- Opowiadanie: prosiaczek - Siewcy

Siewcy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Siewcy

 

 

Ocean był martwy, a oni nie wiedzieli, jak go ożywić.

 

 

Kipiel pojawiła się jak zwykle niespodziewanie. Otoczyła go gęsta chmura fosforyzujących drobinek, setki milionów maleńkich cząsteczek niemal pieszczotliwie i niby nieśmiało muskały każdy milimetr powierzchni skafandra. Andr żałował, że nie może ich poczuć. Że nie jest nagi.

 

Zamiast włączyć molekularny analizator i czym prędzej z niej wyjść, zamarł w bezruchu i wstrzymał oddech, porażony rozpościerającym się we wszystkie kierunki pięknem. Bo nigdy nie znalazł się tak blisko tego niezrozumiałego zjawiska, zaś wcześniej, widząc świetlistą kipiel jedynie z oddali, nawet nie śnił o tym, że kiedyś uda mu się znaleźć w samym centrum jasności. Zaczął obracać się, w zwolnionym tempie, do którego już dawno przywykł, ze wzniesionymi na boki ramionami, z bezgraniczną ufnością otwierając się na nowe doświadczenie. Szybko dostrzegł, że tworzących zawiesinę drobinek nie charakteryzuje losowość, lecz pewien schemat. I tak miliony bąbelków tworzyły coś na kształt falującej na wietrze wstęgi. Setek wstęg. Albo macek ośmiornicy, niknących wysoko w mroku.

 

Całe zjawisko trwało może dziesięć sekund, po czym znów zasklepiła się wokół Andra ciemność. Zupełnie jakby ktoś przekręcił do końca gałkę regulowanego światła. Efemeryczność chwili nie pozwoliła mu nacieszyć zmysłów. Ogarnięty przez oceaniczne pustki, włączył na skafandrze dodatkowe latarki, ale te nawet w jednej setnej nie dawały tyle, co podwodny brzask. Ich jasność była raczej chłodna niż ciepła, symbolizowała chwilowe przetrwanie a nie nadzieję.

 

Molekularny analizator potrzebował różnej ilości czasu w zależności od odległości, w jakiej znajdował się potencjalny obiekt badań. Dlatego też do tej pory nie zdążył przetworzyć informacji na temat podwodnego brzasku – nigdy nie było takiej możliwości. Aż do teraz, czego Andr nie wykorzystał, na te parę sekund zamieniając się z Siewcy w rządzonego emocjami głupca. Czuł, że powinien się zdenerwować, ale nie miał na to sił. Ruszył więc dalej, spokojnie niczym dryfujący plankton, przez jałowe dno oceaniczne. Przez ciążącą ciszę i ciemność. W poszukiwaniu Tolsena.

 

Naciskając co chwilę panel komunikacji, świecący na czerwono niczym oko krakena, modlił się o ratunek. W tle słyszał dobiegające z głośników zapomniane intersieciowe show. Gospodarz programu egzaltował się jakimś ważnym meczem, widzowie śmiali się, co chwilę wybuchały brawa. Idol szybko przerzucił się na temat Nowych Ludzi, niemal całkowicie wytępionych na początku Eksnansji. Udawał ich dziwny akcent i naigrywał się z szybkiej i krótkiej, kontrolowanej ewolucji.

 

Andr często go słuchał, podświadomie pragnąc bliskości z drugim człowiekiem. Jednocześnie wyczuwał w tym wszystkim rękę bystrego reżysera spektaklu, ukrytego gdzieś za sceną, manipulującego widownią i kształtującego emocje. Andr wyłączył nagranie. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Być może miał dość cyrku, odartego z wszelkiej prawdy produktu, stanowiącego bezrefleksyjną pożywkę dla tłumów.

 

Modlił się więc dalej. Religia zawsze była ostatnim bastionem szczerości. Co pewien czas zastanawiał się nad zapisem z wyprawy.

 

Zapisem, z którym miał same złe wspomnienia.

 

 

 

***

 

 

 

Trzyosobowa jednostka Siewca wylądowała na samym dnie obszaru Lg³ po dwóch miesiącach podróży. Nic dziwnego, sprawcy kompleksowych przygotowań maszyny w BioOceanie wykluczali możliwość porażki – w końcu głównym inwestorem projektu było samo TechIndustries, pionier w budowie podwodnych kompleksów, potentat w dziedzinie gospodarki przestrzennej wodnych otchłani i w tworzeniu inteligentnych zabezpieczeń oceanicznych konstrukcji. Andra dziwił nieco fakt, że Siewca, podobno kosztujący więcej nawet niż rdzeń BioOceanu, stanowiący szczyt myśli technologicznej, zapewniał na pokładzie miejsce jedynie dla dwóch do trzech osób. Ale widocznie potrafił zająć się sam sobą. Poza tym Andr, jako morski bioinżynier na tyle ekscytował się tą wyprawą, że nawet świadomość rocznego odcięcia od dotychczasowej rzeczywistości nie była dla niego straszna. Miał przecież podpisaną umowę z firmą będącą podmiotem podlegającym TechIndustries. Oddał swoje życie pracy i nie żałował tego – czasy jakiejkolwiek niezależności minęły dawno temu. Ale czy dekadentyzm nacechowanej egoizmem kultury stanowił coś złego?

 

Niemal natychmiast po dotarciu do celu przestał działać system łączności. Atmosfera w Siewcy szybko zrobiła się napięta – odcięci od matki firmy, skazani byli na podejmowanie autonomicznych decyzji, w sytuacjach, w których zwykli tego nie robić. Owszem, nie byli dziećmi, lecz brak wiadomości zwrotnej, że TechIndustries trzyma nad nimi pieczę, znosili nienajlepiej. Przez pierwszy tydzień zajmowali się rutynowymi czynnościami, mającymi na celu przystosowanie jednostki do nieprzyjaznych warunków środowiska i utrzymania odpowiedniej atmosfery w jej wnętrzu. Przeważnie sprowadzało się to do krążenia po korytarzach, od czasu do czasu naciskaniu guzików, i obserwowaniu pracy maszynerii.

 

Potem pierwszy raz wyszli razem na zewnątrz, spodziewając się, że łączność może być zakłócana przez coś żyjącego w tym miejscu. Rośliny, gigantyczne owoce oceanu, drapieżniki? Kilka razy coś widzieli, ale w gruncie rzeczy nie znaleźli nic ważnego. Tak samo jak podczas następnych wypraw – od czasów Ekspansji ocean był podobno martwy.

 

Parę tygodni później został już tylko Andr i Tolsen. Trzeci członek załogi, Mustafa, nie wytrzymał psychicznie. Przez wiele godzin krzyczał, że wszystko go strasznie piecze, a potem zrobił to, do czego zdolny jest jedynie szaleniec – rozwalił sobie głowę o metalowy pancerz armatury. Za pierwszym razem stracił przytomność. Za drugim też. Aż wreszcie, ku ich uldze, kabiny wypełnił odgłos pękających kości i stukot upadającego ciała. Andr nie wiedział, dlaczego nie starali się mu pomóc. Od samego początku nie miał zaufania do porywczego i agresywnego Mustafy.

 

Kilka miesięcy później, kiedy Andr spał, Tolsen opuścił sondę. Kiedy? Godzinę, dobę temu? Nie wiedział. I nie chodziło o to, że czas albo niemiłosiernie się dłużył, albo upływał zdecydowanie zbyt szybko. W głębinach, w miejscu, gdzie ciemność pulsuje i zdaje się szeptać do ucha najróżniejsze rzeczy, człowiek traci pewne… zdolności. Zapomina o wielu rzeczach, część przestaje rozumieć. Zostaje tylko to, co wydaje się mieć znaczenie. Andr żałował, że nie zainteresował się Tolsenem wcześniej, kiedy ten często opuszczał jednostkę, a potem wracał i godzinami siedział słuchając nagrania z wyprawy oraz sporządzał notatki. Myślał, że towarzysz wykonywał wtedy rutynowe czynności. Sam cały czas spędzał w Siewcy, co bardzo denerwowało Mustafę. Nie potrafił określić, kiedy Tolsen zniknął, zostawiając po sobie notatki.

 

Oraz skafander.

 

 

 

 

***

 

 

 

Gromkie brawa ucichły, pochłonięte przez nieskończoność mroku. Przez chwilę Andr zastanawiał się, czy nie włączyć nagrania znowu, ale szybko się rozmyślił. Spojrzał na majaczące na zielono wskaźniki – dziesiątki słów i setki cyfr Umedu informowało go o tym, co dzieje się z jego organizmem. Interesował się jednak tylko kilkoma kolumnami danych. Poziom melatoniny od dawna zbyt wysoki. Serotonina znacznie obniżona. Adrenalina w normie. Pobudliwość neuronów poniżej dolnego progu. Poziom wapnia… Zastanowił się, kiedy ostatnio coś jadł. Nie chciał podkręcać wszczepów odpowiedzialnych za odżywianie – zbyt dużo poświęcił, żeby rzucić ten nałóg. Z początku przyjmowanie pokarmów spełniających w stu procentach wymogi organizmu podobało mu się. Pełna sprawność psychiczna i fizyczna – był jak robot. Ale dostarczanie tych wszystkich substancji w ilościach i proporcjach narzucanych przez specjalistów, mogło równie dobrze okazać się oszustwem, mirażem zakorzenionym w społecznej świadomości. Zrozumiawszy, że oddalił się zbyt daleko, Andr odwrócił się i ruszył w przeciwną stronę. I tak nie spodziewał się znaleźć Tolsena.

 

Był jedynym obiektem nie pasującym do reszty otoczenia. Z drugiej strony, zbudowany na podstawie dwóch półkoli – esencja symetryczności – od spodu został całkowicie pochłonięty przez rośliny, które Andr widywał w miejscach, gdzie wybuchał podwodny brzask. Najwidoczniej organizmy te żywiły się światłem. Wyżej kopuła jarzyła się słabo, jakby z trudem odpychając mroki wodnej toni. Patrząc na Siewcę, Andr zastanawiał się, czy Marielle dostała podobną jednostkę. Zastanawiał się z kim jest, i jak daleko ją wysłali.

 

W środku cichutko pobrzękiwała elektronika, wypełniając wnętrze kojącą pół-ciszą. Andr wyłączył aparaturę i zdjął skafander; na plastopiance odbijały mu się podskórne mikroukłady i wszczepy, upodabniając go do zdeformowanego artretyzmem starca. Niektóre z nich emanowały poblaskiem i w mrokach wyglądał jak choinka, na którą narzucono ciemną folię. Położył skafander na ławce, tak jak zawsze, tuż przy otwartej szafie. Drzwiczki drugiej były nadal zamknięte. Z nieznanego powodu myśl o tym, że Mustafa mógł coś przed nim ukrywać, denerwowała go. Prawdę mówiąc, od kiedy tu dotarli, w towarzyszu drażniło go niemal wszystko.

 

– Przestań wreszcie odsłuchiwać te nagrania – powiedział pewnego razu Mustafa. – Musimy skupić się na badaniach.

 

Andr sądził, że był blisko odkrycia czegoś ważnego. Zdenerwował się wtenczas i niepotrzebnie wdał w dyskusję.

 

– Badaniach czego?

 

– Flory i fauny – zdziwił się Mustafa. – Ostatnie wyniki…

 

– Nie obchodzą mnie ostatnie wyniki. Z TI nie mamy łączności, powiedz mi więc skąd, do cholery, przyszło ci do głowy, że musimy zajmować się tutejszym środowiskiem?

 

– Jesteśmy Siewcami.

 

– Bez żadnych instrukcji – uciął Andr.

 

Mustafa pokręcił głową, położył dłonie na biurku i z westchnieniem pochylił się nad towarzyszem. Z krzaczastą brodą wyglądał jak fanatyczny wyznawca Allaha, o jakich Andr słyszał z opowieści ojca, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Do tej pory nie mógł uwierzyć, że ludzie kiedyś byli tak głupi, żeby żyć na pustyni. Zupełnie jakby myśleli, że człowiek w trzech czwartych składa się z piasku a nie z wody.

 

– Zamartwianie się nic nam nie pomoże. – Spojrzał twardo na Andra. Pod perlącą w świetle lamp skórą, na czole pulsowała mu gruba żyłka. – Nie powinieneś odcinać się od rzeczywistości.

 

– Nie robię tego!

 

– W takim razie wyjdź ze mną.

 

Andr zakrył dłońmi zapiski Tolsena, odsunął się od biurka na długość wyprostowanych rąk. Przez myśl mu przeszło, że Mustafa może znowu zrobić coś głupiego, zachować się agresywnie.

 

– Nie mogę. Nie teraz. – Pokój spowiła cisza. Bał się, że Mustafa usłyszy, jak głośno przełyka ślinę. – Jestem… Jestem blisko odkrycia czegoś… Musisz zrozumieć. – Cisza. Na czole poczuł spływające kropelki potu – gromadzą się na brwiach, potem spadają na nos i policzki. Nerwowo mruga, starając się pozbyć szczypania oczu.

 

Mustafa nie jest z tego zadowolony. Jego surowa twarz przypomina ponakładane na siebie, półprzezroczyste maski. Miesza się na niej zakłopotanie, gniew i niepokój.

 

– Posłuchaj, Tolsen zajmuje się nagraniem z wyprawy, czego nie pochwalam. Ale Ty… W ogóle jakim prawem zabrałeś na jednostkę zapis z jakiegoś kretyńskiego show?

 

– Nie zabrałem. Znalazłem to w jednej ze skrzyń z żywnością. Myślę, że ktoś zostawił je specjalnie.

 

Mustafa prostuje się, przeczesuje gęstą grzywę kręconych włosów.

 

– Dopiero co wylądowaliśmy, a ty już węszysz spisek – mruczy. – Wiesz co? Od początku sądziłem, że kandydatów na Siewców powinno wybierać się nie na podstawie opinii kolegów i szefów, nie mających pojęcia o ludzkiej psychice, ale na podstawie specjalistycznych testów. Wszędzie tak się robi. Nie rozumiem, dlaczego tak istotny element został pominięty w procedurze.

 

Andr podświadomie odsuwa się od biurka jeszcze dalej, postanawiając nie przyznawać się do notatek Tolsena. W końcu i tak pewni nic w nich nie ma. Nie odpowiada, wzrusza jedynie ramionami, mając nadzieję, że natarczywy towarzysz wreszcie odpuści.

 

– Całkiem oszalałeś – powiedział zrezygnowany Mustafa, po czym odwrócił się i wyszedł z pokoju.

 

Napięta atmosfera jednak nie znikła wraz z nim. Andr wiedział, że towarzysz będzie dziś jeszcze próbował przemówić mu do rozsądku. Być może zaatakuje Andra, tak jak dwa dni temu, gdy uderzeniem metalowej rurki stłukł mu żebro. Ale bardziej przerażał go fakt, że Mustafa nakrył, jak Andr siedział przy notatkach Tolsena. Próbował pocieszać się głupią myślą, że przecież wszystko było do góry nogami, nie mógł w związku z tym nic przeczytać. A nawet jeśliby mógł, to z pewnością nie interesowałyby go zapiski. Tak samo zresztą, jak w tej chwili nie interesowały Andra, który, upewniwszy się, że został w tej części sondy sam, ponownie włączył nagranie z show i zatopił się w świecie poszukiwań prawdy.

 

Teraz było inaczej. Przeszedł śluzą do rdzenia sondy i przyspieszył, kierując się do miejsca, z którym wiązały się wspomnienia. W połowie drogi zatrzymał się jednak, zdziwiony, gdy kątem oka dostrzegł kabinę, w której zabił się Mustafa. Nadal widoczne były ślady krwi, ale brakowało ciała. Zupełnie jakby wyparowało. Andr domyślał się, że wyniósł je Tolsen, mimo to ciągle go to drażniło. Miał ochotę trzasnąć metalowymi drzwiami, lecz były zbyt ciężkie i nie miał na to siły. Kiedy więc w przypływie złości szarpnął za uchwyt, ze stawu omal nie wyskoczyła mu dłoń. Mimowolnie zerknął na Umed. Wszystko w porządku. Wprowadzone w ruch drzwi powoli, niby złośliwie, zamknęły się. Andr, klnąc pod nosem i masując obolały nadgarstek, ruszył do pokoju Tolsena.

 

Panował tam bałagan, ale inny niż zwykle. Twórczy chaos zastąpiło pobojowisko. Miejsce wyglądało tak, jakby ktoś się do niego włamał i gorączkowo czegoś szukał, rozrzucając wszystkie rzeczy, notatki, ołówki, plastykowe pojemniki z jedzeniem i butelki z płynami. Szafa, którą można było otworzyć tylko przysuwając do skanera oko, wyładowana po brzegi specjalistycznym sprzętem, teraz ziała pustką.

 

Andr pozbierał notatki, rzucił stos na biurko, drżącymi dłońmi zaczął je przeglądać. Nie pierwszy raz, ale wcześniej nic nie znalazł, poza bazgrołami i tworzonymi w pośpiechu szkicami. Nieczytelnymi projektami, być może mającymi odciągać uwagę od czegoś ważniejszego. Tym razem obiecał sobie, że nie wpadnie w szał i nie rzuci się w wir bezowocnych poszukiwań Tolsena, jeśli jego wysiłki znowu zakończą się fiaskiem. Będzie działał powoli i metodycznie. Tylko w ten sposób może do czegoś dojść.

 

Dotykał palcami języka, nawilżając je, aby za każdym razem chwycić tylko jedną kartkę.

 

Czas znowu stanął w miejscu. Powróciły ruminacje. Był bardzo zżyty z Marielle i nie mógł sobie wybaczyć, że rozstał się z nią na tak długo. Na początku nie sądził, że może za nią tak tęsknić. Choć wiedział, że gdzieś tam była, czuł fizyczny ból straty, jakby jednocześnie przepadła na wieki. Jakby utrata kontaktu miała być permanentna.

 

W żołądku poczuł burczenie i odruchowo chciał pójść coś zjeść. Albo podkręcić narkotyk. Wiedział, że nie powinien tego robić. Ostatnio przyjmował bardzo mało pokarmów, mimo to nawet osłabiony czuł się lepiej, niż w momencie, gdy pozwalał wszczepom karmić się do syta. Wyśrubowanych do najmniejszej mocy, nie zamierzał podkręcać choćby o jedną tysięczną. Z obrzydzeniem wypluł nadmiar śliny na podłogę. Chwila nieuwagi i kolejna strona wyślizgnęła mu się z rąk. Spadła na laminowaną podłogę.

 

Kiedy ją podniósł, bezdźwięcznie się ugięła, odbijając światło lamp. Bezbarwny, nieaktywny e-papier, zrozumiał Andr. Włącznik znalazł w prawym dolnym rogu, gdzie strona miała zaokrąglony brzeg. Po przyłożeniu kciuka wyświetlacz obudził się do życia. Czytnik był praktycznie pusty, pamięć pożerało zaledwie parę zdjęć, zrobionych przez Tolsena prawdopodobnie w pobliżu sondy, oraz kilka stron z dziennika podróży. Z przedostatniego wpisu wynikało, że Tolsen znalazł na dnie jakieś szczątki.

 

Na kolejne stronie była sporządzona ręcznie mapa, z zaznaczoną sondą i charakterystycznymi uwypukleniami powierzchni płaszcza oceanicznego. Rysunek stanowił rzetelne odzwierciedlenie terenu, w promieniu około dwóch kilometrów, i Andr doskonale wiedział, gdzie będzie musiał się kierować, żeby dojść do zaznaczonego gwiazdką miejsca. To nie będzie problem. Wybierał się na dłuższe wędrówki..

 

Na ostatniej stronie była fotografia podwodnego brzasku.

 

Andr pomyślał, że jeśli mapa doprowadzi go do światłości, musi koniecznie się tam dostać. Najpierw jednak chciał odpocząć. Zabrał ze sobą e-papier i udał się do swojego pokoju. Powoli, ostrożnie, bo znowu zaczęły boleć go nogi. Odruchowo zerknął na dolne tabele informacyjne Umedu. Kości zaczynały się odwapniać. W wodzie tego nie odczuwał, ale w sondzie, gdzie ciążenie było standardowe…

 

Leżąc w łóżku, słyszał pobrzękującą elektronikę. Jego czy sondy? Przykrył się organicznym, dostosowującym się do ciepłoty ciała kocem.

 

Zasnął przy intersieciowym show.

 

 

 

***

 

 

 

– Przerwij to i posłuchaj mnie wreszcie! – zdenerwował się Tolsen.

 

Andr dotknął palcem miejsca pod uchem i ze stoickim spokojem spojrzał na towarzysza.

 

– Nie ma Mustafy – wyjaśnił Tolsen.

 

– Pewnie znowu poszedł badać tutejszą florę i faunę – zakpił Andr, wzruszając ramionami.

 

– Ciągle tu siedzisz, Andr. Powinieneś nam pomóc. Mi pomóc.

 

– Coś się stało? Nie widzisz, że jestem zajęty?

 

– Ciągle to samo – mruknął Tolsen, dziwnie gestykulując rękoma. – Zajmujesz się tylko odsłuchiwaniem tych bzdur. Czy nie rozumiesz…

 

– Próbuję znaleźć przyczynę, która nie pozwala nam łączyć się z TI – przerwał spokojnie Andr. – Poza tym monitoruję pracę sondy.

 

– Ona monitoruje się sama.

 

– Zgoda, ale dodatkowe środki ostrożności nie zaszkodzą. Poza tym, gdyby była taka niezawodna, nie stracilibyśmy łączności.

 

– Która nie jest z nią zintegrowana? Słuchaj, to jest tylko korelacja, nie przyczyna i skutek.

 

– Musisz dokładnie znać funkcjonowanie sondy, skoro pozwalasz sobie na takie opinie.

 

Nastąpiła cisza, przerywana burczeniem żołądka Andra.

 

– Powinni coś na to wymyślić. Jakiś inhibitor.

 

– Żyć bez informacji zwrotnych od własnego organizmu? –

 

Tolsen podszedł do szafy. Wziął z niej energizujący napój, po pokoju poniosło się „pssst” otwieranej puszki. – Ostatnio strasznie mało jesz.

 

– Mam wszczepy.

 

– Twoja czujka pali się na pomarańczowo. – Podszedł do Andra i nachylił się nad nim, wyciągając do niego odwróconą nadgarstkiem do góry dłoń. Na przegubie jaśniała zieleń. – Chcesz się wykończyć? Mustafa już coś podejrzewa.

 

– Co? – zdziwił się Andr. – Nie każdy musi być taki tłusty jak on. Ile ten typ żre? Pewnie ustawił sobie wszczepy na górną granicę, do tego jeszcze wpycha pokarm do ust spoconymi łapami. Kurwa, Tolsen, powiedz mi, co on do mnie ma?

 

– Nie wiem.

 

– Mówił coś, zanim opuścił sondę?

 

– Tylko że go strasznie swędzi skóra. – Dopił napój energizujący i z zamyśleniem spojrzał na Andra. – Ile ty w ogóle masz lat?

 

Andr rozumiał, że Tolsen wcale nie chce szukać Mustafy. Chłopak potrzebował kontaktu, to on z ich trójki najgorzej znosił brak łączności z TI. Najmłodszy i najmniej doświadczony.

 

– Dlaczego cię to interesuje? – Zadał retoryczne pytanie Andr.

 

– Dlatego, bo Mustafa jest…. A ty, moim zdaniem, nawet jeszcze starszy.

 

– Naprawdę?

 

– Czterdzieści trzy – powiedział Tolsen, czego od razu pożałował, widząc minę Andra. – Wiem, nie powinienem grzebać w twoich dokumentach, ale…

 

– To naprawdę dużo – dokończył za niego Andr, wstając powoli od biurka, jakby z ciążącym brzemieniem lat, o których właśnie sobie przypomniał. Podszedł do okna, spojrzał na delikatnie falujący plankton. W słabym świetle sondy wyglądał jak intruz podsłuchujący ich rozmowę; desperacko oplatające stal ramiona, głowa niemal przyciśnięta do szkła. – A ty?

 

– Ja? – Tolsen głośno przełknął ślinę, ciągle obawiając się reakcji starszego towarzysza. – Dziewiętnaście.

 

Zapatrzony w niezbadaną toń, Andr uśmiechnął się blado.

 

– Wiesz, ilu na świecie jest inżynierów i biologów morskich?

 

Tolsen wzruszył ramionami.

 

– Rodzice mi mówili, że nie czeka mnie po tym nic dobrego. Że nie znajdę pracy – parsknął, nagle zadowolony.

 

– Właśnie to mnie dziwi. Pomyśl tylko. Jest nas tylu. Niedługo staniemy się tak samo zbędni jak Nowi Ludzie.

 

– A mimo to mam najlepszą robotę na świecie. – Zachwycał się nadal Tolsen, jakby całkiem nie słuchał Andra. – Nie dość, że jestem bioinżynierem, to jeszcze zostałem Siewcą.

 

W oknie, gdzieś bardzo daleko, toń rozjaśnił punkcik wielkości ludzkiego kciuka. Tolsen również to dostrzegł.

 

– Kiedy się jest bliżej, wygląda jak podwodny brzask – powiedział z dziwnym uporem w głosie. – Piękne zjawisko. Mam zamiar się nim zająć. Przynajmniej dopóki nie odzyskamy łączności z TI.

 

– Sama może się nie odzyskać – poirytował się Andr. – Powinniśmy czekać na rozkazy.

 

Punkcik zgasł. Tolsen nachmurzył się.

 

– Wychodzę – warknął.

 

 

 

 

***

 

 

 

 

Andr nie wyciszył wtedy show do końca i w momencie, kiedy Tolsen wychodził, powiedział mu, że za chwilę do niego dojdzie. Usłyszał bowiem w nagraniu coś, czego wcześniej nie było. Jakiś szum, artefakt, błąd systemu? Od razu to wykluczył. Podgłośnił dźwięk. Wolną dłoń tak mocno przyciskał do blatu stołu, że pobielały mu knykcie. Cofnął przedstawienie. O jedną, dwie, trzy sekundy. Nic. Jeszcze raz, do przodu i wstecz.

 

Odsłuchiwał nagranie tak długo, aż zapomniał o otaczającym świecie. Przerwał dopiero w momencie, gdy Tolsen wrócił. Gdy usłyszał krzyki Mustafy, który dzień później popełnił samobójstwo.

 

Teraz sytuacja powtórzyła się, ale zamiast niesprecyzowanych dźwięków usłyszał ludzki głos.

 

– Halo? Halo, jest tam ktoś?

 

– Tak.

 

Cisza.

 

– Dobrze mnie słyszysz?

 

Andr prędko wyłączył show. Nieznajomy nadawał na jego indywidualnej częstotliwości przez radio. Dźwięk był nieczysty, urywany.

 

– Wreszcie – odetchnął Andr, krążąc po pokoju jak zamknięty w ZOO niedźwiedź. – Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że was słyszę.

 

– Dobry boże…

 

– Dlaczego tak długo się nie odzywaliście? Mieliście jakąś awarię?

 

Cisza.

 

Andr wiedział, że w TI nie znali takiego pojęcia jak awaria czy błąd systemu. Podniecony, mówił dalej:

 

– Jestem sam. Tolsen jakiś czas temu opuścił sondę, a Mustafa… Mustafa nie żyje.

 

– Było was trzech? – Zdziwiony głos.

 

– Tak, Mustafa… Czekaj, nie pamiętasz? Sprawdź w systemie, zapytaj kogoś…

 

– W porządku, teraz sobie przypominam. Czyli zostałeś tylko ty?

 

– Tak. Przyślijcie tu kogoś.

 

Po drugiej stronie rozległ się trzask. Następnie Andr usłyszał kogoś innego.

 

– Jednostka Siewca, zgłoś się. – Obliczony na efekt, zimny głos, jaki miałby z pewnością rekin, gdyby tylko potrafił mówić.

 

– Wejdź na inną częstotliwość! – szepnął ten pierwszy.

 

– Siewca, słyszysz mnie? Kto to? Siewca, nasz komputer nie poznaje tego głosu. Identyfikacja niemożliwa.

 

Rzekomy pracownik TI rozłączył się.

 

– Kto to był?

 

Dzięki wszczepom nagłaśniającym, Andr, zanim zdążył coś powiedzieć, usłyszał w tle drugą osobę. Kogoś, kto przysłuchiwał się całej rozmowie:

 

– Ocean żywych trupów – parsknął. – Indaguj dalej.

 

– Halo? Jesteś tam? – Sączył się z głośników lód.

 

– Jestem – wydusił Andr. – Kim jesteś?

 

– Markus z TI. Czy któryś z twoich towarzyszy uległ wypadkowi, w wyniku którego uszkodził sobie gardło? Struny głosowe, tchawicę, przełyk? Pomyśl. Nieodpowiednia temperatura płynów, nieprawidłowe zabezpieczenia na zewnątrz… Pamiętasz coś?

 

– Mustafa nie żyje. Tolsen nie wrócił.

 

– Pochowałeś go? Mustafę?

 

– Pochowałem? – Andr nie od razu zrozumiał. – Wydaje mi się, że Tolsen to zrobił.

 

– Skąd te przypuszczenia?

 

– Ciało… Ciała już nie ma.

 

– Nie ma, ponieważ?

 

Ponieważ wyrzucił je na zewnątrz Tolsen, kiedy bez słowa opuszczał sondę, chciał powiedzieć Andr. Miał jednak przeczucie, że nie powinien się odzywać. Widocznie po drugiej stronie domyślili się, że może podsłuchiwać ich rozmowę, bo gdy tylko włączył się do niej ten pierwszy, głosy stały się stłumione, jakby dochodziły zza drzwi, i Andr nie był w stanie nic więcej zrozumieć.

 

Na czoło spadła mu kropla wody.

 

W tej samej chwili usłyszał zimny głos, czysty i wyraźny jak dekoracyjne szkło w znajdującej się w BioOceanie siedzibie TI.

 

– Powiedz, Andr, dobrze się odżywiasz? Przyjmujesz posiłki regularnie, w ustalonych przez nas dawkach i proporcjach? To ważne. Martwimy się o ciebie… To jak z tymi posiłkami? Nie grzebałeś przy wszczepach?

 

– Nie – skłamał i wstrzymał oddech. – Skąd wiecie o wszczepach?

 

Coś pękło. Na czoło skapnęła mu kolejna kropla. I kolejna.

 

– Andr, posłuchaj mnie. Cokolwiek by się nie działo, musisz przyjmować pokarm. Nie możesz przestać, inaczej…

 

Wyłączył radio. Dopiero teraz zauważył odbijające się na podłodze światła. W czasie, kiedy spał, powstała sporych rozmiarów kałuża. Krople zrosiły e-papier – najwidoczniej go nie wyłączył – zniekształcając litery. Sklepienie sondy przeciekało. Kiedy otworzył śluzę, poczuł na stopach chłód. Niektóre lampy w rdzeniu migotały, trzepocząc jak uwięzione w kloszach ćmy. Z tych, które całkowicie przestały działać, sypały skry, rzucając na ściany niebieskie refleksy.

 

Andr widział to wszystko niewyraźnie, skupiony na bólu nóg, który pojawił się nagle i zaczął szybko przybierać na intensywności. To wszczepy przestały wydzielać środki przeciwbólowe. Wydawało mu się, że z każdym stawianym krokiem kości piszczeli uginają się pod nim. Wytarł napływające do oczu łzy i, słysząc trzask rozsadzanej od wewnątrz gazami lampy, prawie przewrócił się na podłogę.

 

Wszczep świecił na czerwono. Nie zamierzał tego zmieniać, jednak jego ciało było innego zdania. Ustawił odżywianie na maksimum, siadając w wodzie i opierając się o niewygodną metalową siatkę. Odczekał dwadzieścia minut, w czasie których kości co prawda się nie zregenerowały, ale przynajmniej ból ustąpił do ledwie ćmiącego, i ruszył dalej.

 

Przemoczony do pasa, szczękając zębami, dotarł do śluzy. Z trudem założył skafander, ukucnął nad nią. Wysiadło zasilanie i musiał otworzyć właz manualnie. Długą chwilę mocował się z nieustępliwym kołem… i nie zauważył sporego pęknięcia po swojej lewej stronie.

 

Usłyszał huk. Setki litrów wody cisnęły nim o ścianę jak nerwowe dziecko szmacianą lalką.

 

 

 

 

***

 

 

 

 

Poruszał się jak we śnie, idąc wyżyną abisalną przez oceaniczne wydmy. Włączone na maksymalną moc latarki wydobywały z mroków odarte z życia kolory. Kilka razy trafił na wielkie, wgrzebane w piasek skorupiaki. Nie ruszały się. Andr wątpił, żeby jakiś drapieżnik był w stanie rozgryźć potężną muszlę. Raz mignęło mu coś znacznie większego, prawdopodobnie płaszczka. Uciekła w stronę delikatnie falujących, martwych koralowców; smugi światła wyłoniły z ciemności unoszący się muł. Był gęsty niczym smoła i wirował jak burza piaskowa, która momentalnie wytraca pęd i nagle zastyga w bezruchu. Gdzieś na granicy pola widzenia zasrebrzyła ławica ryb, spłoszona światłem gwałtownie zawróciła.

 

Ale to było wszystko, co miał do zaoferowania ocean. Bezkresne, wyjałowione tereny. Cmentarzysko gatunków. Przedwczesnych reliktów, które ewolucja kształtowała miliony lat, zamordowanych przez człowieka z przerażającą łatwością w ciągu niecałego wieku. Tak kiedyś budowano. Tak zdobywano nieosiągalne wcześniej obszary. Niszcząc, zamiast zabiegając o koegzystencję. Tech Industries na szczęście było inne. Proekologiczne. Andr czuł żal, że mimo wyprawy nie może nic zrobić.

 

Teraz, kiedy kontakt z TI został utracony, pozostało mu tylko jedno.

 

E-papier przepadł, lecz Andr i tak wiedział, gdzie powinien iść. Miał mapę Tolsena w głowie. Śniła mu się. Mimo to nie spodziewał się zobaczyć źródła światła innego niż swoje. Innego niż podwodny brzask. Szukają go! Z nowo rodzącą się nadzieją przyspieszył.

 

Odbijał się od dna coraz wyżej, pragnąc, żeby nieznajomy go dostrzegł. Obawiając się jednocześnie, że to kolejna ze sztuczek oceanu. Nie, wybawiciel na pewno go widział, ponieważ poruszał się w podobny, wydawało się wręcz identyczny do Andra sposób. Odbijając się coraz wyżej i wyżej, znoszony przez niewidoczne prądy oceaniczne to w lewo, to w prawo. Andr błysnął światłem, nieznajomy odpowiedział tym samym, niemal jak odbicie w lustrze.

 

Bliżej.

 

Pomylił się.

 

Zrozumiał, że padł ofiarą mirażu wodnej toni. Nieznajomy towarzysz rozpłynął się, pozostawiając po sobie źródło światła. Andr zatrzymał się, z mieszaniną złości, żalu i fascynacji dotknął gładkiej powierzchni szkła. Wydawało się, że środek jest całkowicie pusty. Wypełniała go woda albo powietrze. Obszedł obiekt, właściwie nie mając pojęcia, czego szuka.

 

I wtedy usłyszał w radiu zniekształcony, przerywany głos.

 

– Halo. Halo, słyszysz mnie?

 

Zanim przeszklenie otworzyło się i wchłonęło go razem z tysiącami litrów lodowatej wody, Andr zdołał jeszcze zrozumieć dwa słowa.

 

Jesteście straceni.

 

 

 

***

 

 

 

Najlepszym określeniem był rozkład. Przeżarte rdzą ławki, zmurszałe, walające się wszędzie kamienie, zbutwiałe resztki ubrań. Nie podobało mu się to miejsce. Wilgoć, pleśń i zgnilizna pokrywały niemal każdy metr kwadratowy. Widział w nich ludzkie twarze, jakby złośliwie śmiejące się, że zdołały wszystko splugawić. Twarze byłych pracowników. Bo musieli tu kiedyś przebywać ludzie, tylko gdzie w takim razie się podziali? Dlaczego w BioOceanie nikt o nich nie słyszał? Z jakiego powodu ktoś próbował ukryć prawdę o tym przepastnym tunelu, w zamierzeniach zapewne niezniszczalnym cudzie technologii, obecnie oświetlanym ledwie zipiącym zasilaniem? A może to miejsce zostało zbudowane przez TI? Tajna baza, w której mieli pracować… Nie, to nie miało sensu.

 

– Wreszcie możemy normalnie rozmawiać – rozległ się trudny do zlokalizowania głos. Andr rozejrzał się wokół, zdezorientowany.

 

– Co?

 

– Cóż, może nie do końca, ale przynajmniej ty będziesz mnie słyszał. Będę mówił z rozgłośni, bo istnieje zbyt duże ryzyko, że cię namierzą na radiu. Tak, namierzą, bo pozwoliłem sobie zmienić twoje ustawienia. Wybacz, ale inaczej nie mógłbym cię tu sprowadzić. Zanim ci powiem, gdzie masz iść, najpierw zdejmij skafander. To ważne.

 

Andr stał jak słup soli. Pomyślał o TI.

 

– Co zrobiłeś z Tolsenem?

 

– Chyba mnie nie zrozumiałeś. Ja cię nie słyszę. Będziemy mogli porozmawiać, jak tylko do mnie przyjdziesz. Najpierw jednak zdejmij ten cholerny skafander.

 

Andr nie rusza się. Wreszcie, powoli, dotyka dłońmi głowy. Kask nie chce zejść, jakby się przyssał. Andr próbuje mocniej, czuje naciągającą się skórę i wyrywane z cebulkami włosy. Przypomina sobie Tolsena, jego pozostawiony w Siewcy skafander. Mustafę, potworne krzyki, zniknięcie ciała. Nic nie rozumie.

 

Udaje się. Rzuca kask na ziemię i przeciera zalewane krwią czoło. Posoka szybko dociera niżej, mruga więc, próbując pozbyć się zamglonego czerwonego obrazu i szczypania oczu.

 

– Tylko tak wygląda – odzywa się nieznajomy. – Spokojnie, skóra czaszki jest po prostu bardzo mocno unaczyniona. Postaraj się to czymś zatrzymać.

 

Andr rozgląda się po ruinach. Wszędzie tylko pleśń i zgnilizna. Podnosząc kawałek szmaty krzywi się, widząc, że jest cała brudna i zbutwiała.

 

– Musisz zablokować odżywczo-regenerujący wszczep. Możesz to zrobić?

 

Palce Andra zatrzymują się tuż przy szyi. Waha się. Tętnica zdaje się być autonomicznym tworem; pulsuje coraz mocniej, prężąc naczynia w żądzy zetknięcia się z opuszkami. Czy nieznajomy domyśli się? Próba nawiązania kontaktu z TI była ryzykowna, ale być może stanowiła jedyne wyjście. Z drugiej strony ma doskonałą okazję, żeby dowiedzieć się czegoś więcej od fantoma wodnych otchłani.

 

Opuszcza rękę i zaczyna pospiesznie zdejmować skafander. A właściwie próbuje, ponieważ ten przykleił się do ciała i za nic nie chce puścić. Andr przeciera krew z twarzy i stara się jeszcze raz. Nerwowe ruchy, wplecione w modlitwy przekleństwa. Skafander ma tę wadę, że bezpośrednio z jego interfejsu nie można regulować pracy wszczepów. Mimowolnie przypomina sobie Mustafę. Miotającego się w rdzeniu, z pianą na ustach. Towarzysza, którego podejrzewał o utratę zmysłów.

 

Skóra zaczyna go piec. Szarpie jeszcze raz. I jeszcze, mocniej. Ciepło rozlewa się po całym ciele, jakby miał za chwilę zemdleć. Krew na twarzy miesza się z potem. Wstrząsa nim dreszcz. Jest mu na przemian zimno i gorąco. Poddaje się.

 

– Tego się obawiałem – rozlega się głos nieznajomego. Zamyślony, jakby szacował szanse na sukces. – Idź na razie prosto. Kiedy zobaczysz rozwidlenie, pójdziesz w prawo. Pospiesz się!

 

Andr kręci głową. Dyszy. Stoi w miejscu.

 

– Posłuchaj mnie uważnie. TechIndustries specjalnie zerwało z wami kontakt. Nie jesteście im już potrzebni.

 

Andr nie wierzy. Nie proekologiczne TI. Nie jego firma matka!

 

– Kłamiesz! – krzyczy, ale nikt go nie słyszy.

 

Wstaje i rusza przed siebie chwiejnym krokiem, zaciskając palce dłoni na kołnierzu skafandra, z trudem łapiąc oddech. Dreszcze ustępują i teraz czuje się jak reaktor jądrowy pracujący na pełnych obrotach. Jeśli białko w komórkach ulega degradacji przy wysokich gorączkach, jego już dawno powinno stracić wszelkie właściwości.

 

– Ten tunel wybudowano blisko dwieście lat temu. Ten i setki mu podobnych. Kiedyś było tu mnóstwo kominów hydrotermalnych. To dzięki nim ocean zamieszkiwała tak bogata flora i fauna. Badacze niestety odnaleźli bogate złoża minerałów, i zaczęli je eksploatować. Zniszczyli setki kominów. To było jeszcze za czasów, kiedy ludzie mieszkali na lądach, przed Ekspansją. A BioOcean jest przecież tworem organicznym, w związku z czym potrzebuje odpowiedniego podłoża, żeby mógł się rozrastać. Problem więc tkwi w jałowości oceanu. O, bardzo dobrze! Jesteś już blisko. Przyszedłbym po ciebie, ale niestety nie mogę się stąd ruszyć. Widzisz tą spękaną ścianę po lewej? – Andr kiwa głową. – Kawałek dalej jest załom… Za nim znajdziesz windę. Pojedź nią na ostatnie piętro. Niestety kamery w niej nie działają, tak samo jak na dole.

 

Andr nieufnie wysuwa rękę. Na dotykowym panelu zostaje ślad palca. Drzwi windy otwierają się z niewielkim opóźnieniem. Rozchylają się ze smutnym jękiem i wypuszczają zapach zapomnienia z kabiny, która wręcz zdaje się krzyczeć: Zostaw! Zostaw mnie w spokoju!

 

Wchodzi do środka. Spowija go gęste powietrze, niemal tak samo lepkie, jak oceaniczne mroki. Kolejny ślad, drzwi zamykają się. Metalowa trumna powoli zaczyna jechać w dół. Do piachu! – uśmiecha się Andr, choć wcale nie jest mu wesoło. Mimo swojego wieku i tego, że od lat nie była przez nikogo konserwowana, winda jedzie równo i cicho. Obok panelu z przyciskami miga wizualizacja tunelu. Andr oddala widok dotykiem i następnie ruchem dwóch palców. Przełyka ślinę, zauważając, że konstrukcja ciągnie się setki kilometrów, niczym skamieniałość gigantycznego, podwodnego potwora. Że dociera aż pod sam BioOcean.

 

Cofa się i słyszy brzęk, który wydała metalowa rurka, kiedy ją kopnął. Schyla się i podnosi przedmiot. Z jakiegoś powodu ani trochę nie wierzy obcemu.

 

– Miasto jest jak roślina – mówił dalej w tym czasie Fantom. – Potrzebuje wody i odpowiedniej ziemi. Bez tego nie może prawidłowo funkcjonować… Wiesz, co jest najciekawsze? Nigdy w nim nie byłem, nigdy nawet go nie widziałem, a mimo to prawdopodobnie wiem na jego temat więcej, niż statystyczny mieszkaniec. Oczywiście nie licząc was, bioinżynierów, biotechnologów i biologów morskich. BioOcean potrzebuje związków organicznych. I dlatego TI was wysłało. Siewców… Setki tysięcy ludzi, w tysiącach najróżniejszych statków. Czy to nie zabawne?

 

Nie, ani trochę, myśli Andr, opierając się o ścianę. Przypomina sobie spotkanie z Mustafą, pierwszą i chyba jedyną normalną rozmowę, kiedy ten powiedział mu, że innej pracy dla osób z ich kwalifikacjami obecnie nie ma. Świetnie – sądził wtedy, że to pracodawca powinien się o nich ubiegać, a nie odwrotnie. Nie po to przecież tyle studiował, nie dla przyjemności szprycował się narkotykami ułatwiającymi zapamiętywanie. A potem niemal skakał z radości, kiedy dowiedział się, że został wybrany na Siewcę. Pamiętał, jak mimo podpisanej umowy zadzwonił do siostry, mówiąc, że muszą prędko się zobaczyć. Chciał powiedzieć jej o prestiżowym, enigmatycznym projekcie, w ramach którego uda się na samo dno oceanu. Spotkali się na obrzeżach dolnego piętra BioOceanu, w ProFood, przy psim jedzeniu i mętnym piwie. Nigdy nie zapomni tego, co powiedziała mu wtedy Marielle.

 

– Oczywiście to statki ulegają szybkiemu rozkładowi, uwalniając wiele pożytecznych związków. – Kontynuował monolog Fantom. – Nie rozumiem tylko, dlaczego nie mogą być bezzałogowe. Powiedz mi, naprawdę jest was zbyt wielu? Cóż, może faktycznie ktoś musi to wszystko nadzorować, a potem… Tak sobie myślałem, że ratowanie was jest dla TechIndustries nieopłacalne. I pewnie dlatego robią pożytek z waszych ciał.

 

Winda staje, drzwi otwierają się z cichym jękiem.

 

– Pospiesz się.

 

W porównaniu z górą, przestrzeń na dole jest niemal klaustrofobiczna. Andr idzie w stronę migających w świetle zepsutych lamp drzwi. Otwierają się przed nim jakby był jakimś podwodnym bóstwem. Te i następne. Bezszelestnie. Żółte panele wstępu zmieniają kolor na zielony, gdy tylko się do nich zbliża. Znowu robi mu się gorąco, skóra zaczyna piec. Włączają się światła, wyłaniając z półmroków metaliczne krzywizny korytarza. Po bokach i na górze biegną miedziane przewody instalacji.

 

– Jeszcze nikt nie był tak blisko – W głosie nieznajomego pojawiła się nadzieja.

 

Przed Andrem otwierają się kolejne drzwi. Wreszcie dociera do niewielkiego pomieszczenia. Takie budowano jeszcze przed powstaniem podwodnych miast. Przed Ekspansją, kiedy ludziom wystarczały małe mieszkania. Malutki metraż, wymuszony rzeźbą terenu lądowego. Pamiętał, jak kiedyś był z Marielle w muzeum architektury minionej epoki. Wtedy widzieli się ostatni raz. W pokoju cztery na cztery jego siostra dostała mdłości. Śmiała się potem, że kiedy wróci z projektu Siewca, zarobione pieniądze przekaże na badania nad zwalczaniem wszelkich fobii i lęków.

 

Mężczyzna stoi w słabej łunie przestarzałych wyświetlaczy. Nachyla się nad jakimś urządzeniem. Andr od razu dostrzega różnice. Blada, sperlona potem skóra i przetłuszczone włosy idealnie wpasowywały się w ludzki fenotyp. Ale nie oczy. Matowe, ani trochę nie lśniące. Syntetyk. Przed Ekspansją były ich setki tysięcy. Teraz zostały już tylko te ograniczone, służące do rozrywki i jako darmowa siła robocza.

 

– Nowy – szepnął Andr.

 

Ma przemożną ochotę rozwalić ten syntetyczny łeb. Sprawdzić, co kryje się w jego wnętrzu i zrozumieć, dlaczego to bydle kłamie.

 

Mężczyzna prostuje się, twarz znaczą mu paski miękkich cieni, rzucane od ochronnej siatki cichutko pracujących pomp.

 

– Tak. Dlatego nie mogłem przyjść do ciebie. Mogę poruszać się w określonym obszarze. System rozpoznaje tylko prawdziwych, zmiany Głębokiej Ekspansji – westchnął. – Siedzę tu… zbyt długo, żeby pamiętać. W każdym razie Starzy Ludzie poumierali, a ja zostałem. – Ucieka wzrokiem i odwraca głowę. Głos mu drży. – Stworzyliście nas, a potem wymordowaliście.

 

– Ja nie…

 

– Wiem. To nieistotne. Ważne, że żyjesz.

 

Andr okrąża Nowego Człowieka, uważnie się mu przyglądając. Próbując doszukać się kłamstwa, fałszu w mimice.

 

– Dlaczego mi pomagasz?

 

– Ponieważ wiem, że jesteś taki, jak moi starzy panowie. Jak ci, którzy poginęli w imię wyższych celów TechIndustries. –Nagle jakby otrząsa się. – Ale to nieistotne. – Podnosi z blatu przeźroczysty injektor, wypełniony karminowym płynem, i przypatruje mu się z marsem na czole. – To powinno ci pomóc.

 

Andr staje za nim. Zaciska palce na metalowej rurce.

 

– Pomóc?

 

Mężczyzna odwraca się, słaby uśmiech odsłania biel zębów.

 

– Zablokuje wszczepy. Wszystkie.

 

Andr domyśla się, czym jest pełna bąbelków substancja. Ciekaw, co planuje ten paskudny syntetyk, pyta:

 

– A potem?

 

Nowy Człowiek wzrusza ramionami.

 

– Tunel z koleją jest za ostatnim wejściem następnego korytarza. Pojedziesz nią na samo dno BioOceanu. Stamtąd windą na najwyższe piętro, do siedziby TechIndustries. – Spojrzenie jego matowych oczu świdruje Andra. – I weźmiesz mnie ze sobą.

 

Skóra piecze coraz gorzej.

 

– A jeśli odmówię?

 

– Pomyśl o Mustafie. O Tolsenie i setkach innych wam podobnych. Jeśli odmówisz, skażesz ich na zagładę. Na los oceanicznego nawozu.

 

Marielle… Na myśl o tym, że być może to w szczątkach siostry nieświadomie się pławił, poczuł zaciskającą się na trzewiach pięść żalu. Nie. Niemożliwe! Dlaczego miałby wierzyć zbuntowanemu syntetykowi, a nie TI, matce firmie, która nigdy go nie oszukała?

 

Ale ciężko jest wyprzeć coś, co zdaje się być prawdą. Co otacza umysł ze wszystkich stron i rozprasza opary obłudy i fałszu.

 

Nowy Człowiek odwraca się do niego. Robi pierwszy krok.

 

– Pomyśl tylko. Powiemy ludziom o wszystkim. To wreszcie może się skończyć.

 

– Nie. – Kręci powoli głową Andr. – Nie, nie, nie. Nie uwierzą nam.

 

– To jedyna szansa. Nigdy nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz.

 

Ból staje się nieznośny. Ciało piecze jak od wosku kapiącego ze starej świecy, kolejnego reliktu przeszłości.

 

Syntetyk robi w jego kierunku krok. I następny. Mozaika cieni przesuwa się po woskowym obliczu, utrudniając Androwi czytanie emocji ze sztucznej twarzy. Matowe oczy patrzą na niego z dziwną intensywnością.

 

– Nie chodzi ci o wszczepy, prawda? – pyta Andr.

 

Syntetyk zatrzymuje się, zdziwiony.

 

– Słucham?

 

– Nie wiedziałbyś, jak je zablokować. Nie mógłbyś. Nawet nie masz pojęcia, jak działają. Powiedz mi, co będzie, jak cię już stąd wydostanę? Nie będziesz miał nigdzie dostępu. Zamierzasz żebrać o jedzenie i picie? Zatrudnisz się jako tania siła robocza? Myślisz, że cię nie poznają? Nie przetrwasz w BioOceanie.

 

Wiedział, że to nieprawda. W większości miejsc nie istniały blokady dla Nowych Ludzi, ponieważ zostali dawno wytępieni i społeczeństwo niemal całkowicie o nich zapomniało. Wiedział, że tej kreaturze może się udać. Będzie żyć wśród ludzi jak uśpiona komórka nowotworowa, czekając na odpowiednią chwilę do ataku. Jak niewidzialny zabójca stworzony przez monopolistę produkującego sztucznie modyfikowaną żywność. Tylko gdzie wtedy człowiek ucieknie? Znowu na ląd? To było niemożliwe, tak samo, jak niemożliwe było odzyskanie Marielle.

 

Nie, Andr nie mógł o tym myśleć.

 

– Pragniesz odpłacić się ludzkości za grzechy własnej rasy!

 

– Mylisz się – odpowiada spokojnie Syntetyk, ale Andr widzi na jego twarzy zwątpienie. – Albo mi teraz uwierzysz, albo znowu wszystko na nic. Pomyśl tylko…

 

Ale Andr podjął już decyzję. Robi szybko trzy kroki, bierze zamach i wkłada całą siłę, rozpacz i gniew w uderzenie. Przez mgnienie oka widzi przerażenie na twarzy Nowego Człowieka. Kość pęka z głuchym trzaskiem pod metalową rurką. Zupełnie, jakby to plugastwo było człowiekiem. Syntetyk pada na bok, wypuszczając z dłoni injektor.

 

– Kłamiesz!

 

– Tak, to trucizna. – Z ust Syntetyka płyną słowa i krew. – Błagam, nie chciałem tego robić, nie miałem innego wyboru! – Przed kopnięciami zakrywa dłońmi twarz, ale szybko je opuszcza, połamane. Głowa lata mu jak u szmacianej lalki. Przekręca się na boki, lecz furia Andra i tak dosięga pleców, ramion, żeber. – Wysłali was miliardy. Miliardy Siewców!

 

Andr na chwilę przestaje, zdyszany. Na skórze narasta żar, organizm przegrzewa się. Czy tak czuła się Marielle? Przeciera z twarzy pot, zmieszany z krwią znów płynącą z ciemienia.

 

– Błagam, pomóż mi – jęczy Syntetyk. Tak prawdziwie. Tak ludzko.

 

Andra przechodzą dreszcze. Skoro nie można ufać Nowym Ludziom, to co należy powiedzieć o Starych? Stara się nie dopuszczać do siebie tej myśli. Ruchem całego ciała wyprowadza kolejne kopnięcie, jakby syntetyk był winny śmierci Marielle.

 

Nowy już nic nie mówi. Jedynie matowe oczy są żywe. Omiatają pomieszczenie, desperacko szukając ratunku.

 

Andr podnosi odmieńca za materiał ubrania i popycha w stronę wyjścia. Bierze przy tym z ziemi coś jeszcze. Coś bardzo ważnego.

 

– Idź.

 

Drzwi otwierają się przed Andrem jak przed podwodnym bóstwem. Czerwone diody dostępu – świecące w ciemności ślepia Krakena – zmieniają kolor na zielony. Korytarz tonie w blasku świateł. W połowie stoi nie używany od lat pociąg. Mimo to wygląda jak nowy. Jego profilowane metalowe żebra pobłyskują, a przez przejrzyste przeszklenia widać kabinę pilota, emanujący błękitną łuną terminal.

 

– Idź.

 

Gdy Andr i Syntetyk do nich podchodzą, drzwi jaśnieją i otwierają się. Podwodny wąż budzi się do życia, maszyneria zaczyna powoli pracować. Szemrze, stuka, syczy.

 

Wchodzą do kabiny pilota. Na panelu sterowniczym wyświetla się mapa, dokładnie taka, jaką Andr widział w windzie. Wystarczy dotknąć miejsca, do którego ma się udać pociąg. Ostatnia stacja, tuż pod BioOceanem. Nie będzie zamknięta? Skąd pewność, że elewator nie jest zepsuty? Że w ogóle jest taki, który prowadzi z samego piekła na najwyższe piętro, do TI?

 

Pociąg rusza spokojnie, jakby miał za chwilę zaprotestować i zatrzymać się na kolejne setki lat, ale po chwili rozpędza się. Kiedy wjeżdżają do tunelu, Andr popycha Syntetyka na fotel i każe zapiąć mu pasy. Sam robi to samo, w ostatniej chwili, bo pociąg nagle zaczyna jechać do góry. Wjeżdżają w oceaniczne mroki, pędząc równolegle względem dna szklanym tunelem.

 

– Jak szybko wirus zaczyna działać?

 

Cisza. Andr ponawia pytanie.

 

– Piętnaście godzin od aplikacji – odpowiada niewyraźnie Syntetyk.

 

– Dobrze. Bardzo dobrze.

 

Bierze zamach i uderza go metalową rurą w głowę. Syntetyk traci przytomność.

 

Włącza komunikację radiową i czeka.

 

Gdzieś w oddali rozbłyskuje źródło światła. Jedno, drugie trzecie. Wreszcie ocean niby płonie, cmentarz niepotrzebnych ludzi, niewidzialne złomowisko milionów statków. Służących za nawóz. Żeby powstało tu kiedyś nowe życie. Żeby BioOcean, widoczny teraz jako przeogromna, nie dająca się objąć wzrokiem w całości bulwa, mógł się dalej rozrastać i, być może, kiedyś zapewnić swoim rozmachem miejsce do życia wszystkim ludziom. Podwodny brzask.

 

Andr odwraca wzrok i przygląda się injektorowi. Piecze go skóra, pewnie już stopiona i przyklejająca się do wewnętrznej strony skafandra, lecz wszczepy wydzielają substancje uśmierzające ból i jedyne, co teraz czuje, to tępe ćmienie. Nie zwraca na nie uwagi, wiedząc że zostało mu tylko parę godzin życia.

 

Kiedy pociąg niemal bezgłośnie mknie przez oceaniczne pustki, w radiu rozlega się głos. Ten sam, który powiedział „Ocean żywych trupów”.

 

– Siewca? Siewca, słyszysz mnie?

 

Andr spogląda na nieprzytomnego Syntetyka.

 

– Jesteś tam?

 

– Tak.

 

– Świetnie. Mówi Brian Orson z TechIndustries. Przykro nam z powodu Mustafy i Tolsena.

 

– Są ze mną.

 

Chwila ciszy jest zbyt wymowna.

 

– Naprawdę? – dziwi się Brian. – Przecież mówiłeś, że zginęli w tragicznym…

 

– Żartowałem.

 

– Boże, musisz być w szoku. Poczekaj… Namierzyliśmy cię. Andr, Jakim cudem dostałeś się do starych kompleksów?

 

– To długa historia.

 

– Z pewnością. Opowiesz nam ją?

 

– Powinienem?

 

– Zdecydowanie. Słuchaj, jak dojedziesz pod miasto, nie ruszaj się nigdzie. Przyjdziemy po ciebie, rozumiesz?

 

Andr patrzy na nieprzytomnego syntetyka, na injektor, który kurczowo trzyma w dłoni.

 

– Mam ze sobą kogoś.

 

– Przecież mówiłeś…

 

– To nie żaden z nich. W kompleksie spotkałem syntetyka. – Kiedy nie doczekuje się reakcji, dodaje: – Sztuczny Człowiek. Nowy Człowiek. Mówi wam to coś? Cokolwiek?

 

– Jezu…

 

– Nie wiem, co z nim zrobić.

 

– Nic nie kombinuj! Dostarcz go nam. Zabierzemy go do siebie. Boże, jesteś pewny, że to syntetyk? Taki sprzed czasów Ekspansji?

 

To było tak dawno temu, myśli Andr, że nie ma już na świecie ludzi, którzy by pamiętali Ekspansję z własnych doświadczeń. Nic, tylko zapisana historia, żadnych bezpośrednich źródeł przekazu. Historii stworzenia i zabicia nowego gatunku, ponieważ zagrażał on ludzkości, zajmował tą samą wyczerpującą się niszę ekologiczną. A potem, kiedy inne gatunki wyginęły, człowiekowi zagrażał już tylko drugi człowiek. Przynajmniej tak twierdził syntetyk, ten cholerny dinozaur współczesnych czasów.

 

– Tak.

 

Jadą przez podwodne mroki. Gdy Andr jest już pewny, że poruszając najbardziej bolącą go kwestię, palącą mocniej niż piekielny skafander, będzie w stanie ukryć emocje, odzywa się:

 

– Chciałbym zobaczyć Marielle.

 

– Przykro mi, ale to niemożliwe – odpowiada po krótkiej ciszy Brian. – Marielle zginęła w tragicznym wypadku. Była jednym z naszych najlepszych pracowników. Wiem, że byliście bardzo zżyci.

 

Andr więcej nie słucha. Nie musi. Po policzku spływa mu łza. Przysuwa się do syntetyka, jeszcze raz patrzy na injektor i przyciska go do miękkiego ciała. Wystarczy delikatne pchnięcie. I już wirus krąży w organizmie Nowego Człowieka. Jeden z ostatnich przedstawicieli tego przetrzebionego gatunku staje się nosicielem szyfru śmierci. Kluczem do zagłady setek tysięcy ludzkich istnień. BioOcean rozrasta się dalej, w niekontrolowany sposób, bez udziału ludzi, jak makabryczna sztuka dla sztuki.

 

Andr waha się.

 

Głos Briana sączy się w tle.

 

Marielle…

 

Wystarczy jedno pchnięcie.

 

Koniec

Komentarze

Długo już nie czytałem tekstu tak oryginalnego, a zarazem świetnie napisanego. W doskonały sposób budujesz napięcie i niepokojący klimat. Zaintrygowała mnie też wizja podwodnego świata, a także wszystko, co z nią związane. Wielka wyprawa, będąca urzeczywistnieniem marzeńm okazuje się czymś zgoła innym - skojarzyło mi się to najpierw z grą Bioshock, a następnie z "Dwudziestoma tysiącami mil podwodnej żeglugi" :)

Jeśli dobrze pamiętam, gdzieś na początku zamiast "Ekspansji" była "Espansja". Po drodze zabrakło trzeciej kropki w wielokropku, poza tym widziałem kilka drobnych niedoróbek, które jednak nie mogły zepsuć przyjemności z czytania. Jak dla mnie jeden z najlepszych tekstów, jakie ostatnio miałem okazję tu czytać. Idę polecić to opowiadanie w odpowiednim temacie, bo warto, żeby zajrzało tu więcej osób :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę kolejnych udanyc tekstów!

Dzięki za komentarz. No i za promowanie mojego tekstu ;). Nie spodziewałem się tak pozytywnej reakcji.

Masz rację, inspirowałem się trochę "Bioshockiem", ale inspiracje stanowiły również pewne opowiadania. Z tym tekstem miałem dużo satysfakcji podczas tworzenia, ponieważ bardzo się wczułem w świat, możliwości jego przedstawienia i to, co będę mógł wykorzystać w kolejnych, mających miejsce akcji w BioOceanie opowiadaniach.

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję :)

O rany.

Piękne.

 

Mnie się kojarzy trochę z "Solaris" (na początku nie wiedziałam, czy to ziemia czy obca planeta) a trochę z "Rozgwiazdą" (klaustrofobiczny klimat i straceńcza misja).

Nie mam nastroju na analizy, ale... ale to jak dotad najlepszy tekst na tym portalu, jaki czytałam (choć fakt faktem, jestem tu niecały miesiąc i i tak nie czytam wszystkiego...)

:) gratuluję, prosiaczku

Podobało mi się.

Wizja użycia człowieka jako nawozu makabryczna, ale bardzo ciekawa. Jedynie trochę mało prawdopodobna wydała mi się wizja społeczeństwa, w którym giną tysiące (albo i więcej) ludzi i nikt nie docieka, dlaczego i jak. Skoro żadni siewcy nie wracali ze swoich misji, to trochę trudno uwierzyć, ze inni nadal garnęli się do tego zawodu, a rodziny zaginionych nie podnosiły szumu. Wątek z siostrą głównego bohatera sugeruje, ze czegoś takiego jak więzi rodzinne, społeczeństwo to jeszcze nie zatraciło. Nie całkiem przypadł mi też wybór, przed jakim postawiłeś na końcu swojego bohatera, czyli wymordować wszystkich, albo zostawić tak jak jest.

Ale to są wszystko drobiazgi. Przeczytałem z przyjemnością.

Pozdrawiam

Al-Nah - dzięki :). "Solaris" bardzo mi się podobała, a "Rozgwiazda jeszcze bardziej. A czytałaś "Ślepowidzenie"? Tam dopiero była klaustrofobiczno-prtzerażająca atmosfera :)

czarnalucka - dziękuję ;)

Unfall - miło mi, że Ci się podobało. Masz trochę racji, powiedzmy, że to takie niedopowiedzenie. Wydawało mi się, że gdzieś w tekście dałem informację przynajmniej częściowo zbijającą ten argument. Być może zapomniałem ;).

Muszę jeszcze zaliczyć "Dwudziestoma tysiącami mil podwodnej żeglugi". Wstyd się przyznać ;)

Czytałam, czytałam, moja miłośc do Wattsa jest wielka :)

Też go uwielbiam. Mam nadzieję, żę State of Grace wyjdzie w 2013 roku. Na trzecią część Rozgwiazdy już tak nie czekam - Wir troszkę mnie zawiódł.  :)

Jestem pod wrażeniem. Świat, bohater, to co piszesz i jak piszesz doskonale ze sobą współgra. Tekst intrygujący, wciągający jak bagno, zaskakujący - nie miałam pojęcia, co za chwilę się wydarzy. Jeden z lepszych tekstów nie tylko tego miesiąca, ale przynajmniej roku. Jak nie dostaniesz piórka, to się bardzo mocno zdziwię ;)

Dreammy, dziekuję za ocenę. To bardzo budujące.

Nie dostałem, ale dla mnie najważniejsze są Wasze opinie. Żałuję jedynie, że implikacją tego będzie wyschnięcie źródełka komentarzy ;)

Zdziwiłam się bardzo mocno ;)

To jest taki prosiaczek z "Władcy much" bardziej, prawda?

Słyszałem, ale jeszcze nie miałem okazji przeczytać "Władcy Much". Z ciekawości sprawdziłem bohatera. Bardzo enigmatyczny ten Twój komentarz. Ale skoro nie wiem, o co chodzi, uznam, że to komplement ;).

Przeczytaj "Władcę Much", warto ;)

Mam takie same wątpliwości jak Unfall. Miliardy siewców i nikt się nie zorientował? Żadne plotki nie krążą? Do tego zachowanie społeczeństwa wydaje mi się nieracjonalne. Po kiego grzyba tak starannie kształcić nawóz?

Ogarnięty przez oceaniczne pustki, włączył na skafandrze dodatkowe latarki, ale te nawet w jednej setnej nie dawały tyle, co podwodny brzask.

Odnoszę wrażenie, że Andr włączył latarki na jedną setną mocy. Nie dziwota, że dawały dużo światła. I brzask mi nie bardzo pasował do kontekstu, ale nie wykluczam, że tak właśnie chciałeś.

Edit: niedużo miało być. Albo nie dawały…

Babska logika rządzi!

Pewnie masz rację, Finklo. Pozwól, że się nie ustosunkuję konkretniej, ponieważ pisałem to tak dawno temu, że wielu szczegółów zwyczajnie nie pamiętam. W każdym razie uwaga słuszna – jeśli nie ma wyjaśnienia w tekście wspomnianych przez Ciebie elementów, to mój błąd. Przyda się na przyszłość – logika przede wszystkim :-)

Podobało mi się, choć podzielam wątpliwości Finkli i Unfalla.

 

Kilka razy trafił na wielkie, wgrzebane w piasek skorupiaki. Nie ruszały się. Andr wątpił, żeby jakiś drapieżnik był w stanie rozgryźć potężną muszlę. Raz mignęło mu coś znacznie większego, prawdopodobnie płaszczka. Uciekła w stronę delikatnie falujących, martwych koralowców;

– dwie rzeczy mi zgrzytały w tym fragmencie: Skąd muszla u skorupiaka? Chyba, że a) to coś w rodzaju gigantycznego pustelnika, zamieszkującego domki po wielkich ślimakach, b) ewolucja poszła w dość nieoczekiwanym kierunku. Jeśli nie – proponuję zmienić na “pancerz”:)

Zdziwiły mnie delikatnie falujące martwe koralowce – nieżywe ukwiały itp. szybko się rozkładają (chyba, że tu zdechły niedawno, a w takim razie frapująca jest tego przyczyna), a wydaje mi się, że szkielety koralowców zbyt sztywne i twarde, by delikatnie falować.

A tak ogólnie – świetny tekst. Intrygujący i niepokojący.

Pozdrawiam

P.S. Usuń proszę zbędne puste linijki, bo szpecą tekst.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki, Alex. Muszę wziąć na warsztat Twoje uwagi. Cholera, co za spostrzegawcze, razem z Finklą, kobiety. To chyba prawda, że płeć piękna rządzi światem, ale po cichu, jak jakaś starożytna organizacja  :-)

W wolnej chwili zabiorę się za usuwanie tych dziur.

Zawsze do usług, Prosiaczku, choć daleko mi do finklowej eurydycji:)

Aaa, jeszcze jedno mi się przypomniało:

 

– Nie mogę. Nie teraz. – Pokój spowiła cisza. Bał się, że Mustafa usłyszy, jak głośno przełyka ślinę. – Jestem… Jestem blisko odkrycia czegoś… Musisz zrozumieć. – Cisza. Na czole poczuł spływające kropelki potu – gromadzą się na brwiach, potem spadają na nos i policzki. Nerwowo mruga, starając się pozbyć szczypania oczu.

Mustafa nie jest z tego zadowolony. Jego surowa twarz przypomina ponakładane na siebie, półprzezroczyste maski. Miesza się na niej zakłopotanie, gniew i niepokój.

Tu i kawałek dalej masz lekkie zamieszanie z czasami.

Pozdrówka

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki :-) Z tymi czasami – mam wersję poprawioną, w której tego pomieszania nie było, ale chcę ją jeszcze dopieścić, zanim znowu umieszczę :-)

Bardzo dobry pomysł zaowocował porządnym opowiadaniem. Czytałam zaintrygowana, a ponieważ stworzyłeś bardzo zajmującą historię, ciekawość nie opuściła mnie aż do końca.

Bardzo satysfakcjonująca lektura. :)

Prosiaczku, kilkakrotnie używasz w opowiadaniu określenia injektor, a powinieneś pisać iniektor.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dzięki za wizytę. To miłe i, po takim czasie, dla mnie niespodziewane. Z perspektywy czasu, z tego opowiadania jestem w miarę zadowolony, dlatego taki pozytywny odbiór to ciekawe doświadczenie. To chyba trochę tak, że gust bezustannie fluktuuje. Kształtowany literaturą, którą akurat się zachwycamy, pod wpływem której jesteśmy. Może za jakiś czas znowu będę z tego tekstu bardzo, albo przynajmniej bardziej zadowolony. ;-)

Życzę Ci, Prosiaczku, abyś był zadowolony z każdego tekstu, który napiszesz i aby poczucie satysfakcji z twórczych dokonań nigdy Cię nie opuszczało. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Idol szybko przerzucił się na temat Nowych Ludzi, niemal całkowicie wytępionych na początku Eksnansji.

 Ekspansji?

Trzyosobowa jednostka Siewca wylądowała na samym dnie obszaru Lg³ po dwóch miesiącach podróży.

 Jednostka Siewcy?

Tech Industries na szczęście było inne.

Wcześniej było łącznie.

Bardzo fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

O, dzięki, Anet. :-)

Zaraz poprawię babole.

Nowa Fantastyka