- Opowiadanie: Nevaz - Sąd Leszego

Sąd Leszego

A Wy? Znacie ludzką naturę?

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Sąd Leszego

Musiała wesprzeć się o okiennice, nieco zadrzeć nosek i stanąć na palcach. Dopiero wtedy wzrok wzniósł się ponad smukłe dachówki i ceglane kominy Gorstałku. Widziała wielki las. Puszczańską przestrzeń. Odległość nie pozwalała odróżnić pojedynczych drzew. Wilja długie chwile potrafiła wpatrywać się w ogromne pastwisko zielonych stworzeń, na wskroś oczarowana. Umysł napełniał się spokojem. W drzewach było coś pięknego, coś, co bardzo młoda osoba czuła wyraźnie, choć jeszcze nie potrafiła nazwać. A jednak tym razem zieleń nie przywiodła na twarz beztroskiego uśmiechu. Dziewczynka wzdrygnęła się. Przeraził ją butelkowy horyzont. Jak gdyby za głęboko przywarła okiem do szklanej szyjki i zaczęła wpadać do środka.

Poszła do ojca. Nie zapukała. Otworzyła drzwi i zaskoczyła rodzica, gdy z wysuniętym językiem przesuwał długimi palcami po koronkowym dekolcie. Nowa – tej Wilja jeszcze u niego nie widziała. Wiła się w jego pracowitych dłoniach, bezwolnie poddając się impulsom zachcianek i odważnym fantazjom. Pochłonięty do cna, z ciemnymi oczyma płonącymi wigorem, jak dwa kawałki węgla znad których unosił się czarny dym zmierzwionych włosów, niemal nie zauważył córki.

– Dla mnie też kiedyś uszyjesz sukienkę? – spytała zamyślonym głosem.

– Taką, jaką sobie wymarzysz, córeczko.

Zadumał się, wpatrzony w twarzyczkę przyozdobioną karmelowymi lokami. Co z tego, że nie mam czeladnika? Wilja z każdym miesiącem uczy się coraz więcej. Mądra bestyjka. Pewnego dnia znajdę dla niej dobrego męża. Córka mistrza krawieckiego dostanie w posagu warsztat, a ja dopełnię swych dni pilnując, by żadne z wnucząt nie ukłuło się igłą.

– Może być oranżowa?

– Może być oranżowa, córeczko. Oranżowa, turkusowa, różowa… Taka, jak sobie wymarzysz. – Bardzo pragnął ją uszczęśliwiać.

– To wspaniale, tato… Ale nie teraz. Teraz musisz zanieść fartuchy panu Tołszarowi.

– Święta prawda!

Ile ta mała ma lat? Jedenaście. Z każdym rokiem coraz bardziej przypomina Malwę. Urodą, bo miała twarz jak słodki migdał i oczy błyszczące jak dwa bursztyny, ale i charakterem. Wilii nie brakowało oleju w głowie: myślała szybko, a kiedy miała coś do powiedzenia, nie kazała długo czekać na swoje zdanie.

Mistrz Mirkan westchnął, wspominając żonę. Gdy Malwa żyła, interes szedł lepiej. Krawiec terminował od wczesnej młodości. W jego rodzinie szycie miało się we krwi. Gospodarność, to już co innego. Nie miał głowy ani charakteru, żeby targować się z kupcami bławatnymi o materiały, nawet własnej robocizny nie umiał wycenić jak należy. Mistrz Krezlak, szef Gildii Krawieckiej Gorstałku, wybudował manufakturę, gdzie dziewczyny z biedoty trudziły się wytrwale jak pajęczyce i szybko jak robotnice-mrówki, wszak płacił im za pracę na akord. Mirkan zawsze szył starannie, ale jego warsztat pracował jak winnica – dzieła mistrza potrzebowały czasu.

Złapał stertę fartuchów między dłonie a podbródek i ruszył do karczmy „Gęsia nóżka”, do szynkarza Tołszara.

W progu warsztatu zetknął się ze znajomym, kupcem korzennym.

– Co nowego? Jak interesy? – zagadnął krawiec.

Gordan spuścił wzrok i utkwił go w belach sukna rozłożonych na dywanie. Wyznał powoli, cedząc słowa jak gorzką miksturę:

– W interesach byłem, na wybrzeżu. Wróciłem wczoraj pod wieczór. Na dzień przed powrotem ktoś mi dom napadł.

– Dobry Boże…

– Na szczęście Jurmalka cała. Choć prawie martwa ze strachu. Złodziej zabrał jej pierścień z perłą, po matce. Razem z innymi kosztownościami, które mieliśmy w domu. Mogło się skończyć dużo gorzej, wiem… Ale to marna pociecha. Zgłosiłem sprawę straży, chociaż prawdę mówiąc – zawiesił głos i posłał Mirkanowi zrezygnowane spojrzenie – sam nie wierzę, że to coś da.

– Twojej żonie nic się nie stało. To najważniejsze. – Przejście na poufalszy ton było naturalne jak pokrzepiające klepnięcie w ramię.

– Wczoraj w ogóle nie spała. I wcale jej się nie dziwię. – Kupiec westchnął i zapytał – Masz moją koszulę? Ile płacę?

– Zapłacisz następnym razem. A dzisiaj przynieś żonie koszyk świeżych jagód. Odkąd pamiętam, zawsze lubiła jagody.

 

Apetycznie tłuściutkie dziewki służebne uganiały się po sosnowych deskach z tacami pełnymi chyboczących się kufli, zwieńczonych pianą chmielowego trunku. Dziewczyny uśmiechały się do licznych gości, posyłając zalotne spojrzenia. Gra światłocieni między oknami wypełnionymi mętnym, mlecznym szkłem a ścianami z wiśniowych cegieł też dodawała służebnym uroku. Interes kręcił się jak beczka piwa toczona przez silne, gorstalskie ręce.

Tołszar, wierny swej profesji, strzegł szerokiego szynkwasu. Mirkan przekazał fartuchy z dumną podobizną długonogiej gęsi i na ladzie wylądowała umówiona zapłata. Znajomy zapach chmielu i słodu kusił obietnicą orzeźwienia. Nim zdradliwa choroba zacisnęła chciwe szpony na jego żonie, krawiec nie zwykł stronić od wypitki. Znał wszystkie piwiarnie Gorształku. Tym razem powiedział sobie “nie”. Miał jeszcze wiele pracy i zamiast trunku poprosił o szklanicę kwasu chlebowego. Tołszar skwapliwie zgarnął kilka koron z powrotem. Mirkan nie zwrócił uwagi, jego wzrok powędrował gdzie indziej. Wydawało mu się, że jedna z dziewczyn właśnie posłała mu wyjątkowo czuły uśmiech. Na pewno tylko mi się wydawało… Cholera, jak ja dawno nie byłem z kobietą. Zamoczył usta w czarnym napoju, smakującym miodem i razowcem. Z rozmyślań wyrwał go nieprzyjemny głos:

– No to ja ją cap, pogrzebaczem za ucho i mówię „dawaj, kurwo, co tam masz dobrego”!

– Dupy ci dała?

– Nie, Szaszgot! – Samochwała wybuchnął śmiechem. – Po dupę może jeszcze wrócę. Ale i tak obłowiłem się fest! I za ten tryumf dziś ze mną pijecie, braciaszki. 

– Aj, Wizkar, ty to potrafisz chwacko dopiąć swego.

– Ma się rozumieć, Jakseńku. Niedługo zabiorę się za Górne Miasto, tutaj same biedaki mieszkają. Pierścień z perłą po matce. „Zostaw mi pierścień z perłą, po matce”. Może i z perłą, ale kurwa, srebrny! Jakby cię matka kochała, dałaby ci złoty pierścień, głupia cipo.

Krawiec objął wzrokiem wesołe spotkanie. Kanciasta głowa z nierównymi, kwadratowymi uszami. Wizkar z Alejki Nożowników. Wąska, ziemista twarz i nos jak ciosany dłutem pijanego partacza. Szaszgot Snycerzyk. Gładkie lico i zimne, złe oczy. Jaksa spod Jatki. Do kompletu flaszka siwuchy i kilka innych butelek, już pokonanych. Mirkan dopił kwas i wyszedł z karczmy. Czuł gniew. Miał ochotę rozbić szklanicę na głowie Wizkara. Słyszał już wcześniej to imię, widywał w karczmach te mordy. Gordan nie był jego najbliższym druhem, a jednak znali się całkiem dobrze. Ich żony przyjaźniły się, kiedy Malwa żyła. To samo włamanie mogło przydarzyć się Mirkanowi.

Kupiec znosi trudy podróży i dba o towary. Krawiec walczy igłą, aż palce puchną z wysiłku, a naparstek rdzewieje od potu. A ta swołocz straszy bezbronną babę pogrzebaczem i zaprasza kolegów na piwo. Nie mógł tak tego zostawić! Z bezsilności aż płonął. Nie chciał iść do Gordana. Ostatecznie nie miał absolutnej pewności. Może Wizkar mówił o innym włamywaczu i innym pierścieniu? Krawiec, spragniony sprawiedliwości, zdecydował się donieść straży. Neutralnie, z dużą dozą ostrożności.

– Usłyszałem rozmowę w karczmie „Gęsia Nóżka”. Wizkar Krzywouchy z Alejki Nożowników mógł maczać palce w napadzie na dom Gordana, kupca korzennego.

– Rozumiem. Bardzo nam to pomoże, mistrzu Mirkanie. Jeszcze coś?

– Proszę to zachować w tajemnicy… no… że to ode mnie.

– Oczywiście. Nie bójcie się.

Czarny, żelazny kruk na szyszaku strażnika niczego nie krakał.

 

Rozprawy odbywały się w ratuszu, w sali nazywanej Izbą Dębową, z powodu masywnych wrót, ław i sędziowskiego stołu wykonanych z tegoż drewna. Przed budynkiem rosło inne drzewo: szubieniczna wierzba, starsza niż ratusz i urząd Sędziego Gorształku razem wzięte. Obudowano ją rusztowaniem dla mistrza małodobrego, aby mógł wygodnie nakładać stryczek na szyję skazanego. Kiedy sądzili Wizkara, Szaszgot nie przyszedł, bo, jak mówił, nie mógł przejść pod cieniem rzucanym przez konary ponurej wierzby. Jego dziadek, ojciec i dwóch braci wisiało niegdyś, jako jej zgniłe owoce.  

Przez całą rozprawę sędzia krzywił się, jakby ktoś podstawiał mu pod nos zepsutą rybę. Bezdźwięcznie przebierał palcami po stole w wyrazie zniecierpliwienia. Jaksa spod Jatki zbladł. Pięści zaciskał tak mocno, że ledwie dopływała krew. Oczy zalśniły wilgocią. Wizkar stał dumnie, jego kwadratową, męską szczękę wieńczył zuchwały uśmiech awanturnika. Jaksa, zraniony, odwrócił wzrok. Wiedział, że już nie pójdą razem do Górnego Miasta.  

Wizkara zamknęli. Znaleźli dowody na ten i na inne grzeszki. Oprych nie miał możnego protektora, który zasłoniłby go przed srogim ramieniem sędziego. Gdy wieść doszła do Mirkana, ów ucieszył się, ale w tym samym czasie coś napełniało jego serce dziwnym niepokojem. W nocy długo nie mógł zasnąć. Nad ranem obudził go nieprzyjemny zapach – cuchnęło gnojówką. Nieświadomy źródła paskudnego odoru, otworzył drzwi na ulicę. To jego własny warsztat ktoś oblał wstrętną cieczą.

Ludzie przechodzili obok, nie zwracając na nich uwagi. Sunął sznur tragarzy obładowanych wiklinowymi koszami, klatkami z drobiem i pękami pietruszki. Był dzień targowy i każdy pilnował własnych interesów. W powietrzu unosiły się różne zapachy. Mirkan i Wilja skończyli czyścić drzwi i ganek, gdy mistrz krawiecki usłyszał znajomy głos z „Gęsiej Nóżki”. Ten sam który żartował o dawaniu dupy. Szpetny mężczyzna nazywany Szaszgotem syknął krawcowi nieprzyjemnie blisko ucha:

– To gówno tak łatwo się nie wyczyści.

– Jeśli chce nam pan pomóc, mamy więcej szmatek. – Wilja miała dobry słuch i śmiały język.

– Kiedy będę potrzebował szmatki, przyjdę do ciebie, mała.

Nim Mirkan zdążył coś powiedzieć, koleżka Wizkara zniknął w zaułku.

 

Następnego dnia były rysunki węglem i kredą. Zaczęli chyba od szczura, bo wyszedł najgorzej. Ogon jeszcze całkiem, całkiem: szczurzy, ale pysk i uszy… słowem ni pies, ni bóbr. Za świnię musieli zabrać się potem, bo wyszła im już elegancko. Zakręcony ogonek, ryjek z tarczką z dwoma dziurkami. Spod ryjka wystawał długi język. Nie do końca świński, ale Mirkan podejrzewał, że w tym przypadku nie chodziło o wierne odwzorowanie realiów. Do tego jeszcze ludzik za kratami i drugi, na szubienicy. Proste, ale wymowne. Kamraci Wizkara najpewniej nie posiedli trudnej sztuki pisania, ale nie krępowało to nadmiernie ich ekspresji.

Krawiec raz jeszcze wybrał się do Wartowni. Wyłożył sprawę kapitanowi straży.

– Rozumiem wasze wzburzenie, mistrzu Mirkanie. Nie wiem, skąd niechętni wam ludzie powzięli podejrzenia, że możecie mieć związek z zatrzymaniem Wizkara. – Żelazny kruk przypięty do kapitańskiego szaperonu zdawał się patrzeć na krawca jak na padlinę. Jego właściciel zapewniał: 

– Nikt ze straży nie miał z tym nic wspólnego. Tylko czego właściwie ode mnie oczekujecie? Nie mam tylu ludzi, żeby dać wam osobistego stróża. Zresztą powiedzmy szczerze, mistrzu: czy wy aby trochę nie przesadzacie? Gotowiście jeszcze upewnić rzezimieszków, że rzeczywiście sprzedaliście nam ich druha.

– Jak to sprzedali? Nikt mi nie dawał żadnych pieniędzy.

– To takie wyrażenie. Spokojnie. Jeśli wstrzymamy się od pochopnych działań, w końcu się znudzą i pomyślą, że to był fałszywy trop. Możecie nam zaufać, znamy półświatek od podszewki.

– A jeśli się nie znudzą?

– Jesteście uczciwym obywatelem miasta, mistrzu Mirkanie. A nam zależy, by obywatele czuli się bezpiecznie. Niech będzie tak. Wyślę więcej ludzi, by patrolowali waszą dzielnicę, zgoda? Ktoś zawsze będzie miał na was oko. A teraz już spokojnie, no, idźcie z Bogiem.

 

Błękit nieba ustępował zieleni. Drzewa na horyzoncie wyciągały po nią długie ramiona. Wyglądała przez okno, zasłaniając twarz dłońmi, żeby jej nie widziały. Zza rogu nachylał się ku niej sędziwy klon, ale on był drzewem znajomym. Tamte były dalekie i obce, przenikliwe i pełne sił. Tatuś z niczego nie zdawał sobie sprawy. Jak zawsze siedział w warsztacie. Twarz miał mizerną jak liść w przedzimie. Wilja domyśliła się, że coś jest nie tak. Nigdy nie umiał chować przed nią sekretów, tak samo jak niegdyś przed jej matką. Opowiedział co zaszło w karczmie i jak poszedł do straży.

– Dlaczego to zrobiłeś? – Młódka spojrzała na ojca przenikliwym wzrokiem.

– Żeby spotkała go kara, za to, co zrobił. Bo nie w porządku tak po prostu zabierać czyjeś rzeczy, a ten człowiek jeszcze się chełpił swoim czynem. Przecież wiesz, że tak nie można. Chodzisz do świątyni, prawda?

Wilja zamyśliła się i na koniec uśmiechnęła się do ojca:

– Postąpiłeś dzielnie, tato. Tylko co z tamtymi? Czemu nie pójdziemy do kupca Gordana, niech on nam pomoże. W końcu to od niego wszystko się zaczęło.

– Może to nie jest taki zły pomysł.

Okazało się, że kupiec Gordan wyjechał w interesach. Tym razem dom zostawił pod strażą, a żonę zabrał ze sobą.  

 

Kolejnego ranka Mirkan znalazł okno pokoju córki przykryte kirem. W Gorstałku zwyczaj kazał zaznaczać w ten sposób odejście członków rodziny. Krawiec zrywał czarne płótno drżącymi z gniewu i strachu palcami, gdy nadeszło dwóch strażników.

– Ktoś umarł? – spytał nierozgarnięty strażnik.

– Jeszcze nie – sapnął Mirkan.

– To co, znów jakiś głupi żart?

– Głupi i bardzo mało śmieszny.

– Chociaż macie kawałek płótna za darmo, mistrzu. Żyjecie z krawiectwa, prawda?

Mirkan zastanawiał się, czy Wilja zdążyła już zobaczyć kir. Ledwie strażnicy zniknęli z ulicy, z zaułka wynurzyła się głowa Jaksy, z przystojną twarzą i złotą czupryną.

– Nie bój się, mistrzu Mirkanie! Ktoś musiał sobie z ciebie okrutnie zadrwić. Przecież twoja córka wciąż żyje.

Krawiec pobladł. Gdyby i to był żart, byłby najokrutniejszym ze wszystkich. Mirkan wywarknął pierwszą obelgę, która przyszła mu do głowy:

– Chędożony mężolub! 

W Gorształku cielesne zbliżenie dwóch mężów karano wygnaniem. W kręgach Gildii Złodziei takie upodobania spotykały się ze szczególną pogardą. Jaksa poczerwieniał, podszedł bliżej i syknął:

– Pewnego dnia po nią przyjdę i pięknie jej zapłacę za twoje dobre usługi. Gdybym zrobił to tej nocy, naprawdę musiałbyś wywiesić kir. Jest jeszcze taka malutka. Mogłaby nie dać sobie rady z przyjęciem wdzięczności. Może pękłaby od mojej szczodrości. Ale za rok, dwa…

Mirkan postąpił naprzód z wyciągniętymi dłońmi, żeby udusić Jaksę. Łotrzyk uchylił się zwinnie i pogroził:

– Nigdy nie masz pewności. Na twoim miejscu upewniłbym się, czy mała leży w swoim łóżeczku.

I Mirkan posłuchał. Nie zauważył grymasu niesmaku na ustach odchodzącego wroga.

 

Ledwie przełknął śniadanie, poszedł do Mistrza Krezlaka, szefa gildii. Ukłonił się nisko i poprosił o pomoc:

– Szlachetny arcymistrzu! Nie mogę już pracować w moim warsztacie. W naszej dzielnicy nie czujemy się z córką bezpiecznie.

– Przykro mi słyszeć takie słowa z ust najzdolniejszego członka naszej społeczności. Oczywiście masz moją zgodę na wynajem pomieszczeń gildii, Mirkanie.

– Wynajem?

Mistrz Krezlak uśmiechnął się kwaśno:

– Niestety, nie możemy sobie pozwolić na obdarowywanie darmo, nawet najbliższych przyjaciół.

– Ale przecież jestem członkiem gildii! Od lat płacę wszystkie składki…

– I właśnie dlatego, na wynajem oferuję ci zniżkę w wysokości czwartej części ceny! Dobrze przemyśl moją ofertę, bo chętnych nie brakuje. Jeśli nie chcesz, zawsze mogę przygarnąć twoją małą do manufaktury, mam dla tkaczek i krawcowych zadaszone izby sypialne.

Najzdolniejszy członek społeczności pokręcił głową, bez krzty wigoru.

Po tylu latach członkostwa Mirkana w gildii słowa Krezlaka policzkowały. A przecież nie powinny zaskakiwać. Stary lis wykorzystywał każdą okazję, by pozbyć się konkurencji. Natomiast kwarta ceny była tylko o oktawę niższa, niż to, co zdesperowany krawiec mógłby zapłacić.

 

Zabrał Wilję do świątyni. Liczył, że nabożna cisza murów sanktuarium pomoże obojgu się uspokoić. Wieczorną liturgię odprawiał młody kapłan. Jak na złość, nie opowiadał o bogu sprawiedliwości. Mówił o bogu przebaczania i odpuszczania win. Że nikogo nie wolno potępiać, że każdemu należy się druga szansa. Mirkana zemdliło, gdy zobaczył po drugiej stronie świątyni Jaksę, kiwającego głową do słów kazania. Jak w karnawale, gdy błaźni opanowują ambony, wszystko było na opak. Wychodząc z przybytku zatrzymali się przy malowidłach przedstawiających bezbronnych wiernych drżących ze strachu przed potęgami puszczy – Jeżybabą, Leszym i Mochem Matochem. Za masywnymi wrotami krawiec obrócił się przez ramię. Świątynia przypominała ogromną trumnę.

Gdy wrócili do domu, zaczął rozmowę:

– Lubisz nasze życie w Gorstałku?

Wilja wzruszyła ramionami. Mirkan czuł, że przejrzała go na wylot. Że nic nie mówi, ale już wszystko wie. Zrobił głośny wydech i zwokalizował propozycję:

– Moglibyśmy przenieść się do Korlowki, do wuja Wizbora. Nie mamy długów, a nasz dobytek zmieści się na jednym wozie. Tutaj nie jesteśmy ostatnio mile widziani.

– W Korlowce są jeziora. I ogrody. Mogłabym bawić się z kuzynami.

Przyglądał się jej podejrzliwie. Nie wiedział, czy naprawdę się cieszy, czy mówi to wszystko, by on poczuł się lepiej.  

W płomieniu świecy zobaczył zimne, złe oko Jaksy spod Jatki. Ucałował czoło Wilii i szybko zdmuchnął ogień z knota.

 

Mirkan kupując wóz i konia jak zwykle przepłacił. Musiał jeszcze przypomnieć sobie, jak się powozi, ale jego zręczne ręce szybko przyzwyczaiły się do lejc. Wilja ułożyła się na belach płótna i usnęła. Niegościnny Gorstałk pożegnał ich trzepotem herbowych sztandarów przyozdobionych krukiem z chlebem w dziobie i dymem z kominów, opadającym z poranną mgłą. Wypchany gałgankami niedźwiadek Atalber nie zdążył wyczołgać się spod łóżka. Jego pani odeszła. Jeśli dojechaliby na miejsce, ojciec mógłby uszyć jej wiele nowych niedźwiadków.

Przed południem zaczęło się przejaśniać. Koń męczył się, wciągając wóz pod górę. Powietrze było ciężkie od zapachu wszechotaczającej leśnej gęstwiny. Krawiec obejrzał się, by rzucić ostatnie spojrzenie w stronę miasta, w którym spędził pół życia. Rdzawobrązowe mury, poczerniałe dachówki, ptaki wiecznie głodne okruchów. I dwóch przeklętników, jak kruki głodnych zemsty. Wydziobali ich z miasta. A teraz… Kurwa, a teraz nas gonią!

Mirkan nie przewidział takiego rozwoju wypadków. W duchu zwymyślał się za lekkomyślność i zbyt długi język. Niepotrzebnie mówił handlarzowi końmi, kiedy i dokąd chce jechać. A teraz? Porzucenie wozu raczej nie wchodziło w grę – mieli na nim cały swój dobytek! Czego chcieli tamci? Mogli zabić?

Porzucili wóz i pobiegli.

– W las, Wijla! W paprocie!

Szaszgot i Jaksa wypatrzyli ich. Zostawili wierzchowce i sunęli pieszo jak rydwany gniewu przez rozstępujące się zielone morze. Uciekinierzy zniknęli prześladowcom z oczu. Wyczołgaliby się z pułapki, gdyby nie wydał ich klon jawor. Drzewo zdradziło jeszcze poprzedniej jesieni, gdy osłabione torturą wiatru zrzuciło wysuszoną gałąź w zarośla. Drewno trzasnęło.

Mirkan i Wilja znów zerwali się do biegu.

Paprocie zaszeleściły cicho, tratowane przez ludzkie stopy. Coś huknęło i powietrze wypełniło się zapachem futra i mchu. Cała czwórka zastygła u podnóża ogromnej żałobnej wierzby.

– Kto?! – Huknęło raz jeszcze. – Kto niszczy paprocie?!

Przerażeni ludzie rozglądali się dookoła. Patrzyli na korony i pnie drzew, na szmaragdową poświatę rzucaną przez strasznie soczyste liście. Nie dojrzeli długich gałęzi wierzby, wijących się w leśnym runie. Gdy jej kończyny oplotły nogi śmiertelników jak złote węże-dusiciele, było już za późno, żeby się wyrwać.

Wtedy im się pokazał.  

Nadciągnął bezszelestnie: potężny korpus tajemną siłą unosił się ponad mchem i murawą. Wzrostu miał z górą siedem stóp. Opończa z gęstego igliwia skrywała twarde ciało w kirysie z modrzewiowych szyszek. Za królewski kołnierz służyły dwa żywe gronostaje, spoglądające na ludzi z nieufnością. Ponad nimi głowa olbrzyma wyglądała jak pień wyrwany z korzeniami, które rozchodziły się niby zęby brunatnej korony. Tam, gdzie spodziewali się oczu, płonęły ślepia, jadowicie żółte jak październikowe liście. Ręką – wielką, sękatą gałęzią – złowróżbnym gestem wskazał na intruzów.

Słyszeli o nim legendy. Wiedzieli, że złapał ich Leszy.

Szaszgot Snycerzyk pierwszy zaczął krzyczeć. Najpierw w sposób paniczny i nieartykułowany, a potem coraz wyraźniej:

– Wypuść! Wypuść nas!

– Milcz. – Jego głos, tak obcy ludzkim uszom, przypominał skrzypienie łamiącego się konara. – Stworzenia lasu są pod ochroną moich gałęzi. A obcy pod moim sądem.

Mirkan wyciągnął dłonie w stronę córki. Chciał ukryć Wilję w ramionach, ale stała zbyt daleko. Wierzbowe pęta wiły im się wokół nóg i bezlitośnie dociskały ręce do ciała. Krawiec miał problem z zaczerpnięciem głębszego oddechu, a ucisk balansował na granicy bólu. Mirkan naprężył mięśnie, badając wytrzymałość gałęzi. Nie ustępowały choćby o pół cala.  

– Jeśli to sąd, to nie powinniśmy mieć palestranta? – jęknął Jaksa. – Jakiegoś obrońcy?  

– Arbiter starczy. – Odgłos skrzypiącego konara zmienił się w niedźwiedzi pomruk. – I Pani Wierzba.

Mirkan widział, że Wilja wykrzywiła twarz w wyrazie bólu, ale zacisnęła zęby i nie wydała z siebie skargi.

– Litości! Zakończ to! To przeklęte drzewo dusi mi córkę! – błagał krzykiem. 

Leszy go zignorował. Jaksa próbował negocjować dalej:

 – Czy te drzewne powrozy są konieczne? Przecież nie próbowalibyśmy ci uciec, o królu boru, o przepotężny Leszy!

Ledwie z ust przystojnego bryganta padły ostatnie słowa, koroną wielkiej wierzby wstrząsnęło. Gałęzie krępujące Jaksę zacisnęły się z jękliwym odgłosem, któremu zawtórował prawdziwy jęk, ludzki. Mirkanowi zdało się, że słyszy złośliwe skrzypienie drzewa – a może to skrzypiały kości Jaksy? Leszy, nie zważając na cierpienia swojego jeńca odparł:

– Konieczne. Nie żeby was więzić, dwunożni. Na moje skinienie ziemia puszczy, na której stoicie rozstąpi się i was pochłonie. Jednych po pas. Innych po szyję. Innych po czubek głowy. – Z ostatnimi słowami jadowicie żółte oczy skierowały się w stronę Wilii. Leszy wyjaśnił:

– Wierzba czuje fałsz. Jeśli będziecie kłamać, udusi jak drapieżny pyton. Nie wiem, ile zadzierzgnięć trzeba na każdego z was. Radzę więc, mówcie prawdę.

– Nie chcieliśmy zniszczyć twoich paproci! – krzyknął Szaszgot, posiniały z histerii i braku powietrza.

– Biegliście za zwierzyną?  

Jaksa, myślący znacznie szybciej od Szaszgota, wypalił:

– Nie chcieliśmy zrobić im krzywdy!

Wierzba znów zacisnęła okowy swoich złocistych kajdan i ciało bandyty wykręciło się konwulsyjnie.  

– Chcieliśmy dać im nauczkę. Ten konfident wydał naszego druha! To zdrajca! – ryknął Szaszgot.

– Jak mógł was zdradzić, skoro nic go z wami nie łączy, złodzieje?! – odkrzyknęła Wilja, piskliwym głosem. Szaszgot zmarszczył brwi, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Nie zabilibyśmy ich – zwrócił się do Leszego niepewnym głosem. – Prawda, Jaksa?

Jaksa milczał.

– Twój konfrater miał chyba inne plany – wycedził Mirkan. – Teraz widzisz, o Leszy? To morderca. Winieneś go skazać i puścić nas wolno.

– Dlaczego? – zadudnił głos Pana Puszczy.

– Jak to… dlaczego? – Oczy krawca otwarły się tak szeroko, że powieki niemal przywarły do czoła. – Bo… bo nie wolno zabijać.

– Zabijanie nie leży w ludzkiej naturze? – zapytał Leszy.

– Oczywiście, że nie! – krzyknął Mirkan – Ludzie z natury są dobrymi stworzeniami. Powiedz mu, Wilja! – Może choć nad dzieckiem się ulituje, pomyślał.  

– Ludzie są… dobrzy… – Pisk dziewczynki przeraził wrony siedzące na skraju polany. Kara wierzby spadła na nią szybciej niż uderzenie pioruna.  

– Wilja! – Ryk bólu rozdarł pierś bezsilnego ojca.

Opryszkowie patrzyli po sobie w niepewności. Szaszgot nie miał ochoty mówić, ale gdy zrozumiał, że Jaksa boi się otworzyć usta, syknął:

– W życiu jak w zamtuzie, kurwę czasem trzeba ukarać.

Oczy Leszego płonęły żółtym ogniem. Żadne z ludzi nie pojmowało, jak odczytywać ten blask. Żywy kołnierz z gronostajów niespokojnie kręcił łebkami.

– Dlaczego wydałeś ich druha? – dociekał borowy arbiter.

– Dla sprawiedliwości! – Gałęzie wierzby niby grube, dżunglowe liany ścisnęły żebra nieszczęśnika.

– Tato! – zawyła przerażona Wilja.

– Bo zło trzeba ukarać – syknął Mirkan.

– Ludzie nie są z natury źli – wyszeptała po chwili ciszy córka krawca, na tyle głośno, by wszyscy ją usłyszeli. Ukorzeniona głowa zwróciła się w kierunku młódki, jakby stwór słuchał z zaciekawieniem. Mówiła dalej:

– Gdyby wszyscy kradli i zabijali, nie dałoby się żyć. To, co oni robią, jest wbrew naszej naturze. Dlatego takich jak oni zamykają w lochach i wieszają na szubienicach.

– Ludzie kradną moje jagody, mleczaje i koźlarze. Zabijają moje jelenie i moje zające. Wbrew naturze? Wilk zabija. Lis zabija. Jenot zabija. A człowiek nie? Nie przeczysz sobie tylko dlatego, że jesteś jeszcze małym podrostem.

Wilja spojrzała prosząco na ojca. Po twarzy Mirkana spływały strużki nerwowego potu. W międzyczasie Jaksa splunął krwią i wycedził:

– Masz rację, drzewiasty. Jesteśmy takimi samymi zwierzętami jak wilki i lisy – i posłał krawcowi nienawistne spojrzenie. Mirkan pomyślał o wszystkich razach, gdy kapłan nauczał ich w świątyni, że nie są zwierzętami. Ale kapłana z nimi nie było. Był Leszy.  

– Więc czemu chcesz ich zabić, wilku? Za co? Co było warte moich paproci? – zapytał Pan Puszczy.

– Posłał mojego druha do lochu.

– Naszego druha – przytaknął Szaszgot. – I za to należało go obić.

– Obić, czy ubić? – indagował Leszy.

– Jaksa? – bandyta zwrócił się do kompana.

– Musiał ponieść karę!

– Za druha?

– Za wszystko!

– Wszystko? – drążył Pan Puszczy.

– Przestań! – ryknął Jaksa. – O co ci chodzi, dziwolągu!?  

Gronostaje skrzeknęły złowrogo, szczerząc ostre ząbki.

– Wilki, lisy i jenoty zabijają żeby jeść. Jedzą żeby przeżyć – powiedziała Wilja. – A ty, dlaczego chcesz zabić mi ojca, łotrze?!

– Bo kochaliśmy Wizkara jak brata i przyjaciela, ty mała świnio! – warknął szpetny bandyta. – Kochaliśmy go, rozumiesz?

– Jak brata i przyjaciela – syknął Jaksa i wierzba zacisnęła na nim mocno swą pętlę, unosząc w powietrze.

– Jaksa! – Szaszgot krzyknął do Leszego. – Kurwa, o co chodzi?!

– Jak go kochałeś? – huknął arbiter.

– Kochałem go!

– Jaksa? – Szaszgot nie rozumiał.

– Kochałem go!

– Jaksa, jesteś mężolubem?!

– Nie! – Jaksa gwałtownie zaprzeczył swojej naturze, a wierzba ścisnęła tak mocno, że jego oczy wystrzeliły z oczodołów. Szaszgot zawył i podskoczył z przerażenia. Poślizgnął się i zawisł na wierzbowej pętli. Z purpurowych ust wydobył się żabi rechot, a za nim jęk:

– Nie powiesicie mnie na wierzbie! Nie powiesicie mnie! Nie powiesicie!

Z każdym okrzykiem wierzba dusiła go coraz mocniej.

 

– Sam w to nie wierzył – oznajmił Pan Puszczy. – Bycie wisielcem było w jego naturze. – Wzrok żółtych ogni omiótł polanę. – Widzę, że mam dwóch winnych. A Pani Wierzba znów wymierzyła karę śmierci. Wy uciekaliście przez paprocie, żeby ocalić swoje życie… Ocalenie leży w naturze każdej żywej istoty. – Głos na długą chwilę zawisł w gęstym powietrzu, aż w końcu Leszy orzekł: – Możecie odejść wolno. 

Opuścili miejsce rozprawy w milczeniu, śpiesznym krokiem. Doszło ich jeszcze basowe:

– I uważajcie na siebie w puszczy! – A potem usłyszeli coś, co mogło być głośnym szelestem liści, albo bardzo dziwnym śmiechem. Mirkan, gdy ponownie znalazł się w wozie, nerwowo poruszył palcami. Odetchnął z ulgą: były sprawne. Mocno uchwycił lejce.

– W Korlowce są jeziora i ogrody – szepnął Wilii i objął ją ramieniem. Córka krawca kiwnęła głową i przywarła do piersi rodzica.

Przez resztę podróży nie odwróciła już oczu od drogi.

 

Koniec

Komentarze

Wpisuje się to opowiadanie w krzepnący na portalu nurt bajek z morałem. :-) Ale nie, to nie przytyk, podszywający się pod żart. przeciwnie. Podoba mi się prostota założeń fabularnych i prostota prezentacji wydarzeń. Tylko morału – na szczęście! – nie wyłożyłeś wprost pod nos.

Mignęły mi dwa drobne błędziki; drobne, niech więc kto inny ma “zaszczyt” ich odnalezienia. A jeśli było ich więcej, to tylko dowód na to, że dobrze się czytało.

Adamie, dzięki za lekturę. Jeżeli prawidłowo zrozumiałem, dobrze Ci się czytało i pewne elementy Ci się podobały, a mnie bardzo miło to słyszeć!

Miało być raczej skłaniające do refleksji niż pouczające, ale jeśli Ty dopatrzyłeś się ukrytego morału, może sam też poszukam ;).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki, Blackburn. Ten początek dopisałem później – ponieważ w założeniu tekst jest z tych odrobinę “cięższych”, chciałem żeby zaczynało się lżej i od przyjemności… no i byłem ciekaw, czy ktoś się złapie na stary chwyt ;)

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Mnie również się spodobało. Temat starego Leszego jeszcze nie wyeksploatowany nadmiernie. Przypadła mi do gustu jego logika. I jeszcze mrugnięcia w stronę Arystotelesa. :-)

A podpucha z dekoltem zaiste, udana. :-)

Babska logika rządzi!

Ha, magia tekstu! Każdy widzi coś innego : >

Może mi potem wyjaśnisz, w którym miejscu mrugam do Arystotelesa, bo pewnie mrugam, ale niekoniecznie świadomie. Będę wdzięczny za lekcję filozofii (logiki?) :)

Dzięki za miły komentarz.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Całe rozważania o naturze ludzi, rzeczy, żywiołów… kojarzą mi się z panem A. Często używasz tego słowa. :-) A już ten fragment szczególnie:

Bycie wisielcem było w jego naturze.

Aż mi się przypomniała seria dowcipów o filozofach odpowiadających na pytanie: “Dlaczego kura przeszła na drugą stronę ulicę”. Arystoteles odpowiedziałby: “Bo przechodzenie na drugą stronę leży w naturze kury”. ;-)

Babska logika rządzi!

– Milcz. – Jego głos, tak obcym ludzkim uszom, przypominał skrzypienie łamiącego się konara.

 

 

– Konieczne. Nie żeby was więzić, dwunożni. Na moje skinienie ziemia puszczy, na której stoicie rozstąpi się i was pochłonie.

 

– Dlaczego? – zadudnił głos Pana Puszczy.

– Jak to… dlaczego? – oczy krawca otwarły się tak szeroko, że powieki niemal przywarły do czoła. – Bo… bo nie wolno zabijać.

 

– Oczywiście, że nie! – krzyknął Mirkan – Ludzie z natury są dobrymi stworzeniami. Powiedz mu, Wilja! – może choć nad dzieckiem się ulituje, pomyślał.  

 

– Ludzie są… dobrzy… – pisk dziewczynki przeraził wrony siedzące na skraju polany.

 

– Wilja! – ryk bólu rozdarł pierś bezsilnego ojca.

 

– Dlaczego wydałeś ich druha? – dociekał borowy arbiter.

 

Tu i w kilku innych miejscach powtarzasz uparcie ten sam błąd w zapisie dialogów.

 

Prawe mówiąc, odkąd zobaczyłem w wersji beta to opowiadanie (tytuł, bo betować nie betowałem), byłem cholernie ciekaw, co też tam się może skrywać.

No i doczekałem się pięknej, świetnie napisanej opowieści w klimatach wybitnie moich…

A dalej niech mówią czyny.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Klimaty nie moje, a mimo to czytało się bardzo przyjemnie. Początkowa scena z szyciem sukni błyskotliwie przewrotna:) Miły język, ciekawa fabuła. Może tylko w trakcie sądu rozważania na temat natury ludzkiej trochę… pompatyczne.

Jeszcze takie o:

Mirkan nie zastanawiał się nad takim rozwojem wypadków. – Chyba właśnie to robił. Nie przewidział?

– Nie! – Jaksa gwałtownie zaprzeczył swojej naturze, – biorąc pod uwagę co się zaraz stanie, to jakby tłumaczysz oczywiste

Taka, jakiej zapragniesz. – Bardzo pragnął ją uszczęśliwiać.

Urodą, bo miała twarz-, jak słodki migdał

Podobało się – wciągające, trzymające w napięciu, dobrze napisane. No i też dałam się nabrać na podpuchę z dekoltem (ach, te świńskie myśli…). Finał jak dla mnie ciut przegadany (dosłownie), ale nie kłuł szczególnie, więc – klep:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Z przyjemnością przeczytałam opowieść, która przeniosła mnie do świata dawnych bajek, takich zwyczajnych, jasno dzielących bohaterów na dobrych i złych, i gdzie tych ostatnich zawsze spotykała zasłużona kara. Cieszę się, że choć nie obeszło się bez karczmy, to tym razem nie doszło w niej do bójki, nie spotkałam też mrocznych, zakapturzonych wędrowców, żadnych krasnoludów i elfów ani osobników z dwoma mieczami na plecach.

Przyjemność dodatkowa – opowiadanie napisane bardzo porządnie i mogłam oddać się wyłącznie na lekturze.

 

my­śla­ła szyb­ko, a kiedy miala coś do po­wie­dze­nia… – Literówka.

 

Obu­do­wa­no ją ta­ra­sem dla mi­strza ma­ło­do­bre­go… – Wolałabym: Obu­do­wa­no ją podwyższeniem/ podestem dla mi­strza ma­ło­do­bre­go

 

cuch­nę­ło gno­jów­ką. Nie­świa­do­my źró­dła pa­skud­ne­go otwo­ru, otwo­rzył drzwi na ulicę. – O jakiż to paskudny, cuchnący otwór może chodzić? ;-)

Pewnie miało być: Nie­świa­do­my źró­dła pa­skud­ne­go odo­ru, otwo­rzył drzwi na ulicę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja też jestem zadowolona z lektury. Barwny język poniósł walory opowieści i dodał postaciom życia. I choć rzeczywiście wszystko tu jest czarno-białe to cała historia jest kolorowa.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Taka, jakiej zapragniesz. – Bardzo pragnął

 

Źle zapisane dialogi:

– Jak to… dlaczego? – oczy krawca otwarły się tak szeroko, że powieki niemal przywarły do czoła.

Wilja! – może choć nad dzieckiem się ulituje, pomyślał.  

– Dla sprawiedliwości! – gałęzie wierzby niby grube, dżunglowe liany ścisnęły żebra nieszczęśnika.

– Jaksa! – Szaszgot krzyknął do Leszego.[+] kurwa, o co chodzi?!

 

W zaznaczonych miejscach duże litery powinny być

 

Dobry tekst. Trzyma w napięciu, ładny język, a i powody kierujące bohaterami trafiające do czytelnika. Kliknęłabym bibliotekę, gdybym jeszcze mogła ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Z tego co mnie zakuło: murawa w lesie. Tam jest runo, trawa z wielorakimi krzaczkami, drobnymi drzewami itd, a murawa ma nieco inne znaczenie.

 

I mam inaczej, niż reszta czytelników. Właściwie od pierwszych kawałków ten tekst mnie nie zaciekawił, nie chwycił. Miałem z nim trudność, ślęczałem i zmuszałem się do czytania, bo dostał szybciutko bibliotekę, a to nie może być przypadek. I może coś w tym tekście jest, ale nie dla mnie. Doceniam, że sprawnie napisany, język dopasowany, a przesłanie, że natura wymierza sprawiedliwość i jacy to bandyci źli całkiem zgrabne, acz proste. Jednak, moim zdaniem, przemawia (i to też nie całkiem) tu tylko jedna scenka, tytułowa: sądu Leszego. Czuć w niej napięcie, którego nie było przez całe opko. A przez to “nie całkiem” mam na myśli dialogi, które się powtarzają. Oni mówią ciągle o tym samym, zamiast przesuwać się w “przesłuchaniu” naprzód.

Niemniej wyszło nieźle to, co zapowiadane w tytule. Także najważniejsze.

Ślicznie napisana, prosta historia, ktora może nie porwała mnie zbytnio, ale, jako że znakomicie gra z konwecją baśni z morałem… To nie mam najmniejszych powodów, by się przyczepić. No dobrze, jeśli myślisz, że “baśń z morałem" spłyca nieco całą sprawę, to niech będzie – skłaniająca do refleksji, baśniowa opowieść ;-)

Tak czy owak, przeczytałem z przyjemnością. Ale, być może, nie do końca ze zrozumieniem. No bo wydało mi się, iż Leszy karze za wyrządzanie zła w działaniu niezgodnym z naturą wyrządzającego. To znaczy, że gdyby Jaksa szczerze przyznał, iż podeptał paprocie i zamierzał ukatrupić krawca wraz z córką w zemście za wsadzenie kochanka za kratki (idąc za głosem swojej natury), to Leszy puściłby go wolno? Czy też może, z racji przynależności do Homo Sapiens, Jaksa POWINIEN być dobry, tak jak, na przykład, jenot zły?

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Z tego co mnie za­ku­ło: mu­ra­wa w lesie. Tam jest runo, trawa z wie­lo­ra­ki­mi krzacz­ka­mi, drob­ny­mi drze­wa­mi itd, a mu­ra­wa ma nieco inne zna­cze­nie.

Sirinie, nie wiem co, czym i w co Cię zakuło, ale jestem niemal pewna, że chciałeś powiedzieć, iż Cię zakłuło.

W sprawie murawy, proponuję byś zajrzał tutaj: http://sjp.pwn.pl/doroszewski/murawa;5453529.html

Niezależnie od tego co już o niej wiem, chętnie dowiem się, jakie, według Ciebie, murawa ma inne znaczenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest jeszcze murawa na boisku (piłkarskim).

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, o zielonej murawie płyty boiska – że zacytuję klasyka, wie chyba każdy. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale może właśnie z tym i TYLKO z tym skojarzył Sirin?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wg SJP: murawa, to gęsta niska trawa porastająca jakiś teren. Co, moim zdaniem, nie wyklucza terenów leśnych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I ja się z Tobą zgadzam, Reg smiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Naprawdę przyjemnie się czytało. Język wdzięczny, żadnych kiksów, zachowanie postaci wiarygodne… Historia mogłaby spokojnie rozgrywać się we współczesnej scenografii – chcę przez to powiedzieć, że jest uniwersalna, głównie przez motywy kierujące bohaterami, bardzo ludzkie, a to duża rzecz. I cały pomysł z działaniem wbrew naturze jako łamaniu prawa… logiczny, a jednocześnie na swój sposób świeży. :)

O, i jeszcze podoba mi się prostota bohaterów, a jednocześnie ich odwaga. Że głównym bohaterem jest krawiec, a nie Kapitan Ameryka z mieczami i toporami, a jednak walczy o sprawiedliwość – na tyle, na ile może. :)

“Miałem z nim trudność, ślęczałem i zmuszałem się do czytania, bo dostał szybciutko bibliotekę, a to nie może być przypadek.“

Zaciekawiło mnie. Spisek? ;-)

 

Nie zmieniam zdania, choć nie przepadam za Fantasy, to jest świetny tekst. A świetne teksty same wskakują do biblioteki. :)

Nieświadomy źródła paskudnego otworu, otworzył drzwi na ulicę.

chyba raczej chodziło o “źródło odoru” :)

 

Bardzo milutkie opowiadanie, ładnie napisane, bajkowe. Krawiec taki poczciwy, aż ciepło się robi na sercu. Dziw mnie bierze, że tyle pochwał od uprawnionych Użytkowników, a żadnego kliknięcia na Bibliotekę…

Rooms, kochana, ucieszyłaś mnie okrutnie, bo to znaczy, że nie tylko ja potrafię wyskoczyć z takimi numerami – tekst już jest w bibliotece laugh

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cieszę się, że moja ślepota kogoś potrafi uradować :)

Ech, cóż – wtydzior :D

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy wytknęli mi błędy w tekście. Szczególnie ubawił mnie cuchnący otwór, pozwolę sobie pozostawić tę kwestię bez dalszych komentarzy :D Gratuluję spostrzegawczości, Reg.

Jeszcze bardziej dziękuję stałemu zespołowi betującemu – Morgianie, Teyami i Werwenie, wspartymi tym razem przez Neverenda. Wiem, że betowanie może wyglądać róznie – czasem jest to tylko kilka końcowych uwag, czasem nieco “technicznej” pomocy. Nie mogę ukryć, że zarówno przy tym tekście jak i przy Córce Czarnoksiężnika, z której do tej pory jestem najbardziej zadowolony, rola osób które mi pomagały była bardzo duża! Przy pisaniu pewnych fragmentów ich mądre uwagi mocno kształtowały moje procesy myślowe i za to jestem bardzo wdzięczny, choć mam nadzieję, że z czasem nie będę potrzebował niczyjej pomocy żeby stworzyć dobrą opowieść. : )

A teraz kilka słów odpowiedzi na wasze komentarze:

Dziękuję, Cieniu. Warsztatowo jeszcze wiele pracy przede mną. Jak słusznie zauważasz, popełniam podobne błędy. Bywam, niestety, dość tępawy i pewnych rzeczy uczę się wolno.

Cieszę się, że Ci się spodobało.

Mr_D – pewnie masz rację z pompatycznością, ale chciałem, by ta scena wypadła poważnie.

Alex – niestety, za dużo akcji tu nie było, finał miał mieć lekko filozoficzne zabarwienie, a fizolofy dużo gadajo.

Regulatorzy – cieszę się, że tekst przeniósł Cię w przyjemne miejsce. Rzeczywiście, tym razem tak się złożyło, że złoczyńców spotkała kara.

bemik – Dziękuję. Choć niektóre rzeczy obok czarno-białych są też szare, albo szarozielone.

Tenszo – Dzięki – motywacja bohaterów ewoluowała w trakcie pisania.

Sirin – Dzięki za komentarz. Ostatnia scena w moim odczuciu była rzeczywiście najważniejsza. Z tym zdaniem “przesłanie, że natura wymierza sprawiedliwość i jacy to bandyci źli całkiem zgrabne, acz proste“ jako autor nie mogę się do końca zgodzić.

thargone – jakże się cieszę, że zacząłeś się zastanawiać ^ ^

Blodeuwedd – bardzo pozytywna uwaga o uniwersalności przesłania, dzięki!

Rooms – twoje zdziwienie to też dla mnie źródło małej radości ;-)

 

Nie będę wykładał więcej kawy na ławę odnośnie treści (generalnie preferuję herbatę). Napiszę tylko tyle, jeśli dla kogoś nie było to po lekturze jasne – normy, w oparciu o które sądził Leszy, nie są tożsame z ludzką moralnością.

 

Dziękuję za bibliotekę!

 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

BAdzo sprawnie, wciągająco i zręcznie spisana historyjka. Bajka właściwie, choć morał wielowarstwowy – i inne normy, zależne od czego innego, i o hipokryzji trochę, o zaprzeczaniu sobie – a także o dobru i złu, a przy tym zupełnie z boku – o byciu szczerym z sobą samym. Podoba mi się wybrana forma, nieprzesadna długość (skomponowane zacnie), wyraziści bohaterowie, z którymi wędrujemy przez tę historię, dobrze skrojona, nie komplikowana niepotrzebnie fabuła.

 

No, się nalezy nominacja ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

“Napiszę tylko tyle, jeśli dla kogoś nie było to po lekturze jasne – normy, w oparciu o które sądził Leszy, nie są tożsame z ludzką moralnością.”

O, to, to! Nawet przez chwilę obawiałem się, że krawiec i jego córka tego nie przeżyją.

Gratuluję biblioteki i zbieranych nominacji! Trzymam kciuki, żeby ich jeszcze przybyło, bo tekst jest naprawdę dobry (szczegóły znasz) :)

Dziękuję za przypłynięcie i nominację, Fishu.

Dziękuję też Blackburnowi za obawy i Werwenie za gratulacje ^ ^ odkąd wróciłem z pracy, czytam jak działa system nominacji i jaram się zaszczytem jak wypalana trawa ;)

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Tak, dobry tekst. Czytało się lekko, mnie osobiście te drobne błedy nie przeszkadzały w uruchamianiu swojego osobistego filmu podczas czytania. A najbardziej podobał mi się opis procesu “zaszczuwania” człowieka.

Te dwa zdania poniżej, istota tego procesu w kilku słowach:

I dwóch przeklętników, jak kruki głodnych zemsty. Wydziobali ich z miasta.

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

Wzruszająca, dramatyczna opowieść o nieszczęśliwej miłości dwóch bandyckich mężolubów. No, nie tegom ja się spodziewał ;)

Fajne.

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dzięki, Karamala. Kruk był trochę ukłonem w stronę mojego rodzinnego miasta, choć zasadniczo nikt mnie z niego nie wydziobał, sam się ulotniłem.

Nazgul – każda opowieść o miłości może być wzruszająca i/lub dramatyczna. Wiele zależy od odbioru :)

Dziękuję za pozytywne komentarze :)

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Podobało mi się i językowo i fabularnie. Od sceny skazania Wizkara całość ładnie i ciekawie kroczy naprzód, w dobrym tempie.  Morał i jasny podział na dobro i zło – fajnie czasem coś takiego poczytać, bo wbrew pozorom coraz rzadziej się coś takiego spotyka.

Dzięki, Zygfryd. Akurat z tempa akcji nie jestem całkiem zadowolony, bo na początku się wlecze, a potem trochę zbyt gwałtownie przyśpiesza, żeby na końcu wejść w fazę “przegadaną”, co zauważyła Alex – na tym etapie nie umiałem stworzyć bardziej zharmonizowanej struktury : >. Skróciłbym początek, ale chciałem pokazać jak dobre życie zmienia się w życie nie do zniesienia, natomiast końcowa dyskusja stanowi kluczowy element i nie chciałem jej zastąpić czymś innym. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Jak dla mnie bomba, w sam raz na krótki relaks przed pracą. Czytało się szybko i przyjemnie, choć jak ktoś zauważył wyżej, ta murawa nieco kłuje w oczy. :) Pozdrawiam serdecznie, to było moje pierwsze przeczytane opowiadanie na tym portalu. Czekam na dalsze teksty natury słowiańskiej i nie tylko.

Dziękuję, miło mi.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Przeczytałam z przyjemnością. Przemyślane, bez nadmiernych dygresji, napisane ładnym, prostym językiem. Niby prosta “filozofia” a uniknąłeś banału i moralizujących “aforyzmów”.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dziękuję. Nie wiem, na ile było przemyślane – pomysł na Leszego i jego sąd zaatakował mnie nagle wiosną, potem reszta narastała wokół, a z pomocą betawspomagaczy coś z tego wyszło. Cieszy mnie twoja przyjemność : )

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Po twarzy Mirkana spływały strużki nerwowego potu.

To znaczy co? Potowi trzęsły się ręce, miał rozbiegane spojrzenie itp.? Czy z okazji nawet lekkiego nieporozumienia od razu bił w mordę? ;)

 

Początek mnie znudził, jednak od sceny w nieśmiertelnej karczmie, opowieść wciągnęła i poprowadziła ku dość zaskakującemu finałowi. Przyznaję, po takim początku nie spodziewałem się bajki. I nie to nie jest zarzut, może nawet przeciwnie. 

Dzięki za niezłą lekturę. 

Sorry, taki mamy klimat.

Sethrael, na początku rzeczywiście niewiele się dzieje, w ogóle akcja nie jest mocną stroną powyższego tekstu.

 

Co do nerwowego potu – pewnie masz rację, ale żeby nie było, że łatwo sie poddaję:

http://sjp.pwn.pl/sjp/nerwowy;2488138

pkt 3 in fine – świadczący o zdenerwowaniu, w tym kontekście o niepokoju, obawie o kogoś.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Podobało mi się. Przyznam, że bardziej część w mieście niż sąd Leszego, i też po tej pierwszej części nie spodziewałam się pozytywnego zakończenia.

Moment, w którym wprowadziłeś Leszego skwitowałam sobie w myśli – “a, tak, zapomniałam, że musi być element fantastyczny” i przez chwilę też tak ten motyw traktowałam – jako na siłę wprowadzoną we wciągającą historię fantastykę. Jeszcze do tego skojarzyło mi się to z “Kajkiem i Kokoszem” – była taka część, w której Kajko i Kokosz porozstawiali w lesie napisy typu “szanuj zieleń”, które jednocześnie okazały się pułapką na osoby próbujące te znaki zniszczyć. Oczywiście, w pułapkę wpadli zbójcerze.

Ale autor nie odpowiada za głupie skojarzenia czytelników.  ;)

A “Sąd Leszego” uważam za bardzo udane opowiadanie.

Dzięki, ocha. Jeśli coś było dodatkiem do czegoś w procesie twórczym, to raczej na odwrót : ). 

Nie uważam, żeby to było głupie skojarzenie, ale Kajka i Kokosza jakoś sobie nie przypominam wśród źródeł inspiracji : >

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Tekst wywiera takie samo wrażenie, wywołuje takie same refleksje podczas przypominania go sobie, jak za pierwszym razem. Poczucie sprawiedliwości Leszego odbiega od mojego poczucia, ale nie na tyle, żebym sprzeciwiał się wyrokom Władcy Lasów, a krawiec i jego córka, jak na baśń przystało, baśniowo czyści w sercach ;-) . Popieram nominację.

Dzięki, Adam. To dla mnie duże wyróżnienie : )

Nie wiem czy interpretować emotikon jako wyraz ironii, lecz poczucie sprawiedliwości Mirkana nie było krystalicznie czyste : >.

Ale – parafrazując Piłata – cóż to jest sprawiedliwość? Kłania się teoria odwetu, szkoła klasyczna prawa karnego i takie tam… Wszystko czym męczą młodych na studiach prawniczych ;)

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ciekawa bajka z nienachalnym morałem. Podoba mi się, ładnie dobrane nazwy własne. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dziękuję, Dziadku. Mam nadzieję, że dam radę w tym roku opracować mały własny światek dla przyszłych tekstów, krótszych i dłuższych. Wtedy konsekwentnie obiorę sobie kanon nazw własnych – i może dalej będą się podobać. Na razie to jedna wielka improwizacja ;-)

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ja mam nieco podobne zastrzeżenia do Sirina – to znaczy cały wcześniejszy tekst był jedynie podbudowaniem do sceny sądu Leszego. Wcześniejsza część, owszem, ładnie napisana, ale to bardzo standardowa opowiastka o nękających człowieka oprychach. (Jak dla mnie) brakuje tej części czegoś, co skłaniałoby, żeby zainteresować się tekstem już teraz.

Postać Wilji była interesująca i miałem nadzieję, że jej, nazwijmy to, podwątek doprowadzi do jakiejś kulminacji – przez cały tekst była kreowana na najrozsądniejszą, ale podczas sądu stała się już zwyczajną, trochę naiwną dziewczyną.

 

– Dlaczego? – zadudnił głos Pana Puszczy.

Tu Cię źle poprawili, powinno być małą. “Zadudnił” odnosi się do wypowiedzianej kwestii, inaczej Leszy najpierw powiedziałby “Dlaczego?”, a potem zadudnił ;) Tak samo “dociekał” powinno być małą literą.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Dzięki za lekturę, przynajmniej częściowo się z Tobą zgodzę – próbowałem stworzyć odpowiednie tło, dla sceny która pewnego dnia pojawiła się w mojej głowie. Nie dopatrzyłem się za to naiwności u dziewczynki – cieszę się, że Cię zaciekawiła i oczekiwałeś “czegoś lepszego”, ale jej podsumowanie polityki karnej mogłoby być przez niektórych uznane za całkiem sensowne.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

No dobrze, może z naiwną przesadziłem. W każdym razie przestała się wyróżniać inteligencją, podsumowanie, że złoczyńców się wiesza, bo nie da się z takimi żyć, jest słuszne, ale nie błyskotliwe. Spodziewałem się, że to ona rozwiąże sprawę, zabijając klina samemu Leszemu, a ostatecznie nie miała większej roli niż obiekt gróźb/chronienia w konflikcie Mirkan-Jaksa – no ale to już nie zarzut, miałeś po prostu inny pomysł na ten tekst ;)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Fajne opowiadanie, podobało mi się. Fajne jest to słowo “Leszy” :))) Będę się bał chodzić do lasu :))) Podobał mi się opis tego żyjącego drzewa.

Jestem niepełnosprawny...

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za pozytywne komentarze : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Mądra bajka z ciekawym finałem. Polecam

Dziękuję.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka