźniej nie mieli już chęci po tym, co uczynili memu Panu. Jego krzyki przez długi czas odbijały się echem od ścian lochu. Staram się nie myśleć o tym, co mu robią, ale za każdym razem gdy słyszę jego skowyt, łzy płyną mi po policzkach. Jedyne dobre w tej sytuacji jest to, że wiem iż wciąż żyje. Czas jednak przejść do sprawy.

 

Gdy w mym Panie zaszła zmiana, także i ja się zmieniłem. Nie mogłem już pracować, nie mogłem tworzyć, miałem puste myśli. Całe dnie przesiadywałem na dziedzińcu, starając się nie rzucać zbytnio w oczy, przyglądałem się gościom odwiedzającym nasz dwór. Wkrótce też zaczęło do mnie docierać, że przyjezdni to w znacznej części naukowcy i spece wszelkich dziedzin. Pan mój wielce umiłował naukę – tak sobie myślałem. Ale sądząc z widoku każdego z nich odprawił z kwitkiem, a z kolejnymi rósł w nim jeszcze gniew. Nie przechadzał się już po mieście, całe dnie błąkał się po komnatach, ciskając gromy na sługi i krewnych, którzy mu weszli w drogę. Kiedy zaś mnie spotykał, chyba miarkował się nieco, patrzył tylko tak, jakby miał wielki żal i odchodził bez słowa. Czułem w sercu smutek widząc zgryzotę drogiego przyjaciela, toteż powziąłem zamiar, aby sprawę jego problemu lepiej zbadać. Zacząłem więc wypytywać tych, którzy przychodzili, na cóż on ich zaprasza, jakie im daje zadanie. Większość odpędzała mnie, jednak byli i tacy, którzy skorzy byli choć trochę wyżalić się na to, jak surowo ich potraktował. Z owych strzępków niewiele mogłem zrozumieć, ale wykonotowałem sobie, że w umyśle mego Pana zrodzić się musiała myśl tak wielka i dziwna, że nawet najmędrszy z przybyłych nie podołał temu wyzwaniu. Cóż to za szalona idea, nie byłem w stanie tego pojąć. Zastanawiałem się, co dalej będzie. Cóż będzie z tym gniewem? Miałby on tak w nim wrzeć, aż się na kogo rzuci z pięściami? Skąd mogłem wiedzieć, że to się wszystko tak potoczy? Byłem i jestem tylko sługą, i przyjdzie mi rychło złożyć życie za wizje mego Pana…

 

 

 

20 listopada

 

Czuję to, wkrótce przyjdzie mi się pożegnać z tym światem. Tamtego dnia ledwo zdołałem ukryć moje notki, ale wydałem im się podejrzanie nerwowy, więc wzięli mnie na spytki. Długo mnie bili, i porachowali niejedną kość, lecz odpowiedziałem jedynie pogardą. Bili mnie jeszcze więcej. Ręka bolała niemiłosiernie, musiałem więc darować sobie pisanie na dość długo, by ją podleczyć. Dziś wreszcie wziąłem się w sobie. Jakiż będzie z tego pożytek, jeśli się teraz zatrzymam. Gdzie sens? Nie dbam o to, co się stanie, gdy już się znudzą trzymaniem mnie w tej celi. Krzyki Pana stają się coraz rozpaczliwsze, długo to nie potrwa. Czas by już pisać o tym, co należy do sprawy.

 

Tamtego dnia rano słyszałem, jak Pan krzyczał na pokojówkę. To była miła, młoda dziewczynka, prosta, ale sumienna i wiedziałem, że jeśli nawet poczyniła jakiś uszczerbek, to nie z własnej winy. On tylko szukał powodu, pastwił się nad nią, a ona biedna niewiele mogła na to począć. Słuchała, klęcząc przed nim, a on wyliczał, że coś mu tam się nie spodobało w sposobie sprzątania. Siedziałem na jednym z balkonów na wyższych poziomach i wszystko widziałem. Słyszeć też coś niecoś słyszałem, ale mi specjalnie nie zależało, bo co ja niby miałem zrobić? Obserwowałem, jak się młodzi słudzy uwijają przy bramie. Nowi spece – pomyślałem i z wzgardą przewracałem oczami na samą myśl o nowych awanturach. Jednak mój wzrok zbłądził znów w tamtą stronę, a to, com tam ujrzał zaparło mi dech. Na placu przed dworem stanął powóz wielki i czarny jak noc, zaprzężony w konie, które przewracały dzikimi ślepiami i co chwila się szarpały w uprzęży. Ze środka wysiadło trzech eleganckich, niskich jegomościów. Nie umiałem powiedzieć, czemu, ale czułem, że jest coś w nich dziwnego. Kiedy patrzyłem, jak sunęli do posiadłości, miałem dreszcze. Być może był to chód, lub też może strój, sam już nie wiem, ale byli inni niż ci, których widywałem wcześniej. Tamci byli niechlujni, obszarpani, biedni, obwieszeni planami, z kieszeniami wypełnionymi prototypami. Ci tutaj przypominali mi ministrów, lub może doradców z dworu władcy. Wzbudzali szacunek już tylko spoglądając na kogoś. Pan najwidoczniej przyuważył ich z okna, bowiem zamilkł, a po chwili dał się słyszeć trzask drzwi. Widziałem jak wybiegł niczym oparzony i z ukłonami prowadził ich do środka. Tamtego dnia coś się zmieniło. Przyjezdni nie odjechali. Pozostali w posiadłości jakiś tydzień. W tym czasie ani oni, ani Pan prawie nie opuszczali komnat. Ja sam krążyłem korytarzami, aby się cokolwiek wywiedzieć, ale moje starania spełzły na niczym. I kto by pomyślał, kiedy w końcu wyszli, Pan był wniebowzięty, wręcz skakał z radości. Urządził wielki bankiet na cześć swoich gości, na który zaprosił wszystkich mieszkańców domu. Tryskał entuzjazmem, ale o tym, co się działo przez te dni nie wspomniał nawet jednym słowem. Wkrótce też tajemniczy ludzie odjechali. Pan wówczas zamknął swe komnaty i solennie przykazał nikomu się do nich nie zbliżać. Wtedy też, po raz pierwszy od dawna przyszedł do mnie…

 

 

 

28 listopada

 

Trochę byłem zdziwiony, kiedy oprawcy się nie pojawili, lecz już wkrótce przekonałem się, skąd ta zwłoka. To było kilka dni temu. Wkładałem właśnie moje notki pod obluzowaną cegłę w podłodze, kiedy to usłyszałem. Najpierw ciche jęki, jakby błagania i już wiedziałem, że Pan znów poszedł na tortury, ale jęki cichły, były coraz cichsze. Zastanawiałem się, jakież wymyśle sposoby na nim zastosowali. A może mieli już dość i teraz tylko się zabawiają? Może zatkali mu usta tak by nie mógł już błagać o litość? Tak właśnie rozmyślałem sobie i chciałem brać się za pisanie. I wtedy usłyszałem jak krzyknął. Moje życie już długo nie potrwa, ale te dźwięki pozostaną ze mną do samego końca. Było tak, jakby nie miał w sobie już ani krztyny życia, jakby jedynym jego pragnieniem było skończyć cierpieć. A potem była tylko cisza, która ogarniała wszystko wokół. Sam nie wiem, chyba chciałem się jeszcze łudzić, że jest inaczej. Długo siedziałem na ziemi i sam krzyczałem. Wzywałem wszelkie moce boskie i piekielne, aby się ziścił cud, a zza drzwi dobiegł kolejny rozpaczliwy jęk. Ta chwila nie nadeszła. Nikt się do mnie nie fatygował, chyba byli już dość usatysfakcjonowani. Co mogłem robić? Serce rozrywało mi się w piersi. Leżałem w ciszy i płakałem jak dziecko, kto wie jak długo. Rozsądek mówił mi, że to znak, znak że zbliża się mój dzień, ale nie mogłem go słuchać. Ból zagłuszył wszystko dookoła. Przez ostatnie dni się nie pojawiali się, nie przynosili wody, nie bili mnie. Może po prostu zapomnieli, a może nie chcieli brudzić sobie rąk. Czy w końcu się zjawią, czy każą mi gnić w tym lochu aż padnę z głodu i wycieńczenia. Dziś wziąłem się w końcu w garść, postanowiłem pisać dalej, dopóki starczy mi mych wątłych sił. Błagam niebiosa, aby moje wysiłki nie spełzły na niczym.

 

Kiedy mój świętej pamięci Pan pojawił się na dziedzińcu, sądziłem, że może wreszcie wybiera się do miasta. On jednak szedł ku mnie i skinął ręką, abym wyszedł mu naprzeciw. Odłożyłem na bok kilka blaszek, którymi się wówczas zajmowałem i wstałem na czas, by się ukłonić, gdy on nadszedł. Długo się zbierał w sobie, ale nie mógł dobyć głosu. Wiedziałem, że jest zakłopotany i może zdałoby się pomóc mu jakoś, ale obawiałem się, że znów wpadnie w gniew. Czekałem. W końcu odezwał się, ale nie było to to czego oczekiwałem. Nie witał się ze mną, nie pytał o nic. Powiedział, że trzeba mu kogoś zaufanego i że mnie właśnie wybrał. Kazał iść za sobą. Szedłem posłusznie i nie odzywałem ni słowem. Nie rozumiałem, cóż to niby miało znaczyć, że ja byłbym jego zaufanym, kiedy we dworze byli jego krewni i inni dobrzy ludzie. Przecież od tak dawna mnie unikał, gniewał się na mnie. Całą drogę udawałem roztargnienie, ale wiedziałem, gdzie mnie wiedzie. Kiedy mi otworzył drzwi swojej komnaty, bałem się zerknąć do środka. Wchodząc wzrokiem błądziłem po podłodze. Wreszcie odważyłem się spojrzeć. Wszystkie szykowne meble ustawione były byle jak pod ścianami, okna zasłonięte. Pełno brudu, kurzu i różnych sprzętów, a na środku wielki stół, jakby jadalny, ale przyznam szczerze nie widziałem go wcześniej. Na nim zaś leżało spełnienie woli mego Pana. Ach, gdybyż los łaskawie raczył cofnąć ten czas, wymazać z mej pamięci chwile kiedym patrzył w zgrozie. Pan zaś był wielce wesół. Chodził wokół pokazywał, zachwalał, a oczy pałały mu jakimś piekielnym ogniem. Czułem się wynalazcą, byłem nim i ponad wszystko ukochałem moje śrubki, blaszki i młoteczki, lecz są na tym świecie rzeczy, których się człowiek podejmować nie powinien. Pan patrzył na mnie, jakby się dziwił mej reakcji. Cóż to – pytał – nie cieszy cię ten widok? Czy się nie cieszy sługa, gdy jego Pana ogarnia radość tak wielka i spełnienie? Co niby miałem mu powiedzieć? Gdzie był mój Pan, któremu przysięgałem wierna służbę i przyjaźń po grób? Kim był ten szaleniec, niechlujnie odziany, z rozwichrzoną czupryną, który spoglądał na mnie znad splugawionego dzieła? Lecz widać w końcu nie oczekiwał ode mnie odpowiedzi. Przyniósł płachtę i owinął swą zdobycz. Trzymał ją na rękach jak pierworodne dziecię. Potem czekaliśmy, aż nastała ciemna noc. Poszliśmy, by mógł ukryć swój skarb. Kiedyśmy dopełnili dzieła, on złapał mnie za ramiona i przyciągnął tak, że staliśmy twarzą w twarz. Kazał mi przysięgać na wszystko, że ta tajemnica z nami dwoma pójdzie do grobu. Przysiągłem. Chciałbym czuć, że żałuję, ale nie potrafię. Zakląłem się na naszą wieczystą przyjaźń i uszliśmy stamtąd, nim nastał świt.

 

 

 

1 grudnia

 

Ostatnim razem nie wspomniałem o najważniejszym, co jak sądzę łatwo dostrzec. Mam w tym pewien cel, który później wyjawię, jeśli zdołam. Brak mi już czasu a tak wiele jeszcze muszę powiedzieć, by doprowadzić tę sprawę do końca. Słyszałem dziś, jak szeptali pod moimi drzwiami. Czyżby wreszcie nadszedł ten dzień? Jestem już tak słaby i zmęczony, że ledwo widzę te słowa na papierze. Chciałbym uciec w śmierć, nie musieć już myśleć, nie musieć cierpieć. Być może to pierwsze oznaki szaleństwa, ale brakuje mi chwil, kiedy oni przychodzili. Bili mnie i krzywdzili, ale widok ich twarzy, dźwięk głosów napawał mnie dziwną otuchą. Tak bardzo brak mi towarzystwa. Wszystko wokół jest dziś takie głośne, skrzypiące i jęczące. Czuję, jak krew buzuje mi w całym ciele. Muszę się spieszyć.

 

Tajemnica, jaką dzieliłem z mym Panem, ciążyła mi niemiłosiernie, lecz starałem się mocno, aby nie dać nikomu tego poznać. Pan zaś rozpogodził się nieco. Nadal nie opuszczał posiadłości, lecz stał się milszy i grzeczniejszy i zamyślałem sobie, że może to dobrze, że może teraz sama świadomość, że skarb jest w jego posiadaniu, że mu go nikt nie odbierze, to wszystko sprawi, że powróci mój dawny druh, że znów będzie tak jak dawnej. Ale myliłem się. Co dzień widziałem, jak wychodził z dworu ciemną nocą, błądząc dzikim wzrokiem wokół, czy go aby kto nie śledzi. Kiedy mnie widywał, uśmiech spełzał mu z twarzy i rzucał mi takie spojrzenia, jakby groźby, jakby mnie przestrzegał. Sam już nie wiedziałem, co mam czynić.

 

Tamtego pamiętnego dnia obudziłem się wcześnie i czułem się jakiś nieswój. Gdy zszedłem na dół, usłyszałem dwóch lokajów, szeptali coś, że straszne wieści nadeszły i że zapewne niedługo nasz kraj zostanie napadnięty. Normalnie pewnie uznałbym, że plotą coś, co im się o uszy obiło, kiedy się w wolny dzień spijali na umór w jakiejś tawernie. Coś jednak kazało mi mieć się na baczności. Cały dzień w powietrzu czuć było napięcie, które trudno było znieść. Pan siedział zamknięty w swej komnacie, nie jadł i nie pił, z nikim nie rozmawiał. Zastanawiałem się dokąd to zmierza.

 

Była ciemna noc, kiedy mnie zbudziły hałasy, jakby z podwórza. Nałożyłem płaszcz i wyszedłem, żeby sprawdzić. Może to który sługa pijany wraca – tak właśnie sobie myślałem. Bałem się, żeby nie pobudzono mieszkańców dworu. Ledwom wyściubił nos za próg komnaty, kiedy zobaczyłem, jak korytarzem dwóch drabów wlecze mego Pana. Uniósł głowę, a kiedy mnie zobaczył krzyknął – To on. To on. Bierzcie go. To on. Wówczas to byłem zbyt zdezorientowany, aby wiedzieć co miał na myśli. Zza tamtych dwóch wyskoczyli kolejni, chwycili mnie pod ramiona i przyłożyli w głowę. Nie wiem, co było potem, nie wiem gdzie nas zabrali, nie wiem co zrobili z innymi. Czy spalili posiadłość? Mieszkańców wybili we śnie? Nic o tym nie wiem. Kiedym się zbudził, siedzieliśmy obaj przykuci do krzeseł. Wokół było dość ciemno. Było tam kilku strażników, ale nie zwracałem na nich zbytniej uwagi. Był tam także jegomość, którego twarzy nie mogłem dojrzeć spod kaptura. Głos jego był niski, dziwny, jakby mówił z bardzo daleka. Coś mówił, roztaczał jakieś wizje, lecz mowa jego była mi obca, nie mogłem rozeznać się w akcencie, używał dziwnych słów, uznałem więc, że musi być uczonym, a może urzędnikiem. Pan mój zdawał się rozumieć, o co się jemu rozchodziło, ale nie mówił nic, tylko patrzył gdzieś w przed siebie. Wtedy tamten podparł się pod boki, spojrzał na mnie i dobitnie akcentując każde słowo wyłuszczył mi, o co mu chodzi. Skłamał bym, gdybym powiedział, że byłem zdziwiony. A on tam plótł swoje, że mi śmierć grozi i memu Panu, że mam mu zaraz powiedzieć, gdzie jest kryjówka, i jeszcze jakieś tam obelgi których nie ma co przytaczać. Ja mu nic nie odpowiedziałem, pomny danego słowa. Wówczas tamten zaśmiał się i powiedział, że nas czekają tortury, a im się szybciej przyznamy, tym lepiej, bo niezmierzone zastępy wojsk ciągną już do kraju i kamień na kamieniu nie zostanie, dopóki oni naszego schowka nie znajdą.

 

Czułem się bardziej niż kiedykolwiek słabym sługą. Co miałem uczynić? Na swój chłopski rozum wiedziałem, że oni nas i tak zabiją, że napadną na kraj, jeśli nie dla skarbu to dla samej uciechy. Nie powiedziałem nic. Wtenczas odarli nas z koszul i zbili okrutnie. Patrzyłem, jak okładają Pana kijami pokrytymi kolcami, a widok ten sprawiał mi większy ból, niż cięgi, które sam zbierałem. Później wrzucili mnie do mojej celi, wilgotnej i zimnej, z wątłym światłem dobiegającym ze świetlika. Długo dochodziłem do siebie. Byłem sam, wiedziałem, że nie chcą, bym się z Panem rozmówił. Trwałem tak i czułem pustkę w sobie. Bezradność. Powoli docierało do mnie, że zostałem zdradzony, że on mnie wydał, chcąc własną skórę ocalić. Dlaczego nie mogłem go za to znienawidzić? Dlaczego za każdą torturą nie poddawałem woli i nie mówiłem im prawdy? Desperacko szukałem możliwej drogi. Wprawdzie nie zabrali mi całego odzienia, ale przeszukali kieszenie, zabrali wszelkie drobne sprzęty, jakie miałem. Pozostał mi jedynie papier i rysiki, które miałem ukryte w kieszonce wewnętrznej w spodniach. Może celowo mi je zostawili? Jeśli tak było, przeliczyli się. Nim przeszukają celę, zapiski znikną. Tobie, drogi przyszły czytelniku, kimkolwiek jesteś, pozostawiam jei, byś z nimi uczynił, co uznasz za stosowne. Zrobiłem już rozeznanie i wiem, że jeśli zwitek notek wyrzucę przez otwór na urynę, to znajdą się daleko poza zasięgiem mych oprawców i może odnajdzie je ktoś, kto nie jest spośród nich. A może dobry staruszek los poniesie je daleko do miejsca, gdzie mieszkają bohaterowie. Może się znajdzie ratunek dla naszego kraju. Bardzo chciałbym móc się lepiej dla niego przyczynić, choć i tak uczyniłem wiele. Pan mój zakazał mi mówić, i tego słowa dotrzymałem. W tajemnicy jednak sporządziłem kilka notek, które pomogą odnaleźć plugawy skarb. O nim samym zaś nie wspominałem nigdzie, bowiem już sama wiedza może być niebezpieczna. Na pierwszej stronicy zawarłem krótkie zdanie, które jak sądzę pozwoli dotrzeć do pierwszej wskazówki tylko godnej osobie. Tobie Czytelniku pozostawiam jej rozszyfrowanie, kluczem zaś niech ci będzie to, co miało być moją przyszłością.

 

Tak właśnie mają się sprawy losu mego i mojego Pana. Bez względu na ich rozstrzygnięcie i twój w nim udział Czytelniku życzę Ci – Niech Ci los sprzyja na wszystkich ścieżkach twego życia. Podążaj za marzeniami, lecz bacz by miarą ich zawsze było człowieczeństwo.

 

Dziwna cisza zalega dziś za moimi drzwiami. Ucichły krzyki Pana. Niech wszystko, co święte, ma jego umęczoną duszę w opiece. Wkrótce i ja do niego dołączę. Obym był dostatecznie godzien, abyśmy się tam razem spotkali…

 

 

Patrick, sługa

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł z tymi zapiskami. Ogólnie niezłe, choć historia mnie jakoś nie przekonuje. Dużo opowiadania, mało konkretów.

Odnoszę wrażenie nieporadności językowej, która rzutuje na jakość tej prozy. Nawet jeżeli to język sługi, to ewentualną jego prostotę można oddać innymi środkami. Opowiedziana została banalna historyjka z przesłaniem, iż powinniśmy być dobrzy i sprawiedliwi. Kilka dziwnych sformułowań, nieco błędów do korekty, w tym Jej Najupierdliwszość Interpunkcja :) Ale to na tym etapie najmniej istotne.

Maniacka perseweracja ambiwalencji niekongruentnych epifenomenów

Byłam ciekawa reakcji :D te zapiski miały być wstępem do gry planszowej którą projektowałam z kolegami :p

Aha!

Maniacka perseweracja ambiwalencji niekongruentnych epifenomenów

Gra planszowa? Brzmi ciekawie. Napisz coś więcej.

Tekst przypomina literacką wydmuszkę. Gdy się rozbije skorupkę, w środku nic nie znajdziemy. Zmarnowałem czas na czytanie. Pozdrawiam.

Nie nazwę czasu poświęconego na czytanie zmarnowanym, ale usatysfakcjonowany lekturą też nie jestem. Dlaczego, zrozumiałem po przeczytaniu w komentarzach, że to "wstępniak" do gry.   Trzy drobne uwagi:   – jeżeli papier i rysik pozostawiono uwięzionemu celowo, licząc na to, że zacznie spisywać coś, co okaże się materiałem przydatnym oskarżeniu lub odszukaniu schowka, to się te notatki "podczytuje", co może mieć odbicie czy to w metodach śledczych, czy w treściach oskarżeń; tu tego nie ma ani śładu;   – facet, który zaczyna od podania tropu, a kończy przypomnieniem o tym, nie umie trzymać języka za zębami;   – facet, który zaczyna pisać przed znaleziem sposobu na "wyeksportowanie" zapisków na zewnątrz, nie powinien zaczynać pisać.   To tak na wypadek, gdybyś chciała to przerobić na "prawdziwe" opowiadanie.

:D:D cieszy mnie że nie było pomidorów pod ścianą :D było mi szkoda tego projektu bo umarł powolną śmiercią w męczarniach taki niedorobiony i zostały tylko szczątki i za bardzo nie wiedziałam, co mam z nim począć. Co do szczegółów cóż powiem tak byliśmy zgraną ekipką ze studiów i znudziły nam się gierki które ograliśmy już sto razy, wymyśliliśmy wstępnie jak ma wyglądać sama gierka ale było brak jakiegoś rozsądnego jej celu – po kiego grzyba ta cała rozgrywka – no to domyśliliśmy wspólnymi siłami postać sługi i spisaliśmy takie notki, ostatnio gdzieś mi się nawinęły i wrzuciłam :) w sumie może coś by z tego było, ale gotowców już nie zdąrzyliśmy omówić gdy część ekipy się wykruszyła (podobno jakaś tajemnicza choroba zwana dorosłością :) Co do tych uwag Adama w sumie się zgadzam – zawsze to wygląda inaczej jak patrzy ktoś z zewnątrz choć muszę powiedzieć jedno na swoją obronę do punktu pierwszego – założyliśmy że sługa mógł mieć w momencie pisania notek lekką paranoję pisał bo miał możliwość, a powoli tracił zmysły, węszył spisek na każdym rogu :) Cóż dzięki jednak za dobre chęci – było mi naprawdę szkoda tego tekściku – dobre czasy :)

Nowa Fantastyka