
komentarze: 4, w dziale opowiadań: 0, opowiadania: 0
komentarze: 4, w dziale opowiadań: 0, opowiadania: 0
Ok, z tymi autobusami to jest tak, że - przynajmniej w moim przypadku - zazwyczaj w drodze do pracy/z pracy odsypiam nieprzespane noce lub tępo spoglądam w szybę; ergo -> w autobusie i tak czas spędzam z reguły bezproduktywnie. Po prostu jakakolwiek aktywność umysłowa odsyła mnie od razu w objęcia morfeusza, ponieważ: a) jadąc rano do pracy jestem zwykle po trzech/czterech godzinach snu, a więc niewyspany; b) wracając z pracy jestem dodatkowo zmęczony.
Rezygnacja z seksu - spełnienie małżeńskiego obowiązku kosztuje jeden dzień roboczy. Dlaczego? Dla kogoś takiego jak ja, czyli ojca dwójki dzieci, zabawa w łożnicy możliwa jest dopiero późnym wieczorem, czyli właśnie wtedy, kiedy normalnie siadałbym do pisania. Kiedy już łóżkowe rozkosze ma się za sobą i przychodzi czas przytulanek... dobranoc, komputerku. Tego dnia nici z pisania.
Picie? Raz na ruski rok. Jedno piwo wypite po południu usypia mózg dokumentnie. Jeśli zaś człowiek pokusi się o więcej, to traci nie tylko ten wieczór, ale i następny, bo na kacu będzie zbyt rozkojarzony. Czasem zdarzy mi się kupić jedno piwko, które potem stoi w lodówce nieruszane całymi tygodniami.
Komunikacja ze światem - to przekleństwo współczesnego pisarza. W dobie internetu trudno odciąć się od ludzi, a wystarczy, że człowiek zechce się wypowiedzieć w nurtującej go sprawie na jakimś forum... i już dzień roboczy do piachu ;)
Zarobki są różne, zależne od statusu pisarza. Ale weźmy takiego początkującego - dostanie około 10% od egzemplarza, z tym że zazwyczaj procenty liczone są od zarobku wydawcy, a nie od ceny okładkowej. Jeśli więc książka kosztuje 30 pln, wydawca dostaje z tego - powiedzmy - jakieś 12 pln, to 10% z tego minus podatek - wyjdzie około złotówki za sprzedany egzemplarz. Sprzeda się jakieś 1500 egzemplarzy - ile więc zarobi? 1500 pln. Jako że nie jest zawodowym pisarzem i nie ma zbyt wiele czasu na pisanie, załóżmy że nie zrezygnował zupełnie z seksu, picia i komunikacji ze światem, pracował więc nad książką przykładowo piętnaście miesięcy, co oznacza, że za miesiąc pracy dostał... 100 pln. Oraz - prawdopodobnie - kiepskie recenzje ;)
Nadal uważa ktoś, że to "całkiem nieźle"? ;)))
Wam się wydaje, że ten tekst to jakieś żarty, ale to najprawdziwsza prawda i wie to każdy, kto spłodził chociaż jedną książkę. Serio serio.
@Piotr Damian
Szczerze powiedziawszy nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widział kij z jednym tylko końcem ;)
Oczywiście, również uważam, że jeśli poważnie traktuje się jakieś plany, to należy się równie poważnie zabrać za ich realizację. Z pisaniem to jednak nie taka prosta sprawa... Mówisz o utrzymywaniu się z pisania. Spróbujmy zatem prześledzić taki oto przykładowy scenariusz:
Marsylka rzuca studia i zabiera się za pisanie na poważnie, z zamiarem zarabiania na tym właśnie zajęciu. Po sześciu miesiącach kończy powieść, ponieważ pragnie rozpocząć karierę z grubej rury, od razu od dłuższej formy, zwłaszcza że nie sposób poważnie zarabiać na opowiadaniach. Rozsyła tekst jednocześnie do kilku wydawnictw (ryzykowne posunięcie, bo łatwo spalić za sobą kilka mostów). Marsylka ma niebywałe szczęście, ponieważ niezwykle szybko - już po miesiącu - otrzymuje od jednego z wydawców odpowiedź; jej powieść zostaje przyjęta. Szczęście jest podwójne, bo żadne inne wydawnictwo nie zainteresowało się tekstem i Marsylka nie musi odrzucać żadnej propozycji, a więc nie wchodzi w żaden niepotrzebny konflikt, co mogłoby utrudnić jej karierę w przyszłości. Teraz Marsylka czeka. Powiedzmy, że już po kolejnych pięciu miesiącach do Marsylki zgłasza się redaktor z częścią tekstu do poprawienia; zaczynają redagować powieść. Załóżmy, że redakcja jest "nowoczesna", bardzo szybka i trwa jedynie miesiąc. Kolejne dwa miesiące zajmują korekty i składy, po czym zaczyna się błyskawiczna produkcja i zaledwie po kolejnych trzech miesiącach książka trafia do księgarń. Następnie mija jeszcze około pół roku od publikacji i do Marsylki docierają pierwsze pieniądze ze sprzedaży debiutanckiego dzieła...
Policzmy sobie teraz - Marsylka po dwóch latach od porzucenia studiów dostaje wypłatę, za którą może sobie kupić waciki. No dobrze, stać ją na zakup kilkunastu książek. Ewentualnie, zamiast książek, nabędzie kilka sweterków w H&M. A i to przy założeniu, że Marsylka ma dość talentu, cierpliwości i samozaparcia by tak szybko napisać pierwszą powieść, nie mówiąc o wystarczająco wytrzymałym zadku. Do tego ma sporego farta, że to właśnie jej powieść utrafi w gust i dobrą wolę wydawcy, oraz duuużo szczęścia w całym procesie produkcyjnym, który w zaprezentowanym przykładzie jest wyjątkowo sprawny i szybki. Równie dobrze pierwszy tantiem mógłby do niej dotrzeć, powiedzmy, po czterech latach. Istnieje też możliwość, że ów pierwszy tantiem będzie ostatnim, jeśli książka nie trafi w gusta czytelników. Nie mówiąc już o tym, że Marsylka nie ma żadnej gwarancji na to, że ktokolwiek wyda jej książkę. Tego nie da się po prostu wypracować; to jedna wielka niewiadoma i nie zawsze taki pech jest związany z brakiem talentu. Czasem po prostu brakuje szczęścia.
No i moje pytanie - nawet jeśli, tak jak w powyższym przykładzie, Marsylka dostanie pierwsze pieniądze już po dwóch latach od porzucenia uczelni - co będzie jadła przez te dwa lata? Gdzie będzie mieszkać? W co się ubierze? Jak będzie pisać, jeśli odłączą jej prąd? Te pytania dotyczą jej losu również PO pierwszej wypłacie, albowiem nawet jeśli uda się jej wydać drugą i trzecią książkę, prawdopodobnie nadal nie będzie jej stać na regularne opłacanie choćby części rachunków, nie mówiąc o zwyczajnym, codziennym utrzymaniu.
Stąd moje ostrzeżenie, że jeśli nie studia, i tak czeka ją inna praca, z którą pisarstwo będzie w jakimś stopniu kolidowało. I raczej w większym niż mniejszym, IMHO.
@Ajwenhoł
Po pierwsze, gratuluję wyróżnienia w HW (o ile dobrze widzę, że jesteś autorem "Człowieka, który był pleśnią"); byłem jednym z jurorów (zresztą, uścisnąłem Ci prawicę podczas ogłaszania wyników) i muszę przyznać, że masz cholernie dobre czucie języka. Tylko pozazdrościć...
Po drugie - to już do Twojej wypowiedzi kilka postów wyżej - z tym "maniem" czasu na co się chce, to tak jednak nie do końca. Jako tatuś dwójki dziabągów (córa - 8 lat, syn - 8 miesięcy) muszę stwierdzić, iż niestety o czas na pisanie jest bardzo ciężko. Zazwyczaj człowiek ma chwilę dopiero w nocy, kiedy po całym dniu najpierw pracy, potem niańczenia progenitury itp., nie ma już siły myśleć, a co dopiero tworzyć.
Ale prawdą jest, że pisze się POMIMO. Poza tym, co to za pisarz, który nie zbiera żadnych życiowych doświadczeń ;)
@Katy
dobrze prawi, tak generalnie.
@Marsylko, przeczytaj uważnie Jej radę i przemyśl to dobrze.
Ja sam chciałem jedynie odpowiedzieć na Twoje pytanie - czy pisarz musi mieć wyższe wykształcenie? Otóż nie musi. Ja nie mam ani wyższego, ani średniego, ani choćby zawodowego, i proszę - książki stoją w księgarniach; mało tego, cieszą się nawet swego rodzaju pozytywnym komentarzem. Ale pamiętaj, że bez studiów będziesz z dużym prawdopodobieństwem skazana (przynajmniej przez kilka lat) na ciężką, brudną i słabo płatną pracę, i to niezależnie, czy uda Ci się z tym pisaniem czy nie. Kurczę, wiem coś o tym :(
Nie wiem, na ile dobre są moje książki, żebym mógł być dla Was jakimkolwiek przykładem w poruszonej kwestii, ja sam jednak mam zaledwie podstawowe wykształcenie (tzn. liceum kiedyś tam zacząłem, ale nigdy nie skończyłem). Z drugiej strony - bo ktoś tu pisał o "zdobywaniu doświadczenia" i "szerszej życiowej perspektywie" nabytej dzięki studiom - nie leżałem sobie brzuchem do góry, podczas gdy starzy sypali groszem. Wręcz przeciwnie; jako osobnik, delikatnie mówiąc, niezamożny, starałem się jakoś przeżyć, mówiąc w dużym skrócie. A to poszerza młodemu człowiekowi perspektywę jak cholera. Gdybym nie musiał - w zastępstwie studiowania - pracować, wychowywać dziecka, wcześnie ścierać się z dorosłym życiem etc., dzisiaj zapewne rzeczywiście nie miałbym o czym pisać, bo jak się nie ma ani studiów ani życiowego bagażu, to dla pisarza in spe jest raczej kiepski start.
Marsylko, pamiętaj, że nawet jeśli rzucisz studia, nie możesz zprzestać rozwijania wiedzy, to po pierwsze. A po drugie - i jest to rzecz jeszcze bardziej istotna, o ile swoją przyszłość poważnie wiążesz z pisarstwem - jestem przekonany, że o wiele łatwiej połączyć pisanie ze studiowaniem, niż pisanie z pracą zawodową. Opieram się na pewnych obserwacjach - skoro przykładowi studenci-fantaści mają czas na erpegi, larpy, czy udział w różnego rodzaju eventach, to znaczy, że na brak wolnego czasu raczej nie mogą narzekać. Przynajmniej w porównaniu do ludzi pracujących, zwłaszcza tych zaangażowanych w życie rodzinne :)
Pozdrawiam,
Rafał W. Orkan
P.S. Powodzenia...