- Opowiadanie: ocha - Powrót

Powrót

Zaczęłam pisać na konkurs “Dziady”, ale że tekst nie spełnia założeń konkursowych, no to zamieszczam go tak, o! 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Powrót

Noc zapadła już popołudniem, co o tej porze roku nie było niczym niezwykłym. Bojan poprawił czapkę, narzucił jeszcze kaptur i mocniej ujął wodze prowadzonego wierzchowca. Wzdrygnął się, zmarznięty i poirytowany, rozejrzał wokół, ale – nie dostrzegłszy niczego ciekawego – ponownie wbił wzrok w połyskującą pod nogami biel. Księżycowi do pełni brakowało może dwóch dni, a nieba nie szpeciła najmniejsza chmurka – mógł więc do woli sycić oczy zimowym pięknem. Tylko że wcale mu się ono nie podobało.

Jeszcze dziś rano był przekonany, że przed wieczorem dotrze do celu. Ale śnieg zasypał drogi i ścieżki, co mądrzejsi podróżni, z którymi spędził w gospodzie ostatnią noc, w ogóle nie wyruszyli w dalszą podróż. Radzili mu to samo, jednak nie posłuchał – poczucie obowiązku okazało się silniejsze. A teraz przeklinał własną naiwność. Po co było ruszać z ciepłej karczmy, skoro przebył zaledwie kilka mil? Większość czasu, zamiast jechać wierzchem, prowadził konia. Miał wrażenie, że w siodle zaśnie, zamarznie i zostanie pogrzebany pod grubą warstwą bezlitosnego puchu.

Szedł noga za nogą, zostawiając za sobą w dziewiczym śniegu głębokie ślady. Chciało mu się płakać, a może już płakał, nie mając o tym pojęcia, bo łzy zamarzały zanim na dobre opuściły oczy. Próbował oddychać płytko, oszczędnie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że płuca wypełniają mu setki lodowatych igiełek.

Gdyby nie poczuł zapachu dymu, nie zauważyłby tej chatki. Ale dym pachniał cudownie, sosnowym drewnem, ciepło, zachęcająco. Z trudem uniósł głowę. Dom stał na niewielkim wzniesieniu, niemal niewidoczny. Śnieg całkowicie przysypał spadzisty, zapewne pokryty strzechą dach, zasypał też sporą część drewnianych ścian. Gdyby nie wątły blask wydobywający się z niewielkiego okienka, można by go rzeczywiście przeoczyć. Jednak światło nie mogło być złudzeniem. Dym również.

Bojan ruszył w stronę wybawienia. Prawie przewrócił się na wystających ze śniegu kikutach płotu. Chwilę zabrało mu odnalezienie drzwi, wreszcie stanął przed nimi, nie mogąc powstrzymać pełnego ulgi uśmiechu. Zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Niemal cisza, bo mógłby przysiąc, że po drugiej stronie ktoś oddychał, tak samo nerwowo jak on, z takim samym wyczekiwaniem. Załomotał, tym razem głośniej, zdecydowanie, pięścią. Znowu cisza.

– Otwierać! – krzyknął wreszcie. – Otwierać, bo rozwalę drzwi!

Rozchylił płaszcz, zgrabiałymi dłońmi ukrytymi w grubych rękawicach nieporadnie wyciągnął zza pasa pistolet, niemal go upuszczając w błyszczącą biel. Grzmotnął w drzwi kolbą.

– Otwierać! – wrzasnął znowu. – Bo zastrzelę… – wyszeptał, opierając czoło o chropowate deski.

Ponownie cisza, ale chwilę potem rozległy się ostrożne, powolne kroki. Bojan był prawie pewien, że ktoś stanął po drugiej stronie drzwi, wstrzymując oddech. Gdy usłyszał szmer zasuwy, omal nie roześmiał się w głos.

Wrota ustąpiły, w szparze pojawiła się zagniewana twarz starszej kobiety.

– Wpuśćcie, bo zamarznę – poprosił pokornie, a drzwi otworzyły się szerzej.

– Właź, chłopaku. – Skwapliwie skorzystał z burkliwego zaproszenia, wślizgując się do zacisznego wnętrza. – Na noc możesz się zatrzymać, nie chcę mieć czyjejś duszy na sumieniu. Ale rano się wynosisz. Nie potrzebuję gości.

Opadł na ławę, oparł się o piec, podróżną torbę rzucił pod nogi. Nie zdjął płaszcza ani rękawic, z zamkniętymi oczami chłonąc przyjemne, ożywcze ciepło. Kobieta patrzyła na niego niechętnie, z przekrzywioną głową.

– Patrzcie go, a o koniu już zapomniał. Zaprowadzę go do obórki, noc przetrzyma z naszą Balbą.

Bojan został sam, przytulony do pieca. Tuż przed nosem miał spory garnek, sądząc po zapachu – pełny. Nawet, jeśli zawartość nie była specjalnie apetyczna, to na pewno ciepła. W rozpaczliwej próbie zignorowania nagle zbuntowanego żołądka rozejrzał się wokół. Bielone ściany i gliniana podłoga przypomniały mu własny, ubogi dom. Gospodyni musiała być jednak zamożniejsza, bo izbę oświetlały świece, nie łuczywa, stojący pod oknem spory stół wyglądał na solidny, a ławę zdobiły rzeźbienia. No i nigdzie nie dostrzegł łóżka, sypialnia musiała więc stanowić osobny pokój. Ponownie spojrzał na garnek. Zsunął rękawiczki, uniósł pokrywę, popatrzył na gęstą miksturę.

– Gdzie mi w garnki zagląda? – Zrzędliwe mruknięcie zabrzmiało jak wystrzał.

– Zapłacę – rzucił żałośnie, prosząco.

Kobieta westchnęła, wzięła do rąk chochlę i miskę, nalała. Bojan spojrzał na nią z wdzięcznością, chwycił naczynie, usadowił się na ławie pod ścianą. Gospodyni rzuciła jeszcze na stół kilka grubo krojonych pajd chleba, po czym stanęła na środku izby z ramionami skrzyżowanymi na piersiach.

– A ty kto? – spytała ostro.

– Żołnierz. – Bojan musiał przełknąć, odpowiedział więc dopiero po chwili. – Mam przydział. Byłem ranny, w szpitalu. Gdy wróciłem, okazało się, że nie mam już do czego. Mój oddział wybito niemal do nogi, a niedobitki porozsyłano w różne strony. Ale mnie się dobrze trafiło. Nie każdego przyjęliby do tak doborowej jednostki – rzucił z dumą.

– No kto by pomyślał? – Kobieta obrzuciła go wymownym, kpiącym spojrzeniem.

Chłopak zaczerwienił się mocno, włożył do ust ugniecioną z chleba kulkę. Zmarszczył brwi, zapewne zastanawiając się nad ripostą, gdy drzwi obok pieca, prowadzące chyba do drugiej izby, otworzyły się gwałtownie, z hałasem. Bojan podskoczył na ławie i nerwowo uniósł głowę. Spostrzegł stojącego w wejściu dość młodego jeszcze, wysokiego mężczyznę; musiał się schylić, by wejść do środka.

– Też jestem głodny – rzucił w stronę kobiety. Powoli, nieco chwiejnie postąpił kilka kroków, by wreszcie usiąść przy stole, na krześle, naprzeciw Bojana. Gospodyni na chwilę zamarła, wstrzymała oddech, potem – nagle przygarbiona – odwróciła się, chwyciła miskę z wiszącej na ścianie półki i wypełniła ją zupą. Podeszła do mężczyzny, postawiła przed nim naczynie, podała łyżkę. Tamten skrzywił się, patrząc na polewkę.

– Wygląda wstrętnie. Nigdy dobrze nie gotowałaś.

– Miałeś odpoczywać.

– Jeszcze zdążę.

Zaczął jeść, w skupieniu przełykając każdą łyżkę. Bojan patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.

– Co się gapi? – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. Przysunął do siebie świecę, zapewne chcąc dokładniej obejrzeć gościa, ale blask oświetlił również jego twarz. Bojan wzdrygnął się bezwiednie. Mężczyzna był blady, bardzo blady. Ogromne sińce pod oczami nadawały mu wygląd zmęczonego i niezdrowego. – A więc jesteś żołnierzem, tak? To gdzie ten twój świetny oddział?

Bojan wzruszył ramionami, wkładając wiele wysiłku w to, by gest wypadł możliwie obojętnie.

– Mieli stacjonować w Serecie. Ale gdy tam dotarłem, trzy dni temu, okazało się, że wyruszyli już do Begi. Mam nadzieję ich tam znaleźć.

– A wiesz, też byłem żołnierzem. Dawno temu. Tylko, zdaje się, po tej drugiej stronie. Znudziło mi się po jakimś czasie. Trudno długo robić coś, w co się zupełnie nie wierzy, prawda? Pewnego wieczora po prostu sobie poszedłem. Zdezerterowałem, tak na to chyba mówicie. Chociaż… Gdybym się postarał… Jak myślisz, może dałoby się teraz ze mnie zrobić bohatera, co? Walczyłem po złej stronie, przemyślałem to, ryzykując życie stałem się ściganym zbiegiem. – Roześmiał się chrapliwie. – Nie. Za późno już na zostanie bohaterem. A ty? Marzysz o bohaterstwie?

Bojan wyprostował się, spojrzał na towarzysza wyniośle.

– Chcę walczyć, by było lepiej. Zmienić ten kraj. Dołączyłem do rebelii, kiedy miałem piętnaście lat…

– Uuuuu. Poważna sprawa, chłopcze. A teraz masz ile? Szesnaście?

– Dziewiętnaście.

Mężczyzna pokiwał głową.

– To nic dziwnego, że w głowie siedzą ci jeszcze farmazony. I co, myślisz, że będzie lepiej?

– Dekrety Rady Wojskowej…

– Dekrety tej waszej Rady są tymczasowe. – Sięgnął po chleb. – Ale przyznaję, bardzo piękne. Kłopot w tym, że nic z nich nie zostanie, kiedy wygracie, a nowa władza okrzepnie. Władzą nikt nie lubi się dzielić, bo i po co? Nic się nie zmieni, oprócz rządzących.

– Będzie inaczej. – Bojan odwrócił głowę, wyjrzał za okno. Księżyc wyjątkowo mocno oświetlił pokryty bielą ogród, chłopak więc bez trudu spostrzegł rozłożone talerze z resztkami jedzenia, butelkę po samogonie, szklanki. Stały w śniegu, zmieszanym z czarną ziemią. Przypomniał sobie, jaki dziś dzień.

– Nie wiedziałem, że tu też macie ten obyczaj. Ale grób za domem? Dlaczego? – spytał kobietę. Jednak ta nic nie odrzekła, nagle pobladła i zmartwiała.

– To jej syn, jedyny. Do cmentarza za daleko dla starej kobiety, a syna trzeba odwiedzać – odparł za nią mężczyzna.

– Dawno..?

– Dziesięć dni temu. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie jest chętna gościom.

Bojan przygryzł wargę, pokiwał głową.

– Tak. I bardzo współczuję – rzucił niezgrabnie. Ale kobieta nie odezwała się słowem. Starszy z mężczyzn wstał, podszedł do kredensu, wyciągnął trzy kubki i butelkę. Przychodziło mu to z widocznym wysiłkiem, jego ramiona wyraźnie drżały. Napełnił naczynia, jedno podał kobiecie, drugie Bojanowi. Gospodyni przyjęła kubek z pełną oddania wdzięcznością w oczach, Bojan pociągnął spory łyk.

– Opowiem ci o nim. – Mężczyzna wskazał podbródkiem okno. – Miał na imię Seman. Też był żołnierzem, jak wcześniej czy później chyba każdy z mężczyzn w tym kraju. A że wcześniej niewiele potrafił, to właściwie wszystkiego nauczył się w wojsku. Więc, gdy je opuścił, wykorzystywał zdobytą wiedzę tak, jak umiał. Zabijanie… Zabijanie szło mu najlepiej. Przez dobrych kilka lat żył z tego całkiem nieźle, powiedziałbym nawet, że stał się cenionym fachowcem. Jednak do czasu. Złapali go, osądzili, powiesili. Matka wybłagała ciało. – Poprawił stójkę białej koszuli. Płomień świecy zamigotał, rozgrzany i rozluźniony alkoholem Bojan łatwo więc uznał, że sina pręga na odsłoniętej przez chwilę szyi musi być złudzeniem.

Kobieta, która do tej pory stała bez ruchu przy piecu, powoli podeszła do stołu i położyła ręce na ramionach dezertera. Oczy jej błyszczały, pewnie od samogonu, bo kubek, który odstawiła na stół, był pusty.

– Ale wróciłeś, synku, wróciłeś. To musieli być źli ludzie, którzy zabrali matce jedyne dziecko. – Przytuliła się do jego pleców; mężczyzna otrząsnął się, skrzywił z niesmakiem i złością.

– Tak, wróciłem. Ale mogłaś się pośpieszyć, durna babo. Dziesięć dni gniłem, patrz, jak wyglądam! – Odsunął rękawy koszuli. Przedramiona pokryte były sinymi plamami. – Nawet najlepsze ubranie nie pomogło. Całe szczęście, że jest zima. Latem w ogóle nie mógłbym się ludziom pokazać.

Gość roześmiał się uprzejmie, chociaż nieco niepewnie, bo żart tak naprawdę wcale go nie rozbawił. Mężczyzna popatrzył na niego przeciągle, poczekał, aż chłopak zamilknie. I mówił dalej:

– Potrzebne mi nowe ciało, rozumiesz przecież? Myślałem nawet, żeby skorzystać z niej – wskazał głową na kobietę – ale wolałbym tego uniknąć. Stara, brzydka baba nie jest tym, czego szukam. Ty będziesz znacznie lepszy, chociaż nie idealny, niestety. Więc śpij, a ja już zrobię resztę.

Bojan przeklął w duchu samogon, bo to na pewno alkohol spowodował, że ogarnął go nagle zabobonny lęk.  Zerwał się z miejsca, drżącą dłonią sięgnął po pistolet, bezskutecznie próbując wyszarpnąć broń zza pasa. Zgięty w pół, z głową wysuniętą do przodu, wydostał się zza stołu i postąpił dwa kroki. Zawirowało mu w głowie, zachwiał się, w przerażeniu rozszerzył powieki i runął bez przytomności na ubitą glinę.

 

***

Młody żołnierz zamknął podróżną torbę, wstał z podłogi i zerknął za okno. Spał zdecydowanie zbyt długo, na zewnątrz już świtało. Podszedł do leżących koło pieca ciał, patrzył na nie z ciekawością, przekrzywiając głowę. Przykucnął, przysunął matkę do zwłok syna, odwrócił ją na bok, ramię przełożył przez pierś mężczyzny. Z zadowoleniem pokiwał głową. Kobieta zawsze w okolicy była uważana za niespełna rozumu, cierpienie po stracie jedynego syna mogło do reszty pomieszać jej w głowie.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, po raz drugi wyjął z niej kilka kartek. Ze skupieniem przeglądał papiery, zapamiętując nowe wiadomości. Nazywał się teraz Bojan Wit, pochodził z Guza, jakiejś wsi na południu, niedaleko Dobina. Zapewne zabitej dechami dziury. Uważnie obejrzał swoje nowe dłonie, szerokie, o krótkich palcach, nawykłe do ciężkiej pracy, i z niechęcią zmarszczył nos.

Podrapał się po głowie, myśląc, co powinien teraz uczynić. Życie poszukiwanego i ściganego dezertera, a potem mordercy, nieco mu już zbrzydło. Może warto chociaż na chwilę się ustatkować? Ponownie przerzucił papiery, znalazł nazwę kompanii, do której przydział dostał Bojan Wit, nazwisko dowódcy. Uśmiechnął się do siebie. Znalezienie jednostki może zabrać mu kilka dni, ale nie powinno być zbyt trudne.

 

***

 

W bramie zatrzymała go jakaś dziewczyna o niezwykle poważnym wyrazie twarzy. Była ładna, uśmiechnął się więc do niej, ale obdarzyła go wówczas takim spojrzeniem, że na wszelki wypadek pokornie opuścił wzrok. Grzecznie mamrotał odpowiedzi na zadawane pytania, aż wreszcie kazała mu iść za sobą. Na dziedzińcu budynku, przeznaczonego teraz na tymczasowe koszary, uwijało się kilka osób. Dziewczyna podbiegła do pędzącego gdzieś chudzielca.

– Poruczniku! – krzyknęła i zasalutowała w pośpiechu. – To ten nowy…

Oficer popatrzył w ich stronę, w świetle porozwieszanych na murach lamp włosy zapłonęły mu miedzianym blaskiem. Przybysz w półmroku nie widział dokładnie jego twarzy, mógłby jednak przysiąc, że coś było z nią nie tak.

– Nie mam teraz czasu, zaprowadź go do kapitana! – I porucznik popędził dalej.

Dziewczyna zaklęła pod nosem, ruszyła w kierunku budynku, nie patrząc nawet, czy mężczyzna idzie za nią.

Korytarz okazał się niemal zatłoczony. Ale przewodniczka musiała kogoś wypatrzyć, bo z uporem i determinacją przeciskała się pomiędzy ludźmi. Zatrzymała się w końcu za jakimś jasnowłosym mężczyzną, stojącym do niej plecami, rozmawiającym z brodatym olbrzymem.

– Kapitanie! – A gdy oficer odwrócił się, zasalutowała ponownie i dodała: – To ten nowy.

Przybysz z zaskoczeniem stwierdził, że kapitan wygląda bardzo młodo. Na pewno młodziej, niż spora część jego żołnierzy.

– Papiery.

Nowy posłusznie wyjął dokumenty, podał oficerowi. Patrzył, jak tamten pośpiesznie, ale z uwagą wertuje karki.

– Bojan Wit.

– Tak jest!

– Masz szczęście. Jutro wyjeżdżamy, gdybyś się spóźnił, musiałbyś nas gonić. – Oddał papiery i wtedy po raz pierwszy, lekko marszcząc brwi, spojrzał chłopakowi w twarz. O ułamek chwili za długo, nieco zbyt uważnie i zimno – młodemu żołnierzowi przez plecy przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

Ale oficer zwrócił się już do stojącego obok mężczyzny, który na kurtce wyszyte miał dystynkcje sierżanta.

– Hadar, zakwateruj go. – I lekkim krokiem ruszył w stronę schodów.

Przybysz patrzył za oddalającą się szczupłą sylwetką, nie umknęło też jego uwadze szybkie, ukradkowe spojrzenie, jakim dowódcę obrzuciła ładna żołnierka. Ciekawe, jak to jest, być młodym, przystojnym oficerem? – pomyślał.

– Wit!

– Idę, sierżancie!

Kiedyś będzie musiał to sprawdzić.

Koniec

Komentarze

Grzecz­nie mam­ro­tał od­po­wie­dzi na za­da­wa­ne py­ta­nia, aż wresz­cie ka­za­ła mu iść za nią.

Chyba za sobą.

 

No, w końcu porządny kawał literatury. Niby nic spektakularnego, a jakże cieszy!

I klimacik nawet mi się udzielił.

Od Nazgula 5 gwiazdek!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

znalazł nazwę oddziału, do którego przydział dostał Bojan Wit

Słabo brzmi.

 

Poza tym – bardzo zgrabnie napisane. Ciekawe, nie nuży, ale mam tez dosyć poważny zarzut – jest przewidywalne do bólu, szczególnie jeśli się zna treść konkursu.

Ale powiedz mi, bo jestem ślepa – gdzie to nie spełnia wymagań?

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Jak dla mnie trochę za smętne to opowiadanie:/ choć przyznam, że napisane całkiem sprawnie. 

Nigdy nie mów nigdy!

Nazgul – poprawione, dzięki. :)

Tensza – muszę pomyśleć nad poprawką, bo masz oczywiście rację, ale nic do głowy mi nie przychodzi. I jest przewidywalne do bólu, nie będę zaprzeczać. ;) Nie na konkurs – bo to nie słowiańskie dziady. W sumie bez problemu dałoby się zmienić, ale i tak byłoby przewidywalne i bez większych szans, więc wolałam zostawić, jak jest.

Katka – dzięki. :)

No chyba nie wątpisz, Ocho, że rozpoznałem Twoich bohaterów: Porucznika, kapitana i sierżanta z poprzednich opowiadań. Pozdrawiam serdecznie.

Klimatyczne, zgrabne, choć przewidywalne faktycznie, ale i tak mi się podobało. We wstępie sporo zdań z “ale” lub podobnym przeciwstawieniem – aż mi taki rytm wyszedł przy czytaniu. “Tylko że” i “nawet jeśli” bez przecinka.

Ryszardzie – to było silniejsze ode mnie. Musiałam, po prostu musiałam znowu ich wpędzić w jakieś kłopoty. ;) Dziękuję i również pozdrawiam ciepło.

Rooms – ja mam kilka przekleństw: powtórzenie i zdania o podobnej konstrukcji blisko siebie. Przejrzę jeszcze dziś lub jutro, postaram się coś z tym zrobić. Dziękuję. :)

Bardzo przyjemne opowiadanie ze świetnie zbudowanym klimatem.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Noooo …. Ocha, zabiję cię, będziesz cierpieć jako i ja cierpię! Podraznilaś tym epizodem moją ciekawość! Brak mi tutaj, bagatela, stosownego rozwinięcia i finału. :-) Dawaj tych swoich bohaterów na małe tango z opętańcem, ino rychło! Dobre, ale niepełne. :-(

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

SzyszkowyDziadku – dziękuję za dobre słowo. Oprócz sprowadzenia problemów na moich ulubionych bohaterów chciałam poćwiczyć sobie klimat. Cieszę się, że według Ciebie się udało. :)

PsychoFishu – no zawsze Wam czegoś brakuje! ;) To jest pełne opowiadanie, tylko takie krótkawe i przewidywalne. A że meta znowu taka startowa wyszła – ja już na to nic nie poradzę. :P I sadysta z Ciebie – oni jeszcze mają niewyjaśnione zaszłości z Departamentem Ładu i Spokoju Wewnętrznego, a Ty już tanga z opętańcem chcesz! Cierpliwości – rok, dwa, no góra trzy i się wyjaśni. ;)

Rok, góra trzy? A słyszałaś o ostrzegawczych strzałach w tył głowy? ;-) Wiesz co, dla czytelnika znającego "Pierwszą Żonę" i "Osadę", przez nawiązanie do tych samych bohaterów, to może być epizodzik. Dla reszty, faktycznie niekoniecznie. Przekleństwo posiadania fanów serii… :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Klimat jest? Jest.

Ładnie napisane jest? Pewnie, przecież to Ocha.

Fabuła jest? Może szczątkowa, ale mi to nie przeszkadza.

Zatem czego – poza zakończeniem, bo przecież opowieść dopiero się zaczęła – brakuje? Ni cholery nie wiem, ale jednak czegoś; jakiegoś fragmentu albo zdania drażniącego wrażliwość, zapadającego w pamięć, czegoś nieulotnego.

 

Sorry, taki mamy klimat.

A słyszałaś o ostrzegawczych strzałach w tył głowy?

Rybosławie :D:D:D

Sorry, taki mamy klimat.

No co… Standardowa praktyka profilaktyczna… Żeby głupie pomysły wybić z głowy ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ostrzegawcze strzały w tył głowy? Phi, nie takich metod próbowano! ;)

Sethraelu – nooo dobrze, w przypadku tego tekstu masz prawo nie być zachwyconym. :) Napisałabym, że i tak jest lepszy od pewnego skatologicznego drabla, ale to by było brzydko z mojej strony. ;P

Pisz, pisz mu! I niech się… spróbuje podetrzeć! ;-)

 

Chcesz mi powiedzieć, że nawet wykręcanie brodawek zanurzonymi w ciekłym azocie klemami nie może cię skłonić do szybszego napisania ciągu dalszego przygód pewnego kapitana, porucznika i reszty ferajny?  Nie będzie “Kaptan versus Order Dipartment” diz łinter in jer tejater? Nie będzie “Lutanet & egzorcizmus” nekst sammer?

Jestem niepocieszony.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Napisałabym, że i tak jest lepszy od pewnego skatologicznego drabla, ale to by było brzydko z mojej strony. ;P

Ocho, dzięki! Jestem zaskoczony, że chciałoby Ci się porównywać klimatyczną scenkę do stusłówka o (UWAGA, SPÓŹNIONY SPOILER!) sraniu. ;) Dobrze, że jesteś na tyle kulturalna, by tego nie robić. ;)

Sorry, taki mamy klimat.

No widzisz, Sethraelu, całe szczęście, że się w ostatniej chwili powstrzymałam! ;) Uf!

PsychoFishu – serio teraz: kończę i kończę, i skończyć nie mogę, dość długi tekst, który miałby chronologicznie wpasować się między “Osadę” a powyższy szorcik. Ale że to będzie dość długie, no i popadam z jego powodu w stany od euforii do depresji, no więc trwa to i trwa.

Ale że to będzie dość długie, no i popadam z jego powodu w stany od euforii do depresji, no więc trwa to i trwa.

Na to czekam. Na ten długaśny tekst, nie na Twoją depresję, naturalnie.

Sorry, taki mamy klimat.

Na pewno wrzucę go tu na betę, to się wtedy pouśmiecham.

Uwaga nadchodzi! Cyklon Finkla. Toto pod pachę i do piwnicy!

Noc zapadła już po południu, co o tej porze roku nie było niczym niezwykłym.

Przepraszam, a jaka to była szerokość geograficzna? Bo u nas to nawet w listopadzie (ba! W grudniu!) między południem a zmrokiem mija dłuższa chwilka. Chyba że chciałaś podkreślić, że noc nie zapadła przed południem – to by dopiero był ewenement.

Potem piszesz, że niebo było bezchmurne, ale wcześniej padało. Z armatek śnieżnych? Jak nie ma chmur, to raczej oznacza wyż i zarąbisty mróz, a nie opady.

Zatrzymała się w końcu przed jakimś jasnowłosym mężczyzną, stojącym do niej plecami,

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeśli facet stał plecami do kobitki, to ona znajdowała się za nim, a nie przed.

Tekst ciekawy, ale jak dla mnie trochę zbyt horrorkowaty. I zgadzam się, że przydałoby mu się szczelniej domknięte zakończenie.

Babska logika rządzi!

Dlaczego cyklon? Co pod pachę i do piwnicy? Kurczę, nic nie rozumiem. ;(

Pierwsza uwaga – zrozumiałam po trzecim czytaniu. Ale jednak zostawię, bo trochę się czepiasz ;).

Wcześniej padało, pewnie z chmur, bo z czego by innego? Napadało, chmury ustąpiły, padać przestało, niebo zrobiło się bezchmurne. Też trochę nie rozumiem, w czym problem, ale wyśpię się, to przemyślę jeszcze raz. :)

Z plecami racja, poprawiam.

 

Żadna historia nie jest szczelnie zakończona, chyba że wszyscy bohaterowie padną trupem. ;)

 

Dzięki za wizytę i komentarz! :)

Cyklon to Finkla w czepialskim nastroju. Podobne zniszczenia. Toto – tak się wabił piesek jednej dziewczynki.

Jak widać, nawet padnięcie trupem o niczym nie przesądza. ;-)

Babska logika rządzi!

Ha! Finkla mnie wyprzedziła. Ta noc po południu wkurzała jak kamień w bucie. Może lepiej po obiedzie? A ogólnie mnie ta sroga zima zdziwiła, bo myślałam, że to jednak klimaty bardziej a’la Bałkany – zmiana koncepcji?

Ładnie napisane, bohaterowie znani i lubiani. Przewidywalne, fakt, ale po “Pierwszej żonie” ciekawi mnie, czy porucznik zauważy nieproszonego gościa. Głównie smaku narobiło.

A – skoro mamy kapitana na czele – zamiast oddziału w kłopotliwym zdanku proponuję kompanię.

Pozdrówka

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

:)

Aha, i akurat tę pogodę chwilę przemyśliwałam. Właśnie te wyże, mrozy podczas bezchmurnego nieba. Nawet się zastanawiałam, czy by nie dodać trochę wilgoci – no ale wtedy nie mogłoby być tak, że niebo byłoby czyste. A Księżyc był mi potrzebny. Więc – poprzedniej nocy i rano napadało, niebo się oczyściło, nadciągnął wyż, temperatura spadła, chmur nie było, śnieg ładnie błyszczał i skrzypiał pod nogami. O! :)

EDIT: Alex, dzięki. Może się głupio upieram, ale jak się mówi “po południu” – no to wiadomo, o jaką porę dnia chodzi. Bałkany? Nie, raczej nie tutaj. Zresztą, to ma być dość spory obszar. Masz rację z tą kompanią, sama nie wiem, czemu nie używam tego zamiennika. Jakoś mi się nie podoba, nie mam pojęcia, dlaczego. Ale zmienię.

Porucznik? Nie. Porucznik jest na wskroś racjonalny, takich tam rzeczy to on nie zauważy, chyba że mu na głowę wlezą i się głośno przedstawią. ;)

Jak chodzi o tę porę dnia, co mi się wydaje, to może raczej – popołudniem?

EDIT: ale skoro popołudnie to pora miedzy południem a wieczorem, a już o nocy piszesz, to też ciut bez sensu. Wiem, tak się mówi, ale ludzie buty ubierają i bynajmniej mają w czym chodzić;)

 

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Co tu dużo mówić – ogromnie mi się podoba. Znakomicie przekazałaś mroczną atmosferę towarzyszącą całemu opowiadaniu.

Och, Ocho, jakże mi przykro, że to takie krótkie! A chciałoby się czytać i czytać…  

 

Noc za­pa­dła już po po­łu­dniu, co o tej porze roku nie było ni­czym nie­zwy­kłym.Ciemność za­pa­dła już po po­łu­dniu, co o tej porze roku nie było ni­czym nie­zwy­kłym.  

 

Bojan po­pra­wił czap­kę na gło­wie, na­rzu­cił jesz­cze kap­tur… – Czy mógł poprawić czapkę nie na głowie. ;-)

 

Jesz­cze dziś rano był prze­ko­na­ny, że do wie­czo­ra do­trze do celu. – Może: Jesz­cze dziś rano był prze­ko­na­ny, że przed wieczorem do­trze do celu.

 

Śnieg cał­ko­wi­cie po­krył sko­śny, za­pew­ne po­kry­ty strze­chą dach… – Wolałabym: Śnieg cał­ko­wi­cie przysypał spadzisty, za­pew­ne po­kry­ty strze­chą dach

 

…roz­le­gły się nie­pew­ne, po­wol­ne kroki. Bojan był pra­wie pe­wien – Może: …roz­le­gły się ostrożne, po­wol­ne kroki. Bojan był pra­wie pe­wien

 

Ko­bie­ta wes­tchnę­ła, wzię­ła do rąk cho­chlę i ta­lerz, na­la­ła.Ko­bie­ta wes­tchnę­ła, wzię­ła do rąk cho­chlę i miskę, na­la­ła.

…od­wró­ci­ła się, chwy­ci­ła ta­lerz z wi­szą­cej na ścia­nie półki i wy­peł­ni­ła go zupą. – …od­wró­ci­ła się, chwy­ci­ła miskę z wi­szą­cej na ścia­nie półki i wy­peł­ni­ła zupą.

Wydaje mi się, że w takiej wiejskiej chałupie na odludziu, używano raczej misek, nie talerzy.

 

Po­de­szła do męż­czy­zny, po­sta­wi­ła przed nim na­czy­nie, po­da­ła łyżkę. Tam­ten skrzy­wił się, pa­trząc na na­lew­kę. – W drugim zdaniu pewnie miało być: Tam­ten skrzy­wił się, pa­trząc na po­lew­kę.

 

…zna­lazł nazwę od­dzia­łu, do któ­re­go przy­dział do­stał Bojan Wit… – Może: …zna­lazł nazwę od­dzia­łu, do któ­re­go jechał Bojan Wit…/ skierowano Bojana Wita…/ miał dołączyć Bojan Wit

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja też rozpoznałam twoich bohaterów, ale się nie chwaliłam!

To teraz się chwalę :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Alex – do mnie po 23 to tak właśnie trzeba – prosto i bez zbędnych ozdobników. ;) Zmieniłam oczywiście na popołudniem, ale zdanie zostawiam – chciałam, żeby było nieco paradoksalne. I w ogóle jestem z niego niezwykle dumna, bo wreszcie pierwszym słowem nie jest określenie któregoś z bohaterów. :)

 

Regulatorzy – bardzo dziękuję za poprawki, większość z nich jest oczywista i od razu je wprowadziłam. Co do tych talerzy – podczas pisania zastanawiałam się, czy nie zastąpić ich miskami, jednak chciałam podkreślić, że to taka trochę bogatsza wiejska chałupa, w realiach mniej więcej początku XIXw. (stąd np. świece czy osobna izba na sypialnię). Może nie mam racji, ale niech już te talerze sobie zostaną. :)

No i niezwykle się cieszę, że tekst przypadł Ci do gustu. Ze względu na jego nikłą oryginalność i przewidywalne zakończenie zastanawiałam się, czy w ogóle go wstawić. Ale – ponieważ nie piszę zbyt dużo - stwierdziłam, że potraktuję go jako ćwiczenie warsztatowe, najwyżej na mnie nakrzyczycie. ;)

 

Tensza – :).

To już nawet za ładne teksty nakrzyczą? Nie uważam, żeby zawsze musiało był oryginalnie czy zaskakująco – człowiek czasem chce się ogrzać przy miłym, znanym i przewidywalnym ciepełku. Klimat to podstawa, jak dla mnie.:) Ujmuje mnie to, jak czule podchodzisz do swoich bohaterów. Dawaj ten długaśny tekst, nie trzymaj nas w niepewności!

Ocho, ciesze się, że mogłam pomóc. ;-)

Zauważyłam jeszcze ślad po poprawce: Ponownie przerzucił papiery, znalazł nazwę kompanii, do którego przydział dostał Bojan Wit, nazwisko dowódcy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – jeszcze raz dziękuję. Poprawione. :)

 

Rooms – tutaj nigdy nie wiesz, z której strony dostaniesz w łeb. ;) Ale stwierdziłam, że skoro nawet ostrzegawcze strzały w tył głowy nie są mi straszne, to i krytyki się nie ulęknę. ;) A co do tego mojego stosunku do bohaterów – zalęgli się w jakimś zakamarku mojego mózgu i pozbyć bym się ich mogła chyba tylko go wycinając. :) No to musimy jakoś ze sobą żyć.

Ocho, dobrze wiesz, że od znanych, lubianych i z renomą wymagamy więcej. Cena sławy.

 

Odnośnie Dziadów – skoro Twój bohater wstał z grobu i był w stanie zostać tu nie tylko na te jedną noc, to w grę wchodzić musiały jeszcze jakieś czary czy cóś. Wszystko dzieje się w święto zmarłych, jakkolwiek by się ono nazywało więc warunki konkursu możnaby łatwo spełnić przy minimalnych zmianach. Matka pewnikiem wykonała jakieś czary-mary w te szczególną noc i bam, synek wrócił :)

No ale jak się nie chce wziąć udziału w konkursie…

 

;)

 

PS. Talerze. Nie masz oczywiście jakichś konkretnych czasów określonych, ale może rozważysz miski? Najprędzej drewniane, ale ostatecznie moga być i gliniane. Talerze jakieś nieklimatyczne sa w starej chacie :)

https://www.martakrajewska.eu

Krajemar, dzięki za komentarz.

Ano, nie do końca dało się dostosować do warunków konkursowych, bo nie mogłam tu na siłę wcisnąć Słowian. Po prostu uznałam, że bardziej niż na udziale w konkursie zależy mi na puszczeniu oka (czy też rozdrażnieniu) tych kilku osób, które czytają moje teksty. :) Dla tych, którzy nie znają wcześniejszych opowiadań tekst zapewne wydaje się bardziej kompletny, niż jest w rzeczywistości.

I żadne czary-mary tu potrzebne nie były. Wystarczyło jakieś poczarowe skażenie gleby czy coś w ten deseń. :)

Rozważę miski. ;)

Pozdrawiam.

kończę i kończę, i skończyć nie mogę,

:-D :-D

 

Ale ale, dość tych dwuznaczności – ja też czekam! ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Oj, Sajko, Sajko… ;)

 

Cholera, halny wieje jak szalony już drugi dzień, górale się wieszają…

Droga Agnieszko.

Ja w sprawie “talerzy”. Słowo pochodzi z języka niemieckiego. W Polsce na wsiach talerze zaczęto używać w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ludzie na wsiach nie lubili talerzy z uwagi na ich małą pojemność. Pięknie pisze o tym autor “Konopielki Edward Redliński. Pozdrawiam i też cierpię z powodu “halnego”.”

A ja lubię halny. Pachnie tak, że aż się chce robić dzikie rzeczy :)

Talerze Osze (tak odmieniamy?) wskazałam, ale pod rozwagę, bo wiem że opowiadanie jest kawalkiem jej świata, którego nie znam. Nie wiem jakie to czasy.

https://www.martakrajewska.eu

Dobrze, zmieniłam na miskę, mam nadzieję, że wszędzie. Trzeciego głosu już zignorować nie mogę. :)

Może i ten halny pachnie, ale ja mieszkam na południe od Krakowa, górki mam za oknem, a pachnący halny wdziera się w każdą szczelinę domu. Dzień numer trzy. Prądu przez niego dwie godziny nie miałam – a wtedy to się robię niespokojna i też mi się chce robić dzikie rzeczy.

Mąż dzwonił z Zamościa, żebym się nie wieszała. Na szczęście ja pochodzę ze Śląska. ;)

 

Dobrze odmieniłaś, Krajemar. :)

White Dragon przeczytała, oceniła, za co bardzo dziękuję. Mogłabym prosić o kilka słów? :) Proooszę! 

Całkiem całkiem. W pewnym momencie pomyślałem: “znowu zombie”. Ale jakoś z tego zgrabnie wybrnęłaś.

No, od zombiaka do dybuka. Zawsze to jakieś dwa punkty wyżej na skali atrakcyjności. :)

Dzięki, Homarze, za wizytę i komentarz.

Podobał mi się ładnie wykreowany zimowy klimat i oszczędne dialogi. Nawiązanie do pozostałych opowiadań też na plus. Fabuła dość oszczędna, ale i opowiadanie niedługie.

Zygfrydzie, bardzo Ci dziękuję za wizytę i komentarz.

Ja na wszelki wypadek komentarzy nie czytałam, więc jeśli powielam, to przepraszam, ale myślę, że i tak będzie miło, bo fajnie się czyta pochwały, nawet powtarzane.

Mnie najbardziej urzekły obrazy malowane słowem, Twoim słowem. Nie wiem, czy inni tak mają, ale ja od razu widzę – tę zimę, chatę śniegiem bieloną, czuję te igiełki mrozu w płucach.

I jak zwykle zganić muszę jedną rzecz – to cholerne, otwarte zakończenie, bo przecież chciałoby się powiedzieć, dawaj jeszcze Ocha, to dopiero prolog, a ty już ucinasz…

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki, Bemik. A już myślałam, że niektórzy się na mnie obrazili, czy co. ;)

Bardzo się cieszę z Twojej opinii, bo umiejętność tworzenia opisów na początku mojej bytności na portalu właściwie nie istniała.

No wiem, z tymi zakończeniami… To już chyba rzeczywiście silniejsze ode mnie. :) Ale przynajmniej daje mi impuls, żeby napisać ciąg dalszy. Aż będziecie mieli dość. ;)

Pozdrawiam.

A wiesz, wpisując ten komentarz właśnie sobie pomyślałam, że kiedyś tak sprawnie Ci to nie szlo. Opisy oczywiście były, ale takie drętwawe. Teraz jest super plastycznie. Ale co ważnie, nie za długo, żeby nie wyszło że piękne, ale jednak przynudzanie.

I nie, Ocho, nie obraziłam się, tylko jakoś mi w ciągu dnia ktoś czas podkrada – sama nie wiem kto, ale na pewno tak być musi, bo mi ciągle go brakuje. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Aż będziecie mieli dość. ;)

Katuj mnie, katuj, nie będę miał dość!

Sethraelu, ty też, jak rozumiem, właśnie zostałeś ochotnikiem do niemania dość?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Opowiadanie ma coś w sobie i podobało mi się. Przyjemnie się czytało bo dobrze napisane. Czuje jednak jakiś niedosyt. Może to przez zakonczenie. Tak jakby czegoś mi zabrakło.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiana89, pewnie zakończenia! ;)

Rybosławie, tak, zostałem ochotnikiem do niemania dość, ale tylko dlatego, że lubię Autorkę. Nie żebym lubił to, co tu nam wypaca.

Hmm, po długim, sekundowym namyśle dochodzę do wniosku, że może jednak coś tam i Ona napisać czasem potrafi.

Byłbym zapomniał:

 

;)

bez edit

Sorry, taki mamy klimat.

Bemik: jakoś mi w ciągu dnia ktoś czas podkrada – sama nie wiem kto, ale na pewno tak być musi, bo mi ciągle go brakuje. – Jak ja Cię rozumiem!

 

SajkoFiszu – nie zrozumiałam do końca. Już sobie pomyślałam, że się zgłosiłeś na ofiarę do betowania, a tu pupa!

 

Morgiano – nie słuchaj Sethraela. Zakończenie jest, tylko takie specyficzne. ;) Pewnie zabrakło zaskoczenia i niesamowitej historii, ale ja z tej drugiej opcji raczej jestem. ;)

 

Sethrael – zastanowię się nad błyskawiczną ripostą jeszcze jakiś czas. A teraz będę udawała, że jestem offline. ;)

Oooo… łaska Osza na pstrej myszy jeździ… Nie klikniesz zaproszenia? Nie? 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No dobra, to na chwilę wejdę w tryb online, specjalnie dla Ciebie. ;)

Jak już tysiąc razy pisałam, absolutnie niczego nie sugerując i nic a nic się nie narzucając, że nie chcę się narzucać. Więc konsekwentnie się nie narzucam i zaproszeń nie klikam, bo to by było narzucanie się, nie? ;)

No to już się więcej nie narzucam i zupełnie niczego nie sugeruję.

;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

To, owszem, jest dość normalna i często spotykana rozmowa. I ja zachodzę w głowę, jak to możliwe, że ci faceci są tacy kompletnie niekumaci!

Chyba udają i się droczą.

Dla mnie to wygląda jak fragment większej całości.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Faceci są niekumaci?

 

It’s not about the nail…! (<– klik ta linka)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Morgiano – no coś w tym jest, niestety.

 

PsychoFish – jak ja rozumiem tę biedną kobietę!

A na marginesie – widzę, że dorobiłam sobie na portalu opinii niezłego debila. Jak link – to z instrukcją obsługi. ;P

Och, Ocho… Tak wszystko do siebie? Instrukcja obsługi jest, bo linka jest w tak fantastycznym kolorze, że niekoniecznie się wyróżnia od razu w tekście. Błogosławiony niech będzie zwariowany kolor nieklikniętej linki.

 

Rozumiem, że ją rozumiesz. W końcu też jesteś kobietą. Nadal – to niczego nie załatwia. I ten biedny facet usiłuje to powiedzieć… No, ale cóż. ;-) It’s not about the nail! Jasne…

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ha, czuć tutaj nieśmiertelnego ducha Wita Narowoja. Klimat, klimat, klimat… Klimat mi się szczególnie podobał: zimowy zmierzch, tajemnicza chatynka, kusząca ciepłem pieca i zapachem jadła, niesamowici mieszkańcy kuszącego przybytku. Zresztą, znalazłem tam niemal wszystko, co uwielbiam w horrorach.

Och, PsychoFishu – tylko winni się tłumaczą. ;)

 

Ambroziaku, czyli co? Da się bez niespodziewanego zakończenia i tysiąca zawirowań po drodze? ;)

Dziękuję i tym bardziej mi miło z powodu komentarza i oceny. 

W ogóle bez zakończenia, ale to już taka Twoja specjalność, nieczysta sztuczka. Piszesz historię, która zaczyna wciągać i nie kończysz jej. Następnie dopisujesz kolejne opowiadanie, z tymi samymi bohaterami i… znów go nie kończysz, a czytelnicy są już z postaciami emocjonalnie związani i wszyscy jak jeden mąż pragną ich śmierci, by wreszcie się ta portalowela skończyła. I tak, będziemy to czytać, choćby z przyzwyczajenia, bo inaczej się nie da. Wpadliśmy do rzeki bez końca i będziemy się w niej taplać niczym blokowe kokoszki w Modzie na sukces. Rzekłem.

UWAGA, EDYCJA: :D:D:D:D:D

Sorry, taki mamy klimat.

Cóż, Sethraelu, po opublikowaniu tego opowiadania pomyślałam sobie, że to rzeczywiście bez sensu. Cykl, zwłaszcza taki, którego poszczególne części rozdziela rok, w końcu się nudzi. Dlatego też, ponieważ chcę jednak kontynuować, kolejną część dałam na betę. I okazuje się, że tam mam taki feedback, o jakim w normalnym trybie mogłabym tylko pomarzyć.

Więc, zdając sobie sprawę ze słabości niekończących się sag, zwłaszcza tak rozwleczonych w czasie (nawet, jeśli naprawdę uważam, że każdą jej część można uznać za całość) porządnie się zastanawiam, co z tym zrobić. Bo, mimo wszystko, nie chcę ziewów, a tym to się może skończyć. Porównanie do “Mody na sukces”, nawet jeśli trochę żartobliwe, nieco mnie zmroziło. :)

Może po prostu popiszę sobie, a kiedyś, kiedyś tam zbiorę wszystko do kupy i wsadzę do jakiegoś e-booka.

 

Cholera jasna! Zapomniałem o zamieszczeniu uśmieszku po wypowiedzi! ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Klimat wynagrodził puentę. Klimat jest tak samo ważny. Mówiąc szczerze – to zakończenie było tutaj zaskakujące. Standardowo, to wojak ocknąłby się po nawiedzeniu – i finał. Tutaj był ciąg dalszy… Czekałem, co z tego wyniknie – a tu tylko chrapka na młodą dupcię. Ale to mnie właśnie ujęło.

Sethraelu, uśmieszki uśmieszkami, ale ja sobie tak pomyślałam już przed tym Twoim komentarzem. Bo rzeczywiście – można zanudzić, zwłaszcza własną megalomanią. ;) Umieszczam tekst, po roku następny, i oczywiście jestem święcie przekonana, że wszyscy będą pamiętać, o co chodzi. I sama nie wiem do końca, co mam z tym robić, więc sobie na razie popiszę do szuflady (albo na betę;)).

 

Ambroziaku – bardzo podoba mi się Twoja interpretacja puenty. :)))

A mi – puenta w Twoim wykonaniu. Gdybym się wcielił w młodego oficera, też bym uganiał się za spódniczkami.

A facetom zawsze jedno w głowie – czy po pięćdziesiątce, czy po śmierci – żadnych filozoficznych myśli tylko, cytuję: chrapka na młodą dupcię.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

…i dlatego faceci zajadają się szyneczkami i polędwiczkami ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rozumiem. A ci, którzy dodatkowo zwracają uwagę na nogi, szamają golonkę. Tak? ;-)

Babska logika rządzi!

…kurze udka…

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mniejsza o szczegóły. Podobno rozmiar nie ma znaczenia.

Dobra, panowie, przyznajcie się, kto uwielbia móżdżek? A może chociaż serce? ;-)

Babska logika rządzi!

Ocho, Ty chyba chcesz, żeby mnie tu niektórzy zlinczowali, co?

 

Sorry, taki mamy klimat.

Podobno rozmiar nie ma znaczenia.

Kobieta to napisała? Oczy przecieram, oczom nie wierzę, oczami raz po raz przebiegam… ;-)

 

Móżdżek fu. Serce, od biedy, ale z dobrym sosem, w gulaszu… ;-)

 

Ocho, za pisanie do szuflady będzie kęsim. Kraków i podkrakowie nie takie znowu duże, żeby zdeterminowana banda czytelników z widłami i pochodniami nie znalazła cię tam pewnej ciemnej, strasznej nocy… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ale fajnie, dyskusja zeszła na apetyczne, kobiece kąski. Dobry temat na thriller z Hanibalem Lecterem w roli głównej. 

Sethraelu – właściwie to chyba nie. A dlaczego?

 

PsychoFishu – oj tam, oj tam. Bez przesady. Tekst na becie jest? Jest. Jak ktoś sobie życzy – proszę bardzo. 

Mam też trochę wrażenie, że się mijam z oczekiwaniami portalu. Bo jak czytam pod tekstem na 50k, że zakończenie było przewidywalne, i w ogóle niewiele się działo, to zupełnie nie rozumiem, o co chodzi. Zachowując odpowiednią miarę – w “Dżumie” też się niewiele działo, a zakończenie jakoś niczym nie zaskoczyło. W “Pożegnaniu z bronią” nie działo się właściwie w ogóle nic, zakończenie może z fajerwerkiem, ale właściwie można było je przewidzieć niemal od początku. A “Na Zachodzie bez zmian”? Ktoś się nie spodziewał, jak się skończy?

No i SF też nie piszę – przynajmniej mądrzej by było. ;)

Bu.

 

EDIT: W “Komu bije dzwon”, chciałam napisać, nie “Pożegnaniu…”

Może to karkołomne rozwiązanie, lecz odpowiedź pozostawię Twojej domyślności, o! ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Ocho, wszystko, to co wymieniłaś, to nie są opowieści z fabularnym twistem. To są historie o ludziach, książki oparte na swoich bohaterach. Nawet “Paragraf 22” czy “Król Szczurów” to, według mnie, przede wszystkim parada typów ludzkich, rzecz, którą siorbiemy niczym, nie przymierzając, prezydenci filipińską chorobę – zachłannie, łapczywie, nie dla samej fabuły, a dla samych postaci. Ja byłem ciekaw – a co on teraz zrobi, a jak zareaguje, a co wymyśli, a co powie…

 

 

Sethraelu, to bardzo ryzykowny gambit, oj bardzo… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Sajko – no, zgadza się.

Sethrael – pewnie się i domyślam. Ale po pierwsze – nie wiem, dlaczego sobie to przypisujesz. ;) Po drugie – przesadzasz. Po trzecie… Cholera, zapomniałam, co miało być po trzecie. Ale coś mądrego zdaje się.

Ocho, zgadzam się niejako z Psycho, że saga czy tasiemiec, czy generalnie długa opowieść fabularna rządzi się innymi prawami. Trudno prowadzić czytelnika przez tysiąc stron, by na końcu zaserwować woltę w postaci puenty. Zresztą, czytelnik szuka w takiej literaturze czego innego – głównie postaci, które byłby w stanie pokochać lub znienawidzić, bądź utożsamić się z nimi. Krótka forma natomiast powinna opierać się na puencie, bo tylko tyle jest w stanie wynieść z tekstu czytelnik. No, chyba że autor, jak Ty, stworzy klimat, przenoszący odbiorcę w inne miejsca i czasy, i tak scharakteryzuje bohaterów, że czytelnik zdąży ukształtować własne spojrzenie na ich sylwetki.  

Macie na pewno rację. Nie można porównywać opowiadań do powieści. Tylko ja nie rozumiem zarzutów, polegających (jedynie) na tym, że zakończenie dało się przewidzieć, a w tekście nie było twistów. No bo, cholera, co z tego? Może nie o to chodziło?

Jednak wczoraj musiałam być w jakimś wyjątkowo melancholijnym nastroju, bo przecież różne teksty zyskują tu uznanie. Tylko jak po raz kolejny czytam: przewidziałem zakończenie po pierwszej literze, to mi się trochę czerwono przed oczami robi. A jedna z panujących na portalu tendencji właśnie jest taka. Jeżeli tekst miał bazować na niespodziance, i ta niespodzianka okaże się przewidywalna, no to jasne, lipa. Tylko że nie każdy tekst ma w zamierzeniu zaskakiwać.

Ale na szczęście są tu również inne podejścia do opowiadań. :)

Nie, no Ocho – powieści z cyklu Fundacji Asimova często mają twist na końcu.

 

To zależy od charakteru tekstu ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Gdy czytam lub oglądam enty raz Sherlocka Holmesa – to trudno, bym nie pamiętał zakończenia. Ale uparcie czytam lub oglądam, bo kręci mnie klimat. To samo mogę powiedzieć o Twoich opowiadaniach.

O, właśnie, Ambroziak podał doskonały przykład. Należę do tych czytelników, którzy uwielbiają pławić się w klimacie. Klimat to dla mnie podstawa. Szukam też postaci, które nie pozostawiają mnie obojętną (mogą mnie wkurzyć, a jakże). Zaskoczenie to rzecz drugorzędna. Dlatego wracam do przeczytanych książek, oglądanych filmów – by przypomnieć sobie to pierwsze wrażenie, a nie znowu dać się zaskoczyć. :) Choć nie przeczę, czasem fajnie napisać: “O, wiedziałam, że tak będzie!” :)

Dodam tylko – co często podkreślam – że lubię proste historie, a wszelakie końcowe twisty, niespodzianki i inne rozpierduchy fabularne mają dla mnie trzeciorzędne znaczenie. Na pierwszym miejscu są postacie i klimat, o dobrych opisach nie wspominając; pewnie dlatego bardziej lubię powieści niż opowiadania. I to niekoniecznie fantastyczne w sensie gatunkowym. Jak się nad tym dobrze zastanowić, to nie wiem, co w ogóle na tym portalu robię.

Sorry, taki mamy klimat.

Sajko, ja to rozumiem. Chodzi mi tylko o to, że nie można zarzucać braku efektownych i zaskakujących zwrotów tekstom, w których nie o to chodziło.

Ocho – w tej kwestii pełna zgoda ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tez się zgadzam. Wszystko zależy od tego – co stanowi fundament opowiadania. Chociaż ja, osobiście, uwielbiam zaskakiwać czytelnika.

Dobry nastrój nie jest zły, ale, IMO, opowiadanie nie może się składać wyłącznie z grania na emocjach. Coś treściwego (zaskoczenie fabularne, niezwykli bohaterowie, dziwaczny świat, humor…) też musi być. Inaczej tekst wygląda jak prezent składający się z samego opakowania – może i ładny, ale, co ja, kolorowego papieru w życiu nie widziałam?

Babska logika rządzi!

Finklo, jestem ciekawa, co według Ciebie oznacza granie na emocjach. :)

Dobre pytanie. :-)

Na przykładzie, to by było coś takiego, co wszystkim się podoba, a mi kojarzy z wyciskaniem łez z powodu problemów wymyślonych ludzi. Z tekstami Bemik często tak mam, poza tym ostatnio z “Czasem”.

Tak porządnie zdefiniować zjawiska nie potrafię. Zbyt obce.

Babska logika rządzi!

Piszę z telefonu, więc się za bardzo nie napiszę. Ale albo zupełnie inaczej definiujemy zjawisko, albo mamy kompletnie inne podejście do literatury. I pewnie dla mnie ten kolorowy papier oznacza zupełnie co innego niż dla Ciebie. Bardziej elokwentna mogę być niestety dopiero wieczorem. :)

To jest odwieczny dylemat: rzemieślnik czy geniusz. Idealnie, gdy jeden spotyka się z drugim.

Oj, Ambroziaku, mnie zupełnie nie o to chodzi. 

W ogóle określenie “granie na emocjach”, w odniesieniu do czytelników, dla których emocje są w literaturze ważne lub najważniejsze, uważam za deprecjonujące i protekcjonalne. To tak trochę jak sprowadzanie tego typu tekstów, mających emocje wywoływać, bardzo często świetnych – do poziomu harlekinów czy romansideł Barbary Cartland.

Dla mnie te emocje to coś, co sprawia, że książkę czytam z wypiekami na twarzy, przeżywam losy bohaterów, albo po prostu zastanawiam się nad jakimś problemem. Coś, co sprawia, że w głowie mi się kotłuje, tekst  nie daje mi spokoju, zapamiętuję go. I niech sprawcami tego będą świetnie wykreowani bohaterowie, jakiś problem, konflikt, sytuacja. Wszystko jedno. To coś, co sprawia, że nie mogę przejść obojętnie, zapomnieć następnego dnia. Coś, co odbieram emocjonalnie.

Cała reszta – to samo opakowanie. Kolorowy papier. Może i ładny, ale co ja – kolorowego papieru w życiu nie widziałam? ;)

EDIT: Aha, i to nie jest tak, że ja odrzucam teksty oparte na zakręconym pomyśle czy niespodziewanym zakończeniu. Bywają świetne. Sama mam również takie na koncie (tzn. może niekoniecznie świetne, ale – pisane od końca). Ale to jest dla mnie zaledwie dodatek – czasami, nie ukrywam, bardzo przyjemny. :)

Ocho, to ciekawe, że podchodzimy do tekstów tak dokładnie na odwrót. :-)

Naprawdę. To fascynujące, że czyjś mózg działa tak inaczej niż mój. Że inne bodźce zalewają go dopaminą, że co innego skłania neurony do roboty. Wow! Widzisz, chyba potrzebuję zaskakującej INFORMACJI, żeby tekst rąbnął mnie jak obuchem. A to, że jakiś bohater kocha, tęskni, niecierpliwi się, złości… Cóż, ludzie tak mają, to nic nowego.

Niemniej jednak rozumiem (na ile to możliwe ;-) ), że inni ludzie mogą być bardzo przywiązani do emocji swoich oraz powieściowych postaci, staram się nie jeździć po ich odczuciach walcem i nie chciałam deprecjonować ani tekstów, które ich wzruszają, ani rodzaju reakcji. Tylko wyjaśniam swój punkt widzenia, nie próbuję go wartościować. Pokój?

Babska logika rządzi!

Ocho, Finklo, powiem tak: nie zaskoczyłyście mnie. :) Dokładnie widać wasze przekonania odnośnie literatury w Waszych tekstach. To raczej dobrze, nie? :)

Wojny chyba nie było. ;)

Finklo, jak ja potrzebuję informacji, to czytam reportaże, książki popularnonaukowe lub gazety. W powieściach szukam jednak czego innego.

Rooms – pewnie. Różnić się jest dobrze. :)

Z literaturą jest dokładnie tak, jak z atrakcyjnością seksualną. W zasadzie dokładnie nie wiadomo – co nas kręci. Niezbyt piękna kobieta lub facet, a ma w sobie to COŚ. Może być Barbie lub Ken, a nie robi na tobie wrażenia. Ja przynajmniej tak mam, jeżeli chodzi o książki.

Ambroziaku, coś w tym jest. :)

Ja jeszcze jedno zdanie o tych emocjach, bo własnie zauważyłam, że Finkla użyła słowa “wzruszają”. Odrzuciłabym tę literkę “w”. Ruszają – to lepsze słowo. Bo emocje to niekoniecznie wzruszenie – to może być irytacja, złość, przerażenie, poczucie bezsilności. I wiele innych.

To tak, gwoli ścisłości i wyjaśniając jeszcze ewentualne nieścisłości. ;)

A bo ja z tymi “wzruszeniowymi” mam największy problem. Strach, irytacja, bezsilność, szacunek, zachwyt, radość – to się zdarza poczuć…

Babska logika rządzi!

Dobrze pamiętam swoje pierwsze wzruszenie przy lekturze. Miałem wtedy bodaj jedenaście lat. Jak w ostatniej części “Winetu” zginął tytułowy bohater – to się popłakałem.

Ja płakałam na Tomku na wojennej ścieżce :)

https://www.martakrajewska.eu

Ja bardzo często płaczę na filmach. A moje dziecko ma to chyba po mnie, po wyjście do kina z nim to jest emocjonalny rollercoaster. Najpierw jest ok, potem płacze przy emocjonalnych fragmentach, potem mówi, że chce wyjść, nie spuszczając oczu z ekranu, następnie się przytula i chowa, a na końcu płacze ze szczęścia. Masakra.

No to rośnie nam kolejne pokolenie twórców.

 

Krajemar, chociaż połknąłem wszystkie Tomki, żaden nie wycisnął mi z oczu łez. Niemniej uważam tę serię za jedną z najmocniejszych, moich młodzieńczych pozycji. Obok przygód Winetu, Sokolego Oka i oczywiście Karola Gordona, w wykonaniu Wiesława Wernica.

Ech, to pierwsze zdanie… Równie dobrze mogłaś napisać, że dzień był tak krótki, że słońce zaszło, zanim jeszcze wzeszło. Sorry, ale noc nie zapada popołudniem. Popołudnie jest porą dnia, którą od nocy oddziela wieczór. Nie zależy to od tego, czy trwa lato czy zima. Po prostu w zimie popołudnia są krótsze.

Opowiadanko podobało mi się, scena w chacie bardzo udana.

 

Zaskoczenie bywa zaletą. Ale jego brak nie jest wadą. Oczywiście, że często chodzi o coś zupełnie innego niż proste zaskoczenie.

Zaletą może być nawet przewidywalny zwrot akcji. Na przykład w sytuacji, kiedy czytelnik obawia się nieuchronnego, już domyśla się, co się dokładnie stanie, ale wciąż ma nadzieję, że to się nie zdarzy – bo boi się o postaci, które polubił, w które się wczuł. Napięcie rośnie, emocje sięgają zenitu… I to się jednak dzieje. Co dalej? No właśnie.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dzięki, Jerohu, za wizytę i komentarz. :)

Rozumiem Waszą argumentację, ale pierwsze zdanie zostaje, najwyżej będzie zaświadczać o mojej ignorancji i straszyć. ;)

Przeczytałem opowiadanie, przeczytałem komentarze i już nie pamiętam, co o tekście chciałem napisać… :-) Ale wysoce prawdopodobne, iż miało to brzmieć mniej więcej tak: spodziewałem się opowiadania samodzielnego, w sensie inni bohaterowie, inne czasy, inne wydarzenia, po czym zdziwiłem się, kojarząc porucznika, który tylko “mignął” w treści, z tym porucznikiem. Gdy zdziwienie zostało zastąpione konstatacją: no przecież to ocha pisała! – postanowiłem zadać Autorce pytanie z gatunku krępujących: kiedy wreszcie będzie dalej i więcej???

…inni mnie ubiegli, Autorka coś tam mgliście napomyka… No to jeszcze raz: kiedy???

Oj, no wisiał przecież tekst na betaliście, ze dwa tygodnie wisiał, potem odwiesiłam, zawiesiłam i znowu odwiesiłam. Publicznie się naprzykrzałam o betowanie. Parę osób jakoś zauważyło. ;)

No więc betowanie skończone, wiele cennych rad otrzymałam, muszę sobie w głowie poukładać. Za jakiś miesiąc zabiorę się za redakcję, a że zależy mi na tym, żeby tym razem ten tekst naprawdę porządnie wypadł, to jeszcze będę prosić o opinie.

Zgodzisz się wtedy? Ale nie wiem, czy nie dopiero na początku przyszłego roku, bo chwilowo nie będę miała do tego głowy. Chronologicznie po “Osadzie”, przed “Powrotem”.  Jesień i początek zimy.

A ten się podobał czy nie za bardzo?

Ocho, Koleżanko droga, tyle ostatnio tekstów do betowania, że przestałem się tą listą interesować. Poza tym, co istotniejsze, cierpię, i to nie od dzisiaj, na niedobory wolnego czasu… Ale na początku przyszłego roku, jak to na początku roku, powinno być o wiele lepiej pod tym względem, więc jeśli zainteresuje Ciebie moje zdanie…

A ten – tak na trzy czwarte, a od momentu skojarzenia porucznika na dziewięćdziesiąt siedem i pół procent. Zmartwychwstaniec walczył po drugiej stronie, i to silnie coś sugeruje… Konflikt wisi w powietrzu, trzeba go, prędzej czy później, rozegrać.

Trzy czwarte, a potem trochę więcej… W sumie nie najgorzej, jak na kogoś, kto nie lubi fantasy. :)

Jasne, że zainteresuje. To dopisuję do listy osób, które będę męczyć już niedługo. 

A konflikt się raczej kończy, nie zaczyna. I w tym tkwi problem. Jeden z problemów. ;)

 

I dziękuję za przeczytanie i komentarz, oczywiście. 

Sethraelu, blokowe kokoszki nie będę się już taplać w “Modzie na sukces”! Przeczytałam właśnie, że TVP odmówiła kupienia kolejnego sezonu czy tam dekady. Widzisz – wszystko się kończy, wszystko się nudzi. ;(

Apokalipsa… :(

Sorry, taki mamy klimat.

Akopaliska 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ło matulu, komentarzy więcej niż tekstu. No ale nic to. W gruncie rzeczy cieszę się, że wreszcie udało mi się zabrać za ten tekst. Z pozoru nie jest niczym spektakularnym, nie ma jakiejś karkołomnej koncepcji, ale to po prostu kawałek literatury napisany porządnie i z dbałością o szczegóły. Jak dla mnie to zdecydowanie wystarczy, bym mógł mile spędzić czas na lekturze.

A, bo tekst taki niedługi, to komentarze przeważyły. :)

A ja jak się cieszę, że udało Ci się zabrać za ten tekst! Dzięki, Vyzarcie, za przeczytanie i komentarz.

Bardzo fajny tekst, klimatem skojarzyło mi się trochę z opowiadaniem Grabińskiego – pamiętam co najmniej dwa, w których bohater zbliża się do chaty na odludziu (jasne, motyw chaty na odludziu jest dość szeroko wykorzystywany, ale Grabińskiego bardzo lubię, więc możesz śmiało potraktować to jako komplement :) ).

Zabrakło mi tylko odrobiny naprowadzenia – dlaczego Seman powrócił? Czy wystarczył fakt, że pochowano go poza cmentarzem tuż obok matczynej chaty i miłość rodzicielki postawiła go na nogi? A może jego zła natura przechytrzyła śmierć? Zważywszy na dość potężną moc opanowywania nowych ciał, jakaś sugestia byłaby pożądana.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki, Nevazie. Masz rację, tu jest trochę niedopowiedzeń, a to przede wszystkim dlatego, że ten tekst jest takim okruchem w cyklu, nad którym od jakiegoś czasu pracuję. Dwa opowiadania z niego są na stronie (Pierwsza żona i Osada), dwa inne mam też gotowe ( w tym jeden będący bezpośrednią kontynuacją Powrotu), jeden się pisze i może w końcu się napisze. ;)

Fajne!

Przynoszę radość :)

I jeszcze raz – gdybym czytała ten tekst osobno, bez kontekstu reszty opowieści, miałabym nieco pytań i zastrzeżeń do braku wyjaśnienia pewnych elementów. Ale kontekst (a przynajmniej jego sporą część) znam, więc tym bardziej doceniam klimat i fakt, że tak naprawdę fragment może się bronić jako osobne opowiadanie. Nie każdy tak potrafi napisać :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, Śniąca.

Ten tekst pisałam na pewien konkurs, do którego – jak później uznałam – nie pasował. Ale dał mi kopa do kolejnych pomysłów i tekstów. W tym świecie, z tymi bohaterami. :)

To jest komentarz do “Gorączki” i ‘Powrotu” łącznie. Te dwa opowiadania są powiązane tj ważnym wątkiem ducha Semana. Właściwie nie rozumiem, jak ktoś mógł twierdzić, że wszystko jest dla niego z samej “Gorączki” jasne. Pojawia się tam np ta stara kobieta, Gala. Bez lektury “Powrotu” nie wiadomo, jaka właściwie jest jej rola. Nadal nie wszystko jest zresztą jasne w zakresie wątku Semana. Zwrócił na to uwagę także Nevaz i ja się przyłączam. Skąd u ducha Semana moc “ożywienia” martwego ciała oraz wchodzenia w ciała innych ludzi. Czy na tym świecie to rutyna? A dlaczego akurat w Asgera Semanowi nie udało się wstąpić? I wobec tego, co się stało z tym duchem? Znalazł sobie innego “gospodarza” (może Taruka?), czy odszedł w zaświaty? Te pytania to nie są zarzuty. Domyślam się, że odpowiedź może kryć się poza “Gorączką” i “Powrotem”.

Zacząłem od szczegółów. To teraz powiem ogólnie. To jest dobre. Tzn niegłupie, ciekawe i fajnie się czyta. Jeżeli takie sobie postawiłaś cele, Ocho, to je osiągnęłaś w stu pięćdziesięciu procentachsmiley Nie dziwię się tym, którzy Cię namawiają do spróbowania drukowanej publikacji.

Mi osobiście najbardziej podoba się w tych opowiadaniach (plus “Mieście”), że elementów nadprzyrodzonych jest niby niewiele, ale akurat tyle, żeby zachwiać równowagą poza tym racjonalnego świata. Innymi słowy, dozowanie (szeroko pojętej) magii jest idealne.

Język jasny, przystępny, czytelny. Narracja wartka. Jak przystoi solidnej fantasy. Wyłapałem jedno malutkie potknięcie w “Powrocie”,którego zresztą nie jestem do końca pewien Jest tu takie zdanie gdzieś mniej więcej w środku “Przysunął do siebie świecę, zapewne chcąc dokładniej oświetlić gościa, ale blask oświetlił również jego twarz”. Logicznym byłoby, że to słowo “jego”, które teraz zaznaczyłem, odnosi się do mężczyzny. Jednak reguły języka, jak mi się wydaje, w tym przypadku bezwzględne, każą to “jego” odnosić do poprzedniego rzeczownika w rodzaju męskim lub nijakim (w liczbie pojedynczej), czyli do “gościa”. Sprawia to, że zdanie jest bez sensu. Podkreślam, że nawet jeżeli mam rację, to drobiazg. Poza tym jednym dżinksem “Powrót” jest bez zarzutu.

Pozdrawiam, dziś po raz trzeci! Mam nadzieję, że dla Ciebie, Ocho, liczba szczęśliwasmiley

 

O, cholera, widzę, że coś, co miało wyjaśnić, zrobiło to częściowo, ale też nieco zamotało. Tego się nie spodziewałam, ale w sumie właściwie mogłam – bo Twoja interpretacja ma sens.

Więc tak – ta kobieta i tamta kobieta to nie ta sama kobieta. ;) Ale jak się w połączonych opowiadaniach daje dwie kobiety z martwymi synami, to właściwie nie ma się co dziwić. Tu już się w ogóle nie mam co usprawiedliwiać. Napiszę tylko, że “Powrót” powstał trochę przypadkowo, pisany na konkurs, do którego w końcu nie pasował, a nawiązania do mojego uniwersum przyszły mi do głowy w trakcie pisania. I w jakiś naturalny sposób stał się przyczyną powstania “Gorączki”, która jednak miała być tekstem od niego niezależnym. Więc chyba w ogóle nie powinnam była o nim wspominać we wstępie do “Gorączki”, bo widzę, że ma potencjał do dodatkowego zamącenia obrazu.

 

To, o co mi chodziło, kiedy zastanawiałam się, czy bez znajomości “Powrotu” da się zrozumieć Gorączkę, to właśnie rola tego “dybuka” (bo to chyba najsensowniejsze określenie). Czy dało się zorientować, że Bojan to nie do końca Bojan, czy dało się zorientować, co z “dybukiem” stało się na końcu. Zastosowałam tam zresztą pewien myk, powtarzając pewną kwestię w scenach z “dybukiem”, w którymkolwiek ciele się znajdował. To chyba jednak było zbyt subtelne, bo zdaje się tylko jedna z osób, która ten tekst przeczytała, przyznała się, że ten zabieg zauważyła.

 

Natomiast kwestia tego, czy to u Semana rutyna… Napiszę jednak, że nie. Te wszystkie istoty dotknięte powracającą magią są właśnie takie niezrutynizowane. Ale część szybko się uczy. ;) Wiem też, że niektóre niedopowiedzenia mogą być irytujące. Dlaczego Seman nie był w stanie wtargnąć w Asgera – na to mogłabym odpowiedzieć w książce. I to raczej w drugim tomie. ;) Ale to też raczej nic spektakularnego by nie było. Żadnych błyskawic, uwolnionych z nicości demonów, żadnych otwierających się portali do innych światów. ;)

 

Również pozdrawiam. Chyba po raz drugi, bo zdaje się, że raz zachowałam się nieuprzejmie i nie pozdrowiłam. :)

Przeczytałem z rozpędu i ciekawości. Fajnie napisana historyjka, miło było poznać wcześniejsze losy Bojana. No ale wyjaśnienie mechanizmu wskrzeszenia przez pryzmat Dziadów trochę jednak zawodzi.

 

Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Zawitałem przy okazji odświeżania “Gorączki” przed ostatecznym komentarzem ;). I przyznam sie szczerze, że Ocha sprzed trzech lat też bardzo dobrze pisała. I jakby więcej opisów dawała w swoich tekstach. Pomysł z przeskakiwaniem złego “ducha” (dybuka) z osoby na osobę nienowy przecież (”​W kręgu zła”​ oglądałaś?) ale Ty go wykorzystałaś do stworzenia fajnej, klimatycznej historii, dokładając ciekawą cegiełkę do budowanego uniwersum. 

Rzeczywiście. Idąc tropem sugestii zamieszczonej we wstępie oraz śladami pozostawionymi w komentarzach pod “Gorączką”​ trafiłem tutaj w poszukiwaniu wyjaśnień i odpowiedzi, których “Gorączka” nie dawała. I również w pierwszej chwili pomyślałem o kobiecie z “​Powrotu”​ jako Gali z tego drugiego tekstu. Oczywiście tutaj matka wskrzeszonego ginie z rąk opętanego i martwego syna. Ale w błędzie przez pewien czas tkwiłem, także dlatego, że w “Gorączce”​ doszukiwałem się powiązania wątków i w zabitym przez ludzi pułkownika synu Gali widziałem przez jakiś czas ducha, który opętał Bojana (a to także za czyjąś błędną sugestią zawartą w komentarzach).

Zrobił się mały galimatias i trzeba się po prostu skupić i logicznie pomyśleć. To inne miejsce, chata w polu nie w osadzie itd.. Zauważę tylko, że małym przyczynkiem do zamieszania jest zaglądanie do garnków w chacie matki Semana i w chacie Gali.

 

Podsumowując. “​Powrót”​ mi się podobał. Nie wymagam na razie wyjaśnień co do natury zjawiska opętywania i jak ono przebiega. Otwarte zakończenie jest bardzo fajne i zapowiada ciekawe, przyszłe konsekwencje opisanych wydarzeń. Wiemy już, że COŚ zamieszkało w Taruku i w każdej chwili może zmienić nosiciela, co wprowadza pewien element niepewności i napięcia. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki, Mr.marasie. Tu potrzebne były opisy, bo wyłącznie nimi i atmosferą ten tekst miał stać. Oryginalności zero, fabuły właściwie podobnie. Tak, już mi mjacek uświadomił, że nieświadomie wprowadziłam tu potencjalne zamieszanie, zgadzam się z tym i kajam.

Kręcisz się wokół tej “Gorączki” i kręcisz. Napiszże wreszcie, że Ci się nie podobała i będziemy mieli spokój. ;)

 Miś przeczytał tekst, a potem wciągnęły go komentarze. Och, Ocho, teraz może tylko powtórzyć za Anet: Fajne :). Dobrze, że dostał od niej licencję.

Ech, były dla mnie czasy na tym portalu. ;) Dzięki, Koalo, za ich przypomnienie. :D

Nowa Fantastyka