
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
MIŁOŚĆ SKAŻONYCH
– Masz spluwę? – spytała, gdy znaleźliśmy się o kilka kroków od siebie. Mówiła cicho i ze sporym trudem. Wyglądała na wycieńczoną. Może nie tak bardzo chorą jak ja, ale jednak; wyraźnie dało się słyszeć złowieszcze charczenie w płucach nieznajomej przy kolejnych, powolnych wdechach i wydechach, a jej spojrzenie lśniło tym samym, gorejącym blaskiem, który widywałem u setek innych zakażonych. Słaniała się na nogach, lecz kroczyła dziarsko w moim kierunku. – Proszę – wyjęczała.
Skinąłem głową. Nie miałem sił, by mówić – pozbawił mnie ich desperacki krzyk, którym zwróciłem na siebie uwagę tej kobiety, gdy dostrzegłem ją na jezdni kilkaset metrów przed sobą.
Spotkaliśmy się na środku skrzyżowania ulic Tysiąclecia oraz Wojska Polskiego. Kiedyś było to jedno z najruchliwszych miejsc w mieście, dzisiaj ziało pustką i cuchnęło rozkładem – jak wszystko dokoła zresztą. Na pobliskiej lampie wisiały wyschnięte zwłoki. Nie sposób byłoby określić ich płci. Kręciły się powoli wokół własnej osi, poruszane lekkim podmuchem wiatru – tym samym, który unosił w powietrzu ponuklearny pył przypominający smutny, szary śnieg. Na pasach dla pieszych leżał kolejny trup. Wyglądał, jakby umierając, upadł twarzą w kałużę własnych wymiocin. I tak zapewne było; przez ostatnie dni widziałem niezliczoną ilość ludzi rzygających własną krwią, a w skrajnych przypadkach – wydalających swoje flaki. Tak kończyła się choroba, która zdziesiątkowała ludzkość: w brudzie, smrodzie i niewyobrażalnych męczarniach.
Dlatego wiele osób wybierało samobójstwo… Pozostali przy życiu wariowali – któż by nie oszalał, widząc jak świat zamienia się w masowy grób pełen agonalnych wrzasków cierpienia! Kto tylko miał dość siły, skracał swoje katusze. Ludzie dawno już stracili wszelką nadzieję, co do tego, by władze zdołały opanować pandemię. Przy życiu pozostało niewiele osób, a wszystkie z mniej lub bardziej posuniętymi objawami skażenia.
Nie widziałem żywego osobnika od wielu godzin, tym bardziej ucieszył mnie widok kobiety. Kto wie, czy nie byliśmy ostatnią żyjącą dwójką w mieście? Mimo to, nawet się sobie nie przedstawiliśmy.
– Pokaż go – wycharczała. Staliśmy na środku skrzyżowania, a nasze twarze dzieliło dosłownie kilkadziesiąt centymetrów. Czułem buchające od niej ciepło i silny, słodkawy zapach, wydobywający się z jej ust. Gniła od wewnątrz, jak wszyscy.
Rozchyliłem poły kurtki, aby mogła zobaczyć broń, którą kilka dni temu ukradłem martwemu policjantowi. Nigdy nie znałem się na militariach, był to dla mnie po prostu mały i poręczny, czarny pistolecik nieznanej marki. Ukrywałem go na piersi w kieszeni koszuli. Do niedawna łudziłem się, że nie będzie mi potrzebny…
Spięta do tej pory twarz nieznajomej rozluźniła się, przybierając wyraz ulgi.
Odchrząknąłem i splunąłem na asfalt. Pozbywszy się wielkiej kuli krwawych glutów, które od dłuższego czasu zalegały w moim gardle, spróbowałem wydusić z siebie kilka słów. Udało mi się, cichym i łamiącym się głosem, ale udało się.
– Chcesz się pieprzyć?
Kołysząc się we wszystkie strony, niby para pijaków w ostatnim stadium delirium, patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Mogła być starsza ode mnie o jakieś piętnaście lat – wyglądała na około czterdziestoletnią, lecz wiedziałem, iż w rzeczywistości jest pewnie młodsza – ból postarzał zakażonych. Nie była brzydka; zauważyłem już wcześniej, że ropiejący liszaj okrył jej lewą dłoń, ale nie dosięgnął zaczerwienionej twarzy o niebieskich oczach. Zresztą, co to za różnica? Najważniejsze, że żyła.
– Czemu nie? – odpowiedziała po kilku chwilach milczenia. – Dasz radę?
Nie wiedziałem, lecz potaknąłem. Miałem nadzieję, że tak.
– Tu? – wyszeptałem ledwie słyszalnie, wskazując drżącym palcem pokryty warstewką pyłu asfalt.
– Połóż się – nakazała, rozpinając suwak eleganckiej, czarnej spódnicy z rodzaju tych, które kojarzyły mi się zawsze z paniami siedzącymi w bankowych okienkach.
Nie kontrolując w pełni swoich ruchów, klapnąłem tyłkiem na zimną nawierzchnię skrzyżowania. Wyprostowałem nogi, a następnie przywarłem plecami do asfaltu. Odsapnąłem kilka razy i ściągnąłem spodnie oraz majtki. Zapewne w innych okolicznościach dostałbym wyrok za leżenie z gołą fujarą na środku skrzyżowania… Zdusiłem w sobie śmiech, czując kłucie w piersiach.
Kiedy kobieta oswobodziła się ze spódnicy, zauważyłem, że jej szczupłe łydki pokryte są cieknącymi krostami i rozdrapanymi szramami. Widok liszaja nie wzruszył mnie zbytnio, cieszyłem się, że blada skóra nieznajomej jest zdrowa od kolan wzwyż. Ściągnęła pomarańczowe majtki. Była tam wygolona, a ja z rosnącym podnieceniem poczułem, że twardnieję. Uda się – przemknęło mi przez rozgorączkowany chorobą umysł. Pełna otuchy myśl dodała mi sił.
Wyglądało na to, że moja partnerka nie zamierza rozbierać się od pasa w górę. Nie przeszkadzało mi to, a nawet sprawiło, że pożądałem jej jeszcze bardziej.
Przez krótką chwilę mój wzrok zatrzymał się na tańczącym w powiewach wiatru wisielcu, lecz szybko skoncentrowałem się z powrotem na wydepilowanej szparce nieznajomej. Stanęła dokładnie nade mną tak, że mogłem ją podziwiać w pełnej krasie, a potem dosiadła mnie okrakiem. Wszedłem w nią bez problemu, byłem już dostatecznie twardy. Kobieta okazała się nie tak ciasna, jakbym sobie marzył, ale za to cudownie gładka, ciepła i mokra.
Podwinęła lekko do góry różowy sweterek, ukazując moim oczom szczupły i powabny brzuch. Pochyliła się nade mną, łaskocząc mój nos kosmykami blond włosów. Pocałowaliśmy się krótko i beznamiętnie, pierwszy i ostatni raz – na dobrą sprawę było to ledwie muśnięcie wargami – a później położyła dłonie na mojej klatce piersiowej i zaczęła mnie ujeżdżać.
Podskakiwała coraz szybciej i szybciej. Przyjemne ciepło rozpływało się po moim podbrzuszu. Nasze urywane oddechy ginęły pośród szumu wiatru oraz skrzypienia wisielczego sznura. Ogarnięci narastającą ekstazą, patrzyliśmy sobie głęboko w oczy…
Kiedy poczułem zbliżający się orgazm, wyciągnąłem z kieszeni pistolet. Widziałem, że moja towarzyszka także zbliża się do finału – marszczyła ślicznie nos i raz po raz oblizywała spierzchłe wargi językiem. Miałem szaleńczą ochotę zamknąć ten różowy język w namiętnym uścisku własnych ust, lecz wiedziałem, że nasz czas dobiega końca.
Uniosłem drżącą rękę, w której trzymałem broń. Kobieta oplotła mocno palcami moją dłoń i nie przestając podskakiwać w szaleńczym tempie na moim kutasie, oblizała podniecająco lufę pistoletu, a potem włożyła ją sobie głęboko do buzi.
Puściła do mnie perskie oczko.
Nacisnąłem spust w tej samej chwili, gdy mój penis wystrzelił owocem naszej skażonej, postnuklearnej miłości w cipce nieznajomej.
Rozległ się głośny huk. Zobaczyłem jak kawałki czaszki i mózgu skąpane w lekkiej, czerwonej mgiełce unoszą się w powietrzu niby w zwolnionym tempie. Ciałem kobiety wstrząsnęła ostatnia, śmiertelna konwulsja – poczułem jak jej mięśnie zaciskają się na moim fiucie, a ułamek sekundy później usłyszałem cichy plask krwi i organicznych fragmentów opadających na asfalt.
W powietrzu unosił się zapach prochu…
… i seksu, ale przede wszystkim śmiertelnie okaleczonego, chorego ciała.
Pozwoliłem, by nieruchome zwłoki mojej ostatniej kochanki opadły na mnie. Czułem ciepłą ciecz spływającą mi na szyję. Nie zważając na to, objąłem ją mocno wolną ręką i przytuliłem jej policzek do swojego.
Nie wyszedłem z niej. Przyłożyłem rozgrzaną poprzednim wystrzałem lufę do skroni i nacisnąłem spust po raz drugi.
Nawet się sobie nie przedstawiliśmy, a skonaliśmy stanowiąc jedność.
I będziemy jednością, dopóki zimny, postapokaliptyczny wicher nie rozwieje naszych prochów na wszystkie strony opustoszałego, martwego świata…
Przyznam szczerze, nie wiem po co jest ta samotna, z lekka odrażająca porno-scenka na tle mocno sztampowej post-apokalipsy. Krytyk ze mnie żaden, ale jako zwykły, prosty czytacz mogę powiedzieć, że niespecjalnie mi się podobała i nic z niej nie wyniosłem.
Podpisuję się pod przedmówcą.
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
Przeczytałam, pogapiłam się na ekran, wzruszyłam ramionami i w sumie to wciąż nie wiem, o co chodzi. Również zgadzam się z pjotroosem, a jedyną kwestią, która wzbudziła moją refleksję było: gnije od środka i się "tam" depiluje? Chce jej się?
Ale nigdy nie gniłam od środka i właściwie trudno mi wczuć się w psychikę gnijących od środka kobiet.
Mimo, że napisane dość sprawnie, nie podobało mi się, bo nie widzę w tym tekście specjalnego sensu.
Depilacja miejsc intymnych w obliczu apokalipsy trochę mnie rozbawiła. Rozumiem zamysł tej scenki, ale jednak mimo wsyzstko powinno się chyba zachować odrobinę postapokaliptycznej realności.
Poza tym tekst średni. W gruncie rzeczy nawet fajnie napisany, ale bardzo, bardzo przewidywalny.
Nie miałem sił, by mówić - pozbawił mnie ich desperacki krzyk, którym zwróciłem na siebie uwagę tej kobiety, gdy dostrzegłem ją na jezdni kilkaset metrów przed sobą. --- karkołomne zdanie ze względu na ilość zaimków, jaka została w nim użyta.
Przeczytałam, mimo że komentarze do lektury nie zachęcały, ale tekst ukazał się w dniu mojego dyżuru, więc nie miałam wyjścia.
Dziękuję Autorowi, że nie musiałam czytać długo.
„Słaniała się na nogach, lecz kroczyła dziarsko w moim kierunku”. –– Czy można słaniać się nie na nogach?
Dziarski jest ktoś pełen życia i energii. Osoba chora, wycieńczona, słaniająca się, nie będzie, moim zdaniem, kroczyć dziarsko. Może próbować tak iść, ale efekt będzie wręcz odwrotny.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tylko zaznaczam, że czytałem; wszystko już powiedziane powyżej.
Dzięki za komentarze i poświęcony czas!:) Następnym razem będzie lepiej.:P
Czytałem i w zasadzie nie mam nic więcej na ten temat do napisania.
To jest trochę chore, aczkolwiek dostrzegam zamysł kontrastowej sytuacji. Widzę że lubujesz się w makabrze i takich dość hardcorowych klimatach. A Zmartwychwstańcy dużo lepsi. Pzdr.
Dzięki, również pozdrawiam. :)