- Opowiadanie: Emtri - Bezsenne

Bezsenne

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bezsenne

Bianka spojrzała setny raz na wyświetlacz telefonu, starając się wzrokiem zahipnotyzować zegarek, by nawet nie próbował drgnąć w celu pokazania kolejnych, upływających minut. Niestety, nieczułe urządzenie niechybnie twierdziło, że za kwadrans wybije północ, a to wcale Bianki nie satysfakcjonowało. Zasiedziała się. Znów. Przyśpieszyłaby kroku, ale nie jest to łatwa sprawa, gdy ma się patyczkowe nóżki obute w glany. GLANY, nie glanopodobne wyroby noszone przez pseudorockowe modnisie. Tak, to ważne, bo prawdziwy glan musi mieć śruby i blachę, tak jak prawdziwy metal musi mieć glany. Zaś Bianka była metalem. Znaczy z wierzchu tylko brzydką dziewczynką wsadzoną w duże buty, ale wnętrze miała czarniejsze niż otaczająca ją noc. A noc wyjątkowo uparła się, by dziś czernić się szczególnie i, choć Bianka jak prawdziwy metal lubiła czerń, to ta nocna trochę jej, jednak przeszkadzała. Głównie dlatego, że w takich ciemnościach ciężko jest poruszać się z zawrotną prędkością, jaką musiałaby osiągnąć, by zdążyć na czas i nie zginąć niechybnie, przytłoczona rodzicielskimi zarzutami z kolekcji: „Zawiodłaś nasze zaufanie”. Chętnie przyświeciłaby sobie ekranem telefonu, lecz żarłoczna bateria wołała o prąd, a lepiej nie ryzykować zupełnego rozładowania, gdy zaniepokojeni rodzice czekają w domu.

Jak zwykle bywa w takich historiach, najkrótsza droga prowadziła przez wąziutki, leśny paseczek, który przybłąkał się na trasie niemal zupełnie przypadkiem. Mądre dziewczynki wolą obejść las i dotrzeć trochę później, lecz bezpiecznie. Bianka nawet przez moment chciała być mądra, ale potem dotarło do niej, że mało prawdopodobnym jest, by w tym lesiątku pojawiło się coś gorszego niż jej rozwścieczona matka, rzucająca pełne żalu spojrzenie i teatralnie zawieszająca głos. Mając taką perspektywę, las zdecydowanie jawił się jako opcja bezpieczniejsza.

 Drzewa rosły dość rzadko, więc na szczęście prawdopodobieństwo uderzenia w któreś było niewielkie, wystarczyło pilnować tylko ścieżki, która w nieprzeniknionej ciemności była trochę mniej czarna. Starając się więc nie stracić z oczu tej wyblakłej linii, Bianka parła naprzód, ze wzrokiem utkwionym kilka centymetrów przed niewidocznymi czubkami butów. Przejęta zaś była tak bardzo, że zupełnie zapomniała się bać. A powinna. Bo w takich opowieściach licho nie śpi.

I faktycznie nie spało. Przyglądało się dziewczynie w skupieniu. W dodatku dokładało wszelkich starań, by poczuła niepokojące mrowienie czyjegoś spojrzenia, utkwionego w swój kark. Ta wydawała się jednak nie poczuwać. Licho tupnęło nogą, a gałązka pękła z trzaskiem. Dopiero po chwili zorientowało się, że przy rumorze, jaki robiły dziwaczne buciory ofiary, gałązka była mało zabawnym żartem, nie groźbą. Licho sapnęło, porządnie już podenerwowane. Wolało działać dyskretnie. Zasiewać ziarno niepokoju, pobudzać wyobraźnię, zostawiać posmak strachu, lecz bez bezpośredniego kontaktu. Po co ludzie mieliby plotkować, że straszy po lasach? Straciłoby prestiż, o który tak długo zabiegało. Niestety, Licho było głodne, a uparta gówniara mało podatna na aluzję. Ludzie nie potrafili już docenić finezji i kunsztu. Zupełny brak wrażliwości na prawdziwą sztukę przerażania. Cóż jakie czasy, takie metody. Licho jeszcze raz westchnęło przeciągle, mając resztkę nadziei. Liście zaszeleściły tajemniczo, a kilka kruków poderwało się do lotu, gdzieś czmychnął zając. Dziewczyna wciąż posuwała się do przodu niewzruszenie. No nic. Trzeba wyleźć. I Licho wylazło, na trochę mniej czarna ścieżkę, tuż przed nosem ignorantki.

Biance zdążył już zdrętwieć kark, ale obawiała się że, gdyby oderwała wzrok, choć na chwilę, zgubiłaby drogę. Właśnie zastanawiała się, jak długi jeszcze jest ten, przecież wąski las, gdy jej głowa odbiła się od czegoś. Chwilę jeszcze walczyła ze sobą: spojrzeć, czy próbować ominąć bez patrzenia, ale ciekawość zwyciężyła. Tyle, że przed nią było zupełnie nic. A może coś, ale nieprzenikniony mrok skutecznie stępił jej możliwości obserwacyjne. Zamrugała kilkakrotnie. Nie pomogło. Wzruszając ramionami, ruszyła dalej. A jednak! Jakaś dziwna siła zatrzymała ją. Z lekka zirytowana wyciągnęła telefon z niemal pięciocalowym wyświetlaczem, postanawiając naruszyć nadwątloną moc urządzenia. Blade światło bezczelnie padło na tyczkowatą postać, zupełnie ją oślepiając.

– Co to! – wykrzyknęło Licho, zapominając, że bardziej efektowne jest, gdy sugestywnie milczy.

– Smartfon debilu. Przejść bym chciała – warknęła i nie czekając na reakcję dziwnego gościa, minęła go. Nie zdążyła ujść kilku kroków, gdy dziwna siła znów stanęła jej na drodze. Chciała ofukać palanta, że się spieszy, lecz coś ją tknęło. Chyba właśnie mozolnie zaczęło do niej docierać, że znajduje się w lesie, jest środek cholernie ciemnej nocy, a przed nią stoi dziwne coś, co nie przypomina palanta. Ani debila. Człowieka w ogóle. Pisnęła zaskoczona, a dziwna postać jakby wypięła pierś. Wraz za tą dziwną myślą pojawił się strach. Nie jakiś tam wielki. Jak prawdziwy metal nie bała się tajemniczych mocy, kochała je. Był to strach taki trochę subtelny, prawie na pewno wynikający z elementu zaskoczenia.

– Co ty jesteś? – zapytała na wszelki wypadek, woląc wiedzieć z czym ma do czynienia.  

– Jestem zło wcielone. Demon. Źródło choroby śmiertelnej…

Bianka zadrżała i zamilkła, choć chciała odpowiedzieć coś odważnego. Coś w stylu „Dobra, dobra stań w kolejce. Matka ma pierwszeństwo”, ale jakoś tak wydawało jej się to niestosowne, gdy dziwny stwór z takim upodobaniem wymieniał swoje tytuły, z których był widocznie dumny.

– Bardzo miło poznać, serio, ale ja już muszę. Wiesz, mało wyrozumiali rodzice, te sprawy – stwierdziła nieśmiało.

– Wpierw muszę strachem twym się pożywić! – huknęło Licho, lecz nie zrobiło nic, by aktu tego faktycznie dokonać. Bianka może nawet by nie oponowała. Dopiero miałaby się czym chwalić na kolejnym spotkaniu z chłopakami z zespołu. Czas jednak naglił. Chciała zignorować stwora, lecz za każdym razem stawał jej ponownie na drodze. Złość wzbierała w niej niczym rzeka po burzy, albo trochę inaczej, ale też poetycko. Bianka lubiła poetyckie porównania. Zdrowo już wkurzona spojrzała płomiennym wzrokiem na dziwadło.

– Te, mara…

– Jam Licho! – odezwało się rzeczone, głosem pełnym urazy.

– Wybacz, ciemno jest, nie zauważyłam. To co, Licho? Materialne jesteś?

– M-a-t-e-r-i-a-l-n-e…– powtórzyło Licho z namysłem, jakby smakując słowo. Dziwne, powykręcane ciało z każdą literą zdawało się bardziej odcinać od czerni.

– Czerwone – podsunęła Bianka zaintrygowana.

– C-z-e-r-w-o-n-e… – Licho nabrało szkarłatnej barwy. Po chwili jednak potrząsnęło łbem i znów zrobiło się nijakie. Widocznie nie lubiło czerwieni. Bezguście, swoją drogą.  

– A więc tak to działa – szepnęła dziewczyna ukontentowana. – Licho, a ty piszczel masz?

– P-i-s-z-c-z-e-l…

Obuta w ciężki, skórzany, prawdziwy glan, z blachą w czubku, nóżka, zamachnęła się szeroko i zatrzymała na dopiero co zmaterializowanym piszczelu Licha. Oczy demona rozszerzyły się bardzo powoli.

– Co to? – zapytało Licho niepewnie.

– Ból – grzecznie podpowiedziała Bianka i puściła się biegiem. W ślad za nią ciągnął się skowyt bólu, okraszony nutką zaskoczenia.

Resztę drogi pokonała czymś przypominającym sprint, przekonując się w duchu, że sprint z obciążeniem uczyni jej nogi zgrabniejszymi. Z lekką zadyszką stanęła na ganku. Dom niknął w ciemności, nie rozświetlony najmniejszą żaróweczką. Może uda się uniknąć spotkania z rodzicami, ucieszyła się niezbyt pewnie. Rano powie im, że wróciła o czasie i wszyscy będą zadowoleni.

Najciszej jak potrafiła nacisnęła klamkę i z butami w dłoni przekroczyła próg. Zamykane drzwi szczęknęły cichusieńko, lecz to wystarczyło. Światło w korytarzu rozbłysło. Lekko oślepiona Binka patrzyła na kipiącą wściekłością twarz rodzicielki. Licho nie śpi, pomyślała smętnie, a przed tym konkretnym, nawet glany jej nie uchronią.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Sympatyczny tekst. Aż żal tego Licha… Ale wiadomo – matka ma pierwszeństwo. :-)

woląc wiedzieć z czym ma do czynienia.  

Przecinek zaginął w akcji. Ale pod względem warsztatowym nieźle.

Babska logika rządzi!

Sympatyczny, tylko wstępy przydługawe mi się zdały. :-)

Cieszę się, że się podobało. ;)

Finkla: Pokazywałam ten tekst znajomym, oni też powiedzieli, że Licho biedne… Okrutna ja. :P

AdamKB: Takie długie wstępy wydały mi się konieczne, by zbudować odpowiednie klimaty i trochę wprowadzić. :) Może można by dynamiczniej. Następnym razem spróbuję.

Przebrnęłam od początku do końca i to całkiem zaciekawiona, co też tej Biance się przytrafi :) Zabawny i dobry tekst, a mi z kolei wstępy się podobały :P

Przypomniały się stare dobre czasy, jak człowiek wracał z imprez do domu;)

Teraz jestem rodzicem i już inaczej na to patrzę:(

Ciekawy szortas.

empatia

Carmen: Dziękuję i cieszę się, że wstępy jednak przypasowały ;).

empatia: Również dziękuję i fajnie, że przypomniałam dobre czasy ;). Też już jestem rodzicem, na całe szczęście wciąż raczej ja chadzam po nocach, niż moje dziecię ;).

Raczej “jako prawdziwy metal” niż “jak” powinno w tekście być, bo “jak” sugeruje, że Bianka wcale nie jest prawdziwym metalem, a jest, prawda? ; )

 

Jakieś tam potknięcia interpunkcyjne mi w oko wpadło, warsztat do wygładzenia, ale generalnie szorcik sympatyczny, do uśmiechnięcia się.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję za komentarz. Sama teraz siedzę i myślę, czy ona bardziej tym metalem już jest, czy jeszcze trochę nie :P.

 

Początek mocno przegadany, raczej niespecjalnie przyczynił się do zbudowania klimatu.

Szort niezły, spodobał mi się. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka