- Opowiadanie: bzugaj - GALINA

GALINA

Za­pra­szam do ko­lej­ne­go opo­wia­da­nia in­spi­ro­wa­ne­go XIX wiecz­ną prozą, tym razem pol­ską i ro­syj­ską.

Mam szcze­rą na­dzie­ję, że tym razem ustrze­głem się głu­pich li­te­ró­wek etc...

Jeśli zaś ktoś lubi po­dob­ną es­te­ty­kę i takie kli­ma­ty grozy nie­oczy­wi­stej, to za­pra­szam do resz­ty moich tek­stów. POGOŃ i KLASZ­TOR cze­ka­ją na re­cen­zen­tów. :)

Po­zdra­wiam!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

GALINA

Na­zy­wam się An­driej Alek­san­dro­wicz Skłoń­ski. Opo­wieść, którą za­mie­rzam wam przed­sta­wić, usły­sza­łem z ust czło­wie­ka sto­ją­ce­go nad gro­bem i bli­skie­go sza­leń­stwa, toteż przez wiele lat nie przy­wią­zy­wa­łem do niej więk­szej wagi. Po­gląd na tę spra­wę zmie­ni­łem po służ­bo­wych od­wie­dzi­nach w dwor­ku, w któ­rym miały miej­sce te oso­bli­we zda­rze­nia. Groza, jaka zdję­ła mnie wśród zgliszcz sta­rej po­sia­dło­ści, na­le­żą­cej do tego umie­ra­ją­ce­go star­ca spra­wi­ła, że otwo­rzy­łem się na to, co nie­zro­zu­mia­łe i uwie­rzy­łem bez cie­nia wąt­pli­wo­ści w słowa Kac­pra Ru­do­wi­sa…

 

Litwa, Kraj Smoł­wień­ski, sty­czeń 1866

 

Dzie­dzi­na, le­żą­ca po­mię­dzy Du­kszta­mi a Świę­ci­na­mi, na­le­ża­ła do naj­bar­dziej od­lud­nych na Li­twie. Po­prze­ty­ka­na licz­ny­mi je­zio­ra­mi i mo­kra­dła­mi nie za­chę­ca­ła do osie­dleń. Zie­mia upraw­na była tu nie­pew­na. Za­miast sadów owo­co­wych le­piej miały się dzi­kie za­gaj­ni­ki i mrocz­ne bory, z któ­rych wiele już od wie­ków uwa­ża­nych było za świę­te.

W li­sto­pa­dzie wszyst­ko za­mie­ra­ło. I choć let­nią porą zie­lo­ne łąki, nio­są­ce słod­ki za­pach kwia­tów i skrzą­ce się stru­mie­nie mogły przy­wo­łać uśmiech na twa­rzy, zimą skute lodem je­zio­ra i po­sęp­ne bagna, upstrzo­ne ki­ku­ta­mi po­wy­gi­na­nych ar­tre­tycz­nie drzew, po­wo­do­wa­ły w sercu nie­okre­ślo­ny nie­po­kój. Był to czas, kiedy dużo ła­twiej można było uwie­rzyć w cza­ją­ce się w opusz­czo­nych la­sach czar­ty i de­mo­ny, a no­ca­mi nie­mal usły­szeć chi­chot tych prze­klę­tych istot, tań­czą­cych na pu­stych roz­sta­jach, w mdła­wym świe­tle rzu­ca­nym na śnieg przez nie­bie­skie ogni­ki.

 

Polna droga była zu­peł­nie za­sy­pa­na. Je­dy­nie sa­mot­na ka­pli­ca wska­zy­wa­ła miej­sce, ku któ­re­mu bie­gła. Męż­czy­zna po­sta­wił koł­nierz mocno zno­szo­ne­go płasz­cza, aby choć tro­chę uchro­nić się przed coraz ostrzej­szą za­dym­ką. Wokół pa­no­wa­ła pust­ka, któ­rej po­czu­cie wzma­ga­ły je­dy­nie prze­ni­kli­wy wiatr i trzesz­czą­ce ko­na­ry sta­rych drzew. Biała sko­ru­pa skrzy­pia­ła pod wy­słu­żo­ny­mi ofi­cer­ka­mi, a na gę­stym wąsie wę­drow­ca po­ja­wi­ły się pierw­sze sople.

Szedł nie­prze­rwa­nie od wielu go­dzin, ale w po­gar­sza­ją­cej się po­go­dzie stra­cił orien­ta­cję. Prze­cho­dząc przez za­mar­z­nię­te trzę­sa­wi­ska, kie­ro­wał się na wschód, szu­ka­jąc ja­kie­go­kol­wiek schro­nie­nia. Po­mi­mo póź­nej pory, było dość jasno. Blask księ­ży­ca od­bi­jał się w bie­lo­nych śnie­giem łą­kach po­tę­gu­jąc wra­że­nie nie­zwy­kło­ści tej kra­iny.

Męż­czy­zna zmru­żył oczy, kiedy zdało mu się, że do­strze­ga w od­da­li nie­wy­raź­ne świa­tło do­mo­stwa. Przy­śpie­szył kroku i w bla­dej, wie­czor­nej po­świa­cie uj­rzał zarys dwor­ku pod lasem. Po pra­wej stro­nie ob­szer­nej, par­te­ro­wej bu­dow­li, znaj­do­wał się oka­za­ły, nie­gdyś, świ­roń*, teraz w po­ło­wie za­wa­lo­ny. Po lewej zaś, stała mała, bie­lo­na ka­pli­ca, okop­co­na so­lid­nie dymem, jak po po­ża­rze i oko­lo­na ni­skim ogro­dze­niem.

Z bli­ska dwo­rek wy­glą­dał na opusz­czo­ny. Po­łu­dnio­we skrzy­dło stra­szy­ło bra­kiem okien i za­wa­lo­nym skle­pie­niem. Na okop­co­nych bel­kach sie­dzia­ły wrony i gło­śnym kra­ka­niem dwo­ro­wa­ły sobie z wę­drow­ca. Pół­noc­na część przed­sta­wia­ła się tro­chę le­piej. Choć też była w ru­inie, przy­naj­mniej miała dach. W je­dy­nym za­cho­wa­nym oknie, po­czer­nia­łym, po­dob­nie jak po­pę­ka­ne ścia­ny od dymu, tliło się mi­go­tli­we świa­tło.

Wę­dro­wiec wszedł na ganek i za­ło­mo­tał pew­nie w nad­pa­lo­ne drzwi. Otwo­rzy­ły się skrzy­piąc, pod wpły­wem ude­rzeń.

Męż­czy­zna po­stą­pił krok do przo­du i zna­lazł się w mrocz­nym holu. Po­mi­mo mrozu i dud­nią­ce­go na ze­wnątrz wia­tru, uno­sił się tu du­szą­cy za­pach spa­le­ni­zny.

– Jest tu kto?! – krzyk­nął od progu.

W po­miesz­cze­niu gra­ni­czą­cym ze znisz­czo­nym holem roz­le­gło się ciche skrzy­pie­nie. Wę­dro­wiec po­tarł oszro­nio­ne wąsy i ru­szył w kie­run­ku od­gło­sów.

Drzwi do po­ko­ju były uchy­lo­ne. To zza nich biło świa­tło, które do­strzegł z ze­wnątrz. Od­chy­lił je jesz­cze bar­dziej, a te omal nie wy­pa­dły z fu­try­ny. Salon był w opła­ka­nym sta­nie. Osma­lo­ne skle­pie­nie i sczer­nia­łe pod­ło­gi two­rzy­ły po­sęp­ne wra­że­nie, po­tę­go­wa­ne przez peł­ga­ją­ce po ścia­nach cie­nie pło­mie­ni z roz­pa­lo­ne­go ko­min­ka.

W po­miesz­cze­niu stało kilka po­nisz­czo­nych mebli, po­ła­ma­nych krze­seł i wy­so­ki zegar, któ­re­go wa­ha­dło skrzy­pia­ło prze­raź­li­wie za każ­dym razem, kiedy sil­niej­szy po­wiew wia­tru prze­do­sta­wał się do środ­ka. Je­dy­nym przed­mio­tem, z któ­rym pożar ob­szedł się ła­ska­wie, było cięż­kie lu­stro, lekko pęk­nię­te, sto­ją­ce w mrocz­nym, nie do­świe­tlo­nym przez ogień kącie po­ko­ju.

W głę­bo­kim fo­te­lu, przy­su­nię­tym do ko­min­ka tak bli­sko, jak to tylko moż­li­we, sie­dział stary czło­wiek.

– Wejdź – po­wie­dział – i spo­cznij wy­god­nie. Za­pew­ne je­steś zmę­czo­ny…

 Jego sę­ka­ta dłoń wska­za­ła je­dy­ne kom­plet­ne krze­sło w sa­lo­nie.

Męż­czy­zna zbli­żył się do niego i usiadł ostroż­nie na trzesz­czą­cym meblu. Sta­rzec nie spoj­rzał nawet na swo­je­go go­ścia. Jego twarz po­zo­sta­ła dziw­nie nie­ru­cho­ma.

– Co tu się stało? – spy­tał wę­dro­wiec, strze­pu­jąc mokry śnieg z ra­mion i wy­su­wa­jąc zmar­z­nię­te palce w kie­run­ku ognia. Sta­rzec uśmiech­nął się i po­ki­wał głową.

– Znów… – Wes­tchnął.

– Słu­cham? – Męż­czy­zna nie zro­zu­miał.

Sta­rzec wes­tchnął raz jesz­cze, nie spusz­cza­jąc wzro­ku z tań­czą­cych pło­mie­ni.

– Opo­wiem ci hi­sto­rię o tym co tu się wy­da­rzy­ło – po­wie­dział. – Wy­bacz jed­nak, jeśli okaże się dla cie­bie zbyt okrut­na.

Męż­czy­zna par­sk­nął.

– Po dwóch la­tach w pie­kle wojny, mało rze­czy wy­da­je mi się okrut­nych, dobry czło­wie­ku.

– A zatem słu­chaj. – Go­spo­darz zmru­żył oczy, co­fa­jąc się w my­ślach do daw­nych wy­da­rzeń…

 

 

***

 

– Ze­szłej wio­sny, ja i moja córka nawet nie prze­czu­wa­li­śmy, jak cięż­ko do­świad­czy nas los. Po śmier­ci mej żony, długo nie mo­głem dojść do sie­bie. Poza nią, świat dla mnie nie ist­niał. Zgry­zo­ta wpę­dza­ła mnie do grobu coraz szyb­ciej, póki nie po­ją­łem jakim szczę­ściem może być wła­sne dziec­ko.

Ga­li­na. Na nią je­dy­ną prze­la­łem cała swą mi­łość, za cel w życiu obie­ra­jąc sobie uczy­nie­nie z niej naj­szczę­śliw­szej isto­ty na świe­cie. Mi­łość zbyt silna może być jed­nak rów­nie nie­bez­piecz­na co – sta­rzec za­wie­sił głos – ogień…

Wio­sna prze­cho­dzi­ła już w lato, gdy do na­szych wło­ści za­wi­tał nie­pro­szo­ny gość. Ranny, nie­omal umarł na na­szym ganku. Służ­ba wpro­wa­dzi­ła go do środ­ka i za­opie­ko­wa­li­śmy się nim. Przy­tom­ność od­zy­skał po paru dniach, ale zo­stał z nami na kilka ty­go­dni, by od­zy­skać siły. Przed­sta­wił się i opo­wie­dział swoją hi­sto­rię, roz­bu­dza­jąc tym serce Ga­li­ny.

Sta­rzec uśmiech­nął się smut­no do wła­snych wspo­mnień.

– Młody po­wsta­niec, ho­no­ro­wy, przy­stoj­ny, dziel­ny… Komu nie za­wró­cił­by w gło­wie? Mło­dych ide­ali­stów za­wsze łatwo jest po­dzi­wiać. Było w nim jed­nak coś, co mnie nie­po­ko­iło. Wi­dzia­łem jak pa­trzy na moją córkę. To nie była tylko mi­łość… Jakby na­dzie­ja… Za­chłan­na chęć od­ku­pie­nia. Ro­zu­miesz! Pra­gnie­nie czy­ste­go uczu­cia, które za­tar­ło­by w pa­mię­ci okru­cień­stwa jakie wi­dział. Lub ra­czej, ja­kich się do­pu­ścił…

Go­spo­darz się­gnął za po­ręcz fo­te­la i pod­niósł z pod­ło­gi bu­tel­kę z gru­be­go szkła, ob­cią­gnię­tą wi­kli­no­wą ple­cion­ką. Po­cią­gnął sąż­ni­sty łyk i kon­ty­nu­ował.

– Po­sta­no­wi­łem z nim po­roz­ma­wiać. Mło­dzi prze­sta­li za­uwa­żać świat poza sobą, a Ga­li­na, zbyt nie­win­na, zbyt nie­do­świad­czo­na, nie była w sta­nie trzeź­wo oce­nić sy­tu­acji. Mu­sia­łem za­re­ago­wać… Jak można się do­my­ślić, roz­mo­wa nie przy­nio­sła ocze­ki­wa­ne­go skut­ku… Stało się jed­nak coś jesz­cze. Coś, czego nie byłem w sta­nie prze­wi­dzieć. Ma­cie­ja, bo tak miał na imię młody po­wsta­niec, ogar­nę­ło sza­leń­stwo.

Wę­dro­wiec zmarsz­czył brwi.

– Mów dalej – po­wie­dział.

Sta­rzec ob­li­zał wy­schnię­te wargi.

– Jego oczy za­pło­nę­ły gnie­wem. Zrazu my­śla­łem je­dy­nie, że zły jest na mnie. Za to, że nie godzę się na ten zwią­zek. On jed­nak chwy­cił mnie za ra­mio­na, drżąc na całym ciele, jak w go­rącz­ce i wy­szep­tał mi pro­sto w twarz: "Jeśli Ga­li­na nie bę­dzie moja, nikt nie może jej mieć”.

W naj­skryt­szych za­ka­mar­kach umy­słu nie przy­pusz­czał­bym wów­czas, że jest w sta­nie skrzyw­dzić mą córkę, którą jak mówił, ko­chał prze­cież nad życie…

Ten wpadł jed­nak w jakiś pie­kiel­ny amok, chwy­cił wcho­dzą­cą wła­śnie do po­ko­ju Ga­li­nę i przy­cią­gnął ją mocno do sie­bie. Wszyst­ko to stało się tam – wska­zał brodą sta­rzec. – W po­łu­dnio­wym skrzy­dle.

"Twój oj­ciec nie chce po­zwo­lić na naszą mi­łość!" krzyk­nął Ma­ciej. "Krzyw­da nam się dzie­je, ale prze­bacz mi, ja gorę na myśl samą, żeś w ra­mio­nach in­ne­go! Bo­daj­śmy już razem sczeź­li w pło­mie­niach, niż żyć bez sie­bie mu­sie­li!"

To wrzesz­cząc, chwy­cił sto­ją­cą na se­kre­ta­rzu lampę naf­to­wą i rzu­cił nią o zie­mię. Pło­mie­nie po­bie­gły po roz­la­nej cie­czy, do­się­ga­jąc oboj­ga ko­chan­ków. Do dziś sły­szę krzyk mej córki, kiedy rzu­ca­jąc się po po­ko­ju nie­zdar­ny­mi ru­cha­mi pró­bo­wa­ła strzą­snąć z sie­bie śmier­cio­no­śny ogień. Ma­ciej umarł bez­gło­śnie, z re­zy­gna­cją pod­da­jąc się pło­mie­niom. Ja zaś, ni­czym wro­śnię­ty w zie­mię, nie byłem w sta­nie pomóc wła­sne­mu dziec­ku, wal­czą­ce­mu bez­na­dziej­nie z go­re­ją­cą siłą.

 

Wę­dro­wiec po­chy­lił się na krze­śle.

– Za­iste tra­gicz­na hi­sto­ria, go­spo­da­rzu. Nie wy­obra­żam sobie bym mógł prze­żyć po­dob­ny kosz­mar.

– I nie prze­ży­łeś, Ma­cie­ju! – Sta­rzec po raz pierw­szy tego wie­czo­ru spoj­rzał na swo­je­go go­ścia. – Ogień po­chło­nął cię razem z moją córką, prze­klę­ty mor­der­co!

Stary czło­wiek wpa­try­wał się teraz z nie­na­wi­ścią w męż­czy­znę. W jego źre­ni­cach tań­czy­ły zło­wro­go pło­mie­nie od­bi­te z ko­min­ka.

Wę­dro­wiec spoj­rzał głę­bo­ko w oczy go­spo­da­rza i w jed­nej, krót­kiej chwi­li przy­po­mniał sobie wszyst­ko.

Śmierć swoją.

Śmierć swo­jej uko­cha­nej.

Pod­biegł do sto­ją­ce­go w kącie lu­stra i to co uj­rzał zdję­ło go grozą. Do­tknął ostroż­nie po­pę­ka­nej twa­rzy, wy­sta­ją­cych zza nad­pa­lo­nych warg zębów i wy­ja­ło­wio­nej przez ogień czasz­ki.

"Ja gorę na myśl samą, żeś w ra­mio­nach in­ne­go!" Za­dźwię­cza­ło mu w gło­wie.

Zawył opę­tań­czo i trzę­sąc się w obłę­dzie wy­biegł z dworu, po­trą­ca­jąc po dro­dze znisz­czo­ne po­ża­rem meble.

– Wró­cisz… – wy­szep­tał Kac­per Ru­do­wis, cięż­ko opa­da­jąc na fotel. – Jak co dzień, zmoro. Taka nasza wiecz­na po­ku­ta…

 

KO­NIEC

 

(* duży, pro­sto­kąt­ny, dwu­kon­dy­gna­cyj­ny spi­chlerz z da­chem na­czuł­ko­wym)

Koniec

Komentarze

Spodo­ba­ła mi się ta hi­sto­ria. Dzie­więt­na­sto­wiecz­ny styl i na­strój zo­sta­ły za­cho­wa­ne, a opo­wieść, choć pro­sta i dość prze­wi­dy­wal­na, czy­ta­ło się cał­kiem nie­źle, szcze­gól­nie że li­sto­pa­do­wa noc przy­da­ła lek­tu­rze sto­sow­ne­go kli­ma­tu.

 

Polna droga była zu­peł­nie za­sy­pa­na. Je­dy­nie sa­mot­na ka­pli­ca wska­zy­wa­ła miej­sce, w jakim bie­gła. –> Ra­czej: Je­dy­nie sa­mot­na ka­pli­ca wska­zy­wa­ła miej­sce, ku któ­re­mu bie­gła.

 

trzesz­czą­ce ko­na­ry sta­rych drzew. Biała sko­ru­pa trzesz­cza­ła pod… –> Po­wtó­rze­nie.

 

To z za nich biło świa­tło… –> To zza nich biło świa­tło

 

Go­spo­darz się­gnął za opar­cie fo­te­la i pod­niósł z pod­ło­gi bu­tel­kę z gru­be­go szkła, ob­cią­gnię­tą wi­kli­no­wą ple­cion­ką. –> Pew­nie miało być: Go­spo­darz się­gnął za po­ręcz fo­te­la

Opar­cie fo­te­la mie­ści się za ple­ca­mi sie­dzą­ce­go; wy­da­je mi się, że star­sze­mu panu, za­głę­bio­ne­mu w fo­te­lu, trud­no by­ło­by się­gać gdzieś do tyłu, za opar­cie mebla.

 

"Jeśli Ga­li­na nie bę­dzie moja, nikt nie może jej mieć." –> Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

To wrzesz­cząc, chwy­cił sto­ją­cą na se­kre­ta­rzu lampę naf­to­wą i rzu­cił nią o zie­mię. –> To wrzesz­cząc, chwy­cił sto­ją­cą na se­kre­te­rze/ se­kre­ta­rzy­ku lampę naf­to­wą i rzu­cił nią o pod­ło­gę.

Za­kła­dam, że w dwor­skim po­ko­ju nie było kle­pi­ska.

 

Pło­mie­nie po­bie­gły po roz­la­nej cie­czy, do­się­ga­jąc oby­dwu ko­chan­ków. –> …do­się­ga­jąc oboj­ga ko­chan­ków.

Oby­dwu – gdyby ko­chan­ka­mi byli męż­czyź­ni.

 

wy­sta­ją­cych z za nad­pa­lo­nych warg zębów… –> …wy­sta­ją­cych zza nad­pa­lo­nych warg zębów

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję jak za­wsze za wy­tknię­cie błę­dów róż­no­ra­kich. Już po­pra­wio­ne :)

Cie­szę się, że się po­do­ba­ło i po­zdra­wiam!

Hi­sto­ria nie­zła, choć do­pie­ro pu­en­ta wbiła ją o po­ziom wyżej – do tego czasu za bar­dzo sie­dzia­ło mi na gło­wie, że czy­tam opo­wieść, którą ktoś opo­wia­da w opo­wie­ści jesz­cze innej osoby ;)

Jed­nak koń­ców­ka od­mie­ni­ło to spoj­rze­nie, na­da­jąc hi­sto­rii in­te­re­su­ją­ce­go zwro­tu. Nawet jeśli to okle­pa­ny motyw, to za­ser­wo­wa­łeś go w do­brej for­mie :) A i sam tekst nie jest długi, przez co nie zmę­czył zbyt­ni­mi opi­sa­mi czy bra­kiem od­po­wied­niej dy­na­mi­ki :)

Na­pi­sa­ne przy­jem­nym ję­zy­kiem, choć cza­sem coś bruź­dzi­ło przy czy­ta­niu.

Pod­su­mo­wu­jąc: tekst okej, to koń­ców­ka mocno go pod­no­si, pre­zen­tu­jąc cie­ka­wy (choć lekko ogra­ny) kon­cert fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Jest mi nie­zmier­nie miło, Bzu­ga­ju, że uzna­łeś uwagi za przy­dat­ne. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Te sople na wąsie tro­chę cięż­ko mi sobie wy­obra­zić.

Ogól­nie nie­źle wy­sty­li­zo­wa­ny tekst, te dłu­gie zda­nia i opisy na po­cząt­ku cał­kiem gład­ko się czyta. Spodo­ba­ło mi się, ale nie po­wa­li­ło :)

A ty z tej próż­ni czemu drwisz, kiedy ta próż­nia nie drwi z cie­bie?

Ład­nie na­pi­sa­ne, za­bieg na końcu robi wra­że­nie. Fak­tycz­nie, dość w sumie pro­sty, ale ze­łgał­bym mó­wiąc, że się tego spo­dzie­wa­łem. Wła­ści­wie to przy opi­sie po­ża­ru wy­da­wa­ło mi się, że nic już się nie wy­da­rzy, a sama hi­sto­ria jest płyt­ka i nie­cie­ka­wa. A tu pro­szę. Wy­bacz, ze zwąt­pi­łem ;-) 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Bar­dzo zacna opo­wieść. Ład­nie na­pi­sa­na, ład­nie sty­li­zo­wa­na na ro­syj­skich pi­sa­rzy dzi­więt­na­sto­wiecz­nych. Moc tej prozy tkwi w świet­nych opi­sach. Ani ich za dużo, ani za mało. I na­pi­sa­ne zgrab­nie i z ta­len­tem. Sama hi­sto­ria też przy­po­mi­na opo­wie­ści z tam­tych cza­sów. Co mnie lekko za­trzy­ma­ło, to przej­ście od pierw­szej osoby do trze­ciej. Efekt jak w fil­mie. Wstęp pra­wie jak w ja­kimś “Dra­cu­li”: wspo­mnie­nia zza ka­me­ry, potem na­jazd na wę­drow­ca.

Ten wstęp spo­wo­do­wał u mnie w fi­na­le lekką dez­orien­ta­cję. Spraw­dzi­łem czy to nie Ma­ciej opo­wia­dał całą hi­sto­rię. Ale to by­ło­by bez sensu.

Jak dla mnie mu­ro­wa­na bi­blio­te­ka z ko­lum­na­mi.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Bar­dzo lubię takie po­rząd­nie na­pi­sa­ne, kla­sycz­ne opo­wie­ści z dresz­czy­kiem. Tę czy­ta­ło mi się rów­nież do­brze. Co praw­da w pew­nym mo­men­cie mia­łam już wra­że­nie, że nie pro­wa­dzi ona w żadną cie­ka­wą stro­nę, ale finał zre­kom­pen­so­wał to chwi­lo­we znie­chę­ce­nie.

Ale czep­nę się. :) Mam wra­że­nie, że tro­chę za­bu­rzo­ne są w Twoim opo­wia­da­niu pro­por­cje. Po­czą­tek, kiedy bo­ha­ter prze­dzie­ra się przez zi­mo­wy kra­jo­braz jest szcze­gó­ło­wy, kli­ma­tycz­ny. Potem na­stę­pu­je hi­sto­ria star­ca i tekst na­bie­ra gwał­tow­ne­go przy­śpie­sze­nia. Od po­ło­wy dzie­je się zde­cy­do­wa­na więk­szość hi­sto­rii, a miej­sca po­świę­ci­łeś na nią mało. A ja bym wo­la­ła, żeby ta część rów­nież to­czy­ła się tak szcze­gó­ło­wo i kli­ma­tycz­nie jak pierw­sza. :)

Też mam wra­że­nie za­bu­rzo­nej kom­po­zy­cji. No, mnie się tro­chę te opisy cią­gnę­ły. Ale nie prze­pa­dam za dzie­więt­na­sto­wiecz­ną li­te­ra­tu­rą ro­syj­ską. Jakoś do mnie Do­sto­jew­ski z kum­pla­mi nie prze­ma­wia­ją, przy­nu­dza­ją fa­ce­ci…

W od­róż­nie­niu od Ochy – tempo w dru­giej czę­ści bar­dziej mi się po­do­ba.

A za­koń­cze­nie ład­nie wszyst­ko wy­wra­ca na opak.

Ale nie bar­dzo ro­zu­miem, dla­cze­go oj­ciec nie pró­bo­wał prze­ciw­dzia­łać, gasić ognia, we­zwać służ­by…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Pu­en­ta nie za­sko­czy­ła, ogól­nie cały tekst jest dość prze­wi­dy­wal­ny. Jed­nak po­do­ba­ło mi się to jak ope­ru­jesz sło­wem. Jak w kilku zda­niach bu­du­jesz kli­mat, two­rzysz na­strój. Cał­kiem cie­ka­wa, so­lid­na, kla­sycz­na hi­sto­ria grozy.

Ładny kli­mat i bar­dzo po­rząd­ne wy­ko­na­nie. Znu­ży­ła mnie tro­chę mo­no­to­nia zdań w czę­ści opi­su­ją­cej kra­jo­braz – więk­szość o po­dob­nym, pa­ra­lel­nym ryt­mie, warto by­ło­by dla uroz­ma­ice­nia tro­chę po­prze­sta­wiać krop­ki. Sama treść opi­sów na­to­miast bar­dzo sty­lo­wa.

Tro­chę go­rzej z lo­gi­ką na­ra­cji – tez jak MrMa­ras mu­sia­łem wró­cić do po­cząt­ku, żeby spraw­dzić kim był nad­rzęd­ny nar­ra­tor. Je­że­li głów­nym opo­wia­da­ją­cym jest osta­tecz­nie Ru­do­wis, py­ta­nie skąd zna on punkt wi­dze­nia męż­czy­zny idą­ce­go przez śnie­gi? Naj­bar­dziej prze­szka­dza mi brak re­ak­cji ojca na za­gro­że­nie życia córki – “ni­czym wro­śnię­ty w zie­mię” mnie nie prze­ko­nu­je, przy­da­ło­by się tutaj jesz­cze kilka zdań uza­sad­nia­ją­cych ten jego pa­ra­liż.

Po­sła­łam do bi­blio­te­ki. Kli­ma­tycz­ne, choć przy­chy­lam się do uwag przed­pi­ś­ców, że tro­chę źle wy­tem­po­wa­ne, albo przy­ciąć wstęp albo roz­bu­do­wać opo­wieść. Koń­ców­ki się nie spo­dzie­wa­łam, mu­sia­łam drugi raz prze­czy­tać, żeby do­ce­nić :) Duży plus za po­mysł i wy­ko­na­nie.

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze i za tak szyb­kie umiesz­cze­nie w bi­blio­te­ce! Bar­dzo jest mi miło :) No więc za­bu­rze­nie pro­por­cji, to tempo bar­dzo wolne na po­cząt­ku a potem nagłe przy­spie­sze­nie, to taki za­bieg miał być, żeby czy­tel­nik nie miał czasu na do­my­śle­nie się za­koń­cze­nia, bo tu bar­dzo li­czy­ło się za­sko­cze­nie. Widać nie do końca wy­szło :) Będę miał na­ucz­kę na przy­szłość, żeby nie eks­pe­ry­men­to­wać za bar­dzo :D

Za­cho­wa­nie ojca jest trud­ne do wy­tłu­ma­cze­nia i on sam bar­dzo się tego wsty­dzi, stad też bie­rze na sie­bie od­po­wie­dzial­ność i po­ku­tę, jaką jest co­dzien­ne opo­wia­da­nie tej samej hi­sto­rii Ma­cie­jo­wi, gdyby za­cho­wał się jak na ojca przy­sta­ło, nie miał­by, być może, aż ta­kie­go po­czu­cia winy.

Poza wstę­pem nar­ra­tor jest kla­sycz­nie trze­cio­oso­bo­wy, cichy, nie wie­dzia­łem, że może wpro­wa­dzić za­mie­sza­nie :)

re­gu­la­to­rzy: Za­wsze uzna­ję takie uwagi za przy­dat­ne, szcze­gól­nie Twoje ;)

Dzię­ku­ję, Bzu­ga­ju. Za­ru­mie­ni­ło się moje lico. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Świet­ne opo­wia­da­nie, które umi­li­ło mi li­sto­pa­do­wy wie­czór. 

Co tu dużo mówić, Au­to­rze, na­praw­dę spodo­ba­ła mi się ta kli­ma­tycz­na hi­sto­ria. Poza tym, że opo­wia­da­nie jest cie­ka­we pod wzglę­dem fa­bu­lar­nym, to i stro­na ję­zy­ko­wa bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu. Po­nie­waż zma­gam się obec­nie z mnó­stwem nauki i kil­ko­ma nud­ny­mi tek­sta­mi do prze­ro­bie­nia, Twoje opo­wia­da­nie sta­no­wi­ło nie­sa­mo­wi­cie miłą od­skocz­nię. ;)

Dodam jesz­cze, że koń­ców­ka to praw­dzi­wa wi­sien­ka na tor­cie. ;) Nawet jeśli czę­sto spo­ty­ka się po­dob­ny motyw w gro­zie, to u Cie­bie wy­padł bar­dzo na­tu­ral­nie. 

 

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Cie­ka­we, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Po prze­czy­ta­niu pierw­szych zdań po­my­śla­łem sobie, że to bę­dzie praw­dzi­wa uczta. Pięk­ny język, tro­chę sta­ro­świec­ki, ale że ja stary je­stem, to taki lubię. Jest parę nad­mia­ro­wych prze­cin­ków, ale to nic po­waż­ne­go. Aż tu nagle oka­za­ło się, że to taka hi­sto­ry­jecz­ka, opo­wia­da­necz­ko, które nie wy­wo­ła­ło we mnie żad­nych emo­cji – ni prze­stra­chu, ni wzru­sze­nia. Jak­bym za­siadł do wó­decz­ki, a do­stał samą za­ką­skę. Szko­da :(

Co nie zna­czy, że opo­wia­da­nie jest złe! Po pro­stu czuję ogrom­ny nie­do­syt.

Różna jest kry­ty­ka, ale z tą za­ką­ską za­bo­la­ło, chyba wy­obra­zi­łem sobie tę scenę zbyt wy­raź­nie i mnie prze­ra­zi­ła :D toteż prze­pra­szam i gdyby się dało na od­le­głość to bym polał :)

Dzię­ku­ję raz jesz­cze za ko­men­ta­rze :)

Zna­ko­mi­cie na­śla­du­je styl au­ten­tycz­nej XIX-wiecz­nej li­te­ra­tu­ry grozy. Na­pi­sa­ne ze znaw­stwem kli­ma­tów, które Autor tak na­stro­jo­wo bu­du­je. Po­wi­nie­neś uro­dzić się w XIX w., bzu­gaj. Albo na­praw­dę się uro­dzi­łeś i masz 150 latsmiley Do­pie­ro z ko­men­ta­rza au­tor­skie­go do­wie­dzia­łem się, że we­wnętrz­na nar­ra­cja (za­koń­czo­na pierw­szym koń­cem) jest opo­wie­ścią, którą sta­rzec w kółko opo­wia­da Ma­cie­jo­wi. Zmy­li­ło mnie, że nar­ra­cja ta jest pro­wa­dzo­na w trze­ciej oso­bie, a już kom­plet­nie zbiło z tropu za­koń­cze­nie jej wy­ja­śnie­niem słowa “świ­roń”. Czyż­by sta­rzec co noc to Ma­cie­jo­wi tłu­ma­czył, po­słu­gu­jąc się w do­dat­ku ar­chi­tek­to­nicz­nym po­ję­ciem “dachu na­czuł­ko­we­go”?

Zna­la­złem ma­lut­kie po­tknię­cia. Usu­nię­cie ich by­ło­by, jakby strzep­nię­ciem nie­wi­docz­nych pył­ków z i tak już wy­mu­ska­ne­go odzie­nia (udzie­lił mi się tro­chę język opo­wia­da­niasmiley)

W takim zda­niu “szedł nie­prze­rwa­nie od wielu go­dzin, ale w po­gar­sza­ją­cej się po­go­dzie stra­cił orien­ta­cję” słowo “ale” spra­wia, że po­szcze­gól­ne czę­ści zda­nia zło­żo­ne­go nie mają ze sobą lo­gicz­ne­go związ­ku. Za­miast “ale”, dał­bym “i”. Dla mnie lo­gicz­ne by­ło­by po pro­stu, że facet długo łaził dla­te­go się zgu­bił.

W takim zda­niu “blask księ­ży­ca od­bi­jał się w bie­lo­nych śnie­giem łą­kach po­tę­gu­jąc wra­że­nie nie­zwy­kło­ści tej kra­iny” wg mnie po sło­wie “łą­kach” po­wi­nien być prze­ci­nek.

W takim frag­men­cie “oka­za­ły, nie­gdyś, świ­roń” oba prze­cin­ki są wg mnie zbęd­ne.

W innym frag­men­cie “po­czer­nia­łym, po­dob­nie jak po­pę­ka­ne ścia­ny od dymu” po sło­wie “ścia­ny” do­dał­bym prze­ci­nek. Je­że­li zo­sta­wić tak, jak jest, to wy­glą­da, jakby ścia­ny były po­pę­ka­ne od dymu, a chyba nie o to cho­dzi­ło.

Po­zdra­wiam Au­to­ra

Wcią­ga­ją­ce opo­wia­dan­ko z do­brym kli­ma­tem. Nie spo­dzie­wa­łem się, że wę­dro­wiec okaże się Ma­cie­jem (cho­ciaż było to do prze­wi­dze­nia), dla­te­go koń­ców­ka zro­bi­ła na mnie wra­że­nie. Ładne opisy. A, i jesz­cze ta opo­wieść w opo­wie­ści… Fajny za­bieg ;)

dzię­ki za ko­men­ta­rze :) a prze­cin­ki po­pra­wię :) pzdr!

Tro­chę niu­ans, ale za­sta­na­wiam się, czy lampy naf­to­we były już wów­czas po­wszech­ne na li­tew­skim od­lu­dziu? : >

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

W la­tach 1860-1865 we­szły do po­wszech­ne­go użyt­ku. W 1853 roku oświe­tlo­no (jako pierw­szy na świe­cie!) cały Szpi­tal Po­wszech­ny we Lwo­wie. A Jeśli zo­sta­ła wy­my­ślo­na na ga­li­cyj­skich kre­sach po­łu­dnio­wych, po­zwa­lam sobie przy­pusz­czać, że na dwory kre­sów pół­noc­nych tra­fi­ła bez pro­ble­mów ;) nie rób­cie z nie­ist­nie­ją­cej Rzecz­po­spo­li­tej za­ścian­ka! ;)

Skąd za­czerp­ną­łeś te in­for­ma­cje? Takie daty fi­gu­ru­ją w ar­ty­ku­le na Wi­ki­pe­dii, ale bra­ku­je przy nich źró­dła. Daw­niej wy­na­laz­ki roz­po­wszech­nia­ły się wol­niej niż dziś. Nie chcę się cze­piać, to po pro­stu bar­dzo cie­ka­wy temat, a część mojej ro­dzi­ny po­cho­dzi ze stron zwią­za­nych z Igna­cym Łu­ka­sie­wi­czem.

 

A jeśli cho­dzi o twoje opo­wia­da­nie – po­do­ba­ło mi się. Jest język, jest kli­mat… Chcia­łem na­pi­sać, że zbyt­nio sku­piasz się na wpro­wa­dze­niu, a za mało na hi­sto­rii star­ca, oczy­wi­ście do­pó­ki nie do­tar­łem do końca : )). Po dwóch dniach od lek­tu­ry, do­sze­dłem do wnio­sku, że w opo­wia­da­niu bra­ku­je mi jed­ne­go zda­nia – opi­su­ją­ce­go, że zmie­rza­ją­cy do dwor­ku Ma­ciej z ja­kie­goś po­wo­du nie od­czu­wa zimna.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Ład­nie na­pi­sa­ne. Sko­ja­rzy­ło mi się z innym por­ta­lo­wym opo­wia­da­niem Do ojca Ber­tol­da, bo po­dob­ny kli­mat i przez chwi­lę, jak się po­ja­wi­ła wzmian­ka o po­wstań­cu, mia­łem wra­że­nie, że skądś znam tę hi­sto­rię.

Hi­sto­ria w sam raz na taki krót­ki hor­ror. Przy­da­ło­by się tro­chę le­piej to skom­po­no­wać, o czym wspo­mi­na­li już inni. 

Można by opo­wia­dać przy ogni­sku. 

Szko­da, że tytuł tak mało za­chę­ca­ją­cy i nawet w ze­sta­wie­niu z tre­ścią wy­da­je mi się byle jaki. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wi­ki­pe­dia to nie­pew­ne źró­dło, ale takie daty po­da­je też Rosz­kow­ski w pod­ręcz­ni­ku bo­daj­że i Le­szek Fre­lich w Wy­bor­czej.

Co do zda­nia o od­czu­wa­niu zimna, czy ja­kim­kol­wiek śla­dzie bu­dzą­cym po­dej­rze­nia co do Ma­cie­ja, bałem się tego, że zaraz wszy­scy by mó­wi­li, iż do­sko­na­le wie­dzie­li do czego wszyst­ko zmie­rza, że wszyst­ko było wia­do­me od po­cząt­ku itp… ;)

A co do ty­tu­łu… wy­da­wał mi się bar­dzo kla­sycz­ny ;)

 

po­zdra­wiam ser­decz­nie!

@lam­py naf­to­we – w po­ło­wie lat ‘60 mogły już być, to jed­nak chyba był dość za­moż­ny dwo­rek wyj­ścio­wo?

 

Ca­łość ładna, sty­lo­wa, z do­sko­na­łym za­koń­cze­niem. Okrzyk “Ja gorę…” – ce­lo­we na­wią­za­nie do kla­sy­ki ga­tun­ku?

 

“na se­kre­ta­rzu” – chyba jed­nak bar­dziej roz­po­wszech­nio­ne, a i nie po­wo­du­ją­ce dzi­wacz­nej dwu­znacz­no­ści okre­śle­nia to se­kre­ta­rzyk albo naj­le­piej se­kre­te­ra?

 

Przy­pis od au­to­ra nie­po­trzeb­ny – kto bę­dzie chciał, wy­gu­gla :)

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Jak naj­bar­dziej ce­lo­we ;) opo­wia­da­nie pi­sa­ne było na kon­kurs, któ­re­go Rze­wu­ski był pre­tek­stem.

A co do przy­pi­su… jak ostat­nio nie dałem (opo­wia­da­nie KLASZ­TOR) to ktoś mi za­rzu­cił, że nie było ;)

 

Dzię­ku­ję za do­ce­nie­nie tek­stu, za­pra­szam do po­zo­sta­łych i po­zdra­wiam!

Nowa Fantastyka