- Opowiadanie: Nevaz - Sąd Leszego

Sąd Leszego

A Wy? Zna­cie ludz­ką na­tu­rę?

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Sąd Leszego

Mu­sia­ła wes­przeć się o okien­ni­ce, nieco za­drzeć nosek i sta­nąć na pal­cach. Do­pie­ro wtedy wzrok wzniósł się ponad smu­kłe da­chów­ki i ce­gla­ne ko­mi­ny Gor­stał­ku. Wi­dzia­ła wiel­ki las. Pusz­czań­ską prze­strzeń. Od­le­głość nie po­zwa­la­ła od­róż­nić po­je­dyn­czych drzew. Wilja dłu­gie chwi­le po­tra­fi­ła wpa­try­wać się w ogrom­ne pa­stwi­sko zie­lo­nych stwo­rzeń, na wskroś ocza­ro­wa­na. Umysł na­peł­niał się spo­ko­jem. W drze­wach było coś pięk­ne­go, coś, co bar­dzo młoda osoba czuła wy­raź­nie, choć jesz­cze nie po­tra­fi­ła na­zwać. A jed­nak tym razem zie­leń nie przy­wio­dła na twarz bez­tro­skie­go uśmie­chu. Dziew­czyn­ka wzdry­gnę­ła się. Prze­ra­ził ją bu­tel­ko­wy ho­ry­zont. Jak gdyby za głę­bo­ko przy­war­ła okiem do szkla­nej szyj­ki i za­czę­ła wpa­dać do środ­ka.

Po­szła do ojca. Nie za­pu­ka­ła. Otwo­rzy­ła drzwi i za­sko­czy­ła ro­dzi­ca, gdy z wy­su­nię­tym ję­zy­kiem prze­su­wał dłu­gi­mi pal­ca­mi po ko­ron­ko­wym de­kol­cie. Nowa – tej Wilja jesz­cze u niego nie wi­dzia­ła. Wiła się w jego pra­co­wi­tych dło­niach, bez­wol­nie pod­da­jąc się im­pul­som za­chcia­nek i od­waż­nym fan­ta­zjom. Po­chło­nię­ty do cna, z ciem­ny­mi oczy­ma pło­ną­cy­mi wi­go­rem, jak dwa ka­wał­ki węgla znad któ­rych uno­sił się czar­ny dym zmierz­wio­nych wło­sów, nie­mal nie za­uwa­żył córki.

– Dla mnie też kie­dyś uszy­jesz su­kien­kę? – spy­ta­ła za­my­ślo­nym gło­sem.

– Taką, jaką sobie wy­ma­rzysz, có­recz­ko.

Za­du­mał się, wpa­trzo­ny w twa­rzycz­kę przy­ozdo­bio­ną kar­me­lo­wy­mi lo­ka­mi. Co z tego, że nie mam cze­lad­ni­ka? Wilja z każ­dym mie­sią­cem uczy się coraz wię­cej. Mądra be­styj­ka. Pew­ne­go dnia znaj­dę dla niej do­bre­go męża. Córka mi­strza kra­wiec­kie­go do­sta­nie w po­sa­gu warsz­tat, a ja do­peł­nię swych dni pil­nu­jąc, by żadne z wnu­cząt nie ukłu­ło się igłą.

– Może być oran­żo­wa?

– Może być oran­żo­wa, có­recz­ko. Oran­żo­wa, tur­ku­so­wa, ró­żo­wa… Taka, jak sobie wy­ma­rzysz. – Bar­dzo pra­gnął ją uszczę­śli­wiać.

– To wspa­nia­le, tato… Ale nie teraz. Teraz mu­sisz za­nieść far­tu­chy panu Toł­sza­ro­wi.

– Świę­ta praw­da!

Ile ta mała ma lat? Je­de­na­ście. Z każ­dym ro­kiem coraz bar­dziej przy­po­mi­na Malwę. Urodą, bo miała twarz jak słod­ki mig­dał i oczy błysz­czą­ce jak dwa bursz­ty­ny, ale i cha­rak­te­rem. Wilii nie bra­ko­wa­ło oleju w gło­wie: my­śla­ła szyb­ko, a kiedy miała coś do po­wie­dze­nia, nie ka­za­ła długo cze­kać na swoje zda­nie.

Mistrz Mir­kan wes­tchnął, wspo­mi­na­jąc żonę. Gdy Malwa żyła, in­te­res szedł le­piej. Kra­wiec ter­mi­no­wał od wcze­snej mło­do­ści. W jego ro­dzi­nie szy­cie miało się we krwi. Go­spo­dar­ność, to już co in­ne­go. Nie miał głowy ani cha­rak­te­ru, żeby tar­go­wać się z kup­ca­mi bła­wat­ny­mi o ma­te­ria­ły, nawet wła­snej ro­bo­ci­zny nie umiał wy­ce­nić jak na­le­ży. Mistrz Kre­zlak, szef Gil­dii Kra­wiec­kiej Gor­stał­ku, wy­bu­do­wał ma­nu­fak­tu­rę, gdzie dziew­czy­ny z bie­do­ty tru­dzi­ły się wy­trwa­le jak pa­ję­czy­ce i szyb­ko jak ro­bot­ni­ce-mrów­ki, wszak pła­cił im za pracę na akord. Mir­kan za­wsze szył sta­ran­nie, ale jego warsz­tat pra­co­wał jak win­ni­ca – dzie­ła mi­strza po­trze­bo­wa­ły czasu.

Zła­pał ster­tę far­tu­chów mię­dzy dło­nie a pod­bró­dek i ru­szył do karcz­my „Gęsia nóżka”, do szyn­ka­rza Toł­sza­ra.

W progu warsz­ta­tu ze­tknął się ze zna­jo­mym, kup­cem ko­rzen­nym.

– Co no­we­go? Jak in­te­re­sy? – za­gad­nął kra­wiec.

Gor­dan spu­ścił wzrok i utkwił go w be­lach sukna roz­ło­żo­nych na dy­wa­nie. Wy­znał po­wo­li, ce­dząc słowa jak gorz­ką mik­stu­rę:

– W in­te­re­sach byłem, na wy­brze­żu. Wró­ci­łem wczo­raj pod wie­czór. Na dzień przed po­wro­tem ktoś mi dom na­padł.

– Dobry Boże…

– Na szczę­ście Jur­mal­ka cała. Choć pra­wie mar­twa ze stra­chu. Zło­dziej za­brał jej pier­ścień z perłą, po matce. Razem z in­ny­mi kosz­tow­no­ścia­mi, które mie­li­śmy w domu. Mogło się skoń­czyć dużo go­rzej, wiem… Ale to marna po­cie­cha. Zgło­si­łem spra­wę stra­ży, cho­ciaż praw­dę mó­wiąc – za­wie­sił głos i po­słał Mir­ka­no­wi zre­zy­gno­wa­ne spoj­rze­nie – sam nie wie­rzę, że to coś da.

– Two­jej żonie nic się nie stało. To naj­waż­niej­sze. – Przej­ście na po­ufal­szy ton było na­tu­ral­ne jak po­krze­pia­ją­ce klep­nię­cie w ramię.

– Wczo­raj w ogóle nie spała. I wcale jej się nie dzi­wię. – Ku­piec wes­tchnął i za­py­tał – Masz moją ko­szu­lę? Ile płacę?

– Za­pła­cisz na­stęp­nym razem. A dzi­siaj przy­nieś żonie ko­szyk świe­żych jagód. Odkąd pa­mię­tam, za­wsze lu­bi­ła ja­go­dy.

 

Ape­tycz­nie tłu­ściut­kie dziew­ki słu­żeb­ne uga­nia­ły się po so­sno­wych de­skach z ta­ca­mi peł­ny­mi chy­bo­czą­cych się kufli, zwień­czo­nych pianą chmie­lo­we­go trun­ku. Dziew­czy­ny uśmie­cha­ły się do licz­nych gości, po­sy­ła­jąc za­lot­ne spoj­rze­nia. Gra świa­tło­cie­ni mię­dzy okna­mi wy­peł­nio­ny­mi męt­nym, mlecz­nym szkłem a ścia­na­mi z wi­śnio­wych ce­gieł też do­da­wa­ła słu­żeb­nym uroku. In­te­res krę­cił się jak becz­ka piwa to­czo­na przez silne, gor­stal­skie ręce.

Toł­szar, wier­ny swej pro­fe­sji, strzegł sze­ro­kie­go szynk­wa­su. Mir­kan prze­ka­zał far­tu­chy z dumną po­do­bi­zną dłu­go­no­giej gęsi i na la­dzie wy­lą­do­wa­ła umó­wio­na za­pła­ta. Zna­jo­my za­pach chmie­lu i słodu kusił obiet­ni­cą orzeź­wie­nia. Nim zdra­dli­wa cho­ro­ba za­ci­snę­ła chci­we szpo­ny na jego żonie, kra­wiec nie zwykł stro­nić od wy­pit­ki. Znał wszyst­kie pi­wiar­nie Gorsz­tał­ku. Tym razem po­wie­dział sobie “nie”. Miał jesz­cze wiele pracy i za­miast trun­ku po­pro­sił o szkla­ni­cę kwasu chle­bo­we­go. Toł­szar skwa­pli­wie zgar­nął kilka koron z po­wro­tem. Mir­kan nie zwró­cił uwagi, jego wzrok po­wę­dro­wał gdzie in­dziej. Wy­da­wa­ło mu się, że jedna z dziew­czyn wła­śnie po­sła­ła mu wy­jąt­ko­wo czuły uśmiech. Na pewno tylko mi się wy­da­wa­ło… Cho­le­ra, jak ja dawno nie byłem z ko­bie­tą. Za­mo­czył usta w czar­nym na­po­ju, sma­ku­ją­cym mio­dem i ra­zow­cem. Z roz­my­ślań wy­rwał go nie­przy­jem­ny głos:

– No to ja ją cap, po­grze­ba­czem za ucho i mówię „dawaj, kurwo, co tam masz do­bre­go”!

– Dupy ci dała?

– Nie, Sza­szgot! – Sa­mo­chwa­ła wy­buch­nął śmie­chem. – Po dupę może jesz­cze wrócę. Ale i tak ob­ło­wi­łem się fest! I za ten try­umf dziś ze mną pi­je­cie, bra­ciasz­ki. 

– Aj, Wiz­kar, ty to po­tra­fisz chwac­ko do­piąć swego.

– Ma się ro­zu­mieć, Jak­seń­ku. Nie­dłu­go za­bio­rę się za Górne Mia­sto, tutaj same bie­da­ki miesz­ka­ją. Pier­ścień z perłą po matce. „Zo­staw mi pier­ścień z perłą, po matce”. Może i z perłą, ale kurwa, srebr­ny! Jakby cię matka ko­cha­ła, da­ła­by ci złoty pier­ścień, głu­pia cipo.

Kra­wiec objął wzro­kiem we­so­łe spo­tka­nie. Kan­cia­sta głowa z nie­rów­ny­mi, kwa­dra­to­wy­mi usza­mi. Wiz­kar z Alej­ki No­żow­ni­ków. Wąska, zie­mi­sta twarz i nos jak cio­sa­ny dłu­tem pi­ja­ne­go par­ta­cza. Sza­szgot Sny­ce­rzyk. Gład­kie lico i zimne, złe oczy. Jaksa spod Jatki. Do kom­ple­tu flasz­ka si­wu­chy i kilka in­nych bu­te­lek, już po­ko­na­nych. Mir­kan dopił kwas i wy­szedł z karcz­my. Czuł gniew. Miał ocho­tę roz­bić szkla­ni­cę na gło­wie Wiz­ka­ra. Sły­szał już wcze­śniej to imię, wi­dy­wał w karcz­mach te mordy. Gor­dan nie był jego naj­bliż­szym dru­hem, a jed­nak znali się cał­kiem do­brze. Ich żony przy­jaź­ni­ły się, kiedy Malwa żyła. To samo wła­ma­nie mogło przy­da­rzyć się Mir­ka­no­wi.

Ku­piec znosi trudy po­dró­ży i dba o to­wa­ry. Kra­wiec wal­czy igłą, aż palce puch­ną z wy­sił­ku, a na­par­stek rdze­wie­je od potu. A ta swo­łocz stra­szy bez­bron­ną babę po­grze­ba­czem i za­pra­sza ko­le­gów na piwo. Nie mógł tak tego zo­sta­wić! Z bez­sil­no­ści aż pło­nął. Nie chciał iść do Gor­da­na. Osta­tecz­nie nie miał ab­so­lut­nej pew­no­ści. Może Wiz­kar mówił o innym wła­my­wa­czu i innym pier­ście­niu? Kra­wiec, spra­gnio­ny spra­wie­dli­wo­ści, zde­cy­do­wał się do­nieść stra­ży. Neu­tral­nie, z dużą dozą ostroż­no­ści.

– Usły­sza­łem roz­mo­wę w karcz­mie „Gęsia Nóżka”. Wiz­kar Krzy­wo­uchy z Alej­ki No­żow­ni­ków mógł ma­czać palce w na­pa­dzie na dom Gor­da­na, kupca ko­rzen­ne­go.

– Ro­zu­miem. Bar­dzo nam to po­mo­że, mi­strzu Mir­ka­nie. Jesz­cze coś?

– Pro­szę to za­cho­wać w ta­jem­ni­cy… no… że to ode mnie.

– Oczy­wi­ście. Nie bój­cie się.

Czar­ny, że­la­zny kruk na szy­sza­ku straż­ni­ka ni­cze­go nie kra­kał.

 

Roz­pra­wy od­by­wa­ły się w ra­tu­szu, w sali na­zy­wa­nej Izbą Dę­bo­wą, z po­wo­du ma­syw­nych wrót, ław i sę­dziow­skie­go stołu wy­ko­na­nych z tegoż drew­na. Przed bu­dyn­kiem rosło inne drze­wo: szu­bie­nicz­na wierz­ba, star­sza niż ra­tusz i urząd Sę­dzie­go Gorsz­tał­ku razem wzię­te. Obu­do­wa­no ją rusz­to­wa­niem dla mi­strza ma­ło­do­bre­go, aby mógł wy­god­nie na­kła­dać stry­czek na szyję ska­za­ne­go. Kiedy są­dzi­li Wiz­ka­ra, Sza­szgot nie przy­szedł, bo, jak mówił, nie mógł przejść pod cie­niem rzu­ca­nym przez ko­na­ry po­nu­rej wierz­by. Jego dzia­dek, oj­ciec i dwóch braci wi­sia­ło nie­gdyś, jako jej zgni­łe owoce.  

Przez całą roz­pra­wę sę­dzia krzy­wił się, jakby ktoś pod­sta­wiał mu pod nos ze­psu­tą rybę. Bez­dź­więcz­nie prze­bie­rał pal­ca­mi po stole w wy­ra­zie znie­cier­pli­wie­nia. Jaksa spod Jatki zbladł. Pię­ści za­ci­skał tak mocno, że le­d­wie do­pły­wa­ła krew. Oczy za­lśni­ły wil­go­cią. Wiz­kar stał dum­nie, jego kwa­dra­to­wą, męską szczę­kę wień­czył zu­chwa­ły uśmiech awan­tur­ni­ka. Jaksa, zra­nio­ny, od­wró­cił wzrok. Wie­dział, że już nie pójdą razem do Gór­ne­go Mia­sta.  

Wiz­ka­ra za­mknę­li. Zna­leź­li do­wo­dy na ten i na inne grzesz­ki. Oprych nie miał moż­ne­go pro­tek­to­ra, który za­sło­nił­by go przed sro­gim ra­mie­niem sę­dzie­go. Gdy wieść do­szła do Mir­ka­na, ów ucie­szył się, ale w tym samym cza­sie coś na­peł­nia­ło jego serce dziw­nym nie­po­ko­jem. W nocy długo nie mógł za­snąć. Nad ranem obu­dził go nie­przy­jem­ny za­pach – cuch­nę­ło gno­jów­ką. Nie­świa­do­my źró­dła pa­skud­ne­go odoru, otwo­rzył drzwi na ulicę. To jego wła­sny warsz­tat ktoś oblał wstręt­ną cie­czą.

Lu­dzie prze­cho­dzi­li obok, nie zwra­ca­jąc na nich uwagi. Sunął sznur tra­ga­rzy ob­ła­do­wa­nych wi­kli­no­wy­mi ko­sza­mi, klat­ka­mi z dro­biem i pę­ka­mi pie­trusz­ki. Był dzień tar­go­wy i każdy pil­no­wał wła­snych in­te­re­sów. W po­wie­trzu uno­si­ły się różne za­pa­chy. Mir­kan i Wilja skoń­czy­li czy­ścić drzwi i ganek, gdy mistrz kra­wiec­ki usły­szał zna­jo­my głos z „Gę­siej Nóżki”. Ten sam który żar­to­wał o da­wa­niu dupy. Szpet­ny męż­czy­zna na­zy­wa­ny Sza­szgo­tem syk­nął kraw­co­wi nie­przy­jem­nie bli­sko ucha:

– To gówno tak łatwo się nie wy­czy­ści.

– Jeśli chce nam pan pomóc, mamy wię­cej szma­tek. – Wilja miała dobry słuch i śmia­ły język.

– Kiedy będę po­trze­bo­wał szmat­ki, przyj­dę do cie­bie, mała.

Nim Mir­kan zdą­żył coś po­wie­dzieć, ko­leż­ka Wiz­ka­ra znik­nął w za­uł­ku.

 

Na­stęp­ne­go dnia były ry­sun­ki wę­glem i kredą. Za­czę­li chyba od szczu­ra, bo wy­szedł naj­go­rzej. Ogon jesz­cze cał­kiem, cał­kiem: szczu­rzy, ale pysk i uszy… sło­wem ni pies, ni bóbr. Za świ­nię mu­sie­li za­brać się potem, bo wy­szła im już ele­ganc­ko. Za­krę­co­ny ogo­nek, ryjek z tarcz­ką z dwoma dziur­ka­mi. Spod ryjka wy­sta­wał długi język. Nie do końca świń­ski, ale Mir­kan po­dej­rze­wał, że w tym przy­pad­ku nie cho­dzi­ło o wier­ne od­wzo­ro­wa­nie re­aliów. Do tego jesz­cze lu­dzik za kra­ta­mi i drugi, na szu­bie­ni­cy. Pro­ste, ale wy­mow­ne. Kam­ra­ci Wiz­ka­ra naj­pew­niej nie po­sie­dli trud­nej sztu­ki pi­sa­nia, ale nie krę­po­wa­ło to nad­mier­nie ich eks­pre­sji.

Kra­wiec raz jesz­cze wy­brał się do War­tow­ni. Wy­ło­żył spra­wę ka­pi­ta­no­wi stra­ży.

– Ro­zu­miem wasze wzbu­rze­nie, mi­strzu Mir­ka­nie. Nie wiem, skąd nie­chęt­ni wam lu­dzie po­wzię­li po­dej­rze­nia, że mo­że­cie mieć zwią­zek z za­trzy­ma­niem Wiz­ka­ra. – Że­la­zny kruk przy­pię­ty do ka­pi­tań­skie­go sza­pe­ro­nu zda­wał się pa­trzeć na kraw­ca jak na pa­dli­nę. Jego wła­ści­ciel za­pew­niał: 

– Nikt ze stra­ży nie miał z tym nic wspól­ne­go. Tylko czego wła­ści­wie ode mnie ocze­ku­je­cie? Nie mam tylu ludzi, żeby dać wam oso­bi­ste­go stró­ża. Zresz­tą po­wiedz­my szcze­rze, mi­strzu: czy wy aby tro­chę nie prze­sa­dza­cie? Go­to­wi­ście jesz­cze upew­nić rze­zi­miesz­ków, że rze­czy­wi­ście sprze­da­li­ście nam ich druha.

– Jak to sprze­da­li? Nikt mi nie dawał żad­nych pie­nię­dzy.

– To takie wy­ra­że­nie. Spo­koj­nie. Jeśli wstrzy­ma­my się od po­chop­nych dzia­łań, w końcu się znu­dzą i po­my­ślą, że to był fał­szy­wy trop. Mo­że­cie nam za­ufać, znamy pół­świa­tek od pod­szew­ki.

– A jeśli się nie znu­dzą?

– Je­ste­ście uczci­wym oby­wa­te­lem mia­sta, mi­strzu Mir­ka­nie. A nam za­le­ży, by oby­wa­te­le czuli się bez­piecz­nie. Niech bę­dzie tak. Wyślę wię­cej ludzi, by pa­tro­lo­wa­li waszą dziel­ni­cę, zgoda? Ktoś za­wsze bę­dzie miał na was oko. A teraz już spo­koj­nie, no, idź­cie z Bo­giem.

 

Błę­kit nieba ustę­po­wał zie­le­ni. Drze­wa na ho­ry­zon­cie wy­cią­ga­ły po nią dłu­gie ra­mio­na. Wy­glą­da­ła przez okno, za­sła­nia­jąc twarz dłoń­mi, żeby jej nie wi­dzia­ły. Zza rogu na­chy­lał się ku niej sę­dzi­wy klon, ale on był drze­wem zna­jo­mym. Tamte były da­le­kie i obce, prze­ni­kli­we i pełne sił. Tatuś z ni­cze­go nie zda­wał sobie spra­wy. Jak za­wsze sie­dział w warsz­ta­cie. Twarz miał mi­zer­ną jak liść w przed­zi­mie. Wilja do­my­śli­ła się, że coś jest nie tak. Nigdy nie umiał cho­wać przed nią se­kre­tów, tak samo jak nie­gdyś przed jej matką. Opo­wie­dział co za­szło w karcz­mie i jak po­szedł do stra­ży.

– Dla­cze­go to zro­bi­łeś? – Młód­ka spoj­rza­ła na ojca prze­ni­kli­wym wzro­kiem.

– Żeby spo­tka­ła go kara, za to, co zro­bił. Bo nie w po­rząd­ku tak po pro­stu za­bie­rać czy­jeś rze­czy, a ten czło­wiek jesz­cze się cheł­pił swoim czy­nem. Prze­cież wiesz, że tak nie można. Cho­dzisz do świą­ty­ni, praw­da?

Wilja za­my­śli­ła się i na ko­niec uśmiech­nę­ła się do ojca:

– Po­stą­pi­łeś dziel­nie, tato. Tylko co z tam­ty­mi? Czemu nie pój­dzie­my do kupca Gor­da­na, niech on nam po­mo­że. W końcu to od niego wszyst­ko się za­czę­ło.

– Może to nie jest taki zły po­mysł.

Oka­za­ło się, że ku­piec Gor­dan wy­je­chał w in­te­re­sach. Tym razem dom zo­sta­wił pod stra­żą, a żonę za­brał ze sobą.  

 

Ko­lej­ne­go ranka Mir­kan zna­lazł okno po­ko­ju córki przy­kry­te kirem. W Gor­stał­ku zwy­czaj kazał za­zna­czać w ten spo­sób odej­ście człon­ków ro­dzi­ny. Kra­wiec zry­wał czar­ne płót­no drżą­cy­mi z gnie­wu i stra­chu pal­ca­mi, gdy na­de­szło dwóch straż­ni­ków.

– Ktoś umarł? – spy­tał nie­roz­gar­nię­ty straż­nik.

– Jesz­cze nie – sap­nął Mir­kan.

– To co, znów jakiś głupi żart?

– Głupi i bar­dzo mało śmiesz­ny.

– Cho­ciaż macie ka­wa­łek płót­na za darmo, mi­strzu. Ży­je­cie z kra­wiec­twa, praw­da?

Mir­kan za­sta­na­wiał się, czy Wilja zdą­ży­ła już zo­ba­czyć kir. Le­d­wie straż­ni­cy znik­nę­li z ulicy, z za­uł­ka wy­nu­rzy­ła się głowa Jaksy, z przy­stoj­ną twa­rzą i złotą czu­pry­ną.

– Nie bój się, mi­strzu Mir­ka­nie! Ktoś mu­siał sobie z cie­bie okrut­nie za­drwić. Prze­cież twoja córka wciąż żyje.

Kra­wiec po­bladł. Gdyby i to był żart, byłby naj­okrut­niej­szym ze wszyst­kich. Mir­kan wy­wark­nął pierw­szą obe­lgę, która przy­szła mu do głowy:

– Chę­do­żo­ny mę­żo­lub! 

W Gorsz­tał­ku cie­le­sne zbli­że­nie dwóch mężów ka­ra­no wy­gna­niem. W krę­gach Gil­dii Zło­dziei takie upodo­ba­nia spo­ty­ka­ły się ze szcze­gól­ną po­gar­dą. Jaksa po­czer­wie­niał, pod­szedł bli­żej i syk­nął:

– Pew­ne­go dnia po nią przyj­dę i pięk­nie jej za­pła­cę za twoje dobre usłu­gi. Gdy­bym zro­bił to tej nocy, na­praw­dę mu­siał­byś wy­wie­sić kir. Jest jesz­cze taka ma­lut­ka. Mo­gła­by nie dać sobie rady z przy­ję­ciem wdzięcz­no­ści. Może pę­kła­by od mojej szczo­dro­ści. Ale za rok, dwa…

Mir­kan po­stą­pił na­przód z wy­cią­gnię­ty­mi dłoń­mi, żeby udu­sić Jaksę. Ło­trzyk uchy­lił się zwin­nie i po­gro­ził:

– Nigdy nie masz pew­no­ści. Na twoim miej­scu upew­nił­bym się, czy mała leży w swoim łó­żecz­ku.

I Mir­kan po­słu­chał. Nie za­uwa­żył gry­ma­su nie­sma­ku na ustach od­cho­dzą­ce­go wroga.

 

Le­d­wie prze­łknął śnia­da­nie, po­szedł do Mi­strza Kre­zla­ka, szefa gil­dii. Ukło­nił się nisko i po­pro­sił o pomoc:

– Szla­chet­ny ar­cy­mi­strzu! Nie mogę już pra­co­wać w moim warsz­ta­cie. W na­szej dziel­ni­cy nie czu­je­my się z córką bez­piecz­nie.

– Przy­kro mi sły­szeć takie słowa z ust naj­zdol­niej­sze­go człon­ka na­szej spo­łecz­no­ści. Oczy­wi­ście masz moją zgodę na wy­na­jem po­miesz­czeń gil­dii, Mir­ka­nie.

– Wy­na­jem?

Mistrz Kre­zlak uśmiech­nął się kwa­śno:

– Nie­ste­ty, nie mo­że­my sobie po­zwo­lić na ob­da­ro­wy­wa­nie darmo, nawet naj­bliż­szych przy­ja­ciół.

– Ale prze­cież je­stem człon­kiem gil­dii! Od lat płacę wszyst­kie skład­ki…

– I wła­śnie dla­te­go, na wy­na­jem ofe­ru­ję ci zniż­kę w wy­so­ko­ści czwar­tej czę­ści ceny! Do­brze prze­myśl moją ofer­tę, bo chęt­nych nie bra­ku­je. Jeśli nie chcesz, za­wsze mogę przy­gar­nąć twoją małą do ma­nu­fak­tu­ry, mam dla tka­czek i kraw­co­wych za­da­szo­ne izby sy­pial­ne.

Naj­zdol­niej­szy czło­nek spo­łecz­no­ści po­krę­cił głową, bez krzty wi­go­ru.

Po tylu la­tach człon­ko­stwa Mir­ka­na w gil­dii słowa Kre­zla­ka po­licz­ko­wa­ły. A prze­cież nie po­win­ny za­ska­ki­wać. Stary lis wy­ko­rzy­sty­wał każdą oka­zję, by po­zbyć się kon­ku­ren­cji. Na­to­miast kwar­ta ceny była tylko o okta­wę niż­sza, niż to, co zde­spe­ro­wa­ny kra­wiec mógł­by za­pła­cić.

 

Za­brał Wilję do świą­ty­ni. Li­czył, że na­boż­na cisza murów sank­tu­arium po­mo­że oboj­gu się uspo­ko­ić. Wie­czor­ną li­tur­gię od­pra­wiał młody ka­płan. Jak na złość, nie opo­wia­dał o bogu spra­wie­dli­wo­ści. Mówił o bogu prze­ba­cza­nia i od­pusz­cza­nia win. Że ni­ko­go nie wolno po­tę­piać, że każ­de­mu na­le­ży się druga szan­sa. Mir­ka­na ze­mdli­ło, gdy zo­ba­czył po dru­giej stro­nie świą­ty­ni Jaksę, ki­wa­ją­ce­go głową do słów ka­za­nia. Jak w kar­na­wa­le, gdy błaź­ni opa­no­wu­ją am­bo­ny, wszyst­ko było na opak. Wy­cho­dząc z przy­byt­ku za­trzy­ma­li się przy ma­lo­wi­dłach przed­sta­wia­ją­cych bez­bron­nych wier­nych drżą­cych ze stra­chu przed po­tę­ga­mi pusz­czy – Je­ży­ba­bą, Le­szym i Mo­chem Ma­to­chem. Za ma­syw­ny­mi wro­ta­mi kra­wiec ob­ró­cił się przez ramię. Świą­ty­nia przy­po­mi­na­ła ogrom­ną trum­nę.

Gdy wró­ci­li do domu, za­czął roz­mo­wę:

– Lu­bisz nasze życie w Gor­stał­ku?

Wilja wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Mir­kan czuł, że przej­rza­ła go na wylot. Że nic nie mówi, ale już wszyst­ko wie. Zro­bił gło­śny wy­dech i zwo­ka­li­zo­wał pro­po­zy­cję:

– Mo­gli­by­śmy prze­nieść się do Kor­low­ki, do wuja Wi­zbo­ra. Nie mamy dłu­gów, a nasz do­by­tek zmie­ści się na jed­nym wozie. Tutaj nie je­ste­śmy ostat­nio mile wi­dzia­ni.

– W Kor­low­ce są je­zio­ra. I ogro­dy. Mo­gła­bym bawić się z ku­zy­na­mi.

Przy­glą­dał się jej po­dejrz­li­wie. Nie wie­dział, czy na­praw­dę się cie­szy, czy mówi to wszyst­ko, by on po­czuł się le­piej.  

W pło­mie­niu świe­cy zo­ba­czył zimne, złe oko Jaksy spod Jatki. Uca­ło­wał czoło Wilii i szyb­ko zdmuch­nął ogień z knota.

 

Mir­kan ku­pu­jąc wóz i konia jak zwy­kle prze­pła­cił. Mu­siał jesz­cze przy­po­mnieć sobie, jak się po­wo­zi, ale jego zręcz­ne ręce szyb­ko przy­zwy­cza­iły się do lejc. Wilja uło­ży­ła się na be­lach płót­na i usnę­ła. Nie­go­ścin­ny Gor­stałk po­że­gnał ich trze­po­tem her­bo­wych sztan­da­rów przy­ozdo­bio­nych kru­kiem z chle­bem w dzio­bie i dymem z ko­mi­nów, opa­da­ją­cym z po­ran­ną mgłą. Wy­pcha­ny gał­gan­ka­mi niedź­wia­dek Atal­ber nie zdą­żył wy­czoł­gać się spod łóżka. Jego pani ode­szła. Jeśli do­je­cha­li­by na miej­sce, oj­ciec mógł­by uszyć jej wiele no­wych niedź­wiad­ków.

Przed po­łu­dniem za­czę­ło się prze­ja­śniać. Koń mę­czył się, wcią­ga­jąc wóz pod górę. Po­wie­trze było cięż­kie od za­pa­chu wszech­ota­cza­ją­cej le­śnej gę­stwi­ny. Kra­wiec obej­rzał się, by rzu­cić ostat­nie spoj­rze­nie w stro­nę mia­sta, w któ­rym spę­dził pół życia. Rdza­wo­brą­zo­we mury, po­czer­nia­łe da­chów­ki, ptaki wiecz­nie głod­ne okru­chów. I dwóch prze­klęt­ni­ków, jak kruki głod­nych ze­msty. Wy­dzio­ba­li ich z mia­sta. A teraz… Kurwa, a teraz nas gonią!

Mir­kan nie prze­wi­dział ta­kie­go roz­wo­ju wy­pad­ków. W duchu zwy­my­ślał się za lek­ko­myśl­ność i zbyt długi język. Nie­po­trzeb­nie mówił han­dla­rzo­wi końmi, kiedy i dokąd chce je­chać. A teraz? Po­rzu­ce­nie wozu ra­czej nie wcho­dzi­ło w grę – mieli na nim cały swój do­by­tek! Czego chcie­li tamci? Mogli zabić?

Po­rzu­ci­li wóz i po­bie­gli.

– W las, Wijla! W pa­pro­cie!

Sza­szgot i Jaksa wy­pa­trzy­li ich. Zo­sta­wi­li wierz­chow­ce i su­nę­li pie­szo jak ry­dwa­ny gnie­wu przez roz­stę­pu­ją­ce się zie­lo­ne morze. Ucie­ki­nie­rzy znik­nę­li prze­śla­dow­com z oczu. Wy­czoł­ga­li­by się z pu­łap­ki, gdyby nie wydał ich klon jawor. Drze­wo zdra­dzi­ło jesz­cze po­przed­niej je­sie­ni, gdy osła­bio­ne tor­tu­rą wia­tru zrzu­ci­ło wy­su­szo­ną gałąź w za­ro­śla. Drew­no trza­snę­ło.

Mir­kan i Wilja znów ze­rwa­li się do biegu.

Pa­pro­cie za­sze­le­ści­ły cicho, tra­to­wa­ne przez ludz­kie stopy. Coś huk­nę­ło i po­wie­trze wy­peł­ni­ło się za­pa­chem futra i mchu. Cała czwór­ka za­sty­gła u pod­nó­ża ogrom­nej ża­łob­nej wierz­by.

– Kto?! – Huk­nę­ło raz jesz­cze. – Kto nisz­czy pa­pro­cie?!

Prze­ra­że­ni lu­dzie roz­glą­da­li się do­oko­ła. Pa­trzy­li na ko­ro­ny i pnie drzew, na szma­rag­do­wą po­świa­tę rzu­ca­ną przez strasz­nie so­czy­ste li­ście. Nie doj­rze­li dłu­gich ga­łę­zi wierz­by, wi­ją­cych się w le­śnym runie. Gdy jej koń­czy­ny oplo­tły nogi śmier­tel­ni­ków jak złote wę­że-du­si­cie­le, było już za późno, żeby się wy­rwać.

Wtedy im się po­ka­zał.  

Nad­cią­gnął bez­sze­lest­nie: po­tęż­ny kor­pus ta­jem­ną siłą uno­sił się ponad mchem i mu­ra­wą. Wzro­stu miał z górą sie­dem stóp. Opoń­cza z gę­ste­go igli­wia skry­wa­ła twar­de ciało w ki­ry­sie z mo­drze­wio­wych szy­szek. Za kró­lew­ski koł­nierz słu­ży­ły dwa żywe gro­no­sta­je, spo­glą­da­ją­ce na ludzi z nie­uf­no­ścią. Ponad nimi głowa ol­brzy­ma wy­glą­da­ła jak pień wy­rwa­ny z ko­rze­nia­mi, które roz­cho­dzi­ły się niby zęby bru­nat­nej ko­ro­ny. Tam, gdzie spo­dzie­wa­li się oczu, pło­nę­ły śle­pia, ja­do­wi­cie żółte jak paź­dzier­ni­ko­we li­ście. Ręką – wiel­ką, sę­ka­tą ga­łę­zią – zło­wróżb­nym ge­stem wska­zał na in­tru­zów.

Sły­sze­li o nim le­gen­dy. Wie­dzie­li, że zła­pał ich Leszy.

Sza­szgot Sny­ce­rzyk pierw­szy za­czął krzy­czeć. Naj­pierw w spo­sób pa­nicz­ny i nie­ar­ty­ku­ło­wa­ny, a potem coraz wy­raź­niej:

– Wy­puść! Wy­puść nas!

– Milcz. – Jego głos, tak obcy ludz­kim uszom, przy­po­mi­nał skrzy­pie­nie ła­mią­ce­go się ko­na­ra. – Stwo­rze­nia lasu są pod ochro­ną moich ga­łę­zi. A obcy pod moim sądem.

Mir­kan wy­cią­gnął dło­nie w stro­nę córki. Chciał ukryć Wilję w ra­mio­nach, ale stała zbyt da­le­ko. Wierz­bo­we pęta wiły im się wokół nóg i bez­li­to­śnie do­ci­ska­ły ręce do ciała. Kra­wiec miał pro­blem z za­czerp­nię­ciem głęb­sze­go od­de­chu, a ucisk ba­lan­so­wał na gra­ni­cy bólu. Mir­kan na­prę­żył mię­śnie, ba­da­jąc wy­trzy­ma­łość ga­łę­zi. Nie ustę­po­wa­ły choć­by o pół cala.  

– Jeśli to sąd, to nie po­win­ni­śmy mieć pa­le­stran­ta? – jęk­nął Jaksa. – Ja­kie­goś obroń­cy?  

– Ar­bi­ter star­czy. – Od­głos skrzy­pią­ce­go ko­na­ra zmie­nił się w niedź­wie­dzi po­mruk. – I Pani Wierz­ba.

Mir­kan wi­dział, że Wilja wy­krzy­wi­ła twarz w wy­ra­zie bólu, ale za­ci­snę­ła zęby i nie wy­da­ła z sie­bie skar­gi.

– Li­to­ści! Za­kończ to! To prze­klę­te drze­wo dusi mi córkę! – bła­gał krzy­kiem. 

Leszy go zi­gno­ro­wał. Jaksa pró­bo­wał ne­go­cjo­wać dalej:

 – Czy te drzew­ne po­wro­zy są ko­niecz­ne? Prze­cież nie pró­bo­wa­li­by­śmy ci uciec, o królu boru, o prze­po­tęż­ny Leszy!

Le­d­wie z ust przy­stoj­ne­go bry­gan­ta padły ostat­nie słowa, ko­ro­ną wiel­kiej wierz­by wstrzą­snę­ło. Ga­łę­zie krę­pu­ją­ce Jaksę za­ci­snę­ły się z ję­kli­wym od­gło­sem, któ­re­mu za­wtó­ro­wał praw­dzi­wy jęk, ludz­ki. Mir­ka­no­wi zdało się, że sły­szy zło­śli­we skrzy­pie­nie drze­wa – a może to skrzy­pia­ły kości Jaksy? Leszy, nie zwa­ża­jąc na cier­pie­nia swo­je­go jeńca od­parł:

– Ko­niecz­ne. Nie żeby was wię­zić, dwu­noż­ni. Na moje ski­nie­nie zie­mia pusz­czy, na któ­rej sto­icie roz­stą­pi się i was po­chło­nie. Jed­nych po pas. In­nych po szyję. In­nych po czu­bek głowy. – Z ostat­ni­mi sło­wa­mi ja­do­wi­cie żółte oczy skie­ro­wa­ły się w stro­nę Wilii. Leszy wy­ja­śnił:

– Wierz­ba czuje fałsz. Jeśli bę­dzie­cie kła­mać, udusi jak dra­pież­ny pyton. Nie wiem, ile za­dzierz­gnięć trze­ba na każ­de­go z was. Radzę więc, mów­cie praw­dę.

– Nie chcie­li­śmy znisz­czyć two­ich pa­pro­ci! – krzyk­nął Sza­szgot, po­si­nia­ły z hi­ste­rii i braku po­wie­trza.

– Bie­gli­ście za zwie­rzy­ną?  

Jaksa, my­ślą­cy znacz­nie szyb­ciej od Sza­szgo­ta, wy­pa­lił:

– Nie chcie­li­śmy zro­bić im krzyw­dy!

Wierz­ba znów za­ci­snę­ła okowy swo­ich zło­ci­stych kaj­dan i ciało ban­dy­ty wy­krę­ci­ło się kon­wul­syj­nie.  

– Chcie­li­śmy dać im na­ucz­kę. Ten kon­fi­dent wydał na­sze­go druha! To zdraj­ca! – ryk­nął Sza­szgot.

– Jak mógł was zdra­dzić, skoro nic go z wami nie łączy, zło­dzie­je?! – od­krzyk­nę­ła Wilja, pi­skli­wym gło­sem. Sza­szgot zmarsz­czył brwi, nie wie­dząc, co od­po­wie­dzieć.

– Nie za­bi­li­by­śmy ich – zwró­cił się do Le­sze­go nie­pew­nym gło­sem. – Praw­da, Jaksa?

Jaksa mil­czał.

– Twój kon­fra­ter miał chyba inne plany – wy­ce­dził Mir­kan. – Teraz wi­dzisz, o Leszy? To mor­der­ca. Wi­nie­neś go ska­zać i pu­ścić nas wolno.

– Dla­cze­go? – za­dud­nił głos Pana Pusz­czy.

– Jak to… dla­cze­go? – Oczy kraw­ca otwar­ły się tak sze­ro­ko, że po­wie­ki nie­mal przy­war­ły do czoła. – Bo… bo nie wolno za­bi­jać.

– Za­bi­ja­nie nie leży w ludz­kiej na­tu­rze? – za­py­tał Leszy.

– Oczy­wi­ście, że nie! – krzyk­nął Mir­kan – Lu­dzie z na­tu­ry są do­bry­mi stwo­rze­nia­mi. Po­wiedz mu, Wilja! – Może choć nad dziec­kiem się uli­tu­je, po­my­ślał.  

– Lu­dzie są… do­brzy… – Pisk dziew­czyn­ki prze­ra­ził wrony sie­dzą­ce na skra­ju po­la­ny. Kara wierz­by spa­dła na nią szyb­ciej niż ude­rze­nie pio­ru­na.  

– Wilja! – Ryk bólu roz­darł pierś bez­sil­ne­go ojca.

Oprysz­ko­wie pa­trzy­li po sobie w nie­pew­no­ści. Sza­szgot nie miał ocho­ty mówić, ale gdy zro­zu­miał, że Jaksa boi się otwo­rzyć usta, syk­nął:

– W życiu jak w za­mtu­zie, kurwę cza­sem trze­ba uka­rać.

Oczy Le­sze­go pło­nę­ły żół­tym ogniem. Żadne z ludzi nie poj­mo­wa­ło, jak od­czy­ty­wać ten blask. Żywy koł­nierz z gro­no­sta­jów nie­spo­koj­nie krę­cił łeb­ka­mi.

– Dla­cze­go wy­da­łeś ich druha? – do­cie­kał bo­ro­wy ar­bi­ter.

– Dla spra­wie­dli­wo­ści! – Ga­łę­zie wierz­by niby grube, dżun­glo­we liany ści­snę­ły żebra nie­szczę­śni­ka.

– Tato! – za­wy­ła prze­ra­żo­na Wilja.

– Bo zło trze­ba uka­rać – syk­nął Mir­kan.

– Lu­dzie nie są z na­tu­ry źli – wy­szep­ta­ła po chwi­li ciszy córka kraw­ca, na tyle gło­śno, by wszy­scy ją usły­sze­li. Uko­rze­nio­na głowa zwró­ci­ła się w kie­run­ku młód­ki, jakby stwór słu­chał z za­cie­ka­wie­niem. Mó­wi­ła dalej:

– Gdyby wszy­scy kra­dli i za­bi­ja­li, nie da­ło­by się żyć. To, co oni robią, jest wbrew na­szej na­tu­rze. Dla­te­go ta­kich jak oni za­my­ka­ją w lo­chach i wie­sza­ją na szu­bie­ni­cach.

– Lu­dzie krad­ną moje ja­go­dy, mle­cza­je i koź­la­rze. Za­bi­ja­ją moje je­le­nie i moje za­ją­ce. Wbrew na­tu­rze? Wilk za­bi­ja. Lis za­bi­ja. Jenot za­bi­ja. A czło­wiek nie? Nie prze­czysz sobie tylko dla­te­go, że je­steś jesz­cze małym pod­ro­stem.

Wilja spoj­rza­ła pro­szą­co na ojca. Po twa­rzy Mir­ka­na spły­wa­ły struż­ki ner­wo­we­go potu. W mię­dzy­cza­sie Jaksa splu­nął krwią i wy­ce­dził:

– Masz rację, drze­wia­sty. Je­ste­śmy ta­ki­mi sa­my­mi zwie­rzę­ta­mi jak wilki i lisy – i po­słał kraw­co­wi nie­na­wist­ne spoj­rze­nie. Mir­kan po­my­ślał o wszyst­kich ra­zach, gdy ka­płan na­uczał ich w świą­ty­ni, że nie są zwie­rzę­ta­mi. Ale ka­pła­na z nimi nie było. Był Leszy.  

– Więc czemu chcesz ich zabić, wilku? Za co? Co było warte moich pa­pro­ci? – za­py­tał Pan Pusz­czy.

– Po­słał mo­je­go druha do lochu.

– Na­sze­go druha – przy­tak­nął Sza­szgot. – I za to na­le­ża­ło go obić.

– Obić, czy ubić? – in­da­go­wał Leszy.

– Jaksa? – ban­dy­ta zwró­cił się do kom­pa­na.

– Mu­siał po­nieść karę!

– Za druha?

– Za wszyst­ko!

– Wszyst­ko? – drą­żył Pan Pusz­czy.

– Prze­stań! – ryk­nął Jaksa. – O co ci cho­dzi, dzi­wo­lą­gu!?  

Gro­no­sta­je skrzek­nę­ły zło­wro­go, szcze­rząc ostre ząbki.

– Wilki, lisy i je­no­ty za­bi­ja­ją żeby jeść. Jedzą żeby prze­żyć – po­wie­dzia­ła Wilja. – A ty, dla­cze­go chcesz zabić mi ojca, ło­trze?!

– Bo ko­cha­li­śmy Wiz­ka­ra jak brata i przy­ja­cie­la, ty mała świ­nio! – wark­nął szpet­ny ban­dy­ta. – Ko­cha­li­śmy go, ro­zu­miesz?

– Jak brata i przy­ja­cie­la – syk­nął Jaksa i wierz­ba za­ci­snę­ła na nim mocno swą pętlę, uno­sząc w po­wie­trze.

– Jaksa! – Sza­szgot krzyk­nął do Le­sze­go. – Kurwa, o co cho­dzi?!

– Jak go ko­cha­łeś? – huk­nął ar­bi­ter.

– Ko­cha­łem go!

– Jaksa? – Sza­szgot nie ro­zu­miał.

– Ko­cha­łem go!

– Jaksa, je­steś mę­żo­lu­bem?!

– Nie! – Jaksa gwał­tow­nie za­prze­czył swo­jej na­tu­rze, a wierz­ba ści­snę­ła tak mocno, że jego oczy wy­strze­li­ły z oczo­do­łów. Sza­szgot zawył i pod­sko­czył z prze­ra­że­nia. Po­śli­zgnął się i za­wisł na wierz­bo­wej pętli. Z pur­pu­ro­wych ust wy­do­był się żabi re­chot, a za nim jęk:

– Nie po­wie­si­cie mnie na wierz­bie! Nie po­wie­si­cie mnie! Nie po­wie­si­cie!

Z każ­dym okrzy­kiem wierz­ba du­si­ła go coraz moc­niej.

 

– Sam w to nie wie­rzył – oznaj­mił Pan Pusz­czy. – Bycie wi­siel­cem było w jego na­tu­rze. – Wzrok żół­tych ogni omiótł po­la­nę. – Widzę, że mam dwóch win­nych. A Pani Wierz­ba znów wy­mie­rzy­ła karę śmier­ci. Wy ucie­ka­li­ście przez pa­pro­cie, żeby oca­lić swoje życie… Oca­le­nie leży w na­tu­rze każ­dej żywej isto­ty. – Głos na długą chwi­lę za­wisł w gę­stym po­wie­trzu, aż w końcu Leszy orzekł: – Mo­że­cie odejść wolno. 

Opu­ści­li miej­sce roz­pra­wy w mil­cze­niu, śpiesz­nym kro­kiem. Do­szło ich jesz­cze ba­so­we:

– I uwa­żaj­cie na sie­bie w pusz­czy! – A potem usły­sze­li coś, co mogło być gło­śnym sze­le­stem liści, albo bar­dzo dziw­nym śmie­chem. Mir­kan, gdy po­now­nie zna­lazł się w wozie, ner­wo­wo po­ru­szył pal­ca­mi. Ode­tchnął z ulgą: były spraw­ne. Mocno uchwy­cił lejce.

– W Kor­low­ce są je­zio­ra i ogro­dy – szep­nął Wilii i objął ją ra­mie­niem. Córka kraw­ca kiw­nę­ła głową i przy­war­ła do pier­si ro­dzi­ca.

Przez resz­tę po­dró­ży nie od­wró­ci­ła już oczu od drogi.

 

Koniec

Komentarze

Wpi­su­je się to opo­wia­da­nie w krzep­ną­cy na por­ta­lu nurt bajek z mo­ra­łem. :-) Ale nie, to nie przy­tyk, pod­szy­wa­ją­cy się pod żart. prze­ciw­nie. Po­do­ba mi się pro­sto­ta za­ło­żeń fa­bu­lar­nych i pro­sto­ta pre­zen­ta­cji wy­da­rzeń. Tylko mo­ra­łu – na szczę­ście! – nie wy­ło­ży­łeś wprost pod nos.

Mi­gnę­ły mi dwa drob­ne błę­dzi­ki; drob­ne, niech więc kto inny ma “za­szczyt” ich od­na­le­zie­nia. A jeśli było ich wię­cej, to tylko dowód na to, że do­brze się czy­ta­ło.

Ada­mie, dzię­ki za lek­tu­rę. Je­że­li pra­wi­dło­wo zro­zu­mia­łem, do­brze Ci się czy­ta­ło i pewne ele­men­ty Ci się po­do­ba­ły, a mnie bar­dzo miło to sły­szeć!

Miało być ra­czej skła­nia­ją­ce do re­flek­sji niż po­ucza­ją­ce, ale jeśli Ty do­pa­trzy­łeś się ukry­te­go mo­ra­łu, może sam też po­szu­kam ;).

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzię­ki, Black­burn. Ten po­czą­tek do­pi­sa­łem póź­niej – po­nie­waż w za­ło­że­niu tekst jest z tych odro­bi­nę “cięż­szych”, chcia­łem żeby za­czy­na­ło się lżej i od przy­jem­no­ści… no i byłem cie­kaw, czy ktoś się zła­pie na stary chwyt ;)

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Mnie rów­nież się spodo­ba­ło. Temat sta­re­go Le­sze­go jesz­cze nie wy­eks­plo­ato­wa­ny nad­mier­nie. Przy­pa­dła mi do gustu jego lo­gi­ka. I jesz­cze mru­gnię­cia w stro­nę Ary­sto­te­le­sa. :-)

A pod­pu­cha z de­kol­tem za­iste, udana. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ha, magia tek­stu! Każdy widzi coś in­ne­go : >

Może mi potem wy­ja­śnisz, w któ­rym miej­scu mru­gam do Ary­sto­te­le­sa, bo pew­nie mru­gam, ale nie­ko­niecz­nie świa­do­mie. Będę wdzięcz­ny za lek­cję fi­lo­zo­fii (lo­gi­ki?) :)

Dzię­ki za miły ko­men­tarz.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Całe roz­wa­ża­nia o na­tu­rze ludzi, rze­czy, ży­wio­łów… ko­ja­rzą mi się z panem A. Czę­sto uży­wasz tego słowa. :-) A już ten frag­ment szcze­gól­nie:

Bycie wi­siel­cem było w jego na­tu­rze.

Aż mi się przy­po­mnia­ła seria dow­ci­pów o fi­lo­zo­fach od­po­wia­da­ją­cych na py­ta­nie: “Dla­cze­go kura prze­szła na drugą stro­nę ulicę”. Ary­sto­te­les od­po­wie­dział­by: “Bo prze­cho­dze­nie na drugą stro­nę leży w na­tu­rze kury”. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

– Milcz. – Jego głos, tak obcym ludz­kim uszom, przy­po­mi­nał skrzy­pie­nie ła­mią­ce­go się ko­na­ra.

 

 

– Ko­niecz­ne. Nie żeby was wię­zić, dwu­noż­ni. Na moje ski­nie­nie zie­mia pusz­czy, na któ­rej sto­icie roz­stą­pi się i was po­chło­nie.

 

– Dla­cze­go? – zadud­nił głos Pana Pusz­czy.

– Jak to… dla­cze­go? – oczy kraw­ca otwar­ły się tak sze­ro­ko, że po­wie­ki nie­mal przy­war­ły do czoła. – Bo… bo nie wolno za­bi­jać.

 

– Oczy­wi­ście, że nie! – krzyk­nął Mir­kan – Lu­dzie z na­tu­ry są do­bry­mi stwo­rze­nia­mi. Po­wiedz mu, Wilja! – może choć nad dziec­kiem się uli­tu­je, po­my­ślał.  

 

– Lu­dzie są… do­brzy… – pisk dziew­czyn­ki prze­ra­ził wrony sie­dzą­ce na skra­ju po­la­ny.

 

– Wilja! – ryk bólu roz­darł pierś bez­sil­ne­go ojca.

 

– Dla­cze­go wy­da­łeś ich druha? – docie­kał bo­ro­wy ar­bi­ter.

 

Tu i w kilku in­nych miej­scach po­wta­rzasz upar­cie ten sam błąd w za­pi­sie dia­lo­gów.

 

Prawe mó­wiąc, odkąd zo­ba­czy­łem w wer­sji beta to opo­wia­da­nie (tytuł, bo be­to­wać nie be­to­wa­łem), byłem cho­ler­nie cie­kaw, co też tam się może skry­wać.

No i do­cze­ka­łem się pięk­nej, świet­nie na­pi­sa­nej opo­wie­ści w kli­ma­tach wy­bit­nie moich…

A dalej niech mówią czyny.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Kli­ma­ty nie moje, a mimo to czy­ta­ło się bar­dzo przy­jem­nie. Po­cząt­ko­wa scena z szy­ciem sukni bły­sko­tli­wie prze­wrot­na:) Miły język, cie­ka­wa fa­bu­ła. Może tylko w trak­cie sądu roz­wa­ża­nia na temat na­tu­ry ludz­kiej tro­chę… pom­pa­tycz­ne.

Jesz­cze takie o:

Mir­kan nie za­sta­na­wiał się nad takim roz­wo­jem wy­pad­ków. – Chyba wła­śnie to robił. Nie prze­wi­dział?

– Nie! – Jaksa gwał­tow­nie za­prze­czył swo­jej na­tu­rze, – bio­rąc pod uwagę co się zaraz sta­nie, to jakby tłu­ma­czysz oczy­wi­ste

Taka, ja­kiej za­pra­gniesz. – Bar­dzo pra­gnął ją uszczę­śli­wiać.

Urodą, bo miała twarz-, jak słod­ki mig­dał

Po­do­ba­ło się – wcią­ga­ją­ce, trzy­ma­ją­ce w na­pię­ciu, do­brze na­pi­sa­ne. No i też dałam się na­brać na pod­pu­chę z de­kol­tem (ach, te świń­skie myśli…). Finał jak dla mnie ciut prze­ga­da­ny (do­słow­nie), ale nie kłuł szcze­gól­nie, więc – klep:)

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Z przy­jem­no­ścią prze­czy­ta­łam opo­wieść, która prze­nio­sła mnie do świa­ta daw­nych bajek, ta­kich zwy­czaj­nych, jasno dzie­lą­cych bo­ha­te­rów na do­brych i złych, i gdzie tych ostat­nich za­wsze spo­ty­ka­ła za­słu­żo­na kara. Cie­szę się, że choć nie obe­szło się bez karcz­my, to tym razem nie do­szło w niej do bójki, nie spo­tka­łam też mrocz­nych, za­kap­tu­rzo­nych wę­drow­ców, żad­nych kra­sno­lu­dów i elfów ani osob­ni­ków z dwoma mie­cza­mi na ple­cach.

Przy­jem­ność do­dat­ko­wa – opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne bar­dzo po­rząd­nie i mo­głam oddać się wy­łącz­nie na lek­tu­rze.

 

my­śla­ła szyb­ko, a kiedy miala coś do po­wie­dze­nia… – Li­te­rów­ka.

 

Obu­do­wa­no ją ta­ra­sem dla mi­strza ma­ło­do­bre­go… – Wo­la­ła­bym: Obu­do­wa­no ją pod­wyż­sze­niem/ po­de­stem dla mi­strza ma­ło­do­bre­go

 

cuch­nę­ło gno­jów­ką. Nie­świa­do­my źró­dła pa­skud­ne­go otwo­ru, otwo­rzył drzwi na ulicę. – O jakiż to pa­skud­ny, cuch­ną­cy otwór może cho­dzić? ;-)

Pew­nie miało być: Nie­świa­do­my źró­dła pa­skud­ne­go odo­ru, otwo­rzył drzwi na ulicę.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ja też je­stem za­do­wo­lo­na z lek­tu­ry. Barw­ny język po­niósł wa­lo­ry opo­wie­ści i dodał po­sta­ciom życia. I choć rze­czy­wi­ście wszyst­ko tu jest czar­no-bia­łe to cała hi­sto­ria jest ko­lo­ro­wa.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Taka, ja­kiej za­pra­gniesz. – Bar­dzo pra­gnął

 

Źle za­pi­sa­ne dia­lo­gi:

– Jak to… dla­cze­go? – oczy kraw­ca otwar­ły się tak sze­ro­ko, że po­wie­ki nie­mal przy­war­ły do czoła.

Wilja! – może choć nad dziec­kiem się uli­tu­je, po­my­ślał.  

– Dla spra­wie­dli­wo­ści! – gałę­zie wierz­by niby grube, dżun­glo­we liany ści­snę­ły żebra nie­szczę­śni­ka.

– Jaksa! – Sza­szgot krzyk­nął do Le­sze­go.[+] kurwa, o co cho­dzi?!

 

W za­zna­czo­nych miej­scach duże li­te­ry po­win­ny być

 

Dobry tekst. Trzy­ma w na­pię­ciu, ładny język, a i po­wo­dy kie­ru­ją­ce bo­ha­te­ra­mi tra­fia­ją­ce do czy­tel­ni­ka. Klik­nę­ła­bym bi­blio­te­kę, gdy­bym jesz­cze mogła ;)

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Z tego co mnie za­ku­ło: mu­ra­wa w lesie. Tam jest runo, trawa z wie­lo­ra­ki­mi krzacz­ka­mi, drob­ny­mi drze­wa­mi itd, a mu­ra­wa ma nieco inne zna­cze­nie.

 

I mam ina­czej, niż resz­ta czy­tel­ni­ków. Wła­ści­wie od pierw­szych ka­wał­ków ten tekst mnie nie za­cie­ka­wił, nie chwy­cił. Mia­łem z nim trud­ność, ślę­cza­łem i zmu­sza­łem się do czy­ta­nia, bo do­stał szyb­ciut­ko bi­blio­te­kę, a to nie może być przy­pa­dek. I może coś w tym tek­ście jest, ale nie dla mnie. Do­ce­niam, że spraw­nie na­pi­sa­ny, język do­pa­so­wa­ny, a prze­sła­nie, że na­tu­ra wy­mie­rza spra­wie­dli­wość i jacy to ban­dy­ci źli cał­kiem zgrab­ne, acz pro­ste. Jed­nak, moim zda­niem, prze­ma­wia (i to też nie cał­kiem) tu tylko jedna scen­ka, ty­tu­ło­wa: sądu Le­sze­go. Czuć w niej na­pię­cie, któ­re­go nie było przez całe opko. A przez to “nie cał­kiem” mam na myśli dia­lo­gi, które się po­wta­rza­ją. Oni mówią cią­gle o tym samym, za­miast prze­su­wać się w “prze­słu­cha­niu” na­przód.

Nie­mniej wy­szło nie­źle to, co za­po­wia­da­ne w ty­tu­le. Także naj­waż­niej­sze.

Ślicz­nie na­pi­sa­na, pro­sta hi­sto­ria, ktora może nie po­rwa­ła mnie zbyt­nio, ale, jako że zna­ko­mi­cie gra z kon­we­cją baśni z mo­ra­łem… To nie mam naj­mniej­szych po­wo­dów, by się przy­cze­pić. No do­brze, jeśli my­ślisz, że “baśń z mo­ra­łem" spły­ca nieco całą spra­wę, to niech bę­dzie – skła­nia­ją­ca do re­flek­sji, ba­śnio­wa opo­wieść ;-)

Tak czy owak, prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią. Ale, być może, nie do końca ze zro­zu­mie­niem. No bo wy­da­ło mi się, iż Leszy karze za wy­rzą­dza­nie zła w dzia­ła­niu nie­zgod­nym z na­tu­rą wy­rzą­dza­ją­ce­go. To zna­czy, że gdyby Jaksa szcze­rze przy­znał, iż po­de­ptał pa­pro­cie i za­mie­rzał uka­tru­pić kraw­ca wraz z córką w ze­mście za wsa­dze­nie ko­chan­ka za krat­ki (idąc za gło­sem swo­jej na­tu­ry), to Leszy pu­ścił­by go wolno? Czy też może, z racji przy­na­leż­no­ści do Homo Sa­piens, Jaksa PO­WI­NIEN być dobry, tak jak, na przy­kład, jenot zły?

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Z tego co mnie za­ku­ło: mu­ra­wa w lesie. Tam jest runo, trawa z wie­lo­ra­ki­mi krzacz­ka­mi, drob­ny­mi drze­wa­mi itd, a mu­ra­wa ma nieco inne zna­cze­nie.

Si­ri­nie, nie wiem co, czym i w co Cię za­ku­ło, ale je­stem nie­mal pewna, że chcia­łeś po­wie­dzieć, iż Cię za­kłu­ło.

W spra­wie mu­ra­wy, pro­po­nu­ję byś zaj­rzał tutaj: http://sjp.pwn.pl/doroszewski/murawa;5453529.html

Nie­za­leż­nie od tego co już o niej wiem, chęt­nie do­wiem się, jakie, we­dług Cie­bie, mu­ra­wa ma inne zna­cze­nie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jest jesz­cze mu­ra­wa na bo­isku (pił­kar­skim).

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Bemik, o zie­lo­nej mu­ra­wie płyty bo­iska – że za­cy­tu­ję kla­sy­ka, wie chyba każdy. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ale może wła­śnie z tym i TYLKO z tym sko­ja­rzył Sirin?

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Wg SJP: mu­ra­wa, to gęsta niska trawa po­ra­sta­ją­ca jakiś teren. Co, moim zda­niem, nie wy­klu­cza te­re­nów le­śnych.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

I ja się z Tobą zga­dzam, Reg smiley

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

;-D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Na­praw­dę przy­jem­nie się czy­ta­ło. Język wdzięcz­ny, żad­nych kik­sów, za­cho­wa­nie po­sta­ci wia­ry­god­ne… Hi­sto­ria mo­gła­by spo­koj­nie roz­gry­wać się we współ­cze­snej sce­no­gra­fii – chcę przez to po­wie­dzieć, że jest uni­wer­sal­na, głów­nie przez mo­ty­wy kie­ru­ją­ce bo­ha­te­ra­mi, bar­dzo ludz­kie, a to duża rzecz. I cały po­mysł z dzia­ła­niem wbrew na­tu­rze jako ła­ma­niu prawa… lo­gicz­ny, a jed­no­cze­śnie na swój spo­sób świe­ży. :)

O, i jesz­cze po­do­ba mi się pro­sto­ta bo­ha­te­rów, a jed­no­cze­śnie ich od­wa­ga. Że głów­nym bo­ha­te­rem jest kra­wiec, a nie Ka­pi­tan Ame­ry­ka z mie­cza­mi i to­po­ra­mi, a jed­nak wal­czy o spra­wie­dli­wość – na tyle, na ile może. :)

“Mia­łem z nim trud­ność, ślę­cza­łem i zmu­sza­łem się do czy­ta­nia, bo do­stał szyb­ciut­ko bi­blio­te­kę, a to nie może być przy­pa­dek.“

Za­cie­ka­wi­ło mnie. Spi­sek? ;-)

 

Nie zmie­niam zda­nia, choć nie prze­pa­dam za Fan­ta­sy, to jest świet­ny tekst. A świet­ne tek­sty same wska­ku­ją do bi­blio­te­ki. :)

Nie­świa­do­my źró­dła pa­skud­ne­go otwo­ru, otwo­rzył drzwi na ulicę.

chyba ra­czej cho­dzi­ło o “źró­dło odoru” :)

 

Bar­dzo mi­lut­kie opo­wia­da­nie, ład­nie na­pi­sa­ne, baj­ko­we. Kra­wiec taki po­czci­wy, aż cie­pło się robi na sercu. Dziw mnie bie­rze, że tyle po­chwał od upraw­nio­nych Użyt­kow­ni­ków, a żad­ne­go klik­nię­cia na Bi­blio­te­kę…

Rooms, ko­cha­na, ucie­szy­łaś mnie okrut­nie, bo to zna­czy, że nie tylko ja po­tra­fię wy­sko­czyć z ta­ki­mi nu­me­ra­mi – tekst już jest w bi­blio­te­ce laugh

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Cie­szę się, że moja śle­po­ta kogoś po­tra­fi ura­do­wać :)

Ech, cóż – wty­dzior :D

Bar­dzo dzię­ku­ję wszyst­kim, któ­rzy wy­tknę­li mi błędy w tek­ście. Szcze­gól­nie uba­wił mnie cuch­ną­cy otwór, po­zwo­lę sobie po­zo­sta­wić tę kwe­stię bez dal­szych ko­men­ta­rzy :D Gra­tu­lu­ję spo­strze­gaw­czo­ści, Reg.

Jesz­cze bar­dziej dzię­ku­ję sta­łe­mu ze­spo­ło­wi be­tu­ją­ce­mu – Mor­gia­nie, Tey­ami i We­rwe­nie, wspar­ty­mi tym razem przez Ne­ve­ren­da. Wiem, że be­to­wa­nie może wy­glą­dać ró­znie – cza­sem jest to tylko kilka koń­co­wych uwag, cza­sem nieco “tech­nicz­nej” po­mo­cy. Nie mogę ukryć, że za­rów­no przy tym tek­ście jak i przy Córce Czar­no­księż­ni­ka, z któ­rej do tej pory je­stem naj­bar­dziej za­do­wo­lo­ny, rola osób które mi po­ma­ga­ły była bar­dzo duża! Przy pi­sa­niu pew­nych frag­men­tów ich mądre uwagi mocno kształ­to­wa­ły moje pro­ce­sy my­ślo­we i za to je­stem bar­dzo wdzięcz­ny, choć mam na­dzie­ję, że z cza­sem nie będę po­trze­bo­wał ni­czy­jej po­mo­cy żeby stwo­rzyć dobrą opo­wieść. : )

A teraz kilka słów od­po­wie­dzi na wasze ko­men­ta­rze:

Dzię­ku­ję, Cie­niu. Warsz­ta­to­wo jesz­cze wiele pracy przede mną. Jak słusz­nie za­uwa­żasz, po­peł­niam po­dob­ne błędy. Bywam, nie­ste­ty, dość tę­pa­wy i pew­nych rze­czy uczę się wolno.

Cie­szę się, że Ci się spodo­ba­ło.

Mr_D – pew­nie masz rację z pom­pa­tycz­no­ścią, ale chcia­łem, by ta scena wy­pa­dła po­waż­nie.

Alex – nie­ste­ty, za dużo akcji tu nie było, finał miał mieć lekko fi­lo­zo­ficz­ne za­bar­wie­nie, a fi­zo­lo­fy dużo ga­da­jo.

Re­gu­la­to­rzy – cie­szę się, że tekst prze­niósł Cię w przy­jem­ne miej­sce. Rze­czy­wi­ście, tym razem tak się zło­ży­ło, że zło­czyń­ców spo­tka­ła kara.

bemik – Dzię­ku­ję. Choć nie­któ­re rze­czy obok czar­no-bia­łych są też szare, albo sza­ro­zie­lo­ne.

Ten­szo – Dzię­ki – mo­ty­wa­cja bo­ha­te­rów ewo­lu­owa­ła w trak­cie pi­sa­nia.

Sirin – Dzię­ki za ko­men­tarz. Ostat­nia scena w moim od­czu­ciu była rze­czy­wi­ście naj­waż­niej­sza. Z tym zda­niem “prze­sła­nie, że na­tu­ra wy­mie­rza spra­wie­dli­wość i jacy to ban­dy­ci źli cał­kiem zgrab­ne, acz pro­ste“ jako autor nie mogę się do końca zgo­dzić.

thar­go­ne – jakże się cie­szę, że za­czą­łeś się za­sta­na­wiać ^ ^

Blo­deu­wedd – bar­dzo po­zy­tyw­na uwaga o uni­wer­sal­no­ści prze­sła­nia, dzię­ki!

Rooms – twoje zdzi­wie­nie to też dla mnie źró­dło małej ra­do­ści ;-)

 

Nie będę wy­kła­dał wię­cej kawy na ławę od­no­śnie tre­ści (ge­ne­ral­nie pre­fe­ru­ję her­ba­tę). Na­pi­szę tylko tyle, jeśli dla kogoś nie było to po lek­tu­rze jasne – normy, w opar­ciu o które są­dził Leszy, nie są toż­sa­me z ludz­ką mo­ral­no­ścią.

 

Dzię­ku­ję za bi­blio­te­kę!

 

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

BAdzo spraw­nie, wcią­ga­ją­co i zręcz­nie spi­sa­na hi­sto­ryj­ka. Bajka wła­ści­wie, choć morał wie­lo­war­stwo­wy – i inne normy, za­leż­ne od czego in­ne­go, i o hi­po­kry­zji tro­chę, o za­prze­cza­niu sobie – a także o dobru i złu, a przy tym zu­peł­nie z boku – o byciu szcze­rym z sobą samym. Po­do­ba mi się wy­bra­na forma, nie­prze­sad­na dłu­gość (skom­po­no­wa­ne za­cnie), wy­ra­zi­ści bo­ha­te­ro­wie, z któ­ry­mi wę­dru­je­my przez tę hi­sto­rię, do­brze skro­jo­na, nie kom­pli­ko­wa­na nie­po­trzeb­nie fa­bu­ła.

 

No, się na­le­zy no­mi­na­cja ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

“Na­pi­szę tylko tyle, jeśli dla kogoś nie było to po lek­tu­rze jasne – normy, w opar­ciu o które są­dził Leszy, nie są toż­sa­me z ludz­ką mo­ral­no­ścią.”

O, to, to! Nawet przez chwi­lę oba­wia­łem się, że kra­wiec i jego córka tego nie prze­ży­ją.

Gra­tu­lu­ję bi­blio­te­ki i zbie­ra­nych no­mi­na­cji! Trzy­mam kciu­ki, żeby ich jesz­cze przy­by­ło, bo tekst jest na­praw­dę dobry (szcze­gó­ły znasz) :)

Dzię­ku­ję za przy­pły­nię­cie i no­mi­na­cję, Fishu.

Dzię­ku­ję też Black­bur­no­wi za obawy i We­rwe­nie za gra­tu­la­cje ^ ^ odkąd wró­ci­łem z pracy, czy­tam jak dzia­ła sys­tem no­mi­na­cji i jaram się za­szczy­tem jak wy­pa­la­na trawa ;)

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Tak, dobry tekst. Czy­ta­ło się lekko, mnie oso­bi­ście te drob­ne błedy nie prze­szka­dza­ły w uru­cha­mia­niu swo­je­go oso­bi­ste­go filmu pod­czas czy­ta­nia. A naj­bar­dziej po­do­bał mi się opis pro­ce­su “za­szczu­wa­nia” czło­wie­ka.

Te dwa zda­nia po­ni­żej, isto­ta tego pro­ce­su w kilku sło­wach:

I dwóch prze­klęt­ni­ków, jak kruki głod­nych ze­msty. Wy­dzio­ba­li ich z mia­sta.

Niech Wszech­świat Wam bło­go­sła­wi...

Wzru­sza­ją­ca, dra­ma­tycz­na opo­wieść o nie­szczę­śli­wej mi­ło­ści dwóch ban­dyc­kich mę­żo­lu­bów. No, nie tegom ja się spo­dzie­wał ;)

Fajne.

 

Po­zdra­wiam! 

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Dzię­ki, Ka­ra­ma­la. Kruk był tro­chę ukło­nem w stro­nę mo­je­go ro­dzin­ne­go mia­sta, choć za­sad­ni­czo nikt mnie z niego nie wy­dzio­bał, sam się ulot­ni­łem.

Na­zgul – każda opo­wieść o mi­ło­ści może być wzru­sza­ją­ca i/lub dra­ma­tycz­na. Wiele za­le­ży od od­bio­ru :)

Dzię­ku­ję za po­zy­tyw­ne ko­men­ta­rze :)

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Po­do­ba­ło mi się i ję­zy­ko­wo i fa­bu­lar­nie. Od sceny ska­za­nia Wiz­ka­ra ca­łość ład­nie i cie­ka­wie kro­czy na­przód, w do­brym tem­pie.  Morał i jasny po­dział na dobro i zło – faj­nie cza­sem coś ta­kie­go po­czy­tać, bo wbrew po­zo­rom coraz rza­dziej się coś ta­kie­go spo­ty­ka.

Dzię­ki, Zyg­fryd. Aku­rat z tempa akcji nie je­stem cał­kiem za­do­wo­lo­ny, bo na po­cząt­ku się wle­cze, a potem tro­chę zbyt gwał­tow­nie przy­śpie­sza, żeby na końcu wejść w fazę “prze­ga­da­ną”, co za­uwa­ży­ła Alex – na tym eta­pie nie umia­łem stwo­rzyć bar­dziej zhar­mo­ni­zo­wa­nej struk­tu­ry : >. Skró­cił­bym po­czą­tek, ale chcia­łem po­ka­zać jak dobre życie zmie­nia się w życie nie do znie­sie­nia, na­to­miast koń­co­wa dys­ku­sja sta­no­wi klu­czo­wy ele­ment i nie chcia­łem jej za­stą­pić czymś innym. 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Jak dla mnie bomba, w sam raz na krót­ki re­laks przed pracą. Czy­ta­ło się szyb­ko i przy­jem­nie, choć jak ktoś za­uwa­żył wyżej, ta mu­ra­wa nieco kłuje w oczy. :) Po­zdra­wiam ser­decz­nie, to było moje pierw­sze prze­czy­ta­ne opo­wia­da­nie na tym por­ta­lu. Cze­kam na dal­sze tek­sty na­tu­ry sło­wiań­skiej i nie tylko.

Dzię­ku­ję, miło mi.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią. Prze­my­śla­ne, bez nad­mier­nych dy­gre­sji, na­pi­sa­ne ład­nym, pro­stym ję­zy­kiem. Niby pro­sta “fi­lo­zo­fia” a unik­ną­łeś ba­na­łu i mo­ra­li­zu­ją­cych “afo­ry­zmów”.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Dzię­ku­ję. Nie wiem, na ile było prze­my­śla­ne – po­mysł na Le­sze­go i jego sąd za­ata­ko­wał mnie nagle wio­sną, potem resz­ta na­ra­sta­ła wokół, a z po­mo­cą be­taw­spo­ma­ga­czy coś z tego wy­szło. Cie­szy mnie twoja przy­jem­ność : )

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Po twa­rzy Mir­ka­na spły­wa­ły struż­ki ner­wo­we­go potu.

To zna­czy co? Po­to­wi trzę­sły się ręce, miał roz­bie­ga­ne spoj­rze­nie itp.? Czy z oka­zji nawet lek­kie­go nie­po­ro­zu­mie­nia od razu bił w mordę? ;)

 

Po­czą­tek mnie znu­dził, jed­nak od sceny w nie­śmier­tel­nej karcz­mie, opo­wieść wcią­gnę­ła i po­pro­wa­dzi­ła ku dość za­ska­ku­ją­ce­mu fi­na­ło­wi. Przy­zna­ję, po takim po­cząt­ku nie spo­dzie­wa­łem się bajki. I nie to nie jest za­rzut, może nawet prze­ciw­nie. 

Dzię­ki za nie­złą lek­tu­rę. 

Sorry, taki mamy kli­mat.

Se­th­ra­el, na po­cząt­ku rze­czy­wi­ście nie­wie­le się dzie­je, w ogóle akcja nie jest mocną stro­ną po­wyż­sze­go tek­stu.

 

Co do ner­wo­we­go potu – pew­nie masz rację, ale żeby nie było, że łatwo sie pod­da­ję:

http://sjp.pwn.pl/sjp/nerwowy;2488138

pkt 3 in fine – świad­czą­cy o zde­ner­wo­wa­niu, w tym kon­tek­ście o nie­po­ko­ju, oba­wie o kogoś.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Po­do­ba­ło mi się. Przy­znam, że bar­dziej część w mie­ście niż sąd Le­sze­go, i też po tej pierw­szej czę­ści nie spo­dzie­wa­łam się po­zy­tyw­ne­go za­koń­cze­nia.

Mo­ment, w któ­rym wpro­wa­dzi­łeś Le­sze­go skwi­to­wa­łam sobie w myśli – “a, tak, za­po­mnia­łam, że musi być ele­ment fan­ta­stycz­ny” i przez chwi­lę też tak ten motyw trak­to­wa­łam – jako na siłę wpro­wa­dzo­ną we wcią­ga­ją­cą hi­sto­rię fan­ta­sty­kę. Jesz­cze do tego sko­ja­rzy­ło mi się to z “Kaj­kiem i Ko­ko­szem” – była taka część, w któ­rej Kajko i Ko­kosz po­roz­sta­wia­li w lesie na­pi­sy typu “sza­nuj zie­leń”, które jed­no­cze­śnie oka­za­ły się pu­łap­ką na osoby pró­bu­ją­ce te znaki znisz­czyć. Oczy­wi­ście, w pu­łap­kę wpa­dli zbój­ce­rze.

Ale autor nie od­po­wia­da za głu­pie sko­ja­rze­nia czy­tel­ni­ków.  ;)

A “Sąd Le­sze­go” uwa­żam za bar­dzo udane opo­wia­da­nie.

Dzię­ki, ocha. Jeśli coś było do­dat­kiem do cze­goś w pro­ce­sie twór­czym, to ra­czej na od­wrót : ). 

Nie uwa­żam, żeby to było głu­pie sko­ja­rze­nie, ale Kajka i Ko­ko­sza jakoś sobie nie przy­po­mi­nam wśród źró­deł in­spi­ra­cji : >

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Tekst wy­wie­ra takie samo wra­że­nie, wy­wo­łu­je takie same re­flek­sje pod­czas przy­po­mi­na­nia go sobie, jak za pierw­szym razem. Po­czu­cie spra­wie­dli­wo­ści Le­sze­go od­bie­ga od mo­je­go po­czu­cia, ale nie na tyle, żebym sprze­ci­wiał się wy­ro­kom Wład­cy Lasów, a kra­wiec i jego córka, jak na baśń przy­sta­ło, ba­śnio­wo czy­ści w ser­cach ;-) . Po­pie­ram no­mi­na­cję.

Dzię­ki, Adam. To dla mnie duże wy­róż­nie­nie : )

Nie wiem czy in­ter­pre­to­wać emo­ti­kon jako wyraz iro­nii, lecz po­czu­cie spra­wie­dli­wo­ści Mir­ka­na nie było kry­sta­licz­nie czy­ste : >.

Ale – pa­ra­fra­zu­jąc Pi­ła­ta – cóż to jest spra­wie­dli­wość? Kła­nia się teo­ria od­we­tu, szko­ła kla­sycz­na prawa kar­ne­go i takie tam… Wszyst­ko czym męczą mło­dych na stu­diach praw­ni­czych ;)

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Cie­ka­wa bajka z nie­na­chal­nym mo­ra­łem. Po­do­ba mi się, ład­nie do­bra­ne nazwy wła­sne. :)

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Dzię­ku­ję, Dziad­ku. Mam na­dzie­ję, że dam radę w tym roku opra­co­wać mały wła­sny świa­tek dla przy­szłych tek­stów, krót­szych i dłuż­szych. Wtedy kon­se­kwent­nie obio­rę sobie kanon nazw wła­snych – i może dalej będą się po­do­bać. Na razie to jedna wiel­ka im­pro­wi­za­cja ;-)

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Ja mam nieco po­dob­ne za­strze­że­nia do Si­ri­na – to zna­czy cały wcze­śniej­szy tekst był je­dy­nie pod­bu­do­wa­niem do sceny sądu Le­sze­go. Wcze­śniej­sza część, ow­szem, ład­nie na­pi­sa­na, ale to bar­dzo stan­dar­do­wa opo­wiast­ka o nę­ka­ją­cych czło­wie­ka opry­chach. (Jak dla mnie) bra­ku­je tej czę­ści cze­goś, co skła­nia­ło­by, żeby za­in­te­re­so­wać się tek­stem już teraz.

Po­stać Wilji była in­te­re­su­ją­ca i mia­łem na­dzie­ję, że jej, na­zwij­my to, pod­wą­tek do­pro­wa­dzi do ja­kiejś kul­mi­na­cji – przez cały tekst była kre­owa­na na naj­roz­sąd­niej­szą, ale pod­czas sądu stała się już zwy­czaj­ną, tro­chę na­iw­ną dziew­czy­ną.

 

– Dla­cze­go? – zadud­nił głos Pana Pusz­czy.

Tu Cię źle po­pra­wi­li, po­win­no być małą. “Za­dud­nił” od­no­si się do wy­po­wie­dzia­nej kwe­stii, ina­czej Leszy naj­pierw po­wie­dział­by “Dla­cze­go?”, a potem za­dud­nił ;) Tak samo “do­cie­kał” po­win­no być małą li­te­rą.

„Widzę, że po­peł­nił pan trzy błędy or­to­gra­ficz­ne” – mar­kiz Fa­vras po otrzy­ma­niu wy­ro­ku ska­zu­ją­ce­go go na śmierć, 1790

Dzię­ki za lek­tu­rę, przy­naj­mniej czę­ścio­wo się z Tobą zgo­dzę – pró­bo­wa­łem stwo­rzyć od­po­wied­nie tło, dla sceny która pew­ne­go dnia po­ja­wi­ła się w mojej gło­wie. Nie do­pa­trzy­łem się za to na­iw­no­ści u dziew­czyn­ki – cie­szę się, że Cię za­cie­ka­wi­ła i ocze­ki­wa­łeś “cze­goś lep­sze­go”, ale jej pod­su­mo­wa­nie po­li­ty­ki kar­nej mo­gło­by być przez nie­któ­rych uzna­ne za cał­kiem sen­sow­ne.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

No do­brze, może z na­iw­ną prze­sa­dzi­łem. W każ­dym razie prze­sta­ła się wy­róż­niać in­te­li­gen­cją, pod­su­mo­wa­nie, że zło­czyń­ców się wie­sza, bo nie da się z ta­ki­mi żyć, jest słusz­ne, ale nie bły­sko­tli­we. Spo­dzie­wa­łem się, że to ona roz­wią­że spra­wę, za­bi­ja­jąc klina sa­me­mu Le­sze­mu, a osta­tecz­nie nie miała więk­szej roli niż obiekt gróźb/chro­nie­nia w kon­flik­cie Mir­kan-Jak­sa – no ale to już nie za­rzut, mia­łeś po pro­stu inny po­mysł na ten tekst ;)

„Widzę, że po­peł­nił pan trzy błędy or­to­gra­ficz­ne” – mar­kiz Fa­vras po otrzy­ma­niu wy­ro­ku ska­zu­ją­ce­go go na śmierć, 1790

Fajne opo­wia­da­nie, po­do­ba­ło mi się. Fajne jest to słowo “Leszy” :))) Będę się bał cho­dzić do lasu :))) Po­do­bał mi się opis tego ży­ją­ce­go drze­wa.

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ku­ję za po­zy­tyw­ne ko­men­ta­rze : ).

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Mądra bajka z cie­ka­wym fi­na­łem. Po­le­cam

Dzię­ku­ję.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka