- Opowiadanie: gravel - Poldek

Poldek







 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Poldek

Dużo się tu dzieje, w końcu to szpital psychiatryczny, ale głównie chodzi o to, że na oddziale są kosmici.

Powiedziałam szpital psychiatryczny, prawda? Ale spoko, nie jestem wariatką. Nigdy nie miałam halucynacji, tylko depresję maniakalną i… takie tam.

Ale to nie przeszkadza ani trochę w widzeniu świata takim, jakim naprawdę jest. A prawda wygląda tak, że na oddziale są kosmici. Jeden kosmita. Był. Już go z nami nie ma.

Mówił na siebie Poldek, a na terapii grupowej oświadczył, że od dawna zmaga się z depresją, myślami samobójczymi i stanowczo za dużo pali. Byliśmy dość zbaraniali, powiedzieliśmy tylko: „Cześć Poldek!” i patrzyliśmy na siebie zdumieni, bo przysięgam – w psychiatryku napatrzysz się na wiele dewiacji, ale aliena do tej pory nikt z nas nie widział.

 

 

Pojawił się na oddziale bez żadnego słowa uprzedzenia ze strony lekarzy, ale w sumie nie ma się czemu dziwić, bo kolejni pacjenci zawsze zjawiali się po cichu. Wieczorem ich nie było, a następnego ranka siedzieli już, nieco skrępowani, w pokoju telewizyjnym, strzelali dziko na boki oczami, a my ciągnęliśmy losy, kto pierwszy podejdzie i zagada.

Ale gdy Poldek się pojawił, wszyscy zgodnie uznaliśmy, że ktoś powinien był nas uprzedzić, że doszlusuje do nas najprawdziwszy alien.

W przypadku Poldka nie ciągnęliśmy losów, każdy był cholernie ciekawy. Gdy tylko terapia się skończyła, zaciągnęliśmy go do pokoju telewizyjnego, usadziliśmy na kanapie i zaczęliśmy zadawać pytania.

Skąd jest? Czy przyleciał na statku kosmicznym? Czy prowadzi inwigilację dla swojej rasy, żeby odkryć słabe punkty ludzkości i podbić Ziemię? Czy w nocy wejdzie nam przez uszy do mózgu i złoży w nim jaja?

Poldek był bardzo uprzejmy, chociaż ciężko było powiedzieć, co sobie naprawdę myśli. Nie wiem, czy wam też było kiedyś dane zobaczyć kosmitę. Wyglądają zupełnie, jak na starych filmach, za to ani trochę jak w Facetach w czerni. Całe życie obstawiałam, że jeśli kosmici istnieją, to pewnie wyglądają dość obrzydliwie, ociekają śluzem i takie tam. Ale Poldek niczym nie ociekał. Miał suchą, zielonkawą skórę i ogromne, czarne oczy. Naprawdę olbrzymie.

Mówił nieźle po polsku, ale głos miał chropawy. Odpowiadał jednak grzecznie na wszystkie nasze pytania. Zapewnił, że przybywa w pokoju.

– Poldek? Od czego to skrót? – zainteresował się Ambrozjusz.

Przez następne dwie minuty Poldek podawał nam swoje pełne imię i słowo daję, krócej by trwało streszczenie Mahabharaty w wykonaniu entów.

 

 

Poldek to był spoko koleś, tylko że cholernie smutny. Znaczy, nie tak smutny, jak jest się smutnym, gdy Mufasa umiera, ale tak smutny, jak potrafi być tylko ktoś, kto jeszcze stara się uśmiechać.

Nie wiem, czy jest coś, co nastraja mnie bardziej melancholijnie, niż widok takich właśnie uśmiechów. Są, bo muszą być, bo inaczej nie można, trzeba czasem nawet przed samym sobą poudawać – ale pod tymi uśmiechami zawsze jest smutek.

Przykro było patrzeć na tego naszego aliena, bo to był naprawdę spoko gość. Dużo czytał, znał się na muzyce, nawet fajki obstawiał, choć był moralnie rozdarty, gdy go nieletni prosili. Potrafił żartować, śmiać się, no zupełnie jak człowiek.

Mogliśmy go zaakceptować, czemu nie? Nie wiem, jakie miałby szanse na przyjaźń poza psychiatrykiem, ale tutaj był po prostu jeszcze jednym smutnym kolesiem.

Wszyscy wiedzieli, że chce się zabić, no ale co mogliśmy zrobić?

 

 

Wiele się mówi o doskonałych zabezpieczeniach na oddziale, ale prawda jest taka, że jeżeli naprawdę chcesz się skrzywdzić, to dasz radę to zrobić wszędzie, czymkolwiek. Odłamkiem plastikowego sztućca, sprężynką wytarganą z fotela czy nożykiem podprowadzonym z kuchni. A nawet własnymi zębami.

Była u nas kiedyś taka jedna – mówiliśmy na nią Zębatka – której tak bardzo przeszkadzały jej własne palce u rąk, że bezustannie próbowała je sobie odgryźć. Nienawidziła ich, naprawdę ich nienawidziła. Udało jej się odgryźć połowę małego palca prawej ręki; krótko po tym trafiła do nas. Wciąż miała bandaż na łapie.

Pamiętam, że pewnego dnia, gdy podchodziliśmy do kuchennego okienka po obiad, kucharka zapytała wesoło:

– Na co masz dziś ochotę, Zębatko?

A Zębatka popatrzyła na nią wtedy z jakimś głodnym błyskiem w oczach, krzyknęła: „Na paluszki!” i władowała sobie łapę do ust. Nie żartuję. Po prostu wsadziła sobie palce do ust i zacisnęła szczęki.

Zdążyła sobie odgryźć resztkę małego palca, nim w końcu zdołali ją jakoś okiełznać.

Ale to tylko anegdota. Zmierzam do tego, by udowodnić, że jak chcesz się skrzywdzić, to się skrzywdzisz, nieważne co piszą w szpitalnej broszurce. Nasze dążenie do autodestrukcji generuje lepsze pomysły, niż te, na które wpada personel usiłujący nam samookaleczenia uniemożliwić.

Właściwie to wszyscy zdają sobie z tego sprawę. W całych tych „zabezpieczeniach” chodzi głównie o to, by dać nam możliwość usprawiedliwienia się przed własnym sumieniem, jeśli pewnego dnia niczego sobie nie zrobimy. Hej, jestem w szpitalu, nie mam czym się pociąć, nie moja wina!

 

 

– Poldek, dlaczego ty jesteś taki smutny? – zapytał kiedyś Ambrozjusz.

Ambrozjusz – klasyczny socjopata. Pełna triada MacDonalda. Moczy łóżko. Nie można go wypuścić samego do parku, bo dorwie jakiegoś gołębia i skręci mu kark. Dwa razy wywołał pożar w kotłowni. No i pod względem empatii i taktu jest gdzieś na poziomie głodnego rekina.

Ale Poldek nigdy się nie obrażał na Ambrozjusza za jego pytania. Teraz też tylko westchnął.

– Telepatia – odparł. – Uwierz, nie robi ci się weselej od słuchania smutnych myśli.

Od tamtej pory wszyscy, chyba trochę podświadomie, próbowaliśmy w obecności Poldka wstrzymać myślenie. Albo chociaż myśleć o miłych rzeczach. Wydaje mi się, że Poldek był nam wdzięczny.

 

 

Jak się chciało palić, to trzeba było wyjść na schody pożarowe, skulić się za rogiem i błagać Boga, żeby nikt z personelu nie wyszedł akurat zajarać. Strasznie się rzucali o palenie.

Wszyscy jednak wychodzili, no bo proszę was, to że siedzimy w psychiatryku nie znaczy, że mamy rezygnować z drobnych ludzkich przyjemności. Wychodziliśmy ja, Ambrozjusz i Bożenka. Poldek też wychodził, z czego wyciągnęliśmy wniosek, że nic co ludzkie, nie jest kosmitom obce.

Bożenka najbardziej się bała, że nas złapią, ale ona bała się wszystkiego. Serio. Miała jakieś stany lękowe, czy coś, w każdym razie często w nocy budziła nas swoim krzykiem i płaczem, i darła się tak, dopóki któraś z pielęgniarek do niej nie poszła i nie zaaplikowała jej ciepłego, maminego przytula i leków uspokajających. Moim zdaniem, tym co działało lepiej, był ciepły maminy przytul.

Czasami, jeśli ktoś nie mógł spać i myślał intensywnie o tym, że nie może spać, i już łapała go od tego prawdziwa kurwica – zjawiał się Poldek.

Odkryliśmy jego dziwaczny, kosmiczny talent. Wystarczyło, że przyłożył do twojego czoła jeden ze swoich długich palców – miał naprawdę długaśne palce, trochę podobne do palców żaby – i wymruczał coś niezrozumiałego, a od razu ogarniała cię senność. Był lepszy niż tabletki, nie otumaniał. Można by go sprzedawać w aptekach – sto gramów Poldka, nie otumania, bezpieczny dla dzieci.

I zawsze, jakimś cudem, zsyłał dobre sny.

Tego dnia, gdy wyszliśmy sobie zapalić, Poldek był jakiś nie w sosie i cały czas patrzył dziwnie na Bożenkę. W nocy znowu krzyczała, pobudziła wszystkich, ale o takich rzeczach nie mówi się w prywatnych rozmowach. W czasie wolnym, poza spotkaniami na terapiach, jesteśmy jak policjanci w cywilu.

Ale Poldka coś dręczyło.

– Czemu nie pomyślałaś do mnie? – zapytał w końcu, patrząc na Bożenkę z czymś w rodzaju wyrzutu. – Przecież mogłem do ciebie przyjść i zesłać ci jakiś dobry sen…

Bożenka wzruszyła ramionkami. Była mała, chuda, miała krótkie, rozwichrzone blond włosy i dziecinną buzię.

– Nie było potrzeby. Już się przyzwyczaiłam.

Na tym rozmowa się skończyła, a mi przyszło do głowy, że może Bożenka nie pomyślała do Poldka, bo chciała, żeby ktoś jej zaaplikował ciepłego, maminego przytula.

 

 

Którejś nocy nie mogłam spać i chociaż to zakazane, siedziałam do późna w pokoju telewizyjnym. Światło było zgaszone, tylko wielki księżyc wisiał za oknem. Skupiałam się na tykaniu zegara, bo uwierzcie, gdy człowiek siedzi po ciemku na oddziale zamkniętym, zaczyna myśleć jak Sylar: zegary, zegary, tik tak, tik tak.

Może wam się to wydać upiorne, psychiatryk ciemną nocą i te sprawy, ale jak się jest dość długo na oddziale, to człowiek zaczyna się czuć bezpiecznie. Bezpieczniej niż na zewnątrz.

Było mi jednak cholernie samotnie.

I zjawił się Poldek, pewnie usłyszał moje myśli i może sam też nie mógł spać. Nieważne. W każdym razie przyszedł i smuciliśmy się już razem.

Słuchaliśmy muzyki, ale bardzo cicho, żeby nikogo nie obudzić. Leciał akurat senny, wolny kawałek, taki, przy którym łatwo zasnąć, jeśli się nie uważa.

I Poldek powiedział coś, o czym myślę teraz zawsze, gdy słucham tej piosenki.

– To jest kawałek o tym, co robią ludzie, gdy nie mogą spać.

– Taa? A co robią?

– Słuchają tykania zegara.

Chyba tak jest. Gdy nie możesz spać, leżysz i słuchasz zegara. I czekasz. Ja zawsze czekam, aż zegar się zatrzyma.

 

 

W końcu Poldek się zabił. Ja go znalazłam.

Podciął sobie żyły i niebieska krew zalała korytarz przed łazienką. Kto by pomyślał, że taki wiór będzie miał w sobie tak dużo krwi?

Tej krwi było naprawdę dużo. Nie wiem, może cierpiał na hemofilię.

Była u nas na oddziale dziewczyna, która miała cholernie słabą krzepliwość krwi, od jakiegoś leku na serce czy coś. Wystarczyło ją drasnąć paznokciem, a już krew z niej tryskała jak z fontanny. Niestety, była też beznadziejnie uzależniona od cięcia się. To nie było dobre połączenie.

Zabiła się pewnego dnia.

Staliśmy w korytarzu i patrzyliśmy, jak ratownicy wywożą ją na noszach. Nikt się nie odezwał, nawet Ambrozjusz nic nie mówił. Lubiliśmy tę dziewczynę.

Dopiero, gdy ją wywieźli i nosze zniknęły we wnętrzu karetki, Poldek podszedł i stuknął mnie w ramię.

– Ona nie chciała się zabić – szepnął mi do ucha.

Z tego, co wiedziałam, była bardzo depresyjna. Potrafiła się uśmiechać, ale to był jeden z Tych Uśmiechów. Dlatego nikt się nie zdziwił, że to właśnie ją wywożą.

Powiedziałam to Poldkowi, ale on pokręcił tą swoją dużą, jajowatą głową.

– Nie chciała się zabić – powtórzył z uporem. – Słyszałem ją przecież. To był wypadek. Ona chciała tylko… nie wiem. Poczuć się dobrze.

Zastanawialiśmy się potem, jak przemyciła żyletkę, a Ambrozjusz stwierdził, że jak w Pulp fiction – w dupie. Kazaliśmy mu się zamknąć.

To była kolejna anegdotka, przepraszam. Jak się denerwuję, to często zdarza mi się odbiegać od tematu. W każdym razie – śmierć Poldka.

Ja go znalazłam. Dużo krwi. Była niebieska, więc najpierw myślałam, że zdecydowali się pomalować w końcu naszą odrapaną łazienkę i ktoś rozlał farbę. Ale potem zobaczyłam za drzwiami długą, chudą rękę Poldka i już wiedziałam.

Było mi go szkoda. Szczególnie jak go wywozili na noszach. Był na te nosze za mały. Przykryli go prześcieradłem i było widać tylko kształt wielkiej głowy.

Myślałam sobie, że był taki… no jak człowiek. Popierdolony i smutny, zupełnie jak człowiek.

Koniec

Komentarze

Napisane dobrym stylem, ale zbytnio mnie nie przekonało. Psychole jak psychole, nie było w nich nic niezwykłego. Dylematy egzystencjalne też do mnie nie przemówiły. Brakuje mi tu jakiegoś podłoża, przyczyn konkretnych zachowań bohaterów. Motyw telepatii był mało widoczny, a szkoda, bo mógłby wnieść dużo do szorta.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ooooo! Nooooo! Zatkało mnie chwilowo. 

Rewelacyjne pod każdym względem. Doskonałe. Ochłonę, to może mi się uda sensowniej wypowiedzieć, muszę myśli pozbierać.

Po­wie­dzia­łam szpi­tal psy­chia­trycz­ny, praw­da? Ale spoko, nie je­stem wa­ria­tem. 

Skoro “powiedziała”, to chyba nie jest wariat.

 

 

Mam mieszane uczucia. Narracja –  bezpośrednia, wręcz nonszalancka, a problematyka wszak poważna. Zapewne to świadomy zabieg Autorki, ale ( według mnie ) nie służy on tekstowi.

Za to przesłanie udane. Jak łatwo drugi człowiek może wydać się nam obcym ( kosmitą ), tylko dlatego, że nie rozumiemy jego problemów.

 

Tym razem, lekkie rozczarowanie. Za szybko, bez emocji.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Podobało mi się, fajny klimat i ta wszechobecna tolerancja dla odmienności, takie rzeczy tylko w psychiatryku.

Przeczytałam. 

Sceneria trochę jak z “Lotu nad kukułczym gniazdem”. Niestety, w naszych psychiatrykach tak to nie wygląda. To nie zarzut, bo napisałaś, że to SF. Ale pewnie dlatego nie całkiem do mnie trafiło, choć znowu wykonanie bardzo mi się podobało, styl też. 

Jestem ciekawa Twojego pisania za dziesięć lat, skoro już teraz robi takie wrażenie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

OK. Już sobie co nieco uporządkowałam wrażenia i mniej więcej potrafię je nazwać. Niesamowita w tym tekście jest jego dwu-jakość. Przypomina mi moje stare, pieczołowicie wydawane książki, w których ilustracje osłaniane były półprzezroczystymi bibułkami. Patrząc przez taką bibułkę widzimy prawie wszystko, ale bez szczegółów. Jest więc szpital, pacjenci, alien. Jest telepatia i niebieska krew. I są wariackie wydarzenia w wariackim miejscu. Fantastyka. Wszystko zgodnie z tagami, jakimi opowiadanie zostało opatrzone. Potem bibułkę się unosi i pojawia się obraz w całej, ale innej, okazałości. Fantastyka wyparowuje, a pozostaje niesamowicie realny, osobisty i rozpaczliwy, schizofreniczny świat, który narratorka-pacjentka próbuje okiełznać, opowiadając o nim. Gravel – twój „Poldek” jest znakomity. I niesłychanie dojrzały. “Maminy przytul”, którego Bożenka wolałaby zamiast niezawodnej pomocy Poldka, urzekł mnie. Po pierwszej lekturze byłam pod wrażeniem zarówno treści jak i stylu tego opowiadania i pozostaję nadal. Szczerze podziwiam.

Mocny tekst, wywarł na mnie wrażenie. Szczególnie łatwość, z jaką opisujesz różne przypadki. Ten szort pewnie wymagał niezłego wgryzienia się w temat.

Powiedziałam szpital psychiatryczny, prawda? Ale spoko, nie jestem wariatem.

Też bym tu wolała wariatkę.

nawet fajki obstawiał,

A tego nie rozkminiłam. Ale to pewnie moja wina.

Babska logika rządzi!

ZTCW “obstawiać” = “dawać, częstować”

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Aha. Dzięki. :-) No, coś takiego wynikało z kontekstu.

Babska logika rządzi!

Jakiś gender się wkradł, ale już poprawione. Dziękuję za wszystkie komentarze i uwagi.

A co do “obstawiać” – yup, znaczy tyle co “dawać, częstować”.

Pozdrawiam :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bardzo satysfakcjonująca lektura. Przeczytałam z ogromną przyjemnością, choć poruszone sprawy do przyjemnych nie należą.

 

a my cią­gnę­li­śmy losy, kto pierw­szy pod­je­dzie i za­ga­da. – Czy tu nie miało być: …a my cią­gnę­li­śmy losy, kto pierw­szy pod­ejdzie i za­ga­da.

 

Ale Po­ldek nigdy się nie ob­ra­żał za py­ta­nia Am­bro­zju­sza. – Wolałabym: Ale Po­ldek nigdy się nie ob­ra­żał na Ambrozjusza za jego py­ta­nia.

Obrażamy się na kogoś, nie za coś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, już poprawione :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pierwsze skojarzenie, które mi się nasuwa to K-PAX. Znasz ten film? Czy był w jakimś stopniu inspiracją?

Przez następne dwie minuty Poldek podawał nam swoje pełne imię i słowo daję, krócej by trwało streszczenie Mahabharaty w wykonaniu entów.

Napisałbym raczej: “trwało to pełne dwie minuty, czerwona wskazóweczka dwa razy okrążyła tarczę zegara” – albo coś w tym stylu. Naprawdę streszczenie Mahabharaty w wykonaniu entów trwałoby mniej niż dwie minuty? Na pewno?

 

Spodobał mi się klimat, najbardziej lęki i uczucia pacjentów. Motyw Zębatki też miał pewien urok w swojej makabrze. Nie mówię, że nie dałoby się napisać tekstu lepiej, ale jest całkiem dobrze : ).

 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Kolejne opowiadanie, kolejny mocny, przyciągający uwagę start. A potem już tylko lepiej. Generalnie nie lubię niedopowiedzeń, bo zazwyczaj, zamiast skłaniać do refleksji nad tekstem, tworzyć własne interpretacje i zastanawiać się nad tym, co przemilczane, budzą raczej niesmak, rozczarowanie i przykre poczucie, że Autor albo nie miał pomysłu jak wypełnić tę dziurę, albo nabrał do niej stosunku stricte analnego. Często jest też tak, że niedomówienia, choć zaserwowane z oczywistym rozmysłem i mające być, w założeniu autora, mocnym punktem programu, są zwyczajnie nietrafione, niezrozumiałe i budzą konsternację.

U Ciebie jest zupełnie inaczej. Śledząc Twoje opowiadania, począwszy od Hamleta, wyraźnie widać, że bawisz się niedomówieniami z ogromną wprawą. Są obecne i bardzo wyraźne, ale niezwykle umiejętnie wkomponowane w opowieść jako nienachalny zabieg stylistyczny, który dodaje Twoim opowieściom uroku i zmusza czytelnika do refleksji, czasem wręcz filozofowania. Ale, tak naprawdę, nie są niczym więcej – nie stanowią fundamentu opowieści – więc nie pozostawiają po sobie niedosytu i rozczarowania. Poldek to kolejny świetny tego przykład. Z jednej strony rodzi się miliard pytań o to, skąd naprawdę się wziął, czemu Władza pozwoliła mu spokojnie siedzieć w psychiatryku, zamiast kroić na kawałki no i wreszcie – czemu, do ciężkiej cholery, oddał się pod opiekę polskiej Służby Zdrowia, skoro z powodzeniem można założyć, że miał dostęp do najlepszej opieki medycznej nie tylko na Ziemi, ale i we Wszechświecie. Czyżby, podobnie jak Bożenka swojego przytulasa, Poldek wolał eskalować swoje cierpienie i naprawdę chciał umrzeć, a nie szukał realnej pomocy?

Miliony tego typu pytań, na które zabrakło odpowiedzi, można by uznać za bardzo słaby punkt opowiadania. Można by, gdyby nie to, że… jednak nie można, bo opowiadasz swoją historię w taki sposób, że te pytania schodzą na trzeci plan i brak odpowiedzi na nie nie boli i nie drażni.

Pomysły, styl i wykonanie znamionują ogromny talent pisarski. Potrafisz przykuć uwagę czytelnika już od pierwszego zdania, piszesz lekko i wciągająco, a przy tym bardzo mądrze i refleksyjnie. Nie boisz się poruszać tematów trudnych i niewygodnych, okraszając je bardzo trafnymi uwagami, a jednocześnie grasz na emocjach tak dobrze, że człowiek bardziej niż na samej treści opowiadania, choć nie sposób odmówić jej swoistego uroku, po lekturze skupia się raczej na uczuciach, które te opowiadanie w nim wzbudziło.

Generalnie, na mnie robisz ogromne wrażenie. Byle tak dalej.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

O rany, Cieniu… Takie komentarze naprawdę grzeją serce jak mało co. Dziękuję bardzo!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

A! Przeczytałem wcześniej i zapomniałem skomentować. No to jest dobry kawałek tekstu, czytałem ciurkiem. Parę razy się uśmiechnąłem. Podobało mi się. Zresztą wszystko chyba napisano na górze. :)

Mee!

Dobry szorcik, dość poważny. Są niedopowiedzenia i nie wszystko jest do końca wyjaśnione, ale zdaje mi się, że opowiadanie raczej na tym zyskuje – nadmiar szczegółów wydaje się być zbędny. Narracja też całkiem udana, jak na pierwszoosobową. To zdanie: Było mi jednak cholernie samotno mi jednak nie do końca leży. Głównie słowo samotno dziwnie brzmi.

Bravincjusz – dzięki za wyłapanie. Chyba smutno skrzyżowało się z samotnie i urodził się koślawy bękart :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej Gravel

A propos krwi – masz szansę wyróżnić się, wlewając młodą krew w skostniałe struktury. Tak wypłynęła Masłowska, a z tych międzynarodowych, starych i bardziej znanych np. Alfred Jarry. Czego ci życzę oczywiście.

Pozdro

u

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Twój pierwszy tekst, który przeczytałem był niezły. Drugi bardzo dobry. Ten jest wspaniały.

Cholera, dziewczyno, opanowujesz ten portal.

Powiedziałbym coś więcej, ale zaniemówiłem. Jestem w zachwycie.

Pozdrawiam.

Hmmm, cóż,  nie trafiło lub trafiło w bardzo niewielkim stopniu. Może to komentarze, sprawiły że spodziewałem się naprawdę CZEGOŚ. 

Spodobał mi się pomysł – chory psychicznie kosmita, ciekawa dwuznaczność.

 

Nieco chaotyczny sposób prowadzenia narracji, niby pasuje do osoby narratorki, ale jest jak dla mnie zbyt niepożądny. 

To co najbardziej mi nie spasowało, to oklepane do granic przyzwoitości, schematyczne ujęcie “psychiatryka” trochę rodem z “Lotu nad… “,  ale bardziej z kiepskiego thilleru, lub o zgrozo, kina  klasy B moralnego niepokoju. Nie gniewałbym się o tę wizję, gdybyś napisała  horror SF, o tym jak obcy infekują ciała chorych psychicznie,  by w ten sposób przejąć  władzę nad szpitalem ;) Ale jeśli już, co chwalebne, sięgnęłaś po poważniejszy temat, ten psychiatryczny schematyzm w którym każdego dnia na zmianę jedna połowa pacjentów popełnia samobójstw, a druga  odgryza sobie palce, jest pójściem na niezbyt smaczną łatwiznę i nie pasuje do skądinąd ładnej, poetyckiej wizji kosmity. 

To chyba tyle. 

:/

 

 

Nie biegam, bo nie lubię

Jak mam to ocenić? Przychodzi mi do głowy tylko jedno słowo – wciąga.

Przychodzi mi do głowy tylko jedno słowo – wciąga.

To najważniejsze ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Znowu jestem pod króciakiem, ale na te dłuższe też przyjdzie czas ;) “Poldek” to kolejny tekst, który sprawia, że chce się więcej. 

Znowu fabuła jest drugorzędna. A może nawet trzeciorzędna? Pojawił się kosmita, pokazał, jaki jest kosmitowaty, a potem umarł – tak można streścić historię. Urzekają natomiast gawędziarski styl i trafne scenki. Nic by tu nie poprawił; moim zdaniem jest tak, jak miało być. Więc co tu gadać, do zobaczenia pod kolejnym tekstem :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Cześć, fun, miło Cię widzieć, a jeszcze milej czytać, że Ci się podobało. Dzięki ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ciekawe opowiadanie, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka