
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
WIEDŹMA
– Widziałeś to?
– Co się stało? – Kamil bez zastanowienia nacisnął na hamulec.
– Nie zatrzymuj się! – Głos jego żony, Anny, był piskliwy i przerażony. Po raz ostatni słyszał chyba ten ton, kiedy po wezgłowiu ich łóżka przebiegła przerośnięta, brązowa mysz.
– Co zobaczyłaś, kochanie? – spytał, po czym dodał, jakby chcąc się usprawiedliwić: – Zamyśliłem się, byłem skupiony tylko na jezdni.
Kobieta westchnęła głośno, próbując się uspokoić. Jej piersi uniosły się w podniecający sposób. To akurat nie uszło uwadze Kamila.
Nowakowie byli krótko małżeństwem, poznali się zaledwie dwa lata wcześniej, a wzięli ślub już po roku znajomości. Okoliczne maluchy topiły tamtego dnia Marzanny, a starsze dzieciaki powróciły w końcu, po długiej i srogiej zimie, do swojego ulubionego zajęcia – obsiadywania przystanków i murków. To był piękny dzień, babcia panny młodej twierdziła, że nagła poprawa pogody wróży nowożeńcom wiele szczęścia i miłości. Jak do tej pory jej słowa cudownie sprawdzały się.
– Poboczem szedł jakiś facet. – Przełknęła nerwowo ślinę. – Niósł szpadel.
– To nie powód do stresu, miśku…
– Facet włóczy się w zupełnych ciemnościach po lesie! Czekaj, która godzina? – Zerknęła pospiesznie na ekran komórki. – Jest prawie druga w nocy! Jak myślisz, po co mu szpadel? Chciał się przewietrzyć, rozprostować kości i przekopać rabatkę z różami? Tak uważasz?
– Bez nerwów. – Pogłaskał ją po kolanie. – Może zepsuł mu się samochód albo ciągnik, pracował w dzień, a teraz musi wracać pieszo?
– Akurat!
Nie odpowiedział. Wiedział, że nie ma to większego sensu – Anka miała wybujałą wyobraźnię, a na dodatek uwielbiała horrory. Szczególnie te japońskie historie o duchach, po obejrzeniu których człowiek przez tydzień wypatruje w ciemnych zaułkach mieszkania skośnookiego chłopca, bynajmniej nie żywego. Pewnie zdążyła już ułożyć w swoim umyśle całkiem spójną i (jej zdaniem) niezwykle wiarygodną historię na temat amatora nocnych przechadzek.
– Może zakopywał w lesie zwłoki? – zastanowiła się głośno, zupełnie jakby czytała mężowi w myślach. – Ostatnimi czasy często się słyszy w telewizji o takich świrach!
– Miśku…
– No co? – rzuciła wojowniczym tonem. – Uważasz, że wszyscy są takimi potulnymi owieczkami jak ty? Świat poszedł naprzód, mamy dwudziesty pierwszy wiek, hallo? – Ostatnie słowo wypowiedziała niemal idealnie naśladując głos i akcent pewnej piosenkarki.
Kamil postanowił się nie spierać, unikał kłótni, kiedy tylko mógł. W pewnym sensie był przeciwieństwem swojej żony: cichy i spokojny, twardo stąpający po ziemi. Może dlatego od pięciu lat nie potrafił się wybić (mimo że był cholernie dobrym adwokatem) w kancelarii prawniczej, gdzie pracował? Może brakowało mu energii i werwy, która czasami rozsadzała Ankę?
– Przycisz radio, pęka mi głowa…
Puszczali akurat jego ulubioną piosenkę red hotów, ale usłuchał. Po chwili zredukował bieg na niższy, widząc po lewej stronie asfaltu znak ostrzegający przed dziką zwierzyną. Doświadczenie nauczyło go nie ignorować tego ostrzeżenia, za młodu słono zapłacił za taki błąd – wyskakujący z krzaków jeleń zdemolował mu doszczętnie przód auta.
– To dlatego, że od dawna nie robiliśmy sobie postoju, kochanie.
– Jedź, już blisko. Dam radę.
W głębi serca ucieszył się, że tak właśnie odpowiedziała. Gdzie, jak gdzie, ale pośrodku ponurego lasu nie miał najmniejszej ochoty na postój.
Nowakowie pochodzili z Lublina i właśnie wracali z dwutygodniowych wakacji nad morzem, gdzie wybrali się wysłużonym, ale niezawodnym nissanem. Taki samochodowy trip przez niemal całą Polskę – trzeba przecież korzystać z życia póki można, prawda? Od dłuższego czasu starali się o dziecko i oboje wiedzieli, że gdy w końcu im się uda, nie będą już mieli większych szans na takie przygody.
Powrót okazał się bardziej męczący niż droga nad Bałtyk. Oboje byli spaleni nadmorskim słońcem i wymęczeni, a perspektywa zbliżającej się pracy przyprawiała o ból głowy.
Od dłuższego czasu nie minęli żadnej miejscowości. Kamil wiedział, że niedługo dojadą do Firleja i tam skręcą na krajową dziewiętnastkę, a ta powiedzie ich prosto do Lublina. Wcześniej jednak musieli przejechać kilka, o ile nie kilkanaście kilometrów (nie pamiętał dokładnie) po wąskiej, nieoświetlonej dwupasmówce, w której roiło się od dziur. Po obu stronach asfaltu wznosiła się wysoka i mroczna ściana drzew. Na zachmurzonym niebie nie migotała ani jedna gwiazdka, a widoczność utrudniała dodatkowo gęsta mgła – przekleństwo Lubelszczyzny podczas letnich nocy.
– Niepokoi mnie tamten facet – stwierdziła Anka, widocznie już znudzona ciszą.
– Nie przejmuj się nim. – Kamil po raz kolejny pogłaskał ją po kolanie. – Podasz mi wodę?
– Jasne, tylko włącz światło. Ciemno tu jak w dupie…
Usłyszał ciche kliknięcie, kiedy żona rozpinała pas. Zwolnił, wiedząc, że oświetlenie wewnątrz auta znacznie utrudni mu widzenie czegokolwiek przez przednią szybę. Dziewczyna wychyliła się, by dosięgnąć do tylnego siedzenia.
Przesunął włącznik.
Anna krzyknęła wniebogłosy z przerażenia.
*
W jednej chwili mózg Kamila przyswoił sobie kilka rzeczy niemal jednocześnie. Pobudzone neurony zaczęły przesyłać impulsy elektryczne z zawrotną szybkością. Trwało to ledwie kilka sekund, lecz w jego odczuciu moment ten był o wiele dłuższy. Zawsze tak reagował na stres.
Spojrzał za siebie.
Ktoś siedział na tylnym siedzeniu.
Przygarbiona staruszka. Czarna chusta zawiązana wokół głowy w staromodny sposób. Brązowy, podziurawiony i nadjedzony przez mole sweter. Ogromny, zakrzywiony nos. Skóra przywodząca na myśl zgniłe jabłko. Jedno oko normalne, o brązowej tęczówce. Drugie, pokryte bielmem – ślepe. Odpychający odór. Zapach wilgotnej ciemności.
Odwrócił się, naciskając z całych sił na hamulec.
Coś zablokowało pedał.
Butelka z wodą. Przetoczyła się pod fotelem i utknęła pod hamulcem. Anka ciągle krzyczy. Nieprzerwanie.
Wyłączył światło wewnątrz auta, jeśli nie mógł zahamować to musiał widzieć jezdnię.
Ktoś na niej stał.
To ta sama staruszka. Dosłownie dwadzieścia, trzydzieści metrów przed maską. Nie czuć już jej smrodu. Przemieściła się. Jakim cudem?
Skręcił kierownicą w prawo.
Ominął ją.
Polna droga. Nissan wślizguje się w nią, jakby prowadził go mistrz driftów.
Co za fart! Nie spodziewał się jej w tym miejscu, oczyma duszy już widział samochód lądujący w przydrożnym rowie lub wbijający się w drzewo.
Wyboje. Koleiny nie z tej ziemi. Rozpędzone auto podskakuje po nich jak piłka. Ciężko utrzymać trasę, by nie wjechać w krzaki.
– Ręczny, ty pierdoło! – wrzasnęła mu Anka w twarz, rozbryzgując wokół kropelki śliny. Odchodziła ze strachu od zmysłów.
Złapał za wajchę i pociągnął do góry.
Za późno.
Rozbili się z impetem o pień masywnej sosny.
*
Pas boleśnie wbił się w jego żebra, wygniatając powietrze z płuc, niczym ze ściśniętego balonika. Umysł Kamila powrócił do normalnego tempa pracy. Mężczyzna jęknął przeciągle, rozpiął zabezpieczenie i zwrócił całą swoją uwagę na żonę.
Z początku wydawało mu się, że straciła przytomność, ni to leżała na masce rozdzielczej, ni to przed nią klęczała – w każdym razie pozostawała w absolutnym bezruchu. Poderwała się jak oparzona, kiedy dotknął jej pleców. Znowu krzyczała.
– Już dobrze – szepnął Kamil, ale nie dało to żadnego rezultatu. Anka wyglądała jakby dostała gwałtownego napadu jakiejś choroby, z jej szeroko otwartych ust nieprzerwanie dobywał się histeryczny wrzask.
Mąż złapał ją stalowym chwytem za ramiona i mocno potrząsnął.
– Hej! Hej!
Zamilkła. Dostrzegł, że ma rozcięte czoło, a karmazynowa krew zalewa jej twarz, ściekając prostymi strużkami po szyi i ginie gdzieś w dolinie pomiędzy sporym biustem. Patrzyła na niego wielkimi oczami, które były w tamtej chwili równie żywe co oczy lalki.
– Zostawiliśmy ją… to coś na jezdni, uspokój się! – Ostatnie słowa wykrzyknął nieco głośniej niż zamierzał, również był wytrącony z równowagi.
Puścił żonę i roztrzęsionymi dłońmi odnalazł stacyjkę. Widząc, że spod maski auta ulatują kłęby pary, jakich nie powstydziłby się czynny wulkan, nie miał zbyt wielkich nadziei na odpalenie samochodu. Niemal wszystkie kontrolki jarzyły się na czerwono, a zewnętrzne światła migały w rytm alarmu, którego jazgot dopiero teraz do niego docierał.
Przekręcił kluczyk.
Suchy trzask – jakże by inaczej.
– Musimy się stąd wynosić – oznajmił. Zdał sobie sprawę jak bardzo łamie mu się głos. Cudem się nie zająknął.
Wyskoczyli z auta jednocześnie, Anka najwidoczniej ciągle pozostawała w głębokim szoku i nie czuła jeszcze rany na czole (o ile w ogóle zdawała sobie sprawę z jej istnienia). Las przywitał ich gęstym mrokiem.
– Cholera, nie mamy latarki – szepnął Kamil.
Myśl! Myśl, ty pierdoło! – ryknął głos żony w głębi jego umysłu. Nigdy wcześniej nie zwracała się do niego w taki sposób, nawet w wyobrażeniach.
Telefon! Jego komórka miała wbudowany świetlik! Otworzył ponownie drzwi nissana ruchem tak gwałtownym, że o mało ich nie wyłamał i zanurkował do schowka. Wymacał pospiesznie zimny i cienki, prostokątny kształt, a po sekundzie namysłu (dokładnie sekundzie, ani chwili dłużej) poszukał jeszcze chusteczek. Anka stała na zewnątrz nieruchomo niczym posąg, plama krwi na jej dekolcie rozrastała się w zatrważającym tempie – Kamil pomyślał, że zaraz się tym zajmie, lecz najpierw muszą odejść od samochodu, który był celem równie łatwym do namierzenia jak samotna kaczka na bezchmurnym niebie.
– Uciekajmy stąd – poprosiła dziewczyna, kiedy wyskoczył z auta. Tym razem nie krzyczała, ale szeptała błagalnym tonem. Jej szczupłe ciało przechodziły dreszcze, a krtań i opuszki nosa poruszały się szybko. Kamil był pewien, że z oczu dziewczyny płyną łzy, ale ginęły niezauważone pośród karmazynowej posoki.
– Chodź! – Złapał ją mocnym chwytem za dłoń i pociągnął. Przebiegli kilka kroków, kiedy poczuł opór. Spojrzał na nią pełnym zdziwienia wzrokiem.
– Nie do lasu – załkała.
– Musimy, inaczej na nią wpadniemy! To coś będzie szło od strony asfaltu! – zrugał ją, po raz kolejny nie zapanował nad emocjami. Nie był w stanie nad nimi zapanować – w głowie huczało mu jakby dostał solidne lanie, a sercu najprawdopodobniej znudziło się dotychczasowe mieszkanko i próbowało usilnie wyskoczyć na spacer po świeżym powietrzu.
– Boję się – jęknęła. Stali na granicy pomiędzy ciemnością, a światłem.
Kamil bezskutecznie próbował włączyć latarkę w swoim telefonie, doznał dziwnego uczucia, jakby palce spuchły mu do gigantycznych rozmiarów. Za nic w świecie nie mógł trafić w odpowiedni klawisz, za każdym razem naciskał ich po kilka naraz. W duchu zaś rozmyślał nad ostatnimi słowami żony. Były to ledwie dwa wyrazy, ale najtrafniej oddawały ich sytuację.
Boję się.
W tej sentencji zawierało się wszystko to, co ich otaczało (mrok, las, niezidentyfikowane dźwięki), ale także wszystko co tkwiło wewnątrz nich (szok, panika, ból, rozpacz).
Świetlik na końcu komórki rozbłysnął wreszcie na żółto. Trudno byłoby nazwać latarką wątłe światełko, które ledwie potrafiło ukazać w swoim blasku grunt pod ich stopami.
Ruszyli, Anka już nie protestowała.
Kamilowi wydawało się, że minęły wieki od chwili, kiedy rozbili auto. Przeklinał się w duchu, że stracili tyle czasu, gramolił się wokół nissana jak mucha w smole, tymczasem to coś z tylnego siedzenia, czymkolwiek było, pewnie już ich niemal doganiało! Kto wie, może biegnie tuż za nimi?
No właśnie, to coś. Pamiętał, że podczas całego zajścia rejestrował wszystkie szczegóły z zadziwiającą precyzją, a teraz ledwie mógł sobie przypomnieć ogół wydarzeń. Wydawało mu się, że straszydło było kobietą, chyba ubraną w dość ciemne ubrania, ale nie był zbyt pewny. Spostrzeżenia jakby wyciekły wraz z potem z jego zmęczonej głowy.
Wtem dobiło się do niego pewne wspomnienie, bardzo stare – dziwne, że powróciło akurat w takim momencie!
Mając cztery, może pięć lat odwiedzał często swojego dziadka, który mieszkał na wsi. Staruszek miał własne gospodarstwo i mały Kamilek nie odstępował go na krok, kiedy ten wykonywał najróżniejsze prace. Pewnej jesieni przyglądał się jak dziadek zsypuje wielką łopatą świeżo wykopane ziemniaki do piwnicy pod pomieszczeniami, gdzie gotował wodę dla bydła. Zaciekawiony maluch zszedł do podziemnej komórki drugim wejściem – przywitał go tam specyficzny odór, który miał przetrwać w jego podświadomości ponad dwadzieścia lat.
Był to zatęchły zapach ziemi; starej, przemokniętej gleby, pomieszany z aromatem ziemniaków i smrodem zanieczyszczonej, brudnej wody.
Tak właśnie pachniała kobieta, która zaskoczyła ich w aucie, a chwilę później znalazła się na jezdni przed nimi.
– Wiedźma – wydyszała Anka.
Kamil nie widział jej twarzy, ale czuł pod palcami chłodną, śliską dłoń, a także słyszał obok siebie ciężki oddech. Jeszcze zanim zdążyła dokończyć myśl, przyznał, że ma rację.
Wiedźma.
– Kiedy byłam mała, lubiłam przeglądać książeczkę z obrazkami o starej i złej czarownicy. Cholernie się tego bałam, ale uwielbiałam to! – Dało się słyszeć jak chrobocze jej w płucach, każde kolejne słowo przychodziło dziewczynie z trudem. Nie była przyzwyczajona do nocnych biegów. – Ta wiedźma mieszkała w chatce… chatce na kurzej stopce i ona… ona zjadała dzieci!
Gdzieś w oddali zahuczała sowa, jakby zgadzając się z tym, co mówi Anka. Nie był to jedyny dźwięk, las był pełen trzasków i szelestów – Kamil nawet nie chciał się zastanawiać, co było ich źródłem.
– Chatka na kurzej stopce nie istnieje – odrzekł. – A my nie jesteśmy parą zagubionych dzieciaków, miśku!
– Taaak? – rzuciła ironicznym tonem, brzmiącym jak: „No co ty nie powiesz, cwaniaczku?”
Biegli prawie na oślep. Snop światła z telefonu podrygiwał w rytm ich kroków, kładąc zdradzieckie cienie na nierównej drodze. Potykali się co kilkadziesiąt kroków, lecz na szczęście żadne z nich jeszcze ani razu się nie przewróciło. Upadek na pełnej dziur, wybojów i wystających korzeni powierzchni niemalże na pewno zaowocowałby złamaną, a co najmniej zwichniętą nogą.
Nie jesteśmy parą zagubionych dzieciaków.
Naprawdę? Kim zatem byli? W egipskich ciemnościach ukrywały się zapewne zwierzęta o wiele groźniejsze od wiewiórek, nie wspominając o staruszce z paranormalnymi zdolnościami i dla nich (Kamil to wiedział, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli) naprawdę byli ledwie przerośniętą wersją Jasia i Małgosi. No i byli zagubieni, co tu kryć – znaleźli się na zupełnie obcym, nieznanym terenie. Mężczyźnie wydawało się, że minęły wieki od czasów, kiedy był harcerzem i za nic w świecie nie przypomniałby sobie czy mech obrasta pnie z północnej czy z południowej strony.
Droga zmieniała się stopniowo, lecz nieubłaganie w ścieżkę. Ponure drzewa wydawały się coraz mocniej napierać na nią z obu stron, a piasek ustąpił miejsca zwykłej, leśnej ściółce, pełnej uschniętych, sosnowych igiełek, zgniłych liści i krzaczków z jagodami.
Po mniej więcej dwudziestym zakręcie Kamil postanowił urządzić postój i zająć się żoną. Zareagowała dość nieprzyjaźnie, kiedy skierował strumień światła na jej twarz.
Rana okazała się długa, ale niezbyt głęboka – rozpoczynała się nieco ponad lewą brwią i biegnąc na ukos przez całe czoło, ginęła gdzieś pod zlepionymi, ciemnobrązowymi włosami. Wokół paskudnego rozcięcia zdołała się już utworzyć nieprzyjemna dla oka, fioletowa opuchlizna.
– Pieprzyć to, nic nie zdziałasz! Uciekajmy! – zniecierpliwiła się Anka, kiedy przecierał chusteczkami jej twarz. Nadal nie czuła bólu.
W duchu przyznał, że ma rację, nie po raz pierwszy tej nocy zresztą. Starał się być opanowany i myśleć trzeźwo, a o dziwo to ona – przerażona i rozemocjonowana – trafniej postrzegała sytuację. Kobieca intuicja? Pal licho, muszą biec dalej!
Zagłębiali się coraz dalej w gąszcz firlejowskiego lasu.
A wiedźma podążała tuż za nimi.
Była to dla niej przednia rozrywka.
*
– Ścieżka się poszerza – sapnął Kamil niecałe pół godziny później. Podeszwy jego tenisówek bezszelestnie uderzały o porośnięte niską trawą podłoże.
– Oby to była jakaś wioska! Proszę cię, Boże… – szepnęła w odpowiedzi Anka. Była już porządnie zmęczona, ale trzymała tempo. Uda i łydki rwały ją nieznośnym bólem, a wdychane przez popękane usta, nocne powietrze od dłuższego czasu wydawało się być lodowate i kuło w płuca ostrymi soplami zimna.
– Las się przerzedza, to musi być to! – Okrzyk męża był pełen szczęścia. Jako zatwardziały ateista nigdy nie uwierzyłby, że prośby partnerki zostaną wysłuchane, lecz w tamtym momencie był skłonny pokładać nadzieję we wszystkim.
Nie tylko drzewa zdawały się być coraz rzadsze – chmury na niebie rozstępowały się, ukazując ciemnogranatowe niebo. W następnej chwili zza postrzępionych obłoków wyjrzał srebrny księżyc w pełni.
Wtedy to dobiegli do polanki.
*
Przesieka miała owalny kształt i była zewsząd otoczona ciemną ścianą lasu. Mniej więcej pośrodku otwartego pola stał niski budynek, przypominający leśniczówkę. Księżycowe światło odbijało się od jego białych ścian, z którymi kontrastowały ziejące czernią, prostokątne okna.
– Leśniczy? – spytała Anka. Wyglądało na to, że jest u kresu swoich sił.
– Miejmy nadzieję… – Kamil syknął cicho i złapał się za bolący brzuch. – Chodźmy sprawdzić, to jedyne rozwiązanie.
Nie biegli już, ale szli powolnym krokiem, podtrzymując się za łokcie jak para staruszków. Im bliżej domku się znajdowali, tym gorsze nachodziły ich przeczucia. Nie wyrażali ich na głos, nie mieli dłużej siły na rozmowę. Zlęknione spojrzenia, którymi raz po raz się obrzucali, mówiły za nich wszystko. Zmęczenie się potęgowało – zupełnie jakby z chwilą wejścia na polankę spadła na nich cudaczna peleryna apatii i smutku.
Urok?
Rozpościerający się przed budynkiem ogródek, otoczony zbitym byle jak z krzywych sztachet płotem, był chyba najbardziej zaskakującą i straszną rzeczą, jaką Kamil widział przez całe swoje życie. Nie potrafiłby powiedzieć czy ogrodzone poletko przypomina mu bardziej pobojowisko po jakichś szamańskich obrzędach voodoo czy też może zapomniany przez ludzkość, obrosły badylem i pokrzywą cmentarz. Była to ponura mieszanka obu tych rzeczy. Z rabatek wystawały sękate, skrzyżowane parami kije, które przywodziły na myśl krzyże, jakie widuje się na starych mogiłach, ale postawione ukośnie – najpewniej celowo.
– Sprofanowane… – szepnął głosem pozbawionym najmniejszej emocji. Wiedział już do kogo należy posiadłość na polanie, ale zmierzał dalej ku jej drzwiom, ciągnąc obok siebie żonę. Byli jak para marionetek, którą steruje niewidzialny lalkarz.
– Klątwa – stęknęła z trudem Anka.
– Tak – potwierdził.
Nawet nie potrafiliby powiedzieć, w którym momencie nimi zawładnęła. Wbijali bezwiednie wzrok w nieuchronnie zbliżające się drzwi chatki, a ich nogi stąpały automatycznie przed siebie: lewa, prawa, lewa, prawa. Umysły małżeństwa spowijała różowa mgiełka ogłupienia, zupełnie jakby wstrzyknięto im potężne dawki morfiny do żył. Jednak oboje wiedzieli, że to nie narkotyk, ale czary wiedźmy.
Kiedy przechodzili przez „ogródek”, Kamil zauważył kątem oka, że do każdego przekrzywionego krzyża ktoś przybił identycznymi, długimi gwoździami najróżniejsze przedmioty. Dostrzegł parę błyszczących butów na wysokim obcasie, zegarek ze srebrną bransoletą, brązowego miśka z różowymi guzikami zamiast oczu, a nawet kawałek zgniłego mięsa, które mogło być kiedyś czyimś uchem. Przedziwna kolekcja kojarzyła mu się z gniazdem sroki pełnym błyskotek albo poletkiem z palami, ozdobionymi przez dzikusów z amazońskiej dżungli, głowami swoich przeciwników.
Miejsce to było smutną wystawą trofeów skradzionych ofiarom.
Martwym ofiarom.
Drzwi otworzyły się przed nimi samoistnie. Przejście okazało się na tyle wąskie, że musieli wejść przez nie pojedynczo; Kamil pierwszy, Anka tuż za nim.
Zachowujemy się jak owieczki prowadzone na rzeź – pomyślał, kiedy przestępował próg. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że zdoła oprzeć się czarom staruchy, odwróci się i ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Mylił się, wrażenie to było złudzeniem (lub podłym zagraniem ze strony straszydła) – przeszedł ponad stopniem bez najmniejszych zahamowań. Ciche skrzypnięcie, które usłyszał za plecami, upewniło go, że pułapka zamknęła się bezpowrotnie.
Migotliwa łuna rozświetliła pomieszczenie. Jej źródłem okazał się płomień, który buchnął niespodziewanie z kominka, wznoszącego się krzywo po przeciwległej stronie izby. W sumie to chyba żadna z rzeczy, jakie znalazły się w polu widzenia, nie była prosta: od nierównego, uwalanego słomą klepiska, poprzez groteskowe krzesła i koślawe, stołowe nogi, po rząd pordzewiałych noży i innych ostrych narzędzi, rozwieszonych nad paleniskiem. Najgorsze były jednak ściany pokoju – brudne i okopcone sadzą, a na dodatek przyozdobione setkami odcisków czarnych dłoni. Wyglądało to na dzieło psychopatycznego umysłu.
– Młodzi… – szepnęła wiedźma zza ich pleców. Kamil usłyszał jak węszy obok jego ucha, znów poczuł specyficzny odór wilgotnej ziemi. – Młodzi, a już chorzy, oj tak! – dodała głośniejszym tonem, dotykając czubkiem palca szyi Anki. – Ciebie trawi, moja słodka, rak jelit… rozrasta się w twoich kiszkach już trzy, o ile nie cztery lata, oj tak!
Zarechotała złośliwie. Jej głos brzmiał niczym stare, zepsute radio – niektóre słowa wymawiała głośno i wyraźnie, inne skrzekliwie lub bełkocąc, a akcent padał na zupełnie przypadkowe sylaby. Najwidoczniej nieczęsto ucinała sobie pogawędki z innymi ludźmi.
– Pod piec! – rozkazała. – Obróćcie się i spójrzcie mi w twarz! Dorze jest móc stanąć oko w oko ze swoim przeznaczeniem, oj tak!
Wykonali polecenie bez najmniejszego sprzeciwu. Wtedy ujrzeli wiedźmę po raz drugi, tym razem mogli jej się przyjrzeć dokładniej.
Była niezwykle kruchej budowy ciała, bardziej przypominała szkielet niż dorosłą osobę. Garbiła się tak mocno, że jej ręce prawie dotykały podłogi, a głowa znajdowała się mniej więcej na poziomie brzucha. Większość twarzy przesłaniał przeogromny nos, a spod czarnej chusty wystawały nitki rzadkich, śnieżnobiałych włosów. Równie jasne było zakryte bielmem ślepie, z którego kącika sączył się ohydny, zielony śluz. Pomarszczone policzki wydawały się w niektórych miejscach gnić, zaś w innych odchodzić od kości. Do zaropiałych ust ściekał z nozdrzy katar.
– Z niczego na świecie nie robi się tak mocnego samogonu jak z przeżartego raczyskiem ciałka, oj tak! – zarechotała. – Męski mózg jest z kolei najlepszy na kotlety, ha ha! Bierz dłuto i młotek znad paleniska, pierdolcu!
Kamil po raz kolejny zapragnął zawalczyć ze złowrogim urokiem, który zawładnął jego ciałem. Efekt był równie marny jak wcześniej. Wydawało mu się, że patrzy na cudze dłonie, które zdejmują wiszące nad ogniem narzędzia. Jakby siedział w kinie i oglądał film nakręcony z perspektywy oczu innego człowieka.
– Przyłóż sobie dłuto do głowy!
Nie!, krzyknął, lecz jedynie w duchu.
– TAK! – odwarknęła głosem, w którym niemal namacalnie czuło się magiczną moc.
Poczuł, że coś gorącego dotyka jego czoła i roztapia boleśnie skórę.
Nie!
– Pierdolnij młotkiem w dłuto! – Rozkazy wiedźmy stawały się coraz głośniejsze.
Głos w umyśle mężczyzny również.
NIE!
Pierdolnął.
*
Jedyne o czym marzyła w tamtej chwili Anka to ryknąć wniebogłosy, a potem paść obok męża i rozpłakać się jak niemowlę. Udało jej się tylko wydusić dziwny odgłos, przypominający dławienie się.
Kamil leżał na klepisku. Z czoła wystawał mu długi, żelazny pręt. Szkarłatna kałuża rozlała się szerokim okręgiem wokół jego głowy, niczym diabelska aureola, a w zaciśniętej dłoni ciągle ściskał trzonek młotka. Dygotał w agonalnych konwulsjach bardzo krótko, ledwie kilka sekund. Teraz nieruchome oczy mężczyzny spoglądały tępo w sufit.
– Zrób to samo – szepnęła wiedźma, wylizując długim, obrzydliwym jęzorem pot z ucha Anki. – Natychmiast!
Uczyniła to.
Bez walki.
*
Do ogródka przybyły dwa nowe krzyże. Na jednym z nich zawisł telefon z wbudowaną latarką, a na drugim fikuśne, czerwone majteczki.
Nie odpowiedział. Wiedział, że nie ma to większego sensu – Anka miała wybujałą wyobraźnię, a na dodatek uwielbiała horrory.--- to, w związku z tagiem przy tytule, zbyt znacząco uwypukla umowność świata przedstawionego,
Niestety nie udało mi się wczuć w emocje bohaterów --- w tym aspekcie opowiadanie wydaje się być sztuczne. Jest zbyt konwencjonalne. Może gdybyś wyeksponował szok powypadkowy, do tego w jakiś sposób udwuznacznił element paranormalny, wprowadził jakiś suspens... Za to językowo nie jest źle.
pozdrawiam
I po co to było?
Przyznam, że opowiadanie mnie wciągnęło. Jednak końcówka trochę odstaje poziomem od reszty, jakbyś pominął punkt kulminacyjny i od razu rozwiązał akcję. Poza tym w oczy rzuciły mi się zupełnie zbędne nawiasy i kilka innych drobiazgów, że wymienię choćby:
W jednej chwili mózg Kamila przyswoił sobie kilka rzeczy niemal jednocześnie. - "W jednej chwili" i "jednocześnie" to w zasadzie to samo
Polna droga. Nissan wślizguje się w nią, jakby prowadził go mistrz driftów. - Tu, jako fana motoryzacji, ciekawi mnie, jaki model Nissana wykorzystałeś. A zastanawia mnie to dlatego, że pisałeś wcześniej, iż hamulec byłzablokowany i samochód jechał pełnym gazem. Przednionapędowy samochód wjeżdżając tak w (boczną) polną drogę zawsze wyląduje na drzewie. Tylnonapędowy pozwoli z tego wyjść ładnym driftem. Zatem... Jaki to model? :D
Z początku wydawało mu się, że straciła przytomność, ni to leżała na masce rozdzielczej, ni to przed nią klęczała. - Desce rozdzielczej...
ostrzegł, że ma rozcięte czoło, a karmazynowa krew zalewa jej twarz, ściekając prostymi strużkami po szyi i ginie gdzieś w dolinie pomiędzy sporym biustem. - Pomiędzy sporym biustem a czym? Bluzką? Gdybyś napisał o dolinie między sporymi piersiami, nie byłoby się czego przyczepić, a nawet byłoby na co popatrzeć :)
[...] kawałek zgniłego mięsa, które mogło być kiedyś czyimś uchem. - Kawałek mógł być uchem. Mięso mogło. Ale to zdanie dotyczy kawałka. Poza tym ucho nie należy do zbyt mięsistych części ciała.
Generalnie opowiadanie, choć trzyma niezły poziom, wydaje się być skończone trochę na szybko. Dobrze by było, byś jeszcze je trochę poprawił, bo naprawdę warto tutaj popracować. Efekt może być wyśmienity :)
Całkiem nieźle napisane straszydełko, ale jakoś nie przestraszyłam się. Od horroru wymagam czegoś więcej, niż nie wiadomo skąd zjawiającej się wiedźmy. Twoja czarownica pachnie raczej bajką, nie horrorem.
Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że Anka i Kamil zginęli w wypadku, jednak nie mając świadomości „wyzionięcia ducha”, zachowują się, jakby żyli.
Zakończenie Twojego opowiadania rozczarowało mnie i pozostawiło niedosyt.
„Nowakowie byli krótko małżeństwem, poznali się zaledwie dwa lata wcześniej, a wzięli ślub już po roku znajomości.” –– Ja napisałabym: Nowakowie krótko byli małżeństwem, poznali się zaledwie dwa lata wcześniej, a ślub wzięli już po roku znajomości.
„To nie powód do stresu, miśku...” –– To nie powód do stresu, Miśku...
Misiek, to pieszczotliwe imię Anki, piszemy je wielka literą. Dotyczy to wszystkich przypadków, kiedy Kamil w ten sposób zwraca się do żony..
„…przez tydzień wypatruje w ciemnych zaułkach mieszkania…” –– Wolałabym: …przez tydzień wypatruje w ciemnych zakamarkach mieszkania…
„Może dlatego od pięciu lat nie potrafił się wybić (mimo że był cholernie dobrym adwokatem) w kancelarii prawniczej, gdzie pracował?” –– Może dlatego, mimo że był cholernie dobrym adwokatem, od pięciu lat nie potrafił się wybić w kancelarii prawniczej, w której pracował.
„Może brakowało mu energii i werwy…” –– Energia i werwa są synonimami.
„Puszczali akurat jego ulubioną piosenkę red hotów…” –– Puszczali akurat jego ulubioną piosenkę Red Hotów…
Mimo że skrócona, jest to nadal nazwa zespołu.
„Po chwili zredukował bieg na niższy…” –– Po chwili zredukował bieg… Lub: Po chwili zmienił bieg na niższy…
Nie można zredukować biegu na wyższy.
„…znak ostrzegający przed dziką zwierzyną. Doświadczenie nauczyło go nie ignorować tego ostrzeżenia, za młodu słono zapłacił za taki błąd…” –– Powtórzenia. Może: …znak przestrzegający przed dziką zwierzyną. Doświadczenie nauczyło go nie ignorować ostrzeżenia, za młodu słono zapłacił za taki błąd…
„Na zachmurzonym niebie nie migotała ani jedna gwiazdka, a widoczność utrudniała dodatkowo gęsta mgła…” –– Skoro widoczność utrudniała gęsta mgła, to nie mogli mieć pewności, że na niebie nie migoczą gwiazdy. Mgła ograniczająca widoczność, nie wyklucza bezchmurnego nieba.
„Zwolnił, wiedząc, że oświetlenie wewnątrz auta znacznie utrudni mu widzenie czegokolwiek przez przednią szybę”. –– Przez boczne i tylną, także.
„Anna krzyknęła wniebogłosy z przerażenia”. –– Ja napisałabym: Anna, przerażona, krzyknęła wniebogłosy. Lub: Przerażona Anna krzyknęła wniebogłosy.
„Czarna chusta zawiązana wokół głowy w staromodny sposób”. –– Ja napisałabym: Czarna, staromodna chusta, zawiązana na głowie.
„Mężczyzna jęknął przeciągle, rozpiął zabezpieczenie i zwrócił całą swoją uwagę na żonę”. –– Mężczyzna jęknął przeciągle, rozpiął zabezpieczenie i zwrócił całą uwagę na żonę.
Mężczyzna nie mógł skupić uwagi nikogo innego, więc nie trzeba podkreślać, że skupia swoją.
„…z jej szeroko otwartych ust nieprzerwanie dobywał się histeryczny wrzask”. –– …z szeroko otwartych ust nieprzerwanie dobywał się histeryczny wrzask.
Wiemy, że piszesz o Ance, zaimek zbędny.
„…Anka najwidoczniej ciągle pozostawała w głębokim szoku i nie czuła jeszcze rany na czole (o ile w ogóle zdawała sobie sprawę z jej istnienia)”. –– Ja napisałabym: …Anka najwidoczniej ciągle pozostawała w głębokim szoku i nie czuła jeszcze rany na czole, o ile w ogóle zdawała sobie sprawę z jej istnienia.
„…plama krwi na jej dekolcie rozrastała się w zatrważającym tempie…” –– Myślę, że krew lejąca się na dekolt raczej spłynie niżej, niż się po nim rozleje.
„…a krtań i opuszki nosa poruszały się szybko”. –– …a krtań i nozdrza poruszały się szybko. Lub: …a krtań i skrzydełka nosa poruszały się szybko.
Nos nie ma opuszek.
„Trudno byłoby nazwać latarką wątłe światełko, które ledwie potrafiło ukazać w swoim blasku grunt pod ich stopami”. –– Grunt pod nogami widzieli w świetle latareczki. Wątłe światełko nie może być nazwane blaskiem.
„…że straszydło było kobietą, chyba ubraną w dość ciemne ubrania…” –– Powtórzenie. …że straszydło było kobietą, chyba ubraną w dość ciemny strój…
„…przyglądał się jak dziadek zsypuje wielką łopatą świeżo wykopane ziemniaki do piwnicy…” –– Ja napisałabym: przyglądał się, jak dziadek wielką łopatą zsypuje do piwnicy wieżo wykopane ziemniaki…
„…i smrodem zanieczyszczonej, brudnej wody”. –– Masło maślane. Zanieczyszczona woda i brudna woda, znaczy to samo.
„…znaleźli się na zupełnie obcym, nieznanym terenie”. –– Skoro teren jest zupełnie obcy, to przecież nie może być znany. Obcy i nieznany są synonimami, więc i tu mamy masło maślane.
„…kiedy skierował strumień światła na jej twarz”. –– Nie nazwałabym światełka z telefonu strumieniem światła.
„Nie wyrażali ich na głos, nie mieli dłużej siły na rozmowę”. –– Ja napisałabym: Nie wyrażali ich na głos, nie mieli już siły na rozmowę.
„…zupełnie jakby wstrzyknięto im potężne dawki morfiny do żył”. –– Ja napisałabym: …zupełnie jakby do żył wstrzyknięto im potężne dawki morfiny.
„…a nawet kawałek zgniłego mięsa, które mogło być kiedyś czyimś uchem”. –– Ja napisałabym: …a nawet zgniły ochłap, który mógł być kiedyś czyimś uchem.
„…przeszedł ponad stopniem bez najmniejszych zahamowań”. –– Ja napisałabym: …przekroczył próg bez najmniejszych zachamowań.
„W sumie to chyba żadna z rzeczy, jakie znalazły się w polu widzenia…” –– W sumie to chyba żadna z rzeczy, które znalazły się w polu widzenia…
Pozdrawiam.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Też zastanawiałem się nad człowiek przez tydzień wypatruje w ciemnych zaułkach mieszkania skośnookiego chłopca i po dłuższej chwili zrozumiałem, że to w ciemnych zaułkach (miasta) mogło się znaleźć mieszkanie skośnookiego chłopca (w jakimś śmietniku na przykład).
Dziękuję Wam wszystkim serdecznie za komentarze, na pewno będę miał nad czym pomyśleć.:)
Co do Nissana. Khem, khem. W pierwowzorze był to Polonez Caro Plus '97, bo sporo się nim tłukłem kilka lat temu (zimą jest bezbłędny, hehe). Zmieniłem ostatecznie nazwę z Polonez na Nissan, aby nie podchodziło to pod parodię. Czemu akurat Nissan, sam nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym jakoś szczególnie długo, ale wiem, że gdybym chciał pisać "na poważniej" byłby to spory mankament świata przedstawionego, że nie wiem, co to za auto.
W każdym razie, odpowiedź na Twoje pytanie Yoss - ten Nissan to Polonez (jakkolwiek dziwnie to brzmi). :)
Pozdrawiam!
Jaś i Małgosia w nowym wydaniu. Niestety nie przepadam za horrorami i to opowiadanie nic w tym nie zmieniło
Jak dla mnie super!
Kilka drobiazgów bym znalazł, ale nie są rażące więc pominę :)
Zastanawia mnie inna sprawa i ujmę ją tak:
kiedy czytałem opowiadanie do momentu wejścia bohaterów do chatki dostawałem gęsiej skorki i wczułem się w klimat. Jednak rozwiązanie akcji nastąpiło za wcześnie. Tak jakby nagle uleciało powietrze pozostawiając pewien niedosyt. Szkoda, że Anka "padła" tak wcześnie. Proponowałbym np "wyrwanie" się z mocy wiedźmy (pod wpływem silnych emocji, które targnęły nią wkiedy ujrzała zabijającego się męża) i paniczną ucieczkę w ciemny las. Tutaj taki standard - cemność, dziwne odgłosy, korzenie drzew, ciągłe przewracanie się i skręcona kostka. Dziewczyna podnosi się i kulejąc biegnie dalej. Cały czas za plecami słyszy przeraźliwy śmiech wiedźmy. W końcu udaje się jej dobiec do drogi. Tam wpada w objęcia mężczyzny z łopatą (wprowadziłeś go na początku i zapomniałeś o nim). Ten zabiera Ankę, krzyczącą i miotającą się, ponownie do wiedźmy :)
Tak bym to widział.