- Opowiadanie: Snow - Markietanka

Markietanka

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Markietanka

Wszy­scy świę­to­wa­li. Młody Wilk wy­grał Bitwę w Szep­czą­cym Lesie i Pół­noc znaj­do­wa­ła się o krok bli­żej do zwy­cię­stwa. Okrzy­ki ra­do­ści i bie­sia­dy sły­chać było już z mili, a łuna obo­zo­wi­ska do­cie­ra­ła do wszyst­kich oko­licz­nych wzgórz, ale nikt się tym nie przej­mo­wał. Jeśli jacyś wro­go­wie ob­ser­wo­wa­li – to do­brze – niech wie­dzą, że armia Pół­no­cy jest nie­po­ko­na­na.

Dla Lor­dów i co zna­mie­nit­szych ry­ce­rzy roz­sta­wio­no wiel­ki na­miot we wschod­niej czę­ści obo­zo­wi­ska, do środ­ka wnie­sio­no ławy, a stoły po­ło­żo­no na ko­złach. Do środ­ka co chwi­lę wbie­ga­ły dziew­ki słu­żeb­ne z pro­sty­mi, ale jak na wa­run­ki po­lo­we i tak wy­kwint­ny­mi da­nia­mi, a pa­rob­ko­wie wta­cza­li becz­ki z naj­lep­szym ale i do­rnij­skim winem. Pro­ści żoł­nie­rze mu­sie­li za­do­wo­lić się skrom­ny­mi po­sił­ka­mi przy ogni­sku pod gwiaz­da­mi, gorz­kim i gę­stym jak smoła ale oraz winem cien­kim jak ośli mocz. Choć z dru­giej stro­ny miało to też swoje za­le­ty. Wła­śnie dla nich – sze­re­go­wych wo­jow­ni­ków – z całej oko­li­cy ścią­gnę­ły pracz­ki, jak eu­fe­mi­stycz­nie na­zy­wa­no zwy­czaj­ne dziw­ki. Zwy­kle były to chłop­ki, które mąż – ogo­ło­co­ny przez woj­sko z za­pa­sów – wy­sy­łał, żeby za­ro­bi­ły tro­chę gro­sza. Ale zda­rza­ły się też inne, ko­bie­ty wy­spe­cja­li­zo­wa­ne w po­dą­ża­niu śla­da­mi woj­ska i świad­cze­niu usług, któ­rych po­trze­bo­wa­li męż­czyź­ni z dala od domu.

 

****

 

Ko­bie­ta w ciem­nym płasz­czu z kap­tu­rem spo­koj­nie szła mię­dzy obo­za­mi po­szcze­gól­nych wa­sa­li Robba Star­ka. Ko­smyk ru­dych wło­sów wy­su­nął się na widok. Scho­wa­ła go ner­wo­wo. Jesz­cze tro­chę, a zetnę te pie­kiel­ne kudły. Trze­ba było się po­far­bo­wać na brąz, to je­dy­na sen­sow­na opcja w tym świe­cie peł­nym głup­ców. Gdy ty­dzień wcze­śniej po­ka­za­ła się we wło­sach ja­snych jak słoma jakiś pi­ja­ny żoł­nierz za­czął się drzeć „Lan­ni­ster! Lan­ni­ster! Kto żyw do broni!”.

Mi­nę­ła fio­le­to­we na­mio­ty Mal­li­ste­rów. Było tu dość spo­koj­nie, nie li­cząc ja­kie­goś ry­ce­rze, który miał już mocno w czu­bie, wrzesz­czą­ce­go na gierm­ka, który ja­ko­by „źle się pro­wa­dzi”. Ich pro­po­rzec z orłem ob­le­czo­nym w pur­pu­rę spo­koj­nie fa­lo­wał na lek­kim wie­trze. Po prze­ciw­nej stro­nie stało kilka zie­lo­nych na­mio­tów. Lady Mor­mont nie wy­sła­ła zbyt dużej licz­by ludzi. Nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że dalej trzy­ma urazę do Star­ków za nie­uda­ny ma­riaż sprzed wielu lat.

Po­wo­li zbli­ża­ła się do środ­ko­wej czę­ści obo­zo­wi­ska głów­nych sił Pół­no­cy, która była zde­cy­do­wa­nie naj­gło­śniej­sza. Już z da­le­ka można było zo­ba­czyć białe słoń­ca wy­szy­te na czar­nych na­mio­tach Kar­star­ków. Nagle coś z gło­śnym pla­śnię­ciem upa­dło jej pod no­ga­mi.

– Ha! – usły­sza­ła z lewej. – Mó­wi­łem, że z cie­bie pizda, a nie męż­czy­zna.

Zer­k­nę­ła w dół. Le­ża­ła tam ludz­ka dłoń kur­czo­wo ści­ska­ją­ca mały szty­let. Gdy się obej­rza­ła, zo­ba­czy­ła męż­czy­znę wiel­kie­go jak niedź­wiedź i rów­nie mocno owło­sio­ne­go, co łatwo było oce­nić, bo miał na sobie tylko luźne spodnie. W ręku ści­skał za­krwa­wio­ny krót­ki miecz. Przed nim stał o po­ło­wę mniej­szy chły­stek tempo wpa­tru­ją­cy się w kikut. W za­sa­dzie pra­wie dziec­ko, po­li­czek miał gład­ki, jakby nigdy wcze­śniej nie spo­tkał się z brzy­twą. Po­krę­ci­ła tylko głową. Tak to się koń­czy, jak za­miast po­rząd­ne­go, kar­ne­go i zdy­scy­pli­no­wa­ne­go woj­ska zbie­ra się banda nie­roz­gar­nię­tych pół­głów­ków.

Miej­sce, w któ­rym za­czy­nał się teren Umbe­rów był nie do prze­ga­pie­nia. Ja­skra­wo czer­wo­ne na­mio­ty wręcz błysz­cza­ły w świe­tle ognisk, któ­rych pło­mie­nie we­so­ło strze­la­ły pod niebo, a tuż przed przej­ściem ktoś wbij włócz­nię i za­tknął na niej tar­czę z ich her­bem – wrzesz­czą­cym, brą­zo­wo­wło­sym ol­brzy­mem ubra­nym w skórę, ści­ska­ją­cym pęk­nię­ty srebr­ny łań­cuch na ogni­sto-czer­wo­nym tle. Tak, lor­dzią­tek tyle ob­ro­dzi­ło, że za­miast po­rząd­ne­go – pro­ste­go i ła­twe­go do za­pa­mię­ta­nia – herbu wy­my­śla­ją takie cuda. Weźmy na przy­kład Bol­to­nów, kto nor­mal­ny chciał­by mieć ob­dar­te­go ze skóry czło­wie­ka jako sym­bol swo­je­go rodu?

Obóz Umbe­rów bez­po­śred­nio gra­ni­czył z jej celem. Mu­sia­ła jesz­cze tylko za­aran­żo­wać pusty na­miot. Szła spo­koj­nie i roz­glą­da­ła się nie­spiesz­nie. Mało kto zwra­cał na nią uwagę, więk­szość ludzi była już dość mocno pi­ja­na, a tutaj, w środ­ku obo­zo­wi­ska, nikt nie oba­wiał się żad­ne­go ataku. Nie wy­sta­wi­li nawet stra­ży. Zresz­tą straż­ni­cy przy ze­wnętrz­nej pa­li­sa­dzie też nie sta­no­wi­li dla niej pro­ble­mu. Nie­dwu­znacz­nie dała im do zro­zu­mie­nia czym się zaj­mu­je i po co tu przy­szła. W końcu wy­pa­trzy­ła sa­mot­nie sie­dzą­ce­go ry­ce­rza obok nie­du­że­go, co naj­wy­żej dwu­oso­bo­we­go na­mio­tu. Tylko praw­dzi­wy ry­cerz sie­dział­by w takim mo­men­cie w zbroi – bo bi­twie, w cza­sie bie­sia­dy w samym środ­ku ob­wa­ro­wa­ne­go obozu. Głu­po­ta i honor ry­cer­stwa kie­dyś zgu­bią nas wszyst­kich.

– Czemu sie­dzisz sam, panie? – za­py­ta­ła fi­lu­ter­nie, żeby wie­dział z kim ma do czy­nie­nia. Zer­k­nął tylko spode łba i wark­nął coś cicho.

– Wy­bacz panie, ale nie­do­sły­sza­łam.

– Nie po­trze­bu­ję dziw­ki. – wark­nął, tym razem gło­śniej. Nie­do­brze, gotów zaraz za­cząć wrzesz­czeć, a ja nie mam ocho­ty zwra­cać na sie­bie uwagi.

– Oba­wiam się, że za­szła po­mył­ka – od­par­ła grzecz­nie, uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko i zdję­ła kap­tur. Miała białą, wręcz ala­ba­ste­ro­wą cerę, mały nos i de­li­kat­ne kości po­licz­ko­we. Rude krę­co­ne włosy, uwol­nio­ne spod ma­te­ria­łu roz­la­ły się pra­wie do­oko­ła głowy. Zgrab­nym ru­chem od­gar­nę­ła je z twa­rzy. – Sztu­ki mi­ło­ści uczy­łam się w Lys i, jeśli po­zwo­lisz panie, wo­la­ła­bym okre­śle­nie kur­ty­za­na. A na­zy­wam się Aria­en, ser.

Pa­trzył na nią jak za­cza­ro­wa­ny, z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi. Aria­en uśmiech­nę­ła się w duchu. Numer z kap­tu­rem za­wsze dzia­ła. Cza­sem tak im od­bi­ja na punk­cie mo­je­go wy­glą­du, że za­czy­na­ją trak­to­wać mnie jak, pożal się boże, szlach­cian­kę. To był wła­śnie taki przy­pa­dek. Ry­cerz wstał i lekko się ukło­nił. Wziął jej dłoń i prze­lot­nie mu­snął usta­mi.

– Je­stem Ser Ali­ster Nut­cac­ker, herbu orze­chów­ki. Za­pra­szam – po­wie­dział od­chy­la­jąc połę na­mio­tu.

 

****

 

Aria­en klu­czy­ła mię­dzy na­mio­ta­mi. Była coraz bli­żej, czuła, że zwy­cię­stwo jest na wy­cią­gnię­cie ręki. Ale za­czy­na­ła też się de­ne­ro­wać. Wcze­śniej mó­wi­ła sobie, że to wszyst­ko jest do wy­ko­na­nia, ale co in­ne­go przy świe­cy nad per­ga­mi­nem, a co in­ne­go w obo­zie, gdzie ty­sią­ce ludzi bę­dzie chcia­ło za­tknąć twoją głowę na włócz­ni, gdy coś się nie po­wie­dzie. Za­ci­snę­ła ner­wo­wo pię­ści i od­gar­nę­ła grzyw­kę z czoła. Nie­dłu­go potem zna­la­zła ogni­sko, przy któ­rym spało trzech męż­czyzn, z czego jeden chra­pa­niem mógł­by za­głu­szyć pra­cu­ją­cy młyn, a drugi leżał w wy­mio­ci­nach tego trze­cie­go. Przy­sia­dła na chwi­lę i wrzu­ci­ła w pło­mie­nie mały, szary wo­re­czek. Jeden, dwa, trzy, czte­ry..

…sto trzy­na­ście, sto czter­na­ście, sto pięt­na­ście. Wró­ci­ła do Ali­ste­ra, tym razem był ubra­ny jak łach­ma­niarz z Za­pchlo­ne­go Tyłka. Sie­dział obok na­mio­tu i tępo wpa­try­wał się w jakiś od­le­gły punkt. Wzię­ła go za rękę i po­cią­gnę­ła lekko. Wstał bez opo­rów nie zmie­nia­jąc wy­ra­zu twa­rzy. Za­rzu­ci­ła mu na ra­mio­na ciem­ny płaszcz z wy­szy­tym her­bem Kar­star­ków, żeby ukryć szma­ty, które miał na sobie, a na głowę na­ło­ży­ła pół­hełm.

– Chodź – po­wie­dzia­ła. Po­szedł. Dwie­ście czter­dzie­ści jeden, dwie­ście czter­dzie­ści dwa, dwie­ście czter­dzie­ści trzy…

… trzy­sta sie­dem­dzie­siąt pięć, trzy­sta sie­dem­dzie­siąt sześć, trzy­sta sie­dem­dzie­siąt jeden. Klat­ka znaj­do­wa­ła się na nie­du­żej prze­strze­ni wol­nej od na­mio­tów. Na każ­dym rogu stał jeden straż­nik. Ka­za­ła Ali­ste­ro­wi zo­stać i po­de­szła, tym razem bez kap­tu­ra. Roz­su­pła­ła lekko bluz­kę od­sła­nia­jąc de­kolt usia­ny pie­ga­mi.

– Nie nuży wam się ta warta, chło­pa­ki? – za­gad­nę­ła i za­chi­cho­ta­ła tak, jakby wy­pi­ła o kufel ale za dużo.

– Nie­ste­ty ma­leń­ka, nie tym razem. Służ­ba. – Od­po­wie­dział naj­star­szy. Z dru­giej stro­ny klat­ki usły­sza­ła jęk za­wo­du.

– No! Ale przy­naj­mniej całus się wam na­le­ży. – Przy­su­nę­ła się i zanim żoł­nierz zdą­żył za­re­ago­wać wpiła się w jego usta. Przez chwi­lę cały świat się wy­ci­szył, nie sły­sza­ła wrza­sku świę­tu­ją­cych ludzi, nie sły­sza­ła dru­gie­go straż­ni­ka, ka­żą­ce­go zo­sta­wić do­wód­cę w spo­ko­ju. Sły­sza­ła je­dy­nie bicie serca męż­czy­zny do­pa­so­wu­ją­ce się do jej rytmu. Jego oczy przez chwi­lę roz­bły­sły czer­wo­nym świa­tłem.

– Panie, oświeć nas swym bla­skiem, al­bo­wiem noc jest ciem­na i pełna stra­chów – wy­szep­ta­ła mu do ucha. – Po­ko­naj moich wro­gów.

… czte­ry­sta pięć­dzie­siąt osiem, czte­ry­sta pięć­dzie­siąt dzie­więć, czte­ry­sta sześć­dzie­siąt. Wró­ci­ła do Ali­ste­ra, oboje ze­szli z wi­do­ku i spo­koj­nie cze­ka­li. Pięć­set dzie­więć­dzie­siąt osiem, pięć­set dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć, sześć­set.

