- Opowiadanie: joseheim - DŻIN Z TONIKIEM

DŻIN Z TONIKIEM

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

DŻIN Z TONIKIEM

 

Noc nie była ani uderzająco piękna, ani złowieszczo mglista. Porywisty wiatr nie przepędzał śmieci z jednej strony ulicy na drugą, piekielna ulewa nie tworzyła rwących potoków, cisza nie dzwoniła w uszach, gwiazdy nie wisiały na wyciągnięcie ręki, brzemienne wróżbami. To była całkiem zwyczajna noc. Wiosna nieśmiało wyglądała spod ziemi i rozchylała na gałęziach drzew drobniutkie pąki. Czuło się chłód, ale i wiszącą w powietrzu obietnicę majówki. Ulice były wyludnione, a ja wracałem do domu całkiem sam, z rękami wbitymi głęboko w kieszenie i wzrokiem utkwionym w chodniku. Autobus zwiał mi tuż sprzed nosa, szedłem więc pieszo. Tramwaje o tej porze już nie kursowały.

 

Mieszkam w nieszczególnie miłej okolicy. Łódź, Stare Bałuty, te sprawy. Człowiek nigdy nie wie, kto wyskoczy na niego z bramy, albo czy zza rogu zaraz nie wychynie grupka kiboli. Taki folklor. Z reguły sprzyjało mi szczęście i nikt mnie nie zaczepiał – zwłaszcza, że chuligani nie mają zwyczaju szykanować „swoich” – ale od czasu do czasu i stałego mieszkańca spotykały różne przygody. Nigdy jednak taka, jak tej szczególnej nocy.

Szybko zorientowałem się, że ktoś za mną idzie. Nie jestem przecież głuchy: szybkie kroki, stłumione przekleństwo wywołane potknięciem się o nierówność na chodniku, metaliczny brzęk… Niech to, a byłem zaledwie kilka bram od domu!

Odczekałem chwilę. Gdy oceniłem, że napastnik jest już tylko dwa kroki za mną, odwróciłem się, stając w pozycji.

Zaatakował, drań, nożem, skosem w głowę. Nie ma dobrego sposobu obrony przed nożem. Po prostu nie ma, bo człowiek ma za dużo żył i miękkich części ciała, w które można trafić, jeśli nie celowo, to przypadkiem.

Mimo tej świadomości, zareagowałem odruchowo. Pewnie dlatego, że ledwie dwie godziny wcześniej prezentowałem odpowiednią technikę na treningu. Blok, strzał w pysk, przechwyt, obrót ze ściągnięciem, blokada na nadgarstek, tak, żeby na pewno zabolało. O dziwo, udało się jak na pokazie. Gość wrzasnął i wypuścił nóż, nie bardzo rozumiejąc, jakim cudem wylądował brzuchem na chodniku. Z nosa pociekła krew. Ładnie wykończyłem, unieruchamiając mu rękę za plecami. Dość sztywno, by czuł dyskomfort, nie dość, by coś złamać.

– Kurrrwa! Puuuuuść! – wrzasnął, ale zachował dość przytomności, by grzecznie leżeć w bezruchu. – Aaaaa!

Ulica nadal była pusta. Żadnego przechodnia, żadnego przejeżdżającego samochodu, ani pół paniusi z pieskiem, nikt nie wyjrzał przez okno. Gdzie jest straż miejska, kiedy najbardziej jej potrzeba?

– Takiego – mruknąłem, rozmyślając nad sytuacją. Jedyne, co mogłem zrobić, to puścić i zbić łajzę na kwaśne jabłko, póki leży, bo każdy inny manewr mógłby okazać się błędem: delikwent był wielki jak góra, a ja, cóż, do kolosów nie należę.

– Mam bomba pomysł – oznajmiłem wreszcie. – Zadzwonię po policję. W tym celu będę musiał zabrać jedną rękę, ale ostrzegam, że naprawdę umiem bić, więc jak zrobisz coś podejrzanego, pożałujesz.

Nim zdołałem wprowadzić słowa w czyn, koleś powiedział:

– Hej, przepraszam, wcale nie próbowałem cię zaatakować! Potknąłem się o wystającą płytę, a nóż trzymałem w ręku przypadkiem.

– Jasne. A ja jestem rosyjską baletnicą. Tańczę co wieczór na stole przed cesarzem Chin.

Gość jednak dopiero się rozkręcał.

– Proszę, nie dzwoń, mam młodą żonę i piątkę dzieci na utrzymaniu, nie mogę iść do aresztu! Jak nie przyniosę dziś do domu jedzenia, nie zjedzą kolacji! – wykrzyknął egzaltowanym tonem.

– Jeszcze jakieś pomysły? – zapytałem, wzmacniając dźwignię.

– Aargh! Tak! Tak! Puść, proszę, a spełnię każde twoje życzenie! Nie kłamię! Jestem dżinem!

Przyjrzałem mu się z mimowolnym zaciekawieniem. Fakt, wydawał się ciemniejszy na gębie niż przeciętny Polak, ale ubrany był zwyczajnie, a i kurwą całkiem bez akcentu rzucił.

– Och, doprawdy? – uśmiechnąłem się krzywo. – Zabawne. A co taki piękny dżin jak ty, robi w takim miejscu jak to?

Spróbował odwrócić głowę, aby na mnie spojrzeć, więc nacisnąłem lekko na jego bark. Stęknął i zrezygnował z oporu.

– Takie czasy, kolego – odpowiedział niechętnie, porzucając wreszcie prześmiewczy ton. – Bezrobocie. Z czegoś trzeba żyć.

Pokręciłem głową. Już wolałem wersję z młodą żoną.

– Rzeczywiście, potężny dżin napada po nocy przechodniów na Limance, żeby związać koniec z końcem. Po prostu pięknie.

– Nikt nie potrafi spełniać własnych życzeń – odparł domniemany dżin z godnością. – Wszyscy to wiedzą. Ale mogę spełnić twoje. Mogę zaoferować ci niesamowite rzeczy!

– Z pewnością. Przyrżniesz mi w mordę tak, że zobaczę gwiazdy. – Zacząłem się rozglądać, w okolicy nadal jednak nie było ani żywej duszy. Co jest, zaraza jakaś? Nie dość, że utknąłem w parterze z gościem, który chciał mnie zadźgać, to jeszcze ten gość miał najwyraźniej nie po kolei w głowie.

Już miałem puścić drania, chwycić jego nóż i pójść w długą, pal licho policję, gdy nagle koleś oznajmił:

– Zastanawiasz się, dlaczego nikogo nie ma w pobliżu, prawda? Przecież jeszcze nie jest aż tak późno, zawsze się tu kręcą jacyś ludzie, przejeżdżają choćby taksówki. A dzisiaj nic… nie mam racji?

Westchnąłem. Mój plan nadal wydawał się dobry. Tylko że zamierzałem biec jeszcze troszkę szybciej. Mimo że nienawidzę biegać, naprawdę nienawidzę.

Planu w życie wcielić nie zdążyłem. Ramię, które trzymałem, nagle wyśliznęło się z mojego uścisku. Jakby było zrobione z dymu. Poczułem, jak coś mnie odpycha. Odruchy ponownie wzięły górę – odskoczyłem do tyłu i stanąłem w pozycji bocznej, niepewny, czego się spodziewać.

Zawsze są tylko dwie drogi, albo atak, albo ucieczka, nigdy obrona, tym razem jednak nie mogłem zdecydować. A raczej: po raz pierwszy w życiu znalazłem się w sytuacji, w której żadna z opcji nie była właściwa. Ze zdumienia wrosłem w ziemię i szeroko otwartymi oczami obserwowałem przemianę, jakiej podlegał mężczyzna, który mnie zaatakował.

Nie podniósł się z ziemi, raczej zaczął lewitować, wciąż promieniując tą dziwną siłą, która mnie od niego odrzuciła. Stopniowo zmieniał przy tym wygląd. Pozostał rosły, barczysty i wysoki, jednak… na pewno nie był istotą ludzką.

Wyglądał jak z filmu animowanego: od pasa w górę człowiek w haftowanej kamizelce, w dziwnym nakryciu głowy, obwieszony klejnotami, od pasa w dół bliżej nieokreślone kłębowisko światła i dymu. Unosił się jakiś metr nad poziomem chodnika. Dokoła, poza nami dwoma, nadal ani żywej duszy. O ile to było żywe…

Z wrażenia usiadłem na ziemi. Ilu sztuk walki bym w życiu nie poznał, nie mogłem mierzyć się z tym… czymś. Dżin tymczasem uśmiechnął się ironicznie, zaprezentował z boku imponujący biceps, podkręcił wąsa.

– No to przejdźmy do rzeczy – rzekł, nachylając się ku mnie. Zasłoniłem się ramieniem, jakby to w czymkolwiek mogło pomóc. – Fakt, napadam ludzi po godzinach, ale tak w ogóle to szukam kogoś dobrego, czyje życzenie mógłbym spełnić.

Parsknąłem nerwowym śmiechem. Próbowałem zebrać myśli, ale te uparcie rozbiegały się na wszystkie strony.

– Niczego nie chcę – zaoponowałem słabo.

– Słucham? – Dżin widocznie oklapł, czy też raczej opadł, tak że niemal zrównaliśmy się wzrokiem. – Moment, no co ty. Nikt nigdy nie odmówił! Wybrałem ciebie jako godnego spełnienia życzenia! A wierz mi, nie oferuję takiej okazji każdemu.

Powoli podniosłem się z chodnika. Jak na jedną noc, miałem już dość atrakcji. Dżin nie dżin, byłem zmęczony całym dniem pracy i chciałem wreszcie wrócić do domu.

– Ustalmy pryncypia – powiedziałem. – Nie jestem nikim specjalnym. Radzę ci więc szukać dalej. I może nie w tej okolicy. A w ogóle to najlepiej poleć do Maroka czy innego Egiptu, nie będziesz się tak rzucać w oczy. Staniesz na rogu i sami będą do ciebie walić z prośbą, byś spełnił życzenie.

Dżin zmarszczył brwi.

– Niestety, nie mogę wrócić do ojczyzny – rzekł ponuro. – A teraz nie kłóć się i gadaj, czego chcesz, druga taka okazja ci się nie trafi!

Co do tego, to mogłem mieć tylko szczerą nadzieję.

Dżin stał, a raczej wisiał, na mojej drodze, więc ominąłem go szerokim łukiem i bez słowa poszedłem dalej. Nie chciałem żadnych życzeń, żadnych ekscesów. Całkiem odpowiadała mi zwykła codzienność. Bynajmniej nie szara, sam potrafiłem nadać jej kolory; nie potrzebowałem do tego demona. Poza tym przeczytałem w życiu kilka bajek i w każdej stało czarno na białym, że życzenia zawsze obracają się przeciwko życzącemu.

– Momencik! – zagrzmiał dżin, ponownie materializując się tuż przede mną. – Dokąd to, kolego? Jeszcze z tobą nie skończyłem!

– Ale ja skończyłem – odparłem, ponownie go omijając i naciągając kaptur kurtki głęboko na oczy. – Spieszy mi się. Dziewczyna w domu czeka z kolacją, a rano muszę wstać do pracy. Poszukaj swojego dobrego człowieka gdzie indziej. Ja niczego od ciebie nie chcę.

Złapał mnie za ramię. Przyzwyczajenia znowu wzięły górę, bo bez problemu wywinąłem się z chwytu i zwyczajnie poszedłem dalej.

– Nie rozumiem! – zawołał dżin. Brzmiał teraz żałośnie jak skopany szczeniak. – Kto normalny odrzuca taką okazję?!

– Ja! – odkrzyknąłem, skręcając w swoją bramę. Dalej były już tylko domofon, znajome schody i uspokajająco mocne, stalowe drzwi.

Nie powiedziałem Kasi ani słowa o tym, co mnie przed chwilą spotkało. Jeszcze by mi kołki na głowie zaczęła ciosać, że nie zażyczyłem sobie pałacu, góry złota albo tej wanny z hydromasażem, o której ostatnio tyle mówiła.

 

~*~

 

Wołają na mnie Tonik. Naprawdę mam na imię Adam, mało kto jednak o tym pamięta. Bo lubię tonik. Tylko dlatego, nie ma w tym żadnego drugiego dna. Kiedyś podczas jakiejś imprezy w knajpie skończyło się piwo, więc potem piłem tonik, bo nie przepadam za mocnymi alkoholami. Nawalony jak drzwi od gajówki kumpel uznał to za strasznie zabawne i od tej pory stałem się Tonikiem. W skrócie rzecz biorąc, jestem przeciętym, niczym się niewyróżniającym facetem. Praca, treningi, czasem w weekendy pokazy, w domu dziewczyna, pies, w przyszłości może dziecko. Tyle.

Rankiem miałem już wydarzenia poprzedniej nocy za fragment jakiegoś snu. Wstałem trochę za późno. W biegu się ubrałem i umyłem zęby, pocałowałem śpiącą jeszcze Kaśkę w czoło; tramwaj nie uciekł mi chyba tylko cudem. Niestety, gdy zwaliłem się ciężko na jedno z tramwajowych krzesełek po sprincie na przystanek (ma się tę kondycję), okazało się, że tuż przede mną siedzi nie kto inny, tylko facet ze snu. I jakkolwiek romantycznie by te słowa brzmiały, nikt nie powiedział, że to musiał być dobry sen.

– Witam szanownego pana! – rzekł obłudnie dżin, spoglądając na mnie przez ramię i unosząc dwa palce do ronda niegustownego kapelusza. Wyglądał i śmierdział mniej więcej jak przeciętny bałucki menel.

Nie odezwałem się, zaskoczony, ale też lekko zirytowany. Co jest, do cholery? Fatum jakieś? Jestem porządnym obywatelem, płacę czynsz i podatki, nie zasłużyłem sobie na podobne prześladowania.

– Słuchaj no, koleś – burknąłem cicho, w nadziei, że nie zwrócę niepotrzebnej uwagi współpasażerów. – Przestań za mną łazić! Powiedziałem ci już, znajdź sobie kogoś innego!

Demon wzruszył ramionami i odwrócił się przodem do kierunku jazdy. Udał, że zagłębia się w poranny numer Metra.

– Wybacz, przyjacielu – rzucił półgębkiem – ale właśnie to, że nie chcesz życzenia, sprawia, że ja chcę je spełnić. Ot, przewrotny charakter. To nic osobistego, ale nie przebywam tu, w tym twoim zimnym, paskudnym kraju dla przyjemności i bez powodu. Nie daj się prosić, jedno małe życzenie, szast prast i będziesz miał mnie z głowy.

Coś gdzieś w środku kusiło mnie, żeby się zgodzić, żeby przekonać się, co z tego wyniknie, ale nim to zrobiłem, dostałem nagłego ataku przekory. Poza tym nie ufałem gościowi za grosz.

Milczałem przez cztery kolejne przystanki, gapiąc się w okno. Wysiadłem przy Próchnika, nawet się nie oglądając na niewygodnego towarzysza podróży. Co to, to nie, myślałem, nie będzie mnie drań bezkarnie napastował.

Dotarłem do pracy z ostatnim uderzeniem staroświeckiego zegara, który szef powiesił w sekretariacie. Wpisałem się na listę, a potem szybko wymknąłem, żeby kupić śniadanie i gazetę. Zjadłem bułkę-dupkę z twarożkiem i w świętym spokoju przepracowałem pół dnia.

Jestem prostym wyrobnikiem biurowym w firmie deweloperskiej. Jeden raport, drugi raport, kilka pozornie niewinnych telefonów do konkurencji, tekst o przeuroczej okolicy, w której będzie realizowany nasz nowy projekt.

Byłem właśnie w trakcie konsumowania drugiej bułki i czytania horoskopu w dzienniku („Dzisiaj nie uciekniesz przed obowiązkami. Ale staw im czoła z uśmiechem, bo wkrótce twoje życie uczuciowe na nowo rozgorzeje płomieniem namiętności”), gdy koleżanka Edyta wsadziła głowę przez drzwi.

– Słuchaj, Tonik, muszę wyskoczyć na chwilę, posiedzisz w głównej, na wypadek, gdyby ktoś się przypałętał?

Tak, nawet w pracy nazywali mnie Tonikiem. Miałem gębę pełną jedzenia, więc tylko skinąłem głową. Pospiesznie dokończyłem posiłek i przeniosłem się z gazetą do sąsiedniego pomieszczenia. Poza mną w biurze nie było nikogo; szef wziął dwa dni wolnego, koleżanka Dorotka się rozchorowała, a kiedy Edyta mówiła, że musi wyjść na chwilę, z reguły znikała na trzy godziny.

Od rana panował spokój, więc miałem nadzieję, że teraz, po odrobieniu wszystkiego, co zaplanowałem na ten dzień, będę mógł sobie poczytać. Nic bardziej mylnego – ledwie skończyłem nalewać kawę z ekspresu, gdy zadzwonił domofon. Nacisnąłem guzik, spodziewając się klienta poszukującego mieszkania, a potem omal nie wyplułem właśnie wziętego w usta łyka kawy, bo w drzwiach stanął dżin. Tym razem był jakby niższy, ubrany w okropnie skrojony garnitur w prążki i miał czarną brodę sięgającą do połowy piersi, ale to bez wątpienia był on.

Odstawiłem filiżankę na biurko i zacisnąłem pięści.

– Nie, nadal niczego nie chcę – rzuciłem, zanim zdążył się odezwać. – Jeszcze raz cię zobaczę, to naprawdę zadzwonię po policję. Zjeżdżaj stąd, ale już!

– Aha, i co im powiesz? – Dżin, niezrażony, rozsiadł się w fotelu dla klientów. Ogarnął wzrokiem wyposażenie biura, wielkie makiety nieruchomości, nieszczególnie piękny widok za oknem. – Że prześladuje cię ognisty duch z arabskiej mitologii? I chce oddać ci przysługę? Dalej, dzwoń, droga wolna. A jeśli ominiesz kwestię tego, że jestem dżinem, powiesz im, że śledzi cię facet, który wygląda… no, jak, tak właściwie?

Oczywiście, miał rację. I wiedział o tym, co wcale nie poprawiało mi nastroju. I wiedział o tym, że ja wiem, i sam był w humorze wręcz szampańskim.

– Nie myśl, że zrezygnuję – rzekł po chwili, gładząc się po brodzie. – Jestem tak stary, że nawet sobie nie wyobrażasz, młody człowieku, miałem stulecia na ćwiczenie cierpliwości. Więc będę za tobą chodził i ci truł, dopóki nie zaczniesz współpracować. No, to jak? Pieniądze? Sława? Kobiety? Czego pragniesz?

Gdyby wzrok mógł zabijać, dżin wyparowałby ze świstem jak woda z czajnika. Ale nie mógł, więc tylko wpatrywałem się w drania wściekle, sam gotując się w środku z bezsilności.

– Którego słowa w zdaniu „Niczego od ciebie nie chcę” nie zrozumiałeś? – spytałem. – Zgiń, przepadnij, siło nieczysta – dodałem pod wpływem natchnienia.

Dżin skrzywił się, ale najwyraźniej nie bał się mantr ani modlitw.

– Co mam zrobić, żeby cię przekonać? – zapytał, jednak w tym samym momencie ponownie rozdzwonił się domofon.

Podszedłem do drzwi i wcisnąłem przycisk, udając, że nie dosłyszałem pytania.

To była Edyta. Tym razem naprawdę wyskoczyła tylko na chwilę, a nie – jak zazwyczaj – na randkę ze swoim facetem.

– Ten pan już wychodzi – powiedziałem, widząc jej pytające spojrzenie i gestem wskazałem dżinowi drzwi. Demon bez protestów wyszedł na korytarz, kręcąc głową.

– Niezadowolony klient, co? – mruknęła Edyta półgłosem.

– Owszem, niezadowolony.

Zostawiłem koleżankę samą i wróciłem do swego pokoju, aby dokończyć przeglądanie gazety. Do końca dnia na szczęście miałem spokój.

 

~*~

 

Ale nie przez kolejne dni.

Spotykałem go dosłownie wszędzie. W sklepie, gdzie najczęściej robiliśmy z Kaśką zakupy. Na spacerze z psem. Na przystanku rankiem czekał na tramwaj numer dwa. I jechał ze mną aż do pracy. Nawet przyszedł na jeden z treningów, koniecznie chcąc się zapisać na aikido (nawiasem mówiąc, szło mu beznadziejnie). W restauracji, do której zabrałem pewnego wieczoru Kasię, by wynagrodzić jej moją „nieobecność duchem”.

– Wyglądasz jakoś tak nie tego, Toniczku – stwierdziła moja zmartwiona druga połówka. – W pracy ci nie idzie? Szef nadal wredny? Wrócił już z urlopu, prawda? Może treningi cię męczą? Osiem godzin w biurze, a potem jeszcze zajęcia… Na pewno wszystko w porządku?

Odpowiadałem, że w porządku, a potem, gdy wychodziłem z domu, wszędzie wypatrywałem znajomej twarzy. Sięgało to już rozmiarów manii prześladowczej i zdawałem sobie z tego sprawę, ale wrodzona nieustępliwość nie pozwalała mi pójść na kompromis. Matka zawsze narzekała, że jestem uparty jak osioł i miała rację. Kiedy raz podjąłem decyzję, zmiana zdania wydawała mi się równie osiągalna, co szczyt Mount Everestu. Skoro tak długo już się to ciągnęło, dlaczego niby miałbym ustąpić pierwszy? Mowy nie ma! Żyłem dalej swoim życiem, starając się nie zwracać uwagi na anomalie.

I tak to trwało, a ja spotykałem dżina co i rusz, to w postaci gładkiego biznesmena, to dobrodusznego grubasa, w sklepach, w kinie, na ulicy, u lekarza, w urzędzie… W końcu przestał się do mnie odzywać i do czegokolwiek namawiać, tylko patrzył.

Aż, koniec końców, wyszedłem na moje. Po trzech miesiącach, delikwent pękł pierwszy.

 

~*~

 

Było piątkowe popołudnie, a ja siedziałem w małej przyjaznej knajpce mieszczącej się w jednym z podwórek na Piotrkowskiej. Jadłem obiad i przeglądałem folder reklamowy konkurencyjnej firmy, gdy przysiadł się do mnie barczysty chłop w podkoszulku z napisem „Jestem sexy”. Cóż, nie znam się na tym, ale moim zdaniem nie był.

Miał minę skrzywdzonego basseta i podobnie podkrążone oczy. Mimowolnie poczułem się nieco winny. Ale tylko trochę.

– Chcesz, żebym stracił apetyt? – spytałem. – Zniknij.

Dżin westchnął, podszedł do kontuaru, by zamówić czerwony barszcz i ruskie pierogi.

– Chcę, byś pozwolił mi spełnić swoje życzenie – odrzekł, wracając do stolika.

– Nie chcę. Jeśli jeszcze nie powiedziałem ci dlaczego, oto powód: z życzeń nigdy nie wynika nic dobrego, jak uczą w baśniach bracia Grimm – powiedziałem, kończąc zupę.

– To może powinieneś zacząć oglądać więcej telewizji, zamiast czytać.

Zamilkliśmy, a gdy właściciel lokalu przyniósł barszcz dla dżina i moje placki ziemniaczane, dla odmiany nie powiedzieliśmy ani słowa.

Po skończonym posiłku już zacząłem zbierać się do wyjścia, gdy demon odsunął od siebie talerz i otarł usta.

– Zaczekaj – powiedział tak zgnębionym tonem, że aż usiadłem.

– Na co niby?

– Chcę opowiedzieć ci pewną historię. – Dżin skinął ręką na właściciela, by zamówić dla nas obu na deser szarlotkę z lodami i kawę. – Wiem, że masz czas. Twoja dziewczyna poszła na lekcję tańca, a ty w piątki nie masz treningów. To nie jest długa bajka, ale za to prawdziwa.

– Autobiografia? – spytałem z powątpiewaniem.

– Zaiste. Ale ciekawsza niż oferta Profit Development, obiecuję.

 

~*~

 

– Duchy ognia są stare jak sam ogień – mówił dżin powoli, z namaszczeniem. – Ja uzyskałem świadomość ponad dwadzieścia wieków temu, według twojej rachuby czasu. Moim domem była pustynia, królestwo pyłu i żaru. Ludzi widywałem niezwykle rzadko. Fascynowali mnie, jednak trzymałem się od nich z daleka. Przez całe dnie nie robiłem nic, tylko trwałem, leciałem z gorącym wiatrem, podziwiałem piękno otaczającego świata.

Ziewnąłem ostentacyjnie, a dżin umilkł na chwilę.

– Wiem, że moja młodość gówno cię obchodzi, i nic dziwnego. Wybacz. Chciałbym tylko zwizualizować ci, jak to jest pędzić przez otwartą przestrzeń wraz z ognistym wichrem. Nie ma nic doskonalszego na świecie niż wolność.

Wzruszyłem ramionami. Z oczywistych względów nie potrafiłem się ustosunkować do tej tezy.

– Trwało to długo – kontynuował dżin. – Nie wiem jak długo dokładnie, bo my nie mierzymy czasu, ale w końcu dopadło mnie znużenie. Pospolita nuda! Zapragnąłem czegoś więcej. I było to pierwsze pragnienie, jakie kiedykolwiek poczułem. Dlatego właśnie zbliżyłem się do karawany przemierzającej Wielki Erg Zachodni. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi ludzi, zaś moja obecność była dla nich wyczuwalna tylko na granicy świadomości… a w każdym razie tak właśnie sądziłem.

Zerknąłem na zegarek.

– Słuchaj, nie mam czasu na baśnie z tysiąca i jednego popołudnia, więc może jednak przejdź do konkretów.

Demon łypnął na mnie niechętnie. Z pewnością lubił mówić o sobie, a nie miał po temu wielu okazji.

– Dobrze, dobrze – burknął. – Konkrety. Przyłączyłem się do karawany kupców, ale okazało się, że nie wszyscy byli kupcami. Znalazł się wśród nich al hakim, mędrzec. Widział rzeczy takimi, jakimi są naprawdę, i zobaczył również mnie. Obezwładnił mnie słowami ze świętej księgi, do obozowego ogniska dorzucił jakiś proszek. I tak, podczas jednego z postojów, zostałem schwytany, zamknięty w pustym bukłaku z wielbłądziej skóry.

Uniosłem brwi. Hej, to była myśl! Złowić drania i schować w jakimś słoiku w piwnicy, między ogórkami a marynowaną papryką, żeby przestał wreszcie za mną łazić…

– Al hakim trzymał mnie w śmierdzącym bukłaku całe tygodnie i wywołał dopiero wówczas, gdy dotarł do swego domu w Tangerze. Oznajmił mi, że, zgodnie z tradycją, skoro schwytał dżina, należy mu się spełnienie życzenia. Moją pierwszą reakcją był straszliwy gniew. Chciałem wyrwać się na wolność, niszczyć, palić, rozerwać bezczelnego starucha na strzępy. I oczywiście nic nie mogłem zrobić, bo wiązał mnie czar. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o prawach rządzących rzeczywistością. Młody dżin to głupi dżin. Nie wiedziałem także, że człowiekowi należy się tylko jedno życzenie. Jedno i ani splunięcia w oko więcej, ja nie złota rybka. A on…

– A on cię nie uwolnił – zgadłem, rozbawiony. – Trzymał cię w bukłaku do oporu. Ile życzeń spełniłeś?

Dżin zmierzył mnie ciężkim i bardzo, bardzo starym spojrzeniem.

– Siedziałem tam, aż na świat przyszedł Mesjasz twojej religii i potem skonał, i jeszcze dwa wieki. Spełniłem w sumie siedemnaście życzeń al hakima.

– Nie tak źle – zażartowałem. – Był tylko trochę pazerny. Niech zgadnę: młodość, zdrowie, kasa, kobiety, spokój, sława…

– Z grubsza – odrzekł bez uśmiechu dżin. – Czasem zwracał się w sprawach osobistych, czasem politycznych, czasem nawet prosił o coś dla kogoś. A ja coraz bardziej go nienawidziłem. Aż wreszcie nie wytrzymałem. Mimo że przywykłem do myśli, że jestem więźniem, dłużej już nie mogłem. I kiedy al hakim wywołał mnie po raz kolejny, wraz ze mną uwolnił mój gniew. Spłonął razem ze wszystkim, co ode mnie otrzymał, a wraz z nim tamtego pamiętnego dnia życie straciły tysiące innych ludzi. W mieście rozszalał się pożar, a ja krążyłem pośród walących się budynków, zabijając, rozszarpując, niszcząc.

Ziewnąłem ponownie, zerkając na zegarek.

– No to nie taki znowu mędrzec z niego był – mruknąłem. – Słuchaj, zaraz osiemnasta, nie mogę tu siedzieć w nieskończoność. Do czego zmierzasz? Chcesz powiedzieć, że sfajczysz Łódź, jak nie pozwolę ci spełnić życzenia?

Dżin zmarszczył brwi.

– Nie. Chciałem tylko dać ci do zrozumienia, co znaczy dla mnie być więźniem. To naprawdę straszliwa rzecz, być pozbawionym swobody. Teraz już przechodzę do sedna. Po opuszczeniu Tangeru nie chciałem wracać na pustynię. Zbyt wielki gniew na ludzi we mnie płonął, bym mógł ot tak odejść. Spędziłem trochę czasu w północnej Mauretanii, po cichu zwodząc i dręcząc ludzi, ale i to mi się znudziło. Wraz z wywołanym przeze mnie sirocco udałem się więc przez Gibraltar na Półwysep Iberyjski. I dalej czyniłem zło, starając się zaszkodzić jak największej liczbie ludzi. Uciekałem się do różnych sztuczek, namawiałem do złego, wodziłem na pokuszenie, nielicznym ukazywałem się w prawdziwej postaci, paliłem, zabijałem. Uważano mnie za diabła i nazywano Iblisem.

Przewróciłem oczami, bowiem nadal nie wiedziałem, do czego gość tak właściwie zmierza. Robiło się coraz później. Kaśka mnie zabije, pomyślałem.

– Już, już. Gdy z całej Europy zaczęli zjeżdżać się zaklinacze, egzorcyści i magowie, by mnie wyeliminować, postanowiłem się przenieść. Poza tym również Iberia już mi zbrzydła, a traf chciał, że znałem pewnego człowieka, który planował podróż hen, daleko na północ, z kalifatu Kordoby aż do krajów słowiańskich. Był to niejaki Ibrahim ibn Yusuf, a rok, wedle twojej rachuby, nastał wówczas dziewięćset sześćdziesiąty piąty po Chrystusie.

To, przyznaję, zrobiło na mnie pewne wrażenie.

– Znaczy, że niby podróżowałeś z kronikarzem, o którym uczą nieszczęsne dzieci na historii? – spytałem z lekkim niedowierzaniem. Demon kiwnął głową. Właściciel lokalu, nieproszony, postawił przed nami dwa dzbanki z herbatą i filiżanki. Byliśmy jego jedynymi klientami w tym momencie, musiał więc świetnie się bawić, słuchając niecodziennej opowieści.

– Zgadza się. Przez Francję i Cesarstwo przybyłem prosto na ziemie świeżo ochrzczonego księcia Polan. Nie ukrywam, czyniłem tu to samo, co wcześniej, same niegodziwości. Nie wiem, czemu zostałem, jednak urzekło mnie to miejsce, jakże inne od rzeczy, które znałem wcześniej. Przez kilka kolejnych wieków Polska nie zdołała mi się znudzić. Zmieniałem miasta, podróżowałem tu i tam, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej. Do czasu, gdy w roku tysiąc pięćset pięćdziesiątym pierwszym spotkałem w Krakowie niejakiego Jana Twardowskiego, który okazał się bardziej nawiedzony ode mnie.

Zakrztusiłem się herbatą.

– Słucham? Kogo spotkałeś?

– Mistrza Twardowskiego. Tego od diabła, koguta i księżyca – wyjaśnił dżin, zadowolony z efektu. – Otóż, Jan Twardowski…

Urwał i nagle sposępniał.

– To już naprawdę końcówka – rzekł wreszcie. – Choć często zmieniałem miejsce pobytu, zawsze prędzej czy później wracałem do Krakowa. W tym mieście jest coś szczególnego… chociaż od ostatniego incydentu nie ważyłem się więcej postawić w nim stopy. Otóż, wtedy już od dawna używałem materialnej, ludzkiej postaci, nie bawiło mnie bycie duchem. Wkręciłem się bez trudu na dwór Zygmunta Augusta, co okazało się błędem. Na dworze bawiło wówczas wielu astrologów, magów i alchemików zaproszonych przez samego króla. Zdecydowaną większość stanowili tani oszuści, którzy nawet pogody nie potrafili przepowiedzieć, ale trafiło się ze dwóch prawdziwie potężnych.

Demon znów umilkł na chwilę, kiwając głową, jakby ubolewał nad swoim losem.

– I tak oto mistrz Twardowski ujrzał, że nie jestem człowiekiem. Być może w swym słynnym lustrze, bo z ciekawości uczestniczyłem w jednym z urządzanych przez niego seansów. A gdy potem zaczął mnie ukradkiem obserwować, poznał, czym się param. Och, dwór był wdzięcznym miejscem do czynienia zła! Tak wiele pokus, cudzych żon, cudzych pieniędzy, cudzych stanowisk… Bawiłem się tam setnie! Ale w chwili, w której moje intrygi doprowadziły zacną królową Barbarę do śmierci, Twardowski postanowił działać. Nie wiedziałem, że na mnie dybie, dopóki nie było za późno. Unieszkodliwił mnie, podobnie jak wcześniej al hakim, zaklęciami i słowami z Koranu. Wspomagany przez diabła, był ode mnie i silniejszy, i sprytniejszy. Ale nie uwięził mnie, nie. Nie potrzebował mnie do spełniania życzeń, już wcześniej otrzymał z zaświatów wszystko, czego pragnął, w zamian za swoją duszę. Nie, on mnie tylko przeklął. Rzekł mi, że skoro przybyłem do jego ojczyzny, by czynić zło i szkodzić ludziom, to bezkarnie z niej nie zbiegnę. Że skoro lubuję się w niegodziwościach, będę musiał kiedyś znaleźć kogoś prawego, kto uczyni mi przysługę i zdejmie ze mnie czar – ale w jaki dokładnie sposób, tego nie zdradził. Twardowski tego pamiętnego wieczora rzucił na mnie zaklęcie, którego formułę wymawiał przez blisko cztery godziny. Gdy skończył, straciłem świadomość. Obudziłem się w rynsztoku, zdezorientowany, upodlony. Uciekłem z Krakowa czym prędzej, postanowiwszy, że wrócę wreszcie do domu, na pustynię… i okazało się, że nie mogę. Od pięciu wieków nie dane mi jest postawić stopy choć centymetr od polskiej granicy.

Uniosłem brwi. Słowa dżina powoli zaczynały mi się układać w głowie, a końcowy obrazek niespecjalnie mi przypadł do gustu.

– A co, kiedy zmieniały się granice kraju? – wtrącił się po raz pierwszy do rozmowy właściciel lokalu.

Demon zerknął na niego przez ramię.

– Ano, robiłem sobie różne wycieczki. Jeździłem daleko na Kresy, kiedy się dało, a gdy Polska zniknęła z mapy Europy, okazało się, że jedynym miejscem, w którym mogę swobodnie przebywać, pozostała Warszawa. Nie wiem, jak Twardowski tego dokonał, ale jego przekleństwo wykracza poza moją moc, nie jestem w stanie go zerwać choć, na Allaha, próbowałem wszelkimi sposobami, radziłem się czarowników i wiedźm, nawet dostojników Kościoła. I nikt nie zdołał mi pomóc.

Zerknął na mnie, jakby oczekiwał współczucia, ale nie doczekał się.

– Oczywiście, na samym początku, starałem się czynić jeszcze więcej zła niż dotychczas – mówił dalej. – Następnie jednak, z braku lepszych pomysłów, postanowiłem zacząć spełniać dobre uczynki. Ale i to okazało się bezcelowe. Jakąkolwiek diabelską intrygę uknuł Twardowski, jest ona tak przewrotna, że nie potrafię zrozumieć, czego się ode mnie oczekuje! Tak więc od szesnastego wieku nieprzerwanie szukam rozwiązania. I historię z al hakimem opowiedziałem ci po to, byś mógł zrozumieć, że uwięzienie mnie w bukłaku było rzeczą straszliwą, ale to, co zrobił ze mną Twardowski, jest stokroć gorsze. Bo niby jestem wolny, niby zachowałem moją moc i mogę robić, co mi się żywnie podoba, ale poza tym jednym, jedynym, na czym tak naprawdę, z całego serca mi zależy. Nie mogę wrócić do domu.

Zapadła cisza, przerwana przez głuche trąbienie. To właściciel knajpki głośno wydmuchał nos w chusteczkę. Przetarłem dłonią czoło. Znalazłem się w sytuacji wyjętej jakby z kiepskiej książki fantastycznej. I zaczynało mnie to męczyć.

– To dlatego od tygodni nie dajesz mi spokoju? – spytałem. – Bo nie chciałem, byś spełnił moje życzenie? I sądzisz, że jak sobie czegoś zażyczę, to zdejmie to z ciebie czar? Już ci mówiłem, nie jestem nikim specjalnym.

Dżin siorbnął, opróżniając filiżankę z herbatą.

– Naprawdę nie mam pojęcia – rzekł. Ale jesteś pierwszą osobą, którą kiedykolwiek spotkałem, a która niczego ode mnie nie chciała. Dwa tysiące lat, a ty jesteś jedyny! W dodatku miły z ciebie gość, więc może spełniasz kryterium „prawości”, postawione przez Twardowskiego? Tego nie wiem, ale wiem, że nie odpuszczę, dopóki się nie przekonam. Chcę już tylko jednego, wrócić na Saharę i ponownie zjednoczyć się z pustynnym ognistym wichrem. Słowo honoru dżina.

– Słowo honoru kogoś, kto sam się przyznaje do tego, że zabił i oszukał tysiące ludzi? – spytałem z powątpiewaniem.

– Każdy w życiu popełnia błędy. – Demon wzruszył ramionami. – Uznałem, że nie byłoby fair, gdybym zataił przed tobą część historii.

Wstał, by podejść do kontuaru i uiścić rachunek. Kiedy schował portfel nie podszedł z powrotem do stolika, tylko długo na mnie patrzył, a ja długo patrzyłem na niego.

W mojej głowie kłębiły się setki myśli. Rozważałem, co by powiedziała Kasia, gdybym tylko wyznał jej wszystko i pozwolił podjąć decyzję. Czego by chciała? Dla siebie? Dla nas obojga? Wiecznego życia? Zdrowia? Pieniędzy? Wszystko wydawało się takie oklepane i zdradliwe. Poza tym, jakkolwiek by to dziwnie brzmiało, naprawdę żywiłem głębokie przeświadczenie, że jeżeli poproszę o coś egoistycznego, to obróci się to przeciwko mnie.

No i jak można zaufać komuś, kto rzucił się na ciebie z nożem i całe stulecia wodził ludzi na pokuszenie? W prawdziwym życiu nie zdarzają się cuda, nie ma nic za darmo. Nie, lepiej nie ryzykować. Na wszelki wypadek. Pieniądze zarobię sam, zdrowie zapewni mi dobra kondycja, a szczęście już mam, dzięki Kasi.

A czego pragnąłem najbardziej na świecie w tym konkretnym momencie? Łatwizna – żeby podły dziad wreszcie się ode mnie odczepił.

Podjąłem decyzję.

– Powiedz no, dżinie, czy jest jakaś specjalna formułka, którą należy wygłosić? – zapytałem niewinnie.

Przytruchtał do mnie spod kontuaru z miną pełnego nadziei psa. Niemal widziałem, jak merda ogonkiem.

– Zrobisz to dla mnie? Zrobisz? Proszę! Musisz tylko powiedzieć: Oto moje życzenie. I wypowiedzieć je!

Uśmiechnąłem się złośliwie.

– Proszę uprzejmie. Wymyśliłem tak, że lepiej się nie da. Oto moje życzenie…

Urwałem nagle, rozkoszując się jego desperacją. Ach, ta wrodzona przekora. Wydawało się, że wszystko dookoła wstrzymało oddech, nawet przedmioty, nie było słychać absolutnie nic.

– Spierdalaj – dokończyłem wreszcie po przedłużającej się nieznośnie chwili milczenia.

Dżin patrzył na mnie tępo przez kilka sekund. Wreszcie dotarło do niego, że rzeczywiście wypowiedziałem życzenie.

A potem je spełnił.

Koniec

Komentarze

[…] ale w końcu dopadło mnie znużenie. Pospolita nuda! ---> znużenie i nuda to nie to samo… No i znużenie jakoś do dżina, istoty magicznej i potężnej, nie pasuje. 

Komu i czego brakuje w tym tekście? Fajerwerków? Cytatów z Sokratesa?

Czy konieczny jest zapis tytułu dużymi literami? To daje niezbyt dobry przykład innym autorom, jeśli mistrzowie Loży robią coś takiego.

EDIT: Tak samo podwójny tytuł – duży automatyczny i mały dodany ręcznie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Trzeba przyznać, że pięknie zredagowane. Trudno przyczepić się do choćby jednego przecinka :-)

Taki drobiazg pod rozwagę: "jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało…", "jakkolwiek romantycznie by te słowa nie brzmiały…" – "nie" w takich podrzędnych zdaniach z "jakkolwiek", "cokolwiek" itp. jest zbędne. I odradzane przez językoznawców. To kontaminacja z formami "jak by nie było", "co by nie było", które również uważa się za niepoprawne.

No i tutaj: "w ogóle to szukam kogoś dobrego, kogo życzenie mógłbym spełnić". Raczej "czyje życzenie mógłbym spełnić".

 

Niestety, nic nie zrozumiałem. Chyba nie jestem targetem tego opowiadania.

 

;-)

 

A tak serio: podobało mi się. Bardzo wciągająca historia. Koniec dość przewidywalny, zwłaszcza wobec opowieści dżina, ale za to życzenie okazało się niespodziewanie lakoniczne w formie :-) Precyzji wypowiedzi mógłby się uczyć od Tonika sam Geralt z Rivii ;-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Mam jedno poważne zastrzeżenie: czemu magiczne słówko "spier…" nie padło wcześniej? Czemu bohater potrzebował tyle czasu, żeby wpaść na to raczej oczywiste rozwiązanie?

 

Smutna kobieta z ogórkiem.

:-) Tekst skróciłby się do drabla :-) 

No właśnie ;)

Smutna kobieta z ogórkiem.

Niektóre rozwiązania stają się oczywiste dopiero po jakimś czasie… :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

@Adam – dziękuję ; ) Jednakowoż przy znużeniu chyba zostanę, przywykłam do wizji istot magicznych/boskich cierpiących na zmęczenie wiecznością…

 

@Brajt – przepraszam, drugi tytuł skasowałam, jakoś tak przyzwyczajenie sprawiło, że po prostu skopiowałam całość pliku to na portal.

Co do caps locka zaś to trudno, przykład może i nie najlepszy, ale jak dla mnie, w tym przypadku, wielkość liter ma znaczenie. Bo tonik i Tonik to dwie różne rzeczy.

 

@Jeroh – ; P Dzięki za uwagi, lecę poprawiać. I za mile słowa ; )

Ach te nawiązania do Sapkowskiego, nikt mi nie wierzy, że jego opowiadania czytałam lata temu i wątpię, by miały jakiś wpływ na ten tekst ; p No, chyba że podświadomie…

 

@Virginia – Nie jesteś pierwszą, która o to pyta… cóż, jedynym wytłumaczeniem niestety jest to, że bohater nie kojarzy za szybko ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

tonik i Tonik to dwie różne rzeczy. Ale tonik, Tonik i TONIK to już trzy różne rzeczy. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

To ja tak tylko skromnie przypomnę, że można dodawać opowiadania do biblioteki :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ale ja nie chcę, by od razu było wiadomo, że Tonik jest przez T ; ) Więc Dżin z Tonikiem i Dżin z tonikiem to dwie różne rzeczy, a DŻIN Z TONIKIEM różnice eliminuje ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Tak długo czekał, tak go prześladował, nagabywał. Lecz ani razu nie powiedział tego, co uczynił na końcu: "Musisz tylko powiedzieć: Oto moje życzenie. I wypowiedzieć je!". A przecież chciał to życzenie skutecznie usłyszeć! Gdyby nie ten detal, to jakieś tam życzenia już były wcześniej. Oczywiście, wszystkie sprowadzały się do tego ostatniego, niemniej Dżin wyglądał na zaskoczonego takim życzeniem. Czemu zatem nie podał formułki wcześniej?

Natomiast opowiadanie bardzo przypada mi do gustu. To pomieszanie współczesności z przeszłością i przymulastego nie-człowieka w tym wszystkim w starciu z ludziem :)

Maniacka perseweracja ambiwalencji niekongruentnych epifenomenów

@Jjerzy – do przemyślenia, dzięki ; ) Można spróbować przebudować to i owo…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Czyta się nieźle, ale są pewnie nieścisłości: jeśli obietnica majówki, to pąki już chyba nie były drobniutkie. I to chyba nie tylko w tym roku. Dwadzieścia wieków temu mesjasz tonikowej religii jeszcze nie zdążył się urodzić. Skoro Dżin pojawił się na świecie tak dawno, to chyba nie powinien wierzyć w Allaha.

A Geralt kiedyś użył podobnego, potężnego zaklęcia. Tylko w języku obcym, bodajże angielskim. I o odmiennym znaczeniu. Po spełnieniu rozkazu przeciwnik dopiero się wkurzył… ;-)

Babska logika rządzi!

A Geralt kiedyś użył podobnego, potężnego zaklęcia.

Do tego właśnie piłem. Chociaż, po prawdzie, zapomniałem, że wiedźmin rzucał "angielski" urok ;-) No przecież.

 

Dwadzieścia wieków temu mesjasz tonikowej religii jeszcze nie zdążył się urodzić.

Dwadzieścia wieków temu już zdążył. Ale dżin urodził się wcześniej. Opowiada, że gdy był uwięziony, ów mesjasz przyszedł na świat i skonał. Wszystko gra.

Skoro Dżin pojawił się na świecie tak dawno, to chyba nie powinien wierzyć w Allaha.

Czemu nie? Poza tym z niczego nie wynika, że Dżin w niego wierzy. Jeden raz używa jego imienia. Tyle. Z drugiej strony na pewno wierzy w diabła i najwyraźniej ma do tego podstawy. Skoro diabeł, to pewnie i Bóg. Albo Allah, jak zwał tak zwał. A może Dżin wie, a nie – wierzy? To by pasowało do konwencji. W końcu sam jest demonem z mitów i bajek :P Finklo, tym razem Twój logiczny zmysł wywiódł Cię chyba na manowce.

 

Dobra, wystarczy tej obrony. AdamKB i tak już nabrał dziwnych podejrzeń ;-) Swojej wizji wiosny niech Autorka broni sama – jeśli tylko uzna za stosowne.

 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ooo, dyskusja nabiera rumieńców. :-)

Dwadzieścia wieków temu już zdążył. Ale dżin urodził się wcześniej. Opowiada, że gdy był uwięziony, ów mesjasz przyszedł na świat i skonał. Wszystko gra.

No dobrze – źle sformułowałam myśl. Miało być tak, że Mesjasz urodził się ponad dwadzieścia wieków temu. Dżin też, ale do tego momentu zdążył znudzić się na pustyni, przystać do kupców, dać się złapać i przesiedzieć w długiej niewoli (aż do Mesjasza, a potem jeszcze dwa wieki). Nie wszystko gra.

Czemu nie? Poza tym z niczego nie wynika, że Dżin w niego wierzy. Jeden raz używa jego imienia. Tyle.

Masz rację – nie wiadomo, czy wierzy. Ale używa tego imienia. A wydaje mi się, że nie powinien. Jeśli wierzy w Boga, to powinien odruchowo korzystać z takiej nazwy, do jakiej przywykł w młodości. A islam pojawił się, kiedy Dżin miał już ładnych parę latek i chyba był za stary na nawracanie. A jeśli tak łatwo nasiąkał wiarą otoczenia, to w chrześcijańskim kręgu kulturowym przebywał znacznie dłużej. Podsumowując: niech sobie wierzy w/ wie, co zechce. Ale 'Allah' mi zazgrzytał.

Wątpisz w mój logiczny zmysł? Gdyby to nie było takie irracjonalne, chyba bym się zirytowała. ;-)

A co takiego podejrzewa AdamKB?

Babska logika rządzi!

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Finklo ; )

 

Masz absolutną rację co do pąków, zaraz wymyślę coś, by to zmienić.

 

Allaha i resztę natomiast zostawię – mam wrażenie, że dżin jest tradycjonalistą. Wierzyć to raczej nie wierzy w nic, ale w końcu tęskni za tą swoją pustynią i nawet jeśli w kręgu kultury chrześcijańskiej spędził więcej czasu, "korzeniami" czuje się bardziej związany z kręgiem muzułmańskim.

 

EDIT: Nie mogę edytować opowiadania bo mi wyskakuje internal server error ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Finklo, ano taki sceptyk ze mnie, że od czasu do czasu podaję w wątpliwość najbardziej nawet niewzruszone dogmaty i aksjomaty. Jak choćby niezawodność Twego zmysłu logicznego ;-)

Co do Twojego ostatniego pytania: pod moim komentarzem w wątku zgłoszeniowym Adam raczył wypisać obelgi jakoweś niewybredne ;-) Zakodował je co prawda, sprytnie bardzo, wieloznacznym szyfrem ;-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ach, o to chodzi! Też jestem ciekawa, co on tam nasmarował.

Nie zapominaj, że za podważanie niektórych dogmatów można trafić na zgrabny stosik. ;-)

Babska logika rządzi!

Stosiks happen.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jejku, gdzie nie spojrzeć, tam wszyscy we wszystkim widzą Wiedźmina. Okropne :|

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Trudno dorosnąć legendzie do kolan, a tym bardziej wyżej ; ) Stara mądrość głosi: Ne heros gladium; nie dawaj swemu bohaterowi miecza, bo z Geraltem skojarzony wnet zostanie… ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ale Tonik nie ma miecza :/

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Czy to opowiadanie startowało w konkursie na bajkę inaczej? Tak mi coś świta, że chyba rok temu coś takiego się działo. Poza tym – być może Autorka o tym wie – tekst można ściągnąć z chomika:)

http://chomikuj.pl/Telefunk/Opowiadania+z+konkursu/D*c5*bbIN+Z+TONIKIEM,3071522167.doc

 

Pozdrawiam

Mastiff

"Bajka inaczej"? Tego hasła nie kojarzę.

A na Chomiku jest, bo na Chomiku był swego czasu konkurs na opowiadanie fantastyczne ; P Nie przeszkadza mi to, bo kto by chciał ściągać… ; )

 

A teraz komentarz o samym opowiadaniu poproszę ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jak przeczytam, to napiszę, słowo. Na razie walczę z zaległościami lożowymi, niestety. A już myślałem, że dorwałem jakiegoś niecnego pirata:)

 

 

Mastiff

Tym razem to cny pirat ; ) Ale bądź czujny!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Choć puenta przewidywalna, czytało się bardzo przyjemnie.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Cieszę się : )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nikt tego dotąd nie zrobił, więc ja chciałem tylko napisać, że podoba mi się tytuł :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A dziękuję ; D (Tak naprawdę to do tytułu dorobiłam opowiadanie, ha ; P)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przyjemne, sympatyczne opowiadanko z nutą dobrego humoru. Podobała mi się postać dżina, jego rozmowy z Tonikiem, a szczególnie opowieść w knajpie i delikatnie zarysowana osoba właściciela lokalu, który przysłuchiwał się historii dżina. 

Jak rozumiem, dżin ostatecznie, zgodnie z życzeniem Tonika na końcu tekstu, dał mu święty spokój, tyle że Tonik już wcześniej podobne życzenie składał, jak tamten za nim łaził… Hmm, chociaż uprzednio nie wypowiedział formułki Oto moje życzenie. To może dlatego :)

Podobało się ;)

Cieszę się ; ) Miło przeczytać miły komentarz w szary deszczowy dzień!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

…A jeszcze milej dostać powiadomienie o tym, że tekst dostał się do biblioteki! Dziękuję : )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Myślę, że Bohdanowi mogło chodzić o " Klasyczną baśń w nowoczesnym wydaniu", ale to był z tego co pamiętam Dżin z tonikiem zupełnie innej osoby…. *sprawdza*. Tak, nawet dostał się do antologii.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Aha. Na tę baśń ja posłałam co innego i się nie dostałam ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bardzo ładnie napisane i fabuła też niezgorsza, niezły pomysł na dżina.

Fajne opowiadanie.

I po co to było?

Chciałbym napisać, że czytało się bardzo przyjemnie. Podobało mi się.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Jedno z najlepszych opowiadań, jakie przeczytałem na portalu w ostatnich miesiącach. Od razu widać klasę autorki. Pozdrawiam z uznaniem.

Sympatyczne i zabawne. Ale rzeczywiście – brakuje tutaj zdecydowanie głębokiego przesłania, takiego, dzięki któremu dzieci w szkole z tego tekstu mogłyby uczyć się o wartości prawdziwej swobody. O wolności, która jest okupiona niezmierzonym cierpieniem i poniżeniem, o zwodniczej, wręcz zgubnej sile nienawiści płynącej z rżnięcia dżina w rzyć w młodym wieku, w dodatku przez bukłak. Brak podkreślenia dla młodego czytelnika tej przestrogi, aby na wakacjach nie ufali Arabusom z karawan i zaprzedanym diabłu spin-doctorom a'la Twardowski. Na plus można tylko zaznaczyć niezłomną postawę głównego bohatera, chociaż skaziłaś go okrutnie rysą lenistwa w pracy, opierdalactwa ogólnego i cwaniactwa – przez to nie nadaje się jako wzorzec dla młodego pokolenia. Tak, bez tego czegoś dzieło nie dostanie Nobla.

 

Pośmiałem się w finale, mimo, że spodziewany :) Cięta riposta wujka Staszka zawsze dobrze robi ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Cięta riposta wujka Staszka zawsze dobrze robi ;)

Widzę, że sława wujka Staszka sięga i tutaj :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Świetnie napisany tekst. Ale o tym zapewne autorka wie . Jeśli Jose pyta odczucia to jako czytelnika rozczarowalo mnie odrobinę zakończenie. Pomyślałam o słowach Kinga: czytelnik nie po to kibicuje bohaterowi przez całą powieść by na końcu dowiedzieć się o jego śmierci." Spodziewałam się bardziej chytrego zakończenia chyba. Opowieść czyta się jednym tchem i ogromną przyjemnością więc może moje dopatrywanie wynikło z wstępu autorki.

Ojej, Agazgaga, Ty żyjesz! Miło Cię widzieć po tak długiej przerwie ; )

 

Dziękuję wszystkim, którym jeszcze nie dziękowałam, za opinię. Bardzo mnie buduje to, że zdecydowana większość czytelników określa opowiadanie jako coś, co dobrze się czyta. Bo to chyba w sumie najważniejsze w "literaturze" rozrywkowej ; )

Natomiast temu tekstowi zdecydowanie czegoś brakuje, i jest to zaskakujące zakończenie ; P Muszę kiedyś je przerobić tak, by wszystkim gacie spadły z wrażenia ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Żyję Jose :D Na szczęście :O - bo to życie niezmiernie mi się podoba ;) Również witam Cię i cieszę się, że po przerwie natknęłam się na Twój tekst. Dziękuję.

Tak czymać! Życie jest pienkne! ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Aga się nawet czasem przewijała, ale nigdy już nie została na dłużej. Nieładnie :)

 

Jose, to nie Grafomania :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Berylu nigdy nie mów "nigdy" :D Poza tym ja jeszcze jestem "ale nigdy nie została na dłużej" :O. Czytać można bez logowania. Witaj beryl! ;)

Loguj się i pokazuj :) Witamy z powrotem :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

przerobić tak, by wszystkim gacie spadły z wrażenia ; )

No to się zgłoszę do testów ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ekshibicjonista ;p

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A ty co, chcesz podglądać? Voyeurysta się znalazł :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wybacz, ale nagie ryby mnie nie podniecają :) I może lepiej skończmy na tym offtop :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Absolutnie nie wybaczam! :) EOT :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zabawna końcówka ;) 

Chociaż jeden zadowolony z końcówki czytelnik ; P Kuję!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No nie, nie dość że troll-spamer i grafoman to jeszcze z pingwinami. Czuję się osobiście urażona…

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

^^ :D

Jose, możesz poprosić dżina, żeby tu, hmm, pozamiatał? :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Beryl nominował powyższe opowiadanie do piórka, to myślę tak: kolega zawsze jest na nie, więc pewnie opowiadanie jakimś arcydziełem musi być:).

Arcydziełem nie jest, ale to dobre opowiadanie, choć – podobnie jak inni czytelnicy – czuję mały niedosyt z powodu zakończenia. Lektura przyjemna, czytało się bez zgrzytów, dość nowatorsko ujęty temat.

Do Ceterani: tak, chodziło mi o konkurs, o którym wspomniałeś. Zapomniałem nazwy imprezy:) Myślałem, że opowiadanie zdobyło wyróżnienie, bo przecież nie mam pojęcia, jak jose naprawdę się nazywa. Podobnie jak nie znam Twojego nazwiska. Nie czytałem również tekstu konkursowego, znam tylko suchy wynik:

http://postscriptum.net.pl/viewtopic.php?t=19874

 

Pozdrawiam

Mastiff

Z wielką przyjemnością, można powiedzieć, połknęłam DŻIN Z TONIKIEM. Przyjemnością tym większą, że, łykając, mogłam skupić się wyłącznie na lekturze.  

Niby nic odkrywczego, bo opowieści o duchach proszonych o spełnianie życzeń czytali chyba wszyscy, ale to jest bodaj pierwsze, kiedy sytuacja zostaje odwrócona. To dżinowi bardzo zależy, aby człowiek wypowiedział prośbę i tym samym spełnił jego życzenie-pragnienie powrotu na pustynię.

Podoba mi się, że Autorka umiejętnie splotła losy bohaterów opowieści różnych kultur – baśni wschodnich i naszej legendy o imć Twardowskim, by ostatecznie umieścić akcję we współczesnej Łodzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo przyjemne i zabawne opowiadanie. Spodziewałem się jednak jakiejś głębszej pointy.

@ Bohdan – Myślę, że mogę zadowolić się słowami “dobre opowiadanie”. Niczego więcej od niego, jako autorka, nie oczekuję ; )

 

@ Regulatorzy – Cieszę się, że mogłam sprawić Ci przyjemność, tym bardziej wielką!

 

@ Michał Opara – Radam, że i Tobie tekst przypadł do gustu. Pointa niestety jest płytka, ale też nie miało to być opowiadanie filozoficzne ; )

 

Dziękuję wszystkim za odwiedziny!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że jest to bardzo porządnie napisany tekst. Rzadko trafia się tu opowiadanie napisane z taką starannością i za to należą się oklaski, ukłony oraz wyrazy uznania. 

Problemem tego tekstu, jak dla mnie, jest fakt, że momentów, w których rzeczy się dzieją, jest nieproporcjonalnie mniej niż momentów, kiedy tego nie robią. Nie twierdzę, że w opowiadaniu akcja musi gnać non stop z prędkością ponaddźwiękową, bo wiadomo, że akcję trzeba czasem retardować, ale ten tekst wydaje mi się trochę za długo w stosunku do koncepcji, jaką pokazuj. Ot, takie tam moje osobiste widzimisię. 

Wg mnie Joseheim popisała się nieziemsko umiejętnościami. Świetnie napisany tekst, dynamiczny, zwariowany, o dialogach nie wspominając. Już za samych bohaterów należą się brawa, dawno nie widziałam tak żywych i charakternych. Nie, no nie ma się do czego przyczepić. Końcówka, podobno “słaba”, jeśliby wcielić się w postać Dżina, to chyba jednak nie słaba ;) Z mojej strony gromkie brawa.

Czytało się całkiem przyjemnie

Muszę przyznać, że interesującym jest czytanie dwóch tak skrajnych komentarzy jak Vyzarta i Prokris pod tym samym własnym tekstem ; ) Prokris chwali za dynamikę, Vyzart karci za rozlazłość i za-długość… To fascynujące, jak czasem różne osoby różnie odbierają jedną rzecz ; ) Oba komentarze uważam przy tym za pouczające i za oba dziękuję.

Ciszę się, Prokris, że Ci się podobało, Vyzarta mogę jedynie przeprosić za to, że za długo albo że za mało się dzieje.

Homarowi oczywiście też dziękuję za odwiedziny.

 

Długo nic nie publikowałam na NF i może był to błąd, doczekałam się licznych opinii, a każda jest ważna, bo ilustruje gusta różnorakich czytelników. Ciekawe doświadczenie ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

 Adam i Kasia – no patrzcież, zupełnie jak u mnie. Tylko mamy kota zamiast dżina (magiczne zaklęcia na niego niestety nie działają).

Bardzo fajne opowiadanie, końcówka trochę przewidywalna i, jak wspomnieli poprzednicy, dlaczego nikt wcześniej nie wpadł na to rozwiązanie? Ale nie bądźmy tacy czepialscy – czytało się przyjemnie, a to najważniejsze. ;)

 

(…) ale wrodzona nieustępliwość nie pozwalał mi pójść na kompromis.

Ach, ach! Ale straszliwy błąd znalazłem! ;P “Nie pozwalała

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

A niech to, już szukam grochu, by móc uklęknąć!

 

Dzięki za wizytę, Elanarze ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Trudno dorosnąć legendzie do kolan, a tym bardziej wyżej ; )

To zdanie budzi w człowieku demony, wiesz? Takie małe, złośliwe chochliki, które podsuwają różne dziwne interpretacje i interesujące skojarzenia, oraz – co najgorsze – każą o tym wspominać na głos.

 

Samo opowiadanie odnajduję rewelacyjnym. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się pomysł na nonkonformistę, twardo broniącego się przed życiową okazją. Ot, taki mały (a może i nie taki znowu mały) przebłysk geniuszu. Dżinn zdeterminowany do spełnienia Tonikowego życzenia też świetny. Urzekła mnie niebanalność tej historii, posiłkowana rewelacyjnym wykonaniem – bardzo porządnym, a przy tym lekkim w odbiorze i konsekwentnym, jeśli chodzi o nakreślanie postaci – oraz inteligentnym, nienachalnym humorem.

Zakończenie – i tu wdam się w niewczesną polemikę z poprzednimi komentatorami – też jest świetne. Dlaczego dżinn wcześniej nie powiedział Tonikowi, jak brzmi formuła życzenia? Bo Tonik wyraźnie stwierdził, że nie chce żadnego życzenia. Dżinn po prostu nie miał możliwości mu tego powiedzieć. Proste jak stąd dotąd. A dlaczego Tonik nie wpadł wcześniej na takie właśnie życzenie? Może dlatego, że prowadził z dżinnem wojnę na przetrzymanie i za priorytet postawił sobie, że będzie go ignorował, i był w tym postanowieniu wyjątkowo nieugięty? Hmmm… tak, to ma sens. A puenta… Przewidywalna, zgoda. Ale i tak urzekająca w swojej prostocie. Co prawda nie jestem pewien, czy nie wolałbym, żeby życzenie Tonika brzmiało: “Wracaj do swojego domu na pustyni”, ale jestem pewien, że o wiele mniej pasowałoby do cynicznego dupka, jakim jest – a jest – Tonik, i nie było by tak mocnym, a przy tym zabawnym akcentem na koniec opowieści. I nie, nie oczekiwałem, że skończy się to inaczej. Być może nawet byłbym rozczarowany jakimś twistem. Niektóre opowieści powinny kończyć się dobrze i tyle.

Co mi zazgrzytało, to ten fragment:

Aż, koniec końców, wyszedłem na moje. Po trzech miesiącach, delikwent pękł pierwszy.

Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.

Sam w sobie nie jest zły czy błędny. Niemniej, w stosunku do całego tekstu, jest zwyczajnie mylący, bo zdaje się zapowiadać jakieś niespodzianki; coś w stylu, że mimo ostrożności Tonika, dżinn w końcu wystrychnie go na dudka. A tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Jest więc to zgoła niepotrzebne, a pokuszę się nawet o stwierdzenie, że szkodliwe, bo obiecujesz czytelnikowi niespodziewany zwrot akcji, a potem nie dotrzymujesz słowa. Powstaje więc śliczna dziura, w sam raz na “Ej! To nie tak miało być…!”. Może właśnie dlatego masz tylu czytelników rozczarowanych zakończeniem?

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ojej, komentarz!

Tak się zdziwiłam widząc gwiazdkę przy opowiadaniu, że w pierwszej chwili w ogóle ją zignorowałam, uznając za omamy ; P

 

Dziękuję Ci, Cieniu, za odgrzebanie dżina i przywrócenie go na chwilę do świata żywych. Tym milej mi jest, że lektura Ci przypadła do gustu, bo to jedno z najgorzej przyjmowanych moich opowiadań, hihi. Pokrzepiłeś mnie nieco w czasach czarnej dziury literackiej negacji, bo ostatnio trwam w przekonaniu, że nie umiem pisać ; P Ale może jednak warto próbować? ; )

 

Co do zdania wskazanego… masz absolutną rację, bez sensu jest. A raczej już go nie ma.

 

Jeszcze raz dziękuję!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

to jedno z najgorzej przyjmowanych moich opowiadań

W takim razie drżę z lekka na myśl o opowiadaniach cieszących się lepszą opinią szerszej publiki. Nie obiecuję, że przeczytam je w najbliższym czasie, ani że w ogóle, ale już sama świadomość, że jest taka opcja, cieszy.

Pokrzepiłeś mnie nieco w czasach czarnej dziury literackiej negacji, bo ostatnio trwam w przekonaniu, że nie umiem pisać ; P Ale może jednak warto próbować? ; )

Nie. Próbować nie warto. Bez sensu. Z dupy pomysł. Bad idea. Suchar. Masakra. Od razu daj sobie spokój. Tracisz tylko czas. Odpuść. Nie próbuj pisać – pisz. Po prostu.

A że opowiadanie mi się podobało, to i nie dziwota, bo mam rewelacyjny gust, a to jest świetne. Zapomniałem jeszcze dodać, że podoba mi się gra słów w tytule, choć Tonik byłby tu równie dobry co TONIK. No i przepraszam za poprzedni komentarz. Trochę go ogarnąłem, ale i tak wstyd trzymać coś takiego pod opowiadaniem. 

Dżina wygrzebałem natomiast z ciekawości. A ta, wbrew obiegowej opinii, wcale nie zaprowadziła mnie do piekła, wręcz przeciwnie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Oczywiście wszyscy czytelnicy, którym podobają się moje opowiadania, mają rewelacyjny gust ; ) Mogę Ci nawet pisemne zaświadczenie wystawić ; p

 

A teraz się bezczelnie zareklamuję, bo też na NF mam jeszcze tylko Grafomanię i drabelki. Ale jeśli kiedyś będzie Ci się nudziło, zapraszam tu ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, przeczytałam Twoje opowiadanie i bardzo mi się podobało. Zdecydowanie interesująca postać Dżina i wyjątkowa postawa Tonika, który nie chciał wykorzystać okazji do spełnienia marzeń, jest motorem całego opowiadania. Fajnie czytać o własnym mieście w formie fantasy.;) Opcja wplecenia fantastyki do rzeczywistości jest chyba dla mnie jedną z ciekawszych.:)

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiano, bardzo dziękuję za przeczytanie i za komentarz. Fajnie czytać, że komuś z Twojego miasta spodobało się Twoje opowiadanie, dziejące się właśnie w tym mieście : )

Ja również lubię rzeczy typu urban fantasy. Niby zwykły, znany świat, a jednak…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ciekawa opowieść, nieźle się czyta i fajny koniec ;-)

Dziękuję za wizytę i tutaj :)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Podobało mi się, a zakończenie powaliło. :D Odkurzam dla uśmiechu.

Nie spodziewałam się, że jeszcze ktokolwiek tu zajrzy! Serdeczne dzięki za dobre słowo <3

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka