- Opowiadanie: Unfall - Mniam, mniam...

Mniam, mniam...

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Mniam, mniam...

Skrzyp, skrzyp, skrzyp… Stary, bu­ja­ny fotel ryt­micz­nym ru­chem od­mie­rzał le­ni­wie pły­ną­cy czas, ko­ły­sząc w swych ob­ję­ciach zmę­czo­ną ży­ciem postać. Mi­go­tli­we świa­tło do­ga­sa­ją­cej świe­cy wę­dro­wa­ło po nie­rów­nym bla­cie stołu, tań­cząc wśród szcze­lin i rys ma­lo­wa­ło abstrakcyjne ob­ra­zy. Nie star­cza­ło mu już jed­nak sił, by z po­zo­sta­łych kilku sprzę­tów wy­do­być wię­cej, niż tylko zarys: stary kre­dens z po­zo­sta­wio­ny­mi na nim kil­ko­ma na­czy­nia­mi, wia­dro z po­gię­tym pa­łą­kiem, ma­syw­ny piec i wi­szą­ce nad nim pęcz­ki ziół, rzu­ca­ją­ce na po­bli­ską ścia­nę prze­dziw­ne cie­nie. Po­wią­za­ne sznur­ka­mi ro­śli­ny były tak wy­su­szo­ne, że zda­wa­ły się sze­le­ścić od pa­da­ją­ce­go na nie, wą­tłe­go świa­tła. Ci­chu­teń­ko, aby nie za­kłó­cić spo­ko­ju go­spo­da­rzo­wi.  

Wik­tor, mimo po­de­szłe­go wieku, był po­staw­nym męż­czy­zną, cie­szą­cym się do­brym zdro­wiem i krze­pą. Zresz­tą, czy w jego przy­pad­ku w ogóle można mówić o wieku? Czy mógł być kie­dyś dziec­kiem, lub choć­by mło­dzień­cem? Ponoć każdy kie­dyś mu­siał, ale, czy on też? O tym Wik­tor nie był prze­ko­na­ny. Odkąd sie­bie pa­mię­tał, za­wsze wy­glą­dał tak, jak teraz. Z dru­giej stro­ny, o wielu rze­czach za­po­mniał, bo pa­mię­tać nie chciał. Prze­szłość i tak nie miała już zna­cze­nia. Li­czy­ło się tylko tu i teraz. Takie samo tu i teraz, jak to wczo­raj­sze i za­pew­ne to ju­trzej­sze.

Z pół­drzem­ki wy­rwał go jęk do­cho­dzą­cy z są­sied­nie­go po­miesz­cze­nia. Do gę­stej siat­ki zmarsz­czek, po­kry­wa­ją­cych nie­na­tu­ral­nie blade czoło męż­czy­zny, do­łą­czy­ło jesz­cze kilka bruzd, ozna­cza­ją­cych tro­skę. Wik­tor po­wo­li wstał z fo­te­la i wy­pro­sto­wał się, pod­pie­ra­jąc obu­rącz w krzy­żu. Wci­ska­jąc w spodnie nie­sfor­ne fałdy fla­ne­lo­wej ko­szu­li, pod­szedł po­wo­li do kre­den­su. Kwi­le­nie zza ścia­ny sta­wa­ło się coraz gło­śniej­sze.

– Już, już, skar­bie. – Chwy­cił drew­nia­ny kubek, wy­peł­nio­ny aro­ma­tycz­nym pły­nem. – Już do cie­bie idę – rzu­cił, zni­ka­jąc za drzwia­mi sy­pial­ni.

Po­ję­ki­wa­nia usta­ły, a Wik­tor wró­cił do kuch­ni. Na chwi­lę przystanął w ni­czym nie­zmą­co­nej ciszy. Lubił ją. Bar­dzo. Ale w tej chwi­li nie miał czasu na roz­ko­szo­wa­nie się spo­ko­jem. Z kie­szon­ki ka­mi­zel­ki wyjął ze­ga­rek z de­wiz­ką i od­chy­lił wiecz­ko. Wpół do szó­stej. Czas iść do pracy. Wy­szedł na małe, po­ro­śnię­te trawą i oto­czo­ne lasem po­dwór­ko. Ustę­pu­ją­cy wła­śnie mrok umykał przed świ­tem, obej­mu­jąc nie­oko­ro­wa­ne bale, użyte dawno temu do wznie­sie­nia pro­stej chaty. Po­kry­wa­ją­cy kłody mech po­tę­go­wał wra­że­nie, że ta skrom­na bu­dow­la wro­sła w sce­ne­rię, sta­jąc się nie­od­łącz­nym ele­men­tem ota­cza­ją­cej ją przy­ro­dy.

 

***

 

Drrrrrrrrrr… So­lid­ny bu­dzik z dwoma me­ta­lo­wy­mi dzwon­ka­mi brzę­czał jak opę­ta­ny, póki nie na­kry­ła go le­ni­wie wy­su­nię­ta spod koł­dry ręka. Jej wła­ści­ciel, bru­tal­nie wy­rwa­ny z sen­nych ma­rzeń, po­wo­li po­now­nie za­pa­dał w le­targ, po­zwa­la­jąc uwieść się mięk­kiej, pu­cho­wej po­dusz­ce. Dla tego mło­dzień­ca naj­wy­raź­niej było jesz­cze zbyt wcze­śnie na po­bud­kę, szczególnie po wczo­raj­szej im­pre­zie. Ktoś, kto usta­wił mu bu­dzik, mu­siał być zło­śli­wym sa­dy­stą, lub mieć nie­zmier­nie ważny powód…

– Tu­ning! – wy­krzyk­nął Pa­tryk, zry­wa­jąc się z łóżka. Nie­mal w tej samej chwi­li po­czuł świ­dru­ją­cy ból w gło­wie, a mię­dzy jego zdrew­nia­łe wargi, jak klin, wbił się koł­ko­wa­ty język. Chło­pak spoj­rzał na bu­dzik, po czym po­śpiesz­nie na­cią­gnął na sie­bie dre­so­we spodnie i bluzę z kap­tu­rem, sta­ra­jąc się chwi­lo­wo igno­ro­wać odrę­twia­łe ele­men­ty wła­snej twa­rzy. Zbiegł szyb­ko po scho­dach i wpa­ro­wał do kuch­ni.

– Suń się – mruk­nął, spy­cha­jąc z drogi młodą ko­bie­tę. Do­padł do lo­dów­ki i wy­do­był z niej Red­Bu­la. Zło­ci­sty płyn, zanim do­tarł do gar­dła, na­wil­żył odro­bi­nę wy­schnię­ty język i spierzchnięte usta. Na­sto­la­tek się­gnął na­tych­miast po ko­lej­ną pusz­kę.

– Co? Suszy cię, młody? – za­chi­cho­ta­ła dziew­czy­na.

– Bujaj się. – Usły­sza­ła w od­po­wie­dzi.

– Może tro­chę sza­cun­ku dla matki.

– Co? A weź się… – ob­ru­szył się Pa­tryk. – Ma­co­chy, jeśli już. To, że oj­ciec zna­lazł sobie młodą dupę, nie zna­czy, że ta bę­dzie mi mat­ko­wać.

– Ale na tro­chę kul­tu­ry mógł­byś się wy­si­lić, wie­śnia­ku.

– Ależ oczy­wi­ście, bla­cha­ro. – Pa­tryk wy­mi­nął ko­bie­tę i skie­ro­wał się ku drzwiom. – Nie­ste­ty, nie mogę kon­ty­nu­ować tej prze­mi­łej kon­wer­sa­cji, gdyż po­nie­waż nie­zmier­nie się śpie­szę.