Kilka rze­czy wy­da­rzy­ło się jed­no­cze­śnie, a Aria­en miała wra­że­nie, że trwa­ło to nie dłu­żej niż kilka se­kund. Gło­śny huk prze­to­czył się przez całe obo­zo­wi­sko, zie­lo­ny blask na chwi­lę oświe­tlił nisko za­wie­szo­ne chmu­ry. Do­wód­ca stra­ży gwał­tow­nie wy­szarp­nął miecz i go­dził w nogę jed­ne­go ze straż­ni­ków, od razu rzu­cił się na na­stęp­ne­go. Kilka na­mio­tów w po­bli­żu miej­sca wy­bu­chu za­ję­ły się ogniem o nie­zdro­wej bla­do­nie­bie­skiej bar­wie. Za­pa­no­wał ogól­ny chaos. Lu­dzie prze­krzy­ki­wa­li się, ktoś wzy­wał do broni, męż­czy­zna, który miła co naj­mniej sześć stóp wzro­stu wrzesz­czał na pa­rob­ków, żeby ga­si­li pożar. Z głów­ne­go na­mio­tu pod wiel­ką eskor­tą wy­pro­wa­dza­no Robba Star­ka. Lord Gre­atjon Umber zadął w róg, któ­re­go dźwięk ni­czym grom burzy prze­to­czył się przez całe obo­zo­wi­sko. Po­mo­gło. Ci, któ­rzy byli naj­bli­żej za­czę­li się uspo­ka­jać. W tym cza­sie męż­czy­zna i ko­bie­ta po­spiesz­ne po­de­szli do klat­ki. Nikt nie zwró­cił na nich uwagi, a nawet gdy ktoś pa­trzy w tym kie­run­ku wi­dział tylko grę świa­tła i cie­nia szyb­ko gi­ną­cą w ogól­nie pa­nu­ją­cym za­mie­sza­niu. Aria­en i Ali­ster sta­nę­li przy gru­bym łań­cu­chu spi­na­ją­cym kraty. Dziew­czy­na przy po­mo­cy wy­try­cha szyb­ko upo­ra­ła się z kłód­ką. We­szli do środ­ka.

– No pro­szę, wy­sła­li mi na ra­tu­nek ja­kie­goś bru­da­sa i dziew­kę. Sta­wiam, że to po­mysł Ty­rio­na, chyba tylko jego by to ba­wi­ło – po­wie­dział wię­zień sie­dzą­cy na ziemi. Ręce miał wy­krę­co­ne i zwią­za­ne za gru­bym palem wbi­tym w zie­mię.

– Oba­wiam się, że my­lisz się w obu kwe­stiach, panie. Lord Kra­snal z pew­no­ścią by się cie­szył wi­dząc gry­mas na two­jej twa­rzy, swoją drogą na­praw­dę za­baw­ny, ale to nie był on. A Ali­ster nie przy­szedł ni­ko­go ra­to­wać. – Aria­en prze­cię­ła więzy Ja­ime­go. Za­bra­ła płaszcz i pół­hełm, w które wcze­śniej ubra­ła ry­ce­rza i dała Lan­ni­ste­ro­wi.

– Okryj się tym i scho­waj te swoje blond wło­ski. – Jaime nie pro­te­sto­wał. Coś w gło­sie tej ko­bie­ty spra­wia­ło, że nie ośmie­lił­by się jej prze­ciw­sta­wić.

Po chwi­li oboje wy­szli zo­sta­wia­jąc za sobą więź­nia przy­wią­za­ne­go do słupa.

 

***

 

Dwoje ludzi je­cha­ło stępa wą­skim trak­tem. Pa­no­wa­ło mię­dzy nimi nie­przy­jem­ne mil­cze­nie.

– Skoro to nie mój Pan Oj­ciec, nie Ty­rion, a nawet nie Cer­sei, to kto kazał mnie odbić? Chyba nie Jof­frey? – W gło­sie Ja­ime­go wy­raź­nie można było wy­czuć brak za­ufa­nia do ko­bie­ty w ciem­nym płasz­czu.

– Do­wiesz się w swoim cza­sie. Poza tym, czemu są­dzisz, że nie cho­dzi mi o zwy­kły okup?

– Bo nikt nie wy­pła­cił­by okupu ko­bie­cie. Zwłasz­cza ta­kiej jak ty.

Czyli ja­kiej Lan­ni­ste­rze? Ni­cze­go jesz­cze nie wiesz.

– Lan­ni­ste­ro­wie za­wsze płacą swoje długi – po­wie­dzia­ła.

– Tru­pom nie trze­ba ni­cze­go spła­cać – od­parł i po­ło­ży dłoń na rę­ko­je­ści krót­kie­go mie­cza, który od niej do­stał.

Nie za­ata­ku­jesz, mo­żesz grać tą swoją butą, ale mnie nie oszu­kasz. Boisz się.

– A za trupa nikt nie bę­dzie chciał pła­cić. – Spoj­rza­ła mu w oczy, a rubin na jej pier­ście­niu za­ja­rzył się lekko.

Koniec

Komentarze

Za­pra­szam do czy­ta­nia. Swoją drogą ten nowy edy­tor kie­dyś mnie wy­koń­czy...

Sy­gna­tur­ka chcia­ła­by być ob­raz­kiem, ale skoro nie może to bę­dzie na­pi­sem

Chyba nie­do­brze jest za­czy­nać opo­wia­da­nie, dwa razy  pod rząd uży­wa­jąc cza­sow­ni­ka " byc", po­sił­ku­jąc się jesz­cze stro­ną bier­ną... Sta­tycz­ne... A tu za­nę­cić czy­tel­ni­ka.

" Młody Wilk wy­grał Bitwę w Szep­czą­cym Le­siye i Pół­noc była o krok bli­żej do zwy­cię­stwa. Okrzy­ki ra­do­ści i bie­sia­dy sły­chać było już z mili, a łunę obo­zo­wi­ska dało się do­strzec ze wszyst­kich oko­licz­nych wzgórz, ale nikt się tym nie przej­mo­wał."

"Młody Wilk wy­grał Bitwę w Szep­czą­cym Lesie i Pół­noc znaj­do­wa­ła o krok bli­żej do zwy­cię­stwa. Okrzy­ki ra­do­ści i bie­sia­dy roz­le­ga­ły się na miłę da­le­ko, a łuna obo­zo­wi­ska do­cie­ra­ła do wszyst­kich oko­licz­nych wzgórz, ale nikt się tym nie przej­mo­wał."

"Młody Wilk wy­grał Bitwę w Szep­czą­cym Lesie i Pół­noc uczy­ni­ła / po­czy­ni­ła  dal­szy krok do zwy­cię­stwa. Okrzy­ki ra­do­ści i bie­sia­dy pze­szy­wa­ły po­wo­etrze co naj­mniej na  milę, a łuna roż­swie­tla­ła wszyst­kie  oko­licz­ne wzgó­rza, ale nikt się tym nie przej­mo­wał."

Sorry za off-top i roz­biór kry­tycz­ny pierw­szych zdań. Fajne opo­wia­da­nie.

Po­zdrów­ko.

A tu trze­ba za­nę­cić czy­tel­ni­ka - tak miało to brzmieć. 

Dzię­ki za ko­men­tarz, teraz już nie zmie­nię, bo czas edy­cji już minął. Swoją drogą nigdy nie przy­szło mi do głowy, że cza­sow­nik "być" jakoś spe­cjal­nie osa­dza akcję, ale w sumie coś w tym jest jak się nad tym za­sta­no­wić.

Po­zdro,

Snow

Sy­gna­tur­ka chcia­ła­by być ob­raz­kiem, ale skoro nie może to bę­dzie na­pi­sem

Ko­men­tarz i no­mi­na­cja do "piór­ka" jesz­cze przed Tobą, Au­to­rze. Naj­lep­sze opia­da­nie w kon­kur­sie, moim zda­niem.

Wun­der­bar.

Po­zdra­wiam.

Moim zda­niem, naj­lep­sze opwia­da­nie kon­kur­so­we. I w ogole -  bar­dzo doby tekst, bar­dzo do­brze  na­pi­sa­ny. Świet­ny po­mysł, bar­dzo re­ali­stycz­ny, kon­se­kwent­nie wy­gra­ny. Pi­ja­na zwy­cie­stwem, i nie tylko zwy­cię­stwem,  armia. Kto nam dzi­siaj, jutro pod­sko­czy? Ba razie nikt... Sa­mot­na ko­bie­ta, ma­ją­ca  pre­cy­zyj­ny, re­ali­stycz­ny plan dzia­ła­nia. Oni chle­ją albo robią coś in­ne­go, a ona dzia­ła... Spryt­nie i kon­se­kwnt­nie. Nikt tutaj się o nic nie po­ty­ka, za­miar i myśl ni­we­czy osia­gnię­ty suk­ces... To mogło się zda­rzyć!  Wszyst­ko wspól­gra - opisy, dia­log, myśli bo­ha­ter­ki, akcja. Każde zda­nie po­py­cha fa­bu­łę do przo­du. Przy­no­si in­for­ma­cję. A tekst jest zwartt, nie­prze­ga­da­ny, bar­dzo do­brze skom­po­no­wa­ny.

Bar­dzo do­brze od­da­ny kli­mat obozu, pew­nych zwy­cię­stwa ry­ce­rzy i kogoś, kto za chwi­lę po­zba­wi ich naj­waż­niej­sze­go lupu. Kon­trast -- pychy i pew­no­ści sie­bie i wy­ko­rzy­sta­nia ma­gicz­nych umie­jęt­no­ści. Pi­jań­stwa i roz­le­ni­wie­nia z chlod­nym, zim­nym dzia­ła­niem - ko­bie­ty...  Bar­dzo do­brze pro­wa­dzo­na oś nar­ra­cji.  Od po­ło­wy można za­cząc się do­my­ślac, o co idzie. Ale -- wtedy za­czy­na­my się za­sta­na­wiac, jak to zo­sta­nie zro­bio­ne...

Jest kilka Błę­dów. Jesz­cze dwa - trzy razy w dy­na­micz­nym tek­ście zgrzy­ta cza­sow­nik "być". Dwa razy po­wto­rze­nia zwro­tu " krót­ki miecz". Je­stem w po­ło­wie pierw­sze­go tomu " Gry o tron" i być może mie­cze kuto z spe­cjal­nej, ma­gicz­nej stali, ale do ob­cię­cia ręki użyl­bym jed­nak to­po­ra. Mie­czo­em trud­no to wy­ko­nać, chyba, że po­lo­zy sie rękę na pień­ku...  Drob­ne błędy nieco zgrzy­ta­ją, bo w pra­wie ide­al­nie warsz­ta­to­wo do­pra­co­wa­nym opwia­da­niu takie nie­do­rób­ki widać.

Może i bra­ku­je paru prze­cin­ków, ale nie zwra­ca­łem na to uwagi.

Pięk­ne opo­wia­da­nie.

6/6

Ja, nie­ste­ty, nie po­dzie­lam za­chwy­tu Ro­ge­ra. Opo­wia­da­nie jest nie­złe, a nawet cał­kiem dobre, ale do ide­ału mu sporo bra­ku­je. Choć nar­ra­cja jest przez więk­szość czasu spraw­na i na­zbyt wiele jej za­rzu­cić nie można, to miej­sca­mi szwan­ku­je. Nie będę teraz wy­szu­ki­wał kon­kret­nych miejsc, ale było kilka frag­men­tów, gdzie mu­sia­łem się za­trzy­mać i prze­czy­tać jesz­cze raz, bo coś mi mocno nie pa­so­wa­ło. Oprócz ta­kich zgrzy­tów w oczy rzu­ca­ją się też li­te­rów­ki, któ­rych z całą pew­no­ścią można było unik­nąć bez wkła­da­nia w to przed­się­wzię­cie wiel­kie­go wy­sił­ku.

O ile sam po­mysł jest in­try­gu­ją­cy, to wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia. Na dobrą spra­wę nie do­wia­du­je­my się, jaki wpływ na losy wojny miały wy­da­rze­nia przed­sta­wio­ne w tym tek­ście. Jamie zo­stał ura­to­wa­ny, ale co dalej? Gdyby nie­ja­ko przy oka­zji, któ­ryś z pół­noc­nych, rzecz jasna pod wpły­wem czaru ka­płan­ki, rzu­cił się na Robba i go zabił, wtedy do­pie­ro po­wsta­ło­by za­mie­sza­nie (a jesz­cze cie­ka­wej by­ło­by, gdyby ka­płan­ka np. za­sto­so­wa­ła sztucz­kę z ro­dze­niem cie­nia)

Mam też pew­nie obiek­cje do samej po­sta­ci Aria­en. Jej prze­my­śle­nia jakoś nie pa­su­ją mi do resz­ty nar­ra­cji, psują ca­łość i wy­da­ją się we­pchnię­te na siłe, a tak na­praw­dę to nie­wie­le wno­szą.

Pew­nie nie na­rze­kał­bym tyle i nie cze­piał­bym się tak bar­dzo, gdyby nie za­chwyt Ro­ge­ra. Po prze­czy­ta­niu jego ko­men­ta­rza i uj­rze­niu oceny spo­dzie­wa­łem się tek­stu prak­tycz­nie per­fek­cyj­ne­go jeśli cho­dzi o warsz­tat i język, i na do­da­tek opar­te­go na świet­nym, nie­tu­zin­ko­wym po­my­śle, który po­ka­żę, jak mo­gły­by się po­to­czyć losy gry o tron, gdyby pewne wy­da­rze­nia miały miej­sce. Nie­ste­ty, otrzy­ma­łem tylko, a może aż? fajny i do­brze na­pi­sa­ny tekst, który jed­nak ni­czym spe­cjal­nie mnie nie urzekł.

Może resz­ta po­dzie­li za­chwyt Ro­ge­ra, a ja tym­cza­sem sta­wiam mocne 4 i życzę ko­lej­nych, uda­nych tek­stów.

Po­zdra­wiam

Jak widać, sztu­ka pi­sa­nia ko­men­ta­rzy też jest sztu­ką... Pisżę oczy­wi­ście o swoim ko­men­ta­rzu i uza­sad­nie­niu no­mi­na­cji, a nie o bar­dzo cie­ka­wym i uar­gu­men­to­wa­nym ko­men­ta­rzi Cloda. 

Clod na­pi­sal tak: "O ile sam po­mysł jest in­try­gu­ją­cy, to wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia. Na dobrą spra­wę nie do­wia­du­je­my się, jaki wpływ na losy wojny miały wy­da­rze­nia przed­sta­wio­ne w tym tek­ście. Jamie zo­stał ura­to­wa­ny, ale co dalej? Gdyby nie­ja­ko przy oka­zji, któ­ryś z pół­noc­nych, rzecz jasna pod wpły­wem czaru ka­płan­ki, rzu­cił się na Robba i go zabił, wtedy do­pie­ro po­wsta­ło­by za­mie­sza­nie (a jesz­cze cie­ka­wej by­ło­by, gdyby ka­płan­ka np. za­sto­so­wa­ła sztucz­kę z ro­dze­niem cie­nia."

Pod­sta­wo­wy za­rzut do tek­stu Snowa, opró­cza li­te­ró­wek i nie­ja­sno­ści co do mysli bo­ha­ter­ki.  W tej ostat­niej spra­wie Clod ma tro­chę racji - wy­star­cza­lo wpro­wa­dzić  w zapis myśli bo­ha­ter­ki wyraz  "po­my­śla­la" lub "za­sta­no­wi­ła sie", i by­lo­by wszyst­ko jasne. Ale i tak wia­do­mo, że to są jej mysli. 

Prze­cho­dząc ro me­ri­tum za­strze­żeń Cloda.  Ale to jest, Clo­dzie, my­śle­nie ży­cze­nio­we... Je­steś za­cie­ka­wio­ny i każdy Czy­tel­nik jest za­cie­ka­wio­ny - co bę­dzie dalej?  A, to jest za­słu­ga Au­to­ra, po­tra­fią­ce­go za­in­try­go­wać przed­sta­wio­nym po­my­slem i wcią­gnąc w niego czy­tel­ni­ka... Czy­tel­nik chce się ko­niecz­nie do­wie­dzieć,  co stało się dalej. Temat na na­stęp­ne opo­wia­da­nie.

Tekst jest krót­ki., tak, jak szyb­ka jest przed­sta­wio­na akcja. W cza­so­wych re­aliach wy­ko­na­nie za­da­nia przez bo­ha­ter­kę zaj­mu­je jej mniej wię­cej go­dzi­nę, moze nawet nieco kró­cej. Opo­wia­da­nie opi­su­je prak­tycz­nie to, co dzia­ło się przed wy­bi­ciem pierw­szej mi­nu­ty, a potem Autor wpro­wa­dza bo­ha­ter­kę do akcji. 

Tekst koń­czy się bar­dzo lo­gicz­nie -- krót­ką roz­mo­wą, wy­ja­śnie­niem, co i dla­cze­go, oczy­wi­ście wy­ja­śnie­niem  nie­ja­snym i zwod­ni­czym. Ro­mów­cy w ogóle sobie nie wie­rzą. Psa­mię­taj­my, że Aau­tor opi­sal akcje tak, że jesz­cze nikt nie wie o tym, że Ja­imie od­zy­skał wol­ność. Nikt więc nie może rzu­cić się jesz­cze na Robba i wbić mu miecz w brzuch albo po­de­rznąc gar­dło. I kto mial­by to uczy­nić, je­że­li wszy­scy są pi­ja­ni w dym lub rżnie dziw­ki, co zręcz­nie -- świa­do­mie  - pod­kre­śla Snow?

To jest na­praw­de do­brze skon­tru­owa­ne...  

Jed­nośc  czasu, jed­nośc miej­sca, jed­ność  akcji - Snow trzy­mal się tej za­sa­dy, i słusz­nie. Ten mment, ta chwi­la, ten za­mysł  -- i jego re­ali­za­cja. Kom­po­zy­cyj­nie - pięk­na ro­bo­ta. Pew­nie, że możma by­ło­by to jesz­cze roz­sze­rzyć.  Ale Snow opi­su­wal ten, a nie inny mo­ment.

Jak na tak krót­ki tekst, opwia­da­nie jest na­pi­sa­ne pra­wie że bez­błęd­nie. 

Cie­ka­wy je­stem. ile pun­kyw otrzy­ma Snow za "Mar­kie­tan­kę". Nę­dzie to jakiś mier­nik.

Zda­rza sie, że nie­kie­dy w maju pada śnieg. I to zda­rzy­ło się na tym Forum. Bar­dzo od­świe­ża­ją­cy i przy­jem­ny opad. 

Po­zdrów­ko.

Roger, tu nie cho­dzi o żadne my­śle­nie ży­cze­nio­we tylko o fakt, jak zro­zu­mia­łem ideę kon­kur­su. Wy­da­wa­ło mi się, że ca­łość po­le­ga na tym, aby w opo­wia­da­niu za­wrzeć wy­da­rze­nia - od­bie­ga­ją­ce od akcji przed­sta­wio­nej w po­wie­ści - które miał­by kom­plet­nie wy­pa­czyć, bądź mocno zmie­nić dal­szy prze­bieg akcji. Tu zaś do­sta­je­my uwol­nie­nie Jamie'ego i na dobrą spra­wę nic poza tym, nie wiemy, czy miało to ja­ki­kol­wiek wpływ na grę o tron. Gdy­byś le­piej się wczy­tał w mój pierw­szy ko­men­tarz mógł­byś to do­strzec ;)

Tak samo jak i uza­sad­nie­nie, kto i dla­cze­go miał­by dźgać Robba mie­czem. Skoro ka­płan­ka po­tra­fi­ła za­uro­czyć Ail­ste­ra, mogła to samo uczy­nić z kim­kol­wiek innym i na­ka­zać mu rzu­cić się na Robba w tym samym mo­men­cie, w któ­rym wy­bu­cha pożar. Uwol­nie­nie Jamie'a plus śmierć Robba - to do­pie­ro by na­mie­sza­ło.

I nie zro­zu­mia­łeś mnie jeśli cho­dzi­ło o za­rzut wobec przed­sta­wie­nia myśli ka­płan­ki. Wia­do­mo, że cho­dzi o jej roz­my­śla­nia, cho­ciaż­by dla­te­go, że zo­sta­ły ozna­czo­ne kur­sy­wą i tym samym wy­od­ręb­nio­ne od tek­stu, do tego nie mam za­strze­żeń. Cho­dzi­ło mi o to, co owe myśli wy­ra­ża­ją, a do­kład­niej o to, że prak­tycz­nie nic nie wno­szą do tek­stu, ni­cze­go nie wy­ja­śnia­ją, nie na­kre­śla­ją nam bli­żej cha­rak­te­ru bo­ha­ter­ki, a na do­da­tek wy­da­ją się drę­twe i wsta­wio­ne na siłe.

Nie je­stem też pe­wien, czy tekst koń­czy się tak bar­dzo lo­gicz­nie, jak to przed­sta­wiasz, Ro­ge­rze. Jamie, choć był zwią­za­ny i dużo bar­dziej osła­bio­ny, w książ­ce za­ata­ko­wał uzbro­jo­ną Brien­ne i nie­wie­le bra­ko­wa­ło by wy­grał. Dla­cze­go więc dał się po­tu­la­nie pro­wa­dzić ko­bie­cie o mniej im­po­nu­ją­cej po­stu­rze? Za­pew­ne nie­wie­le kosz­ta­wa­ło­by go skrę­ce­nie jej karku, ale to już tylko gdy­ba­nie.

Mimo że nie po­dzie­lam Two­je­go za­chwy­tu, to opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem i przy­jem­no­ścią. Po pro­stu nie wy­da­je mi się, aż tak dobre, jak to przed­sta­wiasz. Tyle ode mnie :)

Po­zdra­wiam

Dla­cze­go dał się po­tul­nie pro­wa­dzić? Bo głów­na bo­ha­ter­ka to ka­płan­ka po­kro­ju Mel­li­san­dre (ktoś zwró­cił uwagę na ten ka­mień!). A skoro jedna po­tra­fi czy­tać z ognia i ro­dzić cie­nie, to co może ta druga? Może wła­śnie swoją siłą skło­nić nawet Ja­mie­go do bycia ba­ran­kiem?

Ko­smyk ru­dych wło­sów wy­su­nął się na widok czego?

hmm, jest dość pe­wien, że to nor­mal­ne sfor­mu­ło­wa­nie, zna­czą­ce ni mniej, ni wię­cej to, że coś wcze­śniej było scho­wa­ne, a teraz można to zo­ba­czyć i "jest na wi­do­ku".

Sy­gna­tur­ka chcia­ła­by być ob­raz­kiem, ale skoro nie może to bę­dzie na­pi­sem

Tak jak na­pi­sa­łeś w ko­me­ta­rzu po­wy­żej, jak naj­bar­dziej. Ale tak, jak jest w opo­wia­da­niu, jak naj­mniej.

Dla­cze­go? Może dla­te­go, że coś jest na wi­do­ku, a na widok cze­goś coś in­ne­go się staje/dzie­je. Expres­sion figee.

Nie znam cyklu i może to rzu­tu­je na od­biór tek­stu, ale mnie nie uwiódł.

Ot, ko­bit­ka wzię­ła i ma­gicz­nie uwol­ni­ła więź­nia, ko­rzy­sta­jąc z roz­przę­że­nia po zwy­cię­stwie. Idzie do celu jak po sznur­ku, żad­nych kło­po­tów. Ale nie znam ogra­ni­czeń kon­kur­so­wych.

Jest tro­chę li­te­ró­wek.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Jakiś po­mysł był, choć nie mogę po­wie­dzieć, że po­ry­wa­ją­cy. Czy­ta­ło się jed­nak dość do­brze, a mogło być le­piej, gdyby wy­ko­na­nie było sta­ran­niej­sze.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka