- Opowiadanie: Nevaz - Ostatni zamyka wieko!

Ostatni zamyka wieko!

Na­pi­sa­łem ten tekst "dla beki” i mam na­dzie­ję, że kogoś roz­ba­wi.

Z dru­giej stro­ny, pi­sa­łem go w cza­sie, gdy ze wszyst­kich stron do­cho­dzi­ły do­nie­sie­nia o uchodź­cach na­pły­wa­ja­cych do Eu­ro­py. Z ogar­nię­tej wojną Syrii i nie tylko. Nie mogę prze­ga­pić tych kilku chwil wa­szej uwagi :-)

Nie będę tu agi­to­wał ani prze­ko­ny­wał do swo­ich racji. Je­stem zwo­len­ni­kiem mą­drej, me­ry­to­rycz­nej dys­ku­sji. Każde sta­no­wi­sko w de­ba­cie da się po­przeć ar­gu­men­ta­mi. Je­dy­ne, na co chciał­bym zwró­cić wasza uwagę, to że do Eu­ro­py nie przy­jeż­dża­ją wam­pi­ry ani wil­ko­ła­ki. Przy­jeż­dża­ją lu­dzie.

 

Bar­dzo dzię­ku­ję Loli, Ten­szy i Cie­nio­wi za po­mę­cze­nie się nad be­to­niar­ką.

W kilku miej­scach po­zwo­li­łem sobie na po­zo­sta­wie­nie nie­ty­po­wych kon­struk­cji ję­zy­ko­wych, które wy­da­ły mi się prze­za­baw­ne, choć od­ra­dza­ły mi tego mądre uwagi pierw­szych re­cen­zen­tów : )

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ostatni zamyka wieko!

Gdy mar­twi za­czy­na­ją się żywić, żywi za­czy­na­ją się mar­twić

 

Ho­spo­dar wo­ło­ski Vlad Țepeș, śnił o wy­jąt­ko­wo krwi­stej ka­szan­ce. Sen był tak re­ali­stycz­ny, że Wład­ca Mroku pra­wie od­gryzł sobie bla­de­go kciu­ka. Gdy w końcu prze­bu­dził się z le­tar­gu, na za­byt­ko­wym ze­gar­ku spo­czy­wa­ła gruba war­stwa kurzu. Po wyj­ściu z trum­ny Dra­cu­la prze­cią­gnął się, aż mu w sta­wach strzyk­nę­ło. Przej­rzał się w lu­strze: uśmiech­nął się, nie do­strze­gł­szy żad­nych nie­do­sko­na­ło­ści, ani w ogóle ni­cze­go, bo prze­cież był wą­pie­rzem.

Na roz­grzew­kę spró­bo­wał swo­ich mocy trans­for­ma­cji: za­miast wilka wy­szedł mu chart afgań­ski. Ho­spo­dar po­krę­cił głową z nie­za­do­wo­le­niem, roz­cią­gnął palce i się­gnął po spraw­dzo­ny kształt: nie­to­pe­rza. W po­sta­ci la­ta­ją­ce­go szczu­ra z małą, zło­śli­wą głów­ką, z za­do­wo­le­niem od­czuł, jak wra­ca­ją do niego czar­cie zdol­no­ści. Ubi­ja­jąc chłod­ne po­wie­trze czar­ny­mi skrzy­deł­ka­mi, Vlad nie­to­perz uniósł się w lo­do­wa­tym świe­tle księ­ży­ca, wyruz krwa­we łowy. Na­sy­cić głód.  

– Eli­sa­be­ta! Eli­sa­be­ta!

Na pa­ra­pe­cie domu swo­jej ulu­bio­nej wie­śniacz­ki po­now­nie przy­brał ludz­ką po­stać. Za­wsze urze­kał ją blask moich ak­sa­mit­nych, czar­nych wąsów, po­my­ślał. Dłu­gim pa­znok­ciem uniósł okien­ną za­su­wę i ły­piąc czer­wo­ny­mi ocza­mi, przyj­rzał się po­miesz­cze­niu. Nie­ste­ty, im bar­dziej Dra­cu­la za­glą­dał do sy­pial­ni, tym bar­dziej uro­kli­wej Ru­mu­necz­ki nie było w środ­ku. Wście­kły ary­sto­kra­ta po­wy­ry­wał kwiat­ki z do­ni­czek, a potem po­roz­pru­wał fi­ran­ki, zmie­nia­jąc się w nie­to­pe­rza z głową spuch­nię­tą z żalu. W tej po­sta­ci pod­le­ciał do okna re­zer­wo­wej wy­bran­ki.

– Ga­brie­la! – za­pisz­czał nie­to­perz. W środ­ku cisza, pusto. – Ma­ri­na! – Dra­cu­la przy­cu­mo­wał do trze­cie­go pa­ra­pe­tu, ale u Ma­ri­ny też było cicho jak w trum­nie. Ho­spo­dar do­brze wie­dział, jak cicho jest w trum­nie: cza­sem tylko sły­chać po­skrzy­py­wa­nie żu­wa­czek za­przy­jaź­nio­nych kor­ni­ków, a poza tym ma się prze­klę­ty spo­kój. Tylko, że tej nocy po­tęż­ny wą­pierz nie chciał spo­ko­ju. Po­trze­bo­wał świe­żej krwi. Krwi! KRWI!!! I może odro­bi­nę roz­ryw­ki. Po­ga­dać, po­chi­cho­tać wspól­nie, po­gil­go­tać kogoś. Za tym tę­sk­nił.

Dra­cu­la prze­le­ciał całą wio­skę, nie­ste­ty nie tak, jak tego ocze­ki­wał. Je­dy­na krew, ja­kiej po­sma­ko­wał, po­le­cia­ła mu z nosa, który roz­kwa­sił sobie o słup wy­so­kie­go na­pię­cia. Nienażar­ty, roz­sier­dzo­ny wró­cił do Țepe­szo­we­go za­mczy­ska. Na wi­do­ko­wym ta­ra­sie przy­szpe­co­nym go­tyc­ki­mi masz­ka­ro­na­mi prze­mie­nił się w hu­ma­no­idal­ną formę, wes­tchnął cięż­ko i ru­szył do swych nie­umar­łych na­rze­czo­nych. Cóż, kiedy nie ma co li­czyć na cie­płe żar­cie, chce się po­ssać choć­by zimny er­satz. Vlad i jego wą­pi­rzy­ce żyli na kocie łapy od kil­ku­set lat, nie­ste­ty coraz bar­dziej mo­no­ton­nie. Ho­spo­dar nie­zmien­nie uga­niał się za mło­dy­mi dziew­czy­nami i czer­wo­ną, pół­wy­traw­ną krwią, a obie­ca­ne wa­ka­cje na sło­necz­nych wy­spach od­kła­dał na ostat­nią chwi­lę: to jest, cał­kiem długo, gdy się jest nie­śmier­tel­nym. Odzy­skał odro­bi­nę na­dziei na we­so­łą noc, gdy przy­po­mniał sobie, że po la­tach prze­by­wa­nia mię­dzy de­ska­mi trum­ny, przy­szedł mu do głowy przed­ni drew­nia­ny żart, i w do­dat­ku ru­muń­ski: wie­cie, jak się na­zy­wa takie coś, gdy cię wsa­dza­ją do trum­ny z bu­czy­ny i nie chcą wy­pu­ścić? Buk-areszt! Spod gru­bych, ary­sto­kra­tycz­nych wąsów roz­legł się rów­nie gruby i ary­sto­kra­tycz­ny śmiech. Do kom­na­ty pan zamku wszedł, jak to miał w zwy­cza­ju, bez pu­ka­nia. 

– Dzie­wusz­ki? To ja, wasz Vlad! – Ho­spo­dar roz­su­nął za­sło­nę szkar­łat­nego bal­da­chimu nad ogrom­nym łożem: było puste. Zer­k­nął pod spód. Zaj­rzał za fi­ra­ny, do szafy. Po­tknął się o roz­ło­żo­ną na pod­ło­dze wa­liz­kę i po­szy­bo­wał przez pokój, tym razem nie zdą­żyw­szy zmie­nić się w nie­to­pe­rza. Rąb­nął głową w dę­bo­wą to­a­let­kę, a prze­cie­ra­jąc obo­la­łe czoło wy­pa­trzył list:

Ko­cha­ny Vla­dzie. Nie miej nam tego za złe, ale znu­dzi­ło nam się już w Ru­mu­nii. Wam­pi­rzy­ce z klasą, takie jak my, mogą na wy­spach zro­bić praw­dzi­wą ka­rie­rę. Ileż tam jest noc­nych klu­bów! A coś nam się prze­cież od nie­ży­cia na­le­ży! Zresz­tą wy­je­cha­li wszy­scy z przy­zam­ko­wej wio­ski, więc tu i tak nie ma już kogo pić. PS – Nie chcia­ły­śmy cię bu­dzić. Zo­sta­wi­ły­śmy ci krwi­stą wą­trób­kę w lo­dów­ce”.

Gdy Dra­cu­la otwo­rzył lo­dów­kę, wą­trób­ka wy­sko­czy­ła z krzy­kiem i po­bie­gła w stro­nę scho­dów, ku wol­no­ści. No tak, mu­sia­ły mnie opu­ścić już jakiś czas temu. Tylko o ja­kich wy­spach pi­sa­ły? Po­iry­to­wa­ny wład­ca nocy po­dra­pał się po gło­wie, zbie­ra­jąc myśli. Jego by­stry, prze­ni­ka­ją­cy ciem­no­ści wzrok, padł na ster­tę płyt CD i słow­ni­ków do nauki ję­zy­ka an­giel­skie­go.

– Czyż­by kraj Lorda By­ro­na i Lady Shel­ley? – Otwo­rzył małą ksią­żecz­kę za­ty­tu­ło­wa­ną „An­giel­ski nocą” i prze­czy­tał na głos:

– Bar­dzo lubię ssać.  

Dia­bo­licz­ny śmiech wy­peł­nił za­mczy­sko. Bry­ta­nia miała już kró­lo­wą, Dra­cu­la po­sta­no­wił zo­stać kró­lem.

 

***

Wsiadł na pierw­szy wolny ża­glo­wiec do An­glii. Po­nie­waż takie stat­ki za czę­sto już nie pły­wa­ją, tro­chę sobie po­cze­kał, ale było warto, choć­by dla kli­ma­tu. Tra­fił się ro­syj­ski szku­ner, „Dym-w-Eter”. Ro­mo­wie z są­siedz­twa, opła­ce­ni klu­czy­ka­mi do wy­słu­żo­nej Dacii ho­spo­da­ra, po­słusz­nie wnie­śli jego trum­nę pod po­kład i ob­ło­ży­li skrzyn­ka­mi ziemi z ogród­ka Dra­cu­li i eks­por­to­wą ku­ku­ry­dzą na ma­ma­ły­gę. Dacia pa­mię­ta­ła czasy Ceaușescu – Słoń­ca Kar­pat. Wą­pierz pa­nicz­nie bał się słoń­ca i ge­ne­ral­nie za nim nie prze­pa­dał, więc nie roz­pa­czał.

Po dro­dze wy­są­czył ro­syj­ską za­ło­gę, a że po­de­ner­wo­wa­ni ma­ry­na­rze wy­do­ili w mię­dzy­cza­sie ba­niak spi­ry­tu­su, Dra­cu­la przy­wi­tał brze­gi Al­bio­nu z roz­ry­wa­ją­cym bólem głowy, chwie­jąc się na no­gach. Le­d­wie trzy­mał w dłoni po­dróż­ny to­bo­łek: zgod­nie ze swą na­tu­rą prze­bie­głe­go krwio­pij­cy, Dra­cu­la scho­wał do trum­ny worek pie­nię­dzy, żeby za­cząć życie w An­glii jak na ary­sto­kra­tę przy­sta­ło.

Bry­ta­nia po­wi­ta­ła go go­ścin­nie jak re­cy­dy­wi­ści gli­nia­rza pod wię­zien­nym na­try­skiem: na głowę lał mu się brud­ny deszcz, a zimny wiatr pe­ne­tro­wał naj­in­tym­niej­sze za­głę­bie­nia ciała. Prze­krwio­ne oczy słabo wi­dzia­ły w świe­tle la­tar­ni, ale ho­spo­dar do­strzegł na ścia­nie mod­ne­go biu­row­ca przy na­brze­żu logo firmy Haw­kins & Har­ker, po­śred­ni­ka nie­ru­cho­mo­ści. Z całą dumą, na jaką po­zwa­la­ła nie­zu­peł­na trzeź­wość, po­pra­wił pe­le­ry­nę. Szyb­ko prze­kart­ko­wał słow­nik, utrwa­la­ny w prze­rwach mię­dzy szy­ja­mi ma­tro­sów Wani i Sie­rio­ży, i sta­now­czym kro­kiem, nie­mal sunąc w po­wie­trzu, wtar­gnął do bu­dyn­ku. Mi­ster Har­ker oczy­wi­ście pra­co­wał nocą, po­nie­waż kor­po­ra­cyj­ny Lon­dyn nie za­sy­pia nigdy. Uli­za­ny dżen­tel­boj w mar­ko­wym gar­ni­tu­rze po­le­cił Dra­cu­li roz­go­ścić się w ob­ro­to­wym fo­te­lu i po­ka­zał ulot­ki ze zdję­cia­mi dom­ków jed­no­ro­dzin­nych. Wą­pie­rza, pa­mię­ta­ją­ce­go uni­for­mizm ko­mu­ny, onie­śmie­lił sze­ro­ki wybór. Wbił się w sie­dze­nie, wy­cie­ra­jąc kciu­kiem lśnią­co biały kieł. Za­sta­na­wiał się wła­śnie, czy ma więk­szy ape­tyt na traw­nik w od­cie­niu ir­landz­kiej ko­ni­czy­ny czy pol­skie­go ogóra, gdy na biur­ku Har­ke­ra do­strzegł por­tre­to­we zdję­cie zna­jo­mej buzi. Ła­god­ne linie twa­rzy przy­ozda­bia­ły loki w ko­lo­rze ciem­nej cze­ko­la­dy. Kor­po­ra­cyj­ny praw­nik wnet od­gadł, gdzie pada wzrok ho­spo­da­ra i po­chwa­lił się:

– To zdję­cie mojej nowej dziew­czy­ny, Eli­sa­be­ty. Przy­je­cha­ła z Ru­mu­nii, gdy otwo­rzy­li gra­ni­ce. Ma ciało osiem­na­sto­lat­ki i buźkę słod­ką jak cią­gut­ka. Tro­feum! Dla­te­go trzy­mam to zdję­cie fron­tem do ludzi, żeby wi­dzie­li, że w Haw­kins & Har­ker za­wsze kie­ru­je­my się naj­wyż­szy­mi stan­dar­da­mi. Nie­zła, co?! Je­stem Bry­tyj­czy­kiem, więc mam ma­lut­kie i tro­chę smut­ne li­bi­do, ale tę małą rwał­bym jak pla­ster sma­żo­ne­go be­ko­nu na full En­glish bre­ak­fast.

Ro­syj­ska krew na­pły­nę­ła ho­spo­da­ro­wi do twa­rzy, aż po­ja­wi­ły się ciem­no­nie­bie­skie żyłki. Moja Eli­sa­be­ta. Moja piesz­czosz­ka, moja so­czy­sta trans­fu­zyj­ka. Za­zgrzy­tał­by zę­ba­mi, ale, z uwagi na nie­ty­po­we uzę­bie­nie, tylko za­ci­snął pię­ści.

Mi­ster Har­ker zin­ter­pre­to­wał pełne na­pię­cia mil­cze­nie jako za­zdrość i sze­ro­ko się uśmiech­nął, a potem oznaj­mił:

– Szcze­gó­ły wy­ja­śni panu mi­ster Ren­field.

Ga­bi­net Ren­fiel­da był mniej­szy i go­rzej oświe­tlo­ny. Dra­cu­la od razu po­czuł się le­piej: przy­po­mnia­ła mu się swoj­ska trum­na. Po­sta­no­wił od­zy­skać ini­cja­ty­wę:

– Będę twoim mi­strzem, Ren­field!

– Czego tylko pan sobie za­ży­czy – bez­na­mięt­nie zgo­dził się pra­cow­nik. Zbyt małe oku­la­ry po­bły­ski­wa­ły pod me­lo­ni­kiem na za wy­so­kim czole.

– Teraz wy­pio­rę ci mózg, a potem bę­dziesz mi słu­żył! – Mała lamp­ka biu­ro­wa rzu­ca­ła na ścia­nę za ple­ca­mi Dra­cu­li ogrom­ny cień w for­mie ro­ga­te­go de­mo­na.

– Ależ mi­ster Țepeș, to nie bę­dzie ko­niecz­ne. Kor­po­ra­cyj­na praca dawno wy­pra­ła mi mózg, a bry­tyj­skie stan­dar­dy ob­słu­gi wręcz wy­ma­ga­ją, bym panu słu­żył. Przy oka­zji: kie­dyś Cy­gan­ka wy­wró­ży­ła mi mi­łość i chciał­bym się do­wie­dzieć, czy to cią­gle ak­tu­al­ne. Czy mistrz prze­po­wia­da przy­szłość?

– Co?

– Mistrz przy­był z Ru­mu­nii. Czy po­sia­da mistrz dar ja­sno­wi­dze­nia, jak inni Cy­ga­nie?

– A kto ci po­wie­dział, że je­stem Cy­ga­nem?! – Wku­rzo­ny Dra­cu­la pac­nął Ren­fiel­da w głowę, strą­ca­jąc me­lo­nik na pod­ło­gę. – Prze­klę­ty An­gli­ku! Rumun to nie Cygan! Jak bę­dziesz mnie sier­dził, to czar­no widzę naszą dal­szą współ­pra­cę, a nie jasno. A na pro­ble­my mi­ło­sne za­ży­waj muchy. Po­dob­no po­ma­ga­ją, zwłasz­cza hisz­pań­skie.

Po­iry­to­wa­ny igno­ran­cją sługi i znie­cier­pli­wio­ny ocze­ki­wa­niem na ary­sto­kra­tycz­ną re­zy­den­cję, wą­pierz wylał pie­nią­dze na stół (były to leje). Ren­field za­księ­go­wał „prze-lew”. Krwio­pij­ca miał też kilka lewów zna­le­zio­nych w skar­pe­cie wy­ssa­ne­go do ostat­nie­go pa­lusz­ka prze­myt­ni­ka z Buł­ga­rii. Bry­tyj­czyk za­księ­go­wał je w ru­bry­ce „lew”.

– Chcę po­sia­dłość. Car­fax Abbey. W osta­tecz­no­ści Do­wn­ton Abbey, albo coś przy Abbey Road.

– Za tę kwotę? – Ren­field ner­wo­wo po­pra­wił koł­nie­rzyk. – Zo­ba­czę, co da się zro­bić…

 

***

Z nie­po­ko­jem pa­trząc na górną pry­czę, Dra­cu­la usta­wił swoją trum­nę na dol­nej. Za oknem po­wo­li świ­ta­ło, a wą­pierz witał nowy dzień z trze­ma pol­ski­mi imi­gran­ta­mi. Dwoma bia­ły­mi i jed­nym czar­nym, ze Ślą­ska. Na wszel­ki wy­pa­dek ho­spo­dar scho­wał do­ku­men­ty, pastę do zębów i czy­ste ręcz­ni­ki do trum­ny, bo na emi­gra­cji nigdy nie wia­do­mo, z kim ma się do czy­nie­nia.

Na­stęp­na noc była cięż­ka. Dra­cu­la zmarsz­czył czoło, sku­pił w sobie prze­klę­tą moc i spró­bo­wał skon­tak­to­wać się z Ren­fiel­dem. Nie udało się: sługa miał wy­łą­czo­ną ko­mór­kę. Wą­pierz ko­lej­ny raz mu­siał po­lo­wać sa­mot­nie. Wciąż żywił na­dzie­ję, że od­zy­ska swój ha­re­mik, ale był też otwar­ty na nowe przy­go­dy, byle za­spo­ko­ić żądzę ży­cio­daj­nej sub­stan­cji.

Lon­dyn go za­dzi­wił. Ho­spo­dar nigdy wcze­śniej nie po­my­ślał, że można po­da­wać piwo w tem­pe­ra­tu­rze po­ko­jo­wej, kro­pić sma­żo­ne­go ziem­nia­ka octem, i jeść ka­szan­kę w ko­lo­rze węgla – nie­ste­ty, żadne z po­wyż­szych nie sma­ko­wa­ło ani tro­chę jak krew.

Grup­ki bun­tow­ni­czych pun­ków pa­trzy­ły na Dra­cu­lę z mie­szan­ką uzna­nia i po­gar­dy. Od­wza­jem­niał się spoj­rze­niem peł­nym dez­apro­ba­ty, bo mło­dzi lu­dzie ozda­bia­li szyje ob­ro­ża­mi i kol­czat­ka­mi i choć bez trudu da­ło­by się przy­piąć im smycz, za cho­le­rę nie można się było przy­ssać. Wą­pierz po­roz­glą­dał się za ja­kimś barem dla fanów rocka go­tyc­kie­go, ale po krót­kich kal­ku­la­cjach wy­li­czył, że fani Bau­hau­sa w 2015 roku mogą mieć już po sześć­dzie­siąt­ce na karku. Choć sam nie­mło­dy, zupek z prosz­ku pić nie lubił.

Li­cząc na łut szczę­ścia, spró­bo­wał po­owi­jać kilka przy­pad­ko­wo na­po­tka­nych ko­biet pe­le­ry­ną i spon­ta­nicz­nie po­wbi­jać im kły w żyły, ale za każ­dym razem koń­czy­ło się siń­ca­mi i wy­zwi­ska­mi. Choć grube wąsy po­wo­li wra­ca­ły w Lon­dy­nie do łask, styl wą­pie­rza zu­peł­nie nie im­po­no­wał płci pięk­nej. Nawet po­wie­trze zda­wa­ło się nie­przy­ja­zne: czar­ne, wa­to­wa­te chmu­ry opa­da­ły na zie­mię i ocie­ra­ły się o prze­chod­niów. Na do­miar złego, w sto­li­cy Al­bio­nu wszyst­ko przy­po­mi­na­ło o gło­dzie: au­to­bu­sy, budki te­le­fo­nicz­ne, pulch­ne twa­rze pod­pi­tych bry­to­li – wszyst­ko było w ko­lo­rze krwi!

Zde­spe­ro­wa­ny, po­sta­no­wił spró­bo­wać sta­rej me­to­dy „na śpio­cha”. Prze­mie­nił się w nie­to­pe­rza i wle­ciał przez okno dzie­więt­na­sto­wiecz­nej ka­mie­ni­cy, rzu­ca­jąc na ścia­nę cień w kształ­cie cha­rak­te­ry­stycz­ne­go sym­bo­lu. Prze­mie­nia­jąc się z po­wro­tem w ho­spo­da­ra wo­ło­skie­go, po­śli­zgnął się na le­żą­cym na pod­ło­dze sa­mo­cho­dzi­ku-za­baw­ce i z tru­dem utrzy­mał rów­no­wa­gę. Zro­bił kilka ostroż­nych kro­ków. W łóżku leżał mło­dziuch­ny, ru­do­wło­sy pie­gus. Ho­spo­dar wes­tchnął ci­chut­ko: wo­lał­by ogni­sto­wło­są na­sto­lat­kę, naj­le­piej po­nęt­ną Ży­dów­kę, jak u Po­lań­skie­go, ale z głodu nie miał siły wy­brzy­dzać. Za­kradł się nad łóżko, na­cią­ga­jąc nad głową zło­wiesz­czą pe­le­ry­nę… już miał za­to­pić kły w cien­kiej szyi chłop­ca, gdy młody otwo­rzył oczy i krzyk­nął:

– Mamo!!! Tato!!! Co to ma być!?

Wą­pierz za­trzy­mał się po­wąt­pie­wa­jąc, a w drzwiach uka­zał się brzu­cha­ty bry­tol.

– Tato! No co to ma być!? Ja lubię Bat­ma­na! BAT­MA­NA! A ten tu, to nie jest nawet Bruce Wayne. Ma dziw­ne wąsy, doły pod ocza­mi, pach­nie smal­cem i starą szafą.

– Ten pan to na pewno Dra­cu­la. – Oj­ciec pró­bo­wał uspo­ko­ić ru­dziel­ca. – Oglą­da­łeś Dra­cu­lę na DVD, pa­mię­tasz Win­ston?

– Dra­cu­la srula. Roger, po co mi ten dziad? Ma bat­mo­bi­la? Ma bat­dy­ski? Ba­ty­skaf, ba­ty­stat, ba­ty­metr?! Raz zrób­cie coś do­brze i za­ła­tw­cie B-a-t-m-a-n-a!

– Dra­cu­la ma trzy pięk­ne na­rze­czo­ne, a Bat­man ma tylko jed­ne­go Ro­bi­na – za­opo­no­wał nie­śmia­ło bry­tyj­ski tata.

– A ja je­stem jesz­cze za mały na dziew­czy­ny i bar­dziej mnie raj­cu­ją za­baw­ki. Zresz­tą po co ci to tłu­ma­czę?! Za­bie­raj tego wą­sa­te­go pa­ja­ca, a na­stęp­nym razem po­myśl przez jedną, pie­przo­ną se­kun­dę, zanim mnie roz­cza­ru­jesz! – Mały ru­dzie­lec sap­nął gło­śno w wy­ra­zie krań­co­wej iry­ta­cji.

Tata wziął zmie­sza­ne­go Dra­cu­lę pod ramię i wy­szli z po­ko­ju. Szep­nął wą­pie­rzo­wi, wy­raź­nie za­wsty­dzo­ny:

– Pro­szę wy­ba­czyć Win­sto­no­wi. On jest only child i da­je­my mu wszyst­ko, czego za­pra­gnie. Pew­nie za­mó­wi­ła pana moja żona? Pro­szę wy­ba­czyć tę sy­tu­ację. – Mi­ster Roger uśmiech­nął się jak ma­kre­la i wrę­czył Dra­cu­li pli­czek bank­no­tów.

 

***

Ko­lej­nej nocy uznał, że po­trze­bu­je lep­sze­go ło­wi­ska. Po­la­cy po­le­ci­li mu, żeby uni­kał imi­gran­tek z Eu­ro­py Środ­ko­wo-Wschod­niej, bo one za­wsze wolą spo­ty­kać się z Bry­tyj­czy­ka­mi. Za­miast tego ra­dzi­li, żeby po­szu­kał al­ter­na­tyw­nych miejsc i zna­lazł sobie za­krę­co­ną An­giel­kę. Na od­wa­gę, za­pro­po­no­wa­li kie­li­cha:

– Prze­mek prze­my­cił to w Ry­ana­irze. Leśny Dzban, jak za sta­rych, do­brych lat!

Spoj­rze­nia ze­bra­nych sku­pi­ły się na pla­sti­ko­wym wo­recz­ku, pach­ną­cym ta­jem­ni­cą.

– Nigdy nie piję… – od­mó­wił Dra­cu­la, do­da­jąc z nie­pew­no­ścią: – wina?

– Seba ma jesz­cze wó­decz­kę. Słu­chaj, Wła­dek, skąd ty w ogóle je­steś?

– Z Ru­mu­nii.

– No pro­szę. Z Cy­ga­nem jesz­cze nie piłem.

– Nie je­stem Cy­ga­nem! Rumun to nie Cygan! Ile razy trze­ba wam to wbi­jać tępą stro­ną kołka w nie­do­kształ­co­ne banie!?

– Wi­dzisz go, Prze­mek, jaki choj­rak? Uwa­żaj na Wład­ka, jak twoja Bo­że­na przy­je­dzie do An­glii. Nic tak nie boli, jak zdra­da z Cy­ga­nem! – Po­la­cy roz­grz­mie­li chó­ral­nym śmie­chem i za­nu­ci­li hit Braci Figo Fagot.

Ob­ra­żo­ny Wą­pierz zmie­nił się w nie­to­pe­rza i wy­fru­nął z po­ko­ju pach­ną­ce­go ce­bu­lą z pa­tel­ni i igno­ran­cją.

Pulch­niut­ką, blon­d­wło­są Lucy We­sten­ra od­na­lazł w cam­deń­skiej ka­wiar­ni dla ar­ty­stów. An­gli­cy słyną z mi­ło­ści do koni i pięk­nych ko­biet – uczuć o tyle ła­twych do po­go­dze­nia, że w ich kraju trud­no do­strzec róż­ni­cę. Na tle ogółu, blon­dyn­ka pre­zen­to­wa­ła się za­ska­ku­ją­co do­brze: miała włosy zwią­za­ne w koń­ski ogon i pupę do­rod­nej kla­czy, ale zde­cy­do­wa­nie nie była bra­ku­ją­cym ogni­wem mię­dzy ssa­ka­mi na­czel­ny­mi a nie­pa­rzy­sto­ko­pyt­ny­mi. Dra­cu­la po­pra­wił ucze­sa­nie, przy­gła­dził pe­le­ry­nę, pew­nym ge­stem wrę­czył nie­zna­jo­mej kie­li­szek ab­syn­tu i po­sta­wił wszyst­ko na jedną kartę:

– Jam Dra­cu­la, wład­ca śre­dnio­wiecz­nych Ru­mu­nów.

– Och, to cu­dow­nie, ko­cham cy­gań­ską mu­zy­kę!

– Ru­mu­ni to nie… – Wą­pierz za­klął pod nosem i wbił kieł w język. – To super! Fan­ta­stycz­nie! Ja też ko­cham cy­gań­ską mu­zy­kę. Mam w miesz­ka­niu fajną skła­dan­kę.

Lucy ob­da­ro­wa­ła go uśmie­chem anio­ła i spy­ta­ła z dzie­cię­cą cie­ka­wo­ścią:

– A co to zna­czy: Dra­cu­la?

– Dra­cu­la, czyli syn smoka.

– Twój tata dużo palił?

Wą­pierz po­ki­wał głową.

– Mój też – od­par­ła Lucy. – Dwie, trzy pacz­ki dzien­nie, a twój?

– Dwie, trzy wio­ski.

– To… in­try­gu­ją­ce. Mu­sia­łeś mieć cie­ka­we dzie­ciń­stwo. A jak masz na imię, mój ksią­żę?

– Oj tam od razu ksią­żę. Ho­spo­dar je­stem. Na­zy­wam się Vlad Pa­low­nik.

– Dla­cze­go Pa­low­nik?

– Po­ka­żę ci. – Wą­skie usta Dra­cu­li zło­ży­ły się w dia­bo­licz­ny uśmiech.

Znów czuł po­tę­gę, która na­peł­nia­ła go, gdy na polu bitwy po­ka­zał swój pal stu ty­siąc­om Tur­ków. A może nabił sto ty­się­cy Tur­ków na pal? Dra­cu­la nie lubił wra­cać my­śla­mi do mło­dzień­czych wy­głu­pów. Prze­cież wszyst­kie­go w życiu trze­ba spró­bo­wać… Tej nocy udało mu się zmie­nić Lucy w wampa. Tylko chra­pa­nie Po­la­ków tro­chę roz­pra­sza­ło Vlada, a gdy łóżko się trzę­sło, od Ślą­za­ka odłu­py­wa­ły się ka­wał­ki węgla.

Upo­jo­ny pierw­szym suk­ce­sem na wy­spach, wą­pierz prze­mie­rzał szare chod­ni­ki Lon­dy­nu w pa­ste­lo­wym świe­tle la­tar­ni, po­gwiz­du­jąc we­so­ło. Wtem za ramię zła­pał go pod­sta­rza­ły je­go­mość z po­bruż­dżo­ną twa­rzą, nie­po­ko­ją­co po­dob­ny do Han­ni­ba­la Lec­te­ra.

– Stój, upio­rze! Wi­dzisz ten na­głó­wek?!

Nie­zna­jo­my po­ma­chał Wą­pie­rzo­wi przed nosem ta­blo­idem „The Sun”. Na widok słoń­ca na pierw­szej stro­nie, Dra­cu­la pi­snął z prze­ra­że­nia. Na­tar­czy­wy facet tak długo wy­cie­rał mu twarz ga­ze­tą, że ho­spo­dar w końcu prze­czy­tał, od razu na głos:

– Dwa­dzie­ścia mi­lio­nów Ru­mu­nów imi­gru­je do An­glii. – Dra­cu­la skrzy­wił się i wy­szep­tał: – Co to za beł­kot?! Jako oby­wa­tel Ru­mu­nii wy­pra­szam sobie takie na­głów­ki. Dwa­dzie­ścia mi­lio­nów… Że niby co, ostat­ni zgasi świa­tło?

– Zgasi świa­tło, zdmuch­nie świe­cę, wy­pu­ści świe­tli­ka. Nie wiem, czy ktoś już do­pro­wa­dził prąd na wasze za­kar­pac­kie od­lu­dzie. Szcze­rze mó­wiąc, nie in­te­re­su­je mnie, co się dzie­je w kra­ikach trze­cie­go świa­ta, gdzie lu­dzie zja­da­ją dżem razem ze sło­ikiem, a szczy­tem tech­ni­ki jest ka­mień do­ci­ska­ją­cy po­kry­wę becz­ki na ki­szo­ną ka­pu­stę.

Dra­cu­la na mo­ment zi­gno­ro­wał obe­lgi pod ad­re­sem oj­czy­zny. Prze­ło­żył stro­nę, mru­cząc sam do sie­bie:

– Rze­czy­wi­ście, jest na trze­ciej stro­nie, tak jak mówił Prze­mek. – Tamże „The Sun”, nie­zmien­nie od 1970 roku pre­zen­to­wał babę to­pless. Nie tę samą babę, ma się ro­zu­mieć. – Ale ma żyły! – syk­nął wą­pierz, prze­cie­ra­jąc z nie­do­wie­rza­niem czer­wo­na­we oczy. Nawet dzią­sła Dra­cu­li ze­sztyw­nia­ły od wzwie­dzio­nych kłów.

– Od­da­waj zbo­czeń­cu, to moja ga­ze­ta! Wszyst­ko tylko by­ście kra­dli, pa­so­ży­ty! – wark­nął nie­zna­jo­my z in­ten­syw­nym ni­der­landz­kim ak­cen­tem. – Na­zy­wam się Van Hel­sing, dok­tor Abra­ham Van Hel­sing, i pro­wa­dzę nie­za­leż­ne śledz­two w spra­wie imi­gran­tów, krad­ną­cych nam pracę i wy­sy­sa­ją­cych ze spo­łe­czeń­stwa pie­nią­dze. Lud An­glii musi w końcu przej­rzeć na oczy! Pora sta­nąć do walki z falą krwio­pij­ców sztur­mu­ją­cych nie­złom­ną wyspę, któ­rej przez ostat­nie mi­le­nium nikt oprócz Ho­len­drów nie pod­bił!

– Nie wy­glą­dasz mi na An­gli­ka, Hamie – Vlad po­zwo­lił sobie zdrob­nić imię roz­mów­cy. – Głos masz szcze­kli­wy jak u psa. Pa­trząc po gę­bach, przod­ko­wie tu­tej­szych, po­piw­szy w pu­bach, mie­sza­li się ra­czej z in­ny­mi zwie­rzę­ta­mi – stwier­dził po­dejrz­li­wy Dra­cu­la, lu­stru­jąc star­ca.

– Je­stem Ho­len­drem! – szczek­nął Van Hel­sing.

– No to sam je­steś imi­grant.

– Wolne żarty. Imi­gran­ci są z bied­nych kra­jów, ja je­stem eks­pat. My, Ho­len­drzy, je­ste­śmy naj­wspa­nial­szym na­ro­dem Eu­ro­py! Od­kry­li­śmy naj­dal­sze za­kąt­ki ziemi, nasza go­spo­dar­ność dała po­czą­tek no­wo­cze­snym ban­kom, ba, wy­na­leź­li­śmy ka­pi­ta­lizm. A Ru­mu­ni? – Van Hel­sing prych­nął lek­ce­wa­żą­co. – Co dali świa­tu Ru­mu­ni?

Dra­cu­la od­parł dum­nie:

– Wy­na­leź­li­śmy am­fe­ta­mi­nę, która daje wra­że­nia nie z tej ziemi. W jedną noc można wcią­gnąć nosem cały ten wasz ho­len­der­ski bank razem z ka­pi­ta­li­zmem. No i wy­my­śli­li­śmy ka­mie­nie na po­kry­wę becz­ki z ki­szo­ną ka­pu­stą. Nie wierz Po­la­kom, gdy mówią, że to oni.

– Am­fe­ta­mi­na, tak, rze­czy­wi­ście… – Po­ki­wał głową łowca imi­gran­tów. – To uży­tecz­ny lek. W An­glii na wszyst­ko prze­pi­su­ją pa­ra­ce­ta­mol. Tu­tej­si le­ka­rze są zbyt ostroż­ni. Nie po­zwo­li­li mi le­czyć moimi me­to­da­mi i nie mo­głem pra­co­wać w za­wo­dzie.

– A co to były za me­to­dy? – spy­tał wą­pierz.

– Je­dy­ną me­to­dą, która po­zwa­la po­znać praw­dzi­wą przy­czy­nę dys­kom­for­tu pa­cjen­ta, jest sek­cja zwłok. – W oczach Van Hel­sin­ga za­pło­nął ogień sza­leń­stwa.  

– Może po­szu­kaj sobie szczę­ścia w Pol­sce. Mój współ­lo­ka­tor Seba mówił, że jest tam mia­sto, gdzie każde scho­rze­nie leczy się pa­vu­lo­nem. Pa­cjen­ci nie na­rze­ka­ją, a prze­mysł tru­mien­ny roz­wi­ja się le­piej niż w Tran­syl­wa­nii. Widać, że nie­zły ko­no­wał z cie­bie.

– Przy­naj­mniej mam po­sa­dę! Teraz pra­cu­ję w banku krwi, gdzie też nie­ste­ty za­czę­li przyj­mo­wać ta­kich jak wy, wschod­nich Eu­ro­pej­czy­ków. W wol­nym cza­sie je­stem wo­lon­ta­riu­szem w kam­pa­nii „Pro­si­my, już sobie idź­cie” – fuk­nął Ho­len­der. – Niech zgad­nę, je­steś bez pracy?

– Do­pie­ro przy­je­cha­łem, mu­sia­łem zro­bić ro­ze­zna­nie rynku, ba­da­nia za­wo­do­we, po­bie­ra­nie krwi…

– Ha, tak my­śla­łem. Ty­po­wa wschod­nio­eu­ro­pej­ska pi­jaw­ka, bez ro­bo­ty! Czyli przy­je­cha­łeś wy­sy­sać z nas krew i so­cjal! 

Dra­cu­la prze­wi­nął w my­ślach wy­po­wiedź iry­tu­ją­ce­go Ho­len­dra jak ka­se­tę ma­gne­to­fo­no­wą, aż zła­pał myśl szkar­łat­ną niby gumno po świ­nio­bi­ciu w tran­syl­wań­skiej wio­sce.

– Cze­kaj, dok­tor­ku, gdzie pra­cu­jesz? Krew… Bank krwi, mó­wisz? O… ja blady. Czemu wcze­śniej o tym nie po­my­śla­łem! Opo­wiedz mi, dok­to­rze Hamie, gdzie to jest…

 

***

Zo­rien­to­wał się, że po­my­lił bu­dyn­ki, gdy zo­ba­czył cele za­mknię­te kra­ta­mi i Ren­fiel­da w ka­fta­nie bez­pie­czeń­stwa, uwię­zio­ne­go w jed­nej z nich.

– Mi­strzu! Mi­strzu! Wie­dzia­łem, że po mnie wró­cisz! Że nie zo­sta­wisz mnie po­śród tych wa­ria­tów!

– Ren­field?! Co ty tutaj ro­bisz?

– Sil­no­rę­cy w bia­łych far­tu­chach zła­pa­li mnie przy kon­sump­cji much. Uwol­nisz mnie, mi­strzu?

Blada twarz Dra­cu­li skry­ła się w jego rów­nie bla­dej dłoni.

– Oczy­wi­ście, że uwol­nię, tylko po­wiedz, w którą stro­nę do banku krwi?

Po­ży­tecz­ny idio­ta wska­zał ho­spo­da­ro­wi drogę. Nad­na­tu­ral­ne zmy­sły ży­we­go trupa szyb­ko wy­czu­ły roz­kosz­ny aro­mat ży­cio­daj­ne­go płynu. Kil­ka­na­ście me­trów prze­biegł na pa­lusz­kach, wdra­pał się po ryn­nie, bo z emo­cji nawet nie zdą­żył prze­mie­nić się w nie­to­pe­rza. Wsko­czył przez okno jak nocny rabuś i zo­ba­czył… ją.

– Eli­sa­be­ta!

Stała w ko­ry­ta­rzu wy­ło­żo­nym gra­fi­to­wym li­no­leum. Miała na sobie zie­lon­ka­wy strój pie­lę­gniar­ki, który pięk­nie współ­grał z ko­lo­rem jej oczu.

– Vla­dek? Co ty tutaj ro­bisz? To po­miesz­cze­nie dla per­so­ne­lu.

– Eli­sa­be­ta… – po­wtó­rzył ho­spo­dar. – Uciek­nij ze mną. Sza­le­ję bez cie­bie.

– Ho, ho. Jak­byś przy mnie nie sza­lał. A poza tym, to już nie Eli­sa­be­ta, ale Myna.

– Myna?

– Tak. To tutaj po­pu­lar­ne imię. Cią­gle sły­szę, jak dziew­czy­ny przed­sta­wia­ją się „My name”. Skró­ci­łam to sobie do Myny.

Wą­pierz po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem, ale wnet mach­nął nie­umar­łą dło­nią. Łak­nął to­wa­rzy­stwa Eli­sa­be­ty dla jej pysz­nej krwi, a nie dla ho­ry­zon­tów in­te­lek­tu­al­nych. Wspo­mnie­nia upoj­nych nocy na zbo­czach Kar­pat ude­rzy­ły ho­spo­da­ra jak stado nie­to­pe­rzy z wy­łą­czo­ną echo­lo­ka­cją. – Więc jak bę­dzie, naj­droż­sza, uciek­nie­my razem do mo­je­go za­mczy­ska?

– Mam już na­rze­czo­ne­go.

Dra­cu­la wściekł się, zła­pał sto­ją­ce w ko­ry­ta­rzu krze­sło i chciał efek­tow­nie nim rzu­cić. Oka­za­ło się przy­twier­dzo­ne do pod­ło­gi, więc tylko agre­syw­nie się o nie oparł.

– Nie mo­żesz tak po pro­stu po­wie­dzieć mi „nie”! Na­le­żysz do mnie! Prze­mie­rzy­łem ocean czasu, żeby cię od­na­leźć!

– Gdy­byś wsiadł w Wiz­z A­ir jak nor­mal­ny czło­wiek, do­le­ciał­byś w dwie go­dzi­ny.  

– Milcz, ko­bie­to! Ni­cze­go nie ro­zu­miesz! Na­ka­zu­ję ci, wra­casz ze mną do Ru­mu­nii, ale już!

Za­alar­mo­wa­ny krzy­kiem Dra­cu­li, dok­tor Van Hel­sing prze­bu­dził się z noc­nej drzem­ki i wy­biegł na ko­ry­tarz, dzier­żąc im­pro­wi­zo­wa­ny krzyż z ołów­ków. Dra­cu­la po­rwał z chłod­ni sze­ścio­pak wo­recz­ków z krwią i czmych­nął przez okno, ści­ga­ny krzy­kiem Ho­len­dra:

– Jesz­cze cię dorwę! Wie­dzia­łem, że na jed­nej Ru­mun­ce w banku krwi się nie skoń­czy! Je­ste­ście jak zom­bie!

– Jak wą­pie­rze, stary dur­niu, jak wą­pie­rze! – od­krzyk­nął w od­po­wie­dzi rabuś krwi.

 

Lucy była smacz­na i wciąż miał jej numer, ale nagły afront ze stro­ny byłej ulu­bie­ni­cy roz­draż­nił wą­pie­rza jak wi­zy­ta w sa­lo­nie pięk­no­ści, któ­re­go wy­po­sa­że­nie ogra­ni­czo­no do lamp UV i to­a­le­ty. Dra­cu­la za­pło­nął nie­speł­nio­ną am­bi­cją i po­sta­no­wił ode­brać co swoje.

Aby prze­chy­trzyć Van Hel­sin­ga, na­stęp­nej nocy wą­pierz po­śpie­szył pod biu­ro­wiec Jo­na­tha­na Har­ke­ra. Po­cze­kał, aż pra­co­ho­lik zde­cy­du­je się wró­cić do domu i ru­szył w ślad za nim. Tak od­na­lazł Eli­sa­be­tę. Na­rze­cze­ni miesz­ka­li razem w pię­tro­wym domku ze schlud­nie utrzy­ma­nym ogród­kiem. Dra­cu­la za­kradł się pod ży­wo­pło­tem i nad­sta­wił nie­to­pe­rze­go ucha. Im wię­cej sły­szał, tym bar­dziej się uśmie­chał, ob­na­ża­jąc za­ostrzo­ne kły.

– Muszę ci coś po­wie­dzieć, uko­cha­ny!

– Ok – mruk­nął Har­ker.

– Muszę wró­cić do Ru­mu­nii. – Moja krew!!! Po­my­ślał Dra­cu­la.

– Ok.

– Ko­la­cja bę­dzie w pie­kar­ni­ku. Po­ja­dę jutro wie­czo­rem, ostat­nim au­to­ka­rem.

– Ok, dzię­ki Myna, dzie­cin­ko. A teraz daj mi do­czy­tać „The Sun”.  

Dra­cu­la skrzy­wił się z obrzy­dze­niem na myśl o Słoń­cu, ale już po chwi­li ze­brał się w sobie i po­biegł spa­ko­wać ma­nat­ki. Z ra­do­ścią na bla­dym licu wra­cał do wy­naj­mo­wa­ne­go miesz­ka­nia, by zdą­żyć jesz­cze kupić bilet na au­to­kar, któ­rym je­cha­ła wy­tę­sk­nio­na Eli­sa­be­ta. Więc jed­nak cią­gle to w sobie mam! my­ślał, pełen dumy. W środ­ku zo­ba­czył nie­zna­jo­me­go, star­sza­we­go fa­ce­ta o bia­łych wło­sach i nie­ogo­lo­nym za­ro­ście.

– A ty, kto? – spy­tał zdzi­wio­ny.

– To ja, Ge­rard z Ryb­ni­ka. Twój współ­lo­ka­tor ze Ślą­ska. Po­sta­no­wi­łem w końcu zmyć z sie­bie wę­giel. A, Vla­dek, słu­chaj: wzią­łem twój ręcz­nik, po­wie­si­łem ci na trum­nie.

– Yyy… Dzię­ki, Ge­rard. Mo­żesz go sobie za­trzy­mać.

 

***

Całą drogę do Ru­mu­nii prze­je­chał w ba­gaż­ni­ku. Oba­wiał się wscho­du słoń­ca, no i chciał zro­bić Eli­sa­be­cie nie­spo­dzian­kę. Na­sta­wił alarm bu­dzi­ka na dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny i za­nu­rzył się w wą­pi­rycz­ny sen. Zmę­czo­ny, wy­siadł z ba­gaż­ni­ka do­pie­ro na po­sto­ju, tuż za ru­muń­ską gra­ni­cą. Przy­wi­tał go znak „Unia Eu­ro­pej­ska, 0 km”.

Jego trans­fu­zyj­ka za­ja­da­ła się fast fo­odem w przy­droż­nym barze. Dra­cu­la pod­szedł do niej i po­wie­dział z za­do­wo­le­niem:

– Ko­cha­na Ela. Wo­la­łaś, żeby to rodak wy­sy­sał z cie­bie krew, a nie za­chod­ni ka­pi­ta­li­sta.

– Vla­dek? Znowu ty? O co ci cho­dzi?!

– Wró­ci­łaś dla mnie, pięk­na!

– Wró­ci­łam od­wie­dzić dziad­ków. Idź sobie, bo jem ham­bur­ge­ra. – Ka­wa­łek sa­ła­ty spadł Mynie na brodę.

– Co ty mó­wisz? Czy nie przy­wio­dła cię tu nasza od­wiecz­na mi­łość?

– Ja ko­cham Jo­na­tha­na. Jest dużo lep­szym fa­ce­tem od cie­bie. Ma stałą pracę, w jego domu nie ma nie­koń­czą­cych się prze­cią­gów i nie spo­ty­ka się z in­ny­mi dziew­czy­na­mi na boku.

– A czy umie tak ci po­ssać, jak ja? – za­gad­nął Dra­cu­la, mru­ga­jąc ta­jem­ni­czo i ob­li­zu­jąc brwi.

– Vla­dek, po no­cach z tobą byłam zmę­czo­na i blada, jakby bra­ko­wa­ło mi krwi. Jak śpię z Jo­na­tha­nem, to jesz­cze dwa­dzie­ścia osiem dni po nie mam jej tam gdzie zwy­kle.

Wą­pierz zła­pał się za głowę. A więc to tak! Dra­cu­la za­sy­czał, jak zra­nio­ne dzie­cię nocy.

– Nie od­sta­wiaj cyr­ków, bo wy­glą­dasz jak nie­to­perz w rui! Won! – Eli­sa­be­ta ob­la­ła ho­spo­da­ra sosem czosn­ko­wym. Tra­fio­ny zła­pał się za nie­umar­łe serce i za­czął ta­rzać po ziemi, zhań­bio­ny i po­ko­na­ny.  

Naj­gor­sze miało do­pie­ro na­dejść. Na drugą noc, po po­wro­cie do Țepe­szo­we­go za­mczy­ska, mar­kot­ny Dra­cu­la wy­brał się na spa­cer po oko­li­cy. Całą do­li­nę wokół ho­spo­dar­skiej po­sia­dło­ści po­ra­sta­ły bry­tyj­skie Tesco. Nie dość, że szpe­ci­ły pięk­ny kra­jo­braz Kar­pat, to ra­zi­ły cel­nie w słaby punkt wą­pie­rza. Na bia­łych bil­l­bo­ar­dach tkwi­ły nie­na­wist­ne białe głów­ki! Ki­lo­gram chiń­skie­go czosn­ku za sześć lei! Całe ro­dzi­ny Ru­mu­nów dały się opleść sieci wy­spiar­skie­go ka­pi­ta­łu, ma­sze­ru­jąc z i do skle­pów z pla­sti­ko­wy­mi siat­ka­mi i or­ta­lio­no­wy­mi tor­ba­mi na kół­kach.

Ho­spo­dar spró­bo­wał uciec od tego kosz­ma­ru. Biegł przez wzgó­rza i lasy, przez pa­gór­ki i wą­wo­zy, aż do­tarł do opłot­ków są­sied­niej po­sia­dło­ści. Sta­nął jak wryty, gdy za ogro­dze­niem zo­ba­czył na­stęp­cę tronu Wiel­kiej Bry­ta­nii i Ir­lan­dii Pół­noc­nej, księ­cia Ka­ro­la Wind­so­ra. Char­lie roz­ma­wiał przez te­le­fon. Wła­śnie wy­zna­wał żonie:

– Ko­cha­nie, chciał­bym być twoim tam­po­nem.

Wtedy Dra­cu­la zro­zu­miał. An­giel­ski ksią­żę i ru­muń­ski. Może tak bar­dzo się nie róż­ni­my?

Na emi­gra­cji wiele się na­uczy­łem. Wcze­śniej Po­la­cy ko­ja­rzy­li mi się tylko z pe­ere­low­ski­mi cink­cia­rza­mi przy­jeż­dża­ją­cy­mi małym fia­tem w sie­dem osób z dzie­się­cio­ma tor­ba­mi to­wa­ru i z kró­lem Wład­kiem, który jadąc do Buł­ga­rii po­ży­czył od mo­je­go ojca dwa śmi­głe ru­ma­ki i nigdy nie oddał. Teraz wiem, że to cu­dow­ni, od­waż­ni lu­dzie, któ­rzy mają ma­rze­nia i przed któ­ry­mi trze­ba umieć scho­wać ręcz­nik. A bry­to­le? Ich krew też da się pić! Mło­dzi Jo­na­than i Eli­sa­be­ta dali się po­łą­czyć mi­ło­ści…

Z lasu wy­szedł stary, bro­da­ty Cygan z bu­tel­ką ru­muń­skiej wy­pa­lan­ki. Był już so­lid­nie na­wa­lo­ny i z pi­jac­kiej ser­decz­no­ści wy­cią­gnął flasz­kę w kie­run­ku wą­pie­rza.

Mi­ło­ści. – Dra­cu­la skoń­czył myśl i uśmiech­nął się krzy­wo. – Żad­nej mi­ło­ści! Żądzy! Żądzy!!! – krzyk­nął sza­leń­czo, wbi­ja­jąc kły w szyję Roma. Przy­bysz sma­ko­wał jak do­mo­wa śli­wo­wi­ca; jak długa po­dróż i po­wrót do domu. Oczy wą­pie­rza spły­nę­ły krwią. Ską­pa­ne w kar­ma­zy­nie, jak przez ru­bi­no­wą so­czew­kę, wi­dział pięk­no swo­je­go kraju: na ho­ry­zon­cie Kar­pa­ty, nie­ujarz­mio­ne so­sno­we bory i gór­skie po­to­ki, na nie­bie za­błą­ka­ne pe­li­ka­ny po­wra­ca­ją­ce nad deltę Du­na­ju… Prze­ży­wał ka­thar­sis i nie prze­sta­wał pić cy­gań­skiej krwi.

– Prze­pra­szam, skar­bie, ale muszę koń­czyć, jacyś ru­muń­scy geje do­bie­ra­ją się do sie­bie pod moim pło­tem! – szep­nął ksią­żę Karol do słu­chaw­ki i prze­stra­szo­ny od­tup­tał do swo­jej let­niej re­zy­den­cji.

Koniec

Komentarze

Nie­zła pa­ro­dia, spodo­ba­ła się. Ład­nie po­wią­za­łeś różne wątki na prze­śmiew­czą modłę.

Tro­chę ko­ja­rzy­ło mi się z “Wam­pi­ra­mi bez zębów”, ale zna­la­złeś trze­cią drogę. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Mel­du­ję, że prze­czy­ta­łam :)

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ku­ję za lek­tu­rę, śnią­ca : )

 

I Tobie, Fin­klo, za po­zy­tyw­ny ko­men­tarz i we­so­ły punk­cik. Le­slie Nie­lsen to jeden z moich ulu­bio­nych ak­to­rów ko­me­dio­wych. Po­wi­nien być mo­ty­wa­cją dla wszyst­kich pi­sa­rzy-ama­to­rów, bo jego ak­tor­ska ka­rie­ra na dobre za­czę­ła się, gdy miał już swoje lata, więc może my też mamy jesz­cze czas ^^. Takie po­rów­na­nie to dla mnie za­szczyt ;-)

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Byłam, prze­czy­ta­łam i … po­do­ba­ło mi się. Tylko jedno zda­nie wpra­wi­ło mnie w lekką kon­ster­na­cję : “Jak śpię z Jo­na­tha­nem, to jesz­cze dwa­dzie­ścia osiem dni po nie mam jej tam gdzie zwy­kle.” Hmm, sła­wet­ne py­ta­nie – co Autor miał na myśli? wink

Ja z kolei nie zno­szę Le­slie Nie­lse­na i ko­me­dii z jego udzia­łem, ale Twoja pa­ro­dia przy­pa­dła mi do gustu. W paru miej­scach pew­nie bym się mogła przy­cze­pić  do kon­struk­cji, ale skoro twier­dzisz, że tak ma być, to się nie cze­piam. Tu bar­dzo mi się po­do­ba po­łą­cze­nie wielu wąt­ków i dość cha­rak­te­ry­stycz­nych po­sta­cie. Trosz­kę sta­rych dow­ci­pów, ale umie­jęt­nie wple­cio­nych w tekst, przy­wo­ła­ło uśmiech na twa­rzy.

Ge­ne­ral­nie – miłe za­koń­cze­nie dnia.

Edith – Dev, myślę, że cho­dzi o to, co ko­bie­ty do pew­ne­go czasu mie­wa­ją dość re­gu­lar­nie, a jeśli nie, to ozna­cza, że w dro­dze jest na­stęp­ne po­ko­le­nie wink

Ko­lej­ny edith – znowu mie­szam z punk­ta­mi do bi­blio­te­ki! Wpraw­dzie mnie nie widać, ale jeden punkt przy­zna­łam.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Bemik, do­my­śli­łam się, ale kon­struk­cja zda­nia mnie tro­chę zdzi­wi­ła;) Ada

Prze­czy­ta­łem. Za czę­sto ani za długo nie śmia­łem się, mel­du­ję z nie­ja­ką przy­kro­ścią, wy­wo­ła­ną przy­pusz­cze­niem, że Autor ocze­ku­je bar­dziej en­tu­zja­stycz­ne­go przy­ję­cia tek­stu…

Dev, ja, pro­sty facet i tak nic z tych rze­czy nie ro­zu­miem, ale na­pi­sa­łem o dwu­dzie­stu ośmiu dniach, bo taka licz­ba mi się ko­ja­rzy i chcia­łem, żeby było wia­do­mo, o co cho­dzi ;-) Oczy­wi­ście Bemik do­brze zin­ter­pre­to­wa­ła ten frag­ment. 

Bemik, dzię­ku­ję za punkt. Myślę, że mój tekst tro­chę się jed­nak różni od hu­mo­ru Mela Bro­ok­sa. Fin­kli pew­nie się sko­ja­rzy­ło, bo to chyba naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­na pa­ro­dia hi­sto­rii o wam­pi­rach, a ja się ucie­szy­łem, bo w swo­jej próż­no­ści lubię my­śleć, że moje dzie­ła ry­wa­li­zu­ją z po­wszech­nie zna­ny­mi ;). Je­że­li bę­dziesz miała ocho­tę się do cze­goś przy­cze­pić, to bę­dzie mi bar­dzo miło, za­wsze chęt­nie wy­ja­śnię swój punkt wi­dze­nia. 

Ada­mie, mnie na­to­miast przy­kro, że nie do­star­czy­łem Ci uśmie­chu na ko­niec ty­go­dnia. Ame­ry­ki nie od­kry­ję, ale przy lek­tu­rze tek­stów kon­kur­so­wych “Fan­ta­stycz­nej Pa­ro­dii” przy­po­mnia­ło mi się, że humor to spe­cy­ficz­na broń i nie łatwo tra­fić we wszyst­kich, w któ­rych się ce­lu­je. Może na­stęp­nym razem?  

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Do­brze na­pi­sa­ny, hu­mo­ry­stycz­ny tekst. Uśmiech­ną­łem się wiele razy pod­czas lek­tu­ry, szcze­gól­nie tekst o spa­le­niu kilku wio­sek mnie po­wa­lił. Bar­dzo fajna pa­ro­dia Ne­va­zie :)

Dzię­ku­ję, bel­ha­ju. Za­pew­niam, że pod­czas po­wsta­wa­nia tek­stu nie spa­lo­no żad­nej wio­ski! Z żar­ta­mi już tro­chę co in­ne­go ;-)

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Tekst jest pełen smacz­ków, które mnie roz­śmie­szy­ły. Nie dzi­wię się sko­ja­rze­niem z “Wam­pi­ra­mi bez zębów”, ale do­sto­so­wa­nej do “na­szych” i swoj­skich wa­run­ków. Zde­cy­do­wa­nie po­sze­dłeś w kie­run­ku pa­ro­dii, którą lubię naj­bar­dziej – mocno za­sza­la­łeś z ma­te­ria­łem i zje­cha­łeś wiele rze­czy, przy tym nie prze­ła­do­wu­jąc tre­ści. Takie tek­sty “dla beki” – je­stem na tak :)

 

A tak w na­wia­sie: Czy nie po­win­no być na­pi­sa­ne “Leśny Dzban”? Jak na to nie pa­trzeć, no jakaś tam “marka” to była, tylko, że oku­po­wa­ła naj­niż­sze półki w Żab­kach. 

Dzię­ku­ję, De­ir­driu.

Twoja uwaga oczy­wi­ście jest traf­na. Może być “Leśny Dzban” albo Leśny Dzban. Przez mo­ment za­wa­ha­łem się jesz­cze, czy “dzban” nie mógł­by być z małej (wtedy nie trze­ba by nic zmie­niać w do­tych­cza­so­wym za­pi­sie). Przez ana­lo­gię do tego http://sjp.pwn.pl/zasady/83-Jedno-i-wielowyrazowe-nazwy-wlasne-przedsiebiorstw-i-lokali;629402.html przyj­mu­ję, że nie.

Oso­bi­ście, odkąd na pierw­szym roku stu­diów, wzią­łem sobie “Mocny Faj­rant”, już na te półki w ogóle nie pa­trzę. 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nie znam “Wam­pi­rów bez zębów”, chyba na moje szczę­ście, a lek­tu­rę Two­je­go opo­wia­da­nia uwa­żam za nader udaną, Ne­va­zie. Tylko za­koń­cze­nie ja­kieś takie nie tego, jakby kon­cep­tu Ci za­bra­kło, jak to za­koń­czyć z przy­tu­pem, żeby na po­zio­mie było. Tak od mo­men­tu po­wro­tu do Ru­mu­nii blado. Ale cała resz­ta – prze­uro­cza.

I choć to może prze­sa­da, ko­pio­wa­łam po dro­dze frag­men­ty, które szcze­gól­nie przy­pa­dły mi do gustu. Niech Autor wie, co się spodo­ba­ło : > A żeby nie było za do­brze to, co mi się po­do­ba­ło, jest zmie­sza­ne z tym, czego się cze­piam ; p

 

“Gdy mar­twi za­czy­na­ją się żywić, żywi za­czy­na­ją się mar­twić“ – świet­ne : D

 

“Je­dy­na krew, ja­kiej po­sma­ko­wał, po­le­cia­ła mu z nosa, który roz­kwa­sił sobie o słup wy­so­kie­go na­pię­cia.“ rów­nież XD

 

“Ho­spo­dar roz­krył szkar­łat­ny bal­da­chim“ – je­stem prze­ko­na­na, że uży­cie tego słowa w tym kon­tek­ście jest nie­pra­wi­dło­we.

 

“na ścia­nie mod­ne­go biu­row­ca przy wa­ter­fron­cie“ – brzyd­ki an­glizm : (

 

“Je­stem Bry­tyj­czy­kiem, więc mam ma­lut­kie i tro­chę smut­ne li­bi­do“ – lol

 

“Kor­po­ra­cyj­na praca dawno wy­pra­ła mi mózg“ – ; D

 

“trze­ma pol­ski­mi imi­gran­ta­mi. Dwoma bia­ły­mi i jed­nym czar­nym, ze Ślą­ska.“ – XD

 

“An­gli­cy słyną z mi­ło­ści do koni i pięk­nych ko­biet – uczuć o tyle ła­twych do po­go­dze­nia, że w ich kraju trud­no do­strzec róż­ni­cę.“ – Zna­czy co, pięk­ne ko­bie­ty są po­dob­ne do koni? Bo to brzmi tak, jakby tak było w ogól­no­ści, na całym świe­cie, a nie w oczach Bry­tyj­czy­ków…

 

“– Mój też – od­par­ła Lucy. – Dwie, trzy pacz­ki dzien­nie, a twój?

– Dwie, trzy wio­ski.“ – XDDD

 

“A jak masz na imię“ – bez sensu. Prze­cież do­pie­ro py­ta­ła “co to za imię Dra­cu­la”…

 

“Po­nie­waż Dra­cu­la pa­nicz­nie bał się słoń­ca i ge­ne­ral­nie za nim nie prze­pa­dał“ – wy­da­je mi się, że to zbęd­ne po­wtó­rze­nie.

 

“– Rze­czy­wi­ście, jest na trze­ciej stro­nie, tak jak mówił Prze­mek. – Tamże „The Sun”, nie­zmien­nie od 1970 roku pre­zen­to­wał babę to­pless. Nie tę samą babę, ma się ro­zu­mieć. – Ale ma żyły!“ – : D

 

“– Je­dy­ną me­to­dą, która po­zwa­la po­znać praw­dzi­wą przy­czy­nę dys­kom­for­tu pa­cjen­ta, jest sek­cja zwłok.” – : D

 

“ude­rzy­ły ho­spo­da­ra jak stado nie­to­pe­rzy z wy­łą­czo­ną echo­lo­ka­cją“ – ; )

 

“Dra­cu­la wściekł się, zła­pał sto­ją­ce w holu krze­sło i chciał efek­tow­nie nim rzu­cić. Oka­za­ło się przy­twier­dzo­ne do pod­ło­gi, więc tylko agre­syw­nie się o nie oparł.“ – Nie wiem, jak się można agre­syw­nie opie­rać, ale po­do­ba mi się ten zwrot ; )

 

“i wy­biegł na hol“ – na hol? A co to za kon­struk­cja? Jakoś pie­lę­gniar­ka wcze­śniej stała w holu, a nie na holu

 

“by zdą­żyć jesz­cze kupić bilet na au­to­kar, któ­rym je­cha­ła wy­tę­sk­nio­na Eli­sa­be­ta“ – a skąd wie­dział, który to?

 

No, w każ­dym razie jest to pa­ro­dia pełną gębą. Bar­dzo miło spę­dzi­łam przy niej czas ; )

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Mia­łeś na­dzie­ję, Ne­va­zie, że tekst kogoś roz­ba­wi i na­dzie­ja nie oka­za­ła się płon­na. Do­łą­czam tedy do grupy usa­tys­fak­cjo­no­wa­nych czy­tel­ni­ków, uzna­jąc zacną ja­kość Two­jej pa­ro­dii. ;-)

 

Mała zło­śli­wa głów­ka po­mię­dzy czar­ny­mi skrzy­deł­ka­mi unio­sła się w lo­do­wa­tym świe­tle księ­ży­ca, wy­ru­szając na krwa­we łowy. – Dla­cze­go tylko zło­śli­wa głów­ka wy­ru­szy­ła na łowy, zło­śli­wie zo­sta­wia­jąc resz­tę po­sta­ci?

 

Wście­kły ary­sto­kra­ta po­wy­ry­wał kwiat­ki z do­ni­czek, a potem po­zry­wał fi­ran­ki… – Po­wtó­rze­nie.

Może: Wście­kły ary­sto­kra­ta po­wy­ry­wał kwiat­ki z do­ni­czek, a po­szar­pał po­zry­wał fi­ran­ki

 

– Ga­brie­la! – Za­pisz­czał nie­to­perz. – Nie­to­perz za­pisz­czał pasz­czą, więc chyba: – Ga­brie­la! – za­pisz­czał nie­to­perz.

 

Ro­syj­ska krew na­pły­nę­ła ho­spo­da­ro­wi na twarz, aż po­ja­wi­ły się ciem­no­nie­bie­skie żyłki. – Gdyby krew na­pły­nę­ła na twarz, to cie­kła­by po jej po­wierzch­ni .

Pro­po­nu­ję: Ro­syj­ska krew na­pły­nę­ła ho­spo­da­ro­wi do twa­rzy, aż po­ja­wi­ły się ciem­no­nie­bie­skie żyłki.

 

Wą­pierz za­trzy­mał się w po­wąt­pie­wa­niu… – Za­trzy­mać się w po­wąt­pie­wa­niu, to gdzie się za­trzy­mać?

 

–Eli­sa­be­ta… – po­wtó­rzył ho­spo­dar. – Brak spa­cji po pierw­szej pół­pau­zie.

 

dok­tor Van Hel­sing prze­bu­dził się z noc­nej drzem­ki i wy­biegł na hol… – …dok­tor Van Hel­sing prze­bu­dził się z noc­nej drzem­ki i wy­biegł do holu

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łam bez przy­kro­ści, ale jakoś nie wczu­łam się w tekst. Moż­li­we, że to wina pa­ro­dii, bo nie znam Two­jej in­spi­ra­cji i nie umiem się do niej od­nieść. Mogę roz­dzie­lić tekst na trzy czę­ści. Pierw­sza w Ru­mu­nii, która jest naj­lep­sza. Druga na wy­spach lekko prze­gię­ta przez Van Hel­sin­ga i tego na­sto­lat­ka w ka­mie­ni­cy. Choć smacz­ków i tak było sporo, ale od­nio­słam wra­że­nie, że to prze­bły­ski, a te dwie sceny to takie za­pchaj dziu­ry. Po­wrót do Ru­mu­nii oce­niam naj­sła­biej, bo fak­tycz­nie za­bra­kło, jak za­uwa­ży­ła Jose, lep­sze­go za­koń­cze­nia. Choć scena z Myną (;D) była fajna. Ogól­nie mam mie­sza­ne uczu­cia. Je­stem nie do końca usa­tys­fak­cjo­no­wa­na.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Jo­se­he­im, Reg, pięk­ne dzię­ki.

W moich oczach to za­koń­cze­nie było cudne, wy­obra­zi­łem sobie ekran spły­wa­ją­cy czer­wo­ną farbą i pięk­ne kar­pac­kie kra­jo­bra­zy. Chyba nie umia­łem oddać sło­wa­mi ob­ra­zu, który mia­łem w gło­wie : >. Więc kon­cept mia­łem, i ow­szem, a na ile przy­tu­pa­ny, nie mnie oce­niać.

Gdy mar­twi za­czy­na­ją się żywić… To pa­ra­fra­za tek­stu, który wpadł mi kie­dyś w oko na in­ter­ne­tach "skoro mar­twi się nie żywią, dla­cze­go żywi się mar­twią". Au­to­ra nie­ste­ty nie pa­mię­tam.

Je­stem głupi i nie od­róż­niam holu od ko­ry­ta­rza, raz na kilka mie­się­cy ktoś mi tłu­ma­czy, że to nie to samo, a potem za­po­mi­nam i dalej tak myślę. Z dru­giej stro­ny ubz­du­ra­łem sobie, że wa­ter­front to nie do końca to samo, co na­brze­że. W sumie, to chyba jest to samo.

W pierw­szej wol­nej chwi­li wpro­wa­dzę wasze po­praw­ki!

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzię­ku­ję za lek­tu­rę, Mor­gia­no. In­spi­ra­cje to przede wszyst­kim książ­ka Brama Sto­ke­ra, w dal­szej ko­lej­no­ści jej fil­mo­we ekra­ni­za­cje.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

No tak, bez zna­jo­mo­ści pier­wo­wzo­ru takie rze­czy jak na przy­kład na­zwi­sko Har­ker czy Myna nie bawią ; )

Ja Sto­ke­ra czy­ta­łam w ory­gi­na­le w ra­mach tre­nin­gu. Lek­tu­ra to­por­na (nie te czasy…), ale in­te­re­su­ją­ca.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Kiedy na­stęp­na beka? ;) bar­dzo fajne choć nie­kie­dy mi się dłu­ży­ło, ale humor przed­ni. Za­koń­cze­nie skrzy­deł Nie urywa, ale co tam ;)

Mam bar­dzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Też tak myślę, Jo­se­he­im, wy­si­li­łem się nawet na prze­rób­kę nazwy ża­glow­ca De­me­ter, li­cząc że fani Dra­cu­li to do­ce­nią ;))). Zga­dzam się z Tobą, co do nieco to­por­nej lek­tu­ry książ­ki. Nie ob­wi­niał­bym za to epoki, w któ­rej two­rzył autor, ale ra­czej wy­bra­ną formę – po­wieść pi­sa­na w for­mie li­stów i wpi­sów w pa­mięt­nicz­ku może być mrocz­na, ale w moim od­czu­ciu cięż­ko, żeby jej akcja trzy­ma­ła w na­pię­ciu, bo wia­do­mo, że autor kon­kret­nej czę­ści dożył, żeby na­pi­sać ten czy inny list/wpis. Pew­nym wy­bie­giem dla au­to­ra by­ło­by urwa­nie wpisu czymś w ro­dza­ju “Aaa, o jejku, coś mnie gry­zie w szyję…”, ale na to aku­rat nie wpadł. Ko­niec koń­ców pa­mię­tam, że po lek­tu­rze byłem lekko roz­cza­ro­wa­ny.

KK, dzię­ki za nieco dwu­znacz­ną ocenę ;>. Nie wiem, kiedy na­stęp­na beka, pró­bo­wa­nie być śmiesz­nym to duże wy­zwa­nie.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Oj, bo wczo­raj na te­le­fo­nie do­da­wa­łam ko­men­tarz, a wy­jąt­ko­wo sta­no­wi­ło to dla wy­zwa­nie.  Hi­sto­ria super, na­pi­sa­ne rów­nież fajne, re­we­la­cyj­ny dow­cip. Błą­ka­nie się po An­glii – tu mi się odro­bi­nę dłu­ży­ło. 

Wła­ści­wie jo­se­he­im zro­bi­ła, to co ja za­mie­rza­łam i z tego wy­ni­ka, że mamy takie same po­czu­cie hu­mo­ru wink

pró­bo­wa­nie być śmiesz­nym to duże wy­zwa­nie.

To nie bądź śmiesz­ny, tylko pisz za­baw­ne tek­sty cheeky masz po­ten­cjał, a coś mi się wy­da­je, że jesz­cze po­ka­rzesz kła wink

 

i jesz­cze to 

Wście­kły ary­sto­kra­ta po­wy­ry­wał kwiat­ki z do­ni­czek, a potem po­roz­pru­wał fi­ran­ki, zmie­nia­jąc się w nie­to­pe­rza z głową spuch­nię­tą z żalu.

Uuu, cóż za agre­sja XD

Mam bar­dzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Może mój ko­men­tarz od­bie­ra­ny jest, jako “zu­peł­nie mi się nie po­do­ba­ło i krop­ka”. Tak nie jest. Dla­te­go, można uwa­żać, że po­zo­sta­łe za­baw­ne ak­cen­ty mnie nie śmie­szy­ły. Ow­szem były za­baw­ne, ale sporo bym wy­cię­ła z tek­stu, bo tak jak na­pi­sa­ła KK tro­chę się dłu­ży­ło w środ­ko­wej czę­ści i mi jesz­cze na samym końcu. I żeby nie było, że nie mam w sobie po­czu­cia hu­mo­ru, bo do­ce­ni­łam prak­tycz­nie te same frag­men­ty, co wy­pi­sa­ła, Jose w swoim ko­men­ta­rzu. Za­zna­czy­łam je­dy­nie, że opo­wia­da­nie nie jest ide­al­ne, bo można było je tu i ów­dzie wy­gła­dzić lub z cze­goś zre­zy­gno­wać.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Ech, dzia­dzio Wla­dzio… 

Uśmia­łem się, ale tak jak wer­sja Sto­ke­ra, tak i Twoja nie przy­pa­dła mi do gustu. 

Tekst cał­kiem, cał­kiem.

F.S

“jesz­cze po­ka­rzesz kła“

Ło­mat­ko, a czym kieł sobie za­słu­żył na karę? ; p

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

KK, na razie nie mam za co karać kła, bo nic mi złego nie zro­bił ;-)). Raz jesz­cze dzię­ki za lek­tu­rę!

Mor­gia­no, humor to bar­dzo in­dy­wi­du­al­na spra­wa, nie dziwi mnie, że nie spo­sób tra­fić do wszyst­kich jed­nym tek­stem. Przed do­da­niem skró­ci­łem może o ty­siąc zna­ków, w mię­dzy­cza­sie coś jesz­cze do­pi­sy­wa­łem i tak mi wy­szło. Na pewno nie jest ide­al­ne… kiedy pew­ne­go spo­koj­ne­go dnia usią­dę i na­pi­szę Tekst Ide­al­ny, dam Ci znać ^ ^.

Fo­lo­in­Ste­pha­nus, je­że­li się uśmia­łeś, ale nie przy­pa­dło Ci do gustu, to zna­czy że śmia­łeś się od nie­chce­nia ;) ? Nie prze­ko­ma­rzam się, tylko z cie­ka­wo­ści pytam. Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie.

 

edit: Mo­ty­la noga, Jo­se­he­im, nie krad­nij mi z głowy ką­śli­wych uwag!

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Można się śmiać z tek­stu, który nie przy­padł do gustu. Twój tekst jest śmiesz­ny i chyba miał taki być, ale po­zo­sta­wi­ło to jakiś nie­smak. To był taki śmiech zdy­stan­so­wa­ny, nie­do­wie­rza­ją­cy oczom :D

Może po pro­stu źle się zro­zu­mie­li­śmy – Twój tekst jest dobry, ale cze­goś mi w nim bra­ku­je (tylko nie wiem czego – może ta­kiej iskry, która za­pa­la we mnie prze­ko­na­nie :tak to jest, to czego szu­ka­łem”).

F.S

Ok, teraz ro­zu­miem ^ ^

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Jak dla mnie jedna z lep­szych pa­ro­dii jakie tu czy­ta­łem, a pod wzglę­dem hu­mo­ru – chyba naj­lep­sza. Kawał do­brej ro­bo­ty Nevaz, dzię­ki :)

 

Po wyj­ściu z trum­ny Dra­cu­la prze­cią­gnął się, aż kości w ra­mio­nach gło­śno strzyk­nę­ły.

W tym zda­niu cho­dzi­ło Ci o stawy, no chyba, że Dra­cu­la zła­mał sobie kości przy tym prze­cią­ga­niu ;)

Może: Dra­cu­la roz­pro­sto­wał ra­mio­na z gło­śnym trza­skiem? Albo: prze­cią­gnął się z gło­śnym trza­skiem ra­mion?

 

Po­zdra­wiam.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Dzię­ki, Hra­bio.

Za­baw­ne, bo aku­rat to zda­nie zmie­ni­łem pod­czas któ­rejś z kolei au­to­ko­rek­ty. Za­mie­ni­łem “ra­mio­na strzyk­nę­ły” na “kości w ra­mio­nach strzyk­nę­ły”, bo zna­la­złem takie przy­kła­dy z ksią­żek w In­ter­ne­cie. Ana­to­mia jest jedną z moich pięt achil­le­so­wych (wspo­mi­na­łem, że je­stem sto­no­gą? ;P).  

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Udana pa­ro­dia. Jest tu sporo od­nie­sień do ory­gi­na­łu, choć może gdyby po­ba­wić się nar­ra­cją i po­zmie­niać punk­ty wi­dze­nia (dodać te “li­sto­we” z Dra­cu­li) wy­szło­by smacz­niej. Sa­ty­ra na emi­gra­cję dość smut­na, ale bar­dzo na cza­sie. I cho­ciaż dow­cip mo­men­ta­mi jest dość grubo cio­sa­ny, a za­gęsz­cze­nie ste­reo­ty­pów za duże, na bi­blio­te­kę za­słu­gu­je. 

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Dzię­ku­ję, Mi­ra­bell. Za­ba­wa nar­ra­cją na pewno uroz­ma­ici­ła­by tekst, z dru­giej stro­ny wy­ma­ga­ła­by dia­me­tral­nej prze­rób­ki, po­nie­waż czę­ści sku­pio­ne na Dra­cu­li już się nie­któ­rym dłu­ży­ły.

Humor bywa gru­ba­śny, bo i autor człek pro­sty. Za­wsze mogę się do­war­to­ścio­wy­wać po­rów­ny­wa­nia­mi z re­ne­san­so­wym ge­niu­szem Ra­be­la­is’em. Opi­sy­wał on szla­chet­nie uro­dzo­ną nie­wia­stę, łap­czy­wie po­ży­wia­ją­cą się w sta­nie bło­go­sła­wio­nym, aż w wiel­kich bó­lach wy­da­ła nowy byt na świat. Jak się zaraz potem oka­za­ło, nie uro­dzi­ła dzie­cię­cia, lecz się ze­sra­ła. Nie ma to jak kla­sy­cy!  

I jesz­cze na ko­niec: w moim od­czu­ciu ostat­nie prze­sła­nie miało jed­nak na­pa­wać na­dzie­ją i prze­ko­ny­wać, że świat jest pięk­ny :)

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Re­ble­ais’owski Dra­cu­la? Ro­man­tycz­ny, mrocz­ny po­twór w kar­na­wa­ło­wej otocz­ce? To do­pie­ro kar­ko­łom­ne po­łą­cze­nie :P

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Mogło być wię­cej o tam­po­nach :P

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Moje zda­nie, Wodzu, znasz. Dla­te­go po pro­stu klep­nę Ci bi­blio­te­kę – na­le­ży się – i skry­ję się w Cie­niu.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Dzię­ku­ję, Cie­niu

Pró­bo­wa­łem wpro­wa­dzić kilka ko­sme­tycz­nych po­pra­wek, które po­mo­gły­by upo­rać się ze wska­za­ny­mi przez Cie­bie man­ka­men­ta­mi. Zdaję sobie spra­wę, że nie roz­wią­zu­ją one zu­peł­nie wszyst­kich pro­ble­mów, ale spró­bo­wa­łem nieco uwia­ry­god­nić mo­ty­wa­cje głów­ne­go bo­ha­te­ra.

Na ko­niec na­su­nę­ła mi się uwaga o two­jej nie­kon­se­kwen­cji – pi­szesz, o nie­przej­mo­wa­niu się po­praw­no­ścią po­li­tycz­ną w pa­ro­diach, ale żart z czar­ne­go Ślą­za­ka nie przy­padł Ci do gustu ;)).

 

 

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dla mnie to było po pro­stu suche i zbyt ogra­ne, a więc po pro­stu nie­śmiesz­ne, a nie, że nie­po­praw­ne po­li­tycz­nie.

 

Peace!

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Udana pa­ro­dia, co praw­da nie par­sk­ne­lam kawa na ekran kom­pu­te­ra, ale usmiech­ne­lam sie dobre kil­ka­na­scie razy. Po­do­ba­lo mi sie, ze prze­my­ci­les w pa­ro­dii kilku zna­nych po­grom­cow, Van Hel­sing pra­cu­ja­cy w banku krwi, dobre:-) I Ge­rard po­zy­cza­ja­cy recz­nik, chyba ze tylko ja mam takie sko­ja­rze­nia?

Ogol­nie na plus.

 

Dzię­ku­ję, Si­kor­ko, tym le­piej dla ekra­nu :))

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Sorki za ton w ostat­nim ko­men­ta­rzu. Wy­szło ob­ce­so­wo i tro­chę agre­syw­nie, ale nie miało tak brzmieć. Spie­szy­łem się. A jeśli cho­dzi o ten żart, to po pro­stu szcze­gól­nie do mnie nie tra­fił.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Ależ nie ma za co so­rzyć. Zu­peł­nie tego tak nie ode­bra­łem! 

Tym bar­dziej kudos za kul­tu­ral­ną po­sta­wę : ). 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Prze­czy­ta­łem. Nie spo­dzie­wa­łem się tak do­bre­go tek­stu bo cięż­ko mnie prze­stra­szyć, a o wiele trud­niej roz­śmie­szyć. Ale parę razy uśmiech­ną­łem się pod­czas czy­ta­nia, co można uznać za cał­ko­wi­ty suk­ces. Może tego hu­mo­ru aż za dużo, prak­tycz­nie w każ­dym aka­pi­cie mu­sia­ła być jakaś dow­cip­na wstaw­ka. Za­bra­kło mi tro­chę mo­ra­łu, koń­ców­ka zde­cy­do­wa­nie za szyb­ka i po­krę­co­na, można by ją nieco roz­wi­nąć. Za­gu­bi­łem się w niej i mu­sia­łem czy­tać dwa razy, żeby ogar­nąć, co tam się w ogóle dzie­je. 

Ogól­nie tekst ze swo­jej stro­ny oce­niam na 4-.

Dla­cze­go ,,-“? Za żart z pa­vu­lo­nem. Nie śmiesz­ny. Ze wszyst­kich żar­tów o pol­skiej służ­bie zdro­wia mu­sia­łeś wy­brać ten? Nie sądzę!

 

Dzię­ku­ję, Ungle­bu­du­ja­bu.

Morał to w baj­kach ;)). Tu głęb­sze prze­sła­nie od au­to­ra za­wie­ra się za­sad­ni­czo w “po­krę­co­nej koń­ców­ce”.

Ogól­nie żarty z pol­skiej służ­by zdro­wia to humor czar­niej­szy niż ropa naf­to­wa, tro­chę śmiech przez łzy. Mnie bawi pa­vu­lon, bo żonie pod­czas wo­lon­ta­ria­tu w Ja­po­nii na prze­zię­bie­nie po­da­wa­li lek o na­zwie “pa­bu­ron” i sobie chi­cho­ta­li­śmy, że jej skóra już zo­sta­ła sprze­da­na.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Ostat­nio oko­licz­no­ści nie po­zwa­la­ły mi na spo­koj­nie po­czy­tać i po­ko­men­to­wać, skut­kiem czego prze­czy­ta­łam na trzy razy, a teraz, za czwar­tym po­dej­ściem ko­men­tu­ję, także nieco się o ja­kość tego ko­man­ta­rza oba­wiam :/

W każ­dym razie – moim zda­niem, na­praw­dę świet­na pa­ro­dia. Do bo­ha­te­ra za­pa­ła­łam sym­pa­tia od pierw­sze­go wej­rze­nia, przez co po­wro­ty do prze­ry­wa­nej lek­tu­ry były nie­zmier­nie przy­jem­ne. Humor, jak dla mnie tra­fio­ny bar­dzo. Zu­peł­nie inny ten tekst od po­zo­sta­łych Two­ich, które czy­ta­łam i muszę po­wie­dzieć, że to za­baw­ne Ne­va­zo­we ob­li­cze bar­dzo mi się po­do­ba :)

Z cze­pial­skich rze­czy – śred­nio mi po­de­szła roz­mo­wa Dra­cu­li z Van Hel­sin­giem. Była oczy­wi­ście za­baw­na, ale jakaś taka mało wia­ry­god­na i ciut za długa – to je­dy­ny taki mo­ment, w któ­rym po­czu­łam spa­dek za­an­ga­żo­wa­nia w fa­bu­łę.

Co do za­koń­cze­nia, to przy­znam, że tak nie do końca sku­ma­łam te Vlad­ko­we prze­my­śle­nia i przez to chyba prze­mia­na bo­ha­te­ra mi tro­chę umyka. Co nie musi być winą tek­stu.

Z koń­ców­ką to pew­nie jed­nak wina tek­stu, bo twój ko­men­tarz nie jest osa­mot­nio­ny. Wiem, że nad dia­lo­ga­mi też po­wi­nie­nem pra­co­wać – wy­pa­da­ło­by wię­cej roz­ma­wiać z ludź­mi :P.

Nie­zmier­nie się cie­szę, że miło spę­dzi­łaś czas!

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Hehe, fajne, choć cza­sa­mi pro­stac­kie

Może po pro­stu Bram Sto­ker nie jest takim do­brym pi­sa­rzem?:) Stwo­rzył kul­to­wą po­stać, ale sama forma po­wie­ści go prze­ro­sła (wy­star­czy po­rów­nać z “Nie­bez­piecz­ny­mi związ­ka­mi”, jak listy po­tra­fią trzy­mać w na­pię­ciu).:) Jako fan z da­wien dawna, zła­pa­łam smacz­ki, zacne fak­tycz­nie i za nie plusik.Jednak od­no­szę wra­że­nie, że wszyst­ko już było, szcze­gól­nie roz­cza­ro­wa­na sko­ja­rze­nia­mi do “What we do in the sha­dows”… Humor dla mnie cza­sa­mi sier­mięż­ny – nie­ste­ty, chwi­la­mi jak u Bro­ok­sa czy tan­de­mu Cle­ment & Wa­iti­ti – ra­czej ta­kie­go nie tra­wię.

No to muszę sobie teraz obej­rzeć “What we do in the sha­dows” : >.

 

Dzię­ku­ję za lek­tu­rę, gwi­do­nie i rooms.

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Tylko ja nie po­le­cam, mnie roz­cza­ro­wał ;)

Mnie się na pewno spodo­ba, bom mużyk ciut sier­mięż­ny ^ ^. Dam Ci znać!

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Uśmia­łam się do łez! Pa­ro­dia w peł­nym tego słowa zna­cze­niu. Pełno w niej smacz­ków i spryt­nie po­spla­ta­nych wąt­ków, a także zdań i zwro­tów nie­odmien­nie wy­wo­łu­ją­cych ko­lej­ny sze­ro­ki uśmiech. Po­do­ba­ło mi się, że nie sku­pi­łeś się na samym Dra­cu­li, ale wplo­tłeś go cie­ka­wie mię­dzy in­nych, współ­cze­snych mi­gran­tów i mię­dzy kilka in­nych ste­reo­ty­pów nie­zna­nych Sto­ke­ro­wi.

Żeby nie było za słod­ko, w pew­nych mo­men­tach mia­łam wra­że­nie zbyt du­że­go mo­ra­li­za­tor­stwa (a może za bar­dzo za­su­ge­ro­wa­łam się Twoim wstę­pem?) i nadal nie łapię tego frag­men­tu:

Jak śpię z Jo­na­tha­nem, to jesz­cze dwa­dzie­ścia osiem dni po nie mam jej tam gdzie zwy­kle.

Niby wiem o co cho­dzi, ale jed­no­cze­śnie nie ro­zu­miem, dla­cze­go nie ma tam gdzie zwy­kle i co to zna­czy „tam gdzie zwy­kle”.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Śnią­ca, nie­zmier­nie miło mi czy­tać tak przy­jem­ny ko­men­tarz : ). Mi­łe­go ty­go­dnia!

Mo­ra­li­za­tor­stwo być może było. Ci, któ­rzy mnie do­brze znają, wie­dzą, że je­stem do­bro­dusz­nym dzia­dem cze­ka­ją­cym w ciele mło­de­go fa­ce­ta, żeby się w końcu ze­sta­rzeć i móc po­uczać wnuki zza siwej brody.

A co do ostat­niej uwagi, po­zwo­lę sobie po­wtó­rzyć mój ko­men­tarz dla użyt­kow­nicz­ki Dev:

”ja, pro­sty facet i tak nic z tych rze­czy nie ro­zu­miem, ale na­pi­sa­łem o dwu­dzie­stu ośmiu dniach, bo taka licz­ba mi się ko­ja­rzy i chcia­łem, żeby było wia­do­mo, o co cho­dzi ;-)” 

Cho­dzi­ło o dzie­ciąt­ko w dro­dze.  

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Niby czy­ta­łam Twoją od­po­wiedź dla Dev, ale cza­sem mało ku­ma­ta je­stem i pro­stych rze­czy nie umiem zro­zu­mieć, jak się coś w gło­wie za­kor­ku­je :) 

 

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Witaj w klu­bie – ja cza­sem pro­ste rze­czy gma­twam… 

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Przy­jem­nie się czy­ta­ło :) Nie dość, że pa­ro­dia Dra­cu­li, to w do­dat­ku sa­ty­ra na rze­czy­wi­stość. Po­cząt­ko­wo lekko iry­tu­ją­ce były “gagi” z nie­zdar­no­ścią ho­spo­da­ra, potem jed­nak nie mia­łem opo­wia­da­niu nic do za­rzu­ce­nia… aż do koń­ców­ki. Ona, moim zda­niem, wy­pa­dła zde­cy­do­wa­nie naj­sła­biej.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Dzię­ki za opi­nię, Beryl.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dla mnie zde­cy­do­wa­nie numer 1. Przy tym tek­ście się naj­le­piej i tak po pro­stu uba­wi­łam. Jest fan­ta­sty­ka, jest po­rząd­ny humor, jest też nad czym po­du­mać, gdyby ktoś miał ocho­tę, bo w wam­pi­rycz­nej otocz­ce mamy jak naj­bar­dziej ak­tu­al­ny motyw mi­gra­cji. Ku­pi­ły mnie licz­ne, czę­sto bardo drob­ne smacz­ki, które wy­peł­nia­ją tekst po brze­gi nie po­zwa­la­ją na prze­rwę w roz­ryw­ce.

I opo­wia­da­nie jest na­pi­sa­ne po­rząd­nie, co dla mnie ma zna­cze­nie – nie mu­sia­łam się po­ty­kać na uster­kach.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ku­ję, to bar­dzo miłe, Śnią­ca. Cie­szę się, że mo­głaś przy­jem­nie spę­dzić czas.

A przy po­pra­wia­niu uste­rek duże za­słu­gi mieli pra­co­wi­ci be­to­nia­rze ^ ^. 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dobre na po­czą­tek dnia. Misia roz­ba­wi­ło. Od­ku­rzył i po­le­ca.

Dzię­ku­ję, Misiu.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka