- Opowiadanie: MJP - Strażnica na wzgórzach Cienia

Strażnica na wzgórzach Cienia

To moje pierw­sze opo­wia­da­nie pi­sa­ne w trze­ciej oso­bie. Sta­ra­łem się, żeby było za­baw­nie, z ta­jem­ni­cą, z moż­li­wo­ścią do­my­śle­nia się pew­nych rze­czy, żeby nie było ba­nal­nie, a po­sta­cie nie były idio­ta­mi jak w ame­ry­kań­skich hor­ro­rach.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Strażnica na wzgórzach Cienia

Straż­ni­ca na Wzgó­rzach Cie­nia.

 

Cią­gle te same tra­wia­ste wzgó­rza, nawet ptak czy zając nie chcia­ły za­kłó­cić mo­no­to­nii. Tylko słoń­ce, wiatr i pory roku zmie­nia­ły się w tym kra­jo­bra­zie. An­thelm z po­cząt­ku cie­szył się z tego spo­ko­ju, ale po kilku mie­sią­cach za­czął bła­gać bogów, żeby co­kol­wiek się wydarzyło. Nie chciał swo­ich krzep­kich lat wspo­mi­nać, tylko z wpa­try­wa­nia się z muru w trawę. Jednego dnia w od­da­li młody straż­nik spo­strzegł w oddali ruch, potem punkt, na­stęp­nie punkt urósł do całej syl­wet­ki. Na jed­nym ze wzgórz po­ja­wi­ła się po­stać. Może z po­wie­trza, może spod ziemi, ale nie mogła przy­być ską­d­inąd jak każda nor­mal­na isto­ta, gdyż straż­nik z pew­no­ścią by to za­uwa­żył. Straż­nik od­niósł wra­że­nie, że po­stać przy­pa­tru­je się mu i że jest na pe­wien spo­sób ludz­ka, lecz wy­ko­śla­wio­na, ciem­na i chuda. An­thelm nie mógł ode­rwać od niej wzro­ku, dopóki nie odwróciła się i nie zni­kła mię­dzy wzgó­rza­mi.

 

1.*** Dzień

 

Koń­czy­ło się późne lato, było jesz­cze cie­pło, ale po­smak prze­mi­ja­nia już uno­sił się w po­wie­trzu. Dzie­się­ciu mło­dych re­kru­tów szło, pro­wa­dzo­nych przez ka­pi­ta­na z po­bli­skiej straż­ni­cy, z tyłu je­chał wóz wy­peł­nio­ny drew­nem. Byli mło­dzie­niasz­ka­mi  i po­cho­dzi­li z kilku wsi na dru­gim końcu kró­le­stwa. Nie­wie­le wie­dzie­li o świe­cie, a o tej jego czę­ści jesz­cze mniej. Szli przez las grun­to­wą drogą, lecz drze­wa coraz bar­dziej się prze­rze­dza­ły, aż w końcu ustą­pi­ły po­ro­śnię­tym tylko rzad­ką trawą wzgó­rzom. – Dla­te­go straż­ni­ca mu­sia­ła spro­wa­dzać drew­no. – Gnia­dy chudy koń ledwo cią­gnął wy­pa­ko­wa­ny po brze­gi wóz, więc tempo ko­lum­ny nie było wiel­kie. Ka­pi­tan w końcu za­uwa­żył, że cie­nie za­czę­ły się wy­dłu­żać. Z przo­du ko­lum­ny padła ko­men­da:

– Szyb­ciej ro­ba­ki, mu­si­my zdą­żyć przed za­cho­dem słoń­ca!

Ka­pi­tan przy­śpie­szył, a oni po­mi­mo zmę­cze­nia po­dą­ży­li za nim. Wóz zo­sta­wał coraz bar­dziej z tyłu, po­mi­mo usil­ne­go ma­cha­nia przez woź­ni­cę batem. Po po­ko­na­niu kilku wzgórz wóz w ogóle znik­nął im z pola wi­dze­nia. Ma­sze­ro­wa­li tak, aż słoń­ce za­czę­ło się sty­kać z ho­ry­zon­tem. Zo­ba­czy­li w od­da­li straż­ni­cę na wzgó­rzu wyż­szym niż wszyst­kie oko­licz­ne. Nawet pro­wa­dzą­cy ka­pi­tan ze straż­ni­cy był już zlany potem, lecz wydał ko­lej­ną ko­men­dę:

– Bieg!

Je­de­na­stu męż­czyzn za­czę­ło biec, jakby ści­ga­li się ze słoń­cem. Cie­płe po­ma­rań­czo­we świa­tło mocno kon­tra­sto­wa­ło z zim­ny­mi czar­ny­mi cie­nia­mi. Zbli­żyw­szy się do­strze­gli że straż­ni­cę ota­cza ka­mien­ny mur, zza któ­re­go wy­chy­la­ła się duża wieża ze spi­cza­stym da­chem. Na ostat­nim po­dej­ściu do straż­ni­cy byli już zbyt zmę­cze­ni, żeby utrzy­mać szyk. Wbie­gli przez bramę, która na­tych­miast się za nimi za­mknę­ła.

Na­sta­ła noc.

 

2.*** Noc

 

Dzie­się­ciu mło­dych męż­czyzn le­ża­ło na dzie­dziń­cu straż­ni­cy, pró­bu­jąc zła­pać od­dech. Było wśród nich trzech przy­ja­ciół – Le­szek, któ­re­go imię ozna­cza: ten, który dzia­ła chy­trze, a co do niego pa­so­wa­ło; Hasek, ob­rot­ny z pie­niędz­mi, ale tchórz­li­wy i Dimka, który miał sła­bość do win i któ­re­go głu­po­tę można było po­my­lić z od­wa­gą.

Dimka rzu­cił w stro­nę Haska:

– Oni tutaj ba­to­żą za chwi­lę spóź­nie­nia, czy co?

Hasek nie od­po­wie­dział. Dzie­dzi­niec roz­świe­tla­ło kilka po­chod­ni. Do ledwo sto­ją­ce­go na no­gach ka­pi­ta­na pod­szedł wy­so­ki łysy męż­czy­zna o dum­nej po­sta­wie.

– Cie­szę się, że zdą­ży­łeś, An­thel­mie. Jak spra­wia­ją się nowi re­kru­ci?

–Umie­ją bie­gać, tyle na razie mogę po­wie­dzieć.

Było już za późno na po­wi­ta­nia. Za­pro­wa­dzo­no świe­żych straż­ni­ków do środ­ka i ka­za­no im się roz­ło­żyć w naj­niż­szej kon­dy­gna­cji. Na miej­scu cze­ka­ły na nich liche po­sła­nia na ka­mien­nej pod­ło­dze, zło­żo­ne z cien­kie­go pledu na roz­sy­pa­nym sia­nie. Były wi­docz­ne miej­sca na ogień, ale nic się w nich nie pa­li­ło. Od ka­mien­nej pod­ło­gi cią­gnę­ło chło­dem.

– Nie po to za­cią­ga­łem się do woja… – za­czął na­rze­kać Dimka.

 – Nie za­cią­gną­łeś się, tylko zo­sta­łeś za­cią­gnię­ty – wtrą­cił Hasek – ni­ko­go z nas nie py­ta­no o zda­nie, nie pa­mię­tasz?

– Wiem, wiem, ale jak już się stało, to wolę mówić, że sam się za­cią­gną­łem. To le­piej brzmi.

Le­szek tylko się przy­pa­try­wał. W końcu wszy­scy po­snę­li, poza nim. Coś mu prze­szka­dza­ło, jakiś od­głos prze­bi­ja­ją­cy się lekko przez płyt­kie od­de­chy jego to­wa­rzy­szy. W końcu szczę­ka­nie zębów Dimki, zagłuszyło wszyst­kie inne dźwię­ki i Le­szek za­snął.

 

3.*** Dzień

 

Rano mło­dzi re­kru­ci stali w ko­lej­ce do du­że­go kotła. Na­stro­je były ra­do­sne. W końcu i trzech przy­ja­ciół do­cze­ka­ło się swo­jej por­cji stra­wy.

– Dobry panie kwa­ter­mi­strzu, czy u was za­wsze tak zimno w nocy? – za­py­tał Le­szek.

– Nie, tylko jak drew­na nie do­wio­zą. – od­po­wie­dział kwa­ter­mistrz.

Od­szedł z miską pa­ru­ją­ce­go od cie­pła gu­la­szu.

– Lesz­ku w tym jest nawet mięso – po­wie­dział roz­ra­do­wa­ny Dimka.

–Może nie bę­dzie tu tak źle, tylko wodę mają tu pa­skud­ną, smak taki dziw­ny – od­po­wie­dział Le­szek.

Przy­ja­cie­le za­czę­li ocho­czo pa­ła­szo­wać, przy oka­zji pa­trząc jak Hasek urzą­dził sobie dłuż­szą po­ga­węd­kę z kwa­ter­mi­strzem.

Droga, którą przy­by­li, była je­dy­ną, która pro­wa­dzi­ła do straż­ni­cy. Po­ło­że­nie jej można by okre­ślić, jako jedno wiel­kie ni­g­dzie. W świe­tle dnia można było zo­ba­czyć, że mur ota­cza­ją­cy straż­ni­cę ma 7 sążni wy­so­ko­ści, z ni­ski­mi blan­ka­mi. Plac był pro­sto­kąt­ny, z dwóch stron ota­czał go tylko mur, z trze­ciej był opie­ra­ją­cy się o mur duży ka­mien­ny bu­dy­nek, w któ­rym spali, z czwar­tej zaś wy­so­ka, ob­szer­na wieża, którą wi­dzie­li z da­le­ka. Gdyby ktoś pa­trzył, mógł­by zo­ba­czyć w jed­nym z okien tej wieży za­kap­tu­rzo­ną głowę.

Roz­le­gło się gło­śne:

 – Zbiór­ka!

Wszy­scy żoł­nie­rze, ra­czą­cy się dotąd gu­la­szem, usta­wi­li się w sze­re­gu. Przy­szedł ten łysy męż­czy­zna, któ­re­go zo­ba­czy­li po przy­by­ciu wczo­raj i prze­mó­wił do zgro­ma­dzo­nych:

– Wi­taj­cie, je­stem tu ko­men­dan­tem, to jest moja straż­ni­ca i to są Wzgó­rza Cie­nia…

Le­szek my­śla­mi był jesz­cze przy gu­la­szu, więc z całej ga­da­ni­ny o ho­no­rze i obo­wiąz­ku za­pa­mię­tał tylko, że nie mogą wcho­dzić do tej spo­rej wieży, oraz że obo­wią­zu­je cał­ko­wi­ty zakaz otwie­ra­nia bram w nocy. Na ko­niec ko­men­dant na­ka­zał nowym re­kru­tom po­cze­kać na ka­pi­ta­na, który ma dla nich za­da­nie.

Po chwi­li pod­szedł do nich zna­jo­my im już ka­pi­tan An­thelm.

– Pa­no­wie, szy­kuj­cie się na wasz pierw­szy pa­trol w tej straż­ni­cy.

Wy­ru­szy­li jesz­cze przed po­łu­dniem. Je­de­na­stu męż­czyzn, tak jak wczo­raj, tylko w drugą stro­nę. Trzej przy­ja­cie­le usta­wi­li się tak, że ma­sze­ro­wa­li z tyłu. Dzię­ki temu mogli spo­koj­nie roz­ma­wiać, bez de­ner­wo­wa­nia ka­pi­ta­na.

– To czego się tam Hasku do­wie­dzia­łeś od kwa­ter­mi­strza? – za­py­tał Le­szek.

–Na imię ma Bruno i sta­cjo­nu­je tutaj od roku. Bar­dzo miły czło­wiek, chyba się po­lu­bi­li­śmy. – od­po­wie­dział Hasek.

– Już umó­wi­łeś się z nim na małe… sam na sam? – za­żar­to­wał Dimka.

– Za­mknij łeb Cy­ga­nie! – Zde­ner­wo­wał się Hasek.

– Chło­pa­ki czy pa­mię­ta­cie, że­by­śmy wczo­raj mi­ja­li te roz­ko­pa­ne doły? – za­py­tał Le­szek wska­zu­jąc na skraj drogi.

– Srać te doły, le­piej po­słu­chaj­cie co mam wam do po­wie­dze­nia. Do­wie­dzia­łem się jesz­cze, że straż­ni­cę ob­sa­dza około sześć­dzie­się­ciu chło­pa i nie trze­ba się uga­niać za ban­dy­ta­mi, bo i tak nie ma tu pra­wie na co na­pa­dać, ale… – Hasek przez chwi­lę szu­kał od­po­wied­nie­go słowa – straż­ni­cy, któ­rzy mają nocne warty na mu­rach, ga­da­ją o dziw­nych rze­czach w nocy, ale on nie wie do­kład­nie, bo głów­nie sie­dzi w kuch­ni lub w ma­ga­zy­nie.

– Faj­nie – ucie­szył się Dimka – bę­dzie co dziew­kom opo­wia­dać!

W końcu na­tknę­li się na wóz z drew­nem, w miej­scu gdzie jedno ze wzgórz za­sła­nia widok ze straż­ni­cy na drogę, jakąś milę od straż­ni­cy. Ni­g­dzie nie było śladu ani konia, ani woź­ni­cy. Ka­pi­tan ostroż­nie obej­rzał cały wóz, a potem na­ka­zał re­kru­tom prze­szu­ka­nie oko­li­cy, ale re­kru­ci też nic nie zna­leź­li.

–Może woź­ni­ca bał się, że go na­pad­ną w nocy wilki, więc od­piął konia i na nim od­je­chał? – Wy­snuł tezę Dimka.

– Aleś ty głupi – rzu­cił Hasek – to by po­je­chał na nim do straż­ni­cy, jak miał tak do niej bli­sko.

– Ale straż­ni­ca nie otwie­ra bram w nocy – Za­uwa­żył Le­szek.

Roz­wa­ża­nia prze­rwał ka­pi­tan na­ka­zu­jąc prze­cią­gnię­cie wozu do straż­ni­cy. Cho­ciaż wóz był cięż­ki, to je­de­na­stu chło­pa – ka­pi­tan też się nie obi­jał –po­wo­li i z tru­dem, ale dało radę.

Za do­cią­gnię­cie wozu, każdy z nich do­stał po małym bu­kła­ku wina i wolne od obo­wiąz­ków do wie­czo­ra. Lecz wszyst­ko co dobre kie­dyś się koń­czy.

Znowu za­cho­dzą­ce słoń­ce wy­dłu­ża­ło cie­nie. We­szli po raz pierw­szy na szczyt murów, bo mieli przed sobą pierw­szą nocną wartę. Spoj­rze­li z góry w stro­nę prze­ciw­ną, niż ta z któ­rej przy­je­cha­li i zo­ba­czy­li w od­da­li małe ciem­ne wy­brzu­sze­nia na ho­ry­zon­cie – od­le­głe pasmo gór­skie – a po­mię­dzy nimi, a tym pa­smem tylko wzgó­rza, nie­prze­li­czo­ne wzgó­rza na któ­rych poza rzad­ką trawą nie było widać ni­cze­go in­ne­go.

– Jest do­brze – Po­my­ślał Le­szek.

 

4.*** Noc

 

– Po­rzą­dek noc­nych wart wy­glą­da tak, co naj­mniej dwaj straż­ni­cy na każdą stro­nę murów. Pil­nu­je­cie, aż przyj­dą was zlu­zo­wać. Są czte­ry zmia­ny w nocy, więc nocna warta nie trwa spe­cjal­nie długo. Za spa­nie, picie i po­rzu­ce­nie warty czeka was chło­sta. – Tłu­ma­czył nad­zo­ru­ją­cy no­wych straż­nik. – Po czym po­szedł się po­ło­żyć z bu­kła­kiem wina.

Pierw­sza warta od pół­noc­nej stro­ny przy­pa­dła Lesz­ko­wi i Dimce. Z po­cząt­ku była to dość jasna noc, niebo na za­cho­dzie nadal było nie­bie­skie. Zimny wiatr lekko mu­skał ich po twa­rzach. Było pięk­nie. Każda isto­ta po­sia­da­ją­ca choć odro­bi­nę wraż­li­wo­ści po­my­śla­ła­by – chwi­lo trwaj – Lecz szyb­ko ciem­ne chmu­ry za­czę­ły za­kry­wać gwiaz­dy i księ­życ. Z po­cząt­ku łatwo dało się roz­róż­nić od­le­głe wzgó­rza, lecz w końcu ledwo można było do­strzec pod­nó­że murów. Pa­trze­nie w ciem­ność było nie­kom­for­to­we. Jakby ktoś pa­trzył na cie­bie z dru­giej stro­ny. Dimka ko­ły­sząc się lekko na no­gach ukrad­kiem po­pi­jał wino z bu­kła­ka, który ukrył po­mię­dzy war­stwa­mi ubra­nia.

– My­śla­łem że swój bu­kłak już wy­pi­łeś – Rzu­cił Le­szek.

– Bo wy­pi­łem – od­po­wie­dział Dimka – a ten prze­han­dlo­wa­łem od Haska za moją na­stęp­ną pen­sję.

– Jak to jest, że przez to twoje pi­jań­stwo jesz­cze nic po­waż­ne­go ci się nie stało? – Po­wie­dział Le­szek, za­zdrosz­cząc Ha­sko­wi po­my­słu.

Dimka nagle znie­ru­cho­miał.

– Sły­szysz to? – za­py­tał.

– Je­steś pi­ja­ny.

– Nie ja na­praw­dę coś sły­szę.

Le­szek teraz też to za­uwa­żył – w szu­mie wia­tru sły­chać było szep­ty – Le­szek do­stał gę­siej skór­ki nawet w miej­scach w któ­rych nie wie­dział, że to jest moż­li­we. Były na gra­ni­cy sły­szal­no­ści. Wiele gło­sów, ale nie dało się od­róż­nić słów. Dimka do­padł do bla­nek i wy­chy­lił się tak, że od pasa w górę był po ze­wnętrz­nej stro­nie.

– Dimka, do chuja Pana! Nie wy­chy­laj się tak, bo wy­pad­niesz!

– Wy­pa­tru­ję noc­nych dzi­wów – od­po­wie­dział Dimka chi­cho­cząc – O tam coś się rusza – wska­zał gwał­tow­nie ręką…  i stra­cił rów­no­wa­gę.

 Spa­da­jąc chi­cho­tał. – Co do chuja! – Za­klął Le­szek. Wyj­rzał zza bla­nek i krzyk­nął w dół – Dimka! Dimka! – ale nikt mu nie od­po­wie­dział.

Le­szek po­pę­dził do bramy. To że nie spadł, zbie­ga­jąc po wy­śli­zga­nych stop­niach, było za­ska­ku­ją­cym wy­czy­nem, ale nikt nie kla­skał. Przy za­mknię­tej bra­mie stało dwóch ro­słych, do­świad­czo­nych straż­ni­ków.

– Otwórz­cie bramę, młody spadł z muru! – Wy­dy­szał Le­szek

– Nie mo­że­my tego zro­bić – od­po­wie­dział jeden z nich – mamy wy­raź­ny zakaz ko­men­dan­ta.

Bła­ga­nia, prze­kleń­stwa i próby prze­kup­stwa nic nie dały. Straż­ni­cy przy bra­mie byli nie­ugię­ci. Ktoś obu­dzi­li nawet ko­men­dan­ta, ale ten i tak nie wydał zgody. Le­szek po­biegł z po­wro­tem na mur, w miej­sce z któ­re­go spadł Dimka i krzyk­nął w dół, żeby się nie ru­szał, że rano po niego przyj­dą.

Le­szek po­sta­no­wił, że nie spo­cznie. Po­le­ci do przy­ja­cie­la, jak tylko otwo­rzą rano bramę. Straż­ni­cy pró­bo­wa­li go po­cie­szyć mó­wiąc, że spa­da­jąc z tej wy­so­ko­ści chło­pak praw­do­po­dob­nie nie prze­żył, ale potem dali mu spo­kój. Wy­cze­ki­wał sku­lo­ny przy bra­mie, ale za­snął.

 

5.*** Dzień

 

Rano nie zna­le­zio­no ciała Dimki, a Le­szek mu­siał zło­żyć wy­ja­śnie­nia u ko­men­dan­ta. Miał na tyle trzeź­wy umysł, żeby po­mi­nąć al­ko­hol i to, że pró­bo­wał prze­ku­pić straż­ni­ków. W trak­cie skła­da­nia wy­ja­śnień prze­szła mu przez głowę myśl – Czy po­wie­dzieć o szep­tach, czy uzna­ją że zwa­rio­wa­łem? Nie! Nie będę robił sobie kło­po­tów, z po­wo­du cze­goś, co mogło mi się tylko wy­da­wać.

Kiedy wy­szedł od ko­men­dan­ta cze­kał już na niego przy­ja­ciel.

– Czego my tu w za­sa­dzie pil­nu­je­my Hasku? – Za­czął Le­szek.

– My? Swo­je­go nosa. Skąd to py­ta­nie?

– Sam nie wiem.

– Nic nie wspo­mnia­łeś o winie mam na­dzie­ję? – Do­py­ty­wał się Hasek.

– Nie – od­po­wie­dział Le­szek – po­wie­dzia­łem, że coś usły­szał, wy­chy­lił się i po­śli­zgnął.

– Jak wy­glą­da­ło… to co zo­sta­ło z Dimki?

– Nie wiem.

– Jak to kurwa nie wiesz?

– Mam tego nie roz­po­wia­dać.

– Ni­ko­mu nie po­wiem – Hasek po­ło­żył rękę na sercu.

– Dobra – wes­tchnął Le­szek – tam nie było żad­ne­go ciała…

Hasek wy­glą­dał jakby zgłu­piał. Po chwi­li dłuż­sze­go mil­cze­nia ode­zwał się jed­nak.

– Dobra, pod­py­tam kwa­ter­mi­strza czego my tutaj w za­sa­dzie pil­nu­je­my.

Tym­cza­sem na mu­rach po­ja­wi­ła się dziw­na po­stać – syl­wet­ka w dłu­giej sza­cie, szła w miej­sce z któ­re­go spadł Dimka.

– Kto to jest? – za­py­tał Le­szek.

– Jakiś uczo­ny który miesz­ka w tej dużej wieży. Tacy osob­ni­cy to nigdy nie jest dobry znak… – dodał Hasek – Pew­nie roz­ma­wiał z ko­men­dan­tem.

Gdy pod wie­czór Hasek miał służ­bę war­tow­ni­czą, z nudów dłu­bał sobie tępym koń­cem włócz­ni w ziemi na dzie­dziń­cu. W pew­nym mo­men­cie do­dłu­bał się do cze­goś twar­de­go.

Po co im … od spodu?  –  po­my­ślał.

 

6.*** Noc

 

Wszy­scy chło­pa­cy byli przy­bi­ci. Wspo­mi­na­li Dimkę – Bez Dimki nie było już tak za­baw­nie; Cho­ler­ny Dimka – mó­wi­li. Za ty­dzień o nim za­po­mną. Le­szek zo­stał na razie zwol­nio­ny ze służ­by war­tow­ni­czej na mu­rach. Hasek roz­pa­czał nad stra­tą przy­ja­cie­la i jego pen­sji. W końcu jed­nak wszy­scy po­snę­li, tylko nie Le­szek. Nadal za­sta­na­wiał się czy na­praw­dę usły­szał te szep­ty. Za­sy­pia­jąc usły­szał jesz­cze coś, jakby dźwięk dra­pa­nia o ka­mień.

 

7.*** Dzień

 

– Słu­chaj, pod­py­ta­łem parę osób… – Za­czął Hasek.

– No no – od­po­wie­dział Le­szek wpa­ko­wu­jąc sobie łyżkę gu­la­szu do ust.

– Tu­tej­si straż­ni­cy prze­ka­zu­ją sobie le­gen­dę.

– No to dawaj.

– Kie­dyś ro­ze­gra­ła się tu bitwa. Mniej­sza o to kto z kim. Przed­tem była to rów­ni­na, ale tyle chło­pa zgi­nę­ło, że teraz są tu wzgó­rza. Ro­zu­miesz wzgó­rza z ciał, he, he – za­śmiał się Hasek – Mówią, że to co z tych ciał się są­czy­ło, trupi jad czy inny psi chuj, prze­sią­kło przez zie­mię, aż w końcu mu­sia­ło zlać się razem głę­bo­ko pod nią, two­rząc coś czego zie­mia nie była w sta­nie prze­tra­wić. Lu­dzie umie­ra­ją wszę­dzie, ale nie w ta­kiej ilo­ści. I teraz to miej­sce jest go­rzej niż prze­klę­te. Nikt kto wej­dzie tutaj w noc, nie wyj­dzie już żywy.

– Nie jest to zbyt kon­kret­ne – wtrą­cił Le­szek.

– A co ty chcesz wie­dzieć kon­kret­ne­go – rzu­cił Hasek – masz nie wy­cho­dzić w nocy i tyle.

Roz­mo­wę prze­rwa­ła ko­men­da na zbiór­kę. Straż­ni­cy jak zwy­kle usta­wi­li się w sze­re­gu. Prze­ma­wiał ka­pi­tan An­thelm. Mówił o wy­pra­wie, po­dróż ma być nie­wy­god­na i nie­przy­jem­na, dla­te­go ochot­ni­cy do­sta­ną trzy­mie­sięcz­ną pen­sję, oraz prze­nie­sie­nie do służ­by na cie­płe, pełne ko­biet i wina po­łu­dnie kró­le­stwa.

Lesz­ko­wy nos mówił mu, że ta wy­pra­wa śmier­dzi, a Le­szek nigdy nie za­wiódł się na swoim nosie, z kolej Hasek trzy­mał się sta­rej woj­sko­wej mak­sy­my – Nigdy nie wy­chodź przed sze­reg. Wszy­scy nowi, poza dwój­ką przy­ja­ciół, zgło­si­li się na ochot­ni­ka. Wy­ru­szy­li tego sa­me­go dnia.

 

8.*** Noc

 

Le­szek pró­bo­wał za­snąć. Resz­ta chło­pa­ków z któ­ry­mi przy­szedł do tej straż­ni­cy po­szła z ka­pi­ta­nem An­thel­mem, a Hasek miał wartę. Było dziw­nie cicho, aż znowu za­czął się ten ledwo sły­szal­ny dźwięk, to dra­pa­nie. Tym razem do­tar­ło do niego jed­nak, że do­bie­ga ono od spodu.

 

9.*** Mie­siąc

 

Przez ko­lej­ne ty­go­dnie z każ­dym pa­tro­lem na­po­ty­ka­no coraz wię­cej roz­ko­pa­nych dołów. O wy­pra­wie ka­pi­ta­na An­thel­ma nie było żad­nych wie­ści. Na­ra­stał chłód i prze­ko­na­nie w mło­dym straż­ni­ku że trze­ba stąd spier­da­lać. W do­dat­ku ten uczo­ny nie mógł usie­dzieć na tyłku. W dzień badał oko­li­cę, a w nocy z wieży do­cho­dzi­ło całe spek­trum róż­nych od­gło­sów, prze­su­wa­ne­go sprzę­tu, upa­da­ją­cych i pę­ka­ją­cych przed­mio­tów, zna­nych ko­mend i słów w nie­zna­nym ję­zy­ku. Jak nie pil­no­wa­nie uczo­ne­go na tych jego wy­ciecz­kach, to wno­sze­nie coraz to no­wych pa­kun­ków do wieży. Raz przy oka­zji tego ca­łe­go tar­ga­nia, udało się Lesz­ko­wi pod­słu­chać frag­ment roz­mo­wy uczo­ne­go z ko­men­dan­tem –W pod­słu­chi­wa­niu nie ma ni­cze­go złego – o ile nikt się o tym nie dowie.

– …w końcu to roz­szy­fro­wa­łem! Ja­sa­ten to zna­czy cier­pie­nie, Eza­gut­za to zna­czy wie­dza! – Usły­szał przez drzwi dumny głos Uczo­ne­go.

– A więc mamy wszyst­ko czego po­trze­bu­je­my? – Wy­po­wie­dział głos ko­men­dan­ta.

– Nie mo­że­my się śpie­szyć.

– Mu­si­my się śpie­szyć!

– Mamy jesz­cze pro­blem z frag­men­ta­mi dena galdu dena ber­re­sku­ra­tu…

 

Wię­cej nie mógł pod­słu­chać i tak to stre­ścił póź­niej Ha­sko­wi.

– Nie­ja­sne tłu­ma­cze­nia słów wie­dza i cier­pie­nie nie na­peł­nia­ją mnie do­bry­mi prze­czu­cia­mi. – po­wie­dział Hasek.

– Mnie też nie. Słu­chaj, stary Wie­siek ma­wiał: „Życie może być krót­kie, by­le­by było przy­jem­ne”, a tutaj nie jest ani przy­jem­ne, ani nie za­no­si się, że bę­dzie dłu­gie. – Prze­ko­ny­wał Le­szek – Hasku może stąd uciek­nij­my!

–Yyy – Hasek udał że się za­sta­na­wia – No i na­mó­wił.

Udali się w pierw­szej wol­nej chwi­li do kwa­ter­mi­strza.

– Bruno czy nie po­trze­bu­jesz może kogoś, żeby ci coś za­ła­twił w wio­sce? – Za­czął Hasek.

– W sumie jutro wy­sy­łam kilku chło­pa­ków z wozem do mia­sta. – od­po­wie­dział Kwa­ter­mistrz.

– Słu­chaj, muszę jutro z chło­pa­kiem być w mie­ście. – Hasek przy­su­nął się i zni­żył głos – Zro­zum to kwe­stia ho­no­ru. Obie­ca­łem coś chło­pa­ko­wi, a mam u niego dług wdzięcz­no­ści do spła­ce­nia. Przy­słu­ga za przy­słu­gę. Teraz ty po­mo­żesz mnie, a potem ja po­mo­gę tobie.

– No nie wiem – po­wie­dział kwa­ter­mistrz, dra­piąc się po szyi.

– Sam wi­dzisz że nawet teraz spła­cam swój dług. – Hasek wes­tchnął – No do­brze, nie jest to dla mnie łatwe, ale do­sta­niesz moją na­stęp­ną wy­pła­tę.

Oczy kwa­ter­mi­strza za­lśni­ły.

– Hmm, to nie są takie pro­ste spra­wy – po­wie­dział z uda­wa­nym za­kło­po­ta­niem – będę mu­siał po­roz­ma­wiać z pa­ro­ma oso­ba­mi. Nie za­po­mnisz potem o na­szej umo­wie?

– Bez odro­bi­ny za­ufa­nia żaden in­te­res się nie uda. Nigdy cię nie oszu­ka­łem i wiesz, że na mnie można po­le­gać. – Hasek po­ło­żył rękę na sercu.

Kwa­ter­mistrz sku­sił się na łatwy zysk, któ­re­go potem miał nigdy nie zo­ba­czyć. Za­pła­cić przy­słu­ga­mi i obiet­ni­ca­mi, komuś kogo nigdy się już nie zo­ba­czy, to nic nie za­pła­cić.

 

10.*** Uciecz­ka

 

Wy­ru­szy­li z rana, dzie­wię­ciu męż­czyzn. Ranki o tej porze roku są wy­jąt­ko­wo zimne. Widać było jesz­cze szron na tra­wie. Po­mię­dzy wzgó­rza­mi za­le­ga­ła także lekka po­ran­na mgieł­ka.

Tuż przed za­krę­tem przed spo­rym za­sła­nia­ją­cym dal­szą część drogi wzgó­rzem, mło­dzi de­zer­te­rzy po­sta­no­wi­li uciec.

– Idź­cie, do­go­ni­my was. – rzu­cił Hasek.

– Co się stało? – Za­trzy­mał się jeden ze straż­ni­ków, resz­ta nawet się nie od­wró­ci­ła.

– Kre­cik puka w ta­bo­re­cik.

– Jaki kre­cik?

– Muszę się wy­srać! Do­go­ni­my was.

– A co, po­trze­ba was do tego dwóch?

– Nie chcę żeby coś mnie za­sko­czy­ło w po­ło­wie… Idź już no chyba że bar­dzo chcesz sobie po­pa­trzeć.

Straż­nik nie chciał na to pa­trzeć. Gdy tylko znik­nął z resz­tą za wznie­sie­niem, Le­szek i Hasek rzu­ci­li się pędem w bok mię­dzy wzgó­rza­mi. Mokra trawa i nie­rów­ne pod­ło­że nie uła­twia­ły spra­wy. Nikt ich nie gonił. W końcu stra­ci­li z oczu drogę. Poza pa­ro­ma dziu­ra­mi w ziemi i trawą nie było ni­cze­go. Skrę­ci­li teraz tak, żeby iść rów­no­le­gle do drogi, ale po bez­dro­żach idzie się dużo wol­niej niż po ubi­tym trak­cie. Szli tak wiele go­dzin, w górę i w dół, w górę i w dół. Z tyłu straż­ni­ca ro­bi­ła się coraz mniej­sza, aż cał­kiem zni­kła im z pola wi­dze­nia. Dzię­ki wy­sił­ko­wi i słoń­cu zro­bi­ło im się go­rą­co i skoń­czy­ła im się woda. By­li­by z pew­no­ścią padli, gdyby nie za­uwa­ży­li ma­łe­go źró­deł­ka wy­pły­wa­ją­ce­go spo­mię­dzy ka­mie­ni u pod­nó­ża jed­ne­go ze wzgórz. Rzu­ci­li się ku niemu, wy­pi­li ile byli w sta­nie i na­peł­ni­li bu­kła­ki. Po­sta­no­wi­li tam usiąść i od­po­cząć.

– Hej Hasku, to co zro­bisz, jak już stąd uciek­nie­my?

– My już stąd ucie­kli­śmy młody, a ja mam bro­war do odzie­dzi­cze­nia, więc wra­cam w stare progi.

– Ja my­śla­łem, żeby zwie­dzić świat, ale idzie zima, a świat nie uciek­nie. A nie przy­da ci się jakiś wspól­nik do tego bro­wa­ru?

– Jasne… Jak już go odzie­dzi­czę – po czym ro­ze­śmiał się, tak że się za­krztu­sił.

Le­szek też się za­śmiał i sie­dzie­li tak na ziemi śmie­jąc się. Po chwi­li do le­szo­we­go ucha za­czął do­cie­rać znaj­du­ją­cy się na gra­ni­cy sły­szal­no­ści dźwięk. Jakby ty­siąc ma­lut­kich dzwo­necz­ków dzwo­nią­cych jed­no­cze­śnie i zle­wa­ją­cych się w jeden cią­gły dźwięk. Po­czuł czyjś wzrok z tyłu głowy. Lekko się od­wró­cił i uj­rzał kątem oka coś czar­ne­go.

– Hasek nie je­ste­śmy sami.

Hasek od­wró­cił się, nagle zbladł, ze­rwał się i za­czął biec jak naj­da­lej od tego co zo­ba­czył. Po dro­dze po­krzy­ku­jąc kurwa, kurwa, kurwa… ale jego przy­ja­ciel nie mógł, coś w środ­ku go po­wstrzy­my­wa­ło. Oj­ciec uczył go, że jak bę­dzie ucie­kał przed psem, to pies za­cznie go gonić, a jak na niego ruszy, to pies przed nim uciek­nie. Od­wró­cił się, ale to co przed nim stało, to na pewno nie był pies, a on na pewno nie był gotów na to ru­szyć. Dzie­więć­dzie­siąt stóp przed nim, tro­chę wyżej na zbo­czu stała po­stać. Wy­bla­kłe, po­strzę­pio­ne łach­ma­ny po­wie­wa­ły na wie­trze, a pod kap­tu­rem widać było po­zba­wio­ną zębów, nosa, oczu i więk­szo­ści mięsa, ale nie po­zba­wio­ną in­te­li­gen­cji twarz. Stali tak oboje bez ruchu, aż po­stać pod­nio­sła przed sie­bie po­zba­wio­ną mięsa dłoń i su­chym gło­sem wy­po­wie­dzia­ła:

– Be­he­ra… Igo za­itez… Hil… Re­sur­rec­tions!

Wiatr ucichł, ze źró­dła za­czę­ły wy­pły­wać frag­men­ty kości, zie­mia za­czę­ła się ru­szać, po­ja­wił się bar­dzo silny, ohyd­ny za­pach. Le­szek nic nie zro­zu­miał, ale ze­brał siłę woli i ru­szył pędem w ślad Haska. Prze­biegł dobrą milę, gdy prze­stał sły­szeć dzwo­necz­ki. W końcu był zbyt zmę­czo­ny by biec. Od­wró­cił się i nie za­uwa­żył ni­ko­go.

Wy­czer­pa­ny przy­siadł na ka­mie­niu, znowu po­czuł wiatr na twa­rzy. Po chwi­li zła­pał od­dech. Przed chwi­lą był prze­ra­żo­ny i w pa­ni­ce, ale teraz opa­no­wał go nie­na­tu­ral­ny spo­kój . Pa­trzył jak wiatr po­ru­sza trawą na od­da­lo­nych wzgó­rzach, oraz pędzi białe chmu­ry na nie­bie­skim nie­bie. Gdzieś w od­da­li wi­dział szyb­ko prze­miesz­cza­ją­cy się punkt. To chyba Hasek bie­gnie – po­my­ślał. Po pew­nym cza­sie spoj­rzał w lewo i zdzi­wił się uj­rzaw­szy sie­dzą­cą na po­bli­skim ka­mie­niu nagą, za­su­szo­na po­stać męż­czy­zny ze spusz­czo­ną głową, w ręku trzy­ma­ła mały bia­ło-żół­ty kwia­tek, z czte­re­ma list­ka­mi. Zanim zde­cy­do­wał się czy się przy­wi­tać, czy ucie­kać, z tyłu ude­rzył go zimny po­ry­wi­sty wiatr i po­now­nie usły­szał dzwo­necz­ki. Nawet się nie od­wró­cił, tylko biegł przed sie­bie, jak naj­da­lej od tego prze­klę­te­go dźwię­ku.

Po dłuż­szym cza­sie wę­dro­wa­nia przez wzgó­rza nic już nie przy­tra­fi­ło się Lesz­ko­wi, ale nie zna­lazł też Haska. Gdy słoń­ce za­szło był już za linią drzew, cho­ciaż nadal były one rzad­ko roz­miesz­czo­ne, dość małe i w więk­szo­ści po­zba­wio­ne już liści. Po­czą­tek nocy był dość jasny, ale ja­sność szyb­ko po­dą­ży­ła za dniem. Młody de­zer­ter szedł nadal bez­dro­ża­mi, z pa­ty­ków i ga­łę­zi zro­bił po­chod­nię i roz­pa­lił ją krze­si­wem – nie za­mie­rzał cze­kać tutaj na dzień. Trawa i zie­mia przed nim za­czę­ła nagle przy­bie­rać czer­wo­ny od­cień, z tyłu do­biegł go świst, a potem huk. Gdy się od­wró­cił uj­rzał, że za wzgó­rza­mi w miej­scu gdzie po­win­na być straż­ni­ca, roz­błysł czer­wo­ny słup świa­tła, który nik­nął w chmu­rach. Za hu­kiem po­dą­żył ryk. Ryk prze­cią­gły, długi, po­twor­ny i ogłu­sza­ją­cy. Le­szek po­my­ślał, że uciecz­ka jed­nak była do­brym po­my­słem. Słup świa­tła nie zni­kał, a on po­dą­żył dalej od tego dziw­ne­go zja­wi­ska. Nie uszedł da­le­ko, gdy przed nim wy­ro­sła po­stać. Była za­kap­tu­rzo­na, ale inna od tej którą spo­tkał wcze­śniej. Szaty, nie były wy­pło­wia­ły­mi łach­ma­na­mi, lecz szla­chet­nym, cho­ciaż bar­dzo sta­rym stro­jem. Po­stać była odro­bi­nę wyż­sza od niego. Głos uwiązł mu w gar­dle, ale nie uciekł, czuł że jest to bez­ce­lo­we. Pod­szedł i gdy oświe­tlił po­chod­nią otwór kap­tu­ra. Po­stać się nie ru­sza­ła. Uj­rzał tylko starą, tka­ni­nę kap­tu­ra z sy­me­trycz­ny­mi wzo­ra­mi, lecz tam gdzie po­win­na być twarz, była bez­den­na ciem­ność, a z jej wnę­trza za­czął wy­do­by­wać się od­le­gły ra­do­sny śmiech dziec­ka. Le­szek dalej wpa­try­wał się w ciem­ność kap­tu­ra pró­bu­jąc co­kol­wiek w niej doj­rzeć. Śmiech prze­szedł w płacz, po­chod­nia zga­sła, lecz Le­szek nie zwra­cał już na to uwagi, za­czął do­strze­gać kształ­ty w tej ciem­no­ści. Do pła­czu za­czę­ły do­łą­czać się ko­lej­ne głosy. Le­szek do­strzegł po­sta­cie skrę­ca­ją­ce się z bólu i drze­wa za nimi, prze­stał do­strze­gać nawet skraj kap­tu­ra, zbyt sku­pił się na tym co dzie­je się w środ­ku. Nie­prze­li­czo­ne głosy za­wo­dzi­ły roz­pacz­li­wie. Nie­szczę­śnik roz­po­znał miej­sce w ciem­no­ści, to było to samo miej­sce w któ­rym teraz stał. Bez­cie­le­sny głos wy­po­wie­dział słowo:

– Witaj.

Płacz ucichł, a były już straż­nik zo­rien­to­wał się, że po­sta­ci już nie ma, zo­stał sam.

Szedł przez las, z tyłu uno­si­ła się wy­so­ko czer­wo­na po­świa­ta, która oświe­tla­ła chmu­ry nad Straż­ni­cą. Wo­lał­by usły­szeć – Że­gnaj. Szło mu się lekko, szło mu się coraz lżej. W końcu znik­nę­ła po­świa­ta, i nie było już widać słupa świa­tła. Niebo na wscho­dzie prze­cho­dzi­ło z ciem­no­gra­na­to­we­go w jasny błę­kit, a przy samym ho­ry­zon­cie po­ja­wi­ły się fio­le­to­we i ró­żo­we smugi chmur. Przed sobą zo­ba­czył chatę, w oknie widać było świa­tło z pło­ną­ce­go pa­le­ni­ska. Za­piał kur i wsta­ło słoń­ce. Po­ja­wi­ły się cie­nie, poza jed­nym – poza cie­niem mło­de­go straż­ni­ka.

Koniec

Komentarze

Jedenastu chłopa bez problemu toczyło by wagon kolejowy, nie tylko wóz z drewnem.

Żeby zrobić pochodnię potrzeba nie tylko drewna, ale też oleju czy smoły oraz szmat, które można nasączyć. Z patyków mógł zrobić najwyżej łuczywo, ale ono nie nadaje się do użycia podczas ruchu.

To opowiadanie zdecydowanie nie jest napisane w drugiej osobie :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Racja, macie racja, straszna ze mnie gapa :)

Owszem, zapowiadał się horror, ale potem niewiele z niego zostało. Tajemnicze zajścia w strażnicy i śmierć Dimki nawet zaciekawiły i dawały nadzieję na interesujący rozwój wypadów, ale dalsze wydarzenia sprowadzające się jedynie do wzmianek o dawnej bitwie i dziwnych odgłosach, niestety, niespecjalnie przyczyniły się do budowania nastroju. Postać z wieży też okazała się na tyle enigmatyczna i słabo ukazana, że do opowiadania niewiele wniosła.

Nie pojmuję, dlaczego Leszek i Hasek, zamiast dotrzeć do miasta, gdzie zdecydowanie łatwiej zniknąć i uciec, postanowili odłączyć się od grupy na pustkowiu, narażając się tym samym na spotkanie z nieznanym, spotkanie z tym, przed czym uciekali. Brakuje mi też choćby słowa o tym, co stało się z Haskiem, natomiast bardzo spodobało mi się ostatnie zdanie o Leszku.

Wykonanie jest bardzo złe i, co stwierdzam z ogromną przykrością, w najmniejszy stopniu nie ułatwia lektury.

 

Nie chciał swo­ich krzep­kich lat wspo­mi­nać, tylko z wpa­try­wa­nia się z muru w trawę. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Nie chciał, aby wspomnieniem lat jego krzepkich lat było tylko tkwienie na murze i wpatrywanie się w trawę.

 

gdyż straż­nik z pew­no­ścią by to za­uwa­żył. Straż­nik od­niósł… ―> Powtórzenie.

 

Straż­nik od­niósł wra­że­nie, że po­stać wpa­tru­je się i że jest na pewien sposób ludzka… ―> W co wpatrywała się postać?

 

po­wol­nym kro­kiem za­nu­rzy­ła się mię­dzy wzgó­rza­mi. ―> Raczej: …po­wol­nym kro­kiem szła mię­dzy wzgó­rza­mi.

 

1.*** Dzień ―> Czemu służą gwiazdki? Pytanie dotyczy też oznaczeń kolejnych fragmentów.

 

Szli przez las grun­to­wą drogą… ―> A mogli iść przez las inną drogą?

 

Dla­te­go straż­ni­ca mu­sia­ła spro­wa­dzać drew­no ―>> Brak kropki na końcu zdania.

Czasami zapominasz o kropkach.

 

Śnia­dy chudy koń ledwo cią­gnął wy­pa­ko­wa­ny po brze­gi wóz… ―> Śniady koń to jaki?

A może miało być: Gniady chudy koń ledwo cią­gnął wy­pa­ko­wa­ny po brze­gi wóz

 

Z przo­du ko­lum­ny padła ko­men­da. ―> Zamiast kropki zdanie winien kończyć dwukropek: Z przo­du ko­lum­ny padła ko­men­da:

 

wydał ko­lej­ną ko­men­dę. ―> Jak wyżej.

 

Cie­płe po­ma­rań­czo­we świa­tło mocno kon­tra­sto­wa­ło z zim­nym czar­nym cie­niem. ―> Jednym cieniem?

 

Dimka rzu­cił w stro­nę Haska – Oni tutaj ba­to­żą za chwi­lę spóź­nie­nia, czy co? ―>

Dimka rzu­cił w stro­nę Haska:

– Oni tutaj ba­to­żą za chwi­lę spóź­nie­nia, czy co?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Było już za późno na ob­fi­te po­wi­ta­nia. ―> Obfity może być posiłek, ale nie powitanie.

 

W końcu szcze­ka­nie zę­ba­mi Dimki, prze­sło­ni­ło wszyst­kie inne dźwię­ki i Le­szek za­snął. ―> Literówka, czy może Dimka rzeczywiście szczekał zębami?

 

stali w ko­lej­ce do du­że­go kotła. Na­stro­je były ra­do­sne. W końcu i trzech na­szych przy­ja­ciół wy­cze­ka­ło swo­jej ko­lej­ki do stra­wy. ―> Powtórzenie. To nie są nasi przyjaciele.

Proponuję w ostatnim zdaniu: W końcu trzech przy­ja­ciół doczekało się swo­jej porcji stra­wy.

 

dłuż­szą po­ga­węd­kę z Kwa­ter­mi­strzem. ―> Dlaczego wielka litera?

 

mur ota­cza­ją­cy straż­ni­cę ma 10 me­trów wy­so­ko­ści… ―> Liczebniki zapisujemy słownie. Skąd w czasach, o których opowiadasz, wiadomo co to metry?

Proponuję: …mur ota­cza­ją­cy straż­ni­cę ma dziesięć sążni wy­so­ko­ści

 

Przy­szedł ten sam łysy facet co wczo­raj… ―> Obawiam się, że facet nie jest właściwym określeniem mężczyzny w czasach, kiedy dzieje się ta historia.

 

to jest moja straż­ni­ca i to są wzgó­rza cie­nia… ―> Odnoszę wrażenie, że to nazwa wzgórz, więc: …to jest moja straż­ni­ca i to są Wzgó­rza Cie­nia

 

–Na­zy­wa się Bruno i sta­cjo­nu­je tutaj od roku. ―> – Na­ imię ma Bruno i sta­cjo­nu­je tutaj od roku.

 

– Już umó­wi­łeś się z nim na małe… „Sam na sam”? ―> – Już umó­wi­łeś się z nim na małe… sam na sam?

 

Za­mknij łeb Cy­ga­nie! – Zbul­wer­so­wał się Hasek. ―> – Zamilcz Cy­ga­nie! – zirytował/ zezłościł się Hasek.

Na czym polega zamknięcie łba?

 

– Chło­pa­ki czy pa­mię­ta­cie, że­by­śmy wczo­raj mi­ja­li te roz­ko­pa­ne doły – po­wie­dział Le­szek wska­zu­jąc na po­bo­cze drogi. ―> – Chło­pa­ki czy pa­mię­ta­cie, że­by­śmy wczo­raj mi­ja­li te roz­ko­pa­ne doły?zapytał Le­szek, wska­zu­jąc skraj drogi.

 

ale gość nie wie do­kład­nie… ―> Gość, podobnie jak facet, nie jest właściwym określeniem mężczyzny w tym opowiadaniu.

 

Z po­cząt­ku łatwo dało się roz­róż­nić od­le­głe wzgó­rza, lecz w końcu ledwo dało się do­strzec pod­nó­że murów. ―> Powtórzenie.

Proponuję w drugiej części zdania: … lecz w końcu ledwie można było do­strzec pod­nó­że murów.

 

Pa­trze­nie w ciem­ność było nie­kom­for­to­we. ―> Pa­trze­nie w ciem­ność nie było łatwe. Lub: Patrzyło się w ciemność, ale niewiele można było zobaczyć.

 

– Jak to jest, że przez te twoje pi­jań­stwo… ―> – Jak to jest, że przez to twoje pi­jań­stwo

Sły­szysz to? – za­py­tał.

– Je­steś pi­ja­ny.– Nie ja na­praw­dę coś sły­szę.

Le­szek teraz też to usły­szał – w szu­mie wia­tru sły­chać było szep­ty… ―> Powtórzenia.

 

– Dimka, do chuja Pana! ―> Dlaczego wielka litera?

 

mamy wy­raź­ny zakaz Ko­men­dan­ta. ―> Dlaczego wielka litera?

 

Nie! Nie będę robił sobie pro­ble­mów… ―> Nie! Nie będę robił sobie kłopotów

 

cze­kał już na niego jego przy­ja­ciel. ―> Wystarczy: …cze­kał już na niego przy­ja­ciel.

 

Tacy go­ście to nigdy nie jest dobry znak… ―> Tacy jegomoście/ osobnicy to nigdy nie jest dobry znak

 

Po co im … od spodu? Pomyślał. ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

Proponuję: Po co im… od spodu?pomyślał.

Tu znajdziesz wskazówki, jak jeszcze inaczej można zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

– No no – od­po­wie­dział Le­szek wpa­ko­wu­jąc sobie łyżkę gu­la­szu do ust. ―> – No, no – od­po­wie­dział Le­szek, pakując łyżkę gu­la­szu do ust.

Zbędny zaimek ― czy pakowałby jedzenie do czyichś ust?

 

Ro­zu­miesz wzgó­rza z ciał He He – za­śmiał się Hasek ―> Ro­zu­miesz, wzgó­rza z ciał, he, he – za­śmiał się Hasek.

 

– Nie jest to zbyt kon­kret­ne – wtrą­cił Le­szek. ―> – Nie jest to zbyt pewne/ wiarygodne – wtrą­cił Le­szek.

 

– A co ty chcesz wie­dzieć kon­kret­ne­go… ―> – A co ty chcesz właściwie wie­dzieć

 

Lesz­ko­wy noc mówił mu… ―> Literówka.

 

Pró­bu­jąc za­snąć Le­szek sam w po­miesz­cze­niu. ―> Strasznie koślawe zdanie.

Proponuję: Leszek był sam w pomieszczeniu i próbował zasnąć.

 

Było dziw­nie cicho, aż znowu za­czął się ten cichy hałas… ―> Powtórzenie. Oksymoron – hałas nie może być cichy, bo jest głośny z definicji.

Proponuję: Było dziw­nie cicho, aż znowu usłyszał ten dziwny szmer

 

na­po­ty­ka­no na coraz wię­cej roz­ko­pa­nych dołów. ―> …na­po­ty­ka­no coraz wię­cej roz­ko­pa­nych dołów.

Napotykamy coś, nie na coś.

 

Wy­po­wie­dział głos Ko­men­dan­ta. ―> …po­wie­dział ko­men­dan­t.

Dlaczego wielka litera?

 

Teraz Ty po­mo­żesz mi, a potem ja po­mo­gę ci. ―> Teraz ty po­mo­żesz mnie, a potem ja po­mo­gę tobie.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

dra­piąc się po szyj. ―> …dra­piąc się po szyi.

 

– Bez odro­bi­ny za­ufa­nia żaden biz­nes się nie uda. ―> – Bez odro­bi­ny za­ufa­nia żadna sprawa/ umowa się nie uda. Lub:

 

Kwa­ter­mistrz sku­sił się na ładny zysk… ―> Chyba miało być: Kwa­ter­mistrz sku­sił się na łatwy zysk

 

Za­pła­cić przy­słu­ga­mi i obiet­ni­ca­mi, wobec kogoś kogo nigdy się już nie zo­ba­czy, to nic nie za­pła­cić. ―> Za­pła­cić przy­słu­ga­mi i obiet­ni­ca­mi komuś, kogo nigdy się już nie zo­ba­czy, to nic nie za­pła­cić.

Płaci się komuś, nie wobec kogoś.

 

Wy­ru­szy­li z rana – sied­miu męż­czyzn i nasi przy­ja­cie­le – w sumie dzie­wię­ciu męż­czyzn. ―> Leszek i Hasek nie są naszymi przyjaciółmi – oni przyjaźnią się z sobą, nie z nami.

MJP-cie, czy sądzisz, że czytelnik nie potrafi dodać dwóch do siedmiu?

 

– A co, po­trze­ba was do tego dwoj­ga? ―> Piszesz o mężczyznach, więc: – A co, po­trze­ba was do tego dwóch?

Dwoje/ dwojga to mężczyzna i kobieta.

 

znik­nął z resz­tą za wzgó­rzem, Le­szek i Hasek rzu­ci­li się pędem w bok mię­dzy wzgó­rza­mi. ―> Powtórzenie.

 

A nie przy­da Ci się jakiś wspól­nik… ―> A nie przy­da ci się jakiś wspól­nik

 

Le­szek za­czął sły­szeć na gra­ni­cy sły­szal­no­ści dźwięk… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …Le­szek za­czął sły­szeć ledwo uchwytny dźwięk

 

Trzy­dzie­ści me­trów przed nim… ―> Skąd Leszek wiedział, co to metry?

 

po­ja­wił się bar­dzo sil­nym, ohyd­ny za­pach. ―> Literówka.

 

Lesz­ka nic nie zro­zu­miał… ―> Literówka, czy Leszek zniewieściał?

 

Po­czu­cie przej­ścia ze stanu naj­wyż­sze­go za­gro­że­nia do po­czu­cia spo­ko­ju było sur­re­ali­stycz­ne. ―> Tak sformułowane zdanie nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: Uczucie pozbycie się przerażenia i nagłe zaznanie spo­ko­ju było niesamowite.

 

Gdzieś w od­da­li wi­dział szyb­ko prze­miesz­cza­ją­cy się punkt – to chyba Hasek bie­gnie – po­my­ślał. ―> Gdzieś w od­da­li wi­dział szyb­ko prze­miesz­cza­ją­cy się punkt. To chyba Hasek bie­gnie – po­my­ślał.

Korzystaj z poradnika zapisywania myśli.

 

z pa­ty­ków i ga­łę­zi zro­bił po­chod­nię i roz­pa­lił ją krze­si­wem… ―> Obawiam się, że w ten sposób nie zrobiłby pochodni.

 

Słup świa­tła nie zni­kał, a nasz „bo­ha­ter” po­dą­żył dalej… ―> To nie jest nasz bohater, Leszek jest bohaterem Twojej opowieści. Cudzysłów jest zbędny.

 

Pod­szedł i gdy za­świe­cił po­chod­nią w otwór kap­tu­ra. ―> Nie wydaje mi się, aby pochodnią można zaświeć w coś.

Raczej: Pod­szedł i oświetlił po­chod­nią otwór kap­tu­ra.

 

za­czął do­strze­gać kształ­ty w tej ciem­no­ści – Do pła­czu za­czę­ły do­łą­czać… ―> Zamiast półpauzy powinna być kropka, kończąca zdanie.

 

do­strzegł po­sta­cie skrę­ca­ją­ce się bólu i drze­wa za nimi… ―> Rozumiem, że postacie skręcały się z bólu, ale jak mogły się skręcać z drzewa za nimi?

Proponuję: Dostrzegł drzewa, a na ich tle postacie skręcające się z bólu.

 

prze­stał do­strze­gać nawet skra­je kap­tu­ra… ―> Skoro wcześniej o postaciach i teraz o skrajach piszesz w liczbie mnogiej, to nie możesz mówić o jednym kapturze.

Proponuję: …prze­stał do­strze­gać nawet skra­je kap­tu­rów

 

zbyt sku­pił się na tym co dzie­je się w środ­ku – Nie­prze­li­czo­ne głosy za­wo­dzi­ły roz­pacz­li­wie – Nie­szczę­śnik roz­po­znał miej­sce w ciem­no­ści, to było to samo miej­sce w któ­rym teraz stał – Bez­cie­le­sny głos wy­po­wie­dział słowo – Witaj. Płacz ucichł, a były już straż­nik zo­rien­to­wał się, że po­sta­ci już nie ma, zo­stał sam. ―> Bardzo nieczytelny fragment. Dlaczego zamiast kropek używasz półpauz?

Proponuję: …zbyt sku­pił się na tym co dzie­je się w środ­ku. Nie­prze­li­czo­ne głosy za­wo­dzi­ły roz­pacz­li­wie. Nie­szczę­śnik roz­po­znał miej­sce w ciem­no­ści, to było to samo miej­sce w któ­rym teraz stał. Bez­cie­le­sny głos wy­po­wie­dział słowo:

– Witaj.

Płacz ucichł, a były straż­nik zo­rien­to­wał się, że po­sta­ci już nie ma, zo­stał sam.

 

oświe­tla­ła chmu­ry nad Straż­ni­cą. ―> Dlaczego wielka litera?

 

i nie było już widać słupu świa­tła. ―> …i nie było już widać słupa świa­tła.

 

Niebo na wscho­dzie prze­cho­dzi­ło z ciem­no gra­na­to­we­go… ―> Niebo na wscho­dzie prze­cho­dzi­ło z ciem­nogra­na­to­we­go

 

w oknie od­bi­ja­ło się świa­tło od ognia ogrze­wa­ją­ce­go wnę­trze. ―> Czy w chacie płonęło ognisko?

Proponuję: …w oknie widać było świa­tło z płonącego paleniska.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nieprzyjemny tekst. Pod wieloma względami.

Pierwsze, co rzuca siew oczy, to kiepski zapis. regulatorzy urządziła porządną łapankę, weź sobie do serca. Taka ilość baboli strasznie utrudnia lekturę.

Fabularnie jest bardzo słabo. Jest tu jakiś pomysł, ale nie niezbyt oryginalny, a i wykonanie kuleje. Fabuła jest mało konkretna, powolna, dzieje się mało i w zasadzie nic ciekawego. Finał, niejasny i niekoniecznie logiczny, również nie zachwyca.

Wszystko to mógłbym wybaczyć, gdyby nastrój został odpowiednio zbudowany. Ale klimatu brak tu niemal całkiem. Z początku wygląda to jako tako, ale im dalej, tym śmieszniej się robi – a nie przypuszczam, żeby taki był zamysł. Te wszystkie skrobania, śmiechy dziecka, mroczne postacie, enigmatyczne eksperymenty – zbiór klisz, niestety poskładanych bez większej inwencji, a także bez zrozumienia, czemu w zasadzie te klisze służą, do jakich lęków mają się odwoływać.

Bohaterowie zachowują się nielogicznie i są nieszczególnie sympatyczni, przez co nijak nie da się im kibicować. 

 

Pracuj nad warsztatem, czytaj horrory i ćwicz pisanie. Z czasem będzie lepiej.

Bardzo dziękuję Regulatorom za ten ogrom pracy przy analizie mojego tekstu. Wezmę się za poprawy jak tylko wrócę z wyjazdu, teraz mam tylko telefon przy sobie. 

Bardzo proszę, MJP-cie. :) Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą napisane znacznie lepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

None właściwie napisał wszystko to, na co powinieneś zwrócić uwagę, Autorze. Nie będę więc za nim powtarzał. Sporo pracy przed Tobą, więc pozwól dać Ci garść linków, których treści na pewno pomogą w dalszej walce :)

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Opowiadanie pozostawiło mnie z uczuciem niedosytu. Zapowiadało się nieźle, mniej więcej tak do śmierci Dimki. Dalej było niestety coraz gorzej. Nic nie zostało dobrze wyjaśnione, klimat też niespecjalnie straszny. Zakończenie też mnie nie powaliło. :(

Dużo pracy przed Tobą, ale mam nadzieję, że się nie poddasz. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Starałem się, żeby było zabawnie, z tajemnicą, z możliwością domyślenia się pewnych rzeczy, żeby nie było banalnie, a postacie nie były idiotami jak w amerykańskich horrorach.

This promise you shall be held up to ;)

 Strażnica na wzgórzach Cienia.

Zastrzeżenie do formatowania – potrzebne Ci te podtytuły? Ponadto zdaje mi się, że nazwy geograficzne powinny być w całości dużą literą.

 trawiaste wzgórza

Hmm. A, może i dobrze.

 zakłócić monotonii strażnika

W jaki sposób strażnik był monotonny?

słońce, wiatr i pory roku zmieniały się w tym krajobrazie

Wiatr – w krajobrazie? Mam wrażenie, że usiłujesz pokazać tenże krajobraz najzwięźlej, jak można, i wyszło tak zwięźle, że nieczytelnie.

 z początku cieszył się z tego spokoju

Ładniej by było, gdyby się cieszył spokojem – bez powtórzenia.

 Nie chciał swoich krzepkich lat wspominać, tylko z wpatrywania się z muru w trawę

Facet, serio? Nawet nie wiem, od której strony zacząć to poprawiać. Moja wersja: Miał nadzieję na ciekawsze wspomnienia z lat męskich, niż obraz trawy widziany ze szczytu muru.

 W końcu monotonia została przerwana

To fajnie, ale nie ma co tego zapowiadać, po prostu powiedz, co się stało.

 Na jednym ze wzgórz pojawiła się postać.

 przybyć skądinąd jak każda normalna istota, gdyż strażnik

"Postaci" i "gdyże" Merida jada na śniadanie. "Skądinąd" też jest średnio naturalne.

postać wpatruje się

W co?

 że jest na pewien sposób ludzka

Znaczy się?

 kiedy powolnym krokiem zanurzyła się między wzgórzami.

To nie jest spójne. W ostateczności "pomiędzy wzgórza", ale w ogóle niespecjalnie mi się podoba.

 1.*** Dzień

Co robią te gwiazdki?

 Kończyło się późne lato

Wczesne się kończyć nie mogło.

 Byli młodzieniaszkami i pochodzili z kilku wsi

Skróciłabym, żeby było zgrabniej: Młodzieńcy pochodzili z…

 gruntową drogą

Jakieś to nowoczesne. Traktem?

 aż w końcu ustąpiły porośniętym tylko rzadką trawą wzgórzom

"Tylko" mi zgrzyta, a i "w końcu" bym się pozbyła – to wygląda tak, jakby ktoś czekał i czekał, aż wreszcie się te drzewa skończą.

 wzgórzom. – Dlatego

To nie jest dialog. Czemu tak to formatujesz?

 Śniady chudy koń

Koń może być bułany, śniady jest człowiek.

 więc tempo kolumny nie było wielkie

Nowoczesne, telewizyjne. Kolumna się wlokła.

zauważył, że cienie zaczęły się wydłużać.

Rozwlekasz.

 Z przodu kolumny padła komenda.

– Szybciej robaki,

Jeśli to ta komenda, która padła, to: … padła komenda – Szybciej, robaki… (I – te robaki są takie rozkoszne – chyba nie o to Ci chodziło.)

 oni pomimo zmęczenia podążyli za nim

Seriously. To jest, k…, wojsko, panienki. Ruszać kulasy. (Kumasz?)

 pomimo usilnego machania przez woźnicę batem

Wycięłabym w ogóle. Strona bierna wygląda nieporadnie. Możesz coś dodać o woźnicy, czemu nie – bo jak dotąd tekst jest raczej naszkicowany, niż namalowany, parę szczegółów się przyda – ale nie tak.

 wzgórz wóz w ogóle zniknął im z pola widzenia

Rym. I ludzie na ogół nie widzą tego, co maję za plecami, a oni wóz wyprzedzili.

 na wzgórzu wyższym niż wszystkie okoliczne.

A może: na wzgórzu, górującym nad okolicą? Na przykład.

 prowadzący kapitan

Wystarczy "kapitan".

 Ciepłe pomarańczowe światło mocno kontrastowało z zimnym czarnym cieniem.

Pokaż mi to. Nie wieszaj flagi ("mocno kontrastowało"), tylko zrób coś, żebym to zobaczyła.

 Zbliżywszy się dostrzegli że

Rym. Zbliżywszy się, dostrzegli (mur – o murze jeszcze za chwilę).

 strażnicę otacza prostokątny kamienny mur

Prostokąt to figura płaska. Ten mógł być na planie prostokąta, jeśli chcesz, ale nie prostokątny.

 zza którego wychylała się duża wieża ze spiczastym dachem.

Znaczy, tak się pochylała nad murem? Już nie wiem, jak to wszystko wyglądało.

 Na ostatnim podejściu do strażnicy byli już zbyt zmęczeni, żeby utrzymać szyk.

To powinno być oczywiste. Jeśli czujesz, że nie jest – pokaż to. Niech dyszą, niech się potykają, niech klną (kapitan może ich za to objeżdżać, "masz siłę się drzeć? to masz siłę biegać!") – łapiesz?

 którego imię oznacza: ten, który działa chytrze, a co do niego pasowało

Skróciłabym.

 Hasek, obrotny z pieniędzmi

Obrotny – zaradny, sprytny, zwinny. Obrotny może być w sprawach pieniężnych, nie "z pieniędzmi".

 zdążyłeś Anthelmie

Zdążyłeś, Anthelmie. Przecinek przed wołaczem.

 obfite powitania

Obfita może być kolacja, a powitania raczej wylewne.

świeżych strażników do środka i kazano im się rozłożyć w najniższej kondygnacji

Skoro mieli się rozłożyć, to za ich świeżość nie ręczę… Przepraszam, ale sam widzisz, jakie robi wrażenie ten dobór słów.

 Na miejscu czekały na nich liche posłania na kamiennej podłodze, złożone z cienkiego pledu na rozsypanym sianie.

Uciąć, skrócić i wyrzucić. Po pierwsze, kto by posłał mięsu armatniemu?

 Były widoczne miejsca na ogień

Paleniska, znaczy?

Nie zaciągnąłeś się, tylko zostałeś zaciągnięty – wtrącił Hasek – nikogo z nas nie pytano o zdanie, nie pamiętasz?

Infodump. Gdzieś widziałam taką radę – jeśli musisz wepchać coś takiego w dialog, zrób z tego dialogu kłótnię (niekoniecznie głośną, może być koleżeńska przepychanka albo narzekanie ucięte przez kumpla).

 Wiem, wiem, ale jak już się stało, to wolę mówić, że sam się zaciągnąłem. To lepiej brzmi.

Psychologicznie niewiarygodne – to jest, kwestia, bo nie uzasadnienie. To by pasowało do tej kłótni, o której mówiłam.

 Leszek tylko się przypatrywał. W końcu wszyscy posnęli, poza nim.

Nieporadne to.

 odgłos przebijający się lekko przez płytkie oddechy

… lekko? Rozumie, że był ledwo słyszalny, ale…

szczekanie zębami Dimki, przesłoniło

Bez przecinka między podmiotem, a orzeczeniem. Dźwięki zagłuszyło, nie przesłoniło.

 wyczekało swojej kolejki do strawy

Doczekało swojej porcji strawy, jak już.

 Dobry panie kwatermistrzu

Dobry, panie kwatermistrzu.

parującego od ciepła gulaszu

Bo normalnie jedzenie paruje, jak jest zatrute?

 Leszku w tym

Leszku, w tym…

 wodę mają tu paskudną

"Tu" zbędne.

 przy okazji patrząc jak Hasek urządził sobie dłuższą pogawędkę

Rozwłóczone jak po majdanie. Szybciej i dynamiczniej!

 Droga którą przybyli

Droga, którą przybyli.

 Położenie jej można by określić, jako jedno wielkie nigdzie.

Drogi? Strażnicy? Czego? Przecinek przybył z kosmosu.

 można było zobaczyć, że mur otaczający strażnicę ma 10 metrów wysokości

… w świecie fantasy? Mniejsza z tym, żeby określić dokładną wysokość muru, człowiek musiałby być pilotem myśliwca. I do czego to komu potrzebne? Skoro chcesz pokazać, jaki był wysoki, porównaj go z czymś.

 blankami skierowanymi na zewnątrz

Jakim sposobem?

 z dwóch stron otaczał go tylko mur, z trzeciej był opierający się o mur duży kamienny budynek, w którym spali, z czwartej zaś wysoka, obszerna wieża, którą widzieli z daleka.

Przed chwilą spali w wieży… czy coś pokręciłam? To jest naprawdę niejasne.

 Gdyby ktoś patrzył, mógłby zobaczyć w jednym z okien tej wieży zakapturzoną głowę.

Ale nie patrzył. Potrzebujesz tej głowy?

żołnierze, raczący się dotąd gulaszem

Urocze. To nie jest komplement.

 Przyszedł ten sam łysy facet co wczoraj

Nagle przenieśliśmy się do Wietnamu? "Facet" nie pasuje w fantasy. Ten sam, co wczoraj.

Witajcie, jestem tu komendantem, to jest moja strażnica i to są wzgórza cienia…

Brzmi to bardzo nienaturalnie i infodumpowo.

nie mogą wchodzić

Chyba im nie wolno? Bo wejść mogą, tylko to grozi sankcjami.

 koniec komendant nakazał

To źle brzmi (fonetycznie).

 Po chwili podszedł do nich znajomy im już kapitan Anthelm.

Wiemy, że go znają. Wystarczy: Wkrótce podszedł do nich kapitan Anthelm.

Panowie szykujcie się

Panowie, szykujcie się.

w tej strażnicy.

Wycięłabym.

 Wyruszyli jeszcze przed południem.

Myślałam, że wojsko wstaje skoro świt…

 Trzej przyjaciele ustawili się tak, że maszerowali z tyłu.

Skróciłabym.

 To czego się tam Hasku dowiedziałeś

To czego się tam, Hasku, dowiedziałeś.

Zamknij łeb Cyganie

Zamknij łeb, Cyganie. Czy Cyganie istnieją w tym świecie?

 Zbulwersował się Hasek.

Zbędne, widać z kontekstu.

 Chłopaki czy pamiętacie

Chłopaki, czy pamiętacie. "Czy" można wyciąć. Po pytaniu – pytajnik.

 Leszek wskazując

Leszek, wskazując.

 posłuchajcie co mam

Posłuchajcie, co mam.

 nie ma tu prawie na co napadać

Prawie nie ma tu na co napadać.

 w miejscu gdzie jedno ze wzgórz zasłania widok ze strażnicy na drogę, jakąś milę od strażnicy

Raczej: jakąś milę od strażnicy, w miejscu, gdzie wzgórza zasłaniały drogę przed wzrokiem obserwatorów z wieży (fortu? nie możesz co drugie słowo pisać "strażnica").

 nakazał rekrutom przeszukanie okolicy

Kazał rekrutom przeszukać okolicę.

 odpiął konia

Wyprzągł.

Wysnuł tezę Dimka.

Hipotezę, zresztą to mało pasuje do wiejskiego chłopaka w fantasy.

 Rozważania przerwał kapitan nakazując

Pokaż to. Zrób dialog.

 Chociaż wóz był ciężki, (…), chociaż pod górę bywało ciężko.

Powtórzenia.

 Za dociągnięcie wozu, każdy

Bez przecinka. Co to, kurka? Wojsko ma wykonywać rozkazy, a nie czekać na nagrody.

 wszystko co dobre kiedyś

Wszystko, co dobre, kiedyś…

 Znowu zachodzące słońce wydłużało cienie.

To źle brzmi.

 Spojrzeli z góry w stronę przeciwną, niż ta z której przyjechali

To też.

małe ciemne wybrzuszenia na horyzoncie – odległe pasmo górskie

Tak góry z daleka nie wyglądają.

 wzgórza na których

Wzgórza, na których.

 poza rzadką trawą nie było widać niczego innego.

Sokoli mają wzrok, skoro z góry widzą trawę. "Innego" zbędne.

 Są cztery zmiany w nocy, więc nocna warta nie trwa specjalnie długo

"Specjalnie" tu nie pasuje. Nie różnicujesz języka postaci.

 strażnik. – Po czym poszedł się położyć z bukłakiem wina.

To nie jest kwestia dialogowa.

 Z początku była to dość jasna noc

Noc to nie warta. Z początku noc była dość jasna.

 lekko muskał ich po twarzach.

Muskał ich twarze. Muskanie z definicji jest łagodne.

 Każda istota posiadająca choć odrobinę wrażliwości pomyślałaby – chwilo trwaj – Lecz

Gdzie tu się kończy zdanie? I ta poetyckość może jest na miejscu, ale coś dziwaczna.

 Lecz szybko ciemne chmury zaczęły zakrywać gwiazdy i księżyc.

Nie "szybko", a "wkrótce". Chyba, że te chmury były ciemne szybko.

 Z początku łatwo dało się rozróżnić odległe wzgórza, lecz w końcu ledwo dało się dostrzec podnóże murów.

Bardzo źle to brzmi (powtórzenie niby nadaje strukturę, ale – nie). Ponadto – pokaż mi to.

 Patrzenie w ciemność było niekomfortowe.

… żartujesz sobie ze mnie. To zdanie fatalnie świadczy o Twoim wyczuciu słów, naprawdę – raz, że jest infodumpowe, dwa, że “komfort” w fantastyce zgrzyta (to nowoczesny koncept!), ale co najgorsze – zdanie brzmi, wybacz szczerość, głupio. Skoro tam się czai Zło, to pewnie, że jest “niekomfortowo” – tyle, że “komfort” kojarzy się z kanapą.

 Jakby ktoś patrzył na ciebie z drugiej strony.

Z drugiej strony czego?

 Dimka kołysząc się lekko na nogach ukradkiem popijał wino z bukłaka, który ukrył pomiędzy warstwami ubrania.

Dimka, kołysząc się lekko na nogach, ukradkiem popijał. Rozumiem, że miał bukłak za pazuchą i popijał, nie wyjmując go. Mhm.

 Myślałem że

Myślałem, że.

 przehandlowałem od Haska za moją następną pensję.

Wyhandlowałem. Przehandlować można jakiś przedmiot (za pieniądze albo inny przedmiot).

te twoje pijaństwo

To pijaństwo.

 Leszek, zazdroszcząc Haskowi pomysłu.

"Z zazdrością" wystarczy.

 Nie ja

Nie, ja.

 w szumie wiatru słychać było szepty

Pokaż to.

 Leszek dostał gęsiej skórki nawet w miejscach w których nie wiedział, że to jest możliwe. Były na granicy słyszalności.

Te miejsca?

 

Tutaj daję sobie spokój ze szczegółami – już dostatecznie Cię skopałam. Zerkam tylko dalej, żeby mieć ogólne pojęcie – i niestety, potwierdzam tym doznane wcześniej wrażenie. Tekst jest chłopięco naiwny i mało interesujący, szczerze mówiąc. Ot, jakieś licho się zalęgło i wszyscy trzęsą portkami. Licho niekonkretne i zupełnie przypadkowe – nie wyjaśniasz, skąd się tu wzięło, co robi, ani czym jest, a potem każesz mu zeżreć głównego bohatera. Wszystko to byłoby na miejscu w horrorze, ale nie nazwałabym tego kawałka horrorem. Nie straszy. Poza tym niekonsekwentnie formatujesz dialogi. Zajrzyj do poradników, przydadzą się. Tu masz Leię na zachętę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmmm. Być może był tu jakiś pomysł, ale ostatecznie nic nie wyjaśniasz. Tajemnicze coś zrobiło kuku bohaterowi.

Jak zbudowano strażnicę, jeśli w nocy amba zżera wszystko, co żyje?

Postacie zachowują się dziwnie. Niełatwo wypaść z murów – one na ogół były dość grube.

Sporo różnych błędów, interpunkcja kuleje, ale i inne rzeczy się trafiają.

W świetle dnia można było zobaczyć, że mur otaczający strażnicę ma 7 sążni wysokości

W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie.

z niskimi blankami skierowanymi na zewnątrz.

To blanki są skierowane w którąkolwiek stronę?

a pod kapturem widać było pozbawioną zębów, nosa, oczu i większości mięsa, ale nie pozbawioną inteligencji twarz.

Czyli inteligentna czaszka z ewentualnymi strzępami mięśni i skóry?

Babska logika rządzi!

No, nie porwało :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka