
Inspiracją były opowiadania Stefana Grabińskiego poświęcone kolei. Sam też trochę się w życiu najeździłem pociągami... Mam nadzieję, że komuś się spodoba.
Inspiracją były opowiadania Stefana Grabińskiego poświęcone kolei. Sam też trochę się w życiu najeździłem pociągami... Mam nadzieję, że komuś się spodoba.
„A pociąg mknął dalej bez tchu, wbiegał na wzgórza, ześlizgiwał się w doliny, pruł przestrzeń piersią maszyny. Grzechotały szyny, dudniły koła, kłańcały zworniki”.
S. Grabiński, „W przedziale”
Wiszący na ceglanej ścianie, wielki kolejowy zegar niby kompas – wskazywał północ. Krótko przystrzyżony mężczyzna o gęstych, ciemnych wąsach wpatrywał się w tablicę odjazdów kasztanowymi oczami. Grzbiet podróżnego okrywał szary płaszcz. U szyi zwisał grafitowy krawat ze srebrną główką prostej szpilki. W roztargnieniu niemal zamieszał nim kawę. Tuż obok filiżanki leżała książka w oprawce z delikatnej, ciemnoszafranowej skórki.
Kelnerka zaszła go od tyłu cicho jak kot i zapoznała się z tytułem – Wichrowate Linie. Na okładce brakowało nazwiska autora, lecz tuż obok nazwy wybito pieczęć: księgozbiór Tadeusza Szygonia. Pozostając w podsycanym nudą, lekko frywolnym stanie ducha pracownica dworcowej kawiarni pozwoliła sobie na śmiałe wyjście naprzeciw potrzebom konsumenta:
– Podać coś jeszcze, panie Tadeuszu? – Klient zmierzył ją skonsternowanym wzrokiem i odparł niechętnie:
– Nie Tadeuszu i jeśli mnie pamięć nie myli nie wymieniałem uprzejmości z szanowną panią. Jestem doktor Rawicz i proszę mi już nic nie podawać. Zapłaciłem. –
Doktor Mikołaj Rawicz nie był w nastroju. Kobieta obróciła się na piętach i odeszła, wypuszczając powoli powietrze z buzi nadętej jak balonik na wyraz bezceremonialnej i nieuzasadnionej przecież retorsji. Doktor dopił kawę, mimowolnie pieszcząc niewyszukaną porcelanę wąsami. Smakowała. Nie zląkł się pobudzającej mocy czarnego naparu. Wiedział, że tej nocy i tak nie uśnie. Zbyt wiele rzeczy nie dawało mu spać, ostatnimi czasy coraz częściej toczył zajadłe boje z poduszką i kołdrą. Spętany łańcuchami niepokoju jak zmęczony Prometeusz nie umiał obronić się przed zdradliwym sępem insomnii. Drażniącym nerwy trzepotem czarnych skrzydeł. Rozdzierającymi zasłużony odpoczynek szponami ptaka, wydziobującego z udręczonego mózgu kawałki snu. Nic dziwnego, że często był zmęczony, że bywał poddenerwowany…
Niedbałym ruchem wrzucił książkę do teczki. Częściowo zasunął za sobą krzesło. Jak gdyby nie ufał dworcowemu zegarowi, kilkakrotnie upewnił się co do godziny na własnym chronometrze. Niski głos zapowiedział wjazd pociągu na stację.
Doktor Mikołaj Rawicz wyszedł na peron zachowując precyzję czasu. W rytmie stalowego marsza wygrywanego kołami na szynach, nie oglądając się na nikogo i na nic, pewnym krokiem wszedł prosto do wagonu. To był jego wagon – wagon 12 miejsce 11.
Przedział był pusty. Wewnątrz było ciemno, więc bez zwłoki zapalił lampkę do czytania. Ściągnął płaszcz. Nim zdążył usiąść, skład ruszył. Doktor Rawicz najpierw zajął wyznaczone mu biletem miejsce – w środku przedziału. Po chwili zastanowienia, rozglądając się po pustym pomieszczeniu przesiadł się na miejsce przy oknie. Coś go niepokoiło. Światła miasta powoli rozpłynęły się w mroku. To była wyjątkowo ciemna noc.
Nieraz słyszał opowieści o podróżnych napadanych w środku nocy w pociągach. Przez moment z pomarszczonym od intelektualnego wysiłku czołem rozważał racjonalność zamierzonej decyzji. Ostatecznie przytaknął sam sobie skinieniem głowy, wyciągnął ze spodni porządny, skórzany pas i przeciągnął go pomiędzy uchwytem drzwi a rozkładanym przy ścianie stoliczkiem, ciasno zapinając klamrę. W przedziale było jeszcze kilka lampek do czytania. Zapalił je wszystkie. Z torby wyjął książkę. Inną tym razem. Na czerwonej obwolucie z grubego papieru połyskiwały literki przypominające ozdobne płomyczki: Ș. Carpenescu – Ardna Malas. Rawicz otworzył ją w środku i jak się zdawało – kontynuował wcześniejszą lekturę. Przerwał. Zawarł zasłony przedziału. Potem odsłonił, rozglądając się po korytarzu. Nikogo. Zasłonił raz jeszcze. A jak konduktor przyjdzie, to niech zapuka – powiedział sobie.
Próbował się zrelaksować, bezskutecznie. Wąsy wciąż miał wilgotne od kawy. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę z monogramem i przetarł nią górną wargę. Koła stukały o szyny.
– Dziwne – mruknął sam do siebie. W Piaskach miał się przecież zatrzymać. Rawicz wyjął z kieszeni wymiętoloną karteczkę z rozkładem jazdy pociągu. Pytał kierownika stacji na której wsiadał, upewniał się kilkakrotnie czy informacje są poprawne. Spojrzał na zegarek. Godzina przejazdu się zgadzała, ale planowego postoju nie było. Wstyd, taki chaos na kolei. Pokręcił głową z niezadowoleniem i wrócił do lektury.
Nie minęło wiele czasu a kątem oka ułowił w blasku świateł płynących z mijanych zabudowań kolejną stację. Dworzec był niewielki a napis skromny, ale doktor miał dobry wzrok. Groszynka. Wymiętolona karteczka kolejny raz zawiodła – pasażer sapnął wzburzony. W dodatku poczuł w nozdrzach zapach dymu tytoniowego, którego wybitnie nienawidził. Oprócz tytoniu wyczuł nuty siarki i żelaza. Wagon miał być dla niepalących. To i ta Groszynka nie dawały mu spokoju, nie mógł siedzieć jakby nigdy nic. Nie on – doktor Mikołaj Rawicz.
Zdeterminowany odnaleźć konduktora i wyeliminować wszystkie czynniki wywołujące irytację zwolnił improwizowaną blokadę i ruszył na korytarz. Nocnymi rabusiami już się nie przejmował. Niechby się tylko który ważył, zatłukłby bez litości – teczką skórzaną z książkami.
W wagonie 12 nie natknął się na żadnego konduktora. Obłożenie pociągu było niskie. W kolejnych przedziałach ludzie siedzieli pojedynczo lub dwójkami. Siedzieli to nie do końca dobre określenie. Wielu z nich leżało wspartych na rozkładanych stolikach lub własnych bagażach. Niektórzy opierali się o ściany lub ramiona współpasażerów. Minął przedział ze śpiącą zakonnicą z dłońmi owiniętymi różańcem. Śpiącego oficera wojska z twarzą spoczywającą na stoliku. Studenta, który stał się ofiarą Hypnosa – boga snu na ołtarzu-wezgłowiu zbudowanym z grubych ksiąg. Ciekawe pomyślał Rawicz w tym przedziale chyba wszyscy śpią. Ostatecznie nie było w tym jednak nic dziwnego – była przecież noc! Doktor wzruszył ramionami i doszedł do końca wagonu gdzie odczytał napis na blaszanej tablicy – „Ekspres nr 1936 – Stefan Żalny”. A więc przynajmniej nazwa pociągu zgadzała się z zanotowaną wcześniej.
Przeszedł do kolejnego wagonu. Zaglądał uważnie do każdego przedziału. Wszędzie śpiący podróżni i ani śladu konduktorów. Istne dormitorium na szynach.
Następny okazał się restauracyjnym. Wzbudził podziw Rawicza. Eleganckie obicia, stoliki i fotele. Drewniany kontuar. Na stolikach dumne, mosiężne patery uginały się pod ciężarem pralin i marcepanów. Na kontuarze rząd grawerowanych kieliszków z krwistoczerwonym winem. Mikołaj Rawicz nie mógł się nadziwić, że całe to dobro pozostawiono ot tak, bez opieki. Naszła go ochota by zjeść czekoladkę, ale nie mając ochoty na potencjalnie wygórowaną opłatę, oparł się pokusie. Zajrzał za kontuar. Na niziutkim taborecie, oparta o ścianę, drzemała lekko pulchna, młoda niewiasta w mundurku bufetowej. Spod czapki-furażerki wylewały się złociste loczki. Wyciągał dłoń, żeby szturchnąć ją w ramię i zażądać wyjaśnień na temat przejechanych stacji, dymu na korytarzu i gdzie na litość boską podziała się załoga składu. Rozmyślił się i machnął ręką. Gdzieś tu musi być jakiś konduktor.
Przez okno w restauracyjnym dostrzegł światła kolejnej stacji – były to Liczbaranki. Białe światła niknęły w mroku aż rozproszyły się zupełnie. Maszyna zamiast zwolnić i zatrzymać bieg zdawała się stopniowo, ale nieustannie zwiększać prędkość. Wjechali w krainę wzgórz i lasów. Po kilku minutach doktor odetchnął z ulgą odnalazłszy przedział obsługi pociągu. Trzech konduktorów siedziało w granatowych mundurach państwowych kolei. Elegancko wypastowane buty, nienagannie zapięte guziki. Rzędy błyszczących, okrągłych punkcików. Tylko nie oczy. Oczy mieli zamknięte. Wszyscy trzej. Skandal! Jak mogą wszyscy trzej spać na służbie?! Wrząc z wściekłości Rawicz potrząsnął pierwszym z nich. Potem drugim. Trzecim.
– Pobudka, hultaje! Wstawać, gore! Pobudka! – ryczał na obcych, dorosłych mężczyzn jakby byli jego podwładnymi a on rozszalałym z gniewu dowódcą. Szturchał, klepał, popychał i potrząsał a oni poruszali się bezwładnie jak kukły. Jak marionetki na sznurkach Hypnosa. Mikołaj Rawicz dał w końcu za wygraną i usiadł zmęczony walką. Spróbował skoncentrować się na odnalezieniu racjonalnego wytłumaczenia dla zaistniałej sytuacji. Dostatecznie dziwnym było, że wszyscy pasażerowie śpią. Normalne, że ludzie śpią w nocy, ale zawsze powinien znaleźć się przynajmniej jeden o sowiej naturze. No, dwóch licząc ze mną. Postanowił obudzić następnego napotkanego pasażera, żeby wspólnie rozwikłać zagadkę.
Podróżnym okazał się kmieć. Chłop dostatecznie zamożny, by w odświętnych portkach wybrać się w podróż pociągiem.
– Gospodarzu? – zagadnął go Rawicz i pociągnął za ramię, ściskające płócienną torbę. Z torby wypadła butelka siwuchy. Wytrzymała uderzenie o podłogę i potoczyła się w stronę korytarza. Kmieć chrapnął przez sen upewniając doktora, że butelka nie była pełna. Doktor machnął ręką. Obok chłopa siedział młody człowiek, z bujną płową czupryną zanurzoną w podręcznik prawa cywilnego spoczywający na rozkładanym stoliku. Mikołaj Rawicz podniósł go za włosy i spojrzał na karty księgi – student niemal dobrnął do końca spisu treści. Dostatecznie poirytowany i wyzbywszy się litościwych odruchów, doktor zwolnił ucisk. Łupnęło delikatnie gdy głowa studenta uderzyła o stolik, ale podręcznik zamortyzował upadek. Rawicz podniósł głowę studenta nieco wyżej i znowu puścił, ale prawo cywilne i tym razem pomogło mu zamortyzować wstrząs. Młodzieniec spał jak zaklęty.
W następnym przedziale jechała samotna, śpiąca dama. Doktorowi skojarzyła się ze śpiącą królewną. Ciemne pukle opadały na ramiona skryte ciemnofiołkową tkaniną. Małe, niewinne usta poruszały się delikatnie wraz z dziewczęcym noskiem. Ponad nimi oczy nieodgadnionego koloru odpoczywały pod zasłoną powiek. Rawicz dotknął jej policzka i poczuł przypływ ciepła w ciele. Nie ważył się nią potrząsać ani podnosić głosu. Zamiast tego wyjął srebrną szpilkę z krawatu i ukuł jej ucho. Na zaostrzonym koniuszku zakwitła kropelka krwi, jak ciemnoczerwony jaspis. Doktor wytarł ją swoją chustką i pocałował królewnę w czoło. Potem w usta. Ponieważ rzecz nie działa się w bajce a i Rawicz nie był żadnym księciem, kobieta dalej spała jak zabita. Zostawił ją w przedziale.
Ze wszystkich emocji, których doświadczył od rozpoczęcia podróży zaschło mu w gardle. Wrócił do wagonu restauracyjnego i wypił kieliszek wina. Rozpoznał słodki smak rubinowego porto. Napój rozgrzał przyjemnie, więc Rawicz uraczył się drugim kieliszkiem. Sięgnął po garść pralin i z szelestem obnażając małe czekoladowe krągłości po kolei gniótł je językiem o podniebienie, z zadowoleniem odkrywając kolejne smaki nadzienia. Jadł łapczywie, jakby czuł, ze ktoś go obserwuje i zaraz złapie za nadgarstek zawieszony w powietrzu nad łakociami. Niepokój nie ustępował. Opróżnił całą paterę i pół następnej gdy poczuł przesyt słodkości. Wypił trzeci kieliszek porto i zdał sobie sprawę, że ubrudził słodyczami twarz. Restauracyjny wyposażony był w toaletę, o wnętrzu nie mniej eleganckim niż reszta pojazdu. Rawicz przejrzał się w lustrze zdobionym skromną a elegancką ramą. Na czole błyszczały kropelki potu po energicznym spacerze wzdłuż pociągowych korytarzy i bezskutecznej walce ze snem współpasażerów. Oczy zaczerwienione i podkrążone zdradzały zmęczenie. Rubinowe wino z Porto przyniosło rubinowe rumieńce na policzki. Odkręcił wodę w kranie i przemył twarz. Wówczas kolejny raz poczuł nienawistny zapach tytoniu, siarki i żelaza. Zmysłem węchu odebrał siarczyste spoliczkowanie, zatoczył się nad zlewem jak deliryk i z mokrym czołem wyskoczył z łazienki. Nikogo. Zajrzał za kontuar. Śpiąca kobieta wciąż siedziała na taborecie. Wokół niej żadnego śladu papierosów.
Tknęło go nieprzyjemne przeczucie. Wyjął z kieszeni karteczkę i odczytał nazwę kolejnej stacji – Pacierzyce. W całym chaosie sytuacji był absolutnie pewien, że nie zbliżyli się do takiej stacji. W młodości Mikołaj Rawicz spędził kilka letnich miesięcy w okolicy Pacierzyc. Nie potrzebował dobrej widoczności za oknem by uzmysłowić sobie, że krajobraz zupełnie się nie zgadzał, ukształtowanie terenu było zgoła inne. Wciąż mknęli pośród porośniętych drzewami wzgórz. Zamiast planowanego postoju w Pacierzycach tory wiodły ich dalej i dalej w głąb jakiejś puszczy, spowitej czarnym całunem. Rawicz oparł się o kontuar, złapał się za czoło i zjadł nugatową pralinę. Spróbował się skoncentrować.
Z namysłu wyrwało go wycie wilków. Blask księżyca rozproszył na moment nieprzenikniony dotąd mrok nocy. Nie podniósł jednak Rawicza na duchu. Przeciwnie. Długie gałęzie mijanych drzew formowały się w złowrogie szpony pod wpływem lunarnego światła. Niektóre straszyły powykrzywianymi kształtami. Inne po prostu drapały drzewnymi pazurami w okna i ściany wagonów. Doktor ponownie ruszył w kierunku czoła składu. Postanowił dostać się do maszynisty. Ktoś przecież musi kierować tym przeklętym pociągiem!
Przystanął przy hamulcu bezpieczeństwa. Zabezpieczający drut wił się wokół pomalowanej cynobrową farbą rączki. Wilki zawyły ponownie. W ich dzikim śpiewie Rawicz poczuł pierwotny lęk. Lęk żywego, dzikiego stworzenia przed stalową maszyną stworzoną przez człowieka. Pieśń wilków zamilkła. Intuicja podpowiadała mu, że wataha ucieka jak najdalej od pędzącego pociągu. Mimo to bał się pociągnąć za hamulec w tej niegościnnej głuszy. Pośpieszył dalej ku lokomotywie. Zaklął szpetnie, bo przejście ku niej było zablokowane.
Księżyc znów ukrył się za kirem nocy. Na zewnątrz zrobiło się ciemno. Jeszcze ciemniej. Zrozumiał, że musieli wjechać do tunelu. Przyjął to ze spokojem, a nawet z pewną satysfakcją. Pogrążona w mroku puszcza budziła w nim grozę. Makabryczne gałęzie przewodziły jego cielesną powłokę lodowatym chłodem. Nawet jeśli cały czas powtarzał sobie w myślach, że wszystko to musi mieć jakieś logiczne wytłumaczenie. Strach jest bratem ciemności oraz dzieckiem nocy. Bał się tego co czeka go na zewnątrz. Zaczynał bać się tego, wewnątrz czego sam się znajduje. Lękiem żywego, dzikiego stworzenia przed stalową maszyną.
Pierwszy raz pociąg zaczął wyczuwalnie zwalniać. I ku przeogromnemu zdziwieniu Rawicza w końcu się zatrzymał. Przeszukał śpiących konduktorów i znalazł przy jednym z nich latarkę. Trawiony niepokojem, ale z iskrą nadziei na rozwiązanie zagadki śpiących przedziałów, otworzył drzwi pierwszego za lokomotywą wagonu. Zeskoczył ze schodków na podłoże tunelu. Spróbował dostać się do lokomotywy, lecz drzwi były zamknięte. Pomieszczenie maszynisty nie było oświetlone a światło latarki rzucane z tunelu nie wystarczało by rozwiać wątpliwości. Po kilkakrotnych próbach wspinaczki na stalowego olbrzyma zdał sobie sprawę, że przednie okna są położone zbyt wysoko by do nich doskoczyć, a wgląd w boczne ze światłem latarki nie pozwala mu rozejrzeć się wewnątrz. Dał za wygraną. Ostatecznie, jechali w egipskich ciemnościach już tak długo, że koniec tunelu nie mógł być daleko.
A przecież tunel tak długi musiał być przez kogoś dozorowany. Mały domek czy nawet licha budka w której będzie żywy, przebudzony albo dający się przebudzić człowiek. Kubek ciepłej herbaty albo szklanka wódki. Byle uciec jak najdalej od tego przeklętego pociągu. Rawicz ściskając mocno latarkę zostawił lokomotywę i z teczką pod pachą ruszył przed siebie. Na początku sprawiało mu kłopot przemieszczanie się po nierównej ścieżce z podkładów, ale szybo się przyzwyczaił i wychwycił nogami odległość jaka dzieliła kolejne belki.
Koniec wciąż był niewidoczny.
Ściany tunelu zaczęły się zwężać. Doktor Mikołaj Rawicz, pasażer który zrezygnował z dalszej podróży ekspresem nr 1936 – Stefan Żalny szedł energicznie. Już niedaleko dodawał sobie otuchy zaraz będzie po wszystkim. Już niedaleko.
Pociąg ruszył.
Nabrał pędu szybciej niż jakakolwiek zbudowana ludzkimi rękoma lokomotywa, drwiąc sobie z praw fizyki. Przerażony Rawicz zaczął biec przed siebie. W mgnieniu oka zorientował się, że ściany tunelu stały się już tak wąskie, że nie zdoła odskoczyć na bok. Książki bezładnie wysypały się z teczki. Poczuł, jak jego nozdrza ogarnia zapach tytoniu, siarki i żelaza. Usłyszał za plecami nienaturalny, nieludzki chichot – czy może raczej zgrzyt stalowych kół o szyny? Czy śmiał się człowiek, diabeł, czy… pociąg? Mikołaj rzucił się pomiędzy wibrujące od ruchu szyny i przywarł drżącym ciałem do podłoża. Ostatnia, rozpaczliwa iskra nadziei na przetrwanie wypełniła jego obolały mózg – nadziei, że pociąg przejedzie nad nim.
Madryt X.2014, w hołdzie Stefanowi Grabińskiemu
Hmmm. Horrorów kolejowych było już mnóstwo, ale przynajmniej tunel i końcówka oryginalne. Chociaż jakieś wyjaśnienie zjawisk by się przydało. Magia? Demony? Dlaczego doktor nie zasnął? Dlaczego wagon restauracyjny taki nietypowy?
Wołacze, Nevazie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. W ogóle interpunkcja Ci lekko kuleje.
Zawarł zasłony przedziału.
Zgrzyta mi to. Czy zasłony można zawrzeć?
Trawiony niepokojem ale z iskrą nadziei na rozwiązanie zagadki śpiących przedziałów.
A tu przydałoby się jakieś orzeczenie.
Babska logika rządzi!
Bardzo mi miło przeczytać pierwszy komentarz. Dziękuję za wszystkie uwagi, postaram się odpowiedzieć na pytania i uwagi:
Horrorów kolejowych było już mnóstwo
Z pewnością masz rację. Nie byłem całkowicie pewny czy to opowiadanie kwalifikuje się jednoznacznie jako horror, co twoim zdaniem o tym przesądza?
Chociaż jakieś wyjaśnienie zjawisk by się przydało. Magia? Demony? Dlaczego doktor nie zasnął?
Dlaczego musimy to wszystko wiedzieć?
Dlaczego wagon restauracyjny taki nietypowy?
Napisałem, że był elegancki – ale czy nietypowy? Nietypowy w stosunku do czego?
Wołacze, Nevazie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. W ogóle interpunkcja Ci lekko kuleje.
Od pewnego czasu próbuję się zaprzyjaźnić z interpunkcją ale ciągle mnie zwodzi. Proszę ją żeby była na miejscu a ona daje mi do zrozumienia, że ma inne sprawy do załatwienia. Momentami pojawia się i zachowuje dobrze a momentami gdzieś znika i zostawia po sobie bałagan.
A tak poważniej, zdaję sobie sprawę, że to wciąż jeden z moich słabszych punktów (przyjmując, że inne są mocniejsze). Dodałem kilka przecinków przy wołaczach i poprawiłem zdanie bez orzeczenia. Wielkie dzięki za zwrócenie uwagi! Jeśli chodzi o zawarcie zasłon, to mnie się osobiście podoba. Grabiński zainspirował mnie również nieco stylem. Abstrahując od tego że umarł już jakiś czas temu a żył w czasach gdy w Polsce mówiło się nieco inaczej niż dziś, to jego język jest dość specyficzny. Czasem zastępował prostsze i oczywistsze słowa mniej oczywistymi. Mimo to dziękuję, że dałaś znać, że Ci “zgrzyta”. Ostatecznie, jeśli wszystkim zgrzytałoby a mnie nie, to prawdopodobnie wszyscy mieliby rację a ja się zwyczajnie mylę.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nie byłem całkowicie pewny czy to opowiadanie kwalifikuje się jednoznacznie jako horror, co twoim zdaniem o tym przesądza?
Mniejsza o nazwę – chodzi o tę tematykę, ten klimat – pociąg jedzie (zwykle się nie zatrzymując, bo wtedy pasażerowie mogliby wysiąść), dzieje się coś strasznego lub dziwnego, nikt nie wie, o co chodzi…
Dlaczego musimy to wszystko wiedzieć?
Bo jesteśmy ciekawi? ;-p
Napisałem, że był elegancki – ale czy nietypowy? Nietypowy w stosunku do czego?
Nietypowy w stosunku do tego, co ja pamiętam z podróży pociągiem. Wydaje mi się, że rząd pełnych naczyń w jadącym pojeździe jest bardzo nietypowy – pojazdy lubią sobie przyhamować, przyspieszyć albo chociaż zakręcić i wówczas całe wino wypiłaby bezwładność…
Babska logika rządzi!
Mniejsza o nazwę – chodzi o tę tematykę, ten klimat – pociąg jedzie (zwykle się nie zatrzymując, bo wtedy pasażerowie mogliby wysiąść), dzieje się coś strasznego lub dziwnego, nikt nie wie, o co chodzi…
Znów myślę, że masz rację. Niemniej mnie temat pociągów na ten moment absolutnie nie nuży. Niezależnie czy będzie to horror czy film Wesa Andersona. Będąc już przy filmach polecam też “Horror Express” z 1972.
Bo jesteśmy ciekawi
To już naprawdę miłe :) myślę, że co jak co ale ciekawość przyjemnie wywołać (może to względne, facet paradujący przy Zamku Królewskim w kapciach, bez spodni i z naszyjnikiem z pietruszki wokół szyi też ją wywołuje – żeby nie było, tylko tak sobie przypuszczam, nigdy nie próbowałem).
Nietypowy w stosunku do tego, co ja pamiętam z podróży pociągiem. Wydaje mi się, że rząd pełnych naczyń w jadącym pojeździe jest bardzo nietypowy – pojazdy lubią sobie przyhamować, przyspieszyć albo chociaż zakręcić i wówczas całe wino wypiłaby bezwładność…
Niech będzie, że mnie przekonałaś ;-) choć nie napisałem, że akurat kieliszki z winem były pełne. Każda z pań, które próbowały mnie bezskutecznie uczyć fizyki na pewno przytaknęłaby, że się nie znam :P
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Gdyby nie końcowa scena, para poszłaby w gwizdek.
Restauracyjny z “Orient Ekspresu” “pożyczyłeś”? :-)
Gdyby nie końcowa scena, para poszłaby w gwizdek.
Optymistycznie założę, że to znaczy: “końcówka mogła być gorsza” ;-).
A wagon restauracyjny taki sobie jakoś wymyśliłem i już :D
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Używasz bardzo miłego dla ucha języka, kwiecistość stylu mi odpowiada – osobiście tęsknię za tego typu narracją, która przypomina mi dziewiętnastowieczne powieści (skoro inspirowałeś się Grabińskim, wszystko jasne). Czytałoby mi się bardzo przyjemnie, gdyby nie interpunkcja (a raczej jej brak – nieco wybija mnie to z rytmu). Parę prostych reguł, gdzie wrzucić przecinek: przed “ale”/”a”, wydzielaj imiesłowy na -ąc i -łszy/-wszy (wszędzie tam, gdzie wprowadzasz zdanie podrzędne). A poza tym zainwestuj w słownik Podrackiego. :) Autora książki nie zapisujemy kursywą (Ș. Carpenescu – Ardna Malas). No, chyba że to część tytułu książki :)
Cenię sobie klimat w opowiadaniach i Tobie udało się go stworzyć. Ta śpiąca królewna, atak obżarstwa, zwężający się tunel – dobre sceny. Myślę, że szort nie musi odpowiadać na wszystkie pytania, bądź co bądź czytelnik może pozostać równie nieświadomy jak i bohater. Można zarzucić tekstowi pewne przegadanie, ale tłumaczę je sobie narzuconą konwencją (kwiecistość stylu nawiązująca do epoki).
Dziękuję za interesujący komentarz rooms
Nie próbuję udawać, że język to mój oryginalny wytwór – Grabiński oczarował mnie w te wakacje swoim pisaniem. Ośmielę się stwierdzić, że nie przyszło mu łatwo go wypracować, bo w pierwszych utworach autor pisał dość topornie, bardzo komplikując przekaz. Potem rozwinął się właśnie “kwieciście” i mnie bardzo przyjemnie się czytało jego prace z “bardziej dojrzałego” okresu twórczości.
Wiem, że muszę pracować nad interpunkcją, już widzę jak dobrą decyzją było wrzucenie na ten portal kilku tekstów.
Bardzo mi miło, że poczułaś klimat. : )
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
A do mnie opowiadanie nie przemówiło. Niby tekst nie jest długi, ale czytałam i czytałam i końca nie widziałam. Dłużyło mi się. Może to wina tych długich akapitów? I nic z nich nie wynika. jak dla mnie – nawet końcówka nie ratuje całości.
Chociaż jakieś wyjaśnienie zjawisk by się przydało. Magia? Demony? Dlaczego doktor nie zasnął?
Dlaczego musimy to wszystko wiedzieć?
Może niekoniecznie musimy wszystko wiedzieć, ale nieco więcej by się przydało. Lubię odrobinę nie dopowiedzenia, uchyloną furtkę dla własnych domysłów i wyobraźni. Jednak, gdy jest więcej pytań niż odpowiedzi, to raczej budzi irytację niż ciekawość (przynajmniej u mnie).
Zapytasz pewnie w takim razie – dlaczego czytałam, skoro mi się nie podobało? Bo nick zobowiązuje ;)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Wybacz śniąca, no… przynajmniej chyba nie usnęłaś? Czyli mogło być gorzej. ;)
Wiesz, ja w zasadzie preferuję akcję w prozie ale pociąg intensywnie kojarzy mi się ze snem (bo zwykle nocnymi jeździłem). :P
Chyba zrozumiałem co ci się nie spodobało, miło że doczytałaś do końca.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Od wieeeelu lat pociąg to dla mnie tylko wyjazd w delegację – czyli ok. 3 godzin jazdy (wliczając opóźnienia :) ). Jeśli podróżuję sama to samochodem. Raz jechałam nocnym i to był dla mnie koszmar – spać mi się chciało, ale się nie dało. Obłożenie było, więc nie mogłam się wyciągnąć na siedzeniu. Jak widać mamy inne doświadczenia :)
Widziałam więcej Twoich opowiadań, więc poszukam takich z akcją :)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Spodobała mi się niedocieczona tajemniczość towarzysząca podróży nie wiadomo dokąd. Z ciekawością przyglądałam się coraz bardziej zdezorientowanemu doktorowi Rawiczowi i chyba nie chcę wiedzieć, co się z nim stało, kiedy pociąg się oddalił.
Czytało się nieźle, ale lektura byłaby bardziej satysfakcjonująca, gdybym nie potykała się o liczne usterki. Jednakowoż uważam, Nevazie, że Przedziały snu były bardzo przyzwoitym debiutem. :-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję, miło że wpadłaś.
Debiut na fantastyce to zdecydowanie jedna z najlepszych decyzji jakie podjąłem w ostatnim półtoraroczu!
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Skromnie ograniczyłeś się do półtorarocza, zamiast śmiało powiedzieć, że była to dla Ciebie jedna z najlepszych życiowych decyzji. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.