- Opowiadanie: ambroziak - Odmęt

Odmęt

Takie tam... wygrzebane z  szuflady.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Odmęt

1.

– Coś widzisz? – Carl powinien wzdrygnąć się na dźwięk głosu Leny, siedział jednak przykuty do oparcia fotela, wpatrzony w iluminator, jak zahipnotyzowany. Harry uparł się jak osioł, choć Carl mu tłumaczył, że zamykanie Leny w separatce, do tego z trupem Gustawa, nie ma żadnego sensu. Co z tego, że zmieni hasło? Głównego kodu nie zmieni, bo brak mu kompetencji, a z hasłem Lena pewnie się jakoś upora. Niemożliwe? Możliwe! To bardzo sprytna bestia. Już jest w kabinie głównej. Ile minęło? Dwadzieścia minut, pół godziny…? Szyba iluminatora, jak każde szkło, ma taką właściwość, że pokazuje nie tylko to, co z przodu, ale daje też pewne wyobrażenie o tym, co dzieje się za plecami. Carl widział więc teraz nie tylko rozświetlony blaskiem reflektora odmęt przed czołem batyskafu; rejestrował – w mglistej poświacie – ruch skradającej się z tyłu sylwetki. Czy się skradała? Ktoś, kto ma zbrodnicze zamiary, nie zagaduje ofiary od progu…

– To samo – Carl odparł cicho, niemal szeptem, a Lena innej odpowiedzi się przecież nie spodziewała. Nowe hasło odgadła, jak tylko padł pomysł zamknięcia jej w izolatce. Nie wyjdzie przecież od razu, bo na dobre przypiszą jej te wszystkie dziwactwa: śmierć Gustawa i zniknięcie Adama. Harry miał żonę. Opuściła go bezdzietnie – rak. Że z tym paskudztwem nie potrafimy się nadal uporać! Facetów łatwo rozgryźć. Hasłem mogło być tylko imię zmarłej żony. Lena nie miała prawa go znać, oczywiście! Dane osobowe załogi są ściśle tajne. Dziwne… Nikt o nikim nie ma prawa nic wiedzieć, a każdy wie o każdym wszystko. No, może nie wszystko, ale na pewno – za dużo. Jeden potrafi gdzieś się włamać, skopiować jakieś pliki; inny ma wujka czy stryjka w centrali, coś zawsze od niego wyciągnie.

– Nie boisz się mnie? Harry nie zrobił ci z mózgu szamba? – Ton głosu Leny przypominał turkus falującej za szybą wody, a tony i fale zgrały się w głowie Carla, w jedną harmonijną symfonię. Chyba się nie bał… Może wszystko było mu obojętne? Harry objął dowództwo po zniknięciu Adama, jako najstarszy stopniem. Już po śmierci Gustawa coś zwąchał. Gustawa zabiło napięcie – proste! Po co jednak facet grzebał w instalacji, skoro nie był mechanikiem? A dlaczego zwarcie zwolniło akurat zaczep liny cumowniczej? Dlaczego nie mają łączności z górą? Sam batyskaf nie dźwignie się przecież na powierzchnię. Na górze zorientują się, że coś jest nie tak, i spuszczą drugą łajbę – ratunkową. Dlaczego nikogo nie widać? Może tych na powierzchni trafił szlag? I co…?! Na ile starczy żarcia i powietrza? To jakaś śmierdząca sprawa. Harry obudził Carla delikatnym szarpaniem za ramię. Szeptał, że Adam jest zadurzony w Lenie po uszy, więc nie ma z nim co gadać. Miał sporo wieści o Lenie… Trzy razy wychodziła za mąż. Każdy facet chlał i maltretował dziewczynę. Z dwoma się rozwiodła, trzeci zginął w dziwnych okolicznościach. Uznano to za wypadek, ale były wątpliwości. Baba pała nienawiścią do całego rodu męskiego. Wszystkich nas tutaj wykończy! Skłócić i wykończyć – to jej plan…

– Strach… Czym jest właściwie strach? – Carl zagrał na nucie filozoficznej, co Lenie niezbyt się spodobało. Przyszła teraz do Carla tak samo, jak wcześniej do Harry’ego. Harry w końcu zasnął – spokojny, że Lena pod kluczem. Kiedy zniknął Adam, była już prawie pewna, że to sprawka Harry’ego. Harry smalił do niej cholewki, ale to jeszcze nie problem, bo ślinili się do niej wszyscy członkowie załogi. Ściągnęła jego dane. Nie poszło łatwo, ale się udało. Zmarła żona była nieco podobna do Leny. Obsesja! Harry chyba sobie ubzdurał, że Lena to jej wcielenie, wiec widział konkurenta w każdym innym facecie. Jego mina mówiła sama za siebie, gdy Gustaw, Adam bądź Carl wyrwali się z jakimś komplementem. Gustawa znaleźli z dłońmi zaciśniętymi na odizolowanym kablu grubości ramienia. Adam zniknął. Właściwie odszedł… Zbierał na zewnątrz próbki w skafandrze ciśnieniowym, pomachał ręką w kierunku iluminatora, jakby na pożegnanie, a potem przekroczył widnokrąg nakreślony przez światło reflektora. Nie wrócił. Więcej się nie pojawił. A oni, jak idioci, wyznaczają dyżury i wgapiają się bezmyślnie w iluminator. Harry mógł coś poprzestawiać w ich mózgach. Wiedział, jak to zrobić, i był do tego zdolny. Lena przyszła do Harry’ego, jeszcze przed zniknięciem Adama. Przyszła, by mu się oddać, by udawać miłość i powstrzymać szaleństwo. Brał ją brutalnie i szybko, jak jej poprzedni partnerzy. Widać… takie już szczęście. Zniesmaczyła go łatwa zdobycz. To raczej nie on! Gdy stracił zainteresowanie Leną, nic złego nie powinno się więcej wydarzyć. A Adam przepadł… Dane Carla były jeszcze lepiej zabezpieczone, a jego przeszłość – totalnie popieprzona. A więc – to Carl…! Nie walczy już teraz o bliźnich. Niech czort porwie Harry’ego! Jak odda się Carlowi, ten pewnie oszczędzi kochankę.

2.

Major sam dobrze nie wiedział, jak dał się wrobić w to całe wariactwo. Złoty rolex nic go nie kosztował, prawda! To prezent od firmy na trzydziestolecie pracy zawodowej. Zresztą, wakacje na Bermudach też fundowała firma. Rzucać jednak podobne cacko w odmęt – to istne szaleństwo. Teraz ten nurek, którego zwą Bull, ma podobno wyłowić zegarek z głębokości kilkudziesięciu metrów. Bez aparatury, oczywiście, na bezdechu. To taki numer popisowy, fundowany przez jedno z tutejszych przedsiębiorstw turystycznych.

– Ten Bull… Ten nurek… Zaskakująca osobowość – komplementował major, pomiędzy jednym a drugim haustem cygarowego dymu. – Zaskoczył mnie przy kolacji elokwencją i wcale rozległą wiedzą. Sądziłem, że to prosty, tutejszy chłopak. On jednak wie wszystko o głębinach, wszystko o nurkowaniu. O każdym nurkowaniu. Wszystko o nawigacji. Kończył jakąś szkołę morską? Jakąś wojskową uczelnię…? Skąd na pana łajbie taki skarb, kapitanie Barents?

– Fakt! Najmocniejszy punkt programu rozrywkowego mojego przedsiębiorstwa. – I tutaj słowa mieszały się z dymem; kapitan gustował w fajce. – Bull nie tylko nurkuje, ale też bawi gości. Tak, tak, jego wiedza zaskakuje. Zaskakuje elokwencja i osobowość. To skarb! I nie tylko w przenośni… Ale, ale, liczę na pana dyskrecję, majorze…

– Znamy się tyle lat, chłopie! Jak łyse kobyły…

– Wyłowiłem go… Nie, nie… nie żartuję! Była burza. Taka z tych, wie pan, jakie miewamy w tych stronach. Coś się pewnie rozbiło? Wiatr ucichł, ocean łagodnie falował, a on płynął. Szczęściarz! Widać: jeden się uratował. A i my trafiliśmy na niego. Ledwie dychał. Doszedł do siebie, ale nic nie pamiętał. Albo nie pamiętał, albo nie chciał pamiętać. Może udawał… Wie pan: my tutaj nie lubimy dopytywać się o przeszłość. W tym miejscu ląduje wielu, zostawiając przeszłość daleko za sobą. Sam do nich należę, jak obaj wiemy.

– Jasne! Miękko pan wylądował, kapitanie. Sam muszę pomyśleć o podobnej przystani na starość.

– Zapraszam! Firma dba o emerytów.

– Wiemy, wiemy… A Bull…?

– A Bull… Najpierw pomagał na łajbie. Przygarnąłem chłopaka. Robotny był. Raz jakiś gamoń zrzucił mi sekstans do wody. Taki piękny, zabytkowy. Myślałem, że durnia zatłukę! Bull wskoczył i wyniósł cacko z kilkudziesięciu metrów. Tak po prostu: z marszu i na bezdechu. Wykombinowaliśmy ten numer z zegarkiem, dla turystów. I tak zostało…

– Bull… To jego nazwisko, przezwisko?

– Pierwsze słowo… Gdy wyciągałem go z wody, wycharczał: „Bullshit!”

3.

– Jest! – Carl odkleił w końcu tyłek od pufy fotela. Seks odpręża. Seks z Leną wyraźnie zrelaksował Carla. A Harry wszystko przespał. Spał jak zabity. Kiedy otwierał drzwi sterówki, dawno już było po wszystkim.

– Gdzie? – Harry również opuścił swój fotel i dał dwa kroki do przodu. Przyznał Carlowi rację: zamykanie Leny nie miało najmniejszego sensu. Lepiej ją mieć na oku. Niech siedzi z nimi w sterówce i patrzy w iluminator. Zbierając ich razem do kupy, będzie miał pewność, że nikt się nigdzie nie wymknie, nic nie wykombinuje.

– Tam! – Carl pukał paznokciem w szybkę iluminatora.

– Pokaż… – Harry rozpłaszczył nos o chłodne szkiełko, wpatrując się w niewyraźny kształt, mogący przypominać, przy odrobinie wyobraźni, ciężki but skafandra ciśnieniowego. – Da radę unieść jeszcze trochę reflektor?

– Można spróbować – burknął Carl, krążąc palcami po sterownikach pulpitu. Obrys światła zakreślił nieco szerszy horyzont, wyławiając z mroku kontur ludzkiej sylwetki.

– Wrócił! Wiedziałem, że Adam wróci. – Uniesiony głos Harry’ego huczał w kabinie sterówki. – Lena, wywołaj go przez telekomunikator. Namierzaj jego sygnał.

– Spróbuję, ale sygnał zamilkł kilka minut po zniknięciu. Nigdy nie odpowiedział na żadne wezwanie. – Dziewczyna nie podzielała entuzjazmu dowódcy.

– I co…?

– Cisza…

– Dobra, idę po niego – wykrzyknął Harry od progu sterówki.

– Odpuść. Odpuść, chłopie – studził gorączkę dowódcy Carl, nie odrywając wzroku od kółka iluminatora. – Nie żyje. Nie miał prawa przeżyć. Ile to czasu…? Dwa, trzy dni? Mieszanki oddechowej starcza na kilka godzin.

– Wszystko jedno: żywy czy martwy, człowiek czy trup! Chcę go tu mieć. Dołączy do Gustawa. Na górze zrobią autopsję. Gdy wypłyniemy na wierzch…

– Gdy wypłyniemy… – westchnęła Lena, przysłaniając firankami rzęs zaszklone źrenice.

– Idę z tobą! – Carl przyjął stanowczą postawę. – Widzimy na przykładzie Adama, że samotne błądzenie w tym odmęcie to samobójstwo.

– Nie ty! Ty zostajesz. Biorę Lenę. Wolę mieć tę bestyjkę przy sobie, by było do czego wrócić.

4.

– Przydałby mi się taki człowiek, jak Bull. – Najpierw równiutkie kółko dymu, potem wolno cedzone słowa opuściły usta majora. – Potrzebuję takich ludzi. Teraz ja liczę na pana dyskrecję, kapitanie. Firma organizuje pewną misję w głębinach. Bull, poddany naszemu szkoleniu, mógłby się sprawdzić znakomicie. No, oczywiście, potrzebna będzie jakaś tam weryfikacja, ale to da się załatwić.

– A tożsamość…?

– Tożsamość… Kapitanie! Obaj wiemy, że firma zatrudnia najlepszych speców od tożsamości.

– Nooo, nie wiem… Nie wiemy: co on na to? No i posypie się mój numer sztandarowy. Wiem, wiem, wiele zawdzięczam firmie… Jeżeli o mnie chodzi…

– Nie skrzywdzę pana, oczywiście! Razem to jakoś skalkulujemy.

5.

Adam, z ugiętymi w kolanach nogami, wyglądał tak, jakby przysiadł na jakimś podwodnym głazie, aby na chwilę odpocząć. Harry i Lena ujęli go pod pachy. Carl patrzył na to wszystko przez szybę iluminatora. Widział, jak odmęt po prawej stronie dziwnie zafalował. Zaczynał nabierać kształtów, niby szklane naczynie dmuchane przez hutnika. Przeźroczysty kontur stawał się coraz bardziej konkretny, wyraźny: atrapa ludzkiej sylwetki. Rysy twarzy człekokształtnej meduzy zaczęły się wyostrzać: twarz Adama – niby wykuta w bryle górskiego kryształu. Trwało to pewną chwilę, a wyglądało tak, jakby kryształowy Adam przemawiał do Harry’ego i Leny. Gestykulował. Jednak Carl nic nie słyszał w eterze. Dowódca zwolnił uchwyt. Dziewczyna poszła po chwili w jego ślady. Bezwładny skafander ciśnieniowy znów przysiadł lekko na głazie. Cała trójka ruszyła wolno przed siebie. Tylko Lena odwróciła się na krok przed granicą, wyznaczoną światłem reflektora, i pomachała ręką w kierunku batyskafu, w kierunku Carla, jakby na pożegnanie.

Odmęt znów zafalował; jakoś dynamiczniej i groźniej. Wyłaniający się kształt przybierał formę regularnej kuli. Kula spłaszczyła się w końcu do postaci dysku. Przeźroczysty dysk przywodził na myśl gigantyczną meduzę. Meduza, niczym za duża czapka wciśnięta pospiesznie na głowę, rozsiadła się na powłoce batyskafu. Ciśnienie rosło. Manometr zewnętrzny szalał. Wypadające nity tłukły o ścianki sterówki jak serie z karabinu maszynowego. Ciało Carla smagały bicze lodowatej wody. Dotarł do śluzy wyrównawczej, brodząc już niemal po pas w wodzie. Właz kapsuły ewakuacyjnej zatrzasnął za sobą, dosłownie, w ostatniej chwili.

Śruby kapsuły mieliły leniwie odmęt. Reflektor batyskafu świecił jeszcze bladym światłem, chociaż cały pojazd zginął już w przepastnym brzuchu kryształowej meduzy. Reflektor ugrzązł w nim w końcu na dobre i przestał działać, ale przestrzeń dokoła omiatała iluminacja kapsuły. Carl najpierw to chyba poczuł, nim obrócił głowę w ciasnym siedzisku i zobaczył: meduza znowu zwinęła się w kulę i ruszyła w kierunku kapsuły. Najpierw – leniwie, powoli; potem – coraz to szybciej i szybciej, jak jakaś opasła lokomotywa. Carl podciągnął do końca kreskę wskaźnika prędkości. Z mroku wyłonił się jakiś skalny nawis. Może pod nim kapsuła będzie bezpieczna? Odmęt w przesmyku pod nawisem zafalował; znów nabrał kształtów ludzkiej sylwetki. Adam zasłaniał wejście swoim kryształowym ciałem. Jego ręka wykonała zapraszający gest, ale trajektoria dłoni wyznaczyła inny kierunek, jakby wskazując drogę. Carl posłusznie skierował kapsułę w tę stronę. Tutaj skaliste dno raptownie się urywało: podwodna przepaść, rozpadlina. Carl wyłączył napęd. Kapsuła swobodnie opadała w czeluść. Uniósł oczy nad głowę: kula zawisła na skraju krawędzi, zataczała się lekko do przodu i tyłu, jakby w chwili jakiegoś wahania, by rozpocząć leniwą wędrówkę w kierunku przeciwnym do krawędzi klifu. To była krótka chwila oddechu. Bardzo krótka, bo już po paru sekundach wzrok Carla przykuł wskaźnik manometru zewnętrznego, pnący się niebezpiecznie w górę. Szybko osiągnął krawędź pola oznaczonego czerwonym kolorem. Carl niemal już słyszał stukot sypiących się nitów, czuł zimne bicze wodne, smagające ciało. Wskaźnik się jednak zatrzymał. Dziwne! Czuł przecież, że kapsuła opada. Ile to trwało? Sekundę, godzinę, dobę…? Stracił poczucie czasu, poczucie rzeczywistości. I czy to w jakimś śnie, półśnie, czy malignie, czy to w iluminacji kapsuły, czy tylko skołatanej jaźni, oglądał widma szczątków samolotów, wraki statków. Skąd tutaj cały ten złom, do kurwy nędzy?!

6.

Lenie też się to podobało. Nawet się nie zdziwiła. Tak! Przyszła oddać się Carlowi, aby ratować życie. A jednak Carl zawsze jej się podobał, robił wrażenie. Przystojny, wysportowany, wyjątkowo inteligentny. Zawsze miała z nim o czym pogadać, choć facet był bardzo tajemniczy. Nie udało się zrzucić kotary tajemniczości, nawet po włamaniu do komputera centralnego. Dane Carla wyglądały niezwykle skromnie: trochę informacji o kończonych uczelniach i przebiegu pracy zawodowej. Żadnych szczegółów. Nic o życiu osobistym. Tylko ta zaszyfrowana korespondencja majora z jakąś kliniką psychiatryczną. Właściwie tylko na tej podstawie doszła do wniosku, że Carl to psychol i że morduje, że chce ich wszystkich wykończyć. Ale czy facet, który tak fantastycznie pieprzy, może być skłonny do mordu? Co siedzi w twojej głowie, Carl?! Kim pan właściwie jest, panie Carl Bull…?

7.

Kapsułą targnęło. Carl poczuł ciąg wynoszenia w górę. Wskaźnik manometru rozpoczął wędrówkę w kierunku zera. Znowu targnęło: raz, drugi, trzeci. Potem już tylko miotało kapsułą na wszystkie strony. Podwodne wstrząsy? Nie, nie, zaraz… wynosi go chyba jakiś gejzer; wskaźnik ciągle opada. Rzuci nim pewnie wysoko… pofrunie w górę. Może spadnie pod samym progiem stacji powierzchniowej? To byłoby szczęście! Kapsuła wytrzyma upadek? Jak długo trwał pląs kapsuły w chocholim tańcu fal (?) – tego też nie był w stanie stwierdzić. Raptem wszystko ucichło. Nad głową widział jasność. To nie reflektory kapsuły, bo te już dawno pogasły, roztrzaskane o podwodne rumowiska. A, świecą pewnie z góry: przeszukują odmęt, gejzer otworzył szczelinę. Kapsuła leżała na dnie, ale walka z żywiołem wywarła swoje piętno. Coś się rozszczelniło, gdzieś podciekało. Nogi chlupotały w wodzie, zanurzone po łydki. Mała butla ratunkowa za oparciem siedzenia! Carl spojrzał na manometr. Do powierzchni – jakieś kilkadziesiąt metrów. Mieszanki w butli starczy na kilka minut, ale nie może jej zużyć przy wynurzaniu. Na górze nie da się przecież oddychać. Jeżeli dopadnie stacji, nim zamarznie, ta butla uratuje mu życie. Zrobił kilka głębokich oddechów i zaciągnął się mocno ostatnim haustem powietrza. Klapa kapsuły drgnęła; powoli sunęła na bok, wpuszczając coraz to szerszą strugę zielonkawego płynu. Carl odbił się mocno nogami od podłogi i poszybował ku światłu, ku górze, dźwigając przed sobą butlę. Im wyżej – tym jaśniej. Jasność zaczęła oślepiać. Powierzchnia – tuż, tuż. Czas wepchnąć twarz w maskę. Jakieś coś, jakiś obślizły stwór, coś żywego i pływającego, coś stuknęło w plecy Carla, wytrącając z rąk butlę. Kawał metalu błyskawicznie niknął w głębinie. Brakowało mu tchu, a świat nad jego głową, jak skrajnie byłby nieprzyjazny, wyglądał tak bardzo obiecująco. Tam przecież jest prawie sam tlen, przy samej powierzchni. Co z tego, że niskie ciśnienie…? Może przy samiutkiej powierzchni większe, bo przesycone parą wodną? Może uda się chociaż raz odetchnąć? Chociaż raz! Kusił go nawet ten jeden, jedyny oddech.

Oddychał swobodnie. Chyba żył? Tego nie był do końca pewien, bo czuł się jak w raju: złote promienie tuliły zziębnięte członki, oczy karmił widok wełniastych obłoczków, zdobiących błękit nieba. Nim plecy znalazły oparcie na twardych deskach pokładu, kilka par silnych dłoni dźwignęło z wody bezwładne ciało.

– Bullshit! Gdzie jest taki piękny zakątek na Europie?

– Dopłynąłeś tutaj aż z Europy?! Niezły dystans, chłopcze… Kapitan Edward Barents. Witamy na Bermudach, zuchu!

 

Koniec

Komentarze

Pierwszemu komentarzowi nadam formę pytania: ile osób wytknie nieistniejący błąd? Poczekamy, zobaczymy…

 

Adam, ja też lubię zagadki. Ale tutaj – to dajesz do myślenia…

Ale nie Tobie, bo to Twój tekst. :-)

Jasne, ale ja też zachodzę w głowę… 

Nieistniejący błąd… Jasne, Adaś, dopiero teraz załapałem. Mam nadzieję, że nikt go nie wytknie, że wszyscy czytelnicy ogarnięci.

że wszyscy czytelnicy ogarnięci.

I teraz strach się odezwać ;)

Fajny pomysł. Dziewczyny trochę szkoda, chociaż łatwa była :)

 

Harry Smalił do niej cholewki

Literka Ci urosła :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

“I teraz strach się odezwać ;)“

:-) :-) :-)

Ja też nie wiem jaki błąd. Chodzi o fabułę? W pewnym momencie jest “Harry Smalił do niej cholewki, ale to jeszcze nie problem, bo ślinili się do niej wszyscy członkowie załogi.” Nie “smalić” chyba powinno być z małej… czy też to ma większy sens?

wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną

Myślę, że raczej o inne słówko chodziło… ;) Konkretnie przyimek :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Faktycznie, o przyimek, jeżeli dobrze zrozumiałem Adama.

 

To “S” to mi chyba program przestawił. Emelkali, dzięki za czujne oko. Dzięki za odwiedziny; to jest właśnie jedna z tych opowieści, toczących się w wąskiej grupie osób, w małym pomieszczeniu, którą obiecałem się z Tobą podzielić.

 

Kotku, Cibie też bardzo mi miło gościć w moim opowiadaniu. Nie znam natomiast Twojej twórczości. Piszesz…?  

“S” poprawione. Już wiem… dopisałem “Harry” przed “Smalił” w ostatniej chwili, bo podmiot był w zdaniu niejasny, i zapomniałem zmienić wielką na małą literę.

Ja też za bardzo nie wiem, o jaki błąd chodzi. Tekst interesujący, całkiem fajnie napisany.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Szkoda tych wszystkich ludzi. No cóż – zaskoczenia pod koniec nie było – wybrałeś jedną z oczywistych opcji.

Ale pierwszy komentarz znacznie bardziej intrygujący… Adamie, czy chodziło o błąd związany ze zdrowiem?

Babska logika rządzi!

Tekst bardzo fajnie napisany, ot ambroziakowy standard, ale jak dla mnie za dużo w nim niedopowiedzeń, bym czuł się w pełni usatysfakcjonowany lekturą. A może po prostu zmęczenie i bezalkoholowy kac ograniczają moją percepcję?

 

Co do Adamowych niby-błędów, to mi w oczy zasadniczo rzucił się tylko jeden, zawierający liczebnik. Po dłuższych rozważaniach doszedłem do wniosku, że to wcale nie musi być błąd, tylko tekst jest dosyć niezrozumiale zapisany, więc niby wszystko się zgadza, ale czy mam rację – nie wiem.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Przeciągana zabawa traci sens.

Emelkali nie wskazała konkretnie, ale tak, przyimek.

Nasz kolega Autor zastawił – być może przypadkiem, bo sam się zastanawiał, jaki to niby błąd – pułapkę na czytelników. Dopiero w ostatnich zdaniach swojego tekstu wymienia nazwę jowiszowego satelity, z którego tajemnicze a nieznane siły przeniosły Carla, a w następnym zdaniu, wypowiedzi kapitana Barentsa, myli czytelnika błędem tegoż kapitana.

<><>

Opowiadanie krótkie, ale “wypchane” wydarzeniami oraz emocjami, budzonymi przez zagadkę wprost kryminalną: kto i dlaczego doprowadza do kolejnych śmierci? Plus odmienne potraktowanie sławetnego Trójkąta – staje się jednym z terminali kanału przesyłowego, działającego – domyślnie – w obie strony.

Kliknąc Tobie, ambroziaku, na Bibliotekę? A, po co pytam… :-)

Morgiano, bardzo mi miło, że opowiadanko się Tobie spodobało.

Całkiem ciekawie opowiadanie.

Zastanawiam się, tak ogólnie, jak Lena trafiła do misji badawczej, skoro jej proces myślenia zaczynał się od tyłka. Albo, dlaczego nie użyli kapsuły do poinformowania góry, tylko siedzieli tam trzy dni? Chyba że ze względu na Lenę ;D

Finklo, wszystko już napisano, więc trudno znaleźć opcję nieoczywistą. Przypomnę naszą dyskusję przy “Genezie zagłady”… Chodziło o to, że telekineza w SF nie jest niczym nowym. Wyjaśniałem, że “know-how” polegało tam na użyciu telekinezy do zmiany trajektorii planet. Tunele czasoprzestrzenne też nie są niczym nowym, ale oryginalność pomysłu polegała na specyficznym użyciu tego narzędzia. Zresztą,, ten księżyc Jowisza ciągle pozostaje, co dziwne, dziewiczym terenem dla wyobraźni twórczej. Bodaj jako pierwszy stawiam na nim stopę wyobraźni.

Black, dzięki za odwiedziny i komentarz.

 

Przed okiem pilnego czytelnika nic się nie ukryje. Dobra… kapsuła była jednoosobowa; dylemat – kto ma być tym szczęśliwcem. Szukali Adama (dowódcy). Nie wiedzieli: kto z ich trójki morduje. Gdyby morderca trafił do kapsuły, mógłby opowiedzieć na górze jakąś bajeczkę i pozostawić świadków na pastwę losu.

To dosyć trudne opowiadanie, psychologiczne, trzeba więc szczególnie wysilić dedukcję i wyobraźnię.

 

Cieniu, nie obiecywałem, że będzie łatwo. We wstępie chciałem nawet napisać, że trudne i że trzeba czytać ze szczególną uwagą. Odpuściłem, bo bałem się, że zniechęcę do lektury. Faktycznie – większość moich opowiadań jest łatwiejsza w odbiorze. Tutaj chciałem zabawić się konwencją thrillera psychologicznego. Czy się udało…?

Adamie, super pomysł z tą zabawą w zgadywankę!

 

Pierwszy raz przeczytałem szybko Twoje pytanie i “nieistniejący” przestawiło mi się w mózgu na “nieistotny”; to mnie zmyliło.

Dzięki za nominację do Biblioteki.

Adamie, niezwykle cenię sobie Twoje doświadczenie i celność Twoich opinii. Powiem więc krótko: każdy Twój przychylny komentarz mierzę równą miarą ze Złotym Piórem.

Ambroziak, no właśnie dedukcja chyba mnie zwodzi. Potrafili ustalić kto ma wyjść do Adama, a kogo zostawić wewnątrz i mu zaufać. Natomiast w przypadku kapsuły już nie? Nie pasuje mi to.

Dedukcja zwodzi jeszcze w kwestiach: Kapitan wychodzi na zewnątrz i zostawia załogę; góra nic nie robi przez trzy dni (chyba że przeniesienie nastąpiło w momencie awarii batyskafu, to miałoby sens). Ogólnie podoba mi się opowiadanie, ale niektóre kwestie mi nie pasują.

Podmioty…

Początek  jest niejasny i do dopracowania.  Kto zmieni główny kod dostępu? Chyba Harry, ale  trzeba było zręczniej  poinformować o tym czytelnika. Mamy zdanie, z którego wynika wniosek, że uczyni to Harry: “Głównego kodu nie zmieni, bo brak mu kompetencji, a z hasłem Lena pewnie się jakoś upora.”  No bo chyba trup Gustawa tego nie zrobi…

Wyraźne określenie  podmiotu dla czytelnika jest ważne, szczególnie, jeśli używamy podmiotu domyślnego. 

Zacząłem czytać.

Pozdrówka.

Black, dzięki za dociekliwość. Potem pogadamy, bo teraz się spieszę.

 

Rogerze, czekam na werdykt. Pozdrowionka.

Finklo, dziękuję za głos na bibliotekę.

 

Rogerze, jeszcze raz przeczytałem ten fragment. Jedno zdanie mówi o Harrym, w dwóch następnych mamy podmiot domyślny, dosyć jasno tyczący Harry’ego, przynajmniej w moim odczuciu. Podmiot należy określać jasno, zgoda, ale też i bez kpiny z inteligencji czytelnika. Jak napisałeś: trup Gustawa tego nie zrobi, jasne!.

Blacku, zobacz… Adam znika, wykonując rutynowe czynności – zbierając próbki. Wyobrażam sobie, że w kilkuosobowych misjach – fakt bycia dowódcą nie zwalnia od codziennych obowiązków zawodowych.

 

Blacku, musimy uważać, aby – błądząc zawiłymi meandrami dedukcji – nie zgubić prostej, szerokiej drogi. Skoro Odmęt nawywijał na dole (inspiracja Solarisem Lema), nawywijał też pewnie na górze, stąd też i brak reakcji. Sugeruję taką możliwość w pytaniu: “Może tych na powierzchni trafił szlag?”

Hmm… jednak dla mnie też za dużo niedopowiedzeń. ;)

Pozdrawiam.

Tutaj akurat miało tak być: thriller psychologiczny… 

Hmm… Nieźle napisany tekst, ale mógłby być znacznie lepszy. Kilka śmiesznych błędów wprawiło mnie w zakłopotanie… 

W batyskafie/okręcie podwodnym wiedza o tym, na jak długo starczy powietrza, jest wiedzą fundamentalną.  Podobnie jest, choć w znacznie mniejszym zakresie, z zapasami wody i żywności. Owzem, atomowe okręty podwodne mają wewnętrzny sytem regeneracji powietrza i odsalania wody morskiej, i dzięki temu mogą w zanurzeniu opłynąć kulę ziemską. To zrobiono już dawno temu… W tekście nie ma mowy o tym, że batyskaf miał taki system.  Zresztą nie mógł mieć, bo to wymaga dużej powierzchni wewnątrz kadłuba – reaktor – ale coś za coś: taki okręt ma ograniczone możliwości zanurzenia się. 

Barometr służy do mierzenia ciśnienia powietrza… Co mierzono barometrem na zewnątrz batyskafu? Chyba nie ciśnienie wody…  Istnieje taki przyrząd – jeden z podstawowych na okręcie podwodnym, ale to nie barometr.  

Ten pomysł z meduzą  jest bardzo sztampowy…

Początek jest lekko niedopracowany -podmiot gubi śię. W paru zdaniach dziwny szyk wyrazów .

W sumie niezły tekst –  dynamiczny, fabuła prowadzona jest sprawnie. Czyta się nieźle. Jak na portal, przyjemne opowiadanie. 

Pozdrawiam. 

Warsztatowo między Twoimi ostatnimi tekstami, a tymi, które miałam okazję czytać jako pierwsze, nastąpiła nie ewolucja, a rewolucja. Takie mam wrażenie. 

Co do tego opowiadania – zauważyłam ten dziwnie zastosowany przyimek, nie uznałam go za błąd, jednak zaczęłam się zastanawiać, dlaczego został tak a nie inaczej zastosowany. I, szczerze mówiąc, prócz chybionych jak się okazało domysłów, nic nie wymyśliłam. Potem przeczytałam komentarze, następnie ponownie tekst i dalej jestem w kropce. Bo, jasne, wszystko stało się oczywiste, wszystko ładnie pasuje, ale – moim zdaniem – oprócz ostatniego zdania, nie zostawiłeś w tekście tropów, które wskazywałyby, że Europa to jest ta i tylko ta Europa, która krąży wokół Jowisza. To znaczy – tropy są, jasne, ale zbyt mało charakterystyczne, by czytelnik, zwłaszcza taki średniawy w science jak ja, mógł się podczas czytania tekstu zacząć zastanawiać, co tu w ogóle jest grane. Oprócz tego zdania z rzeczonym przyimkiem.

Zgadzam się, że pierwsza część, wprowadzająca bohaterów, jest trochę niejasna. Już nie chodzi mi nawet o te zagubione podmioty, bo to mnie nieco przerasta, ale dostajemy kilku bohaterów, ze swoimi skomplikowanymi relacjami, kłębiących się w ograniczonej przestrzeni tekstu. I trzeba trochę pogłówkować, by ich sobie jakoś poukładać. Ale da się.

Ale tak ogólnie to podobało mi się. :)

A do mnie jakoś to nie przemawia. Czytając, spoglądałem tylko na ekran bez żadnych emocji. Pomysł z meduzą mnie zirytował. Tajemniczy morderca w łodzi podwodnej :)

Może czytam nie uważnie, ale ta załoga nie miała żadnego zadania – po prostu była.

Brakowało mi opisów chociażby podwodnego świata (mimo że tam ciemno), emocji przy dialogach także nie dostrzegłem, a do tego rażąca na kilometr naiwność bohaterów.

Wybacz, ale po prostu takie jest moje zdanie. Jeżeli miałbym oceniać byłoby 3,5.

Rogerze, podmiot się nigdzie nie gubi. Fakt, że wprowadzam cztery podmioty w zwartej partycji tekstu, co wymaga uwagi i skupienia. Tekst rozrywkowy, ale dla tych, co lubują się w łamigłówkach.

Pytanie – na ile starczy żarcia i powietrza – jest pytaniem retorycznym: bohaterka kontempluje aktualną sytuację.

Co do barometru – zgoda! Błąd. Serdeczne dzięki za jego wyłapanie. Wprawdzie to ogólnie synonim ciśnieniomierza, ale nazwę przypisano urządzeniu do mierzenia ciśnienia atmosferycznego. Wyższe ciśnienia mierzymy manometrami. Poprawione!

Ocho, niezmiernie mi miło, że znowu mogłem podzielić się z Tobą moimi wypocinami.

Masz rację: pięć osób w małej objętości teksu, w ograniczonej przestrzeni. Chciałem wytworzyć tym 

“mykiem” gęsty, duszny klimat.

Nie mogłem wstawić spojlera, ułatwiającego identyfikację miejsca akcji, bo spaprałbym końcowy twister.

 

Jeżeli się Tobie podobało, to znaczy, że uchwyciłem klimat (Ty jesteś klimatyczna), a o to mi głównie chodziło. No, może końcowe zaskoczenie było równie ważne…

 

Serdeczne dzięki za głos na bibliotekę! Pozdrowionka.

Never, jeszcze się taki nie narodził… Każda krytyka, choćby i niezbyt budująca, zawsze jest cenną nauką dla autora. Dzięki za odwiedziny, w każdym razie. Pozdrowienia. 

 

 

Fajny tekst, ale jak wspominali już przede mną taka liczba otwartych furtek w fabule może nieco zgubić czytelnika, lecz z drugiej strony dzięki temu uzyskałeś mnogość prawdopodobnych interpretacji, więc moim zdaniem cały zabieg wyszedł na plus. Ja po przeczytaniu wydedukowałem sobie, że Carl jest jakąś nadprzyrodzoną istotą :)

I to co bardzo lubię – przepleciona narracja.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

@ambroziak czy piszę? Głównie do szuflady i nie opowiadania. Na nf stawiam pierwsze kroki, także mam nadzieję że zostaną mi wybaczone ew. faux pas.

Odmęt bardzo mi się spodobał, chociaż nie powiem dosyć skomplikowany tekst, zawierający dużo niedomówień. 

Jak dla mnie narracja momentami nieco chaotyczna, nie wiem czy to zamierzone żeby podkreślić szaleństwo Carla?

 

wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną

Wicked, dzięki za lekturkę. Cieszę się, że Ci się podobało.

Tylko, wiesz… tu nie chodziło o nadprzyrodzoną istotę; raczej o pętlę czasu. 

Kotku, generalnie lubię się bawić narracją. Różnymi technikami narracyjnymi staram się nadawać charakter opowiadaniom.

Widziałem, że coś wrzuciłaś na portal. Przeczytam w wolnej chwili; ostatnio zarobiony jestem.

Odczucia mam w zasadzie takie jak Ocha. Opowiadanie nie zrobiło na mnie wrażenia, twist przeszedł niezauważony, bo nie skojarzyłam jowiszowej Europy. Dopiero po przeczytaniu komentarzy przyszło “aha, czyli to takie buty”. A chyba nie o to chodzi, prawda? 

Znam już, Ambroziaku, co nie co Twoje teksty, ale ten mi najmniej podszedł, bo chyba jednak do science mi za daleko, bym mogła cieszyć się wyłapywaniem niejasnych dla mnie wskazówek. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ja zaczaiłem właściwą opowiadaniu Europę, choć też nie od razu i prawdopodobnie tylko dlatego, że nie dawało mi spokoju, jakim WTF!? Bull nie mógłby oddychać po wynurzeniu, i dlaczego miałby od razu zamarzać? Ważne, że się udało.

Nie poniał natomiast, kto i dlaczego morduje, i czemu w ogóle miał służyć ten wątek. I tu już – przyznaję – nie obeszło się bez łopatologicznego wykładu Autora. Przeoczyłem dosyć oczywistą, zdawało by się, inspirację. Ale że nie jestem jakimś wielkim fanem gatunku i ową inspirację jedynie widziałem, i to dosyć dawno temu, to – przynajmniej sam przed sobą – czuję się usprawiedliwiony.

 

Co mi zazgrzytało w samym tekście, to fragment rozdziału piątego.

 

Adam, z ugiętymi w kolanach nogami, wyglądał tak, jakby przysiadł na jakimś podwodnym głazie, aby na chwilę odpocząć. Harry i Lena ujęli go pod pachy. Carl patrzył na to wszystko przez szybę iluminatora. Widział, jak odmęt po prawej stronie dziwnie zafalował. Zaczynał nabierać kształtów, niby szklane naczynie dmuchane przez hutnika. Przeźroczysty kontur stawał się coraz bardziej konkretny, wyraźny: atrapa ludzkiej sylwetki. Rysy twarzy człekokształtnej meduzy zaczęły się wyostrzać: twarz Adama – niby wykuta w bryle górskiego kryształu. Trwało to pewną chwilę, a wyglądało tak, jakby kryształowy Adam przemawiał do Harry’ego i Leny. Gestykulował. Jednak Carl nic nie słyszał w eterze. Dowódca zwolnił uchwyt. Dziewczyna poszła po chwili w jego ślady. Bezwładny skafander ciśnieniowy znów przysiadł lekko na głazie. Cała trójka ruszyła wolno przed siebie. Tylko Lena odwróciła się na krok przed granicą, wyznaczoną światłem reflektora, i pomachała ręką w kierunku batyskafu, w kierunku Carla, jakby na pożegnanie.

Odmęt znów zafalował; jakoś dynamiczniej i groźniej. Wyłaniający się kształt przybierał formę regularnej kuli. Kula spłaszczyła się w końcu do postaci dysku. Przeźroczysty dysk przywodził na myśl gigantyczną meduzę.

 

Z początku dokumentnie się tu pogubiłem. No bo mamy “siedzącego” Adama, którego Harry i Lena łapią pod pachy. Potem zjawia się widmo, coś tam deklamuje, pod jego wpływem załoga puszcza zwłoki i “odchodzą we trójkę”. Ale z kim? Nie z trupem Adama (choć przez chwilę rozważałem, czy on jednak nie okazał się żywy i to on jest tym “dowódcą”, który “zwolnił uchwyt” – choć to oczywiście bez sensu, bo ten Adam znów opadł na kamień. Z drugiej strony w tym jednym miejscu faktycznie podmiot wprowadza bardzo dużo zamieszania, bo ostatnim wymienionym, nim “cała trójka rusza przed siebie”, jest siadający na głazie skafander. Więc skafander siada, a potem cała trójka rusza. No i w końcu zamotałem się) i nie z “odmętem” bo ten po chwili “znów zafalował” i zmienił się w zwierzaczka-przytulaczka.

Do tego wszystkiego zmyliły mnie kierunki, bo, z jakiegoś powodu, założyłem, że Adam siedział twarzą w kierunku batyskafu, więc kiedy H&L go złapali, puścili a potem zaczęli iść przed siebie, zdawało mi się, że suną z powrotem w stronę Carla, więc po co mu macha i co się z nimi potem stało? Biorąc to wszystko pod uwagę, zupełnie zagubiłem się w tej scenie. Na chwilę tylko, prawda, ale jednak. Odmęt nie był jeden, a wszechobecny, a Harry i Lena nie szli w stronę światła. To wystarczyło, bym zupełnie stracił wątek.

Teraz, kiedy na spokojnie o tym myślę, względnie wyspany i w ogóle, to dochodzę do wniosku, że fabularnie tekst wcale nie jest trudny czy niezrozumiały, a wręcz przeciwnie. Gdybym tylko nie pogubił się w tej scenie i nie dał się kompletnie wybić z rytmu, to obeszło by się i bez podsuwania Lema pod nos.

Chyba nikt prócz mnie nie miał z nią takich trudności z rozczytaniem się w tym fragmencie, co działa na niekorzyść moją, a nie tekstu, ale może jednak rozważ, ambroziaku, czy nie warto by tego jakoś wyklarować. Bo mnie mądrzejszym już nie zrobią.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Manometr lepiej już brzmi… Jednakże – chyba po prostu szło o głębokościomierz – w niemieckim tiefenmesser. Ale – po tym zdaniu potrzebne jest co najmniej jeszcze jedno zdanie.

Z tekstu wynika, że batyskaf nie zanurzał się. Płynęli,  ale nie zanurzali się.  Ergo – przemieszczali się w poziomie, na tej samej głębokości. Jeżeli manometr, czyli głębokościomierz,  zaczyna wariować, to albo pokazywał wynurzanie, albo dalsze zanurzanie – bez ich wiedzy…  W tej sytuacji – meduza i Bull też się wynurzali i albo zanurzali?

Takie jedno zdanie w tekście, w tym przypadku z barometrem, a potem z manometrem, pokazuje, jak trzeba uważać, gdy pisze się cośkolwiek o problemach technicznych. I trzeba wtedy przemyśleć całość sytuacji.  Inaczej może wyjść śmiesznie…

W znanym filmie “Das Boot” jest bardzo dobrze pokazana scena z głębokościomierzem w łodzi podwodnej.

Pozdrówka.

Śpioszko, wiem, wiem… Wy, dziewczyny, macie inną wrażliwość, która zresztą koresponduje też często z moimi nastrojami. Ale próbuję pokazać na tym portalu pełną szufladę moich talentów, która skrywa wiele klasycznych tekstów SF. Dzięki za lekturę! Następnym razem będzie pewnie coś bliższego kobiecym gustom.

Pozdrowienia.

Cieniu, Rogerze, chłopaki, dzięki za tak wnikliwą analizę tekstu. Że Wam się chciało… Wpisuję to sobie po stronie aktywów, bo to chyba plus dla autora… Odpiszę Wam po południu, bo teraz trochę się spieszę.

 

 

Zgadzam się, że troszkę brakło wcześniejszych wskazówek co do tego, gdzie się ten batyskaf znajduje. Ja wiem, że chodziło o zaskoczenie, ale wygląda to tak, jakbyś to wymyślił na poczekaniu. Wydaje mi się, że lepiej “przygotować” to wcześniej, nawet jeśli nie wprost.

 

Całkiem podobał mi się język: starasz się konsekwentnie używać metaforyki związanej z wodą i głębią, powtarzasz słowo “odmęt” często, ale nie nadmiernie. Nieźle tworzysz gęstą atmosferę i udaje Ci się w krótkiej, nieprzegadanej formie przekazać czytelnikowi ważne informacje dotyczące “zastanej” w opowiadaniu sytuacji. Meduza mnie rozczarowała, ale już samo zakończenie – mniej. Opowiadanie jest dobrze skonstruowane, zakończenie logicznie wiąże się z całością. Trochę może mi brakowało jakichś odniesień do tych wydarzeń jako do podróży do “własnego wnętrza” dla bohatera – no, ale ja po prostu lubię takie psychologiczne zagrywki :P W każdym razie opowiadanie uważam za bardzo udane.

 

Tylko błagam, porzućmy stereotypy, że dziewczyny to czytają tak a chłopaki tak i w ogóle kobiece gusta :P

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Z kobiecymi gustami można się sporo pomylić :) Ja po prostu nie opuszczam Ziemi i w gwiazdy ostatnimi laty też mało spoglądam. I tak dobrze, że wiem, że Europa to nie tylko kontynent ;) Po prostu zabrakło mi wiedzy, żeby czytać między wierszami i czerpać czystą przyjemność z lektury.  

Jak Cię to pocieszy, to za to szybko rozpoznałam Trójkąt (jakby nie było przynależy – przynajmniej częściowo – do Ziemi :) ) i już wiedziałam, że Carl się przy jego pomocy przemieścił. Nie załapałam tylko skąd. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wpadłem na chwilkę do chałupy i zaraz znowu muszę lecieć. Szkoda, bo dyskusja coraz bardziej wciągająca, nie tylko pomiędzy chłopami o technice, ale też z koleżankami – o gustach, klimatach i emocjach. Eee… za dwie godziny będę z powrotem, to sobie odbijemy… 

Roger, źle kombinujesz. To urządzenie do ciśnienia, jakkolwiekbyśmy go nie nazwali, zaczęło wariować pod wpływem miażdżącego uścisku meduzy, a nie z powodu zwiększającego się zanurzenia.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Wcale nie… Jeśli meduza rozsiadła się na batyskafie, batyskaf zanurzał się. Po prostu – jedno zdanko, że szedł w głębię. Nota bene, każdy batyskaf ma określoną odporność na zgniecenie kadłuba sztywnego, tak jak każdy okręt/statek podwodny. Buduje się, i to od dawna,  batyskafy, zdolne osiągnąć  dno Rowu Mariańskiego. Jednakże nie  wiemy, czy batyskaf Carla do takich należał. 

Nie pamiętam, czy obecnie kadłuby batyskafów nadal nituje się, czy wyłącznie spawa.

Pozdrówka. Miło było.

 

Z tym ciśnieniem to wydaje mi się, że jednak meduza pomogła. Najlepiej będzie jak zaczekamy na autora, on wszystko nam wyjaśni.

Z poprzednich opisów wychodzi mi, że i batyskaf i załoga byli już na jakimś dnie. Inaczej trupa Adama nie “przysiadywałby spokojnie” jak na kamieniu czy wręcz na kamieniu, tylko dryfowałby sobie spokojnie dalej w stronę dna. Samo odnalezienie go po tych kilku dniach byłoby prawie niemożliwe w takim układzie. Nim Harry i Lena wyszli, by sprowadzić Adama, ten tez już powinien odpłynąć albo zostać gdzieś w górze – w końcu batyskaf nie miał własnego napędu ani nie był już przyśrubowany do stacji na powierzchni, więc musiałby opadać we właściwym sobie – wedle praw fizyki o wiele szybszym – tempie, niż zwłoki w skafandrze. A położenie obiektu A względem obiektu B raczej niewiele się zmieniło. No i problem z rosnącym ciśnieniem pojawiłby się wcześniej. Poza tym, kiedy Harry i Lena są poza pokładem, mowa jest o poruszaniu się, ale nie o pływaniu. Oczywiście mogę się mylić, bo nie jest to wszystko jednoznacznie określone, a poza tym trzeba wziąć poprawkę na ingerencję sił trzecich, które mogły mieć wpływ na większość z wspomnianych czynników, ale, mimo wszystko, bardziej logiczne – zwłaszcza wobec faktu, że nie ma mowy o nagłym, bardzo szybkim opadaniu batyskafu – wydaje mi się, że ciśnienie skoczyło tak nagle pod wpływem mocarnego uścisku super-meduzy, będącej przecież niczym innym jak projekcją woli czegoś niezwykle potężnego i wrednego.

Ale jak to było “naprawdę”? Przyjdzie ambroziak i prawdę nam powie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Załatwmy najpierw sprawę ciśnienia… Meduza była organizmem zbudowanym w sieci kryształów ciekłej wody, który to “patent” pojawił się bodaj pierwszy raz w filmie “Otchłań”. Gdy rozpostarła się na leżącym na dnie batyskafie, ciśnienie zaczęło niebezpiecznie wzrastać; łajbę przytłoczyła po prostu masa wody. Między innymi z tego powodu nie pasowało mi też słowo głębokościomierz. Zastosowałem barometr, a ostatecznie zmieniłem na manometr. Nie miałem też pewności, czy klasyczny głębokościomierz dałoby się szybko wykalibrować na ciśnienie oceanu Europy, bo przecież ciśnienie słupa wody zależy od grawitacji. Zręczniej było więc zastosować jakieś urządzenie, mierzące ciśnienie bezwzględne, a przez to dające jakie takie pojęcie o głębokości.

Cieniu, przeczytałem jeszcze raz ten fragment – i wydał mi się całkiem jasny. Wcześniej nie pisałem, że Adam siedział twarzą do batyskafu. Ogólnie mówiłem, że zarys jego sylwetki był ledwie widoczny. Sylwetka ta okazała się zresztą atrapą – pustym skafandrem ciśnieniowym. Odmęt dokonał translacji jego biologicznej formy na oddziaływania sieci kryształów ciekłej wody. Aby tego dokonać, musiał jakoś wyciągnąć ciało Adama ze skafandra. Szczegółów nie znamy; pozostawmy je wyobraźni czytelnika.

Mirabell, bardzo mi miło, że tutaj wpadłaś.

 

Zapewniam Cię z ręką na sercu, że fabuła była zaplanowana od samego początku. Uwierz, że każdy spoiler wskazujący chociażby mgliście miejsce akcji, spaprałby efekt końcowego twista.

Chociaż jestem na tym portalu dopiero od września, zdążyłem się zorientować, że większość tutejszych niewiast cieplej przyjmuje klimatyczną prozę fantasy, aniżeli klasyczną, technokratyczną fantastykę naukową.  

Śpioszko, do trójkąta dałem dosyć wyraźny trop. Ślady wiodące do oceanu Europy zostawiam dopiero pod koniec tekstu, jak zauważył Cień. 

Nie twierdzę, że nie przemyślałeś fabuły – nie mogę tego wiedzieć Piszę, jak to wygląda z perspektywy czytelnika (a konkretnie mojej). Nie uwierzę, ale przemyślę to i może nawet przyznam Ci rację.

 

No popatrz, a mnie się podobało. I nawet wciągnęłam się w dyskusję chociaż nie mam odpowiednich kompetencji, żeby zabrać głos ;)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Masz kompetencje czytelnika.

Pomyśl, pomyśl… Zobacz: gdybym dał wcześniej nawet najmniejszy trop do oceanu Europy, końcowe zaskoczenie można by wsadzić w… buty. Czytelnik niemal do końca pozostaje w błogim przeświadczeniu, że akcja toczy się gdzieś w ziemskich głębinach. Dopiero blisko finału zaczyna Mu coś świtać, tak jak to Cień napisał. 

Ale z Europy na Bermudy to kawałek… Zastanawiam się, jak tyle przepłynęli/przepłynął takim rupieciem, co to się przez ośmiornice mało zgnieść nie dał :)

Never, jest nawet dalej niż Ci się wydaje :) Jednak dzięki Trójkątowi, taka podróż to bułka z masłem ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No, nie była to w końcu byle jaka ośmiornica (raczej meduza), tylko – ciekłokrystaliczna.

 

Chodzi mi po głowie, by wątek ten rozwijać: woda to bowiem bodaj najbardziej zagadkowa substancja namacalnego wszechświata.

Dobrze, zastosuję się do tej pryncypialnej sugestii i zacznę myśleć ;) Uważam, że jednak trop byłby potrzebny, a umiejętnie dodany niekoniecznie psułby zaskoczenie. Niestety tak to działa: albo dodajesz wskazówki we wcześniejszym tekście i ryzykujesz, że czytelnik się domyśli albo nie dodajesz i zakończenie wygląda, jak doczepione na taśmę malarską, a nie misternie zszyte z resztą. Można to zrobić na różne sposoby oczywiście i cała trudność w tym, żeby wymyślić ten właściwy. Zdarzało Ci się czytać kryminał i przedwcześnie domyślić się, kto zabił? Psuje to trochę zabawę. Ale bez wcześniejszych tropów zostawionych przez, powiedzmy “autora” całość może się nie skleić.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Mirabell, nie do końca się tak da to załatwić. Ktoś rozeznany w temacie uzna, że wskazówek jest akurat, by końcowy twist uznać na dobry i wszystko wyjaśniający. Ktoś taki jak ja – bez wiedzy – pomyśli przez chwilę, dziwiąc się fragmentom takim jak ten o braku tlenu na powierzchni górze, ale przejdzie nad nimi do porządku dziennego bez zagłębiania się i nie załapie końcówki.  Trudno. Zapomniałam co wiedziałam o planetach, ich księżycach, gwiazdach lata temu, to tylko moja wina.  Nie można wymagać, aby specjalnie dla takich naukowych ignorantów podawać więcej wyraźnych wskazówek jak na tacy, bo to zupełnie zepsuje odbiór pozostałym czytelnikom.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ambroziaku, obrazisz za nienachalny spam? Skoro Mirabell lubi teksty z niespodzianką, to chyba kojarzę taki jeden, który mógłby ją zainteresować.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Śniąca, zgadzam się. Dlatego nigdy nie będzie tak, że wszyscy czytelnicy będą zadowoleni. Ja piszę o moich prywatnych odczuciach, nie aspiruję do miana krytyka uniwersalnego :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Cieniu, mówisz o moich, czy o Swoich…? Właściwe w każdym moim jest twister, fakt, że przeważnie daję do niego więcej tropów. Jeżeli mówimy o Twoim opowiadanku pirackim, to twiester jest tam SUPER i nawet bliski tematyce tego opowiadania.

Śpioszko i Mirabelko, wydaje mi się, że z tej Waszej wymiany zdań narodził się właśnie wyjątkowo trafny wniosek.

Mirabelko, daję link do opowiadania Cienia, abyś widziała, o czym tu gadamy:

 

http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/12352

 

 

 

Kurde, link jest nieaktywny. Coś jest nie tak…

 

Dobra: chodzi o opowiadanie “Wicher” Cienia Burzy.  

Dzięki, ambroziaku, nie tylko za pozwolenie ale i tak dobrą – pewnie zbyt dobrą – rekomendację. Aż mi nieswojo.

Link do “Wichru” wrzucam tutaj, ale co racja to racja – to Twój profil jest prawdziwą skarbnicą opowiadań dla miłośników zarówno niespodzianek, jak i intelektualnych wyzwań. O miłośnikach naprawdę dobrej, pięknej literatury nie wspominając.

Ale może na tym zakończmy wymianę wzajemnych uprzejmości, jakkolwiek są one szczerymi.

 

A wracając jeszcze do tekstu i tej sceny, która tak mi zazgrzytała, nie kłócę się – załapałem w końcu wszystko, więc bezdyskusyjnie jest czytelna. Choć nadal uważam, że kilka drobnych poprawek uczyniłoby ją przejrzystszą.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, bez wątpienia masz rację. Tylko, wiesz: tekst z założenia miał być łamigłówką, więc również konstrukcja tej sceny, jak mi się zdaje, wpisuje się w jego “poetykę”.

 

Ale, ale… ja aż się zaczerwieniłem, czytając Twoją rekomendację moich wypocin. Serdeczne dzięki!

 

Ambroziaku, przeczytałam wreszcie, ale nie podeszło mi to opowiadanie.

Nie lubię takiego SF, niewiele zrozumiałam, postaci mi się mieszały, nie ogarniam kto z kim i dlaczego, kryształowa meduza była dla mnie wyjęta jak królik z kapelusza, a końcowego twista nie doceniłam nawet po przeczytaniu komentarzy.

Tym razem nie trafiłeś do mnie, ale nie przejmuj się. Jedna stara wrona nie przedłuży zimy.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Domyślałem się, że to nie w Twoim guście. Faktycznie – thriller psychologiczny, łamigłówka, wymagająca uwagi i skupienia. Wiem, że wolisz bardziej romantyczne klimaty. Meduza była formą ciekłokrystaliczną, jakoż i efemeryczna postać Adama.

Wiesz, zastanawia mnie fenomen tego portalu, który rzekomo kierowany jest w pierwszej kolejności do miłośników fantastyki naukowej: z większym aplauzem przyjmowane są tutaj teksy w klimacie fantasy, niż konwencjonalne opowiadania NF. Obserwuję to przynajmniej na przykładzie moich wypocin. 

Bo fantasy jest łatwiejsze w odbiorze niż SF. Z reguły.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

I dzięki temu trafia w szerszą grupę wdzięcznych odbiorców.

[…] zastanawia mnie fenomen tego portalu, który rzekomo kierowany jest w pierwszej kolejności do miłośników fantastyki naukowej: z większym aplauzem przyjmowane są tutaj teksy w klimacie fantasy, niż konwencjonalne opowiadania NF.

Drobna pomyłka. Nikt nigdy nie określał “ukierunkowania” portalu. Była mowa o ogólnie pojmowanej fantastyce.

z większym aplauzem przyjmowane są tutaj teksy w klimacie fantasy,

Nie wydaje mi się. Aż policzyłam dwie rzeczy: w Poczekalni fantasy stanowi 35%, a w Bibliotece niecałe 27.

Babska logika rządzi!

A, bo żeby fantasy zdobyło uznanie, to trzeba napisać coś dobrego, a w przypadku SF wystarczy się powymądrzać. ;)

Ocha ;-)

 

Ambroziaku, więc tak:

 – końcowy twist z Europą i Bullem – dla mnie jasny, ale ja wiem co jest księżycem czego. W dodatku zinterpretowałem sobie, że nie dość, że w przestrzeni, to i w czasie lekuchno się zapętliło.

 – kompletnie niezrozumiałe wydały mi sie fragmenty z “podwodnym” Adamem. No i co sie stało z Leną, Harrym, Adamem? Zeżarła ich ta europejska forma życia? 

– pierwsze dwa-trzy fragmenty wydały mi się chaotyczne, te wzajemne podejrzenia i seks za życie takie na szybko, bez zbudowania napięcia;

 – uwaga do weryfikacji: czy czasem, nawet przy wynurzeniu batyskafem, nie są potrzebne przystanki po drodze, by zapobiec chorobie dekompresyjnej? W sensie, czy ciśnienie powietrza w środku nie wymaga drobnych wyrównań na konkretnych wysokościach, by organizm ludzi w środku się przyzwyczaił?

 

Ogólnie na plus, ale to dlatego, że podoba mi się finał – pierwszą część jakoś tak bym bardziej podciągnął, bo nie czuję tego napięcia między załogantami.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Adamie, generalnie na pewno masz rację, tyle że od wczesnej młodości przyzwyczaiłem się (tak samo pewnie, jak wielu Czytelników) do tego, że Fantastyka jest medium SF, z którego płyną refleksje, co do skutków postępu naukowego i cywilizacyjnego. Teraz nawet papierowa NF skręca mocno w kierunku ogólnie pojętego fantasy. Nie twierdzę, że jest w tym coś złego. Wyciągam jedynie wnioski na przyszłość – co do wektora kreacji mojej “twórczości”. Sonduję tutaj po prostu – co Czytelnika najbardziej kręci. 

Finklo, matematyka i jej córeczka – statystyka – są naukami ścisłymi (chociaż nie wszyscy podzielają tę opinię), a w związku z tym – ferują nieubłagane wyroki. Pewnie to moje wrażenie. Ty kosmicznie więcej czytasz na tym portalu, więc masz szersze spojrzenie i bez wątpienia trafniej oceniasz sytuację. Dlatego właśnie napisałem, że prawidłowość tę obserwuję przynajmniej na przykładzie moich wypocin. A, no i pisząc: “fantasy”, mam na myśli szeroko pojęty gatunek, do którego zaliczam też horror czy thriller. Generalnie mówiąc tu o fantasy, mam na myśli wszystko, co nie wpisuje się w konwencję klasycznej fantastyki naukowej.

 

 

Ocho, nie muszę Cię przecież zapewniać, że bliższa mojemu sercu jest literatura przez wielkie “L”, niż najbłyskotliwszy pomysł futurystyczny. Jak Tobie, zresztą! (Twoja twórczość mówi sama za siebie.) Próbuję znaleźć jakąś receptę, jakieś remedium, godzące jedno z drugim. Jak na razie – tak średnio wychodzi. Mam jeszcze w rękawie parę oryginalnych pomysłów, więc bez wątpienia pojawią się tutaj kolejne teksty SF mojego autorstwa. Niemniej, planuję skupić się na fantastyce przygodowej, coś w stylu “Kości”, “Ponurego jeźdźca” czy “Święta much”. Te klimaty najbardziej mnie kręcą.  

 

 

Ambroziaku, edytuj i łącz komentarze, a zbędne potem skasuj – beryl bardzo burczy na wsadzanie jednego pod drugim w krótkich odstępach czasowych i prosił, by tego nie robić.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Psycho, super, że znalazłeś chwilkę, by do tego usiąść!

 

Wiec tak:

Adama i całą resztę Europejska Forma Życia zasymilowała, po prostu.

W tych pierwszych fragmentach starałem się wytworzyć taką duszną, gęstą atmosferę, jaka – w moim odczuciu – może rozplenić się pośród wąskiej grupki ludzi, stłoczonych a ciasnym pomieszczeniu, izolowanym od świata zewnętrznego.

Wiedząc, że problem dekompresji może zostać podniesiony przez Czytelników, wykorzystałem Bulla jako nurka, schodzącego na bezdechu. Byłby to zbyt długi wykład, wystarczy więc powiedzieć, że nurkowanie na bezdechu nie generuje problemów dekompresyjnych. 

 

Serdeczne dzięki za dogłębną analizę, cenne uwagi, trzeźwą opinię, wyważoną ocenę i głos na bibliotekę.

Pozdrowionka.

 

Psycho, wiem: dostałem już od Beryla burę. Mnie jednak uczono (stara szkoła savoir-vivre), że każda osobista korespondencja wymaga też osobistej odpowiedzi. 

Rozumiem, nurkowanie na bezdechu – ale przecież w batyskafie nie wstrzymywał powietrza…? ;-)

Ta ja dziękuję, za niezłą lekturę. W pierwszej części brakuje mi napięcia trochę, właśnie bardziej w stronę ciasnoty, braku miejsca, ludzi niechętnie ocierających się o siebie w ruchu i obijających się o sprzęty, dusznego, ciepłego powietrza o nieprzyjemnym zapachu (małe pomieszczenie, ludzie)…

Tak jak jest teraz, to odczytałem “standardowego” świra z obsesją na punkcie zmarłej żony, nimfomankę i tajemniczego Carla-patrzę-w-iluminator, hej, gdzieś tam na sporej łodzi podwodnej (bo przecież mieli i pomieszczenie, w którym zamykali Lenę i Harry spał gdzieś obok; notabene, gdyby się obudził i tak mógłby usłyszeć kotłującą się parę, jeżeli to był mały pojazd – drgania podłogi, ścian? ). Czyli wrzucamy ludzi z zaburzeniami w jeden kociołek, mieszamy i patrzymy, co pierdutnie ;-)

 

Edit:

Ale od osobistej korespondencji są prywatne wiadomości.

 

W ramach komentarza możesz to osiągnąć, wyróżniając do kogo się zwracasz i dzieląc wypowiedź, o tak:

 

Adamie, jak tam łowy na imiesłowy? Widziałem, że ktoś ostatnio wpadł w te pułapkę, mężczyzna grzebiąc w torebce starszej pani…

 

Ocho, niezmiernie bawi mnie twoja opinia o SF, jakkolwiek uważam ją za krzywdzącą! To przecież nie wina autora, że ludzie nie chcą czytać o fizyce kwantowej, czarnych dziurach i chemii molekularnej, a zamiast tego wolą krasnoludy poszukujące punktu G u porwanych elfic… ;-)

 

Finklo, czy ty aby nie wyszukiwałaś tylko na hasło/tag “fantasy”? Jak słusznie zwrócił uwagę Ambroziak, w tę kategorię mogą wpaść wszelkie cross-overy, thrillery, horrory… Rzeczywiście, tradycyjne, hard SF opiera się na kreowaniu wizji przyszłego/przeszłego świata w oparciu o istniejące podstawy naukowe oraz, czasami szalone, teorie jeszcze niepotwierdzone lub zgoła wymyślone przez autora.

 

Ambroziaku, jak myślisz, czy w powyższym przykładzie brak zwrócenia się osobiście do każdego z dysputantów?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No, no, dobrze… O coś takiego właśnie mi chodziło. Dochodzą jeszcze: śmierć, zniknięcie i tajemnica. Taki thriller psychologiczny miał być. Jeżeli średnio wyszło, to sorry! Eee, dopiero przecież się uczę…

 

Fishu, ale w batyskafie było normalne ciśnienie i powietrze, nie jakaś sprężona mieszanka oddechowa, jak w butli.  

 

Dobra, wygrałeś, przekonałeś mnie: od dzisiaj wytłuszczam nick każdego respondenta w jednej korespondencji.

Dlatego właśnie pytam – ja rozróżniam batyskaf jako pojazd dużo mniejszy od łodzi podwodnej, ale zdolny do pracy na ogromnych głębokościach (zależnie od projektu) – i z czystej niewiedzy pytam, czy mimo wszystko zawsze to ciśnienie w środku jest stałe?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dokładnie nie wiem, czy w każdym, dzisiejszym batyskafie jest normalne ciśnienie i zwykłe powietrze, czy też sprężona mieszanka oddechowa. Niemniej możemy założyć, że w takim batyskafie przyszłości wytworzono najnormalniejsze warunki egzystencjalne dla załogi, jak np. właśnie w łodzi podwodnej.

Prawie nic nie zrozumiałem z fabuły, ale podobało mi się. Chyba trochę zbyt ambitne jak dla mnie. Uwaga spoiler: 

Nie wiem czy to się działo w przyszłości? Czy tam było jakaś pętla czasowa? Z tym całym Bullem?

 

Ogólnie środowisko podwodne to wdzięczny temat. Od razu skojarzył mi się taki w miarę stary film sci-fi “Kula”(http://www.imdb.com/title/tt0120184/). Muszę kiedyś coś napisać w temacie podwodnym.

O, w właśnie podążając za tym filmem znazlazłem inny, który nazywa się niemal tak samo jak Twoje opowiadanie – http://www.imdb.com/title/tt0096754.

Mam sygnaturę, ponieważ posty bez niej wyglądają nieestetycznie.

Wiem, wiem… Otchłań chyba była…

Nie zrozumiałeś? Eee, nie przejmuj się… Faktycznie – miało być ambitne. Coś dla lubujących się w łamigłówkach i thrillerach psychologicznych. Kocham zabawy z narracją, konwencją i fabułą.

 

Chcesz pisać o głębinach… Bardzo dobry pomysł! Polecam. Świetna zabawa.

 

Dzięki za odwiedziny i komentarz.

No, ja też przeczytałem. Druga cząstka opowieści, wtrącenia na temat przeszłości Bulla, zamknięcie opowieści – jak również pomysł na ten finał – fajne. W szczególności te scenki z przeszłości miały klimat. Początek natomiast, jak również sceny podwodne – chyba rzeczywiście są zbyt chaotyczne. Wielkie akapity, natłok imion, problemów wrzucone bez “odpowiedniego udeptania trawy” utrudniają połapanie się co z kim i jak. W szczególności, że te wątki mają chyba drugorzędne znaczenie wobec zasadniczego zamysłu utworu.

Ogólnie rzecz biorąc – może być, aczkolwiek wstęp warto by przemodelować i uprościć.

I po co to było?

Syfie, pewnie masz rację i odczucia czytelnika są bardzo ważne. Chodziło mi jednak o stworzenie gęstego klimatu w ograniczonej przestrzeni, stąd natłok wątków i imion.

Niezłe, Ambroziaku. Złapałam duszny klimat, choć trochę mocniej musiałam się skupić, bo łatwo zgubić wątek. Motyw z meduzą podobał mi się już trochę mniej, ale końcówka dobra. Wydaje mi się, że można by odrobinę jeszcze popracować nad tym tekstem i byłby świetny.

Dzięki, Rooms!

 

To dosyć trudny tekst i taki miał być, z założenia. Właśnie raczej dla tych, którzy lubią, by autor zmuszał do wysiłku intelektualnego. Oczywiście, zgadzam się też z tymi Koleżankami i Kolegami, którzy szukają w literaturze więcej rozrywki: splatanie wątków, wprowadzanie sporej liczby postaci utrudnia odbiór. Ale przecież nie wszystko musi kręcić się wokół dostarczania czytelnikowi prostych emocji… warto chyba czasami dłużej poślęczeć nad tekstem…

 

Cieszę się, że ten klimat złapałaś, Rooms, bo to mi właśnie leżało na sercu.

 

tak, tak ! Jestem bardzo, wszystko na tak !

animorf

Och, miło, że tutaj wpadłaś, Aniu (pozwól, że tak skrócę Twój nick). Autora raduje każdy nowy czytelnik, a jak jeszcze ten chwali robotę, to serce rośnie i rośnie. Dzięki!

i przeczytane

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Jajko, podziwiam i współczuję jednocześnie… Ale żeś se guzów na głowie nabił tym konkursem, chłopie!  

sporo się naczytałem :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa nie czyta tyle przez całe życie. 

Choć uznałeś Ambroziaku, że wszyscy czytelnicy ogarnięci, to wyznam, że poczułam się nie dość rozgarnięta, bo chociaż przeczytała Odmęt bez przykrości, nie wszystko ogarnęłam. ;-)

 

– Znamy się tyle lat, chło­pie! Jak łyse ko­by­ły– Znamy się tyle lat, chło­pie! Jak łyse konie

Znać się jak łyse konie, to związek frazeologiczny.

Czym są związki frazeologiczne już kiedyś Ci napisałam, więc nie będę się powtarzać.

 

– Jest! – Carl od­kle­ił w końcu tyłek od pufy fo­te­la. – Fotel nie ma pufów. Puf, to miękki taboret. Puf jest rodzaju męskiego.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka