- Opowiadanie: mr.maras - Trzeba czekać

Trzeba czekać

Opo­wia­da­nie, które uka­za­ło się przed wie­lo­ma laty na ła­mach Fah­ren­he­ita (2005 r.). Nie­ste­ty, nigdy nie po­zna­łem ko­men­ta­rzy czy­tel­ni­ków na jego temat.  Za­sta­na­wiam się nad prze­rób­ką tego tek­stu na po­trze­by pew­ne­go pro­jek­tu jed­nak sens ta­kich dzia­łań za­le­ży od opi­nii od­bior­ców.  

 

Wer­sja audio: 

 

https://www.youtube.com/watch?v=ulZ34bjWqzg&feature=youtu.be

 

Szó­ste miej­sce w ple­bi­scy­cie na Naj­lep­sze Opo­wia­da­nie Roku 2017 na por­ta­lu fantastyka.pl :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Trzeba czekać

 

 

 

 

Da­le­ko, na ho­ry­zon­cie, ja­śniał masyw Olym­pus Mons. Od jego stro­ny cią­gnę­ła na nas burza py­ło­wa, ja­kiej jesz­cze nie wi­dzie­li­śmy na tej su­chej, zim­nej i opusz­czo­nej przez Boga pla­ne­cie.

– Dobra ro­bo­ta, skar­bie. Za­par­kuj MVP obok ro­ve­ra i za­mknij do­kład­nie kok­pit. Jesz­cze nam ukrad­ną radio.

Gło­śni­ki mil­cza­ły. Wi­docz­nie Ali­cja zi­gno­ro­wa­ła mój żart. Praw­do­po­dob­nie nie spodo­ba­ło jej się rów­nież to „skar­bie”. Od czasu gdy dwa mie­sią­ce temu prze­nio­sła się do ka­bi­ny Elia­sa, prze­sta­ły ją bawić moje dow­ci­py i aneg­do­ty. Za to prza­śny, la­ty­no­ski humor na­sze­go me­cha­ni­ka wy­wo­ły­wał u niej pa­skud­ny re­chot, o jaki wcze­śniej Ali­cji nawet nie po­dej­rze­wa­łem. Gdy wkra­cza­łem w jej pole wi­dze­nia, na pięk­ną twarz pani dok­tor opa­da­ła ka­mien­na maska obo­jęt­no­ści. Ona sama zaś zaraz od­pły­wa­ła w dal, z gra­cją rzad­ko spo­ty­ka­ną przy tu­tej­szej gra­wi­ta­cji. Po prze­pro­wadz­ce prze­sta­ła ją rów­nież fa­scy­no­wać astro­bio­lo­gia. Roz­po­czę­ła na­to­miast za­ję­cia z er­go­no­mi­ki i kon­struk­cji ha­bi­ta­tu. Nocne „kom­ple­ty” pro­wa­dził oczy­wi­ście Elias. Po­sta­wi­li na gło­wie gra­fik wach­to­wy i ko­rzy­sta­li z każ­dej; do­dat­ko­wej mi­nu­ty mar­sjań­skiej doby.

Któ­re­goś dnia, pcha­ny nie­po­ha­mo­wa­ną cie­ka­wo­ścią i złak­nio­ny za­ka­za­nej wie­dzy, pod­słu­cha­łem wstęp do ta­kiej lek­cji: „Wi­dzisz, dzie­ci­no. Mars jest jak pa­pry­ka, czer­wo­ny i ostry. Uwierz mi, my po­łu­dniow­cy…”. Wy­star­czy­ło. Wró­ci­łem do sie­bie ze zła­ma­nym ser­cem i cicho za­mkną­łem drzwi. Do­tar­ło do mnie, że moja słod­ka Ali­cja prze­szła na drugą stro­nę lu­stra.

Wyj­rza­łem przez ilu­mi­na­tor. We­hi­kuł skrył się wła­śnie w cie­niu sta­cji, wzbi­ja­jąc tu­ma­ny czer­wo­ne­go pyłu. Na po­wrót Huuba, który za­błą­kał się wśród rdza­wych wydm Thar­sis, mu­sie­li­śmy po­cze­kać do wie­czo­ra. Gro­zi­ło mu po­waż­ne nie­bez­pie­czeń­stwo i zwią­za­ne z tym fak­tem po­czu­cie winy nie opusz­cza­ło mnie ani na chwi­lę. Krwi­sto­czer­wo­ny ocean pia­chu, gęsto usia­ny ostry­mi ra­fa­mi skał, który wy­glą­dał dzi­siaj wy­jąt­ko­wo po­nu­ro i groź­nie, miał wkrót­ce stać się areną zma­gań nie­ziem­skich ży­wio­łów. Po­zo­sta­wa­ła na­dzie­ja, że nasz ka­pi­tan ja­kimś cudem zdoła wró­cić do portu przed burzą.

Za­mkną­łem właz w ste­row­ni ma­ni­pu­la­to­ra i skie­ro­wa­łem kroki do mo­du­łu na­uko­we­go. Cze­ka­ła mnie żmud­na praca w la­bo­ra­to­rium. Od czasu gdy „roz­cza­ro­wa­na moją chło­pię­cą bez­rad­no­ścią” Ali­cja od­sta­wi­ła „moją per­ma­nent­nie nudną osobę” na bocz­ny tor, po­po­łu­dnia spę­dza­łem naj­czę­ściej w to­wa­rzy­stwie kilku kul­tur me­ta­no­ge­nów i szcze­pów bak­te­rii De­ino­coc­cus ra­dio­urans. To­wa­rzy­stwo było licz­ne, ale nie­śmia­łe.

 

Wie­czor­ny dryf po pu­stych ko­ry­ta­rzach sta­cji tra­dy­cyj­nie za­pro­wa­dził mnie do cen­tral­ki. Jeśli było na Mar­sie miej­sce, w któ­rym moja me­lan­cho­lij­na, sło­wiań­ska dusza mogła zna­leźć uko­je­nie, to tylko tutaj, w do­me­nie Ser­gie­ja An­dry­cza, tech­ni­ka misji. Zna­li­śmy się jesz­cze z rocz­nej zmia­ny na ISS i była to zna­jo­mość, która „mogła stać się fun­da­men­tem praw­dzi­wej mę­skiej przy­jaź­ni” – jak wy­ra­ził się to­wa­riszcz Ser­giej na za­koń­cze­nie pew­nej suto za­kra­pia­nej wie­cze­rzy w pe­kiń­skim Qu­an­ju­de przy Qian­men­wai. Gdy po­ja­wi­łem się w drzwiach cen­tral­ki, Ro­sja­nin po­wi­tał mnie bez słowa ze szklan­ką al­ko­ho­lu w wy­cią­gnię­tej dłoni i zaraz wró­cił do pracy. Nie chcąc mu prze­szka­dzać przy­sia­dłem z boku. Są­cząc ruską whi­sky, jak na­zy­wa­li­śmy bim­ber Ser­gie­ja, prze­glą­da­łem ostat­nie zdję­cia jakie udało się nam ścią­gnąć z sa­te­li­ty me­te­oro­lo­gicz­ne­go i pro­gno­zę przy­go­to­wa­ną przez szefa. I cho­ciaż więk­szość da­nych z met­kom­pa była dla mnie zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­ła, mia­łem dziw­ne prze­ko­na­nie, że Huub miał rację. A to by zna­czy­ło, że stary, wred­ny, czer­wo­ny cap wy­słał prze­ciw nam burzę ogar­nia­ją­cą swym za­się­giem pół pla­ne­ty.

Przy­mkną­łem po­wie­ki i przed ocza­mi sta­nął mi obraz bro­da­te­go, krwi­sto­ru­de­go star­ca o po­tęż­nej po­stu­rze, mio­ta­ją­ce­go się w ra­do­snych pod­sko­kach na szczy­cie mar­sjań­skie­go Olim­pu. Po chwi­li uprzy­tom­ni­łem sobie, że mój bożek wy­glą­da wy­pisz wy­ma­luj jak Ser­giej. Cie­ka­we. Czy gdyby nasza sta­cja znaj­do­wa­ła się na Wenus, bo­gi­ni pięk­no­ści przy­bra­ła­by w mojej wy­obraź­ni po­stać Ali­cji? Bar­dzo praw­do­po­dob­ne.

Ro­sja­nin od­wró­cił się od pul­pi­tu, za­mru­gał po­wie­ka­mi i prze­tarł rę­ka­wem prze­krwio­ne oczy. Potem prze­cią­gle ziew­nął.

Też ziew­ną­łem. Do­cho­dzi­ła pół­noc.

– Cisza. Nikt nie od­po­wia­da, dok­tor­ku.

Od kilku dni nie mie­li­śmy łącz­no­ści z Cen­trum Kon­tro­li Misji. Ostat­ni prze­chwy­co­ny przez nas ko­mu­ni­kat CKM był, de­li­kat­nie mó­wiąc, nie­po­ko­ją­cy: po­waż­ne trzę­sie­nie ziemi w po­łu­dnio­wej Eu­ro­pie, ty­sią­ce przy­pad­ków sepsy w Azji, czar­ne niebo nad pło­ną­cy­mi szy­ba­mi naf­to­wy­mi na Bli­skim Wscho­dzie. Od tam­tej pory nie udało nam się rów­nież po­łą­czyć z Cen­trum Kon­tro­li Lotów ani z żadną z uczel­ni współ­pra­cu­ją­cych ze sta­cją mar­sjań­ską. Także nasze sondy ośle­pły i ogłu­chły. Krót­ko mó­wiąc, by­li­śmy kom­plet­nie od­cię­ci od świa­ta. Zda­wa­łem sobie spra­wę, że gdy nad na­szy­mi gło­wa­mi roz­pę­ta się pie­kło mar­sjań­skiej burzy okre­śle­nie „kom­plet­nie” na­bie­rze no­we­go wy­mia­ru.

Się­gną­łem po pa­pie­ro­sa. W pół­mro­ku bły­snął pło­mień za­pal­nicz­ki. „Szity”, które zna­la­złem w na­szym ma­ga­zy­nie były bez­won­ne, za­miast smoły miały wi­ta­mi­ny i nie dy­mi­ły. Pa­skudz­two. Ale gdy się­ga­łem po fajkę, ręce prze­sta­wa­ły mi latać.

Tech­nik coś sobie przy­po­mniał.

– Koń­czą się.

– Co?

– Fajki. Mówię, że pa­pie­ro­sy się koń­czą.

– Nie­moż­li­we. Mamy zapas przy­naj­mniej na pół roku.

– A jed­nak. To zdaje się ro­bo­ta dr Who. Gdy za­sze­dłem do na­szej skryt­ki po flasz­kę, wi­dzia­łem, jak prze­my­ka obok ma­ga­zyn­ku. Ta­chał cały kar­ton.

Masz ci los.

– Nawet na takim za­du­piu ni­ko­mu już nie można ufać…

– To fakt. Inna spra­wa, że zo­sta­ły jesz­cze tylko trzy bu­tel­ki praw­dzi­wej whi­sky. Zna­czy go­rza­łę też ktoś pod­pro­wa­dza. My oszczę­dza­my, pijąc bim­ber, a jakiś cham opróż­nia skrzyn­kę. – Ser­giej pod­parł głowę ręką i, sku­biąc w za­my­śle­niu brodę, wpa­try­wał się teraz w ciem­ny kąt ka­bi­ny. Po­chy­li­łem się głę­biej nad wy­dru­ka­mi meteo, od czasu do czasu zer­ka­jąc w jego stro­nę. Wy­glą­dał jak dwu­me­tro­wy miś wci­śnię­ty w dzie­cię­cy fo­te­lik. Pod pa­cha­mi jego wy­bla­kłej, ba­weł­nia­nej ko­szul­ki z trój­wy­mia­ro­wym nie­gdyś na­dru­kiem „Mun­dial’2026” po­ja­wi­ły się duże, mokre plamy. Zgar­bił się jesz­cze bar­dziej pod moim spoj­rze­niem.

– Dla­cze­go jest tak go­rą­co?

– Zdaje się, że wy­sia­dła kli­ma­ty­za­cja – od­parł i za­klął po cichu.

 

Ucie­kłem z dusz­ne­go po­miesz­cze­nia i ru­szy­łem przed sie­bie głów­nym ko­ry­ta­rzem. Bez celu i bez myśli. Potem windą do góry, pod ko­pu­łę astro­no­micz­ną. Widać stąd było do­sko­na­le pełną pa­no­ra­mę do­li­ny roz­cią­ga­ją­cej się od pod­nó­ży Olim­pu do stóp Thar­sis Mon­tes. Można było rów­nież ogar­nąć wzro­kiem cały kom­pleks za­bu­do­wań. Spo­glą­da­jąc na ten obraz, po­czu­łem się jak wię­zień, który wdra­pał się na wie­życz­kę straż­ni­czą, by zna­leźć wyłom w murze, po­szu­kać szan­sy na uciecz­kę.

Wię­zie­nie. Tym była dla nas obec­nie mar­sjań­ska baza. Pa­mię­tam, że nie­gdyś jej widok wzbu­dzał mój za­chwyt. Opusz­cza­łem po­kład „Gio­van­nie­go” z ostat­nim trans­por­tem, tuż przed jego po­wro­tem na Zie­mię i czu­łem wzru­sze­nie, gdy na ekra­nie lą­dow­ni­ka uka­za­ła się ukoń­czo­na nie­mal sta­cja – sre­brzy­sta cza­sza przy­cup­nię­ta przy kra­wę­dzi gi­gan­tycz­nej bli­zny, prze­ci­na­ją­cej krwi­stą, upstrzo­ną nie­wiel­ki­mi kra­te­ra­mi pu­sty­nię. Po­kry­ta ce­ra­micz­nym na­no­ma­te­ria­łem kom­po­zy­to­wym bańka, do któ­rej tu­li­ły się pu­deł­ka kilku przy­bu­dó­wek. Potem my­śla­łem o niej nie­mal z czu­ło­ścią: mały domek na pre­rii, zamek z pia­sku na pu­stej, ska­li­stej plaży. Teraz za­sta­na­wia­łem się cza­sa­mi, skąd taka szum­na nazwa: Mię­dzy­na­ro­do­wa Mar­sjań­ska Sta­cja Ba­daw­cza. Może kie­dyś rze­czy­wi­ście była to pla­ców­ka ba­daw­cza z praw­dzi­we­go zda­rze­nia, ale w mię­dzy­cza­sie sporo się zmie­ni­ło. Przez długi czas byłem prze­ko­na­ny, że je­dy­ne po­waż­ne ba­da­nia, jakie tutaj pro­wa­dzi­li­śmy, do­ty­czy­ły gra­nic na­szej wy­trzy­ma­ło­ści. Od po­wo­dze­nia wy­pra­wy Huuba za­le­ża­ło, czy to się teraz zmie­ni.

Mars nas wy­kań­czał. Tu­tej­sze niebo wy­glą­da­ło, jakby za chwi­lę miało zwa­lić się nam na głowy. Mę­czy­ło oczy wy­bla­kłą czer­wie­nią, two­rzą­cą wiecz­ną, ki­czo­wa­tą sce­ne­rię. Więk­szość czasu spę­dza­li­śmy zatem za­mknię­ci pod ko­pu­łą, rzad­ko za­pusz­cza­jąc się mię­dzy ska­li­ste wydmy. A ka­bi­ny mar­sjań­skie­go ha­bi­ta­tu na­praw­dę nie­wie­le róż­ni­ły się od kabin ha­bi­ta­tów or­bi­tal­nych czy księ­ży­co­wych, w któ­rych więk­szość z nas spę­dzi­ła ostat­nie lata przed misją. Ist­niał jed­nak jesz­cze pe­wien istot­ny szko­puł. Nikt, żaden czło­wiek, nigdy nie miał dalej do domu. Już dawno prze­sta­ło to być po­wo­dem do dumy, a stało się przy­gnia­ta­ją­cym cię­ża­rem i prze­kleń­stwem. Świa­do­mo­ścią przy­gnę­bia­ją­cej, bez­den­nej pust­ki dzie­lą­cej ten obcy kra­jo­braz od ro­dzi­mej Ziemi. Co gor­sza, tam nikt już nie za­wra­cał sobie głowy szóst­ką za­po­mnia­nych bo­ha­te­rów uwię­zio­nych w małej bańce mar­sjań­skie­go ha­bi­ta­tu, mi­lio­ny ki­lo­me­trów od naj­bliż­sze­go fast-fo­oda.

 

– Masz może po­mysł, jak nie zwa­rio­wać przez te dłu­gie mie­sią­ce? – za­py­ta­ła Ali­cja już trze­cie­go dnia po lą­do­wa­niu. Bosa, ubra­na tylko w zwiew­ną, białą bie­li­znę, pach­ną­ca mor­ską bryzą zmie­sza­ną ze słod­kim aro­ma­tem ży­wi­cy. Z miej­sca obez­wład­ni­ła moje zmy­sły.

– Już się nu­dzisz? Wy­obraź sobie, że ta misja to dla nas praw­dzi­wy dar od Boga. Taki czas poza cza­sem, ro­zu­miesz? Po­myśl tylko, je­steś wy­ję­ta spod jego ju­rys­dyk­cji na sześć mie­się­cy!

– Ty na cały rok…

– Ro­zu­miem, że już mi za­zdro­ścisz?

Uśmiech­nę­ła się wtedy, za­bój­czo bły­ska­jąc bia­ły­mi zę­ba­mi.

– Po­wi­nie­neś pra­co­wać w bran­ży tu­ry­stycz­nej.

Na Ziemi pod­ryw przy­cho­dził mi za­zwy­czaj z tru­dem. Tutaj byłem praw­dzi­wym Ca­sa­no­vą.

– Do­ra­biam na boku. Naszą ofer­tę re­kla­mu­je­my ha­słem: ”Na Mar­sie zro­bisz wszyst­kie te rze­czy, któ­rych wsty­dzisz się na Ziemi”.

Za­my­śli­ła się na chwi­lę.

– Je­steś gotów robić tutaj rze­czy, na które na Ziemi bra­ko­wa­ło ci od­wa­gi? – za­py­ta­ła ostroż­nie.

– Na Ziemi bra­ko­wa­ło mi tylko czasu – wy­pa­li­łem, za­ska­ku­jąc sa­me­go sie­bie.

Wie­czo­rem wpro­wa­dzi­ła się do mojej ka­bi­ny.

 

Za to teraz, uwię­zie­ni, bez­u­ży­tecz­ni i za­po­mnia­ni, mie­li­śmy czasu aż w nad­mia­rze. Nie za­wsze tak było, po­my­śla­łem. Od­pa­li­łem ko­lej­ne­go „szita” i kuc­ną­łem pod ścia­ną. Nad moją głową, wśród gwiazd, za­mi­go­ta­ła żółta krop­ka. „Schi­pa­rel­li”? Włą­czy­łem dyk­ta­fon wszy­te­go w rękaw SPOT-a.

– Wy­eks­pe­dio­wa­nie kosz­tem kil­ku­set mi­liar­dów do­la­rów pierw­szej mar­sjań­skiej eks­pe­dy­cji było uwień­cze­niem trwa­ją­cych kil­ka­dzie­siąt lat przy­go­to­wań. By­li­śmy elitą elit. By­li­śmy gwiaz­da­mi. Pasją ludz­ko­ści stało się pla­ne­tar­ne re­ali­ty show z na­szym udzia­łem. My tym­cza­sem speł­nia­li­śmy swój sen o Mar­sie. Mimo że na­uko­wy aspekt misji szyb­ko stra­cił na zna­cze­niu, nasz pierw­szy ra­port wy­wo­łał jesz­cze spore za­in­te­re­so­wa­nie. Da­li­śmy ludz­ko­ści na­dzie­ję: na Mar­sie na pewno była woda. Dużo wody. I sen trwał.

Ale nasza ko­lej­na "bomba" nie wy­bu­chła – in­for­ma­cja o wię­cej niż śla­do­wych ilo­ściach mar­sjań­skich bak­te­rii, ukry­tych głę­bo­ko pod rdza­wą sko­ru­pa stre­fy rów­ni­ko­wej, za­in­te­re­so­wa­ła tylko grup­kę na­ukow­ców, któ­rzy po­świę­ci­li tej spra­wie całe życie i dla któ­rych nasz głos był ważny w czy­sto aka­de­mic­kich spo­rach, to­czo­nych na ła­mach kilku pism na­uko­wych. Oży­wi­li się także człon­ko­wie scjen­to­lo­gicz­nych sekt, wy­znaw­cy new age, mi­ło­śni­cy scien­ce-fic­tion i ufo­lo­dzy. Zdaw­ko­we „kró­cia­ki” uka­za­ły się na ostat­nich stro­nach gazet. Pierw­sze zaj­mo­wa­ły re­la­cje z ob­sza­rów ogar­nię­tych ko­lej­ny­mi pla­ga­mi i ka­ta­kli­zma­mi nę­ka­ją­cy­mi od dłuż­sze­go czasu ma­tecz­kę Zie­mię. I do­nie­sie­nia ze stre­fy de­mar­ka­cyj­nej. De­mo­kra­tycz­ne Chiny za­ję­ły wła­śnie Mon­go­lię i szy­ko­wa­ły się do wiel­kie­go skoku na Rosję. A Rosja to prze­cież Unia Eu­ro­pej­ska. Praw­dzi­we bomby wy­bu­cha­ły zatem na gra­ni­cy Unii z Chi­na­mi i oczy ca­łe­go świa­ta utkwi­ły w małym, żół­tym, za­su­szo­nym czło­wiecz­ku w cia­sno za­pię­tym koł­nie­rzy­ku. Za­wsze po­wta­rza­łem, że świat się kręci i lu­dzie już dawno do­sta­li od tego świra.

Nikt już chyba nie pa­mię­tał, która stro­na ze­strze­li­ła pierw­sze­go sa­te­li­tę. Ale naj­gor­sze przy­szło nieco póź­niej, do­kład­nie w szó­stym mie­sią­cu misji, gdy roz­po­cząć miał się jej drugi etap. Cały świat za­marł kiedy „Ares”– mar­sjań­ski lą­dow­nik z grupą ter­ra­for­ma­cyj­ną na po­kła­dzie – roz­bił się pod­czas lą­do­wa­nia. Ka­ta­stro­fa była gwoź­dziem do trum­ny dla NASA i ESA. Mar­sjań­ska misja oka­za­ła się osta­tecz­nie me­dial­nym nie­wy­pa­łem. Za­zwy­czaj żądna krwi i sen­sa­cji wi­dow­nia nie prze­tra­wi­ła ko­lej­nej „bo­ha­ter­skiej śmier­ci” pio­nie­rów ko­smo­su. Mi­li­tar­ne na­stro­je pod­sy­ca­ły ta­jem­ni­ce zwią­za­ne z tra­ge­dią „Aresa”. Sa­bo­taż? Wstęp do praw­dzi­wych wojen gwiezd­nych? Krót­ko mó­wiąc, Zie­mia miała swoje pro­ble­my i ludz­kość po­go­dzi­ła się z fak­tem, iż część z nas sie­dzi na Mar­sie zde­cy­do­wa­nie za długo. A ten, nie do końca za­pla­no­wa­ny, eks­pe­ry­ment so­cjo­lo­gicz­ny szyb­ko wy­ka­zał, że do­bra­ny we­dług po­li­tycz­ne­go klu­cza mar­sjań­ski ze­spół ba­daw­czy to grupa kon­flik­to­wych, nie­zrów­no­wa­żo­nych i nie­zdol­nych do współ­ży­cia w wa­run­kach za­gro­że­nia in­dy­wi­du­ów.  

Jakby tego było mało, wy­sta­wio­na na mar­sjań­skie eks­tre­mum sta­cja sy­pa­ła się na na­szych oczach. Po prze­wi­dy­wa­nej dla I etapu, pół­rocz­nej eks­plo­ata­cji cały eu­ro­pej­ski wkład w misję, czyli głów­ny kom­pu­ter oraz część ha­bi­ta­tu, nada­wał się w za­sa­dzie na złom. Teraz na do­da­tek stra­ci­li­śmy łącz­ność z domem, ostat­nią nitkę trzy­ma­ją­cą za­ło­gę sta­cji w sta­nie jako ta­kiej rów­no­wa­gi.

Sen prze­ra­dzał się w kosz­mar.

Wy­da­je się, że to dobry wstęp. Z tym kosz­ma­rem. Tro­chę efek­ciar­ski, ale kto wie? Może te na­gra­nia po­słu­żą kie­dyś do na­pi­sa­nia be­st­sel­le­ro­wej au­to­bio­gra­fii? Mia­łem nawet po­mysł na tytuł – pod­po­wie­dział mi go Gu­staw Le Rouge.

 

Wró­ci­łem do cen­tra­li. Rzut oka wy­star­czył by upew­nić się, że Huub nie dał do tej pory znaku życia. Ser­giej znowu stu­kał w kla­wi­sze. Po­wie­trze było dusz­ne i tech­nik zo­sta­wił otwar­te drzwi. Ledwo zdą­ży­łem usiąść na swoim fo­te­lu, gdy po­czu­łem nie­przy­jem­ne mro­wie­nie na karku. Kątem oka do­strze­głem ruch w ko­ry­ta­rzu. Za na­szy­mi ple­ca­mi prze­mknął dr Who. Jak się do­my­śla­łem, wra­cał do swo­je­go gniaz­da z ko­lej­nej łu­pież­czej wy­pra­wy. Na­praw­dę na­zy­wał się Flann i od je­de­na­stu mie­się­cy po­wi­nien być w domu, przy dzie­ciach, czwór­ce ma­łych Ir­land­czy­ków. We­dług spro­śnych opo­wie­ści Elia­sa, w Ir­lan­dii wszy­scy mają przy­naj­mniej czwór­kę dzie­cia­ków i są bar­dzo szczę­śli­wi. Obec­ność Flan­na na sta­cji miała tylko jeden cel. Był na­szym „ogrod­ni­kiem” i po­mógł mi zbu­do­wać fo­to­syn­te­zo­we szklar­nie oraz wodne mi­ni­fa­bry­ki tlenu opar­te na zmu­to­wa­nym fi­to­plank­to­nie i glo­nach ben­to­so­wych. Oka­zał się bez­cen­ny. Dzię­ki jego pracy wy­łą­czy­li­śmy szwan­ku­ją­ce bez prze­rwy ge­ne­ra­to­ry tlenu wło­skiej pro­duk­cji. Mo­gli­śmy też po­rzu­cić eks­pe­ry­men­ty z ener­go­chłon­ną krio­ge­nicz­ną me­to­dą uzy­ski­wa­nia tlenu z dwu­tlen­ku węgla. Szklar­niom za­wdzię­cza­li­śmy wresz­cie po­waż­ne uroz­ma­ice­nie diety. Także trun­ków.

Po­dob­nie jak Elias i Ali­cja, Flann stra­cił swój bilet do domu w ka­ta­stro­fie „Aresa”. Bez lą­dow­ni­ka nie­moż­li­wy był ich po­wrót na cze­ka­ją­cy na or­bi­cie sta­tek. Pusty „Gio­van­ni Schi­pa­rel­li” krą­żył nad na­szy­mi gło­wa­mi ni­czym trze­ci sa­te­li­ta Marsa. Za­przęg boga wojny cią­gnę­ły teraz Groza, Strach i Roz­pacz. Także roz­pacz Flan­na. Wred­ny, czer­wo­ny skur­wiel uwię­ził go w tej sy­pią­cej się kupie złomu razem z grupą fik­su­ją­cych sa­mot­ni­ków. Od tam­tej pory Ir­land­czyk za­szył się w swoim la­bo­ra­to­rium i od­pra­wiał po­ku­tę mil­cze­nia. Zda­niem Ali­cji po­ku­to­wał za ego­izm i pychę, która wy­nio­sła go w tych cięż­kich cza­sach tak da­le­ko od domu i ro­dzi­ny. Moim zda­niem, po pro­stu fik­so­wał w try­bie przy­spie­szo­nym.

Swoją „celę” Flann opusz­czał śred­nio raz w ty­go­dniu, zwy­kle opróż­nia­jąc ma­ga­zyn z żar­cia i pod­kra­da­jąc fajki z mo­je­go przy­dzia­łu, mimo że w kar­cie po­kła­do­wej miał wpi­sa­ne "nie­pa­lą­cy". Być może pod­kra­dał także al­ko­hol. Oprócz Huuba wszy­scy po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi nie­mal stra­ci­li z nim kon­takt. Do­wód­ca misji od­wie­dzał cza­sem zdzi­wa­cza­łe­go Ir­land­czy­ka w jego sa­mot­ni. O czym i czy w ogóle roz­ma­wia­li, nigdy nie opo­wia­dał.

Zda­rza­ło się też, że Flann pod­glą­dał nas w mil­cze­niu, kry­jąc się w za­uł­kach sta­cji, lub uchy­lał drzwi swo­jej sa­mot­ni, na­słu­chu­jąc roz­mów w mesie. W ka­ta­kum­bach, gdzie mie­ści­ła się si­łow­nia i pod­ziem­ny mi­ni­ha­bi­tat przy­go­to­wa­ny na wy­pa­dek wzro­stu pro­mie­nio­wa­nia, wśród nie­zli­czo­nych stęk­nięć, sapań i trza­sków to­wa­rzy­szą­cych umie­ra­niu sta­cji, jego kroki były pra­wie nie­sły­szal­ne. Za­zwy­czaj od­gło­sy do­cho­dzą­ce z prze­dziw­nej pa­ję­czy­ny rur ukry­tych w wi­szą­cym pod su­fi­tem mroku zwo­dzi­ły mój słuch. Czę­sto spa­ce­ru­jąc na naj­niż­szym po­zio­mie, od­wra­ca­łem się gwał­tow­nie lub kry­łem w cie­niu, by wy­śle­dzić drogę do „wo­do­po­ju” wid­mo­wej po­sta­ci w bia­łym kitlu. Ale za­wsze od­gło­sem kro­ków oka­zy­wa­ło się ty­ka­nie me­cha­ni­zmu, od­de­chem cichy po­mruk ja­kiejś ma­szy­ny. Ser­giej swoim niedź­wie­dzim czła­pa­niem przy­wo­dził na myśl mokre płe­twy nurka, Elias z da­le­ka ob­wiesz­czał swoją obec­ność, waląc sta­lo­wym prę­tem w każdy me­ta­lo­wy ele­ment sta­cji, kro­ków dr Who nie sły­chać było nigdy i uczy­li­śmy się wy­czu­wać jego obec­ność in­tu­icyj­nie.

Wsta­łem i trza­sną­łem z całej siły w przy­cisk uru­cha­mia­ją­cy drzwi. Za­mknę­ły się z ci­chym świ­stem. Praw­dzi­wa go­dzi­na du­chów.  

 

Na ekra­nie vid­co­mu po­ja­wia­ła się twarz Ali­cji.

– Po­spiesz się, Sergi. Za go­dzi­nę to sza­leń­stwo spad­nie nam na łeb i bę­dzie­my w krop­ce…

– W krop­ce? To bę­dzie szam­bo po pachy! – żach­nął się i zre­zy­gno­wa­ny mach­nął ręką. – Czy ty w ogóle wiesz, co to jest szam­bo?

– Sy­be­ryj­ska łaź­nia? – Ali­cja uśmiech­nę­ła się, prze­chy­la­jąc fi­lu­ter­nie głowę. Par­sk­ną­łem śmie­chem i Ser­giej spoj­rzał na mnie z wy­rzu­tem. Żart rze­czy­wi­ście był kiep­ski, ale nie po­tra­fi­łem po­wstrzy­mać idio­tycz­ne­go chi­cho­tu. Och, Ali­cjo, moja Ali­cjo!

Z za­my­śle­nia wy­rwał mnie zna­jo­my dźwięk. Gdzieś z głębi ko­ry­ta­rzy do­bie­gło ciche dud­nie­nie. To Elias wra­cał z ob­cho­du, po­stu­ku­jąc ryt­micz­nie we wspor­ni­ki. Robił tak od kilku mie­się­cy i moim zda­niem był to objaw po­stę­pu­ją­cej schi­zo­fre­nii. We­dług pani dok­tor – twór­cze „re­ali­zo­wa­nie się” w sy­tu­acji stre­so­wej. Co­dzien­ny ry­tu­ał wy­stu­ki­wa­nia zna­nej tylko Elia­so­wi me­lo­dii koń­czył się sy­kiem otwie­ra­nych drzwi i za­wsze tym samym py­ta­niem.

Drzwi syk­nę­ły gło­śno i sta­nął w nich uśmiech­nię­ty me­cha­nik. Uśmiech miał na­praw­dę wred­ny.

– Też nie mo­że­cie za­snąć? Zgad­nij­cie, co tym razem na­wa­li­ło?

– Kli­ma­ty­za­cja… – za­czą­łem, ale prze­rwał mi Ser­giej, który ock­nął się z za­my­śle­nia.

– Kie­dyś coś roz­pie­przysz tym łomem – rzu­cił przez ramię.

Elias za­krę­cił prę­tem nad na­szy­mi gło­wa­mi i za­śmiał się szy­der­czo.

– Jasne. Twój ryży, ruski łeb! Pin­che azja­ta! – znowu za­re­cho­tał, ale zaraz spo­waż­niał. – Huub wró­cił przy­pad­kiem?

– Jeśli przy­ci­śnie MVP na maksa, zdąży. Jeśli nie, może mieć kło­po­ty.

– Po­je­chał po te twoje ro­ślin­ki, tak? – Elias wy­szcze­rzył zęby w pa­skud­nym uśmie­chu. Nie cier­pia­łem tego typa. Co ona w nim widzi? Czy to in­stynkt prze­trwa­nia za­pę­dził Ali­cję w ra­mio­na śnia­de­go, tę­pe­go osił­ka wy­ma­chu­ją­ce­go me­ta­lo­wą ma­czu­gą? Widać za­baw­ny in­te­lek­tu­ali­sta to part­ner na spo­koj­ne czasy. Gdy robi się nie­bez­piecz­nie, le­piej schro­nić się w ja­ski­ni na­tu­ral­ne­go przy­wód­cy stada. Nawet gdy on sam sta­no­wi naj­więk­sze za­gro­że­nie dla oto­cze­nia. Cóż, dla mnie po­zo­sta­wał tron w kró­le­stwie ar­che­onów.

Ser­giej za­ci­snął pię­ści i po­ki­wał ryżym łbem. Wi­dzia­łem, że się go­tu­je, jed­nak jego ła­god­na na­tu­ra od­nio­sła ko­lej­ne zwy­cię­stwo. Tylko burk­nął pod nosem i sku­pił się na kla­wia­tu­rze. Usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny Elias mógł wró­cić do pracy.

– Idę spraw­dzić agre­ga­ty – oznaj­mił i siar­czy­stym hisz­pań­skim Mier­da! roz­po­czął ko­lej­ny ob­chód. Twarz Ali­cji znik­nę­ła ze ścia­ny.

– Czy wy, Ro­sja­nie, da­rzy­cie Ame­ry­ka­nów po­dob­ną sym­pa­tią? – za­py­ta­łem, gdy zo­sta­li­śmy sami.

– Taaa. Jasne. Wi­dzisz, nasi dziad­ko­wie wal­czy­li w Afga­ni­sta­nie. Cho­ciaż mój tro­chę wcze­śniej. Takie prze­ży­cia łączą na­ro­dy – po­wie­dział to z takim prze­ko­na­niem, że zwąt­pi­łem czy mówi serio, czy żar­tu­je.

 

Zo­stał nam kwa­drans. Fotel za­skrzy­piał gdy Ser­giej prze­cią­gnął się, wci­ska­jąc stopy głę­bo­ko pod pul­pit. Potem, wspie­ra­jąc ręce na po­rę­czach fo­te­la, wy­cią­gnął się cięż­ko w górę, na całe dwa metry swo­jej po­stu­ry.

– Gówno – stwier­dził krót­ko.

Za­cie­ka­wio­ny przyj­rza­łem się bły­ska­ją­ce­mu pul­pi­to­wi.

– Pie­przo­ne pudło. Zero po­łą­cze­nia – urwał, za­sta­na­wia­jąc się przez chwi­lę. – Zero po­łą­cze­nia co naj­mniej przez mie­siąc. Ale kto wie? – za­wie­sił głos. – Ta burza może po­trwać nawet pół roku!

– Mar­sjań­skie­go? – za­py­ta­łem z kwa­śną mina.

– To nie jest śmiesz­ne, Mark – od­parł po­iry­to­wa­ny.

– Czy jest aż tak źle ? – Mój głos za­brzmiał bar­dzo spo­koj­nie i był to spo­kój jak naj­bar­dziej uda­wa­ny. Ro­sja­nin skrzy­wił się w gry­ma­sie znie­chę­ce­nia i trza­snął pię­ścią w otwar­tą dłoń.

– Jest jesz­cze go­rzej!

Ski­ną­łem głową, spo­glą­da­jąc w przy­ciem­nio­ne oko głów­ne­go ekra­nu. Obraz sprzed kilku dni. Na zbli­że­niu żółta kula świa­tła za­sła­nia­ła w jed­nej trze­ciej frag­ment nieba re­je­stro­wa­ny przez nasz te­le­skop. Gdzieś tam; Ma­tecz­ka Zie­mia mi­go­ta­ła jak robak świę­to­jań­ski w roju ty­się­cy in­nych ro­ba­ków.

– To ra­czej żaden z na­szych prze­kaź­ni­ków. Pró­bo­wa­łem sko­rzy­stać z an­te­ny „Gio­va­nie­go”, ale nic z tego. Pew­nie awa­ria po ich stro­nie. I to po­waż­na awa­ria. Nasze sondy są kon­tro­lo­wa­ne z Ziemi, a mil­czą już od ty­go­dnia. Mo­że­my tylko cze­kać na ich ruch.

– Tak – przy­tak­nął sobie. – Trze­ba cze­kać.

Spra­wiał wra­że­nie za­kło­po­ta­ne­go. Spoj­rza­łem uważ­nie na apa­ra­tu­rę łącz­no­ści i te­atral­nie zmarsz­czy­łem czoło. Wy­chwy­cił moją minę i po­wo­li opadł na fotel.

– Je­steś pewny, że to nie nasza wina?

– Na sto pro­cent. Pi­łecz­ka jest po ich stro­nie – od­parł z prze­ko­na­niem. Po kilku mi­nu­tach zmie­nił jed­nak zda­nie.

– Or­di­na­teur! Fran­cu­ska myśl tech­nicz­na, psia mać! To się sypie, Mark. Nie ma łącz­no­ści, bo zdy­cha nasz głów­ny kom­pu­ter. Przed­sta­wię tobie spra­wę ob­ra­zo­wo: można nim co naj­wy­żej po­grać w te­tri­sa, przy sza­chach wy­sia­da.

Jakby za­prze­cza­jąc tym sło­wom, apa­ra­tu­ra łącz­no­ści ra­do­śnie za­pul­so­wa­ła dio­da­mi w pię­ciu ko­lo­rach. Ser­giej przyj­rzał się kon­so­li z nowym za­in­te­re­so­wa­niem.

– Gdy­bym miał ma­szy­nę z „Aresa”, albo cho­ciaż nasz stary ruski sprzęt z „Alfy”.

No­wiu­sień­ki, ja­poń­ski bio­kom­pu­ter – Mars Si­mu­la­tor Mini – nowy mózg sta­cji zdol­ny do prze­pro­wa­dze­nia ośmiu­set bi­lio­nów ope­ra­cji w na­no­se­kun­dę, leżał u stóp Olym­pus Mons obok no­we­go la­bo­ra­to­rium ba­daw­cze­go, no­we­go mo­du­łu miesz­kal­ne­go i za­opa­trze­nia. Ni­czym krwa­wa ofia­ra zło­żo­na przed oł­ta­rzem rzym­skie­go bożka le­ża­ły tam rów­nież zwło­ki szes­na­sto­oso­bo­wej grupy ter­ra­for­ma­cyj­nej. Wśród nich czte­ry ko­bie­ty, jeden wy­bit­nie uzdol­nio­ny stu­dent przy­sła­ny przez ESA i jakiś zbla­zo­wa­ny mul­ti­mi­liar­der. Spo­czy­wa­ło tam także pię­ciu mar­twych człon­ków za­ło­gi: do­wód­ca, pilot i trzej spe­cja­li­ści misji od­po­wie­dzial­ni za ła­du­nek. We­so­ła ekipa, któ­rej lot śle­dzi­li­śmy przez pół­to­ra mie­sią­ca, zdą­ży­ła jesz­cze po­zdro­wić nas z or­bi­ty, po czym wy­rżnę­ła w par­cha­ty ryj tej pie­przo­nej, czer­wo­nej… pa­pry­ki? Ich szcząt­ki zo­sta­wi­li­śmy w miej­scu ka­ta­stro­fy. Mar­sjań­skie wia­try i pył zro­bi­ły swoje. Z wraku "Aresa" wy­do­by­li­śmy tylko czy­je­goś SPOT-a. Nie mam po­ję­cia, jakim cudem oca­lał, ale re­kla­ma nie kła­ma­ła – ze­gar­ki „Fos­sil” były na­praw­dę wy­trzy­ma­łe.

Gdy wró­ci­łem tam przy­pad­kiem po kilku mie­sią­cach, moim oczom uka­zał się nie­zwy­kły widok. Zbio­ro­wą mo­gi­łę po­kry­wa­ła cien­ka war­stwa zmu­to­wa­nych sy­be­ryj­skich po­ro­stów. To był pierw­szy i je­dy­ny suk­ces mar­sjań­skiej grupy ter­ra­for­ma­cyj­nej. Wczo­raj Huub po­je­chał spraw­dzić, jak nasze hy­bry­dy ra­dzi­ły sobie przez ostat­nie ty­go­dnie z za­bój­czym wpły­wem mar­sjań­skiej at­mos­fe­ry.

 

Roz­ma­wia­li­śmy tuż przed jego wy­jaz­dem, gdy za­trzy­mał mnie w han­ga­rze. Aku­rat wkła­da­łem ska­fan­der, szy­ku­jąc się do drogi. Cel jego wi­zy­ty stał się dla mnie jasny, kiedy niby przy­pad­kiem oparł ło­kieć o mój hełm le­żą­cy na bla­cie warsz­ta­tu.

– Jadę tam, Huub.

– Ni­g­dzie nie po­je­dziesz.

Za­śmia­łem się. Zda­wa­ło mi się, że wiem, jak go po­dejść.

– Po­ga­daj­my jak na­ukow­cy, Huub. Nie wiem, czy zda­jesz sobie spra­wę, jak ważne rze­czy się tam dzie­ją. To ostat­nia szan­sa, by ura­to­wać tę misję. Mamy już bak­te­rie i or­ga­ni­zmy pro­ste, które prze­trwa­ją w tej at­mos­fe­rze. Mo­gli­by­śmy teraz wła­ści­wie sami roz­po­cząć drugi etap. Ale jeśli po­ro­sty z „Aresa” za­mknę­ły cykl i nadal żyją, to dal­sze szu­ka­nie głów­ne­go ka­ta­li­za­to­ra ter­ra­for­ma­cji nie bę­dzie ko­niecz­ne. Muszę to spraw­dzić przed burzą. Ko­lo­nia jest pew­nie nie­wiel­ka i burza może ją znisz­czyć.

– To nie bę­dzie zwy­kła burza…

– Jasne, przy nor­mal­nej burzy pada deszcz, walą pio­ru­ny i pach­nie ozo­nem.

Też się uśmiech­nął, ale zaraz spo­waż­niał.

– To nie są żarty, Mark, mówię to przez wzgląd na naszą przy­jaźń.

– No pro­szę, za­tro­ska­ny przy­ja­ciel…

Żach­nął się.

– Jeśli chcesz, mo­że­my po­ga­dać jak na­ukow­cy. Nie mamy naj­now­szej pro­gno­zy, ale prze­pro­wa­dzi­łem pro­stą sy­mu­la­cję w opar­ciu o do­stęp­ne dane. To zna­czy, w miarę ak­tu­al­ne dane z sa­te­li­ty meteo i ostat­ni obraz glo­bal­ny z ka­me­ry or­bi­tal­nej. Do­rzu­ci­łem in­ter­pre­ta­cje widm po­mia­ro­wych ze spek­tro­me­tru. Met­komp wy­ko­nał mo­de­lo­wa­nie, uwzględ­nia­jąc mię­dzy in­ny­mi stałe kli­ma­tycz­ne, zmia­ny tem­pe­ra­tu­ry i zmia­ny w struk­tu­rze pyłu at­mos­fe­rycz­ne­go. Po­wiem krót­ko, to bę­dzie burza stu­le­cia. Naj­gor­sze jest to, że nie prze­wi­dzia­ły jej pro­gno­zy dłu­go­fa­lo­we. Tak, jakby po­wsta­ła nagle i z ni­cze­go.

Za­wsze prze­sa­dzał z tym tech­nicz­nym żar­go­nem.

– Sy­mu­la­cje, widma, mo­de­lo­wa­nie. Prze­cież wy­star­czy wyj­rzeć przez okno, Huub. Gołym okiem widać, że to nie bę­dzie zwy­kła ku­rzaw­ka. Widać stary cap ostro się wku­rzył.

– I dla­te­go ja po­ja­dę – stwier­dził tonem nie zno­szą­cym sprze­ci­wu.

Nie da­wa­łem za wy­gra­ną.

– Daj spo­kój, wy­jeź­dzi­łem na MVP tyle samo go­dzin co ty, może wię­cej… – za­pro­te­sto­wa­łem.

– Wiem, ale w razie gdyby coś po­szło nie tak, wła­śnie dla dobra misji ty bę­dziesz bar­dziej po­trzeb­ny. Poza tym… – urwał w pół zda­nia.

– Co jesz­cze?

Spoj­rzał mi pro­sto w oczy.

– Ty masz do kogo wra­cać, ja nie.

– Masz na myśli Ali­cję czy Ser­gie­ja? No tak, jeśli prze­pad­nę, Ser­giej stra­ci kom­pa­na do picia – za­kpi­łem. Ude­rzał w zbyt wy­so­kie tony.

– To, że ona jest teraz z Elia­sem, po­win­no być dla cie­bie wy­raź­nym sy­gna­łem. Ko­bie­ty lubią nie­po­trzeb­nie kom­pli­ko­wać pewne spra­wy. Ale tym razem prze­kaz jest pro­sty. Chyba wiesz, co mam na myśli.

– Po czę­ści – od­burk­ną­łem. Pod­jął już de­cy­zję. Ta roz­mo­wa nie miała sensu.

– To do­brze. Pod moją nie­obec­ność przy­pil­nu­jesz sta­cji. Na­ci­skaj na Ser­gie­ja, niech nie od­pusz­cza i pró­bu­je dalej. Jak tylko zbio­rę prób­ki, ucie­kam stam­tąd. A kiedy wrócę, wspól­nie za­sta­no­wi­my się, jak przy­go­to­wać sta­cję na atak burzy.

– Jasne – ska­pi­tu­lo­wa­łem. Po­my­śla­łem wtedy, że to wła­ści­wy facet na wła­ści­wym miej­scu.

 

Ser­giej znowu zie­wał.

– Na­pi­jesz się kawy? – za­py­ta­łem nie­win­nie. Spoj­rzał na mnie z wy­rzu­tem i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Dobra. Spró­bu­ję. Mamy jesz­cze pięć minut. Ale potem – za­wie­sił głos – ta cho­ler­na burza ode­tnie nas zu­peł­nie. Nie bę­dzie po­ga­du­szek z domem. Przez cały mie­siąc z gi­gan­tycz­nym, mar­sjań­skim ha­kiem! Jeśli w tym cza­sie na Ziemi roz­pie­przą pół pla­ne­ty, nawet nie bę­dzie­my o tym wie­dzie­li.

– Może to i le­piej?

– Bóg do tego nie do­pu­ści – prze­mó­wił Flann.

Ser­giej aż pod­sko­czył, ja wy­la­łem go­rą­cą kawę na spodnie. Ni­czym zjawa za na­szy­mi ple­ca­mi zma­te­ria­li­zo­wał się dr Who. Dla­cze­go nie usły­sze­li­śmy sy­cze­nia drzwi? Nie­waż­ne, po­sta­no­wi­łem sko­rzy­stać z oka­zji.

– Bóg, po­wia­dasz? To zna­czy, że roz­ma­wia­łeś z nim? A mógł­byś przy naj­bliż­szej roz­mo­wie za­py­tać, co Bóg sądzi o wy­kra­da­niu moich fajek?

Białe widmo nie­mal wto­pi­ło się w ścia­nę.

– Prze­cież wiesz, że nie palę tego świń­stwa, Mark – od­parł Flann, się­ga­jąc po bu­tel­kę ru­skiej whi­sky.

Czego się spo­dzie­wa­łem? Wró­ci­łem do po­rzu­co­nych wcze­śniej wy­kre­sów meteo. Ser­giej stu­kał za­wzię­cie w kla­wia­tu­rę. Ro­sja­nin był zbyt dobry i zbyt upar­ty, by zre­zy­gno­wać przed cza­sem. Za­bu­cza­ły agre­ga­ty. W tej samej chwi­li gło­śni­ki za­char­ko­ta­ły i prze­szły w długi pisk.

– Przy­nie­ście tej kawy. – Tech­nik wy­raź­nie się oży­wił.

Gdzieś nie­da­le­ko roz­legł się trzask. Me­ta­licz­ny łomot in­for­mo­wał nas o po­wra­ca­ją­cym z głębi sta­cji Elia­sie. W gło­śni­kach znów za­trzesz­cza­ło i usły­sze­li­śmy dziw­ny i obcy dźwięk. Przez chwi­lę wzno­sił się w coraz wyż­sze tony i nagle ucichł.

Za­mar­łem.

Na­ra­stał stu­kot me­ta­lo­wych wspor­ni­ków. Po chwi­li gło­śni­ki za­gra­ły… Trą­ba­mi?! Stuk, stuk, stuk. Elias był już bli­sko. Ser­giej rzu­cił mi przez ramię zdzi­wio­ne spoj­rze­nie i prze­krę­cił po­ten­cjo­metr do końca skali. Drzwi syk­nę­ły i sta­nął w nich me­cha­nik. Na ścia­nie przy wej­ściu uka­za­ła się twarz Ali­cji. Wi­docz­nie nadal nie mogła za­snąć i przez cały ten czas miała nas na pod­słu­chu.

– To Huub? – za­py­ta­ła z na­dzie­ją w gło­sie.

W tle or­kie­stry dętej sły­chać było teraz po­tęż­ny ło­skot. I jakby krzyk. Prze­raź­li­wy ryk ty­się­cy gar­deł. Ro­sja­nin za­prze­czył ru­chem głowy.

– To z Ziemi – stwier­dził. – Chyba prze­chwy­ci­li­śmy sy­gnał z pasma ko­mer­cyj­ne­go. Brzmi jak ja­kieś ar­cha­icz­ne słu­cho­wi­sko ra­dio­we… – Się­gnął do wy­łącz­ni­ka i zanim po­wstrzy­ma­łem jego rękę, stuk­nął pal­ca­mi w zie­lo­ny przy­cisk.

Gło­śni­ki grały dalej. W prze­krwio­nych oczach Ser­gie­ja od­ma­lo­wa­ło się szcze­re zdu­mie­nie. Opa­dłem na fotel. Prze­kaz jakby się wy­ostrzył i teraz już wy­raź­nie usły­sza­łem ludz­kie krzy­ki. A obok aniel­ski śpiew i morze nie­moż­li­wych dźwię­ków. Czas jakby sta­nął w miej­scu. Po­chła­nia­łem tę po­ra­ża­ją­cą sym­fo­nię w sku­pie­niu. Prze­ra­żo­ny, ale i za­fa­scy­no­wa­ny. Ro­sja­nin po­now­nie trza­snął w wy­łącz­nik. A potem jesz­cze raz. Nic się nie stało. Z gło­śni­ków nadal pły­nę­ła nie­po­ję­ta mu­zy­ka i ka­ska­da słów. Apo­ka­lip­tycz­na ka­ko­fo­nia. I miała w sobie pięk­no, które je­ży­ło włosy na karku.

 

Przez długą go­dzi­nę cała nasza piąt­ka wy­trwa­ła za­sty­gła nie­mal w bez­ru­chu. Flann ze szklan­ką bim­bru w dłoni, Ser­giej po­chy­lo­ny w za­du­mie nad zwo­jem kabli wy­mon­to­wa­nym z pa­ne­lu łącz­no­ści, ja z rę­ka­mi sple­cio­ny­mi na stole i, nie­obec­na cia­łem i du­chem, Ali­cja na ekra­nie vid­ko­mu. Jej oczy za­szkli­ły się łzami.

I nagle, w jed­nej chwi­li, za­le­gła cisza. Nie­zwy­kły kon­cert urwał się w pół nuty. Skoń­czył się także sza­leń­czy galop w mojej gło­wie. Skro­nie pul­so­wa­ły, kłu­jąc bo­le­śnie pod czasz­ką. Drgną­łem, a na­pię­te przez cały ten czas mię­śnie także od­po­wie­dzia­ły bólem. Nikt się nie po­ru­szył. Dalej sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, kon­tem­plu­jąc ciszę. Prze­rwał ją do­pie­ro szept Flan­na.

– Biada, biada, biada…

Mu­siał w mię­dzy­cza­sie opróż­nić całą bu­tel­kę, bo wy­glą­dał na mocno wsta­wio­ne­go. Wzrok miał mętny, w zbie­la­łej dłoni ści­skał za­wie­szo­ny na szyi łań­cu­szek z krzy­ży­kiem. Ser­giej spoj­rzał na Ir­land­czy­ka ze zdzi­wie­niem. Wy­da­wa­ło się, że Ro­sja­nin wciąż nie poj­mu­je, co się wy­da­rzy­ło, ogra­ni­czo­ny w swo­jej ate­istycz­nej pu­st­ce du­cho­wej nie ro­zu­mie sy­tu­acji. Ja nie mia­łem wąt­pli­wo­ści. Zła­ma­no sie­dem pie­czę­ci, Sąd Osta­tecz­ny odbył się bez nas. Praw­da do­tar­ła rów­nież do po­zo­sta­łych.

– Może po nas przy­le… Przy­bę­dą – ode­zwa­ła się Ali­cja. Łzy pły­nę­ły po jej pięk­nej twa­rzy, uję­tej w sre­brzy­ste ramy vid­ko­mu ni­czym na płót­nie re­ne­san­so­we­go mi­strza. Ser­giej zer­k­nął na jeden z mo­ni­to­rów z pod­glą­dem rampy głów­ne­go włazu.

– Huub jesz­cze nie wró­cił? – za­py­tał.

Moje oczy po­wę­dro­wa­ły jego śla­dem, jed­nak nie Huuba tam szu­ka­łem. Przez chwi­lę sku­pi­łem uwagę na dźwię­kach do­bie­ga­ją­cych z wnę­trza sta­cji. Na­słu­chi­wa­łem, spo­dzie­wa­jąc się usły­szeć pu­ka­nie w po­kry­wę włazu, pu­ka­nie spóź­nio­ne­go, skrzy­dla­te­go po­słań­ca. Gdy po­ją­łem ab­sur­dal­ność wła­snych myśli, ogar­nął mnie strach. Urósł jesz­cze bar­dziej, gdy zda­łem sobie spra­wę, że nie są wcale takie ab­sur­dal­ne.

– A jeśli nie przy­bę­dą? – Czu­łem, jak gdzieś głę­bo­ko pod ser­cem ro­śnie w moich trze­wiach pusta i zimna bańka. – W sumie je­ste­śmy już w nie­bie – pró­bo­wa­łem za­żar­to­wać.

– Trze­ba cze­kać – wy­du­kał Ser­giej i ukrył twarz w dło­niach. Nie byłem pe­wien, czy mówi o Hu­ubie, o łącz­no­ści z Cen­trum, czy o spóź­nio­nych po­słań­cach Apo­ka­lip­sy. Dr Who przy­tak­nął w mil­cze­niu. Ręce mu drża­ły, twarz zbla­dła i stę­ża­ła. Po raz pierw­szy w życiu wi­dzia­łem, jak w czy­ichś oczach na­ra­sta obłęd. Elias mio­tał się po ste­rów­ce, a jego twarz była dla kon­tra­stu czer­wo­na.

– Me vale madre! Co to kurwa ma być? – krzy­czał. – Czy­ściec?!

Nie otrzy­mał od­po­wie­dzi.

Syk­nę­ły otwie­ra­ne drzwi i me­cha­nik od­szedł w ciem­ność ko­ry­ta­rza, po­stu­ku­jąc cicho me­ta­lo­wym prę­tem. Po chwi­li usły­sze­li­śmy huk, gdy pręt wy­rżnął w ścia­nę. Flann za­łkał.

Ser­giej dra­pał zmierz­wio­ną brodę.

– Przyjdź do mojej ka­bi­ny, Mark. – Głos Ali­cji wy­rwał mnie z otę­pie­nia. Ekran vid­ko­mu zgasł. Ze­rwa­łem się na nogi i po­gna­łem jak na skrzy­dłach dłu­gim ko­ry­ta­rzem mi­ga­ją­cych ja­rze­nió­wek. Przy­sta­ną­łem na chwi­lę przy na­rzę­dziow­ni i za­bra­łem stam­tąd naj­więk­szy klucz z ko­lek­cji Elia­sa. Me­cha­nik mógł za­cza­ić się gdzieś po dro­dze…

Tym­cza­sem na ze­wnątrz roz­sza­la­ła się burza. Sta­cja umie­ra­ła przy akom­pa­nia­men­cie szep­tów, sapań i jęków sma­ga­ne­go wia­trem szkła.

 

 

gra­fi­ka: mr.maras

Koniec

Komentarze

Ład­nie na­pi­sa­ne, cie­ka­we syl­wet­ki bo­ha­te­rów, do­brze bu­do­wa­ny na­strój, nie­zła­ma­ny zbęd­ną w ta­kiej opo­wie­ści do­słow­no­ścią za­koń­cze­nia. Po­do­ba­ło mi się stop­nio­we wpro­wa­dze­nie Huuba i to, że jed­nak po­zo­stał ta­jem­ni­cą. Za­zgrzy­tał frag­ment kur­sy­wą – mało zręcz­ny ten in­fo­dump.

Do bi­blio­te­ki pa­su­je.

Co pla­nu­jesz zro­bić z tym tek­stem?

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i uwagi. Tekst od dawna ma w mojej gło­wie ciąg dal­szy. Nie pla­nu­ję roz­cią­gać go do dłuż­szej formy (brak po­ten­cja­łu) ale do­strze­gam mie­li­zny i dłu­ży­zny, i nie zwięk­sza­jąc znacz­nie ob­ję­to­ści, po pew­nych cię­ciach, może zy­skać cie­ka­we roz­wi­nię­cie. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Czyli jed­nak bę­dzie coś dalej. Po­sta­po?

Nie chciał­bym zdra­dzać za wiele ale to by­ło­by za­praw­dę nie­ty­po­we po­sta­po po do­słow­nej, bi­blij­nej Apo­ka­lip­sie, któ­re­go akcja toczy się na Mar­sie w gro­nie sze­ściu osób…

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Czy­tał­bym.

W sumie za­sta­no­wi­ła mnie Twoja uwaga o Hu­ubie. W pier­wot­nym za­my­śle i tek­ście jest i miał po­zo­stać gdzieś tam nie­do­po­wie­dzia­ny. Ale w po­my­śle na inne za­koń­cze­nie i roz­wi­nię­cie to wła­śnie on ma być bo­ha­te­rem. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Na­pi­sa­łeś, że za­ło­ga była wy­bra­na, aby być po­praw­nie po­li­tycz­na. Dla mnie jed­nak wy­glą­da cał­ko­wi­cie nor­mal­nie. A też przy­dał­by im się jakiś te­le­skop na po­kła­dzie, aby oglą­dać Zie­mię i wy­pa­try­wać na niej grzy­bów ato­mo­wych. To by wpro­wa­dzi­ło cie­ka­wą ta­jem­ni­cę.

Jest jed­nak pro­blem z in­ter­pre­ta­cją tek­stu. Tam nie było grzy­bów ato­mo­wych. To była Apo­ka­lip­sa bi­blij­na… Ale te­le­skop byłby w kli­ma­cie. Opo­wia­da­nie miało być nieco w stylu retro w za­ło­że­niu.

 

edit. Co do za­ło­gi. Na­pi­sa­łem, że wy­bra­na zo­sta­ła wg. klu­cza po­li­tycz­ne­go (Ame­ry­ka­nin (La­ty­nos), Ro­sja­nin, Bry­tyj­czyk itd.), a nie zgod­nie z po­li­tycz­ną po­praw­no­ścią.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Cie­ka­wy po­mysł na miej­sców­ki pod­czas apo­ka­lip­sy. Jej do­słow­na bi­blij­ność mniej mi się spodo­ba­ła, ale to już kwe­stia gustu. Ład­nie od­da­na at­mos­fe­ra na pla­ców­ce, na­ra­sta­ją­ce kon­flik­ty i trzesz­czą­ce nerwy.

Gdzieś tam, Ma­tecz­ka Zie­mia mi­go­ta­ła jak robak świę­to­jań­ski w roju ty­się­cy in­nych ro­ba­ków.

Hmmm. Nie po­tra­fi­li zna­leźć Ziemi wśród gwiazd? Sta­ro­żyt­ne kul­tu­ry świet­nie sobie ra­dzi­ły ze wszyst­ki­mi wi­docz­ny­mi pla­ne­ta­mi. Wy­da­je mi się, że Zie­mia z Marsa po­win­na sta­no­wić dość jasny obiekt.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję bar­dzo za dobre słowo. Co do przy­to­czo­ne­go frag­men­tu. Być może jest to nie­prze­my­śla­ne po­rów­na­nie. Na swoją obro­nę po­wiem tak – Zie­mia z Marsa wy­glą­da po­dob­nie jak Mars z Ziemi, a przy­to­czo­ny frag­ment miał w mojej in­ten­cji oddać ra­czej jak od­le­gły był dom (nie do­słow­nie w ki­lo­me­trach ale w sy­tu­acji bo­ha­te­rów), a nie gdzie umiej­sco­wio­ny na nie­bo­skło­nie.

Do­słow­ność bi­blij­na (nawet dwu­znacz­na zda­niem in­nych) jest chyba sen­sem tego tek­stu. Ina­czej byłby opo­wia­da­niem o astro­nau­tach, któ­rzy utknę­li na Mar­sie gdy na Ziemi wy­bu­chła wojna. Ale gdy po­sta­wi­my się w sy­tu­acji kogoś, kogo “nie objął”​ Sąd Osta­tecz­ny i z przy­czyn “lo­gi­stycz­nych” omi­nę­ła Apo­ka­lip­sa… To wy­da­ło mi się dosyć ory­gi­nal­ne.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Zie­mia jest więk­sza i ma wy­jąt­ko­wo duży księ­życ. Ob­sta­wia­ła­bym, że bar­dziej rzuca się w oczy. Cie­ka­we, czy Księ­życ widać z Marsa gołym okiem…

OK, apo­ka­lip­sa tego typu nie na­le­ży do moich ulu­bio­nych, zwłasz­cza po­da­na w sosie SF, ale nie za­mie­rzam się tego cze­piać. Twoje zbó­jec­kie prawo do swo­bod­ne­go wy­bo­ru te­ma­ty­ki. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Opis prze­żyć za­ło­gi, dusz­ny kli­mat – to Ci się, Au­to­rze, udało oddać. Two­rzysz kilka barw­nych po­sta­ci, każda o ja­kiejś cha­rak­te­ry­stycz­nej cesze. Jako wa­ria­cja na temat roz­bit­ków na Mar­skie cie­ka­wie przed­sta­wio­na.

Duży plus za na­uko­wy język, gdzie po­wi­nien się po­ja­wić. Brzmiał wia­ry­god­nie.

Mnie tez śred­nio do gustu przy­pa­dło do­słow­ne bi­blij­ne roz­wią­za­nie. Głów­nie dla­te­go, że wy­ska­ku­je ni­czym dia­beł z pu­deł­ka. Żad­nych zna­ków, żad­nych ostrze­żeń. Tylko nagle – trąby. Nawet w Apo­ka­lip­sie św. Jana mamy to roz­ło­żo­ne na raty :)

Pod­su­mo­wu­jąc: fajny kli­mat, tylko za­koń­cze­nie tro­chę nie do­ma­ga, choć złe nie jest. Nie­zły kon­cert fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Dzię­ku­ję za uwagi. I cie­szą po­chwa­ły. Dodam tylko, że nie­ja­ką za­po­wie­dzią miały być te frag­men­ty: "Ostat­ni prze­chwy­co­ny przez nas ko­mu­ni­kat CKM był, de­li­kat­nie mó­wiąc, nie­po­ko­ją­cy: po­waż­ne trzę­sie­nie ziemi w po­łu­dnio­wej Eu­ro­pie, ty­sią­ce przy­pad­ków sepsy w Azji, czar­ne niebo nad pło­ną­cy­mi szy­ba­mi naf­to­wy­mi na Bli­skim Wscho­dzie (…)" oraz "Pierw­sze zaj­mo­wa­ły re­la­cje z ob­sza­rów ogar­nię­tych ko­lej­ny­mi pla­ga­mi i ka­ta­kli­zma­mi nę­ka­ją­cy­mi od dłuż­sze­go czasu ma­tecz­kę Zie­mię.(…)".

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

A wi­dzisz – za­re­je­stro­wa­łem to jako za­po­wiedź apo­ka­lip­sy, ale w wy­da­niu nie­bi­blij­nym. Może gdyby tak wsa­dzić coś o czy­nią­cych cu­dach dwóch świad­kach, kon­ni­cy uwol­nio­nej z cze­lu­ści, czy me­te­orze, który uczy­nił wody gorz­ki­mi, to bar­dziej bym za­ła­pał. Po pro­stu za­bra­kło mi od­czu­cia nad­na­tu­ral­no­ści tych­że zja­wisk ;)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Dla mnie cha­rak­ter tej Apo­ka­lip­sy (do­słow­ny czy prze­no­śny) nie jest w tek­ście tak oczy­wi­sty. Fak­tycz­nie koń­ców­ka wy­raź­nie po­zo­sta­je w kli­ma­cie bi­blij­nym, ale po­czą­tek wcale tego nie za­po­wia­da – stąd nie jest jasne, czy użyte w opi­sie okre­śle­nia nie mają je­dy­nie cha­rak­te­ru me­ta­fo­rycz­ne­go. W efek­cie, moim zda­niem, tekst po­zo­sta­wia otwar­te moż­li­wo­ści in­te­pre­ta­cji – ja w opo­wia­da­niach ty­czą­cych się spraw osta­tecz­nych cenię sobie takie nie­do­po­wie­dze­nia.

A mnie się wła­śnie motyw wy­my­ka­ją­cej koń­co­wi świa­ta i Bożym rącz­kom grupy po­do­ba :) Do­brze na­pi­sa­ne, lek­ko­straw­ne – poza frag­men­tem kur­sy­wą, cie­ka­we po­sta­ci. Kon­ty­nu­acja? Czemu nie.

... życie jest przy­pad­kiem sza­leń­stwa, wy­my­słem wa­ria­ta. Ist­nie­nie nie jest lo­gicz­ne. (Cla­ri­ce Li­spec­tor)

Za­le­ża­ło mi na pew­nych nie­do­po­wie­dze­niach przed fi­na­łem i na za­sko­cze­niu czy­tel­ni­ka. Może nie do końca widzę wy­szło tak jak to sobie za­mie­rzy­łem skoro jest w tek­ście jakaś nie­pój­ność zda­niem czy­tel­ni­ków.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Nie­zwy­kle zaj­mu­ją­co przed­sta­wio­ne za­cho­wa­nie grupy wy­ra­zi­stych po­sta­ci uwię­zio­nych na Mar­sie i po­sta­wio­nych wobec nie­zna­ne­go, oso­bli­we­go zja­wi­ska, mo­gą­ce­go być wszyst­kim. A że oka­za­ło się koń­cem świa­ta, który na­stał za spra­wą Sił Nie­bie­skich – no cóż, to Twoje opo­wia­da­nie, Ty tu rzą­dzisz.

Za­baw­ne wy­da­je mi się jed­nak, że owa Siła oka­za­ła się być nie cał­kiem do­sko­na­ła i wszyst­ko­wie­dzą­ca, skoro prze­oczy­ła grup­kę sta­cjo­nu­ją­cą na Mar­sie. ;)

Czy­ta­ło się świet­nie, także za spra­wą bar­dzo po­rząd­ne­go wy­ko­na­nia.

 

– W krop­ce ? –> Zbęd­na spa­cja przed py­taj­ni­kiem.

 

Elias za­krę­cił prę­tem nad na­szy­mi gło­wa­mi i za­śmiał się szy­der­czo.. – Jeśli na końcu zda­nia miała być krop­ka, jest o jedną krop­kę za dużo, a jeśli miał być wie­lo­kro­pek, jest o jedna krop­kę za mało.

 

Potem, wspie­ra­jąc ręce na opar­ciach fo­te­la… – Potem, wspie­ra­jąc ręce na po­rę­czach fo­te­la

Fotel ma jedno opar­cie i jest ono za ple­ca­mi sie­dzą­ce­go.

 

zdol­ny do prze­pro­wa­dze­nia 800 bi­lio­nów ope­ra­cji… –> Ra­czej: …zdol­ny do prze­pro­wa­dze­nia ośmiu­set bi­lio­nów ope­ra­cji

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

– Na­pi­jesz się kawy ? –> Zbęd­na spa­cja przed py­taj­ni­kiem.

 

– Może po nas przy­le.. Przy­bę­dą – ode­zwa­ła się Ali­cja. –> Wie­lo­krop­ko­wi bra­ku­je jed­nej krop­ki. Wie­lo­kro­pek ma za­wsze trzy krop­ki.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję raz jesz­cze za za­chę­ca­ją­ce uwagi, a także po­praw­ki, które na­nio­sę nie­zwłocz­nie po po­wro­cie do domu.

 

edit. Po­pra­wio­ne :)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Super nie­spo­dzian­ka. Opo­wia­da­nie do­sta­ło kilka po­chwał, kilka uwag kry­tycz­nych i wy­lą­do­wa­ło… w bi­blio­te­ce. Dzię­ku­ję bar­dzo! Jak ro­zu­miem (rów­nież po kilku ko­men­ta­rzach) warto jed­nak po­pra­co­wać nad roz­wi­nię­ciem tek­stu. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Przez 99 pro­cent opo­wia­da­nia bar­dzo dobre old­sku­lo­we SF. Miał być styl retro i to się świet­nie udało. Poza tym na­pi­sa­ne nie tylko po­praw­nie, ale na­praw­dę ład­nym ję­zy­kiem, a to coś wię­cej. Nie je­stem kry­ty­kiem li­te­rac­kim i mój ubogi warsz­tat po­zwa­la mi po­wie­dzieć, że po pro­stu czuje się ta­lent. Zwłasz­cza jeśli cho­dzi o uchwy­ce­nie psy­cho­lo­gicz­ne­go na­pię­cia wśród człon­ków za­ło­gi bazy, co się Au­to­ro­wi udało w tak sto­sun­ko­wo krót­kim opo­wia­da­niu.

Czy komuś się po­do­ba do­słow­nie bi­blij­na koń­ców­ka, to kwe­stia gustu. Ja tylko po­wiem, że nie widzę sprzecz­no­ści po­mię­dzy takim koń­cem Ziemi, a jej koń­cem spo­wo­do­wa­nym przez przy­czy­ny po­za­bi­blij­ne. Za­gła­da mogła na­stą­pić na sku­tek ka­ta­strof na­tu­ral­nych, czy wojny nu­kle­ar­nej, a anio­ły mogły ją na­stęp­nie tylko “za­twier­dzić” (smiley) za po­mo­cą trąb lub chó­rów. To by tłu­ma­czy­ło, czemu apo­ka­lip­sa nie do­się­gnę­ła Marsa.

Wy­ła­pa­łem tylko jeden me­ry­to­rycz­ny błąd po­peł­nio­ny przez nar­ra­to­ra. W wy­po­wie­dzi na­gry­wa­nej dyk­ta­fo­nem, w opo­wia­da­niu uko­śni­kiem. Błąd taki nar­ra­to­ro­wi nie wy­pa­da, jako na­ukow­co­wi za­pew­ne sta­ran­nie wy­se­lek­cjo­no­wa­ne­mu do misji na Marsa. Za­zna­czam, że tego, co teraz po­wiem, je­stem pe­wien na 100 pro­cent.

Autor na­zy­wa przed­mio­to­wą misję na Marsa nie do końca za­pla­no­wa­nym “eks­pe­ry­men­tem so­cjo­tech­nicz­nym“. Ta misja ze swoje isto­ty nie ma i nie może mieć nic wspól­ne­go z so­cjo­tech­ni­ką. So­cjo­tech­ni­ka to ce­lo­we prze­kształ­ca­nie spo­łe­czeństw za po­mo­cą in­stru­men­tów wła­dzy pań­stwo­wej. Ca­łych spo­łe­czeństw, bądź ich znacz­nych czę­ści, nie ja­kichś wy­dzie­lo­nych ma­łych gru­pek, jak np za­ło­ga misji. W do­dat­ku za­ło­ga ta znaj­du­je się w od­osob­nie­niu, wła­ści­wie poza ja­ką­kol­wiek pań­stwo­wą wła­dzą. Sy­tu­acja jest jak naj­dal­sza od moż­li­wej do za­sto­so­wa­nia so­cjo­tech­ni­ki. Dla ja­sno­ści po­wiem, że nie­któ­re kla­sycz­ne in­stru­men­ty so­cjo­tech­ni­ki to ma­so­we wy­własz­cze­nia, ma­so­we prze­sie­dle­nia, obozy kon­cen­tra­cyj­ne, łagry itp. To ulu­bio­ne na­rzę­dzie państw to­ta­li­tar­nych. Jak się to ma do tre­ści opo­wia­da­nia?

Na­to­miast misja jak w opo­wia­da­niu to świet­ny eks­pe­ry­ment so­cjo­lo­gicz­ny. W realu, na Ziemi, wie­lo­krot­nie prze­pro­wa­dza­no eks­pe­ry­men­ty zwią­za­ne z po­zo­sta­wie­niem gru­pek ludzi w od­osob­nie­niu, żeby, mó­wiąc naj­pro­ściej, spraw­dzić, jak się lu­dzie w ta­kich wa­run­kach za­cho­wu­ją. Z tym że, co oczy­wi­ste, było to od­osob­nie­nie sy­mu­lo­wa­ne. Każdy z uczest­ni­ków eks­pe­ry­men­tu mógł zre­zy­gno­wać z udzia­łu w eks­pe­ry­men­cie w każ­dym cza­sie. Na Mar­sie za­ło­ga bazy by­ła­by wy­izo­lo­wa­na (od resz­ty ludz­ko­ści) rze­czy­wi­ście. Eks­pe­ry­ment so­cjo­lo­gicz­ny byłby wręcz do­sko­na­ły.

Mó­wiąc krót­ko, w opo­wia­da­niu okre­śle­nie “so­cjo­tech­nicz­ny” zmie­nił­bym na “so­cjo­lo­gicz­ny“.

I jesz­cze jedno. Ale to już dro­biazg, któ­re­go w do­dat­ku tym razem nie je­stem pe­wien, czy słusz­nie się go cze­piam. Na po­cząt­ku, chyba w pierw­szym aka­pi­cie, opo­wia­da­nia, stoi, że nar­ra­tor pod­słu­chał wstęp do ta­kiej lek­cji: “Wi­dzisz dzie­ci­no…”. Wy­ni­ka stąd wprost, że treść lek­cji po­da­na jest po dwu­krop­ku. Ale w takim razie, co było tym wstę­pem, który pod­słu­chał nar­ra­tor? Czy nie sen­sow­niej by­ło­by na­pi­sać, że nar­ra­tor “pod­słu­chał taki wstęp do lek­cji:” (dalej po dwu­krop­ku oczy­wi­ście ta sama gadka Elia­sa)?

I takie zda­nie, jakoś około po­ło­wy. Też kwe­stia su­biek­tyw­na. W pew­nym mo­men­cie nar­ra­tor “trza­snął z siłą “ (w przy­cisk uru­cho­mia­ją­cy drzwi). Dla mnie to odro­bi­nę nie­zręcz­nie. Le­piej by na­pi­sać “trza­snął mocno”, ale wtedy znowu po­wsta­nie kwe­stia, czy to nie masło ma­śla­ne. Ja bym na­pi­sał po pro­stu, że wal­nął w ten przy­cisksmiley.

Ale tak poza tym po­wiem Au­to­ro­wi: “Mr Maras, roz­wi­jaj sobie opo­wia­da­nie, jak Ci pod­po­wie wy­obraź­nia, ale ni­cze­go już nie zmie­niaj! Nie usu­waj zwłasz­cza mie­lizn, czy dłu­żyzn, bo ich w opo­wia­da­niu nie ma.” Wszyst­ko, co przed apo­ka­lip­są po czę­ści świet­nie bu­du­je przeda­po­ka­lip­tycz­ny kli­mat i w ogóle kli­mat opo­wia­da­nia, a po czę­ści może przy­dać się w roz­wi­nię­ciu.

Po­zdra­wiam Au­to­ra i każ­de­go, komu chcia­ło się to czy­tać.

 

Dzię­ki wiel­kie za tak ob­szer­ny ko­men­tarz :) . Rze­czy­wi­ście, skła­niam się ku Two­je­mu twier­dze­niu i so­cjo­lo­gicz­ne­mu eks­pe­ry­men­to­wi. Po­pra­wiam ufa­jąc Two­jej stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści. Z za­pi­sem wstę­pu do lek­cji w ra­mach Elia­so­wych kom­ple­tów jesz­cze się wstrzy­mam i za­sta­no­wię. Od­no­śnie trza­śnię­cia jakoś le­piej brzmi mi to trza­śnię­cie niż wal­nię­cie. Ale rów­nież się za­sta­na­wiam. 

Opo­wia­da­nie ma w mojej gło­wie roz­wi­nię­cie i to chyba dosyć za­ska­ku­ją­ce. Mie­li­zny mimo wszyst­ko do­strze­gam. Inna rzecz, na którą zwró­ci­li mi ko­men­ta­to­rzy to ten pi­sa­ny kur­sy­wą in­fo­dump (cy­tu­jąc Co­bol­da). Jeśli po­wsta­nie wer­sja roz­sze­rzo­na na pewno to po­pra­wię. Za wszyst­kie dobre słowa dzię­ku­ję MJac­ku­7235. Zwłasz­cza za te o ta­len­cie i 99 pro­cen­tach uda­ne­go retro s-f. Miało być retro. Faj­nie, że zda­niem nie­któ­rych się udało. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Cie­ka­we opo­wia­da­nie.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ku­ję bar­dzo. Krót­ko, zwięź­le i kon­kret­nie. A naj­waż­niej­sze, że po­zy­tyw­nie.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Nie­złe opko, czuć z tego tek­stu fajny old­scho­ol. Lubię takie hi­sto­rie z ży­wy­mi bo­ha­te­ra­mi, roz­gry­wa­ją­ce się na małej prze­strze­ni, z emo­cja­mi ki­pią­cy­mi pod skórą. Myślę, że masz siłę w łapie, żeby po­cią­gnąć to dalej. Po­wo­dze­nia ;)

Dzię­ki ser­decz­nie Algir. Jed­nak mia­łem pecha spo­re­go pu­bli­ku­jąc tego sa­me­go dnia co Ty. Roz­bi­łeś bank "Teo­rią szta­fe­ty".

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Zgod­nie z danym sło­wem, zna­la­złam dzi­siaj wolną chwi­lę i prze­czy­ta­łam z nie­ma­łą przy­jem­no­ścią Twój tekst.

Kli­mat na Mar­sjań­skiej sta­cji przy­wo­dził mi na myśl nieco za­pre­zen­to­wa­ną w “So­la­ris” pa­ra­no­ję, choć może tekst nie daje ta­kie­go sa­me­go po­czu­cia sta­łe­go na­pię­cia, bo jed­nak wszy­scy człon­ko­wie sta­cji wciąż wcho­dzą z sobą w in­te­rak­cje, które wy­da­ją się ra­czej… Luźne może nie jest naj­lep­szym sło­wem, ale jesz­cze jakoś nie wy­czu­wa­łam u nich kom­plet­nej pa­ra­no­ii, czy oznak sza­leń­stwa. Nie li­cząc ob­cho­du z rurą, czy zni­ka­nia dr. Who, wszy­scy wciąż cał­kiem do­brze się trzy­ma­ją, a wspo­mnia­ny przez nar­ra­to­ra obłęd po­zo­sta­je, wła­śnie, w nar­ra­cji, bo samo za­cho­wa­nie bo­ha­te­rów nie­szcze­gól­nie wska­zu­je na to jak ciąży im pobyt w ko­smo­sie. Tego tro­chę mi bra­ko­wa­ło, ja­kichś na­praw­dę nie­ty­po­wych za­cho­wań, świad­czą­cych o roz­pa­dzie ich czło­wie­czeń­stwa i za­ni­ka­niu kon­tak­tu z rze­czy­wi­sto­ścią. Choć może prze­ja­wem tego okaże się zbio­ro­wa ha­lu­cy­na­cja, że na Ziemi do­szło do Bi­blij­nej Apo­ka­lip­sy?

Dla mnie Apo­ka­lip­sa z anio­ła­mi, była cie­ka­wym po­su­nię­ciem, który z pew­no­ścią wy­róż­nia tę wcią­ga­ją­cą retro opo­wieść na tle in­nych po­wsta­łych w po­dob­nym kli­ma­cie. Sło­wem – nie prze­szka­dza­ła mi, szcze­gól­nie, że nie wy­po­wie­dzia­łeś nic w spo­sób do­słow­ny, nie po­zo­sta­wia­ją­cy miej­sca na in­ter­pre­ta­cję, choć­by taką jak zbio­ro­wa ha­lu­cy­na­cja. 

Frag­ment kur­sy­wą draż­nił mnie je­dy­nie o tyle, że po­ja­wił się bez za­po­wie­dzi i do­pie­ro na końcu do­wie­dzia­łam się, dla­cze­go nagle zmie­nił się zapis. 

Styl przy­jem­ny, czy­ta­ło się płyn­nie i przy­jem­nie. Od­po­wia­da­ło mi nieco bar­dziej tra­dy­cyj­ne uję­cie te­ma­tu po­dró­ży ko­smicz­nych, trzy­ma­ją­ce się na­sze­go Ukła­du Sło­necz­ne­go – to nada­wa­ło opo­wie­ści SF przy­jem­ny, re­ali­stycz­ny wy­miar. Ogól­ne wra­że­nie po­zy­tyw­ne, bi­blio­te­ka za­słu­żo­na, z chę­cią prze­czy­ta­ła­bym owo roz­wi­nię­cie, które masz w za­my­śle :) 

Na­tknę­łam się na kilka (na pewno jedno) po­wtó­rzeń, ale nie prze­szko­dzi­ły mi w lek­tu­rze na tyle, bym miała ją prze­ry­wać i je wy­pi­sać. Dobra ro­bo­ta! :D

To­mor­row, and to­mor­row, and to­mor­row, Cre­eps in this petty pace from day to day, To the last syl­la­ble of re­cor­ded time; And all our yester­days have li­gh­ted fools The way to dusty death.

Dzię­ku­ję za Twoją roz­bu­do­wa­ną opi­nię Ro­se­bel­le, za po­świę­co­ny czas i miłe słowa. Cze­ka­łem na Twój ko­men­tarz z lekką obawą i cie­szę się, że ogól­ne wra­że­nia były zde­cy­do­wa­nie po­zy­tyw­ne. Nad wszyst­kim uwa­ga­mi się po­chy­lę i prze­my­ślę je zanim za­sią­dę do roz­wi­nię­cia.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Jeśli dow­ci­py Elia­sa są jesz­cze gor­sze od dow­ci­ko­wa­nia nar­ra­to­ra, to cie­szę się, że nam ich od­zczę­dzi­łeś. ;)

 

Mnie się bar­dzo po­do­ba­ło to opo­wia­da­nie. Po­rząd­nie zbu­do­wa­ne na­pię­cie, bo­ha­te­ro­wie, re­la­cje mię­dzy nimi, nie­pew­ność tego, co się dzie­je i jesz­cze wy­da­rzy. Przej­rza­łam ko­men­ta­rze i widzę, że to, co ude­rzy­ło mnie naj­bar­dziej, zwró­ci­ło też uwagę in­nych ko­men­tu­ją­cych. Apo­ka­lip­sa. Ten frag­ment za­trzy­mał mnie i kazał się prze­czy­tać jesz­cze dwa razy. Jej do­słow­ność jed­nak była dla mnie zgrzy­tem, na tyle, że wy­par­łam jej fakt (do­słow­no­ści, nie Apo­ka­lip­sy) i uzna­łam, że to tylko tak na­pi­sa­łeś dla pod­kre­śle­nia efek­tu, a na­praw­dę ma ona cha­rak­ter nie­bi­blij­ny. My­li­łam się. 

Na­pi­sa­łeś w ko­men­ta­rzu, że ta do­słow­ność Apo­ka­lip­sy jest sen­sem tego tek­stu. Wy­da­je mi się, że gdyby za­gła­da Ziemi na­stą­pi­ła z mniej mi­to­lo­gicz­nych przy­czyn, wy­mo­wa opo­wia­da­nia na tym wcale by nie stra­ci­ła. Ale, jak stwier­dzi­ła Re­gu­la­to­rzy, Ty tu rzą­dzisz. :)

Edit. Zja­dło mi po­czą­tek od­po­wie­dzi. Oczy­wi­ście dzię­ku­ję bar­dzo za Twoją opi­nię Ocha. Bar­dzo cenne uwagi. I bar­dzo cie­szy mnie, że się po­do­ba­ło. Każda taka wy­po­wiedź za­chę­ca mnie do na­pi­sa­nia roz­wi­nię­cia. 

 

Zga­dza się. Od po­cząt­ku miało to być opo­wia­da­nie o gru­pie, która od­dzie­lo­na od resz­ty ludz­ko­ści prze­ga­pia dzień Sądu Osta­tecz­ne­go i staje się jego bier­nym świad­kiem. Za­sta­no­wi­ło mnie bę­dzie z nimi dalej i po­sta­no­wi­łem po­zo­sta­wić to do­my­słom czy­tel­ni­ka. Bu­do­wa­nie gę­ste­go kli­ma­tu miało tylko pomóc od­bior­cy w snu­ciu tych do­my­słów. Ce­lo­wo uży­łem szta­fa­żu scien­ce fic­tion (retro do­daj­my). Bak­te­rie i po­ro­sty są praw­dzi­we, i na­praw­dę mogą się za­adap­to­wać na Mar­sie, MVP to nazwa praw­dzi­we­go pro­jek­tu po­jaz­du mar­sjań­skie­go jaki przy­go­to­wa­li pol­scy stu­den­ci, a Mars Si­mu­la­tor Mini ma swo­je­go ziem­skie­go od­po­wied­ni­ka w realu. Nawet idea oso­bi­ste­go SPOTA to praw­dzi­wy ga­dżet, który na razie nie zdo­był uzna­nia wobec po­pu­lar­no­ści smart­fo­nów. Ta­kich dro­bia­zgów po­wrzu­ca­łem jesz­cze kilka. I wtedy, gdy czy­tel­nik po­czuł się pew­nie w re­aliach s-f bli­skie­go za­się­gu, miał do­stać za­ska­ku­ją­cy zwrot. Po­do­ba­ło mi się przed­sta­wie­nie tego nieco dwu­znacz­nie. Lubię gdy autor po­zo­sta­wia mnie z do­my­sła­mi i pró­bo­wa­łem taki efekt uzy­skać w tym tek­ście. Ale Apo­ka­lip­sa była jed­nak w za­mie­rze­niu praw­dzi­wa. Jak się oka­zu­je to za­zgrzy­ta­ło pra­wie każ­de­mu poza Fleur­de­lac­lo­ur. Czyli mimo wszyst­ko pewna po­raż­ka miała miej­sce.

 

Ps. Za­smu­ci­ła mnie uwaga o po­czu­ciu hu­mo­ru nar­ra­to­ra, to za­bo­la­ło ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Myślę o tej Two­jej Apo­ka­lip­sie i myślę, i coraz bar­dziej do­cho­dzę do wnio­sku, że to w sumie wcale nie mu­siał być zły po­mysł. Wiem, że pró­bo­wa­łeś nam ją w tek­ście już wcze­śniej za­su­ge­ro­wać, ale ja tego nie za­ła­pa­łam tak, jak po­win­nam. To zna­czy – po­my­śla­łam sobie: o rany, co tam na tej Ziemi się wy­pra­wia?!, ale nie po­dą­ży­łam tro­pem, któ­rym po­win­nam była iść. Więc nagle te trąby wy­sko­czy­ły jed­nak jak kró­lik z ka­pe­lu­sza. Gdy­bym była bar­dziej przy­go­to­wa­na, to może, kto wie…

Ale nie je­stem pewna. :)

Dzię­ku­ję za pod­ję­cie dys­ku­sji. Hmm. Na pewno wiem po tych ko­men­ta­rzach o kilku spra­wach (z Apo­ka­lip­sy nie mogę zre­zy­gno­wać bo to jest mój po­mysł na tę hi­sto­rię) zanim wezmę się za ja­kieś roz­wi­ja­nie tek­stu.

Po pierw­sze, trze­ba coś zro­bić z frag­men­tem pi­sa­nym kur­sy­wą. Po dru­gie jakoś umie­jęt­niej i de­li­kat­nie za­su­ge­ro­wać tę Apo­ka­lip­sę wcze­śniej, wpro­wa­dzić ją nieco le­piej do tej hi­sto­rii. Po trze­cie za­wsze mnie mar­twił los Huuba, któ­re­go z pre­me­dy­ta­cją zo­sta­wi­łem za­gu­bio­ne­go wśród wydm w ob­li­czu ta­kich osta­tecz­nych wy­da­rzeń. Sie­dział tam wiele lat, pod­czas któ­rych autor pisał inne rze­czy. Wy­star­czy.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

A gdyby tak z roz­bi­te­go stat­ku cudem ura­to­wa­ła się Bi­blia? Albo nawet cała skrzyn­ka?

Bo świad­ko­wie Je­ho­wy stu­ka­ją­cy do trapu wej­ścio­we­go to jed­nak prze­gię­cie. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

O świad­kach Je­ho­wy nie my­śla­łem, gdy bo­ha­ter za­sta­na­wiał się od­no­śnie skrzy­dla­tych po­słań­ców, bar­dziej cho­dzi­ło mi o po­słań­ców nie­biań­skich… I były to za­le­d­wie jego roz­wa­ża­nia.

Oczy­wi­ście, mogę sobie np. wy­obra­zić Marka i Ali­cję jako no­wych Adama i Ewę na Mar­sie. Nawet po­zo­sta­wi­łem sobie taką myśl od­no­śnie przy­szło­ści bo­ha­te­rów.

I mogą też zna­leźć Bi­blię we wraku i za­cząć gło­sić dobrą no­wi­nę wśród po­ro­stów lub pu­ka­jąc od drzwi do drzwi ko­lej­nych kul­tur i szcze­pów bak­te­rii.

A potem żyć długo i szczę­śli­wie. Każ­de­mu kto zgrze­szy de­mon­stru­jąc skut­ki gnie­wu bo­że­go i wska­zu­jąc na Zie­mię. 

Kur­ty­na ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Bar­dzo do­brze się czy­ta­ło, kli­mat i po­sta­ci świet­nie od­da­ne we­dług mnie. Mam tylko jedno ale, niby były dwa, ale dru­gie przy­ćmi­ło pierw­sze :) Naj­pierw mnie le­ciut­ko znie­chę­ci­ło na­gra­nie (tekst ita­li­kiem). Ale po­szło to w nie­pa­mięć przy apo­ka­lip­sie. I nie ona sama mi tu nie za­gra­ła, bo niby czemu nie mo­gła­by by się wy­da­rzyć. Co in­ne­go mnie zdzi­wi­ło. Z tek­stu wy­ni­ka, że tylko Ir­land­czyk jest wie­rzą­cy, wpraw­dzie prze­ko­nu­ję się o tym tuż przed kul­mi­na­cyj­ną sceną, ale jest to ja­kieś mi­ni­mal­ne wy­prze­dze­nie. Z kolei nic nie wiem o wie­rze po­zo­sta­łych człon­ków za­ło­gi sta­cji, więc za­kła­dam (może błęd­nie), że nie­ko­niecz­nie im z wiarą po dro­dze. I tak sami z sie­bie, bez pro­te­stów po pro­stu uwie­rzy­li w bi­blij­ny ko­niec? Zwłasz­cza na­uko­wiec chyba ra­czej szu­kał­by in­nych wy­ja­śnień, przy­naj­mniej na po­cząt­ku. To jest ta jedna rzecz, która mi tu nie pa­su­je. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ku­ję za tak miłe słowa, Śnią­ca. Tekst pi­sa­ny kur­sy­wą za­brzmiał fał­szy­wie jesz­cze kilku innym czy­tel­ni­kom, zatem ten in­fo­dump (cyt. Co­bold) jed­nak tro­chę zgrzy­ta. Co do Two­je­go dru­gie­go “ale”​. Masz rację, być może wcze­śniej­sze wpro­wa­dze­nie pew­nych in­for­ma­cji na temat re­li­gij­no­ści uczest­ni­ków misji przy­dał­by się i do­brze za­grał w tek­ście. Nie wiem czy nie osła­bi­ło­by to efek­tu za­sko­cze­nia, na któ­rym mi za­le­ża­ło, ale dałaś mi do my­śle­nia. Co do na­ukow­ców przyj­mu­ją­cych za pew­nik bi­blij­ną Apo­ka­lip­sę. Na swoje uspra­wie­dli­wie­nie przy­to­czę frag­ment w któ­rym za­war­łem pe­wien ele­ment “nad­przy­ro­dzo­ny”​, który mógł ich prze­ko­nać do ta­kie­go po­dej­ścia.

 

“Ro­sja­nin po­now­nie trza­snął w wy­łącz­nik. A potem jesz­cze raz. Nic się nie stało. Z gło­śni­ków nadal pły­nę­ła nie­po­ję­ta mu­zy­ka i ka­ska­da słów. Apo­ka­lip­tycz­na ka­ko­fo­nia. I miała w sobie pięk­no, które je­ży­ło włosy na karku.

Przez długą go­dzi­nę cała nasza piąt­ka wy­trwa­ła za­sty­gła nie­mal w bez­ru­chu. Flann ze szklan­ką bim­bru w dłoni, Ser­giej po­chy­lo­ny w za­du­mie nad zwo­jem kabli wy­mon­to­wa­nym z pa­ne­lu łącz­no­ści (…)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Pa­mię­tam ten frag­ment, ale i tak na ich miej­scu nie uwie­rzy­ła­bym (chyba – łatwo się gdyba ;) ) tak szyb­ko i łatwo. Ze­psu­ty wy­łącz­nik to żaden ar­gu­ment (skoro i tak po­ło­wa sprzę­tu nie dzia­ła­ła) – naj­pierw tu bym szu­ka­ła. A i sły­sza­łam już kilka utwo­rów, które – a wła­ści­wie któ­rych wy­ko­na­nie – wy­wo­ły­wa­ły u mnie dresz­cze i zje­że­nie wło­sów, więc to też nie byłby dla mnie ar­gu­ment “bo­sko­ści/bi­blij­no­ści/nad­przy­ro­dzo­no­ści”. Nie żebym ne­go­wa­ła Twój po­mysł na za­sko­cze­nie, bo dobra nie­spo­dzian­ka nigdy nie jest zła, tylko chcę po­ka­zać, jak pewni czy­tel­ni­cy (bo pew­nie nie wszy­scy) mogą scep­tycz­nie ode­brać tak po­ka­za­ną scenę. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Hmm. A to nie było tak, że łącz­ność dzia­ła­ła mimo tego, że oni wy­mon­to­wa­li pół urzą­dze­nia? Mnie do de­wo­cji bar­dzo da­le­ko, ale chyba bym się za­czę­ła za­sta­na­wiać, gdyby urzą­dze­nie, któ­re­go wtycz­kę trzy­mam w łapie, dzia­ła­ło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Masz na myśli ten frag­men­cik: Ser­giej po­chy­lo­ny w za­du­mie nad zwo­jem kabli wy­mon­to­wa­nym z pa­ne­lu łącz­no­ści? Hm, ja to ode­bra­łam tak, że pró­bu­jąc na­pra­wiać i na­wią­zać po­łą­cze­nie coś tam wy­cią­gnął, coś tam wy­mie­nił i część kabli mu zo­sta­ła. Zgod­nie ze starą za­sa­dą: ro­ze­bra­łem, po­skła­da­łem, dzia­ła i jesz­cze tro­chę czę­ści zo­sta­ło. Nie od­czy­ta­łam tego, jako “wy­cią­gnię­cie wtycz­ki”. Gdy­bym tak to zo­ba­czy­ła, to może, kto wie… 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Śnią­ca ma wąt­pli­wo­ści, czyli autor nie wy­ra­ził się wy­star­cza­ją­co jasno. Mia­łem na­dzie­ję, że to bę­dzie jed­no­znacz­ne ale wi­docz­nie nie jest.

W tym frag­men­cie, jak za­uwa­ży­ła Fin­kla. łącz­ność dzia­ła dalej mimo wie­lo­krot­ne­go wy­łą­cza­nia, a nawet odłą­cze­nia i roz­ba­bra­nia kabli. Do­pie­ro potem na­stę­pu­je cisza.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Śnią­ca ma wąt­pli­wo­ści, czyli autor nie wy­ra­ził się wy­star­cza­ją­co jasno.

Bo ja wiem? Im dłu­żej się nad tym za­sta­na­wiam, tym bar­dziej do­cho­dzę do wnio­sku, że to ja nie do­czy­ta­łam i moje za­ło­że­nie “na­pra­wy” było na wy­rost. Prze­cież widzę teraz jasno, że Ser­giej nic nie wy­mon­to­wy­wał/wy­mie­niał, bo prze­cież prak­tycz­nie cały czas “kli­kał” po prze­łącz­ni­kach i kla­wi­szach, usi­łu­jąc zła­pać sy­gnał.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

To, co na­le­ży po­chwa­lić, już po­chwa­lo­no, co zga­nić, zga­nio­no. To co ja mogę dodać??? Może tyle, że do głowy mi nie przy­szło, że cho­dzi o bi­blij­ną ka­ta­stro­fę. I czemu nagle ko­niec! My­śla­łem, że to Chiń­czy­cy świę­to­wa­li zwy­cię­stwo w ko­mu­ni­stycz­nym stylu, a to anio­ły… Do­pie­ro jak prze­czy­ta­łem ko­men­ta­rze, zro­zu­mia­łem. Więc albo ja je­stem za mało in­te­li­gent­ny, albo finał zbyt enig­ma­tycz­ny (nie­po­trzeb­ne skre­ślić).

Moje za­ło­że­nie było takie, że czy­tel­nik wie tyle samo ile od­cię­ta od świa­ta za­ło­ga sta­cji ko­smicz­nej. Wy­da­rze­nia oglą­da­my ocza­mi astro­bio­lo­ga. Nar­ra­tor nie jest wszech­wie­dzą­cy. Tekst nie jest spe­cjal­nie długi. Sporo czasu za­ję­ła mi próba wpro­wa­dze­nia od­po­wied­nie­go kli­ma­tu. Czy z po­wo­dze­niem? Nie wiem. Samo za­koń­cze­nie nie jest spro­wa­dzo­ne do kilku zdań, to jed­nak jakaś tam część opo­wia­da­nia. Może zbyt enig­ma­tycz­na. Sta­ra­łem się też de­li­kat­nie za­po­wie­dzieć finał bez zdra­dza­nia “nie­spo­dzian­ki”​ i psu­cia efek­tu za­sko­cze­nia. Oczy­wi­ście nie udało mi się to wszyst­ko tak, jak bym chciał jak wnio­sku­ję z ko­men­ta­rzy. Trze­ba szli­fo­wać pióro po pro­stu przed na­stęp­ny­mi tek­sta­mi :)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Ja tam bar­dzo lubię cle­ri­cal fic­tion i do­pusz­cza­łem taką in­ter­pre­ta­cję za­koń­cze­nia, ale praw­dę mó­wiąc byłem za­sko­czo­ny, kiedy na­pi­sa­łeś, że to rów­nież obo­wią­zu­ją­ca in­ter­pre­ta­cja au­tor­ska. I pro­blem nie leży w koń­ców­ce – ona nie może być bar­dziej do­słow­na, ra­czej w tym, że nie przy­go­to­wa­łeś czy­tel­ni­ka na takie za­koń­cze­nie. Może trze­ba było wrzu­cić jakiś mocny motyw eg­zy­sten­cjal­ny na po­cząt­ku, może bi­blij­ny tytuł albo cytat, może wresz­cie coś, co pod­pro­go­wo otwo­rzy czy­tel­ni­ka na takie my­śle­nie – imię bo­ha­te­ra lub jakiś sym­bol.

Drogi Co­bol­dzie. Nigdy nie ma obo­wią­zu­ją­cej in­ter­pre­ta­cji au­tor­skiej. Ja tylko wy­ja­wiam co mi cho­dzi­ło po gło­wie i jaki był za­mysł. A gdy pi­sa­łem ten tekst wy­obra­zi­łem sobie od­osob­nio­ną grupę, która zo­sta­je po­mi­nię­ta w dniu Sądu Osta­tecz­ne­go. Za wszel­kie nie­do­stat­ki tek­stu i brak ostrze­że­nia oraz bar­dziej do­sad­ne przy­go­to­wa­nie na finał prze­pra­szam za­wie­dzio­nych czy­tel­ni­ków. Jak pi­sa­łem, cho­dzi­ło mi też o efekt za­sko­cze­nia.

edit. Znowu ktoś daje mi do my­śle­nia. Być może masz rację i przy­go­to­wa­nie w tak dys­kret­nej for­mie o ja­kiej wspo­mi­nasz, by­ło­by do­brym po­my­słem.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Prze­czy­ta­łem wczo­raj póź­nym wie­czo­rem, chcia­łem na­pi­sać ko­men­tarz rano, ale za­po­mnia­łem o czym było :( To zna­czy nie do końca, po­do­bał mi się kli­mat bazy na pla­ne­cie, opisy so­lid­ne i re­ali­stycz­ne (w moim od­czu­ciu). Go­rzej z fa­bu­łą, mu­sia­łem dzi­siaj prze­ska­no­wać, żeby sobie przy­po­mnieć. Może opo­wia­da­nie jest zbyt opi­so­we, może po pro­stu nie dla mnie. Dobre oceny i ko­men­ta­rze po­wstrzy­my­wa­ły mnie przed skre­śle­niem kilku słów, ale przy­ją­łem za­sa­dę, jak prze­czy­ta­łeś, to coś na­pisz.

Po­zdra­wiam.

Dzię­ku­ję Dar­co­nie za prze­czy­ta­nie i opi­nię. Każdy ko­men­tarz jest cenny dla au­to­ra i z każ­de­go wy­pły­wa nauka. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Mr.Marasie – żeby było jasne: sam po­mysł jest taki, że Ci go za­zdrosz­czę. Za­sta­na­wiam się tylko, jak go naj­le­piej wy­ko­nać.

Oooo miło, dzię­ku­ję bar­dzo :) Po­mysł wydał mi się ory­gi­nal­ny i cie­ka­wy. Może gdy roz­wi­nę tekst uda mi się wy­ko­rzy­stać i zre­ali­zo­wać go le­piej. Na pewno sko­rzy­stam i prze­my­ślę wszyst­kie uwagi i pod­po­wie­dzi jakie po­zna­łem na tym por­ta­lu. Trze­ba mi było ta­kich opi­nii i kry­ty­ki, po to ten tekst tu za­mie­ści­łem, o czym uczci­wie wspo­mnia­łem.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

I jesz­cze py­ta­nie w kwe­stii for­mal­nej. Jeśli ten tekst zyska wspo­mnia­ne roz­wi­nię­cie, po­praw­ki i nowe za­koń­cze­nie, bę­dzie mógł być tutaj za­miesz­czo­ny po­now­nie (po­nie­kąd)?

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Tech­nicz­nie nikt Ci tego nie unie­moż­li­wi. Re­gu­la­min też nie za­bra­nia. Ale nie lubię spo­ty­kać “no­wych” tek­stów, które już kie­dyś czy­ta­łam. Acz­kol­wiek ostat­nie do­świad­cze­nia Zal­tha su­ge­ru­ją, że po czte­rech la­tach już prak­tycz­nie nie pa­mię­tam tek­stu.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Racja Fin­klo. Le­piej wrzu­cić coś no­we­go. Ten tekst ma już swoją hi­sto­rię. Roz­wi­nę i po­słu­ży do in­nych celów. Taki był za­mysł zresz­tą.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Pew­nie jest jakaś dys­ku­sja, ale nie chcia­ło mi się czy­tać wcze­śniej­szych ko­men­ta­rzy.

Plusy. Są i to duże.

Nar­ra­cję pro­wa­dzisz tak, jak byś sie­dział na Mar(a)sie. :P

Dia­lo­gi – na­tu­ral­ne. Mar­so­nau­ci – też lu­dzie, nie każdy na­uko­wiec musi być “oh, ę” .

Sex i re­la­cje – No wła­śnie. Mnó­stwo “au­to­rów“ zu­peł­nie o tym za­po­mi­na w dłu­gich mi­sjach albo ce­lo­wo igno­ru­ją temat. Błąd.

Ruska whi­sky – bal­sam!

Świet­ny język. Fajny rytm nar­ra­cji.

Minus – krót­kie to. I jesz­cze jeden – dłu­uugi in­fo­dump kur­sy­wą.

A tak ogól­nie, dzię­ki. Dobry tekst.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Bar­dzo mnie cie­szy Twoja opi­nia i no­mi­na­cja (!) Zalth . Dzię­ki! Oczy­wi­ście in­fo­dump się tu prze­wi­ja w ko­men­ta­rzach. Po­wi­nien być zgrab­niej wpro­wa­dzo­ny jak wnio­sku­ję z Wa­szych wy­po­wie­dzi.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Prze­czy­ta­łem i ja. Od po­cząt­ku mia­łeś u mnie plusa za te­ma­ty­kę – uwiel­biam, jak akcja dzie­je się gdzieś w ko­smo­sie, w małej bazie, gdzie sta­cjo­nu­je kilka uwię­zio­nych osób…

Opo­wia­da­nie z pew­no­ścią ma pro­fe­sjo­nal­ny rys – faj­nie za­wią­za­łeś akcję, wpro­wa­dzi­łeś in­te­re­su­ją­cych bo­ha­te­rów i spraw­nie za­ry­so­wa­łeś ich wza­jem­ne re­la­cje, wresz­cie oszczęd­nie opi­sa­łeś samą bazę i pej­zaż. In­fo­dump może tro­chę mę­czą­cy, ale ra­czej po­trzeb­ny – po­zwo­lił ro­ze­znać się w sy­tu­acji i spoj­rzeć na nią z dy­stan­su. Zatem – im­mer­sja na od­po­wied­nim po­zio­mie.

Tempo może tro­chę zbyt wolne – przy tej ob­ję­to­ści było ok, czy­ta­ło się do­brze, ale jak­byś po­mysł roz­wi­jał… przy­da­ło­by się tro­chę uroz­ma­iceń i przy­spie­szeń. Tro­chę mam do Cie­bie żal, że nie po­sze­dłeś bar­dziej w tę stro­nę scien­ce, nie na­pi­sa­łeś wię­cej o tych po­ro­stach… Li­czy­łem, że wła­śnie tego bę­dzie do­ty­czyć fa­bu­ła, tym­cza­sem Ty wy­le­cia­łeś z Sądem Osta­tecz­nym XD

Z jed­nej stro­ny in­te­re­su­ją­cy i nie­spo­dzie­wa­ny kie­ru­nek, z dru­giej – Count nie lubi tych re­li­gij­nych za­gry­wek, a anio­łów nie lubi jesz­cze bar­dziej :|

Koń­ców­ka jed­nak fajna – niby nie­do­po­wie­dzia­na, ale jed­nak wy­star­cza­ją­ca. Po­dob­nie jak Co­bol­da, mnie rów­nież za­in­te­re­so­wa­ło, co z Hu­ubem… Gdy­byś kie­dyś na­pi­sał kon­ty­nu­ację i tu opu­bli­ko­wał, będę ją miał na oku ;)

Ach, jesz­cze tytuł! Wy­bacz, bez­na­dziej­ny. Aż mu­sia­łem spraw­dzić go jesz­cze raz, tak wy­pa­da z pa­mię­ci. Jutro będę pa­mię­tał tekst, ale po ty­tu­le już go nie od­szu­kam…

Warsz­tat – zgrab­ny. Mo­men­ta­mi szwan­ko­wa­ła in­ter­punk­cja, ale gra­ma­ty­ka i te inne bzde­ty na wy­so­kim po­zio­mie :D

 

Tyle ode mnie. Na ko­niec kilka uwag:

po­po­łu­dnia spę­dza­łem naj­czę­ściej w to­wa­rzy­stwie kilku kul­tur me­ta­no­ge­nów i szcze­pów bak­te­rii de­ino­coc­cus ra­dio­urans.

Za­pi­su­jąc nazwy wła­sne bak­te­rii po­wi­nie­neś jed­nak sto­so­wać kur­sy­wę, zaś formę mor­fo­lo­gicz­ną (w tym przy­pad­ku De­ino­coc­cus) do­dat­ko­wo wiel­ką li­te­rą.

uwię­zio­nych w małej bańce mar­sjań­skie­go ha­bi­ta­tu, mi­lio­ny ki­lo­me­trów od naj­bliż­sze­go fast-fo­oda.

To ki­lo­me­trów tro­chę mnie skon­fun­do­wa­ło, skoro w ko­smo­sie li­czy­my od­le­głość w la­tach świetl­nych… Ale to może być cze­pial­stwo, skoro słowa są luźną uwagą.

Masz może po­mysł[+,] jak nie zwa­rio­wać przez te dłu­gie mie­sią­ce?

Bosa, ubra­na tylko w wiot­ką, białą bie­li­znę, pach­ną­ca mor­ską bryzą zmie­sza­ną ze słod­kim aro­ma­tem ży­wi­cy…

Może “zwiew­ną”? Przy­miot­nik wiot­ka ra­czej nie pa­su­je do bie­li­zny… Prę­dzej do Ali­cji :D

Wi­dzia­łem, że się go­tu­je[+,] jed­nak jego ła­god­na na­tu­ra od­nio­sła ko­lej­ne zwy­cię­stwo.

Gdzieś tam, Ma­tecz­ka Zie­mia mi­go­ta­ła jak robak świę­to­jań­ski w roju ty­się­cy in­nych ro­ba­ków.

To prze­my­śla­ne po­wtó­rze­nie? W oczy w sumie jakoś mocno nie kole, nie­mniej można by to dru­gie za­mie­nić na “owa­dów”, albo jakoś jesz­cze ina­czej ;)

Przed­sta­wię tobie spra­wę ob­ra­zo­wo: można nim co naj­wy­żej po­grać w te­tri­sa, przy sza­chach wy­sia­da.

To jest dia­log, więc ra­czej “ci”. W po­wyż­szy spo­sób ra­czej nikt nie mówi, albo to po pro­stu ja ni­ko­go ta­kie­go nie spo­tka­łem…

Bóg[+,] po­wia­dasz? To zna­czy, że roz­ma­wia­łeś z nim?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Dzię­ku­ję go­rą­co za wszyst­kie uwagi i cie­szę się, że ogól­nie na plus we­dług Cie­bie. Błędy oczy­wi­ście po­pra­wię, także w za­pi­sie nazw.

Ro­ba­ki po­wtó­rzy­łem ce­lo­wo, wy­da­wa­ło mi się to me­lo­dycz­nie ok.

To “tobie”​ w ustach Ser­gie­ja miało tak lekko z ro­syj­skim się sko­ja­rzyć w moim od­czu­ciu.

Zwiew­na bie­li­zna bar­dziej mi się po­do­ba, fakt. Za­bra­kło mi tego słowa chyba po pro­stu.

 

Edit. Tytuł już zo­sta­nie. Funk­cjo­nu­je z tym tek­stem od ja­kie­goś czasu. Miał być la­pi­dar­ny i enig­ma­tycz­ny. Suchy jak Mars.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Widać stąd było do­sko­na­le pełną pa­no­ra­mę do­li­ny roz­cią­ga­ją­cej się od pod­nó­ży Olim­pu do stóp Thar­sis Mon­tes. Można było rów­nież ogar­nąć wzro­kiem cały kom­pleks za­bu­do­wań. Spo­glą­da­jąc na ten widok, po­czu­łem się jak wię­zień, który wdra­pał się na wie­życz­kę straż­ni­czą, by zna­leźć wyłom w murze, po­szu­kać szan­sy na uciecz­kę…

Wię­zie­nie. Tym była dla nas obec­nie mar­sjań­ska baza. Pa­mię­tam, że nie­gdyś jej widok wzbu­dzał mój za­chwyt.”

 

“Nasza ofer­tę re­kla­mu­je­my ha­słem:” – Naszą

 

„Wsta­łem i trza­sną­łem z siłą w przy­cisk uru­cha­mia­ją­cy drzwi.” – Co to wła­ści­wie zna­czy: trza­sną­łem z siłą?…

 

„– Po­spiesz się[+,] Sergi.”

„…koń­czył się sy­kiem otwie­ra­nych drzwi i za­wsze tym samym py­ta­niem.

Drzwi syk­nę­ły gło­śno i sta­nął w nich uśmiech­nię­ty me­cha­nik. Uśmiech miał na­praw­dę wred­ny.”

 

„– Czy wy, Ro­sja­nie[+,] da­rzy­cie Ame­ry­ka­nów po­dob­ną sym­pa­tią?”

 

„– To ra­czej żaden z na­szych prze­kaź­ni­ków. Pró­bo­wa­łem sko­rzy­stać z an­te­ny „Gio­va­nie­go”, ale nic z tego. Pew­nie awa­ria po ich stro­nie. I to po­waż­na awa­ria. Nasze sondy są kon­tro­lo­wa­ne z Ziemi, a mil­czą już od ty­go­dnia. Mo­że­my tylko cze­kać na ich ruch.

– Tak – przy­tak­nął sobie. – Trze­ba cze­kać.”

Czemu kwe­stie wy­po­wia­da­ne przez tę samą osobę są przed­sta­wio­ne osob­no, od dwóch aka­pi­tów?

 

„Przed­sta­wię tobie spra­wę ob­ra­zo­wo:” – Nie­gra­ma­tycz­ne. Przed­sta­wię ci spra­wę ob­ra­zo­wo.

 

„Ni­czym krwa­wa ofia­ra zło­żo­na przed oł­ta­rzem rzym­skie­go bożka” – Ofia­ry ra­czej skła­da się na oł­ta­rzach

 

„Gołym okiem widać, że to nie bę­dzie zwy­kła ku­rzaw­ka. Widać stary cap ostro się wku­rzył.”

 

„– Prze­cież wiesz, że nie palę tego świń­stwa[+,] Mark”

 

„Za­bu­cza­ły agre­ga­to­ry.” – Agre­ga­to­ry czy agre­ga­ty?

 

„Me­ta­licz­ny dźwięk in­for­mo­wał nas o po­wra­ca­ją­cym z głębi sta­cji Elia­sie. W gło­śni­kach znów za­trzesz­cza­ło i usły­sze­li­śmy dziw­ny i obcy dźwięk.”

 

„Przez chwi­lę wzno­sił się w coraz wyż­sze tony i nagle ucichł.” – „Wzno­sze­nie w wyż­sze tony” nie jest pra­wi­dło­wym związ­kiem wy­ra­zo­wym. Ra­czej przy­bie­rał coraz wyż­sze tony.

 

„Brzmi jak ja­kieś ar­cha­icz­ne słu­cho­wi­sko ra­dio­we… – sSię­gnął do wy­łącz­ni­ka i zanim po­wstrzy­ma­łem jego rękę, stuk­nął pal­ca­mi w zie­lo­ny przy­cisk.”

 

„– Me vale madre!” – Z cie­ka­wo­ści, jak to prze­tłu­ma­czyć? Moja upo­śle­dzo­na zna­jo­mość hisz­pań­skie­go nie po­zwo­li­ła mi tego roz­gryźć, bo żadne ze zna­czeń „vale” i słów po­chod­nych mi to nie pa­su­je…

 

Muszę się za­sta­no­wić. Ge­ne­ral­nie po­do­ba­ło mi się, bo stwo­rzy­łeś świet­ny kli­mat, po­sta­cie na­ry­so­wa­ne są oszczęd­nie ale wy­star­cza­ją­co, by każda miała dla mnie twarz, przy­padł mi też do gustu po­mysł po­rzu­ce­nia na Mar­sie grup­ki ba­da­czy w ob­li­czu za­gła­dy Ziemi. Nie po­do­ba mi się za to bi­blij­ne roz­wią­za­nie (na­wia­sem mó­wiąc to drugi tego typu tekst który ostat­nio tu czy­ta­łam i który jest no­mi­no­wa­ny – SF z za­koń­cze­niem bi­blij­ną Apo­ka­lip­są, przy­pa­dek? ;), bo wy­da­je mi się takim… naj­prost­szym wyj­ściem z sy­tu­acji, jakby uciecz­ką od braku lep­sze­go po­my­słu. Ale to oczy­wi­ście moje od­czu­cie. I tak naj­więk­szą war­tość ma tu prze­cież to, co roz­gry­wa się na sta­cji, za­leż­no­ści mię­dzy bo­ha­te­ra­mi, zdra­dzo­ny głów­ny bo­ha­ter, nie­obec­ny Huub, faj­nie wy­kre­owa­ny dr Who… W każ­dym razie lek­tu­rę za­li­czam do uda­nych. I dłu­gość też w sam raz. I jak to ktoś wcze­śniej na­pi­sał – jeśli by­ła­by kon­ty­nu­acja, czy­ta­ła­bym.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Wspa­nia­le, że tu zaj­rza­łaś Jo­se­he­im. Bar­dzo się cie­szę, że mimo spo­rych za­strze­żeń tekst jed­nak się spodo­bał. Kon­ty­nu­acja bę­dzie. A ści­ślej mó­wiąc roz­wi­nię­cie. Jak już wspo­mi­na­łem w ko­men­ta­rzach, taki był od po­cząt­ku po­mysł na tę hi­sto­rię. To wła­śnie po­sta­wie­nie od­izo­lo­wa­nej grupy „mar­so­nau­tów” w sy­tu­acji gdy nie obej­mu­je ich Sąd Osta­tecz­ny wy­da­ło mi się ory­gi­nal­ne i cie­ka­we. Nie każ­de­mu, jak widzę, to się spodo­ba­ło.

Dzię­ku­ję za wszyst­kie Twoje uwagi i pod­po­wie­dzi. Każda uwaga i rada jest cenna. Wy­bacz uster­ki i błędy. Wszel­kie ba­bo­le po­pra­wię jak naj­szyb­ciej.

 

Z kil­ko­ma su­ge­stia­mi jed­nak się nie zgo­dzę lub upar­cie będę bro­nił swo­ich racji.

1.

„Wsta­łem i trza­sną­łem z siłą w przy­cisk uru­cha­mia­ją­cy drzwi.” – Co to wła­ści­wie zna­czy: trza­sną­łem z siłą?…

 Od­po­wia­dam, pod­pie­ra­jąc się słow­ni­kiem:

 

 

http://sjp.pwn.pl/sjp/trzasnac;2531024.html

 

2.

„…koń­czył się sy­kiem otwie­ra­nych drzwi i za­wsze tym samym py­ta­niem.

Drzwi syk­nę­ły gło­śno i sta­nął w nich uśmiech­nię­ty me­cha­nik. Uśmiech miał na­praw­dę wred­ny.”

 

Tutaj muszę za­pro­te­sto­wać. W obu przy­pad­kach po­wtó­rze­nie jest ce­lo­we. Nar­ra­tor opo­wia­da o czymś i po chwi­li do­kład­nie to się dzie­je. Taki za­bieg mi się wi­dział.

3.

„Przed­sta­wię tobie spra­wę ob­ra­zo­wo:” – Nie­gra­ma­tycz­ne. Przed­sta­wię ci spra­wę ob­ra­zo­wo.

 

Tak. Zwra­ca­no mi już uwagę i tłu­ma­czy­łem. Na­praw­dę chcia­łem żeby to za­brzmia­ło tak z ro­syj­ska w ustach Ser­gie­ja.

4.

„Ni­czym krwa­wa ofia­ra zło­żo­na przed oł­ta­rzem rzym­skie­go bożka” – Ofia­ry ra­czej skła­da się na oł­ta­rzach

Jest przed za­miast na po­nie­waż Olym­pus Mons uzna­łem za oł­tarz Marsa, a sta­tek roz­bił się u jego pod­nó­ża.

 5.

„– Me vale madre!” – Z cie­ka­wo­ści, jak to prze­tłu­ma­czyć? Moja upo­śle­dzo­na zna­jo­mość hisz­pań­skie­go nie po­zwo­li­ła mi tego roz­gryźć, bo żadne ze zna­czeń „vale” i słów po­chod­nych mi to nie pa­su­je…

 Służę uprzej­mie. Za Urban Dic­tio­na­ry:

„Me vale madre!” – „I don't give fuck” in spa­nish. Li­te­ral­ly means, „It means mo­ther for me”, „madre” can be a used a curse word.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Dzię­ki za wy­tłu­ma­cze­nie “Me vale madre”, nie spo­tka­łam się z tym wcze­śniej ;)

 

2, 3 i 4 zo­sta­wiam, skoro masz to prze­my­śla­ne, ale nad 1 się po­chy­lę. Otóż słowo “trza­snąć” ma już w sobie za­war­tą su­ge­stię uży­cia siły. Nikt nie trza­ska de­li­kat­nie i ła­god­nie. “Trza­ska­nie z siłą” brzmi nie­na­tu­ral­nie, to jest ple­onazm. Gdy­byś do­okre­ślił, że “trza­snął z całej siły”, to by­ło­by pod­kre­śle­nie, za­ak­cen­to­wa­nie. Ale samo “trza­ska­nie z siłą” wy­glą­da po pro­stu dziw­nie.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Acha! Czyli o to cho­dzi­ło z tym trza­ska­niem. W takim razie zga­dzam się i nie pro­te­stu­ję. Po­pra­wi­łem zgod­nie z Twoją su­ge­stią.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Że ma­rud­na je­stem, to się jesz­cze przy­cze­pię do Two­je­go ko­men­ta­rza – “Aha”, a nie “acha” ;P

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Szkol­ny błąd. Teraz mi wstyd nor­mal­nie.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

E tam ;) Za­miast się wsty­dzić, le­piej na­pisz dal­szy ciąg!

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

A może le­piej tutaj w trzech zda­niach po­wiem co było dalej… ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Po­do­ba­ła mi się stop­nio­wa eks­po­zy­cja sy­tu­acji w ja­kiej zna­leź­li się bo­ha­te­ro­wie. Drugi plus to wy­raź­ny kli­mat pa­nu­ją­cy na sta­cji. Styl się czyta. Bo­ha­te­ro­wie są wy­ra­zi­ści. Z mi­nu­sów to frag­ment na­pi­sa­ny kur­sy­wą oraz bi­blij­na apo­ka­lip­sa – to ze­psu­ło mi lek­tu­rę, bo mamy SF, a tu taki nie­pa­su­ją­cy klo­cek. Wo­lał­bym zwy­kłe przy­wa­le­nie ko­me­ty w Zie­mię. Ale za­koń­cze­nie to kwe­stia gustu, więc nie wiem czy to za­rzut. Przez ten motyw bi­blij­ny nie czy­tał­bym kon­ty­nu­acji.

Ogól­nie po­rząd­nie na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie, które wcią­gnę­ło i do­brze się czy­ta­ło.

A może le­piej tutaj w trzech zda­niach po­wiem co było dalej… ;)

Ani się waż! Po­wtó­rzę za Jose – na­pisz po­rząd­ny ciąg dal­szy. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Black­burn – ​dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas i ko­men­tarz. Fa­bu­ła jak fa­bu­ła, po­mysł jak po­mysł. Nie każ­de­mu przy­pad­nie do gustu. Naj­waż­niej­sze, że styl się czyta, bo­ha­te­ro­wie wy­ra­zi­ści, kli­mat wy­raź­ny, a opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne po­rząd­nie, wcią­ga i do­brze się czyta. Dla mnie to bar­dzo miłe słowa i za­chę­ta do dal­sze­go pi­sa­nia.

 

Śnią­ca – ale mnie pod­pusz­czasz do spół­ki z Jose. Ale też ser­decz­nie dzię­ku­ję za taki ukry­ty kom­ple­ment i biorę za dobrą mo­ne­tę oraz za­chę­tę. Ciąg dal­szy mia­łem wła­śnie za­miar na­pi­sać po­rząd­nie dla od­mia­ny ;) . 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Mam! Mam! Ale czad! Le­piej się słu­cha niż czyta! Na­praw­dę dobra ro­bo­ta Alek­san­dra. Ma facet ta­lent i przede wszyst­kim ma ten głos! 

 

“​Trze­ba cze­kać”​ w wer­sji audio:

 

https://www.youtube.com/watch?v=ulZ34bjWqzg&feature=youtu.be

 

 

 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Ona sama zaś[-,] zaraz od­pły­wa­ła w dal z gra­cją rzad­ko spo­ty­ka­ną przy tu­tej­szej gra­wi­ta­cji.

Jeśli upie­rasz się na prze­ci­nek w tym zda­niu, to roz­wa­żył­bym przed “z gra­cją”. Cho­ciaż chyba bym tutaj ni­g­dzie nie sta­wiał.

 

Jeśli przy­ci­śnie MVP na maksa[+,] zdąży.

 

Zda­wa­ło mi się, że wiem, jak go pod­jeść.

Po­dejść?

 

Byłem gdzieś w 1/3 tek­stu, gdy wrzu­ci­łeś ko­men­tarz z na­gra­niem – resz­tę więc prze­śle­dzi­łem wzro­kiem, słu­cha­jąc lek­to­ra. :D

Bar­dzo po­rząd­nie na­pi­sa­ne. Jest kli­ma­tycz­nie, dusz­no, czu­łem to przy­tło­cze­nie. Po­sta­ci wy­szły Ci barw­ne, in­te­re­su­ją­ce, ja­kieś. Tylko nie mo­głem uwol­nić się od sko­ja­rzeń z “So­la­ris”. Tam głów­ny bo­ha­ter też miał ko­le­gę, z któ­rym roz­ma­wiał i chyba pił; był także na­uko­wiec, który ukry­wał się przed resz­tą za­ło­gi; była wresz­cie i uko­cha­na, która w isto­cie sta­no­wi­ła je­dy­nie mrzon­kę – co i w Twoim tek­ście ma rację bytu, bo choć Ali­cja ofi­cjal­nie żyje, to po­ja­wia się oso­bi­ście je­dy­nie we wspo­mnie­niach, a w cza­sie rze­czy­wi­stym tylko na ekra­nie. Już nie pa­mię­tam, czy u Lema był od­po­wied­nik Elia­sa, ale mniej­sza o to. Z tych po­sta­ci naj­mniej po­lu­bi­łem głów­ne­go bo­ha­te­ra za to, że był takim pier­do­łą w spra­wach ser­co­wych. Za­miast wziąć je w swoje ręce, to tylko ko­men­to­wał, że uko­cha­na ukła­da sobie życie z innym, a ewi­dent­nie zo­sta­wi­ła Marka przez jakąś jego nie­udol­ność czy nie­po­rad­ność. ;)

Ra­so­we sf, moim zda­niem, oszpe­ci­łeś za­koń­cze­niem. W Two­jej wizji bra­ko­wa­ło pla­ne­ty-oce­anu, więc z nie­ja­kim pod­eks­cy­to­wa­niem cze­ka­łem, kiedy od­stą­pisz od le­mo­wej kli­szy. I nie do końca spodo­bał mi się za­sto­so­wa­ny za­bieg. Naj­pierw przy­szło mi na myśl, że bo­ha­te­ro­wie ode­bra­li od­bi­ty przez ko­smi­tów sy­gnał pierw­szych au­dy­cji ra­dio­wych wy­sła­nych w ko­smos w la­tach trzy­dzie­stych. Póź­niej wy­kla­ro­wa­ło się, że na Ziemi do­szło do ka­ta­stro­fy, więc po­dej­rze­wa­łem jakąś nu­kle­ar­ną wojnę, czy co­kol­wiek in­ne­go, rów­nie dra­ma­tycz­ne­go. Tym­cza­sem do­sta­łem… boga zstę­pu­ją­ce­go z nieba, strze­la­ją­ce­go pio­ru­na­mi w akom­pa­nia­men­cie trąb. To nie­do­rzecz­ne, kupy się nie trzy­ma, nic nie wska­zy­wa­ło w tek­ście na moż­li­wość ist­nie­nia ta­kich cudów, stąd po­nie­kąd zawód u mnie po lek­tu­rze. Przej­rza­łem ko­men­ta­rze i chyba tylko Co­bold do­szu­ki­wał się w tym fi­na­le nie­ja­sno­ści, pola do in­nych in­ter­pre­ta­cji – ku czemu też bym się skła­niał. Ale skoro sam autor mówi, że pla­nu­je ciąg dal­szy hi­sto­rii ba­da­czy Marsa po, do­słow­nie, są­dzie osta­tecz­nym na Ziemi – to cóż tu jest do in­ter­pre­to­wa­nia, Co­bol­dzie?

Od­waż­ny po­mysł na tekst, który roz­mi­nął się nie­ste­ty z moimi gu­sta­mi.

Po­zdra­wiam!

Dzię­ku­ję MrBri­ght­si­de za wy­czer­pu­ją­cy ko­men­tarz i czas po­świę­co­ny lek­tu­rze. Błędy nie­zwłocz­nie po­pra­wię. O fa­bu­le i po­my­śle już pi­sa­łem. Sporo gło­sów tutaj to za­rzu­ty, że ze­psu­łem so­lid­ne s-f bi­blij­nym fi­na­łem. Przyj­mu­ję z po­ko­rą ale tekst opo­wia­da hi­sto­rię, którą chcia­łem opo­wie­dzieć i tego nie zmie­nię. Po­dej­rze­wam jed­nak, że po­wsta­ją­ce roz­wi­nię­cie bę­dzie za­ska­ku­ją­ce dla wszyst­kich. Oczy­wi­ście jeśli Ci roz­cza­ro­wa­ni jesz­cze ze­chcą do niego zaj­rzeć.

Bar­dzo miło czy­ta­ło mi się pierw­szą część ko­men­ta­rza :). I za to “ra­so­we” też dzię­ku­ję. Sko­ja­rze­nia fa­bu­lar­ne z “So­la­ris” nie przy­cho­dzi­ły mi do głowy zanim nie zwró­ci­li­ście na nie uwagę. Ja czy­ta­łem dzie­ło Lema jako na­sto­la­tek, try­lion lat temu. 

 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Myślę, że kon­ty­nu­acja może wy­paść fak­tycz­nie in­te­re­su­ją­co. Jak dla mnie tylko za­koń­cze­nie tego tek­stu ku­le­je, więc skoro wszyst­ko inne gra, być może zde­cy­do­wa­łeś urwać hi­sto­rię za wcze­śnie? Wciąż wie­rzę, że to nie bozia ze­sko­czy­ła na zie­mię z chmu­rek, tylko stwo­rzysz ja­kieś na­uko­we i sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce uza­sad­nie­nie dla tego, co za­szło. :>

Ale wiesz MrBri­ght­si­de, że i na bozię można spoj­rzeć z na­uko­we­go punk­tu wi­dze­nia. To w końcu scien­ce-fic­tion.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Cóż, ba­zu­ję na tym, co mam. A to, co mam, nie prze­ko­nu­je mnie. :<

Ale nic nie stoi na prze­szko­dzie, aby prze­ko­na­ła mnie kon­ty­nu­acja!

I tym opty­mi­stycz­nym ak­cen­tem mo­bi­li­zu­jesz mnie do pracy nad za­ska­ku­ją­cym, wcią­ga­ją­cym, prze­ko­ny­wu­ją­cym roz­wi­nię­ciem tej hi­sto­rii. Mówię cał­kiem serio.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

od­de­chem cichy po­mruk ja­kieś ma­szy­ny.

 

Apo­ka­lip­sa ma to do sie­bie, że jest nie­ocze­ki­wa­na. Po­dob­nie było i u Cie­bie. Po­mysł escha­to­lo­gicz­ne­go fi­na­łu opo­wia­da­nia o pierw­szych Mar­sja­nach jest w grun­cie rze­czy cał­kiem fajny, ale nie mogę po­wie­dzieć, bym po­czuł się za­sko­czo­ny po­zy­tyw­nie – prze­ciw­nie, na myśl przy­cho­dzi nie­szczę­sny “zdu­ping” ;). Mark fak­tycz­nie wspo­mi­na o Bogu w roz­mo­wie z Ali­cją, ale po za­po­zna­niu się z od­czu­cia­mi in­nych czy­tel­ni­ków, widzę, że nie je­stem osa­mot­nio­ny.

Po­wyż­sze nie prze­sła­nia faktu, że na­szki­co­wa­łeś prze­ko­nu­ją­cych bo­ha­te­rów, zma­ga­ją­cych się z re­al­ny­mi trud­no­ścia­mi. Naj­bar­dziej przy­padł mi do gustu chyba język nar­ra­cji, przy­ozdo­bio­ny tam gdzie trze­ba i za­chę­ca­ją­cy do dal­szej lek­tu­ry. 

od­gło­sy do­cho­dzą­ce z prze­dziw­nej pa­ję­czy­ny rur ukry­tych w wi­szą­cym pod su­fi­tem mroku zwo­dzi­ły mój słuch

Gra­biń­ski umiał tak ład­nie, nie­zwy­czaj­nie pisać o zwy­czaj­nych, wy­da­wa­ło­by się, rze­czach.

Z kolei ko­bie­ta oto­czo­na fa­ce­ta­mi na Mar­sie przy­po­mi­na mi ko­bie­tę oto­czo­ną fa­ce­ta­mi na Księ­ży­cu u Żu­ław­skie­go. Pew­nie taka sy­tu­acja po­ja­wia­ła się u róż­nych twór­ców, ale w “ko­smicz­nej” li­te­ra­tu­rze mam nie­ste­ty pewne braki.

 

PS Mark miał sło­wiań­skie ko­rze­nie : )? Po­to­mek pol­skich imi­gran­tów? Czy może ta wzmian­ka o sło­wiań­skiej duszy to tylko ar­ty­stycz­ne po­rów­na­nie?

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i opi­nię Nevaz. Bar­dzo mi miło. Cho­ciaż nie do końca je­stem pe­wien jakie osta­tecz­nie wy­nio­słeś wra­że­nia z lek­tu­ry. Po­zy­tyw­ne czy ra­czej ne­ga­tyw­ne. Ale każda uwaga jest na wagę złota i każde miłe słowa cie­szą i mo­bi­li­zu­ją do bar­dziej wy­tę­żo­nej pracy. Od­wo­ła­nia i po­rów­na­nia do kla­sy­ków, nawet tak od­le­głe i luźne, za­wsze przyj­mę z ra­do­ścią. 

Zdu­ping wy­szedł w za­stęp­stwie za­sko­cze­nia chyba ;)

Mark za­wsze był w mojej gło­wie Mar­kiem. Ale mię­dzy­na­ro­do­wa za­ło­ga używa bar­dziej uni­wer­sal­ne­go imie­nia Mark.

 

Ps. Jest ja­kieś. Z tego co mi wia­do­mo forma ja­kiejś, która by tu pa­so­wa­ła jest zu­peł­nie nie­po­praw­na.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Do­łą­czam się do py­ta­nia Ja­sno­stron­ne­go. IMO, “ja­kiejś” jest w po­rząd­ku.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Oj do­brze już do­brze. Ale zma­so­wa­ny nalot ;) Ja też uży­wam ja­kiejś. Ale mi cał­kiem nie­daw­no ktoś na­wkła­dał do głowy, że nie­po­praw­nie. I nawet tę samą stro­nę po­ka­zy­wał ale sam po­czą­tek gdzie jest ja­kieś i nie ma formy ja­kiejś. I to był ten ar­gu­ment, który mnie miał prze­ko­nać.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Trud­no wy­ro­ko­wać bez kon­kret­ne­go przy­pad­ku, ale w tym wska­za­nym przez Ne­va­za, pi­sał­bym “ja­kiejś”.

Wiesz, TWA, KWA, te rze­czy. Mu­sie­li­śmy bro­nić Ne­va­za. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­pra­wi­łem. Po­pra­wi­łem. Le­piej nie za­dzie­rać z TWA/KWA/ GTW. Ja mam już i tak na­gra­bio­ne tutaj… Gdy tylko wy­chy­lę się poza opo­wia­da­nia to zaraz za­mie­sza­nie się robi ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Ja tylko pró­bu­ję do­ciec po­praw­nej wer­sji uży­te­go wy­ra­że­nia. Fin­klo, gdy­bym chciał Cię ad­o­ro­wać, to za­py­tał­bym, czy to nie Ty przy­pad­kiem po­zo­wa­łaś do okład­ki paź­dzier­ni­ko­wej NF. :D

 

Panie Maras, Pan nie prze­sa­dza z tym na­gra­bie­niem. Ktoś tam Ci chyba nawet de­kla­ro­wał ja­kieś cie­płe uczu­cia na SB? ;-)

Panie Bri­ght­si­de, już gdzieś wy­ja­śnia­łam, że ja bym się tak w paź­dzier­ni­ku nie ro­ze­bra­ła. Nie na tej pół­ku­li… Na dru­giej chyba też nie, za wcze­sna wio­sna. Czyli, nie­waż­ne, jak piszę, gdy­bym miała ze dwa­dzie­ścia kilo nad­wa­gi i zmarszcz­ki, to z ad­o­ra­cji nici? Fa­ce­ci… ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No i ro­mans o pod­ło­żu ero­tycz­nym mam tutaj pod dra­ma­tycz­nym opo­wia­da­niem o końcu świa­ta. Czyli wciąż tli się jakaJś na­dzie­ja na oca­le­nie ludz­ko­ści…

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Nie mo­głem się prze­móc do prze­czy­ta­nia, kiedy w ta­gach zo­ba­czy­łem “sta­cja ko­smicz­na”. Nie lubię i już :D Ale w końcu udało się i prze­czy­ta­łem. I za­wio­dłem się. Oczy­wi­ście na swo­ich prze­ko­na­niach. Bo tekst był bar­dzo dobry :)

Naj­pierw plusy, potem mi­nu­sy.

Świet­nie wy­kre­owa­ne, wy­ra­zi­ste po­sta­cie, gęsty, tłu­sty i wy­ra­zi­sty kli­mat oraz cie­ka­wy, cho­ciaż dziw­ny po­mysł. I per­fek­cyj­ne opisy i zda­nia. Bar­dzo po­do­ba­ły mi się re­la­cje po­mię­dzy astro­nau­ta­mi. Takie to… zwy­kłe i ludz­kie, a tam, na dole – apo­ka­lip­sa. Ład­nie ją wpro­wa­dzi­łeś. Sepsa, trzę­sie­nia ziemi… Tak de­li­kat­nie, spo­koj­nie. Żeby potem mogła ude­rzyć z całą siłą i nie tylko w Zie­mię, ale i serca astro­nau­tów. Kiedy Ro­sja­nin krzyk­nał “Co to kurwa ma być? Czy­ściec!?”, aż mnie ciar­ki prze­szły.

Nie zro­zu­mia­łem z kolei wątku z pa­pie­ro­sa­mi. Miały one ja­kieś zna­cze­nie? Dok­to­rek Who kradł je w końcu czy nie? A może mi coś umknę­ło?

A teraz mi­nu­sy. A wła­ści­wie tylko jeden. Bra­ko­wa­ło mi akcji. Po­mi­mo wszyst­kich ele­men­tów, które były na plus, tek­so­wi przy­dał­by się jakiś za­strzyk, tro­chę emo­cji w środ­ku opo­wia­da­nia. Cze­goś, co na chwi­lę unie­sie czy­tel­ni­ka z lep­kie­go, gę­ste­go kli­ma­tu, żeby z po­wro­tem go tam opu­ścić.

Ogól­nie – czy­ta­ło się do­brze, przy­jem­nie, za­chwy­cił mnie kli­mat. Po­zdra­wiam :)

Bar­dzo dzię­ku­ję Ka­ro­l123 za te miłe słowa. Je­steś jed­nym z nie­wie­lu ko­men­ta­to­rów, któ­rzy na te moje de­li­kat­ne wpro­wa­dze­nia zwró­ci­li uwagę w ten spo­sób je in­ter­pre­tu­jąc.

A było ich kilka przy­naj­mniej: na tej su­chej, zim­nej i opusz­czo­nej przez Boga pla­ne­cie (…); po­waż­ne trzę­sie­nie ziemi w po­łu­dnio­wej Eu­ro­pie, ty­sią­ce przy­pad­ków sepsy w Azji, czar­ne niebo nad pło­ną­cy­mi szy­ba­mi naf­to­wy­mi na Bli­skim Wscho­dzie (…); je­steś wy­ję­ta spod jego ju­rys­dyk­cji na sześć mie­się­cy! (…); Pierw­sze zaj­mo­wa­ły re­la­cje z ob­sza­rów ogar­nię­tych ko­lej­ny­mi pla­ga­mi i ka­ta­kli­zma­mi nę­ka­ją­cy­mi od dłuż­sze­go czasu ma­tecz­kę Zie­mię. (…); Bóg do tego nie do­pu­ści… – prze­mó­wił Flann(…) 

​Wątek z pa­pie­ro­sa­mi miał głów­nie pod­kre­ślić bez­na­dziej­ną sy­tu­ację na sta­cji. Wszyst­ko siada, za­pa­sy się koń­czą, za­ło­ga po­pi­ja i pali po ką­tach ner­wo­wo itd..

 

Cie­szę się bar­dzo, ze opo­wia­da­nie się tobie spodo­ba­ło. Kli­mat był moim za­mie­rze­niem i był moim prio­ry­te­tem i być może akcję po­trak­to­wa­łem zbyt po ma­co­sze­mu. Mia­łem w gło­wie co tez wy­pra­wia się z Hu­ubem i wie­dzia­łem, że tam wrócę i opo­wiem co go spo­tka­ło.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Już, już za­czą­łem po­dej­rze­wać, że jakiś ko­smi­ta na gapę raczy się pa­pie­ro­ska­mi i że walka astro­nau­tów z ufo­lud­kiem sta­nie się głów­nym wąt­kiem  a upa­da­ją­ca Zie­mia bę­dzie je­dy­nie tłem opo­wie­ści ;) Na szczę­ście tak nie było. W ogóle fajny po­mysł z tymi pa­pie­ro­sa­mi, zła­pa­łem się na to. Cią­gle du­ma­łem, o co może cho­dzić i pró­bo­wa­łem roz­wi­kłać za­gad­kę…

 

Ka­ro­lu­123, pa­pie­ro­sy jak pa­pie­ro­sy. Ale im ktoś pod­pro­wa­dzał go­rza­łę! Upa­da­ją­ca Zie­mia była w pew­nym sen­sie tłem opo­wie­ści. Ale tak na­praw­dę to prze­cież ukry­ty ale burz­li­wy ro­mans. Jest ona i jest on. I jest ten trze­ci. Nawet w ob­li­czu Apo­ka­lip­sy wszyst­ko spro­wa­dzo­ne zo­sta­ło do wy­bo­ru męż­czy­zny przez ko­bie­tę ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Za­miast go­rza­ły mieli bim­ber, trud­niej zna­leźć za­mien­nik dla fajek, więc ta kra­dzież chyba bar­dziej boli… ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ro­sja­nin, choć z bim­brem pod pachą, kra­dzie­ży go­rza­ły nie wy­ba­czy. Także nie­mi­ły los zło­dzie­ja… ;)

Co praw­da, to praw­da. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No i stąd pew­nie ta Apo­ka­lip­sa. Za wszyst­kim stał wku­rzo­ny i nie­do­pi­ty Ro­sja­nin. Może to nie­po­praw­ne i ste­reo­ty­po­we my­śle­nie, ale chyba do­tar­li­ście do sedna tego opo­wia­da­nia ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

“Udzi­raj k cier­to­woj ma­tusz­kie” i po­za­mia­ta­ne? ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ja nie pa­nie­ma­ju cie­bia Fin­klie­ja Syl­wie­jew­na Fin­klie­wi­czów­na.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Go­ogle mówią, że udzi­raj to ucie­kaj. Resz­ty się nie do­wie­dzia­łem, ale po­łą­cze­nie Ro­sja­ni­na z try­bem roz­ka­zu­ją­cym za­po­wia­da mor­do­bi­cie.

Nu kak? Od­po­wied­nik na­sze­go “idź do dia­bła!”. Do­słow­nie: “ucie­kaj do czar­ciej ma­mu­si”. W obie­gu jest także wer­sja z bab­cią.

Ale z pa­tro­ni­mi­kiem utwo­rzo­nym od Syl­wii to po­je­cha­łeś. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fakt. To po­win­no być od imie­nia ojca. Ale skąd mam znać? Nu kak? Ale do­brze wie­dzieć co na­pi­sa­łaś (nie zna­łem) bo mi się to zaraz uwi­dzia­ło wy­ko­rzy­stać w ja­kieś wy­po­wie­dzi Sier­gie­ja w roz­wi­nię­ciu. Dzię­ki Fin­kla!

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Po­le­cam jesz­cze “blin”. Zna­czy tyle, co nasze “kur­czę”. I w ana­lo­gicz­ny spo­sób po­wsta­ło. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Bliny ja­dłem kie­dyś i to nie był kur­czak ;) Dzię­ki za pro­po­zy­cję. Może się przy­dać.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Po­do­ba­ło mi się. I za­sko­czy­ło pod kil­ko­ma wzglę­da­mi. 

Po pierw­sze nar­ra­cja… po­pro­wa­dzo­na na luzie. Re­tro­spek­cje prze­pla­ta­ją się czę­sto z bie­żą­cą akcją, ale to nie prze­szka­dza. Bo dzię­ki temu ca­łość nie trąci sztyw­ny­mi ra­ma­mi kla­sycz­nej pi­sa­nej opo­wie­ści. W moim od­czu­ciu nie idziesz drogą pro­stą drogą od X do Y, tylko klu­czysz, nie po­mi­ja­jąc przy tym istot­nych ele­men­tów. Nar­ra­tor mówi wszyst­ko, co chce po­wie­dzieć, choć nie­ko­niecz­nie w upo­rząd­ko­wa­nej ko­lej­no­ści. Cza­sem za­rzu­ci aneg­do­tą, cza­sem in­fo­dum­pem (zga­dzam się z in­ny­mi, że to pi­sa­ne kur­sy­wą słabe). Jeśli nawet jest tu chaos, to kon­tro­lo­wa­ny. (W prze­ci­wień­stwie do mo­je­go ko­men­ta­rza z cha­osem nie­kon­tro­lo­wa­nym, w któ­rym pró­bu­ję skró­to­wo prze­ka­zać coś, co myślę :D). 

Po dru­gie – to na­praw­dę było pi­sa­ne przed słyn­nym “Mar­sja­ni­nem”? (Wiem, że tak, bo tak mówi Go­ogle). Bo tro­chę ele­men­tów wy­da­je się po­dob­nych. Może dla­te­go, że nie in­te­re­su­ję się te­ma­tem i nie wiem, że nie spo­sób mówić o Mar­sie, nie uży­wa­jąc po­dob­nych ter­mi­nów. Poza tym i u Cie­bie, i u Weira jest humor, miej­sca­mi czar­ny. Rzuca się w oczy to, że obaj zwró­ci­li­ście uwagę na na­ro­do­wość bo­ha­te­rów, do­pra­wia­jąc ich oso­bo­wo­ści ste­reo­ty­pa­mi. No i to imię! I tu, i tam jest Mark. Nie zro­zum mnie źle, nie za­rzu­cam pla­gia­tu (bo mu­siał­bym za­rzu­cić po­sia­da­nie we­hi­ku­łu czasu), po pro­stu bar­dzo cie­ka­wi mnie ta zbież­ność. 

Róż­ni­ce też są fa­scy­nu­ją­ce. U Weira jest po ame­ry­kań­sku, u Cie­bie – nie. Tam w za­ło­że­niach misji jest to, by człon­ko­wie nie zbli­ży­li się zbyt­nio do sie­bie (mi­łość pro­wa­dzi do kon­flik­tów). A tu? Wpro­wa­dza­nie się do kabin, dra­ma­ty. Pa­pie­ro­sy też cie­ka­we. I ten dzi­wak Flann. Spodo­ba­ło mi się to od­mien­ne po­dej­ście :) I wy­bacz po­rów­na­nia, ale nie spo­sób ich unik­nąć, bo temat utra­ty kon­tak­tu też łączy oba dzie­ła. 

Za­koń­cze­nia zu­peł­nie inne. I tu jest trze­cie za­sko­cze­nie: te trąby mi za­gra­ły. W sen­sie pa­so­wa­ły. A prze­cież idea wy­da­je się kar­ko­łom­na; miał­bym trud­no­ści, żeby na­pi­sać to tak, by wy­szło prze­ko­nu­ją­co. U Cie­bie moim zda­niem wy­szło. W tym mo­ty­wie gra­ją­cych trąb jest coś głę­bo­ko nie­po­ko­ją­ce­go. Może to trą­cić ab­sur­dem albo gro­te­ską… Ale nie dla mnie. Tak to ro­ze­gra­łeś, że za­gra­ło, i już. 

Po czwar­te: to bar­dzo udany de­biut na por­ta­lu, Mr.marasie :)

 

Wy­pa­da­ło­by też po­na­rze­kać. Tytuł mógł­by być lep­szy, ale zły też nie jest. O in­fo­dum­pie już wspo­mnia­łem. Nie wiem, jak ca­łość stoi z na­uko­we­go punk­tu wi­dze­nia, więc się nie wy­po­wiem (mnie in­te­re­su­ją lu­dzie, nie tech­no­lo­gia). Inne za­rzu­ty się nie na­su­wa­ją. Może tylko jesz­cze jeden: “Trze­ba cze­kać” to po pro­stu dobry tekst, który ma w sobie coś god­ne­go za­pa­mię­ta­nia. Ale “po pro­stu do­brych tek­stów” jest dużo. Chcia­ło­by się ta­kich świet­nych. A myślę, że na takie Cię stać :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Na­praw­dę bar­dzo mnie cie­szy, że tu zaj­rza­łeś Fun­the­sys­tem. Dzię­ku­ję za czas po­świę­co­ny lek­tu­rze i za wy­czer­pu­ją­cy (wcale nie taki cha­otycz­ny) ko­men­tarz. Pi­szesz rze­czy, które miło łech­cą moją “pi­sar­ską” próż­ność ;). A tak po­waż­nie. Wstyd się przy­znać ale “​Mar­sja­ni­na”​ nie prze­czy­ta­łem do dziś. Znam tylko film. Sły­sza­łem wiele do­bre­go o tej po­wie­ści i się przy­mie­rzam od dawna, ale nie było oka­zji. Jak za­uwa­ży­łeś (go­oglo­wa­łeś mnie?) moje opo­wia­da­nie ma już swoje lata (wró­ci­łem do niego z nowym po­my­słem na roz­wi­nię­cie) i wszel­kie po­do­bień­stwa są dzie­łem przy­pad­ku. Chyba że to Weir in­spi­ro­wał się moim tek­stem ;)

Od­no­śnie kwe­stii na­uko­wych. Pi­sząc ten tekst przy­ło­ży­łem się nieco od tej stro­ny i więk­szość de­ta­li (sy­be­ryj­skie po­ro­sty, bak­te­rie zdol­ne za­adop­to­wać się na Mar­sie, kom­po­zy­ty) to ra­czej kon­kre­ty, a nie wy­ssa­ne z palca fan­ta­zje. 

Co mnie naj­bar­dziej cie­szy w Two­jej opi­nii to fakt, że apo­ka­lip­sa nie była dla cie­bie takim zgrzy­tem, jak dla nie­któ­rych czy­tel­ni­ków na por­ta­lu. Czyli może jed­nak nie jest z moimi kar­ko­łom­ny­mi po­my­sła­mi aż tak źle (lub ich wy­ko­rzy­sta­niem). 

De­biut na por­ta­lu z mojej stro­ny też uwa­żam za nie­zwy­kle udany. Otrzy­ma­łem mnó­stwo in­te­re­su­ją­cych uwag i ko­men­ta­rzy. Jest bi­blio­te­ka. A nawet no­mi­na­cja do piór­ka! To wszyst­ko bar­dzo mnie za­sko­czy­ło (na­praw­dę) i mocno mo­bi­li­zu­je do na­pi­sa­nia świet­nych opo­wia­dań, a nie tylko tych po pro­stu do­brych.

Jesz­cze raz wiel­kie dzię­ki!

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Też naj­pierw wi­dzia­łem film, potem do­pie­ro książ­kę. I duch po­wie­ści jest w ekra­ni­za­cji za­cho­wa­ny, choć książ­ka chyba za­baw­niej­sza. 

Tak, wy­go­oglo­wa­łem “trze­ba cze­kać fah­ren­he­it”, żeby wie­dzieć, w któ­rym roku pu­bli­ko­wa­łeś i roz­wiać od razu swoje wąt­pli­wo­ści :)

Co mnie naj­bar­dziej cie­szy w Two­jej opi­nii to fakt, że apo­ka­lip­sa nie była dla cie­bie takim zgrzy­tem, jak dla nie­któ­rych czy­tel­ni­ków na por­ta­lu. Czyli może jed­nak nie jest z moimi kar­ko­łom­ny­mi po­my­sła­mi aż tak źle (lub ich wy­ko­rzy­sta­niem). 

Ona wręcz była moim ulu­bio­nym ele­men­tem, obok na­wią­zań do pa­pry­ki, mo­je­go ulu­bio­ne­go wa­rzy­wa :D Ale tak to jest, że cza­sem do kogoś coś trafi, a do in­nych nie. Jak mniej­szość mówi, że ro­bisz do­brze i Ty są­dzisz, że jest do­brze – zna­czy, że jesz­cze nie osza­la­łeś. Ale jak chcesz pisać dla szer­sze­go grona, to po­wi­nie­neś brać pod uwagę opi­nie i gusta więk­szo­ści.

Faj­nie, że za­czą­łeś się udzie­lać na por­ta­lu :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Cie­szę się, że nie osza­la­łam. Cie­szę się rów­nież , że tra­fi­łem w Twój gust także pa­pry­ką. A wiesz, ostat­nio po­zna­łem we­ge­ta­riań­ski krup­nik, w któ­rym pod­sma­ża­na pa­pry­ka za­stę­pu­je tra­dy­cyj­ną wę­dzon­kę. Robi to zna­ko­mi­cie. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

MrMa­ras, nie mu­sia­łeś tego pisać.

Nie zno­szę krup­ni­ku.

Co­bol­dzie! Mam na­dzie­ję, że te wstaw­ki ku­li­nar­ne nie zmie­nią ra­dy­kal­nie Two­jej opi­nii o au­to­rze i opo­wia­da­niu ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Do­pó­ki Twój krup­nik po­zo­sta­je Twoją pry­wat­ną spra­wą nie będę się wtrą­cał. Ale jeśli ze­chcesz go uwiecz­nić w li­te­ra­tu­rze, może być róż­nie ;)

Ale w sen­sie, że wódka z pa­pry­ką? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Zupa! Zupę mia­łem na myśli ;). Wódki chyba z za­ło­że­nia są we­ge­ta­riań­skie ;)

 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Za­rów­no od­słu­cha­łam, jak i prze­czy­ta­łam Twoje opo­wia­da­nie. Bar­dzo cie­ka­wa wizja przy­szło­ści na Mar­sie, która po czę­ści oka­za­ła się nie udana, ale rów­nież zba­wien­na dla za­ło­gi. Po­do­ba­ły mi się po­sta­cie, które wy­kre­owa­łeś, zwłasz­cza głów­ny bo­ha­ter. Po­do­ba­ły mi się także po­rów­na­nia ja­kich uży­łeś, przez co tekst wy­da­je się mieć lżej­szy wy­dźwięk. Nie wiem, czy takie było za­mie­rze­nie, ale przy­naj­mniej ja tak to ode­bra­łam. 

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Dzię­ku­ję Mor­gia­na­89 za wi­zy­tę i za wszyst­kie miłe słowa. Masz rację, nie­uda­na misja na Marsa oka­za­ła się w pew­nym sen­sie zba­wien­na dla za­ło­gi sta­cji. Ale czy mają oni po­wo­dy do ra­do­ści to już inna kwe­stia.

Cie­szę się rów­nież, że ze­chcia­łaś od­słu­chać wy­ko­na­nia Alek­san­dra. Facet robi tutaj dobra ro­bo­tę i warto zaj­rzeć na YT i po­słu­chać tych kilku opo­wia­dań por­ta­lo­wi­czów.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Od­słu­cha­łam wszyst­kie, w tym i moje. ;)

 

 

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Wiem, wiem :) Szko­da że na Tobie póki co się skoń­czy­ło. Ale trze­ba przy­znać, że opo­wia­da­nia, które się za­ła­pa­ły na pierw­szą serię na­grań na­praw­dę im­po­nu­ją róż­no­rod­no­ścią ga­tun­ków i te­ma­tów.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Uwa­żam, że to nie tylko dobra re­kla­ma dla au­to­ra, ale rów­nież do­dat­ko­we do­świad­cze­nie dla lek­to­ra. Mam wra­że­nie, że z każ­dym ko­lej­nym tek­stem radzi sobie coraz le­piej i fak­tycz­nie może dzię­ki temu rów­nież uda mu się wybić. Jed­ne­mu się udało, to może dru­gie­mu także się po­wie­dzie. :)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

W pełni się z Tobą zga­dzam.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Ko­men­ta­rzy jest tak dużo, że nie chce mi się ich czy­tać. Je­stem też pe­wien, że już wszyst­kie za­słu­żo­ne po­chwa­ły zo­sta­ły przy­dzie­lo­ne. Ja dodam tylko, że odro­bi­nę je­stem roz­cza­ro­wa­ny. Zbu­do­wa­łeś fajne oko­licz­no­ści i bo­ha­te­rów, ale jak się za­czę­ło dziać, to się skoń­czy­ło…

Czy to jest sy­gna­tur­ka?

Wiel­kie dzię­ki za wi­zy­tę i ko­men­tarz Kchro­ba­ku. Cie­szę się, że ogól­nie oce­niasz mój tekst na plus. Wy­bacz, że odro­bi­nę Cie­bie roz­cza­ro­wa­łem. Ale jak wspo­mi­na­łem, tekst jest tutaj po to, żebym mógł po­znać opi­nię wy­ro­bio­nych czy­tel­ni­ków i ewen­tu­al­nie po­ku­sić się o roz­wi­nię­cie. Po­zdra­wiam :)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Jeśli moje roz­cza­ro­wa­nie zmo­ty­wu­je Cię do roz­wi­nię­cia, to nie pój­dzie na marne. ;)

Ale nawet jeśli nie, to zde­cy­do­wa­nie było warto.

 

Czy to jest sy­gna­tur­ka?

Mnie nie ru­szy­ło jakoś spe­cjal­nie, praw­dę mó­wiąc.

Bi­blij­ność apo­ka­lip­sy nie tylko zbęd­na – kli­mat Trąb i cała resz­ta nie zro­bi­ły na mnie żad­ne­go wra­że­nia – ale w pe­wien spo­sób wręcz szko­dli­wa, bo jed­nak kłóci się z tym, co pi­sa­łeś wyżej, a co, przy­naj­mniej u mnie, zde­cy­do­wa­nie zbyt wcze­śnie zdra­dzi­ło, nie­no­we zresz­tą, za­koń­cze­nie; wiesz, ten frag­ment opi­su­ją­cy sy­tu­ację na Ziemi. Za­sad­ni­czo może po­wi­nie­nem i po­li­czyć Ci te Trąby na plus, bo to ja­kieś za­sko­cze­nie za­wsze, ale za­sko­cze­nie jed­nak ne­ga­tyw­ne, bo wszyst­ko mi się zwy­czaj­nie gry­zie – z jed­nej stro­ny mamy jasny prze­kaz, że sy­tu­acja na Ma­cie­rzy jest w cho­le­rę nie­cie­ka­wa i wy­cho­dzi­ło mi, że skoro kon­takt się urwał, i to dosyć dawno temu, to naj­gor­sze już na­stą­pi­ło. I to bez po­mo­cy Boga (który, nie pierw­szy raz w tym mie­sią­cu, oka­zu­je się wy­ska­ki­wać z pu­deł­ka, psu­jąc i nisz­cząc; za­mie­nia­jąc dobre Sci-Fi w prze­kom­bi­no­wa­ne fan­ta­sy). Ta kwe­stia, uwa­żam, po­win­na po­zo­stać w do­my­śle czy­tel­ni­ka, a jed­no­cze­śnie bu­do­wać kli­mat i być głów­nym no­śni­kiem na­pięć wśród za­ło­gi – taka nie­pew­ność, co się w ogóle dzie­je, o tyle gor­sza od świa­do­mo­ści wy­da­ne­go już wy­ro­ku, że wciąż po­zo­sta­wia­ją­cą miej­sce na odro­bi­nę na­dziei, ob­ser­wo­wa­nie umie­ra­nia któ­rej by­ło­by dla mnie znacz­nie cie­kaw­sze, niż gi­lo­ty­no­wa­nie, któ­re­go się do­pu­ści­łeś.

Poza tym, jak już wspo­mnia­łem, nie jest to pierw­sza znana mi opo­wieść o lu­dziach, któ­rzy z ko­smicz­ne­go wię­zie­nia (tzn. sta­cji, która staje się wię­zie­niem), ob­ser­wu­ją za­gła­dę Ziemi, a tym samym po­śred­nio i swoją. Obyło się więc bez efek­tu WOW, a nawet i bez ja­kie­goś wiel­kie­go za­cie­ka­wie­nia. Z jed­nej stro­ny tutaj też za­wi­ni­ły Trąby, a z dru­giej tro­chę nar­ra­cja. Czy­ta­łem bez przy­kro­ści, ale z lek­kim znu­że­niem jed­nak, któ­re­go źró­deł – może Cię to po­cie­szy – sam nie do końca wiem, gdzie upa­try­wać. Bo pi­szesz z pew­no­ścią po­praw­nie, kli­mat, dobry kli­mat, bu­do­wa­łeś kon­se­kwent­nie i udat­nie, nie­któ­re opisy na­praw­dę mi sia­dły, jak choć­by frag­men­ty o Dok­to­rze Who, wszyst­ko – aż do nie­szczę­snych Trąb (cie­ka­we, czy będę mu­siał we­zwać je sie­dem razy, nim ten ko­men­tarz do­bie­gnie końca? ;) – trzy­ma­ło się kupy i pa­lu­chem laika nie bar­dzo mam gdzie wska­zać ja­kieś ra­żą­ce błędy w kon­struk­cji świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Ogól­nie kawał przy­zwo­itej prozy.

A mimo wszyst­ko tro­chę się mę­czy­łem. Tekst jest prze­ga­da­ny i za bar­dzo się cią­gnie, a przy tym za­bra­kło jed­nak tego cze­goś, co chwy­ci­ło­by za mordę już na po­cząt­ku i nie pusz­cza­ło aż do… Trąb.

Cięż­ko też okre­ślić mi się w kwe­stii re­la­cji bo­ha­te­rów. Z jed­nej stro­ny wszyst­ko książ­ko­wo – frak­cje, po­dzia­ły, roz­bież­ność cha­rak­te­rów, na­ra­sta­ją­ce na­pię­cie, fajna ładna i dwóch wal­czą­cych o nią sam­ców (dziw, że tylko dwóch), pre­zen­tu­ją­cych zu­peł­nie prze­ciw­ne ar­che­ty­py mę­sko­ści, dia­lo­gi cie­ka­we, mo­men­ta­mi na­praw­dę ładne (choć by­wa­ją i kiep­skie mo­men­ty), a głów­ny bo­ha­ter oka­zu­je się „za­baw­nym in­te­li­gen­tem” nie tylko we wła­snym mnie­ma­niu, za co kształt­ny plu­sik. Z dru­giej jed­nak stro­ny tak na­praw­dę tylko on jeden wy­ła­mu­je się poza pewną ze­ro-je­dyn­ko­wość, którą od­gór­nie na­rzu­ci­łeś każ­de­mu bo­ha­te­ro­wi. I to tylko dla­te­go, że zda­rza­ją mu się mo­men­ty uwa­run­ko­wa­ne­go bio­lo­gicz­nie zdur­nir­nie­nia, które – będąc eks­per­tem w tej ma­te­rii – oce­niam jako au­ten­tycz­ne.

Po­zo­sta­łe po­sta­ci, choć dałeś im jakiś zarys cha­rak­te­rów (świet­ny motyw ze stu­ka­niem w rury – szcze­gól­nie wy­mow­ny, gdy już wy­brzmia­ły Trąby, choć wciąż nadal jed­nak nie wy­rzu­ca­ją­cy me­cha­ni­ka poza pewne ramy), ge­ne­ral­nie wy­da­ją się nie­mal ni­ja­kie (choć tu się chyba po pro­stu cze­piam), a przy tym ca­łość jed­nak wy­pa­da zbyt pod­ręcz­ni­ko­wo; nie ma prak­tycz­nie żad­nych więk­szych fa­jer­wer­ków, ni­cze­go, co zdo­ła­ło­by wy­rwać opo­wia­da­nie z pew­nej sche­ma­tycz­no­ści.

 

Tech­nicz­nych uwag nie mam.

 

Ge­ne­ral­nie jest faj­nie, dusz­no i kli­ma­tycz­nie, ale też tro­chę zbyt cięż­ko i sztam­po­wo. No i te – po raz siód­my i ostat­ni – Trąby…

 

Peace!

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Oo, Do­ctor Who! Każde opo­wia­da­nie z Do­cto­rem ma u mnie +10 do za­chwy­tu! <3 (Wie­czo­rem przyj­dę z kon­kret­nym ko­men­ta­rzem.)

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Tobie rów­nież dzię­ku­ję Cie­niu Burzy za lek­tu­rę mo­je­go opo­wia­da­nie i wni­kli­wy oraz wy­czer­pu­ją­cy ko­men­tarz. Oczy­wi­ście nie mogę po­le­mi­zo­wać z Two­imi od­czu­cia­mi. Jed­nym tekst bar­dziej przy­pa­su­je, innym mniej. Od­no­śnie apo­ka­lip­sy już się wy­po­wia­da­łem – taki był kon­cept i tego się trzy­mam. Słowa kry­ty­ki oczy­wi­ście przyj­mu­ję i nad wie­lo­ma uwa­ga­mi się za­sta­no­wię. Na pewno z ko­rzy­ścią dla sie­bie. Wszyst­ko po­wy­żej na­zwa­nia mnie gra­fo­ma­nem biorę na klatę i na spo­koj­nie ;)

Cie­szy mnie także kilka mi­łych słów jakie prze­my­ci­łeś w swoim kry­tycz­nym ko­men­ta­rzu. Ra­du­je mnie bar­dzo, że Twoim zda­nie ge­ne­ral­nie jest faj­nie, dusz­no i kli­ma­tycz­nie, że uży­łeś okre­śle­nia dobre Sci-Fi. ​Je­stem kon­tent, że czy­ta­łeś bez przy­kro­ści.​ Także dla­te­go, że jak stwier­dzi­łeś piszę z pew­no­ścią po­praw­nie​Że kli­mat, dobry kli­mat, bu­do­wa­łem kon­se­kwent­nie i udat­nie, a nie­któ­re opisy na­praw­dę Tobie sia­dły.​ I faj­nie, że nie bar­dzo masz gdzie wska­zać ja­kieś ra­żą­ce błędy w kon­struk­cji świa­ta przed­sta­wio­ne­go.

Naj­bar­dziej mnie zaś ucie­szy­ło, że Twoim zda­niem to ogól­nie kawał przy­zwo­itej prozy. Ucie­szył mnie rów­nież kształt­ny plu­sik od Cie­bie. Oraz to, że dia­lo­gi cie­ka­we, mo­men­ta­mi na­praw­dę ładne. No i to, że tech­nicz­nych uwag nie masz.

​Ser­decz­nie dzię­ku­ję za Twoją opi­nię.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

No cóż, pro­szę. Choć, jak się tak za­sta­no­wić, to to pi­sa­nie z pew­no­ścią po­praw­nie, tro­chę nie brzmi, nie? Szcze­gól­nie, że ten etap masz już dawno za sobą. No, ge­ne­ral­nie, jest po pro­stu do­brze i tej wer­sji będę się trzy­mał. A żeby nie było co do tego wąt­pli­wo­ści, po­zwo­lę sobie za­uwa­żyć, że okre­śle­nie dobre Sci-Fi w moich ustach jest nie­mal rów­nie czę­ste, co ślady Wiel­kiej Stopy w Kar­ko­no­szach (choć fakt, ostat­nio i pod tym wzglę­dem się li­be­ra­li­zu­ję).

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Choć pierw­sze zda­nia nie na­le­ża­ły do szcze­gól­nie pa­sjo­nu­ją­cych, dałam opo­wia­da­niu szan­sę (wła­ści­wie to nie ja, a go­dzi­nę spóź­nio­ny po­ciąg…) i bar­dzo się cie­szę, że mimo po­cząt­ko­wych opo­rów to zro­bi­łam. Lek­tu­ra była bar­dzo przy­jem­na i umi­li­ła mi czas :)

Ach, i nie czy­ta­łam po­przed­nich ko­men­ta­rzy (nic dziw­ne­go, sto dwa­dzie­ścia!), więc nie wiem, czy nie po­wta­rzam wszyst­kie­go, co już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne.

 

Pierw­szym, na co zwró­ci­łam uwagę, była nar­ra­cja. Pierw­szo­oso­bów­ka to pod­stęp­na be­stia. Po­wszech­nie chyba uważa się, że jest ła­twiej­sza od trze­cio-, ale uwa­żam, że na­pi­sać do­brze pierw­szo­oso­bów­kę (uni­ka­jąc do­słow­no­ści czy wręcz ło­pa­to­lo­gii) to wy­si­łek znacz­nie trud­niej­szy. Tobie się to świet­nie udało. Szcze­gól­nie pierw­sze aka­pi­ty, w któ­rych stresz­cza­łeś hi­sto­rię Ali­cji, zwró­ci­ły moją uwagę ide­al­nym od­da­niem za­sa­dy show, don't tell. Choć nic nie mó­wisz wprost, po­da­jesz ilość in­for­ma­cji wy­star­cza­ją­cą, by nie po­zo­sta­wiać czy­tel­ni­ko­wi żad­nych wąt­pli­wo­ści.

 

Spo­dzie­wa­łam się może nieco wię­cej Do­cto­ra Who, nie bar­dzo wiem, czy tam mi coś umknę­ło, czy coś głęb­sze­go stało za tym nic­kiem? Na­to­miast sam tekst bar­dzo przy­po­mi­nał mi ten stan­dar­do­wy, po­ja­wia­ją­cy się co sezon od­ci­nek z grupą ba­da­czy od­cię­tą od świa­ta. Sko­ja­rze­nia z pew­no­ścią po­głę­bi­ło za­ry­so­wa­nie sil­nie róż­no­rod­nych bo­ha­te­rów. Ko­ja­rzysz Water on Mars?

 

Kre­acja bo­ha­te­rów bar­dzo mi się po­do­ba­ła. Pod­sze­dłeś do ich two­rze­nia nawet nie tyle od stro­ny psy­cho­lo­gicz­nej, dba­jąc o to, by mieli swoje zda­nie i nawet coś tak cha­rak­te­ry­stycz­ne­go jak chód!, ale i so­cjo­lo­gicz­nej, uwzględ­nia­jąc dy­na­mi­kę re­la­cji mię­dzy bo­ha­te­ra­mi – warte od­no­to­wa­nia, bo w więk­szo­ści opo­wia­dań zmia­ny są tylko po­wierz­chow­ne, nie­istot­ne – ale i coś tak oczy­wi­ste­go jak two­rze­nie się no­wych po­wie­dzo­nek mię­dzy grupą prze­by­wa­ją­cą w tym samym śro­do­wi­sku (ruska whi­sky), które jest obo­wiąz­ko­wym ele­men­tem for­mo­wa­nia się grupy, a które jest zwy­kle przez twór­ców igno­ro­wa­ne. A! Żar­ci­ki Marka były spoko :D

 

Żeby nie sło­dzić za dużo, po­wiem, że frag­ment kur­sy­wą był kosz­mar­ny. Do prze­bu­do­wa­nia albo i wy­wa­le­nia.

Za­koń­cze­nie bar­dzo mnie za­in­try­go­wa­ło. Po­do­ba mi się, że po­zo­sta­wi­łeś kwe­stię Huuba otwar­tą, jak i rap­tow­ny zwrot w stro­nę re­li­gii (choć imo można było sy­gna­li­zo­wać to już wcze­śniej), ALE… no wła­śnie, Huub. Byłam bar­dzo za­sko­czo­na, gdy chwi­lę po jego wy­ru­sze­niu opo­wia­da­nie się urwa­ło. Za­sta­na­wiam się, czy nie­wiel­ka zmia­na w kon­struk­cji po­zwo­li­ła­by unik­nąć uczu­cia roz­cza­ro­wa­nia – być może le­piej by to za­gra­ło, gdyby prze­su­nąć odej­ście Huuba gdzieś w oko­li­ce końca pierw­sze­go aktu. Oczy­wi­ście nie za­chę­cam cię do zmian w tak sta­rym opo­wia­da­niu ;) A je­dy­nie gdy­bam sobie.

 

O Boże, na­stu­ka­łam taką ilość tek­stu, że nawet nie chce mi się jej drugi raz czy­tać. Mam na­dzie­ję, że z grub­sza za­cho­wu­je sens i ogar­niesz, o co mi cho­dzi­ło.

 

 

PS. Ta kap­su­ła krą­żą­ca nad ich gło­wa­mi to sza­le­nie smut­ny mo­ment. Zwy­kle opie­ram się takim po­nu­rym mo­ty­wom, ale tu mnie wzię­ło.

PPS. To stu­ka­nie Who to też bar­dzo do­cto­ro­wy chwyt. Uwiel­biam się bać na hor­ro­ro­wych od­cin­kach <3

PPPS. Chyba dawno nie roz­ma­wia­li­śmy o twoim wstą­pie­niu w sze­re­gi dy­żur­nych, Ma­ra­sie? :D

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Bar­dzo się cie­szę Kam_Mod, że do­trzy­ma­łaś słowa i wró­ci­łaś z ko­men­ta­rzem. Twoje uwagi były świe­że i nie po­wta­rza­łaś ra­czej tego co już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne. Ale na pewno nie tylko Ty zwró­ci­łaś uwagą na pi­sa­ny kur­sy­wa in­fo­dump. No nie wy­szło po pro­stu. Faj­nie i miło czy­ta­ło się dłu­uugi ko­men­tarz pod swoim tek­stem. Zwłasz­cza, że padło w nim sporo cie­płych słów. Cie­szy mnie ogól­ne prze­sła­nie, ze było ok i po­do­ba­ło się. Nie mu­sisz mnie za­chę­cać do zmian. Tak jak pi­sa­łem wcze­śniej, chciał­by na­pi­sac roz­wi­nię­cie tego opo­wia­da­nia i wła­śnie osa­mot­nio­ny w ob­li­czu burzy i in­nych ka­ta­strof Huub bę­dzie jego bo­ha­te­rem. 

Bar­dzo cie­ka­we są Twoje spo­strze­że­nia na temat nar­ra­cji i kre­acji po­sta­ci. Ra­du­je się dusza, gdy ktoś do­strze­że moje próby i po­tra­fi tak ład­nie wy­łu­skać i po­chwa­lić. 

Co do krą­żą­ce­go na or­bi­cie stat­ku. Z tego zda­nia: “Pusty „Gio­van­ni Schi­pa­rel­li” krą­żył nad na­szy­mi gło­wa­mi ni­czym trze­ci sa­te­li­ta Marsa. Za­przęg boga wojny cią­gnę­ły teraz Groza, Strach i Roz­pacz” je­stem za­do­wo­lo­ny. Groza i Strach to De­imos i Fobos czyli księ­ży­ce Marsa. Roz­pacz to pusty sta­tek, krą­żą­ca po or­bi­cie nad gło­wa­mi bo­ha­te­rów.

Dr Who lubię naj­bar­dziej w wer­sji z Da­vi­dem Ten­nan­tem. Od­cin­ka Water on Mars nie ​ko­ja­rzę. Miesz­kam w UK, tutaj dok­to­ra wszę­dzie pełno.

PS. Z dy­żu­ra­mi mnie nie pod­pusz­czaj Kam. Mam focha po Be­ry­la ko­man­ta­rzu ;) i skoro się rze­kło słowo, to trze­ba do­trzy­mać. Może kie­dyś zmie­nię zda­nie.

PPS. Dzię­ki PKP (czy in­ne­mu prze­woź­ni­ko­wi) za spóź­nie­nie!

 

Edit. Cie­niu Burzy​: W takim razie jesz­cze bar­dziej do­ce­niam te po­zy­tyw­ne uwagi.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Tak jak pi­sa­łem wcze­śniej, chciał­by na­pi­sac roz­wi­nię­cie tego opo­wia­da­nia i wła­śnie osa­mot­nio­ny w ob­li­czu burzy i in­nych ka­ta­strof Huub bę­dzie jego bo­ha­te­rem. 

Uuu! Z jed­nej stro­ny cie­szę się, z dru­giej – szko­da, że resz­ty bo­ha­te­rów nie bę­dzie, na­praw­dę ich po­lu­bi­łam.

Dr Who lubię naj­bar­dziej w wer­sji z Da­vi­dem Ten­nan­tem. Od­cin­ka Water on Mars ko­ja­rzę. Miesz­kam w UK, tutaj dok­to­ra wszę­dzie pełno.

Ja je­stem do­cto­ro­wym jun­kie, wsu­wam wszyst­ko jak leci bez ob­sta­wia­nia fa­wo­ry­ta. Szczę­ściarz z cie­bie, też za­uwa­ży­łam że Do­ctor tkwi głę­bo­ko w bry­tyj­skiej po­pkul­tu­rze. A co się mówi o naj­now­szej Do­ctor?! Bo w za­gra­nicz­nych in­ter­ne­tach lu­dzie są za­chwy­ce­ni <3

Pusty „Gio­van­ni Schi­pa­rel­li” krą­żył nad na­szy­mi gło­wa­mi ni­czym trze­ci sa­te­li­ta Marsa. Za­przęg boga wojny cią­gnę­ły teraz Groza, Strach i Roz­pacz” je­stem za­do­wo­lo­ny. Groza i Strach to De­imos i Fobos czyli księ­ży­ce Marsa. Roz­pacz to pusty sta­tek, krą­żą­ca po or­bi­cie nad gło­wa­mi bo­ha­te­rów.

Uu! Aż mi szko­da, że nie umknę­ło mi to za pierw­szym razem. Zgrab­ne, bar­dzo zgrab­ne zda­nie!

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Ja spo­tka­łem się rów­nież z bar­dzo po­zy­tyw­ny­mi re­ak­cja­mi na panią dok­tor. Myślę, że for­mu­ła eks­plo­ato­wa­na od czasu po­wro­tu se­ria­lu wy­ma­ga­ła ja­kiejś małej re­wo­lu­cji. Do­cto­ro­wi to nie za­szko­dzi. Wład­ca Czasu może być kim chce, a po ko­lej­nej re­gne­ra­cji pew­nie na po­wrót wcie­li się w męż­czy­znę.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Czyli tylko skok w bok? :P Jeśli będą mieli na nią po­mysł (inny niż samo bycie ko­bie­tą) to lep­sza ona niż ko­lej­ny Ca­pal­di, któ­re­go po­ten­cjał sko­pa­li po ca­ło­ści :D

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Bar­dzo do­brze od­da­ne sto­sun­ki mię­dzy ze­słań­ca­mi, a zwłasz­cza na­ra­sta­ją­ca ner­wo­wość.

Peł­no­krwi­ści, do­brze skon­stru­owa­ni bo­ha­te­ro­wie.

Nieco zgrzyt­nę­ło mi za­koń­cze­nie. No, ale jeśli taki miał być po­mysł… Przy­naj­mniej ma w sobie ory­gi­nal­ność. I jak się tak za­sta­no­wić nad sy­tu­acją bo­ha­te­rów… Brrr! Acz mo­głeś wcze­śniej/ wy­raź­niej za­su­ge­ro­wać, że w tym pu­deł­ku sie­dzi Deus, bo bi­blij­na apo­ka­lip­sa ni stąd ni zowąd wdzie­ra­ją­ca się do uczci­we­go SF może razić.

Po mie­sią­cu od prze­czy­ta­nia pa­mię­tam głów­nie tę koń­ców­kę, więc może jed­nak nie po­win­nam jej tak po­tę­piać. Cie­ka­wi mnie, jaką rolę prze­wi­dzia­łeś dla Huuba.

Na­pi­sa­ne też bar­dzo po­rząd­nie.

Je­stem na tak, zna­czy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Je­stem za­sko­czo­ny. Tak szcze­rze. Ale przy tym bar­dzo po­zy­tyw­nie, ma się ro­zu­mieć :) Bar­dzo mi miło Fin­klo. Będę miał trzy głosy (w tym dwa od dy­żur­nych) i to jest bar­dzo dobry wynik, z któ­re­go się nie­zwy­kle cie­szę. Wszyst­ko po­wy­żej bę­dzie jesz­cze więk­szą nie­spo­dzian­ką i bo­nu­sem. Widzę dwóch moc­nych kan­dy­da­tów do wy­róż­nie­nia i są to także fa­wo­ry­ci człon­ków Loży. Bar­dzo zacne to­wa­rzy­stwo. Ja wiem, że to nie jest ry­wa­li­za­cja sensu stric­to i pió­rek może być wię­cej. Ale kiedy ja­kieś tek­sty wy­bit­nie wy­bi­ja­ją się, także w re­ak­cjach czy­tel­ni­ków, ponad resz­tę, jak “​Mia­sto” i “Le­opar­dy i cza­ple”​ to resz­ta po­win­na cie­szyć się z no­mi­na­cji. Ja się cie­szę nie­zwy­kle, jak na de­biu­tan­ta mia­łem mocne wej­ście :)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Tekst bar­dzo mi się po­do­bał, ale co do za­koń­cze­nia mam mie­sza­ne uczu­cia. Sam po­mysł na ludzi, któ­rych omija Apo­ka­lip­sa jest in­try­gu­ją­cy. Z dru­giej stro­ny (po­dob­nie mia­łem przy “Teo­rii szta­fe­ty”) bi­blij­ny ko­niec świa­ta, anio­ły i trąby jakoś nie pa­su­ją mi do resz­ty tek­stu. I za­sko­cze­nie w koń­ców­ce zo­sta­ło przy­ćmio­ne przez kon­ster­na­cję.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Dzię­ku­ję Szysz­ko­wy­Dziad­ku za wi­zy­tę i ko­men­tarz. Ważne, że się po­do­ba­ło. A in­try­gu­ją­cy i kon­ster­na­cja nie brzmią naj­go­rzej dla au­to­ra :)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Prze­czy­ta­łam “Trze­ba cze­kać” kilka dni temu i wspo­mnie­nia z lek­tu­ry nadal mam cał­kiem żywe – i to jest pierw­szy plus :) Ko­lej­nym i we­dług mnie naj­więk­szym atu­tem tego tek­stu są bo­ha­te­ro­wie. Na­kre­śle­ni wy­ra­zi­ście i z dużą gra­cją – kilka słów po­zwa­la świet­nie wy­obra­zić sobie de­li­kwen­ta – a także kon­se­kwent­nie – gdy jakoś się za­cho­wu­ją, ma to ab­so­lut­ny sens w kon­tek­ście tego pierw­sze­go wy­obra­że­nia.

Kli­mat, ta­jem­ni­ca, ro­sną­ce na­pię­cie – to wszyst­ko wy­szło świet­nie. Punkt kul­mi­na­cyj­ny w po­sta­ci trąb nieco zbił mnie z tropu. Osta­tecz­nie chyba naj­bli­żej było mi do in­ter­pre­ta­cji skła­nia­ją­cej się ku me­ta­fo­rze – apo­ka­lip­sa naj­wy­raź­niej na­de­szła, bo­ha­te­ro­wie pod­słu­chu­ją ją z da­le­ka, ale nie mogą wie­dzieć, co się tam tak na­praw­dę dzie­je i jak to wy­glą­da.

Po­do­ba mi się rów­nież to, że choć opo­wia­da­nie się koń­czy i to koń­czy się w takim mo­men­cie, że jakaś hi­sto­ria rze­czy­wi­ście zo­sta­ła już opo­wie­dzia­na, to bo­ha­te­ro­wie jed­nak nadal żyją, wciąż coś się dzie­je, choć zmie­ni­ła się i sy­tu­acja, i re­la­cje i układ sił. To stwa­rza moż­li­wo­ści do kon­ty­nu­acji, ale też nie obie­cu­je jej w na­chal­ny spo­sób. Za to zo­sta­wia czy­tel­ni­ka (mnie) z wra­że­niem, że rze­czy­wi­ście wpa­dłam gdzieś na chwi­lę po­dej­rzeć ja­kichś ludzi w ja­kimś świe­cie, z ilu­zją praw­dzi­wo­ści tego świa­ta i tych ludzi.

Po­chwa­ły na­le­żą się też stro­nie ję­zy­ko­wej – czuć, że pióro lek­kie a warsz­tat wy­ćwi­czo­ny. Bar­dzo duże wra­że­nie ro­bi­ło na mnie per­so­ni­fi­ko­wa­nie Marsa.

Myślę, że jeśli coś można by do­pra­co­wać, to kom­po­zy­cję. Nie­faj­nie wy­glą­da ta część kur­sy­wą, a ilość in­for­ma­cji, którą tam ser­wu­jesz, przy­tła­cza – tym bar­dziej, że w po­bli­żu znaj­du­je się jesz­cze kilka in­nych ta­kich wy­sy­co­nych in­for­ma­cja­mi aka­pi­tów. Co wię­cej, jakoś tak to nie brzmi jak wy­po­wia­da­ne słowa, w za­sa­dzie ni­czym się nie różni (w sen­sie rytmu, stylu, kon­struk­cji zdań) od tego, co nar­ra­tor “mówi” swoim zwy­kłym gło­sem nar­ra­to­ra, wobec czego cały ten za­bieg z na­gry­wa­niem tego wy­da­je mi się taki roz­wod­nio­ny, tro­chę na siłę, ge­ne­ral­nie zbęd­ny.

Na­to­miast ogól­ny bi­lans wy­cho­dzi mi mocno na plus, tekst po­do­bał mi się bar­dzo, widzę w nim sporo so­lid­nych atu­tów i gło­so­wać będę za piór­kiem :)

We­rwe­no nie­zmier­nie mi miło. Pierw­szy raz spo­ty­kam Cie­bie pod moim tek­stem i od razu mam takie po­zy­tyw­ne wra­że­nie :). Ale mó­wiąc cał­kiem serio, je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­ny z Two­jej wi­zy­ty i opi­nii. Nie ukry­wam, że Twój głos na TAK jest ko­lej­nym za­sko­cze­niem dla mnie. Żadna to ko­kie­te­ria. Nie spo­dzie­wa­łem się tych TAKów po pro­stu, w ob­li­czu kon­ku­ren­cji i po­zio­mu paź­dzier­ni­ko­wych no­mi­na­cji. 

Bar­dzo po­do­ba mi się takie po­stę­po­wa­nie człon­ków Loży (nie wiem czy to tra­dy­cja i czy wszy­scy tak robią), czyli od­wie­dzi­ny pod tek­stem przed de­cy­du­ją­cym gło­so­wa­niem i uza­sad­nie­nie swo­jej de­cy­zji.

Zwra­casz pod­czas lek­tu­ry uwagę na bar­dzo cie­ka­we spra­wy, czę­sto nie­zau­wa­żo­ne przez in­nych czy­tel­ni­ków. Cza­sa­mi autor ​sie­dzi i za­wi­ja w sre­ber­ka​ czeka aż ktoś za­uwa­ży ja­kieś jego sta­ra­nia, ukry­te de­ta­le czy za­bie­gi i nic. Ty wy­łu­ska­łaś od razu kilka taki rze­czy. To co szcze­gól­nie mnie ucie­szy­ło w Twoim ko­men­ta­rzu, to m.in. słowa:

Po­do­ba mi się rów­nież to, że choć opo­wia­da­nie się koń­czy i to koń­czy się w takim mo­men­cie, że jakaś hi­sto­ria rze­czy­wi­ście zo­sta­ła już opo­wie­dzia­na, to bo­ha­te­ro­wie jed­nak nadal żyją, wciąż coś się dzie­je, choć zmie­ni­ła się i sy­tu­acja, i re­la­cje i układ sił. To stwa­rza moż­li­wo­ści do kon­ty­nu­acji, ale też nie obie­cu­je jej w na­chal­ny spo­sób. Za to zo­sta­wia czy­tel­ni­ka (mnie) z wra­że­niem, że rze­czy­wi­ście wpa­dłam gdzieś na chwi­lę po­dej­rzeć ja­kichś ludzi w ja­kimś świe­cie, z ilu­zją praw­dzi­wo­ści tego świa­ta i tych ludzi.

 

​Wspa­nia­ły kom­ple­ment dla au­to­ra. I druga kwe­stia:

 

Bar­dzo duże wra­że­nie ro­bi­ło na mnie per­so­ni­fi­ko­wa­nie Marsa.

​To wła­śnie jedna z tych do­piesz­czo­nych kwe­stii, do któ­rej się świa­do­mie przy­kła­da­łem pod­czas pi­sa­nia. 

 

Bar­dzo dzię­ku­ję za wszyst­kie cie­płe słowa. Je­stem nie­zwy­kle za­do­wo­lo­ny jako autor z ta­kiej re­ak­cji i opi­nii czy­tel­ni­ka. I jesz­cze raz dzię­ku­ję za Twoje TAK. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

ko­rzy­sta­li z każ­dej, do­dat­ko­wej mi­nu­ty

 

To­wa­rzy­stwo było licz­ne(+,) ale nie­śmia­łe.

 

Ali­cja uśmiech­nę­ła się(+,) prze­chy­la­jąc fi­lu­ter­nie głowę.

 

urwał(+,) za­sta­na­wia­jąc się przez chwi­lę.

 

Gdzieś tam, Ma­tecz­ka Zie­mia mi­go­ta­ła

 

Tak, jakby po­wsta­ła nagle i z ni­cze­go.

 

Ko­bie­ty lubią nie­po­trzeb­nie kom­pli­ko­wać pewne spra­wy – tja, a męż­czyź­ni opo­wia­dać bred­nie

 

ogra­ni­czo­ny w swo­jej ate­istycz­nej pu­st­ce du­cho­wej nie ro­zu­mie sy­tu­acji – ate­izm nie ma nic wspól­ne­go z żadną pust­ką du­cho­wą

 

 

Od pierw­sze­go aka­pi­tu już wie­dzia­łam, że to bę­dzie mój ulu­bio­ny ro­dzaj lek­tu­ry. Nie wia­do­mo było tylko, jak opo­wia­da­nie zo­sta­ło na­pi­sa­ne i po­pro­wa­dzo­ne. Ale spro­sta­łeś. Wizje, tempo, zda­nia, fa­bu­ła, kra­jo­bra­zy, at­mos­fe­ra po­wol­nej ago­nii, wszyst­ko za­gra­ło. Nie za­gra­ły mi kre­acje bo­ha­te­rów, dość sztam­po­we (a naj­bar­dziej sztam­po­wa pani dok­tor) i głów­ny bo­ha­ter IMO idio­tycz­nie ją ide­ali­zu­ją­cy. Ta scena koń­co­wa, jak do niej leci, woła o po­mstę do nieba. Ale mogę to prze­łknąć. Mogę sobie wy­obra­zić, że sie­dzą tam tyle czasu i za­czy­na­ją za­cho­wy­wać się ir­ra­cjo­nal­nie i cofać w roz­wo­ju emo­cjo­nal­nym.

Apo­ka­lip­sa jest cie­ka­wym i uda­nym twi­stem fa­bu­lar­nym. Od­waż­nym, taką za­ba­wą z czy­tel­ni­kiem, któ­rej się nie spo­dzie­wa­łam.

Cza­sem fa­bu­ła przy­wo­dzi­ła mi na myśl Mar­sja­ni­na, ale temu chyba trud­no się dzi­wić. Dok­tor Who to moja ulu­bio­na po­stać z tej opo­wie­ści ;)

Je­stem na TAK.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

No to teraz do­pie­ro je­stem za­sko­czo­ny, Naz. Pa­mię­tam, że gdzieś na­pi­sa­łaś: “A skąd wiesz, że będę na NIE?”  Już sam Twój wer­dykt jest dla mnie wiel­ką nie­spo­dzian­ką. Ale tak mi­łych słów się zu­peł­nie nie spo­dzie­wa­łem. Dzię­ku­ję ser­decz­nie, Naz.

 

I te dwa słowa: Ale spro­sta­łeś. ​Na­praw­dę spra­wi­ły mi wiel­ką ra­dość.

Albo to stwier­dze­nie: Od pierw­sze­go aka­pi­tu już wie­dzia­łam, że to bę­dzie mój ulu­bio­ny ro­dzaj lek­tu­ry. ​Na czym po­le­ga to coś, co spra­wia, że jest to ulu­bio­ny ro­dzaj? Muszę wie­dzieć na przy­szłość ;).

 

Co do sztam­po­wych bo­ha­te­rów. Inni czy­tel­ni­cy (nie­któ­rzy oczy­wi­ście) chwa­li­li wła­śnie bo­ha­te­rów. I kli­mat. To naj­czę­ściej. Zgrzy­ta­ła zda­niem wielu z nich ta Apo­ka­lip­sa. Tobie nie prze­szka­dza­ła, co mnie cie­szy. A dla od­mia­ny bo­ha­te­ro­wie nie zro­bi­li wra­że­nia. Czas po­go­dzić się z okrut­ną praw­dą: nie spo­sób przy­pa­so­wać każ­de­mu czy­tel­ni­ko­wi i za­do­wo­lić wszyst­kich.

Mnie nie­zwy­kle cie­szy Twoje TAK. Ogrom­nie, tak jak ogrom­nym za­sko­cze­niem jest dla mnie trze­ci już głos na TAK. Ale coś czuję, że już ra­czej wy­czer­pa­łem pulę paź­dzier­ni­ko­we­go szczę­ścia.

 

I oczy­wi­ście dzię­ki za ko­rek­tę. Po­pra­wia­ne mi­lion razy i to przez tuzy tu­tej­sze i nie tylko, a nadal coś dałaś radę wy­chwy­cić. 

 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Mój ulu­bio­ny ro­dzaj lek­tu­ry to fan­ta­sty­ka na­uko­wa, ko­smos, upa­dek ludz­ko­ści, zgni­li­zna ludz­ka, stat­ki ko­smicz­ne, kra­jo­bra­zy nie z tej Ziemi ;D A naj­le­piej jesz­cze po­sta­po­ka­lip­sa.

Z bo­ha­te­ra­mi cho­dzi mi o to, że, kur­czę, czę­sto na stat­kach jest prze­gląd na­ro­do­wo­ści. Rusek, La­ty­nos, Ame­ry­ka­niec, czę­sto gra się ich słow­nic­twem i cha­rak­te­ra­mi, już mi się to tro­chę prze­ja­dło.

Btw. bar­dzo “fe­mi­ni­stycz­nie” jest na tym twoim stat­ku, pani dok­tor zmie­nia part­ne­ra (i to bez wy­ja­śnie­nia!), a głów­ny bo­ha­ter za­cho­wu­je sto­ic­ki spo­kój i tylko ide­ali­stycz­nie wzdy­cha. Bar­dzo cie­ka­wa re­ak­cja ;D

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Za­uwa­ży­łem te dwa cy­ta­ty z ko­men­ta­rza­mi. Od­no­śnie ko­biet i ate­istów. Weź pro­szę pod uwagę, że to słowa bo­ha­te­rów, nie moje ;). Te od­no­śnie ko­biet i kom­pli­ko­wa­nia spraw pa­da­ją w ty­po­wej roz­mo­wie dwóch sam­ców. Nie na­le­ży ich brać za ja­kies praw­dy ob­ja­wio­ne ;). Te o ate­istach wy­po­wia­da bo­ha­ter w chwi­li szoku, kiedy jego świa­to­po­gląd, za­wie­szo­ny gdzieś po­mię­dzy wiarą a nie­wia­rą, pod­po­wia­da mu co się stało. I za­cho­wa­nie Ro­sja­ni­na, który zdaje się nie poj­mo­wać sy­tu­acji wy­wo­łu­je takie myśli u bo­ha­te­ra. 

Co do re­la­cji, akcji i re­ak­cji mię­dzy bo­ha­te­ra­mi oraz sto­sun­ków mię­dzy­ludz­kich. Ja myślę, że głów­ny pro­ta­go­ni­sta kocha panią dok­tor i zwy­czaj­nie cier­pi. Od­su­nię­ty na bok, wzdy­cha, ale nie pod­sko­czy sam­co­wi alfa i nie bę­dzie zbyt mocno za­bie­gał o wzglę­dy, gdy druga stro­na osten­ta­cyj­nie go igno­ru­je. Ale wy­star­czy jedno ski­nie­nie pal­cem… 

Co do prze­glą­du na­ro­do­wo­ści. W tek­ście jest o tym mowa. Za­ło­ga wy­bra­na zo­sta­ła we­dług klu­cza po­li­tycz­ne­go. Za­pew­ne od­no­si się to do wkła­du w misję. Może nie we­dług zasad po­praw­no­ści po­li­tycz­nej, ale tak wy­szło. Jest m.in. Ro­sja­nin, jest Ho­len­der, jest Ame­ry­ka­nin (aku­rat tra­fił się La­ty­nos bo ich tam mnó­stwo i wciąż przy­by­wa). Nie ma geja, Azja­ty i czar­no­skó­re­go (osoby po­cho­dze­nia afry­kań­skie­go), czyli z tą po­praw­no­ścią nie prze­sa­dzi­łem mam na­dzie­ję.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Ach, wiem, że bo­ha­te­ro­wie mogą sobie mówić i my­śleć co chcą, ale nie mo­głam sobie od­mó­wić tych uwag ;) Nie są wy­ty­ka­niem wad tek­stu.

No wła­śnie, zdra­dzo­ny bo­ha­ter na ski­nie­nie pal­cem? Jakby mnie ktoś zdra­dził, kop­nę­ła­bym w tyłek i splu­nę­ła pod nogi. Ale – to jest twoja kre­acja, a re­la­cje za­ło­gi są naj­wy­raź­niej nie­zo­bo­wią­zu­ją­ce (choć roz­mo­wa Huuba i bo­ha­te­ra tro­chę temu prze­czy). Po pro­stu wy­da­ło mi się to mało au­ten­tycz­ne, zwłasz­cza że on ją tak ubó­stwia, a nie widać u niego ne­ga­tyw­nych emo­cji, zadry, za­zdro­ści, zło­ści. Ale nie znam wszyst­kich re­ak­cji ani re­la­cji wszyst­kich ludzi świa­ta :) I jesz­cze raz – to twoja kre­acja, a moje bo­lącz­ki.

No wła­śnie ja cze­kam na ja­kieś nie­stan­dar­do­we do­bra­nie za­ło­gi. Może nie aż tak jak w Straż­ni­kach Ga­lak­ty­ki, bo do tego po­trze­bu­je­my ca­łe­go ko­smicz­ne­go uni­wer­sum, ale po pro­stu coś co mnie za­sko­czy.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Van­der­Me­er na ekra­nie. Tu bę­dzie cał­kiem żeń­ska ekipa w ko­lej­nej misji. Jest to nie­ty­po­we, przy­znasz.

 

http://www.imdb.com/title/tt2798920/

 

 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Czy­ta­ło się świet­nie. Chyba naj­lep­szym do­wo­dem na to jest fakt, że chcia­łem zo­sta­wić ten tekst w otwar­tej kar­cie i prze­czy­tać póź­niej, ale prze­czy­ta­łem pierw­szy aka­pit i jakoś tak do­trwa­łem do końca :D

Takie po­wol­ne bu­do­wa­nie akcji nie­któ­rych może znu­dzić, więc trze­ba to robić roz­waż­nie, ale Ty spro­sta­łeś za­da­niu, dając jasno do zro­zu­mie­nia czy­tel­ni­ko­wi, że “trze­ba cze­kać” ;) Po­sta­cie mają swój urok, cho­ciaż ra­czej mi w pa­mięć nie za­pad­ną. Po­stać Ali­cji wy­da­je mi się sche­ma­tycz­na i za mało roz­wi­nię­ta, resz­ta bo­ha­te­rów po­praw­na, ale nic poza tym. Fa­bu­ły tutaj nie­zbyt wiele, ale zna­ko­mi­cie po­pro­wa­dzo­na nar­ra­cja i za­koń­cze­nie ład­nie wszyst­ko uzu­peł­nia­ją. 

Po­do­ba­ło mi się :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich ży­łach po­ma­rań­czo­wy sok!

Dzię­ki So­ku­1403 za wi­zy­tę i opi­nię. Oczy­wi­ście cie­szę się, że lek­tu­rę za­li­czasz do sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych. Akcji rze­czy­wi­ście mało, cho­dzi­ło ra­czej o po­mysł, kli­mat i bo­ha­te­rów. Ali­cja miała być taką tro­chę nie­rze­czyw­stą po­sta­cią z mo­ni­to­ra, ma­rze­niem i wspo­mnie­niem bo­ha­te­ra. Ra­du­je mnie Twoja po­zy­tyw­na ocena nar­ra­cji. To chyba naj­waż­niej­sze.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Bar­dzo po­do­bał mi się kli­mat tego tek­stu i zgrab­nie na­kre­ślo­ne re­la­cje mię­dzy bo­ha­te­ra­mi. Ogól­nie bo­ha­te­ro­wie są jak żywi, do po­zaz­drosz­cze­nia. Na­to­miast sama fa­bu­ła już nie po­wa­la, choć oczy­wi­ście nie musi – tyle że finał już za­wiódł mnie zbyt mocno. Na­praw­dę nie lubię, kiedy do do­bre­go kli­ma­tycz­ne­go SF ktoś ni stąd ni zowąd wrzu­ca wątek pa­ra­nor­mal­ny ;) A jeśli to oka­zu­je się roz­wią­za­niem wszyst­kie­go… to już w ogóle z moc­ne­go TAK robi się nie­ste­ty NIE :(

PS. I tro­chę żal nie­wy­ja­śnio­nej ta­jem­ni­cy Huuba.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Bar­dzo dzię­ku­ję Ten­szo za Twoją opi­nię. Szcze­rze mó­wiąc, ucie­szy­łem się z uza­sad­nie­nia Two­je­go NIE. Bo jeśli wy­ni­ka­ło ono głów­nie z przy­czyn, na­zwij­my je, fa­bu­lar­nych, to zna­czy, że z resz­tą nie było tak źle. Dzię­ku­je też cie­płe słowa o bo­ha­te­rach i za “​dobre kli­ma­tycz­ne SF”​. 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Apo­ka­lip­sa w kli­ma­cie bi­blij­nym wy­pa­da cał­kiem prze­ko­nu­ją­co. Cie­ka­we po­sta­ci, w szcze­gól­no­ści Huuba i płyn­na nar­ra­cja spra­wia­ją, że spę­dzi­łem miło czas z tym tek­stem. Cze­kam na ciąg dal­szy. 

„Ph'nglui mglw'nafh Cthul­hu R'lyeh wgah'nagl fhtagn”. H.P. Lo­ve­craft

Dzię­ki Ja­ku­bie za wi­zy­tę i ko­men­tarz. Cie­szę się, że spę­dzi­łeś miło czas z moim opo­wia­da­niem. Kon­ty­nu­acja po­wsta­je. A Huub jest jej głów­ną po­sta­cią.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Cóż, nie po­de­szło. 

Bra­kło mi kli­ma­tu. Po­sta­cie wy­da­ły mi się bez cha­rak­te­ru, a ca­łość bez wy­raź­ne­go, wcią­ga­ją­ce­go rysu. Nie­ste­ty w trak­cie czy­ta­nia zer­ka­łem ile jesz­cze tek­stu po­zo­sta­ło do końca. 

Nie­mniej do­ce­niam sta­ran­ne wy­ko­na­nie i ogrom pracy. 

 

 

Jak nie po­de­szło, to nie po­de­szło. I tak je­stem za­sko­czo­ny i za­do­wo­lo­ny, że ktoś tutaj jesz­cze za­glą­da, czyta i ko­men­tu­je.

Szko­da, że za­nu­dzi­łem. Ale cza­sem i tak bywa, Łu­ka­szu.

Jak na de­biut sprzed lat, opo­wia­da­nie ma już swoją hi­sto­rię, pu­bli­ka­cję w Fahr­ne­he­icie, II miej­sce w ogól­no­pol­skim kon­kur­sie, dobre oceny i piór­ko na tym por­ta­lu oraz sporo po­zy­tyw­nych ko­men­ta­rzy. Je­stem z tek­stu i jego od­bio­ru za­do­wo­lo­ny. Ale oczy­wi­ście i ne­ga­tyw­ne opi­nie się zda­rza­ją. Trze­ba z tym żyć. Co cie­ka­we, więk­szość ko­men­tu­ją­cych, przy in­nych bra­kach tek­stu, chwa­li­ła wła­śnie te dwa ele­men­ty: kli­mat i po­sta­cie. Ale są prze­cież różne gusta i nie do każ­de­go od­bior­cy da się tra­fić.

 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

gdy roz­po­cząć miał się jej II etap.

Jakoś mnie wy­bi­ła z rytmu ta rzym­ska “II”. Myślę, że zwy­czaj­ne “drugi” za­dzia­ła­ło­by tu le­piej.

Tak; jakby po­wsta­ła nagle i z ni­cze­go.

Nie wiem, jak mam czy­tać ten śred­nik, nie pa­su­je mi on tutaj ni cho­le­ry.

 

Hard sci-fi z twi­stem fan­ta­sy w po­sta­ci praw­dzi­wo­ści apo­ka­lip­sy z mi­to­lo­gii chrze­ści­jań­skiej – cał­kiem cie­ka­wy set­ting. Sęk w tym, że w tym cie­ka­wym set­tin­gu nie­wie­le się wy­da­rzy­ło. Przez cały tekst bu­do­wa­łeś na­pię­cie ocze­ki­wa­nia na po­wrót Huuba i tego na­pię­cia w żaden spo­sób nie roz­wią­za­łeś. Na­kre­śli­łeś po­sta­ci, które we więk­szej mie­rze były ob­ser­wa­to­ra­mi tego, co dzia­ło się w tek­ście nie­za­leż­nie od ich woli.

Wy­ko­na­nie bar­dzo dobre, ale moim zda­niem mógł­by to być wstęp do cze­goś więk­sze­go, jako au­to­no­micz­ny tekst bra­ku­je mi tu… Nie­mal wszyst­kie­go.

No nie­źle.

Dzię­ki za wi­zy­tę, Sko­necz­ny. Śred­nik wsta­wi­łem po su­ge­stii jed­nej z osób na por­ta­lu. Zdaje się Naz. Wątek Huuba ce­lo­wo zo­stał otwar­ty i jest nie­do­po­wie­dze­niem. Świat się skoń­czył, na Mar­sie utkwi­ła za­ło­ga, gdzieś wśród burzy błąka się nie­świa­do­my ni­cze­go do­wód­ca. Czyż to nie ro­man­tycz­ne, czyż nie po­zo­sta­wia pola dla wy­obraź­ni czy­tel­ni­ka?

To, że za­ło­ga uwię­zio­na na Mar­sie i od­cię­ta od świa­ta przez burzę, od­le­głość i za­po­mnie­nie przez siły wyż­sze bier­nie oglą­da wy­da­rze­nia wy­ni­ka z jej sy­tu­acji, miej­sca, oko­licz­no­ści i moż­li­wo­ści. Po­czu­cie sa­mot­no­ści, izo­la­cji, bez­sil­no­ści i bez­rad­no­ści wobec końca świa­ta na Ziemi to sens tego opo­wia­da­nia, za­war­ty także w samym ty­tu­le. 

Jak wspo­mi­na­łem wyżej, piszę roz­wi­nię­cie. Ale “Trze­ba cze­kać”​ to za­mknię­ty, osob­ny tekst. Miał pu­bli­ka­cję w Fah­ren­he­icie, zdo­był II miej­sce w kon­kur­sie Qu­en­ty, tutaj było piór­ko i teraz ta no­mi­na­cja – ​myślę, że mimo wszyst­ko inni czy­tel­ni­cy po­trak­to­wa­li opo­wia­da­nie jako ca­łość. 

Ps. II po­pra­wi­łem, dzię­ki.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

In­te­re­su­ją­cy tekst…..

 

A co to pro­jekt… jeśli wolno pytać o takie rze­czy….

​Dzię­ki za wi­zy­tę, Re­mi-G. Pro­jekt za­wie­szo­ny, a ja odło­ży­łem na bok roz­wi­ja­nie tego tek­stu. Temat wróci w maju i wtedy pew­nie coś sie wy­klu­je. Teraz sza żeby nie za­pe­szyć.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Świet­nie na­kre­ślo­ny kli­mat mar­sjań­skiej bazy. Tu po­czu­łam po­wiew sta­re­go, kla­sycz­ne­go SF. Czy­ta­łam w na­pię­ciu (poza frag­men­tem „z pod­ręcz­ni­ka” – dłu­żył się i zda­wał nie­po­trzeb­ny). Za trój­ką­ci­ka­mi uczu­cio­wy­mi spe­cjal­nie nie prze­pa­dam, ale tu mi nie prze­szka­dzał, emo­cje bo­ha­te­ra brzmia­ły wia­ry­god­nie. Na­to­miast koń­ców­ka wy­bit­nie mi nie po­de­szła. Ro­zu­miem, że taki był au­tor­ski po­mysł, ale po­czu­łam się oszu­ka­na. Takie fajne SF za­koń­czy­ło się do­słow­nie deus-ex-ma­chi­na.

 

Dzię­ki Bel­la­trix za wi­zy­tę i ko­men­tarz. I za miłe słowa. Oczy­wi­ście byłem pewny, że aku­rat Tobie takie za­koń­cze­nie, po osa­dzo­nym mocno na fun­da­men­tach scien­ce-fic­tion wpro­wa­dze­niu, z pew­no­ścią nie przy­pad­nie do gustu. 

Trzy­mam kciu­ki za po­wo­dze­nie w ple­bi­scy­cie.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Ale czyje po­wo­dze­nie, Ma­ra­sie? ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Oczy­wi­ście Bel­la­trix, Fin­klo. Wróżę jej zwy­cię­stwo w ple­bi­scy­cie od dawna.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Dzię­ku­ję, to bar­dzo miłe :) Nawet jak nie wy­gram, to fakt, że moje opo­wia­da­nie zo­sta­ło tak do­brze ode­bra­ne, jest nie­zwy­kle mo­ty­wu­ją­cy :) Aż się zmo­ty­wo­wa­łam do grze­ba­nia przy na­stęp­nym ;)

Czyli w “Le­gen­dzie” pierw­sze miej­sce już przy­zna­ne? No nic, może się nie zmie­ścisz w li­mi­cie. ;-p

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie po­wie­dzia­łam, że grze­bię przy le­gen­dzie ;) A z li­mi­tem pew­nie się nie zmiesz­czę i tak ;p

Bar­dzo mi bra­ku­je stylu li­te­rac­kie­go, na przy­kład któ­re­go można zna­leźć u Żwi­kie­wi­cza, ma­gicz­ne­go i syn­chro­nicz­no­syn­te­ty­zu­ja­ce­go ze tech­no­lo­gią “Jutra” (wczo­raj­sze Jutro, to dzi­siaj) ,choć­by (sic!) w opo­wia­da­niu “Lin­gam motyw fa­licz­ny”. Bra­ku­je mi ma­gicz­nej stro­ny ,a za­miast tego trąby, może i bra­ku­je jesz­cze czte­rech jeźdź­ców apo­ka­lip­sy. Nu­kle­ar­nej zimy…Ga­sną­cych pro­roctw, skoro wszyst­ko zo­sta­ło wy­ja­wio­ne…Ech od­le­głych ga­lak­tyk…Po­etyc­ko­ści… 

v.v.v!

Brak stylu li­te­rac­kie­go, przy­kła­do­wo stylu Żwi­kie­wi­cza, nie do­skwie­ra mi za bar­dzo. Lubię Żwi­kie­wi­cza, ale nigdy nie za­mie­rza­łem pisać w jego stylu, lub w stylu po­dob­nym jego pro­zie. Moje hi­sto­ryj­ki mają być w swo­jej for­mie ra­czej przej­rzy­ste. Wy­cho­dzę z za­ło­że­nia, że zanim autor za­cznie bawić się formą po­wi­nien osią­gnąć jakiś wyż­szy po­ziom warsz­ta­tu, ina­czej te próby będą nu­żą­ce dla czy­tel­ni­ka i nie­udol­ne. Tacy ama­to­rzy jak ja, sku­pia­ją się ra­czej na tre­ści. Na po­my­śle. Mam zwy­czaj­nie ocho­tę opo­wia­dać in­ter­su­ją­ce fa­bu­ły lub za­cie­ka­wić od­bior­cę ja­kimś za­ska­ku­ją­cym kon­cep­tem. Z po­etyc­ko­ścią upo­ra­łem się już dawno w mło­dzień­czych pró­bach po­etyc­kich. 

Dzię­ki za wi­zy­tę i ko­men­tarz, Theb.

Po­zdrów Adama.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

W tych cza­sach ,choć i prze­ciez nawet wcze­śniej już (chi­me­ry,hy­bry­dy…Ra­be­la­is,Wit­ka­cy…) gdy ule­gli­śmy swoim two­rom fan­ta­stycz­nym, (nie chcę mie­szać tutaj li­te­ra­tu­ry ze ma­lar­stwem, ale choć­by Hie­ro­ny­mus Bosch), gdy de­for­mo­wa­nie rze­czy­wi­sto­ści pod­le­ga wy­łącz­nie od­po­wied­nim struk­tu­rom psy­chicz­nym au­to­ra oraz jego dą­że­niu w owe okre­slo­ne sfery.

A więc kogo uwa­ża­łeś za wzór pod­czas swo­je­go wzro­stu?(szcze­gól­nie)

Nie po­zdro­wię.

Na razie.

“Że­gnaj­cie się na­dzie­ją wy któ­rzy tutaj wcho­dzi­cie”(Dante Al­li­ghie­ri)

 

v.v.v!

Raz jesz­cze dzie­ku­ję za lek­tu­rę tego “​pro­stac­kie­go”​ tek­stu i jed­no­stron­nie za­my­kam dys­ku­sję z Tobą, The­bie. Szcze­rze nie ma ocho­ty na słow­ne prze­py­chan­ki i jakąś gów­no­bu­rzę. Życzę po­wo­dze­nia w dal­szej pracy twór­czej.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Opo­wia­da­niem za­in­te­re­so­wa­łem się po ko­men­ta­rzach pod “Clas Myrd­dyn”. To bodaj tam ktoś wspo­mi­nał o tym tek­ście, wska­zu­jąc jego za­le­ty, więc po­my­śla­łem, że warto go spraw­dzić. Zwłasz­cza, że piór­ko robi dobrą re­kla­mę. Osta­tecz­nie, z przy­czyn cza­so­wych, wpa­dam znacz­nie póź­niej niż pla­no­wa­łem, ale za to z po­zy­tyw­nym prze­sła­niem, że życie opo­wia­da­nia nie koń­czy się mie­siąc po jego pu­bli­ka­cji. :)

Opo­wia­da­nie bar­dzo wcią­ga. To jego głów­na za­le­ta i tak na­praw­dę na tym mógł­bym za­koń­czyć, bo skoro za­in­te­re­so­wa­łeś czy­tel­ni­ka, zna­czy, że na­pi­sa­łeś tekst, jak trze­ba. Były jed­nak dwa ele­men­ty, które bar­dzo mi się spodo­ba­ły i któ­rym warto, jak myślę, po­świę­cić dwa słowa:

– po­mysł 

– bo­ha­te­ro­wie

Po­mysł o tyle wdzięcz­ny, że dosyć nie­kon­wen­cjo­nal­ny. Przy­zwy­cza­iłem się do sche­ma­tów, gdzie wszyst­ko, co naj­waż­niej­sze, dzie­je się na Mar­sie, czy ja­kiej­kol­wiek innej pla­ne­cie, zaś Zie­mia pełni tylko rolę do­star­czy­cie­la od­waż­nych/głup­ców (w za­leż­no­ści od formy tek­stu), któ­rzy te ważne wy­da­rze­nia spro­wo­ku­ją. Ty ten sche­mat prze­ła­mu­jesz. U Cie­bie in­te­re­su­je­my się rów­nież roz­wo­jem wy­pad­ków na Ziemi, wła­śnie z per­spek­ty­wy Marsa i taki kon­cept wy­pa­da na­praw­dę bar­dzo faj­nie, a przy tym, co do­tar­ło do mnie do­pie­ro po ja­kimś cza­sie, wcale re­ali­stycz­nie. Żadna eks­pe­dy­cja, nie­za­leż­nie od jej celów, nie zmie­nia prze­cież faktu, że to na Ziemi wciąż toczy się życie, więc i tam może do­cho­dzić do da­le­ko istot­niej­szych wy­da­rzeń niż na bez­lud­nym Mar­sie (gdzie bar­dzo czę­sto głów­nym wy­da­rze­niem jest utra­ta życia, przez któ­rąś z osób… po­szu­ku­ją­cych tam form życia).

Ten drugi ele­ment spodo­bał mi się zaś o tyle, że każdy z bo­ha­te­rów jest bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ny i budzi w czy­tel­ni­ku okre­ślo­ne emo­cje. Nie by­ło­by to może ja­kimś szcze­gól­nym wy­da­rze­niem, gdy­byś przed­sta­wił ta­kich bo­ha­te­rów dwóch. U Cie­bie jest ich wię­cej, więc fakt tak spraw­ne­go za­kre­śle­nia ich cha­rak­te­rów w le­d­wie 30 000 zna­ków z ha­kiem, to moim zda­niem spory wy­czyn. Zwłasz­cza, że prze­cież gdzieś po­mię­dzy nimi toczy się okre­ślo­na hi­sto­ria i to jej, siłą rze­czy, mu­sisz po­świę­cić naj­wię­cej miej­sca w opo­wia­da­niu.

Sło­wem, bar­dzo zacna lek­tu­ra.

P.S. Nie czy­ta­łem ko­men­ta­rzy pod tym opo­wia­da­niem, więc bar­dzo moż­li­we, że moja opi­nia po­wie­la się z tym, co na­pi­sa­li inni.

 

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Co za nie­spo­dzian­ka! Bar­dzo je­stem za­sko­czo­ny, a zaraz rad, że ktoś jesz­cze za­glą­da do tego tek­stu. Po Two­jej wi­zy­cie, CM, naj­wi­docz­niej zaj­rza­ły ko­lej­ne dwie osoby (czy prze­czy­ta­ły lub po­słu­cha­ły to inna spra­wa). Jeśli je­steś za­do­wo­lo­ny z lek­tu­ry i na­zy­wasz ją wcią­ga­ją­cą i zacną – ja też je­stem za­do­wo­lo­ny.

Chwa­lisz po­mysł i bo­ha­te­rów, czyli to, na co wska­zy­wa­li inni, do­da­jąc cza­sem kli­mat opo­wia­da­nia. Masz rację, punkt wi­dze­nia "z boku" wiel­kich wy­da­rzeń, także może być in­te­re­su­ją­cy. Zwłasz­cza gdy Autor sku­pia się na bez­sil­no­ści i bez­na­dziej­nej sy­tu­acji bo­ha­te­rów – nie­mych świad­ków wy­da­rzeń do­słow­nie osta­tecz­nych.

Do zo­ba­cze­nia pod Two­imi tek­sta­mi.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Ma­ra­sie, prze­czy­ta­łem, sku­szo­ny Twoją ma­ra­śną prza­śną re­cen­zją. Przy­znam, że dużo le­piej ro­zu­miem teraz, co mia­łeś na myśli. Rze­czy­wi­ście ilość ele­men­tów wspól­nych w tych obu opo­wia­da­niach jest duża. Gdy­bym zaś zo­sta­wił to, co usu­ną­łem, to po­do­bień­stwo by­ło­by jesz­cze więk­sze.

Z mojej stro­ny mogę Cię za­pew­nić, że ta zbież­ność jest przy­pad­ko­wa, bo wcze­śniej Two­je­go opo­wia­da­nia nie czy­ta­łem. To zaś nie­ste­ty ozna­cza, że stą­pa­my po utar­tych ścież­kach.

Co do mojej re­cen­zji “Trze­ba cze­kać” to po­zwól, że się wstrzy­mam, bo w za­ist­nia­łych oko­licz­no­ściach bar­dzo trud­no by mi było na­pi­sać coś obiek­tyw­ne­go i unik­nąć po­rów­nań, które na­tu­ral­nie cisną się na usta.

Na­pi­szę tylko, że po­do­ba­ło mi się, choć pew­nie po­do­ba­ło­by mi się bar­dziej, gdy­bym je prze­czy­tał kilka mie­się­cy temu. :) 

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Wy­bacz, Chro­ści­sko, że nie za­uwa­ży­łem Two­jej od­po­wie­dzi. Nad­ra­biam tę gafę w ra­mach tra­dy­cyj­nej wy­mia­ny uprzej­mo­ści. Wiemy już zatem o co cho­dzi z ele­men­ta­mi po­dob­ny­mi.

Faj­nie, że byłeś tutaj, prze­czy­ta­łeś i się po­do­ba­ło. Szko­da, że prze­czy­ta­łeś kilka mie­się­cy za poźno ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

No, po­rząd­ko­wa­nie tek­stów z ko­lej­ki cza­sem trze­ba wzno­wić. I do­brze, że tu za­gląd­ną­łem. cie­ka­wie widać na tym opo­wia­da­niu, jak od czasu jego na­pi­sa­nia wy­ewo­lu­ował Twój styl, z jed­no­cze­snym za­cho­wa­niem jego roz­po­zna­wal­no­ści.

W ogóle cie­ka­wa rzecz z tym tek­stem, bo dość wcze­śnie po­ja­wia­ją się sko­ja­rze­nia z apo­ka­lip­są, a mimo to od­ru­cho­wo spy­cha się je jako zbęd­ne, bo prze­cież SF – ewi­dent­nie wy­szły nie­na­chal­nie. Może co naj­wy­żej scena fi­na­ło­wa mo­gła­by być tro­chę pod­krę­co­na pod kątem tego, jak bu­dzi­ły się u za­ło­gan­tów sko­ja­rze­nia z apo­ka­lip­są. Nie­mniej nie­źle to po­wy­cho­dzi­ło, nawet jeśli sam motyw głów­ny gdzieś ko­ła­cze mi się po gło­wie, że w ja­kimś opo­wia­da­niu był. Ale ko­ła­cze teraz przy pi­sa­niu ko­men­ta­rza, w trak­cie lek­tu­ry nie, więc to też nie za­rzut – ist­nie­ją­ce mo­ty­wy też można do­brze ograć i tu wy­szło.

Bar­dzo wia­ry­god­nie wy­szły cha­rak­te­ry po­sta­ci.

 

"A to by zna­czy­ło, że stary, wred­ny, czer­wo­ny cap”

– niby o Mar­sie, a robi się po­dwój­ne zna­cze­nie, gdy bo­ha­ter siada koło to­wa­rzy­sza ze wscho­du.

 

Z dro­bia­zgów

 

"ko­rzy­sta­li z każ­dej; do­dat­ko­wej mi­nu­ty"

“Gdzieś tam; Ma­tecz­ka Zie­mia”

– zbęd­ne śred­ni­ki

 

Część aka­pi­tów spo­koj­nie do po­dzie­le­nia.

 

"w kar­cie po­kła­do­wej miał wpi­sa­ne "nie­pa­lą­cy""

Co in­ne­go w space ope­rach, co in­ne­go przy dużo bar­dziej za­awan­so­wa­nych tech­no­lo­giach ko­smicz­nych, które są mniej wy­ma­ga­ją­ce dla or­ga­ni­zmu, co in­ne­go przy bar­dziej za­awan­so­wa­nej tech­no­lo­gii samej bazy, co in­ne­go w uni­ver­sum, gdzie la­ta­nie ko­smicz­ne jest ma­so­we lub zdą­ży­ła się już roz­wi­nąć tu­ry­sty­ka ko­smicz­na. Ale w re­aliach “bli­skie­go ko­smo­su” pew­nie nie­wie­lu ak­tyw­nie pa­lą­cych prze­szło­by z od­po­wied­ni­mi wy­ni­ka­mi testy spraw­no­ścio­we. Tzn. ow­szem, zna­leź­li­by się tacy, pew­nie nawet tacy, któ­rzy mimo uza­leż­nie­nia prze­szli­by rów­nież testy psy­cho­lo­gicz­ne, ale przez samo to ogra­ni­cze­nie wąt­pli­we, żeby wy­po­sa­ża­no bazę w za­pa­sy fajek, niech­by i w for­mie ich bez­smo­li­stych, bez­ni­ko­ty­no­wych za­mien­ni­ków. Od biedy uszło­by prze­my­ce­nie pacz­ki (choć dużo ale by z tym było, nie­mniej na po­zio­mie opo­wia­da­nia do prze­ocze­nia lub wy­ja­śnie­nia) albo ro­bie­nie ich z ro­ślin wy­ho­do­wa­nych na miej­scu lub cze­goś po­wsta­łe­go w la­bo­ra­to­riach bazy mar­sjań­skiej.

 

Witam Wilka Zi­mo­we­go. Miło mi nie­zmier­nie, że ktoś tu jesz­cze za­glą­da i czyta.

 

I do­brze, że tu za­gląd­ną­łem. cie­ka­wie widać na tym opo­wia­da­niu, jak od czasu jego na­pi­sa­nia wy­ewo­lu­ował Twój styl, z jed­no­cze­snym za­cho­wa­niem jego roz­po­zna­wal­no­ści.

 

A to bar­dzo in­te­re­su­ją­ce spo­strze­że­nie już na wstę­pie. Jeśli Twoim zda­niem mam swój styl i on ewo­lu­uje (oby w do­brym kie­run­ku) to je­stem nie­zmier­nie rad.

 

W ogóle cie­ka­wa rzecz z tym tek­stem, bo dość wcze­śnie po­ja­wia­ją się sko­ja­rze­nia z apo­ka­lip­są, a mimo to od­ru­cho­wo spy­cha się je jako zbęd­ne, bo prze­cież SF – ewi­dent­nie wy­szły nie­na­chal­nie. Może co naj­wy­żej scena fi­na­ło­wa mo­gła­by być tro­chę pod­krę­co­na pod kątem tego, jak bu­dzi­ły się u za­ło­gan­tów sko­ja­rze­nia z apo­ka­lip­są. Nie­mniej nie­źle to po­wy­cho­dzi­ło, nawet jeśli sam motyw głów­ny gdzieś ko­ła­cze mi się po gło­wie, że w ja­kimś opo­wia­da­niu był. Ale ko­ła­cze teraz przy pi­sa­niu ko­men­ta­rza, w trak­cie lek­tu­ry nie, więc to też nie za­rzut – ist­nie­ją­ce mo­ty­wy też można do­brze ograć i tu wy­szło.

 

Tutaj zda­nia były po­dzie­lo­ne w ko­men­ta­rzach. Sta­ra­łem się "sprze­dać" drob­ne, na­kie­ro­wu­ją­ce su­ge­stie, a potem wal­nąć za­koń­cze­niem apo­ka­lip­tycz­nym. Jed­nak nawet po dosyć jed­no­znacz­nym fi­na­le część czy­tel­ni­ków ode­bra­ła ową Apo­ka­lip­sę ale­go­rycz­nie czy me­ta­fo­rycz­nie. A po­mysł opie­rał się na prze­ciw­sta­wie­niu s-f z do­słow­ną Apo­ka­lip­są oraz “prze­ga­pie­niu” za­ło­gi sta­cji mar­sjań­skiej przez ziem­ską Apo­ka­lip­sę.

 

Bar­dzo wia­ry­god­nie wy­szły cha­rak­te­ry po­sta­ci.

 

Dzię­ku­ję. 

 

"ko­rzy­sta­li z każ­dej; do­dat­ko­wej mi­nu­ty" 

“Gdzieś tam; Ma­tecz­ka Zie­mia”

– zbęd­ne śred­ni­ki

 

Te śred­ni­ki to mi su­ge­ro­wa­li po­pra­wia­cze w ko­me­na­trzach. Sam z sie­bie w życiu żad­ne­go śred­ni­ka nie uży­łem w tek­ście.

 

 

Część aka­pi­tów spo­koj­nie do po­dzie­le­nia.

 

Pełna zgoda. To jakiś tam spo­sob na roz­bi­cie in­fo­dum­pów nie­wąt­pli­wei ist­nie­ją­cych w tek­ście. 

 

"w kar­cie po­kła­do­wej miał wpi­sa­ne "nie­pa­lą­cy""

 

Co in­ne­go w space ope­rach, co in­ne­go przy dużo bar­dziej za­awan­so­wa­nych tech­no­lo­giach ko­smicz­nych, które są mniej wy­ma­ga­ją­ce dla or­ga­ni­zmu, co in­ne­go przy bar­dziej za­awan­so­wa­nej tech­no­lo­gii samej bazy, co in­ne­go w uni­ver­sum, gdzie la­ta­nie ko­smicz­ne jest ma­so­we lub zdą­ży­ła się już roz­wi­nąć tu­ry­sty­ka ko­smicz­na. Ale w re­aliach “bli­skie­go ko­smo­su” pew­nie nie­wie­lu ak­tyw­nie pa­lą­cych prze­szło­by z od­po­wied­ni­mi wy­ni­ka­mi testy spraw­no­ścio­we. Tzn. ow­szem, zna­leź­li­by się tacy, pew­nie nawet tacy, któ­rzy mimo uza­leż­nie­nia prze­szli­by rów­nież testy psy­cho­lo­gicz­ne, ale przez samo to ogra­ni­cze­nie wąt­pli­we, żeby wy­po­sa­ża­no bazę w za­pa­sy fajek, niech­by i w for­mie ich bez­smo­li­stych, bez­ni­ko­ty­no­wych za­mien­ni­ków. Od biedy uszło­by prze­my­ce­nie pacz­ki (choć dużo ale by z tym było, nie­mniej na po­zio­mie opo­wia­da­nia do prze­ocze­nia lub wy­ja­śnie­nia) albo ro­bie­nie ich z ro­ślin wy­ho­do­wa­nych na miej­scu lub cze­goś po­wsta­łe­go w la­bo­ra­to­riach bazy mar­sjań­skiej.

 

Wszyst­ko racja. To pa­le­nie miało po pro­stu dodać pew­nej de­gren­go­la­dy sta­cji i za­ło­gi, jej roz­kła­du, mar­gi­na­li­za­cji misji, trwa­nia obok wy­da­rzeń, nadać jej ja­kie­goś brudu i na­tu­ral­no­ści/zwy­czaj­no­ści na wzór, hmm, na przy­kład za­ło­gi i stat­ku "No­stro­mo". Tekst po­wsta­wał mniej wię­cej w la­tach 2003/2004. Nor­we­gia i Szwe­cja do­pie­ro za rok-dwa miały zo­stać pio­nie­ra­mi za­ka­zów pa­le­nia na świe­cie. Moda na nie­pa­le­nie do­pie­ro się zbli­ża­ła. Ja swoim astro­nau­tom prze­zor­nie wci­sną­łem co praw­da fajki wi­ta­mi­ni­zo­wa­ne i ogól­nie nie­szko­dli­we, ale i tak to było zu­peł­nie nie­tra­fio­ne me­ry­to­rycz­nie, ale po­trzeb­ne mi do bu­do­wa­nia scen, we­wnętrz­nych re­la­cji świat­ka bazy (dr Who), dia­lo­gów itd.. Ogól­nie sta­cja w opi­sach jest po­ka­za­na jako star­sza, dosyć wy­eks­plo­ato­wa­na, może nawet re­cy­klin­go­wa­na z kom­po­nen­tów po­przed­nich wy­praw. Coś na kształ sta­cji "Mir". Może to dosyć nie­spój­na wizja ale li­czył się dla mnie kli­mat.

 

Dzię­ku­ję za lek­tu­rę i ko­men­tarz!

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Prze­czy­ta­łem. Nie lubię ka­ta­stro­fi­zmu, a wcią­gnę­ło. In­te­re­su­ją­ce so­cjo­lo­gicz­nie. Nie do czy­ta­nia dla roz­ryw­ki.

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę, lek­tu­rę i ko­men­tarz, Ko­ala­75. Cie­szę się, że wcią­gnę­ło i wy­da­ło in­te­re­su­ją­ce so­cjo­lo­gicz­nie. I przy­zna­ję rację, śred­nia to roz­ryw­ka, tekst dosyć po­nu­ry, akcji mało, hu­mo­ru wcale.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Kur­czę, sty­li­stycz­nie to opo­wia­da­nie jest bar­dzo dobre i cie­ka­wie się czyta. Nie­ste­ty pro­ble­mem jest fa­bu­ła.

W tek­ście wie­lo­krot­nie po­ja­wia­ją się nie­po­trzeb­ne in­for­ma­cje, które nic nie do­da­ją do hi­sto­rii. Jak choć­by do­kład­ny opis 15 zwłok. To nu­ży­ło. Na­pię­cie jest co chwi­la za­bi­ja­ne, a na­praw­dę szko­da. Z upo­rem szu­kam two­je­go tek­stu z po­zio­mem fa­bu­ły, od­po­wia­da­ją­cej umie­jęt­no­ściom warsz­ta­to­wym. 

Mam na­dzie­ję, że taki wkrót­ce znaj­dę. Cho­ciaż “Dzie­ci Marii” miały in­ter­su­ją­cą hi­sto­rię, lep­szą od “Trze­ba cze­kać”, to jed­nak nadal szu­kam cze­goś ge­nial­ne­go w twoim wy­ko­na­niu, cze­goś klasy świa­to­wej. Jak obie­ca­łem, tak je­stem szcze­ry. 

Po­zdra­wiam bar­dzo ser­decz­nie! 

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Gdzie tu jest “do­kład­ny opis 15 zwłok”?

Mnie się cały czas po­do­ba.

Przy­no­szę ra­dość :)

No­wiu­sień­ki, ja­poń­ski bio­kom­pu­ter – Mars Si­mu­la­tor Mini – nowy mózg sta­cji zdol­ny do prze­pro­wa­dze­nia ośmiu­set bi­lio­nów ope­ra­cji w na­no­se­kun­dę, leżał u stóp Olym­pus Mons obok no­we­go la­bo­ra­to­rium ba­daw­cze­go, no­we­go mo­du­łu miesz­kal­ne­go i za­opa­trze­nia. Ni­czym krwa­wa ofia­ra zło­żo­na przed oł­ta­rzem rzym­skie­go bożka le­ża­ły tam rów­nież zwło­ki szes­na­sto­oso­bo­wej grupy ter­ra­for­ma­cyj­nej. Wśród nich czte­ry ko­bie­ty, jeden wy­bit­nie uzdol­nio­ny stu­dent przy­sła­ny przez ESA i jakiś zbla­zo­wa­ny mul­ti­mi­liar­der. Spo­czy­wa­ło tam także pię­ciu mar­twych człon­ków za­ło­gi: do­wód­ca, pilot i trzej spe­cja­li­ści misji od­po­wie­dzial­ni za ła­du­nek. We­so­ła ekipa, któ­rej lot śle­dzi­li­śmy przez pół­to­ra mie­sią­ca, zdą­ży­ła jesz­cze po­zdro­wić nas z or­bi­ty, po czym wy­rżnę­ła w par­cha­ty ryj tej pie­przo­nej, czer­wo­nej… pa­pry­ki? Ich szcząt­ki zo­sta­wi­li­śmy w miej­scu ka­ta­stro­fy. Mar­sjań­skie wia­try i pył zro­bi­ły swoje. Z wraku "Aresa" wy­do­by­li­śmy tylko czy­je­goś SPOT-a. Nie mam po­ję­cia, jakim cudem oca­lał, ale re­kla­ma nie kła­ma­ła – ze­gar­ki „Fos­sil” były na… Wkle­ja­ne z te­le­fo­nu. Moim zda­niem nie­po­trzeb­ne.

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Aaaa…

Dla mnie to w ogóle nie jest opis zwłok, tym bar­dziej do­kład­ny, tylko in­for­ma­cja, że sta­tek się roz­bił i zgi­nę­ło ileś osób, które były do cze­goś po­trzeb­ne.

Przy­no­szę ra­dość :)

Fak­tycz­nie, źle to okre­śli­łem. 

 

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Haj, Młody pi­sa­rzu!

 

Kur­czę, sty­li­stycz­nie to opo­wia­da­nie jest bar­dzo dobre i cie­ka­wie się czyta. Nie­ste­ty pro­ble­mem jest fa­bu­ła.

– tutaj się nie zgo­dzę. Sty­li­stycz­nie to opo­wia­da­nie mocno ku­le­je, widzę to teraz wy­raź­nie, zwłasz­cza in­fo­dum­pów jest zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele. Za to fa­bu­ła była tutaj w za­sa­dzie spra­wą dru­go­rzęd­ną, dzie­je się rze­czy­wi­ście nie­wie­le na na­szych oczach i w skali mikro, za to w skali makro i za­ku­li­so­wo, dzie­ją się rze­czy osta­tecz­ne, bo sed­nem miał być po­mysł – Apo­ka­lip­sa na Ziemi, w któ­rej za­po­mnia­no/po­mi­nię­to ludz­ki przy­czó­łek na Mar­sie. Resz­ta to ozdob­ni­ki, kli­mat, tro­chę de­ta­li.

 

 Z upo­rem szu­kam two­je­go tek­stu z po­zio­mem fa­bu­ły, od­po­wia­da­ją­cej umie­jęt­no­ściom warsz­ta­to­wym. 

– być może ta­kie­go opo­wia­da­nia nie znaj­dziesz, Młody pi­sa­rzu, na pewno wię­cej dzie­je się w "Be­stia­riu­szu…" albo "w Mie­sią­cu…" ale to fan­ta­sy i to ra­czej kla­sycz­na.

 

[…] nadal szu­kam cze­goś ge­nial­ne­go w twoim wy­ko­na­niu, cze­goś klasy świa­to­wej. Jak obie­ca­łem, tak je­stem szcze­ry. 

– to słowa bar­dzo miłe dla mo­je­go ego oraz sa­mo­po­czu­cia, ale oba­wiam się, że masz zbyt wiel­kie/wy­gó­ro­wa­ne ocze­ki­wa­nia wobec skrom­ne­go ama­to­ra i zwy­czaj­nie prze­ce­niasz moje moż­li­wo­ści. Gdy­bym pisał ge­nial­ne opo­wia­da­nia klasy świa­to­wej, zna­la­zł­byś mnie za­pew­ne na półce w em­pi­ku.

Jak wszy­scy/więk­szość tutaj na por­ta­lu, do­pie­ro szli­fu­ję swoje umie­jęt­no­ści i droga przede mną da­le­ka. Inna spra­wa, że naj­lep­sze po­my­sły i fa­bu­ły trzy­mam na spe­cjal­ne oka­zje i pew­nie tra­fią na por­tal, do­pie­ro gdy coś zwo­ju­ją w świe­cie. Obie­cu­ję jed­nak, że jesz­cze o mnie usły­szysz ;)

Dzię­ki za wi­zy­tę i szcze­ry ko­men­tarz, do zo­ba­cze­nia pod Two­imi tek­sta­mi.

 

 

Dzię­ki, Anet, za dobre słowo.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Obec­nie twój styl jest znacz­nie lep­szy, ale w 2017 (na­pi­sa­ne w 2003, 2004 albo 2005, ale pew­nie jesz­cze po­pra­wia­ne przed pu­bli­ka­cją na NF) moim zda­niem też był bar­dzo dobry. Moż­li­we, że po pro­stu twoja pi­sa­ni­na bar­dzo, bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu :) 

 

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Obec­nie twój styl jest znacz­nie lep­szy, ale w 2017 moim zda­niem też był bar­dzo dobry.

Tak na­praw­dę to „Trze­ba cze­kać” po­wsta­ło na mar­sjań­ski kon­kurs SFery, da­aaw­no już nie­ist­nie­ją­ce­go ma­ga­zy­nu fan­ta­stycz­ne­go. Za­szło do dru­gie­go etapu i do fi­na­łu nie do­tar­ło. Po­sła­łem je na kon­kurs Qu­en­ty, tam za­ję­ło już II miej­sce ex aequo z tek­stem Kaina i Kyr­cza, oni ro­bi­li potem ka­rie­rę li­te­rac­ką, a ja za­ją­łem się wy­cho­wy­wa­niem dzie­ci, ro­dzi­ną, pracą itd. Ale zanim po­rzu­ci­łem swoją pi­sa­ni­nę tekst, po roz­mo­wie ze świę­tej pa­mię­ci To­ma­szem Pa­cyń­skim– na­czel­nym Fah­ren­he­ita na forum tegoż ma­ga­zy­nu, po­de­sła­łem do re­dak­cji i się spodo­bał na tyle, że się uka­zał w 2005 roku.

Po la­tach, gdy moje pierw­sze po­dej­ście do por­ta­lu oka­za­ło się chy­bio­ne (frag­men­tem po­wie­ści fan­ta­sy i zde­rze­niem z Re­gu­la­to­ra­mi), po­sta­no­wi­łem wrzu­cić je tutaj na dobry po­czą­tek. I to po­dej­ście oka­za­ło się znacz­nie szczę­śliw­sze.

Można zatem po­wie­dzieć, że mój warsz­tat słabo się roz­wi­nął przez te kil­ka­na­ście lat, ale tak na­praw­dę do pi­sa­nia be­le­try­sty­ki wró­ci­łem do­pie­ro po tych kil­ku­na­stu la­tach. Liczy się zatem tylko ostat­nie kilka lat, jakie dzie­lą pu­bli­ka­cję „Trze­ba cze­kać” na fantastyka.pl i np. wspo­mnia­ne przez Cie­bie „Dzie­ci Marii”.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Nowa Fantastyka