Nie mam wprawy w straszeniu. Poza wyskakiwaniem w dzieciństwie zza węgła z okrzykiem “BUU”, straszenia nie praktykowałem ;)
Nie mam wprawy w straszeniu. Poza wyskakiwaniem w dzieciństwie zza węgła z okrzykiem “BUU”, straszenia nie praktykowałem ;)
Skrzyp, skrzyp, skrzyp… Stary, bujany fotel rytmicznym ruchem odmierzał leniwie płynący czas, kołysząc w swych objęciach zmęczoną życiem postać. Migotliwe światło dogasającej świecy wędrowało po nierównym blacie stołu, tańcząc wśród szczelin i rys malowało abstrakcyjne obrazy. Nie starczało mu już jednak sił, by z pozostałych kilku sprzętów wydobyć więcej, niż tylko zarys: stary kredens z pozostawionymi na nim kilkoma naczyniami, wiadro z pogiętym pałąkiem, masywny piec i wiszące nad nim pęczki ziół, rzucające na pobliską ścianę przedziwne cienie. Powiązane sznurkami rośliny były tak wysuszone, że zdawały się szeleścić od padającego na nie, wątłego światła. Cichuteńko, aby nie zakłócić spokoju gospodarzowi.
Wiktor, mimo podeszłego wieku, był postawnym mężczyzną, cieszącym się dobrym zdrowiem i krzepą. Zresztą, czy w jego przypadku w ogóle można mówić o wieku? Czy mógł być kiedyś dzieckiem, lub choćby młodzieńcem? Ponoć każdy kiedyś musiał, ale, czy on też? O tym Wiktor nie był przekonany. Odkąd siebie pamiętał, zawsze wyglądał tak, jak teraz. Z drugiej strony, o wielu rzeczach zapomniał, bo pamiętać nie chciał. Przeszłość i tak nie miała już znaczenia. Liczyło się tylko tu i teraz. Takie samo tu i teraz, jak to wczorajsze i zapewne to jutrzejsze.
Z półdrzemki wyrwał go jęk dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia. Do gęstej siatki zmarszczek, pokrywających nienaturalnie blade czoło mężczyzny, dołączyło jeszcze kilka bruzd, oznaczających troskę. Wiktor powoli wstał z fotela i wyprostował się, podpierając oburącz w krzyżu. Wciskając w spodnie niesforne fałdy flanelowej koszuli, podszedł powoli do kredensu. Kwilenie zza ściany stawało się coraz głośniejsze.
– Już, już, skarbie. – Chwycił drewniany kubek, wypełniony aromatycznym płynem. – Już do ciebie idę – rzucił, znikając za drzwiami sypialni.
Pojękiwania ustały, a Wiktor wrócił do kuchni. Na chwilę przystanął w niczym niezmąconej ciszy. Lubił ją. Bardzo. Ale w tej chwili nie miał czasu na rozkoszowanie się spokojem. Z kieszonki kamizelki wyjął zegarek z dewizką i odchylił wieczko. Wpół do szóstej. Czas iść do pracy. Wyszedł na małe, porośnięte trawą i otoczone lasem podwórko. Ustępujący właśnie mrok umykał przed świtem, obejmując nieokorowane bale, użyte dawno temu do wzniesienia prostej chaty. Pokrywający kłody mech potęgował wrażenie, że ta skromna budowla wrosła w scenerię, stając się nieodłącznym elementem otaczającej ją przyrody.
***
Drrrrrrrrrr… Solidny budzik z dwoma metalowymi dzwonkami brzęczał jak opętany, póki nie nakryła go leniwie wysunięta spod kołdry ręka. Jej właściciel, brutalnie wyrwany z sennych marzeń, powoli ponownie zapadał w letarg, pozwalając uwieść się miękkiej, puchowej poduszce. Dla tego młodzieńca najwyraźniej było jeszcze zbyt wcześnie na pobudkę, szczególnie po wczorajszej imprezie. Ktoś, kto ustawił mu budzik, musiał być złośliwym sadystą, lub mieć niezmiernie ważny powód…
– Tuning! – wykrzyknął Patryk, zrywając się z łóżka. Niemal w tej samej chwili poczuł świdrujący ból w głowie, a między jego zdrewniałe wargi, jak klin, wbił się kołkowaty język. Chłopak spojrzał na budzik, po czym pośpiesznie naciągnął na siebie dresowe spodnie i bluzę z kapturem, starając się chwilowo ignorować odrętwiałe elementy własnej twarzy. Zbiegł szybko po schodach i wparował do kuchni.
– Suń się – mruknął, spychając z drogi młodą kobietę. Dopadł do lodówki i wydobył z niej RedBula. Złocisty płyn, zanim dotarł do gardła, nawilżył odrobinę wyschnięty język i spierzchnięte usta. Nastolatek sięgnął natychmiast po kolejną puszkę.
– Co? Suszy cię, młody? – zachichotała dziewczyna.
– Bujaj się. – Usłyszała w odpowiedzi.
– Może trochę szacunku dla matki.
– Co? A weź się… – obruszył się Patryk. – Macochy, jeśli już. To, że ojciec znalazł sobie młodą dupę, nie znaczy, że ta będzie mi matkować.
– Ale na trochę kultury mógłbyś się wysilić, wieśniaku.
– Ależ oczywiście, blacharo. – Patryk wyminął kobietę i skierował się ku drzwiom. – Niestety, nie mogę kontynuować tej przemiłej konwersacji, gdyż ponieważ niezmiernie się śpieszę.
***
Skrzyp, skrzyp, skrzyp… Nadwyrężone osie zliczały każdy metr dystansu, przebytego po wyboistej, porośniętej kępkami trawy, ścieżce. Kilka kolejnych odgłosów męczonego tarciem drewna i wózek wytoczył się na pobocze asfaltowej drogi. Wiktor przepchnął go jeszcze kilka metrów, po czym zajął się rozłożeniem niewielkiego, turystycznego stolika i ustawianiem na nim przywiezionych na wózku kobiałek. Zapowiadał się piękny, pogodny dzień. Mgła z pobliskiego mokradła zaczęła się właśnie cofać, a promienie słońca odbijały się w soczystych owocach, wydobywając z nich piękny odcień czerwieni, kontrastujący z szarą, dwurzędową marynarką sprzedawcy. Nie tylko strój mężczyzny, ale i jego rzadkie, siwe włosy, takiż wąsik i wąska, hiszpańska bródka przywodziły na myśl postaci ze starych, wyblakłych fotografii.
W kilka minut stragan był gotowy, a dorodne, mięsiste truskawki, dobrze wyeksponowane na tle ciemnej ściany lasu, zarzucały swe niewinne wnyki na poruszających się drogą kierowców. Intensywna czerwień była niemal tak skuteczna, jak szlaban na przejeździe kolejowym. Ci, którzy zatrzymali auta obok niewielkiego stoiska, nie mieli już szans wydostać się z pułapki, a delikatny aromat wiódł ich do małego stolika. Po chwili wracali do pojazdów, niosąc w obu dłoniach prostokątne koszyczki, po brzegi wypełnione szkarłatnymi owocami.
Na szczęście dla Wiktora, droga nie należała do zbyt uczęszczanych, dzięki czemu nie tworzyła się kolejka, a starzec mógł spokojnie obsługiwać klientów i w miejsce sprzedanych truskawek, ze stojącego obok wózka, dostawiać nowe kobiałki.
***
Wrrrrrrr… Rozmieszczone w dwóch rzędach cylindry zachłystywały się bogatą w paliwo mieszanką, plując ogniem w dwa ogromne tłumiki. Tłumiki, które tego dnia miały zostać zmienione na inne, mimo że nie nosiły jeszcze najmniejszych śladów zużycia. Patryk zamówił już kolejne, chromowane, z podwójnymi końcówkami i wydobywające z widlastego ośmiocylindrowca bardziej drapieżne dźwięki.
Wśród drzew, rozmywających się na skraju pola widzenia, mignęło coś czerwonego. Krwista plama, zarejestrowana przez ułamek sekundy na fragmencie siatkówki oka, wywołała szybką reakcję mózgu, pozostającego pod wpływem płynów pobudzających. Niemal natychmiast, jakby stalowy rumak został wpięty w układ nerwowy młodego mężczyzny, żółty mustang zaparł się o asfalt gumowymi podeszwami. Aromat truskawek przytłumiony został smrodem palonej gumy i wzniesionym w powietrze tumanem kurzu. Do małego stolika, na którym pozostało jeszcze kilka ostatnich kobiałek, świecąc białymi lampkami wstecznych świateł, zbliżał się sportowy bolid. Po chwili wysiadł z niego roześmiany nastolatek.
– Dobre masz truskawy, dziadku?
– Skosztuj, młodzieńcze, a nie zechcesz tknąć innych. – Na ustach Wiktora zagościł wytrenowany uśmiech, choć hałaśliwy sposób, w jaki pojawił się ten konkretny nabywca, staruszkowi niezbyt odpowiadał. Cóż, klient to klient, tym bardziej, że ten chyba miał być dziś ostatnim. Mężczyzna powoli zmierzył delektującego się owocami chłopaka. W lekkiej zadumie pogładził wąską bródkę, po czym podjął decyzję. Wprawdzie wolał kobiety, szczególnie te nieco puszyste, ale… niech będzie. W sumie dzieciak wyglądał na dorodnego i zdrowego, więc nie ma co wybrzydzać.
– Spróbuj tego. – Wiktor podał Patrykowi kubek z truskawkowym koktajlem. – Zobaczysz, niebo w gębie.
– O, widzę, promocja jakaś – zachichotał młodzik i pociągnął spory łyk aromatycznego płynu, po czym osunął się wprost w ramiona sprzedawcy. Ten natomiast przeciągnął bezwładne ciało i ułożył delikatnie na swym drewnianym wozidle, przykrywając szybko całość brezentową płachtą. Podszedł do stojącego z włączonym silnikiem samochodu, zwolnił ręczny hamulec i opierając masywny bark o słupek przy przedniej szybie, popchnął pojazd w kierunku mokradeł. Krótko potem bagno z głośnym cmoknięciem zamknęło się nad lakierowanym, żółtym zderzakiem.
***
Klap, klap, klap… Znudzony wiatr bawił się prowizorycznymi drzwiami, zbitymi z kilku obluzowanych już i przegniłych desek. Za każdym razem mrok ukryty w małej chatce na powrót przyciągał drzwiczki do framugi, ale złośliwego wicherka to nie zniechęcało, bo zabawa pozwalała zabić czas do powrotu gospodarza. Ten zaś pojawił się właśnie na skraju niewielkiej polanki, służącej za podwórko. Wąska ścieżka za jego plecami, gdy tylko ją opuścił, zdawała się natychmiast zasklepić wysoką trawą i krzewami.
Wiktor zsunął śpiącego Patryka z wózka i delikatnie ułożył na skąpanej w blasku słońca trawie. Starzec wziął z sieni szpadel i podszedł na skraj lasu, gdzie zielone źdźbła polany rzedły w cieniu wysokich drzew. Metalowe ostrze wbiło się w brunatną glebę, potem drugi raz i trzeci… za każdym razem wydzierając jej kolejną skibę. Powoli, lecz systematycznie rosła kupka pulchnej ziemi.
Po kilkunastu minutach mężczyzna odłożył łopatę i otarł pot z czoła. Wystarczy – stwierdził, patrząc na wykonaną pracę. Spojrzał na zegarek. Była dwunasta, czyli dokładnie trzymał się rozkładu dnia. Następne kilka godzin mógł oddać się ulubionemu zajęciu. Usiadł na starej ławeczce. Ta, z biegiem lat, dorobiła się wklęsłości, w które idealnie pasował. Co chwilę sięgał do wielkiego, wiklinowego kosza po paski lipowej kory. Jego grube paluchy sprawnie zaginały i przeplatały drzewną dratkę, a obok rósł powoli niewielki stosik powstałych właśnie kobiałek. Staruszek przerwał pracę dopiero wtedy, gdy cień rosłych świerków padł na ławeczkę. Zdjął z haka jeden z płóciennych worków, pozbierał koszyczki i zniknął we wnętrzu chatki.
***
Pi-bip, pi-bip, pi-bip… Nowiutki, modny smartfon starał się przebić do świadomości właściciela z wiadomością o wzczerpanej baterii. Udało się. Patryk usiadł na trawie i jeszcze nie w pełni świadomy, powiódł dookoła mętnym wzrokiem, bezwiednie drapiąc się po szyi. Jego spojrzenie utknęło na szpadlu wbitym w kupkę ziemi i na świeżo wykopanym dole. Podziałało lepiej, niż ulubiony napój energetyczny. Chłopak poderwał się, po czym ruszył biegiem przed siebie, w las.
W głowie miał mętlik, a stopy grzęznące w miękkiej ściółce i cienkie gałązki smagające ciało, nie pomagały w zebraniu myśli. Przypomniał sobie przydrożnego sprzedawcę i truskawkowy napój. No jasne – pomyślał – staruch musiał do kubka wrzucić jakieś prochy. Ale po co? Nie miał wątpliwości. Musiało chodzić o jego wypasioną bryczkę.
Patryk zatrzymał się. Czy ten staruszek mógł mu coś zrobić teraz, gdy już był przytomny? Dlaczego uciekał? Spanikował. Może powinien chwycić tę łopatę i zdzielić podstarzałego bandziora przez łeb. Był przecież młodszy, szybszy, zwinniejszy. Silniejszy? – tu zwątpił, przypominając sobie posturę napastnika. W każdym razie zadzwoniłby wtedy do ojca, po kumpli, wreszcie na policję. Udupiłby pieprzonego złodzieja.
Sięgnął po telefon, ale ten sygnalizował brak zasięgu. Powinien wrócić i dać nauczkę zgredowi? A może tamten ma broń, lub pomocników? Lepiej będzie, jak dotrze do drogi, zatrzyma jakiś samochód i wezwie pomoc. A może jego telefon złapie sieć?
***
Człap, człap, człap. Stare, ciężkie buty już dawno powinny przejść na emeryturę, jednak zawzięcie starały się dorównać żywotnością swojemu panu. I choć czasem zdarzało się któremuś tracić kontakt z podeszwą, właściciel zawsze w porę przychodził z pomocą i, korzystając z masywnej igły i mocnej dratwy, naprawiał ich związek.
Wiktor, trzymając w ręku wypełniony czymś worek, podszedł do wykopanego wcześniej dołu i wrzucił do niego pakunek. Niesforny wietrzyk przypomniał mu, że majowe wieczory potrafią być chłodne, więc zanim chwyci łopatę, powinien wnieść swego gościa do chaty. Ale chłopaka na trawie nie było. Starzec w zdziwieniu uniosł krzaczaste brwi. Jak silny musiał mieć organizm ten młodzian, skoro wybudził się tak wcześnie. Musiał zobaczyć nie przeznaczony dla niego dół i nieźle się najeść strachu.
Co teraz począć? Szukać uciekiniera po całym lesie? Nocą? Młokos jest silny, sprawny i szybki, a strach jeszcze tłoczy mu adrenalinę w żyły. Starzec miałby za nim ganiać po lesie, bawić się w ciuciubabkę? Czy miał jakiekolwiek szanse? Na pooranej zmarszczkami twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Nie, nie miał! Gówniarz nie miał najmniejszych szans wydostać się z kniei. Wiktor bez trudu zapędzi go w dowolne miejsce, choć już dawno tego nie robił. To był jego las! Dziad rozejrzał się dookoła. Psotny wicherek już szeptał mu coś do ucha, a mrok, cieniami gałęzi wskazywał właściwy kierunek.
***
Ba-bam, ba-bam, ba-bam… Młode serce waliło jak opętane, mimo że wredny puchacz, który uparł się straszyć Patryka, najwyraźniej odpuścił i przez ostatnie kilkanaście minut nie wydał z siebie głosu. Jednak przeraźliwych dźwięków, atakujących uszy chłopaka, było wystarczająco wiele: szelest muskanych wiatrem liści, trzask łamanych gałązek i przeciągłe skrzypnięcia suchych konarów. To był jakiś horror. Mimo że dotąd zawsze pozował na twardziela, czuł się jak mały Jaś z bajki, tyle że bez Małgosi, w której ramionach chętnie by się teraz skrył.
Błądził po lesie od kilku godzin, zahaczając stopami o złośliwie sterczące korzenie. Bateria telefonu wysiadła już dawno, odbierając nadzieję na kontakt z cywilizacją. Szosy nie odnalazł, a w panującym obecnie mroku nie zauważyłby jej nawet z kilku metrów. Blade światło księżyca zamiast pomagać, mamiło oczy, wydobywając z mroku cienie o przedziwnych kształtach. Chłostany cienkimi witkami i trącany gałęziami, kłuty świerkowymi igłami i parzony pokrzywami, nie miał już sił. Zziębnięty i posiniaczony, przykucnął pod jednym z drzew, drapiąc się wszędzie. Ze wszystkich niedogodności, narastające swędzenie zaczęło wybijać się na pierwszy plan. Komary, trujące chwasty czy zwykła alergia – nie wiedział, co było przyczyną. Może oblazły go mrówki, albo inne świństwo?
***
Chrup, chrup, chrup… Gałązki, igliwie i suche listki ustępowały pod naciskiem jego miękkich podeszew nie zawsze tak cicho, jak by sobie tego życzył. To nic. Wiktor nie musiał się tym przejmować. Każdy szmer przeszywał dreszczem niepokoju młodego uciekiniera, co dawało jego prześladowcy niemałą satysfakcję. Z niebywałą zwinnością przeciskał się między krzewami, lawirował wśród drzew, przeskakiwał ponad powalonymi pniami. Jego wzrok bez problemów radził sobie z ciemnością, a do dyspozycji miał jeszcze niezawodny węch.
Odnalazł młodzieńca bardzo szybko. Teraz bawił się setnie, strasząc swą ofiarę na wszelkie sposoby. Przegonił chłopaka niemal po całym lesie, zachodząc go to z tej, to z innej strony, szelestem lub warknięciem zmuszając do zmiany kierunku marszruty. Obserwował strach i bezsilność, determinację i rezygnację. Z daleka, szczerząc w zadowoleniu kły, bądź niemal się oń ocierając. Mrok zawsze przychodził mu z pomocą; okrywając długimi cieniami, pozwalał pozostać niezauważonym. Wiatr zaś odwracał uwagę ofiary, lub przynosił woń, gdy chwilami znikała Wiktorowi z oczu. Widział, jak młodzian coraz bardziej opada z sił. Trzeba było kończyć te igraszki, choć dawały tyle uciechy.
***
– Auuuuuuuu… – Przeciągłe wycie usłyszał z tak małej odległości, że nie mógł go zignorować. Wilki? Naprawdę? Spojrzał w górę. Nawet nie było pełni. Kolejne „auuu” poderwało Patryka na nogi i choć jeszcze chwilę temu chciał, siedząc pod drzewem, poczekać na świt, teraz gnał co sił przez spowite mrokiem leśne ostępy. Co chwilę słyszał za sobą skowyt i warknięcia, czasem lekko z lewej, lub prawej strony. Wtedy korygował kierunek ucieczki, aby podążające jego śladem drapieżniki mieć za plecami.
Po kilku minutach szaleńczego biegu zauważył w oddali słabe, żółtawe światełko. Razem z tym zabłąkanym ognikiem, w sercu chłopca pojawiła się iskierka nadziei. Wstąpiły w niego nowe siły, a wola przetrwania zmusiła do podążania ku przebijającemu się przez mrok płomykowi. Nie zważał już na groźne porykiwania zwierząt i gałęzie zagradzające drogę do ocalenia. Już za chwilę tam dotrze! Skończy się wreszcie ten koszmar.
Ledwo przedarł się przez ostatnie zarośla, wpadł do niedbale wykopanego dołu. Przez chwilę leżał na płóciennym, cuchnącym swą zawartością, worku. Ta chwila wystarczyła, aby Patryk się zorientował, w oknie czyjego domu ujrzał światełko. Zęby zacisnęły się ze zgrzytem, a z oczu pociekły łzy. Wygramolił się z wgłębienia i chwycił oburącz szpadel, który nadal tkwił wbity w kopczyk pulchnej ziemi. Determinacja wzięła górę nad strachem. Skoro nie da się inaczej, zatłucze tego dziada! Odrąbie mu głowę i zagra nią w golfa. Dołek znajdzie i bez chorągiewki.
Uniósł łopatę lekko ponad głowę i ostrożnie ruszył w kierunku chatki. Powoli, cichutko, noga za nogą, aby nie zdradzić gospodarzowi swej obecności. Poruszał się skrajem lasu, aby pozostać w cieniu drzew. Niech mrok, który tak dał mu się we znaki, gra teraz na jego korzyść. Dotarł do drewnianej samotni i ostrożnie, wzdłuż wilgotnej ściany, przesuwał się w kierunku małego okna. Zajrzał do wnętrza przez osmaloną szybkę. Piec, stół, na stole w połowie wypalona świeca, dalej fotel na biegunach. Pusty…
Poczuł na karku czyjś ciepły oddech. Suchy język niemal ugrzązł mu w gardle. Krople zimnego potu zaczęły spływać po twarzy. Zebrał się w sobie i obrócił na pięcie, celując szuflą tam, gdzie spodziewał się znaleźć napastnika. Nie takiego przeciwnika się jednak spodziewał! Przeraźliwy ryk z potężnie uzębionej paszczy zagłuszył odgłos upadającego szpadla. Ogromny niedźwiedź ruszył na przerażonego nastolatka, nie dając mu szans ucieczki. Potężne, owłosione łapsko jednym ciosem odebrało dzieciakowi przytomność.
***
Szur, szur, szur… Bezwładne nogi nieprzytomnego człowieka, ciągniętego przez starca w stronę sypialni, kreśliły dwa tory na zakurzonej podłodze. Wiktor uniósł ogłuszonego chłopca, po czym ułożył delikatnie na łóżku, na upstrzonej karmazynowymi plamami pościeli. Dzieciak był w kiepskim stanie. Jego brudne i posiniaczone ciało pokryło się gęstą wysypką. Paskudne, czerwone plamki zaczęły się wybrzuszać.
Na bladej, zmęczonej twarzy pojawiło się współczucie, bo choć dziad przez pół nocy znęcał się nad biedakiem, nie był sadystą i nie lubił patrzeć na ludzkie cierpienie. Wyszedł z pokoju, by po chwili powrócić z drewnianym kubeczkiem. Wlał nieco z jego zawartości w rozchylone usta Patryka.
– Śpij – rzekł cicho. – We śnie nie boli.
***
– Aaaaaaa…! – Przeraźliwy krzyk wypełniał przestrzeń wokół starego, szerokiego łoża. Patryk wrzeszczał, choć już dawno nie powinien mieć na to sił. Wrzeszczał, bo jego obrzmiałe, pokryte wielkimi guzami ciało rozdzierał nieopisany ból. Rozdzierał dosłownie, bo chłopak czuł, jak jego wewnętrzne organy pękają, jak coś rozsadza je od środka. Poprzez opuchnięte powieki ujrzał potężną postać swojego prześladowcy, dzierżącego płócienny worek i puste kobiałki.
– Jeszcze chwila. – Usłyszał. – Wytrzymaj jeszcze odrobinę. Zaraz się to skończy.
Po ostatnich słowach skóra młodego mężczyzny zaczęła pękać w dziesiątkach miejsc. Każdy guz zamieniał się z eksplodujący wulkan. Wraz z ciśnieniem, z młodego ciała szybko uchodziło życie.
Wiktor był już sam w sypialni. Delikatnie zsunął kołdrę, po czym zaczął zbierać dorodne, soczyste truskawki i wypełniać nimi przyniesione koszyczki. Plon był jak zwykle obfity. Potem zgarnął Patrykowe resztki do worka – kości, włosy, paznokcie, skrawki skóry… Jeszcze tylko zakopie szczątki pod lasem, przeniesie do sypialni leżącą przed domem kobietę i będzie mógł odpocząć.
***
Skrzyp, skrzyp, skrzyp… Stary, bujany fotel rytmicznym ruchem odmierzał leniwie płynący czas, kołysząc w swych objęciach zmęczoną życiem postać. Pod ciężkimi powiekami pojawiały się obrazy z przeszłości. Drżących ze strachu kupców, podróżujących leśnym duktem na wypchanych po brzegi wozach. Myśliwych, pozostawiających na skraju lasu dary, w zamian za powodzenie w łowach. Okolicznych chłopów, dzielących się z nim skromną strawą, aby móc zebrać chrust na zimę. Tak, wtedy ludzie byli inni. Bali się borowego, ale go szanowali. Szanowali las.
Z czasem stali się hardzi i aroganccy, a wraz z postępem techniki na tyle groźni, że nie mógł już podjąć z nimi walki. Przecięli jego włości asfaltową wstęgą. Wytrzebili większość zwierząt, pożarli jego poddanych, jego przyjaciół… Pozostał tylko on i jego mała zemsta. Sezon na truskawki dopiero się rozpoczynał.
Smacznego!
Jeszcze raz (ale teraz publicznie) dziękuję betującym.
Melduję, że przeczytałam.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Nooo, coś trudno mi uwierzyć w Twój brak doświadczenia w straszeniu. Bo horrorek wyszedł całkiem zacny. Nastrój, tajemnica, odpowiednio wkomponowany element gore (od tej pory już nigdy nie spojrzęna truskawki w taki sam sposób), bardzo, bardzo fajnie. Uświadomiłem sobie właśnie, że nie mam właściwie do czego się przyczepić. Kilka drobiazgów się znajdzie, ale nic istotnego. Ot, na przykład, używasz na zmianę nazw łopata, szpadel i szufla, choć to w zasadzie różne narzędzia. Dalej – borowy zmieniał się w niedźwiedzia (tudzież coś niedźwiedziopodobnego) – co się działo wtedy z jego ubraniem? Zdejmował wcześniej swoje stare, wierne buty? Cóż, to by było chyba na tyle. Jak pisałem – niewiele tego. Znaczy – dobry tekst. Póki co najlepszy z konkursowych.Pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Dla tego młodzieńca najwyraźniej było jeszcze zbyt wcześnie na pobudkę, tym bardziej po wczorajszej imprezie. – zamiast tym bardziej dałabym szczególnie
Następne kilka godzin mógł poddać się ulubionemu zajęciu. – raczej oddać
pod naciskiem jego miękkich podeszw nie zawsze tak cicho – podeszew
Unfallu, fajnie napisane, szczególnie podobał mi się ten zabieg z dźwiękonaśladowczymi wyrazami na początku każdego akapitu, ale niestety, nie wystraszyłeś mnie. Co najwyżej poczułam się troszkę zniesmaczona w momencie, gdy odkryłeś tajemnicę truskawek.
Ale opowiadanie ładne, z klimacikami, szczególnie uwiódł mnie pierwszy akapit.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Thargone – ze szpadlem, łopatą i szuflą oczywiście masz rację. Do kopania służy szpadel (i o to skomplikowane urządzenie chodziło ;), ale głupio mi było używać w kółko tego samego określenia. Łopata jeszcze ujdzie, jako określenie ogólniejsze, ale szufla to już jednak coś innego. Borowy, jeśli wierzyć naszym przodkom ;) mógł zmieniać się w puchacza, wilka i niedźwiedzia. Co się działo z ubraniem w trakcie przemiany, stare podania nic nie wspominają. Może dlatego, że nie wspominają o jakichkolwiek ubraniach. W każdym razie w scenkach składających się na opowiadanie momentu przemiany nie umieściłem, choć jak się teraz zastanowię, to taka scenka mogłaby być ciekawa.
Dziękuję Ci za miły komentarz.
Bemik – cieszę się, że przypadł Ci do gustu pomysł z onomatopejami – wydawał mi się dobrym narzędziem dla wprowadzenia nieco klimatu. Za zniesmaczenie przepraszam, a co do straszenia – może mi się uda następnym razem ;)
Dzięki za komentarz, bibliotekę i poprawki, z których oczywiście skorzystałem.
Powtórzę tylko skrótowo: przestraszona też specjalnie nie zostałam, ale opowiadanie w napięciu mnie trzymało. Bardzo spodobał mi się pomysł z borowym.
Udany powrót. :)
Zniesmaczenie, Unfallu, nie dotyczyło tekstu, tylko truskawek. Jakoś po południu przechodziłam koło straganu z tymi owocami i przypomniały mi się pękające wrzody Twojego młodocianego bohatera – aż mną wstrząsnęło. Nie kupiłam!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bemik – i właśnie za takie zniesmaczenie przepraszałem, bo bynajmniej nie chcę nikogo odstraszać od owoców, które sam bardzo lubię. Jeśli kogoś jeszcze odstręczę od kupowania truskawek, to z góry przepraszam. Na szczęście opowiadania nie przeczyta tak wiele osób, aby sprzedaż siadła, więc nie będę przez producentów ciągany po sądach :)
Kupujcie truskawki! – tylko nie od borowego ;)
A jak rozpoznać borowego? No bo gdyby tak przyjrzeć się przydrożnym sprzedawcom truskawek, to co drugi to wypisz wymaluj borowy, leszy, baba jaga, albo leśne licho. Czasami tylko rusałka się trafia. Ale one raczej nie sprzedają truskawek…
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Thargone, TE rusałki też sprzedają truskaweczki, tylko schowane je mają :-) i poszukać trzeba!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
:D
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Nie lubię horrorów, ale ciekawiło mnie, co też Unfall wykombinował, więc zajrzałam. Nie wystraszyło, ale nie żałuję. Do truskawek tekst mnie nie zniechęcił. :-) Spodziewałam się szczególnego nawozu, jak u Emelkali, a tu niespodzianka.
Wiktor tak często karmił bagno samochodami? Nie zatkało się?
Babska logika rządzi!
Finklo – dzięki za miły komentarz.
Ja też nie jestem zwolennikiem horroru jako gatunku, ale… kurczę! – jak to trudno jest przestraszyć czytelnika. Czytałem inne konkursowe prace i, nie ujmując niczego talentowi portalowych koleżanek i kolegów, muszę stwierdzić, że napisać prawdziwy horror z krwi i kości (albo z krwią i kośćmi, jak kto woli) naprawdę nie jest łatwo. A że przekorny człowiek ze mnie, to zaczynam to traktować jako wyzwanie. Wyzwania natomiast mnie kuszą i… nie wiem jeszcze co z tego wyniknie, ale jeśli przyjdzie mi do głowy ciekawy pomysł, jak Was przestraszyć, to może jeszcze spróbuję.
A co do bagna – załóżmy, że to był taki bagienny Bajkał ;)
Unfallu, ponowna lektura Mniam, mniam… utwierdziła mnie w przekonaniu, że napisałeś bardzo porządne i całkiem niezłe opowiadanie. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Właśnie zjadłam kilka truskawek na śniadanie i wzięłam się za lekturę. Efekt super, odstawię ja na kilka dni. Opisy przepiękne, choć dla mnie za długie. Również spodziewałam się nawozu. Nie zawiodłeś mnie. Modliłam się, żeby nie był to wilk tylko niedźwiedź. I jest.
A dużo osób on już tak wziął na produkcję? Nikt ich nie szukał? Nie było śledztwa? Nie boi się wpadki we współczesnych czasach? I jeszcze jedna rzecz: wypił koktajl i tak od razu padł, prawie po spróbowaniu?
PS. Lubię biegać po puszczy i bardzo ci dziękuję, teraz przyspieszę w obawie przed leśnym dziadkiem :P
Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.
KK, nie martw się, ja codziennie chodzę na spacer po puszczy – nie spotkałam jeszcze borowego, co najwyżej leśniczego albo gajowego. Gdzie biegasz? Ja po Kampinosie.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Puszcza Bukowa – Szczecin.
Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.
Za daleko, nie spotkamy się :-(
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
KK – Sezon się dopiero rozpoczynał, więc ofiar było jeszcze mniej, niż więcej. Wpadki się pewnie bał, więc uciekł się do podstępu, zamiast karać za profanację lasu tak, jak to robił dawniej. A że młody padł od razu po pierwszym łyku – niech jest trochę magii, jak u śpiącej królewny, gdzie wystarczyło nadgryzienie jabłka ;)
Cieszy mnie, że opowiadanie przypadło Ci do gustu.
Bardzo wszystkim dziękuję za komentarze.
Taaa, męska królewna, pasuje do tych czasów. Geje bardziej męsko wyglądają niż hetero ;)
Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.
Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda uwaga niewłaściwie stosowana zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.
Fajny pierwszy akapit. Drugi też ok, ale gdy są razem, to trochę zaczynają przynudzać. Chciałbym, żeby coś zaczęło się dziać.
Przez chwilę delektował się niczym niezmąconą ciszą. Lubił ją. Bardzo. Ale w tej chwili nie miał czasu na rozkoszowanie się spokojem. Z kieszonki kamizelki wyjął zegarek z dewizką i odchylił wieczko. Wpół do szóstej. Czas się zbierać do pracy. Wyszedł na małe, porośnięte trawą i otoczone lasem podwórko. Ustępujący właśnie mrok zdawał bronić się przed świtem
Siękoza.
Złocisty płyn, zanim dotarł do gardła, nawilżył odrobinę wyschnięte organy.
Te organy mi jakoś nie pasują. Bo rozumiem, że miało chodzić o usta, tak?
Niemal natychmiast, jakby stalowy rumak został wpięty w układ nerwowy młodego mężczyzny, żółty mustang zaparł się o asfalt gumowymi podeszwami.
Zgrzytnęło mi to zdanie brzmieniowo i musiałem zatrzymać się na chwilę, bo nie wiedziałem, czy „niemal natychmiast” odnosi się do drugiej czy trzeciej części.
Udało się. Patryk usiadł na trawie i jeszcze nie w pełni świadomy, rozejrzał się dookoła, bezwiednie drapiąc się po szyi
Siękoza.
No jasne – pomyślał – staruch musiał do kubka wrzucić jakieś prochy. Ale po co? Nie miał wątpliwości. Musiało chodzić o jego wypasioną bryczkę.
Patryk zatrzymał się. Czy ten staruszek mógł mu coś zrobić teraz, gdy już był przytomny? Dlaczego uciekał? Spanikował. Może powinien chwycić tę łopatę i zdzielić podstarzałego bandziora przez łeb. Był przecież młodszy, szybszy, zwinniejszy. Silniejszy? – tu zwątpił, przypominając sobie posturę napastnika. W każdym razie zadzwoniłby wtedy do ojca, po kumpli, wreszcie na policję. Udupiłby pieprzonego złodzieja.
Ten fragment jest ok, jeśli chodzi o informacje, ale go nie kupuję, bo wydaje mi się zbyt racjonalny.
Stare, ciężkie buty już dawno powinny przejść na emeryturę, jednak zawzięcie starały się dorównać żywotnością swojemu panu. I choć czasem zdarzało się któremuś tracić kontakt z podeszwą, właściciel zawsze w porę przychodził z pomocą i, korzystając z masywnej igły i mocnej dratwy, naprawiał ich związek.
A czy podeszwa to nie jest część buta?
Zdziwienie uniosło krzaczaste brwi
Rozumiem, o co chodzi, ale wg mnie za duży skrót myślowy.
Mimo że dotąd miał się za twardziela, czuł się jak mały Jaś z bajki, tyle że bez Małgosi, w której ramionach chętnie by się teraz skrył.
Błądził po lesie od kilku godzin, potykając się o złośliwie sterczące korzenie
Siękoza.
Wstąpiły w niego nowe siły[,+] a wola przetrwania zmusiła do podążania ku przebijającemu się przez mrok płomykowi
Odrąbie mu głowę i zagra nią w golfa. Dołek znajdzie i bez chorągiewki.
Patryk jest dresem i pierwsze skojarzenie to golf? I to wcale nie samochód?
zmęczonego życiem człowieka
To jest jak dla mnie wprowadzanie czytelnika w błąd, bo on człowiekiem nie jest.
Podoba mi się styl – działa na wyobraźnię. Świetnie grają dźwięki. Przekonujący opis wydarzeń, miejsc, zachowań bohaterów. Dobrze budowane napięcie. Chciałbym się do czegoś przyczepić, ale nie mam do czego. Po prostu interesująca i ciekawie przedstawiona historia. Chciałbym więcej takich!
Aha, dla mnie to też nie był horror. Ale to nie jest zarzut :)
Pozdrawiam,
B.A.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
Wielkie dzięki, B.A. Poczekałbym z publikacją na Twoją betę, to tekst miałby kilka usterek mniej, ale niestety cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną. Nic to. Wieczorem siądę jeszcze przy zaznaczonych przez Ciebie fragmentach i pewnie dokonam tuningu.
Mam mieszane odczucia.
Sama historia, poza finałem, to sztampa, choć ta naprzemienna narracja trochę ratuje sytuację. Mi zabrakło klimatu, nawet “polowanie” borowego czytałem bez żadnych emocji, a ten fragment miał potencjał. Za to napisane bardzo dobrze.
Pozdrawiam!
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Przeczytałem Twoje opowiadanie Unfall. Bardzo dobre, naprawdę. Jest poczucie niepokoju i to co tak ważne w opowiadaniach – wyjątkowy smaczek fabularny. Przyczepiłbym się jedynie do tych zwrotów z gatunku: “Zdziwienie uniosło krzaczaste brwi”, dla mnie to jest trochę silenie się na wyjątkowość, ale to kompletnie subiektywne odczucie :)
Aha, i jeszcze tytuł mógłbyś zmienić na bardziej chwytliwy, bo historia jest tego warta :)
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
No to dokonałem jeszcze drobnego tuningu.
B.A. – chyba udało mi się troszkę ukrócić siękozę, a złocisty płyn nawilża już co innego. Nad podeszwami się jeszcze zastanowię (oczywiście nie nad tym, czy są częścią buta :), tylko nad ewentualną przebudową tego fragmentu. Brwi unosi już kto inny. Co do Patryka i golfa – Patryk nie miał być dresem, tylko rozwydrzonym synalkiem bogatego tatusia, ale może niezbyt jednoznacznie to opisałem.
Co do opisania borowego jako człowieka, masz rację – borowy w tym momencie jedynie wyglądał jak człowiek, ale wszystkowiedzący narrator powinien znać jego naturę. Tyle, że problem moim zdaniem jest bardziej skomplikowany, bo idąc w tę stronę, nie powinienem też borowego opisywać jako niedźwiedzia, bo w rzeczywistości też nim nie był. Przyjąłem więc, że borowy bywał puchaczem, wilkiem, niedźwiedziem i… człowiekiem (przynajmniej z wyglądu). Opisywanie postaci człekokształtnej lub niedźwiedziopodobnej chyba nie przysłużyłoby się tekstowi, więc czytelnicy będą musieli wybaczyć mojemu narratorowi tę nieścisłość.
Jeszcze raz dzięki za obszerny i rzeczowy komentarz.
Nazgulu – masz rację, chatka w głuszy i gonitwa po lesie to sztampa, ale… gdzie miałem zakwaterować borowego? Bez gonitwy natomiast zbyt mało by się działo. Horror to nie jest mój ulubiony gatunek i pewnie jeszcze sporo minie czasu, zanim się nauczę straszyć czytelnika. Cieszy mnie, że przeczytałeś i skomentowałeś – każda opinia jest dla mnie cenna, zawiera wskazówki i motywuje. Dzięki.
CountPrimagen – Dzięki za przeczytanie i miłe słowa. Jak już pisałem wyżej – zdziwienie już niczego nie unosi :). Tytuł rzeczywiście niezbyt się udał, ale już go zostawię, aby nie wprowadzać zamętu.
Fajnie, że moje uwagi pomogły :)
Co do borowego jako człowieka, to chodzi właśnie o to, że w tym opowiadaniu nie ma narratora wszechwiedzącego, bo tu masz narrację personalną. W sumie właśnie dzięki niej zbudowałeś całe opowiadanie, bo w poszczególnych scenach zmieniasz osobę, przez którą widzi się świat i zdarzenia. Dzięki niej możesz opisywać te same wydarzenia z punktu widzenia Patryka i Wiktora. Niedźwiedzia widzimy oczami Patryka i dla niego jest to niedźwiedź – dlatego to nie razi. Natomiast w scenie pierwszej i ostatniej mamy tylko Wiktora i on raczej wie, kim jest. Wg mnie powinieneś pokombinować, bo zamiast “człowieka” można użyć np. “starca” i już nie ma problemu.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. – pewnie masz rację. Zmieniłem na bardziej neutralne określenie :)
Teraz jest świetnie!
Tylko zrób jeszcze to samo w ostatniej scenie.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
Racja, tam jest to samo zdanie :)
Dla mnie horror nie musi straszyć, za to powinien mieć tak zwany klimat. Tak więc to, że opowiadanie niespecjalnie straszy nie wadą – jest nią natomiast brak atmosfery zagrożenia, tego oczekiwania, że zdarzy się coś strasznego. Może to wina fabuły, bo tekst jest napisany naprawdę nieźle… nie wiem. W każdym razie niespecjalnie się wciągnęłam i zakończenie mnie raczej rozczarowało.
Natomiast podobała mi się konstrukcja: ukłony za klamrę, konsekwentnie naprzemienną narrację i pomysł z wyrazami dźwiękonaśladowczymi na początku. Językowo jest na przyzwoitym poziomie i mam wrażenie, że gdyby nie narzucony temat konkursu wyszłoby z tego opowiadania coś o wiele lepszego.
The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)
Jestem z kłopocie. “Powołam się” przy jego opisie na zdanie Mirabell. Tekst nie straszy praktycznie niczym poza sceną kopania dołu – stop, źle piszę – tylko scena kopania dołu każe czegoś się spodziewać, oczywiście czegoś złego dla Patryka. Wzmianka, że sprzedający truskawki Wiktor woli pulchne kobiety, plus jedna z pierwszych scenek, z jękiem zza ściany, zdają się sugerować, że Wiktor jest czym innym, niż borowym, ale wobec braku ich rozwinięcia, chociaż wzmocnienia sugestii, dreszczy nie wywołują. Cóż, niestety, przykro mi, minusy… Jeśli o horrorową stronę tekstu chodzi. Plusem natomiast jest zakończenie, bardzo zwięzły opis zmian stosunku ludzi do borowego i zmian wokół niego. Każe zatrzymać się myślami właśnie na tych zmianach i pozwala z innej perspektywy spojrzeć na Wiktora-Niedźwiedzia-Jednego z Ostatnich…
Odrębną zaletą jest kompozycja opowiadania i jego język. Zręczne rozłożenie na fragmenty, zmiany perspektyw i sami bohaterowie.
Mirabell, Adamie – bardzo dziękuję za odwiedziny i rzeczowe, obszerne komentarze. Takie bardzo mnie cieszą, bo pozwalają mi się zorientować w mankamentach i niedoborach. Tak jak pisałem, z horrorem jako gatunkiem jeszcze się nie mierzyłem i miałem świadomość, że próba będzie niedoskonała, ale jak inne próby, wzbogaci mnie o nowe doświadczenia. Może nie będę w przyszłości pisać horrorów, ale jakieś jego elementy można w różnego rodzaju tekstach wykorzystać, więc warto jest sprawdzić, co człowiekowi wychodzi, a co kuleje. A czy konkurs mnie ograniczył? Lubię brać udział w konkursach na NF, bo gwarantują one dodatkowe, wartościowe komentarze pod tekstami.
Jeszcze raz dziękuję betom i wszystkim komentującym.
Lekki dreszczyk niepokoju już potrafiły wywołać onomatopeje – za to duży plus. Czytało mi się z przyjemnością, bo historia ciekawa (kolejny plus za Borowego dziada) i ładnie napisana. Dobrze stworzony nastrój i klimat. Ładnie skonstruowana opowieść z wyraźną klamrą.
Nie zrozumiałam za to motywu z łóżkiem i kobietą. Zakładam, że to żona Borowego, ale po co ją wynosił, a do łóżka pakował ofiarę?
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Śniąca, to nie żona, to poprzednia ofiara. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Aaaaa! To coś słabo u mnie z kojarzeniem, najwyraźniej. Może to przez moją Lesawicę, bo jak czytałam tekst Unfalla, to znów się denerwowałam, że motyw Borowego mi skubnął :)
To teraz wszystko jasne :)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Śniąca – bardzo dziękuję.
Na borowego nie mam wyłączności, więc nie ma się co denerwować ;)
Każdy (twórca) chce być oryginalny, albo przynajmniej, by jego pomysły były oryginalne. A tu w trakcie pisania okazuje się, że ktoś już podobne motywy, postaci czy elementy właśnie wykorzystał.
Oczywiście – przyjmij te słowa z przymrużeniem oka, bo to było bardziej “zdenerwowanie”, niż zdenerwowanie :)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Jedyne co mi się nie podobało w opowiadaniu to tytuł. Rozumiem, że chodzi o podsumowanie odczuć czytelnika w kwestii smakołyku, po lekturze opka. Mnie nie podeszło. Wolałbym „Gdzie dojrzewają truskawki”, albo „Soczyste lubią rosnąć w cieple”. I tyle w kwestii narzekania.
Reszta opinii to czysta słodycz;) Podobała mi się kompozycja i nastrój, który udało Ci się wywołać niedopowiedzeniami i odsłanianiem po trochu rąbków tajemnicy. Wymagania konkursowe w mojej ocenie są jak najbardziej wypełnione, jest groza (może nie po całości, ale na koniec chwyciło mnie za żołądek:) no i rola truskawek, mimo dwóch oczywistych głównych bohaterów, wcale nie na bocznym planie. Finał soczysty. Oczami wyobraźni widziałem piękne, dorodne truskawki, które tylko czekały by zanurzyć w nich zęby. Myśl, że po brodzie może wcale nie pocieknąć sok naprawdę mnie zmroziła.
No i absolutna truskawa na trocie;) Klamra w postaci jęczących ofiar – genialna. Mocno się zastanawiałem, kto pojękiwał w pokoiku obok; do kogo tak troskliwie zwracał się dziadek. A potem okazuje się, że dziadek jest tym kim jest, a opiekuje się ofiarami, jakby to były zwykłe grządki. Niesmak z konkluzji płynącej z finału jest do opanowania, a zachłyśniecie się dotyczy jedynie bardzo ciekawego pomysłu i dobrego wykonania. Gratuluję.
empatia
Empatio – wielkie dzięki. Tytuł rzeczywiście spaprałem – nie zachęca do przeczytania i pasuje bardziej do książki kucharskiej. Cieszę się bardzo, że lektura sprawiła Ci przyjemność.
No – historia jest taka pół na pół. Jest bardzo ciekawie wykonana – zabieg formalny z tymi wyrazami dźwiękonaśladowczymi na początku cząstek, napisana ładnym słownictwem i całkiem klimatyczna. Natomiast fabuła jest bez szału i tak naprawdę prócz finalnej scenki (no i rozmówki z blacharą, ale ta nic nie wnosi do historii) brakuje czegoś mocniejszego, a opowieść liczy sobie sporo znaków.
I po co to było?
Syf.ie – dzięki za komentarz. :)
Jeśli to fotel bujany, to między skrzypnięciami są dłuższe pauzy, ja bym zapisał to: Skrzyp, skrzyp, skrzyp… w ten sposób: Skrzyp… skrzyp… skrzyp… Nie wykorzystałeś do końca wielokropka :)
kiedyś musiał, ale,[+] czy on też,[-]?[+] O tym Wiktor
tak,[+] jak teraz.
podpierając w – ? podpierać o coś, podpierać coś / w krzyżu to może łamać
Lubił ją. Bardzo – przez chwilę nie wiadomo, czy chodzi o kuchnię czy ciszę
Całe wprowadzenie jest nudne. Zdecydowanie nudne i nie zachęca do dalszego czytania. Cóż z tego, że poprawnie napisane? Może to kwestia straszenia, wprowadzanie takie powolne. Może. Ale faktem jest, że nic w dalszej lekturze nie wywołało we mnie niepokoju.
Plus za to, że opowiadanie “słychać” w pewnych fragmentach.
Sirin – dzięki za komentarz. Brakujące przecinki dostawiłem.
podpierając w – ? podpierać o coś, podpierać coś / w krzyżu to może łamać
Pozwolę sobie się z Tobą nie zgodzić. “O coś” można się lub coś opierać, ale nie podpierać. Podpiera się coś i czymś. W dodatku podpierać można na pewnej powierzchni tego podpieranego przedmiotu, lub tylko w jakimś jego punkcie, konkretnym miejscu i o takie miejsce chodziło. Będę się więc upierać, ze można się podeprzeć w krzyżu. W fizyce istnieje nawet bardzo ważne pojęcie – punkt podparcia – bez którego cała klasyczna mechanika nie mogła by się obyć.
Całe wprowadzenie jest nudne. Zdecydowanie nudne i nie zachęca do dalszego czytania. Cóż z tego, że poprawnie napisane? Może to kwestia straszenia, wprowadzanie takie powolne.
Ach, ci młodzi… Ciągle się gdzieś śpieszą, a jak muszą zwolnić, to im się nudzi.
Nudne, powolne – takie było życie Wiktora. Jak chciałbyś przedstawić tę monotonną egzystencję w dynamiczny sposób? Jak wprowadzić czytelnika w to nudne życie bohatera, stworzyć odpowiedni nastrój? Poza tym moim pomysłem na to opowiadanie było właśnie przeplecenie dynamicznych fragmentów, gdzie bohaterem jest Patryk, z tymi powolnymi oglądanymi z perspektywy starca.
Ale ok. Nie mam zamiaru przekonywać Cię, że użyty środek stylistyczny powinien Ci się podobać. Nie podobał się i przyjmuję to do wiadomości. Może następnym razem uda mi się nie zanudzać czytelników.
Jeszcze raz dziękuję za odwiedziny i komentarz.
Całe szczęście, że już po sezonie truskawkowym. Brrr… Wyszło baaaaardzo strasznie!
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Morgiano – dzięki za odwiedziny. Miło było Cię… przestraszyć ;)
Fajne :)
Przynoszę radość :)