- Opowiadanie: Ganomir - Opowieść ze statku "Szkarłatna Róża"

Opowieść ze statku "Szkarłatna Róża"

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Opowieść ze statku "Szkarłatna Róża"

Nie­sa­mo­wi­cie prze­pięk­nym wi­do­kiem przy­wi­tał nas wszech­świat znany wszyst­kim jako droga mlecz­na, mu­si­cie jed­nak wie­dzieć że gdy za­pi­sy­wa­łem się na pro­gram lotów mię­dzy­pla­ne­tar­nych by wraz z moimi no­wy­mi kom­pa­na­mi zo­stać pierw­szy­mi ludź­mi na Mar­sie, w życiu bym nie po­my­ślał że będąc teraz w tym a jakże cud­nym ka­wał­ku naj­now­szej tech­no­lo­gii jakim jest ten sta­tek ko­smicz­ny coś bę­dzie jesz­cze w sta­nie mnie w tym życiu za­sko­czyć i jak zwy­kle to bywa jeśli cho­dzi o ko­smos, za­sko­czy­ło mnie ab­so­lut­nie wszyst­ko.

Za­po­mnij­cie o tych wszyst­kich fil­mach, książ­kach i grach, ko­smo­su nie da się opi­sać sło­wa­mi, dźwię­kiem czy ob­ra­zem, to coś nie­sa­mo­wi­te­go i jak ktoś bar­dzo mądry kie­dyś po­wie­dział, fak­tycz­nie można po­czuć się jak mrów­ka w wiel­kiej pia­skow­ni­cy zwa­nej ist­nie­niem.

Wła­ści­wie to nie wiem ile już po­dró­żo­wa­li­śmy przez bez­kre­sne ob­sza­ry peł­nych gwiazd i aste­ro­id gdy nagle zda­łem sobie spra­wę że od po­cząt­ku lotu nikt z na­szej za­ło­gi nie ode­zwał się nawet sło­wem!

Po­sta­no­wi­łem to oczy­wi­ście zmie­nić i czym prę­dzej zmu­si­łem wszyst­kich milcz­ków do opo­wie­dze­nia swo­jej krót­kiej hi­sto­rii i dla­cze­go po­sta­no­wi­li zo­stać pierw­szy­mi ludź­mi na Mar­sie:

-Na­zy­wam się Jimmy – rzekł naj­więk­szy z całej na­szej czwór­ki – Uwiel­biam cho­dzić na si­łow­nię i bie­gać, po­sta­no­wi­łem przejść szko­le­nie na astro­nau­tę po­nie­waż od za­wsze chcia­łem się do­wie­dzieć czy ufo­lud­ki na­praw­dę ist­nie­ją!

W jego gło­sie sły­chać było nie­sa­mo­wi­ty en­tu­zjazm, acz­kol­wiek powód dla któ­re­go ze­chciał wziąć udział w tej prze­ło­mo­wej dla ludz­ko­ści misji jest co naj­mniej śmiesz­ny! „Do­wie­dzieć się czy ufo­lud­ki na­praw­dę ist­nie­ją” A to dobre!

Do głosu do­szedł zde­cy­do­wa­nie mniej­szy uczest­nik na­szej wy­pra­wy:

-Ed­gar Phi­lips, je­stem pro­stym rol­ni­kiem z małej wsi nie­opo­dal Tek­sa­su, nie mam żad­nych za­in­te­re­so­wań a do pro­gra­mu do­łą­czy­łem w za­sa­dzie tylko po to by zabić nudę – po­wie­dział to z wi­docz­nym znu­dze­niem ry­su­ją­cym się na jego bla­dej, chu­dej twa­rzy.

Matko je­dy­na! Jeden gor­szy od dru­gie­go, całe szczę­ście że jest jesz­cze trze­ci astro­nau­ta który wy­glą­dał na ta­kie­go który fak­tycz­nie zna się na rze­czy.

-Her­man Davis, lu­bu­ję się w maj­ster­ko­wa­niu, pra­cu­ję nad wy­do­by­ciem i prze­twa­rza­niem pa­li­wa ra­kie­to­we­go a do­sta­łem się tu wła­ści­wie przez przy­pa­dek, można by rzec że na za­stęp­stwo

Mo­ty­la noga, czyli tylko ja tu je­stem w za­sa­dzie z ja­kie­goś kon­kret­ne­go po­wo­du, nie uśmie­cha mi się uże­ra­nie z bandą za­mknię­tych głów które nie wie­dzą nic o prze­pięk­nej sztu­ce jaką jest astro­lo­gia, po­zna­wa­niu no­wych gwiazd i lu­bo­wa­niu się w tym prze­pięk­nym kra­jo­bra­zie ciem­nej ni­co­ści wy­do­by­wa­ją­cej się z po­kła­du na­szej ma­szy­ny, zwy­kła ludz­ka przy­zwo­itość na­ka­za­ła mi jed­nak bycie dla tych pół­głów­ków miłym gdyż tylko współ­pra­ca mogła nas ura­to­wać z opre­sji, w końcu nie wie­dzie­li­śmy co za­sta­nie­my na czer­wo­nej pla­ne­cie prócz kilku od­czy­tów z wielu ła­zi­ków które zo­sta­ły wy­sła­ne na Marsa.

W końcu jed­nak przy­szła kolej na to abym ja się przed­sta­wił:

-Hen­ry, ko­smos a w szcze­gól­no­ści Mars za­wsze były w cen­trum moich za­in­te­re­so­wań, prze­sze­dłem wiele te­stów i badań abym mógł wziąć udział w tym pro­jek­cie a więc liczę na to że bę­dzie­my razem zgłę­biać ta­jem­ni­ce tej fa­scy­nu­ją­cej pla­ne­ty – po­wie­dzia­łem to z bar­dzo sły­szal­nym, wy­mu­szo­nym do gra­nic moż­li­wo­ści tonem grzecz­no­ści.

Resz­ta za­re­ago­wa­ła grom­kim śmie­chem czym wpra­wi­li mnie w nie­ma­łą iry­ta­cję acz­kol­wiek po chwi­li od razu się opa­no­wa­łem, w końcu wielu ta­kich igno­ran­tów nie­po­tra­fią­cych do­ce­nić cze­goś tak pięk­ne­go jak zgłę­bia­nie taj­ni­ków ko­smo­su spo­tka­łem na swo­jej dro­dze i pew­nie spo­tkam jesz­cze dzie­siąt­ki długo, długo po tym jak ta eks­pe­dy­cja do­bie­gnie końca.

Po tej całej sy­tu­acji wła­ści­wie przez dłu­gie mie­sią­ce może nawet lata wła­ści­wie wy­mie­nia­li­śmy do sie­bie po­je­dyn­cze słowa gdyż wła­ści­wie żaden z nas nie przy­padł sobie do gustu i byłem z tej sy­tu­acji bar­dzo rad, sie­dząc w mojej ka­bi­nie i czy­ta­jąc wła­śnie zna­ko­mi­tą lek­tu­rę z cza­so­pi­sma które było już dawno po ter­mi­nie wy­da­nia, nagle wszyst­ko za­czę­ło się trząść i spa­dać z półek, uczu­cie nie­po­ko­ju i zdzi­wie­nia prze­rwa­ły wy­raź­nie sły­szal­ne kroki człon­ka mojej za­ło­gi.

Do po­ko­ju wszedł Jimmy, jego twarz zdo­bił ra­do­sny uśmiech eks­cy­ta­cji i pod­nie­ce­nia, ledwo sły­szal­nym gło­sem wy­rzu­cił z sie­bie:

-Hen­ry, to już, już wy­lą­do­wa­li­śmy!

W tym mo­men­cie i ja po­czu­łem nie­sa­mo­wi­tą falę ra­do­ści prze­cho­dzą­cą przez moje ciało, czym prę­dzej ze­rwa­łem się z łóżka i ubra­łem swój ska­fan­der na­peł­nio­ny tle­nem i wy­bie­głem na mo­stek na­sze­go stat­ku.

Gdy do­tar­łem już na miej­sce na­szej zbiór­ki oka­za­ło się że Jimmy, Edgar i Her­man dawno już tam byli i tak jak ja nie mogli się do­cze­kać otwar­cia śluzy.

Brama dzie­lą­ca nas od po­zna­nia ta­jem­nic tej prze­pięk­nej pla­ne­ty za­czę­ła po­wo­li otwie­rać się z pi­skiem i dymem wy­do­by­wa­ją­cym się z ram wyj­ścia stat­ku, po­wo­li i z na­le­ży­tą ostroż­no­ścią wy­szli­śmy na ze­wnątrz.

Widok był onie­śmie­la­ją­cy, pu­sty­nia zda­wa­ła się nie­mieć końca a prze­pięk­ne skały z ba­zal­tu kon­tra­sto­wa­ły z kom­plet­nie czer­wo­nym pia­skiem po­dob­nym do wy­ma­lo­wa­nej szkar­łat­nej róży na na­szym stat­ku, czym prę­dzej za­czę­li­śmy po­szu­ki­wa­nia cze­goś in­te­re­su­ją­ce­go ale na ho­ry­zon­cie nie było ni­cze­go co mogło by zwró­cić naszą uwagę. Po­dró­żo­wa­li­śmy więc przed sie­bie z cichą na­dzie­ją że zaraz po­in­for­mu­je­my na­szych prze­ło­żo­nych o czymś prze­ło­mo­wym lecz z wiel­kim za­wo­dem stwier­dzi­li­śmy że na razie mu­si­my przy­siąść i od­po­cząć, po­sta­no­wi­li­śmy więc wró­cić na po­kład.

Ma­sze­ro­wa­li­śmy dobrą go­dzi­nę gdy wresz­cie nasza ma­szy­na po­ja­wi­ła się na ho­ry­zon­cie, sta­nę­li­śmy przed wej­ściem i wy­po­wie­dzia­łem ko­men­dę gło­so­wą otwie­ra­ją­cą drzwi my­śląc już o cie­płym łóżku i ja­kimś po­sił­ku.

Z wiel­kim zdzi­wie­niem pa­trzy­li­śmy na właz który nawet nie drgnął, za­sta­na­wia­jąc się dla­cze­go tech­no­lo­gia od­mó­wi­ła nam po­słu­szeń­stwa, lekko po­iry­to­wa­ny Jimmy wy­stą­pił przed sze­reg i po­wtó­rzył kod gło­śno i wy­raź­nie:

-Ko­men­da 44 – rzekł to pew­nie i z wy­raź­ną sa­tys­fak­cją.

Ku na­szej wiel­kiej ucie­sze drzwi pu­ści­ły opa­da­jąc po­wo­li z tym samym pi­skiem i tań­czą­cym dymem wokół co zwy­kle, nagle coś za­świe­ci­ło się na końcu ko­ry­ta­rza stat­ku przy­ku­wa­jąc naszą uwagę, ja­kieś dziw­ne prze­czu­cie ka­za­ło mi jed­nak ucie­kać jak naj­da­lej i jak naj­szyb­ciej więc czym prę­dzej rzu­ci­łem:

-Ucie­kaj­cie od stat­ku, na­tych­miast!

Edgar i Her­man po­gna­li za mną pod­czas gdy Jimmy dalej stał przed wej­ściem na po­kład, zdą­żył je­dy­nie wy­ko­nać gest wiel­kie­go zdzi­wie­nia gdy cały sta­tek wy­buchł a niego sa­me­go objął całun pło­mie­ni, nie było szan­sy by go ura­to­wać, cały sta­tek łącz­nie z na­szym kom­pa­nem to już prze­szłość…

Pa­trząc się na wy­wo­ła­ny eks­plo­zją pożar na­sze­go ca­łe­go do­byt­ku na tej pla­ne­cie nie mo­gli­śmy uwie­rzyć w to co się wła­śnie stało, co to ma zna­czyć, czy to jakiś spi­sek?, mie­li­śmy wiele pytań na które nie mo­gli­śmy zna­leźć od­po­wie­dzi jed­nak naszą za­du­mę prze­rwał le­d­wie sły­szal­ny głos Ed­ga­ra:

-Może po­win­ni­śmy – za­czął po­wol­nym gło­sem – Może po­win­ni­śmy go po­cho­wać albo coś.

Wspól­nie z Her­ma­nem przy­tak­nę­li­śmy gło­wa­mi, co praw­da Jimmy nie na­le­żał do grona osób za któ­ry­mi prze­pa­da­łem, jed­nak każda isto­ta we wszech­świe­cie za­słu­gi­wa­ła na godny po­chó­wek a nasz zmar­ły kom­pan do­stą­pi prze­cież nie­sa­mo­wi­te­go za­szczy­tu, zo­sta­nie pierw­szym czło­wie­kiem po­cho­wa­nym na Mar­sie.

Za­bra­li­śmy się więc do pracy, po­sze­dłem w oko­li­ce dymu wy­do­by­wa­ją­ce­go się z miej­sca gdzie jesz­cze nie­daw­no stała nasza ma­szy­na, po­trze­bo­wa­li­śmy w końcu wy­do­być ciało lub to co z niego zo­sta­ło z wraku stat­ku, zna­leźć coś co mogło za­stą­pić nam na­gro­bek i nóż, mnie przy­pa­dło chyba naj­gor­sze za­ję­cie i chyba już do­my­śla­cie się jakie, prze­dzie­ra­jąc się przez ostre jak brzy­twy i zwę­glo­ne po eks­plo­zji czę­ści ka­dłu­ba i wa­la­ją­ce się po ziemi rze­czy które na­le­ża­ły nie­gdyś do nas ude­rzy­ło mnie jedno, za­pa­sy, było ich zde­cy­do­wa­nie za mało jak na czte­ro­oso­bo­wą za­ło­gę która ma spę­dzić bar­dzo długi okres na prak­tycz­nie nie zna­nej pla­ne­cie, wszyst­ko to było takie dziw­ne, w gło­wie mia­łem taki na­tłok myśli że po­tkną­łem się o coś czar­ne­go wy­sta­ją­ce­go z ziemi, prze­ra­zi­łem się gdyż była to ludz­ka, zwę­glo­na stopa, sam widok obrzy­dził mnie do ta­kie­go stop­nia że po­bie­głem do moich kom­pa­nów i ka­za­łem im szu­kać dal­szych „czę­ści” Jimmy’ego.

Wró­ci­li po ja­kimś cza­sie z jedna ręka, ka­wał­kiem brzu­cha i po­ło­wą głowy, wszyst­ko było oczy­wi­ście czar­ne od sadzy i od­ra­ża­ją­ce z wy­sta­ją­cy­mi wnętrz­no­ścia­mi, w tym cza­sie ja wy­ko­pa­łem wiel­ką dziu­rę a na czę­ści stat­ku słu­żą­cej nam jako na­gro­bek wy­ry­łem nożem słowa:

„Tu spo­czy­wa Jimmy, Naj­sil­niej­szy czło­wiek jaki kie­dy­kol­wiek stą­pał po Mar­sie”

Zło­ży­li­śmy szcząt­ki do rowu i za­sy­pa­li­śmy je czer­wo­nym pia­skiem i od­ma­wia­jąc krót­ką mo­dli­twę, wspo­mi­na­li­śmy na­sze­go to­wa­rzy­sza po­dró­ży, nie­wąt­pli­wie naj­więk­sze­go en­tu­zja­stę ja­kie­go w życiu spo­tka­łem.

Po tym wszyst­kim usie­dli­śmy nie­opo­dal miej­sca na­sze­go lą­do­wa­nia i za­czę­li­śmy dosyć nie­pew­ną roz­mo­wę:

-Słu­chaj­cie chło­pa­ki – za­czą­łem lekko po­dejrz­li­wym tonem – Jak prze­bie­ga­ło wasze szko­le­nie i testy?

Moi kom­pa­ni wy­raź­nie się zmie­sza­li, widać było że nie po­wie­dzie­li mi całej praw­dy na stat­ku, więc znów prze­mó­wi­łem:

-Nie mie­li­ście żad­nych te­stów ani szko­le­nia praw­da? – Teraz w moim gło­sie za­brzmia­ła nuta wście­kło­ści.

Po krót­kiej ciszy która zda­wa­ła mi się dłu­żyć w nie­skoń­czo­ność, prze­rwał prze­stra­szo­ny do gra­nic moż­li­wo­ści Edgar:

-Zmu­si­li nas byśmy wzię­li w tym udział, po­wie­dzie­li że mają nasze ro­dzi­ny, że jeśli tego nie zro­bi­my to zgi­nie­my i my i oni.

-Nie wiem czy zda­jesz sobie z tego spra­wę ale nasze chwi­le są już po­li­czo­ne, tlenu w ska­fan­drach star­czy nam co naj­wy­żej na kil­ka­na­ście go­dzin i jeśli szyb­ko cze­goś nie wy­my­śli­my, po­dzie­li­my los Jimmy’ego.

Cała dwój­ka zro­zu­mia­ła chyba o co mi cho­dzi, mu­sie­li­śmy zna­leźć z tych nic już nie­war­tych szcząt­ków coś czym mo­gli­by­śmy skon­tak­to­wać się z Zie­mią, by lu­dzie po­zna­li praw­dę że nie przy­le­cie­li­śmy tutaj badać nową pla­ne­tę tylko zgi­nąć w naj­bar­dziej be­stial­ski moż­li­wy spo­sób, zgi­nąć da­le­ko od domu…

Nie­ste­ty szczę­ście nam nie sprzy­ja­ło, nie zna­leź­li­śmy nic co by nam po­mo­gło lecz nie­wąt­pli­wie po­mógł nam wy­jąt­ko­wy ta­lent Her­ma­na do skła­da­nia i maj­ster­ko­wa­nia, po kilku mi­nu­tach zdo­łał on stwo­rzyć małą elek­tro­nicz­ną mapę do naj­bliż­sze­go ła­zi­ka znaj­du­ją­ce­go się na Mar­sie, było to ko­niecz­ne gdyż te ma­szy­ny z NASA mogły wy­sy­łać sy­gnał na naszą pla­ne­tę, po od­po­wied­niej ka­li­bra­cji mo­gli­by­śmy skon­tak­to­wać się z ONZ.

Po kilku go­dzi­nach spę­dzo­nych na prze­dzie­ra­niu się przez pięk­nie wy­rzeź­bio­ne skały i wy­jąt­ko­wo upo­rczy­wy wiatr, do­tar­li­śmy do punk­tu wska­zy­wa­ne­go przez mapę, widok był dosyć dziw­ny, za­sta­li­śmy na­grob­ki, ale nie­na­le­żą­ce do ludzi, to na­grob­ki ła­zi­ków wy­sła­nych na Marsa, cmen­ta­rzy­sko na­le­żą­ce do ma­szyn stwo­rzo­nych przez czło­wie­ka, w takim razie kto je cho­wał? Same ła­zi­ki? Moje prze­my­śle­nia prze­rwa­ły jed­nak zdu­szo­ne okrzy­ki moich kom­pa­nów, skoń­czył im się tlen w ska­fan­drach! Pró­bo­wa­łem im jakoś pomóc ale nawet nie wie­dzia­łem jak, po pro­stu pa­trzy­łem jak czyn­no­ści ży­cio­we po­wo­li usta­ją i po chwi­li która zda­wa­ła się trwać wiecz­ność, i jeden i drugi udu­si­li się zo­sta­wia­jąc mnie sa­me­go na Mar­sie.

Toż to jakiś hor­ror! My­śla­łem wtedy o sa­mych naj­gor­szych rze­czach, czu­łem że po­wo­li wa­riu­je a gdy za­czą­łem pła­kać stało się dla mnie jasne że chyba le­piej zdjąć hełm i po­dzie­lić los Ed­ga­ra i Her­ma­na niż dalej ślę­czeć tutaj cze­ka­jąc na ko­niec tlenu. Nagle coś tryk­nę­ło mnie w plecy, gdy obej­rza­łem się za sie­bie za­uwa­ży­łem nad­gry­zio­ny wzglę­dem czasu łazik, który na obu­do­wie na­pi­sa­ne miał „Op­por­tu­ni­ty” le­d­wie wi­docz­nym dru­kiem, star­tym przez te wszyst­kie lata kiedy to uzna­ny zo­stał przez ludzi za zmar­łe­go w burzy pia­sko­wej.

Łazik jakby kazał mi wstać więc tak zro­bi­łem a na­stęp­nie ru­szył przed sie­bie więc po­sze­dłem wol­nym kro­kiem za tym małym szmel­cem, po około 2 go­dzi­nach do­tar­li­śmy przed rzecz którą kom­plet­nie bym się nie spo­dzie­wał a szcze­gól­no­ści tutaj, była to bu­dow­la! A więc Jimmy miał racje, na pewno ist­nie­je tu ja­kieś życie bo nikt mi nie powie że jeden łazik zro­bił to wszyst­ko.

Wsze­dłem więc sam do tego le­d­wie oświe­tlo­ne­go bu­dyn­ku wo­dzo­ny ogrom­ną falą cie­ka­wo­ści, gdy spo­strze­głem w końcu słabo ry­su­ją­cą się po­stać na końcu ko­ry­ta­rza serce mi za­mar­ło, a więc to praw­da, praw­dzi­wy Mar­sja­nin! Moja wy­obraź­nia przez te kilka se­kund sza­la­ła jak dia­bli lecz gdy pod­sze­dłem bli­żej całe moje życie prze­wró­ci­ło się do góry no­ga­mi.

Przede mną stał naj­zwy­klej­szy w świe­cie czło­wiek, chudy z ciem­ny­mi wło­sa­mi, pa­trzą­cy się swoim prze­ni­kli­wym wzro­kiem, ba­da­jąc za­pew­ne każdy cen­ty­metr mo­je­go ciała, tak jak­bym był pierw­szą osobą jaką zo­ba­czył od dłu­gie­go czasu, w gło­wie mia­łem tyle pytań więc za­czą­łem pro­sto z mostu:

-Wi­tam, wiem że to tro­chę głu­pie ale kim je­steś? Jak to moż­li­we że jakiś inny czło­wiek do­tarł tu przed nami, nie­by­ło wcze­śniej prze­cież lotów na Marsa, od­po­wiedz mi pro­szę!

Bru­net jed­nak nie od­po­wie­dział, pod­szedł tylko po­wol­nym kro­kiem w moją stro­nę i gdy był już bar­dzo bli­sko do­tknął mo­je­go czoła swo­imi pal­ca­mi.

W tym mo­men­cie zro­zu­mia­łem wszyst­ko, rząd, pre­zy­dent, te misje, całe NASA, koń­cząc na tych wszyst­kich do­nie­sie­niach o UFO, to wszyst­ko było tylko po to aby­śmy nigdy nie do­tar­li na Marsa, byśmy nigdy im nie prze­szka­dza­li, nie mia­łem wtedy wąt­pli­wo­ści że to praw­dzi­wy Mar­sja­nin i że na pewno jest ich wię­cej, ta misja od po­cząt­ku była przy­go­to­wa­na byśmy mieli zgi­nąć, by w me­diach mogli o nas na­pi­sać że umar­li­śmy bo­ha­ter­ską śmier­cią a tak na­praw­dę była to misja sa­mo­bój­cza! Nie ro­zu­mia­łem jed­nak dla­cze­go wy­bra­no mnie, je­dy­ne­go który prze­szedł testy nor­mal­nie, nie mia­łem na to jed­nak czasu, czu­jąc że po­wo­li świ­ru­je wy­bie­głem stam­tąd i ucie­ka­łem ile sił w no­gach by w końcu upaść i po­wo­li cze­kać na śmierć, w mo­men­cie gdy to piszę nie zo­sta­ło mi wiele czasu, po­wo­li czuję już że po­ziom tlenu osią­ga stan kry­tycz­ny, jeśli kie­dy­kol­wiek ktoś znów od­wie­dzi Marsa i znaj­dzie ten list niech wie, że cała ziem­ska rze­czy­wi­stość to nie­praw­da…

Tekst ten de­dy­ku­ję pa­mię­ci Oppy, bo­ha­ter­skie­mu ła­zi­ko­wi który zgi­nął lecz w na­szej pa­mię­ci na za­wsze po­zo­sta­nie żywy.

Koniec

Komentarze

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

W każ­dym zda­niu bra­ku­je ze stu prze­cin­ków i ogon­ków, ale ro­zu­miem, że tak miało być, bo prze­cież tlen się koń­czył… Fajne opo­wia­da­nie, tro­chę oni­rycz­no-gro­te­sko­we, a jak do­szłam do:

a nasz zmar­ły kom­pan do­stą­pi prze­cież nie­sa­mo­wi­te­go za­szczy­tu, zo­sta­nie pierw­szym czło­wie­kiem po­cho­wa­nym na Mar­sie.

to już śmia­łam się w głos i od razu sta­nę­ła mi przed ocza­mi Wa­len­ty­na Tie­riesz­ko­wa.

Może nie miało być to we­so­łe, może miało po­wiać grozą, nie wiem. Mnie to szcze­rze uba­wi­ło łącz­nie z in­ter­punk­cją.

 

Rów­nież nie od­nio­sę się do prze­cin­ków, bo uzna­ję, że taki był za­mysł Au­to­ra, coby bar­dzo dłu­gie i roz­bu­do­wa­ne zda­nia od­da­wa­ły kom­plet­ny chaos w gło­wie bar­dzo pod­de­ner­wo­wa­ne­go nar­ra­to­ra się to­czą­cy ;).

 

Mi się śred­nio spodo­ba­ło, winę po­no­si za to głów­nie za­koń­cze­nie. Było na tyle cha­otycz­nie na­pi­sa­ne, że mu­sia­łam 2 razy prze­czy­tać, by zro­zu­mieć, co się wy­da­rzy­ło. Tekst cier­pi na taki “syn­drom pierw­sze­go roz­dzia­łu po­wie­ści” – na końcu, w sce­nie z bru­ne­tem obie­cu­jesz wiel­kie roz­wi­nię­cie akcji i wy­tłu­ma­cze­nie ta­jem­ni­cy lotów, a zaraz potem tekst się koń­czy. Jest róż­ni­ca mię­dzy za­koń­cze­niem otwar­tym a nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cym.

Gdyby tekst był tro­chę le­piej sty­li­stycz­nie na­pi­sa­ny, by­ła­bym dość kon­tent z koń­ców­ką bo mam sła­bość do ta­kich. Ale nie ma wy­tłu­ma­cze­nia do ta­kie­go braku prze­cin­ków, a brak tlenu nar­ra­to­ra nic nie tłu­ma­czy, w każ­dym razie nie dla mnie. O wiele wię­cej tekst by zy­skał z więk­szą licz­bą zdań – więc nie tyle do­pi­sać prze­cin­ki, co po­do­da­wać krop­ki. Tekst stał­by się bar­dziej dy­na­micz­ny i bar­dziej ade­kwat­ny do wy­bra­ne­go te­ma­tu.

Po­dej­rze­wam, że nie­do­tle­nie na­tchnę­ło­by do rwa­nej nar­ra­cji, a nie stru­mie­nia świa­do­mo­ści. W końcu ostat­ni roz­dział “Ulis­se­sa” przed­sta­wiał prze­ży­cia we­wnętrz­ne pani Bloom, ra­czej do­tle­nio­nej :P

Wy­bacz, Ga­no­mi­rze, ale ten tekst jest bez sensu. Kto wy­sy­ła na Marsa czte­rech ludzi tylko po to, żeby tam umar­li? Pro­ściej i ta­niej by­ło­by ich we­pchnąć pod sa­mo­chód, co­kol­wiek.

Wy­ko­na­nie jest tra­gicz­ne. Prze­cin­ki, po­wtó­rze­nia, ki­lo­me­tro­we zda­nia, zapis dia­lo­gów. 

Brak lo­gi­ki.

Bo­ha­te­ro­wie nie ist­nie­ją.

Nic tu nie ma.

Nie chcę być okrut­na, ale czy­taj, czło­wie­ku, czy­taj i się ucz, bo nie jest do­brze.

Przy­no­szę ra­dość :)

Nie­ste­ty, już pierw­sze zda­nie od­rzu­ca czy­tel­ni­ka. Jest za dłu­gie i wkła­dasz w nie kilka róż­nych myśli. Potem ten sam pro­blem po­ja­wia się no­to­rycz­nie – za dłu­gie zda­nia, które aż się prosi po­dzie­lić. In­ter­punk­cja nie ist­nie­je. Są błędy or­to­gra­ficz­ne (nie­mieć, nie­by­ło) i błędy rze­czo­we (bo­ha­ter pa­sjo­nu­je się astro­lo­gią, a nie astro­no­mią; ko­smo­nau­ci chcą się skon­tak­to­wać z ONZ za­miast z NASA) i li­czeb­ni­ki za­pi­sy­wa­ne cyfrą. Fa­bu­ła też się nie broni, mało lo­gicz­na z mało cie­ka­wy­mi bo­ha­te­ra­mi.

 

a nasz zmar­ły kom­pan do­stą­pi prze­cież nie­sa­mo­wi­te­go za­szczy­tu, zo­sta­nie pierw­szym czło­wie­kiem po­cho­wa­nym na Mar­sie.

To zda­nie aku­rat nie­złe :)

Przy­kro mi to pisać, ale to jest złe opo­wia­da­nie, w do­dat­ku sza­le­nie cha­otycz­ne i ra­czej po­zba­wio­ne sensu. Po­mysł dość wątły, wy­ko­na­nie wręcz fa­tal­ne i, po­dej­rze­wam, to wcale nie przy­pa­dek, ani, jak su­ge­ru­ją nie­któ­rzy wcze­śniej ko­men­tu­ją­cy, ce­lo­wy za­bieg Au­to­ra.

Ga­no­mi­rze, Twoje po­przed­nie opo­wia­da­nie także było na­pi­sa­ne bar­dzo źle, ale nie sko­rzy­sta­łeś choć­by z jed­nej uwagi, więc tym razem nie ma ła­pan­ki, al­bo­wiem zwy­czaj­nie szko­da mi czasu na pracę, która nie jest Ci do ni­cze­go po­trzeb­na, szko­da mi też czasu dla kogoś, kto nie ma zwy­cza­ju od­po­wia­dać na ko­men­ta­rze.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No co ja mogę po­wie­dzieć, oprócz pod­pi­sa­nia się pod opi­nia­mi reg, Anet i Zy­gry­fry­da­89? Pro­blem z twoim tek­stem jest po­trój­ny. Na pierw­szym po­zio­mie to są wspo­mnia­ne już pro­ble­my ję­zy­ko­we – sty­li­sty­ka, or­to­gra­fia, in­ter­punk­cja. One wbrew po­zo­rom utrud­nia­ją czy­ta­nie, po po­praw­kach tekst bę­dzie zde­cy­do­wa­nie przy­stęp­niej­szy.

Po dru­gie, spo­sób nar­ra­cji. Masz nar­ra­cję w pierw­szej oso­bie, co po­win­no ją in­dy­wi­du­ali­zo­wać i sku­piać na do­zna­niach jed­nej po­sta­ci. U cie­bie nie­ste­ty to nie dzia­ła, bo opo­wia­dasz stresz­cza­jąc. Nie mamy czasu prze­jąć się losem po­sta­ci, ich emo­cja­mi, po­ża­ło­wać ich albo trzy­mać za nie kciu­ki, bo są nam po­da­ne w po­sta­ci opisu jak z en­cy­klo­pe­dii stan­dar­do­wych bo­ha­te­rów. 

Po trze­cie, fa­bu­ła i jej we­wnętrz­na lo­gi­ka, a ra­czej jej brak. Li­te­ra­tu­ra jest li­te­ra­tu­rą, nie stresz­cze­niem fak­tów, i do­bre­mu au­to­ro­wi spraw­nie na­pi­sa­ne­go tek­stu nie­raz ujdą ja­kieś nie­lo­gicz­no­ści i braki w kon­cep­cji, jeśli je od­po­wied­nio za­ma­sku­je i je­że­li nie będą one zbyt wiel­kie. U cie­bie nie­ste­ty forma nie jest na tyle bły­sko­tli­wa, by za­ma­sko­wać dziu­ry w lo­gi­ce tek­stu, a sama dziu­ra jest na wiel­kim i pod­sta­wo­wym po­zio­mie. Zor­ga­ni­zo­wa­nie misji kosz­tu­ją­cej pew­nie jakoś w 500+ mi­lio­nów do­la­rów tylko na krót­ką metę i wy­ma­ga­ją­cej ogrom­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia, żeby po­słać tam trzech nie­przy­go­to­wa­nych, przy­pad­ko­wych typ­ków i jed­ne­go na­iw­ne­go wiel­bi­cie­la ko­smo­su, po czym na­tych­miast ich zabić? Po co? Jak? Kto o tym zde­cy­do­wał? Ten dziu­ry w fa­bu­le nie za­ma­sku­jesz, i ona na­praw­dę, na­praw­dę prze­szka­dza w lek­tu­rze. 

Te rze­czy wy­mie­nio­ne prze­ze mnie po­wy­żej to nie jest su­per­wie­dza, do­stęp­na tylko dla fa­chow­ców po kur­sach. Nad tym można pra­co­wać, a jak się to zrobi, to ko­lej­ne tek­sty będą lep­sze do czy­ta­nia i le­piej przy­ję­te. 

ninedin.home.blog

Ga­no­mi­rze, szko­da, że nie przej­rza­łeś opka przed wrzu­ce­niem na por­tal, a jesz­cze więk­sza szko­da, że nie re­ago­wa­łeś na pod­po­wie­dzi in­nych użyt­kow­ni­ków. Mia­łeś czas, by po­po­pra­wiać prze­cin­ki i ba­bo­le, ale nie zro­bi­łeś nic w tym kie­run­ku.

Sama treść jest kom­plet­nie nie­praw­do­po­dob­na. Sorry, ale nikt nie wyda ta­kiej kasy tylko po to, żeby nie było lotów na Marsa. I w jaki spo­sób ci Mar­sja­nie do­ga­da­li się z ziem­ski­mi rzą­da­mi w tej spra­wie? Tu się po pro­stu nic nie klei.

 

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

No, mnie też nie prze­ko­na­ło.

Masa róż­nych błę­dów; od wy­mie­nia­ne­go już ogrom­ne­go lo­gicz­ne­go w kon­struk­cji do za­pi­su dia­lo­gów i in­ter­punk­cji.

ubra­łem swój ska­fan­der na­peł­nio­ny tle­nem i wy­bie­głem na mo­stek na­sze­go stat­ku.

Ubrań się nie ubie­ra. Ska­fan­der po za­ło­że­niu ra­czej jest wy­peł­nio­ny czło­wie­kiem. Po­dej­rze­wam, że tlen trzy­ma się w bu­tlach. I to nie­ko­niecz­nie czy­sty.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka