- Opowiadanie: ocha - Pierwsza żona

Pierwsza żona

Dal­sze losy bo­ha­te­rów - cho­ciaż w nieco zmie­nio­nym na ich i moje po­trze­by świe­cie - opi­sa­łam w "Osa­dzie".

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Pierwsza żona

Rudy męż­czy­zna o twa­rzy po­kry­tej ta­tu­aża­mi w ro­ślin­ne mo­ty­wy po­chy­lił się, by z uwagą obej­rzeć ob­li­cze śpią­cej ko­bie­ty. Jej czar­ne, dłu­gie włosy le­ża­ły roz­sy­pa­ne w nie­ła­dzie na dru­ko­wa­nej w żółte ró­życz­ki po­dusz­ce. Pełne, lekko roz­chy­lo­ne usta drża­ły odro­bi­nę. Od­dy­cha­ła może nieco zbyt cięż­ko, ale równo i spo­koj­nie. Wierz­chem dłoni do­tknął jej bla­de­go po­licz­ka – skóra była cie­pła, gład­ka i de­li­kat­na. Wy­glą­da­ła pięk­nie, ale męż­czy­zna nie dawał się zwieść po­zo­rom. Wy­czuł za­pach śmier­ci i ogar­nę­ła go eks­cy­ta­cja, jak za­wsze wów­czas, gdy wie­dział, że czeka go trud­na walka. Walka, któ­rej re­zul­ta­tu nie po­tra­fił prze­wi­dzieć.

– I co, dok­to­rze?

Ru­dzie­lec wy­pro­sto­wał się, opa­no­waw­szy pod­nie­ce­nie, i po­pa­trzył na sto­ją­ce­go po dru­giej stro­nie łóżka męż­czy­znę.

– Nie wiem. Zro­bię, co mogę, mam na­dzie­ję, że uda mi się przy­wró­cić siły two­jej żonie. Ale… no cóż, jej stan wy­da­je się być na­praw­dę cięż­ki, a naj­gor­sze jest to, że nie wiem, co jest jego przy­czy­ną. Zro­bię, co mogę – po­wtó­rzył. Ugryzł się w język w ostat­niej chwi­li, bo roz­pacz ma­lu­ją­ca się na twa­rzy tam­te­go omal nie wy­rwa­ła z gar­dła nie­po­trzeb­nych obiet­nic.

Nie­szczę­sny mąż po­tęż­ną dło­nią prze­cze­sał gęste, ciem­ne włosy, czar­ne oczy wy­raź­nie się za­szkli­ły. Po­ki­wał głową i po­wie­dział:

– Tak… To stało się tak nagle. Jesz­cze trzy dni temu tań­czy­ła… na na­szym we­se­lu.

– Jak to się za­czę­ło?

Go­spo­darz wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Przy­go­to­wy­wa­ła się w swoim po­ko­ju do nocy po­ślub­nej. – Uśmiech­nął się blado. – Usły­sza­łem krzy­ki. Za­cho­wy­wa­ła się, jakby zu­peł­nie osza­la­ła, ude­rza­ła w ścia­nę, jakby pró­bo­wa­ła prze­drzeć się na drugą stro­nę. A jej oczy… jej oczy… Wy­glą­da­ła jakby w jed­nej chwi­li stra­ci­ła rozum. Pró­bo­wa­łem ją uspo­ko­ić, przy­trzy­mać… Nigdy byś nie przy­pusz­czał, że ma tyle siły. – Pal­cem wska­zał na dłu­gie, głę­bo­kie za­dra­pa­nia bie­gną­ce wzdłuż pra­we­go po­licz­ka. – Nagle po pro­stu za­mknę­ła oczy i osu­nę­ła się bez przy­tom­no­ści na zie­mię. I od tej pory tak leży. Budzi się kilka razy dzien­nie, tylko po to, żeby po­krzy­czeć, i znowu za­sy­pia.

– Co krzy­czy? – za­py­tał le­karz.

Ciem­no­wło­sy męż­czy­zna w za­my­śle­niu przy­pa­try­wał się żonie.

– Chodź­my – ode­zwał się i gwał­tow­nym ru­chem po­cią­gnął dok­to­ra za rękę. – Mu­si­my po­roz­ma­wiać. Ale nie tutaj.

 

***

 

Sie­dzie­li przy stole w prze­stron­nej, su­ro­wo urzą­dzo­nej kuch­ni. Dok­tor zdą­żył już do po­ło­wy opróż­nić sto­ją­cą przed nim szklan­kę z winem, a jego to­wa­rzysz wciąż mil­czał. Medyk po­czuł, że robi mu się dusz­no, tę­sk­nym okiem zer­k­nął na szczel­nie za­mknię­te okno i roz­luź­nił stój­kę pro­stej, żoł­nier­skiej kurt­ki.

– I? – za­ga­ił w końcu, lekko zi­ry­to­wa­ny.

Go­spo­darz spoj­rzał na niego prze­krwio­ny­mi ocza­mi.

– Mó­wi­łeś, dok­to­rze, że nie wiesz, co spo­wo­do­wa­ło cho­ro­bę mojej żony. W tym mogę ci pomóc. – Za­milkł znowu, po­now­nie po­pa­da­jąc w otę­pie­nie.

– Tak? – po­na­glił de­li­kat­nie le­karz, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc znie­cier­pli­wie­nie.

Męż­czy­zna drgnął.

– Moja pierw­sza żona. Była żona.

Dok­tor sie­dział lekko po­chy­lo­ny do przo­du, cze­ka­jąc na dal­szy ciąg. Go­spo­darz po­sta­no­wił jed­nak naj­wy­raź­niej po­now­nie za­nie­mó­wić.

– Gdzie ona jest?

W oczach męż­czy­zny po­ja­wił się lęk. Mach­nął ręką w stro­nę okna.

– Tam, na cmen­ta­rzu. Po­cho­wa­li­śmy ją dwa mie­sią­ce temu.

Dok­tor tkwił chwi­lę w po­chy­lo­nej po­zy­cji, za­sta­na­wia­jąc się, czy do­brze usły­szał, czy jego roz­mów­ca zwa­rio­wał, czy też może z niego żar­tu­je.

– Czyli… nie żyje, tak? – Py­ta­nie było ab­sur­dal­ne, ale po­czuł nagłą po­trze­bę do­kład­ne­go usta­le­nia fak­tów.

Tam­ten ski­nął głową i za­czął w końcu mówić:

– Moja żona… Tar­kia – wska­zał dło­nią w kie­run­ku po­ko­ju, w któ­rym le­ża­ła chora ko­bie­ta – krzy­cza­ła wtedy jej imię – Liwia. Bła­ga­ła o li­tość. Była prze­ra­żo­na, osza­la­ła ze stra­chu, ro­zu­miesz? – Uniósł się nieco, szyb­ko jed­nak opadł z po­wro­tem na krze­sło. – A teraz, gdy się budzi, oczy ma sze­ro­ko otwar­te ze stra­chu i znowu krzy­czy: Liwia, Liwia!

Naj­wy­raź­niej wczuł się w rolę, bo wy­trzesz­czył oczy i za­czął krzy­czeć, po­hu­ku­jąc i ma­cha­jąc rę­ka­mi.

Le­karz wpa­try­wał się w niego tępo, czu­jąc w gło­wie coraz więk­szy ucisk. Go­spo­darz mu­siał to za­uwa­żyć, bo nagle stra­cił ani­musz i opu­ścił dło­nie.

– Nie wie­rzysz mi, po­rucz­ni­ku – stwier­dził zre­zy­gno­wa­ny. – Ale my tu wie­rzy­my w takie rze­czy. Wi­dzisz, oże­ni­łem się z Tar­kią sześć ty­go­dni po śmier­ci Liwii, ale moje po­przed­nie mał­żeń­stwo tak na­praw­dę od dawna było mar­twe. Byłem dla niej do­brym mężem, przy­naj­mniej taką mam na­dzie­ję. Sza­no­wa­łem ją, nie krzyw­dzi­łem. Ale to Tar­kię ko­cha­łem od dawna i z ca­łe­go serca. Lu­dzie nam wy­ba­czy­li ten po­spiesz­ny ślub, wie­dzie­li, jak się mają spra­wy. Pew­nie nie wszy­scy, ale cóż nas to wtedy ob­cho­dzi­ło? Może nie­po­trzeb­nie tak jaw­nie się cie­szy­li­śmy, może Tar­kia nie po­win­na tań­czyć tak ra­do­śnie. Ale ona prze­cież jest jesz­cze młoda! Liwię mu­sia­ło to za­bo­leć, dla­te­go teraz się mści. Z za­wi­ści.

Le­karz z tru­dem ode­rwał od niego wzrok – męż­czy­zna naj­wy­raź­niej wie­rzył w to, co mówił. Znie­chę­co­ny dopił wino, wstał, ru­szył w kie­run­ku drzwi. W progu od­wró­cił się jesz­cze i po­wie­dział:

– Nie znam się na cza­rach i du­chach. Je­stem le­ka­rzem. Zro­bię wszyst­ko, co w mojej mocy, żeby ura­to­wać twoją żonę. Ale, bła­gam, nie sto­suj ka­dzi­deł, za­klęć, wło­sów z brody skrza­ta, wy­wa­ru z serc wam­pi­rów czy krwi nie­mow­la­ków. A przy­naj­mniej nie bez po­ro­zu­mie­nia ze mną. Zwłasz­cza to ostat­nie.

 

***

 

Dok­tor wszedł do przy­dzie­lo­ne­go mu po­ko­ju, za­mknął za sobą drzwi, oparł się o nie ple­ca­mi. Przy­mknął oczy. Po­czuł się nagle bar­dzo zmę­czo­ny. Duchy, zjawy i upio­ry, tego mu tylko bra­ko­wa­ło. Banda wa­ria­tów w za­bi­tej de­cha­mi wsi.

Pod­szedł do torby, którą wcze­śniej ostroż­nie umie­ścił pod ławą. Wyjął z niej gruby, gęsto za­pi­sa­ny ze­szyt, za­czął go po­spiesz­nie, ner­wo­wo kart­ko­wać. Wark­nął cicho, nie­za­do­wo­lo­ny ci­snął nim o krze­sło. Po­now­nie się­gnął do torby, aby de­li­kat­nie, po­wo­li po­wy­cią­gać z niej nie­zli­czo­ną ilość fio­lek, pu­de­łe­czek, wo­recz­ków. Usta­wił je w rów­nych rząd­kach na stole, chwi­lę przy­pa­try­wał się im za­my­ślo­ny. Wes­tchnął gło­śno. Zdjął kurt­kę, od­wie­sił ją na opar­cie krze­sła. Z lek­kim ukłu­ciem żalu stwier­dził, że wy­ha­fto­wa­ne na niej srebr­ną nitką ofi­cer­skie dys­tynk­cje zdą­ży­ły już stra­cić nieco bla­sku. Ko­szu­lę ścią­gał po­śpiesz­nie, roz­pi­na­jąc gu­zi­ki nie­cier­pli­wy­mi pal­ca­mi. Jego ciało, po­dob­nie jak twarz, po­kry­te było ta­tu­aża­mi, za­pi­sa­ne sta­ran­nym, drob­nym pi­smem, ozdo­bio­ne mi­ster­ny­mi ry­ci­na­mi. Le­karz w sku­pie­niu wo­dził pal­ca­mi po skó­rze na pier­si, że­brach, brzu­chu. Pod­szedł do sto­ją­ce­go w kącie lu­stra, od­wró­cił się do niego ple­ca­mi i ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi stu­dio­wał od­bi­cie. Skrzy­wił się nieco na widok szczu­płe­go, bla­de­go, po­kry­te­go pie­ga­mi ciała. W końcu pod­niósł prawą rękę, wbił wzrok w przed­ra­mię, naj­wy­raź­niej wresz­cie czymś za­in­te­re­so­wa­ny. Po krót­kiej chwi­li uniósł głowę, do­sko­czył do stołu, wlał za­war­tość dwóch fio­lek do pu­stej szklan­ki, sta­ran­nie od­mie­rza­jąc pro­por­cje, dodał jesz­cze szczyp­tę prosz­ku ze skó­rza­ne­go wo­recz­ka, wy­mie­szał. Ubrał się szyb­ko, prze­lał mik­stu­rę do małej bu­te­lecz­ki, za­kor­ko­wał ją, wło­żył do kie­sze­ni i wy­szedł.

 

***

 

Przy łóżku Tar­kii sie­dzia­ła dziew­czy­na. Od­wró­ci­ła się w stro­nę wcho­dzą­ce­go męż­czy­zny i uśmiech­nę­ła de­li­kat­nie.

– Witaj, po­rucz­ni­ku – szep­nę­ła, od­gar­nia­jąc z czoła pasmo dłu­gich, ja­snych wło­sów.

Le­karz od­wza­jem­nił uśmiech:

– Widzę, że wia­do­mo­ści roz­cho­dzą się tu szyb­ko.

Nie od­po­wie­dzia­ła. Tkwi­ła na krze­śle, z lekko nie­obec­nym wy­ra­zem twa­rzy, za­du­ma­na.

Kerk pa­trzył na nią przez chwi­lę, ale nie do­cze­kaw­szy się wię­cej żad­nej re­ak­cji, wyjął z kie­sze­ni bu­te­lecz­kę, przy­tknął ją do ust nie­przy­tom­nej ko­bie­ty i wlał w nie po­ło­wę za­war­to­ści. Przy­trzy­mał jej szczę­kę aż do mo­men­tu, w któ­rym był pe­wien, że ko­bie­ta prze­łknę­ła le­kar­stwo. Ja­sno­wło­sa dziew­czy­na ob­ser­wo­wa­ła go z cie­ka­wo­ścią.

– Co to? – za­py­ta­ła w końcu, a pio­no­wa zmarszcz­ka mię­dzy brwia­mi po­głę­bi­ła się jesz­cze bar­dziej.

– Le­kar­stwo. Po­win­no ją wzmoc­nić.

– Ziół­ka… – Młoda blon­dyn­ka po­ki­wa­ła głową i uśmiech­nę­ła się nieco sze­rzej. – No do­brze.

W jej za­cho­wa­niu było coś nie­na­tu­ral­ne­go, dziw­nie ulot­ne­go, ale dok­to­ro­wi spodo­ba­ła się od razu.

– Je­steś jej przy­ja­ciół­ką? Krew­ną?

Za­sta­no­wi­ła się chwi­lę i po­trzą­snę­ła głową.

– Nie. Ra­czej po­wi­no­wa­tą. Jed­nak mogę chyba po­wie­dzieć, że na­le­ży­my teraz do ro­dzi­ny. A ty, je­steś w końcu żoł­nie­rzem czy le­ka­rzem?

– Jed­nym i dru­gim. Po­rucz­nik Kerk Tor. – Po­sta­rał się, żeby za­brzmia­ło to moż­li­wie im­po­nu­ją­co.

Dziew­czy­na po­now­nie po­ki­wa­ła głową z po­waż­ną miną, cho­ciaż w wiel­kich, nie­bie­skich oczach za­bły­sły iskier­ki roz­ba­wie­nia. Męż­czy­zna zmie­szał się i za­py­tał nieco za­czep­nym tonem:

– A ty jak się na­zy­wasz?

– Mo­żesz mówić do mnie po pro­stu Liwia. Cho­ciaż nie lubię tego imie­nia. – Skrzy­wi­ła się uro­czo. – Jest takie mięk­kie i de­li­kat­ne. Pa­so­wa­ło do mnie jesz­cze kilka mie­się­cy temu. Ale od tam­tej pory tyle się wy­da­rzy­ło… – Ła­god­nym wzro­kiem po­pa­trzy­ła na nie­przy­tom­ną Tar­kię.

Po­rucz­nik Tor po­czuł mi­mo­wol­ny skurcz w sercu. Liwia… Czyż nie tak…?

– Tak miała na imię pierw­sza żona go­spo­da­rza.

– Zga­dza się. Mar­twa żona – dziew­czy­na za­chi­cho­ta­ła ner­wo­wo. – Że też mnie to mu­sia­ło się przy­tra­fić – wes­tchnę­ła cicho.

– Co?

Spoj­rze­nie Liwii nie­spo­dzie­wa­nie stało się fi­glar­ne:

– No, jak to co? To! Wi­dzia­łeś kie­dyś wła­sne ciało po śmier­ci? Uczest­ni­czy­łeś w swoim po­grze­bie? Słu­cha­łeś głu­pich plo­tek i śmi­chów-chi­chów na sty­pie? Po twoim po­chów­ku? Mówię ci, wstrzą­sa­ją­ce do­świad­cze­nie, ni­ko­mu nie życzę.

Po­rucz­nik Tor smęt­nie po­ki­wał głową, a gdy się ode­zwał, jego głos prze­peł­nio­ny był lekko za­bar­wio­ną znie­cier­pli­wie­niem re­zy­gna­cją:

– Je­steś upio­rem.

Dziew­czy­na za­mil­kła, chwi­lę nad czymś się za­sta­na­wia­jąc.

– Nie. Chyba nie. Moje ciało grzecz­nie gnije w gro­bie, jak bozie na­ka­za­ły. No, cho­le­ra, nie je­stem pewna, prze­cież wła­ści­wie nie mam o tym po­ję­cia. Nie wiem, no po pro­stu nie wiem. Upiór to wła­ści­wie kto? Duch? Ciało? Wiesz, nigdy mnie to nie ob­cho­dzi­ło, kto by przy­pusz­czał, że taka wie­dza może mi się kie­dyś przy­dać. Sie­dzę tu od ty­go­dni i za­sta­na­wiam się, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. My­ślisz, że łatwo mi  uwie­rzyć? Ale wszyst­ko wska­zu­je na to, że tak wła­śnie jest. Po­ka­za­łam się paru lu­dziom we wsi, wrzesz­cze­li jak opę­ta­ni. Po­szłam na cmen­tarz, moja mo­gi­ła jest świe­ża, ale jest. Wy­bacz, nie czu­łam się na si­łach, by ją roz­ko­py­wać. Po dwóch mie­sią­cach gni­cia… – Skrzy­wi­ła się z obrzy­dze­niem i po­trzą­snę­ła głową. – Wiem już, że nie wszy­scy mnie widzą. To zna­czy, widzą mnie wtedy, kiedy chcę, by mnie wi­dzie­li. Jak to robię, nie wiem. Po pro­stu tak się dzie­je.

Kerk bez­wied­nie prze­wró­cił ocza­mi i po­krę­cił głową.

– Czy mo­gła­byś mi w takim razie wy­ja­śnić, dla­cze­go zde­cy­do­wa­łaś się po­ka­zać aku­rat mnie?

– Nie tylko tobie. Jej też. – Wska­za­ła brodą na le­żą­cą Tar­kię. – My­ślisz, że dla­cze­go tak wrzesz­czy, kiedy się budzi? A teraz naj­zwy­czaj­niej w świe­cie chcia­łam z kimś po­roz­ma­wiać. Mój stan ma swoje dobre, nawet za­baw­ne, stro­ny, ale bywa też nu­żą­cy. Za­ga­da­łam do mojej przy­ja­ciół­ki – ze­mdla­ła. Po­ka­za­łam się szwa­gro­wi – nie­mal osza­lał. Wy­bra­łam cie­bie, bo wy­da­jesz się in­te­re­su­ją­cy. I nie je­steś stąd, nie zna­łeś mnie wcze­śniej. Tar­kii rów­nież po­ka­zu­je się głów­nie dla roz­ryw­ki. Mo­gła­bym ją prze­cież za­du­sić bez tego ca­łe­go te­atru.

– Aha – mruk­nął po­rucz­nik. – To po­wiedz mi jesz­cze jedno. Dla­cze­go wła­ści­wie chcesz ją zabić? Twój mąż twier­dzi, że z za­wi­ści.

Liwia ka­pry­śnie wy­dę­ła usta.

– Ojoj, mia­łam wiele wad, ale nigdy nie byłam ma­łost­ko­wa. Ko­chał Tar­kię, wie­dzia­łam o tym i nawet mu się nie dzi­wi­łam. Przy­naj­mniej miała… ma cha­rak­ter. I do­pię­ła swego, po­ślu­bi­ła go. A sie­bie sama mia­ła­bym dosyć. Byłam taka ni­ja­ka – po­wie­dzia­ła z nie­sma­kiem. – My­śla­łam, że taka mam być. Miła, uśmiech­nię­ta, po­słusz­na, cicha. Tak mnie na­uczo­no i oka­za­łam się pilną uczen­ni­cą, wszyst­kie pra­gnie­nia, py­ta­nia, na­mięt­no­ści cho­wa­jąc bar­dzo głę­bo­ko. Tak głę­bo­ko, że nawet nie wie­dzia­łam, czy ist­nie­ją. Po­wie­dzia­no mi, że tego ocze­ku­ją męż­czyź­ni; jak się oka­za­ło, ocze­ku­ją jed­nak cze­goś wię­cej. Cza­sem wy­da­je mi się, że wła­ści­wie nie na niej po­win­nam się mścić. – Za­du­ma­ła się na chwi­lę, ale jej twarz szyb­ko się roz­ja­śni­ła. – Ale moi ro­dzi­ce prze­cież już nie żyją. Ten ostat­ni mie­siąc – bywa nudno, zwłasz­cza nocą, kiedy wszy­scy śpią. Ja nie po­tra­fię spać. Mimo to nigdy się tak do­brze nie ba­wi­łam – uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko. – Pod­glą­dam chłop­ców, dziew­czy­ny zresz­tą też, robię żarty wścib­skim są­sia­dom, cho­dzę, gdzie chcę, cza­sem kogoś po­stra­szę.

– Więc dla­cze­go…?

– Ona? Po pro­stu muszę to zro­bić i aku­rat tutaj powód jest pro­sty i bar­dzo ty­po­wy. Za­bi­ła mnie. Otru­ła. Razem z moim ko­cha­nym mę­żul­kiem. Och, prze­cież nie ro­bi­łam mu scen, gdy do niej szedł i wra­cał do­pie­ro nad ranem. Mu­siał mnie na­praw­dę mieć po dziur­ki w nosie.

Za­pa­dła nie­zręcz­na cisza. Kerk po­czuł, jak opa­da­ją mu ra­mio­na. Nagle za­pra­gnął uciec, zo­sta­wić ten domu sza­leń­ców da­le­ko za sobą i wró­cić do przy­tul­nej sta­ni­cy. Liwia pa­trzy­ła na niego kpią­cym wzro­kiem, a on zu­peł­nie nie wie­dział, co po­wie­dzieć.

Dziew­czy­na pod­nio­sła się z krze­sła.

– Strasz­nie się roz­ga­da­łam, praw­da? Za­słu­gu­jesz chyba na mały dowód. Zdzi­wi­ła­bym się, gdy­byś mi wie­rzył, bo na twoim miej­scu też wzię­ła­bym sie­bie za wa­riat­kę. A je­stem po pro­stu tru­pem.

Po­wo­li, nie­zgrab­nie usia­dła okra­kiem na pier­si nie­przy­tom­nej ko­bie­ty. Za­chwia­ła się, omal nie spa­dła. Uśmiech­nę­ła się prze­pra­sza­ją­co.

– Nie mam jesz­cze wpra­wy.

Kerk chciał za­pro­te­sto­wać, ge­stem osa­dzi­ła go jed­nak w miej­scu. Głos uwiązł mu w gar­dle, nie był w sta­nie się po­ru­szyć i tylko coraz sze­rzej otwar­ty­mi ocza­mi oglą­dał roz­gry­wa­ją­ce się przed nim wi­do­wi­sko. Liwia po­ło­ży­ła dło­nie na czole Tar­kii, na­chy­li­ła się ku jej twa­rzy. Od­dech le­żą­cej stał się jesz­cze cięż­szy, świsz­czą­cy, otwo­rzy­ła usta, by zła­pać tro­chę po­wie­trza. Nic dziw­ne­go, przy­gnia­tał ją cię­żar mło­dej, wy­raź­nie z sie­bie za­do­wo­lo­nej dziew­czy­ny. Liwia unio­sła dło­nie i zaraz potem chora otwo­rzy­ła po­wie­ki. Ja­sno­wło­sa ko­bie­ta z tru­dem po­wstrzy­my­wa­ła śmiech. Unio­sła ręce jesz­cze wyżej, wy­gię­ła je jakoś strasz­nie nie­na­tu­ral­nie, za­czę­ła prze­wra­cać ocza­mi, wy­krzy­wiać usta, krę­cić głową, za­mia­tać wło­sa­mi. Z gar­dła wy­do­był się nie­przy­jem­ny char­kot, w ką­ci­kach ust po­ja­wi­ły się bą­bel­ki śliny. Kerk scep­tycz­nie uniósł brwi – wy­glą­da­ła gro­te­sko­wo. Tar­kia chyba jed­nak uwa­ża­ła ina­czej – jej oczy miały już wiel­kość spodków, otwar­ła pięk­ne usta i wy­do­by­ła z nich po­tęż­ny, hi­ste­rycz­ny ryk, wrzask śmier­tel­nie prze­ra­żo­ne­go, wal­czą­ce­go o życie zwie­rzę­cia:

– Li­wia­aaaaa!!! – wyła. – Li­wia­aaaa! Zo­staw mnie, odejdź!!! De­mo­nie!!!

Le­karz stał jak wmu­ro­wa­ny, ogłu­pia­ły, w nie­ja­snym po­czu­ciu, że bie­rze udział w ja­kimś ab­sur­dal­nym przed­sta­wie­niu. Drzwi otwo­rzy­ły się z hu­kiem, wpadł przez nie go­spo­darz, prze­mknął tuż obok po­rucz­ni­ka, chwy­cił żonę w ra­mio­na, prze­la­tu­jąc przez ciało Liwii zu­peł­nie bez oporu.

– Tar­kia, ko­cha­nie, je­stem tu, Tar­kia! Dok­to­rze, zrób coś, do ja­snej cho­le­ry!

Kerk drgnął, a Liwia opa­dła na zie­mię, zwi­ja­jąc się ze śmie­chu. Chi­cho­ta­ła spa­zma­tycz­nie, trzy­ma­jąc się za brzuch. Dok­tor po­stą­pił krok na­przód, sztyw­no po­ło­żył drżą­cą dłoń na czole roz­trzę­sio­nej ko­bie­ty. Liwia wsta­ła, ocie­ra­jąc za­łza­wio­ne oczy, roz­ba­wio­na jak małe dziec­ko. Do­tknę­ła pal­ca­mi oczu Tar­kii, która w tym samym mo­men­cie uspo­ko­iła się i po­now­nie za­pa­dła w sen.

Go­spo­darz łkał bez­gło­śnie, klę­cząc przy łóżku żony, opie­ra­jąc głowę o jej dłoń. Po­rucz­nik prze­su­nął dło­nią po rudej czu­pry­nie, zszo­ko­wa­ny, prze­stra­szo­ny.

– Nie wi­dzia­łeś jej? – szep­nął w końcu. – Liwia, to była ona?

Łka­ją­cy męż­czy­zna nie zwró­cił na niego naj­mniej­szej uwagi, tkwił za­skle­pio­ny w swoim bólu.

– Szko­da czasu. – Kerk usły­szał za sobą ła­god­ny szept Liwii. – On mnie nie widzi, nie sły­szy, nie sły­szy też cie­bie, gdy mó­wisz o mnie. Albo do mnie… Nie pytaj – uprze­dzi­ła go. – Tak chcę, więc tak się dzie­je. Sły­szy wrza­ski Tar­kii, bo to mi pa­su­je. Two­ich słów nie usły­szy, bo tak po­sta­no­wi­łam. Nie­sa­mo­wi­te, nie? Sama nie wiem, dla­cze­go tak jest. Może kie­dyś się do­wiem.

Od­wró­ci­ła się i wy­szła, a Kerk po chwi­li wa­ha­nia ru­szył za nią. Zna­lazł ją w ogro­dzie, sie­dzą­cą wy­god­nie pod starą, roz­ło­ży­stą, wła­śnie owo­cu­ją­cą gru­szą, z nie­od­łącz­nym uśmie­chem w ką­ci­kach ust.

– Dla­cze­go to ro­bisz? Dla­cze­go to ro­bi­cie? Co to za teatr!? – Po­czuł, że w jego gło­sie po­ja­wia­ją się nie­bez­piecz­ne nutki hi­ste­rii.

Liwia nie­ocze­ki­wa­nie spo­waż­nia­ła. Wsta­ła, zbli­ży­ła się do niego.

– Do­tknij mnie – za­żą­da­ła.

Kerk nie­pew­nie wy­cią­gnął dłoń, chwy­cił dziew­czy­nę za nad­gar­stek. Naj­zwy­klej­szy na świe­cie, szczu­pły, ko­bie­cy nad­gar­stek. Ści­snął nieco, po­wsta­ło małe za­czer­wie­nie­nie. Wzru­szył ra­mio­na­mi, a Liwia przy­mknę­ła po­wie­ki. Gdy je po­now­nie unio­sła, Kerk za­mknął dłoń w pięść, prze­ni­ka­jąc przez wid­mo­we ciało.

Oczy roz­sze­rzy­ły mu się w zdu­mie­niu, usta otwar­ły ga­po­wa­to.

Dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się po­now­nie, tym razem jed­nak sa­my­mi war­ga­mi.

– Wi­dzisz, to nie żart. Nie je­stem jesz­cze pewna, czy to do­brze, czy źle, ale wy­glą­da na to, że na­praw­dę je­stem mar­twa.

 

***

 

Po­rucz­nik Tor wszedł cięż­kim kro­kiem do kuch­ni, usiadł na­prze­ciw go­spo­da­rza, który bez słowa przy­su­nął ku niemu szklan­kę i bu­tel­kę wódki. Ofi­cer sko­rzy­stał skwa­pli­wie, na­le­wa­jąc sobie so­lid­ną por­cję.

– Jeśli uwa­żasz, że twoją żonę drę­czy duch Liwii, dla­cze­go po­pro­si­łeś o pomoc mnie, a nie ja­kie­goś… eg­zor­cy­stę?

Męż­czy­zna skie­ro­wał na le­ka­rza zmę­czo­ne spoj­rze­nie.

– Po­pro­sił­bym, gdy­bym ja­kie­go­kol­wiek zna­lazł. Ale o eg­zor­cy­stów teraz nie­zwy­kle trud­no. Nie wie­rzysz mi – stwier­dził bez­barw­nym gło­sem. – Ja też wła­ści­wie nie wie­rzę, że je­steś w sta­nie co­kol­wiek zro­bić, ale łapię każdą moż­li­wość.

Kerk za­sta­no­wił się chwi­lę, wresz­cie spró­bo­wał:

– Wi­dzia­łem ją. Wi­dzia­łem Liwię, wi­dzia­łem, jak sia­da­ła na pier­si Tar­kii, jak du­si­ła ją swoim cię­ża­rem, jak ją stra­szy­ła.

Go­spo­darz po­nu­ro wpa­try­wał się w pustą szklan­kę.

– Może zresz­tą masz rację, dok­to­rze. Może to tylko hi­ste­ria, a przy­czy­na cho­ro­by jest cał­kiem zwy­czaj­na. Me­dycz­na.

– Nie mam racji. Liwia tu jest, duch, zjawa, czy jak to tam na­zwać. Roz­ma­wia­łem z nią.

– Po pro­stu nie chcę jej stra­cić.

Po­rucz­nik wes­tchnął. Go­spo­darz rze­czy­wi­ście za­cho­wy­wał się, jakby go nie sły­szał. Za­czął więc ina­czej:

– Jak umar­ła twoja po­przed­nia żona, Liwia?

Tam­ten zer­k­nął na niego prze­lot­nie.

– Nie obu­dzi­ła się. Za­snę­ła i już nie wsta­ła. To też był szok, była prze­cież mło­dziut­ka, zu­peł­nie zdro­wa. Ale, niech mi bo­go­wie wy­ba­czą, też pewne wy­ba­wie­nie. Nie pa­so­wa­li­śmy do sie­bie zu­peł­nie, była taka bez­wol­na, ule­gła, po­zba­wio­na cha­rak­te­ru. – Al­ko­hol naj­wy­raź­niej roz­wią­zał mu język. – Dobra dziew­czy­na, ale tak strasz­nie nudna. – Po­krę­cił głową, się­gnął po bu­tel­kę. ­­– To był błąd. Po­ła­ko­mi­łem się na jej mło­dość, urodę. Po­cho­dzi­ła z bied­nej ro­dzi­ny, bar­dzo bied­nej. Chcia­łem ją wy­rwać z tej bez­na­dziei, ubie­rać w ładne suk­nie, spra­wić, by się gło­śno śmia­ła, by roz­ja­śnia­ła moje dni. Na tym za­ścian­ku je­stem prze­cież kimś, po­rucz­ni­ku. Kimś! Mam dobre na­zwi­sko, nie­ma­ły ma­ją­tek… Mo­głem wy­brać każdą, a Liwia, za­miast do­ce­nić, cie­szyć się… Tkwi­ła w sza­rej sko­ru­pie, po­słusz­na, cicha, nie­mal nie­wi­docz­na. A Tar­kię zna­łem od dawna, ale na ślu­bie, na ślu­bie z Liwią – jak­bym zo­ba­czył ją pierw­szy raz w życiu, zu­peł­nie na nowo.

Po­rucz­nik słu­chał w mil­cze­niu, pa­trząc, jak twarz tam­te­go za­ru­mie­nia się, nie tylko od al­ko­ho­lu. Po­sta­no­wił pró­bo­wać jesz­cze raz:

– Liwia twier­dzi, że ją za­mor­do­wa­li­ście. Ty i Tar­kia. Otru­li­ście ją.

Go­spo­darz spo­koj­nie chwy­cił bu­tel­kę i przy­su­nął do sie­bie szklan­kę dok­to­ra.

– Na­pij­my się. Co nam po­zo­sta­ło…

 

***

 

Noc mi­nę­ła spo­koj­nie. Liwia się nie po­ka­za­ła, Tar­kia spała bez prze­szkód. Kerk wstał rano, umył się, zaj­rzał do nie­przy­tom­nej ko­bie­ty, po­stu­dio­wał swoje no­tat­ki. Prze­my­ślał wczo­raj­sze wy­da­rze­nia i do­szedł do wnio­sku, że dał się po­nieść pa­nu­ją­ce­mu tu na­stro­jo­wi roz­pa­czy i obłę­du. A może zresz­tą to wszyst­ko był sen. Tak, ta myśl była zde­cy­do­wa­nie krze­pią­ca, trze­ba teraz się za­sta­no­wić, jak ura­to­wać chorą.

Wy­szedł do ogro­du, by nieco ode­tchnąć świe­żym po­wie­trzem. Ja­śmin tłu­mił de­li­kat­ny za­pach róż, aro­mat drob­nych, bia­łych kwia­tów upa­jał, nie­mal przy­pra­wiał o za­wrót głowy. Zmę­czo­na upa­łem, stę­sk­nio­na za desz­czem trawa żół­ci­ła się pod sto­pa­mi. Po­rucz­nik uśmiech­nął się do sie­bie. Było pięk­nie.

A Liwia sie­dzia­ła pod tą samą gru­szą co wczo­raj, grze­jąc się w cie­ple wcze­sno­je­sien­ne­go słoń­ca. Dok­tor za­klął cicho.

Dziew­czy­na spo­glą­da­ła gdzieś w prze­strzeń roz­ma­rzo­nym wzro­kiem, z cie­niem ła­god­ne­go uśmie­chu błą­ka­ją­cym się po ró­żo­wych ustach. Na widok ru­de­go ofi­ce­ra oży­wi­ła się nieco, mach­nę­ła ręką, krzyk­nę­ła:

– Po­rucz­ni­ku!

Pod­szedł do niej zre­zy­gno­wa­ny, usiadł nie­opo­dal.

– Dałaś Tar­kii spo­kój tej nocy.

Liwia uśmiech­nę­ła się sze­rzej.

– Tak. Byłam za­ję­ta. Po­szłam sobie na spa­cer. Do two­jej sta­ni­cy.

Kerk drgnął, po­pa­trzył na nią prze­ra­żo­ny.

– Och, coś ty taki ner­wo­wy! – po­wie­dzia­ła z we­so­łą przy­ga­ną. – Po­oglą­da­łam sobie tylko. Muszę prze­cież coś robić, gdy wszy­scy śpią. Ale tam też wszy­scy spali, oprócz straż­ni­ków, któ­rzy byli tak sku­pie­ni i po­waż­ni, że ode­chcia­ło mi się żar­to­wać. Więc tylko sobie po­spa­ce­ro­wa­łam. Macie u sie­bie też dziew­czy­ny – stwier­dzi­ła to z jakąś pełną sza­cun­ku i fa­scy­na­cji na­boż­no­ścią.

Kerk po­twier­dził, a Liwia chwi­lę sie­dzia­ła za­my­ślo­na.

– No nic… Wi­dzisz… A ja… No nic, mi­nę­ło. Więc obej­rza­łam sobie naj­pierw two­ich to­wa­rzy­szy, potem to­wa­rzysz­ki, spali wszy­scy grzecz­nie. Wtedy tra­fi­łam do po­ko­ju… Taki młody chło­pak tam spał, sam. Twój do­wód­ca chyba, obej­rza­łam jego kurt­kę. Ka­pi­tan?

Le­karz sztyw­no ski­nął głową.

– Hmmm… My­śla­łam, że to ty je­steś naj­waż­niej­szy – ro­ze­śmia­ła się. – Więc ten ka­pi­tan bar­dzo nie­spo­koj­nie spał, coś mam­ro­tał, rzu­cał się w łóżku. Ładny był. – W jej oczach uj­rzał roz­ma­rze­nie. – Nawet po­my­śla­łam, żeby go obu­dzić, by mnie zo­ba­czył, może coś spró­bo­wać. Cie­ka­we, czy to moż­li­we. – Za­mil­kła na chwi­lę, za­sta­na­wia­jąc się ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi. – Ale po­sta­no­wi­łam naj­pierw spraw­dzić, jakie sny go tak męczą. – Spo­waż­nia­ła nagle. – We­szłam na chwi­lę w jego wspo­mnie­nia, zaraz się wy­co­fa­łam. Chyba nie chciał­by, żeby to ktoś oglą­dał. – Spoj­rza­ła py­ta­ją­co na Kerka, który trwał w bez­ru­chu, czu­jąc, jak w gar­dle po­wsta­je mu supeł. – Tak my­śla­łam. Po­ca­ło­wa­łam go tylko, uspo­ko­ił się zaraz. A potem pa­trzy­łam, jak się budzi, myje, ubie­ra, sta­ran­nie uni­ka­jąc wi­do­ku swo­je­go po­ha­ra­ta­ne­go ciała. I jak wy­cho­dzi, przed pro­giem na­kła­da­jąc maskę ofi­ce­ra ide­al­ne­go.

Po­rucz­nik słu­chał, ob­ser­wu­jąc wła­sne dło­nie.

– Mój mąż był moim je­dy­nym męż­czy­zną, ży­cio­wą oczy­wi­sto­ścią, bez­dy­sku­syj­ną ko­niecz­no­ścią – mó­wi­ła dalej Liwia. – W dniu ślubu skoń­czy­łam szes­na­ście lat. Nie wie­dzia­łam nawet, że ist­nie­ją tacy chłop­cy jak twój ka­pi­tan, nie wie­dzia­łam, że ist­nie­je w ogóle coś ta­kie­go jak wybór. Cóż – na twarz po­wró­ci­ła jej fi­lu­ter­ność – teraz już wiem. Tylko nie mam po­ję­cia, czy ta wie­dza jesz­cze mi się do cze­goś przy­da. I nie dąsaj się tak – dała mu kuk­sań­ca w bok. – Ty też je­steś ni­cze­go sobie. Może tro­chę za blady, zbyt pie­go­wa­ty. I tro­chę za chudy. Cho­ciaż wła­ści­wie po­do­ba­ją mi się chu­dziel­cy. No i te twoje ta­tu­aże – prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Asger też ma ta­tu­aż – wy­bą­kał, stwier­dza­jąc zdu­mio­ny, że rze­czy­wi­ście jest nieco za­zdro­sny. – I całe mnó­stwo blizn.

– Asger – szep­nę­ła Liwia. – Asger – po­wtó­rzy­ła po­wo­li, roz­ko­szu­jąc się brzmie­niem tego imie­nia. – Pięk­nie. A te twoje ta­tu­aże – nie mar­twi cię, że za­brak­nie miej­sca?

– Mar­twi – od­parł. – Nie przy­pusz­cza­łem, że tyle rze­czy okaże się god­nych za­pi­sa­nia. A i tak uwiecz­niam tylko naj­waż­niej­sze od­kry­cia i re­cep­tu­ry. Przy­naj­mniej mam pew­ność, że ich nie zgu­bię.

– Chyba, że ktoś od­rą­bie ci rękę z prze­pi­sem na krem roz­ja­śnia­ją­cy piegi. I gdy­byś przy­tył, zro­bił­byś sobie wię­cej miej­sca. – Ro­ze­śmia­ła się gło­śno, od­sła­nia­jąc ostre, białe zęby. Uśmiech­nął się roz­ba­wio­ny. Dziew­czy­na po­do­ba­ła mu się coraz bar­dziej. Nagle uświa­do­mił sobie, że naj­wy­raź­niej jego też pod­glą­da­ła. Re­cep­tu­ra na krem, po któ­rym miały zni­kać piegi, rze­czy­wi­ście tkwi­ła na jego lewym przed­ra­mie­niu. Jeden z pierw­szych, mło­dzień­czych za­pi­sków, wy­ko­na­ny sa­mo­dziel­nie i mocno ko­śla­wo. Od dawna ża­ło­wał zmar­no­wa­nej na niego po­wierzch­ni, przede wszyst­kim dla­te­go, że maść oka­za­ła się wy­so­ce nie­sku­tecz­na. Aby ukryć zmie­sza­nie, szyb­ko zmie­nił temat:

– Skąd mam wie­dzieć, że mó­wisz praw­dę? Że Tar­kia i twój mąż cię za­bi­li?

Liwia wzru­szy­ła ra­mio­na­mi:

– Zni­kąd. Nie czuję po­trze­by, by ci to udo­wad­niać. Muszę teraz się ze­mścić, bo po to wró­ci­łam. Tar­kia umrze i oba­wiam się, że twoje ziół­ka nic tu nie zwo­ju­ją, mo­żesz je oszczę­dzać na mniej bez­na­dziej­ne przy­pad­ki. Co bę­dzie dalej… Czy coś bę­dzie dalej… Nie mam po­ję­cia. A on – ru­chem głowy wska­za­ła na dom – na­praw­dę wie­rzy, że to ja stoję za cho­ro­bą Tar­kii?

– Prze­cież wiesz do­sko­na­le, skoro tak łatwo wcho­dzisz w ludz­kie umy­sły. Tak, jest o tym prze­ko­na­ny.

Dziew­czy­na za­my­śli­ła się.

– Masz rację. Jest to dla mnie jed­nak pewne za­sko­cze­nie. My­śla­łam, że ma w gło­wie wię­cej oleju.

Kerk par­sk­nął śmie­chem.

 

***

 

Po­sta­no­wił, że mimo wszyst­ko tak szyb­ko się nie podda. Poił Tar­kię swo­imi spe­cy­fi­ka­mi, pod­czas gdy Liwia sie­dzia­ła obok, przy­pa­tru­jąc się jego wy­sił­kom z uwagą i za­in­te­re­so­wa­niem. Krę­ci­ła głową, ko­men­to­wa­ła, a potem za­czy­na­ła przed­sta­wie­nie. Po­wo­li, nie­chęt­nie, za­czy­nał przy­zwy­cza­jać się do myśli, że Tar­kia jest stra­co­na. Jego wy­sił­ki nie da­wa­ły re­zul­ta­tu, może je­dy­nie taki, że i Liwia wy­ka­zy­wa­ła coraz mniej­szy en­tu­zjazm pod­czas wy­gi­ba­sów. Chyba było jej żal dok­to­ra.

Roz­ma­wia­li dość czę­sto, za­zwy­czaj sie­dząc pod gru­szą, w ich spo­tka­nia za­czę­ła się jed­nak wkra­dać me­lan­cho­lia i nie­cier­pli­wość. Liwia czę­sto spra­wia­ła wra­że­nie za­my­ślo­nej, nie­obec­nej. Wspo­mi­na­ła, że musi iść dalej, cho­ciaż nie wie­dzia­ła jesz­cze dokąd i po co. Uświa­do­mił sobie, że bę­dzie mu jej bra­ko­wać.

Po czte­rech do­bach bez­owoc­nych wy­sił­ków ock­nął się przed świ­tem. Chwi­lę leżał w po­ście­li, zanim uświa­do­mił sobie, co go obu­dzi­ło – na ko­ry­ta­rzu sły­chać było pod­nie­co­ne głosy, potem tupot stóp. Ze­rwał się z łóżka, na­cią­gnął buty. Do­padł do drzwi w tym samym mo­men­cie, kiedy ktoś w nie za­pu­kał od dru­giej stro­ny. Szarp­nął za klam­kę, otwo­rzył drzwi i uj­rzał prze­ra­żo­ne ob­li­cze mło­dej słu­żą­cej, dziew­czy­ny, którą wi­dział tu już parę razy.

– Dok­to­rze – szep­nę­ła zmar­twia­łym gło­sem. – Ona chyba… – Drżą­cą rękę wy­cią­gnę­ła w stro­nę po­ko­ju Tar­kii. Kerk runął w tam­tym kie­run­ku.

Oczy mar­twej ko­bie­ty były sze­ro­ko otwar­te, ale ku jego za­sko­cze­niu – spo­koj­ne. Przyj­rzał się jej do­kład­niej – włosy miała przy­gła­dzo­ne, upo­rząd­ko­wa­ne, smu­kłe dło­nie zło­żo­ne na pier­siach. Tak, jakby ktoś po­sta­rał się, by wy­glą­da­ła pięk­nie i god­nie. Z po­czu­cia le­kar­skie­go obo­wiąz­ku przy­tknął do jej szyi dwa palce, nie wy­czuł tętna. Krew mu­sia­ła prze­stać krą­żyć już jakiś czas temu, bo ciało zdą­ży­ło się wy­raź­nie ochło­dzić.

Wy­szedł za­du­ma­ny i po­wo­li ru­szył ko­ry­ta­rzem do sy­pial­ni go­spo­da­rza. Za­pu­kał, nie było od­ze­wu. Za­pu­kał moc­niej, po­now­nie od­po­wie­dzia­ła mu cisza. Na­ci­snął klam­kę, drzwi uchy­li­ły się z lek­kim skrzyp­nię­ciem.

Nogi męż­czy­zny dyn­da­ły tuż nad pod­ło­gą. Kerk pod­niósł wzrok i wzdry­gnął się na widok wy­trzesz­czo­nych, prze­krwio­nych oczu. Bez krzty­ny wąt­pli­wo­ści na­le­żą­cych do trupa. Dok­tor cof­nął się kilka kro­ków, oparł o ścia­nę, ści­snął pal­ca­mi skro­nie. Zro­bi­ło mu się słabo, po­czu­cie cał­ko­wi­tej klę­ski spa­dło na niego nagle i ude­rzy­ło z wiel­ką siłą.

Liwia pod­nio­sła się z fo­te­la i po­de­szła do po­rucz­ni­ka, pa­trząc nań z nie­po­ko­jem.

– Kerk – za­czę­ła de­li­kat­nie. – Nie przej­muj się za bar­dzo. Nie byłeś w sta­nie nic zro­bić, nie ma tu two­jej winy.

– To twoja spraw­ka? – spy­tał, wska­zu­jąc na wi­siel­ca.

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Zro­bi­łam, co mu­sia­łam zro­bić. Wra­caj do swo­ich, nic tu po tobie. Ja zresz­tą też zaraz wy­ru­szam. Sama nie wiem, co mnie teraz czeka, wszyst­ko jest wciąż takie nowe – wes­tchnę­ła nie­pew­nie. – Że­gnaj. I po­zdrów ode mnie swo­je­go ka­pi­ta­na. – Wspię­ła się na palce i ze smut­nym uśmie­chem mu­snę­ła war­ga­mi jego usta. Wy­szła bez­sze­lest­nie, nie­zau­wa­żo­na przez ni­ko­go.

 

***

 

Kerk wró­cił do sta­ni­cy już po zmierz­chu. Z ulgą po­wi­tał zna­jo­me twa­rze straż­ni­ków, a pierw­sze kroki skie­ro­wał do ja­dal­ni, w na­dziei na ko­la­cję. Głod­ny, wy­czer­pa­ny i przy­gnę­bio­ny po­spiesz­nie i nie­dba­le od­po­wia­dał na sa­lu­ty. Ko­ry­ta­rze były nie­mal puste, minął za­le­d­wie kilku woj­sko­wych, wszyst­kich z wła­sne­go od­dzia­łu.

Oka­za­ło się, że wszy­scy już zje­dli, po­sa­dzo­no go jed­nak przy stole, a jeden z żoł­nie­rzy od­de­le­go­wa­ny zo­stał do kuch­ni. Tor roz­ma­wiał wła­śnie ze swoją za­stęp­czy­nią, wy­so­ką dziew­czy­ną o prze­ni­kli­wym i po­waż­nym spoj­rze­niu, gdy w drzwiach sta­nął krót­ko ostrzy­żo­ny, ja­sno­wło­sy młody męż­czy­zna. Na jego widok Kerk wstał z krze­sła, pod­szedł kilka kro­ków, uniósł rękę do sa­lu­tu.

– Ka­pi­ta­nie.

Tam­ten ma­chi­nal­nie pod­niósł prawą rękę, by od­po­wie­dzieć na po­zdro­wie­nie, na twa­rzy po­ja­wił mu się jed­nak wów­czas gry­mas bólu; luźny rękaw ciem­no­zie­lo­nej ko­szu­li od­sło­nił biały opa­tru­nek.

– Po­rucz­ni­ku – jęk­nął i po­pro­wa­dził Kerka do ma­łe­go sto­li­ka przy oknie. Jeden rzut oka na jego znu­żo­ną twarz wy­star­czył dok­to­ro­wi by stwier­dzić, że przy­mu­so­wy urlop, czym w rze­czy­wi­sto­ści miał być ten dwu­ty­go­dnio­wy pobyt w sta­ni­cy, nie przy­niósł ocze­ki­wa­ne­go efek­tu. Przy­naj­mniej nie w przy­pad­ku mło­de­go do­wód­cy.

Chudy żoł­nierz o na­stro­szo­nych wło­sach i twa­rzy dziec­ka po­ja­wił się przy nich z tacą, gdy tylko usie­dli. Bez słowa po­sta­wił przed po­rucz­ni­kiem kufel grza­ne­go piwa i ta­lerz zupy. Py­ta­ją­co spoj­rzał na ka­pi­ta­na, ten jed­nak po­krę­cił głową na znak, że nic wię­cej nie po­trze­ba.

– Jak ci po­szło?

Rudy ofi­cer po­dra­pał się po bro­dzie.

– Nie po­szło. Nie prze­ży­ła. On zresz­tą też. Po­wie­sił się dziś przed świ­tem.

Ka­pi­tan wydął po­licz­ki.

– To kiep­sko. Puł­kow­nik bę­dzie nie­po­cie­szo­ny. Nie­dłu­go się z nim zo­ba­czy­my, przy­szły roz­ka­zy do ewa­ku­acji. Od­dział Arie­go wy­je­chał już wczo­raj, a my cze­ka­li­śmy tylko na cie­bie.

– Zo­sta­łeś bez le­ka­rza! – Kerk nie­mal krzyk­nął.

– Przez pół dnia. Żyję.

Po­rucz­nik w za­du­mie ski­nął głową. Przez ostat­nie dni nie­mal za­po­mniał, dla­cze­go w ogóle pod­jął się tego za­da­nia. Bez wąt­pie­nia dla­te­go, że nu­dzi­ło mu się w sta­ni­cy okrut­nie, ale też z po­wo­du sta­rej zna­jo­mo­ści jego nie­daw­ne­go go­spo­da­rza z puł­kow­ni­kiem Eli­fem. To na jego proś­bę ka­pi­tan Asger Si­dort wy­słał swo­je­go le­ka­rza i przy­ja­cie­la do tej nie­szczę­snej wsi.

– Co jej się wła­ści­wie stało? – Asger nie wy­glą­dał na praw­dzi­wie za­in­te­re­so­wa­ne­go, chciał po pro­stu pod­trzy­mać roz­mo­wę.

Kerk po­cią­gnął spory łyk cie­płe­go piwa.

– Po­przed­nia żona jej męża, Liwia, która po­sta­no­wi­ła w ten spo­sób ze­mścić się za swoją śmierć… na swo­ich mor­der­cach. Po­zdra­wia cię – dodał szyb­ko.

In­ten­syw­nie zie­lo­ne oczy ka­pi­ta­na spo­czę­ły na nim z uwagą, ale bez krzty­ny zro­zu­mie­nia.

– Przy­naj­mniej we­dług wer­sji ducha Liwii, któ­rej je­stem skłon­ny za­wie­rzyć. Przy­zna­ję jed­nak nie­ste­ty, że do­wo­dów nie mam żad­nych – do­koń­czył po­rucz­nik, stwier­dza­jąc, że tym razem wzrok przy­ja­cie­la przy­brał do­kład­nie taki wyraz, ja­kie­go się spo­dzie­wał. To zna­czy pełen nie­do­wie­rza­nia, kpiny i lek­kie­go roz­ba­wie­nia. A gdy Asger prze­ko­nał się, że dok­tor mówi zu­peł­nie po­waż­nie, wzniósł oczy do su­fi­tu i prych­nął gniew­nie:

– Kerk, li­to­ści. Ty też?

Tor prze­wi­dział taką re­ak­cję, dla­te­go za­wcza­su przy­go­to­wał sobie od­po­wiedź. Zna­czą­co wska­zał na prawą rękę ka­pi­ta­na i po­wie­dział:

– Jak na kogoś, kogo mie­siąc temu po­gryzł pół-czło­wiek, pół-wilk, twój scep­ty­cyzm przy­po­mi­na już ośli upór, Asger. Może czas za­ak­cep­to­wać wresz­cie fakt, że nie je­ste­śmy na tym świe­cie sami. Coś się zmie­ni­ło. Coś się budzi.

Si­dort pa­trzył na niego z wy­ra­zem po­chmur­ne­go znie­chę­ce­nia. To praw­da, kilka ty­go­dni temu jego wiara w ab­so­lut­ną po­zna­wal­ność i opar­tą na niej prze­wi­dy­wal­ność rze­czy­wi­sto­ści do­zna­ła po­waż­ne­go uszczerb­ku. Wciąż jed­nak uwa­żał, że tamte wy­da­rze­nia można wy­tłu­ma­czyć. Jakoś… Niby wie­dział, że w krą­żą­cych le­gen­dach jest sporo praw­dy, że jesz­cze nie tak dawno, bo ze sto lat temu, po la­sach, po­lach, mo­rzach har­co­wa­ły isto­ty, któ­rych mniej lub bar­dziej spo­koj­ne ży­wo­ty zo­sta­ły w pew­nym mo­men­cie nie­od­wra­cal­nie od­mie­nio­ne przez kogoś, kto dys­po­no­wał mocą igra­nia z na­tu­rą. Ale znał je tylko z opo­wie­ści. Nie­licz­ne, wy­mar­łe, le­gen­dar­ne stwo­ry, któ­rych re­al­no­ścią czy też jej bra­kiem nie warto było za­przą­tać sobie głowy. Magia zo­sta­ła sku­tecz­nie za­ka­za­na, a pa­ra­ją­ce się nią osoby sys­te­ma­tycz­nie i skru­pu­lat­nie wy­eli­mi­no­wa­ne na długo przed jego na­ro­dzi­na­mi; świat, w któ­rym przy­szło mu żyć, bywał nie­przy­ja­zny i okrut­ny, mimo to w miarę upo­rząd­ko­wa­ny i lo­gicz­ny. Przy­naj­mniej w ja­kimś stop­niu da­ją­cy się kon­tro­lo­wać. A teraz… Naj­gor­sze było to, że ko­lej­ną re­we­la­cję przy­no­sił po­rucz­nik Tor, twar­do stą­pa­ją­cy po ziemi, za­pa­trzo­ny w swoje na­uko­we re­cep­tu­ry po­rucz­nik Tor. Jeśli nie zwa­rio­wał, mówił praw­dę.

Asger wes­tchnął cięż­ko:

– Pro­szę cię tylko, Kerk, da­ruj­my tę hi­sto­rię puł­kow­ni­ko­wi.

Po­czuł mro­wie­nie w po­ką­sa­nej ręce; od­wró­cił głowę, za­pa­trzył się w ciem­ność za oknem. Zza linii drzew wy­sko­czył okrą­gły jak ta­lerz księ­życ. As­ge­ro­wi chcia­ło się wyć. Py­ta­nia, któ­rych wcale nie miał za­mia­ru za­da­wać, mknę­ły mu przez głowę. Co się dzie­je? Dla­cze­go aku­rat teraz? W co jesz­cze bę­dzie mu­siał uwie­rzyć? Strzy­gi, upio­ry, wam­pi­ry, wil­ko­ła­ki, duchy… a może rów­nież baby gro­cho­we i kra­sno­lud­ki?

Ścią­gnął wargi w po­nu­rym gry­ma­sie. Nie, ta myśl wcale mu się nie po­do­ba­ła.

 

Koniec

Komentarze

Dobra, od­wa­ży­łam się. Daję pierw­szy tekst, który kie­dy­kol­wiek skoń­czy­łam i prze­le­żał swoje w kom­pie. Pro­blem jest taki, że nie mam do niego w ogóle dy­stan­su. Nic a nic. Być może jest on po pro­stu nudny. Kry­ty­kę przyj­mę na klatę, niech się dzie­je, co chce :). Po­lu­bi­łam bo­ha­te­rów.

Oj Ocha, na­praw­dę mi za­im­po­no­wa­łaś. Jak­bym czy­tał Ed­ga­ra Alana Poe. Nawet nie przy­pusz­cza­łem, jakie moż­li­wo­ści sie­dzą w tobie. Wy­rzuć tro­chę cza­sow­ni­ka "być" Ma­leń­kie błędy w nie­któ­rych zda­niach. Moim zda­niem, to twój naj­lep­szy tekst.Mimo, że nie lubię du­chów i cza­rów, twój tekst nie po­zwo­lił mi prze­stać czy­tać. Mrocz­na, przej­mu­ją­ca i po­ru­sza­ją­ca

opo­wieść. Po­zdra­wia za­sko­czo­ny przy­ja­ciel.

O, kur­cze! Prze­pra­szam, chcia­łam go tro­chę po­edy­do­wać i ska­so­wa­łam. Dodam po­now­nie, jak będę miała chwi­lę na po­li­kwi­do­wa­nie wszyst­kich dziw­nych od­stę­pów w tym edy­to­rze jesz­cze raz. Jesz­cze raz prze­pra­szam za za­mie­sza­nie, praw­dzi­wa epi­de­mia usu­wa­nia tek­stów tutaj jest ostat­nio :). Tytuł też ska­so­wa­łam, żeby się pusty tekst nie po­ja­wiał.

Serio, Ry­szar­dzie? Po­wiem szcze­rze, nie spo­dzie­wa­łam się ta­kiej opi­nii. Bar­dzo je­stem nie­pew­na tego tek­stu. Dobra, po­sta­ram się go jak naj­szyb­ciej znowu dodać:).

No, jest. Jesz­cze raz prze­pra­szam za za­mie­sza­nie. Zni­ka­ją­ce i po­ja­wia­ją­ce się tek­sty to ostat­nio cecha cha­rak­te­ry­stycz­na tego por­ta­lu:).

Z tym Poe to jed­nak tro­chę po­je­cha­łeś, Ry­szar­dzie:). Ale  bar­dzo mi miło:). Obie­cu­ję przej­rzeć go pod kątem nad­uży­wa­nia "być". Po­zdra­wiam.

?Rudy męż­czy­zna o twa­rzy po­kry­tej ro­ślin­ny­mi ta­tu­aża­mi z uwagą przy­pa­try­wał się ob­li­czu śpią­cej ko­bie­ty. Jej czar­ne, dłu­gie włosy roz­rzu­co­ne były w nie­ła­dzie po dru­ko­wa­nej w żółte ró­życz­ki po­dusz­ce, ładne, pełne, lekko roz­chy­lo­ne usta drża­ły odro­bi­nę. Od­dy­cha­ła może nieco zbyt cięż­ko, ale równo i spo­koj­nie. Wierz­chem dłoni do­tknął jej bla­de­go po­licz­ka - skóra była cie­pła, gład­ka i de­li­kat­na. Wy­glą­da­ła pięk­nie, ale był zbyt do­świad­czo­ny, by dać się zwieść po­zo­rom. Czuł to – czuł za­pach śmier­ci i wie­dział, że czeka go trud­na praca, któ­rej efek­tu nie był w sta­nie prze­wi­dzieć."

Tak, Roger, zga­dza się.Tro­chę "być" już po­li­kwi­do­wa­łam (wi­dzisz, na serio biorę uwagi:)). Z tym "jej" już pró­bo­wa­łam zro­bić coś wcze­śniej, bo wiem, że mam ten­den­cję do nad­uży­wa­nia.Było wię­cej pier­wot­nie :). Po­my­ślę jesz­cze tro­chę, może coś wy­my­ślę. Po­zdra­wiam.

Z

tym "ro­ślin­nym ta­tu­ażem, Roger tro­chę przy­parł cię do muru. Po­praw. Mam na­dzie­ję, że twoja"klata" (na pewno po­nęt­na) przyj­mie każdy wytyk.

     I nie "po po­dusz­ce",  tylko "na po­dusz­ce" le­ża­ły loki. Po po­dusz­ce to mogą sply­wać łzy, albo krew, cho­ciaż le­piej by­ło­by i tak wtedy na­pi­sac "z po­dusz­ki".  Przy­da­ło­by się kilka gwał­tow­nych pa­rok­sy­zmów ciala tej ko­bie­ty w pierw­szym aka­pi­cie, bo jest nudny. 

     Po­zdrów­ko.

Prze­gię­łaś z czy­ta­niem za­pi­sków, umiesz­czo­nych na ple­cach. Sprawdż eks­pe­ry­men­tal­nie, czy jedno lu­stro wy­star­czy...  

Za nic nie ro­zu­miem roli i po­trze­by ta­tu­owa­nia twa­rzy w mo­ty­wy ro­ślin­ne.  

Resz­ta w po­rząd­ku. Kon­cep­cja po­wro­tu magii, zwią­za­nych z nią istot i wy­da­rzeń jest, uwa­żam, in­te­re­su­ją­ca, ale nie do za­mknię­cia w ra­mach jed­ne­go opo­wia­da­nia o jed­nym przy­pad­ku. To przy­kład swo­istej "za­jaw­ki". Siądź --- czy też inną sprzy­ja­ją­cą my­śle­niu po­zy­cję przyj­mij --- i po­du­maj nad kil­ko­ma zwią­za­ny­mi wspól­ną myślą prze­wod­nią tek­sta­mi.

M

am przed sobą "Opo­wie­ści nie­sa­mo­wi­te" E. A. P. Ni­g­dzie nie po­je­cha­łem.Na­stępn­ni za mną na pewno to i owo skry­ty­ku­ją. Ja je­stem tro­chę le­ni­wy i mało dro­bia­zgo­wy.

     Zde­cy­do­wa­nie przy­da­ło­by sie też wpro­wa­dze­nie gwiaz­dek. Jak to jest przy­go­to­wa­ny tekst...  

Dok­tor zdą­żył już do po­ło­wy opróż­nić sto­ją­cą teraz przed nim szklan­kę z winem, a jego to­wa­rzysz wciąż mil­czał. Za­czę­ło mu to po­wo­li dzia­łać na nerwy. - W pierw­szym mo­men­cie my­śla­łam, że to dok­tor dzia­ła to­wa­rzy­szo­wi na nerwy

Do­padł do drzwi w tym samym mo­men­cie, w któ­rym ktoś w nie za­pu­kał od dru­giej stro­ny. Szarp­nął za klam­kę i uj­rzał prze­ra­żo­ne ob­li­cze mło­dej słu­żą­cej, dziew­czy­ny, którą wi­dział tu parę razy i która naj­wi­docz­niej wsta­wa­ła jako pierw­sza.

 No i re­cep­tu­ry na ple­cach mo­gły­by gro­zić krę­czem karku, a ta­tu­aży­sta miał­by sporo kło­po­tu z lu­strza­nym od­bi­ciem tek­stu. Poza tym tro­chę szko­da skóry, od czego jest mne­mo­tech­ni­ka 

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, więc prze­czy­ta­łam zbyt szyb­ko, by wy­ła­pać coś wię­cej

Po­zdra­wiam

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Roger - to "na po­dusz­ce" po­pra­wia­łam chyba w mo­men­cie, w któ­rym pi­sa­łeś ko­men­tarz :). Gwiazd­ki - jeśli do­brze zro­zu­mia­łam, gdzie mam je dać - zaraz dam. Jeśli źle zro­zu­mia­łam gdzie, też dam :). Adam KB - wy­bacz obrzy­dli­wą ana­lo­gię, ale kiedy byłam młod­sza, jedno lu­stro star­czy­ło to zlo­ka­li­zo­wa­nia mi prysz­czy na ple­cach :). Wy­bacz:).

Co do tego, że to za­jaw­ka - tak, to praw­da. Mam pe­wien po­mysł i kilka nie po­koń­czo­nych frag­men­tów. Cho­dzi mi o zde­rze­nie - w opo­wie­ści zde­cy­do­wa­nie na­wią­zu­ją­cej do fan­ta­sy - eli­tar­ne­go od­dzia­łu, bar­dzo men­tal­nie współ­cze­sne­go (także je­że­li cho­dzi o trak­to­wa­nie wojny), wła­śnie z po­wra­ca­ją­cą magią, która za cho­le­rę nie pa­su­je do ich świa­to­po­glą­du. Jak być może za­uwa­ży­łeś - Asger zo­stał wcze­śniej po­ką­sa­ny przez coś w ro­dza­ju wil­ko­ła­ka, co było dla wszyst­kich po­waż­nym szo­kiem ;). Ale to by mi się już w opo­wia­da­niu nie zmie­ści­ło, mam plan do mi­ni­po­wie­ści, na­pi­szę ją pew­nie na eme­ry­tu­rze, czyli nigdy :))). Ale plan jest.

AAAAAA.... znowu te po­wtó­rze­nia! Dzię­ki, Alex, już po­pra­wiam:).

     "Rudy męż­czy­zna o twa­rzy po­kry­tej ta­tu­aża­mi o skom­pli­ko­wa­nych, ro­ślin­nych mo­ty­wach z uwagą przy­pa­try­wał się ob­li­czu śpią­cej ko­bie­ty. Jej czar­ne, dłu­gie włosy le­ża­ły w nie­ła­dzie na dru­ko­wa­nej w żółte ró­życz­ki po­dusz­ce, ładne, pełne, lekko roz­chy­lo­ne usta drża­ły odro­bi­nę. Od­dy­cha­ła może nieco zbyt cięż­ko, ale równo i spo­koj­nie.

     Wierz­chem dłoni do­tknął bla­de­go po­licz­ka spo­czy­wa­ją­ce­go bez­wład­nie ciała -  wy­czuł cie­pło skóry,  gład­kiej i de­li­kat­nej. Le­żą­ca  wy­glą­da­ła pięk­nie, ale miał zbyt dużo do­świad­cze­nia, by dać się zwieść po­zo­rom.

     Czuł to – czuł za­pach śmier­ci i wie­dział, że czeka go trud­na praca, może bez­owo­can, bo jej efek­tu nie mógł prze­wi­dzieć.
   Wy­pro­sto­wał się i skie­ro­wał wzrok na sto­ją­ce­go po dru­giej stro­nie łóżka męż­czy­znę, spo­glą­da­ją­ce­go na niego z nie­po­ko­jem i na­dzie­ją."

     Sorry za pro­po­zy­cje guasi --- au­tor­skie.... Ale po­dzial tek­stu na aka­pi­ty jest za­wsze istot­ny.

Nie ma pro­ble­mu - po­cze­kam, pew­nie się jesz­cze ja­kieś uwagi po­ka­żą, mam na­dzie­ję, że zdążę z nich sko­rzy­stać.

No i kur­czę - spraw­dzi­łam, jakoś nie mia­ła­bym pro­ble­mu, żeby coś prze­czy­tać z ple­ców, z po­mo­cą jed­ne­go lu­stra. Chyba nie je­stem jakaś dziw­na? ;). Po­zdra­wiam

(...)  mam plan do mi­ni­po­wie­ści, na­pi­szę ją pew­nie na eme­ry­tu­rze, czyli nigdy  (...).  

Czy to zna­czy, że albo nie masz za­mia­ru dożyć do eme­ry­tu­ry, albo nie masz pod­staw do otrzy­ma­nia eme­ry­tu­ry?  :-)  

Gdy byłam młod­sza... Wy­bacz, ale pryszcz to nie tekst; za­pi­sków na skó­rzy było wiele, mu­sia­ły być drob­nym pi­smem "dzier­ga­ne", więc po­zo­sta­ję przy swoim zda­niu.

Rze­czy­wi­ście mo­men­ta­mi gdzieś tam prze­świ­ty­wał Poe. Poza tym, zga­dzam się z Ada­mem, że po­mysł jest bar­dzo cie­ka­wy i warto go po­cią­gnąć. Trud­no mi stwier­dzić, czy jest to Twoje naj­lep­sze opo­wia­da­nie, bo "Noc" bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu, ale z pew­no­ścią bar­dzo dobre.

Po pro­stu lubię swoją pracę i sobie sie­bie na eme­ry­tu­rze jakoś nie wy­obra­żam:). Pew­nie do czasu. Tak jak pi­sa­lam - spraw­dzi­łam, je­stem prze­ko­na­na, że ewen­tu­al­ne tek­sty na swo­ich ple­cach bym w ten spo­sób prze­czy­ta­ła. Ale to może jakaś moja spe­cy­fi­ka. Po­trzeb­ne by były szer­sze ba­da­nia;) - jak się okaże, że to rze­czy­wi­ście ra­czej mało praw­do­po­dob­ne, prze­my­ślę spo­sób ra­dze­nia sobie po­rucz­ni­ka z no­tat­ka­mi.

Ka­el­Go­rann - bar­dzo dzię­ku­ję :).

     No do­brze, star­czy. W tek­ście jest jesz­cze sporo do po­pra­wie­nia. Weźmy to zda­nie: "  Ru­dzie­lec zmarsz­czył brwi, mil­czał jesz­cze chwi­lę, aż w końcu od­parł: (...)", Bli­skie sie­bie po­wtó­rze­nia: rudy, ru­dzie­lec. A warto płyn­nie po­in­for­mo­wać czy­tel­ni­ka, że le­karz  jest woj­sko­wym. I wy­star­czy na­pi­sać tak: Męź­czy­na w woj­sko­wym unfor­mie zmarsz­czył brwi, mil­czał jesz­cze chwi­lę, aż w końcu od­parł:... W spo­sób na­tu­ral­ny wpro­wa­dza­my istot­ną in­for­ma­cję, o ten "po­rucz­mik" w dal­szej par­tii tek­stu  juz nie za­ska­ku­je.

     Miło było.

No wła­śnie, to jest pro­blem z tek­sta­mi, któ­rych szer­sze tło jest w gło­wie au­to­ra, ale nikt w niej prze­cież nie sie­dzi:). Ten   uni­form mi po pro­stu nie pa­su­je, nie może go tam być, bo to dość spe­cy­ficz­ny od­dział ma być. 

Od­pi­su­ję na ko­men­ta­rze z do­sko­ku, mam na­dzie­ję, że wie­czo­rem zdążę jesz­cze wpro­wa­dzić ja­kieś zmia­ny do sa­me­go tek­stu. Ale nawet jeśli nie - każdy rze­czo­wy ko­men­tarz jest dla mnie cenny, nawet jak nie dam rady tek­stu po­pra­wić, to mam nad czym po­my­śleć. Po­zdra­wiam.

Rudy męż­czy­zna - to jakaś nowa grupa et­nicz­na? nie znam;) Poza tym w pierw­szym aka­pi­cie wy­cho­dzi mi, że ten "ru­dzie­lec" naj­pierw do­ty­kał ko­bie­ty, a potem zwró­cił się sam do sie­bie, bo stał się dok­to­rem.

Su­ro­wo urzą­dzo­na kuch­nia? 

Szo­szo­on - aż zaj­rza­łam do słow­ni­ka :). Rudy męż­czy­zna -tzn. że jak, mia­ło­by być ru­do­wło­sy? SJP  PWN: rudy - 2. «ma­ją­cy rude włosy» . Może tak jed­nak zo­stać? Czy o coś in­ne­go cho­dzi?

Su­ro­wy - 

4. «skrom­ny, po­zba­wio­ny ozdób»

5. «po­zba­wio­ny wygód, przy­jem­no­ści»

Cy jed­nak rów­nież o co in­ne­go cho­dzi? Jeśli coś źle zro­zu­mia­łam, prze­pra­szam, zmę­czo­na je­stem.

Co do tego ru­dziel­ca z roz­dwo­je­niem jaźni - prze­czy­ta­łam dwa razy, to co na­pi­sa­łeś, potem trzy razy to, co ja na­pi­sa­łam i rze­czy­wi­ście, coś może być na rze­czy. Nie­ste­ty, pust­ka w gło­wie jak to zgrab­nie zmie­nić. Żeby nie wy­szło jesz­cze dziw­niej. 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i uwagi, po­zdra­wiam ser­decz­nie.

Facet w ru­dych wło­sach! I wszyst­ko jasne.

Skrom­nie urzą­dzo­na kuch­nia - też brzmi pro­ściej:)

Nie ma za co.

rudy, rudzi
bę­dą­cy ko­lo­ru rdzy, czer­wo­no­brą­zo­wy, ryży.
Rude włosy, wąsy.
Rude li­ście.
Ruda glina.
 pot. Spo­cić się jak ruda mysz - bar­dzo się spo­cić
rudy, ruda w uży­ciu rzecz.: czło­wiek o ru­dych wło­sach, ru­do­wło­sy.  

Czło­wiek o ru­dych, nie w ru­dych, wło­sach.

Cał­kiem przy­jem­ny tekst. Pro­sta hi­sto­ria, ale ma swój kli­ma­cik. Po­do­ba­ło mi się.

 

Po­zdra­wiam.

Dzię­ku­ję, Efe­re­lin Rand.

Ocha - do­łą­czam do grona Two­ich sta­łych czy­tel­ni­ków:)

Nie było mnie kilka dni - a tu po po­wro­cie,  taki fajny ra­ry­ta­sik - dzię­ki :)

Pro­szę bar­dzo:). Za­sta­na­wia­łam się wła­śnie, gdzie się po­dzie­wasz, nawet Cię chcia­łam jakoś in­ter­ne­to­wo po­szu­kać i wy­słać - co są­dzisz o tek­ście, i ge­ne­ral­nie - szer­szym po­my­śle. Do­brze, że nie muszę się na­rzu­cać:). Tak jak już tu pi­sa­łam, pew­nie się szyb­ko nie zbio­rę, by coś z nim zro­bić, ale, kto wie:). To takie opo­wia­dan­ko nieco te­sto­we, cie­szę się, że zo­sta­ło w miarę po­zy­tyw­nie przy­ję­te. Tro­chę chcę bo­ha­te­rom w gło­wach na­mie­szać. Faj­nie, że Ci się po­do­ba­ło i faj­nie, że pew­nie będą Twoje nowe tek­sty. Już dawno do­łą­czy­łam do grona Two­ich sta­łych czy­tel­ni­czek. Po­zdra­wiam:).

Mam po­mysł - magii nie było jakiś czas, bo zo­sta­ła za­bro­nio­na, coś na za­sa­dzie za­ka­zu prób ją­dro­wych, kiedy wszy­scy zo­ba­czy­li, do czego jest w sta­nie do­pro­wa­dzić. Ale jest wojna, więc wszyst­kie chwy­ty do­zwo­lo­ne, oka­zu­je się, że nie udało jej się zli­kwi­do­wać tak do końca, zresz­tą od­ży­wa też na za­sa­dzie opóź­nio­nej cho­ro­by po­pro­mien­nej. No i do tego ra­cjo­nal­ni do bólu, men­tal­nie bar­dzo współ­cze­śni bo­ha­te­ro­wie, któ­rzy muszą się z tym zmie­rzyć. Plus to, że nie­któ­rzy mają mocno krzy­wo pod su­fi­tem, z róż­nych przy­czyn:). Taki sobie temat wy­my­śli­łam :). Chcia­ła­bym coś zro­bić, ale każde opo­wia­da­nie, które sobie pla­nu­ję , roz­ra­sta się do ta­kich roz­mia­rów, że nie mam kiedy po­skła­dać tego do kupy. Po­ży­je­my, zo­ba­czy­my :).

Czyta się bar­dzo przy­jem­nie. Opo­wia­da­nie wcią­gnę­ło mnie wy­jąt­ko­wo mocno. Z chę­cią prze­czy­ta­ła­bym inne Twoje tek­sty :)

Dzię­ku­ję bar­dzo:). Kilka jest już tutaj - klik­nij sobie na mój nick, po­win­ny sie po­ka­zać. Kró­ciut­kie, więc dużo czasu nie zajmą, a może się spodo­ba­ją. Po­zdra­wiam.

 

Życzę piór­ka, bo ci się na­le­ży. Po­zdra­wiam.

Ry­szard ma rację. Bę­dzie­my lob­bo­wac :)

Ry­szar­dzie - po­now­nie Ci dzię­ku­ję :). Twoje po­par­cie i opi­nie spra­wia­ją, że tro­chę bar­dziej w sie­bie wie­rzę i chce mi się wy­my­slać hi­sto­rie i je spi­sy­wać. Wiem, że to strasz­nie pom­pa­tycz­nie brzmi, ale taka jest praw­da. A, i kiedy przy oka­zji edy­cji tek­stu ska­so­wa­ło mi się to opo­wia­da­nie, to - szcze­rze mó­wiąc - nie je­stem pewna, czy da­ła­bym je tu z po­wro­tem, gdy­bym nie zo­ba­czy­ła Two­je­go ko­men­ta­rza.  Do­łą­czy­ła­bym do licz­ne­go grona Au­to­rów Zni­ka­ją­cych Opo­wia­dań, ale nie z po­wo­du ta­kie­go, że trak­tu­ję swoją pi­sa­ni­nę za "wie­ko­po­mną", ra­czej wręcz prze­ciw­nie, dla­te­go, że je­stem jej zwy­czaj­nie nie­pew­na. Ty utwier­dzasz mnie w prze­ko­na­niu, że to, co na­pi­szę, może dać paru oso­bom chwi­lę przy­jem­no­ści :).

Uf, ale się roz­pi­sa­łam. Star­czy pa­to­su, nie zno­szę go :).

Mar­ci­nie, Tobie też oczy­wi­ście ba­aaar­dzo dzię­ku­ję za po­par­cie!

Jeśli nie za­uwa­ży­łaś przed­tem, nad­mie­niam szep­tem, że ja też po­pie­ram.

A, to rów­nież dzię­ku­ję:). Wła­ści­wie to nie, nie za­uwa­ży­łam:). Za­wsze je­stem Ci wdzięcz­na za rady, ale Twoje opi­nie - w przy­pad­ku moich tek­stów - są dla mnie ta­jem­ni­cą :).

:-) Chyba za szyb­ko czy­tasz ko­men­ta­rze. Czy słowa, że kon­cep­cja jest cie­ka­wa, można uwa­żać za przy­ga­nę? Dla mnie to by był kom­ple­ment...  :-)  
Nie­pew­ność co do wła­snych tek­stów to rzecz może nie aż chwa­leb­na, ale na pewno po­ży­tecz­na. Po­zwa­la, nawet skła­nia, do przyj­rze­nia się, choć­by po ja­kimś cza­sie, tek­sto­wi i za­sta­no­wie­nie: a może by tak, a nie tak? Oczy­wi­ście jest to po­wtó­rze­nie stan­dar­do­wej rady: odłóż, niech prze­fer­men­tu­je... --- ale cho­dzi o to, że Ty i bez tej rady za­czniesz tak czy­nić, z po­wo­du rze­czo­nej nie­pew­no­ści. Bo ze­chcesz skon­tro­lo­wać, po­pra­wić, ulep­szyć. Więc niech Tobie ta nie­pew­nośc to­wa­rzy­szy --- ale, bar­dzo pro­szę, bez prze­gi­na­nia, bo wtedy do końca świa­ta bę­dziesz tylko po­pra­wia­ła i po­pra­wia­ła...

Wcią­ga­ję­ce z kli­ma­tem. Przy­jem­nie się czy­ta­ło.

Dzię­ku­ję, homar. Cie­szę się, że się spodo­ba­ło.

Prze­czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem. Szko­da, że do­pie­ro teraz. Na­praw­dę nie ro­zu­miem dla­cze­go wcze­śniej nie rzu­ci­ło mi się w oczy to opo­wia­da­nie. Hi­sto­ria pro­sta, ale nie­ba­nal­na. Zde­cy­do­wa­nie na plus.

O, ktoś tu jesz­cze zaj­rzał. Faj­nie :). Dzie­ki, vy­zart.

Zaj­rza­łam tu bo Vy­zart kazał ; P I myślę, że do­brze, że kazał, bo choć hi­sto­ria nie jest skom­pli­ko­wa­na, po­pro­wa­dzo­na jest przy­jem­nie, z wy­czu­ciem, a za­koń­cze­nie do­da­je od­po­wied­nie­go smacz­ku.

 

Dodam tylko, że uwa­żam wątek ta­tu­ażu za zbęd­ny, mo­gą­cy bu­dzić kon­tro­wer­sje (za Ada­mem uznam, że pi­sa­nie sobie drob­nym macz­kiem na ple­cach jest wy­so­ce nie­prak­tycz­ne), ale to szcze­gół.

 

Po­zdra­wiam!

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Dzię­ki, Jo­se­he­im. I dzię­ki Vy­zart, przy oka­zji :). Jasne, wątek ta­tu­ażu jest zbęd­ny, ale jakoś mam sła­bość do ta­tu­aży (na in­nych, bo sama je­stem dość tchórz­li­wa pod tym wzglę­dem). A ta­tu­owa­ne no­tat­ki są in­spi­ro­wa­ne au­ten­tycz­ną osobą. Oczy­wi­ście, nie jest to tak eks­tre­mal­ne jak w  przy­pad­ku po­rucz­ni­ka, ale jakoś na tyle mnie za­fra­po­wa­ło, że tra­fi­ło do tego tek­stu.

Po­zdra­wiam.

Nie, źle na­pi­sa­łam. Nie jest zbęd­ny, ale nie jest nie­zbęd­ny, o tak:). Jakoś sobie w gło­wie już te po­sta­ci po­ukła­da­łam, i tak je widzę. To ma być w jakiś spo­sób eli­tar­na zbie­ra­ni­na ory­gi­na­łów peł­nych swo­ich dzi­wactw i fobii - tak to ma w każ­dym razie wy­glą­dać w tej po­wie­ści, którą na­pi­szę na eme­ry­tu­rze, czyli nigdy:).

I - po­nie­waż Beryl po­go­nił mnie ze swo­je­go wątku - to tu chcia­łam po­dzię­ko­wać Mar­ci­no­wi za no­mi­na­cję. Cie­szę się, bo jak widać, jesz­cze parę osób to opo­wia­da­nie prze­czy­ta :). 

Po­zdra­wiam

Masz racje :) no­mi­na­cja na­pę­dza ko­niunk­tu­rę - cie­szę się że dzie­ki temu to opo­wia­da­nie prze­czy­ta wię­cej osób. Na praw­dę warto!

Mam na­dzie­ję, że zgar­niesz piór­ko:)

Rze­czy­wi­ście, fajny tekst.

po­zdra­wiam

I po co to było?

Dzię­ku­ję. Coraz mi przy­jem­niej :).

Przej­ście z za­kład­ki naj­now­sze do za­kład­ki wy­róż­nio­ne, to jak wy­pi­cie szkla­necz­ki Ja­me­son'a po kie­lisz­ku Żubra.

Dobre opo­wia­da­nie, acz­kol­wiek pa­so­wał­by mi tu nieco cięż­szy kli­mat w stylu Lo­ve­craft'a.

No wi­dzisz, a ja sta­ra­łam się mak­sy­mal­nie "od­cią­żyć" :). Za­le­ża­ło mi ra­czej wła­śnie na pew­nej lek­ko­ści. Dzię­ku­ję.

Po­do­bał mi się tekst i wcale mnie nie dziwi, że zo­stał uho­no­ro­wa­ny piór­kiem - gra­tu­la­cje! :)

 

Co do sa­me­go mo­ty­wu - po­wra­ca­ją­cy zza grobu mści­ciel nie jest ni­czym nowym, ale za­zwy­czaj mamy do czy­nie­nia z opę­ta­nym żądzą ze­msty umar­la­kiem, który za­bi­je i krzyw­dzi­cie­li, i jesz­cze paru, któ­rzy na­wi­ną mu się pod rękę. Twoja Liwia jest inna i może za to ją po­lu­bi­łam? To in­te­li­gent­na, ob­da­rzo­na po­czu­ciem hu­mo­ru, we­so­ła osoba, któ­rej praw­dzi­wy cha­rak­ter chyba zo­stał sku­tecz­nie stłam­szo­ny przez wy­cho­wa­nie. Sama prze­cież przy­zna­je, że wy­cho­wy­wa­na była na po­słusz­ną żonę. Przy­znam, że po­cząt­ko­wo nieco mi za­zgrzy­tał taki "prze­skok" - lata wy­cho­wa­nia i wpo­jo­ne za­sa­dy robią swoje, więc zmia­na po­tul­nej żonki w sar­ka­stycz­ną, kon­kret­ną i zde­cy­do­wa­ną babkę wy­da­ła mi się nieco nie­wia­ry­god­na. Lu­dzie nie zmie­nia­ją się w końcu tak łatwo. Ale z dru­giej stro­ny ku­pu­ję tezę, że po śmier­ci Liwii było juz wszyst­ko jedno - zo­ba­czy­ła, jak to jest, robić to na co się ma ocho­tę i nie pod­le­gać żad­nym za­sa­dom, a wtedy ujaw­nił się jej praw­dzi­wy cha­rak­ter (nie ten wy­uczo­ny).

 

Po­rucz­nik Kerk wy­pa­da przy Liwii nieco blado, co nie zna­czy, że jest źle na­pi­sa­ny. To kom­pe­tent­ny, rze­czo­wy czło­wiek, budzi sym­pa­tię. Być może przy­ćmi­ła go nieco ży­wio­ło­wość i tem­pe­ra­ment Liwii?

 

Jedno zda­nie szcze­gól­nie mi się spodo­ba­ło:

"Może czas za­ak­cep­to­wać wresz­cie fakt, że nie je­ste­śmy na tym świe­cie sami. Coś się zmie­ni­ło. Coś się budzi."

 

Koń­ców­ka wy­po­wie­dzi na­su­wa mi na myśl py­ta­nie - ocha, nie my­śla­łaś, aby ten tekst po­trak­to­wać jako wstęp do cze­goś dłuż­sze­go? Do hi­sto­rii świa­ta, który ze­pchnął magię do pod­zie­mi, a teraz musi przy­jąć do wia­do­mo­ści fakt, że magia ist­nia­ła, ist­nie­je i ist­nieć bę­dzie? Wpraw­dzie ca­łość jest bar­dzo cie­ka­wa jako mi­nia­tu­ra, ale jeśli pla­nu­jesz po­trak­to­wać go jako pro­log do cze­goś dłuż­sze­go, to trzy­mam kciu­ki! :)

No wi­dzisz, ocho? Na­stęp­ne za­chę­ce­nie do stwo­rze­nia więk­sze­go dzie­ła. To jak bę­dzie?

Zoee - dzię­ku­ję za miły i ob­szer­ny ko­men­tarz:). Cie­szę się, że się po­do­na­ło.

Tak, my­śla­łam o tym, żeby opi­sać taki świat. Jeśli zer­k­niesz do moich ko­men­ta­rzy po­wy­żej -  co nieco można już z nich wy­wnio­sko­wać na temat mojej wizji. To, co pi­szesz o Liwii i tym "prze­sko­ku" - my­śla­łam o tym rów­nież, ale uzna­łam, że tak szo­ku­ją­ce do­świad­cze­nie jakim jest wła­sna śmierć ma moż­li­wość zu­peł­nie prze­bu­do­wać nasz sys­tem war­to­ści.

Co do Kerka - jeśli wy­da­je Ci się, że wy­padł on blado, to dla mnie jest to temat do prze­my­śleń. Co praw­da w tej więk­szej ca­ło­sci nie jest on po­sta­cią cen­tral­ną (cho­ciaż jedną z głów­nych), ale lubię Kerka, więc chcia­ła­bym, żeby miał cha­rak­ter.

Mam to już wszyst­ko dość kon­kret­nie po­ukła­da­ne w gło­wie, też coś w ro­dza­ju planu na pa­pie­rze. Kilka nie­po­koń­czo­nych frag­men­tów. I tyle.

Ada­mie - bo do­sta­nę z tego po­wo­du ja­kie­goś hopla :). Chcia­ła­bym bar­dzo, jest tylko jeden pro­blem: czas. I to nie 5 minut tu, 15 minut tam, tylko tro­chę wię­cej czasu na sku­pie­nie. Na razie to towar luk­su­so­wy. Ale zro­bię to, kie­dyś...

Po­zdra­wiam

Znam ten pro­blem...

Zoee - jesz­cze jedna uwaga, taka bar­dziej oso­bi­sta:). Przej­rza­łam wła­śnie kilka Two­ich ko­men­ta­rzy pod in­ny­mi opo­wia­da­nia­mi i je­stem pod wra­że­niem. Ob­szer­ne, rze­czo­we, do­ty­czą­ce fa­bu­ły. Bar­dzo fajne i przy­dat­ne. Mam na­dzie­ję, że zo­sta­niesz tutaj na dłu­żej :).

Ocha, teraz to mi zro­bi­ło się miło :) Po­sta­ram się ko­men­to­wać czę­ściej...

Prze­wrot­ne. :)

 

Liwia jest roz­kosz­na. Ga­da­tli­wa, otwar­ta, za­baw­na a za­ra­zem zu­peł­nie bez skru­pu­łów okrut­na. Uwa­żam, że jej cha­rak­te­ry­sty­ka bar­dzo pa­su­je do mło­de­go (bo do­pie­ro co umar­łe­go) upio­ra. Po­rucz­nik dok­tor Kerk (fak­tycz­nie przy­da­ło­by się po­in­for­mo­wać gdzieś na po­cząt­ku, że jest woj­sko­wym) też jest po­sta­cią w którą łatwo się wczuć. Jest w nim pewna głę­bia, czy­ta­jąc czuję, że wiesz o nim wię­cej, niż jest na pa­pie­rze (em... zna­czy na ekra­nie) i chęt­nie od­kry­ła­bym co. Dla mnie te jego ta­tu­aże są bar­dzo do­brym, nie wa­ha­ła­bym się po­wie­dzieć – nie­zbęd­nym – ele­men­tem cha­rak­te­ry­sty­ki. Coś zna­czą, cze­muś służą, wy­róż­nia­ją go z tłumu. I dzia­ła­ją na wy­obraź­nię. Ja je widzę na zie­lo­no. ;) Może dla­te­go, że "motyw ro­ślin­ny".

 

Jed­nak naj­bar­dziej fa­scy­nu­ją­cą po­sta­cią jest dla mnie ka­pi­tan. Ja lubię ta­kich ta­jem­ni­czych, mło­dych i przy­stoj­nych typ­ków po przej­ściach. Wy­ja­śnie­nie trau­my wy­da­ło mi się tro­chę zbyt pro­ste (że to wil­ko­łak i, że le­d­wie mie­siąc temu), ale po­zo­sta­je mieć na­dzie­ję, że w tej po­wie­ści, którą na­pi­szesz na eme­ry­tu­rze bę­dzie coś tam jesz­cze w jego mrocz­nej prze­szło­ści (uuuuu... ekhm. sori).

 

Tempo nar­ra­cji i kon­struk­cja fa­bu­ły są bez za­rzu­tu. Opo­wia­da­nie wcią­ga i nie pusz­cza. A ta koń­ców­ka z wscho­dzą­cym księ­ży­cem i tak dalej wy­wo­łu­je dra­pież­ny uśmiech na mojej twa­rzy. Mimo, że nie lubię opo­wie­ści o wam­pi­rach i wil­ko­ła­kach. Dziw­ne.

 

Mam nie­wiel­kie za­strze­że­nia do roz­mo­wy dok­to­ra z mężem w kuch­ni. Nar­ra­cja jest tro­chę rwana. Ro­zu­miem, że mąż miał trud­no­ści z wy­ar­ty­ku­ło­wa­niem swo­ich po­dej­rzeń, że to duchy itd., ale prze­la­ło się to na pewne za­jąk­nię­cia w nar­ra­cji wła­śnie. Nie je­stem pewna, jak można by to po­pra­wić (wiem, że teraz to nie­moż­li­we, tak na przy­szłość i tro­chę dla sie­bie się za­sta­na­wiam). Chyba po­trzeb­na by­ła­by więk­sza ja­sność w mo­ty­wa­cji bo­ha­te­ra.

 

Bo wi­dzisz, do­wie­dzia­łam się cze­goś z Two­ich ko­men­ta­rzy, co nie wy­ni­ka tak do końca z tek­stu (albo wy­ni­ka do­pie­ro pod sam ko­niec, a mo­gło­by chyba wcze­śniej (jeśli w ogóle)) – że w tym świe­cie ist­nia­ła magia, potem zo­sta­ła za­ka­za­na, a teraz wraca. Może wła­śnie ta roz­mo­wa, drugi frag­ment opo­wia­da­nia, to wła­ści­we miej­sce, żeby po­ka­zać tro­chę wy­raź­niej jakiś "world bu­il­ding".

 

Druga rzecz – bar­dzo chcia­ła­bym wie­dzieć wię­cej o tym od­dzia­le woj­sko­wym. Kim są, dla­cze­go są tacy? Z kim wal­czą? Ale to też bar­dziej przez ko­men­ta­rze, niż po prze­czy­ta­niu tek­stu. Brak tych in­for­ma­cji nie prze­szka­dza mi w od­bio­rze opo­wia­da­nia, jako kom­plet­nej ca­ło­ści, nie w tym rzecz. Ale są­dząc po Two­ich wy­po­wie­dziach, chcia­łaś po­ka­zać ich "współ­cze­sność my­śle­nia", ale nie do końca to wy­szło.

 

To jest taki dy­so­nans, bo na­praw­dę, dla od­bio­ru opo­wia­da­ni ani spra­wa ist­nie­nia / nie-ist­nie­nia magii, ani "współ­cze­sno­ści" od­dzia­łu woj­sko­we­go nie ma naj­mniej­sze­go zna­cze­nia. Opo­wia­da­nie jest kom­plet­ne, takie, jakie jest. Ale Ty naj­wy­raź­niej chcia­łaś to prze­ka­zać. Tylko, że nie da się na­wrzu­cać zbyt wielu grzy­bów w barszcz.

 

Myślę, że wy­brnę­łaś z pro­ble­mu obron­ną ręką, wła­śnie dzię­ki oszczęd­no­ści w do­zo­wa­niu in­for­ma­cji. Po­ka­za­łaś tylko to, co dla fa­bu­ły opo­wia­da­nia jest na­praw­dę istot­ne (z jed­nym ro­dzyn­kiem, czyli in­for­ma­cją o ka­pi­ta­nie, bez któ­rej opo­wia­da­nie mo­gło­by się obyć, ale dzię­ki niej zy­sku­je pe­wien sma­czek) i tak po­win­no być. Myślę, że masz prawo czuć się dumna z tego tek­stu. Szko­da, że tak mało czasu na pi­sa­nie... ;)

rze­czy­wi­stość jest dla ludzi, któ­rzy nie radzą sobie z fan­ta­sty­ką

Oj, t.leno, bar­dzo Ci dzię­ku­ję za taki wy­czer­pu­ją­cy ko­men­tarz. I wła­ści­wie wszyst­ko do­brze wy­czu­łaś:). To ka­pi­tan miał­by być cen­tral­ną po­sta­cią, po­ja­wił się w tym opo­wia­da­niu, bo mu­sia­łam po pro­stu go wresz­cie wy­cią­gnąć na świa­tło dzien­ne, nawet w epi­zo­dzie;). I nie, jego "prze­szłość" to nie wy­da­rze­nia z "wil­ko­ła­ka­mi" (to też nie do końca takie tam wil­ko­ła­ki). A z tą magią to - we­dług mnie - mu­sia­ło tak być, bo oni, zwłasz­cza Asger, nie wie­rzą, bo uwie­rzyć też nie chcą. Utra­ta kon­tro­li nad wła­snym ży­ciem to wizja prze­ra­ża­ją­ca:). Cho­ciaż, utra­cić można i bez magii... Tak więc to też po­ja­wi­ło się na mar­gi­ne­sie, jako pewne pod­su­mo­wa­nie, a jed­no­cze­śnie otwar­cie cze­goś in­ne­go.

Cie­szę się, że spodo­bał Ci się ostat­ni frag­ment, bo mnie się rów­nież po­do­ba;). Miał być nie­jed­no­znacz­ny, wska­zu­ją­cy na nie­pew­ność co do dal­szych losów ka­pi­ta­na. Faj­nie, że jed­nak się udało. Mam na­dzie­ję.

Ten tekst wła­ści­wie jest w cha­rak­te­rze nieco inny od tego, co mam w gło­wie. Ale też to był je­dy­ny po­mysł, który byłam w sta­nie zmie­ścić w ja­kimś  roz­sąd­nym roz­mia­rze.

Dzię­ku­ję Ci za po­świę­co­ny czas i celny, ob­szer­ny ko­men­tarz.

Aha, i bar­dzo, bar­dzo się cie­szę, że ta­tu­aże też wy­da­ją Ci się sen­sow­ne. Kerk taki jest. I już. Krop­ka:).

bar­dzo dobre

Haha :)

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Dzię­ki, Unfal­lu, za mały rajd :). A Ty, Be­ry­lu, z czego się re­cho­czesz? :)

Nie, nic, tak tylko… we­so­ły takie je­stem cze­goś ; )

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Fajny tekst. Nie dzi­wię się przed­pi­ś­com, że wo­ła­li o kon­ty­nu­ację. W za­sa­dzie za­koń­czy­łaś głów­ny wątek żony, a potem nagle za­czy­nasz opo­wia­dać o As­ge­rze. I ury­wasz w cie­ka­wym mo­men­cie. No to się nie dziw… Cie­szę się, że cią­gniesz temat.

A ta­tu­aż mi się bar­dzo spodo­bał. Wy­da­je mi się, że li­ter­ki na ple­cach można prze­czy­tać, tylko na krę­go­słu­pie tro­chę trud­niej. Ale to kwe­stia czcion­ki. Nie sądzę, że mię­dzy na­pi­sa­mi na kla­cie i ło­pat­kach jest jakaś duża róż­ni­ca w od­bio­rze. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki, Fin­klo. :)

Ja z tym ta­tu­ażem będę się upie­rać i prze­ko­nać się nie dam. Da się prze­czy­tać i już! Cie­szę się, że mam w Tobie tu so­jusz­nicz­kę. ;)

Jeju, znowu szóst­ka! Dzię­ki, Sajko. Czuję się ta­aaaaka do­ce­nio­na! :)

 

A przy oka­zji – ta­tu­aże Ci się po­do­ba­ły? :)

Ten na lewym przed­ra­mie­niu – zde­cy­do­wa­nie tak. ;)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

:)

Tekst wcią­ga, bar­dzo przy­jem­nie się czyta, ale za­koń­cze­nie po­zo­sta­wia nie­do­syt. No nic, w takim razie lecę do Osady :P

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Jakiś czas temu prze­czy­ta­łem to opo­wia­da­nie, ale nie zo­sta­wi­łem ko­men­ta­rza, sam nie wiem dla­cze­go. Dla­te­go, jak czy­ta­łem wczo­raj, od razu wy­da­ło mi się zna­jo­me :)

Po­do­ba­ło mi się. Ład­nie na­pi­sa­ne. Po­stać Liwii była dla mnie naj­cie­kaw­sza (i pew­nie dla więk­szo­ści), dziw­ne, że mąż się przy niej nu­dził. A może prze­szła po­śmiert­ną ewo­lu­cję? Tro­chę sła­biej wy­padł Kerk. Po koń­ców­ce od­nio­słem wra­że­nie, może mylne, że tekst po­wstał jako część cze­goś więk­sze­go.

Bar­dzo po­do­ba­ła mi się scena dia­lo­gu, w któ­rej duch “wy­pi­kał” nie­wy­god­ne fakty :)

W naj­bliż­szym cza­sie pla­nu­ję “Osadę”.

Zyg­fry­dzie, bar­dzo Ci dzię­ku­ję za wi­zy­tę i ko­men­tarz. 

Hm, o który frag­ment dia­lo­gu z “wy­pi­ka­niem” Ci cho­dzi? 

Liwia na pewno prze­szła po­śmiert­ną ewo­lu­cję, po­wie­dzia­ła­bym nawet – re­wo­lu­cję. :)

To jest część cze­goś więk­sze­go, na razie sta­ram się to trzy­mać w ra­mach opo­wia­dań, “Osada” jest ko­lej­nym z nich. Moim zda­niem “Osada” jest lep­sza, ale zda­nia czy­tel­ni­ków nie­ko­niecz­nie to po­twier­dza­ły. :) Ostat­nio do­pi­sa­łam do niej epi­log, więc miał­byś kilka ty­się­cy zna­ków wię­cej niż po­przed­ni czy­tel­ni­cy.

W każ­dym razie – ser­decz­nie za­pra­szam. :)

Cho­dzi mi o dia­log, w któ­rym bo­ha­ter mówił praw­dę o Liwii, a jego roz­mów­ca go nie sły­szał.

Liwia jest cu­dow­na, cał­ko­wi­cie cu­dow­na. Wolna i swo­bod­na dusza, która przed śmier­cią spę­ta­na była oko­wa­mi kon­we­nan­su i ży­cio­wej roli, wresz­cie bie­rze los w swoje ręce. W sumie to po­win­na po­dzię­ko­wać swoim mor­der­com. Znowu po­sta­ci są na pierw­szym pla­nie (piję do czy­ta­nej dziś wcze­śniej “Osady”), a tło – jest tylko tłem maź­nię­tym je­dy­nie nie­wy­raź­nie. Mnie to jak naj­bar­dziej leży. Skoda że prze­ży­cia As­ge­ra mają tak “try­wial­ne” źró­dło (cu­dzy­słów - bo wiem, że pa­su­je do kon­cep­cji, ale jed­nak ma­rzy­ło mi się cos bar­dziej za­gma­twa­ne­go). Cze­kam na dal­szy ciąg.:)

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i ko­men­tarz rów­nież tutaj. :) To, co ukształ­to­wa­ło As­ge­ra to nie te wy­da­rze­nia z ludź­mi – wil­ka­mi. Tamto wy­da­rzy­ło się wcze­śniej. Ale już ktoś tak wcze­śniej po­dej­rze­wał, więc pew­nie rze­czy­wi­ście można by tak wy­wnio­sko­wać. Ale ten tekst, wła­śnie z tymi wil­ko­po­dob­ny­mi, chcia­ła­bym na­pi­sać. Bo to chyba fajny po­mysł, to co mi w gło­wie sie­dzi. Ale na zde­cy­do­wa­nie dłuż­szy tekst, więc musi na razie po­cze­kać.

Oo, nie sko­men­to­wa­łem tego tek­stu, choć czy­ta­łem go dawno temu.

Sorry, taki mamy kli­mat.

Prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie już dawno, a na ży­cze­nie Au­tor­ki wy­po­wie­dzia­łam się, tyle że nie tutaj, więc teraz zo­sta­wiam ślad i oświad­cze­nie, że to bar­dzo po­rząd­ne opo­wia­da­nie. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No cóż, Se­th­ra­elu, za­wsze mo­żesz nad­ro­bić. :) Chyba, że już nic nie pa­mię­tasz.

Re­gu­la­to­rzy – tak, zga­dza się. Pa­mię­tam, jak prze­ra­ził mnie Twój pełen ko­lo­rów mail. :)

Czy ko­lo­ry były tak bar­dzo źle do­bra­ne i gry­zły się, i to Cię tak prze­ra­zi­ło? ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ko­lo­ry były świet­ne, jedne z moich ulu­bio­nych, o ile do­brze pa­mię­tam. Na szczę­ście dla mo­je­go zdro­wia psy­chicz­ne­go mam za­mi­ło­wa­nie do pstro­ka­ci­zny. ;)

(Nie­uświa­do­mio­nym wy­ja­śniam, że we­so­ły­mi ko­lor­ka­mi Re­gu­la­to­rzy za­zna­cza błędy, błę­dzi­ki i su­ge­stie).

Zgod­nie z ży­cze­niem.

Pa­mię­tam, że tekst bar­dzo mi się po­do­bał, że urzekł mnie jego kli­mat, że pierw­sza żona, mimo swej nad­na­tu­ral­no­ści, po­ja­wia­ła się tak zwy­czaj­nie, jak to w re­ali­zmie ma­gicz­nym bywa i jest urze­ka­ją­ce. Co cie­ka­we, trud­no mi było zde­fi­nio­wać czasy – przy­pa­so­wać re­alia do ja­kie­goś kon­kret­ne­go okre­su hi­sto­rycz­ne­go. Coś w tek­ście su­ge­ro­wa­ło jakiś XVII-XVIII wiek, nie pa­mię­tam co to było, a ten okres nie jest prze­cież naj­lep­szy do umiej­sco­wie­nia fan­ta­sy – tak sobie wtedy po­my­śla­łem, a pod ko­niec tek­stu mu­sia­łem zwe­ry­fi­ko­wać opi­nię. Do tej pory we łbie mam jedno z ostat­nich zdań, o tym, że (cy­tu­ję z pa­mię­ci, a czy­ta­łem to pra­wie dwa lata temu, więc wy­bacz ewen­tu­al­ną nie­do­kład­ność) “księ­życ wy­sko­czył jak ta­lerz, a głów­ne­mu bo­ha­te­ro­wi chcia­ło się wyć”, do­brze pa­mię­tam? Jakoś tak to szło, bo to stwier­dze­nie, niby rzu­co­ne tak od nie­chce­nia, po­dzia­ła­ło na mnie elek­try­zu­ją­co. To był świet­ny tekst. Jeśli chcesz, mogę prze­czy­tać go jesz­cze raz i znów się wy­po­wie­dzieć. Sądzę jed­nak, że opi­nia wy­da­na tyle czasu po lek­tu­rze, ma swoją uni­kal­ną war­tość.

Po­zdra­wiam Cię ser­decz­nie, Ocho.

Sorry, taki mamy kli­mat.

Wczo­raj wie­czo­rem prze­czy­ta­łam, wzru­szy­łam się, na­pi­sa­łam ko­men­tarz dzięk­czyn­ny i in­ter­net tra­fił mi szlag.

Więc po­wta­rzam: ko­men­tarz wy­mu­szo­ny, ale jaki miły! 

Te zda­nia (Po­czuł mro­wie­nie w po­ką­sa­nej ręce; od­wró­cił głowę, za­pa­trzył się w ciem­ność za oknem. Zza linii drzew wy­sko­czył okrą­gły jak ta­lerz księ­życ. As­ge­ro­wi chcia­ło się wyć.) to miał być taki ha­czyk, cie­szę się, że się zła­pa­łeś. Psy­cho­Fish też się zła­pał. ;)

Co do okre­su – pi­sa­łam wtedy jakoś tak bez­re­flek­syj­nie, bo uzna­łam, że jak fan­ta­sy –  no to musi być ja­kieś tam śre­dnio­wie­cze. Cho­ler­nie sche­ma­tycz­nie, bez wąt­pie­nia. A że bo­ha­te­ro­wie mi do śre­dnio­wie­cza nie pa­so­wa­li – no to trud­no. Z opi­sa­mi też była u mnie wtedy to­tal­na lipa, więc nawet po nich nie można było się zo­rien­to­wać, co to za czas. Potem spra­wę prze­my­śla­łam i zde­cy­do­wa­łam się na niby – XIX wiek, a wła­ści­wie pierw­szą jego po­ło­wę, i tego się trzy­mam. W ogóle myślę, żeby ten tekst prze­pi­sać na nowo, by sta­no­wił spój­ną ca­łość z po­zo­sta­ły­mi z tego świa­ta. W końcu się zbio­rę, i je­że­li bę­dziesz miał ocho­tę wów­czas prze­czy­tać jesz­cze raz – za­pra­szam i bar­dzo się ucie­szę.

Rów­nież Cię ser­decz­nie po­zdra­wiam, Se­th­ra­elu.

Kirk po­twier­dził, a Liwia chwi­lę sie­dzia­ła za­my­ślo­na.

 Li­te­rów­ka. Chyba, że cho­dzi­ło o tego, ale wtedy ka­pi­tan, a nie po­rucz­nik. ;)

Na­praw­dę świet­nie wy­kre­owa­ny kli­mat i nie­po­ko­ją­co-fa­scy­nu­ją­ca po­stać Liwii. Dużo sym­pa­tycz­niej­szy z niej umar­lak od tego go­ścia z “Po­wro­tu”.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Szysz­ko­wy­Dziad­ku – muszę zna­leźć tę li­te­rów­kę. Bo wie­dzia­łam, że ona tam jest, ale cały czas mi umy­ka­ła.

A cóż Ty tu ro­bisz, pod tak sta­rym tek­stem? ;) Bar­dzo się cie­szę i jest mi nie­zmier­nie miło. Dzię­ku­ję. :)

 

EDIT: Ha! Zna­la­złam.

Uzbie­ra­ło mi się tro­chę opo­wia­dań w ko­lej­ce i po­sta­no­wi­łem w końcu się za nie wziąć. W naj­bliż­szym cza­sie jesz­cze od­ko­pię ja­kieś sta­ro­cie.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Jutro prze­czy­tam kon­ty­nu­acje.

 

Po­zdra­wiam.:)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Mor­gia­no –  bar­dzo się cie­szę i dzię­ku­ję. W takim razie z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kam na ko­men­tarz pod “Osadą”. :)

Po­zdra­wiam.

Przed uży­ciem za­po­znaj się z tre­ścią ulot­ki do­łą­czo­nej do opa­ko­wa­nia, bądź skon­sul­tuj się z le­ka­rzem lub far­ma­ceu­tą, gdyż każda uwaga nie­wła­ści­wie sto­so­wa­na za­gra­ża Two­je­mu życiu lub zdro­wiu.

 

Jej czar­ne, dłu­gie włosy le­ża­ły w nie­ła­dzie na dru­ko­wa­nej w żółte ró­życz­ki po­dusz­ce, ładne, pełne, lekko roz­chy­lo­ne usta drża­ły odro­bi­nę.

Tutaj są dla mnie ryt­micz­nie dwa zda­nia, więc bym roz­dzie­lił.

 

Wy­glą­da­ła pięk­nie, ale miał zbyt dużo do­świad­cze­nia, by dać się zwieść po­zo­rom. Czuł to – czuł za­pach śmier­ci i wie­dział, że czeka go trud­na praca, któ­rej efek­tu nie mógł prze­wi­dzieć.

Z jed­nej stro­ny niby ma do­świad­cze­nie (dużo do­świad­cze­nia czy duże do­świad­cze­nie? tu nie je­stem pe­wien), a z dru­giej stro­ny efek­tu nie po­tra­fi prze­wi­dzieć. To mi nie gra – albo albo. Ro­zu­miem, że coś może być nie­prze­wi­dy­wal­ne, ale wła­śnie do­świad­cze­nie daje pewną orien­ta­cje przy­naj­mniej od­no­śnie kie­run­ku efek­tu.

 

Nie­szczę­śli­wy mąż po­tęż­ną dło­nią prze­cze­sał gęste, ciem­ne włosy, czar­ne oczy wy­raź­nie się za­szkli­ły.

Draż­ni mnie "Nie­szczę­śli­wy" i wy­da­je mi się zbęd­ne, po­nie­waż wcze­śniej było o nie­po­ko­ju, więc je­stem w sta­nie sam wczuć się w męża i stwier­dzić, że jest nie­szczę­śli­wy. Nie po­trze­ba mi tego na siłę wma­wiać.

 

Nie po­do­ba mi się roz­mo­wa w pierw­szej sce­nie, bo mam wra­że­nie, że po­sta­ci nie mówią do sie­bie, tylko do mnie, a przez to wy­cho­dzi nie­na­tu­ral­nie.

Poza tym nie grają mi tam re­la­cje mię­dzy nimi – mąż mówi "dok­to­rze", a dok­tor "two­jej" – więc jak to w końcu jest?

Do tego le­karz za­zwy­czaj naj­pierw zbie­ra wy­wiad, a do­pie­ro póź­niej bada pa­cjen­ta. Zresz­tą wy­da­je mi się, że dla każ­de­go po­win­no być nor­mal­ne, że naj­pierw na­le­ży ze­brać in­for­ma­cje, a tutaj jest wszyst­ko od­wrot­nie.

Mąż też jakiś dziw­ny, że do­pie­ro po trzech dniach wzywa le­ka­rza. Nie wspo­mi­na­jąc o ro­dzi­nie czy zna­jo­mych, któ­rzy byli na ślu­bie.

 

za­ga­ił w końcu, lekko zi­ry­to­wa­ny

Za­ga­ić można do kum­pla, a nie do męża pa­cjent­ki.

 

Męż­czy­zna pod­niósł na niego oczy

Tro­chę za dużo tego pod­no­sze­nia oczu.

 

Ru­dzie­lec tkwił chwi­lę w wy­chy­lo­nej po­zy­cji

Wy­chy­lo­nej czy po­chy­lo­nej? Bo wy­chy­la się za­zwy­czaj skądś.

 

Nie wie­rzysz mi, po­rucz­ni­ku

Ro­zu­miem, że jest żoł­nie­rzem i le­ka­rzem, ale za­zwy­czaj jak ktoś się zwra­ca do kogoś w okre­ślo­ny spo­sób, to póź­niej nie pró­bu­je tego mie­szać (jeśli nie ma ja­kie­goś szcze­gól­ne­go po­wo­du). Mu­sisz jakoś ina­czej po­ka­zać, że to rów­nież woj­sko­wy.

 

Pod­szedł do torby, którą wcze­śniej nie­dba­le we­tknął pod stół. Wyjął z niej gruby, gęsto za­pi­sa­ny ze­szyt, za­czął go po­spiesz­nie, ner­wo­wo kart­ko­wać. Wark­nął cicho, ci­snął nim o krze­sło, naj­wy­raź­niej nie­za­do­wo­lo­ny. Po­now­nie się­gnął do torby, aby de­li­kat­nie, po­wo­li po­wy­cią­gać z niej nie­zli­czo­ną ilość fio­lek, pu­de­łe­czek, wo­recz­ków. Usta­wił je w rów­nych rząd­kach na stole, chwi­lę przy­pa­try­wał się im za­my­ślo­ny.

Nie gra mi to. Jego za­cho­wa­nie zmie­nia się zbyt gwał­tow­nie.

 

pod­sko­czył do stołu

Może "do­sko­czył"? Bo tak to wy­glą­da, jakby stół był gdzieś wyżej.

 

a pio­no­wa zmarszcz­ka mię­dzy brwia­mi po­głę­bi­ła się jesz­cze bar­dziej

A wcze­śniej się już po­głę­bi­ła?

 

jak bozie na­ka­za­ły. No, cho­le­ra

Te zwro­ty gryzą mi się z ust tej samej osoby. Zwłasz­cza jeden po dru­gim.

 

Ona? Po pro­stu muszę to zro­bić i aku­rat tutaj powód jest pro­sty i bar­dzo ty­po­wy. Za­bi­ła mnie. Otru­ła. Razem z moim ko­cha­nym mę­żul­kiem. Och, prze­cież nie ro­bi­łam mu scen, gdy do niej szedł i wra­cał do­pie­ro nad ranem. Mu­siał mnie na­praw­dę mieć po dziur­ki w nosie.

Po tym frag­men­cie coś się sypie, bo ra­czej po otru­ciu żony nikt nie od­wa­żył­by się na ślub mie­siąc po po­grze­bie. Zbyt po­dej­rza­ne.

Od po­cząt­ku mi to nie pa­so­wa­ło, ale teraz to już w ogóle.

 

ge­stem osa­dzi­ła go jed­nak w miej­scu

Tzn. jak? Bo nie mogę sobie tego wy­obra­zić.

 

Głos uwiązł mu w gar­dle i tylko coraz sze­rzej otwar­ty­mi ocza­mi oglą­dał roz­gry­wa­ją­ce się przed nim wi­do­wi­sko (…) Kerk scep­tycz­nie uniósł brwi (…) Le­karz stał jak wmu­ro­wa­ny, ogłu­pia­ły, w nie­ja­snym po­czu­ciu, że bie­rze udział w ja­kimś ab­sur­dal­nym przed­sta­wie­niu

No to w końcu jak? Bo już nie wiem, jak on re­agu­je: prze­ra­żo­ny, scep­tycz­ny czy ogłu­pia­ły?

 

tkwił za­skle­pio­ny w swoim bólu

A nie miał w ra­mio­nach Tar­kii?

 

Prze­cież wiesz do­sko­na­le, skoro tak łatwo wcho­dzisz w ludz­kie umy­sły. Tak, jest o tym prze­ko­na­ny.

Dziew­czy­na za­my­śli­ła się.

– Masz rację. Jest to dla mnie jed­nak pewne za­sko­cze­nie. My­śla­łam, że ma w gło­wie wię­cej oleju…

Kerk par­sk­nął śmie­chem.

Fajne :)

 

Z po­czu­cia le­kar­skie­go obo­wiąz­ku przy­tknął do jej szyi dwa palce, nie wy­czuł tętna

A nie le­piej ste­to­sko­pem osłu­chać serce? Tak po­stą­pił­by le­karz.

 

Wy­szedł za­du­ma­ny i po­wo­li ru­szył ko­ry­ta­rzem do sy­pial­ni go­spo­da­rza. Za­pu­kał, nie było od­ze­wu. Za­pu­kał moc­niej, po­now­nie od­po­wie­dzia­ła mu cisza. Na­ci­snął klam­kę, drzwi uchy­li­ły się z lek­kim skrzyp­nię­ciem.

Nogi męż­czy­zny dyn­da­ły tuż nad pod­ło­gą

Po­do­ba mi się, że nie na­pi­sa­łaś wprost tylko wpro­wa­dzi­łaś na­pię­cie. Nawet w tak krót­kim frag­men­cie.

 

oczu. Bez krzty­ny wąt­pli­wo­ści na­le­żą­cych do trupa

A do kogo in­ne­go?

 

 

 

Mam wra­że­nie, że cza­sa­mi masz pro­blem z pod­mio­ta­mi. W kilku miej­scach, ale dla przy­kła­du dam to: "Kerk pa­trzył na nią przez chwi­lę, ale nie do­cze­kaw­szy się wię­cej żad­nej re­ak­cji wyjął z kie­sze­ni bu­te­lecz­kę, przy­tknął ją do ust nie­przy­tom­nej ko­bie­ty i wlał w nie po­ło­wę za­war­to­ści. Przy­trzy­mał jej szczę­kę aż do mo­men­tu, w któ­rym był pe­wien, że ko­bie­ta prze­łknę­ła le­kar­stwo"

 

Nie pa­su­je mi opi­sy­wa­nie Liwii jako dziew­czy­ny, za­lot­nej na­sto­lat­ki, pod­czas gdy z wy­po­wie­dzi jej męża wy­ni­ka­ło, że mał­żeń­stwo już chwi­lę trwa­ło, tzn. na tyle długo, że byli po ślu­bie, uczu­cia i emo­cje prze­mi­nę­ły, a mąż za­ko­chał się w innej, a Liwia umar­ła. Cho­ciaż póź­niej po­zna­je­my wiek Liwii i rze­czy­wi­ście jest na­sto­lat­ką, to cała hi­sto­ria traci na wia­ry­god­no­ści. Jakie pa­nu­ją tam za­sa­dy za­wie­ra­nia związ­ków? Dla­cze­go mąż nie mógł od razu oże­nić się z Tar­kią? Tym bar­dziej, że po śmier­ci pierw­szej żony tak szyb­ko or­ga­ni­zu­je drugi ślub. Gdzie ja­kieś zwy­cza­je, oby­cza­je? Bo z jed­nej stro­ny wy­da­je się, że akcja dzie­je się w cza­sach hi­sto­rycz­nych, bo Liwia nie ma wy­bo­ru i w ogóle, a z dru­giej część dzia­łań bo­ha­te­rów przy­po­mi­na ra­czej współ­cze­sność. Gryzą się mo­ty­wa­cje i prze­ko­na­nia dawne ze współ­cze­sny­mi.

 

Nie prze­ko­nu­je mnie dla­cze­go woj­sko­wy le­karz wzy­wa­ny jest do Tar­kii i do tego zo­sta­je w domu, zwłasz­cza gdy nie­da­le­ko jest sta­ni­ca. A już szcze­gól­nie gdy do­wód­ca jest ranny.

 

Mam pro­blem z mężem. Jest go mało, więc za dużo o nim po­wie­dzieć nie można, ale spra­wia wra­że­nie ku­kieł­ki i w ogóle go nie czuję.

 

Kerk może być. Jego mo­ty­wa­cje są jasne, cho­ciaż cza­sa­mi nie ro­zu­miem jego emo­cji, bo za szyb­ko się zmie­nia­ją. Nie pa­su­ją mi też ziół­ka, bo to w końcu le­karz. Inna rzecz, że nie­zna­jo­mość re­aliów świa­ta po­wo­du­je, że nie wiemy, jaki to medyk – cy­ru­lik (chi­rurg) czy le­karz, bo (tro­chę uprasz­cza­jąc) w hi­sto­rii były to dwa osob­ne za­wo­dy. Chyba że rzecz jest bar­dziej współ­cze­sna, ale tu znowu wra­ca­my do re­aliów.

 

Liwia jest naj­le­piej stwo­rzo­ną po­sta­cią. Mo­ty­wa­cje są wy­ja­śnio­ne, a jed­no­cze­śnie ona sama przy­zna­je, że ma za­da­nie, ale nie wie, co bę­dzie dalej, a to daje pewną ta­jem­ni­cę. Wła­ści­wie to od­nio­słem wra­że­nie, że tutaj drze­mie siła tego tek­stu i tro­chę ża­łu­ję, że nie zo­sta­ło to bar­dziej wy­ko­rzy­sta­ne. Chciał­bym się do­wie­dzieć, jak to się dzie­je, że Liwia wie, że ma to za­da­nie i co się z nią dzie­je dalej. Cho­ciaż z dru­giej stro­ny może to taki dia­bo­licz­ny za­mysł au­tor­ki, żebym się nad tym za­sta­na­wiał i nie mógł spać ;)

Prze­ko­na­ła mnie za­dzior­ność i po­dob­nie jak Kerk, też Liwię po­lu­bi­łem. Mimo że jest umar­la­kiem i za­bi­ła dwie osoby ;)

Nie mia­łem pro­ble­mu z nagłą zmia­ną, jaka za­szła w Liwii. Co naj­mniej kilka razy wi­dzia­łem takie szyb­kie prze­mia­ny u dziew­czyn "zbyt krót­ko trzy­ma­nych", które nagle do­świad­czy­ły wol­no­ści.

 

Hi­sto­ria była cie­ka­wa, choć tro­chę prze­wi­dy­wal­na. Wie­dzia­łem jak się skoń­czy, bo Liwia sama to po­wie­dzia­ła, dla­te­go bra­ko­wa­ło cze­goś, co pcha­ło­by mnie dalej. Takim czymś mo­gła­by być chęć prze­ciw­sta­wie­nia się siłom nad­przy­ro­dzo­nym przez Kerka, ale jest tego sta­now­czo za mało i nie widać jego za­an­ga­żo­wa­nia.

 

Ca­łość jest na­pi­sa­na spraw­nie, bez wpa­dek or­to­gra­ficz­nych czy sty­li­stycz­nych. Czy­ta­ło się przy­jem­nie i styl po­zwa­lał wejść w świat.

Od­no­śnie świa­ta już pi­sa­łem, ale po­wtó­rzę – jest za mało okre­ślo­ny, a po­nie­waż zwy­cza­je ogry­wa­ją w akcji rolę, to trze­ba re­alia na­kre­ślić le­piej.

 

A co do pi­sa­nia po ple­cach, to rze­czy­wi­ście może to być nie­prak­tycz­ne, ale jakoś nie prze­szka­dza­ło mi to w tek­ście. Gdzieś już byli bo­ha­te­ro­wie z ta­tu­aża­mi (np. za­klę­cia­mi) i nie bu­dzi­ło to więk­sze­go sprze­ci­wu.

Ra­czej za­cie­ka­wi­ło, bo wokół bo­ha­te­ra po­wsta­ła aura ta­jem­ni­cy. Cho­ciaż nie ob­ra­ził­bym się, gdy było o tym coś wię­cej np. pod­czas roz­mo­wy z Liwią. Po­zwo­li­ło­by to po­głę­bić bo­ha­te­ra.

 

 

Pod­su­mo­wu­jąc, jest tro­chę rze­czy do po­pra­wy, ale ten tekst po­ka­zu­je, że po­win­naś dać sobie z nimi radę. Do tego po­mysł cie­ka­wy i widać, że masz w gło­wie wizję cze­goś więk­sze­go.

Dla­te­go z przy­jem­no­ścią za­bio­rę się za ko­lej­ne Twoje opko :)

 

 

Po­zdro!

 

B.A.

 

 

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

B.A., dzię­ki wiel­kie za wi­zy­tę i wy­czer­pu­ją­cy ko­men­tarz. Trud­no mi się z Tobą w więk­szo­ści przy­pad­ków nie zgo­dzić, mogę się tylko bro­nić w pier­do­łach (np. do­wód­ca ranny zo­stał mie­siąc wcze­śniej, już mu ra­czej nic nie jest, nie po­trze­bu­je więc sta­łej opie­ki le­ka­rza).

To opo­wia­da­nie nade mną wisi od wielu mie­się­cy, bo z per­spek­ty­wy czasu widzę, jak bar­dzo jest nie­do­pra­co­wa­ne i jak wielu po­pra­wek wy­ma­ga. Je­że­li chcę się za ten mój cykl za­brać bar­dziej serio, no to w jego przy­pad­ku czeka mnie jesz­cze sporo pracy. Twoje uwagi na pewno będą bar­dzo przy­dat­ne.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję za wni­kli­wą i cenną opi­nię i za­pra­szam do ko­lej­nych czę­ści.

Po­zdra­wiam. 

Dzi­siaj wi­dzia­łem ostat­nią część Hob­bi­ta po raz drugi i… nie czy­tać dalej, jeśli ktoś nie oglą­dał… uświa­do­mi­łem sobie, że Kerk za­cho­wu­je się tro­chę jak Tho­rin, tzn. emo­cje, mo­ty­wa­cje służą fa­bu­le, ale nie spra­wia­ją wra­że­nia au­ten­tycz­nych.

 

A co do po­wro­tu le­ka­rza do jed­nost­ki, to będę ob­sta­wał przy swoim, mimo że do­wód­ca nie po­trze­bu­je sta­łej opie­ki. Kirk zo­sta­je i przez to two­rzy się jakaś ta­jem­ni­ca, bo ja (czy­tel­nik) za­da­ję sobie py­ta­nie – dla­cze­go? Nawet w dziw­nych od­dzia­łach, le­karz wró­cił­by do sta­ni­cy, bo prze­cież w każ­dej chwi­li może być po­trzeb­ny.

Na końcu jest po­wie­dzia­ne, że do­stał roz­kaz, ale wów­czas robi się taki nie­wy­buch. Czy ta ta­jem­ni­ca jest po­trzeb­na? Nie le­piej wcze­śniej na­pi­sać, że do­stał roz­kaz po­zo­sta­nia tam? A przy oka­zji wyj­dzie, że jest woj­sko­wym.

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

:)

Upie­rać się (przy­naj­mniej teraz) nie będę, bo to jest tekst wła­ści­wie do po­now­ne­go prze­pi­sa­nia. Sporo rze­czy, i to w dużej mie­rze pod­sta­wo­wych, nie mia­łam jesz­cze wtedy wy­star­cza­ją­co prze­my­śla­nych. I to wy­cho­dzi.

Upie­rać się będę, jak się w końcu wezmę.

A w końcu się wezmę. ;)

 

EDIT: W ogóle mam takie wra­że­nie, czy­sto su­biek­tyw­ne (bo w ko­men­ta­rzach czy­tel­ni­ków w sumie to się nie po­twier­dzi­ło) że mię­dzy “Pierw­szą żoną” a “Osadą” do­zna­łam ja­kie­goś skoku świa­do­mo­ścio­we­go, je­że­li cho­dzi o pi­sa­nie. Ogrom­na w tym za­słu­ga por­ta­lu.

Ale może tylko mi się tak wy­da­je.

O, a bio­rąc pod uwagę, że mi się Osada nie po­do­ba­ła… zaraz, zaraz? Dla­cze­go mi gwiazd­ka miga przy tym tek­ście, czy ja ko­men­to­wa­łem? Hmm… o, rze­czy­wi­ście. I to jak me­ry­to­rycz­nie! No, to nie po­zo­sta­je nic in­ne­go, jak nad­ro­bić za­le­gło­ści w lek­tu­rze.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Oj tam, Be­ry­lu, daj spo­kój. Jed­nym z ele­men­tów mo­je­go skoku świa­do­mo­ścio­we­go było to, że nie każ­de­mu się musi po­do­bać. :) I wszyst­kich rad na­le­ży słu­chać, ale nie do wszyst­kich się sto­so­wać.

Daj mu cia­stecz­ko. :-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Wia­do­mo, że do moich nie na­le­ży, bo są głu­pie :) Ale co, serio, mó­wisz mi, żebym nawet nie pró­bo­wał czy­tać Two­je­go tek­stu? No do­brze, trud­no.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Weź się, weź, bo warto.

A skok świa­do­mo­ścio­wy oce­nię przy “Osa­dzie” ;)

 

I wszyst­kich rad na­le­ży słu­chać, ale nie do wszyst­kich się sto­so­wać.

Wy­da­je mi się, że to jeden z mo­men­tów, które każdy pi­szą­cy po­wi­nien za­li­czyć.

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

No do­brze, to py­ta­jąc po­waż­nie: a to na­praw­dę mie­li­ście kie­dy­kol­wiek taki etap, że słu­cha­li­ście wszyst­kich rad? :P Prze­cież to nie­moż­li­we.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Be­ry­lu, ależ Ty de­spe­ru­jesz. A serio piszę tylko tyle, że – jak Ci to już chyba mó­wi­łam – wy­da­je mi się, że mamy zu­peł­nie od­mien­ne gusta. Bo Tobie się ge­ne­ral­nie nie­mal nic nie po­do­ba, ale jak już coś się zda­rzy – to wtedy nie po­do­ba się to mnie. Więc nie chcia­ła­bym, żebyś się mę­czył. :) A o ra­dach pi­sa­łam ogól­nie, o czym zresz­tą pew­nie do­sko­na­le wiesz. Nie da się wszyst­kich za­do­wo­lić, i tyle. Też zresz­tą kie­dyś pi­sa­łam, zdaje się pod “Osadą”, że po­dejrz­li­wie pod­cho­dzę do rze­czy, które po­do­ba­ją się wszyst­kim. Bo to taki pop. ;)

Jed­nak jeśli prze­czy­tasz – bę­dzie mi miło. I chęt­nie wy­słu­cham Two­ich uwag.

Po­zdra­wiam.

 

EDIT: Może nie słu­cha­łam, ale się przej­mo­wa­łam. A teraz po pro­stu mam świa­do­mość, że tak już jest i nic na to nie po­ra­dzę.

Be­ry­lu, ależ Ty de­spe­ru­jesz.

Ocho, mówi się – dra­ma­ty­zu­jesz. Jak Mir­mił, Lu­ba­wa za­wsze ma­wia­ła: “Bę­dzie dra­ma­ty­zo­wał…” :-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Mir­mił to mir­mi­ło­wał. :)

Aha, a cia­ste­czek nie ma. Przy­kro mi. ;)

Despe… co? ; ) Nie, nie, po pro­stu dziwi mnie autor, który sam od­ra­dza czy­ta­nie wła­sne­go tek­stu – jak do tej pory tylko ry­szard tak robił na tym forum. No i czuję się oso­bi­ście do­tknię­ty takim po­sta­wie­niem spra­wy ;’(

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Prą­ciem :-)

 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Jak już coś wkle­jasz, to przy­naj­mniej po­mniejsz :)

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Och, dobra. Ja idę spać. Nie po­zwo­lę się wma­new­ro­wać w te Wasze mę­skie, emo­cjo­nal­ne gier­ki. :)

Be­ry­lu, jeśli prze­czy­tasz, bar­dzo się ucie­szę. 

Do­bra­noc.

Cho­le­ra, nie ma z Tobą za­ba­wy, ocho :/ Do­bra­noc.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

No do­brze, to py­ta­jąc po­waż­nie: a to na­praw­dę mie­li­ście kie­dy­kol­wiek taki etap, że słu­cha­li­ście wszyst­kich rad? :P Prze­cież to nie­moż­li­we.

A czy­ta­łeś kie­dy­kol­wiek ko­men­ta­rze pod tek­stem po­cząt­ku­ją­cych au­to­rów, że za­da­jesz takie py­ta­nie? :P

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Jak już coś wkle­jasz, to przy­naj­mniej po­mniejsz :)

Pró­bo­wa­łem, ale pa­ra­metr “s” nie dieła w Chro­me, Win­dows.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Psy­cho – kli­kasz na ob­ra­zek i po­ja­wia się ramka, za po­mo­cą któ­rej ma­ni­pu­lu­jesz roz­mia­rem ;)

 

A czy­ta­łeś kie­dy­kol­wiek ko­men­ta­rze pod tek­stem po­cząt­ku­ją­cych au­to­rów, że za­da­jesz takie py­ta­nie? :P

Czy­ta­łem. I nie za­ob­ser­wo­wa­łem zja­wi­ska “dzię­ki, po­słu­cham was wszyst­kich” – tym bar­dziej, że rady są czę­sto sprzecz­ne ;)

 

Dobra, pa­no­wie, nie ma of­fto­po­wa­nia pod tym opo­wia­da­niem. Koń­czy­my.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Psy­cho – kli­kasz na ob­ra­zek i po­ja­wia się ramka, za po­mo­cą któ­rej ma­ni­pu­lu­jesz roz­mia­rem ;)

No więc nie. Mam tylko pop-up, w któ­rym kie­dys dzia­ła­ło to, co brajt za­piął na sztyw­no za­miast po­da­nia stylu+roz­miar(duże, małe, w9-w16) – a teraz nie dieła. Ma­ni­pu­la­to­ra na zmia­nę roz­mia­ru typu “klik­nij i prze­cią­gnij” nie zna­la­złem na żad­nej kra­wę­dzi lub na­roż­ni­ku ob­raz­ka, za­rów­no po za­za­na­cze­niu bez pop-upa jak i w po­pu­pie.

 

Przy­ją­łem. Spraw­dzę czy u Jose to dzia­ła tak, jak u mnie, żeby stwier­dzić czy to pro­blem z prze­glą­dar­ką (ja mam Fi­re­fo­xa) czy może mo­de­ra­to­rzy mają ja­kieś super prawa do po­sia­da­nia ma­ni­pu­la­to­ra.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

In­for­ma­cyj­nie – wresz­cie zna­la­złam chwi­lę czasu, by po­pra­wić ten tekst na tyle, bym mogła być z niego tro­chę za­do­wo­lo­na. :)

A chwi­la nie­cza­su nie po­czu­ła się tym ob­ra­żo­na? ;)

Sorry, taki mamy kli­mat.

…nie­za­do­wo­lo­na?

 

A co po­pra­wia­łaś i zmie­nia­łaś? W sen­sie dro­bia­zgi czy coś istot­niej­sze­go w po­sta­ciach lub fa­bu­le?

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Seth :)

Wred­nyś, Mał­pi­szo­nie Se­th­ra­elu. ;)

 

Sajko – trosz­kę po­pra­wi­łam, po­usu­wa­łam za­im­ki, do­da­łam parę zdań, parę opi­sów. Mąż z dziec­kiem po­szli na za­ku­py przez góry, to mia­łam CHWI­LĘ CZASU. O!

Chcia­łam ten tekst prze­pi­sać na nowo, ale uzna­łam, że szko­da czasu. Tak więc mam na­dzie­ję, że teraz wy­glą­da po pro­stu na tyle do­brze, że ni­ko­mu szczę­ka nie opad­nie ze zdzi­wie­nia, że to coś do­sta­ło piór­ko. ;) Bo, jak go teraz przej­rza­łam, to był w sumie fajny tekst, ale mocno nie­do­pra­co­wa­ny.

Zmia­ny są fa­bu­lar­nie wła­ści­wie nie­istot­ne, więc jak już ktoś prze­czy­tał, to nie ma za bar­dzo sensu czy­tać po­now­nie.

Cie­szę się, że wró­ci­łaś do tego tek­stu i wpro­wa­dzi­łaś po­praw­ki. Warto, bo fajny :)

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

A o!… Zna­czy, skoro po­pra­wiasz, sied­miok­siąg jak w banku, bo nie re­mon­tu­je się po­rzu­co­nych sadyb :-) .

Sied­miok­siąg? O, rany! Chyba muszę po­wie­dzieć mo­je­mu dziec­ku, że pierw­sza klasa pod­sta­wów­ki to czas, by się wy­niósł na swoje i za­czął sobie wresz­cie ra­dzić sam. ;) Ada­mie, wiesz, że nie po­rzu­cam, boś jed­nym z mo­le­sto­wa­nych mę­czen­ni­ków. Dzię­ki Wam wszyst­kim wiel­kie i zo­sta­nie­cie wy­mie­nie­ni w przed­mo­wie. ;)

Ja tu cze­kam na tę po­wieśc, tak nie­śmia­ło za­bul­go­czę… Krwa­wo… Groź­nie… Z bły­skiem w oku, obie­cu­ją­cym ma­sa­krę, gdyby jed­nak nie… ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Żar­ci­ki o sied­miok­się­gu swoją drogą, a za­po­cząt­ko­wa­ny “na na­szych oczach” cykl opo­wia­dań ma w sobie so­lid­ny po­ten­cjał. Można my­śleć o prze­kształ­ce­niu w po­wieść, można o po­zo­sta­wie­niu w obec­nej po­sta­ci cyklu opo­wia­dań.

Sajko, bar­dzo je­steś ko­cha­ny. Ja już kie­dyś po­li­czy­łam, że jak moja ro­dzi­na szarp­nie się na dzie­sięć sztuk, to jakiś tuzin eg­zem­pla­rzy mam sprze­da­ny na pniu. :) Ada­mie, a pa­mię­tam, jak przy piór­ko­wa­niu na­rze­ka­łeś, że "kiep­ski mie­siąc", a piór­ko dla "Pierw­szej żony" to bez prze­ko­na­nia i "na za­chę­tę". Pa­mię­tam, bom pa­mię­tli­wa! ;) I prze­pra­szam za formę ko­men­ta­rza, ale nor­mal­ny In­ter­net znowu mi szlag chwi­lo­wo tra­fił, a mój te­le­fon aka­pi­tów tu nie uzna­je.

Ale mia­łem prze­czu­cie z tą za­chę­tą? No, jak, mia­łem, czy nie? :-)

No mia­łeś, mia­łeś. :) I w gło­wie mi na­mą­ci­łeś, i inni na­mą­ci­li… ;) Za co w sumie je­stem wdzięcz­na.

Ada­mie, zo­sta­łeś ofi­cjal­nie “mą­cio­chą” :-D

 

Ocha, ja – miły?

 

To jakaś po­mył­ka ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Nie­uważ­nie czy­tasz, Sajko. Na­pi­sa­łam nawet, że je­steś ko­cha­ny! :) Takie ko­men­ta­rze, jak Twój, nawet jeśli kur­tu­azyj­ne, są bar­dzo miłe.

No masz, masz, pod­rzu­cę do góry… ;-)

 

Mój ko­men­tarz ma z kur­tu­azją tyle, co ja z mer­ce­de­sa­mi, a jak nie boisz się męża i do obcej ryby po­wia­dasz “ko­cha­ny” – to już tam wasze do­mo­we spra­wy. Pró­bo­wa­łem ra­to­wać, było na priv z czu­ły­mi słów­ka­mi przejść… ;-)

 

Tak po­waż­niej: nie­za­leż­nie od tego, czy to bę­dzie cykl opo­wia­dań po­wią­za­ny głów­nym bo­ha­te­rem i jego przy­bocz­ny­mi i głów­ną linią fa­bu­lar­ną w tle (vide trio SYL Emel­ka­li i jej bajki)  czy też peł­no­praw­na po­wieść, stwo­rzy­łaś cie­ka­we po­sta­ci, in­te­re­su­ją­ce tło i wiem, że coś tam, pod su­kien­ką, pich­cisz i pich­cisz po­wo­lut­ku. Po­ślij więc małża z synem w dia­bły na ty­dzień czy dwa i do­pich­cij, bom cie­kaw ;-)

 

W każ­dym bądź razie, masz po­mysł, masz bo­ha­te­rów, masz już nawet cze­ka­ją­cych na ich przy­go­dy czy­tel­ni­ków. Suk­ces, przy­naj­mniej jak na tym, przed-dru­ko­wym eta­pie.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Dobra, to żeby nie było, że pod­rzu­cam do góry, to od­pi­szę, kiedy jest na górze. ;) Cho­ciaż z krwa­wią­cym ser­cem. ;(

Wiel­kie dzię­ki, Sajko, a że sam pi­szesz, to do­sko­na­le wiesz, jak bar­dzo takie słowa jak Twoje (Adama, Se­th­ra­ela i paru in­nych osób) są istot­ne. 

Ocho, oczy­wi­ście masz rację: po­chwa­ły czy wręcz za­chę­ca­nie do kon­ty­nu­acji mają nie­ba­ga­tel­ną rolę mo­ty­wu­ją­cą, uru­cha­mia­ją me­cha­nizm na­gro­dy i takie tam. Są ważne. Na pewno też, w związ­ku z ro­sną­cy­mi ocze­ki­wa­nia­mi, zda­rzy ci się po­tknąć lub zgoła za­wieść od­bior­ców, a tym samym sie­bie. Tak już jest.

Tym nie­mniej, wy­da­je mi się, że ty już sama w sobie, w Cze­sku, okrze­płaś i wiesz, że mo­żesz. Py­ta­nie tylko, czy chcesz, ewen­tu­al­nie czy czas po­zwa­la :-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Pod­pi­su­ję się pod tym , co Psy­cho w ostat­nich dwóch ko­men­ta­rzach na­kle­pał. Wiem, po­wta­rzam się, ale nie z do­wol­nie ro­zu­mia­ne­go na­chal­stwa, lecz z chęci pod­trzy­ma­nia Two­ich chęci.

To co, nie mam wy­bo­ru? :)

Wie­cie, że to nie­bez­piecz­ne? W ten spo­sób za­czy­na­ją fru­stra­ci wszel­kiej maści – od bo­le­sne­go zde­rze­nia się z rze­czy­wi­sto­ścią. ;)

Wy­bo­ru nie masz tylko po ostrze­gaw­czym strza­le w tył głowy ;-)

 

Po zde­rze­niu – bo na­stą­pi na pewno – albo mo­żesz po­skła­dać ma­rze­nia do kupy i je­chać dalej, na­oko­ło, ciut roz­sąd­niej, albo zo­sta­wić je roz­bi­te w drob­ny mak i niech sobie gniją, za­po­mnia­ne. Ty wy­bie­rasz. (tu po­wi­nien być fil­mo­wy uśmiech i palec w stro­nę widza, ale nie zdą­ży­łem na­krę­cic wi­de­ło). ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Po zde­rze­niu – bo na­stą­pi na pewno – albo mo­żesz po­skła­dać ma­rze­nia do kupy i je­chać dalej, na­oko­ło, ciut roz­sąd­niej, albo zo­sta­wić je roz­bi­te w drob­ny mak i niech sobie gniją, za­po­mnia­ne.

 

Ha! Mam Cię! Widzę, że opcji “suk­ces” nie prze­wi­du­jesz. ;)

Ab­so­lut­nie prze­wi­du­ję, ale nie taki or­gia­stycz­ny, od pierw­sze­go do­tknię­cia “Wy­ślij” w kom­pu­te­rze, a ra­czej taki mo­zol­nie wy­pra­co­wa­ny, bu­do­wa­ny przez mie­sią­ce czy nawet – lata. I po dro­dze bę­dzie dużo chwil pod­ła­ma­nia, zwąt­pie­nia lub czar­nych myśli: “A może by to tak w pie­ro­ny rzu­cić…?”. Zna­czy, bę­dzie suk­ces, ale nie­ła­twy, bo tak już z suk­ce­sa­mi jest – trze­ba się na nie po­rząd­nie na­ty­rać, a naj­więk­szym sprzy­mie­rzeń­cem jest cier­pli­wość.

Masz synka, masz ro­dzi­nę, masz pracę – nie po­świę­cisz na to osmiu go­dzin dzien­nie. A czas nie jest z gumy, ja to wiem bar­dzo do­brze :-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Ocho, Ty po­win­naś zro­bić gra­fik i po­wie­dzieć: “Synu, od jutra miesz­kasz u wuj­ków z NF, a ja za­bie­ram się do pi­sa­nia po­wie­ści”

 

Pisz, ocho, bo warto. Masz wy­obraź­nię, umiesz two­rzyć hi­sto­rie, tylko warsz­tat mu­sisz szli­fo­wać, żeby to wszyst­ko jak naj­le­piej przed­sta­wić. Bę­dzie do­brze :)

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Synu, od jutra miesz­kasz u wuj­ków z NF – ło matko, jak na (nie­mal) sze­ścio­lat­ka on i tak ma głowę za­nad­to na­pcha­ną zom­bia­ka­mi, ry­ce­rza­mi Jedi, smo­ka­mi, sło­wiań­ski­mi be­stia­mi, du­cha­mi, po­two­ra­mi, pi­lo­ta­mi stat­ków ko­smicz­nych, za­krzy­wie­nia­mi cza­so­prze­strze­ni… Co to by było po re­ali­za­cji ta­kie­go gra­fi­ku? ;)

Doj­dzie Cthul­hu, tro­chę Ob­cych i po­ga­da­my o re­in­kar­na­cji z dżdżow­ni­cą…. ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

O zna­jo­mość Cthul­hu to już jego tata za­czy­na dbać. :)

To też mi się po­do­ba­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Widzę, że Anet jest w for­mie. :D

Sorry, taki mamy kli­mat.

I bar­dzo do­brze. :)

Ja za­wsze je­stem w for­mie (chyba, że prze­czy­tam coś ba­aar­dzo źle na­pi­sa­ne­go) ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Przy­jem­nie się czy­ta­ło:-)

 

Dzię­ku­ję. Miło mi. :)

Przy­zna­ję, że prze­czy­ta­łam Pierw­szą żonę w jed­nym ciągu jako ele­ment więk­szej ca­ło­ści. Dla­te­go też nieco trud­no jest mi oce­nić jako osob­ny tekst.

Cho­ciaż, z dru­giej stro­ny, jeśli spoj­rzeć na to opo­wia­da­nie jak na za­mknię­tą hi­sto­rię, to ła­twiej mi do­ce­nić po­stać Liwii, którą tu wy­su­wa się na pierw­szy plan i którą szcze­rze po­lu­bi­łam. Za jej lek­kie za­gu­bie­nie, kro­to­chwil­ność, ale i po­wa­gę (np. po­dej­ście do As­ge­ra). 

Bar­dzo mi się. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Zer­k­ną­łem z cie­ka­wo­ści po wia­do­mo czym.

W tym tek­ście do­cho­dzi pro­blem rodem z fi­na­łu “Po­szu­ki­wa­czy za­gi­nio­nej arki” i to jest bar­dzo po­waż­ny pro­blem – o co cho­dzi? A no o to, że głów­ny bo­ha­ter nie ma na nic wpły­wu. Pró­bu­je coś zro­bić, ale nie jest w sta­nie, zo­sta­je mu rola ob­ser­wa­to­ra, a wy­da­rze­nia któ­rych jest świad­kiem lecą pro­sto do celu, bez żad­nych za­krę­tów czy nie­spo­dzia­nek.

No i, mimo że w tam­tym tek­ście niby się tro­chę wy­róż­niał, to tutaj jakoś nie je­stem w sta­nie nic kon­kret­ne­go o nim po­wie­dzieć. Jest taki… prze­źro­czy­sty. Nawet z tymi swo­imi ta­tu­aża­mi.

 

Tar­kia/Tra­kia… – warto by­ło­by bar­dziej róż­ni­co­wać te imio­na/na­zwi­ska, no ale to już wiesz ;)

 

Po­rucz­nik Tor smęt­nie po­ki­wał głową, a gdy się ode­zwał, jego głos prze­peł­nio­ny był lekko za­bar­wio­ną znie­cier­pli­wie­niem re­zy­gna­cją:

– Je­steś upio­rem.

Ma z nimi do czy­nie­nia na co dzień? Nawet się spe­cjal­nie nie zdzi­wił.

 

nie sły­szy też cie­bie, gdy mó­wisz o mnie. Albo do mnie… Nie pytaj – uprze­dzi­ła go. – Tak chcę, więc tak się dzie­je.

To dość słabe wy­ja­śnie­nie (”bo tak”), po­dob­nie jak i skut­ki ta­kie­go stanu rze­czy dla ca­ło­ści opo­wie­dzia­nej hi­sto­rii nie wy­da­ją się być zbyt ko­rzyst­ne.

 

Kerk runął w tam­tym kie­run­ku.

Ow­szem, runąć jest też sy­no­ni­mem “rzu­cić się” ale w tym wy­pad­ku mi zgrzy­ta (może ze wzglę­du na po­łą­cze­nie z tym kie­run­kiem) i jed­nak użył­bym tego dru­gie­go słowa.

 

I przy oka­zji – mam jeden tekst z tro­chę po­dob­nym mo­ty­wem (ale nie aż tak bar­dzo) :)

“Tekst ma się bro­nić sam. Pew­nie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze wzglę­du na au­to­ra, tylko czy­tel­ni­ka" --- Autor cy­ta­tu pra­gnie po­zo­stać ano­ni­mo­wy :)

Dzię­ki. :)

 

głów­ny bo­ha­ter nie ma na nic wpły­wu – no tak. O to cho­dzi­ło.

 

Wiem, że lu­bisz sobie po­dy­sku­to­wać, ale nie­ste­ty nie mam spe­cjal­nie ener­gii na obro­nę. Mam sen­ty­ment to tego opo­wia­da­nia, bo to pierw­szy tekst, który na­pi­sa­łam od po­cząt­ku do końca i moje pierw­sze piór­ko na por­ta­lu. Ale z cyklu wy­pa­da, no i wiem, że mam tutaj kilka lep­szych opo­wia­dań, rów­nież wśród tych nie­piór­ko­wych.

Więc – jesz­cze raz grzecz­nie dzię­ku­ję za opi­nię. :)

Kur­cze, masz taką ła­twość po­da­wa­nia hi­sto­rii :). Lek­tu­ra leci sama. Bar­dzo fajne!

Tro­chę tylko nie wie­rzę w prze­mia­nę Liwii, że niby śmierć po­wo­du­je przej­ście od ci­chej, sza­rej mysz­ki do aser­tyw­ne­go pra­wie-wam­pa, ale… li­cen­tia po­eti­ca :)!

I dla tra­dy­cji (bo prze­cież szko­da ten tekst po­pra­wiać):

– “Zwłasz­cza to ostat­nie” – po­win­no być “Zwłasz­cza tego ostat­nie­go”;

– “Na tym za­ścian­ku” – “W tym za­ścian­ku”;

– “Roz­ka­zy do ewa­ku­acji” – “roz­ka­zy ewa­ku­acji”.

 

W każ­dym razie – je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­ny z po­trój­ne­go spo­tka­nia z ka­pi­ta­nem As­ge­rem Si­dor­tem, biję brawo i… cze­kam na wię­cej! 

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Sta­ru­chu, nie masz po­ję­cia (a może masz;)) jak miło czy­tać takie opi­nie pod tek­stem o bo­ha­te­rach, któ­rych się lubi naj­bar­dziej ze wszyst­kich swo­ich bo­ha­te­rów. Faj­nie by było, gdyby można wy­słać do wy­daw­nictw, razem z książ­ką, listę po­ten­cjal­nych czy­tel­ni­ków. Do­pi­sa­ła­bym Cię. ;)

Przy­znam, że “Pierw­sza żona” była opo­wia­da­niem, na któ­rym uczy­łam się pisać, dla­te­go trak­tu­ję ją nieco po­błaż­li­wie, ale też z dużym sen­ty­men­tem.

Dzię­ku­ję!

Nie mam po­ję­cia, ale do­brze, że Ty się cie­szysz. Ja też, bo to po pro­stu dobra li­te­ra­tu­ra jest!

Jak… zna­czy, KIEDY wy­dasz książ­kę, pro­szę o eg­zem­plarz z de­dy­ka­cją i au­to­gra­fem :). 

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Ależ oczy­wi­ście! ;)

Wow, fajne :D

Po­dob­nie jak “Mia­sto” i to opo­wia­da­nie czyta się samo i po­dob­nie jak tam­te­mu – bra­ku­je twi­stów fa­bu­lar­nych. Za to tytuł znacz­nie bar­dziej pa­su­je do tre­ści ;)

Miło było wejść tym razem w skórę “ko­le­sia, który robił sobie no­tat­ki na skó­rze”, po­wrót As­ge­ra rów­nież ucie­szył.

Po­do­ba­ło mi się, a ten frag­ment:

– Po­przed­nia żona jej męża, Liwia, która po­sta­no­wi­ła w ten spo­sób ze­mścić się za swoją śmierć… na swo­ich mor­der­cach. Po­zdra­wia cię – dodał szyb­ko.

pięk­ny w swej bez­po­śred­nio­ści XD

 

Tyle ode mnie. Po­praw jesz­cze pierw­sze zda­nie, bo przy­tra­fi­ło Ci się tam zdu­blo­wa­ne “z” ;)

 

Trzy­maj się, Ocho.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Dzię­ki. Cie­szę się, że tek­sty z tego uni­wer­sum ra­czej się po­do­ba­ją. Mam do nich dość emo­cjo­nal­ny sto­su­nek. Nawet do tego, cho­ciaż widzę, jak bar­dzo jesz­cze mia­łam wszyst­ko nie­prze­my­śla­ne, gdy go pi­sa­łam.

Trzy­maj się też. ;)

Wiel­kie po­stę­py zro­bi­łaś od Pierw­szej Żony do Mia­sta. Przy­znam szcze­rze, że mnie lek­tu­ra nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ła tak bar­dzo. Mę­czy­ły mnie szcze­gól­nie dia­lo­gi, które, choć same w sobie nie brzmia­ły źle, cza­sem cha­otycz­nie ska­ka­ły po te­ma­tach. Na­to­miast tym bar­dziej do­ce­niam teraz mi­ster­ną bu­do­wę Mia­sta, przy­wią­za­nie do de­ta­li i po­głę­bio­ny rys psy­cho­lo­gicz­ny bo­ha­te­rów. Czy­ta­jąc Pierw­szą Żonę czu­łam się, jak­bym do­sta­ła przy­pad­kiem wer­sję demo gry, któ­rej pełną wer­sję już znam :) 

O, i wiesz co? Tytuł Pierw­sza Żona jest fajny! Chyba dla­te­go za­bra­łam się za nią naj­pierw, mimo że od dawna przy­mie­rzam się do OsadyZa­mia­ny :D

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Czy­ta­jąc Pierw­szą Żonę czu­łam się, jak­bym do­sta­ła przy­pad­kiem wer­sję demo gry, któ­rej pełną wer­sję już znam :) 

Ha, no wresz­cie ktoś się ze mną zga­dza! ;)

Dzię­ki, kam_mod. Aha, “Za­mia­na” to inna bajka. Ale oczy­wi­ście rów­nież za­pra­szam. :)

Ojej, jak to dawno wrzu­co­ne, chyba cała hi­sto­ria NF w ko­men­ta­rzach…

 

Kam_mod się tytuł spodo­bał, a mnie wła­śnie długo od­rzu­cał. Nie wiem, chyba oba­wia­łam się ja­kie­goś ro­man­su czy innej Mody na suk­ces. Albo po pro­stu jed­nak za długi jak na Cie­bie :D :D

 

Po­do­ba­ło mi się. Tro­chę inny kli­mat niż w po­zo­sta­łych opo­wia­da­niach, ale to nie zna­czy, że źle. Wpły­nę­ła zresz­tą na to za­pew­ne zmia­na per­spek­ty­wy – w sumie cie­ka­wie było po­cho­dzić po Twoim świe­cie tym razem innym bo­ha­te­rem.

Po­stać Liwii rze­czy­wi­ście wy­szła bar­dzo faj­nie, jej otwar­tość wzbu­dza sym­pa­tię. Plusy za to, że ona sama nie do końca ro­zu­mia­ła swoją sy­tu­ację i za po­mysł "za­głu­sza­nia" nie­wy­god­nych wy­po­wie­dzi.

Co do resz­ty… Fa­bu­lar­nie pro­sto, ale na­pi­sa­ne in­te­re­su­ją­co. Mogę się tylko po­wtó­rzyć, że po­do­ba mi się Twój styl i stwo­rzo­ny świat i mam na­dzie­ję, że oprócz ude­rza­nia z książ­ką do wy­daw­nictw wrzu­cisz coś jesz­cze nam na por­tal.

 

Aha, i wiesz co? Ża­łu­ję, że Kerk nie jest ja­kimś bo­ha­te­rem z anim­sów, bo wtedy po pro­stu wpi­sa­ła­bym go w go­ogle i wal­nę­ła sobie na ta­pe­tę. Jego wy­gląd jest za­rą­bi­sty :)

Dzię­ku­ję, Tey­ami. Tak, Kerk wy­glą­da na swój spo­sób spek­ta­ku­lar­nie. ;)

“Pierw­sza żona” to w sumie taki tro­chę spin-off, cho­ciaż po­wsta­ła pierw­sza. :)

 

Z wrzu­ca­niem na por­tal to chyba bę­dzie tro­chę lipa. Z tego świa­ta mam go­to­we jesz­cze tylko jedno opo­wia­da­nie, które wy­sła­łam na “Fan­ta­zma­ty”. Jak tam nic nie ugra, to będę pew­nie pró­bo­wa­ła do ja­kiejś “Esen­sji”, a to ko­lej­ny rok z głowy. :)

wyjął z kie­sze­ni bu­te­lecz­kę, przy­tknął ją do ust nie­przy­tom­nej ko­bie­ty i wlał w nie po­ło­wę za­war­to­ści. Przy­trzy­mał jej szczę­kę aż do mo­men­tu, w któ­rym był pe­wien, że ko­bie­ta prze­łknę­ła le­kar­stwo.

Nie­przy­tom­ni lu­dzie nie prze­ły­ka­ją. Wle­wa­jąc jej tak na chama spe­cy­fik, pan dok­tor mógł wy­wo­łać co naj­wy­żej za­pa­le­nie płuc. Do tego trzy­mał jej szczę­kę, czyli frag­ment twa­rzy od ust w górę i nie wiem jak to mu po­mo­gło unik­nąć wy­cie­ku płynu. Dużo efek­tyw­niej­sze by­ło­by przy­trzy­ma­nie żu­chwy. ;)

 

Przy­by­wam ze złotą ło­pa­tą w ra­mach akcji czysz­cze­nia ko­lej­ki! Przy­by­wam także kom­plet­nie re­kre­acyj­nie – li­cząc na świet­nie na­pi­sa­ną hi­sto­rię i wła­śnie to do­sta­łem. Ka­pi­tan Asger za­słu­gu­je na uwagę i mam na­dzie­ję, że nie prze­sta­jesz roz­sy­łać jego przy­gód po wy­daw­nic­twach.

Jeśli miał­bym się do cze­goś przy­cze­pić, to wszy­scy, łącz­nie z Liwią, twier­dzą, że dziew­czy­na była cicha, wręcz nudna, a tym­cza­sem wy­da­je się być cał­kiem wy­ga­da­na, wręcz py­ska­ta i krnąbr­na. Ale to pier­do­ła. Warsz­tat może ciut bar­dziej chro­po­wa­ty niż obec­nie, nie­mniej nie prze­szka­dza to w lek­tu­rze. Za to przej­rza­łem ko­men­ta­rze i nie­zły old­skul w nich zna­la­złem! ;D

Trzy­maj się!

Dzię­ki! We­szłam sobie na mój pro­fil, tak sobie o, a tu taka nie­spo­dzian­ka. Liwia stała się wy­ga­da­na do­pie­ro po śmier­ci, sama ża­łu­je, że tak późno. ;)

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i miłe słowa.

Tra­fi­łem tutaj, prze­glą­da­jąc an­tycz­ne piór­ka.

Naj­bar­dziej po­do­ba mi się to, że nie pró­bu­jesz ni­czym za­sko­czyć, nie cze­kasz na mnie z twi­stem, który urwie mi głowę, przed­sta­wiasz hi­sto­rię, która jest pro­sta (po­da­jesz roz­wią­za­nie ta­jem­ni­cy na samym po­cząt­ku), ale kur­czę, faj­nie to pre­zen­tu­jesz. Nie sama in­try­ga, a bo­ha­te­ro­wie w nią za­plą­ta­ni są in­te­re­su­ją­cy i na­pę­dza­ją ca­łość. Dro­bia­zgo­wy le­karz, fi­glar­ny duch, nie-do-koń­ca-do­bry go­spo­darz i na deser, in­try­gu­ją­cy ka­pi­tan.

Na­praw­dę so­lid­ny spin-off, kom­plet­ny ele­ment więk­szej ca­ło­ści. Po­do­ba­ło mi się.

Toż to praw­dzi­wa piór­ko­wa ar­che­olo­gia! ;)

Cie­szę się, że naj­bar­dziej po­do­ba­ło Ci się to, co i mnie się po­do­ba, a co innym po­do­ba się naj­mniej. :)

Dzię­ki!

No wiesz, nie­ład­nie, bar­dzo nie­ład­nie, że tak ka­żesz po­mi­nąć do­bre­go i na do­da­tek piór­ko­we­go opka. ;) Do­brze, że nie po­słu­cha­łam, bo to na­praw­dę świet­ny tekst.

Bie­gnę dalej…

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Dzię­ki. ;)

Piór­ka wtedy przy­zna­wa­ne były w dość dziw­ny spo­sób. Mam wra­że­nie, że co naj­mniej 2-3 lep­sze moje tek­sty zo­sta­ły po­mi­nię­te. ;)

Cie­szę się, że się po­do­ba­ło. I cze­kam na dal­sze opi­nie. ;)

Na pozór ba­nal­ne, ale do­brze przed­sta­wio­ne. Za­koń­cze­nie plu­so­we, do­da­je smaku. Do­brze, że tekst do­stał piór­ko. Może nie ule­gnie za­po­mnie­niu.

O rany, ktoś tu zaj­rzał! :D Dzię­ku­ję. To pierw­szy czy drugi tekst, który tu opu­bli­ko­wa­łam i z róż­nych wzglę­dów mam do niego wiel­ki sen­ty­ment.

Cześć!

 

Cał­kiem nie­zła opo­wieść o du­chach, w za­sa­dzie o jed­nej ta­kiej… Bar­dzo mi się po­do­ba­ło przed­sta­wie­nie po­sta­ci Liwi, wy­szła bar­dzo prze­ko­nu­ją­co. Szcze­gól­nie sceny au­to­re­flek­sji ro­bi­ły tu ro­bo­tę, kiedy upo­je­nie no­wy­mi moż­li­wo­ścia­mi mie­sza­ło się ze wspo­mnie­nia­mi życia i jakąś nie­uchron­no­ścią, która wi­sia­ła nad bo­ha­ter­ką. Motyw z lu­strem i ta­tu­aża­mi wpro­wa­dza ele­ment ob­co­ści w ten siel­ski i aniel­ski świat gdzieś na ru­bie­żach, cho­ciaż tu za­bra­kło do­słow­nie zda­nia czy dwóch, które da­ły­by szer­szy obraz sy­tu­acji świa­ta, w któ­rym ob­ser­wu­je­my bo­ha­te­rów.

Za­koń­cze­nie otwie­ra nowy roz­dział (i su­ge­ru­je, że cała hi­sto­ria nie zo­sta­ła po­ka­za­na) i budzi cie­ka­wość, ale też po­zo­sta­wia nieco nie­do­sy­tu (czyli ok, jak na opko 30k zna­ków).

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Przy­szłam tu 8 mie­się­cy póź­niej, by na­pi­sać – dzię­ku­ję!

Nowa Fantastyka