Profil użytkownika


komentarze: 27, w dziale opowiadań: 27, opowiadania: 4

Ostatnie sto komentarzy

Znów znajdziecie mnóstwo błedów, ale co tam na nich człowiek się uczy. Krytyka wzmacnia ducha, więc liczę na słowa krytyki.

 

 

Pierwsze odgłosy, jakie usłyszałem po przebudzeniu, to łańcuchy.[/b] Nie mogłem otworzyć oczu, lub otwierałem, ale utraciłem wzrok... Nie wiem. Boli mnie łeb.
Gdzie jestem? Co się stało... aaa... tak! Przypominam sobie co nieco z ostatniego dnia. Walka, klecha. "Korni nie żyje!" Pomyślałem, "cholernik twardy był, a jednak! Gdzie mój miecz?" próbuję poruszyć rękoma, nie mogę. Coś je trzyma; sznur? Chyba leżę... na pewno leżę. Zmysły mam przytłumione. Nie mogę się skupić... Nie mogę się ruszyć. Wszystko mnie boli. Chcę krzyczeć, lecz... nie mogę. Knebel jakiś, albo... No tak. Salvia... Nieposkładane myśli gonią się po głowie. Odpływam.

Uderzenie w twarz. Drugie. Poskutkowało. Jęknąłem cicho. Wyczuwam ruch z lewej strony.
- Starczy. - Słyszę basowy, męski głos. Otwieram oczy. Jest półmrok, ale w końcu widzę. Patrzę tępo w sufit. Nie mam siły by się ruszyć. Ktoś podchodzi do mnie, nie chcę wiedzieć kto to. Boli mnie każdy centymetr ciała... "Żyję, skoro boli to żyję" pomyślałem, jakoś jednak nie ucieszyła mnie ta myśl. Wolałbym umrzeć, tak jak Korni, niźli żyć ze świadomością takiej porażki i głupoty.
- Otworzy Acan ślipia, może już patrzać chyba - Znów ten basowy głos niedaleko mojej głowy. Staram się otworzyć oczy. Widzę tylko mgłę, nic poza tym. Rozmazane postacie krążą dokoła. Jest półmrok.
- Widzi coś? - dziwnie znajomy kobiecy głos odezwał się z oddali.
- Niewiele.
- Może mówić?
- Jeszcze za wcześnie.
- Rozumie co się gada?
- Spytaj go, pani sama, a nie gderaj mi tu. Jam medyk rodowy, nie wróżbita, czy byle znachor - w głosie Basu słychać było zniecierpliwienie i zażenowanie. Śwątewit mnie opuścił... Pradawni Bogowie nie słuchają już mych próśb.
- Zali rozumiesz? - Zapytała mnie. Nie poruszyłem się. - Jak rozumiesz kiwnij głową... - cisza. Kiwnąłem... palcem. Poruszenie.
- O widzę ziela działają bo i w członach czucie wraca.

Uwięziony.

Noc jak zwykle nieprzespana. Cela zimna i ciemna. Jedyne światło wpada przez szpary w drzwiach. Cisza aż przewierca umysł. Nikt nie krzyczy, nie słychać batów i razów... To nie jest zwykły loch. To nie jest loch w Polsce. Strażnicy gadają w dziwnym języku. Jedynie doktór, Bas go nazwałem gada w ludzkim języku... jak musi... czyli "otwórz usta", "pokaż język", "żryj to". Nic więcej. Łańcuchy wpiły mi się w skórę na amen już, kamienna ława wtopiła w me kości ból, nogi słabe ledwie mnie noszą.
 Jest nisko. Nie mogę się wyprostować do końca. Gdzie ja jestem? Przestałem myśleć o tym już... dawno. Nie wiem czy to dzień, czy noc, nie wiem nic.
Ktoś idzie. Pewnie śniadanie.
- Jó napot kívánok. Hogyan alszol? Ma egy finom reggeli. Kása. Silvia kérdezte rólad. Azt fogják mondani, hogy nem panaszkodni. - Cholera nie rozumiem ani słowa.
- Za co mnie tu trzymacie? - Zrywam się z ławy i biegnę do otwartych drzwi. Nagłe szarpnięcie zatrzymuje mnie dwa kroki od strażnika. Padam z impetem nogami do przodu. - Kurwa!!! - wyrwało mi się.
- Oh e pólusok. Csak ők tudják, hogyan kell káromkodni. Ne essen pánikba, ahogy még nem tudom mi tartja itt.
 Postawił misę z kaszą na ziemi i cofnął się, zamykając za sobą drzwi.Postawił misę z kaszą na ziemi i cofnął się, zamykając za sobą drzwi. Przeklęty łańcuch zatrzymał mnie, a już  dusiłem strażnika w wyobraźni.
Znów to cuchnące onucami żarcie. Trudno. Głód nie wybiera, trza żryć co dają i sił nabierać. Na szczęście opatrunki zdjęli mi już i mogłem się w miarę normalnie poruszać.
 Zjadłem szybko to niby-śniadanie, przysiadłem na kamiennej posadzce, oparłem o wilgotną ścianę i składając ręce zacząłem poranną modłę.

O Zbruczański Svątewicie,
Ojców naszych tyś Bożycze,
Tyś świadectwem starej Wiary,
Jak te Dęby co tu stały.

Kiedy Mieszko wraz z obcemi,
Chciał budować tu świątynie,
Ojce nasze uwierzyli,
Ze tu będą Ciebie czcili.

Zapalili czarne znicze,
Odebrali Zercom życie,
Tam gdzie Chramy są kościoły,
Stoją też biskupie dwory.

Nim Kościoły zbudowali,
Wołchów, Ojców mordowali,
Swięte Dęby popalili,
Krzyże swoje postawili.

Święte Gaje wytrzebione,
Bogi nasze wypędzone,
Wierzyć każą w martwe ciała,
Tak wygląda Sławia cała.

Lecz gdy już nadzieja krucha,
Rozum, Serca się nie słucha,
W nurtach rzeki odrodzona,
Wraca Wiara wypędzona.

O Zbruczański Swiętowidzie,
Tyś jest znów NASZE Bożyszcze !
Tyś świadectwem Wiary starej !
Tyś nadzieją Sławii całej !


 Nowy duch napełnił moje zorane bliznami ciało.  Może i Bogi o mnie zapomnieli, lecz ja o nich nie mogę. Poczułem ból w żołądku.
 Zebrało mi się na mdłości. Z oddali usłyszałem stukot kroków. Idą po mnie pewnikiem łotry.
W tym momencie osunąłem się twarzą na śliską i diabelnie zimną posadzkę. Drzwi się otworzyły.
- Pieruńsko skuteczne te Węgierskie zioła. Już śpi.
- Ale kaca mu nie zazdroszczę. - rzekł drugi głos blisko mojej głowy. Usłyszałem szczęk żelastwa i poczułem jak łańcuchy opadają mi z rąk. Poczułem szarpnięcie i wróciłem w otchłań niebytu.
Obudziłem się poza swoją celą, ubrany w moje stare łachmany, ogolony i umyty. Przenieśli mnie do innej celi gdy spałem, większej i mniej cuchnącej, lecz ciemniejszej. Nawet posłanie zrobili i obiad normalny podali. Dawno nie jadłem nic, co by przypominało ludzkie żarło, więc rzuciłem się na posiłek, jak wygłodzony krakowski pies. Po podłodze przebiegł szczur. Wyjątkowo duży i ohydny. "Pierwsze stworzenie, które nie ucieka na mój widok" pomyślałem. Rzuciłem mu trochę jedzenia na podłogę. Podszedł niepewnie i zaczął skubać kawał kluchy. Przyglądałem mu się bez ruchu nie chcąc go spłoszyć. Wilgoć wdziera mi się w łachy. Bezsilność rozdziera. Dławi od środka i wyrywa krzykiem z gardła. Ból ran, choć gojących się wyrywa ze snu, spala od wewnątrz i wypływa lawą goryczy, wraz z potem.
Niemoc wdziera się z każdym haustem przegnitego powietrza, coraz częściej myślę o śmierci. Nie chcę tak żyć.
- Piwa kurwa!!! - wrzeszczę. Dopadają mnie mroczne myśli i wizje. Obrazy jak bełty przebijają mi świadomość, powalają na posadzkę i zwijają w kłębek, wtykając kciuk w usta, powodują bezbronność i ospałość.
 Brak mi sił, by z tym walczyć. Na początku stawiałem opór, odganiałem je od siebie, lecz one tylko wzmacniały się mym oporem i tłukły w łeb kamieniem, rozbijały czachę w innym miejscu i wracały, by mnie męczyć i torturować ze zdwojoną siłą. Obrazy tych których zabiłem, odesłałem do piekieł, bądź wypuściłem zeń.
 Nie było już tych bełkoczących po inszemu strażników, tylko nasze, Polskie, porządne moczymordy, co to im lepiej w ślipia nie patrzeć. Przychodził też ten doktór, co to mi rany zaszył tak pięknie, że jak mi kto w mordę patrzał to siny się robił i wytrzeszczu oczu dostawał.
 Doktorek nie wiedział co mi odpowiedzieć, gdy próbowałem go pytać o Korniego, bądź Salvię. Stwierdzał tylko szorstko, że jest medykiem od najjaśniejszego króla wysłanym a nie gońcem głupiem, a na wszystkie pytania, to nawet sam diaboł nie zna odpowiedzi.
 Tak minęło kolejnych kilka tygodni, aż nastał w końcu dzień, w którym zdjęto mi kajdany i wyprowadzono mnie z celi do jakiegoś jasnego i przestronnego pomieszczenia, na końcu którego stał tron.
 Nie taki zwykły, królewski, złocony i zdobiony, świadczący o dostojności, chojności i bogactwie panujących, lecz tron do którego nie chce się człekowi podchodzić, który odpychał, odstraszał i przerażał. Wykonano go z ciemnego nieokrzesanego drewna, zdobiono grubymi ćwiekami i łańcuchami, które skuwały go niczym więźnia. Tron, przez który prześwitywał ból jego ofiar i twórców.
 Na nim siedziała wysoka i szczupła postać. Miała na sobie grubą tunikę czarną niczym dusza skazana na potępienie i czarną obsydianową koronę wysadzaną srebrnymi kulkami. Oczy miała przymknięte, a spod powiek przebijał delikatny blask. Podszedłem bliżej popychany przez strażników, którzy trzymali się z lekka w tyle.
 Postać machnęła w ich stronę dłonią, robiąc znaczący gest, nakazujący wyjście. Patrząc jak ci dwaj, dygając niczym panienki wycofują się z sali, nie mogłem powstrzymać swego śmiechu. Po chwili jednak spoważniałem. Cóż za strach nimi powodował? Odwróciłem się w stronę postaci na tronie. Otworzyła powieki, spod spod których spojrzało na mnie dwoje pięknych, jaskrawo błękitnych oczu bez białek i źrenic. Błękit tak hipnotyzujący iż nie mogłem się mu sprzeciwić, padłem na kolana przed nią, a w głowie pulsowała jedna myśl. Uporczywa jak mucha gnojna, lub komar, myśl wstrętna jak ropucha i groźna niczym roztopy na wiosnę "Padnij psie!". Po raz pierwszy w życiu pokłoniłem się czemuś, co nie było Svantewitem. Zadrżałem i skuliłem się jak bezpański kundel, kopany przez wrednego hycla.
- Witaj Baldurze - rzekła, a jej głos był tak łagodny, miły i delikatny, że ranił uszy i wgryzał się bestialsko w mózg ofiary, znajdującej się w zasięgu wypowiedzianych przezeń słów. Padłem na twarz próbując zatkać uszy i powstrzymać ciało przed pełznięciem w stronę tronu. Postać wstała. Wiłem się i walczyłem ze swym ciałem, próbowałem prostować ręce gdy te podciągały mnie do przodu krzyżować nogi, by nie pchały tułowia po posadzce.
 Postać sunęła powoli i uśmiechając się radośnie wyciągała ręce w moją stronę w przyjacielskim powitaniu. Jej tunika zmieniała barwy we wszystkich mrocznych odcieniach znanych ludzkości i Bogom. Jakieś nienazwane cienie przemykały za jej plecami, wtapiały się w nią i ulatywały zeń niczym motyle ciemności nie posiadające swego ciała. Jej rozkazy opadły, odpuściły, odzyskałem władzę nad ciałem, choć czułem, że ona nadal tkwi w mej głowie.
Powróciły obrazy. Tym razem jednak widziałem co działo się z Kornim gdy już padłem na polu bitwy. Ujrzałem jak rozrywają go wilcy i szarpią pomniejsze demony. Była tam też Salvia. Karczmarka, nachyliła się nad nim i coś szepcząc położyła ręce na jego czole. Dziwny cień na chwilę zastygł wokół jej dłoni i wsiąkł w nie. Salvia wstała i podeszła do skraju portalu. Powoli kołysząc sie w tak niemej modlitwy zwiewnym ruchem zrzuciła sukienkę. Obraz rozmazywał się coraz bardziej, lecz widziałem jak lubieżnie dotyka się w okolicach łona. Jak cień z jej dłoni wypływa z niej i wtapia z powrotem.
Z portalu wyszedł wysoki, czarny demon podniósł Salvię w górę i rzucił nią na ziemię. Nie protestowała. Położyła się na plecach i rozłożyła nogi zachęcająco. Potwór żucił się na nią i mocno bez ogródek bezcześcił jej ciało. Cień który wcześniej widziałem próbował wyrwać się z tego błędnego uścisku, bezskutecznie jednak. Został wessany w stronę portalu wraz z innymi duszami, które nieszczęśliwie znalazły się za blisko. Obraz zatrząsł się a nieme wycie przebijało się kolorami do mej świadomości. Stwór zniknął wraz z portalem.
Na pobojowisku została tylko Salvia, na wpółprzytomna, z rozerwanym kroczem, jednak śmiejąca się szyderczo podpęzła do mego ciała i spluwając mi w twarz szeptała coś czyniąc runiczne znaki nad ranami.
Z oddali widziałem jak podjeżdża jakiś zaprzęg i ładują mnie na pakę. Obrazy znikły. Zostałem sam na sam z tą dziwną postacią, która teraz nachyliła się nade mną jak nad zagubionym, bezbronnym dzieckiem. Przytuliła mnie do siebie, a uścisk jej delikatnych ramion wyostrzył mi zmysły. Wskazał drogę zemsty, wskazał ofiarę zemsty. Salvia! Coraz bardziej nienawidziłem tą kobietę, wzdragałem na samą myśl o niej i o tym co mi uczyniła, co uczyniła Bogom.
 - Nie miej do niej pretensji druidzie. - usłyszłem cichy głos kobiecy. Ona rzeczywiście czytała moje myśli.
 - A do kogo?
 - Przyzywaliśmy Cię kilkakroć, lecz twój umysł był zbyt naćpany alkoholem, by usłyszeć wezwanie. To był jedyny sposób by ludzkości dostarczyć twego ścierwa, oczyśscić twoją historię, odrodzić na chwałę Słowian.

 - Bredzisz Pani! - odparłem.
 - Zuchwały jesteś. - uśmiech na jej twarzy zaostrzył się nieznacznie.
 - Kim jesteś Pani? - Zapytałem.
 - Zwą mnie różnie. Czarownica, Pani Jeziora, Dziewanna, Siwa... Zebrałem resztki sił, odepchnąłem jej dłonie i wstałem. Starając się nie patrzeć w jej oczy skupiłem swój umysł na jednej myśli. "Svantewicie. Svantewicie. Svantewicie." Powtarzałem jak mantrę, by nie mogła odczytać innych myśli, bardziej przyziemnych. Myśli o ucieczce.

- To nic nie da. Stąd się nie ucieka. Tu się wraca.

W końcu!!! Ktoś zwrócił uwagę na te IMIONA, wszystkiego się czepiali, a nie zauważyli, że z imionami coś nie halo ;) Brawo syf! Perspektywa będzie poprawiona... Wszystko dostaniecie w wersji perfekcyjnej, rozbudowanej o kolejne rozdziały do końca roku myślę ;)

Pozdrawiam serdecznie.


Zmiana całości. Narrator w osobie pierwszej.

Błędy może i są nadal, lecz cóż nie jestem polonistą. Sam idealnie wszystkiego więc nie poparawię.

Cały czas słyszę o błędach, nic o treści, o tym co najważniejsze w opowieści, o akcji, czytalności i w ogóle.

Wydaje mi się że każdy krytyk najpierw to powinien brać pod uwagę, a nie pisać że coś im się nie podoba bo interpunkcja nie taka... wybaczcie panowie i panie NIE JESTEM POLONISTĄ I NIGDY NIM NIE ZOSTANĘ ;) Piszę tak jak piszę wielce olbrzymich błędów nie popełniam, za te mniejsze przepraszam, najmniejszych nie będę poprawiał, bowiem nie znalazłem, co wytkniecie nadrobię, a reszta, gdyby się zdażyło iż jednak gdzieś to trafi, ktoś wyłapie (korekta to się chyba nazywa) i będzie ok.






Będzie część druga na pewno, wiem, że jest dużo błędów, sam ich wszystkich nie wyłapię, lecz cały czas szukam kogoś do współpracy. Jak nazywa się taka osoba? Edytor chyba ;)

Też mam ochotę wrócić do fantasmagorii. 

Pełen pokory zabieram się do pisania...

Pozdrawiam wszystkich. Nawet tych co mnie tutaj nie pokochali ;)

ok, nie mam encyklopedii, niestety i macie rację, że popełniam błędy. Nie chodziło mi o to że regulatorka, bo to bła ona zwróciła mi uwagę, tylko sposób w jaki to zrobiła :)

Nie lubię gdy ktoś się wywyższa w ten sposób

Nie uważam że mam rację, dziękuję za poprawę błędów, tylko nie rozumiem, czemu sama rzucasz oskarżenie, że nie rozumiem słowa wyszynk, skoro po sprawdzeniu wyszło, że jest poprawnie. To stwierdzenie iż odpadasz z powodu, naprawdę nielicznych błędów po poprawkach, no cóż można wytknąć błędy, ale nie trzeba od razu stwierdzać że tekst jest do niczego, bo coś było dużą literą pisane, a miało być z małej.

„Piszę językiem jaki słyszę na codzień (nie licząc zwrotów gwarowych) więc nie będę przy każdym zdaniu zaglądał do słownika, by zgłębiać definicje danego słowa :)”mogę tylko dać wyraz zdumieniu, że postępuje tak ktoś, mający zapędy literackie. gdyby wszyscy pisali tak samo, to w literaturze byłoby bardzo nudno ;)

 Jednocześnie, w tych okolicznościach, wyrażam absolutne zrozumienie, dla maskowania braku umiejętności, wielce osobliwymi argumentami. Otóż oświadczam, że nie maskuję niczego, szczególnie braku ;)

 

Sory nie jestem ideałem, ani polonistą, piszę z edytorem, ale nie zawsze i nie wszystkie błędy mi wyłapie. Jak już stwierdziłem, poprawiłem to co wyłapałem, wielu osobom się podoba, a wiem że ten tekst, jeśli trafiłby do druku i tak poddany byłby korekcie, więc cóż :)

Główny bohater to Baldur ;) przy nim jestem konsekwentny, a ten drugi to Korni. Zmieniłem narrację na pierwszą osobę już w całości. 

dla pewności sprawdziłem wyszynk oto i definicja wg wikipedii:

Wyszynk[edytuj]

 

 

Wyszynk – miejsce (karczmagospodarestauracjabar itp.), gdzie sprzedaje się napoje alkoholowe, które wypijane są w miejscu ich zakupu.

Nazwa pochodzi od niemieckiego słowa Alkoholausschank, które oznacza sprzedaż alkoholu w lokalu gastronomicznym.

Wyszynk może oznaczać także handel, lub prawo do handlu napojami wysokoprocentowymi.

 

http://pl.wikipedia.org/wiki/Wyszynk

Wyszynku, dekolt jest rozsupłany do połowy (sznurki w dekolcie, nietrudno sobie wyobrazić) świętobliwy to tylko literka ;) na treść nie wpływa, klecha też

 

Co do chuci, mówi się idę za pożądaniem, w stronę pożądania, więc i w stronę chuci... (naprawdę trochę wyobraźni wystarczy)

Wstawię "usiadłem i podnosząc rękę, skinąłem na karczmarkę" skoro ci tak przeszkadza, co by nie było później, że biję kobiety

można zrobić łyk, w potocznym języku, często się to słyszy, a to nie ma być słownik, tylko coś, co da się czytać pod formą treści i akcji. Czytelnik nie siedzi ze słownikiem, tylko używa wyobraźni, a jeśli ci się nie podoba. Cóż nie każdemu musi ;)

Piszę językiem jaki słyszę na codzień (nie licząc zwrotów gwarowych) więc nie będę przy każdym zdaniu zaglądał do słownika, by zgłębiać definicje danego słowa :)

 

czyli wytykasz wciąż to samo, choć drogi krytyku, przyznałem się do błędów i je mozolnie poprawiam, sądząc jednak po wielokrotności czytania mojego tekstu, że się podobało ;) wiem że emotikonki są głupie, ale to nie sam tekst  jest, lecz komentarz do tekstu. 

Więc drogi Rogerze Cerwonooki nie będę kolejny raz dziękować za te poprawki co wcześniej były wytknięte, ponieważ już błędy naprawiam i niweluję krok po kroku. Co do dużych liter, przy pisaniu nie skupiałem sie na formie tylko na treści, na poprawki jest czas po napisaniu tekstu opowiadania, tym razem jednak wstawiłem bez poprawek, do czego przyznałem się w odpowiedzi numer 18 pisane cyfrą by było lepiej widać ;) (i znów głupia emotikonka, dla podkreślenia że mówię z przymrużeniem oka) cały czas pytam o treść, czy jest to do poczytania, a słyszę o błędach ortograficznych i interpunkcyjnych. Nie lubię gdy mi się powtarza o jednym i tym samym wciąż i od nowa. Przyjąłem do wiadomości i robię poprawki stosownie do treści. 

Mam nadzieję jednak że nie było tak źle skoro nikt nie wytyka samej opowieści tylko tych głupich błędów.

Wszystko popoprawiam, obiecuję ;)

Tytuł może i z błędem... ok, ale powiedzcie, czy coś oprócz błędów które już wytknięto jest zauważalne, czy jest dość poczytne? Czy rozwijać ten świat i pissać dalej, czy raczej brać się za coś innego? Tak szczerze. Krytyka mnie buduje, więc śmiało :) każde zdanie jest dla mnie na wagę złota.

Z rozpędu :) najpierw piszę później poprawiam, sprawdzam jeszcze raz, po prostu mi umknęło ;) Ale już sprawdzam ponownie całość. To mó pierwszy publikowany tekst jest i niestety, nigdy wcześniej nie przykładałem uwagi do błędów w treści. Ale po poprawie i rozwinięciu wrzucę raz jeszcze, ponieważ mam pomysł na całą serię opowieści z Dziwnego świata ;) 

 

O ile oczywiście będziecie chcieli poczytać sobie takie historie (postaram się najpierw sprawdzać błędy i stylistykę a później publikacja. Powinno więc być dużo lepiej pod tym względem)

>>Powoli odpiąłem pas z mieczem i odłożyłem na bok. Cholernik przydatny jest w boju, ale niewygodny jak się ino siedzi. << myślę że ta forma zadowoli nas obu ;)

No cóż zasady znam dzięki raz jeszcze za opinie :) wezmę je sobie do serca i biorę się za poprawki, cóż myślałem że już jest ok, a co do zdań niektóre chciałbym zostawić w takiej formie jak są (na przykład to:  "Powoli odpiąłem pas miecza i odłożyłem na bok, cholernik przydatny jest, ale niewygodny jak się siedzi ino." świadomie zastosowany zestaw słów.) Ogólnie jednak macie rację.) Przejżę to wszystko raz jeszcze, z pomocą słownika i może jeszcze kogoś do pomocy wezmę co by na pewno więcej błędów nie robić.

Dobrze się czyta, lekkie, aczkolwiek daje do myślenia, ciekawa historia, prawdziwa taka. Błędów nie będę poprawiać (to moja słaba strona) do przeczytania.

Zawsze miałem kłopot z przecinkami :) A prócz błędów, jak oceniacie fabułę, rozwój, czytalność?? Da się to czytać, czy raczej sazmira którą po wydrukowaniu do kibla się wrzuca i wodą spłukuje, co by nikt więcej nie czytał? Proszę o szczere oceny.

Nowa Fantastyka