 

***

 

Skrzyp, skrzyp, skrzyp… Nad­wy­rę­żo­ne osie zli­cza­ły każdy metr dy­stan­su, prze­by­tego po wy­bo­istej, po­ro­śnię­tej kęp­ka­mi trawy, ścież­ce. Kilka kolejnych od­gło­sów mę­czo­ne­go tar­ciem drew­na i wózek wy­to­czył się na po­bo­cze as­fal­to­wej drogi. Wik­tor prze­pchnął go jesz­cze kilka me­trów, po czym zajął się roz­ło­że­niem nie­wiel­kie­go, tu­ry­stycz­ne­go sto­li­ka i usta­wia­niem na nim przy­wie­zio­nych na wózku ko­bia­łek. Za­po­wia­dał się pięk­ny, po­god­ny dzień. Mgła z po­bli­skie­go mo­kra­dła za­czę­ła się wła­śnie cofać, a pro­mie­nie słoń­ca od­bi­ja­ły się w so­czy­stych owo­cach, wy­do­by­wa­jąc z nich pięk­ny od­cień czer­wie­ni, kon­tra­stu­ją­cy z szarą, dwu­rzę­do­wą ma­ry­nar­ką sprze­daw­cy. Nie tylko strój męż­czy­zny, ale i jego rzad­kie, siwe włosy, takiż wąsik i wąska, hisz­pań­ska bród­ka przy­wo­dzi­ły na myśl po­sta­ci ze sta­rych, wy­bla­kłych fo­to­gra­fii.

W kilka minut stra­gan był go­to­wy, a do­rod­ne, mię­si­ste tru­skaw­ki, do­brze wy­eks­po­no­wa­ne na tle ciem­nej ścia­ny lasu, za­rzu­ca­ły swe nie­win­ne wnyki na po­ru­sza­ją­cych się drogą kie­row­ców. In­ten­syw­na czer­wień była nie­mal tak sku­tecz­na, jak szla­ban na prze­jeź­dzie ko­le­jo­wym. Ci, któ­rzy za­trzy­ma­li auta obok nie­wiel­kie­go sto­iska, nie mieli już szans wy­do­stać się z pu­łap­ki, a de­li­kat­ny aro­mat wiódł ich do ma­łe­go sto­li­ka. Po chwi­li wra­ca­li do po­jaz­dów, nio­sąc w obu dło­niach pro­sto­kąt­ne ko­szycz­ki, po brze­gi wy­peł­nio­ne szkar­łat­ny­mi owocami.

Na szczę­ście dla Wik­to­ra, droga nie na­le­ża­ła do zbyt uczęsz­cza­nych, dzię­ki czemu nie two­rzy­ła się ko­lej­ka, a sta­rzec mógł spo­koj­nie ob­słu­gi­wać klien­tów i w miej­sce sprze­da­nych tru­ska­wek, ze sto­ją­ce­go obok wózka, do­sta­wiać nowe ko­biał­ki.

 

***

 

Wrrrrrrr… Roz­miesz­czo­ne w dwóch rzę­dach cy­lin­dry za­chły­sty­wa­ły się bo­ga­tą w pa­li­wo mie­szan­ką, plu­jąc ogniem w dwa ogrom­ne tłu­mi­ki. Tłu­mi­ki, które tego dnia miały zo­stać zmie­nio­ne na inne, mimo że nie no­si­ły jesz­cze naj­mniej­szych śla­dów zu­ży­cia. Pa­tryk za­mó­wił już ko­lej­ne, chro­mo­wa­ne, z po­dwój­ny­mi koń­ców­ka­mi i wy­do­by­wa­ją­ce z wi­dla­ste­go ośmio­cy­lin­drow­ca bar­dziej dra­pież­ne dźwię­ki.

Wśród drzew, roz­my­wa­ją­cych się na skra­ju pola wi­dze­nia, mi­gnę­ło coś czer­wo­ne­go. Krwi­sta plama, za­re­je­stro­wa­na przez uła­mek se­kun­dy na frag­men­cie siat­ków­ki oka, wy­wo­ła­ła szyb­ką re­ak­cję mózgu, po­zo­sta­ją­ce­go pod wpły­wem pły­nów po­bu­dza­ją­cych. Nie­mal na­tych­miast, jakby sta­lo­wy rumak zo­stał wpię­ty w układ ner­wo­wy mło­de­go męż­czy­zny, żółty mu­stang za­parł się o as­falt gu­mo­wy­mi po­de­szwa­mi. Aro­mat tru­ska­wek przy­tłu­mio­ny zo­stał smro­dem pa­lo­nej gumy i wznie­sio­nym w po­wie­trze tu­ma­nem kurzu. Do ma­łe­go sto­li­ka, na któ­rym po­zo­sta­ło jesz­cze kilka ostat­nich ko­bia­łek, świe­cąc bia­ły­mi lamp­ka­mi wstecz­nych świa­teł, zbli­żał się spor­to­wy bolid. Po chwi­li wy­siadł z niego ro­ze­śmia­ny na­sto­la­tek.

– Dobre masz tru­ska­wy, dziad­ku?

– Skosz­tuj, mło­dzień­cze, a nie ze­chcesz tknąć in­nych. – Na ustach Wik­to­ra za­go­ścił wy­tre­no­wa­ny uśmiech, choć ha­ła­śli­wy spo­sób, w jaki po­ja­wił się ten kon­kret­ny na­byw­ca, sta­rusz­ko­wi nie­zbyt od­po­wia­dał. Cóż, klient to klient, tym bar­dziej, że ten chyba miał być dziś ostat­nim. Męż­czy­zna po­wo­li zmie­rzył de­lek­tu­ją­ce­go się owo­ca­mi chło­pa­ka. W lek­kiej za­du­mie po­gła­dził wąską bród­kę, po czym pod­jął de­cy­zję. Wpraw­dzie wolał ko­bie­ty, szcze­gól­nie te nieco pu­szy­ste, ale… niech bę­dzie. W sumie dzie­ciak wy­glą­dał na do­rod­ne­go i zdro­we­go, więc nie ma co wy­brzy­dzać.

– Spró­buj tego. – Wik­tor podał Pa­try­ko­wi kubek z tru­skaw­ko­wym kok­taj­lem. – Zo­ba­czysz, niebo w gębie.

– O, widzę, pro­mo­cja jakaś – za­chi­cho­tał mło­dzik i po­cią­gnął spory łyk aro­ma­tycz­ne­go płynu, po czym osu­nął się wprost w ra­mio­na sprze­daw­cy. Ten na­to­miast prze­cią­gnął bez­wład­ne ciało i uło­żył de­li­kat­nie na swym drew­nia­nym wo­zi­dle, przy­kry­wa­jąc szyb­ko ca­łość bre­zen­to­wą płach­tą. Pod­szedł do sto­ją­ce­go z włą­czo­nym sil­ni­kiem sa­mo­cho­du, zwol­nił ręcz­ny ha­mu­lec i opie­ra­jąc ma­syw­ny bark o słu­pek przy przed­niej szy­bie, po­pchnął po­jazd  w kie­run­ku mo­kra­deł. Krót­ko potem bagno z gło­śnym cmok­nię­ciem za­mknę­ło się nad la­kie­ro­wa­nym, żół­tym zde­rza­kiem.

 

***

 

Klap, klap, klap… Znu­dzo­ny wiatr bawił się pro­wi­zo­rycz­ny­mi drzwia­mi, zbi­ty­mi z kilku ob­lu­zo­wa­nych już i prze­gni­łych desek. Za każ­dym razem mrok ukry­ty w małej chat­ce na po­wrót przy­cią­gał drzwicz­ki do fra­mu­gi, ale zło­śli­we­go wi­cher­ka to nie znie­chę­ca­ło, bo za­ba­wa po­zwa­la­ła zabić czas do po­wro­tu go­spo­da­rza. Ten zaś po­ja­wił się wła­śnie na skra­ju nie­wiel­kiej po­lan­ki, słu­żą­cej za po­dwór­ko. Wąska ścież­ka za jego ple­ca­mi, gdy tylko ją opu­ścił, zda­wa­ła się na­tych­miast za­skle­pić wy­so­ką trawą i krze­wa­mi.

Wik­tor zsu­nął śpią­ce­go Pa­try­ka z wózka i de­li­kat­nie uło­żył na ską­pa­nej w bla­sku słoń­ca tra­wie. Sta­rzec wziął z sieni szpa­del i pod­szedł na skraj lasu, gdzie zie­lo­ne źdźbła po­la­ny rze­dły w cie­niu wy­so­kich drzew. Me­ta­lo­we ostrze wbiło się w bru­nat­ną glebę, potem drugi raz i trze­ci… za każ­dym razem wy­dzie­ra­jąc jej ko­lej­ną skibę. Po­wo­li, lecz sys­te­ma­tycz­nie rosła kupka pulch­nej ziemi.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach męż­czy­zna odło­żył ło­pa­tę i otarł pot z czoła. Wy­star­czy – stwier­dził, pa­trząc na wy­ko­na­ną pracę. Spoj­rzał na ze­ga­rek. Była dwu­na­sta, czyli do­kład­nie trzy­mał się roz­kła­du dnia. Na­stęp­ne kilka go­dzin mógł oddać się ulubionemu zajęciu. Usiadł na sta­rej ła­wecz­ce. Ta, z bie­giem lat, do­ro­bi­ła się wklę­sło­ści, w które ide­al­nie pa­so­wał. Co chwi­lę się­gał do wiel­kie­go, wi­kli­no­we­go kosza po paski li­po­wej kory. Jego grube pa­lu­chy spraw­nie za­gi­na­ły i prze­pla­ta­ły drzew­ną drat­kę, a obok rósł po­wo­li nie­wiel­ki sto­sik po­wsta­łych wła­śnie ko­bia­łek. Sta­ru­szek prze­rwał pracę do­pie­ro wtedy, gdy cień ro­słych świer­ków padł na ła­wecz­kę. Zdjął z haka jeden z płó­cien­nych wor­ków, po­zbie­rał ko­szycz­ki i znik­nął we wnę­trzu chat­ki.

 

 

***

 

Pi-bip, pi-bip, pi-bip… No­wiut­ki, modny smart­fon sta­rał się prze­bić do świa­do­mo­ści wła­ści­cie­la z wia­do­mo­ścią o wzczerpanej baterii. Udało się. Pa­tryk usiadł na tra­wie i jesz­cze nie w pełni świa­do­my, powiódł do­oko­ła mętnym wzrokiem, bez­wied­nie dra­piąc się po szyi. Jego spojrzenie utknęło na szpa­dlu wbi­tym w kupkę ziemi i na świe­żo wy­ko­pa­nym dole. Po­dzia­ła­ło le­piej, niż ulu­bio­ny napój ener­ge­tycz­ny. Chło­pak po­de­rwał się, po czym ru­szył bie­giem przed sie­bie, w las.

W gło­wie miał mę­tlik, a stopy grzę­zną­ce w mięk­kiej ściół­ce i cien­kie ga­łąz­ki sma­ga­ją­ce ciało, nie po­ma­ga­ły w ze­bra­niu myśli. Przy­po­mniał sobie przy­droż­ne­go sprze­daw­cę i tru­skaw­ko­wy napój. No jasne – po­my­ślał – sta­ruch mu­siał do kubka wrzu­cić ja­kieś pro­chy. Ale po co? Nie miał wąt­pli­wo­ści. Mu­sia­ło cho­dzić o jego wy­pa­sio­ną brycz­kę.

Pa­tryk za­trzy­mał się. Czy ten sta­ru­szek mógł mu coś zro­bić teraz, gdy już był przy­tom­ny? Dla­cze­go ucie­kał? Spa­ni­ko­wał. Może po­wi­nien chwy­cić tę ło­pa­tę i zdzie­lić pod­sta­rza­łe­go ban­dzio­ra przez łeb. Był prze­cież młod­szy, szyb­szy, zwin­niej­szy. Sil­niej­szy? – tu zwąt­pił, przy­po­mi­na­jąc sobie po­stu­rę na­past­ni­ka. W każ­dym razie za­dzwo­nił­by wtedy do ojca, po kum­pli, wresz­cie na po­li­cję. Udu­pił­by pie­przo­ne­go zło­dzie­ja.

Się­gnął po te­le­fon, ale ten sy­gna­li­zo­wał brak za­się­gu. Po­wi­nien wró­cić i dać na­ucz­kę zgre­do­wi? A może tam­ten ma broń, lub po­moc­ni­ków? Le­piej bę­dzie, jak do­trze do drogi, za­trzy­ma jakiś sa­mo­chód i we­zwie pomoc. A może jego te­le­fon zła­pie sieć?

 

***

 

Człap, człap, człap. Stare, cięż­kie buty już dawno po­win­ny przejść na eme­ry­tu­rę, jed­nak za­wzię­cie sta­ra­ły się do­rów­nać ży­wot­no­ścią swo­je­mu panu. I choć cza­sem zda­rza­ło się któ­re­muś tra­cić kon­takt z po­de­szwą, wła­ści­ciel za­wsze w porę przy­cho­dził z po­mo­cą i, ko­rzy­sta­jąc z ma­syw­nej igły i moc­nej dra­twy, na­pra­wiał ich zwią­zek.

Wik­tor, trzy­ma­jąc w ręku wy­peł­nio­ny czymś worek, pod­szedł do wy­ko­pa­ne­go wcze­śniej dołu i wrzu­cił do niego pa­ku­nek. Nie­sfor­ny wie­trzyk przy­po­mniał mu, że ma­jo­we wie­czo­ry po­tra­fią być chłod­ne, więc zanim chwy­ci ło­pa­tę, po­wi­nien wnieść swego go­ścia do chaty. Ale chło­pa­ka na tra­wie nie było. Starzec w zdzi­wie­niu unio­sł krza­cza­ste brwi. Jak silny mu­siał mieć or­ga­nizm ten mło­dzian, skoro wy­bu­dził się tak wcze­śnie. Mu­siał zo­ba­czyć nie prze­zna­czo­ny dla niego dół i nie­źle się na­jeść stra­chu.

Co teraz po­cząć? Szu­kać ucie­ki­nie­ra po całym lesie? Nocą? Mło­kos jest silny, spraw­ny i szyb­ki, a strach jesz­cze tło­czy mu ad­re­na­li­nę w żyły. Sta­rzec miał­by za nim ga­niać po lesie, bawić się w ciu­ciu­bab­kę? Czy miał ja­kie­kol­wiek szan­se? Na po­ora­nej zmarszcz­ka­mi twa­rzy po­ja­wił się szel­mow­ski uśmiech. Nie, nie miał! Gów­niarz nie miał naj­mniej­szych szans wy­do­stać się z kniei. Wik­tor bez trudu za­pę­dzi go w do­wol­ne miej­sce, choć już dawno tego nie robił. To był jego las! Dziad ro­zej­rzał się do­oko­ła. Psot­ny wi­che­rek już szep­tał mu coś do ucha, a mrok, cie­nia­mi ga­łę­zi wska­zy­wał wła­ści­wy kie­ru­nek.

 

***

 

Ba-bam, ba-bam, ba-bam… Młode serce wa­li­ło jak opę­ta­ne, mimo że wred­ny pu­chacz, który uparł się stra­szyć Pa­try­ka, naj­wy­raź­niej od­pu­ścił i przez ostat­nie kil­ka­na­ście minut nie wydał z sie­bie głosu. Jed­nak prze­raź­li­wych dźwię­ków, ata­ku­ją­cych uszy chło­pa­ka, było wy­star­cza­ją­co wiele: sze­lest mu­ska­nych wia­trem liści, trzask ła­ma­nych ga­łą­zek i prze­cią­głe skrzyp­nię­cia su­chych ko­na­rów. To był jakiś hor­ror. Mimo że dotąd zawsze pozował na twar­dzie­la, czuł się jak mały Jaś z bajki, tyle że bez Mał­go­si, w któ­rej ra­mio­nach chęt­nie by się teraz skrył.

Błą­dził po lesie od kilku go­dzin, zahaczając stopami o zło­śli­wie ster­czą­ce ko­rze­nie. Ba­te­ria te­le­fo­nu wy­sia­dła już dawno, od­bie­ra­jąc na­dzie­ję na kon­takt z cy­wi­li­za­cją. Szosy nie od­na­lazł, a w pa­nu­ją­cym obec­nie mroku nie za­uwa­żył­by jej nawet z kilku me­trów. Blade świa­tło księ­ży­ca za­miast po­ma­gać, ma­mi­ło oczy, wy­do­by­wa­jąc z mroku cie­nie o prze­dziw­nych kształ­tach. Chło­sta­ny cien­ki­mi wit­ka­mi i trą­ca­ny ga­łę­zia­mi, kłuty świer­ko­wy­mi igła­mi i pa­rzo­ny po­krzy­wa­mi, nie miał już sił. Zzięb­nię­ty i po­si­nia­czo­ny, przy­kuc­nął pod jed­nym z drzew, dra­piąc się wszę­dzie. Ze wszyst­kich nie­do­god­no­ści, na­ra­sta­ją­ce swę­dze­nie za­czę­ło wy­bi­jać się na pierw­szy plan. Ko­ma­ry, tru­ją­ce chwa­sty czy zwy­kła aler­gia – nie wie­dział, co było przy­czy­ną. Może ob­la­zły go mrów­ki, albo inne świń­stwo?

 

***

 

Chrup, chrup, chrup… Gałązki, igli­wie i suche list­ki ustę­po­wa­ły pod na­ci­skiem jego mięk­kich po­de­szew nie za­wsze tak cicho, jak by sobie tego ży­czył. To nic. Wik­tor nie mu­siał się tym przej­mo­wać. Każdy szmer prze­szy­wał dresz­czem nie­po­ko­ju mło­de­go ucie­ki­nie­ra, co da­wa­ło jego prze­śla­dow­cy nie­ma­łą sa­tys­fak­cję. Z nie­by­wa­łą zwin­no­ścią prze­ci­skał się mię­dzy krze­wa­mi, la­wi­ro­wał wśród drzew, prze­ska­ki­wał ponad po­wa­lo­ny­mi pnia­mi. Jego wzrok bez pro­ble­mów ra­dził sobie z ciem­no­ścią, a do dys­po­zy­cji miał jesz­cze nie­za­wod­ny węch.

Od­na­lazł młodzieńca bar­dzo szyb­ko. Teraz bawił się set­nie, stra­sząc swą ofia­rę na wszel­kie spo­so­by. Prze­go­nił chło­pa­ka nie­mal po całym lesie, za­cho­dząc go to z tej, to z innej stro­ny, sze­le­stem lub wark­nię­ciem zmuszając do zmiany kierunku marszruty. Ob­ser­wo­wał strach i bez­sil­ność, de­ter­mi­na­cję i re­zy­gna­cję. Z da­le­ka, szcze­rząc w za­do­wo­le­niu kły, bądź nie­mal się oń ocie­ra­jąc. Mrok za­wsze przy­cho­dził mu z po­mo­cą; okry­wa­jąc dłu­gi­mi cie­nia­mi, po­zwa­lał po­zo­stać nie­zau­wa­żo­nym. Wiatr zaś od­wra­cał uwagę ofia­ry, lub przy­no­sił woń, gdy chwi­la­mi znikała Wiktorowi z oczu. Wi­dział, jak mło­dzian coraz bar­dziej opada z sił. Trze­ba było koń­czyć te igrasz­ki, choć da­wa­ły tyle ucie­chy.

 

***

 

– Au­uuuuuuu… – Prze­cią­głe wycie usłyszał z tak małej od­le­gło­ści, że nie mógł go zi­gno­ro­wać. Wilki? Na­praw­dę? Spoj­rzał w górę. Nawet nie było pełni. Ko­lej­ne „auuu” po­de­rwa­ło Pa­try­ka na nogi i choć jesz­cze chwi­lę temu chciał, sie­dząc pod drze­wem, po­cze­kać na świt, teraz gnał co sił przez spo­wi­te mro­kiem leśne ostę­py. Co chwi­lę sły­szał za sobą sko­wyt i wark­nię­cia, cza­sem lekko z lewej, lub pra­wej stro­ny. Wtedy ko­ry­go­wał kie­ru­nek uciecz­ki, aby podążające jego śladem drapieżniki mieć za ple­ca­mi.

Po kilku mi­nu­tach sza­leń­cze­go biegu za­uwa­żył w od­da­li słabe, żół­ta­we świa­teł­ko. Razem z tym za­błą­ka­nym ogni­kiem, w sercu chłop­ca po­ja­wi­ła się iskier­ka na­dziei. Wstą­pi­ły w niego nowe siły, a wola prze­trwa­nia zmu­si­ła do po­dą­ża­nia ku prze­bi­ja­ją­ce­mu się przez mrok pło­my­ko­wi. Nie zwa­żał już na groź­ne po­ry­ki­wa­nia zwie­rząt i ga­łę­zie za­gra­dza­ją­ce drogę do oca­le­nia. Już za chwi­lę tam do­trze! Skoń­czy się wresz­cie ten kosz­mar.

Ledwo przedarł się przez ostat­nie za­ro­śla, wpadł do nie­dba­le wy­ko­pa­ne­go dołu. Przez chwi­lę leżał na płó­cien­nym, cuch­ną­cym swą za­war­to­ścią, worku. Ta chwi­la wy­star­czy­ła, aby Pa­tryk się zo­rien­to­wał, w oknie czy­je­go domu uj­rzał świa­teł­ko. Zęby za­ci­snę­ły się ze zgrzy­tem, a z oczu po­cie­kły łzy. Wy­gra­mo­lił się z wgłę­bie­nia i chwy­cił obu­rącz szpa­del, który nadal tkwił wbity w kop­czyk pulch­nej ziemi. De­ter­mi­na­cja wzię­ła górę nad stra­chem. Skoro nie da się ina­czej, za­tłu­cze tego dzia­da! Od­rą­bie mu głowę i zagra nią w golfa. Dołek znaj­dzie i bez cho­rą­giew­ki.

Uniósł ło­pa­tę lekko ponad głowę i ostroż­nie ru­szył w kie­run­ku chat­ki. Po­wo­li, ci­chut­ko, noga za nogą, aby nie zdra­dzić go­spo­da­rzo­wi swej obec­no­ści. Po­ru­szał się skra­jem lasu, aby po­zo­stać w cie­niu drzew. Niech mrok, który tak dał mu się we znaki, gra teraz na jego korzyść. Do­tarł do drew­nia­nej sa­mot­ni i ostroż­nie, wzdłuż wil­got­nej ścia­ny, przesuwał się w kie­run­ku ma­łe­go okna. Zaj­rzał do wnę­trza przez osma­lo­ną szyb­kę. Piec, stół, na stole w po­ło­wie wy­pa­lo­na świe­ca, dalej fotel na bie­gu­nach. Pusty…

Po­czuł na karku czyjś cie­pły od­dech. Suchy język nie­mal ugrzązł mu w gar­dle. Kro­ple zim­ne­go potu za­czę­ły spły­wać po twa­rzy. Ze­brał się w sobie i ob­ró­cił na pię­cie, ce­lu­jąc szu­flą tam, gdzie spo­dzie­wał się znaleźć napastnika. Nie ta­kie­go prze­ciw­ni­ka się jednak spo­dzie­wał! Prze­raź­li­wy ryk z po­tęż­nie uzę­bio­nej pasz­czy za­głu­szył od­głos upa­da­ją­ce­go szpa­dla. Ogrom­ny niedź­wiedź ru­szył na prze­ra­żo­ne­go na­sto­lat­ka, nie dając mu szans uciecz­ki. Po­tęż­ne, owło­sio­ne łap­sko jed­nym cio­sem ode­bra­ło dzie­cia­ko­wi przy­tom­ność.

 

***

 

Szur, szur, szur… Bezwładne nogi nieprzytomnego człowieka, ciągniętego przez starca w stronę sypialni, kreśliły dwa tory na za­ku­rzo­nej pod­ło­dze. Wik­tor uniósł ogłu­szo­ne­go chłop­ca, po czym uło­żył de­li­kat­nie na łóżku, na upstrzo­nej kar­ma­zy­no­wy­mi pla­ma­mi po­ście­li. Dzie­ciak był w kiep­skim sta­nie. Jego brud­ne i po­si­nia­czo­ne ciało po­kry­ło się gęstą wy­syp­ką. Pa­skud­ne, czer­wo­ne plam­ki za­czę­ły się wybrzuszać.

Na bla­dej, zmę­czo­nej twa­rzy po­ja­wi­ło się współ­czu­cie, bo choć dziad przez pół nocy znę­cał się nad bie­da­kiem, nie był sa­dy­stą i nie lubił pa­trzeć na ludz­kie cier­pie­nie. Wy­szedł z po­ko­ju, by po chwi­li po­wró­cić z drew­nia­nym ku­becz­kiem. Wlał nieco z jego za­war­to­ści w roz­chy­lo­ne usta Pa­try­ka.

– Śpij – rzekł cicho. – We śnie nie boli.

 

***

 

– Aaaaaaa…! – Prze­raź­li­wy krzyk wypełniał prze­strzeń wokół sta­re­go, sze­ro­kie­go łoża. Pa­tryk wrzesz­czał, choć już dawno nie po­wi­nien mieć na to sił. Wrzesz­czał, bo jego obrzmia­łe, po­kry­te wiel­ki­mi gu­za­mi ciało roz­dzie­rał nie­opi­sa­ny ból. Roz­dzie­rał do­słow­nie, bo chło­pak czuł, jak jego we­wnętrz­ne or­ga­ny pę­ka­ją, jak coś roz­sa­dza je od środ­ka. Po­przez opuch­nię­te po­wie­ki uj­rzał po­tęż­ną po­stać swo­je­go prze­śla­dow­cy, dzier­żą­ce­go płó­cien­ny worek i puste ko­biał­ki.

– Jesz­cze chwi­la. – Usły­szał. – Wy­trzy­maj jesz­cze odro­bi­nę. Zaraz się to skoń­czy.

Po ostat­nich sło­wach skóra mło­de­go męż­czy­zny za­czę­ła pękać w dzie­siąt­kach miejsc. Każdy guz za­mie­niał się z eks­plo­du­ją­cy wul­kan. Wraz z ci­śnie­niem, z mło­de­go ciała szyb­ko ucho­dzi­ło życie.

Wik­tor był już sam w sy­pial­ni. De­li­kat­nie zsu­nął koł­drę, po czym za­czął zbie­rać do­rod­ne, so­czy­ste tru­skaw­ki i wypełniać nimi przyniesione koszyczki. Plon był jak zwy­kle ob­fi­ty. Potem zgar­nął Pa­try­ko­we reszt­ki do worka – kości, włosy, pa­znok­cie, skraw­ki skóry… Jesz­cze tylko za­ko­pie szcząt­ki pod lasem, prze­nie­sie do sy­pial­ni le­żą­cą przed domem ko­bie­tę i bę­dzie mógł od­po­cząć.

 

***

 

Skrzyp, skrzyp, skrzyp… Stary, bu­ja­ny fotel ryt­micz­nym ru­chem od­mie­rzał le­ni­wie pły­ną­cy czas, ko­ły­sząc w swych ob­ję­ciach zmę­czo­ną ży­ciem postać. Pod cięż­ki­mi po­wie­ka­mi po­ja­wia­ły się ob­ra­zy z prze­szło­ści. Drżą­cych ze stra­chu kup­ców, po­dró­żu­ją­cych le­śnym duk­tem na wy­pcha­nych po brze­gi wo­zach. My­śli­wych, po­zo­sta­wia­ją­cych na skra­ju lasu dary, w za­mian za po­wo­dze­nie w ło­wach. Oko­licz­nych chło­pów, dzie­lą­cych się z nim skrom­ną stra­wą, aby móc ze­brać chrust na zimę. Tak, wtedy lu­dzie byli inni. Bali się bo­ro­we­go, ale go sza­no­wa­li. Sza­no­wa­li las.

Z cza­sem stali się har­dzi i aro­ganc­cy, a wraz z po­stę­pem tech­ni­ki na tyle groź­ni, że nie mógł już pod­jąć z nimi walki. Prze­cię­li jego wło­ści as­fal­to­wą wstę­gą. Wy­trze­bi­li więk­szość zwie­rząt, po­żar­li jego pod­da­nych, jego przy­ja­ciół… Po­zo­stał tylko on i jego mała ze­msta. Sezon na tru­skaw­ki do­pie­ro się roz­po­czy­nał.

Smacz­ne­go!

Koniec

Komentarze

Jeszcze raz (ale teraz publicznie) dziękuję betującym. 

Melduję, że przeczytałam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nooo, coś trudno mi uwierzyć w Twój brak doświadczenia w straszeniu. Bo horrorek wyszedł całkiem zacny. Nastrój, tajemnica, odpowiednio wkomponowany element gore (od tej pory już nigdy nie spojrzęna truskawki w taki sam sposób), bardzo, bardzo fajnie. Uświadomiłem sobie właśnie, że nie mam właściwie do czego się przyczepić. Kilka drobiazgów się znajdzie, ale nic istotnego. Ot, na przykład, używasz na zmianę nazw łopata, szpadel i szufla, choć to w zasadzie różne narzędzia. Dalej – borowy zmieniał się w niedźwiedzia (tudzież coś niedźwiedziopodobnego) – co się działo wtedy z jego ubraniem? Zdejmował wcześniej swoje stare, wierne buty? Cóż, to by było chyba na tyle. Jak pisałem – niewiele tego. Znaczy – dobry tekst. Póki co najlepszy z konkursowych.Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dla tego młodzieńca najwyraźniej było jeszcze zbyt wcześnie na pobudkę, tym bardziej po wczorajszej imprezie. – zamiast tym bardziej dałabym szczególnie

Następne kilka godzin mógł poddać się ulubionemu zajęciu. – raczej oddać

pod naciskiem jego miękkich podeszw nie zawsze tak cicho – podeszew 

 

Unfallu, fajnie napisane, szczególnie podobał mi się ten zabieg z dźwiękonaśladowczymi wyrazami na początku każdego akapitu, ale niestety, nie wystraszyłeś mnie. Co najwyżej poczułam się troszkę zniesmaczona w momencie, gdy odkryłeś tajemnicę truskawek.

Ale opowiadanie ładne, z klimacikami, szczególnie uwiódł mnie pierwszy akapit.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Thargone – ze szpadlem, łopatą i szuflą oczywiście masz rację. Do kopania służy szpadel (i o to skomplikowane urządzenie chodziło ;), ale głupio mi było używać w kółko tego samego określenia. Łopata jeszcze ujdzie, jako określenie ogólniejsze, ale szufla to już jednak coś innego. Borowy, jeśli wierzyć naszym przodkom ;) mógł zmieniać się w puchacza, wilka i niedźwiedzia. Co się działo z ubraniem w trakcie przemiany, stare podania nic nie wspominają. Może dlatego, że nie wspominają o jakichkolwiek ubraniach. W każdym razie w scenkach składających się na opowiadanie momentu przemiany nie umieściłem, choć jak się teraz zastanowię, to taka scenka mogłaby być ciekawa. 

Dziękuję Ci za miły komentarz.

Bemik – cieszę się, że przypadł Ci do gustu pomysł z onomatopejami – wydawał mi się dobrym narzędziem dla wprowadzenia nieco klimatu. Za zniesmaczenie przepraszam, a co do straszenia – może mi się uda następnym razem ;)

Dzięki za komentarz, bibliotekę i poprawki, z których oczywiście skorzystałem.

Powtórzę tylko skrótowo: przestraszona też specjalnie nie zostałam, ale opowiadanie w napięciu mnie trzymało. Bardzo spodobał mi się pomysł z borowym.

Udany powrót. :)

Zniesmaczenie, Unfallu, nie dotyczyło tekstu, tylko truskawek. Jakoś po południu przechodziłam koło straganu z tymi owocami i przypomniały mi się pękające wrzody Twojego młodocianego bohatera – aż mną wstrząsnęło. Nie kupiłam!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik – i właśnie za takie zniesmaczenie przepraszałem, bo bynajmniej nie chcę nikogo odstraszać od owoców, które sam bardzo lubię. Jeśli kogoś jeszcze odstręczę od kupowania truskawek, to z góry przepraszam. Na szczęście opowiadania nie przeczyta tak wiele osób, aby sprzedaż siadła, więc nie będę przez producentów ciągany po sądach :)

Kupujcie truskawki! – tylko nie od borowego ;)

A jak rozpoznać borowego? No bo gdyby tak przyjrzeć się przydrożnym sprzedawcom truskawek, to co drugi to wypisz wymaluj borowy, leszy, baba jaga, albo leśne licho. Czasami tylko rusałka się trafia. Ale one raczej nie sprzedają truskawek…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone, TE rusałki też sprzedają truskaweczki, tylko schowane je mają :-) i poszukać trzeba!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:D

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nie lubię horrorów, ale ciekawiło mnie, co też Unfall wykombinował, więc zajrzałam. Nie wystraszyło, ale nie żałuję. Do truskawek tekst mnie nie zniechęcił. :-) Spodziewałam się szczególnego nawozu, jak u Emelkali, a tu niespodzianka.

Wiktor tak często karmił bagno samochodami? Nie zatkało się?

Babska logika rządzi!

Finklo – dzięki za miły komentarz. 

Ja też nie jestem zwolennikiem horroru jako gatunku, ale… kurczę! – jak to trudno jest przestraszyć czytelnika. Czytałem inne konkursowe prace i, nie ujmując niczego talentowi portalowych koleżanek i kolegów, muszę stwierdzić, że napisać prawdziwy horror z krwi i kości (albo z krwią i kośćmi, jak kto woli) naprawdę nie jest łatwo. A że przekorny człowiek ze mnie, to zaczynam to traktować jako wyzwanie. Wyzwania natomiast mnie kuszą i… nie wiem jeszcze co z tego wyniknie, ale jeśli przyjdzie mi do głowy ciekawy pomysł, jak Was przestraszyć, to może jeszcze spróbuję.

A co do bagna – załóżmy, że to był taki bagienny Bajkał ;)

Unfallu, ponowna lektura Mniam, mniam… utwierdziła mnie w przekonaniu, że napisałeś bardzo porządne i całkiem niezłe opowiadanie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właśnie zjadłam kilka truskawek na śniadanie i wzięłam się za lekturę. Efekt super, odstawię ja na kilka dni. Opisy przepiękne, choć dla mnie za długie. Również spodziewałam się nawozu. Nie zawiodłeś mnie. Modliłam się, żeby nie był to wilk tylko niedźwiedź. I jest.

A dużo osób on już tak wziął na produkcję? Nikt ich nie szukał? Nie było śledztwa? Nie boi się wpadki we współczesnych czasach? I jeszcze jedna rzecz: wypił koktajl i tak od razu padł, prawie po spróbowaniu?

 

PS. Lubię biegać po puszczy i bardzo ci dziękuję, teraz przyspieszę w obawie przed leśnym dziadkiem :P

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

KK, nie martw się, ja codziennie chodzę na spacer po puszczy – nie spotkałam jeszcze borowego, co najwyżej leśniczego albo gajowego. Gdzie biegasz? Ja po Kampinosie. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Puszcza Bukowa – Szczecin.

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Za daleko, nie spotkamy się :-(

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

KK – Sezon się dopiero rozpoczynał, więc ofiar było jeszcze mniej, niż więcej. Wpadki się pewnie bał, więc uciekł się do podstępu, zamiast karać za profanację lasu tak, jak to robił dawniej. A że młody padł od razu po pierwszym łyku – niech jest trochę magii, jak u śpiącej królewny, gdzie wystarczyło nadgryzienie jabłka ;)

Cieszy mnie, że opowiadanie przypadło Ci do gustu.

 

Bardzo wszystkim dziękuję za komentarze.

Taaa, męska królewna, pasuje do tych czasów. Geje bardziej męsko wyglądają niż hetero ;)

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda uwaga niewłaściwie stosowana zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.

 

 

Fajny pierwszy akapit. Drugi też ok, ale gdy są razem, to trochę zaczynają przynudzać. Chciałbym, żeby coś zaczęło się dziać.

 

Przez chwilę delektował się niczym niezmąconą ciszą. Lubił ją. Bardzo. Ale w tej chwili nie miał czasu na rozkoszowanie się spokojem. Z kieszonki kamizelki wyjął zegarek z dewizką i odchylił wieczko. Wpół do szóstej. Czas się zbierać do pracy. Wyszedł na małe, porośnięte trawą i otoczone lasem podwórko. Ustępujący właśnie mrok zdawał bronić się przed świtem

Siękoza.

 

Złocisty płyn, zanim dotarł do gardła, nawilżył odrobinę wyschnięte organy.

Te organy mi jakoś nie pasują. Bo rozumiem, że miało chodzić o usta, tak?

 

Niemal natychmiast, jakby stalowy rumak został wpięty w układ nerwowy młodego mężczyzny, żółty mustang zaparł się o asfalt gumowymi podeszwami.

Zgrzytnęło mi to zdanie brzmieniowo i musiałem zatrzymać się na chwilę, bo nie wiedziałem, czy „niemal natychmiast” odnosi się do drugiej czy trzeciej części.

 

Udało się. Patryk usiadł na trawie i jeszcze nie w pełni świadomy, rozejrzał się dookoła, bezwiednie drapiąc się po szyi

Siękoza.

 

No jasne – pomyślał – staruch musiał do kubka wrzucić jakieś prochy. Ale po co? Nie miał wątpliwości. Musiało chodzić o jego wypasioną bryczkę.

Patryk zatrzymał się. Czy ten staruszek mógł mu coś zrobić teraz, gdy już był przytomny? Dlaczego uciekał? Spanikował. Może powinien chwycić tę łopatę i zdzielić podstarzałego bandziora przez łeb. Był przecież młodszy, szybszy, zwinniejszy. Silniejszy? – tu zwątpił, przypominając sobie posturę napastnika. W każdym razie zadzwoniłby wtedy do ojca, po kumpli, wreszcie na policję. Udupiłby pieprzonego złodzieja.

Ten fragment jest ok, jeśli chodzi o informacje, ale go nie kupuję, bo wydaje mi się zbyt racjonalny.

 

Stare, ciężkie buty już dawno powinny przejść na emeryturę, jednak zawzięcie starały się dorównać żywotnością swojemu panu. I choć czasem zdarzało się któremuś tracić kontakt z podeszwą, właściciel zawsze w porę przychodził z pomocą i, korzystając z masywnej igły i mocnej dratwy, naprawiał ich związek.

A czy podeszwa to nie jest część buta?

 

Zdziwienie uniosło krzaczaste brwi

Rozumiem, o co chodzi, ale wg mnie za duży skrót myślowy.

 

Mimo że dotąd miał się za twardziela, czuł się jak mały Jaś z bajki, tyle że bez Małgosi, w której ramionach chętnie by się teraz skrył.

Błądził po lesie od kilku godzin, potykając się o złośliwie sterczące korzenie

Siękoza.

 

Wstąpiły w niego nowe siły[,+] a wola przetrwania zmusiła do podążania ku przebijającemu się przez mrok płomykowi

 

Odrąbie mu głowę i zagra nią w golfa. Dołek znajdzie i bez chorągiewki.

Patryk jest dresem i pierwsze skojarzenie to golf? I to wcale nie samochód?

 

zmęczonego życiem człowieka

To jest jak dla mnie wprowadzanie czytelnika w błąd, bo on człowiekiem nie jest.

 

 

Podoba mi się styl – działa na wyobraźnię. Świetnie grają dźwięki. Przekonujący opis wydarzeń, miejsc, zachowań bohaterów. Dobrze budowane napięcie. Chciałbym się do czegoś przyczepić, ale nie mam do czego. Po prostu interesująca i ciekawie przedstawiona historia. Chciałbym więcej takich!

Aha, dla mnie to też nie był horror. Ale to nie jest zarzut :)

 

 

Pozdrawiam,

 

B.A.

 

 

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Wielkie dzięki, B.A. Poczekałbym z publikacją na Twoją betę, to tekst miałby kilka usterek mniej, ale niestety cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną. Nic to. Wieczorem siądę jeszcze przy zaznaczonych przez Ciebie fragmentach i pewnie dokonam tuningu.

Mam mieszane odczucia. 

Sama historia,  poza finałem, to sztampa, choć ta naprzemienna narracja trochę ratuje sytuację. Mi zabrakło klimatu, nawet “polowanie” borowego czytałem bez żadnych emocji, a ten fragment miał potencjał. Za to napisane bardzo dobrze. 

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przeczytałem Twoje opowiadanie Unfall. Bardzo dobre, naprawdę. Jest poczucie niepokoju i to co tak ważne w opowiadaniach – wyjątkowy smaczek fabularny. Przyczepiłbym się jedynie do tych zwrotów z gatunku: “Zdziwienie uniosło krzaczaste brwi”, dla mnie to jest trochę silenie się na wyjątkowość, ale to kompletnie subiektywne odczucie :)

Aha, i jeszcze tytuł mógłbyś zmienić na bardziej chwytliwy, bo historia jest tego warta :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No to dokonałem jeszcze drobnego tuningu.

B.A. – chyba udało mi się troszkę ukrócić siękozę, a złocisty płyn nawilża już co innego. Nad podeszwami się jeszcze zastanowię (oczywiście nie nad tym, czy są częścią buta :), tylko nad ewentualną przebudową tego fragmentu. Brwi unosi już kto inny. Co do Patryka i golfa – Patryk nie miał być dresem, tylko rozwydrzonym synalkiem bogatego tatusia, ale może niezbyt jednoznacznie to opisałem. 

Co do opisania borowego jako człowieka, masz rację – borowy w tym momencie jedynie wyglądał jak człowiek, ale wszystkowiedzący narrator powinien znać jego naturę. Tyle, że problem moim zdaniem jest bardziej skomplikowany, bo idąc w tę stronę, nie powinienem też borowego opisywać jako niedźwiedzia, bo w rzeczywistości też nim nie był. Przyjąłem więc, że borowy bywał puchaczem, wilkiem, niedźwiedziem i… człowiekiem (przynajmniej z wyglądu). Opisywanie postaci człekokształtnej lub niedźwiedziopodobnej chyba nie przysłużyłoby się tekstowi, więc czytelnicy będą musieli wybaczyć mojemu narratorowi tę nieścisłość.

Jeszcze raz dzięki za obszerny i rzeczowy komentarz.

 

Nazgulu – masz rację, chatka w głuszy i gonitwa po lesie to sztampa, ale… gdzie miałem zakwaterować borowego? Bez gonitwy natomiast zbyt mało by się działo. Horror to nie jest mój ulubiony gatunek i pewnie jeszcze sporo minie czasu, zanim się nauczę straszyć czytelnika. Cieszy mnie, że przeczytałeś i skomentowałeś – każda opinia jest dla mnie cenna, zawiera wskazówki i motywuje. Dzięki.

 

CountPrimagen – Dzięki za przeczytanie i miłe słowa. Jak już pisałem wyżej – zdziwienie już niczego nie unosi :). Tytuł rzeczywiście niezbyt się udał, ale już go zostawię, aby nie wprowadzać zamętu.

Fajnie, że moje uwagi pomogły :)

 

Co do borowego jako człowieka, to chodzi właśnie o to, że w tym opowiadaniu nie ma narratora wszechwiedzącego, bo tu masz narrację personalną. W sumie właśnie dzięki niej zbudowałeś całe opowiadanie, bo w poszczególnych scenach zmieniasz osobę, przez którą widzi się świat i zdarzenia. Dzięki niej możesz opisywać te same wydarzenia z punktu widzenia Patryka i Wiktora. Niedźwiedzia widzimy oczami Patryka i dla niego jest to niedźwiedź – dlatego to nie razi. Natomiast w scenie pierwszej i ostatniej mamy tylko Wiktora i on raczej wie, kim jest. Wg mnie powinieneś pokombinować, bo zamiast “człowieka” można użyć np. “starca” i już nie ma problemu.

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

B.A. – pewnie masz rację. Zmieniłem na bardziej neutralne określenie :)

Teraz jest świetnie!

Tylko zrób jeszcze to samo w ostatniej scenie.

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Racja, tam jest to samo zdanie :)

Dla mnie horror nie musi straszyć, za to powinien mieć tak zwany klimat. Tak więc to, że opowiadanie niespecjalnie straszy nie wadą – jest nią natomiast brak atmosfery zagrożenia, tego oczekiwania, że zdarzy się coś strasznego. Może to wina fabuły, bo tekst jest napisany naprawdę nieźle… nie wiem. W każdym razie niespecjalnie się wciągnęłam i zakończenie mnie raczej rozczarowało.

 

Natomiast podobała mi się konstrukcja: ukłony za klamrę, konsekwentnie naprzemienną narrację i pomysł z wyrazami dźwiękonaśladowczymi na początku. Językowo jest na przyzwoitym poziomie i mam wrażenie, że gdyby nie narzucony temat konkursu wyszłoby z tego opowiadania coś o wiele lepszego.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Jestem z kłopocie. “Powołam się” przy jego opisie na zdanie Mirabell. Tekst nie straszy praktycznie niczym poza sceną kopania dołu – stop, źle piszę – tylko scena kopania dołu każe czegoś się spodziewać, oczywiście czegoś złego dla Patryka. Wzmianka, że sprzedający truskawki Wiktor woli pulchne kobiety, plus jedna z pierwszych scenek, z jękiem zza ściany, zdają się sugerować, że Wiktor jest czym innym, niż borowym, ale wobec braku ich rozwinięcia, chociaż wzmocnienia sugestii, dreszczy nie wywołują. Cóż, niestety, przykro mi, minusy… Jeśli o horrorową stronę tekstu chodzi. Plusem natomiast jest zakończenie, bardzo zwięzły opis zmian stosunku ludzi do borowego i zmian wokół niego. Każe zatrzymać się myślami właśnie na tych zmianach i pozwala z innej perspektywy spojrzeć na Wiktora-Niedźwiedzia-Jednego z Ostatnich…

Odrębną zaletą jest kompozycja opowiadania i jego język. Zręczne rozłożenie na fragmenty, zmiany perspektyw i sami bohaterowie.

Mirabell, Adamie – bardzo dziękuję za odwiedziny i rzeczowe, obszerne komentarze. Takie bardzo mnie cieszą, bo pozwalają mi się zorientować w mankamentach i niedoborach. Tak jak pisałem, z horrorem jako gatunkiem jeszcze się nie mierzyłem i miałem świadomość, że próba będzie niedoskonała, ale jak inne próby, wzbogaci mnie o nowe doświadczenia. Może nie będę w przyszłości pisać horrorów, ale jakieś jego elementy można w różnego rodzaju tekstach wykorzystać, więc warto jest sprawdzić, co człowiekowi wychodzi, a co kuleje. A czy konkurs mnie ograniczył? Lubię brać udział w konkursach na NF, bo gwarantują one dodatkowe, wartościowe komentarze pod tekstami.

Jeszcze raz dziękuję betom i wszystkim komentującym. 

Lekki dreszczyk niepokoju już potrafiły wywołać onomatopeje – za to duży plus. Czytało mi się z przyjemnością, bo historia ciekawa (kolejny plus za Borowego dziada) i ładnie napisana. Dobrze stworzony nastrój i klimat. Ładnie skonstruowana opowieść z wyraźną klamrą.

 

Nie zrozumiałam za to motywu z łóżkiem i kobietą. Zakładam, że to żona Borowego, ale po co ją wynosił, a do łóżka pakował ofiarę? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, to nie żona, to poprzednia ofiara. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aaaaa! To coś słabo u mnie z kojarzeniem, najwyraźniej. Może to przez moją Lesawicę, bo jak czytałam tekst Unfalla, to znów się denerwowałam, że motyw Borowego mi skubnął :)

To teraz wszystko jasne :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca – bardzo dziękuję.

Na borowego nie mam wyłączności, więc nie ma się co denerwować ;)

Każdy (twórca) chce być oryginalny, albo przynajmniej, by jego pomysły były oryginalne. A tu w trakcie pisania okazuje się, że ktoś już podobne motywy, postaci czy elementy właśnie wykorzystał.

Oczywiście – przyjmij te słowa z przymrużeniem oka, bo to było bardziej “zdenerwowanie”, niż zdenerwowanie :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jedyne co mi się nie podobało w opowiadaniu to tytuł. Rozumiem, że chodzi o podsumowanie odczuć czytelnika w kwestii smakołyku, po lekturze opka. Mnie nie podeszło. Wolałbym „Gdzie dojrzewają truskawki”, albo „Soczyste lubią rosnąć w cieple”. I tyle w kwestii narzekania.

Reszta opinii to czysta słodycz;) Podobała mi się kompozycja i nastrój, który udało Ci się wywołać niedopowiedzeniami i odsłanianiem po trochu rąbków tajemnicy. Wymagania konkursowe w mojej ocenie są jak najbardziej wypełnione, jest groza (może nie po całości, ale na koniec chwyciło mnie za żołądek:) no i rola truskawek, mimo dwóch oczywistych głównych bohaterów, wcale nie na bocznym planie. Finał soczysty. Oczami wyobraźni widziałem piękne, dorodne truskawki, które tylko czekały by zanurzyć w nich zęby. Myśl, że po brodzie może wcale nie pocieknąć sok naprawdę mnie zmroziła.

No i absolutna truskawa na trocie;) Klamra w postaci jęczących ofiar – genialna. Mocno się zastanawiałem, kto pojękiwał w pokoiku obok; do kogo tak troskliwie zwracał się dziadek. A potem okazuje się, że dziadek jest tym kim jest, a opiekuje się ofiarami, jakby to były zwykłe grządki. Niesmak z konkluzji płynącej z finału jest do opanowania, a zachłyśniecie się dotyczy jedynie bardzo ciekawego pomysłu i dobrego wykonania. Gratuluję.

empatia

Empatio – wielkie dzięki. Tytuł rzeczywiście spaprałem – nie zachęca do przeczytania i pasuje bardziej do książki kucharskiej. Cieszę się bardzo, że lektura sprawiła Ci przyjemność.

No – historia jest taka pół na pół. Jest bardzo ciekawie wykonana – zabieg formalny z tymi wyrazami dźwiękonaśladowczymi na początku cząstek, napisana ładnym słownictwem i całkiem klimatyczna. Natomiast fabuła jest bez szału i tak naprawdę prócz finalnej scenki (no i rozmówki z blacharą, ale ta nic nie wnosi do historii) brakuje czegoś mocniejszego, a opowieść liczy sobie sporo znaków. 

I po co to było?

Syf.ie – dzięki za komentarz. :)

Jeśli to fotel bujany, to między skrzypnięciami są dłuższe pauzy, ja bym zapisał to: Skrzyp, skrzyp, skrzyp… w ten sposób: Skrzyp… skrzyp… skrzyp… Nie wykorzystałeś do końca wielokropka :)

kiedyś musiał, ale,[+] czy on też,[-]?[+] O tym Wiktor

tak,[+] jak teraz.

podpierając w – ? podpierać o coś, podpierać coś / w krzyżu to może łamać

Lubił ją. Bardzo – przez chwilę nie wiadomo, czy chodzi o kuchnię czy ciszę

Całe wprowadzenie jest nudne. Zdecydowanie nudne i nie zachęca do dalszego czytania. Cóż z tego, że poprawnie napisane? Może to kwestia straszenia, wprowadzanie takie powolne. Może. Ale faktem jest, że nic w dalszej lekturze nie wywołało we mnie niepokoju.

Plus za to, że opowiadanie “słychać” w pewnych fragmentach.

Sirin – dzięki za komentarz. Brakujące przecinki dostawiłem.

podpierając w – ? podpierać o coś, podpierać coś / w krzyżu to może łamać

Pozwolę sobie się z Tobą nie zgodzić. “O coś” można się lub coś opierać, ale nie podpierać. Podpiera się coś i czymś. W dodatku podpierać można na pewnej powierzchni tego podpieranego przedmiotu, lub tylko w jakimś jego punkcie, konkretnym miejscu i o takie miejsce chodziło. Będę się więc upierać, ze można się podeprzeć w krzyżu. W fizyce istnieje nawet bardzo ważne pojęcie – punkt podparcia – bez którego cała klasyczna mechanika nie mogła by się obyć.

 

Całe wprowadzenie jest nudne. Zdecydowanie nudne i nie zachęca do dalszego czytania. Cóż z tego, że poprawnie napisane? Może to kwestia straszenia, wprowadzanie takie powolne.

Ach, ci młodzi… Ciągle się gdzieś śpieszą, a jak muszą zwolnić, to im się nudzi.

Nudne, powolne – takie było życie Wiktora. Jak chciałbyś przedstawić tę monotonną egzystencję w dynamiczny sposób? Jak wprowadzić czytelnika w to nudne życie bohatera, stworzyć odpowiedni nastrój? Poza tym moim pomysłem na to opowiadanie było właśnie przeplecenie dynamicznych fragmentów, gdzie bohaterem jest Patryk, z tymi powolnymi oglądanymi z perspektywy starca. 

Ale ok. Nie mam zamiaru przekonywać Cię, że użyty środek stylistyczny powinien Ci się podobać. Nie podobał się i przyjmuję to do wiadomości. Może następnym razem uda mi się nie zanudzać czytelników.

 

Jeszcze raz dziękuję za odwiedziny i komentarz.

 

Całe szczęście, że już po sezonie truskawkowym. Brrr… Wyszło baaaaardzo strasznie!

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiano – dzięki za odwiedziny. Miło było Cię… przestraszyć ;)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka