
Disclaimer (pewnie i tak nikt nie przeczyta): chociaż jest tu cień zagadki kryminalnej, to nie o nią chodzi ;)
Disclaimer (pewnie i tak nikt nie przeczyta): chociaż jest tu cień zagadki kryminalnej, to nie o nią chodzi ;)
– Proszę się uspokoić, panie baronie – powiedział flegmatycznie sędzia Rousset, sięgając po cygaro.
Adam zaciskał i rozprostowywał palce, wpatrując się przez okno w stojącą na dziedzińcu karetkę więzienną. Odwrócił się, podszedł do biurka i rąbnął pięścią w blat, aż cygara wyskoczyły ze skrzyneczki.
– Jeśli pośle pan na gilotynę niewinną kobietę – syknął, a sędzia skrzywił się nieznacznie – dowiedzą się o tym najwyższe czynniki.
Rousset przycinał cygaro.
– Miał pan trzy dni na przedstawienie dowodów niewinności. Ten czas minął dzisiaj, a raczej minie za cztery godziny, kiedy ogłoszę wyrok.
Adam usiłował protestować.
– Ten proces ciągnie się już za długo – uciął Rousset chłodno, zapalając cygaro. – Do zobaczenia o czternastej.
Wdowa Jourdan siedziała w celi z tą samą obojętną miną, którą pokazywała w sądzie. Nie zyskała tym przychylności dziennikarzy ani wiarygodności w oczach prawników, włącznie z przydzielonym z urzędu adwokatem. Oskarżona z kamienną twarzą twierdziła, że nie miała nic wspólnego ze śmiercią męża, jednocześnie zaś zeznania – składane z równym spokojem – odmalowały pożycie jako pasmo kłótni, sporów, wzajemnych złośliwości i przemocy. Przekonanie o jej winie było powszechne.
– Wie pan – powiedziała na widok Adama – wystarczy, że pan mi uwierzył. Ja i tak bez niego nie mam życia.
Ostatnie zdanie zbiło go z tropu. Śledził proces niemalże od początku, od kiedy wzmianka w paryskiej gazecie przywiodła go do Valence, co więc przegapił?
– Może pani powtórzyć?
Ona jednak pogrążyła się już w rodzaju modlitwy czy medytacji, a jej wzrok zdawał się błądzić po odległych krainach, niedostępnych ludzkim oczom.
– Tak powiedziała? – Pani Favier, sąsiadka, nie kryła zdumienia. – Może „przez niego”?
Adam pokręcił głową.
– Wie pani, jak myślę o procesie – odparł – to ona sprawiała wrażenie przygnębionej. Zrezygnowanej. Jakby nieszczęście przygniotło ją i pozbawiło siły życiowej.
Dziergana podczas rozmowy serwetka zatrzepotała w rękach Marie Favier. Kobieta odłożyła szydełko i kłębek do koszyczka, po czym z trudem wyprostowała palce.
– Artretyzm – mruknęła, ale Adam czuł, że to nie ból stawów spowodował nagłe zniechęcenie do robótki.
– Jeżeli wie pani cokolwiek, co mogłoby pomóc…
Patrzyła na niego ze smutkiem.
– Étienne zasłużył na karę za to, jak traktował żonę – odezwała się w końcu – ale mówiłam już, że ona nie pozostawała mu dłużna. Ja tam nie posłałabym jej na szafot, nawet jeśli go zadźgała, bo zasłużyła na trochę spokoju… – Urwała, wpatrując się niepewnie w rozmówcę.
Adam rozpostarł na kolanie wymiętą kartkę i przez chwilę na niej gryzmolił, usiłując połączyć fakty i domysły.
– „Bez niego nie mam życia” – powtórzył usłyszane pół godziny wcześniej słowa. – Rozumie pani coś z tego?
Madame Favier wzruszyła ramionami.
– Pamięta pan, że ponoć jak się poznali, to była wielka miłość. No więc potem darli koty, bo coś się nie ułożyło, ale może teraz jej jeszcze gorzej, jak nie ma z kim ich drzeć? Może zabiła go, bo nie mogła wytrzymać, a teraz…
Adam bębnił palcami w kartkę. Nieuchwytny szczegół nie dawał mu spokoju. „Nie mam życia?” – myślał. „A może nie ma we mnie życia?” Nie przepraszając rozmówczyni wybiegł z pokoju, po czym wrócił z żoną stróża. Konsjerżka gderała, ale nie mogła odmówić współpracownikowi paryskiej policji otwarcia drzwi.
Trzy miesiące temu dozorca znalazł pana Jourdan w kałuży krwi, z rozciętą ostrym narzędziem szyją. Adeline klęczała obok ciała bez ruchu. Na podłodze leżał rzeźnicki nóż. Sędzia Rousset miał rację – sprawa robiła wrażenie oczywistej, a proces ciągnął się długo, bo żona nie przyznawała się do winy. W notatce prasowej Adama zaintrygowało jednak co innego: opis całkowitej bierności oskarżonej. Wydało mu się to krzykiem rozpaczy.
Wodził teraz wzrokiem po skromnie umeblowanym pokoju, aż wreszcie dostrzegł to, czego szukał. Na kominku stały fotografie w ramkach z pomalowaną na złoto gipsową dekoracją.
– To jest pani Jourdan, zgadza się?
Obie kobiety potaknęły.
– Kiedy?
Konsjerżka wzruszyła ramionami, a pani Favier zmarszczyła brwi.
– Ta koronka – zaczęła niepewnie, wskazując na kołnierzyk – to moja robota. Zachwyciła Adeline, więc dostała ją w prezencie urodzinowym. W sierpniu, niecałe dwa miesiące przed… – Zmrużyła oczy i podniosła dłoń do ust.
„A więc dostrzegła to, co ja” – pomyślał Adam.
Z portretu spoglądała kobieta w średnim wieku, podczas gdy wdowa Jourdan już trzy tygodnie temu, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją na sali sądowej, sprawiała wrażenie osoby znacznie starszej. Według akt sprawy pani Jourdan urodziła się w roku 1807, a więc nie miała jeszcze pięćdziesięciu lat. Podczas gdy kobieta z celi, którą przed chwilą odwiedził, mogłaby być jej matką.
– Kiedy przyszła tu policja… Czy któraś z pań przy tym była?
– No przecież mój ich wezwał – mruknęła konsjerżka, a pani Favier spuściła wzrok. Adam podziękował w myślach losowi za wścibskie sąsiadki.
– A zatem obie panie widziały, jak wyglądała pani Jourdan tamtego dnia, prawda?
– Zwyczajnie – odparła żona stróża. – Tylko, inaczej niż w tym sądzie, była przerażona. I cała we krwi.
Marie Favier wachlowała się dłonią.
– Mój Boże – powiedziała cicho. – Ona się tak postarzała przez to oskarżenie? Bo pan ma to na myśli, prawda? – Nagle, zanim Adam zdążył odpowiedzieć, zrobiła wielkie oczy. – Chyba że ktoś ją podmienił?
Adam zerknął na zegarek. Zostały mu niespełna trzy godziny, żeby rozwikłać zagadkę i ocalić życie uwięzionej, kimkolwiek była.
Było oczywiste, że dziennikarze zostaną w mieście do ogłoszenia wyroku, a może i do egzekucji, której się powszechnie spodziewano, toteż Adam nie czekając na dorożkę udał się szybkim krokiem do Hôtel de la Poste.
– Pan About prosił, żeby mu nie przeszkadzać – oznajmił uprzejmie ale stanowczo chudy recepcjonista.
– Pilna sprawa policyjna – mruknął Adam, zabierając rejestr gości.
Chwilę później bez pukania wparował do pokoju numer dwanaście.
– Mówiłem, żeby… – rozległ się gniewny głos, należący do pochylonego nad biurkiem wysokiego mężczyzny.
– Myślę, że zechce pan porozmawiać – odparł Adam, sadowiąc się. – Adam Cardelli z biura cesarskiego inspektora do spraw specjalnych.
Dziennikarz odwrócił się gwałtownie, strącając kałamarz.
– Czemu zawdzięczam… – zaczął, ale Adam przerwał mu ruchem ręki.
– Wyjaśnię po drodze.
– Za trzy godziny sąd wyda wyrok – zaprotestował About. – Do tego czasu muszę mieć tekst, chcę być pierwszy w biurze telegrafu…
– Za niecałe trzy godziny – sprostował Adam. – A jeśli mam rację, to wszystko, co pan napisał… i co napisali pańscy konkurenci… będzie można wyrzucić do kosza.
– Załóżmy, że wdowa Jourdan nie popełniła morderstwa. – Dziennikarz nie sprawiał wrażenia przekonanego. – Ale co ma do tego…?
– Jeśli pan mi nie pomoże, nie zdążę uratować tej kobiety.
To About był autorem notatki, która tak poruszyła Adama.
– Pan wie, że wszystko świadczy przeciwko pani Jourdan, a nagłe postarzenie się nie jest niemożliwe…
– Adwokat nie kiwnie palcem w sprawie odwołania. Trzeba opóźnić wyrok.
Dziennikarz przewrócił oczami.
– Jeśli pan się myli, moja kariera…
– Poda pan mnie jako swoje pozornie wiarygodne źródło.
Coś musiało być w tonie jego głosu czy też spojrzeniu, bo About wyjął z kieszeni kartkę, którą Adam wręczył mu w drodze, przebiegł raz jeszcze wzrokiem tekst, rzucił Adamowi ponure spojrzenie i westchnął ciężko.
Adam zdawał sobie doskonale sprawę, że gra ryzykancko, ale nie miał wyboru.
Weszli do biura telegrafu razem, po czym udali się do osobnych stanowisk. Spisując szyfrowaną wiadomość dla wiceministra sprawiedliwości, Adam myślał tylko o tym, czy redakcja gazety łyknie przynętę, czy wydrukuje sensacyjny dodatek specjalny. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, przed czternastą na biurku sędziego znajdą się depesze, które dadzą im niezbędny czas na działanie.
Kazał dziennikarzowi czekać na odpowiedzi, a sam wrócił do więzienia.
Adeline Jourdan siedziała w takiej samej pozycji, w jakiej zostawił ją ponad dwie godziny wcześniej, ze wzrokiem utkwionym w nieokreślonym punkcie w przestrzeni. Adam odesłał strażnika na koniec korytarza, zamknął za sobą drzwi i pochylił się nad kobietą.
– Kim pani naprawdę jest? – wyszeptał.
Przez chwilę zdesperował, ponieważ skulona na krześle postać ani drgnęła. Ale po ciągnących się jak wieczność minutach bardzo powoli uniosła głowę.
– Nazywam się Adeline Jourdan, z domu Villard. Nie zabiłam męża. Nigdy bym go nie zabiła.
Powiedziała to obojętnym tonem, jak wyuczoną lekcję.
– W takim razie kto? – zapytał z rozpaczą Adam. Pytanie to padło kilkakrotnie w trakcie procesu, ale pani Jourdan zawsze milczała jak zaklęta. – Pani coś wie, prawda? Kogo pani kryje?
Po raz pierwszy, od kiedy ją poznał, dostrzegł w jej oczach cień ożywienia.
– Dobraliśmy się jak w korcu maku.
Zrobił wielkie oczy, nic nie rozumiejąc. Gdyby mąż ją zaatakował, powinna wyjawić to na rozprawie. Nie mieli dzieci, więc nie chroniła nikogo bliskiego.
– Teraz mogę już tylko umrzeć.
Adam chwycił ją za ramiona i potrząsnął drobną postacią, kruchą jak porcelanowa figurka.
– Nie! – krzyknął.
Za drzwiami rozległy się kroki strażnika. Adam wychylił się z celi i dał znak, że wszystko w porządku. Kiedy spojrzał znów na panią Jourdan, dostrzegł na jej policzkach cień rumieńca. Przetarł oczy z niedowierzaniem. Chwilę później miał jednak przed sobą znów obojętne, blade oblicze przedwcześnie postarzałej kobiety.
– Załóżmy, że jest pani istotnie wdową Jourdan – powiedział.
– Jestem nią – odparła.
Adam zacisnął powieki.
– Załóżmy, że wszystkie pani zeznania były prawdziwe.
– Były prawdziwe.
Otworzył oczy.
– Niech mi pani w takim razie wyjaśni, dlaczego śmierć człowieka, który stworzył pani piekło na ziemi, tak bardzo panią przybiła?
Reakcja rozmówczyni całkowicie zbiła go z tropu. Pani Jourdan śmiała się. Gorzko, niemalże przez łzy, ale był to niewątpliwie śmiech.
– Nie wystarczy panu – zapytała w końcu – że uwierzył pan w moją niewinność? Musi pan drążyć dalej? Czy jak mnie skażą i zabiją, da pan spokój? A może mam się przyznać dla świętego spokoju? Pańskiego, prawników…
Spojrzał jej prosto w oczy.
– W tej chwili w Paryżu kilka osób otwiera depesze. Dzięki nim może uda się uratować pani życie i opinię.
Zaśmiała się znów, ale tym razem krótko i chrapliwie.
– Dlaczego pan wierzy, ale tylko częściowo? Powiedziałam przecież wszystko.
Zamrugał powiekami. Co to była za gra? Przypomniał sobie fotografię.
– Bez niego nie ma pani życia – powtórzył powoli. – Dlatego starzeje się pani w przyspieszonym tempie?
Była szybka. Znacznie szybsza niż spodziewałby się po kruchej staruszce, na którą wyglądała. Zanim zdążył sparować atak laską, poczuł na gardle szponiaste palce. „Jak pan Jourdan” – pomyślał, przypominając sobie szczegóły zabójstwa.
Coś kazało mu pozostać nieruchomym, choć wiedział, że jeśli kobieta nie zwolni uścisku, za chwilę zacznie mu brakować oddechu, a wtedy nie zdąży się obronić ani wezwać pomocy.
Nie dostrzegał już pani Jourdan: całe pole widzenia wypełniła mu dziwaczna twarz o ptasich rysach, wygiętych w grymasie rozpaczy i złości.
Zamrugał i ujrzał nad sobą niewątpliwie ludzkie oblicze, znacznie teraz podobniejsze do oglądanego na fotografii. Leżał na ziemi, a pani Jourdan pochylała się, wpatrzona w niego ze zdumieniem.
– To nie pan – wyszeptała.
– Nie ja? – zapytał chrapliwie, usiłując się podnieść i obmacując obolałe gardło. Na fularze i kołnierzyku wyczuł lepką wilgoć.
Kobieta pomogła mu usiąść na pryczy, sama zaś przykucnęła na podłodze. Po jej twarzy płynęły łzy.
– Pozwoli mi pan umrzeć? – zapytała. – Nie mogę się przyznać do czegoś, czego nie zrobiłam, ale nie chcę być… tym, co pan widział.
Adam pokręcił głową.
– Jeśli naprawdę chce pan coś dla mnie zrobić, to wytropi pan zabójcę, przyłapie na innej zbrodni i doprowadzi przed sąd.
– Dlaczego…?
– Dlaczego omal pana nie zabiłam? – weszła mu w słowo – ponieważ myślałam, że przyszedł pan po mnie, jak po mojego męża. A ja nie chcę umierać tak jak on. W męczarniach.
Elementy układanki zaczynały wskakiwać na miejsce.
– Ja nie powinnam żyć – powiedziała bardzo cicho Adeline. – Bez Étienne’a nie opanuję tego, co jest we mnie. Taka się urodziłam i on też. Te kłótnie, złość…
– Były udawane? Ale po co?
Pokręciła przecząco głową.
– To, czym po części jesteśmy, ma taką naturę. Jest agresywne, zaborcze, wiecznie walczące ze wszystkim wokół. Oboje mieliśmy też ludzkich przodków, więc dzięki tym kłótniom mogliśmy normalnie żyć. Karmiliśmy nimi te… harpie czające się w nas. Sama nie dam rady, to będzie chciało się mścić. – Spuściła oczy. – Jest coś jeszcze – dodała cicho. – Nie potrafimy kłamać. W sądzie jednak nikt nie zapytał, czy go kochałam.
Adam przypomniał sobie jej zeznania. Nigdy nie mówiła sama o krzywdach doznanych od męża, tylko odpowiadała na pytania. „Tak, kłóciliśmy się”. „Tak, krzyczeliśmy”. „Tak, zdarzało nam się pobić”.
– Kim jest zabójca?
– Myśliwym, który poluje na takie istoty jak my, nawet jeśli próbują po prostu żyć w spokoju. Uważa, że w ten sposób oczyszcza świat z potworów. – Przez jej twarz przemknął grymas bólu. – Nie widziałam jego twarzy. Nie wiem, czemu zabił tylko jego.
„Żeby panią wrobić, dodatkowo upokorzyć” – pomyślał Adam.
Jeśli plan się powiedzie, może wystarczy czasu, by wytropić łowcę.
Widok wchodzącego na salę rozpraw sędziego pozbawił Adama nadziei. About dał mu wcześniej znak, że w Paryżu zainteresowano się sprawą, ale odpowiedź najwyraźniej nie zdążyła dotrzeć do Rousseta. Gambit nie wyszedł.
„Może to i lepiej” – wmawiał sobie Adam, wspominając rozmowę w celi. Nie potrafił jednak pogodzić się z odczytywanym właśnie wyrokiem.
W chwili, kiedy padły słowa „na karę śmierci”, rozpoznał łowcę. Dostrzegł oblicze płonące zimnym ogniem triumfu, twarz oprawcy, który zdołał ostatecznie upokorzyć ofiarę. W tym olśnieniu chciał przerwać przemowę sędziego, ale napotkał wzrok pani Jourdan. Ona też wiedziała, lecz nie zmieniła decyzji. Niemniej ryzykowna gra Adama zyskała właśnie drugą szansę. On sam zrozumiał zaś, dlaczego Adeline nie zginęła, ale stanęła przed sądem.
Chłodnym, mglistym świtem w dniu egzekucji, kiedy z placu dobiegały jeszcze krzyki gawiedzi, Adam czekał z nabitym pistoletem w uliczce wiodącej ku sądowi i zagrodził drogę mężczyźnie zbliżającemu się szybkim krokiem od strony miejsca straceń.
– Pan… baron? – zapytał sędzia Rousset. – Pan oszalał?
– Zdobyłem dowody na jej niewinność. Ale ona nie chciała żyć. Nie po tym wszystkim, co pan zrobił. A teraz pojedziemy do Paryża, gdzie wszyscy już…
Jednym szybkim ruchem sędzia wytrącił mu broń z ręki. Pogłos wystrzału poniósł się zaułkiem, a wysunięte z laski Rousseta ostrze ugodziło w stopę Adama. Sztylet ześlizgnął się po płaszczu i ugodził go w ramię.
– Nie pozostawia mi pan wyboru – syknął łowca. – Sprytne zagranie, nie domyśliłem się, że te oszczer…
Dalsze słowa utonęły w przeraźliwym skrzeku. Z mgły ukształtowały się dwa cienie o dziwacznych ptasich kształtach i szponiastych łapach. Sędzia nie zdążył nawet krzyknąć.
Adam Cardelli utykając podszedł do stolika i skinął głową pochylonemu nad gazetą Edmondowi Aboutowi.
– Dobra robota – powiedział, stukając palcem zdrowej ręki w pierwszą stronę.
– Proszę mi tylko powiedzieć – odparł dziennikarz, pomagając mu usiąść – skąd pan wiedział?
Adam odpowiedział krzywym uśmiechem. Kilka godzin wcześniej to samo pytanie zadał mu wiceminister sprawiedliwości.
– Nie wiedziałem. Liczyłem na to, że w obliczu podejrzeń Rousset złoży rezygnację albo przynajmniej odroczy posiedzenie.
– To się nie udało.
– Nie – odparł Adam. – Ponieważ to on był mordercą, o czym nie mogłem wiedzieć. Tym wyrokiem pozbył się jedynego świadka, który mógł go rozpoznać.
About przez chwilę wpatrywał się w tekst, który sam napisał.
– Skorumpowany sędzia zaatakował współpracownika policji, do tego człowieka szanowanego w towarzystwie. Atak miał miejsce w dniu egzekucji kobiety niesłusznie skazanej przez sędziego, a współpracownik policji wcześniej odkrył powiązania sędziego ze światem przestępczym. – About wodził palcem po ilustracji towarzyszącej artykułowi. – To nawet bym pewnie łyknął, ale ten kawałek, że przypadkowi przechodnie go spłoszyli? – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Pan coś przede mną ukrywa, ale niech tak zostanie, policja musi mieć swoje sekrety.
Adam wzdrygnął się nieznacznie na wspomnienie widmowych harpii, które dosłownie rozszarpały Rousseta. Deszcz zmył z bruku resztki krwi.
– Jeszcze jedno mnie nurtuje. – Z zadumy wyrwał go głos dziennikarza. – Oni skakali sobie do gardeł, a to sędzia zamordował oboje.
“Łowca, który wykorzystał sędziowską togę, by znęcać się nad jedną z ofiar” – pomyślał Adam.
– W domowym zaciszu dzieją się różne rzeczy – odparł z udawaną obojętnością. Nie potrafił przestać myśleć o tym, że wszyscy, włącznie z panią Jourdan się mylili, Rousset zaś zabił ludzi, a uwolnił potwory. – Psy i koty się gryzą, ale potem śpią razem w fotelu swojej pani.
Tak, pewne rzeczy muszą pozostać sekretem biura do spraw specjalnych.
Nie wciągnąłem się. To chyba kwestia sprinterskiego tempa tekstu osadzonego w trudnych, niekoniecznie moich ulubionych realiach XIX-wiecznej Francji. Bohaterowie także specjalnie nie zapadli mi w pamięć. Szkoda, że motywacje Adama nie zostały lepiej wyjaśnione.
Strona techniczna jest poprawna.
Co przegapił, choć śledził proces niemalże od początku – od kiedy wzmianka w paryskiej gazecie przywiodła go do Valence?
Jesteś pewna, czy znak zapytania jest tam odpowiedni? Ja inaczej sformułowałbym to zdanie.
Konsjerżka gderała …
Ona była żoną konsjerża, a nie konsjerżką per se. Trochę mi nie pasuje więc to określenie.
Było oczywiste, że dziennikarze będą czekać do ogłoszenia wyroku, a pewnie i do egzekucji, której się powszechnie spodziewano
No to trochę by poczekali. Wątpię, aby wyrok został wykonany od razu po wyjściu z sali sądowej.
Dziękuję za wizytę :)
Wiesz, z tym czekaniem to jest problem – nie zdołałam znaleźć w artykułach na temat kary śmierci we Francji w tym czasie konkretów, ile czasu mijało od wyroku do egzekucji. W jednym z najsłynniejszych procesów był to miesiąc (to wiem akurat z akt tego konkretnego procesu), ale tam było wielu podejrzanych, kilku skazanych, odwołania, gigantyczne niejasności itd. W innym słynnym, ale późniejszym – 20 dni. Podejrzewam, że w przypadkach prowincjonalnych procesów bez rozgłosu i bez większych wątpliwości ten czas był krótszy, zwłaszcza że w tym przypadku nawet mój bohater skapitulował, więc nikt nie starał się o kasację albo prawo łaski. (Tu w sumie coś mi przyszło do głowy, co może jeszcze zmienię, bo byłoby fajniejsze… Ale to wymaga pogłówkowania z limitem). Zapewne sędzia wyznaczał termin, bo właśnie nie znalazłam, żeby był on ustawowy. Za ancien regime’u był obowiązek wykonania kary do 48 godzin od odmowy łaski, ale pytanie co, jeśli skazany się o nią nie ubiegał?
Konsjerżka zostaje, bo żona dozorcy też zazwyczaj pracowała… O dozorcach w XIX w. mam zresztą odrębną książkę :D Ale dzięki za pozostałe uwagi, bo wygładziłam pewne rzeczy jeszcze.
http://altronapoleone.home.blog
Witaj, drakaino!
Zacznę od garści uwag (mogą to być tylko moje widzimisię, ale może coś się przyda):
"– Ten proces już ciągnie się za długo – (…)"
Brakuje flow w tym zdaniu. Zmieniłbym szyk na:
"– Ten proces ciągnie się już za długo"
albo wyciął "już":
"– Ten proces za długo się ciągnie -"
"Adam rozpostarł na kolanie wymiętą kartkę i gryzmolił coś na niej przez chwilę."
Z tym zdaniem też nie płynie się do samego końca, może:
"Adam rozpostarł na kolanie wymiętą kartkę i przez chwilę coś na niej gryzmolił."
"Sędzia Rousset miał rację - sprawa sprawiała wrażenie oczywistej, (…)"
To źle brzmi :c
"Znacznie szybsza niż spodziewałby się po kruchej staruszce, którą się wydawała. Zanim zdążył zasłonić się laską, poczuł na gardle szponiaste palce."
"Pogłos wystrzału poniósł się zaułkiem, a z laski Rousseta wysunęło się ostrze, wbijając się w stopę Adama. Sztylet ześlizgnął się po płaszczu i ugodził go w ramię."
Z komentarzem wrócę, tymczasem, klik.
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Nie "wytłuściłeś" jednego "się", Mytrixie. Przeczytane
Dziękuję, Mytrixie, za klika, wszystkie uwagi uwzględnione :)
http://altronapoleone.home.blog
Hmm… przedmowa nastawiła mnie na tekst o odpowiednim nastroju, tymczasem wcale nie wydał mi się ponury. Generalnie niestety w nawale akcji nastrój gdzieś się budzi. Ponieważ tempo jest, jak określił Piotr, "sprinterskie", w ogóle nie czuć, że Adamowi wciąż kurczy się czas na uratowanie wdowy. Jej śmierć na koniec (bo chyba dobrze rozumiem, że ostatecznie ją zgilotynowano?), także nie wzbudziła we mnie żadnych uczuć. Morderca w finale wyciągnięty dość deusexmachinowo, co stawia sens całego wcześniej przeprowadzonego procesu śledczego pod znakiem zapytania (naprawdę, aż tak nad sobą nie panował, że widać było na pierwszy rzut oka, iż to on? Przecież sędzia mógł się po prostu cieszyć, że męczący proces wreszcie dobiegł końca). Dodatkowo jego motywacje pozostają zasadniczo niewyjaśnione. Dobrze, był łowcą oczyszczającym świat z potworów. Ale dlaczego za takiego się uważał, jak rozpoznawał potwory? Poza tym sędzia prowincjonalny nie mógł się chyba ot tak rozbijać po kraju w poszukiwaniu ludzkiej zwierzyny łownej?
Podsumowując, wydaje mi się, że ścieśniając opowiadanie do konkursowego limitu zrobiłaś mu krzywdę :(
Kurczę, a myślałam, że to nie jest deusexmachinowe po pierwszej scenie… Fakt, na ekspozycję zabrakło miejsca (trzeba było walczyć o dłuższy ogon kota…), ale celowo tak skonstruowałam początek, żeby potem było oczywiste, że on od początku ma złe zamiary. Bo tu zamysł jest taki, że on nie poluje na ofiary przy pomocy sądu, ale jak mu się zdarzyła para “potworów”, to postanowił jedną z ofiar dodatkowo upokorzyć wrobieniem w morderstwo, gdzie mógł ustawić proces – taki rodzaj sadyzmu, ale i krycie samego siebie. Może jeszcze coś pozmieniam, żeby to stało się bardziej oczywiste.
Edyta: dopisałam w zakończeniu drobiazg, który trochę to wszystko tłumaczy…
http://altronapoleone.home.blog
Gdyby to opowiadanie było opublikowane na portalu anonimowo, od razu domyśliłabym się, że jesteś autorką ;)
Lubię takie klimaty, połączenie fantastyki z kryminałem. Umieszczenie opowiadania w czasach, kiedy śledztwo zależało od zdolności detektywa, a nie wynalazków typu daktyloskopia, daje duże możliwości autorowi. Myślę, że dobrze je wykorzystałaś. Zagadka mnie wciągnęła i rozwiązywałam ją razem z Adamem. Przeczuwałam, że coś z oskarżoną kobietą jest nie tak, sygnalizują to wskazówki w tekście – tak, jak w rasowych kryminałach. Natomiast postać Adama nie bardzo przypadła mi do gustu. Moim zdaniem, Vidoq był znacznie ciekawszy i bardziej rozbudowany. Jednak doceniam konstrukcję i dobrze napisaną historię. Ode mnie klik.
ANDO, dziękuję :) Adam jest jednak moim głównym bohaterem w tej konkretnej serii urban fantasy z połowy wieku – mam ciągle opory z pisaniem o prawdziwej postaci, której dałam nowe życie (bo Vidocq zmarł w 1857 roku w słusznym wieku). Muszę się w jakimś tekście przyłożyć do kreacji tej postaci, bo rzeczywiście na małym limicie wiele nie zdołam powiedzieć. Na pocieszenie – w tomie, który jest w przygotowaniu w Fantazmatach, będą teksty dłuższe, gdzie jest więcej o jego życiu, rodzinie i innych dziwnych rzeczach.
http://altronapoleone.home.blog
Krótkie limity kryminałom nie służą, bo trzeba zbudować/pokazać klimat, zagadkę, motywacje postaci, zbrodnię, śledztwo, poszlaki, karę itd. itp. I jeszcze element fantastyczny – w przypadku fantastyki.
Warsztatowo jest gitra, ale… brakuje całej otoczki, dużo rzeczy po łebkach, sprint i deus-ex machinowość.
Jestem na nie. Take your time, if you want to amuse me.
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Ech, rozważam skatiowanie, a przynajmniej wycofanie z konkursu (co chwilowo zrobię), i rozwinięcie w dłuższy tekst (co i tak zapewne nastąpi, niezależnie od dalszych losów, ponieważ historyjka pasuje do zbioru fantazmatowego…). Wydawało mi się, że ponieważ nie o kryminał tu chodzi, to sprawa się tłumaczy, ale najwyraźniej nie. A nie ukrywam, że sama też wolałabym to rozszerzyć fabularnie :)
http://altronapoleone.home.blog
Kliczek się prawie z urzędu należy. Wrócę z uzasadnieniem.
Po przeczytaniu spalić monitor.
O, tym razem magiczny klik nie zadziałał. Widać, że z tym opowiadaniem coś jest nie tak :P
Drakaino, lekturze Twojej Zbrodni i kary tradycyjnie już towarzyszyła przyjemność, jednak nie ukrywam, że powoli do przypadków, w których Adam Cardelli dochodzi prawdy, zaczyna wkradać się też pewne znużenie, swoista rutyna. Opowiadania te, tocząc się według ustalonego schematu, stają się coraz bardzo przewidywalne. Ot, jest zbrodnia/ zagadka kryminalna/ niewyjaśnione zdarzenie ― Adam wszystkiego docieknie, wszystko rozwiąże i wyjaśni.
Ale jeśli powstaną kolejne opowiadania i tak chętnie je przeczytam. ;)
Coś musiało być w jego tonie głosu czy też spojrzeniu… ―> Raczej: Coś musiało być w tonie jego głosu czy też spojrzeniu…
…z wzrokiem utkwionym… ―> …ze wzrokiem utkwionym…
Nie widział już pani Jourdan: całe pole widzenia wypełniła mu… ―> Nie brzmi to najlepiej.
Może: Nie dostrzegał już pani Jourdan: całe pole widzenia wypełniła mu… Lub: Nie widział już pani Jourdan: całą przestrzeń wypełniła mu…
Zamrugał powiekami i ujrzał nad sobą… ―> Może wystarczy: Zamrugał i ujrzał nad sobą…
Czy można mrugać inaczej, nie powiekami?
– Dlaczego omal pana nie zabiłam? – Wskoczyła mu w słowo. – Ponieważ myślałam, że przyszedł pan po mnie, jak po mojego męża. A ja nie chcę umierać tak jak on. W męczarniach.
Elementy układanki zaczynały wskakiwać na miejsce. ―> Nie brzmi to zbyt dobrze.
Proponuję: – Dlaczego omal pana nie zabiłam? – weszła mu w słowo – ponieważ myślałam, że przyszedł pan po mnie, jak po mojego męża.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, trochę taki jest schemat kryminału i nic się na to nie poradzi… Jest zagadka, którą rozwiązuje detektyw ;) Ale ponieważ też widzę pewne powtórzenia, chciałam, żeby tu zagadka była kwestią drugoplanową, a moralne aspekty bycia potworem czy też walki z potworami pierwszoplanową, ale limit jednak trochę tę ideę zabił – może nie powinnam była tego wrzucać w konkurs. Zrezygnowałam też z ogólnego happy endu, żeby ten schemat nieco odmienić, dać Adamowi smak porażki. Niemniej biorę sobie uwagi do serca. A techniczne już poprawione.
http://altronapoleone.home.blog
No cóż, tak bywa, że coś jest pisane według schematu, a jednak czeka się na kolejne części serii. I ja, choć marudzę, też czekam. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Drakaina, na Twoim miejscu nie usuwałabym tego opowiadania. Moim zdaniem, tekst będzie się wyróżniał spośród innych propozycji na konkurs. Nie uważam, że rozwiązania są typu deux-ex-machina. Za to dostrzegłam typowe dla kryminału, wskazówki do rozwiązania zagadki i “podkręcanie” ciekawości czytelnika, np:
„A więc dostrzegła to, co ja” – pomyślał Adam.
Oczywiście, gdyby w opowiadaniu występowało więcej postaci, szukanie mordercy byłoby dłuższe i bardziej zawiłe. Ale w tekście o tym rozmiarze to raczej niewykonalne.
Znając Twój warsztat i dotychczasowe opowiadania, myślę, że spokojnie napiszesz do Fantazmatów nowy tekst z kolejną zagadką kryminalną.
Ciekawe wykorzystanie hasła konkursowego, choć nie wiem, czy wystarczające. Nie mnie to jednak oceniać, bo generalnie bardzo mi się podobało tak jak jest. Tekst mnie wciągnął, bo jest i zagadka kryminalna, ciekawi bohaterowie, a co najważniejsze warsztat na wysokim poziomie. Lubię te Twoje dziewiętnastowieczne klimaty. Może rzeczywiście limit skrzywdził nieco tekst, ale i tak jest okej. Doklikam. :)
"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol
Przeczytane. :) Odwrócony standardowy schemat tego “dobrego” i “złego”, jeśli oczywiście tak to można określić.
Nigdy się nie poddawać
Pozwalam sobie wkleić tu wiersz z wątku bibliotecznego, ponieważ ktoś z moich lożowych kolegów bawi się w takie komentowanie, a ono przepadnie w pomroce dziejów, jeśli się tego nie uwieczni. (Mam pewne podejrzenia, kto to…)
mężczyzna | 04.10.19, g. 21:13
W ciemnej tej celi
Na zgniłym posłaniu
Se wdowa Jourdan kopyrta
Pikawa jej stawa
W tem wolnem konaniu
Lecz co ją przykuło do wyrka?
Nie starość to raczej
Ni wyrok możliwy
Coś złego się czai w tem mroku
Niezwykłe to śledztwo
I sekret straszliwy
Przybywaj nam mądry Vidoqu!
http://altronapoleone.home.blog
Ciekawe!
Cały czas w jednym uniwersum, to mi się podoba :). Ale zagadka jakaś mało intrygująca tym razem. Za to sam koncept – “kochali się tak, że az musieli się tłuc” godny większego rozwinięcia.
I tym razem, o dziwo, mam trochę uwag:
– “Dlaczego omal pana nie zabiłam? – weszła mu w słowo – ponieważ myślałam” – czy po “słowo” nie powinno być kropki, a “ponieważ” nie powinno być z wielkiej litery?;
– “To nawet bym pewnie łyknął” – to “łyknął” mi tu zazgrzytało;
– co pisze Adam na kartce? bo przecież nie treść depeszy, nie znając jeszcze wszystkich faktów?
A poza tym – czytało się bezproblemowo i z zaciekawieniem.
Jak zwykle dobra robota :)!
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
– “Dlaczego omal pana nie zabiłam? – weszła mu w słowo – ponieważ myślałam” – czy po “słowo” nie powinno być kropki, a “ponieważ” nie powinno być z wielkiej litery?;
To jest zmienione wg wskazówek Reg…
Adam pisze po prostu notatki, fakt, że przez limit trochę to fabularnie zawisło. Mam parę znaków zapasu, może doprecyzuję.
Dzięki za opinię! Zagadka tu jest najmniej ważna, chodziło raczej o te układy emocjonalne
http://altronapoleone.home.blog
three goblins in a trench coat pretending to be a human
– “Dlaczego omal pana nie zabiłam? – weszła mu w słowo – ponieważ myślałam” – czy po “słowo” nie powinno być kropki, a “ponieważ” nie powinno być z wielkiej litery?
Staruchu, to jest kontynuacja wypowiedzi pani Jourdan, dlatego zasugerowałam małą literę. Odniosłam wrażenie, że skoro przerwała Adamowi i weszła mu w słowo, to mówi to wszystko szybko, jednym tchem, rzec można, ciurkiem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hmmm. Mam jak Reg – OK, tekst w porządku, ale nic nie urywa. Pewnie to przez limit. Chętnie dowiedziałabym się więcej o naturze tych stworów i opętania. Dlaczego wdowa nie odstawiała cyrków w sądzie, tylko się po cichutku starzała? Co się stało z potworami po śmierci nosicieli?
I jak Adam na to wpadł? W sensie, że wdowa jest niewinna? Jaka notatka poszła do gazet?
Wszystko tak bardzo skrótowo potraktowane.
Babska logika rządzi!
Finklo, coraz bardziej widzę, że trzeba było tę historię zostawić na inną okazję – ale do zbioru w Fantazmatach ją wydłużę i przeredaguję, więc tam będzie wszystko wyjaśnione. Niemniej pokrótce:
– natura – zakładam, że państwo J. są potomkami takich stworów i mają w sobie ich naturę
– dlaczego po cichutku? – bo ona nie chciała żyć w obawie, że bez męża harpia nią zawładnie, zwłaszcza gdyby zaczęła się z kimś kłócić
– potwory po śmierci nosicieli “uniezależniły się”, ale jako rodzaj upiorów
– w kwestii notatki jest powiedziane, że jego uwagę zwróciła jej całkowita bierność. Jako ktoś wyczulony na wszystko, co niezwyczajne, pojechał obczaić sprawę na miejscu i wsiąkł ;)
Dzięki za uwagi, przy redagowaniu tego tekstu do zbiorku będę o nich pamiętała
http://altronapoleone.home.blog
Nic nowego nie dodam od siebie, co nie byłoby już tu wspomniane. Pomysł ma potencjał, czekam na rozbudowaną wersję w Fantazmatach. :)
.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Drakaino, od Ciebie trzeba się uczyć!
To chyba jedyne opowiadanie na tym portalu, które mnie naprawdę wciągnęło (poza moimi :v). Było tuż przed imprezą rodzinną, mama wkurzona wołała, żebym pomogła zastawić stół, a ja siedziałam i czytałam. Nie zauważyłam, żeby ściśnięcie do limitu coś tu zepsuło. Tekst jest świetny, nawet mimo mojej awersji do kryminałów. Naprawdę porządna literatura.
Parę razy coś mi zgrzytnęło, ale to takie pierdoły:
Jakoś nie pasowało mi imię Adam. Wiem, że to nie jest tylko polskie imię, ale jestem już do niego przyzwyczajona i mi trochę spowszedniało. A w opowiadaniu? Rousset, Marie Favier, Adeline, Jourdan, Étienne i nagle Adam?
proces ciągnął się długo, bo żona nie przyznawała się do winy.
Tu wydało mi się to za proste, ale rozumiem, nie to jest najważniejsze.
toteż Adam nie czekając na dorożkę udał się szybkim krokiem do Hôtel de la Poste.
Tu znalazłam błąd interpunkcyjny, po Adam i po dorożkę powinny być przecinki.
Sonato, bardzo dziękuję! Miło czytać takie uwagi.
Spieszę wyjaśnić:
Jakoś nie pasowało mi imię Adam.
To jest główny bohater całego cyklu opowiadań (na portalu dokładnie z tej serii są jeszcze oba moje piórkowe opowiadania – “jeszcze” podwójnie, bo niedługo znikną, jako że znajdą się w Fantazmatowym zbiorku), a także szerszego uniwersum, do którego należy więcej moich tekstów. Adam jest pół Neapolitańczykiem, ćwierć Francuzem, ćwierć Hiszpanem, a imię ma po polskim przyjacielu ojca… O jego dziadkach jest “Gdy rozum śpi”… – a w sumie wszystko z uniwersum, co jest na portalu, zostało ułożone chronologicznie w tym wątku:
https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/22549
http://altronapoleone.home.blog
No to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zapoznać się z resztą cyklu.
Przyjemne opowiadanie, napisane bardzo sprawnie, choć w kilku miejscach zgrzytał mi szyk zdań. Historia przywołała mi na myśl Penny Dreadful, ten sam klimat. Nie wiem tylko czy udało ci się zbudować odpowiednie napięcie przed finałem, który wydał mi się taki jakiś… Ok.
Mimo sprawnego warsztatu i dobrze wymyślonej intrygi również przeszkadzało zbyt szybkie tempo akcji. Zatracił się przez to klimat. Do tego od samego początku czułem się wrzucony w istniejące już uniwersum, a opowiadanie wygląda jak część cyklu, jedną z przygód, bohatera. Dlatego też choć czytało mi się przyjemnie, to jednak opowiadanie nie powaliło.
Drakaino, masz bardzo charakterystyczny styl, który mnie osobiście trochę przygniata.
Samo opowiadanie niestety nie przypadło mi do gustu. Od początku zapowiadało się ciekawie, ale po drodze klimat sflaczał. Ale nie uważam, bym straciłam czas czytając ten tekst. Podziwiam warsztat.
Saro, bywa ;) Niemniej byłabym wdzięczna za rozwinięcie kwestii przygniatającego stylu, bo pisząc coraz więcej do druku, chciałabym uniknąć przygniatania czytelników, a nie wiem, jakie konkretnie elementy czy cechy to sprawiają?
http://altronapoleone.home.blog
“Wdowa Jourdan siedziała w celi z tą samą obojętną miną, którą pokazywała w sądzie. Nie zyskała tym przychylności dziennikarzy ani wiarygodności w oczach prawników, włącznie z przydzielonym z urzędu adwokatem. Oskarżona z kamienną twarzą twierdziła, że nie miała nic wspólnego ze śmiercią męża, jednocześnie zaś zeznania – składane z równym spokojem – odmalowały pożycie jako pasmo kłótni, sporów, wzajemnych złośliwości i przemocy. Przekonanie o jej winie było powszechne.”
O, na przykład ten fragment mnie przygniótł. Dłuuugie zdania, za którymi mój mózg ledwo nadążył. To znaczy, szybciej czytałam niż mogłam sobie wyobrazić te sytuacje: bo mamy tu kobietę w celi, kobietę w sądzie otoczoną przez dziennikarzy i prawników, mamy jednocześnie opis sytuacji, w której przydzielają jej prawnika. Literki do przodu, wyobraźnia z tyłu. I to po jednym zdaniu. Czasem przy takim czymś trzeba się cofnąć, by nic nie umknęło, a to zakłóca płynność tekstu.
Ale z drugiej strony ciężko się czepiać, bo sztuką jest w krótkim tekście zawrzeć wiele treści, a to też się ceni.
“Ona jednak pogrążyła się już w rodzaju modlitwy czy medytacji, a jej wzrok zdawał się błądzić po odległych krainach, niedostępnych ludzkim oczom.”
A tu dość poetycko, jakby ktoś śpiewał.
Możliwe, że chodzi też o słownictwo i język, które u Ciebie są bardzo bogate i dojrzałe, ale czasem też bardzo wyniosłe. Z jednej strony dobrze, z drugiej nie każdemu podejdzie.
Nie jestem pewna, czy w miarę klarownie to wyjaśniłam. :(
Ale moim zdaniem bym się nie sugerowała. Zależy też do jakiej grupy odbiorców chcesz dotrzeć.
A “Czy ktoś widział psa czarnego” bardzo mi się podobało, mimo stylu. ;)
Przyjemny, solidnie napisany tekst, ale czegoś mi w nim zabrakło. Jakoś tak łatwo i szybko wszystko poszło, pewnie przez konkursowy limit. Przydałyby się jakieś inne poszlaki, w jakiś sposób zapowiadające harpią tożsamość wdowy. Np. skoro po śmierci męża zamieszkująca go harpia w zasadzie wyrwała się na wolność, to czemu przez miesiąc nic nie było o niej słychać? Nie taki straszny ten potwór? I albo mi coś umknęło, albo nie do końca wyjaśnione zostało to przyspieszone starzenie wdowy. Generalnie jednak, jak to zwykle u ciebie bywa, kawał dobrej roboty :D
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Byłam pewna, że zamieściłam komentarz, ale uczyniłam to chyba we śnie, co więcej nawet widziałam Twoją odpowiedź. Przeczytałam krótko po zamieszczeniu opka przez Ciebie, poniżej komentarz, który napisałam “na gorąco”.
“Miałam nie czytać piesokotów, zanim nie zamieszczę/skończę swojego, choć kto to wie, jak będzie, ale nie wytrzymałam, bo tytuł ciągle mnie dźga.
Dla mnie dobre! drukowalne i silniej przebija Adam, jakim jest, a dla mnie to jest czytelniczo ważne. O zatrzymaniu napiszę na końcu.
Jest suspens, intrygujący, a rozwiązanie nieoczywiste. Logiczne. Duża przyjemność z czytania, jak przy Christie.
Dalej będę przyczepiać się do opisów, a raczej ich niedomiaru, bo je lubię, a kiedy w dodatku wiem, że Ty wiesz i nie dajesz, to tym bardziej mi żal. Są tu ludzie, ich rozumiem, zagadka – super, lecz „krajobrazu” brakuje. Więzienia, ubrań. No, pocieszałam się pomiędzy wierszami: detalami procesu wydawniczego (gazet), konsjerżki (tu, zdecydowanie masz rację! nie zmieniaj) i w ogóle sposobem odnoszenia się do siebie ludzi – tam i wtedy, to było klimatyczne:-) i wychodzi Ci bez pudła, moim zdaniem. Z czasem egzekucji, tak na czuja, myślę że masz rację. To nie były miesiące, bardziej dni (do trzech maksymalnie), zwłaszcza kiedy sprawa wydawała się oczywista i „publiczna”.
Ok, to przejdę do zatrzymań, lecz sprawdź po swojemu:
‚odparł Adam, sadowiąc się. – Adam Cardelli z biura cesarskiego inspektora do spraw specjalnych.
pierwsze Adam usunęłabym, bo potem się przedstawia, natomiast przy sadowiąc się brakuje mi na czym, ale to bardziej stylistyczne, czy jak to inaczej nazwać (nie potrafię, więc wybacz). Kiedy wyobrażam sobie tę sytuację, to w zasadzie wiemy, że jest zdeterminowany, spotyka się z niechęcią i albo stoi jak głaz, albo odsuwa krzesło/fotel i rozsiada się na nim, pokazując, że nie ruszy się bez uzyskania odpowiedzi. W każdym razie zerknij”.
pzd srd, a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Dzięki, Asylum! Cieszę się, że trafiło :) Brak opisów – tu akurat winny limit, a i tak ramce zostawiłam trochę przymiotników… Ja się zasadniczo lepiej czuję w nieco dłuższych formach, tak ok. 40-60k, gdzie mogę dawać więcej charakterystyki, aczkolwiek za jeden z moich najlepszych tekstów uważam “Zimę” ze “Snów Umarłych 2019”, która jest krótka, ale ma dużo “namacalności”, opisów, zmysłów itd.
http://altronapoleone.home.blog
Przeuroczy tekst. Przypomniały mi się “Tajemnice Paryża” z Jeanem Marais.
No, przyznam, że to dla mnie komplement, bo do Eugeniusza Sue i jemu podobnych nieco zakurzonych pisarzy (oraz, oczywiście, pamiętnikarzy), sięgam po inspiracje, jeśli chodzi o realia i nastrój :) Dziękuję.
http://altronapoleone.home.blog
Przeczytane, podobało się, choć przypuszczam, że limit nie wyszedł mu na dobre. Ale i tak trzymasz klimacik, wszystko jest logiczne i spójne, a rozwiązanie zagadki zaskakuje. :)
Zebrałam już Twoje opki z tej serii i zamierzam poczytać po kolei.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Lubię czytać Twoje zagadki kryminalne, chyba z tych samych powodów co Ando, oraz przez wplecenie w nie nadprzyrodzonych sił. Cieszę się również, że to Francja, co dodaje kolorytu opowieściom. Dodam jeszcze, że ja akurat lubię odkrywać tajemnice z Adamem.
Powodzenia w konkursie
Tekst jest bardzo dobry warsztatowo, każde zdanie jest dobrze przemyślane, co widać szczególnie na początku. Ciekawy pomysł z harpią, która popadła w apatię po śmierci ukochanego prawdopodobnie po to, by nie skrzywdzić kogoś innego w nagłym wybuchu
Fladrifie – miód na moje serce! Dostajesz nagrodę specjalną za rozszyfrowanie motywacji jej ludzkiej “nosicielki”!
http://altronapoleone.home.blog
Też poczułam, że limit skrzywdził ten tekst :( zabrakło mi szerzej odmalowanego tła, zagłębienia się w szczegóły, w bohaterów – co pozwoliłoby zanurzyć się w historii, która sama w sobie jest przeciekawa i daje niesamowite pole do szkicowania nietypowo emocjonalnych portretów.
I chyba też trochę się pogubiłam w fabule. Niemniej jednak końcowy twist z prawdziwą naturą małżeństwa zaskakuje i satysfakcjonuje. No i czytanie Cię to sama przyjemność, tylko tym razem z niedosytem.
Po tak wielu dyskusjach, pozostaje mi tylko napisać, że przeczytałem z wielką przyjemnością. Wciągające i klimatyczne.
Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.
Miodna lektura. Świetnie zbudowany, atmosferyczny świat, niemal jakbym przeniósł się do Drugiego Cesarstwa:) Bardzo lubię taką literaturę.
Moim zdaniem fabuła trochę zbyt skompresowana, zbyt szybko się wszystko okazuje, trzeba mocno uważać.
– Wie pan – powiedziała na widok Adama – wystarczy, że pan mi uwierzył. Ja i tak bez niego nie mam życia.
Dlaczego Adam nie wziął pod uwagę powodów ekonomicznych? Szczególnie, że denat i oskarżona nie mieli dzieci. Czy po francusku to zdanie nie przywołuje takich skojarzeń, jak po polsku?
Dziennikarz odwrócił się gwałtownie, strącając kałamarz.
Strącił i… nic? Nie zaklął, nie podniósł go, atrament się rozlał, a on dalej gada? Czy za czasów Napoleona III strącane kałamarze były tak powszechne, że nie wzbudzały żadnych emocji?
Coś kazało mu pozostać nieruchomym, choć wiedział, że jeśli kobieta nie zwolni uścisku, za chwilę zacznie mu brakować oddechu, (…).
Rozumiem, że funkcjonariusze biura cesarskiego inspektora spraw specjalnych byli bardzo dobrze wyszkoleni w trzymaniu emocji na wodzy, ale to coś musiało być naprawdę przekonujące, skoro stłumił instynktowną chęć obrony;) A może właśnie wyszkolenie kulało, i niezbyt potrafili się bronić? Jakby nie patrzył, bardziej przemówiłoby do mnie unieruchomienie przez strach lub element nadnaturalny.
Jednym szybkim ruchem sędzia wytrącił mu broń z ręki. Pogłos wystrzału poniósł się zaułkiem,
Nie znając zasady działania pistoletów kapiszonowych (bo zakładam że taki, nie skałkowy, mieli na stanie w biurze inspektora) można się nie domyśleć, że upadając na bruk, najpewniej wypali.
– Skorumpowany sędzia zaatakował współpracownika policji, do tego człowieka szanowanego w towarzystwie.
Cudowne zdanie :) Kwintesencja drobnomieszczaństwa. Autentyk z epoki, czy pomysł własny?
Przyjemna lektura, dzięki!
Dzięki, Skurczu Oskrzeli ;)
W zasadzie zgadzam się z uwagami, zwłaszcza że po części (zwłaszcza kałamarz…) wynikają z jednego problemu: limitu. Skądinąd, co do kałamarza – pewnie były tak powszechne, że i strącanie było czymś dość zwyczajnym, ale prawda, zakląć pod nosem powinien :D Skądinąd u mnie jest Napoleon II, a nie III (ten występuje w niektórych tekstach w tle jako członek rodziny cesarskiej), ale tego akurat w tych opowiadaniach nie widać.
Autentyk z epoki, czy pomysł własny?
Both. Czytam tak dużo pamiętników z epoki, że pewne rzeczy stają się drugą naturą… No i trochę znam takich klimatów jeszcze z opowieści dziadków, aczkolwiek to oczywiście z dwudziestolecia. I nie, to nie tylko drobnomieszczaństwo, tylko od niego wzwyż ;)
http://altronapoleone.home.blog
Wpadam z trochę spóźnionym komentarzem, ale właśnie zabrałam się do uzupełniania braków w czytaniu tekstów o pieskach i kotkach :) “Zbrodnia i kara” z pewnością wyróżnia się ciekawym pomysłem, świetnym warsztatem i dobrze zbudowanym klimatem. Podobnie jak resztę tekstów z Twojego uniwersum, tak i ten przeczytałam z przyjemnością. Czekam na wersję rozbudowaną i życzę powodzenia w konkursie :)
Przyłączę się do umiarkowanych malkontentów. Klikałem bez wahania, bo i warsztat masz oczywiście niezwykle sprawny, i językowo, i stylistycznie, i merytorycznie wszystko gra. Lubię gdy czuć wprawę w posługiwaniu się materią literacką, znajomość chwytów fabularnych, a operowanie zaawansowanymi technikami pisarskimi nie podlega nawet dyskusji. A tak jest zazwyczaj w Twoich tekstach. Nie dziwię się, że na portalu grasz w wyższej lidze autorów publikujących na papierze.
No i polubiłem ten świat oraz głównych bohaterów.
Jednak tym razem nie czerpałem z lektury spodziewanej przyjemności ponieważ zazgrzytała mi niespodziewanie kompozycja. A tempo i przeskoki akcji okazały się zbyt gwałtowne. Nie wiem czy to wina limitu, ale fabuła gnała do przodu na złamanie karku i nie do końca wynikało to moim zdaniem z nieubłaganie mijającego i ograniczonego czasu jaki miał Adam.
Nagle i nie wiadomo skąd pojawiały się w historii nowe postacie, a ja miałem wrażenie, że powinienem wiedzieć kim są. A jednak nie wiedziałem, zdając się na Autora, który pewnie widział i wiedział więcej, zachowując to jednak wyłącznie dla siebie aż do końca tekstu i jeszcze dalej, jak się okazało w finale.
Założyłaś, że czytelnik domyśli się, przyjmie bez bólu takie "wejścia" bez ekspozycji. Ryzykowne zagranie. Założyłaś, że sporo dialogów obejdzie się bez didaskaliów. Również ryzykownie. Założyłaś, że główny antagonista/winny okaże się a tyle wystarczająco osadzony w fabule, żeby czytelnik pomyślał: o to ten, jestem zaskoczony ale w sposób zgodny z zamierzeniem Autora, jednak mam teraz pełen obraz sytuacji i widzę wcześniejsze sygnały co do jego tożsamości. Tak jak to się odbywa w dobrym kryminale. I znów ryzykownie zagrałaś.
Niestety. To ryzyko moim zdaniem się nie opłaciło. Bo właśnie na tych płaszczyznach tekst niedomaga.
Pojawienie się madam Favier, dziennikarza, potem sędziego jako sprawcy, a nawet harpii w finale – wszystko to zaskakuje, ale bardziej na zasadzie diabła wyskakującego z pudełka, a nie rasowo poprowadzonej intrygi. Widać tu najwyraźniej, że limit skrzywdził ten tekst niemiłosiernie.
Te skróty i przyspieszenia/przeskoki wywołują zagubienie, oderwanie od fabuły, utratę klimatu. Podobnie jak z postaciami jest chociażby z depeszami. Pozostają wyłącznie Twoją tajemnicą. Są ważne, może nawet kluczowe, ale ukrywasz/ogrywasz je dosyć nieumiejętnie w lekturze bo ich wykorzystanie odbywa się poza czytelnikami. Nie domyślamy się nawet ich teści. A ja nie pojąłem i nie odczułem ich ważności.
Także rozwiązanie/wyjaśnienie intrygi odbywa się po łebkach. Dla Ciebie wszystko gra, wszystko się układa. Ale nie dla mnie. To takie nieco życzeniowe rozwiązanie zagadki. Patrzcie, jest tak i tak! To ten i ten. Tamto i tamto. I to jeszcze. I to. Ale my tego nie widzimy do końca w sposoby jaki sobie zaplanowałaś, bo nie przelałas tego składnie i przejrzyście na papier/ekran.
Jak na tak krótki test masz w mojej opinii zbyt wiele postaci, które występują na scenę gdy są Tobie potrzebne. W sumie używasz ich jak jakieś rekwizyty. Po odegraniu swoich ról i wypowiedzeniu sentencji znikają ze sceny.
I rację ma Reg, że trochę te Twoje "zagadki" i linie fabularne zaczynają być zbyt przewidywalne. Nie chodzi o samą intrygę, bo tutaj kombinujesz zazwyczaj ciekawie i nietypowo (obrazy, klątwy, harpie itd.), ale o schemat śledztwa i całego opowiadania. O tym dreptaniu w miejscu pisałem już chyba przy okazji "Komety". Tutaj jest niestety podobnie.
Mój komentarz wydać się może negatywny i bardzo krytyczny, ale paradoksalnie nie mogę przy całej tej krytyce powiedzieć, że to złe opowiadanie. Przede wszystkim "czyta się", a przy tym fajnie rozwija świat Twojego Uniwersum (a zwłaszcza jego "bestiariusz"). Może po prostu wcześniejszymi tekstami zawyżyłaś poprzeczkę i mam teraz większe oczekiwania wobec opowieści o Vidoqu i Adamie?
Po przeczytaniu spalić monitor.
Dzięki, Marasie, znów żałuję, że wepchnęłam tę historię w konkurs :D Ona będzie rozwinięta tak czy siak, do zbioru, więc może wtedy zyska jasność fabularną.
Byłabym jednakowoż wdzięczna, gdyby ktoś mi powiedział, jak “urozmaicać” schemat w kryminale. (”Kometa” akurat kryminałem nie była, ale została tak zaszufladkowana…) Bo zasadniczo w takim klasycznym, a te opowiadania do niego nawiązują, jest dokładnie tak: pan Poirot, panna Marple czy nawet Philip Marlow dostają zagadkę i ją rozwiązują. Łażą od osoby do osoby, wypytują, czasem się z kimś skonfrontują, ale zasadniczo schemat pozostaje właśnie taki: zagadka i rozwiązania zagadki. Wiele postaci jest tylko jednorazowymi rozmówcami, zwłaszcza w krótszych formach. Tu starałam się jeszcze bez tych uwag dać mniejszy happy end, pokazać, że Adam się pomylił w ocenie sytuacji – wydawało mi się to właśnie złamaniem mojego schematu. Więc zupełnie szczerze pytam: czego oczekujesz, żeby było mniej schematycznie, pozostając w obrębie gatunku? Chętnie podążę za oczekiwaniami czytelników (w miarę swych możliwości i w granicach tego, jak wymyśliłam ten świat), ale muszę wiedzieć, jakie one są ;)
Co do depeszy – tu akurat celowo chciałam, żeby czytelnik troszkę się domyślał, co w nich mogło być i od początku nie zamierzałam ich przytaczać. Bo też ich dokładna treść nie jest istotna (pod koniec dopisałam, że Adam oskarżył sędziego o bliżej nieokreślone brudne sprawki, co przypadkiem okazało się prawdą). Chciałam, żeby Adam zagrał nie do końca czysto (też, żeby pokazać, że on nie jest taki znowu grzeczny chłopiec) tylko po to, żeby jeszcze przedłużyć proces. W takich sytuacjach lubię niedopowiedzenia, coś, co zostaje wiedzą bohatera, zwłaszcza kiedy szczegóły właśnie nie są istotne.
http://altronapoleone.home.blog
Schematy w kryminałach.
Różnie to bywa. Kryminał, który ostatnio czytałam, zaczyna się tak, że są dwie główne podejrzane: matka i córka. Każda ma motyw, każda chyba mogła to zrobić. Co ciekawsze, każda wierzy, że to ta druga zabiła i próbuje ją chronić.
W innej książce na początku archeolodzy wykopali szkielet. Normalka dla archeologów. Ale po pewnym czasie okazuje się, że on nie pochodzi sprzed tysięcy lat, bo pod nim leżał plastikowy guzik. A skorumpowana policja zamknęła wykopalisko.
Zwróć uwagę, jak często Poirot (względnie panna Marple) nie dostaje sprawy w normalny sposób, tylko morderstwo akurat wydarza się w hotelu podczas wakacji. Czy tam w pociągu.
Kombinuj. :-)
Babska logika rządzi!
Z powieściami mam mniejszy problem – tam jest przestrzeń na różne szaleństwa… A co do początków – rzeczywiście u Christie często detektyw jest akurat przypadkowo na miejscu, co też jest troszkę deusexmachinowe od samego początku… U mnie tak jest w tekście z “Histerii”, który tu nie wyląduje, bo po lekkim przepisaniu idzie prosto do zbioru.
Natomiast ten przykład z archeologami – to jest coś (ten rodzaj początku), co mogłabym dać do opowiadania o Adamie, ale co by to zmieniło? Nadal byłoby: jest zagadka, jest śledztwo, jest rozwiązanie… A przykład matki i córki – to też nie zmiana schematu fabularnego, a jedynie rekwizytów :(
http://altronapoleone.home.blog
A cóż to za zbrodnię Ikar popełnił? :D
dowiedzą się o tym najwyższe czynniki
Hmm. W sumie, może to żargon biurokratyczny…
Ja i tak bez niego nie mam życia.
Jakieś to nowoczesne. Zobaczymy, co będzie dalej, bo to sformułowanie wydaje się ważne.
nagłe zniechęcenie do robótki.
Hmm.
ponoć jak się poznali
Dałabym przecinek: ponoć, jak się poznali.
Chyba że
Przecinek.
Adam nie czekając na dorożkę udał się
"Nie czekając na dorożkę" wygląda mi na wtrącenie.
uprzejmie ale stanowczo
Uprzejmie, ale stanowczo.
Przez chwilę zdesperował
To chyba zbyt archaiczne.
potrząsnął drobną postacią
Jedną "postać" przepuściłam, ale nie przesadzaj.
szybsza niż
Szybsza, niż.
No, i co mogę rzec.
Jest mgła, jest mrok. Chapeaux bas. Faktycznie, gdyby było dłużej, zmieściłoby się tej mgły więcej… i w ogóle byłoby lepiej. Ale limit, to limit. Limes inferior.
Kryminał, który ostatnio czytałam, zaczyna się tak, że są dwie główne podejrzane: matka i córka. Każda ma motyw, każda chyba mogła to zrobić. Co ciekawsze, każda wierzy, że to ta druga zabiła i próbuje ją chronić.
Kurka, skądś to znam… Tytuł? Malkontentom polecam: struktura kryminału (lub przygodówki, też się nadaje) Lestera Denta.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Aha, jeszcze mi przyszło do głowy w kwestii oryginalności kryminałów.
Otoczka może stanowić jakiś erzac nietypowej fabuły. A to milionerowi porwą żonę, a to poznajemy świat płetwonurków, a to rzecz się dzieje na wyścigach… Ty masz pod tym względem pod górkę, bo scenografie zawsze masz te same – dziewiętnastowieczna Francja.
Babska logika rządzi!
Akurat skafander do nurkowania to wynalazek plus minus “moich” czasów, więc mogę i o nurkach ;) Niemniej to ciągle nie jest to, o co pytam, bo mowa była o monotonii struktury. W opowiadaniach idących do zbioru, pozaportalowych, mam raz środowisko artystów, raz bretońską wieś, raz neapolitańskie legendy i tak dalej, ale to ciągle jest scenografia, a nie konstrukcja. struktura. Niestety ja myślę filologicznie, bo takie wykształcenie też mam… Może krytykom chodzi o scenografię, a nie schemat fabularny?
Tarnino, dziękuję, poprawki zaraz rozpatrzę :)
http://altronapoleone.home.blog
Hmmm. Jedyne porządne odejście od schematu fabularnego w kryminałach, jakie mi przychodzi do głowy, to pierwszoosobowy narrator-morderca.
Babska logika rządzi!
XD
No właśnie. Kryminał to wyjątkowo oporny na zmiany schematów gatunek, bo zasadniczo chodzi w nim o zagadkę, “detektywa” (ktokolwiek nim jest) i rozwiązanie zagadki. Oczywiście można się bawić w postmodernistyczne gierki typu rozwiązania nie będzie, ale mnie to nie kręci. Jakiś tam stopień tajemniczości czy niedopowiedzenia – proszę bardzo, ale rozłażenie się fabuły jak w filmach Antonioniego to już niekoniecznie.
http://altronapoleone.home.blog
Bardzo mnie wciągnęło Twoje opowiadanie. Moment przeskoku pomiędzy rozmową z panią Jourdan w celi a przesłuchaniem sąsiadek to majstersztyk. Misterna fabuła. Jakoś zazgrzytało mi pokazywanie min w sądzie. Może bardziej pani Jourdan przybierała minę w sądzie? Chodzi o to zdanie: Wdowa Jourdan siedziała w celi z tą samą obojętną miną, którą pokazywała w sądzie.
Dziękuję :) Miny przemyślę
http://altronapoleone.home.blog
Inny schemat kryminału. (Sznurek powyżej się zepsuł, to wymieniłam.)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bardzo miła lektura:) Tylko pod koniec akcja dzieje się za szybko i ten sędzie jakiś nijaki.
Akcja poprowadzona jest zdecydowanie za szybko – wina jurorów i narzuconych przez nich limitów, oczywiście ;) – i to jest największa bolączka tego tekstu. Ogółem cała intryga wyszła trochę mdławo, nie ma zaskoczenia, kiedy wychodzi na jaw tożsamość zabójcy. Sama scena, kiedy Adam domyśla się wreszcie, kim jest prawdziwy morderca wydaje mi się naciągana; na zasadzie „byle popchnąć akcję do przodu”. Deusexmachinowo, jak to ktoś ładnie ujął.
Kryminał – taki, żeby zaskakiwał, ale jednocześnie nie był naciągany i przeczący wszelkim prawom logiki – wydaje mi się wyjątkowo ciężki do napisania. Dlatego zazwyczaj historie kryminalne wolę oglądać na ekranie – bo w filmie więcej uchodzi na sucho. Kryminał literacki, imo, powinien angażować czytelnika. W Twoim tekście tego nie doświadczyłam – nie poczułam się zaangażowana w fabułę, a raczej przeciągnięta przez kolejne sceny i odautorskie wyjaśnienia poszczególnych elementów zagadki.
Napisane porządnie, ale język mnie nie zachwycił. “Zbrodnia i kara” jest napisana dobrze i niby wszystko gra i buczy, ale choć czyta się gładko, to jednak żadne zdanie w pamięci nie zostaje. Dialogi na przykłąd zupełnie mi nie podeszły, trącą trochę sztucznością, teatralnością. No, nie zachwyca.
Ale klimat mocno na plus: osadzenie fabuły w historycznych realiach dobrze zadziałało.
Wykorzystanie hasła konkursowego:
Dzięki za wzięcie udziału w konkursie.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Gravel, dzięki za te ambiwalentne odczucia. Co do dialogów – cóż, podobnie jak setting są dziewiętnastowieczne, na takiej literaturze wzorowane, nie zamierzam wciskać w vintage współczesnych dialogów, co oczywiście nie każdemu będzie się podobało.
Natomiast czuję rodzaj frustracji, że po raz kolejny jestem wciskana w gorset pisania wyłącznie kryminałów, nawet jeśli podkreślę mocno (w przedmowie), że opowiadanie nie jest kryminałem, a i sposobem konstruowania fabuły to podkreślam ;) To samo, na jeszcze większą skalę, było z “Kometą”, która z kryminału miała wyłącznie postać policjanta, ale narracja od początku była prowadzona nie jak w kryminale. Mimo to głównym zarzutem było to, że jest właśnie taka i nie pasuje do kryminału. Którym opowiadanie nie jest, mimo występowania policjanta. Tak jakby policjant nie miał prawa występować poza kryminałami. Tu też: zagadka jest najmniej ważna, ale być może istotnie limit nie pozwolił mi rozwinąć obyczajówki i wątku fantastycznego na tyle, żeby okazało się oczywiste, że kryminalne tło jest właśnie tylko tłem, pretekstem dla innej historii.
I nie chodzi o to, że nie podeszło, bo to kwestia osobista. Ale o konkrety dotyczące “historii kryminalnej” ;)
http://altronapoleone.home.blog
Tu też: zagadka jest najmniej ważna, ale być może istotnie limit nie pozwolił mi rozwinąć obyczajówki i wątku fantastycznego na tyle, żeby okazało się oczywiste, że kryminalne tło jest właśnie tylko tłem, pretekstem dla innej historii.
Właściwie sama podsumowałaś to, co chciałam napisać ;)
Opowieść obyczajowa wymaga jednak dłuższego rozbiegu, a motyw fantastyczny w “Zbrodni i karze” jest raczej dodatkiem, niż kręgosłupem podtrzymującym cały tekst. Może dlatego czytelnik – a przynajmniej ja – najlepiej zapamiętuje wątek kryminalny. On się niejako wybija na pierwszy plan; ciężko w takim wypadku postrzegać Twoje opowiadanie jako historię niekryminalną. Jest zbrodnia, jest śledztwo, jest kara – czyli wszystkie obowiązkowe elementy kryminału odhaczone.
Podkreślasz w przedmowie, że nie o zagadkę chodzi, ale treść opowiadania temu przeczy; zagadka jest tu najlepiej widoczna. To tak jakby Doyle napisał przedmowę do przygód Sherlocka Holmesa, zapewniając czytelników, że nie zbrodnie są w nich najważniejsze – ale czytelnik i tak nie będzie odbierał tych opowieści jako dramatów obyczajowych.
Oczywiście napisano wiele powieści, w których występują policjanci i niekoniecznie zawsze są to kryminały, ale wówczas potrzeba naprawdę mocnego zaplecza obyczajowego, żeby się od tej łatki uwolnić. Ludzie myślą schematami; jeśli autor chce je przełamać, musi się bardziej postarać.
Może trochę się wymądrzam, ale takie są moje odczucia: niestety w pisaniu nie liczy się, co autor miał na myśli, ale co czytelnik zrozumiał ;)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Wiem, że nie liczy się intencja (sama to zawsze tłumaczę), ale też w zasadzie nie polemizowałam, tylko się wyżalałam (bardziej nawet w kwestii starszej “Komety” niż “ZiK”, bo tu limit mnie niewątpliwie zabił – będę to opowiadanie przerabiała do zbioru i pewnie ostatecznie będzie co najmniej dwa razy dłuższe) ;) Niemniej jest coś takiego, jak szufladkowanie i bardzo bym chciała go uniknąć, więc zaklinam rzeczywistość. Disclaimer miał być dla tych, którzy widząc pewne realia od razu klasyfikują “kryminał”. Nie wyszło, może w dłuższej formie wyjdzie.
http://altronapoleone.home.blog
Będę trzymać kciuki. Myślę, że “Zbrodnia i kara” może być naprawdę fajnym tekstem obyczajowym, skrywającym się pod maską kryminału ;)
Powodzenia.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Byłabym jednakowoż wdzięczna, gdyby ktoś mi powiedział, jak “urozmaicać” schemat w kryminale.
jest zagadka, jest śledztwo, jest rozwiązanie…
Do tej triady warto jeszcze dodać przekonującą zmyłkę. Myślę też, że zarówno zmyłka, jak i ostateczne rozwiązanie winny być mocno osadzone w śledztwie, więc musi ono trochę potrwać i składać się z co najmniej kilku elementów, tak żeby sprawca nie wyskakiwał jak diabełek z pudełka, jak w tym opowiadaniu. Ciężko to jednak zrobić w tak krótkim tekście, jak ten.
Plus oczywiście scenografia, bohater etc. mogą pomagać w odbiorze opowiadania jako całości, a nie tylko pod kątem jego kryminalnej natury. Ja np. ogólnie niezbyt lubię kryminały, a mimo to czytywałem swego czasu sporo Christie, bo lubię postać Poirot’a ;)
Et tu, Światowiderze, contra me… No dobra, w wersji “do publikacji” muszę zmniejszyć proporcje sprawy sądowo-kryminalnej, bo inaczej nie opędzę się od tych uwag gatunkowych.
http://altronapoleone.home.blog
Sam nie umiem pisać kryminałów, więc nie mogłem przepuścić okazji, by się trochę powymądrzać ;P
Fantastyka – jest
Wykorzystanie hasła konkursowego – bardzo mi się podobało :)
drakaino – bardzo, bardzo podobał mi się sposób, w jaki wykorzystałaś hasło konkursowe. Nie dość, że mąż i żona żyli ze sobą jak pies z kotem (jakoś tak aż o swoim ślubnym myślałam momentami :D), to jeszcze kryło się za tym drugie, harpiowe dno :) Fajnie to wyszło. Szczególnie przypadł mi do serca fragment, gdy wdowa mówi “ale nikt mnie nie spytał, czy go kochałam”.
W dodatku napisane bardzo przyjemnie i sprawnie, przez tekst przepłynęłam na jednym wdechu i…
no właśnie.
Limit.
Zabił go limit.
Pod koniec akcja przyspieszyła tak bardzo, że popsuła efekt klimatycznej tajemniczości.
Fajnie wymyśliłaś historię, zbudowałaś napięcie, wciągnęłaś mnie w przygodę i intrygę, a potem szast prast i po krzyku. Nie robi się tak :D Nieładnie! ;) Czułam się zawiedziona, jakby po dłuuugiej i namiętnej grze wstępnej mój Romeo powiedział – “sorki, ale wiesz co, muszę iść”.
Sędzia wyskakuje jak królik z kapelusza, domysły głównego bohatera są też nazbyt domyślne, podejrzanych mało, zmyłek brak… (tak, wiem, to nie kryminał, ale jednak kryminał :P)
AAAALE bardzo dobrze, że rozwijasz opko w dłuższą formę, to mu się przyda, oj tak.
Zastanawia mnie tylko, skąd się wzięły te widmowe harpie pod koniec. To jacyś przyjaciele wdowy byli? Czy projekcje harpii jej własnej oraz jej małżonka? Hmm…
Warsztatowo bardzo dobrze.
Generalnie – fajnie, bardzo fajnie się czytało, tylko dlaczego takie krótkie?
A, no tak. Limit.
Więc – fajne, ale limit :D
Dziękuję za udział w konkursie!
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Mogłoby być dłuższe, ale czytało się swobodnie i w sumie dostarczyło rozrywki ‘intelektualnej’ w stopniu wystarczającym
Koalo, będzie dłuższe, bo tu był masakryczny limit, ale idzie do zbiorku autorskiego wydawanego w Fantazmatach, i tam będzie mocno rozwinięte :)
http://altronapoleone.home.blog